Marek Pyza: dla nikogo nie jest już zaskoczeniem, że w podkomisji smoleńskiej płonie konflikt

W najnowszym „Poranku WNET” dziennikarz „Sieci” i „wPolityce”, Marek Pyza, przypomina tragiczne wydarzenia, które miały miejsce 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.

W sobotę 10 kwietnia upłynie równo 11 lat od katastrofy smoleńskiej. Na miejscu był wówczas dziennikarz „Sieci”, Marek Pyza, który w dzisiejszym „Poranku WNET” mówił m.in. o tym, co udało się ustalić w trakcie ponad dekady śledztwa w sprawie przyczyn tragedii:

Wciąż jesteśmy daleko od odpowiedzi na fundamentalne pytania: co się wydarzyło oraz jaki przedbieg miała katastrofa. Mamy jakieś poszlaki, dlatego możemy jedynie częściowo odpowiedzieć na te pytania – komentuje rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego.

Gość „Poranka WNET” skupia się m.in. na przebiegu śledztwa, na przełomie którego jego zdaniem miało miejsce wiele nieprawidłowości:

Trzeba poczynić ważne zastrzeżenie, że to śledztwo trwa bardzo długo i wciąż stawiamy tak wiele znaków zapytania. Przede wszystkim dlatego, że pierwsze pięć lat śledztwa stanowiło swoiste markowanie dochodzenia. Czasem śledztwo było torpedowane przy bardzo istotnych kwestiach m.in. potwierdzania jak i odrzucania hipotezy o tzw. udziale osób trzecich czy obecności materiałów wybuchowych.

[related id=140038 side=right] Dziennikarz kładzie również nacisk na nierozwiązaną po jedenastu latach kwestię odpowiedzialności za tragedię smoleńską, której niestety pomimo śledztwa prowadzonego przez dwa różne rządy nie udało się do tej pory ustalić:

Nadal mamy duży problem z odpowiedzią na pytanie dlaczego nie ma winnych, zarówno tego co się działo przed jak i po katastrofie? Chodzi o nieprawidłowości, co do których nie ma w tej chwili wątpliwości. W prokuraturze krajowej toczy się w tej sprawie wiele śledztw. Część z nich jest zakończona, ale nie ma decyzji procesowych – relacjonuje Marek Pyza.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego zapowiada też mający ukazać się już jutro najnowszy efekt badań komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej. Marek Pyza przybliża także słuchaczom niespokojną atmosferę panującą w organie odpowiedzianym za wyjaśnianie genezy tragedii:

Jutro zobaczymy kolejną wersję raportu filmowego, czy też załącznika do sprawozdania jak go tytułuje przewodniczący komisji. To wszystko dzieje się w trochę dziwnej aurze tajemniczości i konfliktu wewnątrz podkomisji, bo już chyba dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że to nie jest ciało jednorodne – tam tli się lub wręcz płonie duży konflikt.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Dom, który nas ukształtował i pomógł wejść w życie/ Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa, „Wielkopolski Kurier WNET” 82/2021

Drzewa i stodoła dawały cień w części ogrodu, w którym rosła trawa, w upalne dni miejsca te były jak wymarzone dla zabaw. Pachniało świeżością i zielenią, czuło się spokój, serdeczną opiekę dorosłych.

Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa

Dom rodzinny naszej mamy

Stał sobie ten dom rodzinny w Środzie na zakolu ulicy, jako jeden z ostatnich, w miejscu, w którym kończyło się miasto. Oknami patrzył w kierunku drogi zwanej kostrzyńską, był niski, parterowy, z wysokim, spadzistym dachem. Miał może sto kilkadziesiąt lat, a może dwieście i więcej.

W mojej pamięci był zawsze jak nowy, ściany miał śnieżnobiałe, obramowania drzwi i okien jakby świeżo pomalowane, a czerwone dachówki stały karnie w szeregu, żadnej nie brakowało. Dziadek był budowniczym!

Dziś domu już nie ma, bo tędy idzie ulica. Wspominam go zawsze ciepło, ze wzruszeniem, był domem naszej mamy i częścią mojego dzieciństwa i dorastania, dobrą i szczęśliwą.

Dom swoją rozłożystością oddzielał całe gospodarstwo dziadków od ulicy. Za nim rozciągało się obszerne podwórze, zamknięte stodołą. Dalej był zielony ogród z licznymi drzewami i krzewami owocowymi, z częścią wypoczynkową obsianą trawą i z klombem kwiatowym oraz, w końcu, z zagonkami warzywnymi. Za płotem ogrodu był rów, do którego spływała po deszczach woda z całej posesji. Gospodarstwo i dom były własnością naszych dziadków: Nikodema Pospieszalskiego i Łucji z Mizgalskich Pospieszalskiej.

Urodziła się w nim nasza mama i jej liczne rodzeństwo, wychowało się szczęśliwie całe pokolenie szlachetnych, dobrych i mądrych ludzi, którzy swoje poczucie istotnych wartości etycznych i moralnych potrafili przekazać swoim dzieciom, wnukom i prawnukom.

Mieszkalny dom od ulicy zbudowany został na zasadzie wielkopolskich małych dworków, spotykanych powszechnie w małych miastach i na wsiach. Środkowa z głównym wejściem sień oddzielała od siebie dwa frontowe pokoje i zamykała w połowie budynku dostęp do dalszych pokoi i do kuchni. W domu dziadków sień ta, do której wchodziło się przez drewniane, ciężkie drzwi po dwóch kamiennych stopniach, pomalowana była na szarozielono i oprócz drzwi do pokojów, miała naprzeciw wejścia dwoje wąskich drzwiczek na strych i do spiżami pod schodami.

Po lewej stronie, nad drzwiami do jadalni widniał ozdobny napis wiersza Jana Kochanowskiego, który we mnie dziecku, wywoływał zawsze zadumę i przekonanie, że wszystko zależy od Pana Boga. Brzmiał on: „Panie, niechaj mieszkamy w tym gnieździe ojczystym,/ A Ty nas opatrz zdrowiem i sumieniem czystym,/ Pożywieniem uczciwym, ludzką przychylnością,/ Obyczajmi znośnymi, nieprzykrą starością”.

Drzwi po prawej stronie sieni prowadziły do ślicznego saloniku. Był on cały w kolorach zielonozłotych, oprócz czarnego pianina, choć i ono miało mosiężne, błyszczące na złoto świeczniki. Tapeta w pokoju była też zielona, jednak prawie niewidoczna, bo zakryta kolekcją cennych obrazów w pozłacanych ramach, pięknie rozplanowanych w całym pomieszczeniu. Podłogę z desek, zawsze wybłyszczoną, pokrywał zielony, w deseń kwiatowy dywan. Pod ścianą główną, naprzeciw drzwi, stały stylowe meble: kanapka i dwa fotele oraz owalny stół. Po bokach kanapki świeciły dwa srebrne, wysokie lichtarze, umieszczone na odpowiednich postumentach.

Między oknami na niskiej konsolce stało wysokie aż do sufitu lustro, tak duże, że jego płyta odbijająca składała się z trzech fragmentów. Nie pamiętam, co leżało na konsolce, może album, może muszle lub wazon. Podziwiałam zawsze bogate, koronkowe firany na obu oknach; końce ich, przemyślnie udrapowane, leżały na dywanie i utrudniały dostęp do lustra. Uzupełnieniem umeblowania saloniku były półki na nuty i książki, stojące w pobliżu pieca, oraz ładnie rzeźbione krzesełka.

Zaciekawiały mnie zawsze leżące na owalnym stole, oprawne w skórę wydania dzieł polskich poetów: „Pana Tadeusza” z rysunkami Andriollego, „Zachwycenia” Lenartowicza i „Marii” Malczewskiego. Czasami wolno mi było je oglądać, a także próbować grać na fortepianie.

Zapamiętałam, bo lubiłam, zapach tego pokoju, było w nim coś z poezji i muzyki, dla mnie, dziecka wychowanego w Berlinie, było to coś, co tkwiło w moich korzeniach.

Drzwiami z lewej strony sieni wchodziło się do zawsze pełnej gwaru części domu, to jest do jadalni i dwóch pokojów sypialnych oraz przez małą sień do kuchni. W jadalni dominowały barwy ciepłe: żółte i czerwone we wszystkich odcieniach. Tapeta była w blade różyczki, dywan – co prawda już wydeptany – w kwiatowy deseń, a rozłożysta kanapa i dwa ciężkie fotele pokryte były wzorzystą ciemnoczerwoną tkaniną.

Przy drzwiach wejściowych do pokoju stała szafka z półkami i szufladą, zamykaną zwykle na klucz, tak zwana szyfonierka. W swoim wnętrzu kryła dla nas, dzieci, skarby. W szufladzie poukładane były srebrne sztućce stołowe i inne ciekawe precjoza, jak biżuteria, a na półkach obrusy, serwetki i babcine drobiazgi, m.in. śliczna torebka z długim łańcuszkiem. Czasami między stosami bielizny ukryte były tabliczki czekolady, którą babcia wydzielała dzieciom, gdy były grzeczne. Szyfonierka pachniała więc lawendą, wodą kolońską (prawdziwą) i czekoladą.

Po drugiej stronie drzwi, a po obu stronach pieca, stały otwarte półki z książkami i różnymi drobiazgami. Na zielono oprawione były niewielkie książeczki, nadsyłane w pewnych odstępach czasu, zawierające kolejno wydawane powieści Sienkiewicza. Obok naftowej lampy na górnej półce stała mała ceramiczna urna, podobno znaleziona na polach dziadka.

Nad kanapą wisiał duży obraz w ramie, przedstawiający w barwach czarno-białych jeden z wielkich obrazów Jana Matejki, to jest bitwę pod Grunwaldem. Tego rodzaju patriotyczne reprodukcje były bardzo powszechne w wielu domach wielkopolskich w okresie zaborów, upowszechniały bowiem historię Polski i budziły uczucia narodowe i religijne. W domu dziadków takich obrazów było kilka. Pamiętam pięknie oprawny oleodruk przedstawiający synów Jana Sobieskiego, i tzw. święte obrazy nad łóżkami dziadków.

Po obu stronach reprodukcji obrazu Matejki wisiały dwa, w okrągłych ramach, rysunki wykonane ręką najstarszego syna dziadków Mariana, przedstawiające głowy Chrystusa w cierniowej koronie i Matki Boskiej Bolejącej. Przy drzwiach do sypialni wisiał na ścianie zegar w rzeźbionej obudowie, wybijający godziny i kwadranse. Duży stół, przy którym zawsze spożywano wszystkie posiłki, i to w komplecie rodzinnym, nakryty był ciemnoczerwoną, pluszową narzutą z frędzlami, którą na czas posiłku zamieniano na obrus. Dzieci siedziały grzecznie przy stole, potrawy kolejno przynoszone były z kuchni, najpierw zupa w wazie, potem następne dania.

Przy oknach w jadalni stały dwa krzesła z poręczami, wyściełane. Na jednym siadywała babcia z robótką w ręku, miała przed sobą stolik z przyborami do szycia, a pod nogami tak zwaną ryczkę – podnóżek. Lubiłam siadywać i słuchać opowiadań i wierszy babci. Przy drugim oknie dziadek, założywszy binokle na nos, czytywał gazety.

Z jadalni wychodziło się do sypialni. W jednym narożniku stały dwa łóżka, przedzielone nocnym stolikiem. W łóżkach tych zamiast materacy były tak zwane sienniki, wypchane świeżą słomą, którą codziennie trzeba było „wzruszać”. Na siennikach leżały spodki, to jest poduchy tak duże jak łóżka, a na nich dopiero prześcieradła. Na takim podłożu spało się miękko i ciepło, świetnie. W drugim narożniku pokoju stała pełna poduszek zielona stylowa kanapka, przed nią owalny stół z wiszącą od sufitu naftową ozdobną lampą.

Przy oknie, na dużym podręcznym stole leżały gazety, książki, tacki z owocami, stała karafka ze świeżą wodą do picia, można było także na nim się bawić. Obok stało antyczne biurko dziadka, szafkowe z opuszczoną przednią ścianą, tworzącą blat do pisania. Biurko to podobno było spadkiem po księdzu proboszczu, wuju naszej babci, i swoimi tajemniczymi szafkami i szufladkami zawsze budziło ciekawość dzieci. W pokoju tym były też dwie szafy: jedna duża z garderobą i mniejsza z porcelaną i gospodarczymi utensyliami.

Mój zachwyt wzbudzała zawsze stojąca na małej wiszącej konsolce figura Chrystusa Biczowanego, do której modliłam się, klęcząc na dla mnie zbyt wysokim klęczniku.

I figura, i klęcznik były dla mnie najpiękniejszymi częściami sypialni. Los chciał, że tuż po wojnie znalazłam się zawodowo jako chemik w Muzeum Wielkopolskim i tam na korytarzu, wśród bezładnie stojących i leżących mebli, obrazów i rzeźb zobaczyłam figurę dziadków. Odzyskał ją wówczas najstarszy brat naszej mamy, Marian Pospieszalski.

Klęcznik prawdopodobnie pochodził też z dawnych czasów. Miał miękką poduszkę pod kolanami i oparcie dla rąk w kształcie zamykanej z wierzchu skrzynki na książki do nabożeństwa. Wieko tej skrzynki miało wpuszczaną w ramkę, perełkami haftowaną w kwitnące róże ozdobę.

Druga, mniejsza sypialnia miała także dwa łóżka, szafę z garderobą i z głębokimi szufladami komodę pod oknem. Nigdzie indziej nie widziałam takiej umywalni jak w tym pokoju. Była to komoda z dolną częścią zamkniętą drzwiczkami, w której szeregiem stało obuwie dziadków, i z górną częścią zamykaną drewnianym wiekiem, pod którym była wpuszczona w komodę czworokątna cynowa czy cynkowa misa, a w niej owalna, porcelanowa miska na wodę do mycia. Po umyciu się całej rodziny zamykano wieko i przykrywano, tak jak komodę pod oknem, pięknymi, szydełkowanymi przez babcię, odpowiednimi do kształtu komód serwetkami. Na szafie w pudełku zawsze były pierniki, wydzielane dzieciom, gdy zgłaszały swój głód po zabawie na podwórzu i w ogrodzie.

Z tego pokoju drzwi prowadziły do małej sionki, z której po dwóch, trzech stopniach w dół można było się znaleźć na dworze. Z sionki tej wchodziło się do kuchni. Centralne miejsce w niej zajmował duży kuchenny piec, obok stół i szafa. Pod oknem, z którego można było obserwować całe podwórze, stała drewniana ławka, a za nią, w narożniku kuchni, przykryte ładną kapą, łóżko pomocy domowej (wówczas mówiono służącej).

W kuchni był też kran z wodą i zlewem; nie wiem, skąd czerpano wodę, a ze zlewu woda odpływała pod ziemią na dalszą od domu część podwórza. Pod podłogą w kuchni była mała piwniczka. Wchodziło się do niej po drewnianych stopniach dopiero po podniesieniu kilku desek podłogowych, tworzących klapę. Stały w niej duże kamienne naczynia na mleko, z którego zbierano z wierzchu śmietanę, a kwaśne mleko podawano zawsze na kolację.

Piąty pokój w domu dziadków znajdował się na strychu (wówczas mówiono na górze). Wchodziło się na strych po schodkach z głównej sieni wejściowej. Okno tego pokoju wychodziło na sąsiednią posesję. Był on całkowicie umeblowany, stały w nim dwa łóżka, szafa, komoda, krzesła i piękna stylowa kanapa, z jednym bokiem wywyższonym (tzw. szezlong), obita czymś w rodzaju czarnej ceraty, którą do drewnianej obudowy przytwierdzały gęsto przybijane białe „guziczki”. Nad kanapą wisiały dwa ułożone na krzyż miecze, nie wiem, o jakiej wartości. W tym pokoju mieszkaliśmy po I wojnie światowej i powrocie z Berlina do Polski całą naszą rodziną, składającą się z naszych rodziców i nas, pięciorga wówczas dzieci.

Dom mieszkalny naszych dziadków od podwórza oddzielał mały ogródek. Królował w nim rozłożysty klon, na klombach kwitły pachnące róże, wzdłuż drucianego płotu stały krzaki dalii, a pod oknami obu sypialni pachniały dziko rosnące w kępkach goździki.

W samym narożniku ogródka mieściła się domowa, jak wówczas mówiono, wygódka albo wychodek. Do tego ogródka tuż przy ścianie domu prowadziła furtka.

Podwórze i prowadząca do niego brama wjazdowa wybrukowana była dużymi kamieniami, tak zwanymi kocimi łbami, ale tylko do miejsca, gdzie kończył się przydomowy ogródek. Dalej aż do ogrodu była ubita ziemia, wysypana żwirem lub czymś w rodzaju zmielonego żużlu. Bardzo źle się po tym chodziło boso. Za ogródkiem, po lewej stronie podwórza znajdowały się pomieszczenia dla zwierząt domowych: a więc kolejno kurnik, chlew, stajnia, zawsze zamknięta na klucz sieczkarnia i obora, i na końcu śmietnik, gdzie składano wszelkie odpady, to jest mierzwę z obory i stajni. Była to tak zwana gnojówka, z ogólnie dostępną wygódką.

Po prawej stronie budynku, licząc od bramy wjazdowej, był drugi dom mieszkalny z trzema oknami i wejściem od ulicy; drugie wejście było z bramy. Składał się on z sieni, dwóch pokoi i kuchni. Nie wiem, kto w nim mieszkał i czy użytkowała go duża rodzina dziadka? Za moich czasów zajmowała je rodzina Jaśkowiaków, z których trójka dzieci, trochę od nas starsza, towarzyszyła nam we wszystkich naszych poczynaniach. Kontakty z nimi utrzymałam nawet później za naszych studenckich czasów.

Do tej części domu przylegała już na podwórzu oficyna, w której mieściły się kolejno dwa pokoje i sień. Z mamy opowiadań słyszałam, że były to pokoje jej braci i ich gości w lecie. Za naszych czasów mieszkała w nich siostra naszego dziadka, zwana Busią Dobską. Pamiętam ją siedzącą za firankami przy oknie, na którym stały doniczki z dzwonkowatymi kwiatami o czerwono–fioletowej barwie rośliny zwanej fuksją, chyba dziś nieznanej.

Z sieni, z której prowadziły schody na strych, można było także wejść do pralni. Stały w niej duże, drewniane balie, w których zawsze była woda, żeby się nie „rozeschły”, wanna do kąpieli, też drewniana, i pralka, to jest beczka z polerowanych klepek, stojąca na nogach, z metalowym krzyżakiem wewnątrz i demontowaną na zewnątrz korbą, którą trzeba było przesuwać raz w prawo, raz w lewo. Próbowałam tych ruchów, gdy beczka była pełna bielizny i wody – nie było to łatwe.

Osobne wejście z podwórza miała stolarnia i osobne wrota także powozownia, zamknięte na kłódkę. Dalej stała otwarta, pokryta smołowaną papą szopa dla bryczki i powózki. Ze strychu pod dachem, który kończył się na powozowni, było wejście na dach szopy, ulubione miejsce zabaw nas, dzieci, naturalnie surowo przez dorosłych zakazane. W szopie dziadek kazał nam zamontować drewnianą huśtawkę.

Podwórze zamykała duża stodoła z maneżem, czasami pusta, a czasami pełna słomy, także świetne miejsce do zabaw. Za nią zielenił się ogród pełen drzew i krzewów owocowych, w końcowej części z zagonkami warzywnymi. W okresie letnim szczególnie ulubione przez nas, dzieci, były gruszki o niezapomnianym smaku: słodkie cukrówki, cierpkie wawrzynki i pachnące smołą smolarki. Korona dużej, rozłożystej cukrówki przewyższała dach stodoły i widoczna była z okien domu. Drzewa i stodoła dawały cień w części ogrodu, w którym rosła trawa, w upalne dni miejsca te były jak wymarzone dla zabaw. Pachniało świeżością i zielenią, czuło się spokój, serdeczną opiekę dorosłych i to, co nazywa się szczęściem.

Nad domem i całym obejściem dziadków, tak jak nad całą Środą, czuwała widoczna z podwórza i ogrodu wysoka wieża kolegiaty średzkiej. Pamiętam dobrze piękny, głęboki dźwięk kościelnych dzwonów na Anioł Pański w południe i świergotliwy, cienki głos sygnaturki, zwołujący na mszę świętą i nabożeństwa.

Na trwałe w mej pamięci pozostały i wygląd, i dźwięki, i zapachy rodzinnego domu naszej mamy. Starałam się wszystko to, co głęboko we mnie tkwiło, przenieść słowami na papier i objaśnić moimi starymi i nowymi rysunkami i rodzinnymi fotografiami.

Mama nasza lubiła opowiadać, a my, dzieci, chętnie słuchaliśmy, jak to było dawniej. Do opowiadania skora też była zawsze najmłodsza siostra mamy, ciocia Henia, a wybitny dar opowiadania miał jeden z braci mamy, wujek Stachu. Ja dodatkowo lubiłam przysłuchiwać się rozmowom starszych, pamiętać ciekawsze szczegóły i wyrabiać sobie swój własny pogląd na niektóre zdarzenia i sprawy.

Nasz dziadek, Nikodem Pospieszalski, był synem Szymona Pospieszalskiego i jego żony Franciszki z Bartoszkiewiczów, pochodzącej z Pobiedzisk (widziałam na cmentarzu w Pobiedziskach w głównej alei kilka grobów z nazwiskiem Bartoszkiewicz). Ożenił się z Łucją z licznej bardzo rodziny Mizgalskich. (…) Huczne wesele w Wilkowyi wyprawił brat panny młodej, tamtejszy ksiądz proboszcz. W małżeństwie tym urodziło się siedmioro dzieci: najstarszy syn Marian, kolejno dwie córki Kazimira i Martyna, i znowu kolejno trzech synów: Stanisław, Antoni i Władysław oraz najmłodsza córka Helena.

Dziadek był świetnym fachowcem, potrafił nie tylko utrzymać tak liczną rodzinę, ale i dzieci swe wykształcić. Znany i ceniony był nie tylko w Środzie, ale i w dalszej okolicy. Budował domy mieszkalne i przede wszystkim kościoły, m.in. w Koszutach, Nekli i Jutrosinie. Ślad po budowlanej działalności dziadka pozostał w postaci monogramu NP na furtce prowadzącej do kościoła w Środzie oraz wymienienia nazwiska dziadka jako budowniczego obok fundatora na tablicy kościoła w Jutrosinie. Swoje budowle kontrolował jeżdżąc po okolicy bryczką lub dwukółką.

Z tego okresu w pamięci naszej mamy pozostała anegdota. Otóż dziadek, przejeżdżając obok jakiejś chałupy, usłyszał głośny płacz młodszego z dwóch siedzących na przyzbie chłopców. Wysiadł z bryczki (miał zawsze cukierki w kieszeni dla spotykanych dzieci) i zapytał: „Czego beczysz, chłopcze?”. Na to starszy z chłopców, patrząc nieprzyjaźnie na obcego, pouczył młodszego: „Becz Bartku, becz, bo to nie jego chałupa”.

Nasz dziadek, obok działalności budowlanej, prowadził też gospodarstwo rolne. Przy drodze do Topoli kawał ziemi należał do dziadka, były na nim stawy rybne oraz czynna cegielnia. Pamiętam i stawy, i cegielnię, gdy jako trzy- może czteroletnia dziewczynka towarzyszyłam dziadkowi w jego kontrolnych wyjazdach na pole. Mama opowiadała, że na podwórzu koło domu był zawsze duży ruch, pracowali cieśle i murarze oraz ludzie oporządzający zwierzęta gospodarcze. Końmi zajmował się stangret o nazwisku Sieradzki, który naszych rodziców zawoził do ślubu do średzkiego kościoła. Kareta była paradna, stała potem w powozowni, w której nam, dzieciom, nie wolno było się bawić. Krowy w pole wypędzał skotarz, naturalnie tylko latem, i one wieczorem do udoju wracały do obory. Po podwórzu kręcił się zawsze wszelakiego rodzaju drób, czasami nawet także kozy i świnie. Zarządzanie tym całym gospodarstwem przez dziadka i babcię było prawdopodobnie, jak to się dzisiaj określa, ekonomicznie prawidłowe.

Ambicją dziadków było wykształcić wszystkie dzieci. Chłopcy w wieku około dziesięciu lat kolejno oddawani byli na tak zwaną stancję do Ostrowa i uczęszczali do tamtejszego niemieckiego gimnazjum. Mama opowiadała, że pobyt w Ostrowie, z dala od domu i ukochanej mamulki, był prawdziwą tragedią dla jej młodszego brata Stanisława, który zawsze trzymał się blisko matki i obiecywał, że jak dorośnie, kupi jej złotą karetę. Trzej bracia: Marian, Stanisław i Antoni zdali maturę w gimnazjum w Ostrowie, najmłodszy Władysław niestety zmarł w wieku trzynastu lat. Córki naukę pobierały w Środzie i w Poznaniu. Oprócz niemieckiej szkoły w Środzie kształciły się na prywatnych lekcjach, a może na kursach.

Przede wszystkim jednak wszyscy potomkowie moich dziadków znali doskonale literacki język polski, dawną i współczesną literaturę i historię Polski.

W Środzie mówiono swoistym, z „pochylonym dźwiękiem” językiem; najstarszy brat mamy lubił popisywać się znajomością tej gwary. Wyższe studia ukończyli wszyscy trzej bracia naszej mamy: architekturę najstarszy Marian na Politechnice w Berlinie-Charlottenburgu, a dwaj młodsi tamże – agronomię. W Berlinie także studiowała starsza od mamy siostra Kazimira, jako uczennica znanego w świecie Konserwatorium Scharwenki. Ogromnym ciosem dla wszystkich w rodzinie była jej śmierć w wieku dwudziestu sześciu lat, podobno z powodu choroby nerek. Nasza mama pobierała lekcje francuskiego, muzyki i malarstwa, na które jeździła do Poznania. Dwa jej olejne obrazy z kwiatami wiszą w mieszkaniu mego brata Stanisława. Opowiadała nam, że zamiast na obiad, pieniądze wydawała na kawę i słodycze w cukierni.

Najmłodsza z córek dziadków, Helena zwana zawsze Henią, została nauczycielką gry fortepianowej po kilkuletniej nauce u profesora Eichstaedta w Poznaniu. Grała pięknie, miała obszerne wiadomości w wielu dziedzinach i pisała, tak jak nasza mama, piękne, literacko poprawne listy do naszej rodziny. Od cioci Heni już jako kilkuletnia dziewczynka dowiedziałam się, że woda jest związkiem dwóch gazów: tlenu i wodoru. Może to miało wpływ na to, że zostałam chemikiem? (…) Kochana przez nas dzieci ciocia Henia była uosobieniem dobroci i radości życia.

W domu dziadków, jak w wierszu Kochanowskiego, panowały dobre obyczaje, uznające hierarchię władzy rodzicielskiej i harmonię między rodzeństwem, co prawda, jak to zwykle bywa, z przewagą silniejszych psychicznie nad słabszymi.

Dalsze więzi między rodzinami, tak ze strony dziadka, jak i babci, były także znaczne. Dowodem na to są wspólne amatorskie fotografie, wykonywane przed domem, w podwórzu i w ogrodzie. (…)

W jadalni wisiał piękny fotograficzny, duży portret naszej babci z najstarszym dzieckiem Marianem na rękach. Po urodzeniu dzieci babcia bardzo chorowała i leczona była modną wówczas i nawet jeszcze dzisiaj metodą polewań wodą według księdza Kneippa. Nie wiem, czy początek leczenia odbył się w jakimś zakładzie, czy sanatorium w Niemczech, ale z opowiadań mamy wiem, że zabiegi polewania wodą wykonywała w domu nasza mama. No i babcia wyzdrowiała, ale zawsze w moim odczuciu, nawet po latach, była smutna, nie słyszałam jej na głos śmiejącej się ani skorej do zabawy z nami. Uśmiechała się blado do nas, czułam jednak, jak bardzo nas kochała i jak chciała, żebyśmy byli w jej domu.

Od czasu choroby naszej babci rzeczywiste rządy w gospodarstwie domowym przejęła nasza mama, a po jej zamążpójściu ciocia Henia. Była to sprawa niełatwa: duży, gościnny dom, duże obejście gospodarcze i wiele zagadnień z tym związanych. Bracia po studiach rozpoczynali własne życie, a dziadkowie byli coraz starsi, likwidacji ulegały niektóre elementy działalności zawodowej. Dom jednak zawsze tętnił życiem.

Nasza śliczna mama miała wielu konkurentów. Opowiadała nam, że zjawiali się oni w domu dziadków, prosili o rękę córki i po odmownej decyzji dziadków odjeżdżali, nie zamieniwszy nawet paru słów z mamą. Decyzją odgórną kandydat odpadał jako nieodpowiedni pod jakimś względem. Mama nie była pytana i tylko po minach dziadków orientowała się, że były jakieś oświadczyny.

Dla nas, następnego pokolenia, ten patriarchalny zwyczaj był całkowicie niezrozumiały i nie do przyjęcia. To my same wybierałyśmy swoich partnerów życiowych i przedstawiałyśmy naszej Mamie, i tylko jej, bo tatuś już nie żył. Dopiero gdy córka siostry babci naszej, Marysia z Śmiechowskich przywiozła do Środy z Ostrowa dwóch młodych kawalerów, przystojnych i wesołych, naszego ojca i jego brata Hilarego, nasza mama sama zdecydowała i swoją decyzję stanowczo przeprowadziła. Obaj młodzieńcy byli towarzysko wyrobieni, muzykalni, bo ojciec śpiewał tenorem, a stryj akompaniował na fortepianie. Od tej wizyty ojciec często przyjeżdżał do Środy i zaczęły się normalne konkury i narzeczeństwo. Ślub naszych rodziców odbył się w średzkiej kolegiacie 12 stycznia 1909 roku, co równocześnie stało się wyjściem naszej mamy z domu rodzinnego i dało początek naszej rodzinie Ewertów.

Mama nasza jako osobowość miała niewątpliwy wpływ na atmosferę panującą w jej rodzinnym domu w Środzie. Zawsze uśmiechnięta, o niezwykle wyrównanym i do zgody skłonnym usposobieniu, wszystkim pomocna, była dobrym i życzliwym duchem w domu dziadków. Była przy tym śliczna, co po latach potwierdził jeden z jej dawnych adoratorów, gdy na spotkaniu ze mną i moją siostrą Kają westchnął: „To są córki pięknej Mery, ale daleko im do urody matki”. Nam, dzieciom, stworzyła razem z Ojcem kochany, bezpieczny, mimo wielu przeciwności i cudowny we wspomnieniach dom rodzinny.

Bardzo przez nas kochana była zawsze młodsza siostra mamy, ciocia Henia – czuła, przyjazna i skłonna do dzielenia z nami i radości, i dziecięcych smutków. To dzięki naszej Mamie i cioci Heni pozostało w mej pamięci tyle dobrych i ważnych na całe życie wspomnień z wakacji w Środzie.

Jak tylko pamięcią sięgam, lato z mamą i rodzeństwem spędzaliśmy w Środzie.

Zawsze tam było słonecznie, ciepło i wesoło nam, dzieciom, bo nawet gdy deszcz padał, potem była zabawa z taplaniem się bosymi nogami w błocie. Groźne tylko były burze, gdy po wygaszeniu ognia w kuchni cała rodzina zbierała są w jadalni i odmawiała różaniec. Obawa przed burzą pozostała we mnie na zawsze.

Każdego ranka po obudzeniu widziałam jasne promienie słońca i leżąc spokojnie w łóżku, czekałam na wejście dziadka, który po rannym obchodzie gospodarstwa miał pełne kieszenie owoców. Rzucał je nam na pościel, mówiąc: „Panienka się obudziła i nie płacze?”. Równocześnie z drugiego pokoju odzywał się głos mamy: „Dziewczynki nie jadły jeszcze śniadania, nie wolno na pusty żołądek jeść owoców”. Dziadek bardzo nas kochał i lubił z nami przebywać i żartować. Pamiętam, że brał na kolana małą Kaję, która ledwo umiała mówić całymi zdaniami, i prosił: „Kajuchna, opowiedz dziadzi bajeczkę”. Z każdym razem słyszał to samo: „Raz była mama malutka i wzięła, i wyrzuciła za drzwi, i już”. Kto, kogo i za co wyrzucił, nie było ważne, bo bajeczka sama w sobie była śliczna i z wdziękiem opowiedziana. (…)

Pomimo panującej w Europie wojny, jeździliśmy corocznie na wakacje do dziadków. W Środzie było zasobnie, swojsko i spokojnie, jedzenia nie brakowało w przeciwieństwie do głodującego Berlina i zdarzających się rozruchów robotniczych. Wakacje to był cudowny czas, mówiliśmy tylko po polsku, mieliśmy trochę starszych od nas towarzyszy zabaw, mieszkających w dziadkowym podwórzu, i czułą, troskliwą opiekę starszych. Nie mieliśmy zupełnie zabawek, lalki pozostawały w Berlinie, ale wokoło było pełno miejsca i przedmiotów do zabaw. Budowaliśmy z gałęzi szałasy, urządzaliśmy sklepy, w których sprzedawano i kupowano. Z cegieł o różnych odcieniach otrzymywaliśmy po roztarciu kamieniem na desce sypkie materiały, które nazywaliśmy odpowiednio mąką, kaszą, cukrem i solą. Towarzyszyliśmy pracującym w podwórzu i w ogrodzie, i uczyliśmy się rozmaitych dostępnych dla nas czynności. Dzień zawsze był w pełni zajęty i urozmaicony, nie było mowy o nudzie i pytaniu dorosłych: „czym i w co mam się bawić”. Do zabawy zawsze włączała się wesoła, uśmiechnięta ciocia Henia, tak jakby nie dzieliła nas duża różnica wieku.

I do tego dochodziła zawsze patriotyczna i religijna atmosfera domu dziadków, którą tworzyły historyczne opowiadania, książki, obrazy na ścianach, wspólne pacierze i śpiewy, oraz przede wszystkim bezustannie czynny fortepian. W ciągu dnia na lekcje, które dawała ciocia Henia jako nauczycielka w Środzie, a wieczorem na słuchanie pięknie wykonywanych utworów Chopina i naukę polskich ballad i pieśni ze śpiewnika Barańskiego.

Już jako małe dziewczynki orientowałyśmy się doskonale w wykonywanych z maestrią utworach i miałyśmy swoje ulubione walce, mazurki, polonezy czy etiudy.

Słuchaczy miała ciocia Henia wielu, bo oprócz nas, domowników, przez otwarte okna saloniku muzyka docierała do okolicznych domów. Czasami dzieci z sąsiedztwa stawały gromadą pod oknami pokoju. Do niektórych utworów ciocia Henia deklamowała przejmującym głosem teksty, np. wiersze Ujejskiego do Marsza żałobnego Chopina lub odpowiednie wiersze Mickiewicza do mazurków. Śpiewała też o kalinie, która rosła… i o żołnierzu, który z tęsknoty za domem rodzinnym uciekł z wojska. Każda muzyka wywoływała w nas, słuchaczkach, prawdziwy dreszcz zachwytu, wciskała się głęboko do serca i umysłu. Co do mnie, równocześnie z literami drukowanymi i pisanymi poznałam zapis nutowy łatwych utworów fortepianowych, bo chodziłam za ciocią Henią, prosząc błagalnie: „ciociu, niech ciocia da mi lekcję”, co przy nadmiarze lekcji nie zawsze cioci dogadzało.

Gdy w czasie naszego tam pobytu Środę odwiedzał także brat mamy, wujek Stach, wieczory poświęcone były jego opowiadaniom. Siadywaliśmy wtedy wszyscy najczęściej w podwórzu na ławce pod oknem kuchennym i z zapartym tchem słuchaliśmy jego zmyślonych opowiastek o ukrytych pod cukrówką w ogrodzie skarbach i ich strażnikach. Wuj lubił bowiem z nas żartować i nas straszyć. Najciekawsze jednak były przez niego szczegółowo przekazywane, obszerne wyjątki z trylogii Sienkiewicza, opowiadane ze swadą i gestykulacją.

Znaliśmy więc wszystkie postacie z trylogii, wcielaliśmy się w nie, wyszukując odpowiednie w naszym mniemaniu kostiumy ze skrzyń na strychu domu. Były więc kapelusze, parasolki, dawne suknie i firanki, które można było cudacznie na siebie założyć oraz kijki do gry w krykieta, służące nam, zależy od potrzeby, jako konie lub szable. Trylogię więc znaliśmy wcześniej niż byliśmy zdolni do jej przeczytania i poznania piękna jej języka, opisów przyrody i sytuacji.

W 1918 roku (…) do Środy przyjechała ciocia Hela, żona najstarszego brata naszej mamy z całą swoją gromadką dzieci: Marysiem, Antkiem, Helą i Stachem. Dziadkowie byli uszczęśliwieni obecnością wnuków, w domu było gwarno i hałaśliwie, obaj chłopcy, jak to chłopcy, zamiast mówić spokojnie, wykrzykiwali swoje kwestie. Dziadek, pamiętam, zakrywał sobie uszy, oboje z babcią nie byli już bowiem najmłodsi, jedynie ciocia Henia miała zawsze uśmiech na twarzy.

Gwar 1918 roku nie był jednak niczym w porównaniu do tego, co działo się w domu dziadków w 1919 roku. Nasza rodzina z niespokojnego Berlina pierwszym możliwym transportem Polaków wybrała się do Polski. Na świecie było już zielono i ciepło, trasa Berlin–Środa zajęła nam w wagonach towarowych cały tydzień. W domu dziadków zajęliśmy w siódemkę, to jest rodzice i pięcioro dzieci, pokój na strychu z dwoma łóżkami i kanapą. Czwórka dzieci spała obok siebie w poprzek łóżka, do którego dostawiono kuchenną ławkę dla jego poszerzenia. Mama z niemowlęciem Marysiem zajmowała drugie łóżko, a tatuś spał na kanapie. Potem zjawił się w Środzie wujek Stachu z bardzo nam, dzieciom, oddaną żoną Marysią. Ulokowani zostali w mieszkaniu Busi Dobskiej, bo krótko po nich, także z Berlina, zjawili się całą rodziną wujostwo Marianowie z czwórką dzieci. Pokazał się także, co prawda na niedługo, wuj Antoni, powstaniec wielkopolski. Jak na możliwości domu dziadków, dodatkowych mieszkańców było trochę za wiele, ale w takim ścisku przetrwaliśmy wszyscy do jesieni.

Pamiętam stałe rozmowy dorosłych na temat światowej i polskiej polityki, powtarzały się w nich nieznane dla mnie nazwiska obce i polskie oraz nowe pojęcia, jak nihilizm, socjalizm, i bolszewizm. Nasz ojciec i wujowie wyjeżdżali do Poznania w poszukiwaniu miejsca swojej przyszłej działalności i odpowiednich mieszkań dla rodzin. Miała w tym swój udział nasza mama, zwłaszcza w wyborze mieszkania w Poznaniu, gdy tatuś zdecydował się przejąć funkcję kierownika produkcji w fabryce farmaceutycznej R. Barcikowski SA w Poznaniu. Jeździła też do Berlina likwidować tamtejsze mieszkanie i przewieźć dobytek do Poznania. (…) Wieczorne gonienie się i szukanie w grze zwanej „nie ma wilka”, w której, o dziwo, brała też udział ciocia Henia, należy do najmilszych naszych wspomnień. Hałasem wtedy najprawdopodobniej przeszkadzaliśmy dorosłym mieszkańcom domu. Busia Dobska otwierała okna i prosiła: „nie krzyczcie tak głośno”.

Pamiętam, jak nasza mama ratowała jakimiś kroplami babcię, która zasłabła, i pocieszała ją, że dzieci są na dworze i muszą hałasować, takie ich prawo. A tak naprawdę, nie było w całym domu miejsca, w którym starszy człowiek mógłby się schronić i odpocząć. Zrozumiałam to o wiele za późno!

Jesienią tego roku opuściliśmy całą rodziną nasz kochany dom w Środzie. Było słoneczne popołudnie i do mieszkania szliśmy z poznańskiego zachodniego dworca pieszo. Ulica Głogowska wydawała mi się bardzo ludna i gwarna, a ludzie życzliwie uśmiechnięci, tak jak i rodzice, którzy, widać to było, cieszyli się na własny, nowy dom. Wszystko w nim było przygotowane, łóżka do spania zaścielone dla każdego z nas osobne i kolacja gotowa na stole. Biegaliśmy radośnie po obszernym mieszkaniu, więc z trudem zagoniono nas do spania. Pamiętam, że następnego dnia rano obudziłam się, gdy wszyscy jeszcze spali, weszłam do zalanej słońcem sypialni rodziców i cicho, nie budząc nikogo, obejrzałam dokładnie wszystkie pokoje, korytarze i inne pomieszczenia, zaglądając do każdego kąta. I byłam zadowolona i szczęśliwa. Zaczynał się nowy okres w moim i naszym życiu, polskie otoczenie, polska szkoła i niedaleko, bo w Środzie, kochająca, bliska rodzina. (…)

Wakacje 1920 roku i następne spędzaliśmy jak dawniej w Środzie, ale już niepełnymi rodzinami. (…) Były zawsze pełne wrażeń. Jednego roku wuj Marian Pospieszalski kupił dla nas, wszystkich dzieci, żywego osła i odpowiedni wózek. Mogliśmy urządzać sobie samodzielne wycieczki w pola. Atrakcją tamtych wakacji był nasz pieszy powrót z nich do Poznania. Wyszliśmy ze Środy rano, osioł ciągnął wózek z młodszymi dziećmi i prowiantem na cały dzień, wujek Marian nadawał tempo marszu, a my, starsze trzy dziewczynki i trzej chłopcy, dzielnie mu towarzyszyliśmy. Drogi polne i szosy były puste (naturalnie nie było żadnych samochodów), tylko czasami pojawiał się jakiś pojazd konny. Postoje były częste, mama wydawała wtedy napoje i posiłki. Wieczorem, zmęczeni, ale zadowoleni, znaleźliśmy się w Poznaniu. (…)

Okres wyjazdów na wakacje do domu dziadków skończył się dla nas, dziewczynek, wraz ze ślubem cioci Heni z nowym dla nas wujem Wincentym Kujawą. (…) Ciocia Henia i wujek Witek zamieszkali we frontowej części wybudowanego przez dziadka i będącego jego własnością, domu przy ulicy Kegla w Środzie. Po jakimś czasie przeprowadzili się do niego i dziadkowie. Dom przy drodze Kostrzyńskiej opustoszał dla nas, choć byli w nim nowi mieszkańcy. Nie wiem kto pierwszy nazwał go „Starą Chatą” i tak już zostało, bo nazwa się przyjęła.

Od czasu tamtych dziecięcych i młodzieżowych wakacji nigdy już nie widziałam ani ogrodu, ani podwórza, ani nie potrafiłam sobie wyobrazić wnętrza i mieszkańców „Starej Chaty”. W moich odczuciach i pamięci dom dziadków pozostał na zawsze domem rodzinnym naszej mamy, który mnie i nas w pewnej mierze ukształtował, pomógł wejść w życie i był źródłem wielu radości.

Tekst jest fragmentem książki M.A. Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia (Poznań, Wydawnictwo Miejskie Poznań i Wyd. PTPN, 2020, opr. Norbert Delestowicz).

Prof. dr hab. Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa (1910–2006), z domu Ewert-Krzemieniewska. Absolwentka Państwowego Liceum i Gimnazjum Żeńskiego im. Generałowej Zamoyskiej oraz Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Poznaniu w klasie fortepianu. W latach 1928–1933 studiowała chemię na Uniwersytecie Poznańskim, uzyskując w 1933 r. tytuł magistra filozofii. W latach 1934–1937 pracowała w Katedrze Chemii Farmaceutycznej UP jako asystentka, a w czasie II wojny światowej – w charakterze laborantki w Zakładzie Fizjologii Roślin Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu. Po wojnie kontynuowała pracę w Zakładzie Chemii Nieorganicznej i Analitycznej Wydziału Farmaceutycznego UP. W 1964 r. uzyskała tytuł profesora nadzwyczajnego, w 1972 – profesora zwyczajnego. Na emeryturę przeszła w 1980 r., ale do końca życia pracowała naukowo. Jest autorką i współautorką 230 publikacji, w tym 9 książek i skryptów. Pod jej kierunkiem powstało ok. 190 prac magisterskich, 9 doktoratów, 3 habilitacje. M.A. Smoczkiewiczowa jest także autorką opracowania Cmentarz zasłużonych na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu (1982).

Wspomnienia Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej pt. „Dom rodzinny mojej Mamy” znajdują się na s. 4–5 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wspomnienia Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej pt. „Dom rodzinny mojej Mamy” na s. 4–5 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jan Dziedziczak: w ostatnich latach sześciokrotnie zwiększyliśmy skalę repatriacji Polaków ze Wschodu

Pełnomocnik rządu ds. Polonii i Polaków za granicą mówi o chrześcijańskim fundamencie polskości oraz znaczeniu działań na rzecz powrotu Polaków z państw byłego Związku Sowieckiego do ojczyzny.

 

Jan Dziedziczak ocenia, że odrywanie polskości od katolicyzmu jest pozbawione sensu.

Już Roman Dmowski mówił, że katolicyzm jest istotą polskości. […] Ten model rozumieli ci, którzy w Polsce mieszkali nie będąc chrześcijanami.

Rozmówca Tomasza Wybranowskiego opowiada o trudnym procesie powrotu do ojczyzny Polaków ze Wschodu. Wskazuje, że tempo tego powrotu nie jest do końca zadowalające. Jak mówi, kryzys demograficzny w naszym kraju zobowiązuje do przyspieszenia repatriacji. Zdaniem polityka fiasko polityki multi-kulti w Europie Zachodniej wskazuje, że w pierwszej kolejności należy zapraszać do kraju rodaków.

Mądre kraje mają to do siebie, że potrafią wyciągnąć wnioski z błędów innych.

Pełnomocnik rządu ds. Polonii i Polaków za granicą wskazuje, że jego urząd powstał, gdyż premier Mateusz Morawiecki zauważył konieczność skoordynowania działań administracji rządowej na tym polu.

Sześciokrotnie zwiększyliśmy skalę powrotu Polaków z obszaru byłego Związku Sowieckiego, przede wszystkim z Kazachstanu.

Gość Studia 37 składa życzenia na Święta Wielkanocne, które wielu Polaków spędzi w bardzo wąskim gronie rodzinnym.  Jak mówi:

To wielki sprawdzian dla naszej tożsamości.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Wariactwo rewolucji kulturowej skończy się jak wszystkie poprzednie / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 82/2021

Współcześni siewcy nienawiści idą drogą Hitlera i Stalina. W 1980 roku chodziliśmy dumnie, na złość komunistom, ze znaczkami „element antysocjalistyczny”. Może teraz czas na znaczek „patriota”?

Jadwiga Chmielowska

Kwiecień plecień wciąż przeplata trochę zimy, trochę lata. Przyroda budzi się ze snu. Czy my przebudzimy się po pandemii? Nie po tej covidowej, atakującej ciało, ale tej gorszej, niszczącej nasze mózgi i serca. Odkąd kłamstwo jako postprawda i zło w postaci relatywizmu zaczęły zagłuszać prawdę i dobro – my, ludzie, zaczynamy, błądząc po manowcach, gubić swoje człowieczeństwo.

Prof. Andrzej Nowak przypomina o odwiecznym dylemacie w historii myśli politycznej. Już Platon rozważał: „na czym ma polegać sprawiedliwość w polityce. (…)

Machiavelli zaś zostawia następnym pokoleniom następującą »receptę«: trzeba przemocą realizować swoje interesy, ale jednocześnie tak oprawiać w piękne słowa tę ich bezwzględną siłę i brutalność, żeby powstawało wrażenie działania w imię dobra wspólnego.

Połączenie siły i udawania, siły i manipulowania, siły i propagandy – to jest istota polityki według Machiavellego, który porzuca całkowicie odniesienia moralne dla świata polityki”.

Przyszło nam żyć w świecie makiawelizmu: wszystko dozwolone, zmiany pojęć i języka mają pozwolić na sterowanie społeczeństwami.

Już Francuzi po rewolucji w XVIII wieku zmienili nazwy miesięcy, a Hitler w wieku XX nakazał tropić nazwy żydowskie w języku niemieckim i eliminować je. I tak na przykład nie wolno było używać nazwy jednostki częstotliwości Herz – bo pochodziła od nazwiska Żyda. Zrobił się taki bałagan, że po kilku latach wrócono do normalności.

Teraz rewolucjoniści kulturowi znów chcą wykasować wiele pojęć i zastąpić je nowymi. Skończy się to wariactwo tak samo, jak poprzednie. Współcześni siewcy nienawiści idą drogą Hitlera i Stalina. Etykiety „Żyda”, „wroga ludu”, „kontrrewolucjonisty” zostały zastąpione przez „klerykała”, „antysemitę” i „faszystę”. Obecnie „antysemitą” może być nawet Żyd, a twórcom „nowego ładu” to nie przeszkadza. W 1980 roku chodziliśmy dumnie, na złość komunistom, ze znaczkami „element antysocjalistyczny”. Może teraz czas na znaczek „patriota”?

Dzieci autora książki o żołnierzu wyklętym, zatytułowanej Chrystus za nas, my za Chrystusa, są piętnowane w przedszkolu jako „dzieci faszysty”. Siewcom nienawiści wydaje się, że wszystko mogą. Nieprzypadkowy jest atak środowisk oszalałych z nienawiści na IPN, SDP i Daniela Obajtka za polonizację mediów. Borys Budka otwarcie zapowiedział likwidację na uniwersytetach kierunków historii i teologii. „Nowy człowiek”, w pełni zniewolony, nie ma czerpać wiedzy z doświadczenia, tradycji i wiary przodków.

Profesor Andrzej Nowak przestrzega: „III RP jest przecież silniejsza niż okrojona Polska po drugim rozbiorze, także militarnie, i choć nie jesteśmy potęgą, to deklarując samodzielność, niezależność, budzimy niepokój i złość w imperialnych stolicach”.

„Pobudzona została furia – dziś postępowych – kolonizatorów, którzy chętnie nazywają siebie emancypatorami. Zatem próbuje się nas spacyfikować, stosując kamuflaż ideologiczny znany już w starożytności i zalecany przez Machiavellego”. Ratunek prof. Nowak widzi w idei Międzymorza.

Ksiądz Franciszek Blachnicki, którego setną rocznicę urodzin obchodzimy, wskazał Kościołowi nową drogę do serc młodzieży. Może hierarchowie skorzystaliby z tej sprawdzonej metody?

„Bóg jest miłością, a miłość poznaje się, oddając za siebie nawzajem życie, tak jak Jezus oddał swoje życie za nas” (z homilii księdza Madan Sual Singha z archidiecezji Cuttack-Bhubaneswar w Indiach). Jezus nauczał:

„Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie?”.

Nie lękajmy się, zło przeminie jak covid. Chrystusowego Kościoła bramy piekielne nie przemogą. Jezus pokonał śmierć. Zmartwychwstał.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska – kłopotliwy lokator we Wspólnym Europejskim Domu / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 81/2021

Gerhard Schroeder: „Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy w taki sposób, że ich dzisiejsi administratorzy, Polacy, będą wam wdzięczni za to, że wreszcie zostali Europejczykami”.

Jan Martini

Kłopotliwy lokator we Wspólnym Europejskim Domu

Tradycja uzgadniania spraw dotyczących Polski bez udziału Polaków jest bardzo stara i datuje się od czasów przedrozbiorowych, choć najlepszym tego przykładem jest kongres wiedeński. Większość problemów związanych z końcem epoki napoleońskiej uzgodniono szybko, natomiast podział ziem polskich wywołał takie kontrowersje, że potrzeba było aż 10 miesięcy kłótni, by znaleźć „sprawiedliwe” rozwiązanie.

Również w Teheranie i Jałcie „sprawa polska” należała do tematów najtrudniejszych, co przyznał prezydent Roosevelt, mówiąc „ten kraj sprawia NAM kłopoty już 300 lat” (Stalin się skwapliwie zgodził).

Znaleziono rozwiązanie zadowalające wszystkich z wyjątkiem Polaków, choć ci mieli obiecane wolne wybory i rząd koalicyjny z udziałem polityków londyńskich. Stalin postawił tylko jeden warunek – miał to być rząd przyjazny Związkowi Radzieckiemu. Dzięki ofiarnej pracy Arona Pałkina i ekipie jego fałszerzy w wyborach roku 1947, mieliśmy takie rządy niemal pół wieku.

Jeszcze przed okresem pierestrojki w ZSRR, wśród światowych gremiów decyzyjnych zapadła decyzja o renegocjacji umowy jałtańskiej i ustaleniu nowego podziału stref wpływów w Europie.

Czyżby kanclerz Helmut Schmidt, przesyłając gratulacje gen. Jaruzelskiemu za sprawną pacyfikację Solidarności, już w 1982 roku wiedział, że proces zjednoczenia Niemiec wymaga „normalizacji” w Polsce?

Ale negocjacje w sprawie nowego urządzenia Europy zaczęły się na dobre wraz z nastaniem ery Gorbaczowa. W tym celu zorganizowano kilka spotkań, z których pierwszym było tajne spotkanie sowiecko-amerykańskie w Genewie w 1985 roku.

Na konferencji w Reykjaviku, zwanej małą Jałtą, przy okazji rozmów o zjednoczeniu Niemiec i ewakuacji Żydów z ZSRR sekretarz Gorbaczow uzyskał obietnicę, że po zmianie ustroju w państwach „demokracji ludowej” komuniści nie będą „represjonowani” i umożliwi się im „uczestnictwo w życiu gospodarczym”. Tak więc komunistyczni przestępcy uzyskali gwarancję bezkarności, a nomenklatura partyjna dostała przyzwolenie na uwłaszczanie się na majątku państwowym.

Na tym spotkaniu z pewnością poruszano też bardzo ważną „sprawę polską”, jednak bez pytania o zdanie Polaków, aby nie komplikować i tak trudnych rokowań. Prawdopodobnie ówczesne ustalenia do dziś nas obowiązują, a przy Okrągłym Stole zostały jedynie „klepnięte”.

W tym czasie minister spraw zagranicznych ZSRR E. Szewardnadze powiedział dziennikarzom, że Związek Radziecki może się zgodzić na zjednoczenie Niemiec pod warunkiem stworzenia między Rosją i Niemcami strefy buforowej, a więc obszaru o ograniczonej suwerenności, bez przemysłu i armii.

W tym kontekście można inaczej spojrzeć na poczynania naszych „mężów stanu” – likwidatorów polskiego przemysłu i polskiej armii: po prostu realizowali oni plan wytyczony kilka lat wcześniej. Po wykonaniu zadania zostali zresztą nagrodzeni. Bronisław Komorowski postrzegany jest jako jowialny safanduła, ale zajmując się 10 lat sprawami obronności, sprawnie „sprowadził do parteru” zdolności bojowe polskiego wojska. Nie udało mu się tylko zlikwidować słynnej Szkoły Orląt w Dęblinie.

Wbrew utartym opiniom, polski przemysł wcale nie był w całości przestarzały – za pożyczone pieniądze zakupiono licencje, sprowadzono nowoczesne maszyny i zbudowano spory potencjał przemysłowy, który – jak się okazało – był przeszkodą w drodze do niepodległości.

Dokładnie to wyjaśnił pewien amerykański senator Andrzejowi Gwieździe: „z waszym potencjałem i zarobkami rzędu centów za godzinę zdestabilizujecie światową gospodarkę. Dlatego nie możemy poprzeć waszej niepodległości”.

Dla Amerykanów było oczywiste, że Polska po przemianach będzie mieć ograniczoną suwerenność, natomiast my musieliśmy się dopiero o tym przekonać. Co i raz dowiadywaliśmy się, że nie można zrobić lustracji, ukarać komunistycznych przestępców, nie wolno „ruszać” MSZ, „wolnych” mediów, „autonomicznych” uczelni czy „niezawisłych” sądów (co – jak ujawnił M. Święcicki – wynika z umowy Okrągłego Stołu). Dopiero po latach minister spraw wewnętrznych B. Sienkiewicz – człowiek, który powinien być najlepiej zorientowany w sytuacji – ze zdziwieniem skonstatował, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”.

Taka sytuacja wynika wprost z istoty naszej polskiej pierestrojki – fragmentu porozumienia międzynarodowego, które obejmowało „upadek komunizmu”, zjednoczenie Niemiec, operację „Most” (ewakuacja Żydów z Rosji), konwersję długów państw bloku sowieckiego i inne. Także na „odcinku polskim” decyzyjne gremia międzynarodowe musiały rozwiązać wiele problemów. Oprócz zabezpieczenia roszczeń właścicieli polskich długów, trzeba było ograniczyć przemysł, zredukować armię i przekonać miliony patriotycznych Polaków, że nie ma już komunizmu i są wolni. Uznano, że tak odpowiedzialne zadania są w stanie wykonać jedynie dysponujący odpowiednim aparatem komuniści, więc należy ich otoczyć opieką przed mściwością Polaków.

Nie wiemy, czy już w 1985 r. podczas spotkania gen. Jaruzelskiego z D. Rockefellerem w Nowym Jorku padła propozycja prezydentury, ale wiadomo, że Jaruzelski jako człowiek z dobrego domu, mający poczucie taktu, nie chciał tego zaszczytu. Ale nie chciał też podzielić losu Żiwkowa, Honeckera czy Ceausescu, dlatego przychylił się do prośby Amerykanów (niewątpliwie uzgodnionej z Moskwą).

Tak o sprawie pisał w swoim pamiętniku prezydent G. Bush: „Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje skłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd publiczny”.

Minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD, Zb. Siemiątkowski, ujawnił, że za zgodą gen. Kiszczaka w 1989 r. cały Departament I wywiadu przeszedł na „stronę amerykańską”. Mimo „upadku komunizmu” dawne służby komunistycznie miały się świetnie w „wolnej Polsce”. Kiedy więc Maciej Zalewski – sekretarz BBN – w rozmowie z szefem CIA narzekał na panoszenie się komunistycznych agentów, usłyszał: „Zostawcie tych agentów, zostawcie tych szpiegów, wszyscy jak mieli być odwróceni, to zostali odwróceni, pracują na rzecz nowego układu. Zostawcie to w świętym spokoju. Wszystkie wasze pomysły są pomysłami idealistów, którzy nie rozumieją układu. Tak ma być”.

Amerykanie musieli sobie zdawać sprawę, że wielu (większość?) funkcjonariuszy pozostanie lojalna wobec poprzedniego „organu założycielskiego”. Chyba im to nie przeszkadzało, gdyż nowo-stara służba (np. ABW) miała strzec porządku okrągłostołowego i ustaleń międzysojuszniczych.

Z czego wynika wyjątkowość Polski?

Czechy i Węgry przyjęły opcję zerową – rozwiązały komunistyczne służby i utworzyły nowe od zera. W Czechach wprowadzono 10-letni zakaz uczestnictwa w życiu publicznym dla funkcjonariuszy komunistycznych służb i ich współpracowników. Na Węgrzech usunięto z uczelni profesorów uwikłanych w pracę dla tajnych służb. Na Słowacji wydalono 70 sędziów. W Niemczech dokonano weryfikacji stopni naukowych na uczelniach i usunięto wielką ilość sędziów z byłej NRD. Niektórym krajom wolno było dotować przedsiębiorstwa (np. stocznie) „niedozwoloną pomocą publiczną”, mianować sędziów przez gremia polityczne czy ustawowo ograniczać obcy kapitał w mediach. Żadni inni, tylko polscy europarlamentarzyści domagają się kar i furiacko atakują własny kraj. „Polska jest jedynym krajem w Unii Europejskiej, który nie uchwalił kompleksowego prawa dotyczącego zwrotu lub rekompensaty za własność prywatną” (z listu amerykańskich senatorów). Na reprywatyzację w Polsce nie zgodziła się Rosja przy zatwierdzaniu planu Sachsa („Balcerowicza”), który przewidywał reprywatyzację.

Nietrudno dostrzec, że Polska ma mniejszy zakres suwerenności niż inne kraje europejskie. Zazwyczaj państwo liczniejsze, o większej gospodarce, ma większą swobodę manewru, ale nasz potencjał paradoksalnie działa na niekorzyść polskiej podmiotowości, bo prowokuje ściślejszy nadzór.

Polska jest monitorowana i recenzowana znacznie wnikliwiej niż jakiekolwiek inne państwo. Do tego celu znakomicie nadaje się Unia Europejska, gdyż Rosji, Niemcom czy Izraelowi byłoby niezręcznie zajmować się „zagrożeniem wolności mediów” czy „brakiem praworządności” w Polsce.

Pomimo działań Balcerowicza i jego kolegów, gdy przestało istnieć 50% sektora przemysłowego (przemysł stoczniowy, flota, rybołówstwo, cementownie, cukrownie) i 85% sektora bankowego, po emigracyjnym zmniejszeniu populacji, egzystencja w miarę samodzielnego państwa w tym miejscu Europy nadal nie jest mile widziana. Jednym z bezpieczników zapobiegających zbytniej emancypacji Polski stała się reforma administracyjna J. Buzka – utworzenie „silnych samorządów” z niemal dożywotnimi prezydentami miast o kompetencjach udzielnych książąt. Reforma umożliwiła łatwą anarchizację kraju i osłabianie władzy centralnej, co obserwujemy dziś w postaci nieformalnej dwuwładzy. Polacy są powszechnie znani jako naród krnąbrny, nieprzewidywalny, trudny do prowadzenia. Dlatego wszelkie działania „wspólnoty międzynarodowej” na polskim odcinku muszą być prowadzone ze szczególną starannością, ostrożnie i nieśpiesznie.

Polska była ostatnim krajem dawnego bloku sowieckiego, z którego wyszły wojska okupacyjne, i ostatnim, w którym przeprowadzono wolne wybory. Powołany wówczas rząd premiera Jana Olszewskiego był niewątpliwie rządem polskim, mimo obecności w nim ludzi o pseudonimach znanych lub nieznanych.

Przed laty, na spotkaniu w Poznaniu J. Olszewski ujawnił ciekawą rzecz – jego zdaniem awantura o „teczki Macierewicza” była jedynie pretekstem do obalenia rządu, a decyzja zapadła już na wiosnę 1992 r., kiedy prezydent Wałęsa pojechał do Moskwy podpisywać „traktat o przyjaźni i dobrosąsiedzkiej współpracy”

Jeden z punktów „traktatu” (uzgodnionych w gremiach międzynarodowych) przewidywał przekształcenie dawnych sowieckich baz wojskowych we „wspólne eksterytorialne ośrodki polsko-rosyjskiej działalności gospodarczej”. Mimo telefonicznych ponagleń z Moskwy, Olszewski nie zgodził się na ten punkt, co uważał za największe osiągnięcie swoich krótkich rządów. To prawdopodobnie był pierwszy przykład „polskiej niesubordynacji”, który zapalił czerwoną lampkę w ośrodkach planujących globalne przemiany.

Aby się zabezpieczyć przed ponownym dojściem do władzy „niewłaściwych” ludzi, zmieniono ordynację wyborczą, wskutek której naród demokratycznie powierzył władzę… komunistom. Paradoksalnie ta sama ordynacja d’Hondta zadziałała później w drugą stronę, umożliwiając rządy PiS. Wtedy Polacy znowu wykazali niesubordynację – minister Macierewicz rozwiązał Wojskową Służbę Informacyjną – nieformalną filię sowieckiego GRU – organizatora i nadzorcę procesu pierestrojki w krajach „demokracji ludowej”. Ten naruszający globalną równowagę czyn spotkał się z dezaprobatą w wielu stolicach na Wschodzie, Zachodzie i Bliskim Wschodzie. „Problem polski” wydawał się być definitywnie rozwiązany po wydarzeniu smoleńskim z 2010 r., gdzie zginęła niemal w komplecie elita polityków Prawa i Sprawiedliwości. Ale właśnie ta tragedia stała się impulsem do zmian politycznych 2015 r., przyjętych niechętnie przez autorów „ładu postjałtańskiego”, którym rządy PiS wydają się zakłóceniem ustalonego porządku. W Polsce zawsze wszelkie próby poszerzenia zakresu podmiotowości spotykały się (i spotykają) ze zgodnym przeciwdziałaniem wszystkich zainteresowanych.

Kto miesza w polskim kotle

Istnieją na świecie szczęśliwe kraje, w których zewnętrznych agentur nie ma lub ich wpływ jest marginalny. Jednak w Polsce – jak pisał Piłsudski – „agentury, jak jakieś przekleństwo, idą dalej bok w bok i krok w krok, towarzyszą nam od urodzenia do śmierci”.

A to dlatego, że „Polska jest miejscem, w którym najostrzej zderzają się cywilizacje, kultury i filozofie naszego kontynentu, gdzie europejski dramat rozgrywa się na ciele i duszy wielkiego narodu” (Norman Davies). Największym sukcesem agentur jest przekonanie miejscowej ludności, że nie istnieją. Ale wiemy, że są, bo odczuwamy skutki ich działalności.

Premier Mazowiecki natychmiast po objęciu urzędu udał się w swoją „pierwszą podróż zagraniczną” do ambasady ZSRR, gdzie ambasador Kaszlew poinformował go (choć premier o tym doskonale wiedział), że „mamy w Polsce bardzo wielu przyjaciół, wśród których są zaufani przyjaciele”. Jednego z takich „zaufanych przyjaciół” możemy zobaczyć na filmie Nocna zmiana w scenie ze słynnym Tuskowym „panowie, policzmy głosy”. Jest tam osobnik, który nic nie mówi, ale którego Wachowski powitał po rosyjsku („zdrastwujtie”). Z pewnością „zaufanym przyjacielem” jest Leszek Miller, który otrzymał z rąk rezydenta KGB „moskiewską pożyczkę” – 1,2 mln dolarów na cele „organizacyjne” postkomunistycznej lewicy. Wydawać by się mogło, że taki fakt powinien zdyskwalifikować polityka, ale Miller – jedna z postaci „opozycji demokratycznej” – został europarlamentarzystą. Któż lepiej zadba o demokrację w Polsce, jak nie zaufani przyjaciele Rosjan?

O wadze „kierunku polskiego” w polityce rosyjskiej świadczy fakt, że rezydent KGB w Polsce zawsze był w randze generała. Także ambasadorowie Niemiec przeważnie wywodzą się ze ścisłego kierownictwa BND. Czy to przypadek, że w tym samym roku 1985, kiedy rozpoczęły się rozmowy w Genewie o przemianach i zjednoczeniu Niemiec, gen. Kiszczak wydał rozkaz zezwalający na tworzenie w Polsce własnej siatki przez Stasi? Nie ulega wątpliwości, że zasoby służb NRD zostały przejęte przez BND i być może służą do dziś. Dość przypadkowo wyszło na jaw, że po transformacji pierwszy komendant policji w woj. Dolnośląskim, płk A., był agentem Stasi. Podobnie jak jeden z dyrektorów wrocławskiej telewizji.

Być może włodarze Wrocławia i Gdańska korzystają z czyjejś pomocy przy podejmowaniu decyzji i nie można wykluczyć, że wyniki wyborów w północno-zachodniej części kraju są wynikiem czyjejś „pracy organicznej”.

Były polityk KDL, Paweł Piskorski, napisał w swojej książce, że D. Tusk dostawał w torbach plastikowych pieniądze od chadeków niemieckich na rozwój „polskiej demokracji”. Wiadomo, że ojciec zjednoczenia Niemiec – kanclerz Kohl – odszedł w niesławie, bo miał kłopoty w rozliczeniu jakichś pieniędzy. Może to te pieniądze przyczyniły się do rozkwitu talentów politycznych Donalda Tuska?

W Polsce można spotkać ludzi, którzy nie widzą problemu w przejęciu PKP przez Deusche Bahn („pociągi byłyby punktualne, klozety czyste”). Naszego głównego partnera gospodarczego postrzegamy nadzwyczaj pozytywnie i może jest to zasługa dominującej u nas prasy niemieckich właścicieli. Dziś kojarzymy Niemca jako sympatycznego, nieco zniewieściałego pacyfistę o różowych włosach i kolczyku w nosie, wyznawcę grecizmu thunbergizmu, słuchającego techno i uprawiającego wolną miłość z dowolnym partnerem bez względu na płeć, rasę czy światopogląd. Ale to się może szybko zmienić (np. gdy pojawi się charyzmatyczny przywódca), a nawet i teraz ci mili Niemcy prowadzą konsekwentną politykę, nie licząc się z interesami Polski. Po prostu realizują założenia „ładu pojałtańskiego”, które jasno sformułował jeden z jego autorów – sekretarz stanu USA Henry Kissinger:

„Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”.

Na szczęście nie grozi nam wjazd Niemców na czołgach, bo teraz „zajęcie” robi się innymi środkami, o których mówił kanclerz Gerhard Schroeder na zjeździe „Wypędzonych” w Berlinie: „Zawierzcie mojej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy w taki sposób, że ich dzisiejsi administratorzy, Polacy, będą wam jeszcze wdzięczni za to, że wreszcie zostali Europejczykami”. Dotąd tylko Donald Tusk dostąpił zaszczytu bycia Europejczykiem i dostał na to certyfikat na piśmie.

Wygląda na to, że Amerykanie swoje interesy w Polsce scedowali na swojego najbliższego sojusznika – Izrael, wychodząc z założenia, że Żydzi mają tu najlepsze rozeznanie terenu. Mosad uchodzi za najskuteczniejszą służbę wywiadowczą m.in. dzięki temu, że nie musi mozolnie budować własnej siatki wywiadowczej – każdy Żyd mieszkający w dowolnym punkcie globu jest traktowany jako potencjalny współpracownik. „World Jewry” – którym to terminem określa się państwo Izrael i wpływowe kręgi żydowskie w różnych krajach świata, to obecnie ogromna potęga i główny rozgrywający w sprawach globalnych („światowe żydostwo” brzmi niepoprawnie politycznie, choć lepszego terminu nie ma). Nic dziwnego, że Polska – ważny kraj dla Żydów – jest przedmiotem ich zainteresowania. Tylko w 5 najważniejszych krajach świata ma swoje biura „Liga Przeciw Zniesławieniom”, oficjalnie uznawana za rodzaj sił zbrojnych Izraela (podlega ministerstwu obrony). Jest takie biuro w Warszawie, a więc stacjonują u nas żołnierze Izraela.

My, ludzie Solidarności, ze zdumieniem obserwowaliśmy dziwne odwrócenie sojuszy, gdy część naszych działaczy nagle zaprzyjaźniła się z komunistami. Nie wiedzieliśmy, że nasi koledzy-opozycjoniści prowadzą ważne rokowania międzynarodowe.

Równie zdziwieni byli funkcjonariusze biura paszportowego, gdy gen. Kiszczak polecił im wydać paszport dla… Adama Michnika. W Moskwie Michnik spotykał się z politykami i udzielił wywiadu dla „Komsomolskich Nowosti”, w którym wskazał na gen. Jaruzelskiego jako najlepszego kandydata na prezydenta Polski. W tym czasie Br. Geremek wystosował list do sekretarza KPZR M. Gorbaczowa ze wstępną ofertą rozpoczęcia rokowań z władzami PRL. Natomiast w liście do G. Sorosa Geremek donosił: „Związek zawodowy Solidarność i jego przywódca Lech Wałęsa ciągle posiadają szerokie poparcie społeczne. Przedstawiciele tego ruchu są w stanie myśleć realistycznie i ograniczać w świadomy sposób swe dążenia. Ruch ten może się stać odpowiedzialnym partnerem, popierającym reformy ekonomiczne i polityczne, akceptującym stopniowe wprowadzanie zmian”. Geremek miał dostęp do jakichś funduszy, bo z kręgu KPN wyszła wiadomość o jego propozycji dotacji „na działalność opozycyjną” w wysokości 50 tys. dolarów, ale pod warunkiem pokwitowania 500 tysięcy… Także głośna była sprawa pomocy finansowej dla środowiska późniejszej „Gazety Wyborczej” ze strony amerykańskich organizacji żydowskich.

Odtworzony związek Solidarność, z władzami niedemokratycznymi (nazwiska wskazał Wałęsa i zatwierdzał Kiszczak), był potrzebny do żyrowania przemian powodujących gwałtowne pogorszenie warunków życia – 40% populacji znalazło się poniżej progu ubóstwa (w „straconej dekadzie” lat 80. było to jedynie 16%). Jacek Kuroń prowadził rozmowy polityczne z funkcjonariuszami SB, które były zalegendowane jako przesłuchania. Będąc już wicepremierem, uczynił swego ulubionego esbeka Lesiaka pułkownikiem UOP. Funkcjonariusz ten wkrótce zajął się nielegalną inwigilacją polityków prawicy i zasłynął jako właściciel tzw. szafy Lesiaka.

Warto przypomnieć, że Michnik, Kuroń i Geremek nigdy NIE BYLI członkami Solidarności; mimo tego stali się „głównym rozgrywającymi” przy rokowaniach Okrągłego Stołu. Ich rola przekracza przypisywany im w Polsce status „ojców polskiej demokracji” czy twórców III RP – to mężowie stanu rangi globalnej, wykonujący powierzone im zadania wagi międzynarodowej, ale czy w interesie polskich współobywateli?

W zamian za osłonę medialną komunistów Michnik został nagrodzony monopolem na kształtowanie świadomości Polaków. Dzięki temu on i jego ziomkowie dysponują dziś mediami o jeszcze większym zasięgu niż „opcja niemiecka”.

Wspominając Okrągły Stół, St. Ciosek mówił o intensywnych kontaktach i „żydowskich strukturach poziomych” po obu stronach rokowań. Obserwował fraternizację Michnika z Urbanem, Kuronia z Kwaśniewskim itp. Wydaje się, że nastąpiło tam historyczne pojednanie zwaśnionych od 1968 r. frakcji komunistycznych – „puławian” i „natolinczyków”, a katalizatorem byli Żydzi po obu stronach. Te porozumienia są tak trwałe, bo cementują je więzi etniczne. Prof. Wieczorkiewicz oceniał udział osób pochodzenia żydowskiego w porozumieniach na 30–40%, co biorąc pod uwagę ich liczebność w społeczeństwie, jest wielkością ogromną (trudno to nazwać nawet nadreprezentacją). Nic dziwnego, że po roku 1989 ich pozycja (ukrócona w 1968) wróciła do tej z lat pięćdziesiątych. To może budzić mieszane uczucia, lecz musimy przyznać, że bezkrwawa transformacja to wymierna wartość, a była ona w dużym stopniu ich zasługą. Może nawet pokój w skali globalnej i zakończenie zimnej wojny zawdzięczamy „światowemu żydostwu”. Zazwyczaj kraj, który ma dobre stosunki z USA, nie ma takich z Rosją i na odwrót. Izrael jest jedynym krajem świata, który ma świetne kontakty z oboma supermocarstwami.

Partia PiS nigdy nie dostała szemranych „dotacji” z zewnątrz, dlatego sama partia, jak i jej szefowie uchodzili za „dziadów” na tle innych formacji. Ale też nie mieli zobowiązań i mogli się kierować tylko interesem kraju.

Nie ulega wątpliwości, że żaden rząd od 30 lat nie zrobił tyle dla Polaków, co obecny, a stopień naszej suwerenności jest najwyższy od 1939 roku. Zależność poziomu życia od suwerenności jest wyraźna – odczuliśmy to, gdy tylko udało się uzyskać status nieco wyższy niż kolonialny.

Teraz obowiązkiem rządzących jest utrzymać się przy władzy, a więc unikać ryzykownych inicjatyw ustawodawczych, które mogą spowodować odpływ elektoratu. Amerykańskie doświadczenie uczy, że sukcesy ekonomiczne i wyraźna poprawa poziomu życia nie są żadnym gwarantem wygrania wyborów. Rząd nie może liczyć na wsparcie „ulicy i zagranicy” i nie będzie mieć żadnego koalicjanta, bo wszystkie ugrupowania polityczne są twardym „antypisem”. Obecna „święta wojna” z PiS jest elementem walki o utrzymanie ustaleń Okrągłego Stołu, które zostały zakwestionowane przez tę partię. I nie jest to sprawa nasza, lokalna, tylko międzynarodowa. Dlatego nie ulega wątpliwości, że twórcy „ładu pojałtańskiego” i wszystkie agentury, niezależnie od dzielących je różnic, zjednoczą się i podejmą wysiłki, by odsunąć od władzy obecną ekipę.

Strategia Kaczyńskiego stopniowego wyrywania kawałków suwerenności, ale bez „gwałtownych ruchów”, wydaje się skuteczna. Już w III RP płk Lesiak wydał swojemu personelowi rozkaz odnośnie do Kaczyńskiego: „Trzeba go wszelkimi metodami zwalczać. Obmową, działaniami operacyjnymi, wprowadzeniem agentury”. Czyż może być lepsza rekomendacja, by popierać rząd

Portret kilku pokoleń wielkopolskiej rodziny / Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 81/2021

Przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej dzieci klękały do codziennego pacierza, mówiono naturalnie po polsku, „bo jak stwierdzał ojciec: pacierz mówiony po niemiecku nie jest pacierzem”.

Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa

Ewertowie. Portret rodziny wielkopolskiej

Dwa wieki rodzinnych dziejów „dynastii” Ewertów są typowe dla ludności pogranicza polsko-niemieckiego. W tej części naszego kraju małżeństwa mieszane narodowościowo były

dość powszechne. Na powstanie takich związków w byłym zaborze pruskim znaczny wpływ wywierała wspólnota religijna małżonków, a nie zawsze odmienność narodowościowa, zwłaszcza że przybywający do Polski w różnych czasach Niemcy, żeniąc się z Polkami, stosunkowo łatwo wtapiali się w polskie otoczenie. W krainie nadnoteckiej losy rodziny Ewertów nie stanowiły więc wyjątku!

Portret Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej | Fot. Paweł Smoczkiewicz

Pierwsze dane o rodzinie Ewertów pochodzą z przełomu XVIII i XIX wieku i umiejscowione są w okolicach Ujścia i Piły. Nie wiadomo, czy Michał Ewert, zmarły w Pile w 1837 r., przybył z Zachodu, czy też urodził się w Polsce. Syn jego, także Michał, urodził się w 1812 r. w Stobnie i umarł w Ujściu w 1865 r. Ożeniony z Anną Rosiną Krentz, wychował pięcioro dzieci, w tym troje na pewno Polaków. Nieznane są losy dwójki dzieci Michała: najstarszej Anny Justyny, która wyszła za mąż za Banascha (Banasia), i Antoniego, ożenionego z Agnieszką Braun, z którą miał dziesięcioro dzieci. Trójka dzieci Michała: Paulina, Jan Augustyn i Anna Rozalia za partnerów życiowych wybrała Polaków.

Nie wiadomo też, czy Michał Ewert, zmarły w 1837 r., miał protoplastów w Polsce (prawdopodobnie tak) i jakiej narodowości. W materiałach stryja Hilarego znajduje się pisany jego ręką zapis o ochrzczeniu przez niejakiego Jakuba Ladwicha, dziecka Doroty, córki Joachima Ewerta i jego żony Anny. Fakt ten, prawdopodobnie wypisany przez stryja z ksiąg kościelnych po łacinie (nie wiadomo z jakiego kościoła), zaistniał 3 sierpnia 1732 r. w obecności chrzestnych o polskich nazwiskach. Niestety nie ma żadnych dowodów świadczących o łączności i pokrewieństwie Joachima Ewerta, żyjącego na początku XVIII wieku z Michałem Ewertem, żyjącym na jego końcu (brak dalszych ksiąg kościelnych). Jest tylko dowodem, że Ewertowie już wtedy na ziemiach polskich byli i albo czuli się Polakami, albo ku polskości się skłaniali.

Nie mam niestety wiadomości o losach potomków rodzeństwa mego dziadka Jana Augustyna, ani o tych żyjących w Polsce, ani o tych, którzy prawdopodobnie się zniemczyli. Natomiast istnieje mniej lub bardziej ścisła łączność między potomkami samego naszego dziadka Jana Augustyna, to jest i tymi którzy zawsze czuli się Polakami i tymi, którzy po I wojnie światowej pozostali za granicą i stali się Niemcami.

Utrzymujemy bowiem w naszej polskiej rodzinie osobisty lub listowny kontakt z niemiecką odnogą i przyznajemy się do wspólnych korzeni.

Nasz dziadek, Jan Augustyn Ewert, urodził się w Ujściu w 1847 r. jako syn (jak sam pisze) właściciela domu Michała Ewerta. Ożenił się z córką nauczyciela z Gębic Józefą Magdaleną Krzemieniewską, urodzoną w 1844 r. Czuł się Polakiem i tak też starał się wychować swoich sześcioro dzieci. Jako nauczyciel pracował kolejno w Objezierzu w powiecie obornickim i w Brzeźnie w powiecie czarnkowskim. W 1873 r. poddał się egzaminowi kwalifikującemu go do nauczania „w niższych klasach szkól średnich i wyższych klasach szkół żeńskich”. W 1874 r. powołany został na stanowisko nauczyciela w Królewskim Seminarium Nauczycielskim w Kcyni, gdzie po zdaniu dodatkowych egzaminów uzyskał tytuł „nauczyciela zwyczajnego”. Po trzynastoletniej działalności w Kcyni, w 1887 r. nastąpiło przeniesienie dziadka do Seminarium Nauczycielskiego w miejscowości Prüm w Nadrenii, prawdopodobnie w reakcji władz pruskich na jego poglądy i nauczanie religii w języku polskim. Na zachód Niemiec dziadek przeniósł się z całą rodziną, to jest z szóstką dzieci.

W Kcyni rodzinie Ewertów musiało się dobrze powodzić. Dzieci chodziły do niemieckiej szkoły, ale w domu mówiły po polsku. Najstarszy syn Marian sposobił się do zawodu nauczycielskiego. Zachowała się fotografia całej rodziny Ewertów wykonana w 1883 r. w Kołobrzegu na wakacjach. Brak na niej tylko mego stryja Hilarego, którego jeszcze nie było na świecie. Stoją na niej według starszeństwa: Marian, Zofia, Maria, Edmund i na kolanach matki Aniela. Wyjazd Ewertów do Prüm nie był łatwy. Najmłodszy, dwuletni Hilary płakał, bo chciał „wracać do domu”, a najstarszy Marian miał niejakie trudności w pełnej znajomości języka niemieckiego. Dziesięcioletni pobyt w Nadrenii aż do choroby i emerytury dziadka miał także swoje dobre strony, dzieci szybko zaaklimatyzowały się w obcym środowisku, zwłaszcza że jak wieść niesie, tamtejsza ludność jest z natury wesoła, skłonna do żartów i śmiechu.

Dziadek jednak chyba tęsknił do rodzinnych stron, czego dowodem m.in. jest jego wniosek do władz pruskich o przeniesienie w 1893 r. do Odolanowa. W domu dziadków były zawsze gazety polskie. Nawiązano też liczne kontakty z Polakami, co prawda z innych miejscowości, bo w Prüm Ewertowie byli jedyną polską rodziną. I tam, w Prüm, doszło do podziału polskiej rodziny Ewertów na dwie gałęzie: polską i niemiecką.

Małe, urocze miasteczko i piękna okolica, jak zawsze z sentymentem wspominali mój ojciec i stryj Hilary, wciągnęło całkowicie dwoje starszych dzieci dziadka. Oboje, Marian i Maria, za partnerów życiowych wybrali Niemców. Marian jako nauczyciel osiedlił się w Neunkirchen i ożenił się z Emilią Lentes, a Maria wyszła za mąż za dziennikarza Michała Gessnera i zamieszkała w Monachium. Obojgu jednak nie dawało spokoju polskie wychowanie, wyniesione z domu. Marian zgłaszał do władz pruskich wnioski o przeniesienie jako nauczyciela do ziem zaboru, to znaczy do Wielkopolski, naturalnie ze względu na polskie pochodzenie załatwiane odmownie. A Maria ze swoim mężem rozmawiała po polsku, gdy zależało im, aby dzieci ich nie rozumiały. I Marian, i Maria swoim dzieciom nadawali polsko brzmiące imiona, m.in. Kazio, Józio, Halka.

Wśród moich pamiątek są dwa wzruszające listy pisane po niemiecku w 1975 r. przez Kazia, najstarszego syna mego stryja Mariana Ewerta, z Neunkirchen. W moim tłumaczeniu na język polski Kazio pisze: „Polska – samo to słowo wywołuje u mnie wiele wspomnień o moim ojcu, jego braciach i siostrach, i o naszej babce w Ostrowie. Dziadek Ewert w związku z Bismarckowską polityką polską został z całą rodziną z seminarium w Kcyni przeniesiony do Prüm w Eifel. (..) Ojciec, nieznający dobrze języka niemieckiego jako nauczyciel ostatecznie wylądował w Neunkirchen. Gdy dziadek przeszedł na emeryturę, przeniósł się z całą rodziną do Polski i osiadł w Ostrowie. Ojciec wtedy też próbował przeniesienia się do ojczyzny. Ale ponieważ uważany był za Polaka, wszystkie jego wnioski były negatywnie załatwiane”.

Z listów Kazia bije wprost polski klimat, jaki panował w domu Mariana Ewerta, mimo że matką jego dzieci była Niemka. I kto wie, czy po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, Marian wraz z całą rodziną, jak tylu innych Polaków, nie znalazłby się w Polsce, co naturalnie zmieniłoby całkowicie koleje losów tej odnogi naszej rodziny. Niestety Marian Ewert zmarł w 1918 r. jako ofiara panującej wówczas w Europie grypy.

Kazio pisze: „Niezapomniane dla mnie jest moje ostatnie spotkanie z ojcem. Było to w lecie 1917 r. Byłem wówczas żołnierzem i leżałem w lazarecie w Berlinie. Rodzice moi tam mnie odwiedzili. Podczas gdy matka moja wróciła do domu, ojciec mój pojechał do swojego brata Hilarego do Wągrowca. W drodze powrotnej wstąpił do Kummersdorfu, gdzie po opuszczeniu lazaretu przebywałem w garnizonie. Rozmawialiśmy dużo o sytuacji Polski.

«Kazimierzu, zobaczysz, Polska znowu powstanie» – powiedział do mnie pełen przekonania i gdy odprowadzałem go na dworzec kolejowy, przy odjeździe pociągu zawołał z okna po polsku: «Jeszcze Polska nie zginęła!». Były to ostatnie słowa, jakie usłyszałem z ust ojca. Gdy umierał, przebywałem na froncie zachodnim”.

Stryj mój Marian do końca swego życia czuł się Polakiem, choć jego większość spędził w niemieckim środowisku. Z listu Kazia wiadomo, że nad biurkiem jego ojca wisiały portrety trzech polskich patriotów: Tadeusza Kościuszki, kardynała Stablewskiego i księcia Józefa Poniatowskiego. Przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej dzieci klękały do codziennego pacierza, mówiono naturalnie po polsku, „bo jak stwierdzał ojciec: pacierz mówiony po niemiecku nie jest pacierzem”. W domu były książki i gazety polskie, opowiadana była historia Polski i utrzymywane były ścisłe kontakty z polskimi rodzinami. Były też Mariana odwiedziny w najbliższej rodzinie, to jest u matki i sióstr w Ostrowie oraz u brata w Wągrowcu i naszego ojca w Berlinie. Podobno istniała też jego częsta korespondencja z Polską pod zaborami. Na święta przychodziły do Neunkirchen paczki ze smakołykami z Polski. Przy ich otwieraniu cały pokój, jak mówiły dzieci, pachniał Ostrowem.

Z polskim rodowodem imię Kazimierz (Casimir) sprawiało jego właścicielowi niekiedy znaczne trudności jako „niestosowne dla niemieckiego młodzieńca”. Kazio pisze o swoich i zwłaszcza jego ojca reakcjach na tego rodzaju zarzuty. Był bowiem dumny z imienia, które kiedyś „nosił polski królewicz” i nadał je, przewidując trudności, swojemu starszemu synowi, także z używanym zdrobnieniem „Kazio”.

Pamiętam odwiedziny stryja Mariana u nas w Berlinie i jego wysoką, przystojną postać. Gdy doszła do nas wiadomość o jego śmierci, ojciec mój wziął wiolonczelę i zaczął grać. Mama, wychowana w tradycjach ciszy w obliczu śmierci, powiedziała: „nie graj, przecież twój brat umarł”. I wtedy usłyszałam z ust ojca odpowiedź „właśnie dlatego gram” i zrozumiałam, że grą chciał wyrazić swój smutek.

Po śmierci stryja Mariana rodzina jego uległa presji niemieckiego otoczenia. Wprawdzie sam Kazio swojemu najstarszemu synowi przekazał swoje o polskim brzmieniu imię, ale zabrakło ojca, który by polską w rodzinie tradycję utrzymywał. Moją niedługą korespondencję z Kaziem przerwała jego śmierć w 1975 r. Kontynuowała ją jego żona Jenny, ale też niebawem zmarła. Zawdzięczam jej dużą pomoc paczkową w trudnym dla Polski gospodarczym okresie lat osiemdziesiątych XX wieku. Od zakończenia I wojny światowej z rodziną stryja Mariana a moim rodzinnym domem nie było żadnego kontaktu, dopiero dwa listy wspomnieniowe kuzyna Kazia przypomniały nam o dalekiej a bliskiej rodzinie Ewertów.

Młodsza od stryja Mariana córka mego dziadka Jana Augustyna o imieniu Maria została także w Niemczech. W moim rodzinnym domu znana była jako ciocia Marynia, bo mama nasza korespondowała z nią najpierw z Berlina, a potem z Poznania, i to po polsku. Ja także na mój ślub otrzymałam po polsku napisane przez nią życzenia.

Maria Ewert wyszła za mąż za mówiącego po polsku dziennikarza Michała Gessnera. Z małżeństwa tego przyszło na świat dziesięcioro dzieci. Spośród trzech synów tylko Marian założył rodzinę, a spośród siedmiu dziewcząt tylko pięć: Helena, Maria, Anna, Zofia i Angelika wyszły za mąż, przy czym partnerami tych związków byli Niemcy.

Za życia Babki w Ostrowie przebywała u niej najstarsza córka Marii Helena (Hella). Po latach nazwała swoją córkę Halka.

Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę odwiedził mego stryja Hilarego w Poznaniu syn Marii Marian Gessner; miał wtedy około dwudziestu lat. Także w okresie międzywojennym dwie, trochę starsze ode mnie kuzynki Anna (Aenny) i Jadwiga (Heddy) przyjechały około 1933 lub 1934 r. do Gdyni do stryja Hilarego w ramach urządzanych wówczas w Niemczech wycieczek „Kraft durch Freunde” (siła przez radość). Obie były miłe i rodzinne, ale kontakt z braku ich znajomości polskiego był słaby.

Pisałam do nich w czasie II wojny światowej, gdy ja i moja rodzina doznała okrutnych i nie do naprawienia krzywd, ale niestety nie mogły mi w niczym pomóc. Sami podobno ledwo utrzymywali się na powierzchni. Naturalnym odruchem moim i mnie podobnych była pewność, że już nigdy ani nigdzie z Niemcami nie chcę mieć nic wspólnego.

Ale po przeszło dwudziestu latach od zakończenia wojny coś mnie podkusiło, żeby się dowiedzieć, co dzieje się z niemiecką częścią rodziny mego ojca. Zaczęła się korespondencja w obie strony, telefony, wyjazdy i przyjazdy członków obu rodzin.

Przy okazji mojego zawodowego wyjazdu na Kongres Analityków Chemików do Monachium poznałam dwie moje kuzynki Zofię (Titti) i Angelikę (Butzi), ich rodziny i rodziny nieżyjących już kuzynostwa. Ujęta ich serdecznością, troskliwością i gościnnością poczułam się jak w rodzinie, choć niestety zadra została. Oni nie poruszali spraw polskiej martyrologii (może mają podświadome poczucie winy), a ja milczałam na temat swoich bólów. Stwierdziłam tam na miejscu wielkie podobieństwo fizyczne: postawy, urody, zachowania – i psychiczne: religijność, ambicja, muzykalność i in. – członków niemieckiej rodziny do mojego ojca, rodzeństwa i ich dzieci. Zawdzięczają to chyba swojej matce – cioci Maryni, która tę gromadę potrafiła po Bożemu i ludzku wychować.

Rozpisałam się nieco nad historią niemieckiej gałęzi rodziny mojego dziadka. Muszę więc wrócić do Prüm, gdzie dziadek pełnił funkcję nauczyciela w Seminarium Nauczycielskim.

Dziadek musiał należeć do osób bardzo ambitnych, poszerzał bowiem swą wiedzę na licznych kursach, m.in. w Królewcu i w Düsseldorfie. Dr Stanisław Witkowski z Ostrowa, późniejszy teść naszego stryja Hilarego, uważał go za człowieka o szerokich horyzontach i dużej wiedzy.

Niestety, mając pięćdziesiąt lat, dziadek zaczął chorować, zdaje się na serce, i przeszedł w Prüm na emeryturę. Na resztę życia przeniósł się do kraju i osiadł w Ostrowie. Z nim razem na tereny polskie wróciła cała rodzina oprócz dwojga najstarszych, którzy założyli rodziny w Niemczech.

W Ostrowie zamieszkały więc oprócz dziadków ich dwie córki Zofia i Aniela, i najmłodszy syn Hilary. Nasz ojciec Edmund bowiem jako dwudziestoletni już pracował w aptekach w różnych miejscowościach w Niemczech i także w kraju. Był to 1897 rok.

Po powrocie na ziemie ojczyste dziadek nie czuł się najlepiej, podobno był zamknięty w sobie, małomówny i jakby stracił kontakt z rodziną, co składano na gnębiącą go chorobę, bo po trzech latach pobytu w Polsce w 1900 r. zmarł, pozostawiając rodzinę w dość trudnych warunkach. Zofia i Aniela prowadziły sklep modniarski, ale zdaje się z niewielkim sukcesem. Cała rodzina, łącznie z babką, tęskniła za cieplejszym klimatem i lepszymi nastrojami w Nadrenii. Babka zmarła rok po moim urodzeniu, to jest w 1911 r., a Zofia w 1915 r. Samotna wtedy Aniela przeniosła się w pobliże siostry Marii i zamieszkała w Bawarii w Kempten-Allgeu. Utrzymywała listowny kontakt z braćmi w Polsce, zwłaszcza ze stryjem Hilarym, narzekając zawsze na swój los. Wyszła za mąż za rzeźbiarza, który wyrzeźbił głowę Chrystusa na pomniku na grobach cioci Maryni i rodziny Gessnerów w Monachium.

Obaj bracia Ewertowie, czujący się Polakami i jako dorośli żyjący w Polsce – tej pod zaborem i tej niepodległej – nie mieli zwyczaju opowiadać o swym dzieciństwie

Czasami tylko usłyszeliśmy jakieś pojedyncze ciekawsze wydarzenia i dla nas, dzieci, Prüm było krainą daleką i nierealną. Mnie jako najstarszą interesowało to, co mówili dorośli, zwłaszcza mama, a lubiła opowiadać o rodzinie, jej sprawach i losach.

Nasz ojciec (tatuś) i stryj Hilary (Hisio) różnili się bardzo i wyglądem, i usposobieniem. Tatuś był średniego wzrostu, szczupły do pewnego wieku, szatyn o pięknej czuprynie i urzekającym uśmiechu. Stryj Hisio był typowym nordykiem: blondyn, wysoki, o mocnej posturze i szerokich barkach. Obaj byli niezwykle przyjaźnie nastawieni do ludzi, bardzo łatwo nawiązywali kontakty w rodzinie, w swoim środowisku i poza nim.

Domy nasze zawsze były pełne gości moich rodziców, a przede wszystkim stryja Hilarego i jego żony. Mam w pamięci migawki z licznych odwiedzin krewnych w naszym domu w Berlinie we wczesnym moim dzieciństwie i później w Poznaniu. Nasza mama, słysząc dzwonek u drzwi wejściowych, polecała wstawiać wodę na kawę, nie sprawdzając, kto przyszedł.

Dom stryja Hilarego był tak zwanym „domem otwartym”, co było szczególnie atrakcyjne dla mnie i moich siostrzyczek, zapraszanych na wakacje do Gdyni. Obaj bracia mieli szeroki gest, bardzo łatwo pozbywali się tego, co zapracowali. Nie liczyli pieniędzy, gdy można było pomóc czy sprawić przyjemność. Może to była wrodzona lekkomyślność czy niefrasobliwość, a może sposób na życie? Tatuś nam, dziewczynkom, sprawiał kosztowne prezenty, nie zawsze potrzebne. Stryj nigdy nie odbierał „reszty”, gdy płacił za bilety i różne usługi. W Gdyni i wszędzie tam, gdzie zamieszkiwał, znany był jako adwokat, opiekun uciśnionych, pomagał w trudnych sprawach, zwłaszcza Kaszubom, toteż na jego pogrzebie w Gdyni na Oksywiu był ogólny płacz uczestników. Znali świetnie język i kulturę niemiecką, bo niższe wykształcenie odbierali w gimnazjach niemieckich i obaj studiowali we Wrocławiu, a stryj Hilary później w Berlinie i Monachium. Złączyli swe losy z wybrankami z rodzin czysto polskich, osiadłych w Wielkopolsce. Ojciec nasz Edmund ożenił się z Martyną Pospieszalską, córką budowniczego Nikodema Pospieszalskiego ze Środy i jego żony Łucji z Mizgalskich, a stryj Hilary z Marią Witkowską, córką lekarza Stanisława Witkowskiego z Ostrowa i jego żony z Szafarkiewiczów. Szanując tradycję polską, dzieci swe bracia wychowywali w duchu narodowym i katolickim.

W czasie studiów uniwersyteckich należeli obaj do tajnych organizacji polskich. Podobno już wtedy stryj działał w nich pod nazwiskiem swej matki Krzemieniewskiej. Z końcem 1918 r., gdy rozpoczął urzędowanie jako p.o. starosta w Wągrowcu, dla podkreślenia swej polskości przyjął do nazwiska Ewert drugie nazwisko Krzemieniewski. Podwójne nazwisko dekretem wojewody z 5 marca 1920 r. stało się nazwiskiem jego rodziny. Ojciec nasz Edmund poszedł w ślady swego brata.

Możliwe, że miał już taki pomysł, gdy wracał w czasie rewolucji berlińskiej z nami, to jest z mamą i piątką dzieci, do wolnej Polski w 1919 r.

Pamiętam, że zaraz po przyjeździe do Poznania zostałam zapisana do szkoły jako Ewertówna i moja siostra Kaja także. Obowiązywały wówczas końcówki nazwisk: dla dziewcząt i panien niezamężnych – ówna i – anka, dla mężatek – owa i – yna. Dziś zwyczaj ten zupełnie zaniknął. Po zmianie naszego nazwiska przełożona szkoły, pilnująca zawsze spokojnego wyjścia na przerwę, na widok mnie i Kai pytała codziennie: „jak się nazywacie?” i naszą grzeczną odpowiedz „Ewert-Krzemieniewska” kwitowała szerokim uśmiechem i aprobującym kiwnięciem głowy.

Odmiennie w wolnej Polsce potoczyły się losy obu braci Ewertów-Krzemieniewskich i ich rodzin. Starszy, Edmund, nasz ojciec, zmarł w 1928 r., pozostawiając naszą mamę z siedmiorgiem dzieci (od pięciu do osiemnastu lat) w dość trudnych warunkach. Młodszy, nasz stryj Hilary, pracował niezwykle efektywnie przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego, przeżył szczęśliwie trudny czas wojny i jej okrucieństw, i zmarł w 1951 r. w Gdyni, do której powrócił z żoną i córką.

Nasz ojciec Edmund jako dziesięciolatek znalazł się w Prüm i tam zaczął chodzić do gimnazjum. Ze wzruszeniem oglądam jego świadectwa na pożółkłym, ale mocnym papierze, na którym oprócz ocen z poszczególnych przedmiotów podana jest pozycja ucznia w klasyfikacji wyników wszystkich uczniów w klasie. Tatuś należał do średniaków, raczej w kierunku tych słabszych. Znając jego usposobienie myślę, że mało go interesowała regularna nauka w „niemieckim” stylu, czuł się skrępowany, a jego niosło do przyrody, ludzi, towarzystwa, muzyki i literatury. Z tego okresu pochodzą prawdopodobnie jego młodzieńcze literackie utwory (nowele i nawet tragedia), które w rękopisach zachowały się w aktach rodzinnych.

Jako kandydat na aptekarza rozpoczął pracę w aptekach zarówno w Poznańskim, jak i w Niemczech – obowiązywał tu i tam język niemiecki w oficjalnych świadectwach aż do 1918 r. Pierwszą praktykę trzyletnią odbył w Poznaniu na Chwaliszewie w aptece Zyckiego. Jako dziecku pokazywał mi tamtą, dziś nieistniejącą aptekę i krzyż stojący po drugiej stronie ulicy nad brzegiem Warty. Krzyż ten zniszczyli Niemcy i wrzucili pocięty do Warty. Obecnie stoi tam jego drewniany „następca”, wzniesiony po zakończeniu II wojny światowej. Ojciec nasz z krzyżem tym widocznie wiązał jakieś wspomnienia, bo mówił o nim wielokrotnie. Ufundowany przez mieszkańców Poznania w 1880 r., jak wynika z kronikarskich zapisków, krzyż ten był pięknie rzeźbiony z kutego żelaza, z naturalnej wielkości postacią Chrystusa, wykonaną z cynku i pozłacaną.

Po trzyletnim pobycie w Poznaniu ojciec nasz przeniósł się na zachód Niemiec do Neunkirchen, po czym znowu wrócił w Poznańskie (Kórnik, Śrem i in.) i do samego Poznania (Apteka Zielona i Świętomarcińska). W latach 1902 i 1903 był studentem Uniwersytetu Wrocławskiego. Zachowały się z tego czasu zaświadczenia dziekana wydziału, nazwiska wykładowców profesorów Pollecka, Gadamera i Paxa, i tego ostatniego, poświadczone przez Dziekana świadectwo zdania egzaminu z botaniki, z oceną „magna cum laude”. Na podstawie zdanego przed Farmaceutyczną Komisją we Wrocławiu egzaminu z oceną „dobrą”, ojciec nasz uzyskał 3 maja 1904 r. „aprobatę” na samodzielne prowadzenie apteki na całym terenie ówczesnych Niemiec.

W 1906 r. ojciec nasz wykupił z rąk niemieckich aptekę w Mosinie, którą z braku poparcia przez niemieckich lekarzy sprzedał w 1910 r. i przeniósł się wraz z rodziną do Berlina. Oprócz pracy w kolejnych aptekach w dzielnicy Berlina Charlottenburg, ojciec w pierwszych latach pobytu w Berlinie założył własne laboratorium farmaceutyczno-chemiczne pod nazwą „Alexandra”, w którym produkował leki, środki higieny i kosmetyki. Zachowały się druki firmowe z adresem, telefonem i spisem produktów oraz ulotki reklamowe, zwłaszcza podobno świetnej wody do włosów „Aleksandra”. A w mej pamięci na całe życie pozostał smutek z powodu ciężkiej choroby mamy i jej operowany, zniekształcony kciuk, skaleczony i zakażony w trakcie korkowania buteleczek z preparatami. Mama bowiem brała czynny udział w produkcji. Widocznie jednak produkcja okazała się nieopłacalna, bo ojciec ją zlikwidował i na rodzinę zarabiał, pracując kolejno w kilku aptekach w Charlottenburgu. Trzykrotnie zmienialiśmy mieszkanie, ostatnie było w pięknej dzielnicy w pobliżu jeziora Lietzensee, wyposażone we wszelkie wówczas dostępne wygody. Berlin opuściliśmy całą rodziną – rodzice z piątką dzieci – późną wiosną 1919 r. i po kilku miesiącach pobytu w Środzie zamieszkaliśmy na stałe w Poznaniu.

Był 1919 rok, w odrodzonej Polsce i szczególnie w Poznaniu panowały niezwykle rozwinięte nastroje patriotyczne, skończyły się bowiem czasy niemczyzny i pobytu na obczyźnie. Ojciec zgłosił się do wojska, wystąpił, śladem swego młodszego brata, o zmianę nazwiska i zamierzał zapisać się na nowo powstały Uniwersytet, raczej jeszcze wówczas Wszechnicę w Poznaniu, żeby uzyskać stopień magistra farmacji.

Do wojska ze względu na wiek nie został przyjęty, zmianę nazwiska załatwił administracyjnie, a na studia widocznie nie starczyło ojcu ani czasu, ani sił przy intensywnej pracy zawodowej i powiększającej się rodzinie. O kontaktach ojca z profesorem Konstantym Hrynakowskim, dziekanem Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego, do którego należała jako kierunek studiów farmacja, wiem od ojca i od profesora Hrynakowskiego, którego po latach studiów byłam asystentką.

Od 1 września 1919 r. ojciec objął posadę prokurenta i kierownika produkcji w chemiczno-farmaceutycznej firmie R. Barcikowski SA w Poznaniu, wytwarzającej leki nie tylko dla aptek Poznania, ale także znanej w całej Polsce. Część produkcji fabryki oparta była na posiadanych przez ojca recepturach, które pisane ręką ojca znajdują się w aktach rodzinnych. W nich także przechowywana jest fotografia zespołu pracowników fabryki z ojcem siedzącym w środku w pierwszym rzędzie.

Po dłuższej chorobie ojciec zmarł 21 maja 1928 r., mając niepełne 51 lat, i pochowany został na cmentarzu Górczyńskim w Poznaniu. Zainteresowania jego przyrodnicze i talenty muzyczne przeszły na następne pokolenia. Muzykę cała nasza siódemka dzieci uprawiała z pasją, animowana do niej przez ojca i jego zainteresowania, chociaż nasza mama i jej rodzina miała też w tym swój udział.

Pamiętam pierwszy koncert symfoniczny, na który zabrał mnie, może cztero- czy pięcioletnią w Berlinie, nasz tatuś. Nie rozumiałam zupełnie, czemu wszyscy grają na estradzie równocześnie, po prostu moja szufladka z muzyką jeszcze się nie otworzyła, i dziwiłam się, dlaczego takie granie sprawia tatusiowi przyjemność, co widocznie było na jego uśmiechniętej twarzy.

W domu śpiewaliśmy wszyscy przy akompaniamencie fortepianu i wiolonczeli. Nawet najmłodszy Staś wtórował nam często swoim cienkim głosikiem. Kaja przed swoim zamążpójściem kształciła z sukcesem swój śliczny, aksamitny głos, Hala podkładała zawsze swój drugi głos pod każdą melodię, a chłopcy Witold, Maryś i Edzio posłusznie stali przy fortepianie i swoim udziałem w śpiewaniu starali się dorównać obu starszym siostrom, Kai i Hali. Batutę w rękach ojca stanowił smyczek wiolonczelowy, który fałszującego uczestnika koncertu przywoływał do porządku. W latach dwudziestych XX w. aż do śmierci ojciec był członkiem męskiego chóru „Arion” w Poznaniu.

Niewątpliwym talentem muzycznym w rodzinie był Witold, który niekształcony muzycznie, komponował utwory taneczne, i nie znając nut ani nie posiadając techniki, potrafił prawie bezbłędnie naśladować usłyszane utwory muzyki klasycznej na fortepianie, naturalnie dodając własne wstawki i zmieniając świadomie tonacje. Czynił tak, drażniąc się ze mną, gdy jako uczennica Konserwatorium Muzycznego przygotowywałam się na lekcje fortepianu i godzinami ćwiczyłam jeden i ten sam utwór. Tego rodzaju występy Witolda z aktorsko humorystycznymi dodatkami i zamierzonym fałszowaniem melodii czy akompaniamentu, wywoływały w całym naszym domu okrzyki ze śmiechem: „Witold, przestań!”. Poza domem Witold był doskonałym partnerem w duecie fortepianowym występującym na imprezach młodzieżowych.

W Forcie VII w Poznaniu, w którym znalazł się jako członek polskiej organizacji konspiracyjnej „Ojczyzna”, namawiany przez kolegów, nie zgodził się na przygrywanie Niemcom przy ich „ucztach”, co niewątpliwie łączyłoby się z lepszymi kąskami z „pańskiego stołu”. Taki bezkompromisowy zawsze był nasz Witold!

„Pierwszym adwokatem w Gdyni”, jak napisano w 1996 r. w prasie gdańskiej, był młodszy brat naszego ojca, Hilary Ewert-Krzemieniewski. Urodził się on jeszcze w Kcyni, na dwa lata przed przeniesieniem jego ojca, nauczyciela Jana Augustyna, do Prüm w Nadrenii. Maturę zdał w niemieckim gimnazjum w Ostrowie (1903 r.), studiował prawo we Wrocławiu, Monachium i Berlinie. Podczas lat studiów czuł się zawsze Polakiem i był członkiem „Zetu”. W 1906 r. zdał egzamin referendarski i rozpoczął pracę w Szczecinie. Egzamin asesorski zdał w 1914 r., po czym powołany został na stanowisko asesora i później zastępcy sędziego do Lęborka. W 1915 r. przeniósł się do Wągrowca i przejął tam kancelarię adwokacką kolegi powołanego do wojska. Pod koniec wojny w 1918 r. Rada Robotników i Żołnierzy w Wągrowcu powołała stryja Hilarego na stanowisko kierownika powiatu wągrowieckiego, co wówczas jeszcze władze niemieckie zatwierdziły (p.o. Landrat). Po wybuchu powstania 27 grudnia 1918 r. w Poznaniu wraz z grupą obywateli organizował akcję oswobodzenia powiatu wągrowieckiego z okupacji niemieckiej i pomoc wojskową dla powstania.

W sierpniu 1919 r. stryj nasz powołany został na stanowisko naczelnika Wydziału Departamentu Spraw Wewnętrznych przy Ministerstwie b. Dzielnicy Pruskiej. Po przeniesieniu agend administracyjnych do Warszawy w 1922 r. objął on stanowisko starosty powiatu czarnkowskiego. W 1924 r. powołany został do Torunia na stanowisko wicewojewody. Po wypadkach majowych w 1926 r. zrezygnował z pracy w administracji rządowej i przeniósł się do Gdyni jako adwokat i notariusz.

Z miastem tym stryj nasz związał odtąd całą swoją działalność zawodową i społeczną. Od 1927 r. był członkiem Magistratu m. Gdyni, początkowo jako wiceburmistrz, potem w pewnym okresie wiceprezydent. Do 1939 r. był prezesem Rady Nadzorczej Spółdzielni Zjednoczenia Rybaków Morskich oraz prezesem Rady Nadzorczej Urzędniczej Spółdzielni Budowlanej.

Po kapitulacji Gdyni w 1939 r. był zakładnikiem armii Eberhardta i zwolniony, został przymusowo wysiedlony na teren Generalnego Gubernatorstwa. W Warszawie pracował jako referent hipoteczny w Ubezpieczalni Społecznej i później jako doradca prawny w Wydziale Kontroli i Organizacji Przemysłu, aż do lipca 1945 r. Po powrocie do Gdyni podjął od razu swoją działalność notariusza, początkowo w zespole, a potem w upaństwowionym Biurze Notarialnym. Umarł nagle 24 marca 1951 r. i pochowany został obok swej ośmioletniej córki Krysi na cmentarzu na wzgórzu Oksywskim. Śmierć tego znanego i cenionego, szlachetnego człowieka wywołała wielki żal społeczeństwa gdyńskiego.

Wdowa po nim, Maria z Witkowskich, nasza stryjenka, była także znaną działaczką społeczną w swoim środowisku, m.in. należała do Pomorskiego Towarzystwa Opieki nad Dzieckiem i była prezesem Polskiego Białego Krzyża w Gdyni. Zmarła 15 lipca 1976 r. w Anglii u córki Anny, zamężnej za Andrzejem Sczanieckim, inżynierem (radar), znanym działaczem polonijnym. W domu Sczanieckich była dobrym duchem, który w angielskim środowisku potrafił wpoić w gromadkę wnucząt i prawnucząt wszelkie dodatnie cechy polskiej, katolickiej kultury. Przyczyniła się do ich świetnej znajomości języka polskiego, historii i literatury polskiej. Niezwykle aktywna i gościnna, miała swój udział w tym, że śliczny dom Anny (Hanki) i Andrzeja był ostoją polskości i stanowił przystań dla wielu Polaków na obczyźnie. Zawsze czuła się mocno związana z rodziną Ewertów, nas, dzieci swego szwagra Edmunda, otaczała troskliwością i serdecznym zainteresowaniem. W jednym z listów do nas napisała: „tak, stryj Wasz był typem niecodziennym, wprost niespotykanym, dlatego też zawsze powtarzam, że gdybym rozpocząć miała życie na nowo, tak samo byłabym wybrała go sobie za towarzysza”. A nasza siódemka dzieci też przecież należała do rodziny Ewertów.

Trzeba przyznać, że obaj mieszkający w Polsce bracia Ewertowie-Krzemieniewcy mieli szczęście przy wyborze swoich życiowych partnerek.

Nasza mama Martyna z Pospieszalskich była, dzięki swym zaletom ducha i umysłu, wzorem żony i matki, jak mi się wydaje niedoścignionym przez obecnie żyjące w innym świecie kobiety. Wychowana w dużej rodzinie, miała w swoim usposobieniu „bakcyla poświęcenia się” nie tylko dla najbliższych, ale także dla wszystkich ze swego otoczenia. Mnie i mojemu rodzeństwu wydawało się, że nie ma rzeczy tak trudnej, której mama nie potrafiłaby sprostać.

Odróżniała nieomylnie dobro od zła, prawdę od kłamstwa, piękno od brzydoty i w myśl takich kryteriów postępowała, i tak nas wychowywała. Nigdy w żadnych sytuacjach nie podnosiła głosu, pochwalała lub karciła spojrzeniem lub krótkimi pouczeniami, które na zawsze zapadały w serce i pamięć. Była z natury pogodna, w niepowodzeniach, smutkach i żalach, doszukiwała się zawsze powodu, żeby zobaczyć choć część czegoś pozytywnego i uspokajającego. Boże, jaka mama była dzielna w chwilach tragedii i żałoby, szczególnie w czasie wojny! Dla nas, dzieci, była prawdziwą ostoją, a jej obecność stanowiła o naszym poczuciu bezpieczeństwa. Zmarła 9 sierpnia 1944 r., mając zaledwie 63 lata, i pochowana została obok naszego ojca na Cmentarzu Górczyńskim. Wszystkim nam, dzieciom, zawsze bardzo jej brakowało.

Było nas w rodzinie Edmunda i Martyny Ewertów-Krzemieniewskich siedmioro dzieci, urodzonych w latach 1910 do 1923. Na świat przyszłyśmy kolejno trzy córki: Aleksandra, Kazimiera i Halina, a potem także kolejno zjawili się czterej synowie: Witold, Marian, Edmund i Stanisław. Śmierć ojca przeżyliśmy, gdy najmłodszy Staś miał zaledwie 5 lat, a ja, najstarsza, osiemnaście. W latach 1935 i 1936 my, trzy siostry wyszłyśmy za mąż i urodziłyśmy potem nasze przedwojenne dzieci. W 1937 r. tragicznie odszedł na zawsze z naszego grona siedemnastoletni Edzio.

I potem przyszła wojna, w czasie której na wolności – niestety nie zawsze razem –pozostałyśmy same kobiety z dziećmi. Nasza matka nie doczekała się jej końca.

Mąż mój Marian Smoczkiewicz, adwokat i działacz społeczny w Bydgoszczy (prezes Caritas, prezes Koła Kultury Katolickiej) zginął jako zakładnik w 1939 r. w okrutnych akcjach gestapo. Mąż siostry Kai, Roman Sioda, adwokat w Poznaniu, był uczestnikiem walk nad Bzurą i obrony Warszawy, wojnę przeżył w jenieckim obozie oficerskim. Mąż najmłodszej, Hali, Kirył Sosnowski, prawnik, publicysta, był współzałożycielem w 1939 r. tajnej organizacji „Ojczyzna” w Poznaniu, działał w konspiracji w Warszawie.

Aresztowany, więziony był na Pawiaku i w obozie koncentracyjnym, a po wojnie represjonowany przez władze PRL.

Trzej nasi bracia aktywnie uczestniczyli w tajnych organizacjach w czasie wojny. Witold jako czynny członek „Ojczyzny” został aresztowany wraz z trzonem tej organizacji i osadzony w Forcie VII w Poznaniu, cudem uniknął śmierci. Przeżył obóz koncentracyjny w Mauthausen-Gusen i po oswobodzeniu znalazł się w Haren w Holandii (Maczków) i później w Kanadzie. Zmarł w 1990 r. Marian, także członek „Ojczyzny”, działał w konspiracji w Warszawie i zginął w jednej z akcji Kedywu w 1944 r., tuż przed powstaniem warszawskim. Najmłodszy Stanisław, kilkunastoletni, więziony był na Młyńskiej i w Forcie VII w Poznaniu. Po wojnie skończył medycynę i osiadł w Gorzowie.

Obie polskie rodziny Ewertów-Krzemieniewskich były zawsze sobie bliskie. Rodzice kontaktowali się często, mimo różnych miejsc zamieszkania, my, trzy dziewczęta, włączyłyśmy serdecznie do naszego grona kuzynkę Hankę, a czterej nasi chłopcy, zwłaszcza po śmierci naszego ojca, szukali oparcia u stryja. Pamiętam atrakcyjne, urocze wakacje u stryjostwa w ich „domu otwartym” nad morzem w Gdyni-Orłowie, czułą i troskliwą opiekę stryjenki i zawsze szeroko rozwarte ramiona stryja, gdy nas witał u siebie lub gdy nas odwiedzał. Oboje kochali nas bardzo.

Poczucie wspólnoty rodzinnej, także wśród rodzeństwa naszego ojca, musiało być w pewnych okresach bardzo silne, mimo że poszczególnych jego członków dzieliła granica, język, zwyczaje i narodowość małżeńskich partnerów. Zabory, wojny i przede wszystkim czas zrobiły swoje, ale znajdujemy u siebie i u nich wspólne cechy, zasady i ideały, poza istotnymi różnicami narodowościowymi.

Czuję się szczęśliwa, że dane mi było urodzić się i wychować w takiej rodzinie, której członkowie w przeszłości i teraz cenili wartości nadrzędne i zawsze zasługiwali na aprobatę i szacunek ludzki. Bogu dzięki za całą naszą rodzinną przeszłość, z której jestem dumna i którą tym moim pisaniem chciałabym przekazać następnym pokoleniom.

Tekst jest fragmentem książki M.A. Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia (Poznań, Wydawnictwo Miejskie Poznań i Wyd. PTPN, 2020).

Prof. dr hab. Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa (1910–2006), z domu Ewert-Krzemieniewska. Absolwentka Państwowego Liceum i Gimnazjum Żeńskiego im. Generałowej Zamoyskiej oraz Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Poznaniu w klasie fortepianu. W latach 1928–1933 studiowała chemię na Uniwersytecie Poznańskim, uzyskując w 1933 r. tytuł magistra filozofii. W latach 1934–1937 pracowała w Katedrze Chemii Farmaceutycznej UP jako asystentka, a w czasie II wojny światowej – w charakterze laborantki w Zakładzie Fizjologii Roślin Uniwersytetu Rzeszy w Poznaniu. Po wojnie kontynuowała pracę w Zakładzie Chemii Nieorganicznej i Analitycznej Wydziału Farmaceutycznego UP. W 1964 r. uzyskała tytuł profesora nadzwyczajnego, w 1972 – profesora zwyczajnego. Na emeryturę przeszła w 1980 r., ale do końca życia pracowała naukowo. Jest autorką i współautorką 230 publikacji, w tym 9 książek i skryptów. Pod jej kierunkiem powstało ok. 190 prac magisterskich, 9 doktoratów, 3 habilitacje. Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa jest także autorką opracowania Cmentarz zasłużonych na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu (1982).

Wspomnienia Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej pt. „Ewertowie. Portret rodziny wielkopolskiej” znajdują się na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wspomnienia Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej pt. „Ewertowie. Portret rodziny wielkopolskiej” na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dekomunizacja Powązek. Prof. Tomasz Panfil: trzeba oddzielić bohaterów od ich morderców

Prof. Tomasz Panfil o tym, czemu na Powązkach Wojskowych nie ma miejsca dla komunistycznych dygnitarzy i inicjatywie przejęcia nekropolii przez Skarb Państwa w celu przeprowadzenia ekshumacji.

Prof. Tomasz Panfil wyjaśnia, dlaczego podpisał się pod apelem od dekomunizację Powązek Wojskowych. Porównuje Władysława Gomułkę i Bolesława Bieruta do Philippe’a Pétaina i Pierre’a Lavala. Stwierdza, że byli oni kolaborantami okupantów i nie powinni znajdować się w panteonie bohaterów narodowych.

Z tego powodu jest przeciwnikiem pozostawienia szczątków doczesnych komunistycznych dygnitarzy na Powązkach Wojskowych. Fakt spoczywania przez nich na tej samej nekropolii, co ich ofiary uważa za zakłamywanie historii.

Stwierdza, że od 1989 r. trwamy w schizofrenii po tym, jak gen. Wojciech Jaruzelski został uznany za architekta wolnej Polski. Tymczasem pierwszy prezydent III RP był człowiekiem, który wcześniej wypowiedział wojnę własnemu narodowi, wypychając tysiące Polaków na emigrację. W rezultacie rządy pookrągłostołowe trwały w stanie swoistego rozkroku.

 W celu ekshumacji, jak uważa nasz gość, komunalny cmentarz powinien być przejęty przez Skarb Państwa. Przyznaje, że obecnie poparcie dla projektu nie jest duże, jednak podkreśla, że

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Do najwyższych władz Rzeczpospolitej Polskiej – apel o dekomunizację Powązek Wojskowych

My, niżej podpisani, apelujemy do najwyższych władz Rzeczpospolitej Polskiej o prawo i sprawiedliwość. Cmentarz Powązki Wojskowe w Warszawie to wyjątkowa polska nekropolia.

Taki charakter miała w wolnej, niepodległej II Rzeczpospolitej, bo po 1945 r. została – jak cała Polska – zawłaszczona przez komunistów. Ten stan trwa do dziś. Nielegalna, bo narzucona nam przez sowietów siłą, nigdy nie wybrana przez Polaków komunistyczna władza przejęła przede wszystkim Aleję Zasłużonych, gdzie nadal spoczywają ludzie Moskwy, jak współautor antysemickiej nagonki w 1968 r. i masakry robotników na Wybrzeżu w 1970 r. Władysław Gomułka; wiceszef bezpieki, twórca i pierwszy komendant Milicji Obywatelskiej Franciszek Jóźwiak; czy tzw. prezydent, a naprawdę naczelny zbrodniarz Bolesław Bierut – główny morderca Żołnierzy Wyklętych, który podpisał na nich tysiące wyroków śmierci. Na polskiej nekropolii spoczywają także np. szefowie antypolskiej, komunistycznej bezpieki: Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Mieczysław Mietkowski, Jan Ptasiński, Konrad Świetlik, Jakub Berman, Julia Brystiger. Funkcjonariusze przymusu bezpośredniego: Anatol Fejgin, Stanisław Łyszkowski, czy Marian Stróżyński. Krwawi sędziowie: Józef Badecki, Marian Frenkiel, Władysław Garnowski, Leo Hochberg, Teofil Karczmarz, czy Bronisław Ochnio. Krwawi prokuratorzy: Stanisław Zarako-Zarakowski, Henryk Holder, czy Henryk Ligięza.

Wśród wymienionych są oprawcy polskich bohaterów narodowych: gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, kpt./gen. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, rtm Witolda Pileckiego, cichociemnego mjr Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, przywódców IV Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN: ppłk Łukasza Cieplińskiego, mjr Adama Lazarowicza, Kazimierza Pużaka, ks. Rudolfa Marszałka, czy ks. Zygmunta Kaczyńskiego. Większość z nich została zrzucona do bezimiennych dołów śmierci na „Łączce”, gdzie, przykryci grubą warstwą nawiezionej ziemi, spoczywali przez długie lata PRL.

W ostatnich latach polski cmentarz „wzbogacili” kolejni komuniści. W 2013 r. obok kwatery „Ł” spoczął w PRL-owski szef MON Florian Siwicki, jeden z architektów inwazji na Czechosłowację i stanu wojennego. Rok później znany powszechnie Wojciech Jaruzelski. Chwilę wcześniej Jan Czapla i Włodzimierz Sawczuk, szefowie Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego, i wśród wielu innych komunistycznych dygnitarzy – reprezentantów interesów Moskwy: Eugeniusz Molczyk, zastępca naczelnego dowódcy wojsk Układu Warszawskiego, w razie sowieckiej interwencji szykowany przez Moskwę na dowódcę WP, który chciał zlikwidować „Solidarność” siłą. Z kolei Czapla był wcześniej zastępcą dowódcy ds. politycznych Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który pacyfikował „bandytów”, czyli niepodległościowe podziemie. Obok Tadeusz Pietrzak – w grudniu 1970 r. współdecydował o strzelaniu do polskich robotników, a zbrodniczą karierę rozpoczynał od wymordowania żołnierzy kpt. Henryka Flamego, „Bartka”. W kolumbarium „kat Trójmiasta” Stanisław Kociołek, oraz poprzednik Jerzego Urbana – Artur Starewicz, szef komunistycznej propagandy w latach 1948-1954. Groby komunistycznych oprawców sąsiadują z mogiłami powstańców styczniowych, wielkopolskich, żołnierzy wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., września 1939 r., Armii Krajowej i Powstańców Warszawskich.

Jest jeszcze problem „Łączki”. Tu musi powstać wielki narodowy panteon chwały, na wzór Cmentarza Orląt Lwowskich, w miejsce obecnego „panteoniku”. Zamiast szuflad ze stłamszonymi kośćmi naszych bohaterów, każdy musi mieć swój grób. Każdy Żołnierz Wyklęty zasłużył po latach poniewierki, prześladowań, represji, na własny grób.

Dlatego my, niżej podpisani, apelujemy do najwyższych władz Rzeczpospolitej Polskiej o zakończenie tej schizofrenicznej sytuacji. A ponieważ dotychczasowy właściciel cmentarza nie zamierza rozwiązać problemu – należy wywłaszczyć Powązki Wojskowe na rzecz Skarbu Państwa, tak jak stało się to z Placem Piłsudskiego w Warszawie i terenem Westerplatte w Gdańsku.

Jeśli Polska ma by krajem rzeczywiście praworządnym i sprawiedliwym – Powązki Wojskowe muszą zostać ponownie – wzorem wolnej i niepodległej II Rzeczpospolitej – polskim cmentarzem, nekropolią chwały Polaków, polskich żołnierzy, polskich autorytetów, a nie zbrodniarzy komunistycznych.

Podpisy:

Tadeusz Płużański i Fundacja „Łączka”

Stowarzyszenie Rodzin Żołnierzy Wyklętych

Andrzej Rozpłochowski, legenda śląskiej Solidarności

Stowarzyszenie Godność

Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Warszawa-Wschód, Mirosław Widlicki

Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej Koło Pomorskie, Józef Żernicki

Zarząd Obszaru Południowego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” w Krakowie

Stowarzyszenie Solidarni 2010

Fundacja im. Janusza Kurtyki

Stowarzyszenie Grupa Historyczna Zgrupowanie Radosław

Stowarzyszenie Patriotyczny Głogów

Stowarzyszenie Klub Historyczny „Prawda i Pamięć”

Towarzystwo Patriotyczne Fundacja Jana Pietrzaka

Zarząd Główny Związku Żołnierzy NSZ

Stowarzyszenie Historyczne im. 11 Grupy Operacyjnej NSZ

Stowarzyszenie Grupy Oporu

Płk Marian Pawełczak, „Morwa”, oficer sztabu, adiutant cichociemnego mjr Hieronima Dekutowskiego „Zapory”

Płk Witalis Skorupka, “Orzeł”, żołnierz AK, Żołnierz Wyklęty

Izabela Skorupka, prawnik

Por. Wacław Szacoń ps. „Czarny”, żołnierz AK, NOW, Żołnierz Wyklęty

Kpt. Wacław Legan, ps. „Niedorostek”, Żołnierz Wyklęty 3 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, honorowy Prezes Koła Wileńsko Nowogródzkiego ŚZŻAK

Kpt. Franciszek Chrostowski, Żołnierz Wyklęty

Joanna i Andrzej Gwiazdowie, legendy Solidarności

Krzysztof Wyszkowski, działacz Wolnych Związków Zawodowych

Jan Karandziej, działacz Wolnych Związków Zawodowych

Ewa Kubasiewicz, działaczka niepodległościowa w PRL

Zofia Kwiatkowska, działaczka niepodległościowa w PRL

Wiesław Ukleja, działacz niepodległościowy

Dr inż. Romuald Rajs, syn kpt. Romualda Rajsa, “Burego”

Witold Mieszkowski, architekt-urbanista, syn zamordowanego komandora Stanisława Mieszkowskiego

Marta Mieszkowska, fizyk-programista

Romuald Rzeszutek, inicjator budowy pomnika Żołnierzy Wyklętych-Niezłomnych w Mielcu

Synowie niepodległościowca śp. Zygmunta Goławskiego:

Krzysztof Goławski z rodziną,

Zygmunt Wiesław Goławski z rodziną

Adam Macedoński, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Kraków

Romuald Szeremietiew, działacz niepodległościowy, profesor nadzwyczajny Akademii Obrony Narodowej i Akademii Sztuki Wojennej

Adam Słomka, Konfederacja Polski Niepodległej

Nina Milewska, działaczka opozycji antykomunistycznej w PRL, Gdańsk

Andrzej Melak, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Warszawa

Adam Borowski, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Warszawa

Janusz Fatyga, prezes Związku Konfederatów Polski Niepodległej w Krakowie

Zygmunt Miernik, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Dąbrowa Górnicza

Tadeusz Wołyniec, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, represjonowany z powodów politycznych, Koszalin

Stefan Kucharzewski, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, współzałożyciel KPN, Lublin

Stanisława Korolkiewicz, działaczka opozycji antykomunistycznej w PRL, Białystok

Leszek Duklanowski, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Szczecin

Waldemar Reginiewicz, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Wałcz

Jerzy Leoniak, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Szczecinek

Sławoj Kigina, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Kołobrzeg

Zygmunt Bąk, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL

Zenon Lasoń, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Słupsk

Piotr Mostowski, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Białogard

Stanisław Trzuskowski, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Koszalin

Urszula Kostuch, działaczka opozycji antykomunistycznej w PRL, Koszalin

Wiesław Norman, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Częstochowa

Tadeusz Stański, prezes Fundacji Walczącym o Niepodległość, Wyklętych, Pokrzywdzonych, Internowanych, Więzionych

Krzysztof Lancman, KPN, członek Zarządu Instytutu Historycznego NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego, Warszawa

Antoni Lenkiewicz, działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, Wrocław

ks. prałat Józef Roman Maj

prof. Paweł Bromski, Wyższa Szkoła Administracji i Stosunków Międzynarodowych

Waldemar Pernach, działacz niepodległościowy

Aniela i Stanisław Sakwa, działacze niepodległościowi Lubin

Tadeusz Dudkiewicz, prezes Stowarzyszenia Towarzystwo Patriotyczne Radomsko

Leonard Kapiszewski, przewodniczący Mazowieckiej Rady Kombatanckiej

Elżbieta Królikowska-Avis, działaczka niepodległościowa

Sławomir Krupiński, działacz niepodległościowy

Ewa Tomaszewska, działaczka „Solidarności”

Marek Głowacki, Grupy Oporu

prof. Wojciech Polak, historyk, Centrum Badania Historii „Solidarności” i Oporu

Społecznego w PRL, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu

prof. Grzegorz Kucharczyk, historyk, PAN

prof. Jan Żaryn, historyk, dyrektor Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego

prof. Tomasz Panfil, historyk, KUL, IPN

prof. Marek Jan Chodakiewicz, profesor w The Institute of World Politics w Waszyngtonie

dr hab. Hanna Karp, wykładowca Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu

dr Bohdan Urbankowski, filozof, pisarz

dr hab. Bogusław Kopka, historyk

dr Wojciech Muszyński, historyk

Anna Matuchniak-Mystkowska, socjolog, prof. zw. dr. hab. Uniwersytet Łódzki

Jan Mystkowski, emerytowany operator filmowy i TV

Łukasz Korwin, reżyser filmowy

Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, redaktor naczelny Radia Wnet

Jacek Karnowski, redaktor naczelny „Sieci”

Michał Karnowski, dziennikarz „Sieci”

Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie”

Dorota Kania, publicystka, pisarka, redaktor naczelna TV Republika

Jerzy Kłosiński, dziennikarz, pisarz

Jerzy Jachowicz, publicysta

Mateusz Wyrwich, publicysta

Joanna Łukasiewicz-Wyrwich, publicystka

Ewa Stankiewicz, dziennikarka, dokumentalistka

Jan Pospieszalski, dziennikarz

Wojciech Reszczyński, dziennikarz

Paweł Nowacki, dziennikarz

Józef Wieczorek, dziennikarz

Krzysztof Świątek, Polskie Radio 24

Ryszard Gromadzki, dziennikarz PR 24, „Do Rzeczy”

Andrzej Rafał Potocki, dziennikarz „Sieci”

Robert Tekieli, dziennikarz

Grzegorz Górny, publicysta

Michał Rachoń, dziennikarz

Katarzyna Gójska, dziennikarka, „Gazeta Polska”, „Nowe Państwo”

Adrian Stankowski, redaktor naczelny portalu „Gazeta Polska Codziennie”

Jacek Sobala, dziennikarz

Wojciech Wybranowski, dziennikarz, publicysta

Magdalena Uchaniuk, dziennikarka

Witold Gadowski, dziennikarz, publicysta

Cezary Gmyz, dziennikarz

Sławomir Jastrzębowski, dziennikarz, publicysta

Wiktor Świetlik, publicysta

Antoni Trzmiel, dziennikarz TVP, PR 24, „Do Rzeczy”

Mirosław Skowron, dziennikarz PR 24

Grzegorz Wierzchołowski, redaktor naczelny niezalezna.pl

Cezary Krysztopa, tysol.pl

Tomasz Kolanek, dziennikarz pch24.pl, „Do Rzeczy”

Jarosław Wróblewski – dziennikarz, autor książek historycznych

Eugeniusz Karasiński, działacz „S” MKZ Katowice i podziemia Regionu Śląsko- Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL

Jan Cegielski, działacz „S” MKZ Katowice i podziemia Regionu Śląsko- Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL

Zbigniew Kupisiewicz, działacz „S” Huty „Katowice” i sygnatariusz Porozumienia Dąbrowskiego, twórca biuletynu „Wolny Związkowiec”, więzień polityczny PRL

Andrzej Sobieraj, 1-wszy przew. MKZ NSZZ „S” Ziemia Radomska i członek KKP i KK „S”, więzień polityczny PRL, na uchodźstwie w Australii od 1983 do 1994, były radny miasta Radom

Ryszard Nikodem, działacz „S” MKZ Katowice i Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień pol. PRL

prof. dr hab. n. med. Grzegorz Opala, działacz „S” służby zdrowia i nauki oraz podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, minister zdrowia w rządzie J. Buzka

dr hab. inż. Krzysztof Gosiewski, działacz „S” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego i podziemia, więzień polityczny PRL, prof. Instytutu PAN

Jadwiga Rudnicka, działaczka „S” MKZ Katowice i podziemia, więzień polityczny PRL, były senator III RP

Franciszek Noras, działacz „S” Kopalni „Ziemowit” i podziemia, więzień polityczny PRL

Stanisław Janik, działacz „S” Kopalni „Ziemowit”, więzień polityczny PRL

Kazimierz Kasprzyk, działacz „S” Kopalni „Ziemowit”, więzień polityczny PRL

Stanisław Kiermes, działacz „S” Kopalni „Halemba” i podziemia, więzień polityczny PRL

Sławomir Czyż, działacz NZS, KPN i podziemia, radca prawny

Andrzej Sikora, działacz „S” MKZ Tarnowskie Góry i podziemia, więzień polityczny PRL

Czesław Sobierajski, działacz „S” Kop. „Halemba” i podziemia, b. poseł PiS

Zbyszek Klich, działacz „S” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego i podziemia, więzień polityczny PRL

Janina Szymanowicz, działaczka „S” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego i podziemia, sekr. AKO w Katowicach

Wojciech Niedźwiedź, działacz podziemia Solidarności Walczącej i Młodzieżowego Ruchu Oporu SW Oddział Katowice, historyk

Anna Rakocz, działaczka „S” i podziemia Regionu Częstochowskiego, więzień polityczny PRL

Agnieszka Płaszczyk, radna miasta Ruda Śląska

Aleksander Gaczek, działacz „S” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, b. dyr. gabinetu dwóch wojewodów śląskich

Adam Kalita, działacz NZS i podziemnej „S” Regionu Małopolska, radny m. Krakowa

Grzegorz Surdy, działacz NZS i podziemnej „S” Regionu Małopolska                                                         Andrzej Anusz, działacz podziemnego NZS w W-wie, dr socjologii, wiceprezes Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie

Bogusław Bardon, 1-wszy przewodniczący Regionu Opolskiego „S” i działacz podziemia, więzień polityczny PRL

Czesław Zbroja, działacz „S” i podziemia Huty „Katowice” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Robert Dyja, działacz podziemia SW Oddział Katowice, oraz organizacji społecznych

Ewa Żurawska, działaczka „S” i pomoc rodzinom więzionych w stanie woj. Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, b. wieloletnia przewodnicząca KZ NSZZ „S” Uniwersytetu Śląskiego

Ewald Kudla, działacz „S” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL

Eugeniusz Zandler, działacz „S” Kopalni „Manifest Lipcowy”, więzień polityczny PRL

Wiesław Matusiak, działacz „S” Kopalni „XXX-lecia PRL”, więzień polityczny PRL

Grzegorz Stawski, działacz „S” MKR Jastrzębie i sygnatariusz Porozumienia Jastrzębskiego, więzień polityczny PRL, działacz władz „S” po 1989 r.

Jacek Smagowicz, działacz opozycji przedsierpniowej, „S” i podziemia Regionu Małopolska, więzień polityczny PRL, dział. władz „S” po roku 1989, św. Historii IPN

Dr Jerzy Bukowski, harcerz niezależny, przewodniczący Komitetu Odbudowy Kopca Marszałka J. Piłsudskiego, rzecznik Porozumienia Organizacji Niepodległościowych i Kombatanckich w Krakowie, prof. Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

Ryszard Majdzik, działacz „S” i KPN Regionu Małopolska, więzień polityczny, syn Żołnierza Wyklętego Mieczysława Majdzika, radny miasta Skawina

Jan Malarek, działacz „S” i podziemia Huty „Katowice” w Dąbrowie Górniczej, wyrzucony z pracy za strajk w Hucie w dniach 13-23.12.1981 r.

Jan Roman, działacz „S” i podziemia PRG Katowice i Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, współzałożyciel PC i PiS w Zagłębiu Dąbrowskim

Andrzej Jarczewski, działacz „S” i redaktor prasy podziemnej Regionu Śląsko- Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, b. wiceprezydent miasta Gliwice, pisarz

Jerzy Stopa, działacz „S” i podziemia Regionu Kieleckiego, więzień polityczny PRL, radny m. Skarżysko-Kamiennej

Kazimierz Biskupek, działacz „S” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, na uchodźstwie w Niemczech 1984-2019, działacz niepodległościowy

Roman Ptasiński, działacz „S” Kopalni „Lenin” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL

Łukasz Kobiela, absolwent Uniwersytetu Śląskiego z Katowic, scenarzysta, reżyser, autor wielu publikacji i wystaw o tematyce historycznej

Józef Kowalski, działacz „S” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, autor publikacji wydawnictw podziemnych, dziennikarz, przew. Klubu Gazety Polskiej im. H. Glassa „Chudego Wilka” w Dąbrowie Górniczej

Krzysztof Tenerowicz, działacz „S” i podziemnej SW we Wrocławiu, szef Radia Podziemnego SW, z-ca dyr. d/s adm.-tech. Teatrów We Wrocławiu, b. radny miasta Wrocław

Tadeusz Świerczewski, członek Zarządu Regionu Dolnego Śląska „S”, autor nazwy Solidarności Walczącej i jej współzałożyciel wraz z K. Morawieckim

Mirosław Dynak, członek „S” Kopalni „Zabrze”, przewodniczący Zw. Zaw. Kadra JSW SA. Kopalni „Budryk”

Przemysław Miśkiewicz, działacz NZS UŚ i podziemia „S” oraz SW w Regionie Śląsko-Dąbrowskim, kierownik projektu „Encyklopedia Solidarności”, wieloletni przewodniczący Stowarzyszenia Pokolenie w Katowicach

Janina Kawalec, działaczka „S” MKZ Katowice i KPN Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, nauczycielka, na uchodźstwie politycznym w USA 1983-2012, pracownik Uniwersytetu Stanowego w Chicago

Małgorzata Kawalec-Cieszkowska, działaczka „S” MKZ Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego oraz W-wy, na uchodźstwie politycznym w USA 1986 – 2018, pracownik służby zdrowia w Portland, stan Oregon

Czesław Świerczyński, działacz „S” MKZ Katowice i Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, b. radny miasta Myszkowa

Józef Zajkowski, działacz „S” i KPN w MKZ Katowice i Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, proces polityczny przed 13.12.1981 r., ukrywający się działacz podziemia, od 1985 r. członek Archikonfraterni Literackiej W-wa, b. radny kilku kadencji miasta Mysłowice

Józef Makosz, działał „S” oświaty w Rybniku i członek prezydium Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, b. radny kilku kadencji i II kadencje prezydent miasta Rybnik, delegat Sejmiku Śląskiego

Andrzej Szkaradek, działacz „S” i podziemia Regionu Małopolska, więzień polityczny PRL, b. poseł AWS

Stanisław Knap, działacz „S” PRG Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Marek Marchwiński, działacz „S” PRG Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Henryk Czopik, działacz „S” PRG Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Roman Kidawa, działacz „S” PRG Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Epifaniusz Koźma, działacz „S” PRG Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Kazimierz Śliwinski, działacz „S” PRG Katowice i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Jacek Machura, działacz „S” KBO Sosnowiec i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, na uchodźstwie w Australii od 1983/84

Sławomir Machura, działacz „S” w Kopalni „Czerwone Zagłębie” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny, współzałożyciel PC i PiS w Zagłębiu Dąbrowskim

Krzysztof Bzdyl, członek założyciel KPN, więzień polityczny PRL,

Kraków

Wiesław Mizerski, sekretarz Zarządu MKZ NSZZ „S” Ziemia Radomska i podziemia w latach 80., więzień polityczny PRL

Zygmunt Cieślicki, działacz „S” i podziemia Huty „Katowice” w Dąbrowie Górniczej, więzień polityczny PRL

Zofia Nowicka, działaczka „S” Kombinatu Budowlanego i struktur miejskich w Mysłowicach, więzień polityczny PRL, inicjator budowy Pomnika Ofiar Tragedii Smoleńskiej w Mysłowicach 2012 r.

Lucjan Zaremba, działacz „S” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

Wojciech Kusy, działacz „S” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, na uchodźstwie politycznym w Niemczech od 1987 r., działacz polonijny w Essen

Bożena Wisłocka, na uchodźstwie w Niemczech od 1987 r., działaczka polonijna w Essen, członek Rady Integracyjnej miasta Essen

Tadeusz Arent, działacz „S” Kopalni „Szczygłowice” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, na uchodźstwie w USA od 1983 r., działacz polonijny w Orlando, Floryda

Adam Żabicki, dział. „S” Huty „Zabrze” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL

Franciszek Serafin, działacz „S” Kopalni „Makoszowy” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL

Zbigniew Siemaszko, działacz „S” i podziemia w Gliwicach, więzień polityczny PRL

prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Poznań i prezes Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika wdzięczności w Poznaniu

prof. Stefan Zawadzki, wiceprzewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Poznań

prof. dr hab. inż. Artur Świergiel, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Warszawa,

prof. dr hab. Michał Seweryński, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Łódź

prof. dr hab. inż. Bolesław Pochopień, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Katowice

prof. dr hab. inż. Andrzej Stepnowski, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Gdańsk

prof. dr hab. Waldemar Paruch, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Lublin

prof. dr Małgorzata Suświłło, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Olsztyn

dr hab. Jacek Piszczek, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego Toruń

prof. dr hab. Mariusz Orion Jędrysek, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Wrocław

Maria Zawadzka, przewodniczący Klubu Gazety Polskiej im. gen. Andrzeja Błasika w Poznaniu

Natasza Dembińska-Urbaniak, przewodnicząca Kongresu Kobiet Konserwatywnych w Poznaniu

dr inż. Bogdan Hajdasz, przewodniczący Rady Fundacji im. Arcybiskupa Antoniego Baraniaka

dr Henryk Krzyżanowski, przewodniczący Warsztaty Idei Obywateli Rzeczypospolitej w Poznaniu

Ryszard Liminowicz, prezes Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Oddział w Poznaniu

Natalia Janikowska, przewodnicząca Projekt Poznań

Aleksandra Wyganowska, prezes Stowarzyszenia im. Romana Brandstaettera w Poznaniu

Maciej Wiśniewski, przewodniczący Stowarzyszenia Wielkopolscy Patrioci, Wielkopolskiego Stowarzyszenia Upamiętnienia Żołnierzy Wyklętych oraz Wspólnie dla Wielkopolski w Poznaniu

prof. dr hab. Bartosz Korzeniewski, przewodniczący Ośrodka Badań nad Pamięcią Zbiorową i Studiów Muzealnych w Poznaniu

Adam Turula, harcerz, członek pierwszych władz ZHR, członek podziemnego NZS, członek Kręgów Instruktorów Harcerskich im. A. Małkowskiego, dziennikarz, historyk, niezależny, producent TV w Katowicach

dr Amelia Korzeniewska, przewodnicząca Towarzystwa Naukowego im. Ignacego Paderewskiego w Poznaniu

Barbara Miczko-Malcher, wiceprzewodniczący Wielkopolskiego Oddziału SDP w Poznaniu

Jacek Pawłowicz, działacz podziemia KPN i „S” region Płock, więzień polityczny PRL

Tadeusz Smagacz, działacz „S” Kopalni „Lenin” i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego

dr Tadeusz Sadowski, założyciel i działacz „S” w Śląskiej Akademii Medycznej i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, wykładowca Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach

prof. dr hab. n. med. Krzysztof Stanisław Gołba, działacz NZS Śląskiej Akademii Medycznej i podziemia Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL,

dr n. med. Jolanta Biernat, członek NZS i NSZZ „S”

Maria Dłużewska, aktorka teatru podziemnego, red. II pr. Radia „S”, autorka wielu filmów dokumentalnych

Emerytowany prof. AGH Piotr Witakowski, działacz „S” i podziemia antykomunistycznego

Stanisław Czarnota, działacz „S” Kopalni „Jaworzno”, więzień pol. PRL, na uchodźstwie w USA 1984-2013, działacz emigracyjnych struktur „S” W Los Angeles Kalifornii

Beata Steckiewicz, członek Stowarzyszenia Osób represjonowanych w PRL „Przymierze” w Bydgoszczy

Krystian Pucher, działacz „S” W Dąbrowie Górniczej i Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, więzień polityczny PRL, na uchodźstwie politycznym w Niemczech 1982

Jolanta Halkiewicz, przewodnicząca Koła Armii Krajowej Sztokholm

Maria Szonert-Binienda, Instytut Libra, USA

Marek Baterowicz, pisarz, publicysta mieszkający w Australii

Dr Mira Modelska-Creech, Stowarzyszenie „Wars i Sawa”

Aneta i Tadeusz Antoniakowie, działacze polonijni USA

Jacek Szklarski, Reduta Dobrego Imienia, USA

Monika Wiench, Komitet Obrony Polski w Melbourne, Australia

Grażyna i Janusz Tydda, Australia

Piotr Witt, pisarz i publicysta, Paryż

Adam Gajkowski, prezes Federacji Polskich Organizacji w Nowej Południowej Walii, Australia, więzień polityczny PRL

Aleksander Oczak, prezes Stowarzyszenia Nasza Polonia, Australia

Piotr Walentynowicz, wnuk Anny Walentynowicz

Leszek Czajkowski, bard niepodległości

Paweł Piekarczyk, bard niepodległości

Anna Kołakowska, najmłodsza więźniarka polityczna stanu wojennego

Andrzej Kołakowski, bard Żołnierzy Wyklętych

Hanna Dobrowolska, portal solidarni.pl

Wojciech Boberski, Społeczny Komitet Obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych

Piotr Rzewuski, działacz antykomunistyczny w PRL, Warszawa

Przemysław Jaśkiewicz, Stowarzyszenie Trzy Kropki

Natalia Tarczyńska, Fundacja Cegiełka Dla Wolności Słowa

Piotr Hlebowicz, autonomiczny Wydział Wschodni „Solidarności Walczącej”

Jacek Wiejski Górski, Federacja Młodzieży Walczącej

Ks. Jarosław Wąsowicz, salezjanin

Paweł Zdun, Ruch Kontroli Wyborów

Norbert Smoła Smoliński, wokalista Contra Mundum

Wojciech Korkuć, artysta, plakacista

Filip Frąckowiak, dyrektor Izby Gen. Ryszarda Kuklińskiego w Warszawie

Dr Dariusz Fudali, ppłk w stanie spoczynku

Paweł Szopa, Red is Bad

Fundacja Red is Bad

Joanna, Józef Staniccy, działacze społeczni

Fundacja Inicjatyw Patriotycznych

Związek Młodocianych Więźniów Politycznych lat 1944-1956 „Jaworzniacy”

Związek Ociemniałych Żołnierzy Rzeczypospolitej Polskiej

Ogólnokrajowy Związek Byłych Żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego

Związek Więźniów Politycznych Okresu Komunistycznego

Stowarzyszenie Polskich Kombatantów-Obrońców Ojczyzny

Narodowe Zjednoczenie Wojskowe Mazowsze-Północ

Stowarzyszenie Żołnierzy Batalionów Chłopskich Lublin

Stowarzyszenie Żołnierzy Armii Krajowej w Krakowie

Stowarzyszenie Historyczne Mazowsza Północnego

Okręg Warszawa 27 Wołyńskiej Dyw. Piechoty

Stowarzyszenie Społeczno-Kombatanckie Wolność i Niezawisłość

Stowarzyszenie Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych „NIEPOKONANI”

Stowarzyszenie im. gen. bryg. Bolesława Nieczuja-Ostrowskiego

Stowarzyszenie Lubuszanie Dla Rzeczpospolitej

Stowarzyszenie na rzecz międzypokoleniowego wspierania rozwoju człowieka „Matecznik”

Grupa Rekonstrukcyjno-Historyczna im. płk. Tadeusza Zieleniewskiego Majdan-Obleszcze

Grupy Oporu „Solidarni” – Kapituła Odznaki Grup Oporu “Solidarni”

Grupy Oporu Solidarni – Andrzej Rotowski

Stowarzyszenie Kontynuatorów Pamięci o Zagładzie Narodu Polskiego – Prawo do Prawdy

Solidarni2010 oddział Warszawa – przewodnicząca Agnieszka Hałaburdzin-Rutkowska

Komitet Upamiętnienia Obozu Zagłady KL Warschau

Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem Pamięć o Auschwitz-Birkenau Oddział Warszawa

Region Ziemia Radomska NSZZ „Solidarność”

Stowarzyszenie Działaczy i Sympatyków Porozumienia Partii i Organizacji Niepodległościowych

Stowarzyszenie Dzieci Łączki z Podlasia

Stowarzyszenie Historyczne „Solidarność” Huty „Warszawa”

Stowarzyszenie Instytut Historyczny NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego

Stowarzyszenie „Internowani Mazowsza”

Stowarzyszenie Kombatantów – Duszpasterstwo Weteranów Kawalerii i Artylerii Konnej

Stowarzyszenia Komitet Katyński

Stowarzyszenie Krąg Pamięci Narodowej

Stowarzyszenie Kryptonim Operacyjny „Judasze”

Stowarzyszenie Radomskie Ofiar „Grudzień ’70″

Stowarzyszenie „Polskiej Partii Niepodległościowej”

Stowarzyszenie Przyjaciół Orląt i Strzelca

Stowarzyszenie „Radomski Czerwiec 76”

Stowarzyszenie współpracowników „Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela”

Stowarzyszenie „Solidarność Walcząca”

Stowarzyszenie „Towarzystwo Patriotyczne” Radomsko

Stowarzyszenie „Wierność Rzeczpospolitej Wojciecha Ziembińskiego”

Stowarzyszenie „Więźniów Politycznych” skazanych w stanie wojennym z terenu Małopolski i Śląska

Stowarzyszenie Wolnego Słowa

Stowarzyszenie „Związek Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego” Oddział Radom

Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Okręg Radom

Związek Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych

Stowarzyszenie „Dzieci Pomordowanych przez UB na Mazowszu”

Stowarzyszenie Opozycji Antykomunistycznej Zagłębia Miedziowego

Stowarzyszenie Kontynuatorów Pamięci o Zagładzie Narodu Polskiego „Prawo do Prawdy”

Stowarzyszenie Katyń 2010

Mazowiecka Rada Działaczy Opozycji Demokratycznej

Stowarzyszenie 13 Grudnia, Sławomir Karpiński

Dolnośląska Wojewódzka Rada Konsultacyjna d/s Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych we Wrocławiu

Zachodniopomorska Wojewódzka Rada Konsultacyjna d/s Działaczy opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych w Szczecinie

Wojewódzka Rada Konsultacyjna d/s Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych w Opolu

Związek Osób represjonowanych w Stanie Wojennym – Szczecin

Społeczny Komitet Pamięci Górników KWK „Wujek” w Katowicach Poległych 16 grudnia 1981 r.

Stowarzyszenie Katyń – Poznań

Fundacja Ślązacy.pl – Katowice.

Stowarzyszenie Porozumienie Katowickie 1980 – Katowice

Stowarzyszenie Represjonowanych w Stanie Wojennym Regionu Śląsko-Dąbrowskiego – Katowice

Stowarzyszenie „Pamięć Jastrzębska” – Jastrzębie-Zdrój

Stowarzyszenie „Pokolenie” – Katowice

Stowarzyszenie Pokolenia NZS – Katowice

Stowarzyszenie „Solidarność i Pamięć” – Katowice

Stowarzyszenie Więzionych, Internowanych i Represjonowanych „WiR” w Częstochowie

Stowarzyszenie „WiR” w Skarżysku-Kamiennej

Staropolskie Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w Kielcach

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Internowanych i Represjonowanych w Siedlcach – Janusz Olewiński

Stowarzyszenie Internowanych, Więzionych i Represjonowanych w Stanie Wojennym w Koninie

Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym Woj. Podkarpackiego w Rzeszowie

Klub Więzionych, Internowanych i Represjonowanych w Białymstoku

Stowarzyszenie Represjonowanych w Stanie Wojennym Rejonu Warmińsko-Mazurskiego „Pro Patria” – Olsztyn

Stowarzyszenie Internowanych Zamojszczyzny w Zamościu

Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w PRL „Przymierze” w Bydgoszczy

Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym w Puławach

Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym w Lublinie

Stowarzyszenie Osób Represjonowanych za Działalność w NSZZ „Solidarność” w latach 1980-1989 w Jeleniej Górze

Stowarzyszenie Działaczy Opozycji Antykomunistycznej oraz Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych Regionu Dolnego Śląska we Wrocławiu

Krajowa Komenda Główna „Wolność i Niezawisłość” Zrzeszenie Oddziałów Partyzanckich RP Inspektorat Śląsk – Gliwice

Śląska Wojewódzka Rada Konsultacyjna d/s Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych – Katowice

Małopolska Wojewódzka Rada Konsultacyjna d/s Działaczy Opozycji Antykomunistycznej i Osób Represjonowanych z Powodów Politycznych – Kraków

Stowarzyszenie Osób Internowanych i Represjonowanych w Stanie Wojennym Regionu Radomskiego – Radom

Stowarzyszenie „Idee „Solidarności” 1980 – 1989″ – Bydgoszcz

Stowarzyszenie Represjonowanych w Stanie Wojennym Regionu Świętokrzyskiego – Skarżysko-Kamienna

Stowarzyszenie „Nasz Orzegów” – Ruda Śląska

Klub Gazety Polskiej w Brzesku – Barbara Górczewska

Klub Gazety Polskiej w Skierniewicach

Klub Gazety Polskiej Zabrze 2 im. płk Łukasza Cieplińskiego

Klub Gazety Polskiej w Tychach

Klub Gazety Polskiej w Essen – Niemcy

Polska Lista Wyborcza „Polacy w Essen” – Niemcy

Towarzystwo Naukowe im. Ignacego Paderewskiego – Poznań

Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu

Wielkopolski Oddział Dziennikarzy Polskich – Poznań

Komitet Upamiętnienia Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki

Stowarzyszenie Olszynka Grochowska

Stowarzyszenie Grupa Historyczna Niepodległość

Stowarzyszenie Szaniec

Stowarzyszenie im. Kpt. Antoniego Rymszy ps. Maks

Stowarzyszenie Elbląscy Patrioci

Wolscy Patrioci

WiN Inspektorat Warszawa

Żołnierze Chrystusa

Inspektorat WIN Beskidy

Fundacja Willa Jasny Dom

Przywracanie Pamięci ks. Jerzy Morański, Dominik Krupa

Stowarzyszenie Lipówka Iwona Krupa

Stowarzyszenie Morzęcin Jest Wielki Renata Jurczak

Stowarzyszenie Towarzystwo Miłośników Polskiej Tradycji i Kultury – Sławomir Wojdat

Stowarzyszenie Wiara i Czyn – Krzysztof Kawęcki

Stowarzyszenie „Brygada Inki”

Stowarzyszenie Społeczno-Edukacyjne Orzeł Biały-Strzelec

Stowarzyszenie Rodzin Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych VII Okręgu Śląskiego

Jednostka Strzelecka nr 2093 im. Gen. Władysława Sikorskiego

Klub Strzelecki „VIS” LOK z Mielca

Klub HDK „Ognisty Legion” z Chorzelowa

Społeczny Komitet Budowy Pomnika Żołnierzy Wyklętych w Bydgoszczy

Lubelska Grupa Historyczna im. Żołnierzy Wyklętych Lubelszczyzny

Federacja Organizacji Polskich Pancerniaków

Komitet Uczczenia Pamięci Żołnierzy Wyklętych z Gminy Białe Błota

Stowarzyszenie Trzeźwościowe Nowe Życie z Mielca

Towarzystwo Patriotyczne Żywiecczyzny

Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Rędziny” z Tuszymy k. Mielca

Związek Podhalan Oddział Żywiecki

Archikonfraternia Literacka w Warszawie Dom w Bydgoszczy

Pruszkowskie Stowarzyszenie Patriotyczne

Grupa Rekonstrukcji Historycznej im. CC mjr. „Zapory” – Bełżyce

Grupa Rekonstrukcji Historycznej im. Wojciecha Lisa „Mściciela” – Mielec

Nadwiślańska Grupa Rekonstrukcji Historycznej 3 Pułk Strzelców Podhalańskich – Dąbrowa Tarnowska

Grupa Rekonstrukcji Historycznej im. 1 Pułku Legii Nadwiślańskiej Ziemi Lubelskiej NSZ – Lublin

Kawaleria Kowalów w barwach 24 Pułku Ułanów Kraśnickich – Borów

Kurpiowska Grupa Historyczna „Ostoya” – Ostrołęka

Podhalańska Grupa Rekonstrukcji Historycznej Zgrupowania Partyzanckiego ,,Błyskawica” – Nowy Targ

Stowarzyszenie Historii Spytkowic – Spytkowice

Stowarzyszenie Grupa Integracji Lokalnej – Rabka Zdrój

Stowarzyszenie Nowotarska Grupa Mieszkańców „Pamięć” – Nowy Targ

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Internowanych i Represjonowanych, Siedlce – Janusz Olewiński

Piotr Łukaszewski, działacz opozycji antykomunistycznej

Krzysztof Zwoliński, dziennikarz

Ewa Żmigrodzka dziennikarz, realizator filmów dokumentalnych

Marek Wernic, syn powstańca warszawskiego, wnuk żołnierza legionów pochowanych na Powązkach Wojskowych

Andrzej Antoni Olszewski, działacz opozycji antykomunistycznej, ekonomista

Małgorzata Bucholc

Zdzisław Malinowski, radca prawny

Jolanta Dobrzyńska, ekspert oświatowa

Jerzy Antoni Sobociński, technolog żywności

Jakub Małkiewicz, przedstawiciel handlowy

Piotr Kaczorek, doradca d/s zdrowia

Dr Piotr Gawryszczak, radny Rady Miasta Lublina

Paweł Zalewski, radny Dzielnicy Praga Południe m. st. Warszawy

Kazimierz Kozłowski, radca prawny

Janina Jezierska-Krasowska, emerytowana fizyczka

Konrad Józef Turzyński, emeryt

Teresa Książkiewicz, emerytka

Stowarzyszenie na rzecz Hipoterapii, Korekcji Wad Postawy i Ekologii „Lajkonik” – Ewa Heidrych

Marek Zieliński, urzędnik, publicysta

Krystyna Arent, mgr inż. elektryk, dziś na emeryturze

Bogdan Hajduk, dr hab. nauk medycznych

Hanna Klażyńska, inżynier

Wojciech Klażyński, Stowarzyszenie Polska Jest Najważniejsza, radny klubu PiS Warszawa-Bemowo

Artur Adamski

Maciej Staniewicz

Marcin Bogdan, inżynier

Konwikt oo. jezuitów w Chyrowie – jedna z najlepszych szkół w Europie / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 81/2021

Przez 53 lata przewinęło się przez konwikt 6170 uczniów. Stanowili elitę społeczną: wybitni duchowni, naukowcy, prawnicy, artyści, literaci oraz politycy – twórcy niepodległego państwa polskiego.

Tadeusz Loster

Chyrowiacy

Mało kto wie, że jedna z najlepszych szkół średnich przed I wojną światową i w okresie międzywojennym w Europie znajdowała się w ówczesnej Polsce. Było to Gimnazjum klasycystyczne ojców jezuitów w dawnej Galicji w Chyrowie pod Przemyślem, które istniało przez 53 lata.

Miasto Chyrów jest położone w malowniczej okolicy górskiej w przedgórzu Karpat, nad brzegami rzeki Strwiąż. Na południe od Chyrowa biegnie pasmo Beskidów, w niektórych źródłach określane jako Płaskowyż Chyrowski. W 1883 roku ojcowie jezuici zakupili w Bąkowicach pod Chyrowem majątek Franciszka Topolnickiego. W 1886 roku w obszernych budynkach szkolnych ze wspaniałymi warunkami socjalnymi, zaopatrzonych znakomicie w pomoce naukowe, bibliotekę (30 tys. książek), zbiory archeologiczne, numizmatyczne i przyrodnicze, sale gimnastyczne, 4 korty tenisowe i 8 boisk rozpoczął działalność Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezuitów, uważany za jedną z najlepszych szkół w Polsce i w Europie.

Na początku XX wieku po rozbudowie zakładu było w nim 327 pokoi mieszkalnych i sal wykładowych, przeznaczonych dla 400 uczniów. Program nauczania w zakładzie był identyczny jak zalecany dla gimnazjów państwowych, jednak znacznie rozszerzony o przedmioty nadobowiązkowe, np. o prowadzenie zajęć w języku ukraińskim, rosyjskim, francuskim, angielskim, grę na różnych instrumentach czy ćwiczenia w różnych dyscyplinach sportowych. Zakład był elitarną szkołą męską, do której uczęszczali synowie ziemiaństwa, urzędników państwowych i samorządowych z ziem dawnej Rzeczypospolitej, a także z pruskiego i cieszyńskiego Śląska oraz Austrii, Czech i Węgier. Warunkiem przyjęcia do tej szkoły prywatnej, wyznaniowej, była wyznawana przez ucznia religia katolicka. Dzień zaczynał się od mszy świętej.

Znakomita organizacja rozsławiała imię konwiktu. Chyrów słynął m.in. z żelaznej dyscypliny panującej w szkole i internacie i dlatego rodzice upatrywali w nim szansę – czasem ratunek – żeby z synów wyrośli wykształceni, porządni ludzie.

Tak pobyt w chyrowskim gimnazjum wspomina jeden z wychowanków: „Na dwu piętrach były dwa kilometry korytarzy. Każda z klas miała oddzielną sypialnię, salę do nauki, salę do rekreacji. Przemarsze przez korytarze odbywały się w milczeniu w dwóch szeregach. W milczeniu wchodziło się do jadalni na 550 osób i dopiero na dzwonek prefekta generalnego wolno było rozmawiać. Pobudka była o szóstej rano, cisza nocna o pół do dziesiątej. Lekcje trwały od 9 rano do pierwszej, z trzema kwadransami dużej pauzy i od czwartej do pół do szóstej. Na rekreację poświęcano dwie i pół godziny w dwu ratach. We wtorki i czwartki zamiast poobiednich rekreacji i lekcji odbywały się wycieczki i spacery. Zimą: łyżwy, narty, sanki. Latem kąpiele w rzece”.

Chyrowiacy rocznik 1917/1918 | Fot. ze zbiorów autora

Przez okres istnienia chyrowskiego zakładu, to jest przez 53 lata, przewinęło się przez niego 6170 uczniów. Wychowankowie gimnazjum stanowili elitę społeczną w różnych dziedzinach: wybitni duchowni, naukowcy, prawnicy, artyści, literaci oraz politycy – twórcy niepodległego państwa polskiego. Do 1936 roku 70 byłych uczniów konwiktu zostało wojskowymi, 30 kapłanami, urzędników państwowych, ministerialnych i samorządowych było 118, przemysłowców i kupców 63, adwokatów, sędziów i notariuszy 73, lekarzy 40, ziemian i leśników 146. Absolwentów chyrowskiego gimnazjum zwano chyrowiakami.

Chyrowiakiem bardzo związanym z Chyrowem, uczestniczącym w wielu zjazdach wychowanków, był wicepremier Rządu Polskiego Eugeniusz Kwiatkowski (1888–1974) – w polskich dziejach postać wyjątkowa; polski chemik, wicepremier, minister przemysłu i handlu, minister skarbu. Reformator polskiej gospodarki, twórca COP i portu w Gdyni, z czasem największego nad Bałtykiem. Jedna z najbarwniejszych postaci II Rzeczypospolitej.

Do znanych polityków, wychowanków kolegium chyrowskiego, należeli: Jan Choiński-Dzieduszycki (1890–1971) – polski ziemianin, działacz społeczny, polityk, poseł Sejm w II RP; Leon Koppens (1890–1964) – polski dyplomata i urzędnik konsularny; Jerzy Teofil Marian Barthel de Weydenthal (1882–1960) – polski urzędnik konsularny, dyplomata.

Spośród innych znanych osób kolegium ukończyli:

pisarze: Jan Brzechwa, Franciszek Ksawery Pruszyński, Kazimierz Wierzyński, Józef Garliński, Andrzej Rostworowski, Kamil Giżycki, Mieczysław Orłowicz;

artyści malarze: Adam Styka, Antoni Wiwulski (twórca Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie);

aktorzy: Kazimierz Junosza-Stępowski, Włodzimierz Ziembiński;

naukowcy: Aleksander Birkenmajer, Mieczysław Jerzy Gamski, Stanisław Łoś, Paweł Siwek, Franciszek Tokarz;

lekarz Marian Garlicki;

działacze społeczni: ks. Mieczysław Kuznowicz, Mieczysław Chłapowski, Tadeusz Łubieński, Feliks Szymanowski, Roman Wajda, Marian Kawski;

nauczyciel Jan Radożycki oraz filozof Julian Edwin Zachariewicz.

Trudno nie wyliczyć tu wybitnych duchownych: kardynała Adama Kozłowieckiego (arcybiskupa Lusaki), biskupa Kazimierza Tomczaka, Edwarda O’Rourke (pierwszego biskupa gdańskiego), Mariana Morawskiego (bratanka założyciela, teologa, męczennika Oświęcimia), ks. Stanisława Starowieyskiego (zakonnika ze Zgromadzenia Kapłanów od Najświętszego Sakramentu, przyjaciela Karola Wojtyły, z którym wspólnie wyjechał na studia do Rzymu w 1946 r.), Stanisława Stysia (jezuitę, profesora biblistę), Brunona Wolnika (jezuitę, misjonarza).

Uczniem chyrowskiego konwiktu był także ks. Zdzisław Aleksander Peszkowski – doktor filozofii, kapelan Jana Pawła II, harcmistrz, podchorąży kawalerii Wojska Polskiego II RP, rotmistrz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, kapelan Rodzin Katyńskich i pomordowanych na Wschodzie, Kapelan Naczelny ZHP, patron honorowy Hufca ZHP Ziemi Sanockiej.

Byli również wybitni wojskowi. W 1909 roku maturę w Chyrowie zdał Roman Abraham, późniejszy generał WP. Generał Abraham był jedynym dowódcą związku kawalerii, który na całym szlaku bojowym w kampanii wrześniowej nie poniósł ani jednej porażki, nie przegrał ani jednej bitwy.

Do absolwentów należeli również: Kazimierz Rafał Chłapowski – oficer WP, działacz polityczny, urzędnik, poseł na Sejm I kadencji w II RP; Bolesław Dunikowski – pułkownik audytor Wojska Polskiego; Adam Epler, Jerzy Kirchmayer, Stefan Kopecki, Wawrzyniec Łobaczewski – pułkownik kawalerii Wojska Polskiego, ofiara zbrodni katyńskiej; Kazimierz Papara, Witold Scazighino, Władysław Śniadowski, Wiktor Kamieński – polski prawnik z tytułem doktora, podporucznik Wojska Polskiego; Leon Schnür-Pepłowski.

Podczas Wielkiej Wojny ponad 70 chyrowiaków z pobudek patriotycznych wstąpiło do Legionów Polskich.

O kilku z wielu pragnę wspomnieć. Do nich należeli legioniści – grono koleżeńskie chyrowiaków, którzy weszli w skład 2 Szwadronu Ułanów II Brygady Legionów Polskich. Należeli do nich: por. Jerzy Kisielnicki ps. Topór, komendant 2 szwadronu (poległ pod Rokitną); ułan Jan Chwalibóg, kapral Mieczysław Chwalibóg (ranny dostał się do niewoli pod Rokitną); ułan Eugeniusz Potok-Łada (poległ pod Rokitną); ułan Stanisław Kułakowski (ranny pod Rokitną) i jeszcze kilku „Chyrowskich Rycerzy”, uczestników słynnej szarży 2 szwadronu pod Rokitną 13 czerwca 1915 roku, zwanej nową Somosierrą. Było dużo wspólnych cech, które łączyły i upodobniały te dwie szarże. W jednej i w drugiej do szarży przystąpił tylko jeden szwadron. Mimo że dzieliła je odległość ponad stu lat, polskich żołnierzy łączył wspólny cel – wywalczenie wolnej Polski. Bili się przy boku obcych armii poza granicami byłej Rzeczypospolitej. Pod Somosierrą nastąpiło zwycięstwo, a pod Rokitną – podziw dla odwagi i waleczności bohaterów.

Konwikt widok współczesny | Fot. O. Malyon, CC A-S 4.0, Wikipedia

Warto wspomnieć, że w słynnej szarży pod Somosierrą brał udział szwoleżer Mikołaj Dunin-Wąsowicz. Jego w prostej linii prawnuk rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz poległ 13 czerwca 1915 roku pod Rokitną. Prowadził on do szarży 2 Szwadron Ułanów II Brygady Legionów Polskich.

Uczniem chyrowskiego konwiktu był również legionista Bolesław Wieniawa-Długoszowski, miłośnik kobiet, koni i hucznych zabaw, poeta, lekarz medycyny, generał, a także dziennikarz, bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego. Trafił do słynącego z rygoru gimnazjum jezuitów na własną prośbę. Jednak szybko z niego uciekł.

Ci wybitni wychowankowie chyrowskiego gimnazjum mieli wspaniałych nauczycieli i wychowawców. Przez okres działalności konwiktu przewinęło się ich 353; byli to jezuici, a także nauczyciele świeccy. Wśród najważniejszych należy wymienić Aleksandra Gromadzkiego, który przez 26 lat wykładał w Chyrowie matematykę, fizykę, historię naturalną, mineralogię i język rosyjski. Romuald Koppens uczył przez 42 lata w klasach gimnazjalnych literatury, języka polskiego, łaciny i greki. Leon Kapaun przez 37 lat był nauczycielem łaciny i greki. Ignacy Gruszczyński przez 30 lat wykładał przedmioty ścisłe i opiekował się gabinetem fizycznym. Wiktor Hoppe przez 33 lata uczył języków nowożytnych – francuskiego, niemieckiego i angielskiego. Karol Kroszyński nauczał religii, języka francuskiego, propedeutyki filozofii i historii. Herman Libiński, który przez ćwierć wieku uczył historii i geografii oraz języków niemieckiego, francuskiego, greckiego, religii i matematyki, był nieprzeciętnym poliglotą. Zygmunt Wojtycha, architekt i ogrodnik, przez 36 lat nauczał rysunku, kaligrafii, prac ręcznych oraz geometrii wykreślnej. Śpiew i grę na instrumentach muzycznych prowadził Aleksander Piątkiewicz, który dla konwiktorów pisał i reżyserował sztuki teatralne.

Byli też wykładowcy, którzy nie mieli tak długiego stażu w nauczaniu konwiktorów, ale ich nieprzeciętność pozostawiła olbrzymi wkład w wychowanie młodzieży. Do takich nauczycieli należy zaliczyć Karola Zdenka Runda – muzyka i wojskowego pochodzenia czeskiego, kapitana kapelmistrza Wojska Polskiego, kompozytora i wykładowcę, Nikodema Biernackiego – polskiego skrzypka i kompozytora, Władysława Filara–polskiego nauczyciela, filozofa.

Do znaczących osób związanych z chyrowskim konwiktem należy także zaliczyć wybitnych duchownych: Adama Kozłowieckiego – polskiego duchownego rzymskokatolickiego, jezuitę, misjonarza, arcybiskupa metropolitę Lusaki w latach 1959–1969; księdza kardynała Jana Beyzyma – polskiego duchownego katolickiego, jezuitę, misjonarza, błogosławionego Kościoła katolickiego, czy Tadeusza Karyłowskiego – polskiego jezuitę, poetę i tłumacza. Studiował filozofię, teologię, literaturę polską i francuską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przez szereg lat zajmował się hymnologią, tłumaczył hymny kościelne. Swoją twórczość literacką ogłaszał w wielu czasopismach jak „Nowe Wiadomości”, „Głos Ewangelii” oraz „Przegląd Powszechny”.

Warto wspomnieć wojenne losy chyrowskiego gimnazjum, które podczas Wielkiej Wojny w okresie inwazji wojsk rosyjskich Brusiłowa znalazło się w centrum działań wojennych. We wrześniu 1914 roku konwikt chyrowski znalazł się w pobliżu linii frontu.

Normalne życie do konwiktu zaczęło wracać dopiero pod koniec września 1915 roku. Przez ten czas dwa razy wojska austriackie założyły w pomieszczeniach gimnazjum szpital wojskowy, dwa raz taki sam szpital wojskowy zorganizowali Rosjanie, a ilość rannych żołnierzy przekraczała niekiedy pięć tysięcy.

Dwa razy główne pomieszczenia konwiktu zajmował naczelny wódz armii rosyjskiej wraz ze swoim sztabem, generał Brusiłow. Na początku 1916 roku w organie chyrowskiego gimnazjum, „Kwartalniku Konwiktowym”, można było przeczytać:

„Przybliżający się do Chyrowa lub zwiedzający jego okolice ujrzy z boleścią zburzone stacye czy to w Zagórzu, czy w Samborze, ruiny dworów w Grodowicach i Komorowicach, gruzy pałaców w Laszkach i Lisku, starożytny, gotycki kościół Herburtów w Felsztynie, z takim pietyzmem przez X. Watulewicza niedawno odnowiony, bez dachu i bez słynnej na całą okolicę baszty. Wita nas jednak z dala wieża Chyrowskiego Konwiktu, pocieszają całe, niezburzone obie chyrowskie stacye, choć najbliższe domki dróżników spalone. Konwikt ocalony, pomimo że i nad nim przelatywały granaty i szrapnele!”.

Konwikt oo. jezuitów | Rycina ze zbiorów autora

Jeszcze na przełomie 1918 i 1919 roku gimnazjum ojców jezuitów zawiesiło naukę swoich wychowanków, kiedy to Chyrów został opanowany przez Ukraińców. W okresie międzywojennym w 1929 roku utworzono w chyrowskim gimnazjum Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Od marca 1933 roku w zakładzie był czynny oddział Ligi Morskiej i Kolonialnej, a w 1936 roku został utworzony szczep Związku Harcerstwa Polskiego.

Po upadku Polski po wrześniu 1939 r. jezuici musieli opuścić Chyrów. Collegium jezuickie stało się siedzibą garnizonu Armii Czerwonej. W 1941 roku biblioteka została całkowicie zniszczona, a całość zakładu naukowego zamienili Niemcy na koszary i więzienie. Po II wojnie światowej jezuicki konwikt i Collegium zostały zamienione na radzieckie koszary, a od 2004 r. – na koszary ukraińskie.

W lutym 1996 r. przyklasztorna kaplica Collegium została wyświęcona jako greckokatolicka cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja. W sierpniu 2013 roku Zakład Naukowo-Wychowawczy OO. Jezuitów został sprzedany na aukcji prywatnej firmie „Chyrów-rent-inwest” za 2231 tys. hrywien. Obecnie w części budynków mieści się hotel i zakład wodoleczniczy. W 2017 roku w odnowionym gmachu byłego kolegium zostało otwarte muzeum historii gimnazjum.

24 marca 2018 roku do polski dotarły niepokojące wieści. „Kresowy Przegląd Tygodnia” informował: „Około godziny 14 lokalnego czasu wybuchł pożar w XIX-wiecznym kompleksie dawnego zakładu wychowawczego jezuitów w Chyrowie (obwód lwowski na Ukrainie). Jak wynika z doniesień portalu zaxid.net oraz relacji internautów, ogień, który objął cały kompleks, jeszcze nie został ugaszony.

Jak pisze zaxid.net, z żywiołem walczy 11 wozów straży pożarnej i 68 strażaków. Ogień zajął cały dach kompleksu. Według mera Chyrowa całkowicie spłonęło także najwyższe, drugie piętro budynku, jednak jak wynika ze zdjęć publikowanych przez internautów w mediach społecznościowych, ogień rozprzestrzenił się na pozostałe piętra. Najmniej miał ucierpieć kościół przylegający do konwiktu, służący obecnie prawosławnym – według zaxid.net spłonęła jedynie jego kopuła”.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Chyrowiacy” znajduje się na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Chyrowiacy” na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 81/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

100-lecie podpisania Traktatu Ryskiego

Trwający zaledwie dwie dekady pokój ryski pozwolił na okres jednego pokolenia przetrwać nowo ustanowionym państwom narodowym: Polsce, Litwie, Łotwie i Estonii.

Równo sto lat temu – 18 marca 2021 r. w Rydze został zawarty traktat kończący trwającą dwa lata wojnę polsko-bolszewicką. Działania zbrojne w ramach wojny ustały ostatecznie po polskim zwycięstwie w bitwie nad Niemnem 26 września 1920 roku.

Jedną z pierwszych decyzji podjętych już na początku obrad w Rydze było wykluczenie delegacji ukraińskiej z  udziału w posiedzeniu. Przyzwolenie ze strony polskiej na taki obrót wydarzeń było równoznaczne z uznaniem panowania Rosji Radzieckiej nad Ukrainą. Tym samym pogrzebane zostały plany Ukraińców i Józefa Piłsudskiego o stworzeniu prawdziwie niezależnego państwa.

Traktat pokojowy między Polską a Rosją i Ukrainą podpisany o godz. 20:30 w ryskim pałacu Czarnogłowców, został ratyfikowany miesiąc później przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Dokument zawierał 26 artykułów, w których sygnatariusze zobowiązali się w imieniu swoich państw m.in. do nieingerowania w sprawy wewnętrzne drugiego państwa.

Poza tym, traktat uregulował przebieg granic między tymi państwami, a także pozostałe kwestie sporne. Przewidywał on m.in. pieniężną rekompensatę dla Polski za wkład ziem polskich w budowanie gospodarki rosyjskiej w okresie rozbiorów.

Zapisana kwota rekompensaty w wysokości 30 mln rubli w złocie (wg cen obowiązujących w 1913 r.) nie zostały jednak nigdy wypłacone przez stronę rosyjską, a sam traktat nie przewidywał żadnych sankcji za niewykonanie tych postanowień.

Co więcej, Traktat Ryski zobowiązywał także Rosję do zwrotu zrabowanych z terenów Polski dzieł sztuki. Do kraju wróciły wówczas m.in. słynne arrasy wawelskie, miecz koronacyjny królów Polski (Szczerbiec) oraz – stojący obecnie pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie – pomnik księcia Józefa Poniatowskiego dłuta dłuta Thorvaldsena. Można jednak uznać, że i to postanowienie nie zostało do końca spełnione, ponieważ zwrócono stosunkowo niewiele eksponatów – raczej na zasadzie wzajemności.

Obecnie, składający się z 17 papierowych kart egzemplarz Traktatu Ryskiego znajduje się w zbiorach Archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie.

N.N.

Źródło: Pamięć Polski