Zwycięska walka o uratowanie dworku Wincentego Pola w Lublinie / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol.

Tadeusz Loster

Ratujemy dworek Wincentego Pola

Dwie różne polityki historyczne realizowane są obecnie przez rząd i samorządy. Ta pierwsza – przekraczająca horyzont tysiąclecia – polega m.in. na pielęgnowaniu pamięci o wielkich Polakach i o ich dokonaniach. Ta druga – obliczona na jedną kadencję i najbliższe wybory – ogranicza się do uwieczniania dzieł aktualnego wójta, burmistrza lub prezydenta. Pomiędzy tymi wizjami mamy zwykłe pragnienia społeczeństwa obywatelskiego: ocalić od zapomnienia cenne dziedzictwo narodowe. Ja wyrażam to pragnienie apelem o uratowanie dworku Wincentego Pola (Filia Muzeum Narodowego w Lublinie przy ul. Kalinowszczyzna 13).

Należę do pokolenia, które kształcono, przekazując i ucząc historii literatury polskiej w granicach wyznaczonych przez czerwoną władzę PRL. „Przerabiając” pisarzy polskich okresu romantyzmu, moja nauczycielka prześlizgnęła się tylko po Wincentym Polu, zagłuszając jego twórczość stwierdzeniem: „staroświecka bez współczesnych wartości”.

W latach 1970., sprzątając w rodzinnym domu stare książki, natknąłem się na Wypisy polskie – na klasę trzecią ułożone przez Henryka Gallego, wydane w roku 1922. Układ podręcznika był dla mnie dużym zaskoczeniem ze względu na wspaniale dobrane fragmenty powieści, nowele i wiersze najznakomitszych polskich poetów i pisarzy.

Czytając wypisy, przekonałem się, jak bardzo w tamtych czasach Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego dbało o patriotyczne wychowanie młodzieży uczącej się w gimnazjum niższym. Wypisy wypełnione były m.in. wierszami Wincentego Pola. Po przeczytaniu ich wpadłem w zachwyt, wiersze te urzekły mnie swą patriotyczną treścią. Zrozumiałem, dlaczego poezja tego poety była niedostępna i zakazana w okresie PRL.

Nawet życiorys Wincentego Pola w dzisiejszych czasach jest przykładem Polaka patrioty. Ten – z pochodzenia Niemiec – zakochał się w Polsce, zmienił nazwisko z Pohl na polsko brzmiące Pol. Był powstańcem – żołnierzem powstania listopadowego, walczył na Litwie w korpusach generałów Giełguda i Chłapowskiego, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

Spod jego pióra wyszły takie utwory, jak Pieśni Janusza, Mohort, Pieśń o ziemi naszej, Wit Stwosz, Pamiętniki J.P. Benedykta Winnickiego, Pacholę hetmańskie i wiele innych dzieł. Kiedyś bardzo popularne Pieśni Janusza odeszły obecnie w zapomnienie, choć pieśń Mazur śpiewana jest wciąż przez Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze. Do wiersza Śpiew z mogiły muzykę napisał Fryderyk Chopin, a ognisty mazur ze słowami wiersza Krakusy przypomina nam co roku o wybuchu powstania listopadowego.

POETA I GEOGRAF

Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, podróżnik, geograf, pisarz, a przede wszystkim poeta. Pomyśleć, że w XIX wieku jego poezja była bardziej popularna niż Adama Mickiewicza! Trudno rozpisywać się o twórczości Wincentego Pola, bo jest ogromna. Z woli narodu, w uznaniu za jego dorobek, spoczął po śmierci w Krakowie, w krypcie zasłużonych w podziemiach kościoła Paulinów na Skałce. Przejawem docenienia twórczości poety jest placówka muzealna – Dworek Wincentego Pola, filia Muzeum Narodowego w Lublinie.

Wnętrze jednego z pokojów dworku

Ten mały modrzewiowy dworek szlachecki został wzniesiony w XVIII wieku na terenie niewielkiego folwarku Firlejowszczyzna pod Lublinem. W latach 1804–1810 był własnością rodziny Polów. Po wyjeździe Polów do Lwowa został sprzedany. W roku 1860 stał się własnością Wincentego Pola jako dar Obywateli Województwa Lubelskiego w uznaniu za jego narodową twórczość.

Dworek na swoim pierwotnym miejscu stał do roku 1969. Wtedy został rozebrany i ponownie wzniesiony na posesji przy ul. Kalinowszczyzna 13 w Lublinie. 2 grudnia 1972 roku, w setną rocznicę śmierci W. Pola, dokonano uroczystego otwarcia dworku jako muzeum słynnego poety i geografa. Istniejące zbiory – pamiątki po Wincentym Polu – zostały jeszcze wzbogacone o artefakty ofiarowane muzeum przez rodzinę poety. W 1977 roku placówkę przekazano Muzeum Okręgowemu w Lublinie.

Obecnie dworek znajduje się w centrum Lublina, gdzie w jednej z kamienic Starego Miasta urodził się nasz poeta. Dogodne położenie dworku sprawia, że jest stale odwiedzany, a organizowane w nim imprezy cieszą się dużą popularnością. Na przestrzeni lat odbywały się tu liczne wystawy czasowe, spotkania artystyczne, konferencje naukowe, konkursy recytatorskie, warsztaty edukacyjne, wieczory bibliofilskie i literackie, lekcje muzealne, spotkania znanych rodów związanych z Polami, występy wokalne i wspólne śpiewy pieśni patriotycznych czy kolęd. Uczestniczyło w nich wiele osób. Jednym słowem – dworek żył.

PROGRAM LIKWIDACJI

Nie ma się co dziwić, że dworkiem „żyje” również rodzina Wincentego Pola, ta zamieszkała w Lublinie oraz ta na Górnym Śląsku. Jakież zaniepokojenie u praprawnuczki poety, Anny Frączak, wywołał opublikowany na stronie BIP Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dokument zatytułowany: Program działania Muzeum Narodowego w Lublinie na lata 2020–2025, ułożony przez dyr. Katarzynę Mieczkowską. Na stronie 6 tego dokumentu Pani Dyrektor postuluje pozbycie się stojącego w centrum Lublina dworku Wincentego Pola poprzez rozebranie go i przekazanie do znajdującego się na peryferiach miasta skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej, gdzie miałby być ponownie postawiony.

Tu należy dodać, że w roku 2020 całe Muzeum Lubelskie zyskało najwyższy status muzealny i – pod nazwą Muzeum Narodowe w Lublinie – jest prowadzone przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wraz z Województwem Lubelskim, a w perspektywie niewielu lat jedynym organizatorem tej jednostki będzie MKiDN, z czym wiąże się centralne finansowanie. Wcześniejsze wyprowadzenie dworku z muzeum odetnie tę placówkę od środków krajowych.

Główne powody przeniesienia dworku, które przytacza Pani Dyrektor, to brak infrastruktury dojazdowej, brak parkingu oraz usytuowanie obiektu pomiędzy blokami mieszkalnymi (bloki od dworku oddalone są o około 200 metrów). Poza tym użytkowanie tego obiektu jest „niezwykle trudne i ekonomicznie niezasadne”.

Dodatkowy argument stanowi to, że blisko pięćdziesiąt lat temu planowano, by dworek stał się obiektem Muzeum Wsi Lubelskiej.

Tego typu argumenty, moim zdaniem, są mało znaczące i zastanawiam się, o co tu faktycznie chodzi? Jak dokładnie nie wiadomo, o co, to raczej o pieniądze, a dokładniej: o działkę po dworku, usytuowaną w centrum Lublina. To jest najcenniejsza lokalizacja w mieście, tam można coś „ciekawego” postawić, a ten, co będzie chciał to stawiać, na pewno nie będzie liczył się z groszem. Ciekaw jestem, czy likwidację dworku wymyśliła Pani Dyrektor, czy pomysł zrodził się po naradzie z…

ŻONA PREZYDENTA

Trochę się zapędziłem i mogę być upomniany, jak poseł Czarnek, przez Pawła Krysiaka, dziennikarza, który 17 stycznia 2020 r. w lubelskiej „Gazecie Wyborczej” napisał: „Niech poseł Czarnek zostawi związki małżeńskie w spokoju. Nie wolno uderzać w rodzinę”. Pan redaktor dalej pisze: „Poseł PiS Przemysław Czarnek dziwi się, dlaczego Katarzyna Mieczkowska jest nadal dyrektorem Muzeum Lubelskiego. Przecież poważnie zgrzeszyła, bo jest »bezpośrednio związana z władzami PO«. Spróbujmy przyjrzeć się tym »niebezpiecznym związkom« Katarzyny Mieczkowskiej. Jak ustaliliśmy, nie jest i nie była członkiem żadnej partii. Posłowi Czarnkowi może chodzi tylko o jeden związek, o jej związek małżeński z prezydentem (Lublina, dopisek autora) Krzysztofem Żukiem, działaczem PO”…

Potomkowie Wincentego Pola oraz spokrewniona z Polami rodzina Longchamps
de Bérier przed dworkiem Wincentego Pola w Lublinie

Pani Dyrektor w swoim programie działalności muzeum nie wzięła pod uwagę skutków, jakie pociągnie likwidacja dworku, magazynowanie zbiorów i elementów budowli. Nie wiemy, skąd się wezmą pieniądze na rozbiórkę i ponowne postawienie dworku. Ponadto – likwidacja muzealnego obiektu będzie wiązać się ze zwolnieniami muzealników. Upłynie sporo czasu od likwidacji do ponownego postawienia i wyposażenia zabytkowej budowli.

Dworek na terenie skansenu – Muzeum Wsi Lubelskiej – będzie jednym z wielu „eksponatów”, a znaczenie jego jako pamiątki po znakomitym poecie ulegnie „rozcieńczeniu” i marginalizacji. Taka osobna instytucja, jak Muzeum Wsi Lubelskiej, nie będzie miała przygotowanych muzealników, którzy powtórzą i wypełnią wypracowany w obecnej filii program imprez i zajęć, które – w centrum wielkiego miasta – odbywały się przez lata.

A co będzie, jak po szybkim rozebraniu dworku jakaś dowolna przeszkoda, np. kryzys spowodowany pandemią, sprawi, że zabytkowa budowla, składowana w oczekiwaniu na „lepsze czasy”, ulegnie zniszczeniu? Na razie wiemy tylko to, że Program Działania Muzeum Narodowego, a faktycznie program Pani Dyrektor Katarzyny Mieczkowskiej z 29.09.2020 r., został zaakceptowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wicepremiera prof. Piotra Glińskiego.

Znamy tylko ogólnikowy plan zmian. Nie wiemy, jakie decyzje podejmie Miejski Konserwator Zabytków w Lublinie i czy sprawą wartościowego dobra narodowego zajmie się Wojewódzki Konserwator Zabytków. Konieczne wszak będzie zatwierdzenie projektu wykonawczego, obejmującego nie tylko budowę nowych fundamentów i przyłączenie mediów, ale również spełnienie wszystkich warunków przeciwpożarowych, ekologicznych, dotyczących dostępu dla osób niepełnosprawnych itd. Dochodzi do tego konieczność zapewnienia pełnego finansowania całej operacji PRZED przystąpieniem do robót. To nie będzie zwykłe „oczyszczenie” najdroższej działki w Lublinie. Społeczeństwo obywatelskie starannie obserwuje cały proces.

PS Interwencja rodziny – prawnuków Wincentego Pola, zarówno z Lublina, jak i Śląska – oraz zainteresowanie dziennikarzy, a także działanie biura poselskiego Przemysława Czarnka sprawiły, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego złożyło zapewnienie, że dworkowi-muzeum nie grozi rozbiórka. Mamy nadzieję, że nikt już w Lublinie nie powróci do tego niestosownego pomysłu.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Ratujemy dworek Wincentego Pola” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Ratujemy dworek Wincentego Pola” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

II RP, wojna, PRL, transformacja – „Moje wspomnienia” Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej. Komentarz syna do książki Matki

Bezpartyjność w czasach PRL-u nie oznaczała braku zainteresowania polityką i losami Ojczyzny. Przeciwnie, była dowodem przywiązania do wartości patriotycznych, silnego charakteru i niezłomności.

Marian Smoczkiewicz

Moje wspomnienia autorstwa Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej to niezwykle pasjonująca opowieść o niej samej i jej najbliższych, rozgrywająca się na tle panoramy wydarzeń w państwie polskim w ciągu XX wieku.

Jesteśmy świadkami przeżyć małej dziewczynki podczas podróży wielodzietnej rodziny pociągiem w 1919 roku do odradzającej się Polski. Otrzymujemy dokładny opis systemu szkolnictwa w okresie międzywojennym i ówcześnie istniejących korporacji akademickich. Wiele miejsca Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa poświęciła doświadczeniom jej rodziny w trakcie II wojny światowej. Bystrym okiem obserwowała także powojenne przemiany zachodzące w PRL. (…)

Okładka książki Marii Aleksandry Smoczkiewiczowej pt. Moje wspomnienia,Wydawnictwo Miejskie Posnania i Wydawnictwo PTPN

Wybuch II wojny światowej we wrześniu 1939 roku nałożył się na bardzo trudną sytuację rodziny Smoczkiewiczów. Moja matka chorowała przez wiele tygodni (nie znam choroby). W tym czasie urodziła się moja

młodsza siostra Aniela, która zmarła krótko po narodzeniu. Niepewność każdego dnia o los bliskich i przyjaciół była powszechna, a szczególnie w Bydgoszczy. To właśnie w Bydgoszczy Niemcy wykazali się wielką nienawiścią, wsparci przez miejscową mniejszość niemiecką, która przygotowała listy polskich mieszkańców miasta przeznaczonych do eksterminacji. Miała to być okrutna zemsta za tzw. krwawą niedzielę – prowokację niemiecką zorganizowaną w Bydgoszczy kilka tygodni wcześniej.

Na przełomie października i listopada 1939 roku mój ojciec, mecenas Marian Smoczkiewicz, otrzymał wezwanie na Gestapo. Nikt sobie w tamtym czasie nie zdawał sprawy, co się za tym kryje, jak wielkie niebezpieczeństwo. Wielu miało nadzieję, że wezwanie to zwykła formalność. Ojciec, jak wynika ze wspomnień, czuł jednak, że może zginąć.

Ostatni obraz, jaki zapamiętała moja matka, złożona w tamtym momencie chorobą, to sylwetka taty klęczącego u brzegu łóżka i ofiarującego swoje życie Bogu za nas. Ojciec zgłosił się na wezwanie i od tego momentu wszelki ślad po nim zaginął.

Mimo licznych zapytań ze strony rodziny nigdy nie otrzymaliśmy żadnej informacji ani odpowiedzi od Niemców, a także po wojnie od instytucji takich, jak Czerwony Krzyż itp. Ojciec przed wojną miał w Bydgoszczy kancelarię adwokacką, którą tworzył do spółki z Zygmuntem Siodą. Był bardzo aktywnym działaczem społecznym, należał również do Akcji Katolickiej, gdzie na różnych spotkaniach wypowiadał się o zagrożeniu niemieckim i niebezpiecznej dla państwa polityce i działaniach niemieckich na Pomorzu. Był na pewno odnotowany przez licznych szpiegów niemieckich operujących w Bydgoszczy, a poza tym należał do inteligencji, którą Hitler w pierwszej kolejności chciał zlikwidować.

Pomimo licznych starań ze strony mojej matki i rodziny nie udało się zdobyć jakichkolwiek informacji o losie ojca. Również po wojnie matka wielokrotnie brała udział w identyfikacji ciał wydobytych z masowych grobów w okolicach Bydgoszczy. Oględziny jednak nie pozwoliły na ustalenie daty śmierci ani miejsca pochówku ojca. W Instytucie Pamięci Narodowej, poza informacją złożoną przez matkę, nie ma więcej danych; innymi słowy – nigdy nikt nic nie dopowiedział. Warto też dodać, że dozorca kamienicy, w której mieszkali rodzice, krótko po aresztowaniu ojca miał się spytać: „czy warto było być antyniemieckim”. Jak się szybko okazało, wszystko wskazuje na to, że to on był donosicielem. Zresztą krótko po wybuchu wojny został folksdojczem.

Matka nigdy nie znalazła materialnych dowodów tego, że ojciec nie żyje, ale też nigdy nie pogodziła się z tą myślą i mimo upływu lat nie wystąpiła do sądu o uznanie ojca za zmarłego. To znaczy, że on z nami stale był, chociaż duchowo.

Matka po 3 latach małżeństwa straciła ukochanego męża, straciła córkę i dorobek materialny (mieszkanie, większość mebli, część obrazów i inne ważne pamiątki). Jednak oboje przeżyliśmy nie tylko okupację, ale też lata stalinizmu. Jakimś cudem ja, sam mając za sobą ponad osiemdziesięcioletnie doświadczenie życiowe, mam szansę dziś dać świadectwo. Świadectwo, że ofiara życia mojego Ojca nie poszła na marne.

Nie było czego szukać w Bydgoszczy i w krótkim czasie przenieśliśmy się do Poznania, gdzie mieszkała większość krewnych. Wszyscy członkowie rodziny byli w jakiś sposób zaangażowani w ruch oporu przeciwko okupacji niemieckiej. Bracia mego ojca i matki albo zostali zamordowani, albo w różnym czasie aresztowani i do końca wojny przebywali w obozach koncentracyjnych. Brat ojca, Stanisław Smoczkiewicz, członek zarządu podziemnej organizacji „Ojczyzna”, został osadzony w Forcie VII w Poznaniu i rozstrzelany. Miejsca pochówku nigdy nie zdołaliśmy ustalić. Brat matki, Marian Ewert-Krzemieniewski, zginął w Warszawie, również w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Powodów do strachu i niepokoju o bliskich nie brakowało. Do tego dochodziły liczne rewizje w domu, wysiedlenia w coraz gorsze warunki mieszkaniowe i narastające z upływem wojny problemy zaopatrzeniowe – po prostu głód.

Po zakończeniu wojny matka była jedną z pierwszych osób, które zgłosiły się do ratowania pozostałości po rozkradzionym przez Niemców i częściowo Rosjan dobytku wydziału chemii Uniwersytetu Poznańskiego (Collegium Chemicum, ul. Grunwaldzka).

Dla mnie, wówczas chłopca siedmioletniego, był to przede wszystkim okres, kiedy ojcowie wielu kolegów wracali z wojny lub przysyłali wiadomości, że żyją i jak planują połączenie z rodziną. U nas w tej sprawie panowała cisza, która nigdy nie została przerwana jakąkolwiek wiadomością.

Matka rozpoczęła pracę na uniwersytecie i aż do emerytury była związana ze szkolnictwem wyższym. (…)

Była niezwykle prawym człowiekiem, głęboko wierzącym, o silnych zasadach moralnych. Warto też podkreślić, że nigdy nie zgodziła się, by zasilić szeregi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Do końca swojej działalności zawodowej została bezpartyjna. (…) Bezpartyjność w czasach PRL-u nie oznaczała braku zainteresowania polityką i losami swojej Ojczyzny. Wręcz przeciwnie, była dowodem przywiązania do wartości patriotycznych, silnego charakteru i niezłomności. Ponadto matka była praktykującą katoliczką, dając przez całe życie świadectwo żywej wiary. Nigdy nie opuściła mszy św. niedzielnej, od czasu II wojny światowej do końca swojego życia podjęła dodatkowo post w soboty, była wielką czcicielką Różańca Świętego. Ta postawa życiowa skutkowała też tym, że matka nie otrzymała wielu stanowisk, na które z pewnością zasługiwała.

Wysoka, elegancka, wytworna w sposobie bycia – była bardzo lubiana przez swoich współpracowników, studentów i szanowana przez rywali. Świetnie znała trzy języki obce oraz łacinę. Doskonale godziła pasje i osiągnięcia naukowe z rolami matki, babci, siostry itd. (…)

Jest rzeczą godną uwagi, że z mojej ścisłej rodziny, bardzo okaleczonej przez wojnę – strata ojca, śmierć mojej siostry – wyrosło wielkie drzewo rodzinne.

Z moją żoną Jadwigą z domu Sagan mamy czworo dzieci: Aleksandrę, Pawła, Annę i Barbarę. Wszyscy ukończyli studia, założyli swoje rodziny i mają dzieci. Łącznie mamy 13 wnuków (w tej liczbie tylko 3 dziewczynki) oraz 2 prawnuczki. To jest wartość nie do przecenienia. Tego się nie kupi za żadne pieniądze. To jest szczęście, za które można Bogu dziękować. Myślę, że matka swoją postawą i ciężką pracą stworzyła warunki do takich rezultatów, a ojciec wspierał nas z Nieba.

Maria Aleksandra Smoczkiewiczowa, Moje wspomnienia, Wydawnictwo Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk i Wydawnictwo Miejskie Posnania, Poznań 2020

Cały artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Wspomnienia mojej Matki” znajduje się na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Wspomnienia mojej Matki” na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Książka dr. Zdzisława Janeczka. Obfity materiał poznawczy, poruszony dzięki benedyktyńskiej pracowitości jednego Autora!

Narracja, mimo że dotyczy wydarzeń sprzed stulecia, okazuje się aktualna. Wskazuje na postawy Zachodu wobec żywotnych spraw Polski, na związki Berlina z Moskwą i haniebną rolę polskojęzycznych mediów.

Dariusz Ostapowicz

Zdzisław Janeczek, Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze, Siemianowice Śląskie 2020

Zasługi prasy polskiej w okresie zaborów w budzeniu, obronie i umacnianiu polskości pod obcym panowaniem „trzech czarnych orłów” są nie do przecenienia (…).

Okładka książki dr. Zdzisława Janeczka pt. Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze

Klęska Cesarstwa Niemieckiego w I wojnie światowej prawie nic nie zmieniła w mentalności typowego Prusaka. Na zewnątrz widoczny był „szyld” Republiki Weimarskiej, a w istocie w niemieckiej duszy niezmienny pozostał monarchizm i militaryzm. „Tak samo zarozumiała buta, taka sama nienawiść do wszystkiego, co nie niemieckie. W duszy każdego gnieździła się chęć odwetu, zemsty” – cytuje opinię „Gwiazdki” prof. Z. Janeczek (s. 14).

Niegdyś Bismarck mówił: „Rasa germańska opatrznościowo stworzona jest do dominacji nad światem, preferowana fizycznie i duchowo przed wszystkimi innymi” i dodawał, że zabór pruski został zdobyty krwią, żelazem i pługiem, więc nigdy nie zostanie Polakom oddany.

Niejako w parze z tą wypowiedzią szła następna, Paula Hindenburga z 1919 r.: „Czy będziemy ustępować i kapitulować przed polskimi żądaniami terytorialnymi?”. Takie postawy towarzyszyły realizacji programu „naumanowskiej Mitteleuropy” (s. 16), lansowanego już w 1914 r. przez kanclerza II Rzeszy Theobalda Bethmanna Hollwega. Warto byłoby w tym miejscu książki przybliżyć czytelnikom postać Friedricha Naumanna (1860–1919), protestanckiego aktywisty, członka Ligi Pangermańskiej, który w swoim tygodniku „Die Hilfe” (od 1890 r.) pokrętnie tłumaczył, iż zbrojenia są tylko ochroną interesów niemieckich, a Rzesza pragnie… pokoju. W książce pt. Mitteleuropa postulował polityczne i gospodarcze podporządkowanie się jej części kontynentu od Finlandii przez Polskę i Bałkany po Kaukaz.

Zasługą Autora jest bardzo bogata prezentacja ikonografii niemieckiej, zwłaszcza karykatur prasowych, które w złym, ironicznym i obelżywym świetle przedstawiały naród polski i samego Wojciecha Korfantego. Tymczasem Korfanty, cokolwiek by o nim całkiem słusznie krytycznego powiedzieć, szanował prawa mniejszości narodowych i starał się zachować przed zniszczeniem niemiecką własność prywatną jako miejsce pracy Polaków.

Przypomina mi się podobna karykatura z 1919 roku, na której skonfrontowano dwie rodziny: niemiecka – schludna, zadbana, bogata, siedzi przy czystym rodzinnym stole, druga – polska – przedstawia w karczmie obraz nędzy, brudu i pijaństwa.

(…) Walorem książki i kunsztu historycznego Autora jest synkretyczne przedstawienie tych zagadnień na tle szerokiej panoramy historii stosunków niemiecko-rosyjskich. Czytelnicy, przyzwyczajeni zazwyczaj do podręcznikowych, odseparowanych od siebie ujęć historii, mają niezwykłą okazję zestawić różne fakty i wyciągnąć wnioski. Podam kilka przykładów: 1. Historia antypolskiej współpracy niemiecko-rosyjskiej sięga m.in. powstania kościuszkowskiego w 1794 r. Suworow ostrzeliwał Polaków z pruskich dział, pruska gazeta „Schlesische Privilegirte Zeitung” sfingowała domniemany okrzyk Najwyższego Naczelnika spod Maciejowic: „Finis Poloniae”. W 1831 roku Prusacy pomagali Iwanowi Paskiewiczowi w przeprawie przez Wisłę w celu zaatakowania Warszawy, w 1863 – podobnie jak 28 IX 1939 roku – obie strony podpisały porozumienia gwarantujące współpracę w zwalczaniu polskiej irredenty. (…)

Autor ujawnia militarne znaczenie tajnego traktatu Niemców z Sowietami poprzedzającego pokój brzeski „wymierzony w polskie dążenia niepodległościowe”, zwłaszcza przeciwko próbom tworzenia polskich formacji wojskowych. Plany te ujawnili bracia Marian i Józef Lutosławscy (ojciec kompozytora Witolda), zamordowani z zemsty przez bolszewików w 1918 roku. (s. 19).

„Istnienie Polski jest nie do zniesienia i niezgodne z życiodajnymi interesami Niemiec. Musi ona zniknąć i zniknie (…) w wyniku działań Rosji i z naszym udziałem”. To nie są słowa Ribbentropa z 1939 r. Tak mówił generał Hans von Seect w 1920 r. (s. 21).

Nie czekał zresztą na realizację swoich słów, bo już w 1919 r. niemiecki sztab generalny opracował plan ataku na Polskę w celu odbicia Poznańskiego pod kryptonimem „Frühhlingssonne” (Wiosenne Słońce). Pewne plany Kremla ujawniali zresztą Niemcom… Turcy, w tym naczelny wódz armii tureckiej Enver Pasza (s. 27).

Zdzisław Janeczek przypomina na kartach książki wyraźnie antypolską postawę premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a, który wykazał się nieznajomością mapy Europy (dziwił się, po co Polakom… hiszpańska prowincja Galicja, wyrażał oszczercze opinie, iż „oddać w ręce Polaków przemysł Śląska, to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Polska, jak w sztuce Alfreda Jarry’ego, była „nigdzie”, a Polaków postrzegano jako „egipskich niewolników” (s. 12–13).

Warto dodać, że na uwagę Lloyda George’a, iż Niemcy nie są już imperialistyczne, lecz bardziej marksowskie – premier Ignacy Jan Paderewski ripostował celnym kalamburem, że i owszem, nawet „bis-marcksowskie”.

 

Cały artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „»Cud nad Odrą« w cieniu Cudu nad Wisłą” znajduje się na s. 18–19 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „»Cud nad Odrą« w cieniu Cudu nad Wisłą” na s. 18 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polska odsunęła się sama na margines dysput postępowej Europy/ Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” 78/2020–79/2021

Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Ta postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata.

Zbigniew Kopczyński

Hamulcowi postępu

Polacy to taki dziwny naród, zupełnie nieprzystający do cywilizacyjnych wzorów płynących z bardziej rozwiniętych krajów. Przyswoili wprawdzie niektóre zdobycze cywilizacyjne, jak chrześcijaństwo czy prawo magdeburskie, ale z innymi kwestiami było i jest znacznie gorzej. Nawet chrześcijaństwo przyjęli z Rzymu, ale pokrętną drogą przez Czechy, zamiast prościej z Niemiec, i załatwili sobie od razu własne biskupstwo, by ograniczyć niemiecki wpływ na Kościół, a tym samym państwo, bo takie były wtedy zależności. Tak więc od początku kwestie religijne były w państwie polskim rozwiązywane obok, a często wbrew głównemu nurtowi postępowej myśli europejskiej. I nie dotyczyło to tylko chrześcijaństwa.

Już od zarania polskiej państwowości napływali wyznawcy religii mojżeszowej, wyganiani lub co najmniej zniechęcani do pobytu w krajach będących wzorem europejskości. Jak widzimy, rozwiązywanie kwestii żydowskiej w taki lub inny sposób ma w Europie wielowiekową tradycję.

Polska, tkwiąc w swym zacofaniu, nie podążała za głównym nurtem. Nie tylko pozwalała Żydom osiadać na jej terenie, lecz już w roku 1264 książę wielkopolski Bolesław Pobożny nadał im w Kaliszu wiele przywilejów i wziął pod opiekę prawa. Wydany przez niego dokument był wielokrotnie potwierdzany przez następnych władców.

W efekcie w XVI wieku w Rzeczypospolitej mieszkało blisko 80% światowej populacji wyznawców tej archaicznej religii sprzed tysięcy lat, ku zgorszeniu całej postępowej ludzkości.

Nie tylko Żydów darzyli Polacy niezrozumiałą estymą. Europejska elita zebrana w roku 1418 na Soborze w Konstancji została zszokowana zdecydowanym veto Polaków, którzy wtargnąwszy siłą do pałacu papieskiego, wymusili potępienie stanowiska niemieckiego zakonu krzyżackiego, będącego wyrazem poglądów ówczesnej europejskiej opinii publicznej w kwestii nawracania pogan. Chodziło przede wszystkim o ludy bałtyckie: Prusów, Jaćwingów, Litwinów. Polacy narzucili Soborowi pogląd, że poganie też mają swoje prawa i nie można ich w imię wiary chrześcijańskiej mordować ani pozbawiać ziemi czy majątku. Teza, że poganie mają swoje prawa, była dla ówczesnych postępowców równie szokująca, jak dla dzisiejszych piewców postępu myśl, że to chrześcijanie mają jakieś prawa.

Jeszcze gorzej rozwiązywali Polacy kwestie ustroju państwa. Gdy w całym ówczesnym postępowym świecie władca decydował o wszystkim w swoim państwie, łącznie z życiem i mieniem poddanych, polski kronikarz tamtych czasów, Wincenty Kadłubek, pisał o Polsce jako o Rzeczypospolitej, czyli własności nie władcy, a wolnych obywateli, którzy sobie tego władcę wybierają. A gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, tenże Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata. Nic dziwnego, że przez następne wieki polscy królowie nie cieszyli się poważaniem europejskich i azjatyckich dworów. Bo co to za król, który nie może wszystkiego?

Jeszcze europejscy postępowcy nie ochłonęli z wrażenia, nie mogąc pojąć, jak można podważać oczywiste prawo władcy do decydowania o wszystkim, gdy polski król Władysław Jagiełło ogłosił w roku 1425 przywilej, a w zasadzie konstytucję Neminem captivabimus nisi iure victum, czyli zobowiązywał się, iż nikogo nie uwięzi bez wyroku sądowego.

I takie ubezwłasnowolnienie panującego obowiązywało już do końca I Rzeczypospolitej, co skutecznie hamowało postęp społeczny.

Postęp w Europie nie ustawał i wkrótce sięgnął kolejny, wyższy poziom. Po wieloletniej, intensywnej teologiczno-militarnej wymianie zdań w kwestiach religijnych, osiągnięto w Niemczech porozumienie zwane pokojem augsburskim, zawierające postępową zasadę cuius regio, eius religio, czyli panujący w danym kraju decyduje o religii swych poddanych. Dzięki temu w państwach protestanckich utworzone zostały Kościoły narodowe, a ich głowami byli z reguły panujący. Gdy proponowano Zygmuntowi Augustowi w podobnie postępowy sposób uporządkować sprawy wyznaniowe, ten odpowiedział „Nie jestem królem sumień waszych”. Tym samym jego ciasny konserwatyzm uniemożliwił przekształcenie Rzeczypospolitej w nowoczesne państwo wyznaniowe. Inni tej szansy nie zmarnowali. Taki na przykład cesarz niemiecki, będący równocześnie głową Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego, zaordynował wsparcie Boga dla swojej armii, choć sam Zainteresowany dowiedział się o tym z napisów na pasach niemieckich żołnierzy.

Były to czasy, gdy dysputy teologiczno-militarne były w Europie bardzo ożywione, choć w Rzeczypospolitej ograniczały się do teologii – zawsze inaczej.

We Francji w noc św. Bartłomieja uporządkowano dokładnie sprawy wyznaniowe. Gdy wiadomości o tym doszły nad Wisłę, szlachta (różnych wyznań) zebrana na konfederacji warszawskiej w roku 1573, a więc w roku następnym po zaprowadzeniu porządku we Francji, uchwaliła: „Obiecujemy to spólnie (…), iż którzy jestechmy dissidentes de religione [różni w wierze], pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać”.

W ten sposób Rzeczpospolita odsunęła się sama na margines wielkich dysput postępowej Europy i zyskała mało chwalebny przydomek „azyl heretyków”. Pogrążyła się tym samym w ciemnej zaściankowości, podczas gdy pozostałą Europę oświetlały blaski stosów i wojennych pożarów.

Chaos religijny, słaby król, wybierany przez naród, a od roku 1505, czyli od uchwalenia Konstytucji Nihil novi, zupełnie uzależniony od woli Sejmu, sprowadzony do roli dożywotniego prezydenta – statusu niegodnego monarchy, powszechna katolicka ciemnota i zacofanie – tak wyglądała Rzeczpospolita w oczach przeciętnego Europejczyka. Nic więc dziwnego, że w końcu sąsiednie państwa, rządzone w sposób absolutystyczny, a nie bez powodu nazywane absolutyzmami oświeconymi, w których król, cesarz czy car byli rzeczywistymi władcami ze wszystkimi należnymi kompetencjami, postanowiły uwolnić Europę od tego ropiejącego wrzodu.

Rozbiory były unikalną szansą nadgonienia cywilizacyjnego opóźnienia i roztopienia się w postępowej europejskości. Szansy tej Polacy nie wykorzystali. Zamiast zgody i posłuszeństwa – powstania, konspiracje, a choćby i praca organiczna, ale zawsze przeciw lepszym i mądrzejszym. Mimo tego po I wojnie światowej europejskie elity udzieliły im kredytu zaufania. I okazało się, że 123 lata intensywnej edukacji poszły na marne.

Podczas gdy europejskie i światowe elity entuzjazmowały się lewicowymi, postępowymi ideologiami, czy to w postaci brunatnego narodowego socjalizmu, czy czerwonego bolszewickiego komunizmu, Polacy trwali w swym zacofanym katolicyzmie. Trudno się dziwić, że cierpliwość liderów postępu uległa wyczerpaniu i skończyło się tak, jak musiało się skończyć.

I znowu żadnych wniosków. Zamiast uczciwie pracować dla Tysiącletniej Rzeszy lub budować komunistyczny raj na Ziemi – konspiracje, powstania, jacyś żołnierze wyklęci. Ciągnie się ta krnąbrna postawa aż po dziś dzień. Dziś, gdy dostaliśmy kolejną szansę – wierzganie, wymachiwanie szabelką, psucie europejskiego domu. Czy tak trudno zrozumieć, że Polska rozwijać się może tylko słuchając starszych i mądrzejszych?

Czy jednak liczne protesty w ostatnich dniach nie zwiastują zmiany tego trendu? Byłbym ostrożny z optymistycznymi prognozami. Były już podobne zdarzenia w polskiej historii. Była reakcja pogańska, były sukcesy reformacji, byli też odważni ludzie walczący z ciasną ksenofobią i dążący do integracji europejskiej, jak Janusz Radziwiłł czy targowiczanie; byli też w okresie międzywojennym zwolennicy lewicowych ideologii. Wszystkim im nie udało się jednak zmienić paskudnego charakteru Polaków, choć odnosili czasowe sukcesy. Tak więc droga do europeizacji Polski może być jeszcze daleka.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Hamulcowi postępu” znajduje się na s. 4 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Hamulcowi postępu” na s. 4 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Codziennie wypowiadamy niezliczoną ilość słów. Czy doceniamy niezastąpioną rolę języka – zwłaszcza ojczystego?

Jaki wpływ atmosfera na demonstracjach wywrze na młodych ludzi i dzieci będących świadkami poniewierania ojczystego języka? Czy rozumieją jego rolę w życiu? Czy będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Maria Czarnecka

Według Internetowej Encyklopedii PWN język, zwany inaczej językiem naturalnym, jest najbogatszym systemem semiotycznym, którym dysponuje człowiek. Innymi słowy, to system służący do przenoszenia informacji w społeczeństwie. Bez względu na szerokość geograficzną, historię, poziom PKB per capita danej społeczności, zasadniczą funkcją języka jest komunikacja. Aspekt komunikatywny to przede wszystkim podstawowa funkcja informacyjna, której zadaniem jest przekaz pozbawiony zabarwienia emocjonalnego, a także intencji wywołania u odbiorcy określonych reakcji.

Czym dla Polaków jest język polski? Encyklopedyczne ujęcie nie oddaje istoty i wagi naszego ojczystego języka. Codziennie wypowiadamy i zapisujemy niezliczoną ilość słów usystematyzowanych zgodnie z gramatycznym porządkiem.

Przekazujemy informacje, wiedzę, wyznajemy miłość, pocieszamy, wyrażamy zdziwienie, oburzenie, gniew, pytamy, żartujemy, prosimy o pomoc. Katalog pól, na których używamy języka, jest otwarty i trudno wyliczyć je wszystkie. W zależność od sytuacji dodajemy pierwiastek emocji adekwatny do kontekstu.

Komunikując się, dla zaakcentowania naszego przekazu używamy cytatów, zwrotów zaczerpniętych z literatury lub filmu, sentencji, przysłów, co jest elementem kodu kulturowego każdej społeczności. Likwidacja wykluczenia edukacyjnego, pojawienie się nowych technologii, łatwość podróżowania po najdalszych zakątkach świata wymusiły na nas słowotwórczą kreację dla nazwania nowych zjawisk, narzędzi, technologii, opisu tego, z czym spotykamy się po raz pierwszy. Jest to niekończący się proces zarówno w języku polskim, jak i w pozostałych językach świata. (…)

Germanizacja i rusyfikacja prowadzone przez zaborców w celu pozbawienia Polaków ich narodowej tożsamości, nie powiodły się, ponieważ Polacy, pomimo szykan stosowanych przez zaborców, mieli odwagę myśleć, modlić się, tworzyć po polsku i żyć po polsku. Był to najbardziej powszechny znak sprzeciwu wobec zniewolenia narodu polskiego przez Rosję, Austrię i Prusy. Język był ostoją polskości i wyrazem wolności. Spadkiem otrzymanym od przodków. Pomimo rozdarcia Polski przez trzech zaborców, podziału na odrębne porządki administracyjne, różne systemy walutowe, systemy miar oraz odmienne modele gospodarcze, język polski był symbolem wspólnoty Polaków bez względu na to, w którym zaborze żyli. (…)

Czemu służy wulgaryzacja języka polskiego?

Sięgając pamięcią do lat osiemdziesiątych, przypominam sobie język, jakiego używali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa podczas przesłuchań. Niewybredne i obraźliwe epitety miały na celu wywołanie strachu i poniżenie przesłuchiwanych. Notabene w tamtym czasie używanie słów niecenzuralnych nie było powszechne, więc tym większe wrażenie robiło na tym, do kogo były kierowane. W przestrzeni publicznej unikano wypowiadania słów uznanych za obraźliwe.

Obecnie możemy za Cyceronem powiedzieć „O tempora, o mores” i nie będzie tu ironicznego usprawiedliwienia wulgaryzacji naszego języka. Tym bardziej, że uczestnicy manifestacji, zapamiętale wykrzykujący niecenzuralne hasła, to w dużej mierze uczennice, uczniowie, studentki i studenci. Nierzadkie były obrazy młodych matek z dziećmi. Jaki wpływ na tych młodych ludzi i dzieci wywrze atmosfera panująca na demonstracjach? Czy będąc świadkami poniewierania ojczystego języka, będą potrafili zrozumieć jego rolę w naszym życiu? A może nie będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Jako społeczeństwo musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy osoby publiczne reprezentujące różne środowiska – głównie świat polityki, media – uczestniczące lub wspierające te zgromadzenia, są świadome, że identyfikują się także z tymi wulgarnymi środkami ekspresji? Czy tak powinni zachowywać się ci, którzy chcą uchodzić za elitę? Być może takie postawy niewielu już dziwią. Przecież obsceniczny i wulgarny spektakl wystawiany w Teatrze Powszechnym, godzący w pamięć o świętym Janie Pawle II, przez kilka tygodni nie schodził z afisza. Czy wulgaryzacja języka polskiego w życiu publicznym jest początkiem jego destrukcji? Kolejne pytanie: czy to działanie świadome?

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Miniony rok 2020 – „annus horribilis” z wielu powodów/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 78/2020–79/2021

Ideologia lewicy kawiorowej to internacjonalizm proletariacki, antyklerykalizm i niechęć do idei suwerennych państw narodowych. Najpełniej wyraża go zwięzłe hasło strajku kobiet: ***** ***.

Jan Martini

Rok 2020 – annus horribilis

Ze względu na pandemię i jej efekty, których jeszcze nie jesteśmy w stanie w pełni przewidzieć, kończący się właśnie rok może być uznany za „annus horribilis” – rok straszny. W takich okolicznościach zawsze następuje wielki transfer kapitału i zawsze w jednym kierunku – od drobnych ciułaczy do rekinów finansjery.

Nie wiemy (i prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy), czy wirus został wytworzony przez zmyślnych konstruktorów w tajnych laboratoriach, czy powstał w wyniku naturalnego procesu organizującej się materii organicznej w najsprawniejszą formę istnienia. Ale niezależnie od sposobu powstania, wirus SARS-CoV-2 już zadziałał jako broń biologiczna, powodując ogromne zmiany polityczne na świecie. Bez pandemii prezydent Trump, mający ogromne osiągnięcia (zwłaszcza ekonomiczne), nie miałby najmniejszych trudności z uzyskaniem reelekcji. W Polsce prezydent Duda zdołał wprawdzie wygrać niewielką ilością głosów, ale ze względu na dezorganizację życia gospodarczego i politycznego, nastąpiło znaczne wzmocnienie opozycji. Zagrożony jest także rząd konserwatywny w Wielkiej Brytanii, ale rządy lewicowe – np. we Włoszech i Hiszpanii, mimo fatalnej reakcji na kryzys epidemiczny – mają się dobrze. Widocznie chaos sprzyja „postępowi”…

Ameryka z prezydentem Trumpem wraz z tandemem polsko-węgierskim stanowiła pewne utrudnienie w procesie „lewaczenia” zachodnich demokracji, ale nie była w stanie odwrócić trendów. Od wielu lat można zaobserwować erozję chrześcijaństwa i tryumfalny pochód lewicowo-liberalnego neomarksizmu w świecie zachodnim. Proces ten uległ wielkiemu przyśpieszeniu po tzw. upadku komuny, z powodu m.in. zaniku antykomunizmu.

Ludzie odetchnęli z ulgą, że nie ma już sowieckiego zagrożenia, więc antykomunizm uznano za zbyteczny.

Ostatnim europejskim antykomunistą był wydawca magazynu „The Soviet Analyst” – brytyjski sowietolog Christopher Story. Jako doradca premier Margaret Thatcher przestrzegał ją przed entuzjastycznym przyjęciem reform Gorbaczowa, które uważał za chytry wybieg mający na celu rozmiękczenie Zachodu. Story wskazywał dezinformację jako podstawowe narzędzie osiągania celów politycznych przez ZSRR, a świadczył o tym choćby fakt, że tylko w tym państwie istniało zarządzane przez KGB ministerstwo dezinformacji, któremu podporządkowana była agencja prasowa Nowosti i dziesiątki tysięcy dziennikarzy. Story uważał, że rozszerzenie Unii Europejskiej i NATO na wschód znacznie ułatwiło formalnie upadłym Sowietom sterowanie procesem destrukcji zachodnich demokracji przez infiltrację rządów i mediów, a także ostrzegał, że sama Unia Europejska będzie użyta do stopniowego ograniczania suwerenności państw narodowych. Był zdania, że konflikt sowiecko-chiński został upozorowany (w rzeczywistości oba kraje pracują nad upadkiem Zachodu), a zwycięzcą zimnej wojny bynajmniej nie jest świat zachodni. Christopher Story prawdopodobnie miał rację, gdyż został „zneutralizowany” – zmarł w wyniku tajemniczej choroby wątroby w lipcu 2010 r., przeżywając Lecha Kaczyńskiego zaledwie o 2 miesiące.

U nas komunizm traktowany jest jako równie zbrodniczy jak faszyzm niemiecki, ale na zachodzie Europy, mimo wiedzy o milionach ofiar, komunistów traktuje się ze zrozumieniem, bo „mordowali w słusznej sprawie” i „uwolnili świat od Hitlera”.

Dlatego nasze argumenty tłumaczące reformę sądownictwa koniecznością usunięcia komunistycznych sędziów nie znajdują zrozumienia, a eurodeputowany Kostas Papadakis z Komunistycznej Partii Grecji występował nawet przeciw „antykomunistycznym represjom w Polsce”. Antykomunizm w USA, choć osłabiony narracją o „budowie wzajemnego zaufania” i „korzystnej współpracy gospodarczej”, ma się znacznie lepiej. Może dlatego, że Amerykanie mają komunistów po sąsiedzku – na Kubie i w Wenezueli, rakiety północnokoreańskie są wymierzone w Kalifornię, a wyzwanie chińskie staje się coraz groźniejsze.

Demokracja amerykańska na rozdrożu?

Po wygranej Donalda Trumpa w poprzednich wyborach doszło do potężnych i długotrwałych protestów. Po raz pierwszy zakwestionowano tak wyraźnie demokratyczny werdykt wyborczy.

Nie stawiano zarzutów fałszerstw wyborczych, kwestionowano jednak Trumpa jako człowieka, który nigdy nie powinien zostać prezydentem, bo jest „rasistą, populistą, i człowiekiem Moskwy”. Rzeczywiście w jego sztabie wyborczym ujawniono rosyjskiego „kreta”, ale inny „kret” znajdował się także w sztabie Hilary Clinton. Rosjanie zawsze obstawiają obie strony…

Sowieckie ingerencje w amerykańskie wybory są faktem, który dziś już nie budzi wątpliwości. Ja jednak pamiętam artykuł z „Miami Herald” z lat 90., w którym pisano o aferze z zamówieniami na maszyny zliczające głosy w stanie Floryda. Przetarg wygrała pewna firma kooperująca z inną firmą, która z kolei miała swoich podwykonawców w firmie mającej filię w Nikaragui. W tej właśnie filii zatrudniano kubańskich fachowców-informatyków…

Z uwagi na specyfikę amerykańskiego systemu wyborczego, nie trzeba oszukiwać wszędzie – można się skoncentrować tylko na stanach, gdzie siły obu partii są prawie wyrównane. Wystarczy wtedy niewielka przewaga, a zwycięzca bierze wszystko. To w stanie Floryda bywa szczególnie wyrównana konkurencja między partiami (w 2000 r. G.W. Bush wygrał z A. Gorem różnicą nieco ponad 500 głosów, co mu dało prezydenturę).

W słynnej moskiewskiej uczelni dyplomatyczno-szpiegowskiej MGiMO istnieje instytut, który zajmuje się badaniem tajników demokracji, np. systemów wyborczych w krajach demokratycznych (niewątpliwie z czystej naukowej ciekawości).

Po ostatnich wyborach w USA Maksim Grigoriew, dyrektor fundacji Badań Problemów Demokracji, powiedział, że zostały one sfałszowane i krytykował amerykański archaiczny system wyborczy jako niedoskonały i podatny na fałszerstwa (o czym on jako specjalista wie najlepiej).

Ze słów Grigoriewa wynikało, że rosyjski system wyborczy jest doskonalszy. To dlatego za rządów Tuska urzędnicy Państwowej Komisji Wyborczej jeździli na szkolenia do Moskwy – stolicy światowej demokracji…

Często publicyści przy okazji wysokiej frekwencji wyborczej wspominają o „tryumfie demokracji”. Jednak bardzo wysoka, 70-procentowa frekwencja, jaką odnotowano przy ostatnich wyborach w Polsce i w USA, świadczy raczej o „stanie zapalnym” demokracji – o silnych emocjach, napięciach, radykalizacji i polaryzacji społeczeństwa.

Rywalizujący w Ameryce kandydaci nie mieli równych szans – prezydent Trump miał przeciw sobie praktycznie wszystkie media, finansjerę, elity artystyczno-intelektualne, sądownictwo (niechętnie podejmujące sprawy oszustw wyborczych) i służby specjalne, a z pewnością nie był ulubieńcem małej, lecz najbogatszej i niezmiernie wpływowej mniejszości żydowskiej. Ponadto kandydata Demokratów Bidena popierała „ulica i zagranica”. Przy powtórnych liczeniach głosów przewaga Bidena zmalała i wykryto liczne „nieprawidłowości” – zawsze na korzyść kandydata demokratów… Dziś, po żenujących skandalach wyborczych, skargach sądowych i oskarżeniach o fałszerstwa widać, że coś złego się dzieje z amerykańską demokracją. Wydaje się, że osiągnęła ona stadium podobne jak w XVIII-wiecznej Polsce.

Demokracja nie psuje się sama – proces ten muszą wspomagać fachowcy.

Na początku XVIII wieku Rzeczpospolita była ogromnym krajem ze szczątkową armią, gdyż pokój miłujący Polacy niechętnie płacili podatki na wojsko. Mimo to Rosja nie ryzykowała agresji militarnej, zwłaszcza że panujący w Polsce ustrój demokracji szlacheckiej był wdzięcznym środowiskiem do działań hybrydowych – rozkładu struktur administracyjnych za pomocą korupcji ludzi władzy. Od 1717 r. „zaprzyjaźnione” wojska rosyjskie stacjonowały w Polsce, „stojąc na straży” praworządności i „wspomagając” polską demokrację. Faktycznie rządzący Polską ambasadorowie rosyjscy bacznie obserwowali obrady sejmu, onieśmielając posłów, bo ci, którzy głosowali w sposób niesatysfakcjonujący, byli proszeni o ugoszczenie oddziału kozaków w swoim majątku…

Metodę dokładnej obserwacji przebiegu głosowań skopiowali przedstawiciele lobby żydowskiego w Ameryce do sterowania przebiegiem procesów legislacyjnych. Deputowani, którzy głosują „źle”, nie mają szans w następnych wyborach (nie dostaną funduszy lub konkurent otrzyma wielkie wsparcie finansowe). Niewątpliwie patologią amerykańskiej demokracji jest niewspółmiernie duży wpływ drobnej grupy etnicznej (ok. 2% populacji) na legislację i politykę zagraniczną, wskutek czego nie zawsze jest ona zgodna z amerykańskim interesem narodowym.

Amerykanie oczywiście nie znają polskiej historii (a mogliby się z niej sporo nauczyć), ale powinni przynajmniej wyciągnąć wnioski z wojny w Wietnamie, która została przegrana nie militarnie, lecz politycznie – na miejscu, w Waszyngtonie. Bowiem hybrydowa agresja przeciw Stanom Zjednoczonym trwa już wiele dziesięcioleci, a jej najnowszą odsłonę mogliśmy oglądać podczas ostatnich wyborów. Przeciwnicy Ameryki wiedzą, że nie da się jej pokonać militarnie, natomiast jest ona bardzo wrażliwa na działania destabilizacyjne ze względu na problemy rasowe, nielegalną imigrację, napięcia społeczne i ideologiczne, a także wyprowadzenie ogromnej części przemysłu do Chin.

W XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej rosyjskim manipulatorom udało się wytworzyć dwa równie silne stronnictwa magnackie, które walcząc ze sobą, stopniowo pogrążały kraj.

Oficer carskiego wywiadu o dzieleniu Polaków: „Nie ma nic łatwiejszego niż doprowadzenie do starcia dwóch głównych partii, gotowych, przy sprytnym sposobie, wyniszczać się wzajemnie”. Dziś analogiczną sytuację możemy zaobserwować zarówno w USA, jak i w Polsce.

Mój amerykański kolega twierdzi, że niezależnie od tego, kto wygra wybory, „będą zadymy”, a ludzie kupują broń i szyby antywłamaniowe.

W 1984 r. uciekinier z KGB Jurij Bezmienow (Tomas Schuman) ujawnił, w jaki sposób prowadzona jest wojna psychologiczna przeciw społeczeństwu amerykańskiemu, której trwałym skutkiem jest już zmiana postrzegania rzeczywistości przez Amerykanów. Wojna ta jest podzielona na etapy, z których pierwszy – trwająca ok 15 lat demoralizacja – zakończył się ogromnym i nadspodziewanym sukcesem. Późniejsze etapy to destabilizacja i kryzys, który wydaje się właśnie nadchodzić. Bezmienow przyznał, że pracując dla KGB, korumpował polityków, ludzi nauki, kultury, dziennikarzy, biznesmenów, urzędników państwowych – czyli osoby, które miały wpływ na kształtowanie opinii publicznej. O wojnie psychologicznej pisze także płk. Władimitr Lisiczkin – autor podręcznika Problemy psychologii wojskowej.

„Jednym z elementów tej subtelnie prowadzonej wojny jest dekonstrukcja tradycji historycznej przeciwnika (…) należy zlikwidować jego dumę narodową, odciąć go od historii i poczucia tożsamości, należy sprawić, by ludzie byli bierni, z niskim poczuciem wartości [pedagogika wstydu! J.M.] Wojna historyczna polega na nadszarpnięciu jedności narodu poprzez takie działania informacyjne, które mają na celu moralną likwidację wszystkich bohaterów, osobistości bądź wydarzeń, będących do tej pory źródłem dumy narodowej”.

Dokładnie według tych zaleceń działały bojówki antify i ruchu BLM, obalając pomniki. Ogromne zadymy w amerykańskich miastach, palenie samochodów, rozbijanie sklepów (także murzyńskich właścicieli) ustały w jednym momencie, gdy dyspozytor „spontanicznych rozruchów” zorientował się, że anarchia napędza wyborców prezydentowi Trumpowi. Ten sam scenariusz jest realizowany w Polsce – tu również jednocześnie, jak na komendę, ustały ataki na kościoły.

Dlaczego oburzone kobiety walczące o swe „prawa reprodukcyjne” niszczyły pomniki katyńskie i tablice poświęcone Żołnierzom Wyklętym? Ale mało kto zwraca uwagę na takie subtelności.

Niewidzialna ręka rewolucji

Wiadomo, że spontaniczne, oddolne protesty społeczne udają się najlepiej, gdy są starannie przygotowane. We wrześniu ogłoszono, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej zostanie ogłoszony pod koniec października. Niestety politycy PiS nie nauczyli się od bolszewików, że trudny temat powinien być naprzód przygotowany medialnie (filmy, reportaże). Czasu nie stracili natomiast animatorzy „spontanicznych” protestów, którzy mieli miesiąc na ich organizację. Warto zwrócić uwagę, że po raz pierwszy uczestnicy masowo byli zaopatrzeni w kartoniki z hasłami. Na poprzednich antyrządowych protestach nie było takich rekwizytów. Teksty (identyczne w całej Polsce, celne i często dowcipne) prawdopodobnie były autorstwa jakiejś firmy pijarowej.

Podstawowym sposobem skrzykiwania się aktywu są krótkie, żołnierskie komunikaty w mediach społecznościowych: „Policja zamierza zatrzymać Margot, grozi jej 2-miesięczny areszt za »znieważanie pomników«”. Na miejsce już jedzie posłanka Zielonych Urszula Sara Zielińska. Wszyscy możemy pomóc – przyjdźcie jak najszybciej do siedziby Kampanii Przeciw Homofobii – ul. Solec 30a, Warszawa. Na miejscu gromadzą się oburzeni ludzie, jest tam też posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk”.

Słychać zarzuty, że „piekło kobiet” to pomysł „starego człowieka z Żoliborza”, który „nienawidzi Polaków”, więc „kazał pseudotrybunałowi” wydać wyrok i „wyprowadził ludzi na ulicę w środku pandemii” itp. Warto przypomnieć, że Kaczyński wygrał konkurs na „Heroda Roku 2016”, ogłoszony przez Fundację Pro – Prawo do Życia”, bo „ma krew na rękach”, blokując zakaz aborcji. Problem był taki, że „ruszenie” kompromisu aborcyjnego w imię racji moralnych natychmiast pogrążyłoby szansę na rządzenie. Prezes Przyłębska zdołała przetrzymać temat do zakończenia maratonu wyborczego. Wiadomo, że jest on dla PiS polem minowym, uruchamianym przez agenturę przed każdymi wyborami.

Problemu agentury nie wypada poruszać w dobrym towarzystwie, bo można się narazić na opinię oszołoma, który ma coś z głową, ale Polska jest niewątpliwie obszarem ogromnie nasyconym przez agentury, gdyż tu splatają się interesy wielu możnych tego świata. I choć są sprzeczności w dążeniach poszczególnych służb (i polityków, którymi dysponują), jednak absolutna zgoda panuje co do tego, że „powinno być tak, jak było”.

Czyli – musi być przywrócony konsensus okrągłostołowy. Dlatego dojście do władzy środowiska konserwatywno-niepodległościowego w 2015 r. natychmiast spowodowało przeciwdziałanie. Równocześnie z powstawaniem rządu powołano Komitet Obrony Demokracji (skąd wiedzieli, że rząd ma zamiar „łamać” demokrację?), później uruchomili się sędziowie, o czym donosił branżowy kwartalnik: „Odwaga, niezawisłość i niezależność, państwo prawa, trójpodział władzy, Konstytucja – to słowa najczęściej wypowiadane w czasie Nadzwyczajnego Zjazdu Sędziów Polskich, który odbył się 3.09.2016 r. w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Ponad tysiąc sędziów z całej Polski apelowało do reszty kolegów: nie bójcie się, wyjdźcie z cienia!”.

Aby wyjść z cienia i oświecić ciemny lud, kupiono im w Lidlu palety świeczek. Niewielu już pamięta, że operetkowy pucz z grudnia 2016 r. i późniejszą okupację Sejmu zainscenizowano pod hasłem „Wolne media!”. Ale pamiętamy smutną scenę, jak kaleki senator samotnie „broni” demokracji w ciemnej i zimnej sali Sejmu, podczas gdy jego współtowarzysze walki oddają się uciechom cielesnym na Maderze czy szusują na nartach w Dolomitach (żenadę tej sceny mógł przebić tylko łkający nad konstytucją Hołownia).

Nie na wiele zdały się śpiewy „Strach, strach rany Boskie, dokąd prowadzisz ten kraj”, ubieranie pomników w koszulki z napisem „Konstytucja”, okupacja budynku sejmowego przez energicznych opiekunów niepełnosprawnych czy strajk nauczycieli w czasie matur. Podobnie jak „obrona” Puszczy Białowieskiej, mordowanych dzików czy gnębionych homoseksualistów. „Zażarło” dopiero przy zakazie aborcji eugenicznej. Perspektywa tego zakazu, choć może dotyczyć marginalnej ilości przypadków, wywołała wielkie emocje społeczne i posłużyła jako pretekst do żądań pozaparlamentarnej zmiany rządu, któremu zalecono wyp…dalać.

Ponadto liderki, czy raczej liderzyce Strajku Kobiet – umiarkowanie subtelne niewiasty Lempartówna i Suchanowówna – uznały Kościół za instytucje zbędną i niewartą istnienia. Te osoby wiedzą, że katolicyzm jest ważnym elementem polskiej tożsamości narodowej. Ludzie tzw. lewicy laickiej (elegancka nazwa byłych komunistów) mają przeważnie niewiele wspólnego z polskością poza dowodem osobistym, ew. niektórzy z nich mogli mieć dziadusia, który strzelał w potylice Polakom.

Skąd się wzięła lewica w III RP?

Po transformacji ustrojowej nie dopuszczono do odtworzenia przedwojennej PPS (prawdziwej lewicy), bo monopol na lewicowość był zarezerwowany dla byłej PZPR. W listopadzie 1989 r. przybył do Polski polityk izraelski Szimon Peres z misją ratowania rozpadającej się partii komunistycznej. Peres podał jej pomocną dłoń, zlecając natychmiastową zmianę nazwy i protegując wstąpienie do Międzynarodówki Socjaldemokratycznej, w której był wiceprzewodniczącym. W ten sposób powstała Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej, później przemianowana na Sojusz Lewicy Demokratycznej. Były jeszcze inne odmiany (np. Ruch Palikota, Razem, Wiosna), a obecnie mutacje te noszą wspólną nazwę Nowej Lewicy. Karuzela nazw miała na celu zatarcie faktu, że wszystkie są sukcesorami PZPR i mają wspólne korzenie – PPR, czy nawet KPP. Pomijając już sprawę etniczności licznych ludzi lewicy, mają oni zobowiązania względem państwa Izrael. Niestety lewica ma jeszcze inne zobowiązania międzynarodowe – m.in. względem swego „organu założycielskiego”, bo świeżej daty socjaldemokrata Leszek Miller otrzymał w mieszkaniu kontaktowym SB walizkę dolarów od rezydenta KGB Ałganowa na cele „budowy polskiej demokracji”. I choć tzw. pożyczka moskiewska wyczerpywała znamiona przestępstwa walutowego, w 1993 r. prokurator umorzył sprawę ze względu na „znikomą szkodliwość społeczną”.

Ideologia współczesnej lewicy kawiorowej cechuje się tzw. internacjonalizmem proletariackim, antyklerykalizmem i niechęcią do idei suwerennych państw narodowych. Dziś program lewicy najpełniej wyraża Ogólnopolski Strajk Kobiet zwięzłym hasłem ***** ***.

Ja zaś ze swej strony zaproponowałbym nowemu ruchowi społecznemu kolejne postulaty powstałe w wyniku szerokich konsultacji społecznych:

„My, Dziadersi Polscy, pokolenia 68 i starsi, w pełni popieramy Dziewuchy Komuchom i Strajk Kobiet Lesbijskich. Jednak nie podoba nam się, że jedna z przywódczyń strajku zmisgenderowała ręcznie Margota, który chociaż jest osobą bezwaginalną i wyposażoną w pełni funkcjonalnego penisa, pozostaje kobietą. Taki czyn wyczerpuje znamiona przemocy squotowej i jest niewątpliwie naganny. Równocześnie żądamy, aby środki wspomagające erekcję były dostępne dla nas za darmo. Rząd PiS-u nie ma pojęcia, jaki procent naszych skromnych emerytur musimy wydawać na te specyfiki. A przecież mamy jeszcze inne wydatki – na chleb, mleko, opłaty stałe. Równocześnie żądamy, by wprowadzono całkowity zakaz seksu rekreacyjnego bez zabezpieczeń. Takie regulacje są niezbędne, gdyż po zrealizowaniu słusznych postulatów aborcji na skinienie, grozi nam lawina zabiegów usuwania płodów (zdeformowanych i niezdeformowanych). To może sparaliżować całkowicie naszą służbę zdrowia, której my – Dziadersi Polscy – jesteśmy głównymi klientami. W wypadku niespełnienia naszych postulatów do godziny 18 w poniedziałek, uprzejmie prosimy wyp..rdalać prędziutko na Madagaskar lub w pobliże”.

Ale najsmutniejsze jest to, że cała ta menażeria wraz ze swoim „ekspresyjnym” językiem, (który wyniosła z domu) pojawi się w Sejmie następnej kadencji i będzie stanowić prawo…

Artykuł Jana Martiniego pt. „Rok 2020 – annus horribilis” znajduje się na s. 1 i 7 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Rok 2020 – annus horribilis” na s. 1 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Monety bite podczas powstania listopadowego są jedynym pieniądzem suwerennej państwowości polskiej w XIX wieku

29 listopada 1830 r. wybuchło powstanie. 10 lutego 1831 r. dyrektor mennicy otrzymał polecenie wykonania stempli menniczych, a od marca mennica warszawska biła nowe monety z godłem rządu polskiego.

Tadeusz Loster

Rok 1830 zapowiadał się fatalnie dla Królestwa Polskiego. Zły stan zbiorów, drożyzna, zmniejszenie eksportu sukna i produktów górniczo-hutniczych – wróżyły ciężkie czasy. Spowodowany tym wzrost cen i bezrobocie zapowiadały ferment wśród biedoty. W lipcu w Paryżu wybuchła rewolucja, a miesiąc później rozpoczęło się powstanie Belgów przeciw Holendrom. Pogłoski, że armia polska będzie wykorzystana do tłumienia rewolucji na Zachodzie, siały niepokój wśród społeczeństwa. W tych warunkach dojrzewał spisek Wysockiego.

Wieczorem 29 listopada 1830 r. wybuchło powstanie, w grudniu objął dyktaturę gen. Józef Chłopicki. Wzrost patriotycznych nastrojów społeczeństwa zmusił Sejm do uznania powstania za narodowe, a 25 stycznia 1831 roku parlament podjął jednomyślną uchwałę o detronizacji noszącego tytuł króla polskiego Mikołaja I.

Decyzja ta spowodowała zmiany ikonograficzne dostosowanych do ustroju politycznego monet, które w okresie autonomii, czyli przed wybuchem powstania, opatrzone były popiersiem „króla polskiego” – cesarza Rosji oraz dwugłowym orłem cesarstwa z orłem polskim na jego piersiach.

Już 10 lutego 1831 r. dyrektor mennicy otrzymał polecenie wykonania nowych stempli menniczych, a od marca mennica warszawska biła nowe monety z godłem rządu powstańczego: dwupolową tarczą z Orłem i Pogonią na awersie i znakiem wartości na rewersie. Monety miały następujące wartości: 3 grosze z miedzi, 10 groszy bite w słabym srebrze oraz srebrne 2 i 5 zł. Na obrzeżu monet pięciozłotowych umieszczono napis „Boże zbaw Polskę” – (najkrótszą modlitwę za Polskę).

Nazwa państwa ‘Królestwo Polskie’ nie została zmieniona. Mennica warszawska biła również złotego dukata wzorowanego na dukacie holenderskim, uznawanego w tamtych czasach powszechnie na międzynarodowym rynku pieniężnym.

Monety te, emitowane przez czterokrotnie zmieniające się rządy powstańcze, są jedynym pieniądzem suwerennej państwowości polskiej w XIX wieku – pierwszym po 1795 r. i ostatnim przed 1918 r.

Niewiele polskich monet doczekało się opisu poetyckiego. Jedną z takich monet jest srebrna powstańcza dwuzłotówka. Opis tej monety znalazł się w wierszu Dziad z Korony, umieszczonym w zbiorze wierszy Wincentego Pola pt. Pieśni Janusza, wydanym w 1833 roku.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Taki pieniądz był za Sasa” znajduje się na s. 12 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Taki pieniądz był za Sasa” na s. 12 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Plebiscyt z 1921 r. stanowiący o przynależności Górnego Śląska – propaganda, nastroje w prasie i społeczeństwie

„Zbliża się wielka chwila dziejowa, przez wszystkich Górnoślązaków upragniona i niecierpliwie oczekiwana… Dziś jeden cel przyświeca dążeniom naszym, a to jest zwycięskie przeprowadzenie plebiscytu”.

Renata Skoczek

Sto lat temu na Górnym Śląsku prasa donosiła: „Noc noworoczna minęła na ogół bez wybryków”. Kawiarnie i restauracje były czynne jedynie do godziny 22, a z uderzeniem zegara o godzinie 24 część ludności wyległa na ulice, aby Nowy Rok powitać niekulturalnymi krzykami i rykami. W Bytomiu około godziny 2 po północy „jakiś głupiec” rzucił na Rynku koło synagogi bombę w puszce od konserw, której huk przestraszył okolicznych mieszkańców, wybijając wiele szyb w pobliskich domach.

W Katowicach podczas nocy sylwestrowej ulicami przeciągały liczne grupy Niemów, śpiewając niemieckie pieśni. W końcu zeszli się wszyscy na placu Wilhelma, gdzie zgromadzili się przed cokołem niedawnego pomnika cesarza Wilhelma II. Stojąc przed strzaskanym cokołem z odkrytymi głowami, we wzniosłym nastroju odśpiewali niemiecką pieśń patriotyczną, co polska prasa uznała za głupotę.

W pierwszy dzień Nowego Roku 1921, który przypadał w sobotę, mieszkańcy Górnego Śląska nie zajmowali się polityką, choć Towarzystwo Polek z Załęża (Katowice) o godzinie 3 po południu zorganizowało zebranie dla swoich członkiń. Następnego dnia Polski Komitet Plebiscytowy w Miejskiej Dąbrowie (Bytom) urządził wielki wiec plebiscytowy, na którym przemawiali pozamiejscowi prelegenci. W poniedziałek 3 stycznia gruchnęła wiadomość, że sprawująca od lutego władzę na tym obszarze Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa dzień przed sylwestrem 1920 roku podpisała przygotowywane od miesięcy „przepisy dla głosowania ludowego”.

Początek 1921 roku przyniósł na Górnym Śląsku publikację niezwykle ważnego dla wszystkich mieszkańców regionu dokumentu. Z racji tego, że ostatni dzień roku przypadał w piątek, przepisy zostały urzędowo ogłoszone dopiero 5 stycznia. Większość polskich gazet górnośląskich opublikowała tę informacje następnego dnia, a treść obszernego dokumentu zatytułowanego Regulamin Plebiscytu na Górnym Śląsku jako dodatek wydrukował popularny „Katolik” oraz „Kurier Śląski”.

Oryginalny dokument został przygotowany w trzech językach: francuskim, polskim i niemieckim. Składał się łącznie z 52 artykułów podzielonych na sześć rozdziałów. W pierwszym rozdziale, zatytułowanym „przepisy ogólne”, znalazły się artykuły dotyczące prawa do głosowania, które otrzymała każda osoba posiadająca w dniu 1 stycznia 1921 roku ukończone 20 lat, urodziła się na Górnym Śląsku i zamieszkiwała teren plebiscytowy (kategoria A), urodziła się na Górnym Śląsku, ale nie zamieszkiwała na tym terenie (kategoria B) lub na stałe zamieszkiwała ten region od 1 stycznia 1904 roku (kategoria C) oraz zamieszkiwała ten region, ale została przez władze niemieckie wysiedlona przed 1920 rokiem (kategoria D). Wykluczone z głosowania były osoby pozbawione praw z powodu choroby umysłowej. Każda osoba uprawniona głosować miała w gminie, w której zamieszkiwała w dniu 1 października 1920 roku, jeśli nie posiadała stałego miejsca pobytu w gminie, w której się urodziła. (…)

W dniu 9 stycznia niemiecka gazeta „Deutsche Allgemeine Zeitung” podała informację, że rząd niemiecki zaprotestował przeciwko Regulaminowi Plebiscytu ogłoszonemu przez Międzysojuszniczą Komisję. Kontrowersje wzbudził zapis, że głosowania pozbawione są osoby nie urodzone na Górnym Śląsku, jeśli nie zamieszkują na tym terenie nieprzerwanie od 1 stycznia 1904 roku. Tym samym prawa głosu może zostać pozbawionych 80% urzędników, 35% pracowników prywatnych i 15% robotników.

Kilka dni później paryski dziennik opublikował wiadomość, że nota rządu niemieckiego w sprawie regulaminu plebiscytu nie może liczyć na powodzenie, bo Międzysojusznicza Komisja jest zdania, że jej postanowienia są słuszne i spełniają warunki traktatu wersalskiego.

Jeszcze przed wejściem w życie Regulaminu Plebiscytu, co stało się 10 stycznia, Polski Komisariat Plebiscytowy w osobie Komisarza Wojciecha Korfantego wydał odezwę, w której czytamy: „Rodacy! Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa ogłasza regulamin plebiscytowy i ustanawia warunki, w których ma obyć się niebawem głosowanie ludowe przewidziane traktatem wersalskim, które rozstrzygnąć ma nareszcie o przyszłości politycznej Górnego Śląska i jego mieszkańców. Zbliża się wielka chwila dziejowa, tak dawno przez wszystkich Górnoślązaków upragniona i niecierpliwie oczekiwana, w której przed całym światem złożymy dowód naszego przywiązania i naszej miłości do ziemi rodzinnej… Dziś jeden jedyny cel przyświeca dążeniom naszym, a to jest zwycięskie przeprowadzenie plebiscytu”.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „Sprawa plebiscytu na Górnym Śląsku w styczniu 1921 roku” znajduje się na s. 9 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Renaty Skoczek pt. „Sprawa plebiscytu na Górnym Śląsku w styczniu 1921 roku” na s. 9 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kpt. Szymon Białecki: legiony, obrona Lwowa, powstania śląskie, żołnierz II RP, Wrzesień ’39, armia Andersa, emigracja

Kpt. Białecki był torturowany przez NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk. Nie podzielił jednak losu zamordowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski Wschód.

Zdzisław Janeczek

6 VIII 1914 roku w chłodny i mglisty ranek z podkrakowskich Oleandrów w stronę granicy zaboru rosyjskiego wyruszyło 166 ochotników 1. Kompanii Kadrowej. Maszerowali na Słomniki, Miechów, Kielce – do Warszawy. Rozpoczęła się wojna o wolną Polskę. 24 VIII 1914 r. do I Brygady Legionów wstąpił młody Ślązak Szymon Michał Białecki. Wówczas niewielu Polaków wierzyło w spełnienie marzeń Józefa Piłsudskiego. Jednym z nich był syn Marianny Ździebło i Karola Białeckiego, śląskiego rolnika z Połomi koło Rybnika. (…)

Atmosfera domu i niezwykła osobowość ojca wpłynęła na postawę Szymona i jego czterech braci: Jana, Franciszka, Karola i Teodora, którzy zaangażowali się w polski ruch niepodległościowy. Z kolei siostra Marta poślubiła Franciszka Musioła, uczestnika akcji plebiscytowej i trzech powstań śląskich na ziemi wodzisławskiej.

Uczucia patriotyczne młodego Białeckiego spotkały się z przychylną atmosferą Krakowa, gdzie obchodzono jubileusz Marii Konopnickiej, a następnie 500-lecie bitwy pod Grunwaldem. Tutaj wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim Wincenty Lutosławski, nauczający, iż spoiwem narodu jest jego dusza. Białecki, pobierając nauki w podwawelskim grodzie, wstąpił do organizacji strzeleckiej. W „Promieniu” włączył się w akcję samokształceniową i pracę narodową. Nie spełnił oczekiwań ojca, który liczył, iż syn ukończy studia teologiczne i wstąpi do stanu duchownego. Na przeszkodzie stanęła piękna krakowianka, która nawiązała korespondencję z młodym klerykiem. Rzucony przez okno bilecik przechwycił przełożony i Szymon został relegowany z seminarium. I tak, zamiast posługi kapłańskiej, podjął się twardej powinności żołnierskiej w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

O wartości tego oficera i dowódcy decydowały takie czynniki, jak: system szkolenia, wspólnota ideowa Legionów Polskich, wyznawany kodeks moralny, patriotyzm, zdolności osobiste i zalety charakteru. Jedną z charakterystycznych cech Legionów Polskich, w których Białecki podjął służbę, było gorliwe i systematyczne prowadzenie ćwiczeń oraz „kształcenie umysłów”. Dowódcy mieli ambicje, by ich formacja pod względem bojowym dorównywała armii niemieckiej. Szkolili podkomendnych forsownie nawet w czasie marszu, tak iż legioniści, zrobiwszy duże postępy, mogli popisywać się sprawnością „w ataku, odwrocie i celnym strzelaniu”. Białecki zdobyte w Legionach doświadczenie konsekwentnie wykorzystał w powstaniach śląskich. (…)

Odradzało się państwo polskie i jego Siły Zbrojne. W grudniu 1918 r. Białecki został oddelegowany do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Niebawem otrzymał nominację na kapitana Wojska Polskiego, w którym służył od 11 XI 1918 r. Zdążył także wziąć udział w pierwszym i drugim powstaniu śląskim.

Po drugim powstaniu w 1920 r. organizował Policję Plebiscytową, czynnie uczestniczył w akcji plebiscytowej, propagując ideę polskości. Był jednym z nielicznych w tamtym czasie wybitnych fachowców wojskowych.

Znalazł się w swoim żywiole, mógł wreszcie wpływać na losy swego ukochanego Górnego Śląska. Prowadził Sekcję Polityki Górnego Śląska przy Wydziale Polityki Wewnętrznej Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w Bytomiu, a z ramienia Dowództwa Obrony Plebiscytu kierował referatem bezpieczeństwa. Na szczególną uwagę jednak zasługuje jego zaangażowanie w działania związane z trzecim powstaniem śląskim. Początkowo pełnił obowiązki szefa Wydziału I Organizacyjnego Grupy „Wschód”, a po jej podziale na grupy „Wschód” i „Środek”, 8 VI 1920 r. objął po Janie Ludydze-Laskowskim dowództwo tej pierwszej. Jeszcze raz okazał się człowiekiem „po żołniersku twardym i po żołniersku wyrozumiałym” oraz kompetentnym dowódcą. Rola Białeckiego w trzecim powstaniu potwierdziła jego zdolności, doświadczenie i umiejętności. W trzecim powstaniu wzięło udział również czterech jego braci, z których najmłodszy, liczący zaledwie 19 lat Teodor, zginął 23 V 1921 r. w Olzie. (…)

Kpt. Szymon Białecki dostał się do niewoli i został poddany okrutnym torturom przez śledczych funkcjonariuszy NKWD. Otarł się nawet o Starobielsk. Nie podzielił jednak losu oficerów zgrupowanych w Ostaszkowie, Starobielsku lub Kozielsku i zamordowanych w Katyniu. Za to przypadł mu w udziale szlak żołnierski wiodący na Bliski i Środkowy Wschód przez Iran, Palestynę, Egipt. W tym trudnym okresie założył koło Ślązaków spośród przebywających tam oficerów rezerwy w ośrodku w Tel Awiwie.

Dzieląc trudy i znoje żołnierzy Armii gen. Władysława Andersa, nie przeczuwał, jakie nieszczęścia spadną na rodzinę pozostawioną w kraju pod niemiecką okupacją. Starszy syn Rafał (…) poległ 19 VIII 1944 r. w ruinach getta, w okolicach pałacu Krasińskich.

Ciężko rannego w szyję próbowała ratować starsza siostra Aldona, pełniąca obowiązki sanitariuszki batalionu „Parasol”. Niestety stan rannego był beznadziejny. Zmarłego brata zawinęła w dywan przyniesiony z pałacu Krasińskich i pochowała przy ul. Długiej razem z poległymi kolegami: st. strz. Stanisławem Banaszkiewiczem – „Piką”, kpr. pchor. Zbigniewem Olędzkim – „Zbyszkiem” i kpr. pchor. Jerzym Galewskim – „Jurem”.

Nie tylko Rafał Białecki konspirował pod niemiecką okupacją, ale także obie jego siostry. Aldona Józefa, ps. Ada, związała się z Szarymi Szeregami (była druhną 62 Warszawskiej Żeńskiej Drużyny Harcerskiej), następnie z Kedywem Komendy Głównej Armii Krajowej. Przydzielona najpierw do kompani „Pegaz”, od lata 1944 r. pełniła służbę w 3 kompanii batalionu „Parasol”. Jako studentce medycyny przydzielono „Adzie” funkcję sanitariuszki. W powstaniu warszawskim jej batalion wszedł w skład zgrupowania „Radosław”. Dzieliła więc los swoich przyjaciół walczących na linii Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Za odwagę i ofiarność została odznaczona Krzyżem Walecznych.

Jej siostra Jolanta ps. Jola jako łączniczka 2 kompani batalionu „Parasol” (zgrupowanie „Radosław”) w powstaniu warszawskim również odbyła szlak bojowy: Wola–Stare Miasto–kanały–Śródmieście–Górny Czerniaków. Obie siostry ostatni raz były widziane po upadku Czerniakowa, 23 IX 1944 r. w Al. Szucha. Ocalałych cywilów oraz AK-owców, którzy zdołali zamaskować się w tłumie, popędzono do siedziby Sipo.

Wówczas gestapowcy ponownie dokonali „selekcji” więźniów, wybierając młode kobiety i mężczyzn, których podejrzewali o udział w powstaniu. Tam prawdopodobnie zostały zamordowane siostry Rafała Białeckiego. Miejsce ich pochówku nie jest znane.

Według relacji kuzyna, dr. Józefa Musioła, Niemcy zatrzymali jedną z sióstr, przyodzianą w wojskową panterkę, a druga do niej dołączyła, nie godząc się na rozdzielenie. Obie zostały spalone żywcem miotaczami ognia w bramie pobliskiej kamienicy.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląski Hiob – bohater nadziei. Kpt. Szymon Michał Białecki” znajduje się na s. 10–11 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląski Hiob – bohater nadziei. Kpt. Szymon Michał Białecki” na s. 10–11 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Montaż nowego krzyża na mogile żołnierzy majora Wiktora Matczyńskiego przez młodzież polską i ukraińską

Kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej w ramach polsko-ukraińskiego pojednania, na mocy podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami rówieńskiego Płasta i harcerzy.

Fot. S. Porowczuk

W słoneczny jesienny dzień 26 listopada na terenie fortu w Tarakanowie na Wołyniu, w Dubnie koło Równego, przedstawiciele harcerskiego hufca „Wołyń” ze Zdołbunowa z jego szefem Aleksandrem Radicą oraz Płastuńskiego Ośrodka nr 33 im. Samczuka w Równem, z ich duchowym opiekunem o. Witalijem Porowczukiem, wzięli udział w montażu nowego krzyża na mogile żołnierzy mjra Wiktora Matczyńskiego, którzy polegli w walce z konnicą Budionnego w czasie obrony przed bolszewikami fortu Zahorce w dniach 7–21 lipca 1920 roku.

Na krzyżu zainstalowano tabliczkę w językach polskim i ukraińskim: „Żołnierzom WP poległym w lipcu 1920 r., Солдатам ВП загиблим у липні 1920 р”. Historyk o. Witalij Porowczuk poprowadził modlitwę w intencji bohaterów Polski oraz Ukrainy, którzy oddali życie z miłości do ojczyzny. Na krzyżu zawiązano również czerwono-białą wstążkę.

To już kolejne spotkanie młodzieży polskiej i ukraińskiej, będące elementem polsko-ukraińskiego pojednania i zjednoczenia naszych braterskich narodów. Akcja miała miejsce w ramach podpisanego we wrześniu porozumienia między przedstawicielami rówieńskiego Płasta i harcerzy.

Informacja Siergieja Porowczuka pt. „Montaż nowego krzyża na mogile mjra Witolda Matczyńskiego” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Siergieja Porowczuka pt. „Montaż nowego krzyża na mogile mjra Witolda Matczyńskiego” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego