Dzień Dziadka, a w przeddzień Dzień Babci ustanowiono po cichu przed zaborcą, na pamiątkę wybuchu powstania styczniowego

Mamy więcej dóbr, rozbiliśmy jednak wielopokoleniowe wspólnoty. Ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach.

Marcin Niewalda

Jedno z najpiękniejszych przedstawień tzw. soft education znajduje się na obrazie Antoniego Kozakiewicza Lekcja historii. Na wielkim, wzorzystym fotelu siedzi starzec w podniszczonym, jasnobrązowym kontuszu. Nogi, obute w miękkie kapcie, spoczywają na futrze jakiegoś zwierza. Szerokimi ramionami otacza małego, ładnie odzianego chłopca, który z delikatną czcią dotyka trzymaną przez starca – tępą stroną do chłopca – szablę husarską. Przez otwarte drzwi w drugim pomieszczeniu widać grupę mężczyzn, wśród których zapewne jest ojciec dziecka. Czyszczą oni broń, być może gotując się na jakąś wyprawę, a może tylko polowanie. Całość uzupełnia wiszący wysoko portret hetmana Żółkiewskiego.

W scenie tej ujmuje kilka spostrzeżeń. Pamiętajmy, że w dawnych domach – tak szlacheckich jak i włościańskich – żyli nie tylko rodzice z dziećmi, ale też dziadkowie, czasem stryjowie, ciotki, kuzynostwo, a nawet osoby pozostające „na łaskawym chlebie”, czyli „na gracji”. Wielopokoleniowe, a nawet czasem wielorodzinne grupy uzupełniały się w wielu powinnościach dnia codziennego. Każdy członek takiej minispołeczności nie tylko miał swoje ulubione zajęcia, w których dobrze się sprawdzał. Każdy też wnosił pewien wkład do wychowania młodego pokolenia.

O ile jednak rodzice na ogół mieli głos decydujący w sprawach wychowawczych, o tyle ci pozostali – a szczególnie dziadkowie czy starzy wiarusi pozostający „na łasce” – pomagali w inny sposób. Gdy rodzic mówił synowi „pamiętaj – musisz służyć Ojczyźnie”, starzec pokazywał dziecku szablę i opowiadał niezwykłe historie.

To, co słyszane z ust ojca było mało zrozumiałym hasłem, które nawet mogło rodzić bunt – w ustach starca nabierało życia i autentyczności. Ale nie zawsze odbywało się to przez wojenne opowiadania. Codzienna atmosfera pełna była żartów, zabaw, poważnych spraw całkiem innego rodzaju. Czasem trzeba było coś naprawić, kiedy indziej pójść do kogoś, a to narwać jabłek, a to wybrać się na polowanie. W tych zwykłych czynnościach brali udział inni domownicy. Nawet w przygotowaniach do łowów brali udział wszyscy, jedni sprawdzając broń, inni przygotowując jedzenie, jeszcze inni – siedząc w fotelu, zajmując dzieci pokazywaniem husarskiej szabli.

Drugim ujmującym spostrzeżeniem obrazu uwiecznionego przez Kozakiewcza jest fascynacja widoczna w postawie chłopca. Dziecko CHCE słuchać. Nie jest po prostu posłuszne. Nie jest po prostu karne. Nie rodzi się w nim bunt przed czymś nieznanym i narzucanym. Ono chce. Słyszy w głosie dziadka pasję, korci go ona. Autentyzm bije z ust i postawy. Starzec nie udaje. Jest sobą. Akceptuje delikatność i to, że dziecko jest jeszcze nieświadome. Wsłuchuje się w malca, empatycznie stara się wyczuć, jakie są jego zainteresowania – a jednocześnie całym sobą żyje tym, co dla niego zawsze było najważniejsze.

Antoni Kozakiewicz, Lekcja historii, domena publiczna

Dzisiejszy brak

Przyjęliśmy traktować programy typu „rodzina na swoim” jako element dobrobytu. Każda młoda rodzina zaraz po ślubie chce się znaleźć „u siebie”. To przejaw wolności, dostatku. I rzeczywiście tak jest. Mamy cywilizacyjnie lepszy świat, więcej dóbr wyższej jakości i obfitości. Możemy pozwolić sobie na własne małe mieszkania. W efekcie jednak rozbiliśmy owe wielopokoleniowe wspólnoty. Niezwykle ograniczyliśmy nie tylko kontakt dziadków z wnukami, ale też odebraliśmy sobie samym szansę na pomoc w wielu codziennych obowiązkach.

Dramatyczny efekt takiego dobrobytu widać w zlaicyzowanej Szwecji, gdzie starsi umierają w całkowitej obojętności i zapomnieniu. Dzieci nie przejmują się nawet zostawionym majątkiem. Czasem ciała zostają po śmierci w mieszkaniu wiele miesięcy, bo nikt nie interesuje się ich losem, a emerytura automatycznie spływa na konto, z którego samoczynnie realizowane są wszelkie opłaty. A czy u nas jest wiele lepiej? Odwiedziny raz na pół roku, sztuczne życzenia, składane przy okazji świąt, dezorientacja, jak się zachować, kilka szybkich słów powiedzianych wnuczkom, gdy jeszcze są zbyt małe, żeby miały śmiałość okazać znudzenie.

Nie tak dawno w telewizji pokazywana była wzruszająca reklama o starszym mężczyźnie, który uczył się słówek języka angielskiego. Jego celem było, aby gdy pojedzie do Anglii i spotka wnuka, móc zamienić z nim kilka zdań w zrozumiałym przez niego języku – w rodzinie, która już nie mówi po polsku. Czy ta rzewna reklama nie była jednocześnie niezwykle smutnym znakiem czasów? (…)

Co robić?

Dlaczego więc stosujemy ten miękki system w kształceniu w niektórych sytuacjach (jak np. edukacja wczesnoszkolna), a w innych gubimy go i wydaje nam się, że tylko edukacja twarda, wprost, ma rację bytu? W szczególności – dlaczego nie używamy metod miękkich świadomie i planowo w kształtowaniu światopoglądu? Dlaczego dziwimy się, że patriotyzm, tożsamość, dojrzałość przekonań giną – skoro odłączyliśmy od wnuków źródło autentycznej fascynacji tymi pojęciami – ich dziadków?

Czy nic się nie da zrobić? Czy mamy przyjąć nową koncepcję świata i nie szukać sposobu naprawy, rozwiązania problemu? Czy brak nam możliwości odtworzenia lub zastąpienia zerwanych więzi? Czy nie ma przeciwwagi dla lewactwa nieustannie, z determinacją stosującego te skuteczne metody?

Reprezentuję Fundację, która od 20 lat ma w nazwie odtwarzanie – Fundacja Odtworzeniowa Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego – w skrócie: Genealogia Polaków. Od 20 lat udowadniamy, że to możliwe. Prowadzimy programy edukacji miękkiej i czułej. Jednym z projektów jest wielki portal genealogiczny, który nie tylko zachęca i pomaga odtwarzać drzewa genealogiczne własnej rodziny. Podchodzimy do genealogii tak, jak mówił o niej Jan Paweł II – używając określenia ‘genealogia divina’ – odnoszącego się do boskiego źródła człowieczeństwa.

Nasi pradziadkowie, jeśli są tylko pozycjami na wyrysowanym drzewie, nie różnią się od tych „obcych”, do których przychodzi się tylko od święta. Sytuacja się jednak zmienia, gdy poznajemy ich życie, marzenia, wystrój domu, zainteresowania, udział w pracach, życiu, ich uśmiech, ich złość, ich codzienną energię, krąg ich przyjaciół.

Ludzie ci stają się naszymi bliskimi, a wartości, w które wierzyli – zrozumiałe dla nas. Tak prezentowana genealogia to jeden z setek przykładów tego, jak można prowadzić „czułą edukację”.

Człowiek – jak mówił Karol Wojtyła – jest jedynym stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego. Tak też staramy się pogłębiać nasze relacje między sobą w Fundacji oraz między nami i naszymi przodkami. Od 20 lat stykamy się też z wieloma ludźmi, którzy działają podobnie, prowadzą liczne społeczne procesy, aktywizując młodzież w swoich szkołach, świetlicach, grupach rekonstrukcyjnych. Problem jednak polega na tym, że mało kto prowadzi edukację patriotyczną jako edukację miękką – jako element dodany – taki, który się obserwuje, powoli poznaje, odkrywa samodzielnie, obcując z kimś niezwykle autentycznym.

Istnieje społeczne przekonanie, że nauczanie historyczne, religijne i patriotyczne należy prowadzić wprost – podobnie jak prowadzi się wykłady na studiach. To, owszem, dobry materiał formacyjny dla osób zdeklarowanych. Niestety to nie działa jako metoda zachęcania osób obojętnych.

Wręcz przeciwnie. Im więcej będziemy tworzyć wielkich programów, im więcej będzie marszów, w których „trzeba uczestniczyć”, efektownych prelekcji, książek, wielkich filmów, które „trzeba zobaczyć” – a im mniej będzie zwykłych ludzi żyjących wewnętrznym patriotyzmem, ale interesujących się tysiącami różnych rzeczy – tym większy będzie powstawał w młodzieży opór, tym mniejsze będzie zrozumienie, tym słabsza chęć odkrywania. Funkcjonowało to naturalnie w czasach zaborów czy komuny, gdzie o tych sprawach nie można było mówić głośno. W chwili, gdy zakaz ustał, ustało też „miękkie” przekazywanie patriotyzmu, a rozerwanie pokoleń jeszcze bardziej proces ten pogłębiło.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Gdy zabraknie dziadków, upadnie Polska” na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze