Dr Bartosiak: USA nie mają siły, żeby być wszędzie / Polska zabiega o Fort Trump, bo nie wierzy w Unię Europejską

Dr Jacek Bartosiak o szansach i zagrożeniach dla Polski z perspektywy geopolitycznej. Ekspert uważa, że ład światowy po 1989 roku kończy się na naszych oczach.

Hasło: Nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca zostało przejęte przez PiS/ Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 54/2018

Na rok przed najważniejszymi wyborami widać, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach personalnych. Brakuje mu zaś wizji przebudowy państwa z postkomunistycznego na obywatelskie.

Jan A. Kowalski

Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości

Krajobraz po wyborach samorządowych

35 do 65. Taki jest rzeczywisty wynik ostatnich wyborów samorządowych, przynajmniej w dużych i średnich miastach. I ten wynik, wbrew rządowej propagandzie, jest klęską obozu Dobrej Zmiany. Nie pomogło Mateusza Morawieckiego bezceremonialne potrząsanie przedwyborczą sakiewką. Spragniona kasy kasta samorządowa i jej klientela wyborcza zaufała jednak europejskiej retoryce Koalicji Obywatelskiej. Pomimo zatem zdobycia sześciu sejmików wojewódzkich (wliczając w to skonfliktowane wewnętrznie Podlasie) i większościowej koalicji w kolejnych dwóch, obóz Dobrej Zmiany poniósł wizerunkową klęskę. Klęskę, która może się przełożyć na wyniki kolejnych wyborów, a zwłaszcza parlamentarnych i prezydenckich.

Jak wielokrotnie pisałem, Polska potrzebuje jeszcze jednej kadencji rządowo-prezydenckiej Prawa i Sprawiedliwości, żeby oczyścić się z patologicznego systemu Okrągłego Stołu. Z III RP zorganizowanej i zarządzanej przez Kiszczakowe oficerskie dzieci. Dlatego ten wynik napawa mnie niepokojem. Zatem zastanówmy się, co poszło nie tak.

Można minimalnie wygrać lub tylko minimalnie przegrać, chociaż na 4 lub 5 lat po prostu wygrywa się lub przegrywa. Porażka Patryka Jakiego w Warszawie i Małgorzaty Wassermann w Krakowie to modelowy przykład klęski na życzenie.

Patryk Jaki przeszedł samego siebie. Na dwa tygodnie przed wyborami oznajmił swoim zwolennikom, że wbrew dotychczasowym deklaracjom, nie wyznaje żadnych wartości. A jedyną sprężyną jego aktywności politycznej, w tym przewodniczenia komisji śledczej, jest żądza zdobycia władzy. Pokazał, że może przytulić każdego tęczowego geja lub lesbę i ukochać dziecko z probówki jak swoje. Dla władzy, panie, dla władzy. Gdybym był odrobinę tradycyjnym warszawiakiem, w życiu bym na niego nie zagłosował. I warszawiacy nie zagłosowali.

A Małgorzata Wassermann po co startowała na prezydenta? Czyżby już nie chciała wyjaśnić afery Amber Gold w sejmowej komisji, której jest przewodniczącą? Czy może, wzorem klasyka, są w Małgorzacie Wassermann dwie osobowości? Jedna chce wyjaśnić, w jaki sposób oszukano ludzi i kto tego dokonał, a druga ma to gdzieś i chce zostać prezydentem jakiegoś miasta (wybaczcie, krakusy). To samo zresztą dotyczy Jakiego (wybaczcie, warszawiacy).

Wniosek z tych dwóch klasycznych porażek jest smutny, o ile wniosek może taki być. Prawo i Sprawiedliwość wróciło do swojego starego programu, który doprowadził tę partię do klęski roku 2007: stworzenia dostatecznie wiarygodnej politycznej bajki, sorry: narracji, którą ciemny lud kupi. Tak jakby dalej, pomimo niegdysiejszej porażki, ideologami Partii byli Michał Kamiński, Adam Bielan i „bulterier” Jacek Kurski. Nie wiem, jakie nazwiska noszą obecni spindoktorzy, kierunek jest ten sam: my w Centrali wiemy, a reszta, czyli ciemny lud i lokalni działacze, ma słuchać i wykonywać polecenia.

Prawo i Sprawiedliwość przegrało też, o zgrozo!, swoje tradycyjne bastiony: Suwałki, a zwłaszcza Przemyśl i Nowy Sącz.

Z tego samego powodu jak powyżej i widocznego dla każdego mieszkańca klasycznego nepotyzmu. Ogłoszono wyborcom, że najlepszymi kandydatami są osoby blisko spokrewnione z politykami Obozu, na przykład syn albo żona, której nawet na plakacie wyborczym z samym Prezesem (Nowy Sącz) nie udało się wykreować na osobę odrobinę przynajmniej myślącą.

Zatem obóz Dobrej Zmiany dokonał jednego. Skutecznie przekonał wyborców, że nie jest żadną nowością w polskiej polityce. Że trapią go dokładnie te same choroby, co poprzedników. Niestety, takie przekonanie przy okazji następnych wyborów może doprowadzić obóz reform do klęski. Co byłoby, niestety, równoznaczne z klęską naszego państwa. Bo oznaczałoby powrót do władzy grupy zarządzającej III RP wraz z jej ekspozyturą polityczną.

Pamiętacie to hasło: nikt ci nie da tyle, ile Donald Tusk ci obieca? Również to hasło zostało przejęte przez Prawo i Sprawiedliwość, na przykład w osobie ministra Ardanowskiego (i kilku innych). Co obiecał minister rolnictwa? Szybką nowelizację ustawy o ustroju rolnym, która w durny sposób zablokowała sprzedaż najmniejszych nieużytków; od roku gotowy projekt leży w komisji sejmowej i nic. Obiecał szybki skup interwencyjny jabłek po cenie 25 groszy za kilogram… i nic, ani kilogram nie został kupiony. Minister Ardanowski obiecuje wszystko i na drugi dzień już o tym nie pamięta. Dzięki takim pozorowanym działaniom Prawo i Sprawiedliwość straci poparcie wsi, a potem będzie miało inteligenckie pretensje do wieśniaków za niewdzięczność.

Na rok przed najważniejszymi wyborami widać wyraźnie, że obóz Dobrej Zmiany zakiwał się w wewnętrznych problemach personalnych. Brakuje mu natomiast wizji przebudowy państwa z zastanego postkomunistycznego na obywatelskie.

Widać też, że ta inteligencka, żoliborska partia, wykreowana kiedyś przez media na „zawsze-opozycję”, a osaczona przez lokalne sitwy, mianowane później Prawem i Sprawiedliwością, nie jest w żaden sposób zainteresowana budową szerokiego, obywatelskiego obozu reform.

Bo musiałaby wtedy podzielić się władzą z obywatelami. Przeciwko czemu najbardziej oponują właśnie lokalni działacze, którym władza kojarzy się jednoznacznie z kasą – nie pytajcie mnie dlaczego.

Wiem, bardzo smutne to wszystko, co napisałem. Zdecydowanie smutne dla mnie samego. Dla człowieka, który jest żywotnie zainteresowany jeszcze jedną kadencją rządów Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy. Po to, żeby nie powrócił na polską scenę koszmar minionych lat, koszmar III RP. I po to, żeby nasz mentalny obóz zwolenników V Rzeczypospolitej mógł urosnąć w liczącą się siłę.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości” znajduje się na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Wszyscy przeciwko Prawu i Sprawiedliwości” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Znów te same osoby na tych samych stanowiskach. Poznaniacy chyba zatracili instynkt nowatorstwa, którym się tak szczycą

Słowo to przyszło mi na myśl w kontekście powyborczych podsumowań, koalicyjnych rozmów, ślubowań składanych przez (nowo) wybranych prezydentów, burmistrzów i wójtów. Gdzie tu modna dziś innowacja?

Małgorzata Szewczyk

Innowacyjność. To słowo odmieniane jest dziś przez wszystkie przypadki. Wystarczy wpisać je w wyszukiwarkę, by przekonać się, że pojawia się w różnych kontekstach i znajduje zastosowanie w dziesiątkach dziedzin. Dziś wszystko ma być „innowacyjne” – pomysł, projekt, firma, gospodarka, technologia, marketing, usługi, ba, nawet wojsko.

Nowatorstwa, bo to właśnie oznacza słowo ‘innowacyjność’, żąda się od pracowników, pracodawców, technologów, redaktorów, od młodzieży itd. Każda innowacyjna firma wymaga innowacyjnych liderów, którzy coś ulepszą, wprowadzą nową jakość czy zainicjują stworzenie nowych procedur, produktu czy projektu. Eksperci przekonują, że innowacyjność i kreatywność są szczególnie pożądane dla utrzymania wysokiego tempa rozwoju przedsiębiorstwa, regionu, a nawet szerzej – kraju.

Słowo to przyszło mi na myśl w kontekście powyborczych podsumowań, koalicyjnych rozmów, pierwszych sesji rad miasta, gmin i powiatów, ślubowań składanych przez (nowo) wybranych prezydentów, burmistrzów i wójtów. Nie trzeba daleko szukać, w końcu mieszkamy w Wielkopolsce, a tutaj… Czytam w mediach: „Jan Grabkowski z PO ponownie starostą poznańskim (Radio Poznań); „Marek Woźniak z PO ponownie marszałkiem” („Głos Wielkopolski”), „Grzegorz Ganowicz został przewodniczącym rady miasta na kolejną kadencję” („Gazeta Poznań”), „Jacek Jaśkowiak ponownie prezydentem Poznania” (portalsamorzadowy.pl).

Gdzie tu modna dziś innowacja? Te same osoby na tych samych stanowiskach, od lat. Czyżby poznaniacy zatracili instynkt nowatorstwa, którym się tak szczycą?

Chyba że zmiana dwóch nowych zastępców (starego) prezydenta ma stanowić innowacyjność? A może po prostu wolą status quo na stanowiskach liderów? Co tam korki, rozkopane na zimę newralgiczne mosty i ronda, ciągnące się inwestycje, wyludniające się centrum miasta, ziejące pustką lokale sklepowe w reprezentacyjnych punktach Poznania… Co tam projekt budżetu miasta na 2019 rok, zakładający wzrost wydatków i deficytu, prawie dwa miliardy zadłużenia. Grunt, że panowie z namaszczeniem malują nowe czerwone pasy. Będą (drogie) drogi rowerowe. Ale przynajmniej one będą nowe.

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Instynkt innowacyjności” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

 

Komentarz Małgorzaty Szewczyk pt. „Instynkt innowacyjności” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powieść o transformacji. Zderzenie marzeń o kapitalizmie z rzeczywistością. Historia opowiedziana przez jej uczestnika

Te wydarzenia mamy wciąż w pamięci – przemiany ustrojowe, podczas których zostaliśmy „ograni” nie tylko przez wszystkich, po których należało się tego spodziewać, ale i przez tych, którym zaufaliśmy.

Magdalena Słoniowska

Kanwą utworu stała się historia sprzedaży Polakom przez koncern Fiat licencji na cinquecento, a następnie zakupienia przez Włochów Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. Historię rokowań, ich szczegółowy przebieg czyta się jak kryminał. Śledzimy przebieg rozmów, zachowanie postaci reprezentujących obie strony rozmów, niekompetencję, beztroskę, cynizm i brak kultury przedstawicieli strony polskiej, przebiegłość Włochów, górujących wiedzą i doświadczeniem nad polskimi aparatczykami partyjnymi występującymi w nieswojej roli specjalistów od negocjacji biznesowych.

Krok po kroku odbywa się przejmowanie fabryki przez włoską firmę, czemu nie można przyglądać się bez emocji. Nie tylko dlatego, że zostało to zajmująco przedstawione, ale przede wszystkim z tego powodu, że są to wydarzenia widziane oczami ich rzeczywistych uczestników, ukrytych pod postaciami bohaterów powieści. Nazwiska niektórych z nich łatwo rozszyfrować.

Na przykładzie sprzedaży Fabryki Aut obserwujemy wkraczanie do Polski kapitalizmu, tak wytęsknionego i wyidealizowanego przez nasze społeczeństwo, a który okazał się tak daleki od wyobrażeń, jakie mieli na jego temat Polacy, oddzieleni żelazną kurtyną od zachodniego świata.

Następuje zderzenie marzeń z rzeczywistością. Powieść pokazuje, do jakiego stopnia oczekiwania milionów członków Solidarności okazały się naiwnością, a przez lata komunizmu karmiliśmy się złudzeniami. Okazuje się, że nowi, europejscy właściciele polskiego zakładu chcą tylko i wyłącznie zarabiać na nas pieniądze. Organizacja pracy może się i poprawia, ale pracownicy są traktowani przedmiotowo w większym jeszcze stopniu niż za komuny, nagradzane jest donosicielstwo, Solidarność – konsekwentnie marginalizowana. Nawet francuskie związki zawodowe, do których zwracają się przedstawiciele zakładowej Solidarności, tak skutecznie walczące o swoich pracowników, odsyłają Polaków z kwitkiem. (…)

Nastroje w powieści zmieniają się jak w kalejdoskopie, podobnie jak zwroty akcji. Nocne czuwanie w kolejce po pralkę, obiad we włoskiej stołówce pracowniczej, omawianie przez towarzyszy z najściślejszej góry PZPR odnowy swojego wizerunku czy proces doboru współpracowników-donosicieli przez włoskich właścicieli fabryki i wiele innych epizodów jest przedstawionych z często finezyjnym humorem. Humor przewija się zresztą przez całą powieść, jest obecny nawet w opisach dramatycznych wydarzeń, choćby takich jak strajk w Tychach.

Poczucie humoru zawsze pomagało Polakom przetrwać, spojrzeć z dystansem na siebie i własną historię. Jeszcze większość z nas ma tę historię w pamięci – zarówno okres socjalis­tycznej niedoli i niedostatku, jak i przemiany ustrojowe, podczas których społeczeństwo zostało „ograne” nie tylko przez wszystkich, po których należało się tego spodziewać, ale i przez tych, którym niemal bezgranicznie zaufało. Tak też zostało to przedstawione przez Rajmunda Pollaka.

Znajdujemy powagę i patos w sytuacjach, które tego wymagają, jednak nad wszystkim góruje poczucie humoru, które nie przeszkadza trzeźwemu spojrzeniu na rzeczywistość, a wręcz jest jego świadectwem. (…)

Powieść jest reprezentatywna dla pokolenia, które zakosztowało życia w komunie, należało do Solidarności i stworzyło etos – i wierzyło w niego – w którym było miejsce na prawdę, wolność, solidarność, sprawiedliwość i poczucie bezpieczeństwa. W pewien sposób jest głosem dzieci i wnuków tych, o których pisał Piotr Semka w My, reakcja – i którzy nadal są „reakcją”, i znowu nie mają swojego miejsca, są spychani na margines jako ci, których poglądy łatwo określić jako nieracjonalne, idealistyczne, czasem śmieszne.

Wiele osób znajdzie w książce Rajmunda Pollaka swoje wspomnienia, emocje i postawy. Innym pomoże zrozumieć sposób myślenia pokolenia Solidarności. A na pewno nikt nie będzie się nudził podczas lektury.

Rajmund Pollak, Capo z licencją. Cena odwagi cywilnej, Editions Spotkania, Warszawa 2018

Cały artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Capo z licencją. Powieść o najnowszej historii Polski” znajduje się na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Capo z licencją. Powieść o najnowszej historii Polski” na s. 16 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cokolwiek Putin zrobi, nie należy reagować, byle go nie drażnić? Polemika J. Chmielowskiej z M. Iwanowem z „Do Rzeczy”

Niczego nie róbmy, by nie dawać pretekstu Putinowi do kłamstw i manipulacji. Na tej zasadzie pewnie poddały się wojska ukraińskie na Krymie – nie przeciwstawiać się, bo to będzie uznane za prowokację.

Jadwiga Chmielowska

Kornel Morawiecki przesadził i skompromitował się twierdząc, że Putin jest demokratą itp. Autor próbuje to odkręcić, tytułując swój tekst „Kornel nie jest putinofilem”. Usiłuje twierdzić, że za 15 lat Rosja będzie normalnym, demokratycznym krajem. Co ciekawe, w plejadzie nazwisk wymienianych przez niego demokratów znalazł się siedzący w więzieniu Nawalny, który nawet za kratami ucieszył się, że „Krym jest nasz”.

Śmiem twierdzić, że demokratyzacja Rosji nie nastąpi nawet za 150 lat. Jedynie czynniki zewnętrzne i twarde stanowisko międzynarodowe mogą zmusić Rosję do zmiany postępowania.

Tak, jak to było z pierestrojką Gorbaczowa, która wymknęła się spod kontroli. Czas demokraty Jelcyna traktowany jest jako okres „smuty”. Niemcow i Nowodworska, ostatni rosyjscy demokraci, już nie żyją, a Bukowski jest chory i stary.

Prawdą jest natomiast to, że sprawa Kornela Morawieckiego wykorzystywana jest przez Kreml do destabilizacji rządu jego syna Mateusza Morawieckiego. Pisałam o tym zagrożeniu kilka miesięcy temu. Mateusz Morawiecki publicznie odciął się od poglądów ojca. Od razu Kornel Morawiecki zniknął z mediów, w tym rosyjskich. Oręż został wytrącony. Ale nikt nie kompromitował Kornela Morawieckiego Robił to sam, na własne życzenie.

Cel napisania artykułu wyjaśnia ostatni akapit: „Uważamy (Kornel Morawiecki i Mikołaj Iwanow – przyp. red.) jednak, że złagodzenie rosyjskich imperialnych tendencji leży w granicach naszych możliwości. Jak widać, nowe sankcje jedynie wzmacniają Putina, jednoczą naród wokół niego i jego reżimu. Czy zatem tędy droga?”.

Czyli cokolwiek Putin zrobi, należy go dalej wspierać, dawać pieniądze i nie reagować. Kornel Morawiecki wręcz twierdził, że Krym się Rosji należy. Tymczasem przeważająca większość Rosjan popiera Putina, bo odpowiada im Rosja mocarstwowa, imperialna.

Wyrażanie ubolewań i cyrk urządzony przez Francję i Niemcy w Mińsku do niczego nie prowadzą. Rosja ustępuje tylko przed siłą i stanowczością.

Nord Stream jest najlepszym dowodem, do czego dążą Niemcy. Armia europejska i osłabienie NATO, promowane przez Niemcy i Francję, są w interesie Rosji. Mikołaj Iwanow chwali współpracę niemiecko-francuską.

Wielu niedouczonych polskich patriotów może się niestety nabrać na głupie, prymitywne rosyjskie hasła.

Jak wygląda rosyjska polityka pokojowa, widać teraz w ataku na okręty ukraińskie na Morzu Azowskim. Moskwa chce z tego akwenu zrobić wewnętrzne jezioro. Blokuje w ten sposób ukraiński port w Mariupolu. Most przez Cieśninę Kerczeńską zbudowano przy pomocy zachodnioeuropejskich firm. Pieniądze nie śmierdzą. A „gawnojedów” i pożytecznych idiotów zawsze dostatek!

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na służbie Moskali. Naiwność czy premedytacja?” znajduje się na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Na służbie Moskali. Naiwność czy premedytacja?” na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (3). Pieniędzy zabraknie za 3 lata / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Niemcy mają pieniądze, Szwedzi je mają, nawet Czesi mają, a my, kurna, nie mamy i nic nie możemy zrobić. Otóż właśnie że mamy, ale w odróżnieniu od naszych sąsiadów, pieniądze te marnujemy.

Pieniędzy zabraknie za trzy lata.

A zabraknie ich na pewno w kasie państwowej z oczywistego powodu – wadliwej, wręcz patologicznej struktury zatrudnienia w Polsce. Pisałem o tym poprzednio. Spada, kolejny rok z rzędu, ogólna ilość pracowników zatrudnionych w sektorze prywatnym (czy do 9 osób, czy do 1000 to nie ma znaczenia; wyjaśnienie dla mojego krytyka z FB). Rośnie natomiast liczba zatrudnionych w sferze budżetowej. Rosną nam szeregi biurokracji, i to w sposób niespotykany dotychczas na świecie. Mamy obecnie – licząc na jednego mieszkańca – 2-krotnie więcej biurokracji niż socjalistyczna Szwecja, 2,5-krotnie więcej niż biurokratyczne Niemcy i 5-krotnie więcej niż wolnorynkowe Stany Zjednoczone.

Ta patologiczna struktura polskiego zatrudnienia wynika wprost z filozofii myślenia obecnych elit politycznych o państwie jako strukturze zarządzania wspólnotą narodową. Tak rządzących, jak i opozycyjnych. Słowem-kluczem do zrozumienia tego zamysłu jest ‘redystrybucja’. W wydaniu obecnego obozu Dobrej Zmiany jest to na dodatek ‘sprawiedliwa redystrybucja’. Co skutkuje jeszcze większym przyrostem armii urzędniczej niż w epoce patologicznego bezprawia Platformy Obywatelskiej. Żeby było naprawdę sprawiedliwie, jeszcze większa ilość biurw musi z bliska obejrzeć każdą złotówkę przeznaczoną na programy socjalne. I jeszcze więcej tych złotówek musi trafiać bezpośrednio do Centrali. Dla porównania, w Szwecji „tylko” 50% wszystkich podatków trafia do skarbu państwa. W Polsce 82%.

Jak pisałem jakiś czas temu, ta rozdęta biurokratyczna armia przejada rokrocznie ok 90 miliardów złotych. 90 miliardów złotych, które powinny służyć rozwojowi polskiego narodu. To z tych właśnie marnowanych pieniędzy powinna być skorygowana podstawowa wada polskiego zatrudnienia, jaką jest ogromny pozapłacowy koszt zatrudnienia pracownika. Nie będę tu wspominał o pracownikach budżetowych, bo przekładanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej zupełnie mnie nie interesuje.

Ale dla 12 milionów pracowników i zatrudniających ich przedsiębiorców prywatnych obniżenie składki ubezpieczenia do poziomu angielskiego skutkowałoby wprost ogromnym wzrostem atrakcyjności pracy w Polsce i ogromną premią biznesową dla przedsiębiorców. (Dodatkowe 6000 zł rocznie dla pracownika i 6000 zł dla przedsiębiorcy za każdego pracownika).

90 miliardów złotych to tylko bezpośredni koszt związany z przerostem biurokracji (już co dziesiąty zatrudniony w Polsce jest urzędnikiem). Nie sposób dokładnie oszacować wpływu tej biurwokracji na koszty prowadzenia biznesu, ale spróbujmy. 60 brytyjskich funtów, czyli niecałe 300 złotych kosztuje małego przedsiębiorcę w Anglii prowadzenie rocznej księgowości. Sprowadza się ona do nabijania na jeden gwóźdź faktur zakupów, a na drugi faktur sprzedaży w okresie jednego roku kalendarzowego. A zatem co najmniej 20-krotnie taniej niż w Polsce. Nie mówiąc już o sytuacji zatrudniania księgowego w firmie, bo wtedy koszt prowadzenia księgowości jest dużo, dużo wyższy.

Zapytałem wczoraj moją kontrolerkę w urzędzie skarbowym, czy nie uprościłoby to sprawy, ale popatrzyła na mnie dziwnie. W związku z czym obróciłem wszystko w żart; w końcu chcę jakoś dożyć do głodowej emerytury. A między nami, już nie żartując, jeżeli pomnożymy ten koszt przez 1,5 miliona firm, otrzymamy wynik równy prawie 9 miliardom złotych. Do tego musimy jeszcze doliczyć koszt trwałego wypchnięcia 2,5 miliona Polaków za granicę za chlebem. I brak jakiegokolwiek opodatkowania 2 milionów naszych rodaków żyjących w szarej strefie, nie-bezrobotnych i nie-pracujących na stałe.

Opodatkowanie 4,5 miliona tylko 10% (w końcu byłem kiedyś liberałem) podatkiem od zarobków 2000 zł miesięcznie stanowi wartość prawie 11 miliardów złotych. Mamy zatem już 20 dodatkowych miliardów złotych rocznie w budżecie, uwzględniając jedynie proste działania księgowe, bez uwzględnienia niepoliczalnego impulsu wzrostowego. Gdybyśmy go uwzględnili w wysokości 10% wzrostu dochodów państwa, co jest wielkością bardzo ostrożną, to przybędzie nam dodatkowo 40 miliardów złotych. I to już w drugim roku funkcjonowania zmienionej zasady zarządzania państwem. Bo w pierwszym – pamiętamy? – musimy wypłacić roczne odprawy wszystkim zwolnionym z państwowej posady urzędnikom.

Wiem, to niesprawiedliwe społecznie, ale w myśleniu o państwie musimy kierować się zyskiem jako pierwszą zasadą. Sprawiedliwość może być dopiero na drugim miejscu. Dlatego prawie polubiłem Angelę Merkel, gdy na koniec panowania wygłosiła właśnie takie słowa.

Po co napisałem wszystko co powyżej, nie będąc ekonomistą i zdając kiedyś na słabą trójkę (pst, ściągałem) maturę z matematyki? Bo ostateczną odpowiedzią, jaka pada na rynku na pytanie o możliwość uzdrowienia państwa, jest właśnie brak pieniędzy. Niemcy mają pieniądze, Szwedzi je mają, nawet Czesi mają, a my, kurna, nie mamy i nic nie możemy zrobić. Otóż właśnie że mamy, ale w odróżnieniu od naszych sąsiadów, pieniądze te marnujemy. I zamiast być wolnym i bogatym państwem wolnych i zamożnych obywateli, staczamy się coraz bardziej w odmęty żebractwa.

Bo podliczmy na koniec w miliardach: 90 (zlikwidowanie biurokracji) + 9 (zmniejszenie kosztów księgowych prowadzenia firmy) + 11 (opodatkowanie Polaków pracujących poza polskim systemem) + 40 (impuls wzrostowy po ich powrocie) = 150 miliardów złotych rocznie. A na zmniejszenie obciążenia płacy kosztami ubezpieczenia potrzeba, z moich wyliczeń, jedynie 140 miliardów. Oprócz namacalnych w naszych kieszeniach złotówek, operacja ta przysłuży się uzdrowieniu polskiego rynku pracy i naprawie państwa. Zmianie chorej struktury zatrudnienia i zarządzania na zdrową i efektywną. Co wreszcie zaowocuje powstaniem Wspaniałej V Rzeczypospolitej – naszej narodowej dumy.

Jeżeli takiego generalnego remontu nie przeprowadzimy, ta III i ½ – z jaką mamy do czynienia obecnie – upadnie, dobita kolejnymi żądaniami płacowymi sfery budżetowej. Co, jak się wydaje, już się zaczyna. Czy będzie to za 3 lata, jak prorokuję w tytule, czy trochę później, nie ma chyba większego znaczenia?

Jan A. Kowalski

PS. W sumie należy przyjąć, że większość ze zwolnionych urzędników znajdzie bez trudu zatrudnienie na złaknionym pracownika polskim rynku. Ale na razie, jak na humanistę przystało, nie chce mi się tego dodawać J

Studio Dublin cz. 2 – 14. 12. 2018 – Marek Jackowski – wspomnienie. Goście:Robert Kawka, Bogdan Feręc i Alex Sławiński

W piątkowym „Studiu Dublin” przypominam postać jednego z najwybitniejszych polskich muzyków rockowych, Marka Jackowskiego, w rocznicę jego urodzin. Robert Kawka opowie o swoich irlandzkich spotkaniach

Wiosną 2017 roku, Robert Kawka realizował materiały do swoich reportaży o polskich rodzinach, które znalazły swoje miejsce na Ziemi pod irlandzkim niebem. Najpierw nasz gość odwiedzin dziesięć polskich rodzin, których los rzucił na Szmaragdową Wyspę.

 

Robert Kawka, autor reportażu „”Szkoły Polonijne w Irlandii”. Foto z archiwum rodzinnego Roberta Kawki.

 

Dziesięć niezwykłych spotkań i rozmów zarejestrowanych w różnych irlandzkich miejscowościach, złozyły się na reportaż „Jamajka Europy”, który miał swoja premierę na antenie Radia WNET.

Roberta Kawkę zaciekawiła idea polskich szkół w Irlandii i pasja krzewienia języka polskiego w umysłach małych Polaków na Wyspie, ich założycieli, edukacyjnych siłaczy i siłaczki z polskim paszportem.

 

Robert Kawka gościł na zaproszenie Polskiej Szkoły w Galway, im. Wisławy Szymborskiej. Z dużym zainteresowaniem przyglądał się organizacji placówki, pracy dzieci i nauczycieli. Owocem tego reportaż prezentowany na antenie Radia WNET.

 

Gdyby żył, 11 grudnia obchodziłby 72. rocznicę swoich narodzin – Marek Jackowski, legenda polskiego rocka, założyciel Maanamu.

 

Marek Jackowski. Z archiwum rodziny Jackowskich.

Dwa dni przed śmiercią (18 maja 2018) jeszcze z nim rozmawiałem. Był pełen życia, pasji i spełnienia. Krótko relacjonował, że płyta powstaje i będzie najpóźniej jesienią. Potwierdził nasze wakacyjne rozmowy dla NEAR FM i Radia WNET.

Miałem mu wysłać kilka nowych wierszy i teksty dwóch piosenek. Nie zdążyłem. Miałem jednak to wielkie wielkie szczęście poznać go i obcować z nim dłużej niż fani podczas koncertów.

W programie wspomnienie Jego muzyki i rozmów dla naszego radia:

 

Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE, i jego cotygodniowe komentarze, nie tylko polityczne. Foto: arch. Bogdana Feręca.

W „Studiu Dublin” nie może zabraknąć rozmowy z Bogdanem Feręcem, redaktorem naczelnym i właścicielem portalu Polska – IE, partnera medialnego Radia WNET.

Tym razem zaczęliśmy od omówienia „paktu o nieagresji” pomiędzy rządzącą w Republice Irlandii partią Fine Gail a opozycyjną Fianna Fail.

 

Teresa May była w politycznych opałach, co u progu Brexitu mogło zwiastować nie tylko polityczną katastrofę Zjednoczonego Królestwa.

Oto czterdziestu ośmiu (48) polityków, z jej macierzystego ugrupowania Partii Konserwatywnej, zgłosiło wniosek w sprawie wotum nieufności dla szefowej ugrupowania.

Premier May wygrała głosowanie i pozostaje na stanowisku. 

 

 

Teresę May wsparło dwustu (200) z trzystu siedemnastu (317) posłów Partii Konserwatywnej, zaś przeciwko było stu siedemnastu (117). Przed głosowaniem Theresa May wygłosiła niezwykłe przemówienie:

 

Alex Sławiński z ambasadorem Arkadym Rzegockim i jego małżonką.

 

Nasz londyński korespondent, Alex Sławiński, nie ukrywał, że środowe głosowanie może być misterną grą pozorów, aby wzmocnić pozycję premier Teresy May przed finałem Brexitowej rozgrywki.

 

Partnerem medialnym Radia WNET i programu „Studio Dublin” jest portal Polska – IE

 

 

Studio Dublin cz. 1 – 14 grudnia 2018 – O irlandzkiej drodze do upragnionej niepodległości – zaprasza Tomasz Wybranowski

14 grudnia 1918 roku, wybory parlamentarne w Irlandii wygrała domagającą się niepodległości partia Sinn Fein. Pierwszą kobietą w historii, która została deputowaną była Konstancja hrabina Markiewicz.

W „Studiu Dublin”, w setną rocznicę tych ważnych wydarzeń, które rozpoczęły marsz Republiki Irlandii ku niepodległości, opowieść o tamtych dniach. 

Kiedy Polacy świętowali swoją niepodległość, nastroje w Irlandii w dniu zakończenia I Wojny Światowej były zgoła odmienne. W czasie wojny w armii brytyjskiej służyło 200 tys. Irlandczyków, z czego około 30 tys. zginęło.

 

To poprzedni herb Irlandii przedstawiający na tarczy czwórdzielnej złożonej w krzyż, herby czterech irlandzkich prowincji: Leinster, Connacht, Ulster i Munster.

 

Irlandczycy, którzy służyli na ochotnika w armii brytyjskiej byli przez Anglików jawnie dyskryminowani. Jedynie dywizja złożona z protestanckich ochotników z Ulsteru miała prawo do używania własnego godła – symbol „czerwonej ręki”. Katolickim ochotnikom z południa Irlandii odmówiono prawa do własnego godła – wizerunek harfy. Oficerami mogli być tylko protestanci.

 

O wydarzeniach tamtych dni opowiedziałem we wstępie „Studia Dublin”.

 

Herb Irlandii – złota harfa o srebrnych strunach w błękitnym polu. Genezy godła nalezy szukać w średniowieczu. Popularną nazwą dla herbu jest określenie „harfa Briana Śmiałego” a jego pierwowzór można obejrzeć w gmachu najważniejszego uniwersytetu na Wyspie – Trinity College w Dublinie. 
Herb w obecnej wersji obowiązuje od 9 września 1945. 

Irlandia u progu 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Sto lat temu – 14 grudnia 1918 roku – wszystko się zaczęło.

Kiedy powoli kończył się koszmar I wojny światowej Irlandczyków dzieliła wizja przyszłości Zielonej Wyspy. Katolickie Południe i Zachód marzyły o zrzuceniu zależności brytyjskiej, Ulster natomiast po raz kolejny szykował się do walki o jedność korony brytyjskiej siłą.     Trzeba także dodać, że oceny zrywu narodowościowego z 1916 roku, zwanego Powstaniem Wielkanocnym nie były jednoznaczne. W zgodnej opinii historyków (m.in. Norman Davies, Peter J. Marshall) powstanie […]

Kiedy powoli kończył się koszmar I wojny światowej Irlandczyków dzieliła wizja przyszłości Zielonej Wyspy. Katolickie Południe i Zachód marzyły o zrzuceniu zależności brytyjskiej, Ulster natomiast po raz kolejny szykował się do walki o jedność korony brytyjskiej siłą.

 

Aresztowanie Eamona de Valery po upadku Powstania Wielkanocnego. Przed karą śmierci uratował go fakt, że posiadał paszport amerykański.

 

Trzeba także dodać, że oceny zrywu narodowościowego z 1916 roku, zwanego Powstaniem Wielkanocnym nie były jednoznaczne. W zgodnej opinii historyków (m.in. Norman Davies, Peter J. Marshall) powstanie to wywołała wąska grupa rewolucjonistów, której nie można nazwać reprezentatywną, gdy mowa o walce na rzecz autonomii i niepodległości Irlandii. Oddajmy głos Normanowi Davies:

„W okresie nasilania się narodowych sentymentów odroczenie wprowadzenia Home Rule w roku 1914 miało zatem poważne i nieprzewidziane konsekwencje. Doprowadziło najpierw do wybuchu zbrojnego powstania niewielkiej grupy separatystów [pod wodzą Patricka Pearse’a – przyp. T.W.], a następnie, po stłumieniu powstania siłą, do gwałtownej przemiany w irlandzkiej opinii społecznej. W ciągu 4 lat przewagę zdobyły żądania już nie autonomii politycznej, lecz niepodległości. Irlandia miała stworzyć precedens, który odbił się szerokim echem w całym imperium.”

 

Jak hartowała się stal – odrodzenie wolnej Irlandii 

 

Po jesiennych wyborach w Zjednoczonym Królestwie, które odbyły się 14 grudnia 1918, grupa 78 posłów z Irlandii kategorycznie odmówiła zasiadania i czynnego brania udziału w posiedzeniach w Westminsterze. Irlandzcy posłowie i jedyna posłanka – Konstancja hrabina Markiewicz (angielskie imię i nazwisko tej bohaterki Powstania Wielkanocnego / Easter Rising o polskich korzeniach to Constance Gore – Booth) ustanowili działalność parlamentu w stołecznym Dublinie – Dail Eireann.

Przekształcenie tej dzielnicy w autonomiczną prowincję Zjednoczonego Królestwa w 1920 r. przyśpieszyło wybuch wojny pomiędzy Irlandczykami a brytyjskimi pseudo militarnymi oddziałami policyjnymi tak zwanych „podpalanych” (Black and Tans – nazwa pochodziła od koloru ich mundurów). Podczas walk z „podpalanymi” zasłynął Michael Collins, który stosując metody walki partyzanckiej i wywiadowcze, zlikwidował sieć brytyjskich agentów.

 

Jedna z niewielu fotografii najbliższych współpracowników Michaela Collinsa (góruje nad resztą). Collins, pseudonim Big, stosując metody wywiadu i walki partyzanckiej, w ciągu trzech lat zlikwidował najważniejszych brytyjskich agentów i tajnych współpracowników tajnej policji.

 

Działania chłopców Collinsa (pierwszy zaczyn Irlandzkiej Armii Republikańskiej) sparaliżowały działalność prawie wszystkich agend i instytucji brytyjskich na terenie Irlandii. Wyjątek stanowiły tylko 3 hrabstwa wschodniego Ulsteru. Po okresie walk nadszedł czas na rokowania przy okrągłym stole.

6 grudnia 1921 r. uzgodniono brzmienie traktatu angielsko-irlandzkiego, który w sposób formalny konstytuował Wolne Państwo Irlandzkie – Irish Free State, które posiadało status dominium zależnego (podobnie jak Australia czy Nowa Zelandia).

Nominalnie władcą kraju w dalszym ciągu pozostawał monarcha angielski. Traktat ostatecznie ratyfikowano w roku 1922. Na jego mocy 6 hrabstw Ulsteru pozostało w granicach Zjednoczonego Królestwa jako samorządna prowincja Irlandii Północnej. Reszta hrabstw (26) weszły w skład Wolnego Państwa Irlandzkiego.

Zdaniem historyków ów traktat był wynikiem daleko idących ustępstw obu stron. Norman Davies, na stronach swojej historycznej opowieści „Wyspy”, pisze m.in.:

„Lloyd George [premier Anglii] zrezygnował z koncepcji autonomii podległej Westminsterowi. Michael Collins zrezygnował z żądań ustanowienia w pełni niepodległej i niezależnej republiki. Praktycznie rzecz biorąc, obaj zrezygnowali z koncepcji zjednoczonej Irlandii i niechętnie przyjęli podział jako fait accompli.”

Lojalność?! Tak, ale…

 

Jednym z najtrudniejszych do zaakceptowania, ale ostatecznie przyjętym, punktem traktatu był obowiązek składania przez irlandzkich posłów przysięgi lojalności względem króla. Traktat postanawiał także o tym, iż o dalszej przyszłości Ulsteru, ciążącego do Londynu, zdecyduje jego lokalny parlament w Belfaście. Traktat podpisali przywódcy irlandzkiej delegacji: Artur Griffith oraz dowódca i założyciel IRA Michael Collins.

 

Eamon de Valera, wybitny irlandzki mąż stanu. Prezydentem wolnej Irlandii został w 1932 roku.

Charyzmatyczny przywódca Irlandczyków Eamon de Valera (urodzony w 1882 r. w Nowym Jorku w rodzinie katolickiej, z matki Irlandki i ojca Kubańczyka; premier i późniejszy prezydent kraju) odmówił podpisania dokumentu.

O tym, jak kontrowersyjna była to sprawa, niech świadczy burzliwy i dramatyczny przebieg obrad parlamentu i sam wynik głosowania: 64 głosy „za”, a 57 głosów „przeciw”. Eamon de Valera ustąpił z urzędu premiera i zapowiedział walkę o całkowite zjednoczenie Wyspy. 

Podejście do zawartego z Anglikami traktatu podzieliło nie tylko polityków, ale i całe społeczeństwo. Traktat wzbudził ogromne kontrowersje i stał się wkrótce przyczyną wybuchu wojny domowej. Część członków IRA nigdy nie zaakceptowała traktatu.

Rozłam stał się faktem. Bojownicy IRA popierający traktat nazwali się Armią Wolnego Państwa Irlandzkiego, zaś jego oponenci – IRA antytraktatową. Ci irlandzcy fundamentaliści republikańscy w znacznej części działali wcześniej we frakcji zbrojnej Irlandzkich Ochotników (1913 rok). Jako IRA – antytraktatowa, w roku 1925, dali początek partii Fianna Fail, której pierwszym przywódcą stał się de Valera.

 

Zamieszki i pierwsze wybory prezydenckie 

12 lutego 1922 r. wybuchły u Belfaście, trwające cztery dni, krwawe zamieszki, które pochłonęły prawie 30 zabitych. Do rozruchów doszło także w Cork, Limerick i Dublinie.

 

Gmach Four Courts. Fot. Tomasz Wybranowski.

14 kwietnia oddziały Irlandzkiej Armii Republikańskiej zajęły gmach Czterech Sądów – Four Courts w Dublinie (na fotografii). W odwecie 23 maja rząd Irlandii Północnej zdelegalizował IRA. W maju odbyły się pierwsze, w pełni niezależne i demokratyczne wybory.

Pierwszym prezydentem został Artur Griffith. Żołnierze IRA antytraktatowej i ich polityczni mocodawcy, kiedy nie odnieśli sukcesu wyborczego, wszczęli pod koniec czerwca kolejne działania zbrojne. Ich ofiarami byli wielcy piewcy i orędownicy walki o niepodległość Irlandii. W niewyjaśnionych do końca okolicznościach, umiera nagle pierwszy prezydent Arthur Griffith.

 

Irish fighter and hero Michael Collins – Irlandzki wojownik i bohater – jak mówią do dzisiaj o nim Irlandczycy.

 

Zabójstwo Michaela Collinsa

 

Niespełna 10 dni później ginie w zasadzce przygotowanej przez IRA zginął jej założyciel, Michael Collins. Pomimo zamieszania na scenie politycznej, rozruchów, zamieszek i bratobójczych walk trwały prace nad Ustawą Zasadniczą.

5 grudnia 1922 r. przyjęto Konstytucję. Stało się to na niespełna 24 godziny przed wygaśnięciem (zawartego tylko na rok) traktatu irlandzko-angielskiego. Konstytucja głosiła, iż Wolne Państwo Irlandzkie jest równoprawnym członkiem brytyjskiej rodziny.

Za język narodowy uznano irlandzki (gaelicki). Język angielski także dopuszczono do oficjalnego użytku. Władza ustawodawcza należała do króla i dwóch izb irlandzkiego parlamentu: izby poselskiej i senatu. Każdy członek parlamentu musiał złożyć królowi przysięgę wierności. Prawo wyborcze do sejmu (czynne i bierne) przysługiwało wszystkim obywatelom, którzy ukończyli 21 lat, natomiast do senatu odpowiednio 30 i 35 lat.

Ciekawostką jest to, iż odstępstwem od reguł demokratycznych wyborów było prawo każdego – istniejącego w chwili wejścia w życie konstytucji – uniwersytetu do desygnowania trzech senatorów. Tak zresztą dzieje się do tej pory. W obecnej kadencji senatu zasiada po trzech przedstawicieli National University of Ireland oraz University City of Dublin.

 

Od wojny do Konstytucji

 

6 grudnia 1922 r. Ulster formalnie opuścił Wolne Państwo Irlandzkie. Walki nasiliły się. 24 maja 1923 r. Eamon de Valera wydał rozkazał zaprzestania walk (dump arms). Wojna domowa została zakończona, ale jej bilans to 927 ofiar śmiertelnych i przeszło 5 tys. rannych.

Trzy lata później Eamon de Valera założył partię Fianna Fáil (Żołnierze Losu). Głównym celem ugrupowania było całkowite zniesienie wszelkich zależności od Anglii, a także zjednoczenie Wyspy. Dążeniom do siłowych rozwiązań popieranych przez Sinn Féin (polityczne skrzydło IRA) de Valera zamierzał przeciwstawić zabiegi dyplomatyczne i presję opinii międzynarodowej, szczególnie tej w USA, gdzie zamieszkiwało już w tym czasie prawie 9 milionów obywateli o irlandzkich korzeniach.

W tym czasie „Pieśń Żołnierska” (Soldier’s Song) została irlandzkim hymnem narodowym.

11 grudnia 1931 r. parlament brytyjski uchwalił „Statut westminsterski” (Statute of Westminster). Statut powoływał do życia Brytyjską Wspólnotę Narodów (British Commonwealth of Nations). Anglia uznała w tym akcie prawnym suwerenność wszystkich swoich „białych” dominiów, w tym i Irlandii (oprócz Wolnego Państwa Irlandzkiego w skład Commonwealth weszły Nowa Fundlandia, Kanada, Australia, Nowa Zelandia i Afryka Południowa).

 

Od tego czasu Irlandia nie miała żadnych powiązań natury instytucjonalnej z państwem brytyjskim. To wydarzenie było ukoronowaniem działań Eamona de Valery, który w 1932 r. został prezydentem Republiki Irlandii. Stopniowo sytuacja w kraju stabilizowała się, czego przykładem była delegalizacja IRA (18 czerwca 1936 r.).

1 lipca 1937 r. naród irlandzki w powszechnym referendum przyjął projekt Konstytucji, która stanowiła, że Irlandia to demokracja parlamentarna. Ostatecznie odrzucono monarchię, a tym samym status dominium. Wedle zapisów konstytucyjnych głową państwa został prezydent (wybierany w wyborach powszechnych).

Nazwę kraju zmieniono na Éire (Ireland). Przyjęcie Konstytucji oznaczało uzyskanie przez Irlandię pełnej niezależności. Pierwszym prezydentem Éire został Douglas Hyde.

 

Irlandia podczas II wojny światowej

 

W chwili wybuchu II wojny światowej Irlandia ogłosiła neutralność i przez cały czas trwania działań wojennych skrupulatnie tego przestrzegała. Z tego też powodu Irlandii groziła okupacja ze strony Brytyjczyków.

Groźba ta została zażegnana w chwili, kiedy irlandzki rząd zezwolił na stacjonowanie amerykańskich żołnierzy. Pierwsze oddziały przybyły na Zieloną Wyspę w styczniu 1942 r. Ostro przeciwko temu protestował de Valera, który obawiał się nasilenia bombardowań irlandzkich miast przez lotnictwo hitlerowskie.

 

Tomasz Wybranowski

/artykuł ukazał się po raz pierwszy na łamach miesięcznika „Wyspa” (nr 4 (8) z 2007 roku, oraz portalu wyspa.ie – redaktor naczelny Tomasz Wybranowski/

Interwencja na łamach „Kuriera WNET” przyczyniła się do pozytywnego rozwiązania problemu, choć nie dla samorządowców PiS

Ludzie chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie zapewnili. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną.

Danuta Franczak

Minister Środowiska odwołał kuriozalną decyzję wstrzymującą inwestycję wydaną 2 lata temu przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Zmiany następują jak w kalejdoskopie, więc zobaczymy, jaki będzie finał tej dziwnej historii

Na razie, przy okazji tych kompromitujących wydarzeń, można przeprowadzić szerszą analizę porażki wyborczej PiS w samorządach Wielkopolski. Już wiemy, że wyborcy nie będą głosowali na obietnice, potrzebują konkretów, ale nie lubią też, jak ktoś ich oszukuje i manipuluje. (…)

Streszczając w jednym zdaniu szczegółowo opisaną w majowym „Kurierze” historię, można powiedzieć, że poseł z Wrocławia Mariusz Jędrysek bez uzasadnienia wstrzymał w 2016 r. przygotowaną i właśnie rozpoczynającą się w Leszczach inwestycję PIG. Jak się dowiadujemy z odpowiedzi na interpelację sejmową, jego zdaniem działka była krzywa.

Minister Środowiska po zapoznaniu się ze sprawą zmienił decyzję GGK i – co ogłosili posłowie i dyrektor PIG-PIB – inwestycja będzie kontynuowana. Poseł Leszek Galemba stwierdził, że powstaną nowe miejsca pracy, a budżet samorządu gminy Kłodawa powiększy się, bo będą spływać podatki. Decyzją Ministra Środowiska PIG-PIB wybuduje w Leszczach największy w Polsce, nowoczesny magazyn próbek geologicznych, zgodnie ze światowymi standardami.

Dlaczego w ogóle piszę o tej sprawie? Oczywiście ma ona znaczenie dla lokalnej społeczności (nowe miejsca pracy), dla PIG (racjonalne wydanie zainwestowanego już wcześniej ponad 1 mln zł oraz nowoczesny magazyn badawczo-laboratoryjny dla naukowców). (…) W 2016 r. wszystko było gotowe i wydawało się, że zgodnie z planem inwestycja będzie ukończona w 2018 r. Można powiedzieć, że wszystko temu sprzyjało, nawet kalendarz wyborczy, gdyż politycy mogliby tuż przed wyborami samorządowymi pochwalić się sukcesem. (…)

Ta dopięta na ostatni guzik inwestycja została zahamowana w ostatniej chwili przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Decyzja o tyle dziwna, gdyż otwarcie takiej inwestycji tuż przed Świętem 100-lecia Niepodległości byłoby dla niego wymarzonym punktem w karierze politycznej. Niestety, jak widać, minister Jędrysek miał inne plany i podobno chciał przenieść inwestycję w inne miejsce. Gdzie? Tego przez dwa lata nie udało mu się nigdy sprecyzować. Osoby dobrze poinformowane twierdzą, że celem był Wrocław, który miał się w planach Pana Jędryska stać centrum polskiej geologii. Takie zamierzenia mogłyby wyjaśniać niechęć GGK do inwestycji w Leszczach.

Jak widać, tuż przed wyborami lokalnym samorządowcom oraz dyrekcji PIG udało się odwrócić tę ze wszech miar złą decyzję. Bardzo dobrze, że magazyn będzie budowany zgodnie z pierwotnymi planami.

Kandydatka na burmistrza miasta i gminy Kłodawa pani Aneta Niestrawska powiedziała podczas uroczystości, że jest to ogromny sukces gminy Kłodawa. Podjęte działania wpisywały się w program wyborczy pani Niestrawskiej w zakresie działań związanych ze zrównoważonym rozwojem i otwarciem gminy na świat.

Niestety politycznie trudno mówić tu o sukcesie, gdyż ludzie nie wierzą już w obiecanki, chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie byli w stanie zapewnić. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną. Oczywiście opisane tu przykłady na pewno nie są jedynym powodem słabych wyników PiS w wielkopolskich miastach. (…)

Na przykładzie Leszcz widać jak w krzywym zwierciadle, że politycy ze szczebla centralnego próbują mieszać się w lokalną politykę. Niestety wszyscy na tym tracą.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno” znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego