Interwencja na łamach „Kuriera WNET” przyczyniła się do pozytywnego rozwiązania problemu, choć nie dla samorządowców PiS

Ludzie chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie zapewnili. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną.

Danuta Franczak

Minister Środowiska odwołał kuriozalną decyzję wstrzymującą inwestycję wydaną 2 lata temu przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Zmiany następują jak w kalejdoskopie, więc zobaczymy, jaki będzie finał tej dziwnej historii

Na razie, przy okazji tych kompromitujących wydarzeń, można przeprowadzić szerszą analizę porażki wyborczej PiS w samorządach Wielkopolski. Już wiemy, że wyborcy nie będą głosowali na obietnice, potrzebują konkretów, ale nie lubią też, jak ktoś ich oszukuje i manipuluje. (…)

Streszczając w jednym zdaniu szczegółowo opisaną w majowym „Kurierze” historię, można powiedzieć, że poseł z Wrocławia Mariusz Jędrysek bez uzasadnienia wstrzymał w 2016 r. przygotowaną i właśnie rozpoczynającą się w Leszczach inwestycję PIG. Jak się dowiadujemy z odpowiedzi na interpelację sejmową, jego zdaniem działka była krzywa.

Minister Środowiska po zapoznaniu się ze sprawą zmienił decyzję GGK i – co ogłosili posłowie i dyrektor PIG-PIB – inwestycja będzie kontynuowana. Poseł Leszek Galemba stwierdził, że powstaną nowe miejsca pracy, a budżet samorządu gminy Kłodawa powiększy się, bo będą spływać podatki. Decyzją Ministra Środowiska PIG-PIB wybuduje w Leszczach największy w Polsce, nowoczesny magazyn próbek geologicznych, zgodnie ze światowymi standardami.

Dlaczego w ogóle piszę o tej sprawie? Oczywiście ma ona znaczenie dla lokalnej społeczności (nowe miejsca pracy), dla PIG (racjonalne wydanie zainwestowanego już wcześniej ponad 1 mln zł oraz nowoczesny magazyn badawczo-laboratoryjny dla naukowców). (…) W 2016 r. wszystko było gotowe i wydawało się, że zgodnie z planem inwestycja będzie ukończona w 2018 r. Można powiedzieć, że wszystko temu sprzyjało, nawet kalendarz wyborczy, gdyż politycy mogliby tuż przed wyborami samorządowymi pochwalić się sukcesem. (…)

Ta dopięta na ostatni guzik inwestycja została zahamowana w ostatniej chwili przez Głównego Geologa Kraju Mariusza Jędryska. Decyzja o tyle dziwna, gdyż otwarcie takiej inwestycji tuż przed Świętem 100-lecia Niepodległości byłoby dla niego wymarzonym punktem w karierze politycznej. Niestety, jak widać, minister Jędrysek miał inne plany i podobno chciał przenieść inwestycję w inne miejsce. Gdzie? Tego przez dwa lata nie udało mu się nigdy sprecyzować. Osoby dobrze poinformowane twierdzą, że celem był Wrocław, który miał się w planach Pana Jędryska stać centrum polskiej geologii. Takie zamierzenia mogłyby wyjaśniać niechęć GGK do inwestycji w Leszczach.

Jak widać, tuż przed wyborami lokalnym samorządowcom oraz dyrekcji PIG udało się odwrócić tę ze wszech miar złą decyzję. Bardzo dobrze, że magazyn będzie budowany zgodnie z pierwotnymi planami.

Kandydatka na burmistrza miasta i gminy Kłodawa pani Aneta Niestrawska powiedziała podczas uroczystości, że jest to ogromny sukces gminy Kłodawa. Podjęte działania wpisywały się w program wyborczy pani Niestrawskiej w zakresie działań związanych ze zrównoważonym rozwojem i otwarciem gminy na świat.

Niestety politycznie trudno mówić tu o sukcesie, gdyż ludzie nie wierzą już w obiecanki, chcą konkretów, a tych wielkopolscy samorządowcy nie byli w stanie zapewnić. Przed wyborami nie pojawiły się nowe miejsca pracy w Leszczach, domy w Kole i Turku nie będą też ogrzewane energią geotermalną. Oczywiście opisane tu przykłady na pewno nie są jedynym powodem słabych wyników PiS w wielkopolskich miastach. (…)

Na przykładzie Leszcz widać jak w krzywym zwierciadle, że politycy ze szczebla centralnego próbują mieszać się w lokalną politykę. Niestety wszyscy na tym tracą.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno” znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Cały artykuł Danuty Franczak pt. „Cóż tam, panie, w polityce? Geolodzy trzymają się mocno” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W jubileuszowej publikacji „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego” nie ma nawet wzmianki o stanie wojennym 1981 roku!

Co więcej, czytamy w tym dziele: „Przełom październikowy w 1956 r. otworzył nowy rozdział w dziejach uczelni, trwający do r. 1989. Można go nazwać okresem stopniowej liberalizacji” [sic!].

Józef Wieczorek

Stan wojenny został wprowadzony na terytorium całego kraju, ale w historii najstarszej polskiej uczelni – Krzysztof Stopka, Andrzej Kazimierz Banach, Julian Dybiec, „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, Kraków 2000 – wydanej na 600-lecie odnowienia uniwersytetu w jubileuszowym roku 2000, takiego stanu historycy nie „rozpoznali” [?], czyli – jak można sądzić – albo stan ten nie został na terytorium UJ wprowadzony, albo było to tak nieistotne wydarzenie, że nie było potrzeby o nim wspominać.

W „Dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego” nie ma na ten temat ani jednego zdania! Co więcej, czytamy w tym dziele: „Przełom październikowy w 1956 r. otworzył nowy rozdział w dziejach uczelni, trwający do r. 1989. Można go nazwać okresem stopniowej liberalizacji” [sic!].

Czyli co? Stan wojenny został wprowadzony w Polsce w ramach stopniowej liberalizacji systemu? Niestety skutki tej „liberalizacji” trwają do dziś i widać to także, a nawet bardziej, w sektorze akademickim, a na Uniwersytecie Jagiellońskim – wzorcowym dla innych uczelni – w szczególności.

Ta historia UJ stanowi do dziś lekturę obowiązkową w konkursie wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim! Jak czytamy w informacjach o już XXIII edycji tego konkursu (serwis UJ):

„Biorący udział w Konkursie uczestnicy walczą o możliwość studiowania na wybranych przez siebie kierunkach studiów”. I dalej: „Konkurs Wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim jest jedyną tego rodzaju inicjatywą propagującą nie tylko wiedzę o Wszechnicy Krakowskiej i ofercie edukacyjnej UJ, ale również wiedzę o historii edukacji polskiej i europejskiej (…) Wychowuje dużą grupę młodzieży znającej, dzięki starannie dobranej lekturze konkursowej, znaczenie i siłę polskiej kultury i nauki. Finaliści Konkursu są dobrymi studentami, znającymi historię swojej uczelni, a poprzez to historię swojego kraju”.

A w zarysie historii UJ objaśniającym XXIII edycję konkursu Wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim czytamy: „Z początkiem lat 80. nastąpiła częściowa demokratyzacja uczelni, która wzięła czynny udział w opracowaniu ustawy o szkołach wyższych z roku 1981. Pełna demokratyzacja struktur uniwersyteckich nastąpiła po przemianach ustrojowych Polski z początkiem lat dziewięćdziesiątych”.

Widać stan wojenny na UJ (jeśli był wprowadzony?) nie zakłócił tych dążeń do pełnej demokratyzacji uczelni. Ma to swoją wymowę. Kto opanuje taką fałszywą historię UJ, ma uniwersytecki indeks zapewniony, jest dobrym studentem, należycie wychowanym oraz jest uznany za znawcę historii swojej uczelni i swojego kraju.

Ja mam całkiem odmienne zdanie i w sprawie wycofania z obiegu edukacyjnego tego dzieła napisałem wiele listów zarówno do władz UJ, historyków, jak i do Polskiej Akademii Umiejętności (opublikowane na moim Blogu Akademickiego Nonkonformisty), ale bez skutków. Weryfikacji fałszywej historii UJ i zakazu jej rozpowszechniania jak nie było, tak nie ma.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny?” znajduje się na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy na terytorium Uniwersytetu Jagiellońskiego wprowadzono stan wojenny?” na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Dumna Wielkopolsko, świętujmy razem!” Wręczenie Medali Stulecia Odzyskanej Niepodległości zasłużonym Wielkopolanom

Jednym z odznaczonych został Adam Frąckowiak, znany Czytelnikom „Kuriera WNET” m.in. jako autor książki „Tirem do Iranu”. Jest mieszkańcem Nowego Tomyśla, przedsiębiorcą, cenionym społecznikiem.

Awers Medalu Stulecia Odzyskanej Niepodległości | Fot. Wikipedia
Rewers Medalu Stulecia Odzyskanej Niepodległości | Fot. Wikipedia

Wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann odznaczył 15 listopada br. wybitnych mieszkańców regionu Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości. Medal ustanowiony został uchwałą Rady Ministrów dla uczczenia obchodów oraz na pamiątkę odrodzenia Państwa Polskiego.

Jednym z odznaczonych został Adam Frąckowiak, znany Czytelnikom „Kuriera WNET” między innymi jako autor książki „Tirem do Iranu”. Adam Frąckowiak jest nowotomyślaninem, cenionym społecznikiem. Lokalnemu środowisku znany był do tej pory ze swej nieugiętej postawy wobec planów władz poprzedniej kadencji sprzedaży Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Tomyślu. W latach, gdy masowo wyprzedawano polskie zakłady i przedsiębiorstwa, zasłynął dzielną i po części samotną, ale przede wszystkim zwycięską walką o zatrzymanie w majątku miasta strategicznego przedsiębiorstwa.

— Dzisiejsza uroczystość jest uhonorowaniem wydarzeń związanych z obchodami stulecia odzyskania niepodległości. Wspólnie dźwigamy tę wielką pamięć. Jest to też wyzwanie na przyszłość, budowania wolnej, suwerennej Rzeczpospolitej, dbania o nią i niesienia pamięci na dalsze pokolenia – mówił wojewoda Zbigniew Hoffmann do zaproszonych gości.

Zbigniew Hoffmann nawiązał także do wizerunku medalu.

Na awersie widnieje Orzeł Biały, wokół którego zostały umieszczone portrety Wojciecha Korfantego, Ignacego Jana Paderewskiego, Wincentego Witosa, Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Daszyńskiego oraz Józefa Hallera. Na rewersie znajduje się cytat z kazania autorstwa ormiańskokatolickiego arcybiskupa Lwowa, Józefa Teodorowicza: TO, CO ZDOŁAŁY POKOLENIA TAMTE, DLACZEGO BYŚCIE TEMU NIE MOGLI PODOŁAĆ I WY?, a w dolnej części umieszczono wizerunek Legionów Polskich.

Zaproszeni goście mogli także obejrzeć film: „Powstanie Wielkopolskie – Zwycięstwo. 12 scen z życia Prauzińskiego”. Jest to jeden z projektów wojewody wielkopolskiego Zbigniewa Hoffmanna i poznańskiego oddziału TVP. Film opowiada o losach Leona Prauzińskiego – malarza Powstania Wielkopolskiego i o jego obrazach. Powstał we współpracy z grupami rekonstrukcyjnymi odtwarzającymi wydarzenia z 1918 roku.

Wszystkim laureatom serdecznie gratulujemy. (ac, at)

Informacja o wręczeniu zasłużonym Wielkopolanom Medalu Odzyskanej Niepodległości znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Informacja o wręczeniu zasłużonym Wielkopolanom Medalu Odzyskanej Niepodległości na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (2). Sukcesy rządu a rzeczywistość / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Najpierw przyjrzyjmy się największemu sukcesowi obozu Dobrej Zmiany – spadkowi bezrobocia. To chyba nawet większy sukces rządu niż wzrost wpływów budżetowych. Czy jednak rzeczywisty?

Ze zdumieniem wysłuchałem słów Mateusza Morawieckiego wygłoszonych w ubiegłą sobotę na konferencji „Praca dla Polski”, rozpoczynającej kampanię przed wyborami europejskimi i parlamentarnymi w przyszłym roku. Premier:

  • zapowiedział uwolnienie witalnych sił społecznych;
  • pochwalił się: po tych trzech latach, kiedy przeprowadziliśmy gruntowny remont domu, który nazywa się Polska, jest teraz czas na bezpieczny rozwój, na spokój, na stabilność;
  • zażyczył sobie, żeby młodzi nie wyjeżdżali stąd w poszukiwaniu szczęścia, ale żeby to szczęście tutaj znajdowali.

A nawet zaryzykował własną wiarygodność, mówiąc: wrzuciliśmy w gospodarce piąty bieg. Co wskazuje, że albo Premier nie jest kierowcą i wszędzie jest wożony, albo jeździ starym gratem, który nie ma szóstki, o siódemce nie wspominając.

Ponieważ nie sposób dociec prawdy, nie zwalczając jej pozorów, najpierw przyjrzyjmy się największemu sukcesowi obozu Dobrej Zmiany – spadkowi bezrobocia. To chyba nawet większy sukces rządu niż wzrost wpływów budżetowych. Czy jednak rzeczywisty?

Oglądając końcowe słupki statystyczne wydaje się, że tak, że jest to prawda niezachwiana. Tymczasem według danych GUS po połowie tego roku stopa bezrobocia w Polsce wynosiła 5,7% w stosunku do wszystkich zatrudnionych, których było trochę ponad 16,5 miliona osób (na 38 milionów Polaków). Dopiero zestawienie tych trzech danych ma jakikolwiek sens poznawczy. Dla przedstawienia skali naszego zacofania gospodarczego i cywilizacyjnego w stosunku do Czech: skala bezrobocia wynosi tam 2,8% na 5 milionów pracujących (10,5 mln mieszkańców). A w dodatku Czesi nie rozładowali swojego strukturalnego bezrobocia poprzez przymusową emigrację za chlebem, jak to się zdarzyło w naszym szczęśliwym kraju. Z Czech, jak już podałem w poprzednim odcinku, wyjechało po roku 2004 tylko 120 tysięcy osób, czyli 1,1%. Z Polski 2,5 miliona, czyli 6,5% ogółu ludności.

W porównaniu zatem jedynie do Czech, liczba pracujących w Polsce powinna wynosić około 18,5 miliona (215 tys. Czechów to bezrobotni, a w Polsce 1 mln). Wynika z tego, że brakuje nam w polskich statystykach około 2 milionów osób. Nie pracujących i nie bezrobotnych. Kim są te tajemnicze osoby? Już odpowiadam. To ci, którzy nie rejestrują się w urzędach pracy ze względu na restrykcyjne przepisy, a utrzymują się najczęściej z pracy sezonowej, głównie na Zachodzie.

Prawdziwa zatem skala problemu naszego państwa, w którym – wbrew twierdzeniu Morawieckiego – nie przeprowadzono żadnego generalnego remontu, to nie wskaźnik formalnego bezrobocia, ale wskaźnik Polaków pracujących.

I jeszcze jedno: zatrudnienie w firmach prywatnych w ostatnim roku spadło o 40 tysięcy osób, ale ogólna liczba pracujących wzrosła o ponad 60 tysięcy. Z czego wynika prosty rachunek – 100 tysięcy osób znalazło zatrudnienie w sektorze publicznym! Musiałem postawić wykrzyknik.

Jak uważacie, czy te osoby to „uwolniona siła witalna społeczeństwa” premiera Morawieckiego, która przysporzy naszemu narodowi bogactwa? Czy może o kolejne 100 000 osób zwiększona biurokratyczna armia, która drenuje i marnuje nasz potencjał rozwojowy?

Oba powyższe zdania nie mogą być prawdziwe. Proszę zatem według własnego uznania skreślić jedno. Ja sam zajmę się tym następnym razem.

Jan A. Kowalski

Mamy w Polsce konstytucję bolszewicką, spreparowaną przez mniejszość / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 54/2018

Konstytucja z roku 1997 nie jest komunistyczna ani postkomunistyczna. Jest bolszewicka i utrwala na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993.

Andrzej Jarczewski

Suweren, suzeren, papieren

Istotną w Europie XXI wieku różnicę między pojęciami ‘suWeren’ i ‘suZeren’ zdefiniowałem w 39 numerze „Kuriera WNET” (wrzesień 2017, str. 5). Teraz tylko przypomnę, że suWerenem w danym państwie jest jakiś podmiot Wewnętrzny (naród, parlament, król, dyktator itp.), natomiast suZeren zarządza danym państwem z Zewnątrz (w różnych zakresach takie funkcje wypełnia ONZ, UE, TSUE, a nawet Europejski Urząd Patentowy i… FIFA; suzerenami były też rządy państw kolonialnych względem krajów podbitych i oczywiście Moskwa względem demoludów). Polska ustawa zasadnicza mówi w art. 4.1., że „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”.

Jednocześnie konstytucja pomija fakt pełnej podległości krajowego futbolu (i całego sportu) zewnętrznym ośrodkom decyzyjnym. To się dzieje niejako obok konstytucji, ale za powszechną naszą akceptacją. Jednakże akceptacji by nie było, gdyby światowa organizacja piłkarska próbowała nam regulować wewnętrzne sprawy małżeńskie, podatkowe, sądownicze czy choćby lekkoatletyczne.

Na szczęście chwilowo FIFA nie ustala wieku emerytalnego swoich kumpli. To jednak może się zmienić, jeżeli zgodzimy się na władzę suzerena nad dowolnie wybranym aspektem jego interesów i sympatii, a coś takiego może się stać na mocy np. art. 9 Konstytucji RP: „Rzeczpospolita Polska przestrzega wiążącego ją prawa międzynarodowego”.

Brzmi to niby groźnie, ale ktoś jednak musi w ostatecznej instancji orzec, które prawa międzynarodowe są dla Rzeczypospolitej wiążące przymusowo, a które dobrowolnie. W tej sprawie wypowiedział się niegdyś Trybunał Konstytucyjny (jeszcze za czasów prezesa Safjana), który orzekł był, że nasza konstytucja jest jednak prawem nadrzędnym. Nic tedy, co sprzeczne z konstytucją, nie może mieć dla Polski mocy wiążącej ręce, nogi i umysły. Ja dodaję do tego żądanie, by – pod rygorem nieważności – wszystkie akty „wiążącego Polskę prawa międzynarodowego” były enumeratywnie wymienione w załączniku do konstytucji, a kolejne dołączane tylko po zatwierdzeniu przez sejm, senat, prezydenta i TK. W przeciwnym razie w worku oklejonym etykietą „prawo międzynarodowe” możemy kupić raz łagodnego kotka, raz wściekłego szakala, raz przebiegłą sztuczkę prawniczą, a raz nawet samego Timmermansa i jego polonofobiczny grill.

Konstytucja w roli suwerena

Teoria „umowy społecznej” zakłada, że istniejąca w danej epoce forma władzy jest akceptowana przez społeczeństwo dlatego, że zostało zawarte jakieś uzgodnienie, na mocy którego dana społeczność oddaje się pod władzę suwerena lub na pewien czas pozwala mu decydować w konkretnych sprawach. Według Hobbesa – umowa jest nierozwiązywalna, nawet jeżeli zawierali ją nasi przodkowie, nawet jeżeli warunki zmieniły się diametralnie. Inni teoretycy byli mniej kategoryczni, a praktycy każdą umowę albo zmieniali, albo uchylali, albo po prostu łamali. Nie ma na świecie ani jednej umowy społecznej, która by obowiązywała niezmiennie i wiecznie.

Zmieniają się również konstytucje. Moment radykalnej zmiany konstytucji następuje wtedy, gdy zmienia się społeczeństwo w swej dominującej części. Zazwyczaj dzieje się to po zakończeniu większej wojny lub rewolucji, a mniejsze modyfikacje są konieczne częściej, gdy wydarzyło się coś jakościowo ważnego dla ludzi.

W Polsce coś niecoś w XXI wieku się wydarzyło. Dorosło pokolenie, urodzone w niepodległości! Konstytucja pisana przez polityków wychowanych w komunistycznej niewoli jest po prostu nieświeża.

Ponadto nie dostrzega otwartych granic, cywilizacji smartfonowej, e-handlu, wolnego czasu, łatwości podróżowania, zagrożeń ekologicznych, terrorystycznych itd. Dziś w Polsce mamy inne społeczeństwo niż 25 lat temu. Jesteśmy lepiej wykształceni, zamożniejsi, bezpieczniejsi. Należy się więc nam konstytucja aktualna, odpowiadająca stanowi naszej zbiorowej świadomości.

Zmiana konstytucji to jednak skomplikowana operacja. Zwykle starego tekstu bronią ci, którzy zdążyli się ustawić i teraz chcą, „żeby było tak, jak było”. Długotrwała obrona sprawia, że konstytucja staje się trzecim czynnikiem władzy (oprócz suwerena i suzerena), bo na jedne rzeczy pozwala, a innych trwale zakazuje. Jeśli przez pewien czas konflikt rozgrywał się między suwerenem a suzerenem, czyli między wewnątrzkrajowymi a zagranicznymi ośrodkami dyspozycji politycznej, to teraz włącza się jeszcze konflikt między starym a nowym. Historia uczy, że im dłużej taki konflikt trwa, tym głębsze zmiany muszą nastąpić po nieuchronnym zwycięstwie „nowego” nad papierowym (papieren) duchem przeterminowanej konstytucji.

Ulicznice i zagranice

Każda ustawa jest wyrazem interesów lub ideologii grupy sprawującej władzę w dniu jej uchwalenia. Ustawa zasadnicza nie tylko służy owej grupie i jej sojusznikom, ale przedłuża korzyści z niej czerpane na czasy, gdy władzę przejmuje nowe pokolenie lub nowa siła społeczna. W każdej konstytucji są ustalenia bezsporne, zasługujące na długie trwanie. Gdyby były tylko takie – można by przez sto lat niczego nie zmieniać. Zawsze jednak ktoś próbuje przy okazji uchwalania konstytucji upiec swoją prywatną, korporacyjną czy kastową pieczeń, a ta psuje się dość szybko.

W III RP najlepiej swoje interesy zabezpieczyła „kasta nadzwyczajna” – sędziowie. Oni znali sztuczki prawne, a naród był zajęty poważniejszymi (w danej chwili) problemami. Wprowadzili więc nasi sędziowie cichcem takie zapisy i taką później budowali linię orzeczniczą, że do tej pory żaden komunistyczny zbrodniarz w todze nie został ukarany. Prawnicy bronią kilku tego rodzaju linii nadal, nie cofając się przed takimi działaniami za granicą, na które istnieje tylko jedna nazwa: „zdrada”!

Tymczasem odpowiedzialność przejmuje nowe pokolenie, które ze swej istoty wymaga odświeżenia całego prawodawstwa, łącznie z konstytucją i prawem międzynarodowym, zbyt ciasno „wiążącym” Polskę. Może to polegać na powtórzeniu bardzo wielu zapisów w niezmienionym kształcie, ale nie dlatego, że „ma być tak, jak było”. Konieczny jest przegląd, który dobre rzeczy pozostawi bez zmian, inne trochę zmieni, by dostosować je do epoki, niektóre odrzuci, doda nowe i wszystko poukłada zgodnie z duchem czasów. Przypomnijmy, że twórcy konstytucji przyjętej w roku 1997 pracowali nad nią kilka lat w epoce, gdy internet traktowano jako zabawną ciekawostkę. Do konstytucji nie przeniknęło z tej strony absolutnie nic. A teraz skleconej wtedy drewutni bronią polskie ulicznice i antypolskie zagranice.

Związane umysły

Najciekawsze, że główne historyczne „umowy społeczne” nie zostały nigdy spisane. Przykładem niech będzie słynne „słowo honoru” Józefa Piłsudskiego, na mocy którego 30-tysięczny garnizon niemiecki opuścił bezpiecznie Warszawę, pozostawiając nam sprzęt i uzbrojenie. Dla Polaków było to ich własne „słowo honoru”. Inny przykład stanowi tzw. umowa z Magdalenki. Ja akurat uważam, że pacta sunt servanda – umów należy dotrzymywać. Ci, którzy umawiali się w Magdalence, powinni przestrzegać podjętych przez siebie zobowiązań.

Podobno główny punkt brzmiał: „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych”. Jeśli nawet tak było, jeśli wywołuje to dziś odruch wymiotny, należy się z tym pogodzić. Ileż w przeszłości zawierano podobnych paktów, zapobiegając tym wojnie domowej! Ci, którzy to uzgadniali, powinni realizować zobowiązania. Ale nie wiąże to nikogo więcej.

Przecież nie ma takiej deklaracji na piśmie. Nikt niczego nie podpisał w imieniu narodu i wszystkich przyszłych pokoleń! W szczególności – magdalenkowe zobowiązanie nie wiążą rąk, serc ani umysłów historykom współczesności, których bezwzględnym obowiązkiem jest dociekanie prawdy i publikowanie wyników.

Sposób zawarcia umowy społecznej ma znaczenie! Jeżeli zawarto ją „pod stołem”, należy ten stół podnieść i – dla higieny – sprawdzić, czy nie pozostały tam jakieś nieobgryzione kości. Przypomnę tu stanowisko Kanta, który głosił, że człowiek podlega tylko takim prawom, w stanowieniu których – choćby symbolicznie – brał udział jako prawodawca.

Co to jest ‘bolszewizm’

10 listopada 2018 roku, w przeddzień naszego największego święta narodowego, pojawił się w Łodzi były premier, a dziś pretendent do roli suzerena – Donald Tusk – by zepsuć Polakom święto i kolportować obelgi pod adresem tych, których nie lubi. Obecną większość rządzącą nazwał ‘bolszewikami’, co świadczy nie tylko o zacietrzewieniu „króla Europy”, ale też o zwykłej niewiedzy magistra historii. Trzeba więc przypomnieć, skąd się wzięła nazwa „bolszewicy”.

Otóż w roku 1903 w Londynie na II Zjeździe Socjaldemokratycznej Partii Robotników Rosji doszło do głosowania nad kwestią (pomijając szczegóły), czy władza kierownictwa nad partią ma być absolutna, czy też członkowie mogą wygłaszać własne poglądy. Lenin, reprezentujący nurt zamordystyczny, przegrał to głosowanie 22 do 28. Jednakże przyszły wódz rewolucji w ogóle kwestionował demokrację i nie uznał tego wyniku. Nie miał sił, by poprzez kolejne głosowania odwrócić ustaloną decyzję, rozpoczął więc walkę podjazdową i stosował na Zjeździe różne przykre szykany wobec przeciwników głównego punktu ideologii komunizmu, którym jest jedynowładztwo, nazwane później zabawnie ‘centralizmem demokratycznym’.

Parę dni po tym głosowaniu nastąpił zaskakujący przełom. Kilku bardziej umiarkowanych towarzyszy obraziło się na Lenina i jego popleczników. „Demokraci” nie wytrzymali ciśnienia i… wyjechali z Londynu. Opuścili pole bitwy o demokrację wewnątrzpartyjną! Kilku następnych straciło ducha i w rezultacie zamordyści znaleźli się przez chwilę w większości. To Leninowi wystarczyło. Zastosował w praktyce hasło, znane z późniejszych przemówień komunistów: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”.

Ci, którzy pozostali i w ten sposób podstępnie zdobyli chwilową większość, nazwali się ‘bolszewikami’. Lenin wraz z nimi ustanowił się kierownictwem i zastosował zasadę, którą Zjazd uprzednio odrzucił: „kierownictwo ma zawsze rację!”. Uniemożliwił w ten sposób działanie partyjnej opozycji, później systematycznie odsuwanej na boczny tor. Jednych i drugich po latach pogodził Stalin, który z równą starannością mordował tak bolszewików, jak i mieńszewików.

Przypomniałem tę historię, by zwrócić uwagę na znaczenie terminu ‘bolszewik’. Otóż bolszewikiem niekoniecznie jest komunista, bolszewikami nie są również ci, którzy w demokratycznym głosowaniu uzyskali większość i sprawują władzę.

Bolszewikiem jest ten, kto raz przypadkowo lub w wyniku podstępu zdobył chwilową większość, by osiągnąć rozstrzygnięcie trwalsze niż owa większość.

Tusk na białym kasztanie

Dziś bardzo ważne jest poprawne operowanie terminologią, bo na tym (terminologicznym) terenie toczy się zaciekła wojna hybrydowa. Nacjonalistycznych socjalistów nazywają faszystami, a wspaniały polski Marsz Niepodległości prezentowany jest w polonofobicznych mediach jako incydent antyeuropejski. Patriotyzm nazywany jest nacjonalizmem, a nacjonalizm nazizmem. Zostawmy więc bolszewikom to, co bolszewickie, a komunistom to, co komunistyczne.

Warto też przypomnieć, że Platforma Obywatelska władzę straciła wskutek zdrady swojego przywódcy Donalda Tuska, który cichcem, oszukując współtowarzyszy, czmychnął pilnować europejskiego żyrandola. Gdyby nie to – prezydentem by nadal był Komorowski, a PiS trwałoby w opozycji. Tusk zachował się jak kapitan Schettino, który uciekł z tonącego okrętu. Różnica jest taka, że Schettino już odsiaduje karę 16 lat więzienia za zdradę swoich podopiecznych, a Tusk jeszcze swoich popleczników bawi rzucaniem obelg pod adresem tych, z którymi demokratycznie przegrał.

Przedsiębiorstwo „Dyfamacja”

Piszę to pod świeżym wrażeniem występku Tuska i jeszcze nie wiem, jak to zostanie zdyskontowane przez media zagraniczne. Niewykluczone, że „Akcja Dyfamacja” jest projektowana i sterowana globalnie, a Tusk zrealizował tylko zamówienie. O tym dowiemy się później, ale już dziś widzimy nadzwyczajną aktywność niemieckich mediów polskojęzycznych w przykrywaniu polskiego święta narodowego antypolskimi brudami. Przedsiębiorstwo „Dyfamacja” działa.

Tusk słusznie przestrzega swoich akolitów, że już tu nie przyjedzie na „białym kasztanie”. Jego wieloletnia antypolska zajadłość zostanie z pewnością nagrodzona bardziej lukratywną fuchą.

(Dopisek z 12 listopada. Właśnie Tusk robi woltę, pisząc na Twitterze: „Wszyscy uznali, że to było o PiS […], a to było o bolszewikach”. Tusk oczywiście nie jest idiotą. On doskonale wiedział, co w tej sprawie „uznają wszyscy”, wiedział, co pójdzie w świat. Obłudne dementi po dwóch dniach jest tylko potwierdzeniem najgorszych intencji, a przy okazji – kpiną z „wszystkich” z wyjątkiem prawdziwych bolszewików, bo Tusk nie wskazał, których bolszewików mają pokonać jego słuchacze).

Konstytucja bolszewicka

Wbrew niektórym poglądom twierdzę, że konstytucja z roku 1997 nie jest ani komunistyczna, ani nawet postkomunistyczna. To jest konstytucja bolszewicka, utrwalająca na całe pokolenia preferencje polityczne chwilowej większości, wyłonionej w wyniku wyborów z roku 1993. Wtedy to z polskiego sejmu wyeliminowane zostały prawie wszystkie partie prawicowe nie z braku społecznego poparcia, ale wskutek działania nowej ordynacji wyborczej. Partie lewicowe zdołały wykorzystać tę ordynację i połączyły siły, natomiast prawica poszła w rozproszeniu i przegrała z kretesem: nie z lewicą, ale z ordynacją.

Rezultatem kompromitującego błędu przywódców prawicowych był skrajnie niereprezentatywny parlament, w którym przystąpiono do pracy nad nową konstytucją. 2 kwietnia 1997 roku tę konstytucję uchwaliło zdominowane przez lewicę Zgromadzenie Narodowe. Zaczęła ona obowiązywać 17 października 1997 roku. Przypomnijmy, że już 21 września 1997 odbyły się wybory, w których zwyciężyła Akcja Wyborcza Solidarność. Można mieć pewność, że gdyby poprzednie Zgromadzenie Narodowe ociągało się nieco dłużej z przyjęciem tej konstytucji, następny projekt wyglądałby zupełnie inaczej. Frekwencja w referendum konstytucyjnym (1997) wyniosła niespełna 43%, a zaledwie 53% głosujących było „za”.

Tak oto chwilowa drobna większość zaowocowała marną, pełną błędów i wewnętrznych sprzeczności ustawą zasadniczą, obowiązującą do dziś i do nie wiadomo którego jutra.

Czy TK jest sądem?

Sprzeczności posiane w Konstytucji łatwo prześledzić na przykładzie nominalnych i faktycznych uregulowań dotyczących Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli ktoś doczyta tę Konstytucję tylko do art. 10.2., dowie się, że (nominalnie): „Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały”.

Kto na tym poprzestanie, może mniemać, że władzę sądowniczą – oprócz sądów powszechnych, wojskowych i administracyjnych – sprawuje również Trybunał Stanu i Trybunał Konstytucyjny. Zobaczmy więc, co na ten temat mówią dalsze artykuły i jak to się realizuje w teorii i praktyce. A gdy mowa o praktyce, musimy pominąć Trybunał Stanu, bo go w praktyce nie ma. Pozostaje nam Trybunał Konstytucyjny, o którym Konstytucja mówi rzeczy dość niespodziewane, a praktyka – zaskakujące. (Pisownię podporządkowuję tu ortografii konstytucyjnej, która w art. 10 pisze o ‘trybunałach’ małą literą, a dalej o każdym ‘Trybunale’, o ‘Konstytucji’ i o ‘Prezydencie’ – wielką).

W sądzie pracują sędziowie. Tymczasem w Trybunale Konstytucyjnym chyba tylko prezes Julia Przyłębska większą część swojej kariery zawodowej przepracowała w todze sędziowskiej. Pozostałe osoby (z nazwy: sędziowie TK) wywodzą się ze środowisk naukowych, adwokackich i esbeckich, ale o praktyce sędziowskiej posiadają wiedzę tylko teoretyczną. Ten stan rzeczy odzwierciedla intuicję prezydentów (podpisujących nominacje), że w TK wykonuje się inną niż sędziowska pracę. A że ta intuicja jest poprawna, dowodzą dalsze artykuły konstytucyjne.

Np. art. 79 mówi o zgodności z Konstytucją ustawy lub innego aktu normatywnego (PT Czytelnika proszę o przestudiowanie pełnego tekstu wskazanych artykułów; nie mogę tu zamieścić całej Konstytucji). Otóż badanie zgodności dokumentów nie jest sądzeniem. Przynajmniej w tym sensie, o jakim pisał przywoływany często Monteskiusz. Trójpodział władz został wymyślony w epoce, gdy, owszem, trybunały rewolucyjne się pojawiały, ale operowały one we Francji raczej gilotyną (dla tych, którzy chcieli, żeby było tak, jak było), a w Polsce – szubienicą (dla zdrajców).

Powoływanie się na Monteskiusza jest intelektualnym oszustwem. Dziś w żadnym kraju jego postulaty nie są realizowane ściśle, choć – co do zasady – w każdym państwie prawnym, w tym oczywiście i w Polsce, są uważane za teoretycznie słuszne.

Po prostu życie jest bardziej skomplikowane w praktyce XXI wieku niż w teorii wieku XVIII, kiedy to podstawowym zadaniem filozofów było odebranie władcom absolutnym prawa mordowania i grabienia tych, których ci władcy nie lubili.

TK w legislacji i polityce

Art. 122.3. konstytucji mówi, że Prezydent RP może zwrócić się do TK przed podpisaniem ustawy, by rozwiać pewne wątpliwości. Ale – uwaga(!) – Prezydent Rzeczypospolitej nie może odmówić podpisania ustawy, którą Trybunał Konstytucyjny uznał za zgodną z Konstytucją. Mamy tu oczywisty dowód udziału Trybunału właśnie w procesie legislacyjnym, a nie w takim sądzeniu, które by podpadało pod wspomniany „trójpodział władz”. Różne aspekty tego samego zagadnienia regulowane są w następnych punktach przywołanego artykułu 122.

Kolejny fragment Konstytucji – a nie pomijam żadnego, mówiącego coś o TK – to art. 131, który ustala kompetencje Trybunału w sytuacji, gdy Prezydent RP z takich czy innych powodów nie może pełnić swoich obowiązków. Tu Trybunał Konstytucyjny występuje wręcz w funkcji wykonawczej, bo wydaje pewne decyzje bieżące, zarządza sytuacjami nadzwyczajnymi, a rząd ani sejm nie może tych decyzji wykonawczych podważyć.

Czytamy teraz art. 133 Konstytucji. Prezydent może zwrócić się do Trybunału w sprawie zgodności z Konstytucją każdej, wymagającej ratyfikacji, umowy międzynarodowej.

Trybunał Konstytucyjny może więc uczestniczyć w szeroko rozumianej polityce zagranicznej, a to już naprawdę nie jest sądzeniem w sensie monteskiuszowskim i nie podpada pod żaden trójpodział. Jest czystą polityką, co w demokracji oznacza, że TK podlega regułom demokracji. Nie stoi NAD demokracją!

Dla porządku odnotuję jeszcze istnienie drobnych wzmianek o TK w artykułach 144, 186 tudzież 224 i przechodzę do zasadniczego – dla omawianego tematu – rozdziału VIII. Już sam tytuł tego rozdziału: SĄDY I TRYBUNAŁY mówi, że coś jednak różni sądy i trybunały. Potwierdzają to kolejne artykuły, choć nadal utrzymuje się fikcja nominalna, wyrażona w art. 173 następująco: Sądy i Trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz. Tu akurat wyraz ‘Trybunały’ pisany jest wielką literą, więc pozostaję wierny ortografii konstytucyjnej, a to drobne odejście od ortografii stosowanej w art. 10 odnotowuję jako przykład pewnej niespójności Konstytucji. Jak się za chwilę okaże – cytowany na wstępie nominalistyczny art. 10.2 jest niespójny z całą Konstytucją nie tylko pod tym względem.

TK nie należy do… wymiaru sprawiedliwości!

Niby „Sądy i Trybunały są władzą” (art. 173), ale jedyną cechą wspólną obydwu tych konstrukcji prawnych jest to, że zarówno Sądy, jak i Trybunały wydają wyroki (art. 174). Poza tym i pewną prawniczą procedurą różni je wszystko, co istotne. Najdobitniej wyraża to art. 175.1.: Wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. Konstytucja wyraźnie więc mówi, że Trybunał Konstytucyjny nie jest instytucją wymiaru sprawiedliwości! Nie jest sądem! Konstytucja wzmacnia to kolejnymi artykułami. Oto art. 176.1.: Postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne. Przecież dwuinstancyjności nie ma w Trybunale Konstytucyjnym. Wyroki TK są ostateczne (art. 190). Również w art. 187 o Krajowej Radzie Sądownictwa nie ma wzmianki o TK, który – rzecz jasna – do sądownictwa nie należy.

Potwierdzają to kolejne artykuły Konstytucji (188-197), które dotyczą już tylko TK i nie dotyczą sądownictwa. W tym katalogu jest m.in. art. 193: Każdy sąd może przedstawić Trybunałowi Konstytucyjnemu pytanie prawne co do zgodności aktu normatywnego z Konstytucją (…). Z natury rzeczy relacja odwrotna nie zachodzi. Sądy sądzą, a Trybunał Konstytucyjny bada zgodność z Konstytucją dokumentów, wymienionych w art. 188. Ponadto TK rozstrzyga jeszcze (art. 189) spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi organami państwa, czyli jednak niekiedy coś rozsądza.

TK jest trójwładzą

Z tego najkrótszego przeglądu Konstytucji RP wynika, że współczesny Trybunał Konstytucyjny, podobnie jak KRS, jest dość skomplikowanym tworem prawnym. Jeśli pominąć mylące kwestie nazewnicze, okaże się, że TK łączy w sobie pewne znamiona różnych władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Nie można nawet mówić o przewadze jednej funkcji nad inną, bo w konkretnych sytuacjach Trybunał Konstytucyjny występuje jako suweren. W krytycznym momencie może to zadecydować nawet o ciągłości istnienia legalnych władz państwowych (tego rodzaju ważny punkt zawierała przedwojenna konstytucja w – teoretycznie nieistotnej – sprawie przekazywania prezydentury w okolicznościach nadzwyczajnych).

Konstytucja z roku 1997 ma już ponad 20 lat i ujawniła wszystkie swoje dobre i złe strony. Powinna być w niedługim czasie zastąpiona dokumentem lepszym.

Nie wiem, czy przyszła Konstytuanta utrzyma takie relikty epoki jaruzelskiej jak konfliktogenny Trybunał Konstytucyjny i pozorancki Trybunał Stanu. Na pewno nie powinna zawierać aż tak rozdmuchanych zapisów, gwarantujących „nadzwyczajnej kaście” różne przywileje.

Inne, ogólnikowo potraktowane działy sprawiają wrażenie drobnych uzupełnień w dokumencie, który w istocie sędziowie napisali dla siebie i pod siebie.

Nie miejsce tu na projektowanie konkretnych rozwiązań. Konstytucję mamy i musimy jej przestrzegać. Ale powinniśmy też jakoś wiedzę o tej Konstytucji przekazywać politykom europejskim, którzy wygadują dyrdymały, jakoby w Polsce nie przestrzegano trójpodziału władz. Już samo postawienie takiego zagadnienia świadczy o nieznajomości problemu. Albo o złej woli.

Mamy więc konstytucję bolszewicką, spreparowaną przez mniejszość, która przez pewien czas w pewnym miejscu była większością. Polityczne i medialne ośrodki antypolskie nie mogą już zbyt otwarcie pełnić względem Polski funkcji prawodawcy zewnętrznego, czyli suzerena. Znalazły więc w konstytucji z roku 1997 suzerena zastępczego, blokującego naprawę Rzeczypospolitej. Na szczęście ten suzeren, nawet jeżeli wygląda jak suweren, jest tylko papieren.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Suweren, suzeren, papieren” znajduje się na s. 1 i 5 grudniowego „Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Suweren, suzeren, papieren” na s. 1 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 7 grudnia 2018 – część II – Wydarzenia tygodnia w Wielkiej Brytanii i Irlandii – A. Sławiński i B. Feręc

W programie zapis dźwiękowy manifestacji w Dublinie przeciwko wzrastającej w Irlandii bezdomności i rozmowy z inicjatorkami londyńskiej konferencji edukacyjnej „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego.

W kolejnym programie Studio Dublin (Radio WNET – Warszawa 87.8 FM i Kraków 95.2 FM) wieści z Wysp.

 

Książe Jan Żyliński podczas konferencji „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego. Najnowsza Specyfikacja GCSE oraz A-Level”. Fot. Alex Sławiński.

 

W gronie gości książe Jan Żyliński, który opowiadał Aleksandrowi Sławińskiemu o idei budowy w centrum Londynu pomnika, który upamiętniłby zwycięstwo polskich lotników w bitwie o Anglię:

„W centrum Londynu, nie dalej niż sto metrów od pałacu królowej Elżbiety II, chcę postawić pomnik poświęcony polskim pilotom walczącym podczas Bitwy o Anglię”.

Książe Jan Żyliński chce także wyrwać Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii z – jak sie wyraził „getta i cichych nor”.

 

 

Tutaj zapis rozmowy Aleksandra Sławińskiego z księciem Janem Żylińskim:

 

W programie „Studio Dublin” także zapis dźwiękowy manifestacji w Dublinie przeciwko wzrastającej w Irlandii bezdomności, oraz rozmowy z inicjatorkami londyńskiej konferencji edukacyjnej „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego. Najnowsza Specyfikacja GCSE oraz A-Level”.

 

Od lewej organizatorki konferencji Marzena Żukowska i Małorzata Bugaj-Martynowska ze stowarzyszenia Edukator, Janina Bytniewska (Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego) i książe Jan Żyliński.

Podczas konferencji nasz korespondent rozmawiał z Małgorzatą Bugaj-Martynowską i Marzeną Żukowską, oraz Magdaleną Cybulską-Cieślak i Renatą Jarecką.

W audycji także przeglądy prasy i wydarzeń angielskich i irlandzkich z udziałem Aleksandra Sławińskiego i szefa portalu Polska – IE, najpoczytniejszego portalu dla Polaków w Irlandii, Bogdana Feręca.

Aleksander Sławinski. Foto: archiwum A. Sławinskiego.

Tutaj rozmowa o sytuacji w Wielkiej Brytanii, przed Brexitową „godziną O”:

 

Portal Polska-IE donosi o tym, że premier Theresa May zapewniła, iż:

„Chce pozostać ze wszystkimi krajami Unii Europejskiej w dobrych stosunkach, więc powiedziała, że wszyscy obywatele UE, którzy znajdą się w Królestwie przed 29 marca 2019 roku, będą mogli pozostać na wyspie”.

Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia

Tutaj, jak twierdzi szef portalu Polska-IE – Bogdan Feręc, właśnie dochodzimy do kolejnej ważkiej sprawy, bo samego głosowania, a o ile nie przebiegnie ono po myśli Downing Street, a i samej Theresy May, to Izba Gmin będzie miała niewielki problem.

Szefowa gabinetu w Londynie zapowiedziała, że Westminster ma teraz dwa wyjścia. Jednym z nich jest przyjęcie wynegocjowanych warunków opuszczenia Unii Europejskiej lub w drugim przypadku, odrzucenie umowy.

Jeżeli jednak parlament nie zgodzi się na przyjęcie dokumentu w obecnym kształcie, to Theresa May straszy Westminster, że ogłosi odstąpienie od Brexitu.

Rozmowa z szefem portalu Polska – IE, Bogdanem Feręcem, tutaj:

 

Muzycznie m.in. formacja U2, Pearse Halpin i grupa Katedra, oraz zaproszenie na IX Festiwal Pieśni Adwentowych i Bozonarodzeniowych Kraków ’ 2018.

Cały program do odsłuchania tutaj. Zapraszam – Tomasz Wybranowski

https://www.mixcloud.com/tomaszwybranowski/studio-dublin-7122018-w-gronie-go%C5%9Bci-ksi%C4%85%C5%BCe-jan-%C5%BCyli%C5%84ski-uczci%C4%87-pami%C4%99%C4%87-polskich-lotnik%C3%B3w/

Partnerem programu „Studio Dublin” i Radia WNET jest portal Polska-IE

 

Studio Dublin – 7 grudnia 2018 – Goście audycji: książe Jan Żyliński, Bogdan Feręc – Polska-IE i Aleksander Sławiński .

W piątek, tuż po Poranku WNET, Tomasz Wybranowski zaprasza do wysłuchania „Studia Dublin”. W programie m.in. rozmowa z księciem Janem Żylińskim i relacja z wizyty na konferencji edukacyjnej w Londynie

Sporo miejsca w „Studiu Dublin” poświęcę dwóm gorączkowym odliczaniom Wielkiej Brytanii i całej Europy. Pierwsze z nich dotyczy wtorkowego głosowania, do którego dojdzie w Izbie Gmin w najbliższy

wtorek.

Teresa May, premier rządu Wielkiej Brytanii. Fotografia z oficjalnego serwisu brytyjskiego rządu.

Premier Teresa May potrzebuje 320 głosów brytyjskich deputowanych, aby przeforsować porozumienie z Brukselą, w sprawie okresu przejściowego. I tutaj dochodzimy do drugiego odliczania, do dnia 29 marca 2019 roku. Tego dnia bowiem Wielka Brytania zamierza wyjść ze struktur UE. 

 

W mijającym tygodniu premier Teresa May poniosła pierwszą porażkę, którą niektórzy nazywają „wstępnym badaniem układu sił”, przed wtorkowym głównym głosowaniem.

Otóż brytyjscy parlamentarzyści przegłosowali projekt w sprawie „obrazy brytyjskiego parlamentu”, po tym gdy okazało się, iż ministrowie z gabinetu Teresy May, odpowiedzialni za przygotowanie analizy prawnej odnoszącej się do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, odmówili upublicznienia dokumentu porozumienia szefowej rządu z Komisją Europejską.

 

To historyczny i pierwszy, jak dotąd przypadek w historii brytyjskiego parlamentaryzmu, kiedy Izba Gmin – House of Commons doszła do przekonania, że winni takiego przewinienia są urzędujący członkowie rządu.

Wniosek poparło 311 posłów, a przeciwko było 293 posłów. Oznacza to, że Teresie May brakuje teraz 27 głosów, aby przeforsować projekt wynegocjowany w Brukselii.

 

Irlandczycy protestują przeciwko bezdomności na Wyspie

 

1 grudnia w sobotę, ulicami Dublina mogło przemaszerować nawet 15 tysięcy osób,  w proteście przeciwko zjawisku bezdomności w Dublinie.

Od sierpnia, średnio co miesiąc, odbywaja się manifestacje pod tymi hasłami. Irlandczycy coraz częściej protestują przeciwko narastającemu kryzysowi mieszkaniowemu w stolicy Republiki Irlandii.

Marsz zorganizowany przez National Homeless and Housing Coalition trwał około godziny. Protestujący wyruszyli z Ogrodu Pamięci – Garden of Remembrance, w kierunku Mostu Daniela O’Connella, potem nadbrzeżem rzeki Liffey, w kierunku ulicy Dame Street, gdzie miały miejsce przemówienia i wystąpienia przedstawicieli protestujących.

 

Republika Irlandii potrzebuje mieszkań. Wedle założeń do roku 2023 potrzeba ich ok. 70 tysięcy. Fot. Tomasz Szustek.

 

Zaledwie  10 000 osób korzysta z zakwaterowania awaryjnego. Aktywiści z National Homeless and Housing Coalition twierdzą, że

„W całej Republice Irlandii bezdomnych jest ponad 50 tysięcy. Wyrzutem sumienia dla irlandzkich władz powinna być gorzka świadomość, ze tegoroczne Świeta Bożego Narodzenia, na ulicach i skwerach, spędzi prawie 2 900 dzieci”.

Podczas manifestacji akcentowano fakt, że posiadanie domu we współczesnym świecie „nie może być przywilejem a jest koniecznością i prawem człowieka”.

 

Konferencja nauczycielstwa polskiego w Londynie

 

1 grudnia, we wnętrzach pałacu księcia Jana Żylińskiego, odbyła się ważna konferencja edukacyjna. Brytyjskie szkoły już wkrótce staną u progu dużych zmian w systemie pisania matur językowych przez młodzież, która przystapi w roku szkolnym 2019/2010 do językowych egzaminów GCSE, jak i A-Level.

 

Organizatorki konferencji i prelegentki: Marzena Żukowska i Małorzata Bugaj-Martynowska i prelegentki:Magdaleną Cybulską-Cieślak i Renatą Jarecką. Fot. Alex Sławiński.

 

Konferencję zorganizowało Centrum Szkoleń Nauczycieli Edukator, pod hasłem „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego. Najnowsza Specyfikacja GCSE oraz A-Level”.

Organizatorkami spotkania były założycielki Centrum Szkoleń Nauczycieli Edukator, Małgorzata Bugaj-Martynowska i Marzena Żukowska.

Obie panie na co dzień są dyrektorkami szkół polonijnych, jak również aktywnie działają w polskojęzycznych mediach w Wielkiej Brytanii, więc tematyka krzewienia polskiej kultury jest bliska ich sercu.

 

Od lewej organizatorki konferencji Marzena Żukowska i Małorzata Bugaj-Martynowska ze stowarzyszenia Edukator, Janina Bytniewska (Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego) i książe Jan Żyliński, który udzielił uczestnikom wydarzenia gościny. Fot. Aleksander Sławiński.

 

Głównymi prelegentkami były Renata Jarecka, dyrektor polskiej szkoły w Crawley, autorka książek poruszających tematykę brytyjskich matur, oraz Magdalena Cybulska-Cieślak, nauczycielka od lat przygotowująca młodzież szkolną do egzaminów językowych i maturalnych.

Wśród gości znalazła się również Janina Bytniewska, wiceprezes Zrzeszenia Nauczycielstwa Polskiego za Granicą (UK).

 

 

Jak powiedziała Marzena Żukowska, ta konferencja została zorganizowana ponieważ porusza bardzo naglący temat:

„Niedawno w Wielkiej Brytanii weszły w życia nowe przepisy regulujące system maturalny w tym kraju. I już za kilka miesięcy uczniowie podejdą do nowego egzaminu w ramach GCSE, zaś w ramach A-Level z nowego systemu skorzystają w 2020 roku”.

 

Na zakończenie konferencji, głos zabrał gospodarz pałacu. Książę Jan Żyliński opowiedział o własnych polskich korzeniach, a także prowadzonej przez siebie batalii na rzecz utrzymania i przywracania języka polskiego wśród środowisk polonijnych, jak i promowania go na brytyjskiej ziemi.

Podkreślił ważną kulturotwórczą rolę, jakiej na Wyspach podejmują się nauczyciele języka polskiego. Opierając się na osobistym doświadczeniu, przedstawił nie tylko przykłady prób zachowania polskiej tożsamości, ale i zasugerował sposoby, których edukatorzy mogliby użyć w pracy z dziećmi i ich opiekunami chcącymi pozostać w polskim kręgu kulturowym.

Spotkanie w pałacu nie było jedynym, które poświęcono tematyce zmian w brytyjskim systemie egzaminacyjnym.

Kolejne odbędzie się już 26 stycznia w sali multimedialnej Polskiego Ośrodka Społeczno Kulturalnego w Londynie. Będziemy o nim informować na bieżąco.

Na konferencji był nasz korespondent Aleksander Sławiński. 

 

Serdecznie zapraszam – Tomasz Wybranowski

 

Partnerem „Studia Dublin” i Radia WNET jest portal informacyjny

Obchody naszego święta nie miały żadnego znaczącego wymiaru międzynarodowego. Polacy nie zawiedli, zawiodły władze

Została zmarnowana okazja do uroczystego świętowania niezwykle ważnej rocznicy, świętowania na miarę ambicji i pragnień większości Polaków, do pokazania światu, jacy jesteśmy i co mamy do powiedzenia.

Lesław Kołakowski

O obchodach rocznicy odzyskania niepodległości mówiło się od wielu miesięcy. Wydawało się, że takie święto będzie uczczone przez Polaków w sposób wyjątkowo uroczysty, że jego obchody będą wydarzeniem o zasięgu międzynarodowym i pozostaną na długo w pamięci ich uczestników. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

Jest w Polsce wielka potrzeba bycia dumnym z własnego kraju, z jego przeszłości i teraźniejszości. Z tego także powodu do władzy doszli obecnie rządzący, którzy przeciwstawiali „pedagogice wstydu” deklaracje o polityce ambitnej, na miarę naszych oczekiwań i wyzwań współczesności. (…)

Na 11 listopada do Paryża przyjechało około 60 głów państw i szefów rządów. Obchodzono stulecie zakończenia I wojny światowej. Hasłem przewodnim był „Pokój”. Dlaczego polskie władze nie sprawiły, żeby choć część z tych delegacji przyjechała do Warszawy?

Można było urządzić w Polsce dwudniowe obchody naszego Święta. Ich część krajowa odbyłaby się 11 listopada, a międzynarodowa 12 listopada (był to przecież dzień wolny, o czym za chwilę). Z Paryża do Warszawy jest około dwóch godzin lotu samolotem. Można było urządzić most powietrzny i przywieźć do naszej stolicy polityków, dziennikarzy, ludzi kultury i gospodarki. Urządzić z rozmachem obchody na przykład pod hasłem „Od pokoju do wolności”. (…)

Nie wiem, czy za kilka lat ktokolwiek będzie w stanie wymienić choć jedno istotne wydarzenie związane z obchodami Święta Niepodległości w roku 2018.

Oczywiście, był wielki marsz w Warszawie. Najważniejsi przedstawiciele władz oświadczyli najpierw, na kilka dni przed rocznicą, że mają wiele innych ważniejszych spraw niż uczestnictwo w marszu, po to, żeby w ostatniej chwili zmienić zdanie, a następnie dumnie ogłosić, że był to główny punkt obchodów i wielki sukces. Tak, to był wielki sukces uczestników marszu.

Polacy nie zawiedli, zawiodły natomiast wszystkie najważniejsze organy władzy w Polsce. Jak można nie mieć szczegółowego planu tak ważniej rocznicy na wiele tygodni przed jej datą? Na kilka dni przed 11 listopada uwagę opinii publicznej zajmowały gorszące polemiki na temat tego, czy 12.11. ma być dniem wolnym od pracy, czy nie. Przecież to uchybia powadze Rzeczpospolitej. Dlaczego nikt nie pomyślał o takiej sprawie dużo wcześniej?

Cały artykuł Lesława Kołakowskiego pt. „Setna rocznica odzyskania niepodległości – zmarnowana okazja” znajduje się na s. 4 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Lesława Kołakowskiego pt. „Setna rocznica odzyskania niepodległości – zmarnowana okazja” na s. 4 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Feliks Koneczny: „Nigdy źli nie utworzą niczego bez pomocy dobrych” / Tomasz Szczerbina, „Śląski Kurier WNET” 53/2018

„Ze złem należy walczyć. To nie zawsze jest możliwe bezpośrednio – ale zawsze można od zła odgraniczać się, nigdy w niczem mu nie dopomagać. Niech źli będą sami z sobą – a zajdą niedaleko!’

Tomasz Szczerbina

„Nigdy źli nie utworzą niczego bez pomocy dobrych”

Co może nam powiedzieć Feliks Koneczny w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości?

Feliks Koneczny urodził się 1 listopada 1862 roku w Krakowie; tu ukończył gimnazjum św. Jacka. W 1883 r. rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego: historię pod kierunkiem Stanisława Smolki i Michała Bobrzyńskiego, filozofię – Maurycego Straszewskiego. Jako pracownik Polskiej Akademii Umiejętności prowadził badania w archiwach watykańskich (1889–1890). W latach 1897–1919, pracując w Bibliotece Jagiellońskiej, jednocześnie prowadził działalność oświatową na Śląsku i w Galicji. Od 1919 roku pracował na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, w 1929 roku został pozbawiony katedry na tym uniwersytecie i przeniesiony na emeryturę. Przyczyną przeniesienia była krytyczna postawa Konecznego wobec metod sprawowania władzy przez ekipę sanacji rządzącą Polską po zamachu majowym. Od lat 30. mieszkał w Krakowie, gdzie zmarł 10 lutego 1949 roku. Został pochowany na krakowskim Cmentarzu Salwatorskim (kwatera SC7, rząd 10, grób 1).

Jego działalność naukowa koncentrowała się wokół historii średniowiecza Polski i Europy, a jak pisze Paweł Skrzydlewski, „historię jako naukę Koneczny pojmował jako typ poznania naukowego, którego naczelnym celem jest prawda; tak pojęta nauka historii jest rodzajem poznania nieodzownym dla właściwego rozwoju kultury. Historia to nauka o przeszłości człowieka, nauka, którą należy uprawiać obiektywnie i integralnie”. Feliks Koneczny był pionierem w polskiej historiografii w systematycznym opracowaniu dziejów Rosji oraz historii Śląska, w przypadku którego bezsprzecznie dowiódł polskości jego ziem.

Nauka o cywilizacji

Jednak najbardziej znany jest Koneczny ze stworzonej przez siebie nauki o cywilizacji (m. in. O wielości cywilizacyj, O ład w historii). Jest ona ukoronowaniem i syntezą jego badań nad ludzkimi dziejami.

Przez cywilizację (łac. civis – obywatel) rozumiał „metodę ustroju życia zbiorowego”, czyli metodę, według której żyje dana społeczność.

Zgodnie z tą definicją każda społeczność ludzka tworzy jakąś cywilizację. Obejmuje ona zarówno dorobek materialny, jak i duchowy. Potocznie jako cywilizację rozumie się tylko kulturę materialną, przez co „cywilizacją wyższą” będzie ta, która produkuje lepsze samochody, a „cywilizacją niższą” – produkująca samochody gorsze.

Według Feliksa Konecznego w historii ludzkości istniało dwadzieścia cywilizacji. Do dziś przetrwało ich siedem: łacińska, bizantyńska, turańska, żydowska, arabska, bramińska i chińska. Jeszcze za życia Konecznego zamierała cywilizacja tybetańska wypierana przez chińską. Każda z cywilizacji daje inną odpowiedź na pytanie: kim jest człowiek i jakie jest rozumienie spraw ludzkich, które są odbite w poglądach na moralność, wiedzę, zdrowie, majątek oraz harmonię tych czterech. Jest to tak zwany quincunx (pięciomian) cywilizacyjny. Gdy Koneczny pisał swoje prace, zauważył, że w Polsce i Europie są cztery cywilizacje: łacińska, bizantyńska, turańska i żydowska.

Europę zbudowała cywilizacja łacińska. Cywilizację tę stworzył Kościół katolicki, ale on sam nie wchodzi w jej strukturę. Gdyby Kościół wchodził w skład tej cywilizacji, byłaby ona cywilizacją sakralną, a taką jest cywilizacja bramińska i żydowska.

Cywilizację łacińską tworzą trzy formacje: filozofia realistyczna (Arystoteles, św. Tomasz z Akwinu), rzymskie prawo oraz kultura chrześcijańska. W cywilizacji łacińskiej – jak wyjaśnia Henryk Kiereś – miarą wszelkich działań społecznych jest dobro każdego konkretnego człowieka. Wyrasta ona z ludzkiego doświadczenia; jest otwarta na wszelką prawdę, życie społeczne w niej przypomina żywy organizm z jego samokontrolą i samonaprawą. Cywilizacja ta pracuje nad postępem w sferze urządzeń społecznych ułatwiających życie materialne. Ponadto cywilizacja łacińska jest etyczna, dobro w niej jest miarą samooceny moralnej i prawnej, a podmiotem życia społecznego są stany społeczne powiązane wspólnotą pracy. Uwzględnia ona naturalną religijność człowieka; jest społeczna, czyli celem – dobrem państwa – są urządzenia społeczne zabezpieczające edukację, pracę, opiekę socjalną itd.

Polityka, czyli roztropne realizowanie wspólnego dobra

Zgodnie z tradycją klasyczną ludzkie racjonalne działanie (kulturę) można podzielić na trzy części: 1) działalność poznawczą (gr. theoria), którego celem jest poznanie dla samego poznania, jest to cel klasycznie rozumianej nauki; 2) działalność moralną, praktyczną (gr. praxis), w której z kolei znajdują się sfery moralności osobistej (etyka), rodzinnej (ekonomika) i społecznej (polityka); 3) działalność wytwórczą (gr. poiesis), do której zalicza się rzemiosło, technikę, wszelkie sztuki.

Klasycznie rozumiana polityka jest w praxis, części moralno-praktycznej, i dlatego Mieczysław A. Krąpiec OP zdefiniował ją jako „roztropne realizowanie wspólnego dobra”. Słowo polityka pochodzi od greckiego polidzein oznaczającego ‘budowanie murów miasta’, w obrębie których rozwija się polis, czyli miejska społeczność. Roztropność to „należyta umiejętność postępowania” (św. Tomasz z Akwinu), przezorny wybór. Natomiast dobro to motyw działania, „cel wszelkiego dążenia” (Arystoteles). Dobrem wspólnym w społeczności ludzkiej jest życie każdego konkretnego człowieka, które każdy żyjący człowiek posiada i o które się troszczy. Dlatego dobro wspólne nie jest ideą czy abstrakcyjnym pojęciem. W państwie cywilizacji łacińskiej polityka jest przyporządkowana dobru każdego człowieka: Anny, Jana itd. Paweł Skrzydlewski dodaje, że w cywilizacji łacińskiej to „człowiek jest suwerenem, podmiotem działań politycznych, które kierowane są dobrem moralnym obywateli. Państwo występuje jako narzędzie i środek do rozwoju człowieka”.

Nowożytne zamieszanie

Żyjący w czasach renesansu Niccolo Machiavelli (1469–1527), sekretarz drugiej kancelarii Republiki Florenckiej, przeniósł politykę ze sfery praxis do poiesis, czyli ze sfery moralności do sztuki. Uczynił ją „sztuką zdobycia i utrzymania władzy” (Henryk Kiereś). Polityk musi władzę zdobyć i za wszelką cenę utrzymać, a najlepiej, żeby ją jeszcze poszerzył. Rządzeni ludzie, jak pisał w Księciu Machiavelli, są „niewdzięczni, zmienni, kłamliwi”, są dla niego – mówiąc językiem XX wieku – „nawozem historii”. Dlatego władca nie powinien oglądać się na nich ani na moralność, tylko realizować jemu znane cele państwa. Machiavelli dodaje, że „książę powinien budzić strach w taki sposób, by jeżeli nie może pozyskać miłości, uniknął przynajmniej nienawiści”, a kiedy władca „ma pod swą władzą mnóstwo żołnierzy, wtedy w ogóle jest konieczną rzeczą, by nic nie robił sobie z opinii okrutnego”.

Czy jesteśmy skazani na polityków kierujących się w polityce makiaweliczną zasadą „cel uświęca środki”? W opublikowanym w maju 1931 roku na łamach „Myśli Narodowej” artykule Tło polityczne renesansu włoskiego Feliks Koneczny zauważył, że „ludzie złej woli nie wytworzą nigdy niczego na dłuższą notę, jeżeli nie uzyskają poparcia od osób dobrej woli, zbałamuconych, uwiedzionych w służbę zła.

Bezsilne jest zło w życiu zbiorowem, dopóki nie urządzi z siebie imitacji dobra, ażeby móc wyłudzić współpracę obywateli pragnących dobra. Dlatego to w życiu zbiorowem głupota (a choćby tylko naiwność) jest gorsza od samego zła, nie byłoby bowiem zła w życiu publicznem, gdyby nie znajdowało oparcia pomiędzy dobrymi, gdyby nie było przejmowane w najlepszej myśli.

Fakt ten uzupełnia się logicznie innym: Zło urządza zawsze imitację dobra. Niema takiego sobka w życiu publicznem, któryby nie udawał ofiarnika; niema takiego gwałtownika, któryby nie chciał uchodzić za szafarza wyższej sprawiedliwości. Zdzierstwo, bezprawie, terror, każą się uważać za opatrznościowe zarządzenia, a powodzenie ich zależy od tego, czy imitacja się uda. Jest w człowieku jakiś „mus”, zniewalający nadawać złu pozory dobra, stanowi to zagadkowy zaiste hołd, składany dobru przez złych. Gdyby np. opanowali jakieś społeczeństwo truciciele i zbóje…”

Społeczeństwem opanowanym przez „trucicieli i zbójów” były Włochy w okresie renesansu (XIV–XVI wiek). Były to czasy kondotierów, czyli dowódców prywatnych wojsk, którzy pozostawali w służbie książąt. Jak zauważa Koneczny – pomimo rozwoju malarstwa (Tycjan), literatury (Petrarka), czy architektury (Michał Anioł) – „co za nędza polityczna!” i dodaje, że „polityka we Włoszech była wykolejona – i wykoleiła naród włoski pomimo tylu i tak wielkich artystów!” Jak już powiedziano powyżej, polityka powinna być częścią moralności i dlatego Koneczny dodaje, że „polityka należy do pełni rozwoju moralnego narodu, wcale nie mniej od literatury i sztuki! Zwycięstwo polityki kondotjersko książęcej przyprawiło Włochy o utratę niepodległości, o najazdy »barbarzyńców«, o ciągłe rozbiory Włoch między książąt, uważających Włochy jedynie za pojęcie geograficzne”. Czy dzisiejsza Polska nie jest politycznie rozdarta pomiędzy walczących „książąt” i czy ta walka nie doprowadzi do utraty suwerenności i niepodległości?

Źli potrzebują dobrych

Feliks Koneczny posługuje się klasyczną definicją zła jako braku doskonałości i dobra w bycie. Człowiek zły to ten, któremu brak elementów doskonałościowych. Dlatego „nigdy źli niczego nie utworzą bez pomocy dobrych, więc odkąd dobrzy wycofują się z przedsionków zła, zło musi upaść. Nie da się też z dziejów renesansu włoskiego wysnuwać wniosku, że jakakolwiek siła, skoro tylko istnieje, musi stać się przedmiotem zabiegów politycznych dla dobra kraju. Historja Włoch świadczy przeciwko temu zabobonowi politycznemu. Popierając zbrodniarzy kondotjerskich, wpędzono Włochy w bagno. Od wszystkich tych książąt nie wyszła nigdy, ani razu, żadna a żadna myśl polityczna, związana z dobrem Włoch!”.

W setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości można zapytać: czy walczący po 1989 roku „książęta” myślą o polityce jako roztropnej trosce o dobro wspólne, czy tylko jako o sztuce zdobycia władzy – dodajmy – w najbliższych wyborach?

Podsumowując: Koneczny pisze, że Włochy „odrodziły się społecznie i państwowo dopiero wtedy, gdy zło przestało doznawać pomocy od mężów cnotliwych i rozumnych, gdy ci wyleczyli się ze straszliwego złudzenia, jakoby każda siła dała się użyć do dobra za pomocą odpowiednich zabiegów. Okazało się to… głupotą”. Zgodnie z ewangelicznym „zło dobrem zwyciężaj”, Koneczny dodaje, że „należy się w życiu publicznem ograniczać do współdziałania tylko z ludźmi dobrej woli. Ze złem należy walczyć. To nie zawsze jest możliwe bezpośrednio – ale zawsze można od zła odgraniczać się, nigdy w niczem mu nie dopomagać. Niech źli będą sami z sobą – a zajdą niedaleko!”

Artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Nigdy źli nie utworzą niczego bez pomocy dobrych” znajduje się na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tomasza Szczerbiny pt. „Nigdy źli nie utworzą niczego bez pomocy dobrych” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (1). Słowo wstępne / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nic nie wskazuje na to, że nasi światli przywódcy dysponują jakąś całościową wizją mądrego, efektywnego zarządzania Polską. Dysponują, ale wicie-rozumicie, nie mogą jej w pełni objawić, bo wróg czyha.

Gdy dwa lata temu wyjawiłem Krzysztofowi Skowrońskiemu, szefowi wszystkich szefów i Mediów WNET, w jakiej Polsce chciałbym żyć, powiedział: ale na to potrzeba co najmniej dwudziestu pięciu lat ciężkiej pracy! Przytaknąłem. I wkrótce doszliśmy do wniosku, że skoro tak, to nie można dłużej marnować czasu. W końcu, jako 75-latkowie (w pełni zdrowi) ucieszymy się z tego może jeszcze bardziej, niż gdybyśmy mieli mieć lat, dajmy na to, dwadzieścia. Łatwo policzyć, że pozostało nam lat już tylko dwadzieścia trzy 🙂

To właśnie ta rozmowa stała się wstępem do mojej krytycznej oceny obecnego, postkomunistycznego systemu zarządzania państwem w każdej jego aktywności. Potem, po falstarcie konstytucyjnym prezydenta Dudy, zaowocowała cyklem „Zanim napiszemy nową konstytucję”. I wreszcie zakończyła się napisaniem przeze mnie projektu nowej konstytucji – konstytucji V Rzeczypospolitej.

Cel został zatem precyzyjnie wskazany. Jednak największą zmorą wszystkich ideologów od czasów Marksa/Engelsa/Lenina/Hitlera/Stalina/Pol Pota – dopiszcie kogo chcecie – jest nie sam świetlany cel, ale droga do jego osiągnięcia.

Jako Wasz ulubiony felietonista od razu pragnę zapewnić: nie będzie rozlewu krwi, mordowania opornych i obozów reedukacyjnych dla wszystkich mieszkańców miast w górskich dolinach Beskidu Niskiego. Będzie natomiast orka w trudzie i znoju po ugorze naszego myślenia i postrzegania rzeczywistości.

Prawdziwa wojna, mająca na celu całkowitą zmianę naszej mentalności z niewolniczej postkomunistycznej na mentalność ludzi wewnętrznie i fizycznie wolnych. Bo tylko wolni ludzie, wolni mentalnie i fizycznie (=materialnie), mogą powołać do życia naszą V Rzeczpospolitą – Polskę wolnych Polaków.

Już jako 20-latek wraz z niewiele starszymi kolegami z Niepodległości, w połowie lat osiemdziesiątych dzieliłem skórę na sowieckim niedźwiedziu. Byliśmy za to przez opozycję solidarnościową nazywani ludźmi wyjątkowo nieodpowiedzialnymi (określenie ‘oszołom’ to dopiero początek lat dziewięćdziesiątych) i prawdopodobnie esbeckimi agentami. Lesław Maleszka – ten niedościgły wzór opozycyjnego estety dla Jana Rokity – bardzo niepochlebnie się o nas wyrażał. Tymczasem to nie przedwczesne dzielenie, ale jego brak w całej opozycji solidarnościowej zadecydował o tym, że Czesław Kiszczak ze swoimi ludźmi z rządu i opozycji zagonił nas do koszar dla owiec i baranów – do Republiki Okrągłego Stołu.

Mam nadzieję, że zrozumieliście powyższe wytłumaczenie dla mających w niedługim czasie nastąpić moich mentalnych i w pełni agresywnych publicystycznych działań. Nie możemy, odrzucając „nowe” przysłowie sprzed wieków o tym, że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi, dać się znowu omamić. Uwierzyć, że nasi światli przywódcy (chyba przy-wódce – głos sceptyka), doskonale wiedzą, gdzie i jak nas poprowadzić. A my musimy im tylko zawierzyć i gardłować o swoim uwielbieniu dla nich i pogardzie dla ich wrogów i naszych wrogów tym samym.

Nic nie wskazuje na to, że nasi światli przywódcy dysponują jakąkolwiek całościową wizją mądrego, efektywnego zarządzania Polską. Dysponują, ale wicie-rozumicie, nie mogą jej w pełni objawić, bo wróg czyha. Nie wierzę w takie zapewnienia, jak nie wierzyłem w latach osiemdziesiątych, dlatego rozpoczynam ten cykl. Zacznę za tydzień od kilku prostych wyliczeń. Na przykład od tego, dlaczego w Polsce pracuje efektywnie jedynie 38% Polaków, a w Czechach prawie 50%. I dlaczego z Polski po roku 2004 wyjechało na stałe 2,5 miliona ludzi, a z Czech tylko 120 tysięcy (z czego część do sąsiedniej Słowacji).

Zatem zaczynam za tydzień. Proszę, przygotujcie się… mentalnie 🙂

Jan A. Kowalski