Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Koszmar Ben Guriona – Naser i panarabizm. Część I

Rankiem 5 czerwca 1967 roku izraelskie lotnictwo zniszczyło egipskie siły powietrzne. Następnie ten sam los spotkał Syrię, Jordanię i Irak. Już 1. dnia wojny świat arabski został rzucony na kolana.

Część I – Koszmar Ben Guriona

Hucznie obchodzona w mediach związanych z Syjonem 50 rocznica wojny tzw. sześciodniowej w dalszym ciągu dostatecznie nie wyjaśnia, dlaczego Izrael rzucił się na swoich arabskich sąsiadów. – Chcieli nas zniszczyć, to zaatakowaliśmy pierwsi – grzmią komentarze od 50 lat serwowane przy różnych okolicznościach. Bez wątpienia, decydentom izraelskiej machiny wojennej należy się pochwała, że wybrali najlepszy dla siebie czas do pobicia nieprzyjaciela na jego własnym terytorium. Oczywiście przez lata wyszło dostatecznie dużo materiałów obalających mit Dawida bijącego Goliata w 1967. Kto tu był naprawdę Goliatem, pokazuje historia od 1917 roku do dnia dzisiejszego. Co więcej, wszystko to, co obecnie się dzieje na Bliskim Wschodzie i w świecie muzułmańskim, jest pokłosiem wojny z 1948 r., czego potwierdzeniem na kolejne dekady była właśnie wojna 1967 roku.

Dawid Ben Gurion był wielkim mężem stanu. Miejmy nadzieję, że kiedyś doczekamy się podobnego kalibru polityka także i nad Wisłą. Niemniej „stary” – jak mówiono o nim za plecami – uczynił też kilka błędów. Chyba największy z nich to brak jednoznacznej decyzji, co robić z ludnością arabską w zajmowanej przez wojska żydowskie Palestynie w trakcie wojny 1948-49. Itzhak Rabin, szef sztabu armii izraelskiej w czerwcu 1967, twórca tego sukcesu, a następnie polityk, który za uścisk dłoni z Jaserem Arafatem został zastrzelony, wspominał w pamiętnikach, że Ben Gurion w trakcie pierwszej wojny arabsko-izraelskiej kiwnięciem ręki oznajmiał swoim oficerom, czy ludność danego miasta/wsi palestyńskiej wypędzić, czy pozostawić w spokoju. Zastrzeżeniem objęte zostały wsie druzyjskie i chrześcijańskie obszary w Galilei – żeby świata chrześcijańskiego nie nastawiać wrogo wobec Izraela.

Nieczęsta dla polityka tego formatu chwiejność zaowocowała tym, że powstał problem uchodźców palestyńskich, którzy w przeciwieństwie do obecnej fali imigrantów z regionu, nie chcą w swojej masie się przesiedlać. Wręcz przeciwnie. Palestyńscy uchodźcy marzą o powrocie do siebie. Jednak po przegranej przez Arabów wojnie w latach 1948-49, na terenach nowo utworzonego państwa Izrael (a więc 78% Mandatowej Palestyny) pozostało około 100 tys. Arabów, którzy przez blisko 70 lat rozmnożyli się do trwożącej Kneset liczby ponad 1,2 mln. Ben Gurion słusznie przewidywał, że Izrael zniknie, jeśli ludność żydowska i arabska zrówna się liczbowo na obszarze pomiędzy rzeką Jordan i Morzem Śródziemnym. Wedle rozbieżnych szacunków, ma to nastąpić po 2020 roku.

Jednak tuż po wygranej wojnie tzw. o niepodległość Dawid Ben Gurion miał nie lada dylemat. Państwo jest, ale na jak długo? Być może doświadczenie Żydów z Polski wskazywało na potrzebę schronienia się pod skrzydła jednego z dwóch rywalizujących ze sobą mocarstw – USA lub ZSRR. W trakcie I wojny arabsko-izraelskiej to Stalin oraz sowiecka broń wraz z żydowskimi oficerami z Armii Czerwonej umożliwiły triumf nad sąsiadami. Triumf nad bardzo słabymi sąsiadami, bowiem zarówno Egipt, Syria, Irak, Liban i Transjordania dopiero wychodziły z okresu postkolonialnego i swoim potencjałem nie mogły się równać z Izraelem. Armia w świecie arabskim była od parady i wewnętrznych zamachów stanu, a w Izraelu – od wojny z Arabami.

Niemniej Ben Gurion musiał się za kimś opowiedzieć. Żydzi radzieccy dysponowali potężnym wpływem w Sowietach, ale byli biedni. Żydzi amerykańscy byli bogaci i wpływowi na całym „wolnym świecie”, niemniej pozostawali sceptyczni wobec kibuców i całej lewicowej doktryny ideologicznej, wokół której zbudowano nowe państwo.

– Izraelska agencja wywiadowcza Mossad będzie przekazywała Amerykanom informacje zebrane przez Żydów w Sowietach i w Bloku Wschodnim – zaproponował pierwszy premier Izraela na jakimś nieformalnym spotkaniu w Nowym Jorku zaraz po tym, jak opadł kurz wojenny. Propozycja została przyjęta – do nowo powstałego państwa zaczęły iść pokaźne środki finansowe zebrane przez Żydów amerykańskich, a Waszyngton zaczął cenić informacje dostarczane przez Mossad o tym, co się dzieje za „żelazną kurtyną”.

Jednak oficjalnie Amerykanie utrzymali embargo na materiały wojskowe dla Izraela, przymykali natomiast oko na to, że ich nowy przyjaciel był bardzo zainteresowany informacjami o amerykańskim przemyśle zbrojeniowym i nowoczesnych technologiach. No cóż, sojuszników szpieguje się tak samo, albo nawet i bardziej niż nieprzyjaciół.

W 1952 roku w wyniku zamachu stanu w Egipcie obalony zostaje nieudolny król Farouk, a do władzy doszedł charyzmatyczny Gamel Abdel Naser. Naser przeraził Ben Guriona i cały aparat kierujący państwem żydowskim. Największym koszmarem Ben Guriona było to, że świat arabski będzie miał swojego Kemala Ataturka, a Naser takim właśnie człowiekiem mógł być. Zdawał sobie sprawę z tego, że Bliskiemu Wschodowi wojna z Izraelem jest niepotrzebna. Można się dogadać – wy Semici, my Semici. A wrogiem dla całego regionu jest europejski imperializm, sowiecki bezbożny komunizm i amerykański kapitalizm.

Naser chciał iść śladem jordańskiego króla Abdullaha, który paktował z Rothschildami odnośnie do przymierza semickiego. Wy jesteście od Izraela, a my od Izmaela, nawet nasze religie niewiele się różnią w codziennej praktyce i w wizji świata. Niemniej, kiedy upadła możliwość powstania Izraela z bratnim Izmaelem, wyciągnięta ręka Nasera została odtrącona przez Tel-Awiw.

Naser, chociaż wojskowy, modernizator i żarliwy muzułmanin w jednym, widział, że zamiast kosztownych zbrojeń świat arabski potrzebuje inwestycji w przemysł, gospodarkę, musi stworzyć podwaliny pod nowoczesne społeczeństwo, które byłoby zdolne do uzyskania podmiotowej, a nie przedmiotowej pozycji międzynarodowej. Egipski prezydent chciał, żeby obszar Lewantu i Afryki Północnej tak jak w starożytności stał się integralną częścią świata zachodniego, do czego i tak geografia determinowała.

Wojna z Izraelem wzmacniała wojskowych, którzy szybko stali się agenturą reprezentującą obce interesy. Co więcej, świat arabski, zamiast podjąć pracę organiczną, został wepchnięty w dyskurs demagogii, co utrudniało stworzenie nowoczesnego społeczeństwa. Naser chciał z tym skończyć. Jednak agresja Anglii, Francji i Izraela na Kanał Sueski w 1956 roku przekreśliła jego wizjonerskie projekty, pomimo niewątpliwego triumfu politycznego, jakim była rejterada napastników na skutek amerykańsko-sowieckiej dyplomatycznej interwencji.

Po wojnie sueskiej Naser stał się niekwestionowanym przywódcą świata arabskiego. Z opinią egipskiego prezydenta liczyły się gabinety i bazary w Damaszku, Trypolisie, Bagdadzie czy Ammanie. Egipt podjął się szeregu inwestycji (m.in. budowy tamy w Assuanie), które miały temu starożytnemu obszarowi przywrócić dawną chwałę. A nie było to zadanie proste.

Większość mieszkańców Egiptu mieszkała na skromnych morgach wzdłuż Nilu, a ich tryb i sposób życia niewiele się różnił od tego z czasów faraonów. Najbardziej prestiżowa uczelnia kairska Al-Aznar uczyła Koranu i sunny, a nie geometrii i elektroniki. Egipska bawełna szła do Włoch, gdzie szyto ekskluzywne koszule i garnitury. A jeśli miast półproduktu rolniczego Egipt zacznie samodzielnie wytwarzać tekstylia?

Ta wizja przeraziła Izrael, który sam na przełomie lat 50. i 60. stworzył na pustyni Negew kompleks „tekstylny” w Dimonie. Oczywiście do Dimony przez lata nie dojechały żadne transporty bawełny, lnu czy jedwabiu, a każdy samolot latający nad obiektem był automatycznie zestrzeliwany. Egipt, Irak, Syria państwami nowoczesnymi? Nigdy! Niech się lepiej uczą Koranu niż geometrii.

Co więcej, doktryny panarabskie zagrażały planom dezintegracji świata arabskiego, nad czym pieczołowicie pracował Izrael. Najlepszym przykładem tego była armia syryjska w trakcie wojny 1948-49, w której sunniccy i druzyjscy rekruci nie chcieli służyć pod szyicko-chrześcijańską kadrą oficerską. Nawet jedno miasteczko druzyjskie w Galilei – Ein Al-Assad, zostało założone przez druzyjskich dezerterów z syryjskiej armii.

Panarabizm oficjalnie znosił podziały konfesyjne w świecie arabskim. W praktyce reprezentująca tę doktrynę partia Baath została zdominowana przez mniejszości terytorialne – w Iraku przez sunnitów i chrześcijan, a w Syrii przez szyitów i chrześcijan. Panarabizm zakładał gospodarczy socjalizm, modernizm, wspólnotę języka i kultury arabskiej, a także spychał religię na boczne miejsce. Było to niezwykle atrakcyjne dla mieszczan, inteligencji i młodzieży, która w panarabizmie odnajdowała szansę na dogonienie świata nowoczesnego i postępowego, wyjścia z zacofania oraz na pokonanie Izraela. Świat arabski powoli zaczął wychodzić z marazmu, zacofania i przyjmował kulturę europejską.

Zresztą, co w tym zdrożnego? Przecież podstawy tej kultury są tutaj, na Bliskim Wschodzie. Już nie tylko wschodni Bejrut, ale też Damaszek, Bagdad, Kair zaczęły żyć pełnią swawolnego życia. Najlepsze arabskie umysły garnęły się na nowo otwierane politechniki, szkoły handlowe, uczelnie medyczne, a nie, jak uprzednio, do medresy koranicznej. Z jednej strony socjalizm, a z drugiej nacjonalizm. Islam był gdzieś na peryferiach, na prowincji.

Panarabizm stał w sprzeczności z tym, co Dawid Ben Gurion obmyślił dla Bliskiego Wschodu. Mapa i przewaga ilościowa Arabów nad Żydami skazywała tych drugich na niechybną klęskę. – Możemy wygrać 100 wojen, ale jeśli przegramy 101., nas nie będzie – brzmi mądrość izraelska, którą uaktualniły nieudolne boje z szyickim Hezbollahem. Niemniej Ben Gurion opracował doktrynę, która niejako powstaje na naszych oczach.

Bliski Wschód trzeba rozparcelować na zantagonizowane kantony. Należy zawrzeć sojusz z Turcją, Persją i Etiopią, bo te kraje też obawiają się świata arabskiego, który musi zostać podzielony. Z Libanu należy uczynić państwo maronickie. Syrię rozbić na państewko druzyjskie, alawickie i sunnickie. Irak musi stracić Kurdystan oraz szyickie południe – tak knuł w swoim domu nieopodal telawiwskiego wybrzeża pierwszy premier Syjonu.

Do tego należy przypomnieć też poglądy tzw. rewizjonistów spod znaku Irgun i Beitara, a więc dzisiejszego Likudu, który chciałby naprawić błędy Ben Guriona z wojny 1948-49 oraz traktatu Sikess-Piccot z 1916 roku.

Rewizjoniści uważają, że Izrael powinien być po obu stronach Jordanu i sięgać do źródeł tej rzeki w Syrii. Co więcej, rzeką graniczną na północy państwa żydowskiego powinna być Litani w południowym Libanie. Linia ta de facto była utrzymywana do 2000 roku, czyli do czasu, aż niepojmujący dialektyki dziejowej Hezbollah wyparł armię izraelską z tego obszaru. Na południu, zdaniem rewizjonistów, Izrael miał kończyć się za miastem El-Arisz na Synaju i mieć pod swoją kontrolą Cieśninę Tirańską oraz górę Horeb. Cały obszar Izraela miałby zostać oczyszczony z ludności arabskiej, z wyjątkiem Druzów oraz kilku klanów beduińskich.

CDN.

Al Arabiya: katarski szef MSZ razem Muammarem Kadafim planował rewolucję i rozbiór Arabii Saudyjskiej. Wyciekły nagrania

Portal saudyjskiego medium Al-Arabiya ujawnia nagranie, na którym ówczesny katarski szef MSZ Hamad bin Jassim al-Thani bin Jassim sugerował Kadafiemu nieuchronność rychłego rozpadu królestwa Saudów.

Czytaj więcej: Katar: Nie ma informacji wyjaśniających, co się stało – mówi w Poranku Wnet Michał Milford. Prasa pisze tylko o faktach

Szejk Hamad bin Jassim al-Thani bin Jassim był katarskim premierem w latach 2007-13 oraz ministrem spraw zagranicznych od 1992 do 2013. Polityk, jak przypominają saudyjskie media, brał już udział w jednym przewrocie pałacowym – w 1995 roku, kiedy to emira Kataru Hamada bin Thaniego zastąpił jego syn Hamad ibn Chalifa Al Sani.

[related id=”24317″]Al-Arabiya zarzuca bin Jassimowi bliskie relację z radykalnymi ugrupowaniami, takimi jak Hamas i Hezbollah, sugerując przy tym, że ataki na bazę amerykańską w 1996 roku w Królestwie Saudów były efektem polityki proirańskiej szejka. W wyniku zamachu na koszary amerykańskie w mieście Khobar zginęło 20 amerykańskich żołnierzy, a około 500 zostało rannych. Amerykanie oskarżają Imada Mougnyje, dowódcę militarnej frakcji szyickiego Hezbollahu, o przygotowanie i wykonanie tego zamachu.

Na nagraniu ujawnionym przez Al-Arabiya jest fragment rozmowy telefonicznej pomiędzy katarskim decydentem a libijskim dyktatorem sprzed tzw. „Arabskiej Wiosny”, a więc w 2011 roku. Hamad bin Jassim objaśniał na nim tajniki bliskowschodniej „realpolitik”:

– Jeśli nacisk Saudów na USA się zwiększy, wtedy Izrael nam odpuści. Cały region jest na krawędzi eksplozji. Będzie rewolucja w Arabii Saudyjskiej, czy nam się to podoba, czy nie. Amerykańska strategia jest taka: Irak będzie stabilny za 2 lata i następnie, jak myślą, Arabia Saudyjska musi zostać podzielona. Gdzie są wahabici i ekstremiści? W centrum kraju, w (prowincji) Najd. W Najd nie ma ropy, ledwie 400 tys. baryłek. Prowincja Al-Hijaz ma Mekkę, Medynę i ropę. Wschodnie prowincje kraju mają całe złoża ropy – tłumaczył Kadafiemu szejk z Kataru.

[related id=”24285″]Następnie Hamad bin Jassim al-Thani bin Jassim dodał, że należy Dom Saudów odciąć od złóż ropy, miejsc świętych i pozostawić w Najd. Szejk miał odbyć spotkania w tej sprawie z przedstawicielami angielskich i amerykańskich służb w Londynie, które były wielce zainteresowane takim projektem. Tym bardziej, że stara i niewydolna władza byłaby niezdolna do obrony, w przypadku odpowiednio opłaconych oficerów. Gdzie mieliby uciec Saudowie po udanym przewrocie? Na nagraniu sugerowano, że mógłby to być Londyn, Paryż, Rzym, Szwajcaria.

Katarski polityk chwalił się Kadafiemu, że przeniesienie amerykańskiej bazy z Arabii Saudyjskiej do Kataru wstrząsnęło reżimem i zagroziło wojną domową.

źródło:al-arabyja

Czytaj więcej:Irańska Gwardia Rewolucyjna wydała komunikat, w którym twierdzi, że za zamachami stoi Arabia Saudyjska oraz USA

Arabskie media: Tajna komórka izraelskiego Mossadu „TASA ELITE” werbuje uchodźców z północnej Syrii, Kurdystanu i Iraku

Portal dziennika izraelskiego Jerusalem Post, przedstawił bardzo ciekawą historię uchodźcy z Iraku mieszkającego w Bejrucie, który miałby szpiegować na rzecz, którejś z izraelskich agend wywiadowczych

Liban, a szczególnie szyicki Hezbollah jest niezwykle ostrożny i wyczulony odnośnie izraelskiej agentury, która okazywała się być ulokowana w najmniej spodziewanych miejscach. Partia Boga, co jakiś czas donosi o odkrytych tajemniczych aparaturach nasłuchowych i szpiegujących, głównie na obszarze spornego południowego Libanu. Sam Hezbollah, nie raz i nie dwa dawał do zrozumienia nieprzyjacielowi, że ma swoich ludzi w kraju Syjonu (m.in. wysadzając tajny kompleks broni chemicznej w Izraelu).

Jerusalem Post, cytuje arabskojęzczyzną libańską prasę, która ujawnia „rzekomo” izraelską komórkę szpiegowską o akronimie „TASA ELITE”. „TASA ELITE” ma operować na północy Syrii, Turcji oraz Iraku, przede wszystkim na obszarach kurdyjskich. Jej głównym celem jest werbowanie bliskowschodnich mniejszości etnicznych, religijnych oraz Arabów sunnitów będących wrogo nastawionych wobec doktryny salafickiej.

[related id=”22326″]Cała sprawa wyszła na jaw, kiedy jednego z byłych Peszmergów, obywatela Iraku aresztowano 1,5 miesiąca temu w wschodnim Bejrucie. Marbin Ben Y, jak określiły media zatrzymanego, miał szpiegować na rzecz Izraela. Jego obszarem zainteresowania była armia libańska, uchodźcy z Syrii a przede wszystkim Hezbollah.

Śledztwo libańskich mediów wykazało, że Marbin Ben Y był kurdyjskim bojownikiem od 2011 r., a więc od „Arabskiej Wiosny”. Mossad miał ściśle współpracować z kurdyjskimi Peszmergami, a agenci izraelscy do werbunku wykorzystywali wspólną walkę przeciwko ISIS. Natomiast głównym celem komórki „TASA ELITE” jest zbieranie ważnych informacji o świecie arabskim, przede wszystkim Syrii, Iraku i o Libanie.

Wedle doniesień medialnych pół roku temu, na portalu Facebook zatrzymany miał nawiązać kontakt z niejakim Ilanem Nissim. Z czasem Nissim ujawnił swoją przynależność do izraelskich służb specjalnych i oferował Morbinowi dostarczanie informacji o syryjskich notablach będących na emigracji, libańskiej armii oraz o Partii Boga. Oskarżony w śledztwie miał twierdzić, że nie nawiązał osobistych kontaktów z izraelskimi agentami.

Zdaniem libańskich mediów Ilan Nissim, jest dowódcą komórki „TASA ELITE”. Nissim urodził się w 1966 roku w Jerozolimie, ale na stałe mieszka w Nowym Jorku. Odpowiedzialny jest za szereg operacji specjalnych w świecie arabskim i w Afganistanie. Libański dziennik wspierający antyatlantycką wizję świata „Al-Akhbar” donosi o tym, że Nissim odpowiedzialny był za szkolenie bojówek, zamachy oraz werbowanie agentury dla Mossadu. Zdaniem tej gazety Nissim odwiedził kilka krajów arabskich, takich jak Irak, ZEA, Jordania, północna Syria (w tym Wzgórza Golan), a także był w Turcji i na Cyprze. Ostatnio ten super szpieg jest aktywny w Kurdystanie przy granicy z Irakiem.

[related id=”5933″]Wedle libańskiej prokuratury Morbin Ben Y wraz z bratem oskarżeni są o współpracę z nieprzyjacielem. Orzeczenie prokuratury zaznacza, że służby specjalne śledzą nastroje na mediach społecznościowych i przedstawiają Izrael jako mesjasza dla mniejszości, szczególnie jeśli to dotyczy wojen w Syrii i w Iraku. Izrael wykorzystuje wzmacnianie się ISIS, żeby wcielić się w rolę partnera w walce z terrorem na poziomie regionalnym oraz międzynarodowym, szczególnie w ostatnich latach, nawiązując przy tym bliskie stosunki z kilkoma państwami arabskimi i obszarami zajętymi przez Kurdów .

źródło:jpost

Czytaj więcej: Irański szef MON: Arabia Saudyjska, Turcja i Izrael wspierają terrorystów z ISIS i Al-Nusry i spiskują przeciwko Iranowi

Ajatollah Ali Khamenei: to Amerykanie stworzyli ISIS! Nigdy nie wolno wierzyć swoim wrogom. Iran nie podda się terrorowi

Najwyższy przywódca Islamskiej Republiki Iranu ajatollah Ali Khamenei zarzucił Amerykanom stworzenie potwora o nazwie „Państwo Islamskie” i jak stwierdził, Waszyngton tylko imituje walkę z ISIS.

Czytaj więcej: Iran: Liczba zabitych w dwóch środowych zamachach w Teheranie wzrosła do 13. Do ataków przyznało się Państwo Islamskie

– Wy, Amerykanie, i wasi agenci jesteście źródłem niestabilności na Bliskim Wschodzie. Kto stworzył Państwo Islamskie? Ameryka! Twierdzenia Ameryki, że walczy przeciwko ISIS, są kłamstwem – mówił irański przywódca na zamkniętym posiedzeniu irańskich struktur bezpieczeństwa, o czym donosi Al-Jazeera, powołując się na oficjalny portal Khameneiego.

[related id=”16448″]Irański przywódca dodał również, że Iran nie rozważa normalizacji stosunków z Amerykanami, zerwanych po ataku na amerykańską ambasadę w Teheranie w 1979 roku:

– Rząd amerykański jest przeciwko niepodległemu Iranowi. Oni mają problem z istnieniem Islamskiej Republiki Iranu. Większość naszych sporów z nimi nie może być rozwiązanych – powiedział następca Chomeiniego, po czym dodał, że Ameryka jest państwem terrorystycznym, które wspiera terroryzm i przez to nie możemy unormować relacji z takim krajem.

Czytaj więcej: Jerzy Haszczyński: Może dojść do zmiany układu geopolitycznego na Bliskim Wschodzie. Katar coraz bliżej Iranu

[related id=”9097″]Zdaniem komentatorów Al-Jazeery jest to poważny cios w politykę prezydenta Hassana Rouhaniego, który bronił układu nuklearnego z Waszyngtonem, wynegocjowanego za prezydentury Baracka Obamy  i podpisanego w 2015 roku. Wielu w Iranie oczekiwało, że ocieplenie na linii Stany Zjednoczone – Iran zaowocuje normalizacją stosunków w przyszłości.

Natomiast irański portal presstv cytuje kolejną wypowiedz ajatollaha Alego Khamaneiego, który publicznie wyraził wątpliwości, czy Amerykanie rzeczywiście walczą z ISIS:

– Jest kłamstwem stwierdzanie, że powstała koalicja przeciwko ISIS. Amerykanie są tylko przeciwko niekontrolowanym przez nich frakcjom oraz zwalczają tych, którzy naprawdę walczą z Daesh – Iran, Syrię Asada i szyicki Hezbollah. Po czym ajatollah zaznaczył, że to jest niedorzeczne, aby USA stały u boku plemiennych oraz średniowiecznych Saudów i pouczały o prawach człowieka i demokracji, zarazem oskarżając Iran, który jest przykładem demokracji.

Najwyższy przywódca Islamskiej Republiki Iranu przestrzegał przed tym, aby wierzyć swoim wrogom, a więc Amerykanom. Zaznaczył, że dla Waszyngtonu problemem nie są prawa człowieka czy też sprawa irańskiego programu atomowego, ale istnienie Islamskiej Republiki, wspierającej sprawę palestyńską, której Iran nigdy nie opuści.

źródło:al-jazeera,presstv

Czytaj więcej:Al Jazeera wspomina o żołnierzach Andersa i Polakach uratowanych w Iranie. Historia Heleny Stelmach, mieszkanki Iranu

Katarski minister finansów: sankcje nie zaszkodzą naszej gospodarce. Katar obroni swoją walutę i ekonomię w kryzysie

Ali Szerif al-Emadi w wywiadzie dla katarskiego portalu Al-Jazeera uspokajał mieszkańców emiratu przed konsekwencjami embarga nałożonego na kraj przez sąsiadów. Możemy się obronić – oświadczył Emadi.

Czytaj więcej:CNN: Rosjanie stoją za atakiem hakerskim na katarską agencję prasową. Prowokacje z emirem Kataru w roli głównej

– Wielu ludzi myśli, że jesteśmy jedynymi, którzy na tym stracą. Jednak jeśli straci na wartości dolar, to sam dolar będzie stratny – stwierdził katarski finansista.

[related id=”24285″]Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrain i Egipt zerwały stosunki dyplomatyczne i nałożyły embargo na Katar związku z oskarżeniem o wspieranie przez ten kraj terroryzmu.

Al-Jazeera przypomina, że sankcje zakłóciły wpływ i import towarów do Kataru i spowodowały wycofanie się wielu banków zagranicznych z interesów w tym kraju. Portal przywołał opinię katarskiego ministra, który zapewnił, że eksport gazu przebiega bez zakłóceń:

– Biznes jak biznes, jesteśmy otwarci na wszelkie inicjatywy biznesowe. Wiemy, że czekają nas dwa lub trzy wyzwania i trudności. Mamy środki, które zapewniają nam bezpieczeństwo.

[related id=”22998″]Katar jest dostawcą gazu do Polski, jednak, jak dotąd, opinia publiczna nad Wisłą nie została poinformowana, czy kryzys w Zatoce Perskiej jest w stanie zakłócić nasze bezpieczeństwo i politykę energetyczną.

Al-Emadi dodał również, że rezerwy i środki finansowe przekraczają 250% przychodu krajowego, a więc obawy o krajową walutę – katarski rial – są bezpodstawne. Stwierdził też, że pomimo chwilowego kryzysu na giełdzie, który jest nieunikniony w takich przypadkach, gospodarka Kataru przetrwa sankcje oraz obecny kryzys polityczny.

źródło:al-jazeera

Czytaj więcej: Katar: Nie ma informacji wyjaśniających, co się stało – mówi w Poranku Wnet Michał Milford. Prasa pisze tylko o faktach

Doradca katarskiego MSZ ws. terroryzmu: gościliśmy w naszym kraju afgańskich talibów na prośbę Stanów Zjednoczonych

Mutlaq al-Kahtani, doradca katarskiego szefa MSZ, szejka Mohammeda bin Abdulrahmana Al Thaniego oświadczył, że kraj nie wspierał terrorystów salafickich, a wszelka pomoc była czyniona na prośbę USA.

– Talibowie otworzyli swoje biuro u nas w 2013 roku. Amerykanie mają w Katarze swoją bazę, strategicznie kluczową dla swoich działań w regionie. W 2013 roku zaczęliśmy prowadzić politykę otwartych drzwi i talibowie do nas przyszli na wyraźną prośbę ze strony Waszyngtonu – objaśniał tajniki sekretnej dyplomacji katarski dyplomata.

[related id=”22998″]Katar oskarżany jest przez Arabię Saudyjską o wspieranie salafickiego terroryzmu. Zdaniem portalu press.tv, takie zarzuty kierowane są związku ze wściekłością Rijadu na niepodległą i niezależną politykę uprawioną przez Katar. Irańczycy przypominają, że to Arabia Saudyjska ponosi odpowiedzialność za szerzenie i promowanie na świecie doktryny wahabickiej, która jest fundamentem filozoficznym salafickiego ekstremizmu.

Press.tv zerwanie stosunków z Katarem kojarzy z majową wizytą amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Trump miał zasugerować, że państwa Zatoki Perskiej powinny „izolować” regionalnych wichrzycieli, wskazując na Iran i ich bliskowschodnich sojuszników. Doha prowadzi politykę niezależną i usiłuje ułożyć sobie poprawne relację z Teheranem.

– Myślę, że to nie chodzi o antyterroryzm i nie o finansowanie terroryzmu. Myślę, że jest to zsynchronizowana kampania przeciwko mojemu krajowi, abyśmy zaprzestali aktywnej, niepodległej polityki zagranicznej. Jednak mogę zapewnić, że ta polityka dominacji i kontroli nie będzie skuteczna – zastrzegł al-Kahtani.

[related id=”23586″]Katarski szef MSZ szejk Mohammed bin Abdulrahman Al Thani:

– Iran zaoferował nam pomoc, tak samo jak inne przyjazne nam państwa. Rosja zaproponowała nam pomoc w razie potrzeby. Ale do tej pory jej nie potrzebujemy. To, co wykorzystujemy w chwili obecnej, to kanały przez Turcję i inne kraje – stwierdził szejk.

Ankara zapowiedziała już zapewnienie wszelkiej pomocy, nawet wysłanie kontyngentu wojskowego do Kataru.

źródło:presstv, hurriyet

Czytaj więcej: Dyplomatyczne zamieszanie na Bliskim Wschodzie. Arabia Saudyjska, Egipt, Bahrajn i ZEA zrywają kontakty z Katarem

Hassan Nasrallah: Nie uznajemy żadnych rozjemców. Od tej pory za każdą śmierć naszego bojownika odpowiada Izrael

Przewodniczący szyickiej Partii Boga (budzącej przerażenie zarówno w Rijadzie, jak i w Tel Awiwie) Hassan Nasrallah stwierdził, że Hezbollah rozlokuje swoje oddziały na granicy libańsko-izraelskiej.

Od wojny 33-dniowej w 2006 roku szyicka Partia Boga oficjalnie ustąpiła z granicy na rzecz armii libańskiej. Jednak w wyniku napięć i bezpośrednich konfrontacji między Hezbollahem i Izraelem zarówno w Syrii, jak i na obszarze Farm Shebaa, sekretarz generalny szyickiej organizacji uznał, że Partia Boga wraca na granicę. W przemówieniu z okazji 17 rocznicy wyzwolenia południowego Libanu Hassan Nasrallah potwierdził gotowość Hezbollahu do konfrontacji z Izraelem:

– Dzisiaj, po działaniach wojskowych w syryjskiej Kuneitrze i naszej odpowiedzi w Farmach Shebaa, chcę powiedzieć jasno: My, Islamski Ruch Oporu w Libanie, nie jesteśmy dłużej zobowiązani przestrzegać zasad zawieszenia broni. Nie uznajemy żadnej strefy rozjemczej. Czy to jest jasne? Jest naszym obowiązkiem – religijnym, moralnym, ludzkim oraz wewnętrznym prawem Libanu – aby stawić czoła agresji. Niezależnie od tego, skąd ta agresja pochodzi. Mamy prawo jej się przeciwstawić w stosownym miejscu i czasie, który my wybierzemy – stwierdził Nasrallah.

Izrael zapowiedział, że nie będzie tolerował na obszarze syryjskich Wzgórz Golan żadnych proirańskich frakcji, które wojują na południu Syrii z formacjami Jabatt Al Nusra. Tym samym pozycje szyickiej Partii Boga, jak i Irańskiej Gwardii Rewolucyjnej w południowej Syrii są celem dla izraelskiego lotnictwa i artylerii.

– Moje przesłanie na dzisiaj, wiadomość ze struktur kadrowych Hezbollahu: za każdego naszego bojownika zabitego z zimną krwią odpowiedzialnością obarczamy Izrael. I pomścimy każdego z naszych, w dowolnym miejscu i czasie, które uznamy za stosowne.

– Izrael musi zrozumieć, że nasz ruch oporu jest odważny, kompetentny i mądry. Mówię im dzisiaj z okazji wspomnienia męczenników z Kuneitry i specjalnej operacji w Farmach Shebaa. Niech wiedzą o tym, że nie boimy się wojny, nie boimy się ich i nie mamy nic przeciwko temu, aby ponownie stawić im opór. Konfrontacja nastąpi. Jeśli wojna zostanie nam narzucona, to my ją wygramy… zgodnie z wolą Boga – grzmiał przewodniczący Partii Boga.

Słowa Hassana Nasrallaha należy traktować poważnie. Już nieraz w przeszłości okazywało się, że Hezbollah „w swoim miejscu i czasie” realizował publiczne zapowiedzi swojego lidera. Od uzyskania stanowiska Sekretarza Generalnego Ruchu w 1992 roku Nasrallah powtarzał, że doprowadzi do wycofania się Żydów z południowego Libanu, co nastąpiło niespodziewanie wiosną 2000 roku. Następnie zapowiedział, że Izrael uwolni więźniów, m.in. Samira Kuntara, co nastąpiło po kompromitacji armii izraelskiej w 2006 roku. Podczas tej samej wojny wielu poważnych notabli z Arabii Saudyjskiej „ubolewało” nad sukcesami szyickiego ruchu oporu.

– Niech nikt nie próbuje nas straszyć Izraelem. To jest ten Izrael, który pobiliśmy w 2000 roku. Ten sam pokonali ludzie w Gazie kilka razy, ten Izrael pokonaliśmy w 2006 i ten sam pokonaliśmy wczoraj. Izrael jest słabszy niż pajęcza sieć. Po tym, co się stało w Kuneitrze i Farmach Shebaa, mówię wam: spróbowaliście z nami. NIGDY TEGO NIE RÓBCIE PONOWNIE – oświadczył Nasrallah.

Zdaniem komentatorów, kolejna, a więc trzecia wojna libańska może wybuchnąć w ciągu roku lub dwóch. Celem tej wojny dla Izraela jest maksymalnie osłabienie zdolności bojowych szyickiej Partii Boga, przerwanie ciągłości terytorialnej między szyickim Jabel Amal i Doliną Bekaa oraz wzmocnienie pozycji sunnickiego premiera Sadda Haririego kosztem maronicko-szyickiego sojuszu reprezentowanego przez prezydenta Michaela Aouna.

źródło:pure stream media

https://www.youtube.com/watch?v=rkw6ClasjEg

Al Jazeera wspomina o żołnierzach Andersa i Polakach uratowanych w Iranie. Historia Heleny Stelmach, mieszkanki Iranu

Polska zajmuje niewiele miejsca w katarskim gigancie medialnym, jakim jest Al Jazeera. Jednak ostatnio pomimo gorących temperatur w regionie portal przypomniał o naszych rodakach w Persji.

Tysiące Polaków zostało uratowanych w trakcie II wojny światowej przez Iran, a teraz Polska zamyka swoje drzwi przed uchodźcami – głosi lead artykułu wprowadzającego światowego czytelnika do nieznanej na ogół historii dramatu Polaków w ZSRR.

Dziennikarze katarskiego medium dotarli do Heleny Stelmach, która została wywieziona wraz z rodzicami ze wschodniej Polski do Sowietów. We wrześniu 1939 roku niemieccy żołnierze zaatakowali Polskę z zachodu, a wojsko sowieckie zajęło wschód kraju – objaśniał dziennikarz. Wszak dzięki dyrektywie Rydza-Śmigłego – z Sowietami nie walczyć – nie było wojny polsko-radzieckiej w 1939. „Mądrość polityczna” sanacji jest żywa i dobrze się miewa, chociaż dawno powinna wylądować na śmietniku historii.

Sowiecka Armia Czerwona deportowała ponad milion Polaków na Sybir i rodzina Heleny Stelmach była pośród wywiezionych. Chociaż zgodnie z prawdą historyczną to nie Armia Czerwona, lecz NKWD dokonywała wywózek, jak i liczba ponad miliona polskich obywateli jest mocno przesadzona. – Przyszli do nas po północy, wszystko co wzięliśmy to jedną walizkę z ubraniami, trochę biżuterii i zdjęć rodzinnych – wspominała Stelmach.

Al Jazeera przypomina, że wspomnienia Heleny Stelmach opublikowane zostały w języku farsi (po persku) w 2009 roku pt. „Od Warszawy do Teheranu”. Książka opowiada o koszmarze zesłania, które zakończyło się dla szczęśliwców w 1942 roku, kiedy to około 120 tysięcy Polaków wyszło z Sowietów do Iranu.

Nie jest to coś, o czym zwykli ludzie i politycy mówią lub nawet wspominają, mówił Narges Kharaghani, irański badacz losów polskich uchodźców w Persji w trakcie ostatniej wojny światowej. Jest to jeden z tych niedopowiedzianych tematów, albowiem po zakończeniu wojny zwycięskie państwa chciały mówić tylko o zbrodniach niemieckich. Teraz, związku z nowym „eksodusem” uchodźców, nie ma sensu wspominać o tej historii – zaznaczył historyk.

Wśród polskich uchodźców szalał tyfus i dyzenteria. Wielu nie dotarło do Iranu, wielu również umarło z wycieńczenia i chorób – przypomina katarski portal. Iran i Irańczycy przyjęli uchodźców otwartym sercem i użyczyli wszelkich środków, chociaż te były ograniczone związku z klęską głodu i politycznym fermentem. Jednak Polacy byli dobrze przyjęci i wielu pracowało jako tłumacze, pielęgniarki, sekretarki, kucharze czy krawcy. Niektórzy po ożenku zostali w kraju na stałe – zaznacza Al-Jazeera.

Helena Stelmach była jedną z tych osób, które zdecydowały się zostać w Iranie na stałe. Pomimo tego, że dzisiaj Polska jest członkiem Unii Europejskiej.

Opr. na podstawie al-jazeera

Czytaj więcej:Irańska Gwardia Rewolucyjna wydała komunikat, w którym twierdzi, że za zamachami stoi Arabia Saudyjska oraz USA

Liban jest krajem, w którym katolik jest obywatelem pierwszej kategorii. Tam polityka i religia są ze sobą związane

W kolejnej audycji Popołudnie Radia WNET Paweł Rakowski opowiadał o realiach libańskich. Dziennikarz przedstawił związki polityki i religii, które są w kraju cedru nierozerwalnie ze sobą związane.

Czytaj też: Abuna Kaziemierz Gajowy: Liban skutecznie opiera się fali terroryzmu i jest bezpieczniejszy niż niejeden kraj w Europie

W Libanie polityka i religia są ze sobą nierozerwalnie związane. Patriarcha maronicki historycznie był też przywódcą politycznym, albowiem na terytorium dzisiejszego Libanu nie było struktur państwowych i naturalnie to dotrwało do naszych czasów. Obecnie jest państwo – premierzy, rząd itd. Parlament, wobec którego Libańczycy są zgodni, żeby powywieszać.

[related id=”22326″]Od kilku lat panuje tzw. obstrukcja parlamentarna i władza nie potrafi rozpisać już wielce opóźnionych wyborów. Doszło nawet do tego, że któryś ze 128 parlamentarzystów publicznie zaproponował, żeby posłowie mieli dożywotnie pensje za swoją kadencyjną „służbę” narodowi – opowiadał dziennikarz, dodając następnie, że władza w Libanie jest niejako dziedziczna. Głównym przywódcą maronickim w latach 70. i na początku 80. był Baszir Gemayel – dowódca tzw. Falangi, a więc formacji zbrojnej, która broniła wsi maronickich przed Palestyńczykami. I ta właśnie „Falanga” optowała za koncepcją, że maronici nie są Arabami, lecz Fenicjanami, albowiem język arabski zdominował zarówno w liturgii, jak i w życiu codziennym dopiero w XIX wieku.

Rakowski wspomniał, kim są Fenicjanie – a więc lud znany nam z Pisma Świętego, który wynalazł pismo i pieniądz. A w Libanie bardzo sympatycznie rozmawia się o pieniądzach. Nie ma żadnego targowania – masz cenę, np. 5 dolarów, to ją płać i się ciesz, że tylko tyle. Nie ma co próbować swoich sił nabytych na jakiś wycieczkach w Turcji czy w Egipcie. Tutaj to nie działa. Wróć, jak będziesz miał pieniądze, i to wszystko. Niemniej wedle pewnych prądów ideologicznych maronici mieli nie być Arabami. Jednak koncepcja ta odchodzi powoli, albowiem nawet na szczycie Ligi Państw Arabskich prezydent kraju Michael Aoun, maronita, powiedział, że Liban jest krajem arabskim.

A więc ta dziedziczność władzy polega na tym, że jak przywódcą pewnej frakcji maronitów był Baszir, tak obecnie jej liderem jest jego syn Nadim. To samo dotyczy sunnitów – syn wielkiego premiera kraju Rafika Harririego, Saad, jest obecnie premierem. Tak samo u Druzów. Był Kemal Jumbulatt, którego zastąpił syn Walid, którego zastąpi jego syn Timour.

[related id=”23457″]Jednak najważniejszą postacią w tym układzie pozostaje patriarchat maronicki. W Libanie mamy 16 wyznań, grup etnicznych itd. i przypadku prawdziwego zagrożenia kolejną niepotrzebną wojną domową, o którą w tym kraju bardzo łatwo, decydenci różnych wyznań spotykają się w pałacyku patriarchy w Bkerke. Tam prawdziwi przywódcy debatują nad tym, jak nie doprowadzić do ponownej katastrofy, ponieważ w Libanie są takie nastroję, że może być wszystko, byle nie wojna. Ona jest nikomu niepotrzebna i jej nikt nie chce, ale ona wciąż wisi nad krajem. W Libanie krzyżują się interesy wszystkich. Wczoraj rozmawiałem z Witoldem Gadowskim, który mówił mi o wielu rosyjskich firmach w bejruckim porcie, które przeniosły się tam z Cypru. A patriarcha maronicki jest tym, który to wszystko spaja.

Ilu jest maronitów w Libanie? To jest pytanie polityczne, albowiem wedle konsensusu ustalonego jeszcze przez Francuzów to maronici mieli być najliczniejszą grupą, a więc mieli sprawować władzę. Jednak jak wiemy, tak już nie ma. Szacuje się, że w Libanie na 6 mln ludzi, jest 2-2,5 mln maronitów. Najliczniejszą grupą są szyici, bite 40%. Te 6 mln to są tylko obywatele kraju. Ale pamiętajmy, że tam jest prawie 3 mln uchodźców – z 2,5 mln z Syrii i 0,5 mln Palestyńczyków. I oni nigdy nie dostaną obywatelstwa libańskiego. Nigdy. Nawet w przypadku mieszanego małżeństwa, to nielibański współmałżonek, jak i dzieci z takiego związku, nigdy nie dostaną libańskiego paszportu. Po prostu nigdy. Natomiast są tam Polki czy Polacy, co poślubili maronitów czy maronitki, i z tego, co słyszałem, to mogą się ubiegać o paszport libański, który im jest niepotrzebny. Pamiętajmy o tym, że w Libanie opłaca się być katolikiem w wielu sprawach. To jest chyba jedyne miejsce na świecie, w którym jak się jest katolikiem, to się jest obywatelem pierwszej kategorii.

[related id=”23741″ side=”left”]Kościół maronicki jest największym posiadaczem ziemskim, tym samym na jego ziemi ludzie budują domy, zakładają interesy, firmy itd. Ale Kościół tam dba o sprawy materialne swoich, w takich wypadkach 24-godzinnych parafian. Kościół jest dużym pracodawcą, ponieważ maronici wyjeżdżają z kraju. Są elitą intelektualną, doskonale wykształceni, i mogą bez trudu znaleźć zatrudnienie na świecie. Ale jest poczucie, że trzeba bronić tego dziedzictwa, miejsc świętych, a do tego potrzebna jest formuła ekonomiczna, nad którą pieczę trzyma Kościół. Jak byłem w seminarium, to kierownik tej placówki ks. Nader pokazywał zdjęcia jakiegoś rocznika, z którego połowa pojechała za granicę – do Ameryki Płd., USA, Australii. Widać, że mają większy narybek seminarzystów niż kraj potrzebuje, ale też pokazuje to, jaka jest skala emigracji tej społeczności. Zresztą podobnie, wedle instytucji wyznaniowej, zorganizowani są szyici.

Taka organizacja ma swoje historyczne podłoże. Muzułmanie domagali się od chrześcijan specjalnego podatku. Prości wieśniacy, z reguły na skutek ucisku fiskalnego, w pewnym momencie przechodzili na islam. Jednak tam, gdzie Kościół był też sprawnie ekonomicznie zorganizowany – tak jak w Delcie Nilu czy też w górach Libanu – to łatwiej było się opłacić – zaznaczył Rakowski.

Posłuchaj całej rozmowy!

Czytaj więcej: Liban – Bejrut, Harrisa, Bkerke, Ghazir – objazd Pawła Rakowskiego po kraju Cedrów. Bogactwo, kontrasty, magia Libanu

Uchodźcy z Syrii muszą pracować. Liban ich nie chce, a w po wojnie Hezbollah ich wypchnie z powrotem do Syrii

Autor reportaży dla „Kuriera WNET” Paweł Rakowski bawił w kraju cedrów. Podzielił się obserwacjami na temat tego fantastycznego państwa. Do Libanu napłynęło od 2010 roku 2-3 mln uchodźców z Syrii.

Gościem Andrzeja Abgarowicza w „Południu Wnet” był Paweł Rakowski, dziennikarz Radia Wnet i autor reportaży dla „Kuriera Wnet”, który właśnie wrócił z podróży do Libanu.

– W Libanie widziałem dużo uchodźców z Syrii. Tam ludności się nie liczy, ponieważ jest to kwestia polityczna. Wedle dawnych ustaleń postkolonialnych uznano, że maronici mają rządzić, ale ci  już dawno nie są większością, o czym wszyscy wiedzą. Dlatego, żeby nie tworzyć kolejnych pretekstów do kolejnych wojen, po prostu nie liczy się ludności. Przyjmuje się, że jest 6 mln obywateli Libanu, chociaż wiadomo, że liczba szyitów znacznie wzrosła w związku z ich wielką dzietnością – mówił dziennikarz w audycji Andrzeja Abgarowicza.

[related id=”22326″]Do 6 mln obywateli tego kraju – albowiem nie do końca można powiedzieć, że Libańczyków, ponieważ ci to maronici – tak więc do 6 mln obywateli tego kraju domaszerowało od 1 do 3 mln uchodźców z Syrii, która okrąża Liban z dwóch stron. Ci ludzie, choć są niechciani, przyszli. Mówiąc o uchodźcach, dziennikarz zdecydowanie odróżnił chrześcijan od muzułmanów. Jak wiadomo, Libanem rządzą katolicy, a więc chrześcijanie mają większą szansę na uzyskanie pomocy i zatrudnienia.

– Wszyscy uchodźcy muszą pracować. Państwo ich nie zauważa. Właściwie w Libanie państwa nie ma. Jeżeli uchodźcy robią problem, to wojsko, czy raczej Hezbollah, robi z tym porządek. Póki co, wzrosła przestępczość. Na pewnym elitarnym osiedlu maronickim uchodźcy zniszczyli wszystkie kapliczki  (albowiem ludzie w Libanie nie stawiają w swoich ogrodach durnych pajaców czy krasnali, tylko kapliczki). No i mieszkańcy tego osiedla stwierdzili, że od 18 do 6 rano w ich okolicy ma nie być uchodźców. I ich nie ma.

Dziennikarz zastrzegł, że nie wiadomo, czy chrześcijanie z Syrii naprawdę są chrześcijanami, albowiem w początkowym etapie wojny powszechne były mordy na chrześcijanach, dokonywane w celu uzyskania ich dokumentów tożsamości. A w Libanie chrześcijanie zatrudniają chrześcijan. Więc jest większe prawdopodobieństwo, że uchodźca-chrześcijanin zostanie kelnerem czy pomocnikiem w sklepie spożywczym. Oczywiście zarobki w takiej sytuacji nie gwarantują nawet przeżycia, ale przynajmniej jest sposobność na zaparzenie wrzątku i ugotowanie ryżu.

– Uchodźcy muzułmańscy są w gorszej sytuacji. Muszą pracować i pracują głównie na budowach. Nikt ich nie chce w Libanie i nie ma siły, aby powstrzymać ich napływ, ale jest siła, aby ich wygonić. Granicy nie da się upilnować. Tam są góry. No i tam, gdzie jest Hezbollah, oczywiście uchodźcy sunniccy nie garną się masowo. Uchodźcy z Syrii nigdy nie będą mogli zalegalizować swojego pobytu w Libanie, nawet w przypadku mieszanego małżeństwa. Dzieci z takich związków też nigdy nie będą obywatelami Libanu – nigdy.

– Kolejny problem z Syryjczykami jest taki, że oni wyszli z kraju, w którym była komuna, i nie potrafią się odnaleźć w kapitalistycznym, nowoczesnym Libanie. Nie są przyzwyczajeni do tamtejszych warunków pracy. A więc Syryjczycy pracują, żebrzą, kradną, a kobiety prostytuują się.

– Ci ludzie w swojej masie mieszkają „pod mostem”. Mają swoje obozy, ale  do nich nie dotarłem. Syryjczyków jest pełno, ale nie zauważyłem, aby kogoś zaczepiali. Widać, że to są bardzo nieszczęśliwi ludzie, którzy mają za sobą straszne przeżycia. Kościół maronicki im pomaga.

Posłuchaj całej rozmowy!!