Wrzesień 1939 we wspomnieniach ówczesnego ośmiolatka. Panika i tułaczka po Pomorzu w ucieczce przed Niemcami

Feldfebel wrzeszczał, że Polska nigdy więcej nie powstanie, bo Polacy ją przepili, przetańczyli i przeżarli. Pocieszył wszystkich, że Hitler zaprowadzi porządek, który nam również wyjdzie na dobre.

Zygmunt Zieliński

Zamiast iść do drugiej klasy, już o świcie siedziałem wraz z innymi na wozie konnym, który zawiózł nas do Sartowic, gdzie promem przeprawiliśmy się przez Wisłę. Zaczęła się dwutygodniowa odyseja. Wszystko odbywało się zbyt szybko, by zarejestrować pamięcią ciągłość wydarzeń. Przeprawa przez Wisłę odbywała się w panice, bo ktoś puścił wieść, że niemieckie oddziały są tuż. W rzeczywistości słychać było z daleka grzmoty, przypuszczalnie artyleryjskie. Jakoś, nie wiem, jakim środkiem lokomocji, trafiliśmy do Chełmna i tam po raz pierwszy przeżyliśmy bombardowanie. Schronieniem, dość wątpliwym, był klasztor sióstr szarytek. Bomby padły głównie do Wisły i chyba zatopiły jakąś barkę.

Spodziewaliśmy się spotkać ojca, który z nami nie uciekał, mając za zadanie wraz z małym oddziałkiem Obrony Narodowej ochranianie względnie zniszczenie urządzeń łączności. Podobno przechodził przez Chełmno, ale w tej ciżbie ludzi odnalezienie się graniczyłoby z cudem.

Losy ojca potoczyły się potem inaczej niż nasze, bowiem my wróciliśmy po dwóch tygodniach do Pruszcza, a ojciec, jako niezmobilizowany (39 lat) oficer rezerwy szedł jednak z wojskiem, uczestniczył w kilku bitwach i dostał się za Bug, gdzie ogarnęli go wraz z innymi bolszewicy. Tylko opanowaniu zawdzięczał wydostanie się z niewoli, bowiem puszczali „raboczich”, a on podał się za „pocztyliona”. Śmierć była mu widocznie pisana nie w Katyniu, a gdzieś pod Chojnicami w Borach Tucholskich, z rąk Niemców.

Z Chełmna jakimś cudem, już pociągiem, dostaliśmy się do Kornatowa pod Toruniem, gdzie transport został zbombardowany. Utraciliśmy wszystko prócz podręcznych bagaży, bowiem po powrocie do pociągu, kiedy ustało bombardowanie, większości pozostawionych rzeczy już nie zastaliśmy. Widocznie złodzieje nie bali się bomb, podobnie jak Boga, okradanie ludzi w takiej sytuacji było bowiem świadectwem braku podstawowych zasad moralnych.

Po powrocie do Pruszcza również zastaliśmy mieszkanie wyrabowane. Czego nie ukradli rodacy, zasekwestrowali Niemcy, bowiem, jak się podobno wyraził jeden z miejscowych do mojej matki: „hier gibt nur deutsches Eigentum” – tutaj wszystko jest własnością niemiecką. Okazało się, że nawet albumy ze zdjęciami rodzinnymi. (…)

Nikt nie wiedział, dokąd należy się udać. Pojechaliśmy częściowo szosą warszawską, a najczęściej zaś wzdłuż niej, bocznymi drogami. Pierwsze bombardowanie przeżyliśmy w Lubiczu. O mało nie skończyło się to tragicznie. Wóz nasz pozostał w brzozowym zagajniku tuż przy wjeździe do wsi. Ponieważ babka moja nie chciała się ruszyć z miejsca, pozostawiono ją na straży naszych resztek mienia. Wszyscy inni poszli do wsi szukać ewentualnego schronienia i paszy dla koni. Zaszliśmy do pierwszej z brzegu chaty, ale łatwo było zauważyć, że właścicielami było starsze małżeństwo niemieckie.

Był tam też dorosły ich syn. Nalegał on, by rodzice opuścili dom, co było zrozumiałe ze względu na trwający nalot. On sam był bardzo nerwowy i stale wchodził na poddasze. W pewnym momencie zbiegł po drabinie ustawionej w sieni i siłą chciał wypchnąć rodziców z domu; zaczął też mówić po niemiecku, choć dotąd mówili, on i jego rodzice, wyłącznie po polsku. Wyjściu ich z domu przeciwstawił się jeden z naszych listonoszy, grożąc pistoletem.

W czasie szamotaniny nagle posłyszeliśmy straszny huk, drewniane ściany zachwiały się i cały dom się przechylił. Bomba padła o kilka metrów od progu. W niedługim czasie zjawili się dwaj żołnierze, chyba z jednostki kawaleryjskiej stojącej nieopodal w lesie, w którym znajdował się także nasz wóz.

Syn gospodarzy wyskoczył przez okno, ale zaraz został przyprowadzony przez innych żołnierzy, którzy przypuszczalnie otaczali dom. Zabrano go, a nam powiedziano, że dawał znaki białą płachtą, którą powiewał z dymnika. (…)

Kiedy po jakimś tygodniu wyruszyliśmy z gościnnej wsi – nie wiedząc, jak przebiega front, gdzie się znajdują Niemcy – zobaczyliśmy ich po ujechaniu zaledwie kilku kilometrów. Była to ciężarówka z kilkunastoma żołnierzami. Dowodził bardzo opasły feldfebel, którego mam przed oczyma, jakby to było wczoraj. Dokonano pobieżnej rewizji, zaznaczając, że jeśli znajdą broń, której zaraz się nie odda, to wszyscy łącznie z dziećmi będziemy rozstrzelani.

Matka miała mały pistolet, podobnie jak jeden z listonoszy. Po oddaniu ich zaniechano ledwo rozpoczętej rewizji, a gruby feldfebel zaczął żartować, pytając, czy nie znudziła się nam wycieczka w takim upale i kurzu. Matka moja zaczęła płakać, co go jakoś rozwścieczyło. Zaczął wrzeszczeć, że Polska nigdy więcej nie powstanie, bo Polacy sami ją przepili, przetańczyli i przeżarli. Pocieszył jednak wszystkich, że Hitler zaprowadzi porządek, który nam również wyjdzie na dobre. Inni żołnierze nawet na nas nie spojrzeli, mieli ponure miny i, jak się wydawało, humor sierżanta nie czynił na nich wrażenia. (…)

Miejscowi Niemcy obiecali ojcu zemstę. Za co, tego nie wiedział ani ojciec, ani nikt inny, bowiem ojciec utrzymywał z miejscowymi Niemcami dobre, z niektórymi nawet przyjacielskie stosunki.

Już następnego dnia zjawili się ludzie z Selbstschutzu i zabrali ojca, zdaje się do remizy strażackiej, gdzie przetrzymywani byli już inni Polacy. Ojciec został okropnie skatowany, podobno miał odbite nerki i nawet, gdyby go później nie zamordowano, prawdopodobnie nie przeżyłby.

Erich Schmidt, a także mleczarz Papke, nasz sąsiad, wymogli na owym oficerze, który przesłuchiwał matkę, zwolnienie ojca. Przedtem jednak matka została ponownie wezwana dla wyjaśnienia, skąd w naszej skrzyni schowanej przed ucieczką znalazła się szabla i ów pistolecik. Przy przesłuchaniu był jeden z miejscowych Niemców, bardzo młody człowiek, któremu ojciec wyświadczył niejedną przysługę, a który w obecności matki postulował rozstrzelanie ojca z tej racji, że był polskim oficerem i urzędnikiem państwowym. Zdenerwowany wehrmachtowiec wrzasnął na niego w pewnym momencie, zapytując go, czy zatem i on, niemiecki oficer, też jest wobec kogoś winny, ponieważ jest tym, kim jest? Kiedy wreszcie się go pozbył, powiedział do matki, że nie może pojąć, dlaczego tutejsi Niemcy tak nas nienawidzą.

Jego zdaniem, dobrze im się w Polsce powodziło, choć uskarżali się na prześladowania. – Nie rozumiem tu czegoś – mówił do matki – ale wiem jedno: państwo, cała rodzina, musicie natychmiast stąd uchodzić i dobrze się, przynajmniej na jakiś czas, przyczaić, bo ja dziś tu jestem, jutro może mnie nie być, a skoro wejdzie tu inna władza (chyba miał na myśli gestapo), zabiją was.

Pani mąż zostanie uwolniony jeszcze dziś, a jutro ma was tu nie być. Niech pani zabierze mundur swego męża, bo rekwirujemy tylko broń. Z tego munduru miałem potem ubranie, które nosiłem prawie przez całą wojnę. Wyrosłem z niego chyba dopiero gdzieś w 1943 r.

Kiedy wrócił ojciec, zmaltretowany nie do poznania – był bowiem nie tylko bity, ale razem z wójtem musiał ciągnąć przez całą wieś wóz wypełniony śmieciami, a popędzali ich młodzi członkowie Selbstschutzu – ten zwykle bardzo energiczny mężczyzna zupełnie opadł z sił. Opowiadał tylko, że w czasie ich maltretowania na ulicy niektórzy Niemcy szybko znikali z pola widzenia, ale gawiedź podszczuwała konwojentów, robiła złośliwe uwagi pod adresem maltretowanych.

Ojciec nigdy nie powiedział, kto go bił, choć matka o to się dopytywała. Argumentował, że to wzbudziłoby nienawiść do tych ludzi, a chrześcijaninowi nie wolno nienawidzić. Taka była jego religijność, bez ostentacji, ale konsekwentna bez granic.

Cały artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Wrzesień 1939 w przeżyciach ośmiolatka” znajduje się na s. 8–9 wrześniowego Kuriera WNET” nr 111/2023.

 


  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł ks. Zygmunta Zielińskiego pt. „Wrzesień 1939 w przeżyciach ośmiolatka na s. 8–9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 111/2023

Dr Osiński o Marianie Rejewskim i jego powojennych losach, dr Ceran o sytuacji w Bydgoszczy we wrześniu 1939 roku

Gośćmi „Poranka Wnet” są: Krzysztof Osiński – redaktor naczelny „Zbliżenia”, który opowiada o Marianie Rajewskim oraz Dr Tomasz Ceran – historyk, który mówi o sytuacji Bydgoszczy we wrześniu 1939.


Trwa Wielka Wyprawa Radia Wnet – kolejnym jej przystankiem jest Bydgoszcz. Gośćmi „Poranka Wnet”, prosto ze stolicy województwa kujawsko-pomorskiego, są: Krzysztof Osiński – redaktor naczelny „Zbliżenia”, który mówi o Marianie Rejewskim, polskim matematyku i kryptologu, który w 1932 roku złamał szyfr Enigmy oraz Dr Tomasz Ceran – historyk, który mówi o sytuacji Bydgoszczy we wrześniu 1939 roku. Dr Krzysztof Osiński opowiada o Marianie Rejewskim – słynny naukowiec pochodził z Bydgoszczy, dziś ma status jednego z najsłynniejszych obywateli w historii tego miasta. Jego zasługi są powszechnie znane nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Jego czyny spowodowały skrócenie II wojny światowej, a tym samym przyczyniły się do tego, że kilka milionów osób ocaliło życie. Dokonał niesamowitej rzeczy kryptologicznej, docenianej przez dzisiejszych specjalistów, którzy dysponują najnowszą technologią – on natomiast posiadał tylko kartkę papieru, ołówek i swój genialny umysł.

Mało znane są powojenne losy Rejewskiego – w 1946 roku, po 7 latach spędzonych poza granicami kraju, zdecydował się on na powrót w rodzinne strony, pomimo rozpoczynającej się okupacji sowieckiej. Główną motywacją była rodzina – kryptolog, wyjeżdżając z Polski w 1939 roku, zostawił w ojczyźnie żonę i dwójkę małych dzieci. Celem nie było jednak pozostanie w kraju.

Zamierzał powrócić po to, żeby wywieźć rodzinę i osiedlić się we Francji – chciał tam zająć się matematyką ubezpieczeniową, w której specjalizował się przed wojną.

Rzeczywistość kształtującego się systemu totalitarnego zweryfikowała jednak te plany negatywnie – ponowne przekroczenie granic okazało się niemożliwe. Naukowiec zmuszony był ułożyć sobie życie, dostosowawszy się do panujących w Polsce warunków.

Podjął pracę, zaczął tutaj egzystować – poniżej swoich genialnych możliwości, jako urzędnik. Musiał jednak ukrywać ten bagaż wywiadowczy, który zgromadził – praca dla przedwojennego wywiadu, działanie w trakcie II wś sprawiło, że stał się naturalnym wrogiem komunistów.

Mimo początkowo skutecznego ukrywania się, w pewnym momencie Marian Rejewski zaczął budzić zainteresowanie UB, które podejmowało kolejne próby wytropienia dawnych służb wywiadowczych – spotkały go z tego powodu pewne konsekwencje, jednakże ostatecznie sowietom nie udało się zgromadzić ilości danych zbliżonych do stanu faktycznego.

Zaczął budzić zainteresowanie bezpieki, która spowodowała usunięcie go z pracy i różnego rodzaju szykany, ale nieudolność tych funkcjonariuszy UB nie przyczyniła się do tego, że w pełni odkryli jego rolę w rozpracowywaniu Enigmy. Dzięki temu mógł tu funkcjonować i przetrwać.

Drugim z gości jest historyk Tomasz Ceran, który mówi o sytuacji Bydgoszczy podczas września 1939 r. Chwilę po wejściu Niemców do miasta, zaczęła się eksterminacja polskiego społeczeństwa. Działania wojsk hitlerowskich były niezwykle okrutne – miało to związek z wcześniejszą potyczką na tym terenie.

Sami Niemcy szacowali, że tylko w ciągu 4 dni od wejścia Wehrmachtu do Bydgoszczy zginęło 200-300, a nawet do 400 Polaków. Ma to związek z 3 i 4 września – 3 września wycofująca się armia polska wkracza do Bydgoszczy i zostaje ostrzelana przez niemieckich dywersantów – dywersja zostaje krwawo stłumiona, ginie bardzo dużo Niemców. Mieli więc „pretekst” do przeprowadzenia eksterminacji polskich elit.

Wrzesień, październik i listopad, przepełnione tragicznymi wydarzeniami, były najcięższymi miesiącami dla Bydgoszczy podczas II wojny światowej.

Dla Bydgoszczy to jest najgorszy okres w okupacji niemieckiej – późnej już takiego natężenia ten terror nie ma.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

PK

Paweł Bobołowicz: Putin wraca do rosyjskiej retoryki imperialnej. Przerażające, że w tym kontekście pojawia się Polska

W Mińsku odbyły się rozmowy między władzami ukraińskimi a prorosyjskimi separatystami. Nie przyniosły przełomu. Władimir Putin zgłasza roszczenia do kolejnych części państwa ukraińskiego.

.

Kijowski korespondent Radia WNET Paweł Bobołowicz komentuje nieudane rozmowy przedstawicieli ukraińskich władz z reprezentami samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Negocjacje dotyczyły wymiany jeńców w formule „wszyscy za wszystkich”. Ukraińcy mają nadzieję, że sprawa zostanie uregulowana do końca roku.

Gość Popołudnia WNET omawia doroczną, czterogodzinną konferencję Władimira Putina:

Ten były KGB-owiec postanowił zostać historykiem.

Prezydent Putin stwierdził, żę działania wojsk sowieckich na terytorium Polski we wrześniu 1939 r,. była uzasadniona, ponieważ rząd Polski upadł i nie był w stanie kontrolować państwa. Przedstawił również tezę, że naród ukraiński w zasadzie nie isnieje, a tereny nadczarnomorskie należą się Rosjo. Paweł Bobołowicz zauważa, ze podobnie Putin mówił o Krymie już kilkanaście lat przed jego aneksją.

Putin  powraca nie tylko do myśli sowieckiej, ale i do imperialnej myśli rosyjskiej. […] Ciężko stwierdzić , ze Putin rzeczywiście chce procesu pokojowego. Te wypowiedzi świadczą o tym, że ma całkiem inne pomysły, jeśli chodzi o tę część Europy. Przerażające, żę w tym kontekście pojawia sie też Polska.

Rozmówca Jaśminy Nowak odnosi się do pozytywnych wypowiedzi Władimira Putina o prezydencie USA Donaldzie Trumpie. Zgadza się z tezami, że Putin tak naprawdę chce Trumpowi zaszkodzić:

Putin jest mistrzem w stosowaniu figur retorycznych. Może grać na to, że Trump podejmie inną decyzję niż Kongres ws. sankcji. Celem Rosji putinowskiej jest doprowadzenie do sytuacji chaosu {..] Podgrzewanie emocji takim rzeczom służy.

Paweł Bobołowicz odnotowuje, że ukraińskie media poświęciły konferencji prezydenta Federacji Rosyjskiej bardzo dużo uwagi. Komentowały nie tylko wypowiedzi antyukraińskie, polskie wątki również nie uszły ich uwadze.

Wysłuchaj całej rozmowy juz teraz!

A.W.K.

Wrzesień 1939. Spartanie przed Polakami pochyliliby czoła / Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 63/2019

Stawiam znak równości między bohaterską śmiercią Raginisa, który poległ podczas agresji Niemiec, a śmiercią Bołbotta, który poległ w obronie tych samych granic przed agresją stalinowskiej Rosji.

Spartanie przed Polakami pochyliliby czoła

Wojciech Pokora

Świt 18 września 1939 roku. Pogranicze polsko-sowieckie. Z poleskiej wsi wyruszają dwie postaci. Poleszuk, który opowiadał później o tej chwili, był przekonany, że widzi parę na porannym spacerze. Szli w kierunku wsi Szachy. W drodze milczeli. W pewnej chwili przemówił mężczyzna:

– Ja nie mogę, nie mogę czekać ostatniej chwili! Muszę jeszcze teraz, póki jest Polska. I trzeba spokojnie, z honorem.

Chwilę później zatrzymali się przy rozłożystym dębie. Mężczyzna rozpuścił w garnuszku z wodą tabletki luminalu i podał go kobiecie. Spojrzała ostatni raz na niego i wypiła zawartość. Usiadła oparta o drzewo i zasypiając, jak przez mgłę, obserwowała, co robi jej partner. On zaś połykał w tym czasie pastylki efedryny. Pobudzają krążenie krwi. Patrzyła, jak siada blisko niej, z lewej strony. Wyjął żyletkę i podciął sobie żyły. Na rękach, na nogach i ostatecznie tętnicę szyjną. Zasnęła. On padł na wznak i wykrwawiał się, znacząc swoją krwią ziemię, która jeszcze była Polską. Kobieta nazywała się Czesława Oknińska-Korzeniowska, mężczyzna to Stanisław Ignacy Witkiewicz. Witkacy.

Pogranicze w ogniu

Wieś Jeziory, w której Witkacy spędził ostatnie dni życia, jest poleską wsią w powiecie rówieńskim. Leży ok 40 km na północny wschód od Sarn i ok 60 km od Tynnego, gdzie w chwili samobójczej śmierci artysty trwało obsadzanie obiektów, odtwarzanie łączności i uzupełnianie amunicji i uzbrojenia w umocnieniach podległych ppłk. Nikodemowi Sulikowi, dowódcy pułku Korpusu Ochrony Pogranicza „Sarny”.

To właśnie z tego pułku rekrutował się legendarny kapitan Władysław Raginis, heroiczny obrońca Wizny, który opuścił KOP „Sarny” w ostatnich dniach sierpnia. Jak się miało niebawem okazać, nie był on jedynym bohaterem rekrutującym się z tego regimentu.

Dlaczego 18 września o świcie graniczne fortyfikacje nie były w pełni uzbrojone i trwało ich obsadzanie i uzupełnianie amunicji? Wpływ na to miały dwie decyzje. Pierwsza była związana z groźbą ataku Niemiec na Polskę. Wzmocniono wówczas żołnierzami i sprzętem Pułku KOP „Sarny” Obszar Warowny „Śląsk” oraz pas obronny SGO „Narew”. Druga decyzja przyszła w formie rozkazu 14 września. Marszałek Rydz-Śmigły zdecydował o przerzuceniu na przedmoście rumuńskie wszystkich możliwych oddziałów wojskowych. W tym granicznych ze wschodu.

Zgodnie z rozkazem, należało opuścić fortyfikacje, załadować dwa baony wraz ze sprzętem do wagonów i wysłać je do miejsca zgrupowania. Zdemontowano wówczas broń maszynową i artylerię w obiektach fortyfikacyjnych. Załadunek trwał dwie doby i wieczorem 16 września transport gotowy był do odjazdu. Doszło jednak tego dnia do silnego bombardowania przez niemieckie samoloty stacji kolejowej w Równem, co spowodowało chaos organizacyjny i zablokowało ruch pociągów z rejonu Sarn. 17 września sowieci napadli na Polskę. Na wieść o tym podjęto decyzję o rozładowaniu transportu. Wyładowano wówczas i podporządkowano Sulikowi batalion forteczny „Osowiec” mjr. Antoniego Korpala, batalion marszowy 76 pp mjr. Józefa Balcerzaka oraz sformowany w Grodnie, tuż przed decyzją o wycofaniu wojsk, oddział piechoty ppłk. Edwarda Czernego. Ppłk Sulik przejął także pod komendę pociąg pancerny pod dowództwem kpt. Zdzisława Rokossowskiego.

18 września upłynął w tym rejonie spokojnie, mimo że sowieci przekroczyli granicę z Polską na innych odcinkach już dzień wcześniej i dotarli do Równego. Część sąsiednich strażnic podjęła walkę, niektóre nie miały na to nawet szans. Jak wspomina Kazimierz Odyniec, syn sierżanta baonu KOP „Hoszcza” Antoniego Odyńca:

„Kiedy 17 września granicę polską przekroczyły wojska sowieckie, panowało u nas przekonanie, że Rosja idzie nam z pomocą w walce z Niemcami. Jak daleka była dezinformacja, niech świadczy fakt, że dowództwo baonu w Hoszczy otrzymało telefoniczne powiadomienie z Równego, że wojska sowieckie są naszymi sojusznikami i że należy przygotować przyjęcie dla sojuszników na 150 osób na godz. 17.00.

Kilku oficerów w strojach galowych czekało przed bramą parku, w którym znajdowały się koszary. Około wspomnianej godziny przed bramę zajechał sowiecki samochód wiozący kilku oficerów sowieckich. Nasi oficerowie prezentowali broń. Po krótkim powitaniu jeden z sowieckich oficerów wydał rozkaz oddania broni. Zaskoczenie było kompletne. Polscy oficerowie na oczach Rosjan łamali szable oficerskie. Trzy dni później uformowano kolumnę jeniecką złożoną z oficerów, podoficerów i szeregowców KOP-u i pognano ich aż do Starobielska” (za: Czesław Grzelak, Szack – Wytyczno 1939, Bellona 2001, s.108).

O godz. 18.00 do ppłk. Sulika zatelefonował generał Orlik-Rückemann, który zalecił natychmiast wycofać się na zachód w kierunku na Kowel. Sulik miał odpowiedzieć, że nie wycofa się bez walki, na co generał odpowiedział, by bronić się, póki to będzie możliwe, a następnie wycofać się za Styr i szukać łączności z generałem.

Termopile Wschodu

Świt 19 września 1939 roku. Granica polsko-sowiecka w pasie obrony pułku „Sarny”. Panuje gęsta mgła. Pod osłoną nocy i mgły w okolice polskich umocnień sowieci podciągają czołgi i artylerię. Przed godziną 4.00 rozpętało się piekło. Główny atak 60 Dywizji Strzeleckiej Armii Czerwonej ruszył na umocnienia w okolicach miejscowości Tynne, dowodzone przez kpt. Emila Markiewicza. Akurat ten fragment fortów nie był ukończony, w bunkrach brakowało m.in. energii elektrycznej, w związku z czym np. urządzenia wentylacyjne napędzane były w nich ręcznie.

Polacy nie dali się zaskoczyć. Sowieci otworzyli ogień z dział, celując w otwory strzelnicze. Jednak ogień ze schronów nie ustawał. Po niespełna 2 godzinach walki jednostki Armii Czerwonej zajęły wschodni skraj Tynnego. Z umieszczonego w okolicy cerkwi bunkra odezwały się karabiny, zdradzając lokalizację schronu. Do zablokowania go wysłano dwa czołgi, które ugrzęzły w bagnistym terenie. Podciągnięto więc działo 72 mm, z którego skierowano ogień wprost do otworów strzelniczych. Atak ten oślepił i ogłuszył załogę, która przerwała ogień. Na krótko, bowiem jak się okazało, obrona bunkra nie ustępowała i po chwili zaczęła na nowo ostrzeliwać pozycje nieprzyjaciela. Odpowiedzią było podciągnięcie większego działa, tym razem 152 mm, z którego znów ostrzelano otwory strzelnicze. Załoga znów została ogłuszona, ale przeżyła. Jednak dłuższe przerwy w walce, spowodowane ostrzałem, pozwoliły saperom zaminować bunkier.

Jak relacjonował kpr. Kalicki, odpierający sowieckie ataki w sąsiednim schronie, bunkier przy cerkwi był oddalony od jego stanowiska o ok 200 m. Była to duża jednostka, dobrze wyposażona, znajdowały się w niej obok cekaemów działa i działka przeciwpancerne, dzięki którym skutecznie odpierano ataki i nie pozwalano zbliżyć się czołgom.

Jak relacjonował Kalicki, w pewnym momencie nastąpił ogromny wybuch. Słup ognia i dym zasłonił widok z miejsca, w którym się znajdował. Gdy kurz opadł, a wiatr rozwiał dym, jego oczom ukazało się rumowisko w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą walczyli żołnierze KOP. Z powierzchni ziemi znikła także oddalona od rumowiska o 50 m cerkiew.

Kpt Markiewicz na bieżąco relacjonował ppłk. Sulikowi, jak wygląda sytuacja w Tynnem. O 8.00 zgłosił, że jego schron jest ostrzeliwany z działek przeciwpancernych, jednak drzwi schronu wytrzymują. Skoro meldował o ostrzeliwaniu drzwi, znaczyło to, że sowieci przedarli się przez linię umocnień i rozpoczęli atak od tyłu. W jednym z meldunków kpt. Markiewicz postawił wniosek o odznaczenie ppor. rez. Jana Bołbotta. Ppłk. Sulik odpowiedział zniecierpliwiony: „Nie teraz, panie kapitanie, nie teraz…”.

Leonidas, Raginis… Bołbott

Jan Bołbott urodził się i kształcił w Wilnie, gdzie jego kolegą gimnazjalnym był Czesław Miłosz, który tak go scharakteryzował w swoim Abecadle: „W niższych klasach szkoły dzieliliśmy się na tłumek mikrusów i nielicznych starszych osiłków, opóźnionych w naukach, bo przecież to było zaraz po wojnie. Jednym z nich był Jan Bołbott. Widocznie z nauką mu nie szło, bo nie zauważyłem go w wyższych klasach”. Miłosz mógł tego nie zauważyć, jednak Bołbott skończył prestiżowe wileńskie gimnazjum imienia króla Zygmunta Augusta, co prawda głównie z ocenami dostatecznymi, ale nie przeszkodziło mu to dostać się na studia prawnicze na Wydziale Prawa i Nauk Społecznych Uniwersytetu Stefana Batorego, na którym studiował także Czesław Miłosz po porzuceniu polonistyki. Bołbott był zmuszony porzucić studia po trzech latach. Spowodowała to sytuacja rodzinna i potrzeba zdobycia środków do życia. Podjął pracę w urzędzie skarbowym i w niedługim czasie został wcielony do 6. Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. Ukończył kurs podchorążych (z wynikiem bardzo dobrym) i przeszedł do rezerwy. Przygodę z wojskiem skończył w stopniu podporucznika rezerwy.

W 1935 roku Jan Bołbott przeniósł się do Lublina i podjął pracę w banku. Wrócił też na studia, tym razem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W Lublinie poznał przyszłą żonę Helenę Marię Wojciechowską, z którą ożenił się w sierpniu 1938 roku. Ich związek pobłogosławił ówczesny wikariusz lubelskiej katedry, ks. Stanisław Mysakowski, męczennik Dachau, beatyfikowany w 1999 roku przez papieża Jana Pawła II.

Jan Bołbott nie ukończył studiów. Termin obrony pracy magisterskiej, którą złożył na uczelni, wyznaczono mu na jesień 1939 roku. Jednak w tym czasie miał do zdania poważniejszy egzamin.

Jego przebieg opisał jego dowódca, kpt. Markiewicz: „Ppor. Bołbott trzyma się bohatersko. Pododcinek jego, chociaż opanowany przez nieprzyjaciela z zewnątrz, dzięki umiejętności walki i woli walki uniemożliwia nieprzyjacielowi przejście do porządku nad nim i ruszenie w głąb naszego ugrupowania. Patrole nieprzyjaciela – co prawda panują już na naszym zapleczu, lecz większość sił jest związana walką nie tylko w Berdusze, ale większa część w Tynnem (…). Ppor. Bołbott jeszcze kilkakrotnie podaje mi grozę swojego położenia. Czuje, że nieprzyjaciel »obkłada« jego obiekty materiałem łatwopalnym, nie zważając na ponoszone przy tym straty. Obliczył, że na jego bezpośrednim przedpolu – w granicach jego widoczności – leży ponad 100 zabitych. Pomimo to uważa, że sytuacja jego jest jeszcze gorzej niż krytyczna – ma też poczucie, że nie doczeka wieczora. Zapewnia mnie jednakże, że bez względu na to, co by się miało stać, będzie wykonywał powierzone mu zadanie. Duch obrońców jest w tej sytuacji tragicznej – wspaniały (…). Najwięcej szkód wyrządzają czołgi. Zmieniają one kolejno swoje stanowiska, podchodzą na najbliższe odległości i prowadzą ogień z działek przeciwpancernych wprost w szczeliny. Oślepiają przez to obsługę, a najczęściej powodują niepowetowane straty. Wszyscy najodważniejsi już nie żyją. Ostatnie minuty przyniosły mu znowu 8 zabitych oraz 1 ckm zniszczony. Amunicja jest faktycznie na wyczerpaniu. Rozumie, że zaopatrzenie w tej sytuacji jest niemożliwe, ale z uwagi na to, że jest dowódcą, melduje mi, że wystarczy jej jedynie na 3–4 godziny walki”.

Ppłk. Jan Bołbott został spalony żywcem w swoim bunkrze po południu 19 września 1939 roku (niektóre źródła podają ranek 20 września, ale jest to raczej niemożliwe ze względu na fakt, że już wieczorem 19 września padł rozkaz wycofania się całej formacji, która następnie przyłączyła się do grupy KOP gen. Wilhelma Orlik-Rückemanna i brała udział w bitwach pod Szackiem i Wytycznem) wraz z 49 żołnierzami, którymi dowodził. Miał 28 lat. W 1989 roku został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP na uchodźstwie srebrnym krzyżem Virtuti Militari.

Kpt. Markiewicz w swojej relacji podaje, że w ostatnim meldunku, który złożył mu Bołbott, zameldował on o zdobyciu sąsiedniego schronu przez nieprzyjaciela oraz wyraził prośbę: „Prosi mnie bardzo, ażebym po szczęśliwym wydostaniu się z walki dał znać jego żonie, że jeżeli miałby zginąć, niech wie o tym, że do ostatniej chwili, myśląc o Ojczyźnie, myślał również o niej”.

Mistyfikacja i propaganda

11 kwietnia 1988 roku. ZSRR. Na prawosławnym cmentarzu w Jeziorach pojawiła się delegacja, w której obecności rozkopano grób, w którym po samobójczej śmierci spoczął Witkacy. Gdy zaczęto kopać, najpierw natrafiono na zwłoki noworodka. Poniżej znajdował się szkielet, który obecny na miejscu kijowski antropolog określił jako „szczątki szkieletu nieboszczyka płci męskiej, rasy europejskiej, około 54–55 lat”. Szczątki zabrano i 14 kwietnia pochowano w grobie matki Witkacego na cmentarzu w Zakopanem. Mszę odprawił ks. Józef Tischner.

26 listopada 1994 roku. Zakopane. W miejscowym prosektorium otwarto ekshumowaną na zakopiańskim cmentarzu trumnę ze szczątkami Witkacego. Obecni przy tym naukowcy stwierdzają, że leży przed nimi szkielet kobiety w wieku 25–30 lat o wzroście ok 164 cm. Maciej Witkiewicz, krewny Witkacego, zdecydował, że szczątki mogą zostać ponownie pochowane w grobie matki Witkiewicza. Komisja uznała również, że nie będzie więcej prac na cmentarzu w Jeziorach. Miejsce spoczynku Witkacego pozostaje więc nadal nieznane.

Opisana powyżej sytuacja spowodowała narodziny legendy, zgodnie z którą Witkacy nie popełnił samobójstwa, a jedynie je sfingował, po czym wyjechał na Zachód, a przez ostatnie lata życia mieszkał w Łodzi.

Jest to oczywista i bezsporna nieprawda, ponieważ naoczni świadkowie odnalezienia jego ciała po samobójstwie i późniejszego pogrzebu przeżyli wojnę i ich relacje się zachowały. Mało tego, samobójczą próbę przeżyła Czesława Oknińska-Korzeniowska i nie ma powodu, by sądzić, że po wojnie utrzymywałaby w tajemnicy fakt przeżycia wojny jej partnera życiowego.

Nazywanie samobójczej śmierci Witkacego mistyfikacją może pobudzać wyobraźnię i być kanwą książek i filmów. Utrzymywanie legendy artysty, który nawet po śmierci budzi kontrowersje, może służyć podtrzymywaniu pamięci o nim. Raczej nikomu to nie szkodzi, poważni eksperci z tej teorii się śmieją, fani życia i twórczości Witkacego mają czym zająć myśli. Gorzej, gdy mistyfikacją nazywane jest to, co wydarzyło się 40 km dalej w tym samym czasie co samobójcza śmierć artysty. Nazywanie agresji ZSRR 17 września 1939 roku wyzwoleniem Zachodniej Białorusi i Ukrainy jest nie tyle mistyfikacją, co rewizjonizmem historycznym i jest o wiele bardziej szkodliwe niż ciekawostki z życia artysty.

A niestety coraz częściej kwestionowany jest fakt napaści na Polskę przez Armię Czerwoną. Nawet przez polskich historyków.

W wywiadzie udzielonym rosyjskiej sekcji BBC, który ukazał się na portalu bbc.com/russian 1 września 2019 roku pt. Польский историк: нельзя равнять Гитлера и Сталина в 1939 году (Polski historyk: nie można porównywać Hitlera i Stalina w 1939 r.), historyk dr Łukasz Adamski, zastępca dyrektora Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia przekonuje, że jeśli postawi się znak równości między działaniami ZSRR i Niemiec w sierpniu i wrześniu 1939 roku, to można zmniejszyć odpowiedzialność Hitlera, bowiem prawdą jest – zdaniem Adamskiego – że „ZSRR podpisał pakt z Niemcami, zajął kawałek terytorium Polski, przeprowadził represje, popełnił pewne przestępstwa. Ale nie można tego porównać z odpowiedzialnością Niemiec za ludobójstwo i światowy horror”.

Dr Adamski mówi także, iż „po tym, co naziści zrobili w Polsce w latach 1939–1944, wszystkie kolejne wydarzenia można nazwać zmianą na lepsze. Żołnierze Armii Czerwonej, którzy zakończyli faszystowską okupację Polski, nie przynieśli jej wolności, ponieważ sami nie byli wolni. Do 1989 r. Polska nie była całkowicie niezależna i wolna. Do 1956 r. w Polsce miały miejsce masowe represje wobec elit i przeciwników reżimu komunistycznego, ale nie można tego porównać z okropnościami faszystowskiej okupacji”. Jego zdaniem „władze komunistyczne chciały zasadniczo zmienić Polskę, zmienić kulturę narodową i zabić tradycyjne elity. Ale celem komunistów nie była eksterminacja Polaków ani zamiana ich w niewolników. Ale Hitler właśnie miał taki cel”.

Sposób, w jaki wojska ZSRR zajmowały „kawałek” ziem Polski i „wyzwalały” bez chęci „eksterminacji Polaków”, opisałem powyżej. Należy do tego dodać cały system terroru, jaki zapanował na ziemiach zajętych przez ZSRR, zagładę polskich elit, której symbolem jest Katyń, a także wcześniejszą o kilka lat operację polską NKWD i wieloletnią walkę o wyzwolenie Polski z rąk sowietów i ich pachołków, by stwierdzić, że historyk, który na potrzeby jakiejkolwiek rosyjskojęzycznej publiki głosi, że obecność Armii Czerwonej w Polsce to zmiana na lepsze, mija się z prawdą.

Ponadto z pełną odpowiedzialnością stawiam znak równości między bohaterską śmiercią Raginisa, który poległ w obronie granic Polski podczas agresji hitlerowskich Niemiec, a śmiercią Bołbotta, który poległ w obronie tych samych granic przed agresją stalinowskiej Rosji, która – zdaniem Adamskiego – zajmowała wówczas „kawałek” Polski. Waham się jeszcze, czy postawić znak równości między dr. Adamskim a propagandystami Kremla, którzy tłoczą do głów czytelników Sputnika czy słuchaczy Głosu Rosji propagandę identyczną w swej wymowie, co słowa, jak by nie było, polskiego historyka.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Spartanie przed Polakami pochyliliby czoła” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Spartanie przed Polakami pochyliliby czoła” na s. 6 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Tadeusz Kacalak, Piotr Dmitrowicz, Zbigniew Stefanik, Grzegorz Skrzynecki – Poranek WNET z Kutna – 10 września 2019 r.

Poranka WNET można słuchać od poniedziałku do piątku w godzinach 7:07 – 9:07 na: 87.8 FM w Warszawie i 95.2 FM w Krakowie i na www.wnet.fm. Zaprasza Tomasz Wybranowski.

 

Goście Poranka WNET:

Piotr Dmitrowicz – wicedyrektor Muzeum im. Jana Pawła II;

Magdalena Konczarek – Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Kutnie;

Tadeusz Kacalak – rzeźbiarz;

Zbigniew Stefanik – korespondent Radia WNET we Francji;

Grzegorz Skrzynecki – dyrektor Muzeum Regionalnego w Kutnie;

Weronika Lenarczyk – wicedyrektor Domu Kultury w Kutnie.


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Jan Olendzki

Realizator: Karol Smyk


 

Część pierwsza:

Magdalena Konczarek / Fot. Jan Brewczyński, Radio WNET

Piotr Dmitrowicz przytacza wydarzenia z 10 września 1939 r., kiedy trwała polska wojna obronna.

Magdalena Konczarek opowiada o Szalomie Asz, żydowski prozaiku, dramaturgu i eseiście piszącym w języku jidysz, który w 1880 roku urodził się w Kutnie. Na cześć tego pisarza Miejska i Powiatowa Biblioteka Publiczna w Kutnie organizuje co roku Festiwal Szaloma Asza: „Musimy o nim przypominać, mówić. Myślę, że warto to robić. Warto wspominać wspólną żydowsko-polską przeszłość”. Nasz gość opowiada również o święcie róży, który co roku odbywa się w Kutnie.

 

Część druga:

Tadeusz Kacalak / Fot. Jan Brewczyński, Radio WNET

Tadeusz Kacalak opowiada o wystawie prac artystycznych w Santa Fe w Stanach Zjednoczonych oraz swojej karierze rzeźbiarskiej, którą rozpoczął w wieku 21 lat. Mówi także o zatrzęsieniu artystów w Kutnie. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć dzieła Kacalaka należy przyjechać do Kutna, gdzie ma swój zakład.

Zbigniew Stefanik mówi o rozpoczynającym się sezonie politycznym we Francji. Ichniejszy parlament próbuje obecnie rozwiązać problemy związane z SOR-ami.

 

Część trzecia:

Weronika Lenarczyk z redaktorem Tomaszem Wybranowskim / Fot. Jan Brewczyński, Radio WNET

Grzegorz Skrzynecki opowiada o rewitalizacji Pałacu Saskiego w Kutnie. Będzie wyglądał tak jak za czasów Augusta III Sasa. Nasz gość podkreśla, że Muzeum Regionalne będzie współpracowało ze stroną niemiecką. Chce wypożyczyć od niej oryginalne eksponaty, które znajdowały się w Pałacu. Ponadto Muzeum Regionalne będzie próbowało nawiązać kontakt z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Mówi także o relacjach Polski z Saksonią w przeszłości, a także obiektach, które znajdują się w Muzeum Regionalnym.

Weronika Lenarczyk o promocji Kutna poprzez Święto Róż oraz o Ogólnopolskim Konkursie Piosenki Jeremiego Przybory. Dodaje, że konsekwencją przychylności władz samorządowych oraz pracy wielu mieszkańców Kutna w jej mieście odbywa się tak wiele kulturalnych wydarzeń.

Grzegorz Skrzynecki o kiepskim stanie wiedzy polskiej młodzieży dotyczącym drugiej wojny światowej.

 


Posłuchaj całego „Poranka WNET”!


 

Sus: Takiej rezydencji jak w Krasiczynie nie było nigdzie indziej w Europie

O pięknie, niestety w znacznej mierze utraconym, Zamku w Krasiczynie opowiada Marek Sus, przewodnik po zamku.

Marek Sus opowiada arcyciekawą historię Zamku w Krasiczynie, która co ciekawe, jest historią nieograniczoną do podręczników historii, ale również przekazem ustnym, który usłyszał od starszych mieszkańców Krasiczyna. Gość „Poranka WNET” skupia się także na szczególnie trudnych chwilach dla zamku, które nastały w momencie wkroczenia Sowietów 20 września 1939 roku, którzy zaczęli plądrować i niszczyć wszystkie komnaty.

Popadają w taki amok niszczycielski […]. Tutaj na dziedzińcu zamkowym […] rozpalają ognisko i przez półtora tygodnia, wyrzucając wszystko, co zostało w tym zamku z wyposażenia, można powiedzieć, że do końca września 1939 Sowieci spalili dorobek czterech pokoleń Sapiehów.

Książę Leon z żoną Katarzyną uciekli z zamku dzień wcześniej, wywożąc to, co mogli zabrać — zbiory biblioteki, dzieła sztuki czy drobne kosztowności. Jednak całe  wyposażenie wnętrz, w tym zabytkowe meble padło ofiarą czerwonoarmistów, sfrustrowanych, że nie udało im się pojmać właścicieli. Żołnierze zniszczyli nawet rodowe krypty, szukając w nich złota.

Marcin Krasicki wybudował sobie rezydencję taką, że w Europie takiej nie było i chcąc się pochwalić tą rezydencją, zaprosił sobie tutaj w gościnę, swego przyjaciela, Zygmunta III Wazę.

Przewodnik przypomina także lata świetności zamku, w których gościł on pierwszego z Wazów na polskim tronie, który do zamku przybył z orszakiem 600 osób. Na władcy wielkie wrażenie zrobiła włoska, renesansowa architektura rezydencji.

W drugiej części rozmowy Sus mówi o technice dekoracyjnej sgraffito, którą w Polsce zastosowano po raz pierwszy właśnie na tym zamku. Rezydencję pokrywają 7 tys. metrów kwadratowych sgraffito zawierających przedstawienia postaci biblijnych i królów Polski. Dodatkowo można podziwiać kolekcję medali cesarzy rzymskich i bizantyjskich.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.