Cichocki: Prowadzimy dialog z Izraelem i walczymy z antypolskimi stereotypami [VIDEO]

Bartosz Cichocki opowiedział o nowelizacji ustawy o IPN w kontekście stosunków polsko-izraelskich. Zdaniem wiceministra, tylko dzięki dialogowi możemy skutecznie walczyć z przekłamaniami historycznymi

Bartosz Cichocki, przewodniczący delegacji, która udała się do Izraela na rozmowy w sprawie dyplomatycznych kontrowersji pomiędzy Warszawą a Tel Avivem, na pytanie, czy nie jest tak, że to delegacja Izraelska powinna przyjechać do Polski, ponieważ Anna Azari naruszyła dobre obyczaje dyplomatyczne swoją wypowiedzią w Auschwitz, nasz gość podkreślił, że miejsce spotkań jest drugorzędną sprawą:

„Dogadaliśmy się, że rozpoczynamy pewien proces, następna taka wizyta odbędzie się w Polsce.  Musimy zamienić język emocjonalnych monologów na dialog profesjonalistów i cieszę się, że do tego doszło”.

Zdaniem Wiceministra Spraw Zagranicznych, w tym dialogu uderzający jest brak zrozumienia polskiej wrażliwości i polskiej historii ze strony wielu komentatorów po stronie Izraelskiej. Brak szacunku i wiedzy do Polskiej historii  jest dużo większym problemem niż sama nowelizacja ustawy o IPN i zmiana tej świadomości jest znacznie poważniejszym wyzwaniem, niż dialog na temat samej ustawy:

„Poziom świadomości o tym, kto był katem a kto ofiarą jest mniej więcej taki sam na całym świecie. Ta ustawa uświadomiła nam, że już dawno temu gdzieś zniknęli niemieccy oprawcy, zniknęły polskie ofiary , a zostały żydowskie ofiary i polscy oprawcy”.

Państwo polskie wydaje największe pieniądze na badania dotyczące II wojny światowej oraz Holocaustu. Zarzut, że w Polsce będziemy ograniczać debatę publiczną oraz wolność badań poświęconym tym wydarzeniom, jest bardzo krzywdzący. Najlepszym przykładem jest to, że nawet badania nad sprawnością polaków w Holocauście są finansowane przez państwo polskie.

Nie skupiałbym się na tym, czego jeszcze brakuje a na tym, co możemy zrobić, aby polepszyć stosunki.

jn

 

 

 

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP nt. własności mediów w Polsce / „Wielkopolski Kurier WNET” 45/2018

Szkód dokonanych przez 27 lat – słabości dostępu do rynku medialnego grup światopoglądowych związanych z prawicą, konserwatywnych, chrześcijańskich, katolickich w Polsce, nie można odrobić w dwa lata.

Barbara Bubula

Media a sposób myślenia obywateli

Dziękuję za zaproszenie na tę bardzo interesującą konferencję. Chciałabym od razu uczynić zastrzeżenie: chociaż nie wypieram się, że jestem posłanką Rzeczypospolitej, i to posłanką Prawa i Sprawiedliwości, to jednak to, co tutaj będę mówić, mówię jako ekspert, od wielu lat wykładowca ekonomiki mediów na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, a nie jako przedstawiciel rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość. (…)

Nawiązując do tego bardzo interesującego materiału, który otrzymaliśmy (chodzi o opracowanie „O własności mediów w Polsce” przygotowane w CMWP SDP – przyp. JH) pozwolę sobie w 10 punktach króciutko skomentować czy uzupełnić to, co autorzy tego opracowania nam przedstawili.

Po pierwsze i najważniejsze, na podstawie mojej wiedzy, mojego wieloletniego doświadczenia i obserwacji tego, co dzieje się nie tylko w Polsce, ale i za granicą, brakuje nam do tej pory pogłębionych badań i dyskusji nad nimi w zakresie nie tyle ilościowej, jeśli chodzi o tytuły czy nawet pewną strukturę własnościową, ale badań dotyczących wpływu mediów na opinię publiczną. Pojęcie opinii publicznej jest medioznawcom znane. Chodzi o wpływ na sposób myślenia obywateli, na ich deklaracje polityczne, na ich sposób dokonywania wyboru władz; o grupy nacisku wpływające na podejmowanie poszczególnych decyzji.

W innych krajach, tam, gdzie prowadzi się wieloletni monitoring wpływu mediów, badane jest bardzo szczegółowo, z jakich źródeł wyborcy czerpią informacje polityczne krajowe i międzynarodowe i co wpływa na ich decyzje polityczne; czy zmienili je podczas ostatnich wyborów i pod wpływem jakich mediów.

U nas niestety to jest w bardzo szczątkowej postaci, bardzo brakuje jakościowego badania o tym, jaki jest wpływ poszczególnych mediów na opinię publiczną. To się nie pokrywa z wpływem ekonomicznym. W tym gronie nie muszę mówić, że wpływ tabloidu na środowiska opiniotwórcze jest dużo mniejszy niż wpływ opiniotwórczej gazety czy opiniotwórczego radia.

Punkt drugi. Brakuje nam, nie tylko w analizie, którą nam przedstawiono, ale również w całym obiegu informacji w Polsce, analizy wszystkich elementów medialnego łańcucha wartości i wzajemnego wpływu na siebie tych elementów. Podam pierwszy z brzegu przykład, można powiedzieć „na czasie” – mianowicie monopolizacja po stronie produkcji materiału źródłowego, np. praw do transmisji igrzysk olimpijskich czy innych wydarzeń sportowych, połączona z całym łańcuchem dystrybucji tych treści, czyli posiadaniem kanałów telewizyjnych i na końcu listą klientów, którzy będą płacić za dostarczanie tych treści.

To jest element bardzo mocno w dyskusji publicznej zaniedbany u nas, rzeczywiście nie analizuje się, także w obiegu eksperckim, tego, jaki ma wpływ to, że ktoś posiada cały „łańcuch pokarmowy” w mediach, począwszy od praw do treści, które są w tych mediach prezentowane (czy to będzie transmisja z igrzysk olimpijskich, czy prawa do jakiegoś formatu rozrywkowego w telewizji), i na końcu, czy ma listę klientów, którym to sprzeda.

I widać wyraźnie na polskim rynku, że są na nim tacy gracze – nie mówię nawet o narodowości – ale tacy, którzy dokładnie wiedzą, o co chodzi, np. Discovery i TVN. Discovery posiada płatny kanał sportowy Eurosport o zasięgu międzynarodowym i uzyskujący w tej chwili, na skutek fuzji z właścicielem TVN-u, prawa do kanału otwartego właśnie w postaci TVN-u, prawa również do redystrybucji tego sygnału na innym polu od dotychczas posiadanego. I to oznacza oczywiście zepchnięcie do narożnika nadawcy publicznego, czyli Telewizji Polskiej, nadawcy, który do tej pory ma kanał otwarty i możliwość prawa dystrybucji sygnału z wielkich wydarzeń sportowych, a teraz traci w pewnym sensie swoją przewagę konkurencyjną na rzecz prywatnego, międzynarodowego nadawcy o o wiele większej sile biznesowej, ponieważ posiadającego ogromny kapitał, którym może przelicytować każdą stację tego typu jak Telewizja Polska w uzyskiwaniu praw do transmisji.

Po trzecie – to się wiąże z punktem drugim – kwestia właściwości polskiego Urzędu Antymonopolowego w przypadku fuzji, zakupów, łączenia różnych elementów rynku medialnego. Polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów został pozbawiony prawa decyzji w sprawie fuzji Discovery z TVN-em na rzecz Komisji Europejskiej, która orzekła, że to ona jest właściwa do rozstrzygnięcia, czy wolno było zakupić międzynarodowemu potentatowi stację telewizyjną posiadającą tak szeroki dostęp do widzów w Polsce w kanałach otwartych, zasięg na otwartych multipleksach cyfrowych. To świadczy o tym, że jest tutaj bardzo poważny problem, taki, że nawet gdybyśmy chcieli wprowadzać u nas jakieś ograniczenia rozszerzające pluralizm mediów w naszym kraju, ograniczające kolonizację naszego rynku medialnego przez zewnętrznych, międzynarodowych graczy o sile rażenia ekonomicznego wielokrotnie większej od tych, którzy są osadzeni na naszym rynku, czy tych, którzy należą do narodu polskiego czy państwa polskiego, jakim są media publiczne – to jesteśmy w sytuacji dużej trudności prawnej, międzynarodowej, widocznej właśnie w tym międzynarodowym precedensie, który został teraz ujawniony.

Po czwarte – polskie przepisy w tym względzie, czyli tzw. ustawa dekoncentracyjna czy repolonizacyjna, o której się dyskutuje od dwóch lat i której od lat jestem rzecznikiem i zwolennikiem. Uważam, że brak takich przepisów w polskim systemie prawnym od ponad 20 lat to jest poważne ograniczenie naszej zdolności do samodzielnego kształtowania naszej polityki wewnętrznej i międzynarodowej.

Te szerokie reperkusje prawne, polityczne i międzynarodowe ujawniają się na innych polach. Choćby kwestia nowelizacji ustawy o IPN-ie i w jej kontekście ustawy reprywatyzacyjnej pokazują, że ewentualna ustawa o dekoncentracji mediów może się spotkać z dokładnie taką samą, o ile nie silniejszą reakcją, która może spowodować różnego rodzaju perturbacje

Stąd proszę się nie dziwić ostrożności, bardzo dyplomatycznemu rozgrywaniu tej sprawy. Ja nie jestem upoważniona do tego, żeby reprezentować tutaj zdanie rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość, ale musimy sobie zdawać sprawę z tego kontekstu, który teraz Państwo widzą na własne oczy, jaki ma miejsce w przypadku zmiany ustawy o IPN.

Po piąte. Szkód poczynionych przez 27 lat, można powiedzieć: nierówności dostępu do rynku medialnego poszczególnych grup światopoglądowych w Polsce, nie da się odrobić w dwa lata. To jest materia, można powiedzieć, o charakterze organicznym, tzn. tego się nie da zadekretować. Cały świat medialny, który został w ciągu 27 lat ukształtowany z taką właśnie dysproporcją, polegającą na słabości środowisk medialnych związanych z prawicą, konserwatystami, chrześcijańskimi czy katolickimi środowiskami, to jest sytuacja, w której odrobienie tego rodzaju strat w ciągu dwóch lat, jakie mają miejsce od roku 2015 z niewielkim odkładem, jest po prostu niemożliwe.

Musimy sobie zdawać sprawę, że dodatkowo na to nakładają się inne czynniki, wzmacniające silnych, a osłabiające jeszcze bardziej tych słabych. Postępująca globalizacja i wzmacnianie ekonomiczne mediów o szerszym zasięgu powoduje, że osłabiane są i tak słabe już media o charakterze, powiedzmy, niezależnym, prawicowym czy konserwatywnym.

Po szóste, poczynione w ciągu ostatnich 27 lat szkody, których nie da się szybko odrobić, dotyczą także kompetencji medialnych polskiego społeczeństwa. Jesteśmy społeczeństwem słabo poinformowanym, które rzadko korzysta z gazet, mamy bardzo niskie czytelnictwo gazet, bardzo niski udział w korzystaniu z mediów o pogłębionym charakterze.

To jest zjawisko, bardzo groźne, nie ze względu na to, kto rządzi, tylko groźne ze względu na suwerenność polskiej opinii publicznej. Jeśli nie ma odbiorcy, który chce korzystać z takich mediów, który byłby tym naturalnym podłożem, na którym funkcjonują dobre media, dziennikarze, także śledczy, którzy kontrolują władze; dziennikarze, których stać na to, żeby nad pogłębionym reportażem popracować dwa miesiące; właściciel, który się czuje niezależny od reklamodawców na tyle, że nie będzie musiał od nich uzależniać treści, które prezentuje np. na swoim portalu internetowym – to problem jest bardzo poważny.

Jeżeli Polacy nie chcą płacić na media, nie płacą np. abonamentu telewizyjnego, nie kupują gazet, tygodników, miesięczników, nie wyobrażają sobie tego, że za dobrą informację trzeba dobrze zapłacić, a w dużej części u nas nie uświadamiają sobie tego nawet elity, w przeciwieństwie do innych krajów – to mamy do czynienia z problemem, który jest bardzo poważny i nie dotyczy tylko jednych czy drugich takich samych światopoglądowo mediów, ale również dotyczy tego, jak silne, jak odporne na różnego rodzaju zabiegi kolonizujące naszą przestrzeń medialną jest nasze społeczeństwo, nasza wspólnota narodowa.

W związku z tym słabe wychowanie obywatelskie i słabe zainteresowanie kulturą, i tabloidyzacja mediów – to jest nasza pięta Achillesowa; i brak wychowania do wspólnoty, odbudowania tej wspólnoty, to jest problem, nad którym się trzeba bardzo mocno zastanawiać, nie tylko tutaj, ale również w innych środowiskach.

Po siódme – to jest też ważne – że siła wyborców szeroko rozumianej prawicy, mogę to powiedzieć jako posłanka Prawa i Sprawiedliwości, jest dużo niższa niż siła wyborców o poglądach lewicowych czy liberalnych. To ma znaczenie dla mediów, dlatego że zawsze kultura, dostęp do mediów, chęć zapłacenia za dobrą informację jest na dalszym miejscu w każdym budżecie konkretnego obywatela niż czynsz czy bieżące rachunki. To jest prawda oczywista, ale bardzo słabo uświadamiana, że baza ekonomiczna ludzi o poglądach niekoniecznie związanych z głównym nurtem dominującym przez 27 lat jest słaba.

Wreszcie po ósme, i to też się wiąże z tym, co powiedziałam wcześniej – to jest słabość struktur państwa. My nie mamy wypracowanego mechanizmu polegającego na tym, że mielibyśmy silne, odpowiednio finansowane media publiczne, ale również silny, dobrze finansowany i dobrze wyposażony w ekspertów Urząd Antymonopolowy, który mógłby reagować, i równie silne oprzyrządowanie eksperckie tych instytucji, które mają czuwać nad równością dostępu do mediów i nad rzetelnością prezentowanych przez nie informacji. To też jest bardzo poważny problem, na który trzeba zwracać uwagę.

Po dziewiąte – powstaje bardzo negatywny efekt synergii pomiędzy wielkimi reklamodawcami o charakterze międzynarodowym a strukturą mediów w każdym kraju.

To jest obserwowane nie tylko w Polsce, ale w Polsce szczególnie. Duzi wspierają dużych, międzynarodowych, w związku z tym zanik mediów lokalnych, słaba możliwość funkcjonowania ich w ogóle, coraz to dalej idąca koncentracja na tym, co w centrali, co w Warszawie, albo jeszcze lepiej, na arenie międzynarodowej, a nie tym, co w Olkuszu, Rawie Mazowieckiej czy Jeleniej Górze. To jest poważny, bardzo negatywny efekt synergii.

I ostatni punkt tego, co chcę powiedzieć. Wszystko to sprawia, że otoczenie polityczne i warunki zewnętrze nie sprzyjają uregulowaniu kwestii własności. I nie tylko zagraniczni, ale i krajowi potentaci, którzy zyskują na tym fakcie, obejmują wszystkie elementy medialnego łańcucha wartości, praw do treści, poprzez pakietowanie i wprowadzanie wręcz na listę klientów – patrz Polsat, który właśnie kupił kolejny element swojego pakietu klientów poprzez zakup Netii; czyli produkujemy, pakietujemy i sprzedajemy i mamy listę klientów, o których wiemy wszystko: jakie produkty kupują do tej pory, więc łatwo możemy im sprzedać dodatkowe elementy.

Podsumowując: dyskusja i wiedza o tym jest potrzebna, potrzebne są badania i w kolejnych elementach uzupełnianie wiedzy na ten temat. Potrzebne jest też budowanie wsparcia eksperckiego i społecznego, tego, co Feliks Koneczny nazywał siłą społeczną do zbudowania mocniejszej podstawy dla mediów, czyli pogłębiania kompetencji i świadomości roli mediów ze strony naszych obywateli, także tych słabszych ekonomicznie, którzy do tej pory nie doceniali tego, jak ważne jest to, że istnieje bardzo ścisły związek między tym, czy kupił gazetę, czy potem będzie miał dostęp do właściwej informacji. Ja trochę upraszczam, ale to dotyczy również kliknięcia w konkretną stronę internetową czy ustawienia strony internetowej w swoim tablecie.

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP „O własności mediów w Polsce” znajduje się na s. 4 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wystąpienie Barbary Bubuli na konferencji CMWP SDP „O własności mediów w Polsce” na s.4 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

O własności mediów w Polsce / Konferencja CMWP SDP / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 45/2018

Wiedza na ten temat jest potrzebna nie tylko odbiorcom mediów, ale także tym, którzy w mediach, dla mediów i z mediami pracują, i na których pracę i działalność media wywierają wpływ.

Jolanta Hajdasz

O własności mediów w Polsce

Ważny temat, a brakuje opracowań; konieczny jest monitoring własności mediów, by naprawiać błędy popełnione w przeszłości i by przeciwdziałać koncentracji środków masowego komunikowania – to najważniejsze wnioski z konferencji zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, jaka odbyła się 12 lutego 2018 w Domu Dziennikarza SDP w Warszawie. Wzięło w niej udział blisko 100 dziennikarzy reprezentujących największe media w Polsce, medioznawców i osób pracujących w środkach masowego komunikowania.

Na konferencji została zaprezentowana i bardzo dobrze przyjęta przez uczestników konferencji przygotowana w CMWP SDP publikacja pt. „Struktura własności mediów w Polsce. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska”. Przygotowanych dla uczestników konferencji papierowych wydań opracowania (100 egzemplarzy) zabrakło jeszcze przed rozpoczęciem spotkania.

Na sali panował wyjątkowy pluralizm. Obok Doroty Kani z „Gazety Polskiej” można było też zobaczyć Jacka Żakowskiego z „Gazety Wyborczej”, temat wzbudza bowiem emocje (choć zapewne z całkowicie odmiennych powodów) wśród wszystkich stron politycznego sporu. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych medialnych instytucji w Polsce – Witold Kołodziejski, przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, oraz Krzysztof Czabański, przewodniczący Rady Mediów Narodowych. W dyskusji panelowej wypowiedzieli się m.in. Barbara Bubula, posłanka PiS, Teresa Bochwic, członek KRRiT, i Wojciech Reszczyński, publicysta, członek SDP. Całość prowadził Krzysztof Skowroński, prezes SDP.

Autorzy publikacji pt. „Struktura własności mediów w Polsce” to dr Monika Szetela – absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie oraz Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, aktualnie kierownik Zakładu Komunikacji Społecznej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, mgr Karolina Piech – absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i WSKSiM w Toruniu i mgr Maciej Piech – absolwent UMK i WSKSiM w Toruniu. Opiekę naukowo-redakcyjną nad całością sprawowała dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP SDP, absolwentka i dr nauk humanistycznych Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, wykładowca Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu.

Media mają narodowość

Temat własności mediów powrócił do dyskursu publicznego ze zdwojoną siłą za sprawą Marka Dekana, szefa niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego Ringier Axel Springer (RAS). W połowie marca 2017 r. Dekan wystosował list do dziennikarzy pracujących dla RAS w Polsce, w którym, odnosząc się do wydarzeń politycznych na szczeblu europejskim (reelekcji Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej), napisał: „podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przyszłych pokoleń”.

List wzbudził żywą reakcję po każdej ze stron politycznego sporu. Kilka dni później, 19 marca 2017 r., w programie „Woronicza 17” emitowanym na antenie TVP Info, poseł Patryk Jaki, odnosząc się do listu Dekana, powiedział: „Dziennikarze są ważnym składnikiem państwowości polskiej. (…) Właściciel niemiecki co tydzień, jak się okazało, wysyła list i mówi Polakom, co mają myśleć, w jaki sposób mają działać. To jest traktowanie Polaków przedmiotowo, jak takie pacynki, które mają myśleć to, co Niemcy sobie zażyczą. Ale to, co ważniejsze, to ta szersza perspektywa (…) jest kilka najważniejszych składników suwerenności każdego państwa. Państwo, które chce być suwerenne, musi mieć swoje, polskie wojsko, musi mieć polskie banki, musi mieć polską infrastrukturę, musi mieć polskie surowce, ale przede wszystkim musi mieć polskie media i dopiero wtedy możemy mówić o pełnowymiarowości państwa. Jeżeli tak nie jest, każde państwo będzie słabsze. Widzieliśmy to na Ukrainie, gdzie część mediów nie należała do państwa i kiedy nowo formujące się armie ukraińskie szły na front, część osób zdezerterowała, bo słyszała inne informacje od właścicieli mediów rosyjskich”.

Jednak to, co najważniejsze w kwestii własności mediów, celnie ujęła występująca także w tym programie Barbara Fedyszak-Radziejowska: „Klucz do tego, co jest zawarte w tym liście, nie polega na tym, że kapitał ma narodowość, tylko że ma poglądy. (…) Jeśli »własność« ma poglądy (…) to znaczy, że »własność« może w ogromnym stopniu formować stan świadomości, postawy polityczne danego społeczeństwa, i wtedy mamy do czynienia z zakłóceniem demokracji, dlatego że jest to w gruncie rzeczy instrument, w którym »własność« decyduje o poglądach obywateli, a nie rywalizacja polityczna, wybory i możliwość konfrontacji różnych poglądów. Z tego punktu widzenia ten problem jest realny i prawdziwy”. To spostrzeżenie Barbary Fedyszak-Radziejowskiej stanowi w dużej mierze uzasadnienie podjęcia tego tematu.

Kto ma media, ten ma władzę

To popularne twierdzenie można potraktować lekceważąco i włożyć do kategorii „mitologia współczesnych mediów”, bo przecież w dobie wszechwładnego internetu nie ma jednego podmiotu „posiadającego media”, a co za tym idzie „władzę”, ale problem jest o wiele poważniejszy, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Coraz częściej przy okazji kolejnych kryzysów polityczno-społecznych powraca retoryczne pytanie o rolę, jaką odgrywają w nich konkretne media i osoby mające na nie największy (jeśli nie jedyny) wpływ, a takimi są właśnie właściciele tych mediów.

Każdy czytelnik, widz, słuchacz czy internauta może sobie oczywiście indywidualnie odpowiedzieć, w czyich rękach są media, które czyta, słucha czy ogląda, ale potrzebuje do tego dostępu do sieci, sporej ilości czasu i wiedzy, jak się w tym skomplikowanym świecie wzajemnych biznesowych powiązań poruszać. Znalezienie więc odpowiedzi na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” staje się nierzadko zadaniem, na którego wykonanie mało kto ma ochotę. Tymczasem wiedza na ten temat jest potrzebna nie tylko odbiorcom mediów, ale także tym, którzy w mediach, dla mediów i z mediami pracują, i na których pracę i działalność media wywierają wpływ.

Gdy zastanowimy się nad tym problemem głębiej, zapewne dojedziemy do wniosku, że nie ma dziedziny życia publicznego, w którym media nie odgrywałyby jakiejś roli i o wiele częściej, niż nam się to wydaje, jest to rola fundamentalna, kluczowa w konkretnym wydarzeniu i działaniu.

Nie ma w Polsce jednolitego, przygotowywanego profesjonalnie, z zastosowaniem narzędzi wykorzystywanych w nauce o mediach opracowania, które odpowiadałoby na to proste pytanie o właścicieli mediów działających na terenie Polski. Dlatego podjęliśmy próbę znalezienia na nie odpowiedzi. Problemem badawczym konferencji pt. „Własność mediów w Polsce. cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” stało się więc przedstawienie struktury własności mediów w Polsce (według stanu na maj 2017 r.). Rezultaty tej pracy są dostępne dla każdego na stronie www.cmwp.sdp.pl.

Wnioski, jakie płyną z przedstawionych w tym opracowaniu analiz, są jednoznaczne i potwierdzają codzienne obserwacje świadczące o tym, iż bardzo duża część środków masowego komunikowania w Polsce jest własnością podmiotów zagranicznych lub podmiotów, w których ze względu na skomplikowaną strukturę wzajemnych powiązań firm i koncernów trudno wskazać rzeczywistego właściciela. Problem ten staje się bardzo istotny, gdy zestawimy te informacje o właścicielach mediów z ich wpływem i zasięgiem oddziaływania na opinię publiczną, mierzonymi np. liczbą udziałów w rynku reklamy czy ich pozycją wynikającą z wyników oglądalności, słuchalności czy liczby sprzedawanych egzemplarzy gazet. Te wnioski mogą być niepokojące.

Także z innych opracowań, m.in. przygotowywanych przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, wynika bowiem, iż w Polsce mamy realny problem z koncentracją własności mediów. Udział sześciu największych podmiotów na danym rynku mediów (w poszczególnych segmentach prasy, radia czy telewizji) przekracza nawet 60%, a więc jest to bardzo wysoki stopień koncentracji. Poziom ten może już zagrażać realizacji zasady wolnego słowa i pluralizmu mediów, fundamentalnej dla państw demokratycznych.

W ocenie CMWP SDP krokiem w kierunku przeciwdziałania tej sytuacji mogłoby się stać utworzenie ogólnopolskiego Krajowego Rejestru Mediów, w którym byłyby zgromadzone i łatwo dostępne informacje na temat działających na rynku środków masowego komunikowania i ich właścicieli. Nie zastąpi ono uregulowań ustawowych przeciwdziałających koncentracji, ale może je w prosty sposób wspierać. W rejestrze takim powinny się znaleźć nie tylko informacje o właścicielu, lokalizacji i siedzibie firmy, ale także o tym, gdzie dana firma jest zarejestrowana i gdzie płaci swoje podatki. Mógłby w nim znaleźć się także wykaz usług medialnych i podmiotów należących do jednego właściciela, a może nawet dane dotyczące jego przychodów i reklam. Opracowanie pt. „Własność mediów w Polsce. cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” mogłoby stać się wstępem do realizacji w przyszłości przez CMWP SDP tej idei.

– Odpowiedź na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” stała się bardzo istotna z punktu widzenia nie tylko szeroko rozumianych ludzi mediów, ale także, a może przede wszystkim, każdego obywatela naszego państwa” – powiedział Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Prezes SDP Krzysztof Skowroński podczas konferencji CMWP SDP | Fot. J. Hajdasz

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest najstarszą i najliczniejszą organizacją dziennikarską w Polsce. Ma za sobą m.in. tradycje udziału w próbach demokratyzacji w roku 1956 i w latach 1980–81, tradycje działalności w opozycji demokratycznej przed i po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Zawsze stara się wspierać dziennikarzy szukających poprzez wykonywanie swojego zawodu prawdy o otaczającym nas świecie. Nasze cele statutowe to m.in. dbałość o etykę zawodową dziennikarzy i ochrona ich praw. Cele te realizujemy m.in. poprzez prowadzenie analiz i ocen funkcjonowania mediów, wykonywania zawodu dziennikarza, upowszechniania informacji i przestrzegania praw i wolności obywatelskich. Temu służy utworzone przez SDP w 1996 r. Centrum Monitoringu Wolności Prasy, które umacnia wolność prasy i strzeże poszanowania fundamentalnej dla demokracji zasady wolności słowa.

Ten właśnie cel przyświecał nam, gdy podejmowaliśmy się realizacji najnowszego zadania – próby znalezienia odpowiedzi na pytanie „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” Temat ten wyszedł poza dyskurs czysto akademicki i biznesowy w marcu 2017 r., gdy szef niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego wystosował list do dziennikarzy pracujących dla jego wydawnictwa w Polsce, w którym, odnosząc się do wydarzeń politycznych na szczeblu europejskim (reelekcji Donalda Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej), napisał: „Podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przyszłych pokoleń”. Zawarte w liście polecenie odebrano jako instrukcję polityczną, jak należy interpretować aktualną rzeczywistość. Co zrozumiałe – wzbudziło ono żywą reakcję po każdej ze stron politycznego sporu, dlatego odpowiedź na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” stała się bardzo istotna z punktu widzenia nie tylko szeroko rozumianych ludzi mediów, ale także, a może przede wszystkim, każdego obywatela naszego państwa. Opracowanie pt. „Własność mediów w Polsce.cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” jest naszą odpowiedzią na to pytanie. Wierzę, że stanie się ono początkiem prowadzenia przez CMWP SDP stałego monitoringu własności mediów w naszym kraju, byśmy zawsze wiedzieli, kto nas informuje, bawi, poucza i opisuje.

Kto ma media w Polsce?

Najwięcej, bo aż 21% tytułów na polskim rynku prasy, posiada Bauer Sp. z o.o. Spółka Komandytowa (kapitał niemiecki). Kolejnym wydawnictwem co do liczby posiadania periodyków – 9% – jest Burda Media Polska Sp. z o.o. (kapitał niemiecki). Następni są: Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o. – 6% (kapitał niemiecko-szwajcarski), Edipresse Polska SA – 5% (kapitał szwajcarski). Tyle samo – 3% – posiada Agora SA – (80% kapitału należy do Polaków, 20% zaś do Amerykanów), Phoenix Press Sp. z o.o. Spółka Komandytowa (kapitał niemiecki) oraz Hearst Marquard Publishing Sp. z o.o. (kapitał szwajcarski). 2% prasy na polskim rynku należy do Egmont Polska (kapitał duński). 48% są to inne wydawnictwa, posiadające 2 i mniej tytułów. Większość polskiego rynku wydawniczego posiadają zagraniczni inwestorzy, w szczególności wydawnictwa z kapitałem niemieckim. Polski kapitał przeważa w dziennikach. Tygodniki dzielą się na pół co do kapitału. Natomiast kapitał zagraniczny przeważa, i to w znacznym stopniu, w większości czasopism kolorowych, a także specjalistycznych. Podobnie jest z prasą dla dzieci i młodzieży.

Wykonana w niniejszej pracy analiza wykazała, że rynek telewizyjny w Polsce jest podzielony w stosunku: 30% – firmy polskie, 70% – nadawcy zagraniczni. Może wydawać się to zaskakujące, ale polscy właściciele nadają mniej niż jedną trzecią wszystkich programów telewizyjnych dostępnych na terenie Polski. Najwięcej programów telewizyjnych w Polsce nadają Amerykanie, którzy odpowiadają za połowę wszystkich nadawanych treści. Przewagę tę wypracowują takie koncerny medialne jak: Scripps Network Interactive, Viacom Inc., Discovery Communications, Time Warner i ITI Neovision SA (współpraca amerykańsko-francuska). To te przedsiębiorstwa stanowią o potędze amerykańskich nadawców na polskim rynku medialnym. Udział pozostałych zagranicznych firm jest znacznie mniejszy.

Także na rynku rozgłośni radiowych sześciu największych nadawców skupia ponad 60% wszystkich nadawanych programów. Pozostałą część stanowi zbiór mniejszych, głównie polskich podmiotów, nadających po kilka lub jednym programie każdy. Taki podział na rynku radiowym w Polsce sprawia, że przemysł ten charakteryzuje się dużą koncentracją zarówno pionową, jak i poziomą. Dobrym przykładem obu tych zjawisk jest Grupa Radiowa Agory, która posiada dużą liczbę różnych rodzajów mediów (radio, telewizja, portal internetowy, czasopisma), a także oferuje pokaźną liczbę kanałów informacyjnych w obrębie jednego medium, m.in. stacje: Złote Przeboje, Radio Pogoda, TOK FM, Rock Radio.

Dominacja na rynku radiowym nie zależy w rzeczywistości od ilości nadawanych stacji, ale od ich popularności. Polscy nadawcy przeważali w liczbie udostępnianych stacji, jednak w słuchalności programów najefektywniejsi byli nadawcy niemieccy, głównie dzięki popularności rozgłośni RMF FM (stacja niemieckiego koncernu Bauer, nr 1 w Polsce).

W pierwszej dziesiątce najpopularniejszych stacji w Polsce znajduje się tylko jedna stacja, której właściciel nie należy do „wielkiej szóstki”. Jest to Radio Maryja, którego właścicielem jest Prowincja Warszawska Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (Redemptoryści).

 

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „O własności mediów w Polsce” znajduje się na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „O własności mediów w Polsce” na s. 4–5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

 

To książka, która nie miała prawa powstać. Oficjaliści mieli zostać zapomniani. Ten świat miał odejść i nie wrócić

To oni najczęściej edukowali na wsiach, leczyli, gdy lekarz był daleko, propagowali nowe sposoby pracy na roli, uprawy, technikę. Oni też dbali o tradycję w sposób najbardziej świadomy i konsekwentny.

Szymon Astery

Spoiwo Kresów – tak można by ich nazwać. Ludzie tysiącami zasilający szeregi powstańców, rodziny zsyłane na Sybir. Ludzie wielu stanów, pozycji, a nawet religii i narodowości. Sól ziemi, skromni, pracowici, świadomi, romantyczni. Wnieśli w historię Rzeczypospolitej, w naszą historię, poświęcenie, trud i zwykłą miłość. (…)

Kazimierz Jaroszewski. Fot. ze zbiorów M. Niewaldy

Większość obecnych mieszkańców Polski ma wśród swoich przodków osoby z tej grupy społecznej. A jednak wiedza o nich jest niezwykle skromna. W pamięci pozostają czasem nieliczne opowiadania, tu i tam udaje się przypadkowo natrafić na zapiski czy zdjęcia – i to wszystko. A jednak – gdy czyta się pamiętniki powstańców z roku 1863, bardzo często powtarza się zdanie „nasza partia składa się głównie z synów oficjalistów dworskich”. I tak było naprawdę. Wśród poległych, zesłanych, wygnanych ciężką dolą z kraju było wielu tych, co uczyli się pilnie, znali wartość poświęcenia, doceniali wartości takie, jak Bóg, Honor, Ojczyzna. (…)

W spisach katastralnych występują chłopi wiejscy i ogólnie „dwór”. W spisach szlachty notowano głównie właścicieli ziemskich. Mało jest procesów sądowych, spraw spadkowych, opiekuńczych dotyczących tej warstwy społecznej; ludzie ci rzadko występują w spisach podatkowych. Dlatego jest praktycznie niemożliwe zbudowanie monografii oficjalistów. Jednak jedyna ankieta przeprowadzona w 1895 roku sugeruje, że był to stan liczący niemal pół miliona osób.

Byli to ludzie żywi, weseli, pełni nadziei i trosk. Pracując dla właścicieli, a zarządzając pracownikami niższymi, stanowili łącznik pomiędzy tymi dwiema grupami. To oni najczęściej edukowali na wsiach, to oni leczyli choroby, gdy lekarz był daleko, oni propagowali nowe sposoby pracy na roli, uprawy, technikę. Oni też dbali o tradycję w sposób najbardziej świadomy i konsekwentny. Nie ulegli wpływom obcych mód – jak arystokracja; nie ulegali namowom różnych agentów – jak niestety działo siłę to na wsiach na Rusi, Wołyniu, Podolu czy Litwie.

Z. Ajdukiewicz, Zarządca i pracownicy, Sokal- Poturzyca. Fot. ze zbiorów M. Niewaldy

I dlatego też byli to ludzie najbardziej dziesiątkowani przez kolejnych zaborców. To ich pozbawiano środków do życia, to z nich się wyśmiewano, ich dzieci i wnuki potem mordowano w dołach Katynia, zsyłano do łagrów, uniemożliwiano dobrą pracę. Bardzo często potomkowie, mający silną osobowość, stawali w szeregach różnych służb czy wojska. System zbrodniczego totalitaryzmu to właśnie ich najbardziej chciał zetrzeć na proch i często się to udawało – mając bowiem skromne środki, nie było łatwo uciec. (…)

Książka Święta-nieświęta Marcina Niewaldy nie jest pracą naukową – choć jest wiarygodna, jako że bardzo rzetelnie została oparta na źródłach. (…) Świat jest malowany w książce przez wielką ilość cytatów, opisów takich, jak sposób prania pościeli w ługu, wyjaśnienia, dlaczego dzieci rodziły się zazwyczaj dokładnie co 25 miesięcy, co robili młodzi ludzie, wprowadzając się do nowego domu, dlaczego przy narodzinach dziecka wbijano siekierę w próg, dlaczego bano się wirów powietrza w upalne lato, jak kupcy zamawiali na wiosnę owoce z drzew, które rodzić będą jesienią. (…)

To wręcz nowy typ książki – który został opracowany na potrzeby opisu tej niezwykłej grupy społecznej. Ich światem codziennym był kontakt z otoczeniem – zarówno pejzażem pól, jak i ludźmi tamtych czasów – dlatego najwłaściwszą oprawą stało się dla autora to, co ich otaczało. Choć nie wiemy, jak dokładnie wyglądali – poznajemy, co ci ludzie widzieli przez okno, jakie mieli marzenia, czym żyli i co kochali – a to wszak najważniejsze informacje o człowieku. W ten sposób sepiowy, zacierający się obraz dawnego świata nabiera barw i może stać się znowu częścią naszej tożsamości.

Cały artykuł Szymona Astery’ego pt. „Pierwsza taka książka. Świat oficjalistów dworskich dawnej Rzeczpospolitej” znajduje się na s. 15 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Szymona Astery’ego pt. „Pierwsza taka książka. Świat oficjalistów dworskich dawnej Rzeczpospolitej” na s. 15 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Dlaczego nasz dom tak dużo kosztuje? Praktyczny prywatny poradnik budowlany / Felieton sobotni Jana Kowalskiego

Polska – nasz wspólny dom – jest potencjalnie bardzo bogatym państwem. A Polacy powinni być jego zamożnymi mieszkańcami. Ale dlaczego pozwalamy, by o kosztach naszego domu decydował deweloper?

Niewiele mi się w życiu udało, to fakt. Nie spłodziłem syna, nie zasadziłem drzewa. Jedno jednak mi wyszło – wybudowałem dom. Nic wielkiego, 120 m2 powierzchni użytkowej. W stanie pod klucz kosztował mnie 140 tysięcy złotych polskich, z działką 200 000. Ode mnie moglibyście go kupić za 400 tysięcy. Od dewelopera kupilibyście go za 600 tysięcy. Tak, tak, ten sam dom. Z kuchnią, salonem, trzema sypialniami i dwiema łazienkami.

Oczywiście nie każdy zna się na budowie domu. Ja też się nie znam. Gdybym się znał i nie miał alergii, to dołożyłbym jeszcze własną robociznę. Wtedy dom kosztowałby mnie nie 200, ale 150 tysięcy.

Jak widzicie, trochę na wyrost postraszyłem Was tydzień temu kalkulatorem. Bo liczenie jest dziecinnie proste. Trochę trudniejsza jest jednak odpowiedź na pytanie: w jak drogim domu chcę mieszkać? Spotkałem w życiu wiele osób, które po lekturze największego w Polsce poradnika budowlanego posiadły wiedzę niezachwianą. Chciały żyć w domu za 600 tysięcy, a moje próby przekonania ich do oszacowania rzeczywistych kosztów paliły na panewce. Skoro poradnik podawał, że koszt fundamentu pod nasz dom to 36 000 (10 lat temu), to tylko wariat (znaczy się ja) może twierdzić, że taki sam fundament można wylać za 10 000 i że on się nie rozsypie.

Przyznam się teraz do pewnej słabości: lubię dobrą kawę. Mam taką w moim domu za 200 000. Ale dobra kawa smakuje mi najbardziej z dobrego włoskiego ekspresu, dużej szafy z odpowiednią ilością barów. W pobliskim miasteczku, nie powiem gdzie, piję taką w cenie 4,50 za espresso. Robi mi ją najczęściej sympatyczna blondynka po czterdziestce. Gdy się okazało, że razem z mężem budują dom, spróbowałem zaszczepić ją swoją filozofią kosztów. Nie udało się. Po prostu podobało się jej wszystko to, co najdroższe. Sam dach kosztował ją 100 000. A całość ledwo domknęła kwotą 600 000, jeszcze bez wielu wymarzonych dodatków. Moja sympatyczna barmanka pracuje na półtora etatu. Oczywiście nawet to nie wystarczyłoby na takie luksusy o powierzchni ok. 120 m kw. Dlatego równie ciężko pracuje jej mąż, od 12 lat w Szwecji, jako… budowlaniec. I przyjeżdża do swojego nowo wybudowanego domu dwa razy w roku, na święta.

Rozumiecie coś z tego przypadku? Ja również nie rozumiem.

A teraz pomyślmy o innym domu. O domu, w którym wszyscy żyjemy, o Polsce. Fachowe pisma „budowlane” przekonały większość z nas, że nasz dom musi tyle kosztować. Że taniej się nie da, i już.

Bo najpierw musi zarobić deweloper (politycy), żeby mu jeszcze coś zostało po spłacie kredytu zaciągniętego w zagranicznym banku. Potem musi zarobić firma budowlana (biurokracja), zatrudniająca fachowców od siedmiu boleści, za to w wielkiej liczbie, bo dom ma być duży. Plączą się po budowie, wpadają jeden na drugiego i udanie markują ciężką pracę. A kasa się należy. Na końcu jesteśmy my, szczęśliwi, że wreszcie możemy mieszkać we własnym, wymarzonym domu. Musimy tylko za to wszystko zapłacić.

Moja barmanka przynajmniej sama decydowała, w jak drogim domu chce żyć. Również i ja sam mogłem decydować. O naszym wspólnym domu o jego kosztach, zadecydował deweloper. Nikogo nie pytając o zdanie i nie licząc się z wydatkami. W końcu to nie on miał płacić, tylko my, mieszkańcy.

Jest prawdą to, o czym pisałem przed tygodniem, że coraz więcej zarabiamy. Tylko, że to nie wystarczy. Jeżeli nie potrafimy rzetelnie policzyć kosztów, zdając się w tym na „fachową” prasę utrzymującą się z reklam dewelopera, to coraz więcej pieniędzy przejemy i zmarnujemy. I ciągle będziemy tonąć w długach. Aż do bankructwa.

Polska – nasz wspólny dom – jest potencjalnie bardzo bogatym państwem. A Polacy powinni być jego zamożnymi mieszkańcami. I to jest możliwe, praktycznie od zaraz. By tak się stało, musimy się najpierw zastanowić: czy potrzebujemy tak rozrzutnego dewelopera? Potem: czy zatrudniamy właściwą firmę budowlaną? Wreszcie: jaki musimy mieć standard wykończenia?

A na samym końcu powinniśmy odpowiedzieć na ostatnie pytanie, najbardziej jednak ważne: a może by tak samemu wziąć odpowiedzialność za budowę naszego domu, żeby nam wystarczyło pieniędzy i jeszcze dla dzieci zostało?

Jan Kowalski

PS. Ten mój dom to już drugi dom. Pierwszy sprzedałem za podaną wyżej cenę.

Samorządowa masakra piłą mechaniczną a Góra Hugona. Dramat porastających górę lasów, zwierząt i okolicznych mieszkańców

Masakrę piłami mechanicznymi zaklepują samorządy zdominowane w wielu przypadkach na Śląsku przez PO lub z nią zblatowane, ale w opinii ludzi wina spada „na Państwo”, „na rząd”, na PiS.

Stanisław Florian

Zaczęło się banalnie: spacer z psiurem, a tu na środku łączki pod lasem na Górze Hugona w Świętochłowicach – samochód. Z dolnośląską rejestracją i nadrukami firmowymi. W obawie, że ktoś go ukradł i porzucił, dzwonię na numer z firmowego opisu. Okazuje się, że to geodeci z Dolnego Śląska na Górnym Śląsku wytyczają w środku lasu, na mojej od dzieciństwa Górze Hugona, działki pod budowę osiedla domków jednorodzinnych… Na styku ekosystemów: leśnego, łąkowo-polnego i moczarowego z bajorkiem, w którym od lat masowo rozmnażają się na wiosnę różne gatunki żab, ropuchy, kumak nizinny czy traszki, w tym grzebieniasta.

Prawdziwy dramat Góry i porastających ją lasów zaczął się wraz z pojawieniem się w otoczeniu obecnych władz Świętochłowic deweloperskiej spółki komandytowej Xenakis, która w wyniku nietransparentnie przeprowadzonego przez prezydenta Kostempskiego przetargu, za cenę nieco ponad 7 zł/m2 wykupiła od Miasta ponad 4,5 ha lasu na Górze, bezpośrednio przylegającego do użytku ekologicznego. W ciągu dwóch tygodni lutego 2018 r. jej wykonawca, firma Riser z Jaworzna, dokonała wyrębu prawie 1500 drzew lasu będącego przedłużeniem użytku ekologicznego w stronę ogródków działkowych, na skraju skarpy, pod którą znajduje się około 100-metrowy zbiornik wodny, staw Gliniok. Tam każdej wiosny masowe gody odbywają różne gatunki płazów.

Poza siatką odgradzająca wyręb, od strony użytku ekologicznego wycięto kilkanaście drzew na terenie chronionym i rozjeżdżono ten rejon Góry ciężkim sprzętem gąsienicowym. Po odgrodzeniu zrębu, w jego zewnętrznym pobliżu mieszkańcy znaleźli w ciągu kilu dni padliny sarny i młodego dzika. O płazach zgładzonych na zrębie podczas zimowania w glebie, w odległości do 200 m od miejsca rozrodu w Glinioku nawet nie wspominając. Ptaki, które tam gniazdowały, tuż przed okresem lęgowym pozbawione siedlisk – do dziś błędnie kołują nad Górą Hugona.

Porównanie terenu wycinki z terenem pokopalnianym | Fot. z archiwum autora

Działania władz Miasta i prywatnego dewelopera spowodowały protest mieszkańców Świętochłowic: pisma do Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Katowicach, którym jest biurokrata sprawujący różne urzędy od czasów Gierka, oraz do Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska podpisało prawie 70 osób, a zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do ministra Ziobry, Prokuratury Okręgowej w Katowicach, do wiadomości CBA i posłów województwa śląskiego – równe 200. Oczywiście Pan Prezydent w kłamliwym oświadczeniu publicznym ogłosił, że na Hugonie nie ma żadnej wycinki lasu, tylko porządkowanie chaszczy, a ludzie niepotrzebnie wszczynają burdy. Zgłoszenia o zagrożeniu szkodą lub szkodzie w środowisku trafiły również do RDOŚ, WIOŚ, Komendanta Miejskiego Policji i władz Miasta. Zgłaszający je został przesłuchany w charakterze świadka w referacie do walki z przestępczością gospodarczą KMP w Świętochłowicach.

W tym czasie ani na chwilę prywatny właściciel nie wstrzymał wycinki lasu. Zaś władze samorządowe Świętochłowic ogłosiły kolejny przetarg – tym razem na 10,5 ha „terenu zadrzewionego” przylegającego do użytku ekologicznego od strony zachodniej. Mieszkańcy dwóch domów przy ul. Góra Hugona otrzymali od Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Lokalowej wypowiedzenia… Największym paradoksem tej masakry piłami mechanicznymi jest fakt, że tylko na terenie dzielnicy Zgoda w pobliżu wyciętego lub wystawionego na przetarg lasu znajdują się rozległe, niezabudowane tereny poprzemysłowe po Kopalni „Polska”, Hucie „Florian” czy zakładach ZUT „Zgoda”.

Tymczasem do organizatorów protestu za pośrednictwem internetu zaczęły docierać sygnały o podobnych wycinkach drzew i całych fragmentów lasów z innych miast Górnego Śląska. Jakby na tym zdegradowanym przemysłowo obszarze było za dużo zieleni, samorządowcy Chorzowa przystąpili do wycinki drzew w Parku Śląskim przy granicy z dzielnicą Dąb w Katowicach: pod parking na terenie Parku. W Rudzie Śląskiej – rozpoczęto wycinkę lasku w dzielnicy Halemba. W Rybniku – na terenie Radlina.

Wzmożenie prac świadczy o jakimś przypływie niszczycielskiej energii wśród zdegenerowanych włodarzy miast, którzy, sprzedając tereny publiczne w ręce prywatne przed wyborami samorządowymi, postanowili chyba przerobić drzewa na kiełbasę wyborczą.

Sęk w tym, że masakrę piłami mechanicznymi zaklepują samorządy zdominowane w wielu przypadkach na Śląsku przez PO lub z nią zblatowane, ale w opinii ludzi reagujących na tę rzeź – wina spada „na Państwo”, „na rząd”, na PiS. Najsmutniejsze bowiem w tym procederze jest to, że w sposób bezczelny wykorzystują znowelizowane „lex Szyszko”, które władzom samorządowym oddało decyzje o wycince drzew.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Samorządowa masakra piłą mechaniczną a Góra Hugona” znajduje się na s. 1 i 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Samorządowa masakra piłą mechaniczną a Góra Hugona” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Maria Przełomiec: Zabójstwo Siergieja Skripala może świadczyć o słabnącej pozycji Putina w Rosji

Maria Przełomiec skomentowała sprawę otrucia Siergieja Skripala oraz atmosferę panującą w Rosji przed wyborami prezydenckimi, które odbędą się w najbliższą niedzielę 18 marca.

W Wielkiej Brytanii w pierwszą niedzielę marca 2018 roku były rosyjski agent wywiadu Siergiej Skripal oraz towarzysząca mu córka Julia zostali otruci w centrum handlowym. Do dziś przebywają w szpitalu w stanie krytycznym. Wspólne stanowisko Wielkiej Brytanii, USA, Francji i Niemiec, podane dziś do opinii publicznej, o tę zbrodnię oskarża Rosję.

66-letni Sergiej Skripal w przeszłości został oskarżony i skazany przez rząd rosyjski za działalność szpiegowską na rzecz Wielkiej Brytanii. Miał on przekazywać Brytyjczykom informacje o współpracownikach i agentach GRU w Rosji.

Maria Przełomiec przedstawiła reakcję mediów rosyjskich na oskarżenia skierowane w stronę Władimira Putina:

„Rosyjskie media mówią o tym, że albo zrobili to sami Brytyjczycy, aby odwrócić uwagę od Brexitu, albo zrobiła to Ukraina, która chce zaszkodzić Rosji”.

Wczoraj były szef rosyjskiego wywiadu wojskowego stwierdził, że za otruciem nie może stać Rosja, ponieważ „prawdziwy rosyjski wywiad takimi głupstwami i takimi ludźmi jak Skripal się nie zajmuje”.

Zdaniem dziennikarki, pozycja Rosji na arenie międzynarodowej będzie teraz zależała od reakcji Zachodu. Jeżeli ta reakcja będzie taka jak dotychczas, czyli Zachód po krótkiej awanturze szybko przejdzie do interesów, to będzie tylko  gorzej:

„W momencie, kiedy się ustępuje chuliganowi, to ten bije coraz mocniej i żąda coraz więcej. Pojawia się pytanie, czy Zachód jest w stanie odpowiedzieć Rosji stanowczo, i mam co do tego wątpliwości, wystarczy spojrzeć na miękką reakcję Francji czy Włoch”- podkreśliła dziennikarka.

Dużo mocniej niż Europa zareagowały Stany Zjednoczone. Wczoraj 39 senatorów zwróciło się do prezydenta Donalda Trumpa, aby ten wprowadził sankcje, które będą skierowane przeciwko Nord Stream II. Latem zeszłego roku senatorowie amerykańscy przyjęli zalecenia, które proponowały wprowadzenie sankcji dla zachodnich firm współpracujących z Rosją w strategicznych strefach, jak np. energetyka. Na razie administracja Trumpa nie zdecydowała się na wprowadzenie tych sankcji, jednak teraz może to się zmienić:

„Gdyby Stany się na to zdobyły, byłoby nieźle. O ile przedtem Zachód bardzo protestował, a nawet groził wojną za wprowadzenie tego typu sankcji gospodarczych, to w tej chwili, po wydarzeniach w Wielkiej Brytanii, trudniej będzie im protestować. Putin mógł sobie strzelić w stopę”.

Zdaniem Marii Przełomiec Putin mógł zlecić zabójstwo Skripala i miał ku temu dwa powody. Wewnetrzny – zbliżające się wybory i pokazanie Rosjanom, że jet silny i cały Zachód się go boi – oraz zewnętrzny: pokazał Zachodowi, że Rosja cały czas pozostaje imperium i należy się z nią liczyć. „Nie chcieli z nami rozmawiać, a teraz będą musieli z nami rozmawiać” – podkreślił prezydent Rosji w swoim niedawnym przemówieniu.

Zdaniem Marii Przełomiec, wszystkie te gwałtowne ruchy, zarówno wewnątrz, jak i na za zewnątrz kraju, mogą świadczyć o słabnącej pozycji Putina.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

jn

 

Chyba wyrzucono publiczne środki w błoto, a raczej, w tym konkretnym przypadku, utopiono je na dnie morza!

Prokurator powinien przejrzeć poniesione koszty owej tajemniczej podwodnej inwestycji, zbadać, kto ową katastrofę zaprojektował i dlaczego nie zadziałał odpowiedni nadzór budowlany.

Tomasz Hutyra

Klif Orłowski. Któż z nas, gdynian, nie zna tego miejsca? Molo, plaża, teatr letni. Spacery latem i zimą. Zawsze tłumy w noc sylwestrową. Latem tysiące turystów. Szkoła plastyczna, dworek Żeromskiego, urocze otoczenie z jedynym w swoim rodzaju krajobrazem, zawsze falujące morze i piski latających mew, a czasami i przypływający rybacy.

Przeciętny turysta czy mieszkaniec Gdyni widzi w tym miejscu zawsze tylko to, co piękne. Pod wodą nie widzi nic, przynajmniej do czasu, gdy nie zanurkuje. A tam, na dnie, na wysokości Klifu Orłowskiego znajduje się hydrotechniczna konstrukcja, zwana podwodnymi progami spowalniającymi, wybudowana w Gdyni Orłowie między styczniem a czerwcem 2006 roku, w odległości 140–200 metrów od linii brzegowej, na głębokości około trzech metrów. (…)

Jak wiemy, do cofania się linii brzegowej przyczyniają się naturalne siły przyrody, takie jak falowanie morza, wiatry, prądy morskie czy wreszcie spiętrzenia sztormowe. Sama działalność człowieka może skutecznie neutralizować warunki falowo-prądowe poprzez budowanie różnorodnych konstrukcji hydrotechnicznych, modelując w ten sposób kształt linii brzegowej. Do takich konstrukcji możemy zaliczyć: opaski brzegowe, ostrogi, falochrony brzegowe, progi podwodne czy sztuczne rafy. Brzeg morski można chronić przez sztuczne zasilanie. Nic lepiej nie chroni brzegu morskiego, jak duża, szeroka plaża; to na niej najlepiej wygasza się fala morska. (…)

Na początku października 2016 roku doświadczyliśmy pełnokrwistego północno-wschodniego sztormu, a szalejące fale uderzyły pełnią swojej mocy w wybrzeże. Plaża na południe od orłowskiego molo przestała istnieć, a plaża od strony północnej została niemalże zabrana i zalana całkowicie. Morski żywioł, siejąc zniszczenie, doprowadził do cofki na malutkiej rzeczce Kaczej; gdyby nie interwencja strażaków, to Tawerna Orłowska runęłaby do wody. Ogromne publiczne środki utopiono. Winnych, jak zwykle, brak. (…)

Dwa tygodnie temu doszło do kolejnego osuwiska w rejonie Klifu. Na szczęście nikt nie zginął. (…) Jakie gwarancje może dać dyrekcja Urzędu Morskiego oraz pracownicy tej instytucji na sprawne wybudowanie kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną, jeżeli w tak prostej sprawie sobie nie poradzili?

Cały artykuł Tomasza Hutyry pt. „Czyżby utopiono miliony?” znajduje się na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Hutyry pt. „Czyżby utopiono miliony?” na s. 17 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Jak pokonać smok(g)a? Propozycje i możliwości znacznego zmniejszenia emisji zanieczyszczeń w Polsce / Cz. II

Należy dać szansę polskim wynalazcom! My takie rozwiązania posiadamy, informujemy o nich od kilku lat, m.in. urzędników ministerstwa ochrony środowiska, ministerstwa energii, posłów i senatorów.

Marek Adamczyk

Według raportu na 2016 rok, przygotowanego przez Światową Organizację Zdrowia, spośród 50 miast w UE najbardziej zanieczyszczonych emisją pyłów PM2,5 aż 33 znajdują się w Polsce. (…) Raport potwierdza, że za emisję zarówno pyłów PM10, jak i PM 2,5 odpowiadają procesy spalania zachodzące poza przemysłem, które w 2014 r. wynosiły w przypadku PM10 aż 48,5 proc. (w przypadku PM2,5 aż 49,7 proc.) udziału w krajowej emisji pyłów.

W ostatnich latach wydawano ogromne pieniądze na podwyższenie sprawności wychwytu emisji zanieczyszczeń w energetyce zawodowej i przemysłowej (co przyniosło stosunkowo niewielki ubytek emisji), zamiast skierować znaczną część tych pieniędzy na ograniczenia emisji w rzeczonym, zapomnianym sektorze.

Nic więc dziwnego, że sprawą zbyt małego ograniczenia emisji zanieczyszczeń zajęła się Komisja Europejska, która w 2015 roku skierowała sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

KE twierdzi, że dzienna dopuszczalna zawartość pyłu PM10 w powietrzu była stale przekraczana w większości monitorowanych obszarów w Polsce – w 35 na 46. Obecne normy dla PM10 obowiązują od 2005 r. Wyrok w tej sprawie miał zapaść 22 lutego 2018 r. Dla Polski może mieć kolosalne znaczenie, bo zmusi rząd do racjonalnego działania. Oby Polska nie była po raz kolejny, w myśl przysłowia, mądra po szkodzie. (…)

Czy jest jakiś sposób, aby drastycznie ograniczyć te szkodliwe emisje? Odpowiem TAK – na ostatnie pytanie: znamy metody ograniczenia szkodliwych emisji zanieczyszczeń do atmosfery i wdrażamy je na dalekiej (od Warszawy) prowincji, bez wsparcia instytucji centralnych.

Jak to robimy? W prosty sposób:

– po pierwsze: edukując ekologicznie samorządy miast i gmin, szczególnie te znajdujące się na liście najbardziej zanieczyszczonych smogiem w Unii Europejskiej.
– po drugie: przedstawiając im najprostsze i najtańsze rozwiązania.

Nie jest to łatwe, bo walczymy ze stereotypami i głęboko zakorzenionymi nawykami. To trzymanie się ściśle utartych schematów myślenia uniemożliwia walkę ze smogiem. Już sama zmiana techniki spalania w piecach pozaklasowych, tzw. „kopciuchach”, z techniki „rozpalania od dołu” (powszechnie stosowane) na technikę „rozpalania od góry” może ograniczyć szkodliwą emisję pyłów PM10 i PM2,5 oraz benzo(a)pirenu od 50 do 80% i zaoszczędzić do 30% paliwa.

Źródła podają, że w Polsce z ogólnej liczby pieców – tych pozaklasowych jest około 80%. W skali kraju emisja pyłów mogłaby natychmiast obniżyć się o ponad 100 tys. ton, a wtedy polskie miasta zniknęłyby z czarnej listy UE, a przede wszystkim Polacy mogliby oddychać cały rok pełną piersią.

Cały artykuł Marka Adamczyka pt. „Jak pokonać smok(g)a?” znajduje się na s. 1 i 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marka Adamczyka pt. „Jak pokonać smok(g)a?” na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Państwa bałtyckie poparły Polskę w sporze z Unią Europejską

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski mówił m.in. o poparciu dla Polski przez kraje bałtyckie w sporze z Unią Europejską, który dotyczy nowelizacji ustawy o KRS.

Zdaniem naszego gościa efektem wizyty premiera Mateusza Morawieckiego na Litwie jest poparcie trzech państw morskich dla Polski w sporze z Unią Europejską.

„Te deklaracje, które padły na kierunku północnym ze strony państw bałtyckich, ale także poparcie Węgier utrzymają się. Ponadto Rumunia, Bułgaria, jak i Malta także mają interes, aby tego typu procedury, które teraz grożą Polsce, nie stały się precedensem-  podkreślił. Myślę, że Polska będzie w stanie zebrać wystarczająca koalicję państw, aby zatrzymać dalsze procedowanie w zakresie artykułu 7.”

Sporny Art. 7. mówi o zawieszeniu niektórych praw wynikających z członkostwa w Unii Europejskiej, jeżeli dojdzie do stwierdzenia przez Radę ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości Unii.

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski mówił również o głośnej publikacji portalu Onet.pl, który oświadczył, iż strona amerykańska pragnie ograniczyć kontakty z polskimi politykami. Rewelacja okazała się nieprawdziwym newsem.

Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy.

jn