KUBARN czyli prawdopodobnie najmniejsza restauracja na świecie. Wywiad 16 stycznia, Sofa Surfing godz. 19:00.

Craft Guild of Chefs Best Chef of The Year 2019 czyli historia i perypetie Kuby Winkowskiego, najlepszego kucharza w Wielkiej Brytanii.

Praca

Podobno jeśli zawodowo zajmiemy się tym co kochamy to nie przepracujemy ani jednego dnia w życiu, podobno. W przypadku pochodzącego z trójmiasta Kuby Winkowskiego sprawa pracy, pasji życiowej i miłości do tego co robi wygląda zgoła inaczej. Kończący z wyróżnieniem studia z zarządzania Kuba bierze głęboki, bardzo głęboki oddech i postanawia zostać kucharzem. Tak! Kucharzem! Delikatne mówiąc reakcja rodziny i najbliższego otoczenia Kuba zamyka się w poniekąd mieszanych uczuciach. Warto wspomnieć, iż w tamtym czasie zawód kucharza kojarzy się w Polsce, przy całym szacunku do szlachetnego zajęcia, raczej z niechlubną „zawodówką” a nie Star Chefami brylującymi w kolejnych programach i kanałach TV.

Nasz bohater jako kierunek swojej gastronomicznej edukacji i podróży wybiera kosmopolityczny Londyn z jedną z najlepszych szkół gastronomicznych na świecie. Podczas kiedy koledzy z brytyjskiej ławy szkolnej koncentruja się głównie na tym aby szkołę „jakoś” skończyć, Kuba koncentruje się aby zostać kucharzem i to dobrym kucharzem. Realizuje swoje marzenie, realizuje je poprzez bardzo ciężką prace i kolejne, realne w danym czasie, cele. Nie zanudzając opisami – szkołę kończy jako najlepszy, potem wygrane konkursy, praktyki w magicznym Buckingham Palace, praca w najlepszych restauracjach na świecie,  finalnie zostaje Head Chefem ekskluzywnej restauracji w Wielkiej Brytanii.

Szef kuchni

Przez kolejne lata Kuba zajmuje się tym co kocha – pracuje codziennie ale pracuje ciężko by nie napisać bardzo ciężko. Jako szef ekskluzywnej kuchni występuje w radio, w TV ale również potrafi korzystać z okazji i poniekąd incognito, bez jakichkolwiek kompleksów zatrudnia się u najlepszych tego świata choćby jako najzwyklejszy praktykant. Wszystkie doświadczenia, nauka, ciągłe doskonalenie, kreatywność, realizacja kolejnych wyznaczanych sobie realnych celów, wyróżnienia … wszystko prowadzi lub raczej kieruje do konkursu na najlepszego kucharza w Wielkiej Brytanii. Niestety, w 2018 roku pomimo kolejnych wygranych etapach tytułu najlepszego w branży na wyspach nie zdobywa.

 

Nauka

Zdobywa jednak kolejne doświadczenia, uczy się, poznaje wielu innych kucharzy … dokładnie rok poźniej Kuba Winkowski ponownie trafia do półfinału konkursu.  Maksymalnie korzysta z wiedzy i wszelkich doświadczeń roku poprzedniego. Tym razem finałowe menu ćwiczy w hotelowym pokoju i zaaranżowanej kuchni dosłownie do upadłego. Bardzo mało śpi. Nie jest sam – wspiera go i pomaga małżonka oraz najbardziej zaufany z pracowników. Organizatorzy konkursu dostarczają pod jego drzwi kolejne pojemniki z produktami do finałowego menu. Kuba przygotowuje te sama dania, poprawia, sprawdza – w wyobraźni jest już w finałowym starciu. Podczas kiedy inni finaliści wybierają inne atrakcje Kuba wciąż ćwiczy. Już po konkursie dowie się,  że inni pretendenci zamawiali do prób po kilka sztuk zestawów finałowego menu – on zamówił kilkadziesiąt. Trenował dosłownie do ostatniej możliwej chwili.

Finał

W dniu finału, jak wspomina, po prostu przygotował menu tak jak potrafił najlepiej. Ten rok różnił się diametralnie od poprzedniego – tym razem gotował ze znacznie mniejszą presją, jednak jak natchniony. Kolejne dania, kompozycje pojawiały się praktycznie same, dosłownie podpowiadając finaliście jak chcą być przyrządzone i podane. Tym razem Kuba Winkowski wygrał i został najlepszym kucharzem w Wielkiej Brytanii –  Best Chef of the year 2019!

Nowy rozdział

Rok 2019 dla naszego bohatera to nie tylko kolejne wywiady, programy w TV, artykuły, gościnne gotowanie u innych kucharzy, akcje charytatywne, podróże ale standardowo kolejne wyzwania. Cele realne w danych czasie, osiągalne przy odpowiednim nakładzie pracy, pomocy innych, koncentracji i szczypcie przyprawy droższej od szafranu, którą wszyscy nazywamy szczęściem. Jak kapitan restauracji, w której pracował, Kuba musiał stawić czoło poważnemu sztormowi – dosłownie z dnia na dzień właściciel postanawia oddać restaurację w ręcę innych inwestorów. Kuba, słuchając podszeptów losu, własnymi rękami zbudował niezwykła szalupę ratunkową, w której wyrusza w swoją dalszą podróż. Tym razem nie tylko jako Head Chef ale również jako właściciel prawdopodobnie najmniejszej restauracji na świecie. Tak powstaje KUBARN!

Wywiad z Kubą Winkowskim
oraz radiowa wizyta w KUBARN
16 stycznia 2020
o godzinie 19:00

Zapraszamy !

_____________________________________________

Fotografie: drzeWO duet

Artur Dutkiewicz: Polacy mają improwizacje we krwi – Audycja „Jesteśmy razem”

W audycji „Jesteśmy razem” gościem był Artur Dutkiewicz, pianista i kompozytor, jeden z częściej koncertujących za granicą polskich muzyków jazzowych.

Artur Dutkiewicz wystąpił w blisko 70 krajach świata, od USA przez Europę, Azję po Australię i Nową Zelandię.

Pochodzi z Pińczowa. Jest absolwentem Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie w 1982 uzyskał dyplom z wyróżnieniem w klasie kompozycji i aranżacji. Laureat licznych konkursów  jazzowych. Jako pierwszy polski muzyk jazzowy miał swój recital na MIDEM w Cannes w 1988. Współpracował ze znakomitymi muzykami, m.in.: z Tomaszem Szukalskim, ze Zbigniewem Namysłowskim, Janem Ptaszynem Wróblewskim, Tadeuszem Nalepą, Urszulą Dudziak, Grażyną Auguścik, Deborah Brown, Lorą Szafran, Michelle Hendricks, Carlosem Johnsonem, Cyprianem Katsarisem. Występował na dziesiątkach festiwali muzycznych na całym świecie.  W 2011 roku wystąpił na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Specjalnie na to wydarzenie zaaranżował  i zagrał w gronie pianistów z całego świata utwór na 30 fortepianów.  Artur Dutkiewicz prowadzi od wielu lat własny zespół Artur Dutkiewicz Trio oraz wykonuje recitale solowe. Jego ostatnie płyty  autorskie „Prana”, „Traveller” i „Mazurki” zostały znakomicie przyjęte przez słuchaczy i krytyków. Odznaczony  srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli / Piotr Mateusz Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 66/2019

Boże Narodzenie nie jest jeszcze tak skomercjalizowane, jak w Europie czy w USA, ale dla wielu osób duchowe przeżywanie świąt nadal jest dalekie. Kolędy pozbawione są głębszej treści teologicznej.

Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli

Piotr M. Bobołowicz

Trzydzieści stopni Celsjusza i wilgotność powietrza powyżej dziewięćdziesięciu procent to nie pogoda, którą kojarzymy ze świętami Bożego Narodzenia, a jednak tak wyglądają one w Ekwadorskiej dżungli, w miejscu, gdzie słońce zachodzi około osiemnastej bez względu na porę roku, a pierwszą gwiazdkę często zasłaniają deszczowe chmury – bo w Amazonii pada cały rok. Ale też nikt jej nie wypatruje, tak samo jak nikt nie je karpia.

Ciężko powiedzieć, żeby w Amazonii – czy tej ekwadorskiej, czy peruwiańskiej istniało tradycyjne danie bożonarodzeniowe. W miastach ludzie często pieką indyka, jest to jednak przede wszystkim wpływ masowej kultury przekazywanej przez światowe media. Tradycja ta jest względnie nowa, bo nie sięga dawniej niż lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Ekwadorscy Indianie z Andów niegdyś przy okazji świąt przyrządzali świnki morskie – dotyczy to jednak raczej świąt z kalendarza andyjskiego niż Bożego Narodzenia.

Co więc zje zebrana przy wigilijnym stole rodzina w prowincji Zamora w ekwadorskim Oriente, czyli Wschodzie? Prawdopodobnie zupę z kury, może pieczoną kurę z ryżem i maniokiem. Jeśli zjedzie się więcej rodziny, to celebracja Narodzenia Pańskiego zacznie się już rano od zarżnięcia prosiaka.

W Ekwadorze nie ma postu wigilijnego, a rozumienie świątecznej potrawy odbiega znacznie od naszego. Podczas mojego pobytu w Peru również ugoszczony zostałem wieprzowiną – dużym, soczystym kawałkiem pieczonego mięsa. W porównaniu do normalnie cienkich i suchych plastrów grillowanej wieprzowiny lub wołowiny jedzonych na co dzień, jest to zdecydowanie specjalny posiłek.

W małej wiosce Chumpians, położonej kilka godzin marszu i jeszcze ponad godzinę łodzią od najbliższej drogi, na wigilię pewnie przygotują corroncho, czyli żywiącą się glonami rybę podobną do suma. Na pasterkę nikt z mieszkańców wioski nie pójdzie, a polscy zakonnicy Tymon i Augustyn, sprawujący posługę w parafii, do której należy Chumpians, nie będą mogli dotrzeć tam w święta. Jest ich tylko dwóch – o północy

Fot. Piotr M. Bobołowicz

odprawią msze w Guayzimi, największym miasteczku, gdzie znajduje się kościół parafialny, oraz w położonej niedaleko wiosce Zurmi. Przez cały grudzień, a potem styczeń, odwiedzają natomiast pozostałe wioski, wplatając do mszy elementy bożonarodzeniowe – mimo że wciąż trwa adwent. Dla wielu wiernych to jedyna okazja do celebrowania Narodzenia Pańskiego. W podobnej sytuacji są wierni z parafii ks. Łukasza z Valladolid. Chociaż tam do wszystkich miejscowości dojechać można samochodem, to jednak mało kto może sobie pozwolić na dotarcie na tradycyjną Misa de Gallo, czyli Mszę Koguta, jak określa się w Ekwadorze pasterkę od dźwięku koguciego piania. Pierwszą mszę bożonarodzeniową ks. Łukasz odprawi w niedzielę dwudziestego drugiego grudnia. Ojcowie Tymon i Augustyn zakończą Boże Narodzenie mszą trzydziestego grudnia w Chumpians – podczas tej wyjątkowej mszy udzielą także chrztów.

Guayzimi jest niezwykle ciekawe pod względem etnicznym. Mieszkają tam zarówno Indianie Kichwa, głównie przybysze z Saraguro w Andach, jak i rdzenny lud Shuar, a także Metysi. Powoduje to, że tradycje mieszają się, tworząc unikalną mozaikę.

O dwudziestej trzeciej przed kościołem pojawią się wikis, czyli ludzie w kolorowych strojach z rogami. Będą zachęcać wiernych idących do kościoła na mszę, by zamiast tego tańczyli wraz z nimi. W ten niezwykle barwny sposób Indianie przedstawiają pokusy szatana, który stara się odciągnąć wiernych od Boga.

W Ekwadorze szczególnie obchodzona jest nowenna przed Bożym Narodzeniem. Różne grupy parafian, podzielone zazwyczaj ze względu na miejsce zamieszkania, przygotowują obchody każdego dnia, poczynając od szesnastego grudnia. W każdym z sektorów wznoszona jest szopka, a dzieci idą na mszę danego dnia przebrane w stroje pasterzy, by potem w radosnej procesji wraz z księdzem przenieść figurę Chrystusa do swojej dzielnicy i umieścić ją w żłobie. Jak wspomina ksiądz Łukasz, na mszy w kościele jest mniej ludzi niż na obrzędach błogosławieństwa szopki. Dla rozgrzania się (mimo tropikalnego klimatu po zachodzie słońca potrafi się zrobić trochę chłodno, zwłaszcza ze względu na różnicę temperatur) piją „tygrysie mleko”, czyli napój przygotowany z mleka, ziół, przypraw i alkoholu z trzciny cukrowej.

Wigilie polskich misjonarzy nie będą wyglądać tak samo. Ojcowie Tymon i Augustyn przygotują polskie potrawy – przynajmniej uszka i zupę grzybową. Potem rozdzielą się, by odprawić dwie pasterki. Ksiądz Łukasz planuje wyjść na główny plac miasteczka i spędzić czas z parafianami. Postanowił nie pokazywać im polskich tradycji, a raczej pozwolić zdecydować, jak będą obchodzić święta. Na życzenie wiernych msza odbędzie się o dwudziestej – bierze w niej udział wiele dzieci, które mogłyby nie doczekać północy. Dodatkowo koniec pasterki to także okazja do wspólnych obchodów kulturalnych. Każdy sektor przygotowuje występy, najczęściej związane z Bożym Narodzeniem. Dzieci dostaną cukierki, a jeśli zostanie jeszcze czas, to do drugiej w nocy mieszkańcy Valladolid będą tańczyć na głównym placu. W Guayzimi również przewidziano pokaz tradycyjnych tańców i występy artystyczne.

Ważnym aspektem świąt Bożego Narodzenia jest wspólnotowość. Zapytałem księdza Łukasza, czy Ekwadorczycy wręczają sobie prezenty. „Prezentem jest bardziej bycie razem – nawet nie na mszy, ale to kulturalne”. Są w tym jednak pułapki, bo jak zaznaczają i ksiądz Łukasz, i ojciec Tymon, aspekt emocjonalny i kulturalny dla wielu Ekwadorczyków ma większe znaczenie niż aspekt religijny świąt.

Poza dużymi miastami Boże Narodzenie nie jest jeszcze tak skomercjalizowane, jak w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, ale nie zmienia to faktu, że dla wielu osób duchowe przeżywanie świąt nadal jest dalekie. Nawet kolędy pozbawione są głębszej treści teologicznej – przypominają bardziej nasze pastorałki.

Ten brak wymiaru duchowego Bożego Narodzenia potęgowany jest przez fakt, że dwudziestego piątego grudnia praktycznie się nie świętuje. Oficjalnie jest to dzień wolny, ale rolnicy idą w pole, a małe sklepiki są otwarte od rana. Z drugiej strony nierzadko zdarza się, że rodzina zjeżdża się na Wigilię i zostaje razem aż do Nowego Roku.

Rzeczywiście, Boże Narodzenie, które miałem okazję obserwować w dżungli – co prawda peruwiańskiej – przeminęło szybko, praktycznie bez śladu. Zaledwie jeden wieczór. Prosty obiad i ciasto z marketu na deser, potem kieliszek szampana. Moje zdziwienie wywołały wtedy fajerwerki i petardy puszczane o północy – zupełnie jak w Sylwestra. I toasty ku czci Jezusa – w miejsce modlitwy. Do późnych godzin nocnych przychodzili przyjaciele i dalsza rodzina – spotkać się, porozmawiać, wznieść kolejny kieliszek za Narodzenie Pańskie.

Ojciec Tymon był pozytywnie zaskoczony, gdy podczas pierwszej odprawianej przez niego w Ekwadorze pasterki kościół był pełny. Drugi raz zapełnia się tak w Wielki Piątek, gdy Ekwadorczycy organizują Drogę Krzyżową po całej okolicy, z bogatymi inscenizacjami poszczególnych stacji. Wielki Piątek jednak w odczuciu ojca Tymona celebrowany jest bardziej uroczyście, podczas gdy Wigilia Bożego Narodzenia jest bardziej emocjonalna, ale mniej podniosła. Również do Wielkiej Nocy Ekwadorczycy bardziej przygotowują się duchowo – chociażby poprzez spowiedź, czego nie robią raczej w przypadku Bożego Narodzenia.

Wigilia w tropikach pozbawiona jest choinki. Światełka i dekoracje wiszą na palmach i domach. Ich typowo „zachodni” charakter powoduje jednak dysonans – plastikowy bałwan i jodła w miejscu, gdzie większość ludzi nigdy nie miała okazji zobaczyć śniegu, wyraźnie nie pasuje. Z drugiej strony dla mieszkańców Ekwadoru tak właśnie wyglądały zawsze święta i to, co dla nas kojarzy się z „atmosferą Bożego Narodzenia”, dla nich jest tylko obrazkiem z telewizji.

Ale w przygotowaniu do Świąt nie chodzi o choinki i biały puch za oknem. Ksiądz Łukasz stwierdził nawet, że brak tego, co materialnie kojarzy się z Bożym Narodzeniem, pozwala mu w pełni skupić się na teologicznym wymiarze Świąt Narodzenia Pańskiego.

Klimat Betlejem w grudniu nie jest co prawda tak upalny, jak ten w Ekwadorze, ale nie jest też tak zimny jak w Polsce. A przecież, jak to ujął ojciec Tymon, w przeżywaniu świąt „chodzi o atmosferę wewnętrzną”, którą każdy nosi w sobie.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza „Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli” znajduje się na s. 20 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Piotra M. Bobołowicza „Bezśnieżne Boże Narodzenie w amazońskiej dżungli” na s. 20 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy Białoruś zachowa dobre dziedzictwo, pozbędzie się fałszywego obrazu dziejów i nie ulegnie złudnym modom z Zachodu?

W centrum każdego miasta nadal stoi pomnik Lenina. Lata 1939–1941 to wojna na zachodzie Europy. Potem była Wielka Wojna Ojczyźniana, a 17 września to wyzwolenie zachodniej Białorusi i Ukrainy.

Tekst i zdjęcia Joanna Pyryt

Po przekroczeniu granicy otwiera się przed nami rozległa równina z polami zboża aż po horyzont i pięknymi liściastymi lasami, które zajmują blisko 40% powierzchni kraju. Horyzont zdaje się bardziej odległy niż u nas, a gra obłoków na bezkresnym niebie przypomina opis chmur u Mickiewicza. Wszak to jego kraj. (…)

Fontanna w Witebsku

Miasta i wsie są bardzo czyste, a miejskie aleje i w ogródki na wsi – ukwiecone aksamitkami, daliami i podobnymi, zwykłymi kwiatkami. Ludzie ubierają się starannie, nie dotarła tu jeszcze moda wszechobecnych tatuaży, legginsów u pań czy męskich krótkich spodni na ulicach miast. (…)

Mieszkańcy narzekają na kryzys przejawiający się wzrostem cen i obniżkami pensji w niektórych zakładach pracy (żeby uniknąć zwalniania pracowników). Powoduje to nowe na Białorusi zjawisko emigracji na zachód, w tym – bardzo licznej – do Polski. Nadal istnieją tu zakłady przemysłowe produkujące traktory (marki Białorus), wagony kolejowe czy specjalistyczne ciężarówki dla kopalń odkrywkowych (na licencji zachodniej). Rolnictwo jest prowadzone przez spółki agro-akcyjne, które zastąpiły kołchozy. Pokazywano nam tzw. domki Łukaszenki – budowane na wsiach, aby zapewnić mieszkanie specjalistom potrzebnym w takich przedsiębiorstwach.

Połock, Dźwina o poranku

Niewielu mieszkańców mówi po białorusku, choć jest to jeden z dwóch języków urzędowych. Białoruski jest nauczany w szkole w wymiarze czterech godzin tygodniowo, jak język obcy; mimo to mało kto umie mówić w tym języku. W Mińsku, Połocku czy Witebsku najłatwiej dogadać się po rosyjsku, ale polski jest rozumiany. W Lidzie i Grodnie na zapytanie po rosyjsku odpowiadano po polsku. Sam prezydent Łukaszenka posługuje się rosyjskim w lokalnej odmianie zwanej trasianką. (…)

Od czasu pierestrojki następuje odrodzenie Kościoła katolickiego. Rozpoczął je jeszcze Jan Paweł II, uzyskując zgodę Gorbaczowa. Liczne zabytki są odnawiane i rekonstruowane – dotyczy to także zabytków polskich. (…)

Siedziba Michała Kleofasa Ogińskiego w Zalesiu, muzeum

Jadąc przez ten kraj, nie sposób na każdym kroku nie natykać się na ślady wydarzeń i ludzi stanowiących nieodłączną część historii Polski. Na najdalszym wschodzie, w Połocku, przebywał król Stefan Batory po odzyskaniu miasta po kilkuletniej okupacji przez Iwana Groźnego. Tu Batory założył kolegium jezuitów, którego rektorem był ks. Piotr Skarga. Tu przebywał św. Andrzej Bobola. W tym kraju rozgrywały się wielkie bitwy Polaków – zwycięskie jak Orsza w 1514 roku, czy przegrane jak Szkłów w 1664. Tu rodzili się i działali wielcy Polacy – Kościuszko, Mickiewicz, Moniuszko, Orzeszkowa i setki innych, bez których nie istniałaby nasza kultura. Na tych ziemiach ginęli nasi wielcy męczennicy za wiarę, jak Jozafat Kuncewicz (w Witebsku 1623, biskup unicki) i św. Andrzej Bobola (Janów Poleski 1657). Tu wreszcie pracowali wielcy organizatorzy i działacze, jak biskup miński Zygmunt Łoziński (1870–1932), który organizował pomoc dla „bieżeńców” w czasie I wojny światowej, chronił Żydów mińskich podczas wojennej zawieruchy i zmarł w opinii świętości. Tu gospodarowali polscy ziemianie i przemysłowcy – Wojniłłowicze, Korwin-Milewscy, Jałowieccy, Pusłowscy, Wańkowicze, Skirmunttowie i wiele innych rodzin zasłużonych dla tego kraju. Grodno było jedną ze stolic Polski – to tu od 1673 roku odbywał się co trzeci sejm Rzeczypospolitej.

Kościół w Mińsku ufundowany przez Edwarda Wojniłłowicza

Cały artykuł Joanny Pyryt pt. „Impresje białoruskie” można przeczytać na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Joanny Pyryt pt. „Impresje białoruskie” na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Easy Riders – Julek Rudziński (odc. 6)

Odkrywanie świata przez przyrodę, naukę o niej i czerpanie z jej darów, podróżując autostopem po Turcji i nie tylko…

Miłośnik natury, pasjonat pszczelarstwa, architekt krajobrazu i prawdziwy włóczęga. Julek Rudziński, gość Easy Riders w sobotę 16 listopada 2019 r., świat oswaja obserwując rośliny. Studiując łączył naukę z podróżą. Odbył praktyki pracując jako ogrodnik w Londynie i wyjechał do Artvin w Turcji w ramach programu Erasmus. Tam, zajęcia zastępując autostopem, jeździł i odkrywał lokalną przyrodę, a pośród niej m.in. ruiny starych gruzińskich kościołów. Jak komunikować się pomimo barier językowych w społeczeństwie innego kręgu kulturowego? Co kryją góry Kaçkar? Jak tanio i przyjemnie spędzić wakacje na jachcie?

Zapraszam do słuchania – Jan Olendzki

Easy Riders – Joey Sergi [Slim Customers] (odc. 5)

Australijczyk z włoskimi korzeniami odnajdujący siebie na starym kontynencie. Perkusista Slim Customers o początkach w Londynie

Joey Sergi, muzyk i podróżnik, w wieku 19 lat postanowił opuścić rodzimą Australię, by rozpocząć życie w Europie. O wzlotach i upadkach włóczęgowskiego życia w Londynie, odkrywaniu włoskich korzeni i zbieraniu nietypowych, dźwiękowych pamiątek grając koncerty w podróży opowiedział w sobotę 9 listopada 2019 r. Tego dnia, nawiązując do opowiadanych przez Joey’ego historii, audycja Easy Riders prowadzona była z uroczego domu przy 29 Dawson Place w Londynie.

Zapraszam do słuchania – Jan Olendzki

Trzy pocztówki z Ekwadoru – państwa, gdzie znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo

Dlaczego Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina Kolumbię, Brazylię, całą Afrykę i Oceanię? W żadnym innym miejscu na równiku nie można stanąć tak blisko słońca jak w ekwadorskich Andach,

Trzy pocztówki z Quito

Tekst i zdjęcia Piotr M. Bobołowicz

Dwa lata temu w październiku wylądowałem w Ekwadorze. Pamiętam dobrze zawód, że samolot nie lądował na kartoflisku, z którego Indianin właśnie przepędził stado lam. Zamiast tego lotnisko było nowoczesne, a autostrada do centrum Quito gładsza niż niejedna polska droga. Dobijające było jedynie czekanie w gigantycznej kolejce do odprawy celnej, spowodowane głównie faktem, że mój skromny plecak był ostatnim bagażem, który pokazał się na taśmie. A przede mną kolejka ludzi z wielkimi walizami (każdy miał więcej niż jedną). Do dzisiaj nie udało mi się dociec, co przywożą do Ekwadoru z Panamy.

El Panecillo

Dziewica z Quito

Pamiętam pierwszy dzień w Quito. Zwiedzanie miasta, długi marsz po schodach na szczyt Panecillo – wzgórza, które oddziela północną, bogatszą część miasta od biednego południa. Dowiedziałem się później, że schody te są niebezpieczne, zwłaszcza w niedzielę i miałem dużo szczęścia, że nie padłem ofiarą złodziei.

Na szczycie wzgórza stoi gigantyczny aluminiowy posąg Virgen de Quito – Dziewicy z Quito. Jest on wzorowany na pochodzącej z osiemnastego wieku trzydziestocentymetrowej rzeźbie ze szkoły quiteńskiej, umieszczonej w ołtarzu głównym kościoła świętego Franciszka. Wykonał ją Bernardo de Lagarda. Aluminiowy pomnik był zaś prezentem od Hiszpanii. Złośliwi mówią, że Hiszpanie wywieźli złoto, a oddali aluminium. Dodatkowo zwracają uwagę na orientację posągu – Dziewica patrzy na północ, odwracając się plecami od ubogich z południowej części miasta. Nie jest to wizerunek Maryi, a przynajmniej nie dosłownie – rzeźba przedstawia Dziewicę z Apokalipsy, skrzydlatą, stojącą na chmurze i półksiężycu. Przywodzi to skojarzenia z chrześcijaństwem na wschodzie Europy, gdzie Maryja na półksiężycu symbolizowała zwycięstwo nad pogaństwem. Można by doszukiwać się w quiteńskiej Dziewicy echa dawnych walk późniejszych kolonizatorów z Maurami o Półwysep Iberyjski, jednak znawcy tematu nie potwierdzają tej hipotezy. Księżyc wzięty jest wprost z opisu biblijnego, ale jego symbolika przywodzi na myśl Mama Quilla, inkaską boginię księżyca, siostrę boga Inti, czyli słońca. W mitologii inkaskiej wschodzący księżyc wiąże się z płodnością. Mieszanie motywów chrześcijańskich z symboliką rdzennych ludów nie jest w Ekwadorze niczym niezwykłym w sztuce. Dodatkowo samo El Panecillo było miejscem kultu religijnego wieki przed pojawieniem się chrześcijaństwa w Ameryce Południowej.

Pichincha

W Quito znajduje się TelefériQo, czyli kolejka linowa. Prowadzi ona na wyższe partie wulkanu Pichincha, od którego bierze nazwę stołeczna prowincja. 24 maja 1822 roku na jego stokach doszło do decydującej bitwy między wojskami Wielkiej Kolumbii, dowodzonymi przez generała Antonia Joségo de Sucre, a siłami hiszpańskimi. Po porażce Hiszpanie skapitulowali, a Ekwador mógł przyłączyć się do wielkiego projektu Simona Bolivara, który zresztą nie przetrwał długo, bo już w 1830 roku poszczególne państwa uniezależniły się, kładąc kres nieco utopijnej wizji.

Kolejka linowa na wulkan Pinincha

Pichincha ma dwa najważniejsze szczyty – Rucu i Guagua. Ich nazwy w kichwa oznaczają Starca i Dziecko. Według legendy Guagua Pichincha jest synem wulkanów Chimborazo i Tungurahua, dlatego też Tungurahua i Guagua Pichincha wybuchają w tym samym czasie. Rucu przez niektórych uznawany jest za nieaktywny, bowiem po dosyć częstych erupcjach na przełomie XV i XVI wieku i po wielkiej erupcji z 1859 roku, która prawie zniszczyła miasto, pozostaje cichy. Guagua natomiast to jeden z najaktywniejszych ekwadorskich wulkanów, regularnie pokrywający miasto popiołem.

Wydaje się, że trekking między szczytami to lekki spacer. Odległość nie jest duża, teren dosyć płaski. Ale wysokość ponad 4000 m n.p.m. sprawia, że ciężko jest złapać oddech. Kilka kroków i zadyszka. Oddech w piersiach zapiera też widok. W dole ciągnie się Quito. I to dosłownie ciągnie, bo miasto z północy na południe ma około 50 km długości (sic!), ale tylko 8 km szerokości.

Środek świata

W pierwszej połowie XVIII wieku na terenie ówczesnej Audiencji Królewskiej Quito pracowali badacze z Francuskiej Misji Geodezyjnej, mającej na celu wyznaczenie przebiegu równika. Prawie im się udało – prawie, bo pomylili się o kilkadziesiąt metrów, przesuwając linię nieco na południe. Przebiega ona na północnych obrzeżach ekwadorskiej stolicy. Mitad del Mundo, Środek Świata. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego to właśnie Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina jeszcze Kolumbię, Brazylię, całą Afrykę i Oceanię? Odpowiedź jest prosta. Góry. W żadnym innym miejscu na równiku nie można stanąć tak blisko słońca, jak w Andach. To dlatego dawne ludy – Quitu, Cara, potem Inkowie miały tak rozwiniętą astronomię i oparty na niej system religijny. Ziemia nie jest kulą. Siła odśrodkowa spłaszcza ją nieco, powodując, że na równiku odległość powierzchni od jądra jest większa niż na biegunach. Dlatego w Ekwadorze znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo.

Koliber w locie

 

Na równiku, w miejscu, gdzie został on wyznaczony przez Francuzów, w latach 30. XX wieku postawiono pomnik, który przeniesiono potem do Calacalí, a w jego miejscu powstała kopia – tyle, że większa. Na potężnym ceglanym cokole, którego boki odpowiadają czterem stronom świata, stoi kula ziemska odlana z metalu. Otacza ją miasteczko, będące muzeum i parkiem historycznym. Kawałek dalej, schowane za zakrętem, mieści się Intiñan, prywatne muzeum, położone na prawdziwym równiku. ‘Inti’ to słońce w kichwa, ‘ñan’ znaczy droga. Latają tam kolibry, a przewodnicy pokazują eksperymenty obrazujące siłę Coriolisa i oprowadzają po części etnograficznej muzeum.

Quito zachwyca. Jest potężną, skoncentrowaną dawką Ekwadoru – ludzie, jedzenie, zabytki atakują ze wszystkich stron. Roi się od turystów, chociaż giną oni w dwumilionowym tłumie mieszkańców. Czasem ktoś przejdzie ulicą, prowadząc za sobą osła. I choć żaden indiański pasterz na lotnisku nie zgania lam przed lądowaniem, to i lamy, i Indian można w Quito spotkać.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Trzy poczówki z Quito” można przeczytać na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Trzy poczówki z Quito” na s. 20 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ziąber: Uzbekistan to kraj, który na nowo buduje swoją tożsamość

Damian Ziąber mówi o charakterze narodowym Uzbeków, o gospodarce uzbeckiej i polskich śladach w Uzbekistanie.

Damian Ziąber opowiada o swojej niedawnej  podróży do Uzbekistanu. Mówi o kontrastach, jakie napotkał w tym środkowoazjatyckim państwie.

Uzbekistan to kraj, który na nowo buduje swoją tożsamość” […] Ślady sowieckości wciąż widać.

Ziąber wskazuje, że podstawą nowej tożsamości Uzbekistanu jest powszechnie wyznawany przez jego mieszkańców islam. Mówi, że źródło bogactwa Uzbekistanu – bawełna – jest jednocześnie źródłem problemów ekologicznych Ziąber. Gość „Poranka WNET” zwraca uwagę, z jednej strony, na uzbeckie aspiracje do bycia drugimi Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, z drugiej –  na  na bardzo skromny poziom życia mieszkańców tego kraju. Mówi o niesamowitych zabytkach miast uzbeckich. Opisując uzbecką gospodarkę, Ziąber uwypukla  liczną obecność chińskich przedsiębiorstw. „Wszystkie autokary są  produkcji chińskiej”- mówi. „Wojsko jest obecne w życiu publicznym- żołnierze są widoczni na ulicach”- odnotowuje Ziąber. Wspomina o życzliwym nastawieniu  Chin do uzbeckich muzułmanów- mówi o tym, że Chińczycy wspierają finansowo rekonstruowanie meczetów. Jak stwierdza Ziąber, Chiny nie przeszkadzają w życiu religijnym państw sąsiedzkich, ponieważ interesy wymagają spokoju.

Damian Ziąber chwali gościnność i otwartość Uzbeków w stosunku do turystów. Gość „Poranka WNET” mówi o tym, że charakter narodowy Uzbeków jest mieszanką homo sovieticus i tożsamości islamskiej. Wśród najbardziej godnych uwagi miast Uzbekistanu, rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego wskazuje Samarkandę i Chiwę.

Na koniec, Ziąber opowiada o polskich śladach w Uzbekistanie. Pytany o to, czy chciałby zamieszkać w tym kraju, gość Poranka WNET odpowiada: „Wolę Polskę”.

 

A.W.K

Muzyczne IQ – pilot nowej audycji Radia Wnet z dn. 07.10.2019 – Radek Ruciński i Paweł Szczepanik

Któż nie pamięta kultowej gry Państwa – Miasta? A gdyby tak stworzyć do niej ścieżkę dźwiękową, złożoną z mniej lub bardziej znanych utworów muzycznych? Chcecie spróbować? Zagrajmy razem w Muzyczne IQ.

Któż nie pamięta kultowej gry Państwa – Miasta? A gdyby tak stworzyć do niej ścieżkę dźwiękową, złożoną z mniej lub bardziej znanych utworów muzycznych? Chcecie spróbować? Zagrajmy razem w Muzyczne IQ.

Chile południowe: pocztówki z końca świata

Chile południowe to symboliczny i rzeczywisty koniec świata. Zapraszamy na podróż po tej magicznej krainie, wartej odwiedzenia, pełnej oszałamiających widoków oraz niezwykłej gościnności.

Chile południowe: koniec świata: ten symboliczny i ten dosłowny. To miejsce, w którym niemalże kończy się cywilizacja, ale zarazem miejsce, które ma w sobie coś magicznego i pociągającego. To również miejsce nie do końca odkryte, o którym istnieje wiele opowieści, historii i mitów. To także miejsce, które swą gościnnością zaskoczy niejednego podróżnika.

Chile nie jest krajem szczególnie popularnym turystycznie. Nie ma w nim zabytków kultur prekolumbijskich, nie ma spektakularnych plaż. Kuchnia chilijska, choć smaczna, również wydaje się być ubogą krewną swojej sąsiadki z północy. A jednak nie można powiedzieć, że Chile nie nadaje się do zwiedzania. Wręcz przeciwnie: jest to kraj, który niejednego turystę potrafi zachwycić. Jego głównym atutem z pewnością jest przyroda. Chile leży w kilku strefach klimatycznych i potrafi zaoferować zarówno najbardziej suche w świecie pustynie, jak i spektakularne lodowce. Warto odwiedzić zarówno Chile północne, jak i Chile południowe. A najlepiej wziąć kilka dni urlopu więcej i spróbować zwiedzić cały kraj.

Chile południowe znane jest przede wszystkim ze swoich lodowców. Park Narodowy Torres del Paine oferuje miłośnikom dzikiej przyrody nieposkromione przeżycia. Ale Chile południowe to nie tylko lodowce. To również imponujące wulkany, to pierwotne lasy, gatunki roślin nigdzie indziej nie występujące w świecie, czy przepiękne jeziora i dzikie wybrzeża Pacyfiku. To także niesłychanie ciekawa mieszanka etniczno – kulturowa. Chile południowe to mała ojczyzna indiańskiego ludu Araukanow, znanych też jako Indianie Mapuche. Tereny te słyną również z wieloletniej kolonizacji europejskiej: zasiedlane były przede wszystkim przez niemieckojęzycznych osadników.  Jednak w tym regionie znajdziemy też osoby innego pochodzenia etnicznego, w tym tak egzotycznego, jak Bliski Wschód.

Naszym przewodnikiem po południowej części Chile będzie Magdalena Bartczak, autorka książki – reportażu „Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp”. Jednak nie tylko ona. Również bohaterowie jej reportaży opowiedzą nam o swojej południowochilijskiej ojczyźnie. Dowiemy się historii ich życia: od czasów reżimu Pinocheta po dzień dzisiejszy. A są to historie naprawdę barwne, które mało kto zamierzał przedstawić. Posłuchamy o wierzeniach Indian Mapuche, odwiedzimy największą wyspę Chile – Chiloe czy zniszczone przez wybuch wulkanu miasto Chaitén. Naszą podróż zakończymy na chilijskiej Ziemi Ognistej, czyli skrawku lądu położonego o przysłowiowy rzut beretem od Antarktydy. W rozmowie ze Zbyszkiem Dabrowskim nasz gość opowie także o źródłach swojej fascynacji południowym Chile.

Na południowochilijskie rozmowy o chilijskim krańcu świata i jego mieszkańcach zapraszamy w najbliższy poniedziałek, 14-go października, jak zwykle o 21H00! Tym razem tylko po polsku.

¡República Latina – na koniec świata i dalej!