Kto w Polsce będzie chciał szkodzić dziadkom, babciom, wujkom i kuzynom? / Jan Bogatko, „Kurier WNET” 106/2023

Dekomunizacji u nas nie było i nie będzie. Bezpieka łeb trzyma wysoko, a jej agenci korzystają ze wsparcia tzw. liberałów, np. prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, o mało co prezydenta Polski.

Jan Bogatko

Sami swoi

Mordowanie księży to niemal podstawowe zajęcie bolszewickich rewolucjonierów. We Francji czy Rosji robiono to masowo. W Niemczech Karl Fritsch, socjalista z SS, dawał księżom w Auschwitz miesiąc, wyjść stamtąd mogli tylko przez komin. W sowieckiej Polsce czerwony skrytobójca do końca mordował czarnych. W kraju i za granicą. Ich interesów bronią dziś Totalni, mając poparcie wielu Polaków.

Bezpieka, która zabiega w Polsce o utrzymanie swych przywilejów jako „policja polityczna, jaka jest w każdym kraju na świecie” (z wystąpienia esbeka na spotkaniu z „ikoną liberałów”, Donaldem Tuskiem), łeb trzyma wysoko, bo dekomunizacji w Polsce nie było i pewnie nie będzie, bo kto będzie chciał szkodzić dziadkom, babciom, wujkom i kuzynom, w myśl hasła „na co to komu i po co?”. Agenci bezpieki korzystają ze wsparcia tzw. liberałów, np. prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, o mało co zresztą prezydenta Polski.

Może to tradycje rodzinne (mamusia niedoszłego pana prezydenta, Teresa Trzaskowska, ksywa „Justyna”, od 1960 r. pracowała jako kapuś dla bezpieki, informując swych mocodawców jako żona jednego z najbardziej znanych muzyków jazzowych, Andrzeja Trzaskowskiego, o wszelkich kontaktach muzyków i jazzmanów z dyplomatami zachodnimi) sprawiły, że nad koleżanką mamusi rozpostarł ochronny parasol?

Wprawdzie prezydent RP OMC (o mało co), Trzaskowski, naśmiewał się, jak tylko mógł, z doniesień medialnych na temat powiązań jego rodziny z polskosowieckimi służbami, ale sprawa wcale nie była śmieszna. Marek J. Minakowski, mój przyjaciel, z którym współorganizowałem SPSW (Stowarzyszenie Potomków Sejmu Wielkiego), jest nie tylko doktorem filozofii, ale – a nawet przede wszystkim – twórcą największej w dziejach genealogii Polaków. Z niej można się dowiedzieć o powiązaniach rodzinnych „liberała”. Otóż pierwszym mężem Teresy Trzaskowskiej był Marian Ferster. Trzaskowska została tym samym synową Aleksandra i Władysławy Fersterów. Jej teściowa była funkcjonariuszem UB. Z kolei stryj Władysławy Fersterowej, Bolesław Drobner, w latach 50. był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie, w wcześniej ministrem sowieckiego okupacyjnego PKWN. Ubecja oblige!

Czy opieka, także i finansowa (2 mln zł dla fundacji „Pro Humanum”, LGBT itd., TW „Panny”), nad swego czasu agentką bezpieki w Niemczech, Jolantą Gontarczyk (dzisiaj Lange), jaką otoczył Trzaskowski dzisiejszą aktywistkę praw człowieka, za jaką podaje się ta nasłana na księdza Franciszka Blachnickiego agentka, to zbieg okoliczności?

Dla Trzaskowskiego oficjalnie tak. Dla uważnego obserwatora jednak to logiczny element ubecko-lewackiej, antyhumanitarnej działalności. „Pannę” jako Jolantę Gontarczyk, aktywistkę chrześcijańską na rzecz wyzwolenia od komunizmu, poznałem jako korespondent Radia Wolna Europa w Bonn podczas jednej z moich wizyt w Carlsbergu.

Ksiądz Franciszek Blachnicki wydawał wówczas w Niemczech w ramach Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów pismo „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”, a na jego łamach dzisiejsza „obrończyni praw wszelakich mniejszości“ pisywała ohydne, grafomańskie teksty, jakby żywcem przeniesione z „Trybuny Ludu” (starsi czytelnicy zapewne pamiętają, choćby z opowiadań, tę partyjną gadzinówkę), w których takie swojskie wyrażenia, jak „imperializm amerykański”, zastępowały apele o „odnowę moralną i nawrócenie jako jedyną drogę do odzyskania przez Polskę niepodległości”.

„Panna” zaczęła robić oszałamiającą karierę na emigracyjnym rynku politycznym w Niemczech, do chwili ucieczki z Carlsbergu na łeb, na szyję, aczkolwiek z opóźnionym zapłonem, kiedy to zachodnioniemiecka policja i kontrwywiad zainteresowali się Gontarczykami po zagadkowej (już wówczas uważanej za zabójstwo) śmierci kapłana.

Peerelowska bezpieka na ogół interesowała się politycznymi uchodźcami w Niemczech. Gontarczykami się nie interesowała. Wyjechali do Niemiec niby w ramach akcji „łączenia rodzin”, jako że Gontarczykowa pochodziła z rodziny folksdojczów. Wtedy to jeszcze formalnie była z domu Pławska (jej ojciec w Generalnym Gubernatorstwie nazywał się Lange, potem zmienił nazwisko na bardziej odpowiadające nowej rzeczywistości). I nic! Żadnych wizyt z konsulatu PRL, śledzeń, obserwacji! A te były przecież na porządku dziennym!

Kiedy uciekłem z PRL i poprosiłem w Niemczech o azyl (jako były więzień polityczny), zaczęły się telefony i wizyty w Monachium, gdzie mieszkałem (mowa o późnych latach 70.) na Belgrad Strasse. „Po co panu azylprzekonywał mnie człowiek, który zadzwonił do drzwi. – Damy panu paszport konsularny”. Podziękowałem. Jeden z telefonów, pamiętam po dziś dzień, w niedzielę, latem, koło południa, pozornie nie miał nic wspólnego z bezpieką. Mieszkałem wówczas już w innym miejscu, naprzeciwko parlamentu, na Steinsdorf Strasse, w dzielnicy Lehel. Rozmówca informował mnie o przyjeździe mojego znajomego z Warszawy (podając jego imię i nazwisko; sprawdzić nie mogłem, bo wówczas łatwiej było pojechać tramwajem na Antarktydę, niż dodzwonić się z Niemiec do Polski), dodając, że czeka on na mnie przed polskim kościołem w Monachium.

Nie było to daleko od mojego domu. Pojechałem, obszedłem kościół dwa razy naokoło, żywego ducha. Poczekałem jeszcze kilka minut, wreszcie wsiadłem do samochodu (miałem wówczas mini morrisa) i udałem się do domu. Światła zmieniały się na czerwone, kiedy zbliżałem się do skrzyżowania z ruchliwą nawet w letnie popołudnie ulicą Prinzregentenstrasse. Zacząłem hamowanie, ale widzę, że nie tracę prędkości. Redukuję biegi. Nie mam wyjścia – skręcam ostro w prawo, wjeżdżając na szeroką ulicę.

Huk. Zderzenie. I w skrócie: proces w sądzie o spowodowanie wypadku przez wjazd na drogę z pierwszeństwem i wyrok. Uniewinniający! Okazało się, że przy hamulcach ktoś manipulował. Łatwo zgadnąć, kto. Podobny wypadek był udziałem jednego z redaktorów Radia Wolna Europa, Tadeusza Podgórskiego (wtedy w Monachium rozpocząłem współpracę z radiem, było to zatem ostrzeżenie).

Kiedy ogłoszono tzw. upadek komuny, miałem nadzieję, która okazała się płonna, jak wiele innych, że dowiem się, jak to było naprawdę z moim „wypadkiem” na Prinzregentenstrasse. Ale bezpieka strzeże swych tajemnic po dziś dzień. Archiwa, w których znajdowały się dokumenty o wszelkiego rodzaju operacjach podejmowanych przez polskie i sowieckie specsłużby wobec Wolnej Europy i innych ważnych dla PZPR i SB placówek, z Carlsbergiem włącznie (a zatem i operacji „zabić księdza”), zostały zniszczone na rozkaz ppłk. bezpieki, Tadeusza Chętki. Wiadomo też, kiedy: 16 stycznia 1990 roku. Sam Tadeusz Chętka, który zresztą został później pozytywnie zweryfikowany, pełnił także po 1990 r. różne odpowiedzialne funkcje w wywiadzie Rzeczypospolitej Polskiej. Jego przyjaciele i krewni bliżsi i dalsi budują dziś w Polsce wolne, wielokulturowe społeczeństwo bez barier. Jak „Panna”, Jolanta Lange, dawniej Gontarczyk, agentka SB, pupilka Rafała Trzaskowskiego, potomka zacnej, ubeckiej rodziny, prezydenta Warszawy.

Kiedy ksiądz Franciszek Blachnicki zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, małżonkowie Gontarczyk bawili jeszcze przez jakiś czas w Carlsbergu. Nie wydaje się przekonujące twierdzenie, że ich wyjazd do PRL zaraz po zabójstwie księdza Franciszka Blachnickiego mógłby uprawdopodobnić w oczach zachodnioniemieckich służb ich agenturalną działalność. Podejrzenie wobec Gontarczyków utrzymywało się już od pewnego czasu, aczkolwiek w niemieckiej polskiej diasporze rzucano wówczas podejrzeniami dość często, z różnych, nieraz trudnych do zrozumienia powodów.

Wreszcie Gontarczykowie – najwidoczniej uprzedzeni przez bezpiekę – spakowali się i wyjechali na „urlop”. Do Polski. A potem zajął się nimi propagandowo towarzysz Urban, wybitny polski liberał, przyjaciel Adama Michnika, pułkownika Maksymiliana Sznepfa – tatusia Ryszarda Sznepfa, dyplomaty, byłego ambasadora RP w Waszyngtonie. Sami swoi!

W latach 2002–2005 IPN prowadził śledztwo w sprawie śmierci księdza Franciszka Blachnickiego. Wykazało ono to, co wykazać było wolno: że twórca centrum duchowego w Carlsbergu był inwigilowany przez SB za pośrednictwem jego najbliższych współpracowników (małżonków Jolanty i Andrzeja Gontarczyków, tajnych współpracowników SB), jak również, że mógł umrzeć na skutek otrucia.

Prowadząca śledztwo prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach, Ewa Koj, odstąpiła od przesłuchania funkcjonariuszy SB zamieszanych bezpośrednio w inwigilację ks. Franciszka Blachnickiego i postanowieniem z 6 lipca 2006 r. umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa ks. Franciszka Blachnickiego przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego poprzez podanie mu trucizny, wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie takiego przestępstwa.

Po ponownym podjęciu śledztwa 14 marca 2023 r. IPN poinformował, że śmierć ks. Franciszka Blachnickiego 27 lutego 1987 r. nastąpiła na skutek zabójstwa poprzez podanie ofierze śmiertelnych substancji toksycznych. Wykazały to czynności procesowe przeprowadzone w Polsce oraz na terenie Niemiec, Austrii i Węgier przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach.

Sprawcy zbrodni mają w Polsce przyjaciół w szeregach dawnych (i dzisiejszych) towarzyszy walki. Zapewne unikną kary. Przeciwko zamordowanemu księdzu ruszy lawina ohydnych oskarżeń.

Felieton Jana Bogatki pt. „Sami swoi” znajduje się na s. 4–5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co środa w Poranku WNET na wnet.fm.

  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jana Bogatki pt. „Sami swoi” na s. 4–5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Wyśmienity powrót grupy Myslovitz! Recenzja albumu „Wszystkie narkotyki świata” Tomasza Wybranowskiego

Warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil.

Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Oczami duszy jawiła mi się nowa okładka płyty Myslovitz a reszta zmysłów w imaginacyjnym porywie marzeń o nowych wybornych piosenkach Przemka Myszora, braci Kuderskich i Wojtka Powagi nie pozwalała spocząć i podsycała ten stan.

Któraś z czytelniczek – słuchaczek i czytelników – melomanów być może skwituje ten wstęp komentarzem: redaktora Wybrana ponosi poetyckość i świat wyobraźni… Jak zawsze, dodam od siebie. Ale warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil. To właśnie znajdziecie na longplayu „Wszystkie narkotyki świata”, który obok albumu formacji Oranżada „Karma Tango” był wydawniczym skarbem sieci Radia Wnet w marcu.

Tomasz Wybranowski

 —————————————————————————————————————

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Przemysławem Myszorem:

 

O historii grupy, która przekroczyła rubikon 30lecia w 2022 roku, pisać nie będę. Myslovitz przecież to jedna z najważniejszych grup rockowych w historii, o której wszyscy słyszeli.

Poza tym pierwszą i znakomitą biografię tego jednego z najsłynniejszych polskich zespołów rockowych napisał mój serdeczny druh Leszek Gnoiński.

Polecam książkę Myslovitz. Życie to Surfingszczególnie tym, którzy jej jeszcze nie czytali. To pasjonująca opowieść na prawie 300 stronach, mnóstwo ciekawych dykteryjek i ciekawostek, że o zbiorze unikalnych ponad 300 fotogramów nie wspomnę.

Leszku, czas dopisać aneks do tej ważnej pozycji, ze szczególnym uwzględnieniem albumu!

A oto moje refleksje:

Wszystkie narkotyki świata

Doskonałe otwarcie longplaya! Rockowa rakieta, która od razu wynosi na nową orbitę stacji „Myslovitz”. Jeżeli ktoś do tego momentu twierdził, że Myslo zakończyło swój właściwy żywot po odejściu Artura Rojka, to teraz musi powiedzieć: byłem w błędzie!

To tytułowe nagranie definitywnie zakończyło pewien etap grupy. Kropka! Teraz otwieramy nowy rozdział, który zapowiada piękne chwile. Melancholijne, deszczowo – jesienne gitary, jak to w Myslovitz, które mocno i pewnie rozbłyskują w refrenie.

Tekst niby prosty, ale aura rachunku sumienia w duchu pogodzenia się z życiem każe zatrzymać się na dłużej. To ten moment, kiedy świadomie wiemy co jest ważne. Być może wciąż nie wiemy czego pragniemy, ale definitywnie wiemy już czego doświadczać nie chcemy już. A tą najważniejszą ideą i dominantą powinna być miłość, która odcieniami dodaje mocy szacunkowi, przyjaźni i prawdzie.

Ciekawi mnie tylko jak Mateusz i Sharon Corr zabrzmieliby w duecie. Ale może kiedyś, koncertowo pod niebem Szmaragdowej Wyspy? Kto to wie? Los pisze najpiękniejsze i najbardziej zaskakujące scenariusze.

Miłość

Pierwsze co uderza przy pierwszym przesłuchaniu nagrania, to niezwykłość powtarzalnych, niczym kropla drążących zmysły, gitarowych akordów i zagrywek niby od niechcenia. Zapadają w pamięć i delikatnie wciskają w fotel podróżny, który serpentynową trasą wiódł będzie ku finałowi tej płyty, która odmienia przez wszystkie przypadki (a może bardziej koniugacje) słowa miłość, zakochanie (ergo: miłowanie, stany serca).

Nowoczesne brzmienie nie przesłania specyficznych muzycznych smaczków, które cechowały Myslovitz w latach 90. XX wieku. Jedno nie przeczy drugiemu. Głos Mateusza Parzymięsa brzmi poniekąd jak brakujący od dawna element grupy.

Ale co w warstwie lirycznej albumu? W wywiadzie dla „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” Przemysław Myszor powiedział wprost:

„Wiodącym tematem płyty są relacje międzyludzkie, głównie między mężczyzną a kobietą, na różnych etapach znajomości. Chodzi o szeroko rozumiane uczucia, ale także o ich komunikatywność i zrozumienie.”

Jeśli jeszcze nie widzieliście klipu według scenariusza i w reżyserii Pascala Pawliszewskiego, to macie okazję uczynić to teraz:

 

 

Pakman

Wspaniała kolejna melodia. Muzycznie jako słuchacz znowu mam 25 lat mniej, pachnie skoszoną trawą u zbiegu Barton Square i St John Street, kiedy pierwszy raz z daleka podziwiałem Beetham Tower. Bas i perkusja niosą Mateusza niczym dobra deska surfera po falach, a klawisze mile łechcą wspomnieniem Happiness Is Easy”.

Lirycznie oddam głos autorowi tekstu. Pięknie opisał stał twórcy – nostalgicznego melancholika:

„Pisząc tekst, zawsze zastanawiam się ile powiedzieć o sobie, ile wyjawić, jak bardzo odsłonić kotarę. I zawsze… im więcej, im bardziej o sobie, bez zmyślania, ukrywania i zbędnej poezji, tym lepiej. Jak to mówią; szczerość za szczerość… Podobno naukowo dowiedzione jest, że zakochanie trwa tylko 3 lata i się kończy. Gdyby trwało permanentnie, to wszyscy chodzilibyśmy jak zombie …we śnie…” – Wojciech Powaga-Grabowski

Król wzgórza

Ależ to ballada i popis Przemka Myszora, kompozytora i autora słów! Ta piosenka ma w sobie coś z tej unikalności melodyki i atmosfery irlandzkich zespołów. Myslovitz i moich muzycznych ziomków ze Szmaragdowej Wyspy łączy klimatyczność, artystyczny, choć nieco smutny błogostan i jakość życia, które ulotnie składa się z małych chwil. Tak jak ta pieśń.

Balladowy pop w delikatnej polewie neoromantycznych impresji porywa. I chce się nucić tę melodię myśląc o Bogu – Stwórcy, który po stworzeniu świata zamarzył o dopełnieniu go człowiekiem. Ja dostrzegam też dojrzałego mężczyznę, który analizuje przeszłe historie z życia i zastanawia się, czy stać go na jeszcze jedną miłość. Tę ostatnią i spełnioną?

Przemek Myszor uśmiechnie się czytając te moje kilka słów i powtórzy, jak w ostatnim wywiadzie ze mną:

każdy ma prawo zinterpretować po swojemu i dostrzec to, co chce. Ważne, aby tekst i muzyka wzbudzały emocje. Ciągle wierzę, że wartością piosenek jest to, jak one zostały napisane. Jeśli utwór jest dobry, to może ją zaśpiewać każdy, a ona wciąż powinna działać.

Przemo! Dopiszę, że wzbudzają i uruchamiają zmysły oszałamiająco! Sam się zastanawiam w punkcie zero osi rzędnych i nucę:

Czy to już

Po całym zamieszaniu opadł kurz

I cisza wreszcie lek na każdy ból

No podnieś wzrok i popatrz jesteś,

Ty jesteś Królem wzgórza – Ty

 

 

Przypadkiem

To kolejny mój faworyt. Piosenka ma w sobie melodyjną nośność szlagieru z dopieszczonym aranżem, który buduje łagodnie nastrój z miłosną eksplozją w drugim refrenie i finale utworu. Ów refren w stylu wydelikaconego shoegaze, bo głos Mateusza jest niczym zaprawa w tym pięknym gitarowo – groove’owym witrażu Znakomity popis braci Kuderskich!

Bas Jacka i perkusja Wojtka Lali brzmią jak dobrze zestrojony z czasem uniwersum zegar na które nawleczono wskazówki migoczących dealaye’ami gitar, których (Johnny i Ed mogą pozazdrościć). Jeśli szukacie definicji zakochania z leżącą w trawie powieścią Gabriela G. Marqueza „Sto lat samotności” (z piękną Remedios), to znajdziecie ją w tym właśnie nagraniu. Swoją drogą dziwne, że żaden z recenzentów nowego albumu Myslovitz nie zwrócił uwagi na ten klejnot.

Motyle obsiadły mnie

Straciłem głowę, dobrze mi z tym

 Wszystko co chcę – tylko Ty

 

 

Latawce

Czwarty singel, który był heroldem premiery płyty, dla mnie osobiście to lider do tytułu „duet ro©ku”.  Kasia Gołomska, piękniejsza połowa duetu ATLYNTA, z Mateuszem Parzymięsem z stworzyli subtelny duet. Tekst Przemka Myszora i Wojtka Powagi – Grabowskiego inspiruje i daje siłę. Brzmi to jak banał w każdej recenzji, ale jak inaczej spuentować piosenkę, którą w szaleństwie świata i cywilizacji, udaje nam się wychwycić w szumie eteru i internetu, aby wysłuchać zdumiewających dwóch fraz:

/…/ i upadają tylko anioły,

bo przecież nie My 

/…/ nikt nie chce kochać,

Ale każdy chce być kochanym /…/

Mamy kolejny szlagier na lata! W kilkunastu linijkach tekstu credo nadziei i przetrwania, gdy wokół chaos w sercu i duszy niepewność. Oddaję raz jeszcze głos Przemkowi Myszorowi:

„Wielokrotnie zastanawiałem się, gdzie jest ten koniec sznurka. Szukałem i wciąż szukam. Nigdy nawet nie zbliżyłem się do tego miejsca, ale wiem, że gdzieś tu jest. Gdzieś blisko. Podobno jest ukryte we mnie, ale wiadomo, o sobie zwykle wiemy najmniej… Co chwilę ktoś mi ten sznurek próbuje złapać, coś go ciągnie, raz w jedną, raz w drugą stronę, w górę, a potem w dół. Trochę się temu poddaję, a trochę opieram.”

 

Inny

Przebój absolutny! Słysząc tę piosenkę, bez względu na smutki i nieznośny ciężar życia, od razu się uśmiechamy. Tak jest przynajmniej ze mną. I znowu miłosny tekst Przemka i Wojtka. Nikt z nas facetów nie chce być tym trzecim, więc kiedy uruchamia się ukłucie zazdrości to … Odsyłam do tekstu i drugiej części recenzji. To jedna z dwóch najbardziej melodycznych scen na płycie, gdzie gadające gitary malują nie tylko barwy, ale i zapachy lata. I szemrząca niczym struga w parny wieczór perkusja. Cudo!

 

Zdążyć przed wschodem słońca

Kolejna piękna kompozycja, w której Mateusz Parzymięso wokalnie tworzy magiczny mikroklimat, w którym najlepiej poczuć się we dwoje we wczesny sobotni poranek, albo piątkowo zmierzchowo. Melodycznie niby stare Myslovitz znany ze starych albumów, ale brzmiące dostojniej, pełniej i bardziej sugestywniej. Nie potrafię tego wyrazić bardziej, bo mocniej czuję. Jedna z piękniejszych gitarowych melodii wyczarowanych przez Jacka Kuderskiego i Myslo! Brit pop z krztyną nocnego, pełnego cykad dream popu i te lekko bluesowe klawisze Przemka Myszora. Czym jest przestrzeń w miłości? Posłuchajcie „Zdążyć przed wschodem słońca”.

 

19

O tym nagraniu jeszcze ani słowa. Muszę go jeszcze przemyśleć i odkryć ścieżkę do niego.

 

Powoli

Marc Chagall „La Mariee”

 

Przepiękne nostalgiczne dźwięk i metafory, które – chcąc nie chcąc – nasuwają się z longplayem „Korova Milky Bar”. Niezmienne, jednostajne tempo gitar. Jest coś niezwykle pociągającego w tym niespiesznym zawieszeniu.

Ma się wrażenie lotu pod obłokami. Od razu nasuwa się skojarzenie z miłością, która daje po prostu szczęście. Marc Chagall, baśniowy malarz urodzony w Witebsku, twierdził, że nie można doświadczyć szczęścia, jeśli nie przygrywa mu jednostajnie, niespiesznie koza … Tak jak na obrazie „La Mariée” / “Panna młoda”.

 

Dziewczyna z wiersza Lennona

To mój kamień węgielny tego doskonałego longplaya. Absolutna doskonałość. Słuchać, słuchać i słuchać w nieskończoność.

Poza tym warto nadmienić, że była taka dziewczyna, podobnie jak i wiersz Johna Lennona.

 

Kosmita

Dawno temu zaczytując się w dziełach profesora Władysława Tatarkiewicza bardzo często sięgałem do „Drogi przez estetykę”.  Czytając o próbach odtwarzania rzeczy, czy też stawiania form albo wypowiadania o doznaniach próbowałem odnajdywać prawdziwą sztukę. Często i gęsto opinie krytyków, twórców mód i prądów nie pokrywały się z moimi odczuciami.

Wtedy pojąłem, że nie każde odtworzenie, konstrukt czy wyrażanie jest ponadczasowym kunsztem. Od tamtej pory za sztukę uznaję tylko to, co jest w stanie mnie zachwycić i tkliwie (oksymoronicznie) wstrząsnąć. I takim ujęciu przekonuje „Kosmita”. I takie odczucia, przeżycia, wrażenia, impresje mam przesłuchując po raz kolejny wszystkie piosenki ze zbioru „Wszystkie narkotyki świata” grupy Myslovitz!

 

Myslovitz AD 2023. Fot. Łukasz Gawroński

 

Co daje słuchanie ostatniego longplaya Myslovitz

Często dostaję zapytania, dlaczego piszę tak mało recenzji, a jeśli już to po kilku tygodniach od premier albumów? Odpowiedź jest zawsze ta sama. Ostatnimi czasy mało ukazuje się albumów muzycznych, które w całości są doskonałe, potrafią czule wstrząsnąć i dać się ponieść. Po drugie, zawsze zwlekam z pisaniem na gorąco, w przypływie chwili i emanacji nastrojów.

Czekam kilka dni, kilka tygodni, aby przekonać się czy stylowa herbata jest naprawdę znakomita. A prawda jest taka, że prawdziwy smak herbaty ocenić można dopiero po łyku trzecim. Pierwszy to ledwie wstęp i przygotowanie do picia. Łyk numer dwa to przygotowanie zmysłów na ucztę, a dopiero trzeci dać może pełnię wrażeń.

Z każdym kolejnym haustem nagrań z „Wszystkich narkotyków świata” grupy Myslovitz jest wciąż bardziej niż dobrze. Te same listki – piosenki zaparzam po raz enty. Muzyczna herbata ma wciąż charakterystyczny, solidny, choć delikatny aromat. Dzieje się tak (tak myślę), że do parzenia naparu nie użyto naczynia nasiąkniętego innym oparem.

Stara skrzynka na dobre się rozleciała i ślad po niej nie pozostał. A gubiąc trop metafor napiszę wprost: dobrze stało się, że Artur Rojek osierocił Myslovitz.

Reszta rodziny czuła się w roku 2012 zdezorientowana, zła, zdesperowana i zasmucona. Z perspektywy 11 lat od rozstania z zespołem Artur Rojek nie pokazał niczego, co może zachwycić i przykuć uwagę słuchacza (to moja subiektywna ocena).  Myslovitz zaś wręcz przeciwnie! Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” wracają na parnas muzyczny. Ten come back jest w pełni zasłużony.

Mateusz Parzymięso zdał egzamin dojrzałości! Nie jest kopią Rojka i ani myśli być nią. I znakomicie, bowiem nie ma tej cierpiętniczej aureoli i pesymistycznej maski wokół siebie. Ma aurę dobrej energetyczności patrząc przez pryzmat migawek wychwyconych w sieci z ich ostatnich zimowo – wiosennych koncertów.

 Myslovitz, który prezentuje jeszcze lepszy warsztat instrumentalny i aranżacyjny, że o tekstowym nowym otwarciu nie wspomnę, na nowo hipnotyzuje.  

Bardzo dobrze, że muzycy „zapomnieli dawno, jak to jest o migdałach śnić”, że strawestuję lekko tekst Wojtka Powagi – Grabowskiego. Czas wielkiej smuty po odejściu Artura Rojka przepracowali i zmartwychwstali mentalnie i kompozytorsko. Teraz tworzą autentyczny monolit wykonawczy, bez gwiazdorskich much w nosie i cierpiętniczej otoczki tych i owych.

Sam Mateusz Parzymięso znakomicie wkomponował się w Myslovitz, tworząc z Przemysławem Myszorem, Wojciechem Kuderskim, Wojciechem Powagą – Grabowski i Jackiem Kuderskim wybornie zgrany zespół! Aż chce się wyśpiewać frazę Thoma Yorke’a

„Jigsaw falling into place
So there is nothing to explain”.

Żałuję, że nie mogłem zobaczyć w lutym ubiegłego roku w gdańskim „Starym Maneżu” ich niezwykłego show. Opinie moich znajomych były bardziej niż entuzjastyczne, w tym także od ortodoksyjnych fanek, które 10 – 11 lat temu nie wyobrażały sobie Myslo bez Artura Rojka.

Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” i tegorocznymi koncertami Myslovitz udowadnia, że prawdziwie dobra muzyka nigdy nie odchodzi do lamusa. Od kiedy pamiętam krytycy mędzą, że „rock umiera”. Okazuje się, skorych do jego grania, ale i do słuchania bez względu na wiek, wciąż nie brak.
Nowy frontman tchnął w zespół drugie życie, tak jak pod koniec lat 80. XX wieku Steve Hogarth w Marillion po odejściu Fisha. Mysłovitz odrodził się lepszy, wzmocniony, doskonalszy i szlachetniejszy. Tak mawiam. Amen!

 

 

Polemizując z innymi recenzentami

Dominik Lubowicki, autor recenzji z portalu proanima.pl napisał, że jego mieszane uczucia budzi w nagraniu „Inny”:

„prostota w połączeniu z pierwszoosobową perspektywą zazdrosnego chłopaka, która momentami nasuwa chęć pominięcia utworu, a szkoda, bo muzycznie utwór ma „letni” i przyjemny charakter.”

Z mojej punktu widzenia i doświadczeń literacki zabieg bohatera – narratora jest w przypadku tej piosenki jak najbardziej uzasadniony.

Podmiot liryczny jest wiarygodny i dobrze skrojony psychologicznie. Ile to razy młodzieńcy, chłopcy czy dojrzali faceci przygotowują tego typu przemowy dla dziewcząt, kobiet, dam którym w darze chcą złożyć serce?

Nadto piosenka „Inny” jest kameralna, wręcz intymna i daje możliwość do pokolorowania życia przez odbiorcę wielowątkowych miłosną emocją. To szlagier na lato, który obowiązkowo będę prezentował w sieci Radia Wnet z singlową petardą Sabiny „Twist”!

To nie ja 

Ja jestem inny, Ty wiesz

Ja cały świat widzę tak,

 jakbym patrzył przez Ciebie

W finale recenzji muszę dopisać, że w zestawie nowych nagrań czuje się dawny rytm Myslovitz z umiejętnie zaanektowanymi współczesnymi brzmieniami. Z jednym zastrzeżeniem! Przemek Myszor i reszta doborowej kompanii dalecy są od sprzyjania gustom słuchaczy i radiowych ekonomom mód chwilowych.

Mamy na nowym krążku zespołu radosne granie, serce i jakość życia, zamiast kunktatorstwa kompozytorskiego. Po premierze „Wszystkich narkotyków świata” napisać muszę, że na naszej rodzimej scenie muzycznej ciężko odnaleźć porównywalny do nich zespół, który jest w stanie przedstawić publiczności tej starszej (+50), jak i tej najmłodszej tak znakomitej marki dojrzałe, a przy tym melodyjne, potoczyste kompozycje.

Ten longplay bezwzględnie wyróżnia się na tle innych albumów wykonawców z ostatnich kilku lat. Teraz czekam na album kolejny. Wiem, że to będzie krążek, który przebije wszystko co nagrali do tej pory. Ciężkie zadanie przed nimi, ale z takim zapałem i świeżością dokonają tego!

Tomasz Wybranowski

 

41 lat od premiery „Znachora. Dr Jabłonka: bohater pokazał, że w razie zagrożenia życia trzeba przekraczać normy prawne

W rozmowie także m.in. o misji kosmicznej Jurija Gagarina.

Wysluchaj całej rozmowy już teraz!

Netflix zapowiada remake „Znachora”. Dziennikarka: jest za wcześnie na nową wersję tego filmu

Pisanki, święcenie ognia, oblewanie wodą. O polskich tradycjach wielkanocnych opowiada dr hab. Mariola Tymochowicz

Batikowe pisanki. Fot. Polimerek Commons Wikimedia CC BY-SA 3.0

Na wsiach dawniej wierzono, że w czasie Wielkanocy nie można się kłaść w ciągu dnia; uznawano to za zwiastun nieudanych żniw – mówi kulturoznawca.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Ks. Hołub: w Papui Nowej Gwinei misjonarze przygotowują ludzi do zerwania z kulturą śmierci

„Opiekun” – jak powstawał film i dlaczego warto go obejrzeć – rozmowa z autorką scenariusza, Aleksandrą Polewską

Zwiastun filmu "Opiekun", zrzut ekranu

Jestem przekonana, że mimo wszystkich przeciwności, z którymi musieli się mierzyć, Święta Rodzina była najszczęśliwszą rodziną na świecie, a w związku z tym święty Józef też był szczęśliwy .

Magdalena Wójcik, Konrad Mędrzecki, Aleksandra Polewska-Wianecka

MW: Jak to się stało, że Pani pomysł na scenariusz trafił do Stowarzyszenia Rafael i do producenta, pana Andrzeja Sobczyka?

Pan Andrzej Sobczyk, Rafael Film i ja znamy się już od 2007 roku. Opublikowałam wtedy pierwszą książkę w wydawnictwie Rafael i od 2007 roku opublikowałam ich wiele. Wydawnictwo nie miało chyba jeszcze wtedy swojej „córki”, którą jest Rafael Film. Przyszłam do Rafaela z myślą, że będę pisać wyłącznie książki dla dzieci – takie miałam marzenie i takie plany. Natomiast pan Tomasz Balon-Mroczka stawiał przede mną przeróżne wyzwania. Najpierw mi zaproponował, żebym spróbowała pisać dla dorosłych, później, żebym pisała scenariusze do komiksów, aż wreszcie Przemek Wręźlewicz, który był moim opiekunem w wydawnictwie i jednym ze współtwórców Rafael Film, zaproponował mi napisanie scenariusza do filmu o św. Józefie Kaliskim. Nigdy nie pisałam scenariuszy, ale ponieważ wydawnictwo ciągle podnosiło mi poprzeczkę, stwierdziłam, że spróbuję.

Kocham kino i należę do osób, które uważają, że filmy mogą zmieniać życie. Ale nigdy nie planowałam współtworzyć żadnego filmu. Pomyślałam, że nie jestem scenarzystką i jeśli mi się nie uda, to po prostu wyrzucę scenariusz do kosza, nikt się nie dowie. A jeżeli się uda, no to dobrze.

I tak to wyglądało. Był chyba rok 2018. Pierwsza wersja scenariusza, którą przedstawiłam Rafaelowi, to była taka historyczna panorama kultu.

MW: W 2021 roku została podjęta decyzja o realizacji filmu. PISF się tym nie zajmował. Film powstawał dzięki darczyńcom.

Z datków zwyczajnych osób i to jest piękne, że właściwie każda z tych osób, które złożyły ofiarę czy datek na ten film, jest w pewnym sensie jego współproducentem.

MW: Od czego zaczął się kult w Kaliszu? Bo akcja filmu dzieje się w Kaliszu, gdzie znajduje się sanktuarium Świętego Józefa z cudownym obrazem z 1796 roku, przedstawiającym Świętą Rodzinę; właśnie Józefa Kaliskiego. No i tutaj pojawia się wątek obrazu. On jest dosyć ważny.

Bez niego by nic nie było. Obecnie specjaliści orzekają, że ten obraz mógł powstać w pierwszym ćwierćwieczu XVII wieku, a więc dużo wcześniej niż w 1796 roku. Badania wykazują, że mógł zostać namalowany już przed rokiem tysiąc 1625. Cała historia zaczęła się od tego, że w pewnej wsi pod Kaliszem, o nazwie Solec, chorował bardzo ciężko jej sołtys, który jest nam znany tylko z nazwiska. Nazywał się Stobienia. Z zachowanego opisu jego choroby wynika, że prawdopodobnie chorował na jakiś rodzaj paraliżu i modlił się o to, by Bóg albo go uzdrowił albo żeby go zabrał do siebie, ponieważ on bardzo się z tą chorobą męczył, a oprócz tego miał świadomość, że męczą się też z nim bardzo jego najbliżsi w domu.

Pewnej nocy w odpowiedzi na tę modlitwę przyśnił mu się jakiś starszy mężczyzna z brodą. I jeszcze ten Stobienia, opisując go, podkreślił, że ten człowiek był wesoły. To świetnie brzmi w tym opisie, że człowiek był wesoły i wesoło powiedział do niego: będziesz uzdrowiony, ale musisz zrobić pewną rzecz. Wynajmiesz malarza i powiesz mu, żeby namalował obraz Świętej Rodziny.

Święty Józef – bo za chwilę oczywiście się okaże, że to był święty Józef – opisał mu bardzo dokładnie, co na tym obrazie ma być, po której stronie ma być święty Józef, po której ma być Maryja, gdzie ma być Dzieciątko, że nad nimi ma być Bóg Ojciec i Duch Święty. I wszystko po kolei opisał i powiedział: zlecisz namalowanie tego obrazu, a potem, jak już będzie gotowy, zawieziesz go do kolegiaty kaliskiej, czyli do dzisiejszego sanktuarium świętego Józefa – to była kolegiata Najświętszej Marii Panny wówczas – i będziesz uzdrowiony.

Stobienia był człowiekiem zamożnym. Rzeczywiście zamówił ten obraz. Do dzisiaj trwają badania i spekulacje, gdzie ten obraz powstawał, kto go malował? Czy został przywieziony do Solca i dopiero stamtąd Stobienia go zawiózł do Kalisza, czy może powstał w Kaliszu? Tego nie wiemy. Wiemy tylko z tego zachowanego opisu, że kiedy Stobienia zobaczył ten obraz, bardzo się ucieszył, że jest taki piękny i w postaci świętego Józefa na tym obrazie on rozpoznał człowieka, który mu się przyśnił i który mu to wszystko kazał zrobić. I z radości go ucałował, a kiedy go ucałował, został uzdrowiony. Obraz został początkowo umieszczony w bocznym ołtarzu kolegiaty. Dzisiaj to wszystko wygląda zupełnie inaczej, ale święty Józef zaczął działać w Kaliszu w taki sposób. (…)

MW: Podobno w na parę dni przed pierwszym klapsem okazało się, że brakuje dosyć znaczącej kwoty. Pani Diana z promocji opowiadała mi, że już zaczęła nawet szukać listy darczyńców, żeby rozsyłać jakieś prośby, ale chyba następnego dnia na koncie nagle pojawiła się ta kwota plus ekstra 5500 złotych.

Wszyscy, którzy mieliśmy jakiś udział w powstawaniu tego filmu, doświadczyliśmy pewnie niejednej takiej sytuacji, kiedy w momentach podbramkowych święty Józef interweniował. Ja na przykład, tak jak już mówiłam, najpierw zgodziłam się optymistycznie na napisanie scenariusza, potem pierwsza wersja ta panorama historyczna, którą przedstawiłam Rafaello, okazała się zbyt droga w realizacji. Był taki moment, kiedy miałam poczucie, że doszłam do ściany, że w ogóle nie wiem, co robić.

Wtedy powiedziałam do świętego Józefa: słuchaj, jeśli nie pomożesz, to ja niczego nie wymyślę. Po prostu w ogóle nie wiem, co zrobić. I rzeczywiście poczułam, że bardzo szybko przyszedł z pomocą. To był moment. Jeszcze tego samego dnia wszystko stało się dla mnie jasne: co mam robić, w którą stronę pójść. Skonsultowałam to z Rafaelem i pomysł przypadł im do gustu.

KM: Chciałbym zapytać o pierwsze reakcje na ten film. Jak jest odbierany przez publiczność?

Byłam i na premierze w Kaliszu, i też u siebie, w Koninie. Widziałam na własne oczy, jak ludzie płakali na tym filmie, co było dla mnie bardzo poruszające. I też jak spontanicznie, kiedy seans się skończył, bili brawo. Ale łzy były dla mnie o wiele bardziej znaczące. Przez ten pierwszy weekend, kiedy był film wyświetlany, moi przyjaciele z Poznania czy z Wrocławia przysyłali mi esemesy: wchodzimy na twój film. A potem wychodzili i pisali głównie o tym, że ludzie płakali. Moja przyjaciółka z Poznania napisała, że ludzie w Poznaniu siedzą na schodach, bo brakło miejsc siedzących, ale i tak chcieli kupić bilet. I że ogólnie odbiór jest bardzo dobry.

Słyszałam już od moich znajomych z Rafaela, że ten film dał do myślenia małżonkom, którzy byli w trakcie rozstawania się, w trakcie rozwodu. Nie wiemy jeszcze, czy oni się na pewno zejdą, czy ich rodziny zostaną ostatecznie uratowane, ale ten film zaczął w nich bardzo pracować. I takie są te pierwsze sygnały. (…)

KM: Dla mnie postać świętego Józefa to takie dwie odsłony. Pierwsza, świętego Józefa zafrasowanego, kiedy dowiaduje się, że jego małżonka jest w stanie błogosławionym. W ikonografii jest przedstawiony, jak siedzi zestresowany, broda oparta na dłoni itd. A druga odsłona świętego Józefa, już w ucieczce do Egiptu czy w Świętej Rodzinie – pogodny, uśmiechnięty – jak Pani opowiadała. Częściej do mnie przemawia ten frasobliwy. A do, Pani, widzę, że ten drugi, tak?

Tak, to prawda. Ja współtworzę też media społecznościowe w Sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu. Jest marzec i właśnie prowadzimy taki cykl „Marzec ze świętym Józefem”, który jest poświęcony objawieniom świętego Józefa i objawieniom, które dotyczą świętego Józefa. I właśnie wczoraj czytałam objawienia Sługi Bożej Marii z Ágredy, hiszpańskiej mniszki, która opisuje, jak było jej dane cudownie zobaczyć, jak święty Józef dowiaduje się o tym, że Maryja jest w ciąży i jak on ma strasznie złamane serce. To się czyta jak Cierpienia młodego Wertera.

Ale ja rzeczywiście postrzegam świętego Józefa przez pryzmat wesołości i pogody. Sama jestem człowiekiem bardzo pogodnym, tak że jego pogoda jest mi bliska. Ale też myślę sobie, że święty Józef był bardzo szczęśliwym małżonkiem, był bardzo szczęśliwy jako ojciec i jako jako małżonek. Jestem przekonana, że mimo wszystkich przeciwności, z którymi musieli się mierzyć, Święta Rodzina była najszczęśliwszą rodziną na świecie, a w związku z tym, siłą rzeczy, święty Józef też był szczęśliwy jako jej członek i jako jej głowa. Więc ta postać kojarzy mi się jak najbardziej pogodnie.

MW: A czego Panią nauczył święty Józef?

Ja akurat nie mam dzieci, ale jestem w małżeństwie i bardzo wiele święty Józef mnie nauczył, jeśli chodzi właśnie o życie w małżeństwie.

To jest nadzwyczajne, bo ja widzę, jak święty Józef mi pomaga, po prostu. Mówiłam przed chwilą o widzeniach historycznych Sługi Bożej Marii z Ágredy, które są bardzo podobne do tych, które miała Anna Katarzyna Emmerich i według których Mel Gibson nakręcił Pasję

W tych objawieniach są też cudownie przedstawione relacje między Maryją a Józefem. Maria z Ágredy pisze, że oni byli bardzo w sobie zakochani i że się prześcigali w służeniu sobie nawzajem. I są dosłownie takie sceny, kiedy święty Józef nie chciał pozwolić Maryi, żeby ona myła naczynia albo żeby zajmowała się sprzątaniem domu. Bardzo mnie to ujęło, nie ukrywam. Ale też chodzi o ich postawy związane ze służeniem.

Bo my dzisiaj jesteśmy generalnie takim społeczeństwem i takimi ludźmi, którzy są skupieni na tym, żeby mnie było jak najlepiej i żeby dbać o swój dobrostan, także w relacjach. To jest oczywiście bardzo ważne, ale kiedy poznałam w chrześcijańskich małżeństwach, w chrześcijańskich rodzinach tę opowieść o służeniu, bardzo mnie to dotknęło.

I naprawdę codziennie modlę się do świętego Józefa o to, żeby czynił moje małżeństwo szczęśliwym. Żeby mnie przemieniał tak, żebym ja mogła być taką dobrą żoną, jakim on był dobrym mężem. To jest najważniejsze, o co proszę świętego Józefa.

MW Tak więc módlmy się do świętego Józefa. Zwłaszcza jeżeli w naszych rodzinach, a szczególnie w małżeństwach, przytrafiają się jakiekolwiek przeciwności. I bardzo polecam ten film. Dziękujemy za rozmowę.

Cała rozmowa Magdaleny Woźniak i Konrada Mędrzeckiego z Aleksandrą Polewską-Wianecką pt. „Święty Józef jest wśród nas” znajduje się na s. 34-35 i 38 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Rozmowa Magdaleny Woźniak i Konrada Mędrzeckiego z Aleksandrą Polewską-Wianecką pt. „Święty Józef jest wśród nas” na s. 34–35 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Zło w świecie J.R.R. Tolkiena. Rozmowa Piotra Mateusza Bobołowicza z fińskim pastorem i tolkienistą, Petrim Tikką

Pastor Petri Samuel Tikka | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz Stwórcy. I jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Petri Tikka

Zło w świecie Tolkiena

Świat Władcy Pierścieni i w ogóle świat stworzony przez Tolkiena wydaje się być zdecydowanie dualistyczny. Mamy zło i dobro, i bardzo jasną walkę między nimi.

To bardzo powszechna koncepcja świata stworzonego przez Tolkiena. Ale we Władcy Pierścieni i w innych jego dziełach duży nacisk został położony na litość i współczucie dla tych, którzy czynią zło. Na przykład we Władcy Pierścieni postać Golluma – czy Smeagola – doświadcza litości i współczucia ze strony Froda. A wcześniej, w Hobbicie, od Bilba. Także w Silmarillionie główny zły bohater, swego rodzaju szatan świata Tolkiena, Melkor czy Morgoth, zostaje schwytany przez anielskie lub boskie istoty, ale nie zostaje stracony, tylko uwięziony na wiele wieków, a następnie otrzymuje szansę na nawrócenie, mimo że wielokrotnie zniszczył świat i jest źródłem zła.

Bo w świecie Tolkiena istnieje jeden Bóg, nazywany Eru w języku elfickim. Ta sama idea, w którą Tolkien wierzył jako katolik, istnieje w jego utworach.

Nawet w najbardziej wyraźnych przypadkach zła Tolkien kładzie nacisk na możliwość pokuty i współczucia. W chrześcijańskim i katolickim myśleniu Tolkiena żaden byt, który Bóg pierwotnie stworzył, nie może pozostawać całkowicie poza królestwem Bożej miłości i łaski.

Nie ma istoty myślącej, czy to anielskiej, czy ludzkiej, która byłaby poza możliwością litości i współczucia i przyjęcia Bożej miłości, nawet jeśli całkowicie nadużyła tego daru.

Ale jest taki punkt, kiedy nie ma już powrotu. Sauron nie ma szans na nawrócenie, nie ma szans czynić żadnego dobra.

Tak, cóż, to jest oczywiście problem ze złem, który znamy z naszego świata. Sauron pierwotnie był sługą tej głównej złej postaci w świecie Tolkiena, Melkora czy Morgotha, a potem dano mu szansę pokuty. I przynajmniej do pewnego stopnia odpokutował w drugiej epoce świata Tolkiena, próbował pomóc odbudować ten świat i dać mu nowe możliwości. Ale wtedy, z powodu jego głodu naprawiania rzeczy, zaczął tworzyć te pierścienie, które ostatecznie dominowały nad ich posiadaczami. Przelał w nie wszelkie swoje pragnienia, by czynić pierwotnie dobro i aby wszystko było uporządkowane. Ale z powodu jego pragnienia dobra i niekomunikowania się, powiedziałbym, z innymi istotami, i oczywiście z Eru, Bogiem świata Tolkiena – czy wręcz naszego świata – to pragnienie dobra zamieniło się w zło. I w naszym świecie często to tak samo wygląda.

Jeśli ktoś zaczyna podążać ścieżką mroku, może przekonać siebie samego, że czyni dobro, że postępuje słusznie. I to jest przerażająca rzecz w złu, zwłaszcza w tym prawdziwym świecie, w którym żyjemy: prawie nie ma ludzi, którzy czynią zło, myśląc, że czynią zło. Oni myślą, że czynią dobro – czy to dla siebie, czy dla swojego narodu.

I co z tym zrobić? Jak się do tego odnieść? Tego rodzaju pytania to tematy, o których Tolkien ma coś do powiedzenia w swoich dziełach.

Widzę, że w świecie Tolkiena zło bardzo często wiąże się z pragnieniem siły, zdobycia władzy.

Pierwotne pochodzenie zła jest bardzo interesujące w świecie Tolkiena. Kiedy wrócimy do Silmarillionu i historii stworzenia w mitologii Tolkiena, do Ainulindale, Muzyki Ainurów, ta zła postać, która wciąż nie była jeszcze w pełni zła, Melkor, próbuje znaleźć moc nie po to, by bezpośrednio dominować, ale aby wszystko naprawić, moc tworzenia. Próbuje jej szukać, ponieważ w Bogu, według świata Tolkiena, istnieje nieugaszony ogień, który może tworzyć rzeczy i który jest powiązany – a przynajmniej ja i inni łączymy ten ogień w Bogu – z Duchem Świętym, Duchem Stwórczym.

Melkor próbuje szukać tego Ducha na własną rękę, w pustce, w ciemności i nie może go znaleźć, ponieważ Tolkien mówi, że jest on w Eru, w Bogu. Jest to związane z chrześcijańską ideą, że nie można kupić Ducha Świętego. Nie można manipulować Świętym Duchem Bożym, Mocą Stwórczą i Miłością w Bogu. Więc może Melkor mógłby w końcu zdobyć nieugaszony ogień, gdyby zapytał Boga, ale on nie zapytał.

To to samo, co stało się w chrześcijańskiej historii. Adam i Ewa upadli, ponieważ sięgnęli po owoc poznania dobra i zła, wbrew przykazaniu Bożemu.

Według niektórych wczesnych teologów chrześcijańskich, Bóg mógłby w pewnym momencie dać im pozwolenie na zjedzenie go, ale nie był to jeszcze właściwy czas. Oni zrobili to bez pytania Boga i nie wierząc w Słowo Boże. Więc, moim zdaniem, naprawdę chodzi tu ostatecznie przede wszystkim o brak relacji z Bogiem, brak relacji z innymi osobami.

I tu wracamy do dominacji nad innymi: nie szanujesz ich wolności. Nie szanujesz natury jako obrazu Boga. Myślisz, że jesteś głównym obrazem Boga i najdoskonalszą osobą, nie myśląc o drugiej osobie jako o kimś stworzonym również, aby odzwierciedlać Boga.

W świecie Tolkiena mamy też inne aspekty zła: zło bardziej przyziemne, bardziej codzienne. Saruman jest to historia zepsucia, upadku, ale mamy też orków, gobliny, mamy ludzi z Dunlandu, w końcu armię, która ślubowała sojusz Gondorowi, ale zdradziła Gondor i wróciła później jako nieumarła armia, by służyć dziedzicowi Isildura. Czy to zło ma to samo źródło? Czy ci ludzie są źli?

Dunlandczycy to byli wrogowie jeźdźców Rohanu i zostali skorumpowani przez Sarumana z powodu jakichś przeszłych walk i zła między Rohanem a Dunlandem. A jeśli pamiętam dobrze, pierwotnie Dunlandczycy zamieszkiwali część królestwa Rohanu. Brzmi to więc dość podobnie do tego, co dzieje się w dzisiejszych czasach między różnymi narodami pragnącymi różnych obszarów i myślącymi o przeszłych niesprawiedliwościach, nawet jeśli tak naprawdę się one nie wydarzyły, przynajmniej nie w takim stopniu. Ale ludzie mają bardzo krótką pamięć.

Czytałem, że Tolkien napisał o tej krótkiej pamięci w odniesieniu do wojny i jej okropności w roku 1944 czy 1945. Korespondował ze swoim synem Christopherem, który był pilotem chyba w Południowej Afryce.

W każdym razie Tolkien napisał do niego, że za 30 lat ludzie zapomną o horrorze tej wojny światowej i znów zaczną gloryfikować wojnę. Nie twierdził, że obrona własnego kraju nie jest konieczna. Ale ludzie zaczynają gloryfikować wojnę i zapominać o jej okropnościach, a wtedy mogą zostać zepsuci.

To bardzo interesujące, że często ludzie zaczynają wierzyć we wszelkiego rodzaju kłamstwa, żeby zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości i o tym, jak wojna i inne zło mogą być straszne. Ludzie w świecie Tolkiena robią to samo. Wszyscy mamy potencjał do czynienia codziennego zła w naszym życiu, czy chodzi o zazdrość, czy o dziedziczenie.

Ludzie zawsze i pod każdym względem szaleją na punkcie dziedziczenia, nawet w odniesieniu do kwestii takich jak etyka. Zaczynają demonizować innych ludzi, z którymi nie zgadzają się co do etyki, i umniejszają ich człowieczeństwo. Nie jest to sposób, w który przynajmniej chrześcijanin powinien myśleć o ludziach, z którymi się nie zgadza.

Można się nie zgadzać w jakiejś sprawie, ale nie myśleć, że dana osoba jest w jakiś sposób niezdolna do dobra lub niezdolna do pytania Boga, co jest słuszne. Ja wierzę, że tylko komunikacja z Bogiem, ostatecznym i oryginalnym dobrem wszechświata, może nam objawić, co jest naprawdę dobre w naszym życiu. I Tolkien zgodziłby się ze mną w tej kwestii.

Czy więc etyka Tolkiena, ta wyrażona w jego książkach, jest bezpośrednim odzwierciedleniem etyki chrześcijańskiej, czy są tam jakieś nowe, oryginalne elementy?

Jeśli chodzi o etykę, myślę, że Tolkien próbował uniknąć uczynienia jej inną niż w naszej pierwotnej rzeczywistości. I nawet włączył Boga, jedynego Boga, Boga-Stwórcę do swojego dzieła. Tolkien pozostawał pod wpływem XIX-wiecznego pisarza George’a MacDonalda, który był autorem wielu baśni, a także chrześcijańskich kazań i innych utworów.

Napisał też komentarz do baśni, z którym, jak sądzę, zgodziłby się Tolkien: można zmieniać wiele rzeczy w baśniach, w fantazji, ale nie można zmienić etycznych podstaw rzeczywistości, nawet jeśli tworzy się rzeczywistość alternatywną. Nie przypominam sobie teraz żadnych konkretnych słów Tolkiena, ale zgodziłby się z takim myśleniem. Jest więc u Tolkiena wiele rzeczy, które się różnią od naszej rzeczywistości.

W naszym świecie nie ma nieśmiertelnych istot, takich jak elfy, nie ma orków czy entów, ale niezmienna jest rzeczywistość łaski, w której Bóg jest zawsze gotowy wybaczyć, i rzeczywistość, że dzieje się tak tylko poprzez dawanie wolności innym i szanowanie obrazu Boga w innych.

Tego rodzaju idee, nawet jeśli nie zawsze wyraźnie wyrażone w pracach Tolkiena, są w nich obecne. I właśnie etyka Tolkiena, która opiera się na szacunku i łasce, wpłynęła na mnie na bardzo głębokim poziomie, kiedy po raz pierwszy przeczytałem jego książki jako nastolatek. I ten wpływ na mój związek z wiarą chrześcijańską w tamtym czasie może być jednym z powodów, dla których jestem pastorem luterańskim.

Wspomniałeś, że całe zło w świecie Tolkiena nie jest złem ostatecznym, że zawsze jest szansa na nawrócenie. Ale w pozytywnych postaciach widzimy trochę chciwości, dumy, również pragnienie władzy.

To dobrze, że o tym wspomniałeś, bo w świecie Tolkiena tak naprawdę nie chodzi o czerń i biel, dobro i zło. W świecie Tolkiena jest też upadek, przynajmniej dla ludzi, który zaczął się w momencie, gdy pierwotne zło zepsuło ludzi, więc są podatni na zło. Można tu przywołać Boromira jako tego, który chciał pomóc swojemu ludowi Gondoru, zabierając pierścień Frodowi. Miał dobry zamiar, ale nie chciał uszanować woli wszystkich wolnych ludów i dać Frodowi szansy zniszczenia pierścienia. Wolał szybkie i łatwe rozwiązanie i był zepsuty, choć ostatecznie się nawrócił.

Ale znowu najważniejsze jest to, żeby nie zaprowadzać porządku siłą. Podążasz właściwą ścieżką i zawsze jest to walka.

Również dla Froda, który jest wycieńczony przez pierścień, a na końcu by go nie zniszczył, gdyby nie było tam Golluma i gdyby Frodo nie zlitował się nad Gollumem wcześniej. Dobre uczynki Froda powróciły do niego w chwili, gdy upadł. Tak więc nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz pierwotnego Stwórcy. I myślę, że jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Przywołałeś postać Golluma. Ale ostatecznie on się nie nawrócił. W końcu chciwość, pragnienie posiadania pierścienia skłoniło go do zniszczenia pierścienia. Ale nie zrobił tego dobrowolnie.

Tak, w tym rzecz.

Tolkien nie mówi zbyt wiele o znaczeniu tego, że niektórzy ludzie się nawracają, a inni nie. Oczywiście z jego teologii można zrozumieć, że dzieje się tak z powodu naszej wolnej woli i możemy jej używać poprawnie lub nadużywać. Myślę, że tak by powiedział Tolkien.

W teologii katolickiej – to wykracza oczywiście poza świat Tolkiena, ponieważ on w swojej twórczości nie mówi o czyśćcu, piekle lub niebie w tym bezpośrednim sensie – ale w teologii Tolkiena, jeśli ktoś jest chrześcijaninem, może iść do czyśćca i tam pokutować. Ja osobiście wierzę, że zawsze istnieje możliwość pokuty, ale jeśli człowiek jej źle użyje, może się całkowicie zatracić, chyba że się nawróci.

Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” znajduje się na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Polacy poddani są rewolucyjnemu zabiegowi przekształcenia ich tożsamości / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 106/2023

Jan Paweł II w Sejmie w 1999 r. | Fot. Kancelaria Sejmu, CC A-S 2.0, Wikimedia.com

Ataki na świętego papieża to nie eksperyment ani sensacja dziennikarska, ale walec, którym przy okazji zamierza się zniszczyć polski katolicyzm jako element naszej narodowej tożsamości.

Piotr Sutowicz

Zniszczyć katolicyzm

O tym, że Jan Paweł II przeszkadza komuś, kto pamięć o nim oraz o jego dziedzictwie myślowym próbuje Polakom obrzydzić, było widać od dawna.

Różni spece od ataku na Kościół dobierali się do tego tematu na wiele sposobów. W użyciu były, że się tak wyrażę, kije w postaci już to jego rzekomego konserwatyzmu, nienowoczesności, czasem również antysemityzmu; z drugiej strony pojawiały się próby „zagłaskania” pamięci o świętym, sprowadzenia jego historycznego dorobku do kremówek.

Ostatnio, wraz z nowymi modami, zaczęto wprowadzać do asortymentu narzędzi antypapieskich kwestię pedofilii. I na naszych oczach historia przyśpieszyła. Ataki, a właściwie ohydne bluzgi osiągnęły rozmiary kosmiczne. A poziom zorganizowania akcji każe nie tyle podejrzewać, co mieć pewność, że mamy do czynienia ze zorganizowaną kampanią, w trakcie której przyłbice, maski i co tam jeszcze nosili różni ludzie, opadły.

Operacja Kościół

Po pierwsze widać wyraźnie, że ataki na papieża to nie eksperyment, sensacja dziennikarska czy też kampania reklamowa lepszej czy gorszej, z naciskiem na to drugie, książki. To po prostu walec, którym przy okazji ataku na świętego papieża zamierza się zniszczyć Kościół, czy – używając szerszej, według mnie, perspektywy – katolicyzm polski jako element naszej narodowej tożsamości. W tym miejscu przywołam dwa, ważne z mojego punktu widzenia, przykłady historyczne, które mogą posłużyć do rozjaśnienia zjawiska.

Pierwszym z nich są słowa Romana Dmowskiego z broszury Kościół, naród i państwo, wydanej w 1927 roku – przepraszam tu Czytelników, że może nazbyt często się na tę pozycje powołuję, ale rzecz jest kluczowa. Otóż autor skonstatował tam, że „katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale w znacznej mierze stanowi jej istotę”. Przykładem drugim jest jedna z Pięciu Prawd Polaków spod Znaku Rodła, proklamowanych na Berlińskim Kongresie Związku Polaków w Niemczech 6 marca 1938 roku. Na tym krótkim katalogu, rodzaju najprostszego katechizmu, Polacy w Niemczech opierali swą tożsamość. Prawda druga tego „pentalogu” brzmiała: „Wiara naszych ojców jest wiarą naszych dzieci”. W jednym i drugim wypadku chodziło o wyrażenie przekonania, iż oderwanie od katolicyzmu spowoduje upadek tożsamości narodowej.

Nie chcę tu wchodzić w szczegóły tego, czym jest religia obywatelska, trochę niezależna od tego, czy ktoś w Boga wierzy, czy nie. Ważne jest to, że Polacy, tak jak mieszkańcy całej dawnej łacińskiej Europy, poddani są rewolucyjnemu zabiegowi przekształcenia ich tożsamości, a to, co widzimy w ostatnich tygodniach, to tylko jeden z epizodów, czy też etapów tej kampanii.

Operacja „zniszczyć Kościół” trwa od wielu lat, widzieliśmy, jak przyśpieszała w czasach pandemii w postaci ogromnych marszów i protestów, ale to był tylko jeden z elementów działań obrzydzających religię, podejmowanych na bardzo licznych polach.

Narzędzi jest wiele

Żeby było jasne: uważam, że problem pedofilii wśród części kleru istnieje, ale jego funkcja w atakach na Kościół jest znacznie większa niż on sam. Do uderzenia pedofilią w papieża przymierzano się już od jakiegoś czasu. Teraz poszło ono po prostu „na rympał”. Niemal wszystkie media zgodnym chórem powtarzały to samo, zwykły ich odbiorca nawet się nie zorientował w meritum: czy papież pedofilów chronił, czy sam miał skłonności; powstał misz masz, z którego wyłoniło się jedno słowo: pedofilia, a za nim drugie: Kościół.

W tym miejscu warto chyba przypomnieć jeden z przykładów takiego uderzenia tym właśnie narzędziem. Chodzi mi o świętej pamięci kardynała George’a Pella, którego w Australii, ale też i w reszcie świata bezpodstawnie uczyniono winnym przestępstw seksualnych względem nieletnich.

Kardynał spędził w więzieniu ponad rok, skazany na podstawie całkowicie spreparowanych zarzutów. Jednocześnie został zaszczuty przez media, a ludzie przyzwoici, świadczący o jego niewinności, bywali poddawani represjom.

Na koniec Sąd Najwyższy Australii wykazał, że rzecz jest całkowicie nieprawdziwa. Ale co by było, gdyby sędziowie tego ostatniego organu też dali się zaszczuć? Zresztą dzień uwolnienia kardynała został przez niektórych naszych komentatorów nazwany czarnym dla ofiar księży pedofilów. Czyli – jeśli fakty przeczą jakieś tezie, tym gorzej dla faktów.

Jeszcze gorsze jest to, że w tle procesu Pella czaił się jakiś skierowany przeciw niemu spisek purpuratów watykańskich; to też coś pokazuje, a mnie daje powód do wielokierunkowej nieufności.

Wspomnienie osobiste

Wracając wszakże do samej sprawy Jana Pawła II, nie mogę się w tym miejscu powstrzymać od pewnej złośliwości, choć na smutno.

W tym, co widzę przez ostatnie dni, dużą rolę odgrywają ludzie i środowiska, które za życia świętego udawały ślepe w niego zapatrzenie, stawiając mu pomniki i odsądzając od czci i wiary tych, którzy czasem się ze stanowiskiem papieża nie zgadzali albo choćby nie wykazywali nakazanego wówczas entuzjazmu.

Kiedy Jan Paweł II zachęcał nas do głosowania na rzecz wstąpienia Polski do UE, miałem inne zdanie i zgodnie z nim postąpiłem w trakcie referendum. Nie kryłem się z tym i wtedy ci sami ludzie, którzy dziś na pamięć po papieżu plują, w imię troski o jego nauczanie pluli na takich jak ja, bez mała chcieliby nas wykluczyć ze wspólnoty Kościoła. Wiele się zmieniło, ale wygląda na to, że wtedy byłem względem nich po drugiej stronie barykady i dziś też jestem, a więc wszystko jest jakby w porządku.

Żeby zakończyć optymistycznie: widać, że Polacy nie do końca dali się zmanipulować, że nie można im ot tak pluć w oczy, śmiejąc się bezczelnie. Dobrze, że są wśród nas ludzie przyzwoici, zarówno wierzący, jak i niewierzący, którzy zachowują się godnie i nie udaje się ich uciszyć. Tego twórcy rzeczonej kampanii chyba się nie spodziewali.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Zniszczyć katolicyzm” znajduje się na s. 25 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Zniszczyć katolicyzm na s. 38 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Soul Friends -Muzyczne IQ

Marek "Willie" Gołębiewski prezentuje najnowsze wydawnictwo Soul Friends.

Południowa Dusza

Rozmowa z Markiem „Williem” Gołębiewskim o płycie warszawskiego projektu Soul Friends pt. Travellin’ High and Low.
Artystę możecie kojarzyć z zespołu Restless ale i z solowych nagrań pod szyldem M like Me (ponad 20 płyt!). Niezwykle miłe spotkanie w jeszcze milszej muzycznej atmosferze spod znaku Southern Rock. Dla fanów The Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd i …zachodzącego słońca gdzieś na południowych krańcach USA. How’dee folks? Yeeeep!

 

Mirek Gil (Believe, Mr.Gil, ex-Collage) i Marek Gołębiewski (Restless) poznali się przy okazji pierwszych nagrań demo Restless w 2013 roku. Od tamtej pory poza współpracą w ramach Restless współpracowali przy miksach kolejnych płyt solowych Marka nagrywanych samodzielnie w domowym studio i wydawanych od wielu lat w ramach wytwórni Music & More pod pseudonimem M Like Me . W 2021 roku Mirek zaproponował żeby kolejną płytę M Like Me nagrać od początku do końca w jego studio i z towarzyszeniem „żywej” sekcji rytmicznej, by jak to ujął „ta muzyka wreszcie zyskała brzmienie jakie jej się należy”.

Początkowo płyta Soul Friends miała powstać w domowym studio jako kolejna płyta M Like Me z sekcją rytmiczną nagraną w studio Mirka. Oryginalny tytuł płyty miał brzmieć „Southern Soul” z uwagi na nieprzemijającą fascynacja Marka amerykańskim południem, muzyką pełną soczystych gitarowych brzmień, emocjonalnych partii solowych, wciągających melodii a przede wszystkim harmonii gitarowych, których jest fanem (Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd, The Outlaws, The Black Crows).

W trakcie nagrań Marek postanowił zmienić tytuł i nazwę projektu, żeby choć w małej części odzwierciedlić wyjątkowy charakter tych sesji, nie tylko wspólnych godzin nagraniowych, ale też wielogodzinnych rozmów i atmosfery jaka im towarzyszyła. Dlatego płyta została wydana pod nazwą Soul Friends. Przyjaciele, których łączy podobne rozumienie i czucie muzyki, emocji, pasji i radości czyli w skrócie Wspólna Muzyczna Dusza.

Tytuł płyty „Travellin’ High and Low” to zaproszenie do opowieści zawartych w tekstach. Bez zadęcia, teksty opowiadają o podstawowych ludzkich emocjach z którymi każdy z nas boryka się w swoim życiu. Bo największą podróżą jest zawsze nasze własne życie (zródło: https://www.cantaramusic.pl/

 

Pierwszy prorok, który od dwóch tysięcy lat chodził po Ziemi Świętej / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 106/2023

„Na szczęście” powstał film Gutowskiego i mam wrażenie, że pozwolił Janowi Pawłowi II zejść z pomników i wrócić nie tylko na ulice miast, ale do serc wielu, którzy już o nim prawie zapomnieli.

Krzysztof Skowroński

Po śmierci Jana Pawła II uczestniczyłem, na zaproszenie Bronisława Wildsteina, w dyskusji dotyczącej pokolenia JP II. Gospodarz programu zadał pytanie, czy ono istnieje. Wtedy, wbrew jego sceptycyzmowi, starałem się udowodnić, że tak. Po 18 latach od 2 kwietnia 2005 roku możemy stwierdzić, że nawet jeśli istnieje, to pod ziemią.

Wprawdzie były dwa momenty – beatyfikacji i kanonizacji – które pokazały siłę świętego Jana Pawła II, a raz do roku obchodzimy Dzień Papieski, ale generalnie Jan Paweł II został zamknięty w obrazach i pomnikach, od czasu do czasu występując w debatach publicznych jako tarcza lub miecz wymierzony w politycznego przeciwnika.

W tym samym czasie powstało pokolenie anty-JP II. Dużo zorganizowanego wysiłku włożono w to, by najpierw uczynić świętego papieża obiektem kpin nastolatków, a w końcu spróbować go posadzić na ławie oskarżonych. 16 października 2016 roku poprosiłem Jana Brewczyńskiego, by przeprowadził radiową sondę wśród młodzieży spacerującej po ulicy Grodzkiej w Krakowie. Okazało się, że na pytanie, kim był Jan Paweł II, część odpowiedziała: obrońcą pedofilii. To było na kilka lat przed filmem wyświetlonym w TVN i stanowiło emanację niszczycielskiej siły internetu.

„Na szczęście” powstał film Gutowskiego i mam wrażenie, że pozwolił Janowi Pawłowi II zejść z pomników i wrócić nie tylko na ulice miast, ale do serc wielu, którzy już o nim prawie zapomnieli. Ja też sięgnąłem do archiwum i przypomniałem sobie pewną impresję, którą napisałem bezpośrednio po pogrzebie świętego Jana Pawła II. Postanowiłem ją tutaj przytoczyć:

Dostałem nowy magnetofon Grundig. Z radością i ekscytacją postawiłem go na biurku. Z nabożeństwem włączyłem do kontaktu, nacisnąłem na klawisz z napisem „radio” i zacząłem powolnym ruchem poszukiwać jakiejś słyszalnej stacji. Szedłem przez szum fal i zbiór niezrozumiałych dźwięków, aż w końcu trafiłem. Głos po polsku, choć jakby z oddali, odczytywał: „Papieżem został Polak, kardynał z Krakowa, Karol Wojtyła”. Natychmiast pobiegłem do drugiego pokoju, by podzielić się tą informacją z mamą. Nie pamiętam, czy od razu uwierzyła, pamiętam za to, że mnie ta wiadomość napełniła dumą, ale też wydawała się czymś oczywistym.

Wtedy, w październiku 1978 roku, było dla mnie zupełnie naturalne, że papieżem zostaje Polak, ale euforia pozostała euforią. Po szkole maszerowaliśmy z kolegami do cukierni radośnie i lekko, jakbyśmy unosili się nad ziemią.

Dwadzieścia dwa lata później patrzyłem na starych Żydów wychodzących ze spotkania z Janem Pawłem II w muzeum Yad Vashem. Oni też podskakiwali. Mieli czerwone ze wzruszenia twarze i oczy, z których płynęły łzy. Gdy zapytałem o wrażenia ze spotkania, profesor Gutman odpowiedział mi jednym zdaniem: „To święty człowiek”.

Nie pamiętam, czy tego samego wieczoru, czy może dzień lub dwa później stałem ze swoim synkiem i żoną w bramie Jaffy, czekając na wjazd Papieża do starej Jerozolimy. Znajdowałem się wśród wiwatujących Palestyńczyków i śpiewających Hiszpanów, a ponieważ mój syn miał niewiele ponad dwa lata, odsunąłem się trochę od tłumu, stanąłem z boku i czekałem, patrząc.

Gdy wjeżdżała kawalkada samochodów, wąskie uliczki Jerozolimy zmusiły ją do zatrzymania się – akurat w takim miejscu, że stałem metr od Jana Pawła II i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Przeszył mnie dreszcz od stóp do głowy i od głowy do stóp. W tej jednej chwili zrozumiałem wszystko, co się działo i dzieje. Chaos myśli uporządkował się, zastąpiły go spokój i jasność.

Poszedłem do hotelu położonego na wzgórzu, z widokiem z okna na starą Jerozolimę, otworzyłem Ewangelię i przeczytałem fragment dotyczący wjazdu Jezusa. I tam wtedy czekał na Niego tłum, a w tłumie dawało się słyszeć pytanie „Kim jest ten człowiek?”.

Z tym samym pytaniem zwróciłem się do rabina Rosengartena (ze Starego Sącza, ukończył wydział arabistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, w Armii Andersa był do końca), jednego z czterech gości mojej radiowej audycji. Zapytałem: „Kim jest ten człowiek?”. Rabin chwilę się zastanowił i odpowiedział: „Święty!3”.

A potem rabin zapytał mnie: „Czy pan wie, co znaczy nazwa miasta, w którym urodził się Karol Wojtyła?”. Oczywiście nie wiedziałem. A on uśmiechnął się i powiedział, że dla studiujących Pismo jest to oczywiste. Wadowice to VA DEO VICIT. Idź, Bóg zwycięży!

I Bóg zwyciężył.

To było widać 8 kwietnia na placu Świętego Piotra, gdy wiatr wertował Ewangelię i gdy zamknął ją na brzegu trumny Jana Pawła II. To był ten sam wiatr, bez którego nie byłoby ani Starego, ani Nowego Testamentu. Wiatr, który powiedział nawet więcej niż kardynał Ratzinger w swojej pięknej homilii. Wiatr, który wiał w obecności przedstawicieli wszystkich największych religii świata. I ten wiatr powiedział: On tu jest.

I ON TU JEST!!!

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023