Wspomnienie Marka Jackowskiego – Maanam i „Nocny Patrol” – diariusz przeżyć i emocji stanu wojennego

Trzeci album zespołu Maanam „Nocny patrol”, wydany jesienią 1983 roku, to jedna z najważniejszych pozycji w klasyce polskiego rocka.

Najwybitniejsze dzieło Kory i Marka Jackowskiego naznaczone jest piętnem stanu wojennego. O nocy wojennej, krokach we mgle i wszechogarniającym strachu, i żądzy słońca, i o normalności opowiada z taśm archiwalnych Ś. P. Marek Jackowski, w oktawie swoich 77. urodzin (11 grudnia 1946).

W moich programach i 1 listopada, w Dniu Wszystkich Świętych, jak również w każdą kolejną rocznicę stanu wojennego w specjalnych programach w sieci Radia Wnet brzmi Jego głos.

To mały tylko mały wyimek z ponad 50 godzin rozmów, które przeprowadziłem z Markiem Jackowskim i zarejestrowałem. 

 

Programu posłuchasz tutaj:

 

 

Marek Jackowski na tle drzewa pieprzowego. Fot. B. Jackowska

– Lata 80. XX wieku były dla pana i Maanamu złotym okresem. Laury Festiwalu Piosenki w Opolu, szczyty list przebojów, zwycięstwa w rankingach popularności magazynu „Non Stop” i setki koncertów. Debiutancki materiał nagrywaliście w gorącym okresie sierpnia 1980 roku.

– Chwile spędzone w studiu nagraniowym Polskiego Radia Lublin były dla nas wielkim wydarzeniem. Muzycznie spełniały się nasze marzenia. Kora powiedziała nawet po nagraniach, że gdyby teraz miała odejść na drugą stronę, to umierałaby szczęśliwa i spełniona. Ale to był także czas historyczny. Szczególnie zapamiętałem dzień 31 sierpnia 1980 roku, kiedy w Gdańsku podpisywano porozumienia sierpniowe.

Pamiętam, jak redaktor Jerzy Janiszewski, legendarna postać polskiego eteru, wbiegał co kilka minut do studia i wykrzykiwał: „Zaraz podpiszą porozumienie, zaraz to się stanie!”. Mija kilka chwil i znowu pojawia się w studiu, mówiąc z ekscytacją: „Już siedzą przy stole! Już podpisują! Wałęsa z wielkim długopisem z fotografią Jana Pawła II!”. Potem wielki szał radości, łzy szczęścia i padanie sobie w ramiona. To był niesamowity czas…

 

Marek Jackowski. Fot. Archiwum rodziny Jackowskich.

– Była wtedy w nas nadzieja i wiara, że będzie inaczej. Ale zaraz potem, niespełna pół roku później, ogłoszono stan wojenny. To wszystko, co działo się po 13 grudnia, zmieniło ludzi i charaktery…

– Tak jak wszyscy Polacy wiedzieliśmy, że żyć trzeba dalej. Robić wszystko, co się da, by nie zwariować, by się nie poddać. Nie zawsze to było bezpieczne. ZOMO królowało na ulicach i tak naprawdę wszystko mogło się zdarzyć. Stan wojenny obfitował w wiele tragicznych zdarzeń, sytuacji potwornych. Dlatego nasza trzecia płyta „Nocny patrol” przesiąknięta jest atmosferą tamtych czasów. Tamtych tragicznych dni…

 

 

– Album nagrywaliście w studiu Teatru STU w Krakowie. Teksty Kory są pełne katastrofizmu, wołania o azyl i przestrzeń bez przemocy. „Krakowski spleen” w moich programach radiowych zapowiadam jako hymn do normalności i chęci zwykłego życia. Przejmujące „Polskie ulice”, „Jestem kobietą”, z zaśpiewem Kory „nie wyobrażam sobie, abyś na wojnę szedł”, i tytułowy, otwierający płytę „Nocny patrol”… Do dziś, gdy słucham tej płyty, mam ciarki na całym ciele. 

– „Nocny patrol” to jest płyta prawdziwa, bo płyta życia. Jest w niej emocja i anturaż tamtych czasów. Ta płyta jest niezwykła, bo czasy były niezwykłe, choć straszne i dziwne. Sami przeżywaliśmy, to co się działo. W nocy baliśmy się wychodzić, bo godzina policyjna, bo patrole ZOMO, bo zatrzymania… A trzeba było normalnie życ i funkcjonować.

Bardzo często zatrzymywali nas pijani zomowcy. Pamiętam taką scenę, jak z czarnego snu. Zostajemy zatrzymani. Z samochodu wytacza sie kompletnie pijany dowódca i wymachuje bronią przed naszymi twarzami. Młodsi rangą musieli go uspokajać, aby nie doszło do jakiegoś tragicznego zdarzenia. Boże, jak wtedy baliśmy się. Pamiętam pytanie jednego z tych młodszych zomowców: „Skąd idziecie we mgle?”. Nie wiem dlaczego, ale zapamiętałem to pytanie na całe życie…

– „Skąd idziecie we mgle?”… W normalnym życiu i sytuacji potraktowałbym to jak okruch poezji.

– We mgle było słychać tylko kroki nocnego patrolu i nasze. Słyszeliśmy, jak zbliżamy się do siebie. Oni słyszeli nasze kroki, my słyszeliśmy ich. Wiedzieliśmy jedno, jeśli zaczniemy uciekać, to oni wszczęliby pościg i użyli broni. O Boże Ty mój (z ciężkim westchnieniem w głosie). Piosenka Kory „Jestem kobietą” związana jest z tamtym wydarzeniem. Potem powstał tekst „Nocny patrol” i we mnie zakiełkowała melodia do instrumentalnego utworu „Zadymione ulice” (późniejszy tytuł „Polskie ulice”, przypomina autor).

– Zawsze nie mogłem się nadziwić, że cenzura przepuściła do tłoczenia płytę, a potem większość tych protest songów gościła na antenach radiowych.

– Wspaniałe jest to, że wielka moc i odwaga cechowała ówczesnych ludzi radia. Pamiętam, jakim przeżyciem było dla mnie, jak usłyszałem w Trójce radiowej „Polskie ulice”. Radiowcy, z krwi i kości, o których myślę, to legendarne postaci: Piotr Kaczkowski, wspominany już Jerzy Janiszewski czy Marek Niedźwiecki. Oni się nie bali i dla wielu dzisiejszych dziennikarzy mogą być wzorem.

 

Marek Jackowski w swoim domu. Fot. B. Jackowska.

 

– Nie zagraliście w Sali Kongresowej z okazji rewolucji i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i dostaliście „szlaban” niemal na wszystko. Mimo że nie wolno było grać waszych nagrań, to Marek Niedźwiecki się nie bał i grał je w zestawieniach Listy Przebojów Programu 3. W końcu i tam nie można było grać Maanamu. Ale i na to znalazł się sposób. Gdy padała nazwa Maanam w kolejnym zestawieniu i tytuł piosenki, to odzywały się werble, wstęp do nagrania „To tylko tango”.

– To było niesamowite. W tych charakterystycznych werblach z „Tanga”, w ich złowróżbnym pogłosie w całej Polsce było wiadomo, że coś się dzieje z Maanamem. Zespół jest, ale skazany został na banicję. Rodziły sie pytania: co mogło się stać i dlaczego?  Fani doskonale wiedzieli o tym. Szacunek dla Marka Niedźwieckiego za to co zrobił wtedy.

– „Nocny patrol” to jednak album z gamą światła na końcu tunelu złych czasów i losu.

– Na początku lat 80. Polacy byli przesiąknięci ideą pierwszej, wielkiej „Solidarności”. Była świadomość, że walczy się o wolną Polskę, że wspiera nas papież Jan Paweł II, który w tym czasie pielgrzymował do ojczyzny.

Mój Ty Boże, te miliony ludzi na Błoniach w Krakowie i we wszystkich innych miejscach, gdzie On się pojawiał i zasiewał w nas spokój, niezłomność i wiarę. A dzisiaj czytamy tabloidy, oglądamy gwiazdy we wszystkich możliwych programach i formatach. Ba, wszyscy są gwiazdami, bo nagle okazuje się, że pani, która reklamuje groszek czy marchewkę jest… gwiazdą.

Nagle okazuje się, że w stacjach radiowych nie ma rockowej i ambitnej  muzyki. Na szczęście jest Facebook, gdzie ludzie przekazują sobie piosenki i ważne nagrania. Są polonijne audycje w rozgłośniach zachodnich, które strzegą płomienia żywej i szczerej muzyki. I to cieszy, to jest genialne.

– Wciąż w nas nadzieja, że „jeszcze będzie przepięknie”. Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Wybranowski

 

Marek Jackowski – legenda polskiego rocka, jednym z najbardziej charyzmatycznych i intrygujących postaci polskiej muzyki. Muzyk, kompozytor, twórca muzyki filmowej i eksperymentalnej, ale także dziennikarz i tłumacz, filolog angielski, znawca literatury. Od 1965 roku Marek Jackowski wciąż trwa na muzycznym helikonie.

Najpierw, podczas studiów, grał w łódzkiej grupie Impulsy. Potem wyprowadził się do Krakowa, gdzie nawiązał współpracę z Piwnicą pod Baranami. Na cztery lata zagościł w kultowej Anawie, z którą nagrał płyty: Marek Grechuta & Anawa (1970) i Korowód (1971). Później grał z zespołem Osjan (1971-75).

W grudniu 1975 roku w Krakowie wraz z Milo Kurtisem założył zespół Maanam, którego został liderem. Po wielu zmianach personalnych skład tej grupy ustalił się w roku 1979, a zespół udanie zadebiutował jako grupa rockowa. Jackowski stał się głównym kompozytorem materiału płytowego (m.in. albumy „O!”, „Nocny Patrol” czy „Róża”).

Maanam jako pierwsza grupa z Polski zapełniał sale koncertowe w Danii, Holandii, Niemczech i Fracji (pamiętny koncert w Olimpii). Marek Jackowski prowadził również autorski projekt „Złotousty i Anioły”. Nagrał dwa solowe albumy „No1” (1994) i „Fale Dunaju” (1995) oraz jedną składankę z serii Złota Kolekcja Polskiego Radia (2002). Po śmierci ukazała się jego ostatnia płyta, która nie była w pełni gotowa.

Do klasyki polskiej muzyki weszła piosenka w jego wykonaniu (z zespołem Maanam) „Oprócz błękitnego nieba” (1979), którą nagrał później, jako cover, zespół Golden Life.

Odszedł od nas ponad 10 lat temu … 18 maja 2013 roku… [*] [*] [*] 

 

Dni wolnościowe i wernisaż malarstwa Roberta Firszta “Skrzydła Niepodległej”. Muzeum „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej

Dni wolnościowe, obchodzone między 31 października a 10 listopada, już na stałe wpisały się w kalendarz miejskich imprez. W tym roku jednym z wydarzeń składających się na uroczystości będzie ekspozycja malarstwa lotniczego Roberta Firszta pt.: “Skrzydła Niepodległej”. To absolutna gratka dla pasjonatów latania i historii polskich statków powietrznych. Na wernisaż wystawy zapraszamy 5 listopada br. do Muzeum Miejskiego “Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej, o godz. 16.00. Data nie jest przypadkowa. 5 […]

Dni wolnościowe, obchodzone między 31 października a 10 listopada, już na stałe wpisały się w kalendarz miejskich imprez. W tym roku jednym z wydarzeń składających się na uroczystości będzie ekspozycja malarstwa lotniczego Roberta Firszta pt.: “Skrzydła Niepodległej”.

To absolutna gratka dla pasjonatów latania i historii polskich statków powietrznych. Na wernisaż wystawy zapraszamy 5 listopada br. do Muzeum Miejskiego “Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej, o godz. 16.00.

Data nie jest przypadkowa. 5 listopada 1918 r. wykonany został pierwszy lot bojowy lotnictwa polskiego.

Pilot Stefan Bastyr i obserwator Janusz de Beaurain wystartowali samolotem Hansa-Brandenburg C.I z lotniska Lewandówka pod Lwowem. I właśnie to wydarzenie oraz narodziny polskiego lotnictwa wojskowego ma przypomnieć wystawa eksponowana w dąbrowskiej ,,Sztygarce”.

Robert Firszt to absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Zielonej Górze. Od 30 lat pracuje zawodowo jako rzeźbiarz. Jest autorem wielu realizacji rzeźbiarskich i prac znajdujących się w kolekcjach na całym świecie. Dodatkowo maluje, jego ulubioną techniką malarską jest akryl. W swoich obrazach przedstawia samoloty, które na przestrzeni ponad stu lat latały w polskich barwach. Każdy obraz jest samodzielną historią, gdyż przedstawia określoną maszynę w konkretnym wydarzeniu i kontekście historycznym. Przedstawione obrazy stanowią barwną opowieść o dziejach polskiego lotnictwa i jego pilotów. Dla dzieł Pana Roberta charakterystyczny jest niezwykły, wręcz fotograficzny realizm.

Wystawa jest zorganizowana dzięki uprzejmości dąbrowskiego przedsiębiorcy – Pana Grzegorza Imielskiego, który jako właściciel ponad 130 obrazów Roberta Firszta, zdecydował się zaprezentować swoją kolekcję szerszemu odbiorcy.

Grzegorz Majzel. Fot. zbiory własne.

Podczas wernisażu, 5 listopada, obecny będzie sam autor, który w krótkim wystąpieniu opowie o swojej lotniczej pasji oraz malarskich inspiracjach. Później planowane jest kuratorskie oprowadzanie po wystawie przez jej autora.

Na zakończenie planowany jest recital muzyczny Grzegorza Majzela „Skrzydła zawsze są dla Ciebie”, w trakcie którego wykonawca zaprezentuje kilka utworów swojego autorstwa, inspirowanych lotnictwem.

Obrazom Roberta Firszta będzie towarzyszyła wystawa modelarska “Lotnicze kadry”, którą stanowią dioramy, wykonane przez dzieci i młodzież z pracowni modelarskiej Powiatowego Młodzieżowego Domu Kultury w Będzinie.

Dzieła Roberta Firszta będzie można oglądać w Muzeum Miejskim “Sztygarka” do końca 2023 roku. Patronat nad wystawą objęło Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Zapraszamy!

Specjalne wejścia reporterskie z imprezy w wydaniu Listy Polskich Przebojów Wnet „PolishChart” – 5 listopada 2023 (14:00 – 17:00). O imprezie informowało Radio Wnet w muzycznych blokach Tomasza Wybranowskiego.

opracował /WyT/

Wojciech Konikiewicz, muzyk, kompozytor : Podejście władz do polskiej kultury, to rozpacz. Wywiad Tomasza Wybranowskiego

Rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem jest próbą podsumowania przez utytułowanego i niezależnego muzyka stanu polskiej kultury i podejścia do niej polskich władz w czasie ostatnich ośmiu lat. 

Z wybitnym muzykiem, kompozytorem i bezkompromisowym recenzentem polskiej rzeczywistości Wojciechem Konikiewiczem, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce rozmawia Tomasz Wybranowski.

Wojciech Konikiewicz, choć życzliwy władzom RP po roku 2015, nie oszczędza obozu „Dobrej Zmiany”, który –  jego zdaniem – 

„na niwie kultury i mediów publicznych jest „wielkim rozczarowaniem”.

 

Tutaj do wysłuchania cała rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem:

 

Wojciech Konikiewicz jest absolwentem Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia i studiów indywidualnych (kompozycja i fortepian) we Wrocławiu, Warszawie, Niemczech i Francji. W latach 1977-1983 studiował elektroakustykę i psychoakustykę w Instytucie Telekomunikacji i Akustyki Politechniki Wrocławskiej a także filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.

W latach 80. był luminarzem i współtwórcą nowego ruchu polskiego jazzu. Pojawił się w takich składach jak Tie Break, Session Acoustic Action, Green Revolution, z Jorgosem Skoliasem, Marcinem Pośpieszalskich i Michałem Zduniakiem (znakomity album „Na całość” z 1986), i w kultowym Free Cooperation.

 

Wojciech Konikiewicz gość Tomasza Wybranowskiego w programie „Studio 37”. Fot. FB arch. Wojciecha Konikiewicza.

Jego grę możemy usłyszeć na albumach największych gwiazd polskiej sceny. Współpracował i koncertował z Grzegorzem Ciechowskim, Tomaszem Lipińskim, Robertem Brylewskim, Lechem Janerką (legendarna debiutancka płyta „Klaus Mitffoch” i solowy debiut Lecha Janerki „Historia Podwodna”), a także z Wojciechem Waglewskim czy Tomaszem Budzyńskim.

Nagrywał ścieżki dźwiękowe do filmów, komponował do sztuk teatralnych i baletu. Współpracował z takimi reżyserami jak Jerzy Domaradzki, Waldemar SzarekKrzysztof Krauze.

Nagrał ponad setkę płyt, a niektóre z nich zostały wydane przez renomowane wydawnictwa płytowe. Dość powiedzieć, że album „Tribute To Miles Orchestra – Live” był pierwszym w historii polskiego jazzu, który został wydany przez Warner Bros.

Natomiast „Strefa K”, płyta wydana w roku 2003, nagrana przez Konikiewicza z dwama utytułowanymi muzykami Stevem Harrisem i Janem Kopińskim została wysoko oceniona przez brytyjską prasę. Pochwalne recenzje i artykuły ukazały się w The Guardian , The Wire, Jazzwise, czy Jazz Views i Jazzword.

opracował /WyT/

 

 

 

Płyta roku 2023, której każdy potrzebował. Lorein „Próba przeczekania wiatru”. Recenzja Tomasza Wybranowskiego

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz. Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza Lańczyka i Aleksandra Kaczmarka.    Tomasz Wybranowski   Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:   Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, […]

Rockowi muzykologowie i wytrawni dziennikarze od winyli, kompaktów i kaset, słuchając najnowszej płyty Lorein „Próba przeczekania wiatru”, mogą lekko i bez wysiłku ustalić spokrewnienia tych melodii i fraz.

Podobnie jest z odszyfrowaniem korzeni i muzycznej genealogii dziewięciu nagrań Łukasza LańczykaAleksandra Kaczmarka. 

 

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Łukaszem Lańczykiem:

 

Podobieństwa należy jednak rozpatrywać jedynie z perspektywy klimatu i pięknej atmosfery tej nadzwyczajnej płyty, a nie z racji zewnętrznych dźwiękowych podobieństw. Analogii prędzej przemyślnie stwierdzonych wyrobionym muzycznym smakiem, porywem fali uczuć podmiotu lirycznego, który stanowi alter ego Łukasza Lańczyka, autora zmierzchowych poetycji i głosu Lorein, niż wprost odczytanych, wysłuchanych przez kalkę epigonów i powszednich przepisywaczy nut.

Piszę tak dlatego, że albumu „Próba przeczekania wiatru” z niczym nie da się porównać. To ożywcza bryza, która przewraca pionki na trochę zastałej szachownicy polskiej muzyki rockowej. Czwarty album Lorein (choć lepiej powiedzieć, że to nowe narodzenie zespołu) to mocny akcent na lata w polskiej muzyce. Taki akcent, który wyróżnia Lorein od akcentów innych muzyków.

Pierwszy akcent to oryginalność i niespotykana klimatyczność. Drugi akcent jest dowodem na nieprzeparty charakter indywidualnego istnienia dusz wspomnianych artystów, którzy los człowieka pogubionego podczas dętej nocy covidianów potrafią upiększyć gamą odczuć, wahań, zagubieni i zwątpień odbijających się w duszach ogółu.

I akcent trzeci – teksty, które dają pogubionym ludziom w zwariowanym czasie reglamentowania prawdziwej wolności i szaleńczej pogoni za przemijającymi modami, które znikają szybciej niż kartki z kalendarza, bazę i wyraźny azymut marszruty!

Gdzie Łukasz Lańczyk i Aleksander Kaczmarek nauczyli się tego śpiewu i muzykowania różnego od innych? Gdzie go usłyszeli? To jest właśnie owa magia tworzenia sztuki.

Nie będę w recenzji pisał o historii grupy, roszadach personalnych, rozczarowaniach i trudnych chwilach. Słowa też nie poświęcę poprzednim albumom. Powód? Na czwartym studyjnym longplayu Lorein rodzą i definiują się na nowo. „Próba przeczekania wiatru” jest tym, czym dla U2 był album numer 4. „The Unforgettable Fire” czy „Kid A” dla Radiohead.

Aleksander Kaczmarek i Łukasz Lańczyk – opoki nowej muzycznej twarzy Lorein. Fot. arch. zespołu.

 

9 nagrań kunsztownie ułożonych w przepiękną muzyczną przypowieść o poszukiwaniu olśnienia i nowych marzeń, o niełatwej walce z losem sypiącym piach w oczy i relacji człowiek – zmieniający się świat.

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek odnaleźli swoją muzyczną ojczyznę, która nie jest już tylko senno – marzycielską utopią, ale realnym, doskonałym rockowym i niezależnym lądem z zmierzchu.

Przy tej okazji jako historyk literatury muszę dorzucić pewien cytat z powieści Marcela Prousta z monumentalnego dzieła „W poszukiwaniu straconego czasu”:

„Każdy artysta wydaje się obywatelem jakiejś ojczyzny nieznanej, zapomnianej przez niego samego, różnej od tej, z której się zjawi i wyląduje na ziemi inny wielki artysta.”

Lorein w warstwie muzycznej wciąż jest niezłomnie wierny indie – rockowemu rodowodowi. Klimatycznie spacerujemy po klubach Manchesteru i Bristolu. Znajdujemy też na dnie muzycznego kielicha kilka kropel dekadencji i powiewu fin de siècle, oraz electro zmierzchu. Jest jeszcze akord spod znaku shoegaze. Całość okrasza i spija psychodeliczny granat, który raz wybucha z siłą tysiąca wulkanów, aby za chwilę wniknąć w cień małego przydrożnego kamienia, o którym pisał mistrz Zbigniew Herbert.

Ten powracający muzyczny klimat wspomnień, kiedy zasłuchiwałem się „Storm in Heaven” czy „Isn’t Everything”, wzbudza uśmiech na mej twarzy.

Teraz pojawi się to najważniejsze zdanie w recenzji:

Longplay „Próba przeczekania wiatru” Lorein, którego niewielu się spodziewało jest tym na który każdy świadomy siebie słuchacz oczekiwał i potrzebował! To platynowy kandydat do miana albumu ro©ku a Lorein jest już jednym z najważniejszych zespołów nie tylko w Polsce. Kto nie pozna „Próby przeczekania wiatru” jest uboższy o jedną z najpiękniejszych muzycznych pereł ostatnich przynajmniej 10 lat.  

 

 

„PRÓBA PRZECZEKANIA WIATRU”, czyli…

Łukasz LańczykAleksander Kaczmarek wykreowali 9 nadzwyczajnych nagrań, które oparte na bazie rocka alternatywnego z domieszką elektroniki i smyczkowych smaczków, rozpisują na nowo brytyjskie brzmienia z wielką dawką gitarowych riffów, które wielkim twórcom jak Bilinda Butcher, Jonny Greeenwood, Dave Evans czy Robert Smith.

Fundamentem dziewięciu nagrań z płyty jest porywający bas Aleksandra Kaczmarka. Jego nośność i wczucie w krwiobieg słuchaczki i słuchacza jest nie do wypowiedzenia. Na tej osnowie Łukasz Lańczyk zawiesza swój głos niosący przesłania dla pokaleczonych dżumą XXI wieku i dojmującą samotnością ludzi:

/…/ przyjdą sny, których już nie zmaże nic /…/ fragment tytułowej piosenki.

Łukasz Lańczyk, który dysponuje i operuje specyficznym, wysokim i ekspresyjnym głosem, nie boi się melizmatów, przeciągać niektóre sylaby i dźwięki przydając z jednej strony spokoju, zaś z drugiej dramaturgii kreacji. Pojawiają się głosy, że Łukasz Lańczyk przypomina Artura Rojka.

Powiem od siebie, że każdy wokalista kogoś przypomina wokalnie. Mamy ograniczoną gamę głosów. Wazne jednak jest to, co się z tym głosem robi w sposób świadomy. Łukasz Lańczyk z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Za jego sprawą po raz pierwszy w języku polskim manchesterski i bristolski sposób piosenkarskiego opowiadania nie razi.

Muzycznie to prawdziwy majstersztyk! Piosenki Lorein przekonują i wciągają słuchacza w sam środek rzeczy jak mawiali starożytni.

Aleksander Kaczamarek, który jest współkompozytorem muzyki, wyprodukował także cały krążek „Próba przeczekania wiatru”. Wyprodukował, ale jak! To absolutnie światowa produkcja. Przy londyńskich drzwiach Olka już powinna stać długa kolejka chętnych do współpracy muzyków i grup. Ostatnie produkcje Ricka Rubina jako producenta (przepraszam mistrzu!), są przy realizacji Aleksandra Kaczmarka zwykłym brudnopisem.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Aleksandrem Kaczmarkiem:

 

Słuchając „Próby przeczekania wiatru” widać wyraźnie pokrewieństwo dusz duetu Lańczyk – Kaczmarek. Ten ostatni młody gentleman wnosi wielki wkład artystyczny w Lorein i inspiracje stosujące się do aranżacji jak i samego pisania piosenek. Czuć wyraźnie wielkie wyczucie, kunszt i smak.

W moim odczuciu Olek po mistrzowsku umie odnaleźć te miejsca w piosenkach (na etapie ich tworzenia), gdzie części instrumentów kolidują ze sobą. Sam miks i efekty to mistrzostwo świata! Pamiętajcie, że (gdyby coś), to mam prywatny numer do Aleksandra Kaczmarka.

O piosenkach tym razem nie napiszę niczego. Dlaczego? Słuchajcie w nieskończoność tej płyty! Ma jedną małą wadę… Zbyt szybko się kończy a wtedy trzeba zacząć słuchać jej od nowa. Moim najulubieńszym nagraniem jest „Nierzeczywistość”! W finale recenzji kłaniam się pani Anicie Lańczyk, bez której zaufania i wiarę w muzykę, tych dźwięków być może by nie było.

Tomasz Wybranowski

Lorein „Próba przeczekania wiatru” 2023 – album przełomu marca i kwietnia sieci Radia Wnet

Lista nagrań:

1. Sen nocy letniej
2. Tacy mali
3. Na ulicach wielkich miast
4. Gwiezdny pył Skrzypce, wiolonczela: Marcin Wujek
5. Próba przeczekania wiatru
6. Wszystko za życie
7. Nierzeczywistość
8. Bezmiłość
9. Meteor

 

Wyśmienity powrót grupy Myslovitz! Recenzja albumu „Wszystkie narkotyki świata” Tomasza Wybranowskiego

Warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil.

Wiedziałem! Po prostu wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Oczami duszy jawiła mi się nowa okładka płyty Myslovitz a reszta zmysłów w imaginacyjnym porywie marzeń o nowych wybornych piosenkach Przemka Myszora, braci Kuderskich i Wojtka Powagi nie pozwalała spocząć i podsycała ten stan.

Któraś z czytelniczek – słuchaczek i czytelników – melomanów być może skwituje ten wstęp komentarzem: redaktora Wybrana ponosi poetyckość i świat wyobraźni… Jak zawsze, dodam od siebie. Ale warto było czekać tyle lat na płytę, która tę poetyckość, fantazję i radość słuchania łączy z jakością przeżycia ważnych chwil. To właśnie znajdziecie na longplayu „Wszystkie narkotyki świata”, który obok albumu formacji Oranżada „Karma Tango” był wydawniczym skarbem sieci Radia Wnet w marcu.

Tomasz Wybranowski

 —————————————————————————————————————

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Przemysławem Myszorem:

 

O historii grupy, która przekroczyła rubikon 30lecia w 2022 roku, pisać nie będę. Myslovitz przecież to jedna z najważniejszych grup rockowych w historii, o której wszyscy słyszeli.

Poza tym pierwszą i znakomitą biografię tego jednego z najsłynniejszych polskich zespołów rockowych napisał mój serdeczny druh Leszek Gnoiński.

Polecam książkę Myslovitz. Życie to Surfingszczególnie tym, którzy jej jeszcze nie czytali. To pasjonująca opowieść na prawie 300 stronach, mnóstwo ciekawych dykteryjek i ciekawostek, że o zbiorze unikalnych ponad 300 fotogramów nie wspomnę.

Leszku, czas dopisać aneks do tej ważnej pozycji, ze szczególnym uwzględnieniem albumu!

A oto moje refleksje:

Wszystkie narkotyki świata

Doskonałe otwarcie longplaya! Rockowa rakieta, która od razu wynosi na nową orbitę stacji „Myslovitz”. Jeżeli ktoś do tego momentu twierdził, że Myslo zakończyło swój właściwy żywot po odejściu Artura Rojka, to teraz musi powiedzieć: byłem w błędzie!

To tytułowe nagranie definitywnie zakończyło pewien etap grupy. Kropka! Teraz otwieramy nowy rozdział, który zapowiada piękne chwile. Melancholijne, deszczowo – jesienne gitary, jak to w Myslovitz, które mocno i pewnie rozbłyskują w refrenie.

Tekst niby prosty, ale aura rachunku sumienia w duchu pogodzenia się z życiem każe zatrzymać się na dłużej. To ten moment, kiedy świadomie wiemy co jest ważne. Być może wciąż nie wiemy czego pragniemy, ale definitywnie wiemy już czego doświadczać nie chcemy już. A tą najważniejszą ideą i dominantą powinna być miłość, która odcieniami dodaje mocy szacunkowi, przyjaźni i prawdzie.

Ciekawi mnie tylko jak Mateusz i Sharon Corr zabrzmieliby w duecie. Ale może kiedyś, koncertowo pod niebem Szmaragdowej Wyspy? Kto to wie? Los pisze najpiękniejsze i najbardziej zaskakujące scenariusze.

Miłość

Pierwsze co uderza przy pierwszym przesłuchaniu nagrania, to niezwykłość powtarzalnych, niczym kropla drążących zmysły, gitarowych akordów i zagrywek niby od niechcenia. Zapadają w pamięć i delikatnie wciskają w fotel podróżny, który serpentynową trasą wiódł będzie ku finałowi tej płyty, która odmienia przez wszystkie przypadki (a może bardziej koniugacje) słowa miłość, zakochanie (ergo: miłowanie, stany serca).

Nowoczesne brzmienie nie przesłania specyficznych muzycznych smaczków, które cechowały Myslovitz w latach 90. XX wieku. Jedno nie przeczy drugiemu. Głos Mateusza Parzymięsa brzmi poniekąd jak brakujący od dawna element grupy.

Ale co w warstwie lirycznej albumu? W wywiadzie dla „Muzycznej Polskiej Tygodniówki” Przemysław Myszor powiedział wprost:

„Wiodącym tematem płyty są relacje międzyludzkie, głównie między mężczyzną a kobietą, na różnych etapach znajomości. Chodzi o szeroko rozumiane uczucia, ale także o ich komunikatywność i zrozumienie.”

Jeśli jeszcze nie widzieliście klipu według scenariusza i w reżyserii Pascala Pawliszewskiego, to macie okazję uczynić to teraz:

 

 

Pakman

Wspaniała kolejna melodia. Muzycznie jako słuchacz znowu mam 25 lat mniej, pachnie skoszoną trawą u zbiegu Barton Square i St John Street, kiedy pierwszy raz z daleka podziwiałem Beetham Tower. Bas i perkusja niosą Mateusza niczym dobra deska surfera po falach, a klawisze mile łechcą wspomnieniem Happiness Is Easy”.

Lirycznie oddam głos autorowi tekstu. Pięknie opisał stał twórcy – nostalgicznego melancholika:

„Pisząc tekst, zawsze zastanawiam się ile powiedzieć o sobie, ile wyjawić, jak bardzo odsłonić kotarę. I zawsze… im więcej, im bardziej o sobie, bez zmyślania, ukrywania i zbędnej poezji, tym lepiej. Jak to mówią; szczerość za szczerość… Podobno naukowo dowiedzione jest, że zakochanie trwa tylko 3 lata i się kończy. Gdyby trwało permanentnie, to wszyscy chodzilibyśmy jak zombie …we śnie…” – Wojciech Powaga-Grabowski

Król wzgórza

Ależ to ballada i popis Przemka Myszora, kompozytora i autora słów! Ta piosenka ma w sobie coś z tej unikalności melodyki i atmosfery irlandzkich zespołów. Myslovitz i moich muzycznych ziomków ze Szmaragdowej Wyspy łączy klimatyczność, artystyczny, choć nieco smutny błogostan i jakość życia, które ulotnie składa się z małych chwil. Tak jak ta pieśń.

Balladowy pop w delikatnej polewie neoromantycznych impresji porywa. I chce się nucić tę melodię myśląc o Bogu – Stwórcy, który po stworzeniu świata zamarzył o dopełnieniu go człowiekiem. Ja dostrzegam też dojrzałego mężczyznę, który analizuje przeszłe historie z życia i zastanawia się, czy stać go na jeszcze jedną miłość. Tę ostatnią i spełnioną?

Przemek Myszor uśmiechnie się czytając te moje kilka słów i powtórzy, jak w ostatnim wywiadzie ze mną:

każdy ma prawo zinterpretować po swojemu i dostrzec to, co chce. Ważne, aby tekst i muzyka wzbudzały emocje. Ciągle wierzę, że wartością piosenek jest to, jak one zostały napisane. Jeśli utwór jest dobry, to może ją zaśpiewać każdy, a ona wciąż powinna działać.

Przemo! Dopiszę, że wzbudzają i uruchamiają zmysły oszałamiająco! Sam się zastanawiam w punkcie zero osi rzędnych i nucę:

Czy to już

Po całym zamieszaniu opadł kurz

I cisza wreszcie lek na każdy ból

No podnieś wzrok i popatrz jesteś,

Ty jesteś Królem wzgórza – Ty

 

 

Przypadkiem

To kolejny mój faworyt. Piosenka ma w sobie melodyjną nośność szlagieru z dopieszczonym aranżem, który buduje łagodnie nastrój z miłosną eksplozją w drugim refrenie i finale utworu. Ów refren w stylu wydelikaconego shoegaze, bo głos Mateusza jest niczym zaprawa w tym pięknym gitarowo – groove’owym witrażu Znakomity popis braci Kuderskich!

Bas Jacka i perkusja Wojtka Lali brzmią jak dobrze zestrojony z czasem uniwersum zegar na które nawleczono wskazówki migoczących dealaye’ami gitar, których (Johnny i Ed mogą pozazdrościć). Jeśli szukacie definicji zakochania z leżącą w trawie powieścią Gabriela G. Marqueza „Sto lat samotności” (z piękną Remedios), to znajdziecie ją w tym właśnie nagraniu. Swoją drogą dziwne, że żaden z recenzentów nowego albumu Myslovitz nie zwrócił uwagi na ten klejnot.

Motyle obsiadły mnie

Straciłem głowę, dobrze mi z tym

 Wszystko co chcę – tylko Ty

 

 

Latawce

Czwarty singel, który był heroldem premiery płyty, dla mnie osobiście to lider do tytułu „duet ro©ku”.  Kasia Gołomska, piękniejsza połowa duetu ATLYNTA, z Mateuszem Parzymięsem z stworzyli subtelny duet. Tekst Przemka Myszora i Wojtka Powagi – Grabowskiego inspiruje i daje siłę. Brzmi to jak banał w każdej recenzji, ale jak inaczej spuentować piosenkę, którą w szaleństwie świata i cywilizacji, udaje nam się wychwycić w szumie eteru i internetu, aby wysłuchać zdumiewających dwóch fraz:

/…/ i upadają tylko anioły,

bo przecież nie My 

/…/ nikt nie chce kochać,

Ale każdy chce być kochanym /…/

Mamy kolejny szlagier na lata! W kilkunastu linijkach tekstu credo nadziei i przetrwania, gdy wokół chaos w sercu i duszy niepewność. Oddaję raz jeszcze głos Przemkowi Myszorowi:

„Wielokrotnie zastanawiałem się, gdzie jest ten koniec sznurka. Szukałem i wciąż szukam. Nigdy nawet nie zbliżyłem się do tego miejsca, ale wiem, że gdzieś tu jest. Gdzieś blisko. Podobno jest ukryte we mnie, ale wiadomo, o sobie zwykle wiemy najmniej… Co chwilę ktoś mi ten sznurek próbuje złapać, coś go ciągnie, raz w jedną, raz w drugą stronę, w górę, a potem w dół. Trochę się temu poddaję, a trochę opieram.”

 

Inny

Przebój absolutny! Słysząc tę piosenkę, bez względu na smutki i nieznośny ciężar życia, od razu się uśmiechamy. Tak jest przynajmniej ze mną. I znowu miłosny tekst Przemka i Wojtka. Nikt z nas facetów nie chce być tym trzecim, więc kiedy uruchamia się ukłucie zazdrości to … Odsyłam do tekstu i drugiej części recenzji. To jedna z dwóch najbardziej melodycznych scen na płycie, gdzie gadające gitary malują nie tylko barwy, ale i zapachy lata. I szemrząca niczym struga w parny wieczór perkusja. Cudo!

 

Zdążyć przed wschodem słońca

Kolejna piękna kompozycja, w której Mateusz Parzymięso wokalnie tworzy magiczny mikroklimat, w którym najlepiej poczuć się we dwoje we wczesny sobotni poranek, albo piątkowo zmierzchowo. Melodycznie niby stare Myslovitz znany ze starych albumów, ale brzmiące dostojniej, pełniej i bardziej sugestywniej. Nie potrafię tego wyrazić bardziej, bo mocniej czuję. Jedna z piękniejszych gitarowych melodii wyczarowanych przez Jacka Kuderskiego i Myslo! Brit pop z krztyną nocnego, pełnego cykad dream popu i te lekko bluesowe klawisze Przemka Myszora. Czym jest przestrzeń w miłości? Posłuchajcie „Zdążyć przed wschodem słońca”.

 

19

O tym nagraniu jeszcze ani słowa. Muszę go jeszcze przemyśleć i odkryć ścieżkę do niego.

 

Powoli

Marc Chagall „La Mariee”

 

Przepiękne nostalgiczne dźwięk i metafory, które – chcąc nie chcąc – nasuwają się z longplayem „Korova Milky Bar”. Niezmienne, jednostajne tempo gitar. Jest coś niezwykle pociągającego w tym niespiesznym zawieszeniu.

Ma się wrażenie lotu pod obłokami. Od razu nasuwa się skojarzenie z miłością, która daje po prostu szczęście. Marc Chagall, baśniowy malarz urodzony w Witebsku, twierdził, że nie można doświadczyć szczęścia, jeśli nie przygrywa mu jednostajnie, niespiesznie koza … Tak jak na obrazie „La Mariée” / “Panna młoda”.

 

Dziewczyna z wiersza Lennona

To mój kamień węgielny tego doskonałego longplaya. Absolutna doskonałość. Słuchać, słuchać i słuchać w nieskończoność.

Poza tym warto nadmienić, że była taka dziewczyna, podobnie jak i wiersz Johna Lennona.

 

Kosmita

Dawno temu zaczytując się w dziełach profesora Władysława Tatarkiewicza bardzo często sięgałem do „Drogi przez estetykę”.  Czytając o próbach odtwarzania rzeczy, czy też stawiania form albo wypowiadania o doznaniach próbowałem odnajdywać prawdziwą sztukę. Często i gęsto opinie krytyków, twórców mód i prądów nie pokrywały się z moimi odczuciami.

Wtedy pojąłem, że nie każde odtworzenie, konstrukt czy wyrażanie jest ponadczasowym kunsztem. Od tamtej pory za sztukę uznaję tylko to, co jest w stanie mnie zachwycić i tkliwie (oksymoronicznie) wstrząsnąć. I takim ujęciu przekonuje „Kosmita”. I takie odczucia, przeżycia, wrażenia, impresje mam przesłuchując po raz kolejny wszystkie piosenki ze zbioru „Wszystkie narkotyki świata” grupy Myslovitz!

 

Myslovitz AD 2023. Fot. Łukasz Gawroński

 

Co daje słuchanie ostatniego longplaya Myslovitz

Często dostaję zapytania, dlaczego piszę tak mało recenzji, a jeśli już to po kilku tygodniach od premier albumów? Odpowiedź jest zawsze ta sama. Ostatnimi czasy mało ukazuje się albumów muzycznych, które w całości są doskonałe, potrafią czule wstrząsnąć i dać się ponieść. Po drugie, zawsze zwlekam z pisaniem na gorąco, w przypływie chwili i emanacji nastrojów.

Czekam kilka dni, kilka tygodni, aby przekonać się czy stylowa herbata jest naprawdę znakomita. A prawda jest taka, że prawdziwy smak herbaty ocenić można dopiero po łyku trzecim. Pierwszy to ledwie wstęp i przygotowanie do picia. Łyk numer dwa to przygotowanie zmysłów na ucztę, a dopiero trzeci dać może pełnię wrażeń.

Z każdym kolejnym haustem nagrań z „Wszystkich narkotyków świata” grupy Myslovitz jest wciąż bardziej niż dobrze. Te same listki – piosenki zaparzam po raz enty. Muzyczna herbata ma wciąż charakterystyczny, solidny, choć delikatny aromat. Dzieje się tak (tak myślę), że do parzenia naparu nie użyto naczynia nasiąkniętego innym oparem.

Stara skrzynka na dobre się rozleciała i ślad po niej nie pozostał. A gubiąc trop metafor napiszę wprost: dobrze stało się, że Artur Rojek osierocił Myslovitz.

Reszta rodziny czuła się w roku 2012 zdezorientowana, zła, zdesperowana i zasmucona. Z perspektywy 11 lat od rozstania z zespołem Artur Rojek nie pokazał niczego, co może zachwycić i przykuć uwagę słuchacza (to moja subiektywna ocena).  Myslovitz zaś wręcz przeciwnie! Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” wracają na parnas muzyczny. Ten come back jest w pełni zasłużony.

Mateusz Parzymięso zdał egzamin dojrzałości! Nie jest kopią Rojka i ani myśli być nią. I znakomicie, bowiem nie ma tej cierpiętniczej aureoli i pesymistycznej maski wokół siebie. Ma aurę dobrej energetyczności patrząc przez pryzmat migawek wychwyconych w sieci z ich ostatnich zimowo – wiosennych koncertów.

 Myslovitz, który prezentuje jeszcze lepszy warsztat instrumentalny i aranżacyjny, że o tekstowym nowym otwarciu nie wspomnę, na nowo hipnotyzuje.  

Bardzo dobrze, że muzycy „zapomnieli dawno, jak to jest o migdałach śnić”, że strawestuję lekko tekst Wojtka Powagi – Grabowskiego. Czas wielkiej smuty po odejściu Artura Rojka przepracowali i zmartwychwstali mentalnie i kompozytorsko. Teraz tworzą autentyczny monolit wykonawczy, bez gwiazdorskich much w nosie i cierpiętniczej otoczki tych i owych.

Sam Mateusz Parzymięso znakomicie wkomponował się w Myslovitz, tworząc z Przemysławem Myszorem, Wojciechem Kuderskim, Wojciechem Powagą – Grabowski i Jackiem Kuderskim wybornie zgrany zespół! Aż chce się wyśpiewać frazę Thoma Yorke’a

„Jigsaw falling into place
So there is nothing to explain”.

Żałuję, że nie mogłem zobaczyć w lutym ubiegłego roku w gdańskim „Starym Maneżu” ich niezwykłego show. Opinie moich znajomych były bardziej niż entuzjastyczne, w tym także od ortodoksyjnych fanek, które 10 – 11 lat temu nie wyobrażały sobie Myslo bez Artura Rojka.

Krążkiem „Wszystkie narkotyki świata” i tegorocznymi koncertami Myslovitz udowadnia, że prawdziwie dobra muzyka nigdy nie odchodzi do lamusa. Od kiedy pamiętam krytycy mędzą, że „rock umiera”. Okazuje się, skorych do jego grania, ale i do słuchania bez względu na wiek, wciąż nie brak.
Nowy frontman tchnął w zespół drugie życie, tak jak pod koniec lat 80. XX wieku Steve Hogarth w Marillion po odejściu Fisha. Mysłovitz odrodził się lepszy, wzmocniony, doskonalszy i szlachetniejszy. Tak mawiam. Amen!

 

 

Polemizując z innymi recenzentami

Dominik Lubowicki, autor recenzji z portalu proanima.pl napisał, że jego mieszane uczucia budzi w nagraniu „Inny”:

„prostota w połączeniu z pierwszoosobową perspektywą zazdrosnego chłopaka, która momentami nasuwa chęć pominięcia utworu, a szkoda, bo muzycznie utwór ma „letni” i przyjemny charakter.”

Z mojej punktu widzenia i doświadczeń literacki zabieg bohatera – narratora jest w przypadku tej piosenki jak najbardziej uzasadniony.

Podmiot liryczny jest wiarygodny i dobrze skrojony psychologicznie. Ile to razy młodzieńcy, chłopcy czy dojrzali faceci przygotowują tego typu przemowy dla dziewcząt, kobiet, dam którym w darze chcą złożyć serce?

Nadto piosenka „Inny” jest kameralna, wręcz intymna i daje możliwość do pokolorowania życia przez odbiorcę wielowątkowych miłosną emocją. To szlagier na lato, który obowiązkowo będę prezentował w sieci Radia Wnet z singlową petardą Sabiny „Twist”!

To nie ja 

Ja jestem inny, Ty wiesz

Ja cały świat widzę tak,

 jakbym patrzył przez Ciebie

W finale recenzji muszę dopisać, że w zestawie nowych nagrań czuje się dawny rytm Myslovitz z umiejętnie zaanektowanymi współczesnymi brzmieniami. Z jednym zastrzeżeniem! Przemek Myszor i reszta doborowej kompanii dalecy są od sprzyjania gustom słuchaczy i radiowych ekonomom mód chwilowych.

Mamy na nowym krążku zespołu radosne granie, serce i jakość życia, zamiast kunktatorstwa kompozytorskiego. Po premierze „Wszystkich narkotyków świata” napisać muszę, że na naszej rodzimej scenie muzycznej ciężko odnaleźć porównywalny do nich zespół, który jest w stanie przedstawić publiczności tej starszej (+50), jak i tej najmłodszej tak znakomitej marki dojrzałe, a przy tym melodyjne, potoczyste kompozycje.

Ten longplay bezwzględnie wyróżnia się na tle innych albumów wykonawców z ostatnich kilku lat. Teraz czekam na album kolejny. Wiem, że to będzie krążek, który przebije wszystko co nagrali do tej pory. Ciężkie zadanie przed nimi, ale z takim zapałem i świeżością dokonają tego!

Tomasz Wybranowski

 

„Now The Grass Grows Through My Skin”– Anchey Nocon pomiędzy przeczuciem nicości a wiecznym trwaniem. Tomasz Wybranowski

Na wstępie napiszę, że lubię czuć w sobie ducha Kolumba, kiedy odkrywam nowe muzyczne departamenty i mogę nimi raczyć moich irlandzkich i polskich słuchaczy. Często to są takie zakamarki muzycznej ziemi, gdzie rzadko ktoś zagląda. A wielka szkoda! Tak jest w przypadku Andrzeja Noconia a.k.a. Anchey Nocon, który dał się już poznać wcześniej jako fundament formacji blunt razor. Krążek grupy „Szczebrzeszyn”, nie tylko z powodu moich zamojskich korzeni, gościł w odtwarzaczach radia […]

Na wstępie napiszę, że lubię czuć w sobie ducha Kolumba, kiedy odkrywam nowe muzyczne departamenty i mogę nimi raczyć moich irlandzkich i polskich słuchaczy. Często to są takie zakamarki muzycznej ziemi, gdzie rzadko ktoś zagląda. A wielka szkoda!

Tak jest w przypadku Andrzeja Noconia a.k.a. Anchey Nocon, który dał się już poznać wcześniej jako fundament formacji blunt razor. Krążek grupy „Szczebrzeszyn”, nie tylko z powodu moich zamojskich korzeni, gościł w odtwarzaczach radia NEAR FM Dublin i sieci Wnet bardzo często.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Andrzejem Noconiem a.k.a. Anchey Nocon:

 

Z napisaniem tej recenzji zwlekałem prawie trzy miesiące. Powód? Zastanawiałem się bowiem, kiedy tę płytę odkryją główne nurty radiowe i streamingowe.

Czekałem też na wysyp recenzji i pochwalnych artykułów z przemarszem Andrzeja Noconia przez masowe, ale i te z duchem i smakiem redakcje radiowe i telewizyjne. Ze smutkiem i wkurzeniem napiszę teraz, że niestety za mało o tej płycie w polskim eterze i muzycznej prasie. Sic!

 

Andrzej Nocoń na scenie podczas koncertu z grupą blunt razor. Fot. archiwum Andrzeja Noconia.

Za co powinniśmy cenić Andrzeja Noconia słuchając jego debiutanckiej, solowej płyty? Tych rzeczy jest wiele, ale ja wskażę jeden. Dzięki „Now The Grass Grows Through My Skin”  zaczynamy rozumieć czym jest muzyczny złoty środek. Nocoń udowadnia w znakomity sposób, że dążeniem niezależnych artystów i ich istotą wcale nie musi być veto wobec mainstreamu i muzyki popularnej, zwanej komercyjną.

Dzięki pogodzeniu tych dwóch, z pozoru wykluczających się światów, twórca albumu dał słuchaczom pojemniejszy kanał przekazu swojej teogonii i muzyki, i świata.

Klarowność i przebojowość stały się mostem do zrozumienia i chęci wgłębienia się w scenopis tego niezwykłego muzycznego przedsięwzięcia. 11 nagrań, od świetlistego i trochę tchnącego psalmem radości stworzenia „Journey” po finalny, na poły tren – requiem, trochę inwokacyjny, sławiący wieczne trwanie uniwersum, utwór tytułowy.

Album wypełnia muzyka elektro, z elementami synthpopu, klimatycznego downtempo i czarownego swing elektro. Wiem, że ten album wzbogaciłby katalog takich wydawniczych tuzów jak Ninja Tune, z podległą im Brainfeeder.

 

NIC TAKIEGO NIE MIAŁO MIEJSCA! NIESTETY!!!

 

 

W sieci Radia Wnet powiedziałem przy pierwszej prezentacji albumu Now The Grass Grows Through My Skin”, że to jedna z ważniejszych płyt tego roku.

W porównaniu z tandetną, kapiącą produkcją doładowaną milionami dolarów i funtów i banalną w muzykę i wersy „Music Of The Spheres” Coldplay ma się jak nikły błysk zapałeczki w jądrze letniej burzy przy rasowej błyskawicy tejże albumu „Now The Grass Grows Through My Skin”  naszego Andrzeja a.k.a. Anchey’a! Amen! 

Muzyka zawarta na płycie jest dla mnie wizjonerska i to nie tylko dlatego, że twórca – Nocoń ma w sobie setki scenariuszy na przyszłość Ziemi, cywilizacji i nas samych. Wizjonerska, bowiem każdy dźwięk, fraza, melodia przynoszą konkretne obrazy.

W moim przypadku są to klisze wspomnień, obrazy marzeń ku spełnieniom, które niestety dawno odłożyłem ad acta i wizje soczystej zieleni z różnych zakątków poczciwej matki – Ziemi!

Najintensywniej te wizje przychodzą, kiedy słucham przebojowego, z wielkim potencjałem szlagierowości „Swine”, który ma w sobie coś ze stylistyki i klimatu The Beatles. Cudo!

A jeszcze wspomnę o zgrabnie wplecionym najstarszym zdaniu spisanym w języku polskim, gdzieś pod niebem Śląska, który znajdziemy w cysterskiej „Księdze Henrykowskiej”. Cóż topos miejsca zobowiązuje. Andrzej Nocoń a.k.a. Anchey Nocon rodem z Jaworzna!

/…/

Po prostu poruszaj ustami i kręć językiem

Powietrze powoli opuści usta

Z tym wszystkim, co masz na myśli

„Daj, ać ja pobruszę a Ty poczywaj”

„Pobruszę a Ty poczywaj

Teraz widzę twoją twarz nocą

Najciemniejsze miejsca zdają się takie jasne

Żółty płomień ogrzeje nas

/…/ Wymyślimy Boga, abyśmy czuli się bezpieczni

On przyjdzie i zabierze ból /…/

 

„Swine” to dla mnie jeden z najważniejszych utworów tego roku. A dorównuje mu kolejny szlagierowaty, o cudnej melodii z ethno zaśpiewem „Rain”.

 

 

OMNIA IBIT SINE NOBIS

 

W czterech słowach mieszczę przesłanie tego albumu, który można traktować jak teogonię artysty Anchey’a Nocona. W swoim muzycznym dyptyku, plus nagranie końcowe i zarazem tytułowe, które traktować należy (spokojnie, to moja interpretacja) jako „początek nowego, co wraca”,  artysta odnosi się do procesu powstawania świata, pojawienie się człowieka, który potem oswaja ogień i mowę (to bardzo ważny aspekt rozważań o albumie) i sprowadza lekkomyślnie, gardząc zasadą harmonii, zagładę na cały rodzaj ludzki. A Boże uniwersum trwać w najlepsze będzie i bez nas. Stąd taki podtytuł dałem z łaciny, że „wszystko istnieć będzie be nas”.

W rozmowie ze mną Andrzej Nocoń powiedział o konstrukcji albumu takie oto słowa:

Zależało mi, aby świat zewnętrzny przyrody zestawić z wewnętrznym światem człowieka, które żyje w naszych czasach. Zderzyłem ze sobą te dwa światy, chociaż absolutnie nie można ich porównywać. Jednak nasze wnętrze i dzianie się tam znaczą dla nas zdecydowanie więcej, niż wszystko inne.

 

Okładka longplaya „Now The Grass Grows Through My Skin”.

To muzyczna opowieść o narodzinach świata, o człowieku i jego drodze na matce Ziemi, przez przymiarkę podporządkowania sobie żywiołów, wreszcie samozagładzie i w finale świata już bez człowieka. Dlatego porządek albumu, jego piosenkowy układ nie jest przypadkowy i zabłąkany w twórczym szale artysty.

To bardzo dobry koncept album, który na tle innych „płyt z kluczem” wyróżnia się dbałością o detale i przejmującym, tkliwym pięknem owej elektroniki, która przytula się możliwie często do etno – elektroniczności, z dekadencką kropelką space i szlagierowych zagrywek z pogranicza francuskiego house z domieszką dance – disco a’la Daft Punk. 

Niemniej, odchodząc od powyższych stylowych i klimatycznych skojarzeń muzycznych, „Now The Grass Grows Through My Skin” to dzieło niekonwencjonalne i bardzo świeże.

Andrzej Nocoń a.k.a Anchey Nocon układa swój muzyczny świat od wymyślenia swojego wzoru na dobrą kompozycję. W tej definicji niekoniecznie napotkamy układ: zwrotka, referen, zwrotka, przygrywka i coda finalnie. , która nie musi opierać się na sprawdzonych patentach mających tani potencjał przebojowości. Tutaj nie ma nawet grama czegoś komercyjnego, bo też nie o to w tym wszystkim chodzi.

Przeboje do dopełnień wakacyjnych pejzaży zachodów słońca i szeptu kropel gwiazd na firmamencie nieba to oczywiście „Move”, „See You Soon”, który kojarzy mi się z obrazem „Gwieździsta noc” Van Gogha i absolutnie jeden z ambitnych hitów tego roku świata – „Swine”.

Na długo wybrzmiewa w turniach duszy najdłuższy song na albumie – „20000 Year Old Nuclear Power Plant”. Wysmakowany electropop z domieszką new romantic a’la 80’s to kreacja mistrzowska z wyraźnym memento dla całego rodzaju ludzkiego. W obliczu zagłady i drogi ku samounicestwieniu wszyscy jesteśmy jednakowo winni, bo odarci z szacunku dla Stwórcy, matki Ziemi, jej darów i samych siebie.

Ale najważniejszym motywem zdobniczym tej muzyki jest przede wszystkim sam głos Noconia. Gdzieś pomiędzy królewskim altem a zmysłowym kontratenorem dzieją się rzeczy niezwykłe. Jego głos to instrument, który stawia w szacie muzycznej kropkę na przysłowiowym „i”. Posłuchaj chóralnego „Ute”, czy najukochańszego przeze mnie z całego zestawu „Rain”.

Bardziej niż bardzo polecam. Tomasz Wybranowski

 

Premiera nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera. II dzień Enter Enea Festival – 14. 06. 2022

Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia. Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością. Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z […]

Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia.

Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością.

Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń.

Tutaj do wysłuchania rozmowa TomaszaWybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:

 

NOWA KOMPOZYCJA LESZKA MOŻDŻERA

Program Enter Enea Festival jak co roku zaproponuje publiczności zgromadzonej nad Jeziorem Strzeszyńskim premiery i specjalne wykonania prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu.

Jednym z głównych wydarzeń tegorocznej edycji jest prawykonanie nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera „MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE”, powstałego na zamówienie Teatru Wielkiego w Poznaniu.

„MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE” to reinterpretacja Leszka Możdżera i oparta na utworze Moniuszki – „Uwertura Fantastyczna – Bajka”. Leszek Możdżer tym razem użył partytury „Uwertury Fantastycznej” Moniuszki jako tła na którym namalował swoją własną kompozycję.

To z orkiestrą tej opery, pod batutą Katarzyny Tomali – Jedynak, Leszek Możdżer wystąpi w nowym utworze dzisiaj – 14 czerwca 2022.

Do prawykonania utworu artysta zaprosił fińskiego trębacza Verneriego Pohjolę, basistę Bartka Królika, perkusistę Łukasza Sobolaka i saksofonistę Adama Bławickiego.

 

 

W programie Enter Enea Festival AD 2022 znalazło się wiele muzycznych odkryć. Po raz pierwszy w Polsce wystąpił pierwszego dnia Chassol, francuski pianista, kompozytor muzyki filmowej.

Ten muzyk nie boi się eksperymentować czy sięgać w swojej twórczości po muzykę pop. Jest gwiazdą międzynarodowych festiwali, m.in. lyońskiego Nuits Sonores czy Kunstenfestivaldesarts w Brukseli.

Na scenie nad Jeziorem Strzeszyńskim wystąpi też inny francuski muzyk i kompozytor Hadrien Feraud, który do Poznania przyjedzie z autorskim zespołem 5-ISH.

 

Ze Skandynawii przylecieli do Poznania wirtuozi instrumentów dętych: norweski muzyk i kompozytor Daniel Herskedal ze swoim kwartetem i uznany fiński trębacz Verneri Pohjola.

Wśród zaproszonych twórców nie zabraknie też kobiet: na scenę Enter Enea Festival powróci Marialy Pacheco, która występowała już przed festiwalową publicznością 10 lat temu. Tym razem, powraca w duecie z Omarem Sosą, chwilę po premierze ich koncertowego albumu na cztery ręce pt. „Manos”.

 

Mohini Dey, jedna z gwiazd XII edycji Enter Enea Festival.

Na zakończenie Enter Enea Festival zagra po raz pierwszy w Polsce indyjska królowa gitary basowej – Mohini Dey.

Współpracowała z wieloma wybitnymi muzykami rodzimej sceny, a “Rolling Stone India” opisał jej wielokrotne kooperacje w następujący sposób:

Niewiele 21-latek może powiedzieć, że miało przyjemność współpracować z takimi geniuszami jak klawiszowiec, Jordan Rudess, trzykrotny zdobywca nagrody Grammy, wirtuoz gitary, Steve Vai czy świetny perkusista Marco Minnemann. – mówi Leszek Możdżer

Obecnie jest basistką w zespole A. R. Rahmana, indyjskiego kompozytora muzyki filmowej i prowadzi autorskie projekty w Indiach i w Stanach, koncertując na całym świecie. Na koncercie w ramach Enter Enea Festival wraz z Mohini Dey gościnnie wystąpi Leszek Możdżer.

Polska scena reprezentowana jest podczas XII edycji festiwalu przez Adama Bałdycha prezentującego w specjalnej odsłonie materiał z płyty„Poetry”, w którym gościnnie wystąpią Leszek Możdżer na fortepianie i włoski wirtuoz trąbki Paolo Fresu, oraz projekt Chojnacki/Miguła Contemplations.

 

Organizatorem Festiwalu jest Fundacja „Europejskie Forum Sztuki”, której prezesem i fundatorem jest Jerzy Gumny. Sponsorem tytularnym Enter Enea Festival od 8 lat jest firma Enea. Festiwal realizowany jest dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznań oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:

 

Premiera nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera. II dzień Enter Enea Festival – 14. 06. 2022

Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia.   Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością. Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń.  […]

Enter Enea Festival to trzy dni muzycznego spotkania w plenerze Jeziora Strzeszyńskiego, w towarzystwie dobranym przez Leszka Możdżera, dyrektora artystycznego od pierwszej edycji tego niezwykłego wydarzenia.  

Festiwal cechują trzy dominanty: bezpretensjonalność, niezależność i swoboda, którą należy łączyć z atmosferą imprezy plenerowej i wielką ekskluzywnością.

Ta ostatnia wynika z kameralnej ilości widzów i przede wszystkim z listy zaproszonych przez Leszka Możdżera artystów, którzy gwarantują publiczności najwyższy poziom muzycznych wrażeń. 

Tutaj do wysłuchania rozmowa TomaszaWybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:

 

NOWA KOMPOZYCJA LESZKA MOŻDŻERA

Program Enter Enea Festival jak co roku zaproponuje publiczności zgromadzonej nad Jeziorem Strzeszyńskim premiery i specjalne wykonania prezentowane wyłącznie w ramach festiwalu.

Jednym z głównych wydarzeń tegorocznej edycji jest prawykonanie nowego orkiestrowego utworu Leszka Możdżera „MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE”, powstałego na zamówienie Teatru Wielkiego w Poznaniu.

„MONIUSZKO ALT_SHIFT_1 ESCAPE” to reinterpretacja Leszka Możdżera i oparta na utworze Moniuszki – „Uwertura Fantastyczna – Bajka”.  Leszek Możdżer tym razem użył partytury „Uwertury Fantastycznej” Moniuszki jako tła na którym namalował swoją własną kompozycję. 

To z orkiestrą tej opery, pod batutą Katarzyny Tomali – Jedynak, Leszek Możdżer wystąpi w nowym utworze dzisiaj – 14 czerwca 2022.

Do prawykonania utworu artysta zaprosił fińskiego trębacza Verneriego Pohjolę, basistę Bartka Królika, perkusistę Łukasza Sobolaka i saksofonistę Adama Bławickiego.

 

 

W programie Enter Enea Festival AD 2022 znalazło się wiele muzycznych odkryć.  Po raz pierwszy w Polsce wystąpił pierwszego dnia Chassol, francuski pianista, kompozytor muzyki filmowej.

Ten muzyk nie boi się eksperymentować czy sięgać w swojej twórczości po muzykę pop. Jest gwiazdą międzynarodowych festiwali, m.in. lyońskiego Nuits Sonores czy Kunstenfestivaldesarts w Brukseli.

Na scenie nad Jeziorem Strzeszyńskim wystąpi też inny francuski muzyk i kompozytor Hadrien Feraud, który do Poznania przyjedzie z autorskim zespołem 5-ISH.

 

Ze Skandynawii przylecieli do Poznania wirtuozi instrumentów dętych: norweski muzyk i kompozytor Daniel Herskedal ze swoim kwartetem i uznany fiński trębacz Verneri Pohjola.

Wśród zaproszonych twórców nie zabraknie też kobiet: na scenę Enter Enea Festival powróci Marialy Pacheco, która występowała już przed festiwalową publicznością 10 lat temu. Tym razem, powraca w duecie z Omarem Sosą, chwilę po premierze ich koncertowego albumu na cztery ręce pt. „Manos”.

 

Mohini Dey, jedna z gwiazd XII edycji Enter Enea Festival.

Na zakończenie Enter Enea Festival zagra po raz pierwszy w Polsce indyjska królowa gitary basowej – Mohini Dey.

Współpracowała z wieloma wybitnymi muzykami rodzimej sceny, a “Rolling Stone India” opisał jej wielokrotne kooperacje w następujący sposób:

Niewiele 21-latek może powiedzieć, że miało przyjemność współpracować z takimi geniuszami jak klawiszowiec, Jordan Rudess, trzykrotny zdobywca nagrody Grammy, wirtuoz gitary, Steve Vai czy świetny perkusista Marco Minnemann. – mówi Leszek Możdżer

Obecnie jest basistką w zespole A. R. Rahmana, indyjskiego kompozytora muzyki filmowej i prowadzi autorskie projekty w Indiach i w Stanach, koncertując na całym świecie.  Na koncercie w ramach Enter Enea Festival wraz z Mohini Dey gościnnie wystąpi Leszek Możdżer.

Polska scena reprezentowana jest podczas XII edycji festiwalu przez Adama Bałdycha prezentującego w specjalnej odsłonie materiał z płyty„Poetry”, w którym gościnnie wystąpią Leszek Możdżer na fortepianie i włoski wirtuoz trąbki Paolo Fresu, oraz projekt Chojnacki/Miguła Contemplations.

 

Organizatorem Festiwalu jest Fundacja „Europejskie Forum Sztuki”, której prezesem i fundatorem jest Jerzy Gumny.  Sponsorem tytularnym Enter Enea Festival od 8 lat jest firma Enea. Festiwal realizowany jest dzięki wsparciu Urzędu Miasta Poznań oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego.

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Leszkiem Możdżerem:

 

Kolejny piękny głos zasilił chór w niebiesiech. Witold Paszt odszedł. Kończy się złota epoka w polskiej muzyce.

Witold Paszt, założyciel grupy wokalnej Vox, muzyk i aranżer, odszedł w otoczeniu najbliższych w ostatni piątek. Miał 68 lat. Jego ukochane córki Natalia i Aleksandra w mediach społecznościowych napisały: "Kiedy już wydawało się, że jest przemocny i niezniszczalny, bo pokonał swój trzeci COVID, nagle los się odwrócił i przyszły niespodziewane komplikacje, które znacznie przyspieszyły jego wytęsknione spotkanie z naszą Mamą [Martą]. Bardzo się do Niej spieszył."

Witold Paszt, nadzwyczajny mieszkaniec Zamościa, posiadacz niezwykłego głosu, założyciel grupy i fundament grupy wokalnej Vox, a przede wszytkim dobry człowiek i ojciec, odszedł 18 lutego 2022 roku.

Mimo wielkiej sławy, popularności i wojaży po całym świecie. które przyniosły nagrania, koncerty i udziały w festiwalach z grupą Vox, to zawsze powtarzał, że

Miłość żony i córek, rodzina i najbliżsi są w zyciu najważniejsi, a nie blichtr i chwilowo sprzyjająca fortuna.

Tutaj do wysłuchania radiowe wspomnienie o Witoldzie Paszcie:

Gdy w 2018 roku zmarła jego ukochana żona Marta, Witold Paszt załamał się. Twierdził, że wszystko się dla niego zawaliło. Do końca swoich dni muzyk i głos Voxu nie pogodził się ze śmiercią żony!

A kochali się lat prawie 50, od pierwszeo wejrzenia, od pierwszej klasy zamojskiego liceum, od czasu pewnego obozu wędrownego w Kotlinie Kłodzkiej.

Byli zgodnym, uczciwym i kochającym się małżeństwem.

Gdy wydawało się, że chorobę pokonał i wróci za chwilę do pełni formy, wszystko się odwróciło niemal z dnia na dzień.

18 lutego 2020 późnym wieczorem, Witold Paszt odszedł w otoczeniu najbliższych mu córek, ich rodzin i wnuków, oraz ukochanych zwierząt.

Witku, do zobaczenia! [*] [*] [*]

Tomasz Wybranowski

 

Najważniejszy rockowy debiut płytowy w 2022 roku. Nadchodzi „Lot na Marsa” formacji Skytruck. Tomasz Wybranowski

Nadzieję polskiego rocka - Skytruck tworzą Tomasz Boruch (gitary, wokal wspomagający), Jakub Szulc (gitary, wokal wspomagający), Przemysław "Mike" Pajdak (wokal główn), Mateusz Śliwa (bas, wokal wspomagający), i Konrad Kubalski (perkusja, wokal wspomagający). Por patronatem Radia Wnet marcową porą ukaże się ich debiutancki duży album "Lot na Marsa".

Załoga formacji Skytruck mówi o sobie i opisuje siebie, że uprawiają „podniebny rock’n’roll”. Ja zaś mawiam często, że to niezwykły inteligentny rock, ze sporą porcją znakomitych riffów i melodii.

To worka z inteligentnym rockiem, porcją znakomitych riffów i melodycznością dorzucę jeszcze selektywnie i mocno brzmiącą sekcję rytmiczną. Ale i coś funkującego się znajdzie w ich muzyce, że o nagraniu tytułowym z EPki „Środek ciężkości” wspomnę.

Jedno jest pewne! 21 marca 2022 roku czeka nas jeden z najważniejszych i namocniejszych debiutów fonograficznych (gdy mowa o dużym albumie) na polskiej scenie muzycznej! Album nosi nazwę „Lot na Marsa”. Prapremiera i gala antenowa w sieci Radia Wnet.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Tomaszem Boruchem:

Skytruck to doborowa i świadoma swoich umiejętności i pragnien grupa młodych muzyków, którzy udowadniają nie tylko fakt, że rock na nowo pokrył się świeżymi, zielonymi pędami na drzewie polskiej muzycznej czasoprzestrzeni!

Skytruck sprawia, że rock ma się bardziej niż bardzo znakomicie.

W swoich utworach zawarli mnóstwo mocnych riffów, tekstów bez tematów tabu, nawiązań do klasyki gatunku, a także nowoczesnych brzmień.

Piosenki pobudzają słuchacza do ciekawych przemyśleń, w sprawny sposób łącząc przebojowość z charakterem. – tak czytamy w zapowiedziach krążka „Lot na Marsa.

Od siebie dodam, że to grupa, która ma przed sobą świetlaną przyszłość i to nie tylko na polskiej scenie! W warstwie lirycznej ich teksty opowiadają o sprawach, od których uciekamy w świat cyber – przestrzennej hedonistycznej nieruchawości i kunktatorskiego przeczekania.

Śpiewają o władzy i jej zwodniczej sile nadużywania. W ich piosenkach jest echo (często wołającego na puszczy) wyzwań związanych z ochroną piękna Matki natury dla przyszłych pokoleń i traktowania braci mniejszych (nagranie „Zwierzak”), czy próby zdefiniowania siebie w podzielonym równo, bo pół na pół, świecie przeciwstawnych idei bez punktu wspólnego („Środek ciężkości”).

Rok 2020 był dla nich bardziej niż udany, bo utkany z kilku sukcesów. Latem owego roku ukazała się debiutancka EPka „Środek Ciężkości” wraz z klipem promującym nagranym do utworu „Zwierzak”.

 

„Środek ciężkości” , wydany w 2020 roku, kryje w sobie cztery kompozycje.  łączy jedno: przejrzystość harmonii i konstrukcji, chwytliwe, rockowe i wpadające w ucho riffy, wreszcie światło i melodyjność.

Skytruck udowadnia, że można grać rocka i energetycznie anektować go po swojemu, tak jak w przypadku debiutanckiego singla „Zwierzak”, który wyróżnia się różnorodnością kompozycyjną (wyraźne dwa motywy melodyczne i zmiany nastrojowe tempa) i największym rozmachem na wydawnictwie. I jeszcze ta znakomita gitarowa solówka, gdzieś od 2 minuty i 38 sekundy.

Do tego tekst, który każe nam trochę zweryfikować podejście panów Ziemi do natury i braci mniejszych.

Tomasz Boruch, gitarzysta Skytruck i współzałożyciel zespołu.  Materiał własny.

 

Mamy także na „Środku ciężkości” dwa absolutne hity, które sprawdzą się podczas stadionowych koncertów, jak i podczas demówek czy porannego rozruchu. To tytułowe nagranie i „Cztery żywioły”.

Formacja, dzięki głosom publiczności, zakwalifikowała się do finału „Antyfestu” Antyradia, a redakcja Radia Wnet, na liście najlepszych mini albumów roku 2020, „Środek Ciężkości” umieściło na 3. miejscu.

Magazyn „Teraz Rock”, oprócz opublikowania bardzo pochlebnej recenzji płyty, umieścił Skytruck w zestawieniu „Nadzieja tu”.

Czekamy na ich regularny, długogrający debiut. Pamiętajcie nazwę Skytruck, bowiem będzie o nich bardzo głośno. – Tomasz Wybranowski.