Prawdziwe polskie wyzwania. Praca koncepcyjna, organiczna i broń dla każdego (4) / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nie możemy zachwycać się zmianami kosmetycznymi i hałaśliwym piarem wspieranym przez disco polo. 30-tysięczna armia WOT nie obroni nas nawet przed migrantami z Iraku wspieranymi przez Łukaszenkę.

Nie wiem, co może nas ocalić przez najbliższe trzy lata. Przed Parlamentem Europejskim, Wysoką Komisją, TSUE, Niemcami i Rosją. Do czasu kolejnych wyborów prezydenckich w USA. Chyba tylko modlitwa. Minął zaledwie rok od wygranej Joe’ego Bidena i jego lewackiej orientacji, a z pozycji Polski w Europie nie pozostało nic.

Pamiętacie jeszcze poprzednią hucpę „europejską” przeciwko Polsce? Miała miejsce w końcówce rządów Baracka Obamy i ustała nagle.

Po zwycięstwie Donalda Trumpa i jego koncepcji budowy Trójmorza jako przeciwwagi dla pozycji Niemiec w Europie w oparciu o Polskę jako główne państwo regionu, mieliśmy pełne cztery lata na przebudowę państwa z postkomunistycznego w normalne. Zmarnowaliśmy je.

Może ocali nas biurokratyczna inercja albo kolejny kryzys gospodarczy? Nie wiem. Jednak jedno wiem. Jeżeli dostaniemy kolejną (amerykańską?) szansę, nie możemy jej zmarnować. A żeby jej nie zmarnować, już dziś musimy zacząć pracę nad zmianami ustrojowymi naszego państwa. Takimi, które zapewnią Polsce stałą, a nie sezonową pozycję w Europie i w świecie.

Nie możemy zachwycać się zmianami kosmetycznymi i hałaśliwym piarem wspieranym przez disco polo. 30-tysięczna armia WOT nie obroni nas nawet przed migrantami z Iraku wspieranymi przez Łukaszenkę. Potrzebujemy obywatelskiej armii liczącej 2 miliony przeszkolonych i uzbrojonych obywateli. Zdolnych do podjęcia zorganizowanych działań w ciągu kilku dni, a spontanicznych, likwidujących doraźne zagrożenie, od zaraz.

Potrzebujemy na to powszechnego dostępu do pieniędzy. Do pieniędzy, które większość z nas jest w stanie wygospodarować po likwidacji fiskalnego państwa redystrybucji. Obecnego państwa. Żebrzącego o kredyty w Brukseli za cenę podporządkowania się szaleństwu nowej bolszewii, która właśnie zachodnią Europą zawładnęła w interesie starych Prus, II i III Rzeszy i Niemiec obecnych.

Super, że możemy podziwiać w ostatnich dniach odwagę naszego premiera „nie pozwolimy” Morawieckiego. Szkoda tylko, że przed niespełna rokiem zgodził się na ideologiczny warunek przyznawania europejskich pieniędzy.

To znaczy europejskich kredytów, bo Europa od dawna nie ma żadnych pieniędzy. Na powiązanie przyznawania funduszy z przestrzeganiem ideologicznego szaleństwa tolerancji dla 51 płci. Co może się skończyć wymogiem wpłacania pieniędzy do wspólnego wora, żyrowania europejskich pożyczek naszym majątkiem państwowym i oglądaniem europejskiej figi z powodu niespełniania europejskich standardów.

Dla obrony przed nową bolszewią potrzebujemy własnych polskich pieniędzy. Powinniśmy tak przeorganizować państwo, abyśmy mogli automatycznie je wypracowywać. Jeżeli tylko nie przestraszymy się wielkich liczb, recepta jest banalnie prosta. Musimy zdecydowanie obniżyć koszt codziennego funkcjonowania obywateli i państwa. Bez przymierania głodem i bez luksusów Bizancjum.

Musimy wrócić do źródeł, do podstawowych chrześcijańskich wartości w myśleniu o państwie i życiu społecznym. Jego esencję stanowi zasada pomocniczości – podstawowa zasada nauki społecznej Kościoła. Stanowi ona, że wszystko, co obywatel może zrobić sam, powinien zrobić sam.

Wszystko, co wymaga współdziałania lokalnej społeczności, powinno się odbywać w ramach lokalnej społeczności, bez ingerencji państwa. Dopiero to, co nie może być wykonane w powyższy sposób, powinno odbyć się przy wykorzystaniu zasobów i możliwości państwa. (Rzecz całościowo przedstawiłem w Wojnie, którą właśnie przegraliśmy i projekcie nowej Konstytucji)

Zamiast rynku kapitałowego opanowanego przez zewnętrznych spekulantów powinniśmy zorganizować powszechną własność obywatelską majątku narodowego. To wyeliminuje zewnętrzną spekulację i sztuczne bańki. Podwyżka cen produktów Orlenu jako części majątku narodowego oznaczać będzie wzrost zysków każdego z nas. A spadki cen na stacjach Orlenu zaowocują wzrostem naszych oszczędności. Nie potrzebujemy większej stabilności. I nie potrzebujemy żadnych kolejnych zewnętrznych kredytów. Uzależnionych od naszego posłuszeństwa wobec Wysokiej Niemieckiej Komisji.

W ten sam właścicielski sposób musimy zabezpieczyć naszą emerycką przyszłość i przyszłość naszych wnuków. Zamiast wystawiać się na światową spekulację naszymi środkami, powinniśmy je ulokować w realnej gospodarce narodowej. Sfinansować jej rozwój.

Sami kredytując i zabezpieczając wzrost własnej zamożności, wypracujemy środki niezbędne do naszego powszechnego uzbrojenia. To po pierwsze. Po drugie, obniżając koszt funkcjonowania w gospodarce, wygramy rywalizację globalną.

Wszyscy z zewnątrz będą chcieli u nas zamawiać produkcję, usługi i inwestować własny majątek rzeczywisty, a nie lewarowane spekulacyjne środki. Pozycja Polski na świecie, zwłaszcza w najbliższym trójmorskim otoczeniu, automatycznie wzrośnie. I w ten sposób staniemy się rzeczywistym liderem, mogącym pociągnąć pozostałe państwa. Brednie wygłaszane w TVP o naszych obecnych sukcesach, gdy pozycja Polski lokuje się pomiędzy Albanią i Bułgarią, przecież jej nie zapewnią.

Módlmy się zatem o przeżycie tych paru niekorzystnych lat i pracujmy nad naszą koncepcją. Bo dzień, w którym będziemy ją mogli przedstawić wszystkim Polakom jako ofertę wyborczą, może przyjść szybciej, niż nam się wydaje.

Jan Azja Kowalski

PS Gdy na początku lat 80. twierdziliśmy (LDP „Niepodległość”), że dni Związku Sowieckiego są już policzone, wielu stukało się w czoła J

Dochód x wydatki/przychód – wzór na uczciwego obywatela według Urzędu Skarbowego / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Każda zarobiona przeze mnie złotówka nie jest równa każdej wydanej przeze mnie złotówce. Żeby państwo mogło luksusowo funkcjonować, każdy wydany przeze mnie 1 złoty polski = 0,25 złotego.

Co najmniej dwa dni przebywałem w stanie ciężkiego szoku intelektualno-emocjonalnego po poznaniu tego wzoru. Dochód x wydatki dzielone przez przychód. Co to oznacza? Już wyjaśniam. Kupiłem dom za 270 000 zł. Przed upływem 5 lat sprzedałem go za 360 000. W trakcie kolejnych 2 lat za 50 000 kupiłem drewniany domek do remontu. Po upływie kolejnych 4 lat, właśnie teraz, dostałem zapytanie z US o rozliczenie mojego dochodu ze sprzedaży pierwszego domu. I poznałem ten wzór.

  1. Kwota dochodu zwolnionego liczona wg wzoru: dochód x wydatki/przychód, tj. 90 000 zł x 50 000 zł / 360 000 zł daje nam 12 500 zł;
  2. dochód – kwota dochodu zwolnionego: 90 000 zł – 12 500 zł = 77 500 zł i jest to podstawa opodatkowania;
  3. 77 500 zł x 19% podatku = 14 725 zł podatku do zapłaty.

Zatem mój wydatek w kwocie 50 000 zł dla US oznacza jedynie 12 500 zł. To znaczy, że każda zarobiona przeze mnie złotówka nie jest równa każdej wydanej przeze mnie złotówce. Żeby nie przewróciło mi się w głowie, a nasze państwo mogło luksusowo funkcjonować, każdy wydany przeze mnie 1 złoty polski = 0,25 złotego.

Zrozumiałem to i opadły mnie wszystkie traumy z młodości. A wydawało mi się, że dawno już się ich pozbyłem. Od dziecka, ukształtowany przez dziadków i rodziców, nie uznawałem PRL-u za swoje państwo. I tak jak oni oszukiwałem, żeby przeżyć. Na lekcjach ściągałem i podpowiadałem kolegom. Na studiach handlowałem na czarno. Podejmując działalność konspiracyjną w roku 1983 w Niepodległości, którą założył świętej już pamięci Jerzy Targalski, chciałem jak najszybciej to – nie moje przecież – państwo obalić. Nawet na spotkania Rady Politycznej Liberalno-Demokratycznej Partii „Niepodległość” jeździłem pociągiem z Krakowa do Warszawy bez biletu. Dając w łapę (ktoś z patriotycznej młodzieży to zrozumie?) konduktorowi połowę ceny. Nawet alkohol piłem przeciwko temu państwu. Przeciwko komunie.

A teraz moje od 1989 roku państwo, Rzeczpospolita Polska, a nie jakiś tam PRL, oznajmia, że wartość zarobionej przeze mnie złotówki nie jest równa tej wydanej. Bo Rzeczpospolita Polska ma swój specjalny wzór na jej i moją wartość. Co oznacza takie traktowanie mnie, podatnika i obywatela? Tylko tyle, że moja wartość dla państwa jest cztery razy mniejsza niż według siebie stanowię.

Około czterech lat trwało uznawanie przeze mnie Rzeczypospolitej Polskiej za moje państwo. Chociaż nie było to łatwe dla przeciwnika Okrągłego Stołu, któremu zdarzyło się w tamtych czerwcowych dniach roku 1989 wydać parę numerów pisemka „Bojkot” (wyborów). Przestałem przeciwko niemu pić i zacząłem normalnie kupować bilety. Zaprzestałem też działalności na czarno.

Od 2015 roku myślałem, że będzie NASZYM państwem od teraz rządzić Prawo i Sprawiedliwość. Okazało się, że prawo prawem, ale gdzie tu sprawiedliwość?

Nie zapomniałem. Przed tygodniem zapowiedziałem zajęcie się prawdziwymi wyzwaniami, jakie stoją przed nami. Opisałem jedno z nich. Jak mam się poczuć pełnoprawnym i w pełni odpowiedzialnym obywatelem naszego państwa, skoro ono wycenia mnie zaledwie na 25% rzeczywistej wartości?

Jan Azja Kowalski

PS Ale się musiał zdziwić Jurek Targalski na swoim pogrzebie, że ma tylu przyjaciół 😀

Na razie, Kolego!

Jerzy Targalski (Józef Darski) – człowiek walki, wielkiej wiedzy, władający wieloma językami, o ogromnym poczuciu humoru

A jeśli komu droga otwarta do nieba, Tym, co służą ojczyźnie. Wątpić nie potrzeba, Że co im zazdrość ujmie, Bóg nagradzać będzie, A cnota kiedykolwiek miejsce swe osiądzie. (Jan Kochanowski)

Jerzy Targalski (1952–20..) – człowiek, który nie miał prawa żyć! / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Napisał założenia programowe „Niepodległości”, a ja je przeczytałem i w roku 1983 wstąpiłem w jej szeregi. Miałem 19 lat i zaczynałem dorosłość. W „Niepodległości” przeszedłem prawdziwą szkołę życia.

Taki tytuł zaproponowałem Jurkowi Targalskiemu (dla mnie zawsze Józefowi Darskiemu) na jego ewentualne pożegnanie. W roku 2009. A on roześmiał się i powiedział tym swoim zachrypniętym głosem, że może być. Niedaleko szpitala, który wskazał jako swoją przyszłą umieralnię.

Ten tytuł oddawał istotę rzeczy. Według opinii lekarzy życie Jerzego Targalskiego miało się zakończyć wkrótce po przyjściu na świat. Takie rokowania nie były bezpodstawne, biorąc pod uwagę czysto fizyczne parametry nowo narodzonego dziecka. Ale lekarze nie docenili jednego – umysłu Jurka i siły ducha. Umysłu i woli życia, i poświęcenia się sprawie niepodległości Polski. Co wydłużyło jego życie z prognozowanego jednego roku do już prawie siedemdziesięciu.

To właśnie w „Niepodległości” – podziemnej organizacji przekształconej następnie w Liberalno-Demokratyczną Partię „Niepodległość” spotkaliśmy się w walce o przyszłą, niepodległą i wolną od komunizmu Polskę. On napisał założenia programowe „Niepodległości”, a ja je przeczytałem i w roku 1983 w pełni świadomie wstąpiłem w jej szeregi. Jako drukarz. Miałem 19 lat i dopiero zaczynałem dorosłość. Właśnie w „Niepodległości” przeszedłem prawdziwą szkołę życia. Szkołę, jakiej nie zapewnia najlepszy uniwersytet.

Nie lubiliśmy się z wzajemnością przez prawie 25 lat. Nie lubiliśmy się zdalnie. Bo Jurek wyjechał z Polski do Paryża na parę miesięcy przed początkiem mojej konspiracyjnej aktywności. Kwestionowałem jego ogląd sytuacji społeczno-politycznej i porady-rozporządzenia, jakie kierował pod naszym, „młodych”, adresem. Ja uważałem, że on się myli, a on, że jestem młody i głupi. Po latach muszę przyznać, że obaj mieliśmy rację 😊

Zmieniło się wszystko w roku 2008. Zaczęliśmy rozmawiać nie jak publicysta z publicystą i mądrala z mądralą, ale jak człowiek z człowiekiem. Ja – nawrócone dziecko boże i on – mający do Boga (gdyby istniał) pretensje. Spotkaliśmy się też wtedy parę razy. W dni, które miał wolne od dializy i nie musiał leżeć podłączony do sztucznej nerki.

My, zdrowi i wierzący ludzie, najczęściej nie potrafimy tego zrozumieć. Jak można mieć pretensje do Pana Boga? Ale spróbujmy się wczuć w sytuację człowieka ułomnego od dziecka. I wtedy zrozumieć Boży plan dotyczący każdego z nas. Również naszego cierpienia.

To było największe wyzwanie w życiu Darskiego. I sprostał mu. Człowiek uczciwy intelektualne nie może takiemu wyzwaniu nie sprostać. Czasem potrzebuje tylko dostać od Pana Boga więcej czasu. On ten czas dostał. 10 lat temu Jerzy Targalski, który najpierw deklarował się jako ateista, a potem agnostyk, nawrócił się. Tuż przed sześćdziesiątką stał się praktykującym katolikiem. Moje świadectwo również mu w tym pomogło. Bo słowa tylko uczą, a przykłady pociągają.

Ostatni raz widzieliśmy się trzy lata temu w Radiu Wnet na Zielnej. Powiedział, że czyta moje felietony. Zapytałem, co o nich sądzi. Odpowiedział, śmiejąc się: może być.

To jak, Darski, może być?

Jan Azja Kowalski

PS Piszę te słowa, gdy Jerzy Targalski jeszcze żyje. To teraz jest właściwy czas. Pomódlmy się o to, żeby dobry Bóg przebaczył mu wszystkie grzechy i przyjął go do swojego Królestwa. Wtedy, gdy uzna to za stosowne.