Czy chcemy przejść do historii jako naród, który się sprzedał?/ Maria Salzman, „Śląski Kurier WNET” nr 72/2020

Dlaczego ani razu publicznie polski rząd nie zaapelował o zaprzestanie chociaż prześladowań katolików, chrześcijan, jeśli już nie chce się wypowiadać o prześladowaniach kultur tradycyjnych dla Chin?

Maria Salzman

Rachunek sumienia narodu

Czas przypomnieć – ewaluować – nasze wartości jako narodu, jako Polaków.

Jesteśmy u progu epoki nowej technologii, a niektórzy twierdzą, że nastała epoka orwellowska.

W ciągu ostatnich 100 lat w trzech wojnach i w czasach PRL Polacy oddawali życie, broniąc wartości, wiary, honoru, tracili dorobek całych pokoleń, nie podpisując list, by nie stać się rękoma reżimu, rękoma zła. Dziedzictwo, które przekazali, to honor, prawość, lojalność, niezłomność w swojej wierze.

W tym roku mija setna rocznica Cudu nad Wisłą, bitwy, w której – by bronić własnych wartości, wiary, Polaków i całej Europy przed bolszewikami, przed czerwoną zarazą – Polacy gotowi byli oddać swoje życie na froncie. Towarzyszyła temu głęboka wiara i modlitwa. Jak pisze biuro prasowe Jasnej Góry: „W sercu Kościoła i Narodu, na Jasnej Górze, modlitewne napięcie osiąga swoje szczytowe natężenia w nowennie błagalno-pokutnej rozpoczętej 7 sierpnia 1920 r. Liczba wiernych była tak wielka, że nabożeństwo przeniesiono z bazyliki pod Szczyt. Tysiące ludzi leżało krzyżem na wielkim placu przed Jasną Górą, błagając Matkę Bożą Królową Polski o wstawiennictwo i ratunek dla Ojczyzny”. Stwórca daje mądrość i jasność umysłu.

Co się teraz stało z moją ukochaną Polską, że mamy zwrot o 180 stopni? Jeszcze w tym roku dumnie głosi się, że jesteśmy liderami 16+1 (obecnie 17+1) projektu komunistycznego reżimu Chin, polegającego na ekspansji militarnej, złapaniu państw w pułapkę długu i zwiększaniu wpływów, własności, strategicznych portów, dróg i transportu na świecie.

Rozumiem, że wiele krajów mogło się nabrać na piękne słowa i olbrzymie sumy obiecywanych pieniędzy na nieznanych warunkach umowy. Ale przecież Polacy pamiętają but reżimów. Pamiętają fantastyczne drogi i koleje budowane przez Hitlera, po których później jechał sprzęt wojskowy, by zniwelować Polskę i wyeliminować Polaków. Przecież pamiętamy, że komuniści nigdy nie napadali, lecz zawsze „wyzwalali” od agresorów, od niewoli, od ciemiężycieli… Tak dobrze im to uwalnianie szło, że dziesiątki milionów wyzwolili z ciał ludzkich i posłali do Nieba. Obecnie, zamiast bronić ignoranckiego Zachodu, polski rząd, zaślepiony pieniędzmi, którymi sypią Chiny, elektronicznymi gadżetami, pięknymi słowami chwalącymi i obiecującymi, że bez wysiłku Polska stanie się supermocarstwem, z dumą głosi, że jesteśmy bramą do Europy dla komunistycznego reżimu Chin. Polski rząd podpisuje, ale nie wiem o żadnej partii w Polsce, która by się sprzeciwiała i nawoływała do potępienia Komunistycznej Partii Chin i jej wpływów w Polsce.

Jak to się stało, że cały świat budował gospodarkę reżimu Chin? Jak to się stało, że właśnie Polacy nie ostrzegali Zachodu, że teoria ekonomiczna mówiąca, że bogactwo ekonomiczne doprowadzi do demokracji Chińską Republikę Ludową, to bzdura, bo jak demokracja może istnieć bez wartości?

Reżim Chin, zdjąwszy mundurki Mao i ubierając się u Armaniego, nie zmienił swojej natury. Przeciwnie, zastrzyk zachodniego kapitału umożliwił mu stworzenie wyrafinowanej masowej technologii inwigilacji, ciemiężenia i zabijania swoich obywateli. Liczne organizacje rządowe i pozarządowe na świecie, takie jak Amnesty International i Human Rights Watch oraz coroczny raport Departamentu Stanu USA o przestrzeganiu praw człowieka ogłaszały, że Chiny są państwem, gdzie popełniane jest najwięcej zbrodni – od prześladowania osób zabiegających o demokrację do prześladowania ludzi wiary. W 1999 r. Jiang Zemin – ówczesny pierwszy sekretarz KPCh – (bo w Chinach nadal tylko ona ma władzę) na walnym zgromadzeniu, takim, jakie Polacy znają z czasów Związku Sowieckiego, oświadczył, że „prawda, życzliwość i cierpliwość nie są zgodne z zasadami partii komunistycznej, w związku z czym są nielegalne, a ludzi, którzy je kultywują, należy wyeliminować fizycznie, finansowo i zrujnować ich reputację”. To akurat odnosiło się głównie do bardzo ówcześnie popularnej i promowanej nawet przez ministerstwo zdrowia, starożytnej chińskiej praktyki samodoskonalenia – Falun Gong (Falun Dafa), podobnej do Taj Chi. Nastąpiło to, co sami Chińczycy określali jako kampania rangi rewolucji kulturalnej, w której przed laty, jak w szaleńczym transie, mordowano ludzi kultury i niszczono wszystkich i wszystko, zgodnie z głoszonym sloganem „4 starych”: stare idee, starą kulturę, stare zwyczaje i stare nawyki.

Zastanawiałam się wtedy, jak można zdelegalizować zasady moralne? Na jakiej podstawie można współpracować ekonomicznie z kimś, kto nie ma zasad, tradycji?

Przecież świat stanie się okropny. Teraz zbieramy tego żniwo. Temat zbrodni KPCh został już szeroko opisany i szacuje się, że w czasie rewolucji kulturalnej i w innych kampaniach politycznych reżimu zginęło od 60 do 100 milionów ludzi. A tu jeszcze na progu nowego tysiąclecia 24 h na dobę, dzień w dzień, we wszystkich mediach prowadzona była kampania oczerniania, szykanowania zasad i osób praktykujących Falun Gong (proszę cierpliwie czekać dalej, aż to dotknie nas wszystkich!). Około 100 milionów ludzi (tak mówiły statystyki podane przez reżim chiński) wówczas praktykowało Falun Gong w samych Chinach. Każdy miał rodzinę, był pracodawcą lub miał pracodawców. Nocami ludzi aresztowano, na pokazowych przesłuchaniach skazywano na 16 lat więzienia, bez wyroków zsyłano do obozów pracy (z których ludzie nie wychodzą żywi, jak np. z obozu Masanija), na resocjalizację – czyli pranie mózgu. Majątki konfiskowano, dzieci nie mogły chodzić do szkoły.

Tak do tego czasu również prześladowano osoby, które chciały wierzyć w Boga: chrześcijan z tzw. kościołów domowych, buddystów, Tybetańczyków, muzułmanów i zwłaszcza chrześcijan – ludzi, którzy nie chcieli przynależeć do Ludowego Kościoła Katolickiego, w którym można czcić Boga, ale pierwszy sekretarz – jest nad Boga, a na ołtarzu zamiast świętych widnieje duży wizerunek Pierwszego Sekretarza. Ale dopiero stopień brutalności specjalnego biura 610, stworzonego do prześladowania praktykujących Falun Gong, zszokował świat, bo kampania szykanowania i oczerniania ich była niespotykana nie tylko w Chinach, ale i na świecie. Przedstawiciele KPCh rozdawali materiały i książki pełne sfabrykowanych informacji na spotkaniach ONZ i w swoich ambasadach we wszystkich krajach. Instytucje Kościoła katolickiego, międzynarodowe, pozarządowe i rządowe krajów demokratycznych, zaalarmowane sytuacją praktykujących Falun Gong na całym świecie, podjęły dochodzenia. Wszystkie jednoznacznie wykazały, że jest to bezpodstawna propaganda nienawiści i oczerniania, a praktyka jest prawa i szlachetna. W maju 2002 r. Święty Jan Paweł II błogosławił Falun Dafa na całym świecie. W krajach Zachodu jednogłośnie przyjęto wiele rezolucji potępiających reżim chiński za prześladowania Falun Gong i wszystkich innych więźniów sumienia. W tym roku podniesiono flagi na Kapitolu Stanów Zjednoczonych na cześć pana Li, twórcy tej praktyki, a pochwałę ujęto w słowach: „Dziedzictwo, które Pan przekazuje, będzie wzruszać i napawać odwagą kolejne pokolenia przywódców na całym świecie”.

W 2006 r. opublikowano raport „Krwawe żniwo” o grabieży za pieniądze i na zamówienie organów od żywych ludzi – sankcjonowaną przez władze. Chińczycy od tysiącleci wiedzieli, że medytacja poprawia stan zdrowia, a nowoczesna medycyna dopiero w ostatnich dekadach to potwierdziła. Tu chciałam zwrócić uwagę, że wielu biznesom lub rządom nie przeszkadzała wiedza o zbrodniach na ludziach, których sposób medytacji był nieznany, więc reżim szlifował swoje praktyki, szkolił swoich lekarzy transplantologii na uniwersytetach medycznych świata (również w Polsce).

Ze wzrostem technologii grabież organów w Chinach stała się branżą wartą 9 miliardów USD rocznie (wyrok niezależnego trybunału można przeczytać tutaj https://chinatribunal.com/).

Dlaczego Polacy nie byli pierwsi, domagając się zaprzestania tych praktyk? Zostało to przyjęte przez reżim jednoznacznie: „jeśli nie opowiadacie się za wartościami uniwersalnymi, to i nie będziecie się opowiadać za swoją wiarą ani wartościami wolnościowymi”.

Teraz jest to systemowo nakazana procedura eliminowania nie tylko praktykujących Falun Gong, ale i chrześcijan, buddystów, Ujgurów-muzułmanów.

Wraz z piorunującym rozwojem technologii w ostatnich 5 latach KPCh używa technologii sztucznej inteligencji do rozpoznawania twarzy, mikroemocji; zbiera wszystkie dane przepływające przez intranet – internet wewnętrzny Chin, a od 2017 r., zgodnie z ustawą, wszystkie informacje znajdujące się na urządzeniach firm chińskich lub przepływające przez nie (styki, routery, telefony, komputery, anteny 5G…), jak i urządzeniach firm zagranicznych znajdujących się na terenie Chin (serwery chmury), mają być dostępne dla reżimu chińskiego. System oceni obywateli za wszystko, co robią lub czego nie robią (nie piją – źle, bo mogą być wierzący; piją za dużo – też źle, bo są nieproduktywni), z kim się spotykają, a wszystko jest nagrywane milionem urządzeń znajdujących na 984 m2, czyli na niecałej 1/10 ha, który obsługuje jedna antena chińskiego 5G. Jak ta najnowsza technologia jest używana do gnębienia demokracji, można zobaczyć w ostatnich miesiącach w Hongkongu, gdzie nawet maski noszone przez studentów nie wystarczyły, by ich chronić przed zidentyfikowaniem i wyeliminowaniem w klasyczny dla reżimu, brutalny sposób.

Mogę zrozumieć naiwność czy głupotę ludzi w krajach, które nie doznały reżimu komunistycznego, które nie znają siły propagandy i niszczenia „wrogów narodu”. Ale my, Polacy?

Pamiętamy pokazowy proces sądowy ks. Popiełuszki. Pamiętamy, że III Rzesza była potęgą ekonomiczną swoich czasów. Pamiętamy, że wielkie firmy światowe dopracowywały efektywność zabijania w niemieckich obozach hitlerowskich, że wbrew ostrzeżeniom i informacjom, co naprawdę się tam dzieje, inwestowały i zarabiały. Pamiętamy, jak pięknie się nabrał Czerwony Krzyż, wizytując pokazowy niemiecki obóz hitlerowski. Pamiętamy, że za dostarczanie informacji lub współpracę z reżimami były większe lub mniejsze, ale korzyści. Pamiętamy, że elity komunistyczne żyły w luksusie w porównaniu z resztą społeczeństwa, a to, że luksus kiedyś wyglądał zupełnie inaczej niż teraz, nie znaczy, że system się zmienił.

Teraz na topie jest temat 5G. Warto pamiętać, że 70% patentów i standardów komercyjnie dostępnego 5G jest chińskich. Gdy zachodni świat rozwijał technologie 3G i 4G, Chiny postanowiły zdominować 5G. Ale to nie jest kolejny krok technologii komórkowej: antena 4G obsługuje około 2000 urządzeń na 984 m2, a antena 5G – 1 milion! Tak, to usprawni przepływ danych do użytku prywatnego, ale nie po to jest. Jest po to, aby urządzenia się ze sobą komunikowały – samoprowadzące się samochody, wszystkie kamery, mikrofony – te z naszych telewizorów i telefonów również – aby ich dane były analizowane przez sztuczną inteligencję. Taki otwarty system, gdzie operator i firmy, z których korzystamy, miały prawo do naszych danych, funkcjonuje w krajach demokratycznych. Facebook, Amazon, a obecnie większość firm istniejących w sieci, włącznie z medialnymi, używają sztucznej inteligencji do zbierania i analizowania wszystkich danych – tych z naszego ekranu, jak i tych nagranych przez mikrofony, kamery czy różne aplikacje. Te dane są sprzedawane do analizy, bo firmy mają lepsze wyniki sprzedaży, precyzyjnie określając klienta. A ten otwarty, zbierający wszystko o wszystkich system, jest używany w jedynym słusznym celu przez władze ChRL.

Znane jest, że Chiny mają 100-letni plan przejęcia świata do roku 2049 i że do tej pory wykorzystywały i wykorzystują każdą okazję w tym kierunku.

Została opublikowana na ten temat książka Unrestricted Warfare (tłum. wykorzystujące wszystko działania wojenne). Biorąc to wszystko pod uwagę, używanie urządzeń firm chińskich – Huawei, ZTE, Xiaomi – powinno być co najmniej podejrzane. Pytam, dlaczego to Stany Zjednoczone obudziły się pierwsze, choć co prawda z ręką w nocniku? Dlaczego to nie Polska trąbiła o niebezpieczeństwie, że zbieranie informacji i chińska współpraca w ich wymianie z Rosją stanowi śmiertelne zagrożenie dla Polski? Dlaczego to konserwatywny prezydent Stanów Zjednoczonych (warto pamiętać, że i Obama, i Hillary Clinton byli uczniami i wyznawcami Saula Alinsky’ego, znanego amerykańskiego komunisty żydowskiego pochodzenia) zwraca uwagę Polakom na zagrożenie z Chin i chce wzmocnić sojusz, uniezależnić Polskę od wpływów reżimu?

Dlaczego polski rząd podpisał umowę o współpracy szkoły Policji w Szczytnie ze słynnymi ze swojej „prawości i humanitaryzmu” służbami ChRL, których ostatnie akcje mogliśmy oglądać na prodemokratycznych studentach w Hongkongu? Dlaczego nie mówi się, że Chiny to reżim? Dlaczego ani razu publicznie polski rząd nie zaapelował o zaprzestanie chociaż prześladowań katolików, chrześcijan, jeśli już nie chce się wypowiadać o prześladowaniach kultur tradycyjnych dla Chin? Dlaczego wyrocznią stały się źródła chińskie? Co znaczy wielowektorowość – to, że raz się ma wartości, a raz nie, że raz jesteśmy ramieniem reżimu, a innym razem – państwem demokratycznym? Dlaczego nadal ludzie wierzą bardziej chińskiej propagandzie, że Falun Gong to coś podejrzanego, a nie używają rozumu, uwzględniając fakt, że praktykujący Falun Gong na świecie to przekrój całego społeczeństwa, że Jan Paweł II nawoływał do zaprzestania prześladowań Falun Gong? Jak można zdelegalizować zasady moralne: prawdy, miłosierdzia i cierpliwości, jak również te „4 stare”, niszczone za czasów Mao? Czego można oczekiwać od reżimu, który zdelegalizował i usunął takie wartości?

Faustowskie umowy, dające chwilowe zyski, nie są dobrem dla Polski. Eliminując wartości z polityki, umów, ekonomii, stajemy się gorsi niż ci inwestujący w Hitlera, bo my doznaliśmy tej krzywdy, znamy tę historię i mamy wiedzę.

Jak można kontynuować współpracę z reżimem, gdy demokratyczni sojusznicy oferują nam swoją technologię wojskową, zapisaną na 19. stronie Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych, technologię 5G, która całkowicie zapewnia prywatność danych użytkownika w stopniu wręcz dla nas niepojętym? Dlaczego wprowadzony przez Plus system 5G jest kompatybilny tylko z urządzeniami producentów chińskich, którzy są wykluczeni lub uznani za instytucje służb nieprzyjaznego kraju? Firma oferująca te urządzenia raczej nie dba o bezpieczeństwo danych swoich klientów. Dlaczego Chiny są uważane za sojusznika Polski, pomimo że sojusznikami ChRL są Rosja, Korea Północna i Iran? Dlaczego, wbrew powszechnie publikowanym na Zachodzie powyższym informacjom, w Polsce ufa się bardziej propagandzie chińskiej? Dlaczego, wbrew temu, że koronawirus pochodzi z ChRL i już ponad 100 krajów domaga się pociągnięcia KPCh do odpowiedzialności za szkody śmiertelne i ekonomiczne, Polska się do nich nie przyłącza? Dlaczego, wbrew znanym danym, że wirus ten utrzymuje się na powierzchniach, zwłaszcza plastikowych, nawet powyżej 3 dni, zamawiamy dostarczany samolotem sprzęt ochronny z Chin, i to z Wuhan? Dlaczego, wbrew informacjom z innych krajów o felerności chińskich produktów ochronnych i testów, nadal zamawiamy je z Chin? Czy to nie jest marnowanie polskich funduszy i narażanie naszego personelu medycznego?

Dlaczego nie wzmacnia się czynem hasła „Kupuję u polskich producentów”? Cały amerykański łańcuch dostaw bezpieczeństwa narodowego i, jak się okazało, medyczny też, zależy od Chin… Polski również.

Dlaczego obecny prezydent USA nakazał przeprowadzenie fabryk z powrotem do Stanów i kupuje rodzime towary? Polska też nie jest w stanie produkować sama leków, bo większość składników pochodzi z Chin, nie mówiąc już o tych szkodliwych. Który przemysł w Polsce lub w krajach demokratycznych jest w pełni zdolny do niezależnego funkcjonowania?

Jakie wartości przyświecają decydentom? Czy one naprawdę służą interesom Polaków? Czy naprawdę chcemy przejść do historii jako naród, który nie poddał się najeżdżającym nas reżimom, natomiast się im sprzedał? Może w tej tragicznej chwili pandemii powinniśmy znaleźć czas na szczerą modlitwę, pokutę, wyznanie win i wyrzeczenie się żądz pychy i władzy, natychmiastowego zbicia majątku. Czas modlić się o to, by Bóg dał nam szansę pójść prawą drogą, dał mądrość rozróżniania dobra od zła, odwagę, by potępić zło i wspierać dobro, by zaprzestać siać waśnie. Bóg jest miłosierny. Zostaniemy osądzeni przez historię za to, po której stronie stanęliśmy. Słuchajmy naszych sumień i zbierajmy informacje z różnych źródeł. Wiele instytucji medialnych i naukowych zostało zinfiltrowanych, przekupionych, ale niezależne informacje jeszcze są dostępne w internecie.

Uważam, że stosowne jest w 100 rocznicę urodzin Świętego Jana Pawła II przytoczyć znane na całym świecie słowa, wypowiedziane za czasów PRL:

„Nie lękajcie się. Miejcie odwagę, odwagę wiary!”.

Artykuł Marii Salzman pt. „Rachunek sumienia narodu” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Marii Salzman pt. „Rachunek sumienia narodu” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy mamy szanse obronić naszą prywatność i niezależność myślenia?/ Celina Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 72/2020

Urządzenia Google Home rejestrują wszystko, co dzieje się w twoim domu – mowę i dźwięki takie, jak mycie zębów i gotowanie wody. Nawet, gdy są nieaktywne, wysyłają wszystkie informacje do Google’a.

Celina Martini

Manipulatorskie praktyki Google’a

Doktor Joseph Mercola to amerykański lekarz, zwolennik medycyny alternatywnej i biznesmen internetowy sprzedający suplementy medyczne i promujący zdrowy tryb życia. Poniższe opracowanie powstało na podstawie artykułu z cotygodniowej serii, w której dr Mercola przeprowadza i komentuje wywiady z różnymi ekspertami. Jego rozmówcą jest tym razem Robert Epstein, doktor psychologii z Harvardu, były redaktor naczelny „Parapsychology Today”, obecnie psycholog badawczy w American Institute ofr Behavioral Research and Technology, gdzie od 10 lat analizuje praktyki manipulacyjne Google’a.

Epstein ujawnił, jak Google manipuluje opinią publiczną, wpływając na wyniki wyborów i kształtowanie innych ważnych obszarów życia społecznego. Stosuje zupełnie nowe w historii ludzkości techniki manipulacji, a ich szczególnie niebezpieczną cechą jest efemeryczność – to, że nie ma żadnego materialnego śladu ich stosowania.

Według obliczeń R. Epsteina, Google może przesunąć 15 milionów głosów w zbliżających się wyborach prezydenckich w USA. Psycholog wyjaśnia, dlaczego zainteresował się monopolistycznymi praktykami Google’a w wyszukiwaniu internetowym:

„W 2012 r. otrzymałem od Google’a kilka e-maili mówiących, że moja strona zawiera złośliwe oprogramowanie, które w jakiś sposób blokuje dostęp do niej. To znaczyło, że dostałem się na czarną listę Google’a. Moja strona faktycznie zawierała trochę złośliwego oprogramowania. Całkiem łatwo było się go pozbyć, ale za to znacznie trudniej wydostać z czarnej listy – był to duży problem. Zacząłem patrzeć na Google’a inaczej: zastanawiałem się, czemu powiadamiali mnie o tym oni, a nie jakaś agencja rządowa lub organizacja non-profit? Dlaczego powiadomiła mnie prywatna firma? Słowem, kto uczynił z Google’a szeryfa internetu? Po drugie, dowiedziałem się, że nie mają działu obsługi klienta, więc jeśli masz problem z nimi, to masz rzeczywiście problem, bo nie ma go jak rozwiązać.

Dowiedziałem się również, że choć możesz dostać się na czarną listę w ułamku sekundy, to wyjście niej może trwać tygodnie. Były firmy, które znalazły się tam i podczas usiłowań rozwiązania problemu zniknęły z rynku. To, co naprawdę zwróciło moją uwagę jako programisty, to fakt, że nie mogłem się zorientować, jak blokują dostęp do mojej strony internetowej nie tylko przez własne produkty, takie jak wyszukiwarka Google.com czy przeglądarka Chrome, ale także poprzez Safari (produkt Apple) czy Firefox (Mozilla). Jak blokują dostęp za pomocą tak wielu środków?

Zacząłem interesować się literaturą z dziedziny marketingu, dotyczącą oddziaływania siły rankingów wyszukiwania na sprzedaż. Było to zdumiewające, jak umieszczenie odrobinę wyżej w wynikach wyszukiwania może wpłynąć na „być czy nie być” firmy. Okazało się, że ludzie ufają wynikom wyszukiwania. Zadałem więc pytanie, czy w ten sam sposób można wpływać na opinie ludzi, a tym samym na ich głosy”.

Potęga Google’a – zagrożenie dla społeczeństwa

Imperium Google’a – według Epsteina – stwarza trzy konkretne zagrożenia:

  1. Stało się agencją z szerokimi, choć ukrytymi możliwościami inwigilacji: „Google Pay, Google Doc, Google Drive, YouTube są to platformy inwigilujące. Z perspektywy Google’a ich wartością jest możliwość zdobywania informacji o użytkownikach i nadzór nad nimi”. Podczas gdy inwigilacja jest główną działalnością Google’a, jego przychody przekraczają 130 miliardów USD rocznie i pochodzą głównie z reklamy. Wszystkie dane osobowe podane przez użytkowników różnych ich produktów są sprzedawane reklamodawcom poszukującym konkretnej grupy docelowej.
  2. Jest agencją cenzurującą z możliwością zablokowania lub ograniczenia dostępu do internetu. Ma nawet możliwość blokowania dostępu do całych krajów i internetu jako całości. Najbardziej bulwersującym problemem z tego rodzaju cenzurą jest to, że nie wiesz, czego nie wiesz. Jeśli jakiś rodzaj informacji zostanie usunięty z wyszukiwania, a nie wiesz, że powinien istnieć, nie będziesz go szukać. Np. Google inwestuje w repozytoria DNA, dodając informacje do profili użytkowników. Zdaniem Epsteina Google przejął krajowe repozytorium DNA, ale zlikwidował wszelkie informacje na ten temat.
  3. Mają możliwość manipulowania opinią publiczną za pomocą rankingów wyszukiwania i innych środków.

„Dla mnie to najstraszniejsze – mówi Epstein – ponieważ Google kształtuje opinie, myślenie, przekonania, postawy, zakupy i głosy miliardów ludzi na całym świecie, nie mówiąc o tym nikomu i nie pozostawiając materialnej ścieżki do prześledzenia.

Używają nowych technik manipulacji, które dotąd nie istniały w historii ludzkości, w większości podprogowych. Wywołują one bardzo szybko ogromne zmiany w myśleniu. Stwierdziłem, że efekty niektórych z technik manipulacji, jakie stosuje Google, należą do największych spośród odkrytych w naukach behawioralnych.

Google może zmieniać Twoje postrzeganie bez Twojej świadomości

Eksperymenty Epsteina ujawniły szereg sposobów wpływania na opinię publiczną. Pierwszy z nich nazywa się SEME (Search Engine Manipulation Effect), co oznacza efekt manipulacji w wyszukiwarkach. Wyniki wyszukiwania były celowo ustawione stronniczo w stosunku do danego kandydata politycznego. Celem eksperymentów było sprawdzenie, czy będą one w stanie zmienić opinię polityczną i skłonności użytkowników.

„Przewidziałem, że otrzymamy przesunięcie w opiniach, ponieważ ludzie ufają wyższym rangą wynikom wyszukiwania, a my, oczywiście, ustawialiśmy je stronniczo. Jeśli więc ktoś kliknie na wysokiej rangi wynik wyszukiwania, ten połączy go ze stroną, na której jeden kandydat będzie wyraźnie lepiej przedstawiony od drugiego. Założyłem, że możemy uzyskać przesunięcie preferencji w głosowaniu o 2–3%. Uzyskaliśmy… przesunięcie o 48%. Muszę podkreślić, że w prawie wszystkich naszych eksperymentach wykorzystywaliśmy niezdecydowanych wyborców. To jest klucz. Nie można łatwo zmienić preferencji wyborczych ludzi, którzy są mocno zaangażowani politycznie, ale ludzie niezdecydowani to ludzie bardzo podatni”.

Prosty trik maskujący stronniczość wyszukiwania

Epstein zauważył w eksperymentach, że bardzo niewiele osób zdawało sobie sprawę ze stronniczości wyszukiwania. W drugim eksperymencie uzyskano 63% przesunięć w głosowaniu, a przez maskowanie stronniczości, np. wstawiając tu i ówdzie wynik pro-opozycyjny, udało się ukryć tendencyjność przed niemal wszystkimi: „Mogliśmy uzyskać ogromne zmiany w opiniach i preferencjach wyborczych, a nikt nie był w stanie wykryć tendencyjności w wynikach wyszukiwania, które im podawaliśmy” – mówi. Kolejne eksperymenty wykazały, że w manipulacjach wykorzystuje się model klikania powstały z przyzwyczajenia.

Ludzie przeważnie poszukują prostych zagadnień, takich jak pogoda czy stolica kraju. Najlepsze i najprawdziwsze odpowiedzi są zawsze na samym szczycie. To wytwarza nieuzasadnione ogólne założenie, że najprawdziwsza i najlepsza odpowiedź jest na górze rankingu.

Google mógł przesunąć miliony głosów w wyborach

Konsekwencje efektu manipulacji w wyszukiwarce mogą być ogromne, tak więc kolejnym celem Epsteina było ustalenie, czy Google wykorzystywał swoją siłę oddziaływania.

„Na początku 2016 r. stworzyłem pierwszy w historii system monitoringu, który pozwolił mi »zajrzeć przez ramię« ludziom, którzy w miesiącach poprzedzających wybory prezydenckie w 2016 r. szukali związanych z wyborami informacji w Google’u, Bing i Yahoo. Miałem 95 agentów terenowych w 24 stanach, ich tożsamość była tajna. Zainspirowałem się modelem Nielsena dotyczącym oglądania telewizji. Wyposażyliśmy naszych agentów bez ich wiedzy w niestandardowe, pasywne oprogramowanie, które pozwoliło podglądać ich poszukiwania związanie z wyborami. Udało nam się skompletować 13 207 wyszukiwań i prawie 100 000 stron internetowych, do których odnosiły się wyniki wyszukiwania.

Po wyborach ocenialiśmy strony pod kątem tendencyjności, zarówno pro-Clinton, jak i pro-Trump, a następnie analizowaliśmy, czy w wynikach wyszukiwania, które ludzie widzieli, nie było żadnej stronniczości. Znaleźliśmy pro-Clintonowe tendencje we wszystkich 10 pozycjach wyszukiwania na pierwszej stronie wyników wyszukiwania Google’a, ale nie na Bing czy Yahoo. To bardzo ważne: na Google’u był znaczący pro-Clintonowy przechył. Dzięki eksperymentom, które przeprowadzałem od 2013 r., byłem w stanie obliczyć, ile głosów mogło zostać przesuniętych przy takim poziomie nieobiektywności. Licząc minimum – około 2,6 miliona niezdecydowanych głosów przesunęłoby się na Hillary Clinton”.

Można jednak także założyć, że tendencyjne wyniki wyszukiwania uprawdopodobniły przesunięcie aż 10,4 miliona niezdecydowanych wyborców w kierunku Clinton, co jest nie lada wyczynem, tym bardziej, że nikt nie zdawał sobie sprawy, że był manipulowany, żadne zaś ślady tej manipulacji nie pozostały.

Według wyliczeń Epsteina, w najbliższych wyborach 2020 r. firmy technologiczne, z Google’em na czele, mogą przesunąć 15 milionów głosów, co oznacza, że mają potencjał, by wybrać następnego prezydenta USA. „Innymi słowy, niektórzy menedżerowie wysokiego szczebla w Google’u mogą zdecydować, kto wygra wybory w RPA, GB czy gdziekolwiek indziej” – twierdzi Epstein.

Dyktator

Inną przerażającą możliwością jest fakt, że Google mógłby ustawić swój stronniczy algorytm tak, aby faworyzował najgorszego kandydata.

Nie istnieją żadne przepisy ani prawa, które mogą ograniczać sposób, w jaki Google pozycjonuje swoje wyniki. Sądy doszły do wniosku, że Google po prostu korzysta ze swojego prawa do wolności słowa, nawet jeśli oznacza to niszczenie przedsiębiorstw, które zostały umieszczone na czarnych listach.

Jedynym sposobem, by chronić się przed tego rodzaju ukrytym wpływem, byłoby stworzenie programów monitorujących, chroniących nas przed wpływem technologii internetowych. Epstein naciska na rząd, aby uczynił z indeksu wyszukiwania Google’a własność publiczną, co pozwoliłoby innym firmom tworzyć konkurencyjne platformy wyszukiwania za pomocą bazy Google’a, a rozbiłoby jego monopol.

Wpływ antycypującej sugestii poszukiwania

W 2016 r. Epstein odkrył również niezwykły wpływ antycypującej sugestii wyszukiwania, która wyświetla się na bieżąco po rozpoczęciu wpisywania hasła. Efekt ten jest obecnie znany jako SEE (Search Suggestion Effect). Epstein wyjaśnia: „Funkcja została zaprezentowana jako sposób na oszczędność czasu, jednak zmieniła się w kolejne narzędzie manipulacji. W czerwcu 2016 r. mała organizacja informacyjna odkryła, że jest praktycznie niemożliwe, aby uzyskać negatywne propozycje wyszukiwania na temat Hillary Clinton, podczas gdy dla innych ludzi, w tym Donalda Trumpa, było bardzo łatwo. Spróbowałem więc sam.

Wpisałem »Hillary Clinton jest…« na Bing i Yahoo i dostałem długie listy odpowiedzi typu: »jest diabłem«, »jest chora«; wszystkie negatywne rzeczy, których ludzie naprawdę szukali. To były najpopularniejsze wyszukiwane terminy. Więc wypróbowaliśmy to w Google’u i otrzymaliśmy: »Hillary Clinton wygrywa«, »Hillary Clinton jest wspaniała«…

Zacząłem więc robić kolejne eksperymenty, które pokazały, że manipulując propozycjami poszukiwań, mogłem zamienić podział 50/50 niezdecydowanych wyborców na 9/10 – i nikt nie miał najmniejszego pojęcia, że został zmanipulowany”.

Nowy algorytm na YouTube

YouTube, własność Google’a, ma również ogromny wpływ na opinię publiczną. Wg Epsteina, 70% filmów, które ludzie oglądają na serwisie YouTube, jest sugerowane przez algorytm Google Up Next, który proponuje oglądającym kolejne filmy. Jest to skuteczne narzędzie do nieuchwytnej manipulacji. Nie ma konkretnego wykazu filmów – algorytm, podsuwając jeden film po drugim, wciąga widza w pułapkę.

„Istnieją udokumentowane przypadki, w których ludzie przeszli na radykalny islam lub białą supremację, dlatego że »wpadli w króliczą dziurę« poprzez sekwencje filmów na YouTube – mówi Epstein. – Pomyślcie o tej potędze. Nie jest groźna dla ludzi o ugruntowanych poglądach, lecz dla chwiejnych, niezaangażowanych i niezdecydowanych. A to mnóstwo ludzi”.

Google namierza Cię nawet poza siecią

„Większość ludzi jest tym zszokowana, ponieważ są bezustannie bombardowani wycelowanymi w nich reklamami.

Coraz więcej ludzi mówi mi, że po prostu rozmawiają kimś, więc nie robią nic online, ale mają przy sobie telefon – rozmawiają w domu i mają w komputerze Amazon Alexa lub Google Home, a następną rzeczą jest otrzymywanie reklam związanych z tym, o czym mówili. To jest problem inwigilacji.

Jesteśmy obecnie badani 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, bez naszej świadomości tego faktu. To wykracza nawet poza multimedia, ponieważ kilka lat temu Google kupił firmę Nest, która produkuje inteligentne termostaty. Najnowsze wersje inteligentnych termostatów posiadają mikrofony i kamery. W ostatnich latach Google uzyskał patenty, które dają mu prawa własności do sposobów analizowania dźwięków odbieranych przez mikrofony w domach ludzi. Śledzenie lokalizacji również całkowicie wymknęło się spod kontroli. W ostatnich miesiącach dowiedzieliśmy się, że nawet jeśli wyłączysz śledzenie lokalizacji w telefonie komórkowym, nadal będziesz śledzony”.

Wiele można dowiedzieć się o danej osobie, śledząc jej przemieszczanie się. Jak wyjaśnia Epstein, technologia śledzenia stała się niezwykle wyrafinowana i agresywna. Na przykład telefony komórkowe z systemem Android należącym do Google’a mogą cię śledzić nawet wtedy, gdy nie jesteś podłączony do internetu, niezależnie od tego, czy masz włączoną lokalizację, czy nie.

„Powiedzmy, że wyciągniesz swoją kartę SIM, powiedzmy, że rozłączysz się ze swoim operatorem sieci komórkowej, więc jesteś całkowicie odizolowany. Nie jesteś podłączony do internetu. Jednak twój telefon nadal śledzi wszystko, co na nim robisz i śledzi też twoją lokalizację”. Gdy tylko połączysz się ponownie z internetem, natychmiast wszystkie informacje przechowywane w telefonie zostaną wysłane do Google’a. Tak więc, gdy wydaje ci się, że spędziłeś dzień incognito, w momencie ponownego połączenia każdy twój krok zostaje przekazany (pod warunkiem, że miałeś przy sobie telefon).

Ważne jest także, aby zdać sobie sprawę, że Google śledzi twoje ruchy online, nawet jeśli nie korzystasz z ich produktów, ponieważ większość stron korzysta z Google Analytics, który śledzi wszystko, co robisz na danej stronie. Ty zaś nie wiesz, czy strona korzysta z Google Analytics, czy nie.

Jak chronić swoją prywatność online

Epstein rekomenduje następujące sposoby chronienia swojej prywatności:

  • Używaj którejś z prywatnych sieci, np. Nord (VPN). Są one niedrogie, a według Epsteina to warunek konieczny i podstawowy dla ochrony prywatności. „Po zainstalowaniu VPN przeprowadza twoje pakiety informacji w sposób bezpieczny »tunelami«, zapewniając im anonimowość. Setki firm oferuje te usługi, także w Polsce. Oprogramowanie jest łatwe w użyciu i niezbyt drogie. VPN sprawia, że twój komputer wygląda, jakby nie był twoim komputerem, tworząc rodzaj fałszywej tożsamości”. Również w telefonie komórkowym VPN maskuje tożsamość podczas korzystania z aplikacji takich, jak Google Maps.
  • Nie używaj G-maila, ponieważ każdy e-mail jest tam przechowywany na stałe. Staje się on częścią profilu użytkownika i służy do budowania cyfrowych modeli pozwalających przewidywać jego linię myślenia. Epstein poleca pocztę Proton Mail, której serwery są w Szwajcarii, gdzie obowiązują surowe wymagania dotyczące prywatności. Poczta w swej podstawowej wersji jest darmowa, za opłatą można uzyskać szersze możliwości. Istnieją w Europie również alternatywy, jak Counter Mail i Kolab Now.
  • Nie używaj przeglądarki Google Chrome, ponieważ wszystko, co tam robisz, jest badane, łącznie z naciśnięciem klawisza i każdą odwiedzaną stroną internetową. Alternatywą jest przeglądarka Brave, która jest szybsza od Chrome i tłumi reklamy. Jest oparta na tej samej strukturze, co Chrome, dzięki czemu możesz łatwo przenosić swoje Rozszerzenia, Ulubione i Zakładki.
  • Nie używaj Google’a jako swojej wyszukiwarki ani żadnego rozszerzenia Google’a, jak Bing czy Yahoo, które pobierają wyniki wyszukiwania z Google’a. Alternatywne wyszukiwarki proponowane przez Epsteina to SwissCows lub Qwant. Należy unikać Start Page, która została zakupiona przez agresywną firmę marketingową online opartą na inwigilacji.
  • Nie używaj telefonu komórkowego z systemem Android czy iPhone’a. Firma Epstein używa Blackberry. Najnowszy model Blackberry – Key3 – będzie jednym z najbezpieczniejszych telefonów komórkowych na świecie.
  • Nie używaj urządzeń Google Home, które rejestrują wszystko, co dzieje się w twoim domu – zarówno mowę, jak i dźwięki takie jak mycie zębów i gotowanie wody. Nawet, gdy wydają się być nieaktywne, wysyłają wszystkie informacje do Google’a. Telefony z Androidem również zawsze podsłuchują i zapisują, podobnie jak termostat domowy Nest i asystenci wirtualni Siri Apple i Alexa Amazon.
  • Czyść swoje cache i cookies. Firmy i hakerzy wszelkiego rodzaju stale instalują inwazyjny kod komputerowy na komputerach i urządzeniach mobilnych, głównie po to, aby mieć cię pod kontrolą, ale czasem w innych nikczemnych celach. Na komórce można usunąć większość tych śmieci, przechodząc do menu ustawień przeglądarki, wybierając opcję „Prywatność i bezpieczeństwo”, a następnie klikając na ikonę, która usuwa pamięć podręczną i pliki cookie. W większości laptopów i stacjonarnych komputerów wciśnięcie jednocześnie klawiszy CTRL, SHIFT i DEL przenosi bezpośrednio do odpowiedniego menu. Można również skonfigurować przeglądarki Brave i Firefox, aby automatycznie usuwały pamięć podręczną i pliki cookie za każdym razem, gdy zamykasz przeglądarkę.
  • Nie używaj aplikacji Fitbit, ponieważ została niedawno zakupiona przez Google’a i dostarcza mu wszystkich informacji z zakresu fizjologii i poziomów aktywności użytkownika, niezależnie od wszelkich innych informacji posiadanych o nim przez Google’a.

Artykuł Celiny Martini pt. „Manipulatorskie praktyki Google’a” znajduje się na s. 1 i 5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Celiny Martini pt. „Manipulatorskie praktyki Google’a” na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skandal związany z wycofaniem się władz Poznania z budowy Pomnika Wypędzonych Wielkopolan, którego projekt zatwierdzono

Czytelnikom przedstawiamy, jak obecne władze Poznania traktują poważne inicjatywy społeczne, nawet ponadpartyjne, zaległe od dziesięcioleci i o bezsprzecznych walorach zgodności z polską racją stanu.

Henryk Walendowski

Śp. Henryk Walendowski

W połowie maja zmarł Henryk Walendowski, poznański społecznik i wielki patriota, Prezes Stowarzyszenia Budowy Pomnika Wypędzonych w Poznaniu. Za tymi kilkoma słowami kryją się i jego dramatyczne osobiste losy dziecka – więźnia niemieckiego obozu przesiedleńczego Lager Poznań-Główna i profesjonalna znajomość kamieniarstwa, bo był wybitnym specjalistą w tej dziedzinie, oraz wielkie oddanie sprawom Polski i Poznania. W ostatnich latach Henryk Walendowski angażował się z pasją w sprawy ważne dla pamięci historycznej Poznania i Wielkopolski, takie jak odbudowa Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności, czy dzieło jego życia – budowa Pomnika Wypędzonych Wielkopolan, inicjatywa, którą podjął już w 2006 r. Niestety nie udało się tych przedsięwzięć doprowadzić do szczęśliwego finału, o czym pisaliśmy nieraz na łamach „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Henryk Walendowski był naszym czytelnikiem, z uśmiechem i życzliwością zachęcającym do tworzenia „Kuriera”, i stale przekazywał pozdrowienia wszystkim jego Autorom. Dziś zamieszczamy artykuł Henryka Walendowskiego napisany w 2018 r. specjalnie dla „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, w którym opisuje on skandal związany z wycofaniem się władz miasta z budowy Pomnika Wypędzonych Wielkopolan.

Ten artykuł jest jak jego testament przekazany nam, byśmy kontynuowali jego dzieło, bo minęły lata, a Pomnika Wypędzonych Wielkopolan w Poznaniu nadal nie ma. (…)

Czytelnikom przedstawiamy poniżej, jak obecne władze Poznania traktują poważne inicjatywy społeczne, nawet te ponadpartyjne, zaległe od dziesięcioleci i mające niezaprzeczalne walory zgodności z polską racją stanu. Są to niezwykle ważne dla mieszkańców Wielkopolski (i Polski!) pomniki historyczne Najświętszego Serca Jezusowego, czyli Pomnika Wdzięczności, oraz pomnika Wypędzonych Wielkopolan.

12 lat temu, w roku 2006 powstała trzyosobowa grupa inicjatywna budowy Pomnika Wypędzonych w składzie: Aleksandra Bendkowska, Stanisław Jankowiak i Henryk Walendowski. Wszyscy jako kilkuletnie dzieci byli ofiarami wypędzeń przez Niemców i więźniami obozu przesiedleńczego na Głównej. Nasze rodziny przeżyły wojnę w Małopolsce lub regionie świętokrzyskim, na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Przez wiele lat obserwowaliśmy dziwną niemoc władz samorządowych w kwestii godnego upamiętnienia systemowych czystek etnicznych w Wielkopolsce, która została włączona w granice III Rzeszy Niemieckiej już w roku 1939

Chodzi o znak pamięci dla ok. 600 000 uwięzionych, ograbionych i deportowanych Wielkopolan oraz ofiar rugów, tj. wyrzucania rodzin z dochodowych gospodarstw rolnych w warunkach represyjnego niemieckiego terroru.

Inicjatorzy traktują budowę pomnika Wypędzonych Wielkopolan jako przeciwwagę nieustannej niemieckiej kłamliwej narracji historycznej reprezentowanej przez m.in. Erikę Steinbach i jej następcę Bernda Fabritiusa z niemieckiego Związku Wypędzonych (kłamliwa nazwa Bund der Vertriebenen!).

Wychodząc z założenia, że pomnik jest spóźniony, istotne jest zatem wzniesienie go bez zwłoki, dopóki jeszcze żyją świadkowie wypędzeń. Grupa inicjatywna, przekształcona w stowarzyszenie zarejestrowane w KRS (Społeczny Komitet Budowy Pomnika Wypędzonych) rozpoczęła prace z własnych niewielkich środków, pochodzących z emerytur i rent członków.

Tablica informacyjna w miejscu przyszłego pomnika. Fot ze zbiorów Autora

W styczniu 2014 roku Społeczny Komitet uzyskał lokalizację w zaproponowanym przez nas prestiżowym miejscu (ul. Towarowa róg ul. Powstańców Wielkopolskich). 17.03.2014 r. Prezydent Poznania Ryszard Grobelny objął patronat honorowy nad budową pomnika Wypędzonych Wielkopolan. W kwietniu 2014 r. z 30 projektów i wizualizacji Zarząd Społecznego Komitetu wybrał najbardziej przekonujący swym lapidarnym przesłaniem wstępny projekt artysty rzeźbiarza Jarosława Mączki z Bielska-Białej. W lipcu 2014 r. Zarząd Dróg Miejskich i Zarząd Zieleni Miejskiej wyraziły zgodę na dysponowanie nieruchomościami pod pomnik. Społeczny Komitet oznaczył miejsce sjenitową tablicą informacyjną.

Ideowym przesłaniem pomnika J. Mączki jest memento z rozwinięciem: krzywdy wyrządzone dzieciom przez wypędzenia to barbarzyństwo, zbrodnia przeciwko ludzkości. (…) Gdyby w Poznaniu wzniesiono Pomnik Wypędzonych wcześniej niż Pomnik Wypędzonych w Gdyni (październik 2014 r.), z pewnością jego centralnym symbolem byłaby kilkuosobowa rodzina. Realizacja w Gdyni stworzyła dla Poznania m.in. obawę o plagiat. (…)

22.03.2016 r. na Posiedzeniu Zespołu do Spraw Wznoszenia Pomników pozytywnie zaopiniowano w głosowaniu przedstawioną przez wnioskodawców formę pomnika Wypędzonych Wielkopolan (8 głosów za, 1 głos wstrzymujący się).

Od momentu zatwierdzenia projektu Społeczny Komitet zintensyfikował prace przygotowawcze i skompletował dokumentację niezbędną do wystąpienia o pozwolenie na budowę. Rozwinęliśmy projekt we wszystkich branżach: architektura, konstrukcja, geodezja, drogi, zieleń, oświetlenie, odwodnienie, kiosk informacyjny, wstępne rozmowy z właścicielami kamieniołomów granitu na Dolnym Śląsku. Wydawało się, że wkrótce rozpoczniemy pracę na parceli pod pomnik, zgodnie z przepisami zapraszając na początek archeologów.

W dniu 4.10.2016 r. na posiedzeniu Zespołu stała się rzecz niesłychana: dwie panie ze stowarzyszenia Wspólnota Polaków Wypędzonych i Poszkodowanych przez III Rzeszę skrytykowały już zatwierdzony projekt. Inicjatorów poproszono o opuszczenie sali. Później dowiedzieliśmy się, że Zespół nagle zmienił zdanie i wbrew poprzednim ustaleniom przegłosował we własnym gronie rozpisanie konkursu na pomnik.

Okazało się, że 6 członków Zespołu w tej samej kwestii głosowało za i przeciw: wcześniej przeciw konkursowi, później za konkursem. Byli to: Joanna Bielawska-Pałczyńska, Łukasz Mikuła, Rafał Ratajczak, Jacek Maleszka, Jędrzej Oksza-Płaczkowski i Piotr Marciniak. Należy dodać, że porządek obrad nie przewidywał głosowania, lecz po wysłuchaniu opinii odrębnej miał przejść do następnej sprawy. Tak się nie stało. Powstała całkiem nowa dla Społecznego Komitetu sytuacja – odrzucenie naszej dziesięcioletniej pracy, chaos proceduralny. Zespół złamał zasadę pacta sunt servanda, podstawową zasadę obowiązującą decydentów. Nie było żadnych racjonalnych powodów, by zarządzać jakiekolwiek głosowanie. Oprócz absurdu mamy tu do czynienia po prostu z cynizmem i bezczelnością.

Głosowanie Zespołu do Spraw Wznoszenia Pomników z dnia 4.10.2016 r. unicestwia całą wieloletnią pracę Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Wypędzonych. My, starsi seniorzy, którzy przeżyli wypędzenia lat 1939–1945, zostaliśmy niespodziewanie zaatakowani w strefę naszej wolności i godności, oszukani. Zespół nie uchwalił ani podziękowania za dziesięcioletnią pracę Społecznego Komitetu, ani nie zaproponował zwrotu kosztów poniesionych przez Społeczny Komitet, wiedząc, że wykonaliśmy ze specjalistami wiele bardzo zaawansowanych prac koncepcyjnych, dokumentacyjnych i projektowych. W oczach Zarządu naszego Stowarzyszenia Zespół się skompromitował, stał się niewiarygodny. Działa niedemokratycznie, arogancko, nie oddając praktycznie żadnego obszaru inicjatywom społecznym.

Pisma odwoławcze i protestacyjny list otwarty do władz Miasta Poznania pozostały bez merytorycznych odpowiedzi. Tymczasem umarli kolejni członkowie Społecznego Komitetu (Stanisław Jankowiak z Grupy Inicjatywnej, Jerzy Tomkowiak, Stanisław Łakomy i Stanisław Juszczak), inni poważnie chorowali.

Z żalem stwierdzam, że gdyby Zespół ds. Wznoszenia Pomników nie wtrącił się 22.09.2015 r. do toku procedowania, a 4.10.2016 r. nie podjął głosowania nad sprawą już przegłosowaną – pomnik już byłby gotowy lub przynajmniej w budowie. Cieszylibyśmy się nie tylko razem z jeszcze żyjącymi świadkami wypędzeń, lecz także ze wszystkimi, którzy doceniają obecność znaków pamięci narodowej. Sprawa pilnego upamiętnienia deportacji w Poznaniu jest zadaniem zaległym od lat, naszą sprawą narodową i częścią mądrze rozumianej polskiej polityki historycznej.

Zaistniałą przykrą sytuacją należy obarczyć Prezydenta Jacka Jaśkowiaka, blokującego trzy ważne dla mieszkańców Wielkopolski pomniki: Wdzięczności, czyli Najświętszego Serca Jezusowego, Wypędzonych Wielkopolan i króla Przemysła II.

Cały artykuł Henryka Walendowskiego pt. „Pomnikowy paraliż” znajduje się na s. 1,4 i 5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Henryka Walendowskiego pt. „Pomnikowy paraliż” na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielki Brat się zbliża… Wkrótce wszędzie nastąpią „Chiny”. A może „Kalifat”? Choć realny wydaje się też globalny kibuc

Google z Facebookiem to KGB, GRU, STASI, WSI, ABW, BND, CBA, FBI, CIA, Mosad oraz dawny cieć współpracujący z SB plus zbyt wścibski sąsiad i sklepowa. Nie tylko przestępcy mogą się czuć zagrożeni.

Ryszard Okoń

Golem został ulepiony, zanim się połapaliśmy. Np. „syndrom pandemii covid-19” to oczywista ilustracja skutków powyższego „spontanicznego rozwoju” teleinformatyki, przekazów medialnych światowego zasięgu i nawykowego odnoszenia się głównie do reakcji mas. A że przy okazji każdego zamętu mnożą się jawni przestępcy i mniej widoczni pieczeniarze, to jest automatyczna konsekwencja, standardowe zjawisko psychologiczno-społeczne, gdy upada „stare” i puszczają okowy kultury.

Google z Facebookiem to KGB, GRU, STASI, WSI, ABW, BND, CBA, FBI, CIA, Mosad oraz dawny cieć współpracujący z SB plus zbyt wścibski sąsiad i sklepowa. Nadchodzi możliwość skoncentrowania władzy w zamian za poczucie bezpieczeństwa, które ma legitymizować reakcja mas.

W imię czego oddawać całą prywatność, swobodę dysponowania środkami finansowymi? Za wygody i ułudę zbiorowego bezpieczeństwa? Za możliwość przynależności do rozdętych ilościowo wirtualnych wspólnot? To są pytania retoryczne, bo tu decyduje atawizm, zbiorowy odruch, masowa reakcja, a nie analiza, rozum, decyzja jednostki.

„Co mi tam cookies, trackery, śledzenie! Ja jestem OK, więc mi nic nie grozi. Niech boją się przestępcy”. Tak uważają liczni ludzie. Niby gromadzenie zanonimizowanych danych o preferencjach, wyborach ludzi, o ich powiązaniach, w skali personalnego interesu jednostki nie musi zaszkodzić wprost, bo może „Chiny” nam jeszcze nie grożą (choć pandemia pokazuje, że to nic pewnego). Sprzedanej prywatności jednak nie da się odzyskać, chyba że powstaną globalne restrykcje prawne wobec swawoli internetowych gigantów albo surowe i łatwo egzekwowalne „prawo do zapomnienia” w miejsce śmiechu wartego RODO.

Przestrzeń autonomii decyzji jednostki i jej wolności jest dewastowana. Kurczy się obszar swobody działania w grze z losem, która daje szansę na autonomię decyzji, prawo do spontanicznych zachowań indywidulnych i zbiorowych. To zniknie jak sen złoty, zostanie rozjechane przez algorytmy sztucznej inteligencji szalejące w gęsto utkanej sieci 5G, rozsiadłe w globalnych bazach danych, które pod jakimś anonimowym nadzorem są zawieszone w cyfrowej chmurze.

„Sieć” będzie lepiej i szybciej wiedziała niż ty sam, czego chcesz, czego oczekujesz, a nawet co najprawdopodobniej zrobisz. A wszystko tylko po to, aby uniknąć odwiedzin inkasenta, nie zawracać sobie głowy obsługą coraz większej liczby niby niezbędnych urządzeń technicznych, żeby lodówka mogła sama zadbać o aprowizację właściciela, a samochód nie potrzebował kierowcy albo żeby prawo jazdy zdalnie odebrać bez ceregieli, bo akurat zadarłeś z awatarem urzędnika, któremu „wykrzaczył” się algorytm sztucznej inteligencji. Także policjant wpadnie prewencyjnie cię ostrzec, gdy artificial intelligence wykombinuje, że ty coś kombinujesz.

Takiemu obywatelowi, który bryka awatarowi czy próbuje wywieść w pole AI, należy się czasowa eutanazja, śmierć społeczna, czyli odcięcie jego smartfona od netu. Jak to nie pomoże, w zanadrzu jest blokada dostępu do wirtualnej gotówki.

A że już wszyscy dobrowolnie noszą w kieszeni opaski lokalizacyjne, z którymi nie rozstają się nawet w toalecie, to po co komu zakłady karne?

Przy badaniu społecznych właściwości sieci i Internetu odkryto nieintuicyjne właściwości, prawa, np. opisane w popularnonaukowej książce Świat sieci złożonych. Te odkrycia niechybnie są eksploatowane w Google, na Facebooku, w biznesie czy przez służby. Bez aktywności globalnych firm internetowych wirtualny Golem i tak przyniósłby spustoszenie, jak choćby na skutek patologicznego przymierza instytucji władzy, mediów, wizerunkowych manipulatorów i sondażowni, którego ofiarą padły demokracja, transparentność, utrupiono instytucję autorytetu i rzetelność dziennikarską.

Oto przykład jednej z pozaideologicznych i pozakulturowych właściwości z pakietu właściwości mas ludzkich:

W końcu zeszłego wieku László Barabási udowodnił wcześniej intuicyjnie odkryte zależności społeczne, opisując matematycznie, poprzez wynalazek modelu sieci pozbawionych skali, że np. w warunkach równej konkurencji bogaci stają się bogatsi, a biedni biedniejsi (jak też zapisano to w ewangelii św. Mateusza), co ostatecznie zdąża do podziału wypracowanych korzyści w proporcji 20/80, tj. 20% właścicieli będzie posiadać 80% zasobów.

Pytanie, jak mechanizm potwierdzony analizą matematyczną, który występuje zawsze, skonfrontować z pomysłami wolnej konkurencji w wytwarzaniu i dostępie do korzyści? Bez regulacji, bez ingerencji w wolnościowy system ekonomiczny w najlepszym wypadku powstanie podział 20/80, choćby nie wiem jak namiętnie nawoływać do równości. Albo model sieci Isinga, który tłumaczy, jak i dlaczego mniejszość muzułmańska może przejąć Europę, jeśli Europa się nie opamięta.

Wszystko to (włącznie z syndromem covid-19) bierze się stąd, że nie zauważamy, jak dużego znaczenia nabrały nieintelektualne mechanizmy działania zbiorowości. To taki trzeci umysł, obok jednostkowego intelektu i automatycznego rozumu atawizmów (reakcji odruchowych jednostki) – a wszystkie razem rysują cywilizacyjny fraktal.

Cały artykuł Ryszarda Okonia pt. „Teleinformatyczny Golem” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Ryszarda Okonia pt. „Teleinformatyczny Golem” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powody, dla których Imperium Wolności może upaść. Wrogowie wśród nas (3)/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

Miałem dziś pisać o pieniądzach, spekulacji i tym podobnych przyziemnych sprawkach. O dolarach i bitcoinach. Już je widziałem oczami wyobraźni na czystym niebie nad Bałtykiem, nad którym pozyskiwałem ze słońca tak ważną dla funkcjonowania naszego organizmu witaminę D3. I wtedy wydarzyła się seria nieplanowanych zdarzeń. Dlatego dziś nie będzie o pieniądzach, ale o podstawowych wartościach.

Wrogowie naszej cywilizacji żyją wśród nas. Nie różnią się od nas fizycznie. Nawet mówią tym samym językiem. Ale ich słowa, choć brzmią jak nasze, są zaprzeczeniem ich sensu historycznego i cywilizacyjnego.

Na przykład wolność, którą „kocham i rozumiem”. Według klasycznej definicji nasza wolność, nieważne: od czy do, kończy się zawsze na wolności drugiego człowieka. Zatem jeżeli nasza wolność ogranicza wolność drugiego człowieka, to z wolności zmienia się w przymus. (Wybaczcie, Filozofowie, musiałem tak napisać).

Moja wolność nie może oznaczać nieszczęścia drugiego człowieka. Nie mam prawa go prześladować, więzić i zabijać. Pod warunkiem, że nie nastaje na moje życie, zdrowie i wolność. Wolny człowiek ma prawo do obrony własnej (siebie, swojej rodziny, wsi, miasta, państwa). Ojcowie Kościoła zdefiniowali to kilkanaście wieków temu. A potem przejęły to przekonanie społeczeństwa i narody tworzące naszą łacińską cywilizację. Przejęły wraz z Dekalogiem i całą nauką Jezusa Chrystusa. My, ludzie słabi, grzeszni i głupi, nieraz schodziliśmy na manowce. Ale zawsze wiedzieliśmy, gdzie wracać. Dzięki Kościołowi głoszącemu odważnie Słowo Boże.

Tylko i wyłącznie dzięki interwencji Boga, który objawił się nam dwa tysiące lat temu w Jezusie Chrystusie, nasza łacińska cywilizacja jest wyjątkowa i lepsza niż jakakolwiek inna.

Tak, Pani Ewo Maloney, moja fejsbukowa polemistko. A zadaniem naszym, wyznaczonym przez Pana Jezusa, jest ewangelizacja całego świata. Pokazanie mu prawdy i pomoc w nawróceniu. Taki jest sens trwania naszej cywilizacji. A ludzie wszędzie są tacy sami. Chcą dorabiać się (również nieuczciwie), rabować, gwałcić. Chrześcijański, katolicki ksiądz nie gwałcił, nie rabował, ale zapobiegał niegodziwym czynom dokonywanym przez nieokrzesanych konkwistadorów na pogańskich ludach. Dokonywał czynów heroicznych, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej religii. I to nie jest bajka. Wystarczy poczytać trochę historyków spośród przyjaciół, a nie wrogów naszej cywilizacji.

Jedno bez litości nasz Kościół tępił – zabijanie niewinnych. Dorosłych i dzieci. Rozprawiał się bezwzględnie z wszelkimi pogańskimi kultami oddającymi hołd bożkom śmierci. I wszystkimi cywilizacjami (kulturami), które w hołdzie przebłagalnym składały bóstwu ofiary z niewinnych współplemieńców. Bo, nie zawaham się tego powiedzieć, był to hołd składany demonom skrytym pod wizerunkiem gniewnego i kapryśnego bożka. W naszej religii nazywamy go szatanem.

Ktoś, kto tego nie rozumie, jest szalony. Albo już nie jest wolnym dzieckiem bożym, tylko pomiotem szatana, jego niewolnikiem. Jedynie w tym kontekście możemy zrozumieć proceder zabijania nienarodzonych, niewinnych dzieci. Dzieci poczętych w naszym chrześcijańskim świecie, w Polsce. W świecie współczesnym, gdzie żadna kobieta, niezależnie od wieku, nie jest stygmatyzowana i wykluczana ze społeczeństwa za urodzenie nieślubnego dziecka. Dopuszczamy nawet to, że go nie chce. Bo ma za małe mieszkanie i musiałaby zrezygnować z psa. I każdy inny powód.

Może to dziecko oddać do okna życia albo jednemu z licznych małżeństw nie mogących doczekać się maleństwa. Albo nawet zostawić w szpitalu. Nie musi go zabijać.

Dla morderstwa na niewinnym, poczętym dziecku nie ma żadnego logicznego i prawnego wytłumaczenia. Poza jednym – oddaniem czci szatanowi.

A nasze obecne cywilizacyjne manowce? Nie pozwalamy na zabijanie ludzi już narodzonych. Nie pozwalamy na uśmiercanie staruszków i niepełnosprawnych. Nie możemy zabić sąsiada, chociaż słucha beznadziejnej muzyki. Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

W Polsce obowiązuje ustawa i tak zwany kompromis aborcyjny. Toczymy bitwy o taki czy inny zapis. Ale jaki to ma sens, skoro nawet obowiązujące prawo nie jest stosowane? Bezkarnie i bezczelnie działają w Polsce gangi czerpiące korzyści finansowe z zabijania dzieci nienarodzonych, wbrew obowiązującemu prawu. Wbrew szczegółowym zapisom i konstytucji. Nie interesuje się tym policja, prokuratura i sędziowie.

Dotarcie do osób namawiających do przestępstwa i uczestniczących w nim nie jest trudne. Ogłaszają się w Internecie, mają swoje strony i konta na FB. Reklamują się w dodatku „Gazety Wyborczej” – „Wysokich Obcasach”. Bez masek, pod własnymi nazwiskami. Jedna z nich przytula się do kandydata na prezydenta Polski z ramienia Patologii Obywatelskiej, Rafała Trzaskowskiego.

Instruują online niedoszłe matki, a teraźniejsze dzieciobójczynie, jak zabić swoje dziecko, jak pozbyć się ciała. Jak przetkać zlew. I brylują na salonach, zamiast gnić w więzieniu.

A co więcej, organizują nagonki na ludzi, którzy prawa każdego człowieka do życia bronią. Także człowieka jeszcze nienarodzonego. Bo żaden człowiek, również nienarodzony, nie jest własnością drugiego człowieka. Jest dzieckiem bożym stworzonym do wolności, którą „kocham i rozumiem”.

Jeżeli natychmiast nie wytępimy procederu składania ofiary z niewinnych dzieci na ołtarzu szatana, dla trwania naszej cywilizacji nie będzie już żadnego uzasadnienia.

Jan A. Kowalski

PS Pragnę podziękować Joannie, Tomkowi, Wiewiórowi i Magdalenie – dzielnym reprezentantom naszej łacińskiej cywilizacji, cywilizacji życia.

W czerwcu nie potrafię nie wracać wspomnieniami do Komańczy / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 72/2020

Wymodlona, wyczekiwana beatyfikacja miała być ukoronowaniem Jego drogi życiowej i zasług w historii Polski i polskiego Kościoła. Modlitwy w tej intencji były odmawiane od 39 lat, od dnia Jego śmierci.

Jolanta Hajdasz

Nie pamiętam, bym kiedykolwiek wcześniej i gdziekolwiek indziej słyszała tak głośno i pięknie śpiewające ptaki, jak w tamtym lesie. Był to prawdziwy leśny koncert, od wczesnych godzin rannych po zmierzch. Zaczynał jeden ptaszek, a potem wtórował mu drugi, trzeci, dziesiąty, pięćdziesiąty, czy setny… jakby ktoś rozpisał im partyturę. Dźwięk kojący uszy, ukazujący piękno natury w pełnej krasie. Byłam tam w czerwcu, więc bujna zieleń świeżo rozwiniętych listeczków na dębach i młodych igieł na świerkach i sosnach atakowała oczy z każdej strony. Na miejsce dojeżdża się tam długą, leśną drogą pełną zakrętów, zza których co chwila wyłania się nowy, piękny widok.

To Komańcza, miejsce, które zawsze będzie mi się kojarzyło ze słowami „raj na ziemi” , choć przecież wiem, co tam się działo i co się wydarzyło prawie dokładnie 65 lat temu.

W czerwcu nie potrafię nie wracać wspomnieniami do Komańczy, a konkretnie – do klasztoru sióstr Nazaretanek, gdzie od października 1955 roku przez prawie dokładnie rok internowany był prymas Stefan Wyszyński. Dziś można tam zwiedzać jego pokój, można modlić się w tej samej kaplicy, co on. Poznać miejsce, gdzie powstały Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego, które miały ochronić nasz naród przez ateizacją i komunizmem i być odpowiedzią nas, katolików, na komunistyczny terror i zniewolenie.

Ten rozpoczynający się czerwiec w 2020 r. miał być Jego miesiącem. Wymodlona i wyczekiwana beatyfikacja miała być ukoronowaniem Jego drogi życiowej i zasług w historii Polski i polskiego Kościoła. Modlitwy w tej intencji były odmawiane od 39 lat, od dnia Jego śmierci. Zaplanowana na 7 czerwca w Warszawie beatyfikacja kard. Stefana Wyszyńskiego została jednak bezterminowo zawieszona. Kardynał Kazimierz Nycz miesiąc temu poinformował, że nowy termin zostanie ustalony i ogłoszony po ustaniu pandemii koronawirusa. No to czekamy. W „Kurierze WNET” od wielu miesięcy staramy się przypominać działania Prymasa Tysiąclecia i jego nauczanie. Jego homilie, przemówienia i listy są pisane tak prosto i jednoznacznie, że nie ma kłopotu, by zrozumieć jego myśl, nawet gdy jest się bardzo zmęczonym i czyta się tylko kilka linijek przed snem, bo głowa sama opada…

Ja znów wrócę do Komańczy, chcę przytoczyć Jego słowa, które są wypisane tam na ścianie tuż obok wejścia.

Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. Wstań bez względu na to, czy weszła matka przełożona, czy siostra Kleofasa, która pali w piecu. Pamiętaj, że przypomina ci ona zawsze Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje. Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług twojej Niepokalanej Matce, z którą ściślej jest związana ta niewiasta niż ty. (…) Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo.

Wiem, że dla wielu te słowa nie są żadnym odkryciem, że dla znawców nauczania Prymasa są pewnie błahe, ale nie potrafię zapomnieć tego ciepła, które mnie ogarnęło, gdy je przeczytałam, tam w Komańczy. Ten bohaterski Kapłan, przywódca Narodu kończący swoje internowanie, owiany już wtedy legendą Bohatera, i ta tylko pozornie błaha czynność… I tak robił, zawsze wstawał, gdy do pokoju, w którym przebywał, wchodziła kobieta. Jeden gest znaczył więcej niż setki słów o równouprawnieniu i prawach kobiet. Wstań bez zwłoki, dobrze ci to zrobi – napisał Prymas niby do siebie, ale przecież wiedział, że ktoś te słowa kiedyś przeczyta.

Czy dziś ktoś odważyłby się powtórzyć te słowa Prymasa głośno, a co ważniejsze, czy zechciałby go naśladować? Śmiem wątpić, ale życzę wszystkim Drogim Czytelnikom „Kuriera” takich indywidualnych odkryć nauczania Prymasa Wyszyńskiego. Szukajcie Jego słów, one pomogą Wam zrozumieć i siebie, i innych.

 

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Okazało się, że mała grupa ludzi może zarządzać strachem całego świata / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 72/2020

Jesteśmy po próbie generalnej. Przy następnej odsłonie system będzie przygotowany. Czy w Polsce uda się zachować niedoskonały system pluralistyczny, czy pójdziemy w kierunku ideologicznego monopolu?

Krzysztof Skowroński

Myślę, że następny „Kurier WNET” trafi do Państwa między pierwszą a drugą turą wyborów, bo opozycji nie uda się już zmusić Jarosława Kaczyńskiego do kolejnego przesunięcia ich w czasie. Argumenty o niekonstytucyjności terminu czerwcowego, wsparte głosami samorządowców, że z nieznanego powodu nie zdążą wyborów przygotować, polane sosem zagrożenia pandemią i obawami, czy poczcie się uda i czy Polacy za granicą będą mogli głosować, brzmią jak zgrzyt styropianu o szybę.

Opozycja dokonała wolty i pokazała, jak będzie postępować, kiedy przegra wybory. Zamierza podważać legalność władzy i jej decyzji. Strach pomyśleć, że kiedyś tę władzę przejmie.

Ale nie możemy być zdziwieni postawą grupy Borysa Budki. Oni wiedzą, że to jest moment nowego rozdania w polityce i gospodarce światowej. Premier Mateusz Morawiecki nieraz powtarzał, że po pandemii będziemy żyli w innej rzeczywistości. Decyzje polityków pokazują gospodarczy ład, w którym przypieczętowano nowy sposób podejścia do gospodarki i pieniądza. „Pieniądze nie stanowią problemu” – jest ich tyle, ile się chce. Można bezkarnie drukować i wlewać do gospodarki ich dowolne strumienie.

Tysiące miliardów dolarów i nowych euro pojawią się na rynku, a dystrybucja ich będzie w rękach polityków i właścicieli banków. Federalna rezerwa przekroczyła oficjalnie próg giełdy na Wall Street, a Unia Europejska dała sobie zgodę na wypuszczenie obligacji, które będą spłacać następne pokolenia. Te decyzje budują nienazwany ład gospodarczy, w którym nieprodukcyjne centra tworzą infrastrukturę i decydują o tym, jakie sektory gospodarki będą się rozwijać, czyli kto i z jakiego powodu dostanie kasę. Ale nie kasa jest najważniejsza, tylko możliwość decydowania.

Dystrybucja nowych pieniędzy będzie dwutorowa. Część pójdzie na uśmierzenie bólu, czyli ratowanie małych i średnich przedsiębiorstw, które i tak znikają w procesie tworzenia globalnego systemu, a reszta na wzmocnienie fundamentów i infrastruktury – zwłaszcza informatycznej – nowego ładu.

Jesteśmy po udanej próbie generalnej. Okazało się, że stosunkowo mała grupa ludzi jest w stanie zarządzać strachem. Próba zakończyła się sukcesem i wypuszczono nas z domów, wyraźnie mówiąc, że takie sytuacje będą się powtarzać. Przy następnej odsłonie system będzie przygotowany. Odpowiednie aplikacje, systemy pomiarów temperatury etc. umożliwią pełną kontrolę i kolejną fazę budowania ładu globalnego, z nowym rządem, już światowym.

Nie wiadomo, kto miałby głos decydujący, ale wiemy, kto do tego aspiruje. Z jednej strony wielkie korporacje, a z drugiej największa światowa firma – komunistyczne Chiny. Ale dziś przy tym stoliku siedzi więcej graczy, w tym znienawidzony przez elity Donald Trump, a na mniejszą, bo europejską skalę – Jarosław Kaczyński czy Victor Orbán. I nienawiść elit do tych polityków nie jest pozorowana.

Bo żeby dogadać deal, trzeba sprowadzić świadomość i różnorodność indywidualistycznych społeczeństw Zachodu do wspólnego mianownika. Jest nim poprawność polityczna. Aby była zgoda, musi być Orwell.

Odpowiedź na pytanie, czy zrobimy krok w kierunku ideologicznego monopolu, czy zachowamy nasz niedoskonały system pluralistyczny, poznamy, mam nadzieję, w drugą niedzielę lipca.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

JPII przed wizytą w Irlandii nie wiedział, że tam jest Polonia/ Tomasz Wybranowski, Hanna Dowling, „Kurier WNET” 71/2019

Papież co trochę mówił inaczej niż było napisane. Nawet kiedy zwraca się do Ducha Świętego, by zmienił oblicze tej ziemi. „Tej ziemi” to on, Jan Paweł II dodał… Tego nie było w oficjalnej homilii.

Tomasz Wybranowski, Hanna Dowling

Jan Paweł II zmienił oblicze nie tylko Polski, ale i Polonii w Irlandii

W 2019 roku obchodziliśmy czterdziestą rocznicę pielgrzymki świętego Jana Pawła II do Republiki Irlandii. Świadkiem tamtych wydarzeń była Hanna Dowling, honorowy sekretarz Irish-Polish Society, z którą rozmawia Tomasz Wybranowski.

Tomasz Wybranowski: Mam honor rozmawiać ze szczególną osobą dla Polonii w Republice Irlandii. Pani Hanna Dowling, bez której – mogę tak powiedzieć jako emigrant na Szmaragdowej Wyspie – nie byłoby Irish-Polish Society.

Hanna Dowling: W momencie, kiedy Irish-Polish Society się tworzyło, mnie nie było jeszcze w Irlandii. W utworzeniu organizacji nie miałam udziału.

Miałem na myśli Pani fundamentalny wkład w działanie i rozkwit Irish-Polish Society.

Tak, ale dużo później. Właściwie moja praca w IPS zaczęła się dopiero gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. Irish-Polish Society zostało założone przez starą emigrację, która do Irlandii przybyła z Londynu. To była wojenna emigracja albo jej pierwsze lub nawet drugie pokolenie. Ja do tej emigracji nie należę.

O tym rozmawialiśmy lata temu na antenie Radia WNET i irlandzkiej rozgłośni NEAR FM z panem Janem Kamińskim i śp. panem profesorem Maciejem Smoleńskim, którego często wspominamy.

Nieżyjący Jan Kamiński był pierwszym prezesem Towarzystwa Irlandzko-Polskiego, które powstało właśnie po wizycie papieża Jana Pawła II w 1979 roku. Tak się akurat złożyło, dość przypadkowo, że mój pierwszy przyjazd do Irlandii pokrył się z wizytą papieża Jana Pawła II.

Jak zapisał się w Pani pamięci ten szczególny dzień 16 października 1978 roku?

To był duży wstrząs, nawet szok. Byłam w Warszawie, gdzie kardynał Karol Wojtyła nie był tak bardzo znany jak w Krakowie. Warszawę zawsze kojarzono z prymasem Wyszyńskim. A potem miałam szczęście, że pracowałam jako tłumacz podczas pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce, w 1979 roku. Pracowałam z dziennikarzami włoskimi. To było duże przeżycie.

Zanim porozmawiamy o polskiej pielgrzymce, przenieśmy się wspomnieniami do 30 września 1979 roku. Piękna irlandzka jesień. I oczekiwanie na spotkanie z Janem Pawłem II.

Zebraliśmy się w siedzibie nuncjatury chyba około szóstej rano. I pamiętam, że ćwiczyliśmy śpiew pod batutą właśnie Macieja Smoleńskiego. Przeważały pieśni religijne. A potem, mniej więcej po jakiejś pół godzinie, pokazał się papież Jan Paweł II. Spotkanie z nami, tak mi się wydaje, było pierwszym punktem jego kalendarza. To było bardzo wcześnie rano. Potem miał polecieć chyba do Clonmacnoise.

Warto dodać, że to słynne miasteczko było siedzibą jednego z najstarszych opactw irlandzkich datowanych na połowę VI wieku. Ale powróćmy do opowieści o spotkaniu z Janem Pawłem II. Na pewno towarzyszyło temu wielkie podekscytowanie. Czego Polonia irlandzka i angielska oczekiwała?

Pierwsza rzecz, która mi się nasuwa, jest bardzo ciekawa. Wydaje mi się, że papież nawet nie bardzo wiedział, że jest tu jakakolwiek Polonia. Wtedy irlandzka Polonia liczyła może maksimum dwieście osób. Co prawda prasa irlandzka podała liczbę chyba trzysta pięćdziesiąt, ale dziennikarze policzyli wszystkich członków rodzin, a małżeństwa w większości były mieszane. Mnie się wydaje, że wtedy w Irlandii było najwyżej około dwustu Polaków. I sam papież właściwie był nastawiony na to, że się spotka tutaj z Polonią, ale… z Anglii.

Co było z tym przemówieniem, pani Hanno?

Przemówienie było wcześniej przygotowane i wydrukowane, jak zawsze. Natomiast to, o którym mówię, w ostatniej chwili zmienił. Skąd to wiem? Do dziś mam taką książeczkę, która potem została tutaj wydana. To Addresses and Homilies w Pope in Ireland. I tam to przemówienie jest trochę inne niż to, które ja mam nagrane na taśmie, kiedy przemawiał. Bo on w wersji pisanej wyraźnie przemawiał do Polonii z Anglii. Nie było ani słowa o Polonii irlandzkiej. A potem zorientował się, że istnieje Polonia tutaj, w Irlandii. To było dosyć ciekawe. A zresztą wiadomo, że papież swoje przemówienia bardzo często zmieniał w ostatniej chwili albo coś dodawał od siebie, prawda?

A Jan Paweł II rzeczywiście był zaskoczony faktem, że w Irlandii są Polacy?

Po kolei (uśmiech). Po pierwsze zaczęliśmy śpiewać. I pamiętam, że potwornie fałszowaliśmy. Potwornie! Ale to wszystko chyba ze wzruszenia. Potem papież powiedział parę słów. Następnie Jan Kamiński przemawiał w imieniu Polonii. A potem było trochę wymiany zdań i uprzejmości. Papież, jak to nasz papież (uśmiech). On zawsze mówił coś, co nie było wcześniej przygotowane i napisane. To pamiętam. Ja zresztą nagrałam częściowo to spotkanie. Ale to jest stara dosyć i zniszczona taśma.

Zrobimy wszystko, żeby odtworzyć tę taśmę i nieco ją zremasterować. Niezwykłe spotkanie i papież Jan Paweł II zaskoczony, że w Irlandii są Polacy.

Tak było. A teraz obchodzimy czterdziestolecie istnienia Towarzystwa Irlandzko-Polskiego. Przecież wizyta Jana Pawła II była głównym powodem, dla którego to towarzystwo w ogóle powstało.

Jaki był papież poza protokołem? Słynął ze swojej otwartości i bliskości. Był zawsze szczerze zainteresowany osobami, które spotyka.

Był bardzo bezpośredni. Pamiętam nawet, że po wszystkich oficjalnych przemówieniach, wymianie jakichś tam prezentów, nagle zaczął chodzić wśród nas. A gdy pojawił się obok mnie, powiedziałam „Bóg zapłać”. A on się odwrócił i powiedział „Szczęść Boże”. I ja na to powiedziałam, że nie jestem z Irlandii, tylko z Warszawy. Papież powiedział: „To wspaniale”. Do dziś pamiętam to bardzo dobrze.

Teraz wypada opowiedzieć o tym, co przygotował na to niezwykłe spotkanie nieodżałowany profesor Maciej Smoleński. Intensywnie, jak mi opowiadał, ćwiczyliście pewną pieśń, bardziej niż bliską sercu naszego Jana Pawła II.

Maciej Smoleński na pewno ćwiczył Góralu czy ci nie żal?. Twierdził nawet, że to zaśpiewał podczas spotkania z papieżem. Ale na mojej taśmie tego momentu nie ma. Na pewno zaśpiewaliśmy My chcemy Boga i chyba coś jeszcze. Ale Maciej zdecydowanie twierdził, że śpiewaliśmy Góralu czy ci nie żal?. Ja mu zawsze odpowiadałam, że ćwiczyliśmy tę pieśń do ostatniej chwili, tuż przed wejściem papieża. Zresztą zaśpiewaliśmy dużo mniej niż przygotowaliśmy. To było krótkie spotkanie, trwało może pół godziny.

Wracam do moich rozmów z profesorem Maciejem Smoleńskim, który do końca był przekonany, ba! Był pewny, że…

Na pewno Góralu czy ci nie żal? ćwiczyliśmy. To była ostatnia próba przed pojawieniem się Jana Pawła II. No, nie wiem. Ja z nim nawet rozmawiałam o tym na krótko przed jego śmiercią. On zupełnie nagle zmarł. Tego dnia, gdy odszedł, mieliśmy w Irish-Polish Society wieczór poświęcony muzyce Chopina. I Maciej Smoleński miał podczas tego wieczoru wystąpić. Dwa dni wcześniej jeszcze z nim rozmawiałam. Czekaliśmy wtedy na niego, ale on zmarł… nagle. Co prawda miał już swoje lata, ale zmarł nagle.

Wdowa po panu profesorze Macieju Smoleńskim opowiedziała mi, że zawał serca zastał go w chwili, gdy wybierał się właśnie na ten wieczór Chopinowski do siedziby IPS. To już pięć lat, jak odszedł.

On trochę chorował. Pamiętam, że ręce mu trochę drżały, ale głowę miał świetną i śpiewał do końca.

Pani Hanno, powróćmy jeszcze wspomnieniami do pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce. Powiedziała Pani, że to było wielkie przeżycie. Jak do tego doszło, że Pani trafiła w samo centrum wydarzeń?

Zupełnie przez przypadek. Dowiedziałam się o tym, że będę w tym uczestniczyła, na około siedem dni przed wizytą. Trzeba jednak zacząć od tego, że gdy Karol Wojtyła został wybrany na papieża, we Włoszech wzbudziło to bardzo wielkie zaskoczenie. Wtedy zaczął się wielki najazd dziennikarzy włoskich do Polski. I szukali osoby, która zna język włoski. A wtedy, pod koniec lat siedemdziesiątych, Polaków znających ten język prawie nie było. A ponieważ ja miałam to szczęście, że mieszkałam prawie dziesięć lat we Włoszech, studiując tam i pracując jako tłumacz, więc mnie zaangażowano. Pracowałam z dziennikarzem, który był chyba związany z tygodnikiem „L’Europeo”. Nie pamiętam szczegółów.

[„L’Europeo” był niezależnym, liberalnym tygodnikiem, który umiejętnie potrafił łączyć przekazywanie z zestawianiem wydarzeń politycznych i ze świata sztuki, nie stroniąc od kryminalno-bulwarowego sznytu, z domieszką świata rozrywki. Magazyn ukazywał się od 1945 roku, osiągając już pod koniec lat 40. XX wieku nakład 300 tys. egzemplarzy. Założycielami pisma byli Gianni Mazzocchi i Arrigo Benedetti, który jako jeden z pierwszych w Europie redaktorów i wydawców zwrócił uwagę na doniosłe znaczenie fotografii we współczesnej prasie. Jego słynne zdanie do dziś jest komentowane przez medioznawców: „Ludzie oglądają artykuły, ale czytają zdjęcia”. „L’Europeo” jako tygodnik przestał się ukazywać w 1995 roku. Później jako kwartalnik, dwumiesięcznik i wreszcie miesięcznik, że zmienioną szatą, ukazywał się od 2002 do 2013 roku. – przypomina Tomasz Wybranowski]

Interesowała go wizyta Jana Pawła II w ojczyźnie czy inne rzeczy?

On był politykiem i interesowały go bardziej sprawy dysydentów w Polsce i w ogóle raczej sprawy polityczne niż religijne. Przyjechał na kilka dni przed wizytą papieską i razem objechaliśmy sporą część Polski. Pojechaliśmy, pamiętam, do Krakowa i do Wadowic. Mieliśmy nawet wywiad z księdzem, który papieża uczył jeszcze w szkole. Pamiętam też, że we Włoszech miały odbyć się wybory bardzo niedługo po pielgrzymce Jana Pawła II po Polsce. Ten redaktor z „L’Europeo” wyjechał z Polski jeszcze przed zakończeniem wizyty papieskiej. Ale zdążyliśmy pojechać do Częstochowy i Nowego Targu.

A ta niezwykła Msza Święta, która zmieniła Polskę?

Oczywiście byłam jej świadkiem. Sławna Msza św. na placu Zwycięstwa… Wtedy. Msza z 2 czerwca 1979 roku. To jedno z największych moich przeżyć w życiu. Tak muszę powiedzieć.

Ten Włoch z „L’Europeo” wynajął apartament w hotelu Victoria. Mieliśmy widok na cały plac Zwycięstwa. I od samego rana śledziliśmy, co też się dzieje wokół miejsca, gdzie będzie odprawiana Msza Święta przez papieża. Ten redaktor prosił mnie jeszcze na pięć dni przed przyjazdem papieża Jana Pawła II, żebym kupowała wszystkie polskie gazety i tłumaczyła mu nagłówki artykułów. I nie było w nich absolutnie nic o tym, że papież przyjeżdża. Do ostatniego dnia.

Nieprawdopodobne!

Ja do dzisiaj mam zresztą „Trybunę Ludu” z tamtych dni. Jest w niej napisane, że „przyjeżdża papież”, ale to była druga albo jeszcze dalsza wiadomość. Głównie pisano o tym, że był Dzień Dziecka i coś tam o Breżniewie [Leonid Breżniew, od 1966 sekretarz generalny KC KPZR – Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, który pełnił tę funkcję do śmierci w 1982 roku – T.W.]. To była pierwsza rzecz, która go niesamowicie zaskoczyła. Dziwił się, że w polskich gazetach w ogóle nic nie ma na temat wizyty papieża. Pamiętam jeszcze, że tego dnia było bardzo, bardzo gorąco. Od rana z okien hotelu obserwowaliśmy, jak się cały tłum zbiera. Zresztą ja mam nawet do dzisiaj zdjęcia zrobione z okna hotelu Victoria. Potem to zdjęcie zostało zamieszczone w „L’Europeo”.

W pokoju hotelowym stał w rogu telewizor. W nim oglądaliśmy to, co oficjalnie przekazywała telewizja. Co innego było za oknem, a co innego w telewizji. Oni mieli zalecone, żeby nie pokazywać tłumu. Były pokazywane zdjęcia duchownych i biskupów, ale tłumu w ogóle nie pokazywali. A w Warszawie był ten olbrzymi tłum. I był taki moment – i to też było ciekawe, bo dostaliśmy wszystkie przemówienia Jana Pawła II, przygotowane wcześniej i przetłumaczone. Ale on, papież, co trochę mówił inaczej niż to, co było napisane. Nawet ten moment, kiedy zwraca się do Ducha Świętego, by zmienił oblicze tej ziemi. „Tej ziemi” to on, Jan Paweł II dodał… Tego nie było w oficjalnej homilii.

I jeszcze pamiętam moment, kiedy dziennikarze telewizyjni, którzy niby komentowali oficjalnie przebieg Mszy Świętej, w ogóle nie wiedzieli, co mówić. Bo ludzie zaczęli nagle śpiewać My chcemy Boga! Ja się pobeczałam i w ogóle nie mogłam tłumaczyć. A ten dziennikarz z Włoch co chwila pytał: „Co się dzieje? Co się dzieje?”

„Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. Słowa papieża, świętego Jana Pawła II.

To było niesamowite. Tego… Nie da się opisać. I on to tak podkreślił. Ciarki przeszły mi po plecach.

Czy podczas wizyty w Polsce udało się Pani spotkać, choć chwilę porozmawiać, pobyć z papieżem?

Nie. Ja pracowałam po prostu z dziennikarzami jako tłumacz.

Powracamy do tego, co działo się potem na irlandzkiej ziemi. Przecież także oblicze Polonii w Irlandii zmieniło się wtedy. Powstało towarzystwo Irish-Polish Society w roku 1979, roku wizyty Ojca Świętego. Czy ta wizyta papieża Jana Pawła II miała dla Polonii irlandzkiej wielkie znaczenie z perspektywy czterdziestu lat?

Miała ogromne znaczenie. Polonia irlandzka na Wyspie właściwie nie była znana. Jak powstało IPS, to na początku skupiało chyba dwadzieścia trzy osoby czy coś koło tego. Tylko tyle.

Co zaczęło się dziać wokół Irish-Polish Society? Można powiedzieć, że kamieniem węgielnym Towarzystwa Irlandzko-Polskiego jest osoba świętego Jana Pawła II.

To jest ogromne znaczenie i dziedzictwo. Towarzystwo wtedy bardzo się rozrosło. Od razu z tych dwudziestu paru członków zrobiło się ponad trzystu. Prawie z dnia na dzień kilkaset osób zapisało się do Towarzystwa. A przed samym przyjazdem papieża, jak już było wiadomo, że będzie spotkanie Jana Pawła II z Polakami, to chyba około tysiąca osób chciało wziąć w nim udział. Setki osób zaczęły szukać jakiegokolwiek związku z Polską. Pamiętam, że pewnego razu ktoś zadzwonił i powiedział, że on zawsze pali w kominku polskim węglem, więc ma polskie związki i koneksje, i też chciałby być obecny na spotkaniu z Polonią i papieżem.

Przypomnę, że obecnie prezesem Irish-Polish Society jest pani Joanna Piechota, znana z anteny Radia WNET i irlandzkiego NEAR 90.3 FM. Wspólnie organizowaliśmy wieczór poetycki podczas pierwszego Festiwalu Polska-Eire, kiedy odwiedził nas i został do końca ówczesny minister kultury Republiki Irlandii, minister stanu Aodhán Ó Ríordáin. A Pani jest honorowym sekretarzem Irish-Polish Society.

Ciągle jestem sekretarzem, ale mam nadzieję, że ktoś młodszy przejmie tę rolę i obowiązki. Ale wciąż jeszcze jestem zaangażowana na sto procent.

Pani Hanno, tak na koniec, radiowo obiecuję, że coś dobrego zrobimy z tą archiwalną taśmą z głosem Jana Pawła II.

Ja też bym bardzo chciała. Jest też na niej przemówienie Jana Kamińskiego, a przede wszystkim bardzo dużo śpiewu. Ale nie wiem, czy jest Góralu czy ci nie żal?. Jan Paweł II trochę tam żartuje. Są to takie „uwagi na marginesie” tego spotkania z Polonią, ale bardzo fajne.

To jest to, na co zwracali też uwagę dziennikarze irlandzcy w 1979 roku. Pani sobie przypomina taką scenę na lotnisku w Dublinie, kiedy Jan Paweł II łamie protokół dyplomatyczny, podchodzi do dzieci, które tam się zebrały, i żartuje z nimi, że mają dzisiaj dzień wolny, bo zamiast piątkową porą siedzieć w szkole, to witają papieża. I to wywołało wielkie zaskoczenie dziennikarzy irlandzkich, że nasz papież jest taki bliski, bezpośredni i otwarty. Ja zaś ze swej strony chcę, Pani Hanno, podziękować za to wszystko, co dla Polaków w Irlandii Pani robi. Kłaniam się nisko, dziękując za rozmowę.

Fotografie wykorzystane w artykule pochodzą z archiwum stowarzyszenia Irish-Polish Society.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Hanną Dowling pt. „Jan Paweł II zmienił oblicze nie tylko Polski, ale i Polonii w Irlandii” znajduje się na s. 6 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Hanną Dowling pt. „Jan Paweł II zmienił oblicze nie tylko Polski, ale i Polonii w Irlandii” na s. 6 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powody, dla których Imperium Wolności może upaść i jak temu zaradzić (2)/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Za czystą mamonę sprzedaliśmy swoje przekonania. Ostatecznie zaakceptowaliśmy to, że nasze kobiety noszą błyskotki wykonane przez chińskich więźniów, czekających na transplantologa.

W poprzednim odcinku opisałem powód 1., wynikający wprost z globalizacji, czyli coraz bardziej zwichniętą strukturę społeczną w USA, gdzie jedynym wygranym po stronie amerykańskiej są wielkie korporacje, a najbardziej poszkodowane – klasa średnia i niższa.

Są jeszcze dwa podstawowe powody do obawy, które dotyczą Ameryki, a zatem całego chrześcijańskiego świata:

1)     kurczenie się cywilizacyjnej przewagi na świecie i uleganie dominacji obcych na własnym terenie, czyli upadek ducha;
2)     zasypywanie amerykańskiego deficytu handlowego pustym pieniądzem i spekulacja.

Dziś zajmę się upadkiem dominacji naszej łacińskiej cywilizacji. (Nie będę się wymądrzał i wszystkich, których bardziej interesuje temat, zapraszam do lektury książki Feliksa Konecznego pod tym samym tytułem). W obecnym czasie to Stany Zjednoczone przewodzą naszej cywilizacji w świecie. Jak kiedyś Portugalia, Hiszpania, Niderlandy, Francja czy Anglia. Dlatego, opisując dzisiejszy świat, piszę głównie o Stanach.

Postawię tezę jedynie słuszną: gdyby jakiekolwiek interesy gospodarcze prowadzone przez USA i inne państwa naszego kręgu cywilizacyjnego wymagały respektowania naszych zasad w państwach-partnerach handlowych spoza naszej cywilizacji, świat byłby dziś dwa razy bardziej wolny i dwa razy bardziej bezpieczny.

W ostatnią niedzielę obchodziliśmy kolejny światowy dzień modlitwy za prześladowany Kościół katolicki w Chinach. Dlaczego modlitwy powtarzać będziemy za rok i w latach kolejnych? Bo pozwoliliśmy rozjechać komunistycznym czołgom chińskie marzenia o naszej zachodniej (= chrześcijańskiej) wolności. Łatwo powiedzieć. Komunistycznej zbrodni na placu Niebiańskiego Spokoju nie mogliśmy zapobiec jako Wolny Świat. Ale już wtedy mogliśmy przestać z nimi prowadzić interesy. Interesy, które utuczyły amerykańskie korporacje i struktury chińskich komunistów kosztem zwykłych Amerykanów i zwykłych Chińczyków. I kosztem osłabienia potencjałów naszych zachodnich państw.

Zapomnieliśmy o jednym, o najważniejszym czynniku, który z wielu barbarzyńskich plemion zasiedlających ruiny po Imperium Romanum uczynił odkrywcę i zdobywcę całego świata. Ten czynnik to chrześcijaństwo. Jednak wskazanie „czyńcie sobie ziemię poddaną” jest nierozerwalnie związane z Dekalogiem i wolnością osobistą daną każdemu przez Boga-Stwórcę.

Jest jeszcze jeden składnik tego ogólnego kontekstu – odwaga. Odwaga wynikająca z wiary w nieśmiertelność duszy i ograniczana w swej zuchwałości perspektywą Sądu Bożego.

Dopiero to wszystko doprowadziło do rozkwitu naszą łacińską cywilizację, którą nazywamy najczęściej zachodnią. I tak my, chrześcijanie, uczyniliśmy sobie ziemię poddaną. Obie Ameryki, Australię, dużą część Afryki.

A potem dopłynęliśmy do Azji i zaczęliśmy chodzić na bardzo zgniłe kompromisy. Dla wygody i pieniędzy zaczęliśmy zapominać o tym lub innym niezbędnym dla trwania całości składniku, wypaczając tym samym sens istnienia naszej cywilizacji. Najpierw pozwoliliśmy przetrwać kastom w Indiach. Temu nieludzkiemu systemowi determinującemu życie człowieka od kołyski po grób z racji urodzenia. Zakładającemu nierówność ludzi względem siebie; wbrew temu, co głosił nasz Zbawiciel.

Potem przestaliśmy nawracać nowo odkrywane ludy (narody), głosić im ewangelię, aby w końcu zaakceptować prześladowania naszych braci w wierze z tych ludów się wywodzących. Za czystą mamonę sprzedaliśmy swoje przekonania. Ostatecznie zaakceptowaliśmy to, że nasze kobiety noszą błyskotki wykonane przez chińskich więźniów, czekających na transplantologa.

Pozwoliliśmy wreszcie, w fałszywym rozumieniu tolerancji, na osiedlanie się w naszych granicach ludzi nie tylko obcych cywilizacji, ale wręcz nam wrogich (nie dotyczy polskich Tatarów J). Co rozkłada naszą cywilizację od środka.

Recepta? Nie, nie namawiam do rzezi wszystkich niewiernych i wywołania kolejnej wojny światowej. Musimy jedynie(!) wymóc akceptację naszych zasad w państwach innych cywilizacji. Tak, jak my pozwalamy na funkcjonowanie ludzi o odmiennych wartościach w naszych państwach. Nie możemy zgadzać się na prześladowanie chrześcijan w państwach islamu, hinduizmu i chińskiego komunistycznego konfucjanizmu. Nasz świat chrześcijański jest na tyle duży i zróżnicowany klimatycznie i dochodowo, że możemy przeżyć i rozwijać się bez choćby jednej chińskiej błyskotki.

To chińscy komuniści powinni się bać, ponieważ Chińska Republika Ludowa jest uzależniona od eksportu.

W roku 2019 eksport Chin wyniósł ponad 2 biliony USD, a import tylko 1,5 biliona. Przy czym nadwyżka do Stanów Zjednoczonych wyniosła aż 300 mld. I te dane chyba wystarczą, żeby zrozumieć, że to nie my od Chin, ale Chiny od nas są uzależnione.

Oczywiście nasza ręka powinna być stale wyciągnięta do zgody. Pod jednym warunkiem: uznania wolności wyznawania naszej cywilizacji i naszej wiary na terenach państw, które chcą z nami handlować. Jeśli nie zechcą, niech handlują sami ze sobą. Cofnięcie prześladowania chrześcijan i zniesienie zakazu działalności Kościoła to warunek sine qua non.

Doprowadzenie do równości chrześcijaństwa względem innych religii, w miejsce obecnych prześladowań, po tylu wiekach panowania nad lądami i oceanami, to chyba nie jest oszałamiające żądanie. Może przy okazji sami się nawrócimy?

Jan A. Kowalski

„Polonia? El país del papa Juan Pablo II!” – „Polska? Kraj papieża Jana Pawła II!” – słyszałem wielokrotnie w Ekwadorze

Papież okazał szacunek dla indiańskiej kultury, pozwalając ubrać siebie w ponczo, charakterystyczny lokalny ubiór. Na przyjęcie papieża zbudowano chosa – indiański dom ze strzechą i z suszonej cegły.

Piotr Mateusz Bobołowicz

„Polonia? El país del papa Juan Pablo II!” – „Polska? Kraj papieża Jana Pawła II!”. To zdanie słyszałem wielokrotnie w Ekwadorze i Peru, gdy tłumaczyłem, skąd jestem. Latynosi dobrze pamiętają pontyfikat św. Jana Pawła II, papieża Polaka. Był pierwszym biskupem Rzymu, który zdecydował się na wizytę w Ameryce Południowej.

Błogosławieństwo nieukończonej bazyliki

 

Posąg Jana Pawła II przed Bazyliką Przysięgi Narodowej

Przy wejściu do monumentalnej Bazyliki Przysięgi Narodowej nad wiernymi w geście błogosławieństwa wyciąga ręce posąg św. Jana Pawła II. Budowę bazyliki zapoczątkowano jako dowód zawierzenia Republiki Ekwadoru Najświętszemu Sercu Jezusa w 1883 roku. Pomysłodawcą był ojciec Julio Maria Matovelle, należący do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Początkowo prace szły źle. Od początku budowa świątyni była wielkim wyzwaniem finansowym i logistycznym. W 1895 roku władze wprowadziły specjalny podatek od soli, który w całości szedł na finansowanie robót. Prace nabrały tempa, gdy w 1901 roku przekazano nadzór nad nimi ojcom oblatom z przeorem Matovelle na czele. Główna bryła budowli została postawiona w 1924 roku, wtedy też zaczęto odprawiać tam msze. Wciąż jednak pozostało wiele niedokończonych elementów – do dziś bazylika jest oficjalnie w budowie. Lokalna legenda mówi, że gdy zostanie ostatecznie ukończona, skończy się świat – albo przynajmniej niepodległy i wolny Ekwador. 30 stycznia 1985 roku Jan Paweł II pobłogosławił jeszcze wtedy niekonsekrowaną bazylikę. Konsekracja nastąpiła trzy lata później.

Papież z wizytą u Indian

Pielgrzymka apostolska papieża Polaka zapadła w pamięć Ekwadorczyków na pokolenia. Rozmawiałem z wieloma osobami, które wspominały ją z dzieciństwa albo z opowieści rodziców. „To był wielki człowiek. Mądry papież” – te słowa zapadły mi w pamięć. Święty Jan Paweł II w Ekwadorze spotkał się z rdzennymi mieszkańcami tych ziem. 31 stycznia 1985 roku w małym, wtedy zaledwie trzydziestotysięcznym mieście Latacunga, leżącym u stóp największego czynnego Ekwadorskiego wulkanu Cotopaxi, zgromadzili się Indianie z całego Ekwadoru. Wielu z nich przybyło pieszo – ci pielgrzymowali przez wiele dni; inni samochodami, ale nawet oni musieli podróżować przez wiele godzin, często ponad dobę, by uczestniczyć w krótkim, bo zaplanowanym zaledwie na półtorej godziny spotkaniu z papieżem.

Pai Apuchic Jesucristo yupaichashca cachum! Cuyashca churicuna, ushushicuna”. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Umiłowani Synowie i Córki”. Tymi słowami w języku kiczua przywitał Jan Paweł II zgromadzonych Indian. Kiczua to największa grupa językowa spośród ludności autochtonicznej Ekwadoru. Jan Paweł II nie potraktował jednak wszystkich Indian jako jednolitej grupy. Wpisuje się to w głoszoną przez niego filozofię personalizmu i odróżnia podejście papieża Polaka od tego, które przez wieki praktykowali kolonizatorzy. „Witam bardzo serdecznie ludy Cayapa, Colorado, Otavalo, Panzaleo, Yama-puela, Cangazambi, Caranqui, Hilnaya, Carahuela, Yugulalama, Shuar, Coyane, Ashuar, Salazaca, Cañari, Saraguro, Tibuleo, Auca, a także obecne tutaj mniejsze grupy”.

Jeszcze przed przybyciem papieża na spotkanie na lotnisku w Latacunga poszczególne grupy Indian prezentowały się – nie tyle przed papieżem, co przed Ekwadorem i światem. W spotkaniu tym pokładali oni wielkie nadzieje. W czterysta pięćdziesiątą rocznicę rozpoczęcia ewangelizacji Ameryki zwierzchnik Kościoła katolickiego stanął przed rdzenną ludnością tego kontynentu i mówił o poparciu dla ich kultury, sygnalizował dotyczące ich problemy, ale także podkreślił rolę duchownych katolickich w walce o prawa Indian w historii.

„Najbardziej świadomi z Was pragną, by była szanowana wasza kultura, wasze tradycje i zwyczaje, żeby była uwzględniana forma rządów w waszych wspólnotach. To uzasadnione aspiracje, wpisujące się w ramy różnorodności wyrażania ducha ludzkiego. Może to niemało ubogacić współżycie ludzkie w ogóle wymagań i równowagi społeczeństwa”.

Papież okazał szacunek dla indiańskiej kultury, pozwalając ubrać siebie w ponczo, charakterystyczny lokalny ubiór. Całe spotkanie miało jeszcze jeden element symboliczny. Na przyjęcie papieża zbudowana została chosa – typowy indiański dom, w tym przypadku półotwarty. Jego dach pokryto strzechą, a ściany zbudowano z suszonej cegły adobe. Chosa, a w Amazonii zbudowana z drewna maloca, to w kulturze ekwadorskich Indian nie tyle obiekt mieszkalny, co miejsce spotkania w gronie bliskich. I tak przyjęli świętego Jana Pawła II rdzenni mieszkańcy Ekwadoru.

Papież ubogich

Figura św. JPII w katedrze w Cuenca | Fot. P.M. Bobołowicz

Indianie są w Ekwadorze nadal jedną z najuboższych grup społecznych. Papież podczas swojej pielgrzymki w 1985 roku odwiedził też ubogą dzielnicę miasta Guayaquil. W stolicy, Quito, spotkał się z robotnikami. A podczas ostatniej mszy w Ekwadorze dokonał beatyfikacji Mercedes de Jesus Moliny. Siostra Mercedes żyła w XIX wieku. W wieku piętnastu lat straciła matkę, z którą mieszkała po śmierci ojca, i odziedziczyła cały majątek. Gdy ukończyła 21 lat, wszystkie swoje dobra przeznaczyła na pomoc biednym i poświęciła się pracy w sierocińcu. Poczuła wtedy też powołanie do życia konsekrowanego i odrzuciła propozycję małżeństwa, postanawiając poświęcić swoje życie Jezusowi. W 1870 roku wraz z jezuitą ojcem Domingo Garcíą udała się do Amazonii, by ewangelizować Indian Shuar. W 1873 roku, dziesięć lat przed śmiercią, doprowadziła do ufundowania zgromadzenia Sióstr Świętej Marii Anny od Jezusa z Paredes. Święta Maria Anna przez całe życie była inspiracją dla duchowej drogi i aktów miłosierdzia błogosławionej Mercedes.

Nuestra Señora de Czestochowa

Na północy miasta Guayaqil nad Pacyfikiem stoi nieduży kościół, otoczony wysokim płotem. Nie udało mi się do niego dostać – przybyłem tam nie w porę; tego dnia brama była zamknięta. Kościół ten od razu zwróci uwagę każdego Polaka swoim nietypowym jak na Amerykę Południową wezwaniem: Iglesia de Nuestra Señora de Czestochowa – Kościół pw. Matki Bożej Częstochowskiej. Został on wzniesiony w 1981 roku jako wotum dziękczynne za ocalenie życia Jana Pawła II po zamachu na jego życie. Gdy ówczesny arcybiskup Guayaquil Bernardino Echeverría dowiedział się o wydarzeniach 13 maja na placu Świętego Piotra, zaczął modlić się do Matki Bożej Częstochowskiej, patronki Polski, kraju pochodzenia Karola Wojtyły, i obiecał wybudować kościół pod jej wezwaniem, jeśli papież przeżyje. W 1994 roku Echeverría został wyniesiony przez Jana Pawła II do godności kardynała. W 1985 roku papież Polak odwiedził kościół, gdzie modlił się przed kopią obrazu z Jasnej Góry. Dziś przed świątynią stoi pomnik świętego Jana Pawła II, a jego wizerunek jest także uwieczniony na płaskorzeźbie ołtarza.

Święty Jan Paweł II jest ciągle obecny w sercach i pamięci Ekwadorczyków. Znają go praktycznie wszyscy, a jego wizerunek pojawia się w różnych miejscach. Czasem się go można spodziewać – jak figury Jana Pawła II w katedrze w Cuenca, którą odwiedził podczas pielgrzymki. Czasem zaś można natknąć się na niego w niespodziewanych miejscach. „El papa viajero – papież podróżnik” – plakat opatrzony takim napisem znalazłem chociażby wiszący przy kasie jednej z restauracji. Mały element polskości w sercu odległego kraju – pozornie mały, a jednak w dużym stopniu kształtujący odbiór całego narodu przez drugi naród, kilkanaście tysięcy kilometrów od Wadowic.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „El papa viajero – Papież-podróżnik w Ekwadorze” znajduje się na s. 12 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „El papa viajero – Papież-podróżnik w Ekwadorze” na s. 12 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego