Thordis Gylfadottir i Arkadiusz Mularczyk na otwarciu Ambasady Islandii w Warszawie | Fot. PM Bobołowicz
Polska stanęła na wysokości zadania po 24 lutego. Umocniła swoją pozycję na arenie politycznej. Teraz naszym zadaniem jest jeszcze bardziej pogłębić wzajemne relacje i wykorzystać je dla siły dobra.
Thórdís Kolbrún R. Gylfadóttir, Piotr Mateusz Bobołowicz
Islandia jest stosunkowo małym krajem. Jaka jest wasza pomoc dla Ukrainy w tej sytuacji?
Islandia ma niewielką populację, liczącą 370 000 osób. To państwo bez armii, bez prawdziwej broni. Są więc granice tego, co możemy zrobić. Ale pomagaliśmy, udzielając pomocy humanitarnej za pośrednictwem ONZ, poprzez Czerwony Krzyż, jak również udzielając wsparcia budżetowego za pośrednictwem Banku Światowego. We wczesnych dniach wojny pomagaliśmy także przyjaciołom i sojusznikom, którzy chcieli wysłać broń na Ukrainę.
Nie mamy żadnej broni do zaoferowania, ale mieliśmy samoloty transportowe. Były problemy z wysłaniem broni, ponieważ brakowało samolotów. Więc zaoferowaliśmy i zapłaciliśmy za pomoc przy lotach towarowych. To było ważne wsparcie logistyczne i coś, czego dotąd na Islandii nie robiliśmy. Po raz pierwszy udzielamy teraz także wszelkiego rodzaju wsparcia związanego z wojskiem. Wysłaliśmy pojemniki z ciepłą odzieżą – islandzką odzież, obuwie i inne rzeczy, które mają fundamentalne znaczenie dla żołnierzy, aby na przykład mogli używać broni. Nie mogą przecież zamarzać. Staraliśmy się wykorzystać każdą okazję, jaką mogliśmy znaleźć. Prowadzimy również z przyjaciółmi i sojusznikami projekt rozminowywania, szkolenia na Litwie i tak dalej. Trzeba przejawiać inwencję.
Z drugiej strony bardzo ważne jest również, i to chcę podkreślić, że nasza odpowiedzialność polega również na zabieraniu głosu. Odkąd przyszłam do ministerstwa, mówię o wartościach.
Powiedziałabym, że spoczywa na nas wielka odpowiedzialność za mówienie o wartościach, wyrażanie głośno tego, co należy powiedzieć. I widać po Ukrainie i po słowach samego Zełenskiego, jak wiele znaczą i ile mocy mogą dać słowa. Wy też widzicie, że ostatecznie ta wojna dotyczy wartości. To są wartości, których Putin tak się boi i nie chce, aby jego sąsiedzi wybrali tę ścieżkę.
I taka jest również nasza rola; zdecydowanie mamy swoją rolę do odegrania. Każdy ma swoją rolę do odegrania. Rozumiemy też, że Islandia, z powodu tego, że jesteśmy malutkim narodem gdzieś na północy, bez armii, nie ma szans w świecie Putina. Więc ich walka naprawdę jest naszą walką.
Jak Pani myśli, jak i kiedy skończy się ta wojna?
Gdybym to wiedziała! Jedyne, co wiem, to to, że Ukraina musi wygrać. I że musi wygrać na własnych warunkach. To naprawdę nic nie znaczy, mówić o pokoju bez sprawiedliwości, mówić o negocjacjach pokojowych, jeśli nie możemy się zgodzić co do faktu, że Ukraina jest suwerennym, niezależnym krajem, który ma swoje granice i że nie można ich zmienić. Zełenski wypowiedział się bardzo wyraźnie Jesteśmy im winni stać przy nich tak długo, jak jest to potrzebne.
Nie wiem więc jak i nie wiem kiedy; wiem tylko, że Ukraina musi wygrać i musimy Ukraińcom pomóc, aby mogli to zrobić, wspierając ich uzbrojeniem, udzielając wsparcia finansowego, humanitarnego i wszelkiego innego rodzaju wsparcia, którego potrzebuje.
Wróćmy do Polski. Jaki jest obecny stan stosunków między Islandią a Polską?
Mamy bardzo dobre, silne i głębokie relacje między Islandią i Polską, oczywiście dlatego, że ponad 20 000 Polaków mieszka na Islandii. Mamy tu islandzkie firmy z wybitną polską kadrą inżynieryjną, technologiczną i inną. Mamy silne więzi kulturowe.
I kiedy ma się tak ścisłe relacje międzyludzkie, to jest oczywiście wiele potencjalnych korzyści, które łatwo można uzyskać, gdy ma się ambasady w obu krajach. Również pod względem politycznym. Polska naprawdę stanęła na wysokości zadania po 24 lutego. Udzieliła ogromnej pomocy. Umocniła swoją pozycję na arenie politycznej. Jesteśmy też silnymi sojusznikami w ramach NATO. Teraz naszym zadaniem jest jeszcze bardziej pogłębić wzajemne relacje i wykorzystać je dla siły dobra, zarówno dla Ukrainy, jak i dla innych. (…)
Wasza gospodarka jest bardzo silna. Jesteście bardzo bogatym krajem, bardzo drogim dla turystów z Europy. Jaka jest tajemnica tego sukcesu?
Myślę, że składa się na to wiele rzeczy. Mamy wolny rynek. Jesteśmy związani bardzo bliską współpracą z innymi narodami. Eksportujemy produkty naszego przemysłu rybnego, nasze aluminium, produkty przemysłu energochłonnego, usługi turystyczne. Nasz sektor innowacji, w który inwestujemy, staje się coraz większy. Mamy przykłady współpracy w tej dziedzinie między Islandią a Polską. Ludzie na Islandii są pracowici. Wielu z nich to Polacy. Nie moglibyśmy prowadzić na przykład naszego sektora turystycznego, innych też, bez ludzi z Polski, którzy zdecydowali się zamieszkać na Islandii. Powtórzę więc, że jest wiele elementów, które składają się na ten obraz.
Owszem, życie na Islandii jest drogie, ale pensje także są wysokie. Więc idzie to w parze. Jesteśmy bogaci w zasoby odnawialne, ale mieliśmy również szczęście zarządzać nimi dość mądrze, zarówno rybołówstwem, jak i sektorem energetycznym. Postawię również tezę, że dzieje się tak dlatego, że cenimy wartości.
Jesteśmy naprawdę wolnym społeczeństwem demokratycznym, które szanuje prawa człowieka. A kiedy ma się otwarte umysły, są większe szanse na ludzi, którzy potrafią znaleźć rozwiązania wyzwań, przed którymi stoimy. Jeśli nie jest się wolnym, bardzo trudno jest być kreatywnym. My jesteśmy bardzo kreatywnym społeczeństwem, a kreatywność jest bardzo ważna dla każdego społeczeństwa.
Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Thórdís Kolbrún R. Gylfadóttir, minister spraw zagranicznych Islandii, pt. „Ta woja toczy się o wartości”, znajduje się na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.
Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Thórdís Kolbrún R. Gylfadóttir, minister spraw zagranicznych Islandii, pt. „Ta woja toczy się o wartości”, na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023
Ludzie, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.
Miłosz Adam Kuziemka
Pandemia aborcji
Historia
Aborcja to największe w historii świata LUDOBÓJSTWO. Wprowadzony w Polsce prawny, jednoznaczny zakaz aborcji może być tą iskrą, która zmieni prawo na świecie. W ślad za tym zmieni jego obraz.
Dlaczego piszę o aborcji? Ponieważ to temat społecznie i ciekawy, i ważny. A jako karateka wiem, iż kodeksowo „sprawy wielkiej wagi powinny być traktowane lekko” i z „czystym umysłem”. Po chwili refleksji oraz analizie dostępnych powszechnie źródeł siadam i piszę. Piszę z właściwą uwagą, należytą starannością, jednak na tyle lekko, aby nie zanudzić odbiorcy.
Genezy aborcji w XX w. możemy upatrywać w antyrodzinnej polityce będącej częścią agendy władz bolszewickiej Rosji, komisarz ludowej ds. społecznych Aleksandry Kołłontaj oraz Gieorgija Batkinsa, odpowiedzialnego za wydanie broszury Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim. Tworzone ówcześnie komuny oparte na wojennych, rewolucyjnych sierotach formowane były w ramach eksperymentu społecznego, gdzie systemowo forsowano programowe współżycie nieletnich, częste zmiany partnerów, a jego celem było wyekstrahowanie stosunku płciowego z kulturowych, głównie moralnych zależności, zredukowanie jego istoty do czystej fizjologii. Efektem ubocznym stała się zwiększona liczba niechcianych ciąż, a w konsekwencji i aborcji. Należy przy tym zauważyć, że Rosja jako pierwszy kraj zalegalizowała w 1920 r. aborcję; wcześniej, bo w 1917 r., również instytucję korespondencyjnego rozwodu, przy czym nie było obligatoryjne informowanie o tym fakcie współmałżonka. Był to więc swoisty delikt z punktu widzenia dzisiejszego prawa cywilnego, pozbawiano bowiem obywateli przysługującego im prawa weta, czy choćby instytucji mediacji. Koszt społeczny wynikający ze skali zabiegów przerywania ciąży doprowadził jednak Stalina w 1926 r. do zmiany decyzji i częściowego odstąpienia od pryncypiów rewolucji seksualnej. Jest to dziś przedmiotem badań i tematem powstających w Federacji Rosyjskiej naukowych opracowań.
Od początków ZSRR możemy mówić o ścisłej współpracy niemiecko-radzieckiej w sprawie rewolucji seksualnej. Specjaliści Republiki Weimarskiej szkolili bowiem bolszewickie kadry, a po dojściu Hitlera do władzy część z nich wyemigrowała na stałe do USA, tworząc – jako ambasadorzy zmiany – podwaliny pod projektowaną rewolucję obyczajową 1968 roku.
Przyczyniły się do tego: Sex-Pol Wilhelma Reicha, Instytut Seksuologiczny Magnusa Hirschfelda etc. Od tego momentu możemy mówić o globalnym „marszu przez instytucje” oraz o zseksualizowanym, wyemancypowanym z kulturowych paradygmatów proletariacie zastępczym, który w rewolucyjnym czynie zastąpił klasę robotniczą.
Aby lepiej zrozumieć problem, warto na kazus aborcji, poza kontekstem historycznym, spojrzeć także z perspektywy społecznej, a więc kulturowej, religijnej oraz prawnej.
Kultura i społeczeństwo
Krzysztof Karoń, osobowy fenomen społeczny zauważa, że „nawet jeśli do czegoś mamy prawo, nie oznacza z automatu, iż nam się to należy. Po prostu musi być nas na tę rzecz, usługę czy przywilej stać”. Nie dotyczy to wszakże procederu aborcji, wpisanego w postulowaną przez lewicę obronę tzw. praw człowieka. Nie rozumie tego cywilizacyjnego paradygmatu lewa strona sceny społecznej czy politycznej naszego społeczeństwa. Co gorsza, kwestia owych praw nie jest również przedmiotem wnikliwej analizy, czy nawet poszerzonej o wyczerpanie tematu debaty publicznej. Obie zantagonizowane względem siebie strony artykułują natomiast własne racje i… odwracają się na pięcie.
Z pomocą przychodzi amerykański psycholog, Jonathan Haidt. W ślad za jego badaniami społecznymi, w których analizował paradygmaty moralne różnych cywilizacji, zdefiniował on rodzaje i genezy linii społecznych podziałów. Haidt zauważył, iż umowną lewicę i prawicę między innymi dzieli kwestia postrzegania świata w kontekście moralności, rozumienie samej moralności.
Krótko mówiąc, amerykański naukowiec zauważył, iż moralność reguluje znakomicie szerszy zakres postępowania u osób o prawicowych poglądach niż u tych o poglądach lewicowych. Stanowi to nie tylko źródło rozbieżności w ocenach moralnych aborcji, ale i jest przyczyną innych „wojen kulturowych” toczonych w globalizującym się do niedawna świecie.
Przedmiotowy spór rozbija się o inną percepcję rzeczywistości, prawica bowiem postrzega aborcję jako moralnie naganną i dotyczącą wszystkich ludzi, lewica natomiast jako sferę prywatną, obszar jednostkowych, personalnych decyzji. W tym obszarze nie ma wspólnego mianownika i kwestia wypracowania konsensusu rozbija się u oponentów o brak ich wiedzy w tej dziedzinie, przede wszystkim o omówioną wyżej różnicę. Wykorzystują tę sytuację architekci destrukcji miru społecznego, działając na rzecz antagonizowania grup społecznych, a przeciwko konstruktywnej w tym obszarze edukacji, i służy zapewne osiąganiu ukrytych celów społecznych i politycznych.
Jak wygląda ten spór? Stawia się kwestię zasadniczą – ludzkie życie – obok kwestii drugorzędnych czy trzeciorzędnych, będących pochodnymi instytucjonalnych czy systemowych dysfunkcji państwa. Mowa o niewystarczającej w stosunku do oczekiwań poziomie prenatalnej opieki, wielkości państwowego, socjalnego wsparcia rodziców czy samotnych matek rodzących niepełnosprawne dziecko, etc. Prawica w tym wypadku mówi o mieszaniu porządków, braku standaryzacji, amoralności czynu aborcji, lewica natomiast o uzasadnionych okolicznościach i prawie do decydowania o własnym losie. Wszystko z uwagi na inaczej postrzeganą i rozumianą moralność.
Ten prowadzony dziś już na ulicy spór wpisany jest w demokratyczny ustrój, w którym co do zasady personalna odpowiedzialność za własne decyzje i czyny jest niejednokrotnie rozmywana w grupowej odpowiedzialności. Naszą budowaną od 2005 roku demokrację charakteryzuje ponadto socjalistyczny sznyt, który rozbudza chroniczne, nielimitowane zdrowym rozsądkiem oczekiwania.
Tak więc, wierząc w religię św. Demokracego oraz iluzję opiekuńczości socjalizmu, siły lewicowe, bazując na swym hedonistycznym punkcie widzenia, od chronicznie niewydolnego socjalnego państwa żądają więcej… socjalnych rozwiązań.
Problem w tym, iż kolejne zaciągane instytucjonalnie zobowiązania i realizacja postulatów wcale nie gwarantują, że lewica odstąpi od swoich roszczeń co do prawa do mordowania nienarodzonych. Widać to choćby po reakcji środowiska na makiaweliczną, bazującą zapewne na sondażach próbę znalezienia konsensusu przez Prezydenta RP czy dalszej obstrukcji elementarnej podstawy demokratycznego ustroju – debaty (choćby przez wypraszanie ze swych konferencji dziennikarzy państwowych mediów). To symptomatyczna sytuacja; znamy z historii kazusy upadłych socjalistycznych państw, powinniśmy widzieć z tej perspektywy determinizm sytuacji, w której się znaleźliśmy. Niestety, jak do tej pory stać nas jedynie na refleksję, ale nie na działanie. Jeśli już, to na reakcję post factum.
„Już w starożytności Platon zaobserwował istotną cechę ochlokracji: opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, więc natrętne odwoływanie się do wyników sondaży może być niezgodne z jej interesem. Współczesny myśliciel Ortega Gasset rozwinął tę opinię: żądania mas nie odnoszą się do żadnego systemu wartości, a ich roszczenia zawsze są nieograniczone”. Tak o kuchni demokratycznego samostanowienia pisze Ryszard Okoń, ekspert KRRiT („Nadchodzi totalitaryzm!” R. Okoń, „Kurier WNET” 42/2017). Zauważa on, iż racjonalne, jednostkowe wybory, po ich zsumowaniu i wyciągnięciu wypadkowej nie muszą być racjonalnymi dla głosującej demokratycznie, czy jak w omawianym przypadku – protestującej gremialnie grupy. Widać to co do zasady po każdych parlamentarnych wyborach, widoczne jest także teraz w rozdźwięku populacji protestujących, jaki powstał po zdefiniowaniu politycznych w swym wyrazie postulatów liderek Strajku Kobiet. Grupa protestujących znacząco uszczuplała, jednocześnie przybierając formułę kilku instytucjonalnych centrów.
„W interesie wspólnoty jest, aby jej potrzeby były formułowane i realizowane z wykorzystaniem intelektu (aut. – logiki oraz wartości), poprzez umiejętność gromadzenia i kojarzenia faktów oraz przy zdolności wyciągania logicznych wniosków. Opinia zbiorowa w żaden sposób nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.
Masy ludzkie samoistnie nie upomną się o jakikolwiek interes wspólnoty ani o pluralizm w przekazach medialnych, bo masy nie odnoszą się ani nie bronią żadnych systemów wartości. Co najwyżej potrafią artykułować żądania »chleba i igrzysk«” (jw.). Jak podkreśla Okoń, powyższe zauważył już Platon, a udowadniają dziś feministki, domagając się „wolnej aborcji, wolnej edukacji”. Finalnie – emancypacji z wszystkiego, co kojarzone jest z przez nie z patriarchatem, a więc odpowiedzialnością mężczyzny za potomstwo, formowaniem własnych dzieci poprzez przedstawienie siebie jako osoby stworzonej na obraz i podobieństwo Stwórcy, Boga OJCA.
Okoń zaznacza, iż „antyintelektualizm tłumu i nadmiar używania sondaży powoduje kolejny problem: deprecjonowanie, wypieranie z przestrzeni publicznej opinii autorytetu. Powstaje pustka nierealizowanej potrzeby społecznej, więc miejsce osoby rozumnej zajmuje celebryta. Mediom wystarcza popularność przekazu i celebryta ma dla nich jeszcze tę dodatkową »zaletę«, że jest łatwy do wykorzystywania do innych celów” (jw.). Media stanowiące w demokracji nieformalną swoistą „czwartą władzę” posługują się celebrytami instrumentalnie, forsując cele grup lobbystycznych czy właściciela. Wkładając w cały zafałszowany przekaz tak tworzonej publicystyki szczyptę obiektywnej prawdy, uwiarygadniają przekaz jako pluralistyczny, podczas gdy wciąż zalewa nas zmasowany, podprogowy przekaz będący czystą manipulacją. To tu ma swe źródło kreowanie agresywnej, wulgarnej lesbijki Lempart na samozwańczego przywódcę (za progresywną semantyką – przywódczynię), gołębia nowego pokoju, ambasadorkę zmiany.
W sukurs strategii architektów nowego porządku przychodzi nasz wrodzony, intelektualny hedonizm. Prof. Andrzej Zybertowicz określa go mianem „postawy skąpca poznawczego”, a cechuje się on naturalną potrzebą pozyskiwania informacji o świecie w bezrefleksyjny, w możliwie najniższy kosztowo, energetycznie sposób. Z kolei paradygmat inteligencji emocjonalnej mówi, iż przekaz okraszony emocjami jest trwale zapisywany w pamięci długotrwałej człowieka.
Media, kreując publicystykę opartą na antagonizmach, naprzemiennie z programami, gdzie wspólnym mianownikiem w programowaniu odbiorcy jest ośmieszanie oponentów, uzyskują efekt synergii. Nie będący świadomym swego behawioryzmu odbiorca medialnej treści jest nią permanentnie bombardowany, uzależnia się od tej formuły prezentacji, a w konsekwencji jest skutecznie indoktrynowany.
Nie jest w stanie precyzyjnie określić miejsca i czasu, w którym przemodelowano mu strefę wartości, w tym sposób postrzegania problemu aborcji.
Młodzież, która niespełna dekadę temu odkryła Niezłomnych, Żołnierzy Wyklętych, dziś zastępuje generacja „Julek”. Młodzież, która nie pamięta prześladowanego Kościoła, a kojarzy go jedynie jako instytucję charytatywną, uwikłaną w afery homoseksualne czy pedofilskie, widząc jego instytucjonalną dysfunkcję, słabsze dziś intelektualne zaplecze, podburzona wątpliwej jakości zarządczymi decyzjami władz państwowych – w tym MEN – jest łatwa do zmanipulowania. Młodzież, poprzez smartfony odseparowała się od pokolenia JPII, samego papieża Polaka traktuje jak postać historyczną, nie będąc poddaną elementarnej formacji z powodu dysfunkcji rodziny staje się – jeśli już nie stała – łupem cywilizacyjnych ludożerców. I tak oto na naszych oczach realizuje się wielopoziomowy strukturalny kryzys społeczny, dopina się jeden z kamieni milowych procesu transformacji obyczajowej. Tym razem w Polsce, w 2021 roku.
Skoro opinia mas NIE reprezentuje interesu wspólnoty, to natrętne przedstawianie protestujących w taki sposób, by u odbiorcy wzbudzić przeświadczenie, iż stanowią oni większość, może i zazwyczaj jest niezgodne z jej interesem. Mistyczna „opinia publiczna” za pomocą technik manipulacji – a nie perswazji – zaczyna działać stadnie, w przeciwnym do wcześniejszego kierunku. Tu już tylko krok do ochlokracji, sterowanej przez nielicznych, a realizowanej karnie przez zaprogramowaną większość.
Problem z odwróceniem procesu wydawać może się syzyfowym przedsięwzięciem. Najtrudniej bowiem przekonać zmanipulowaną osobę do tego, iż została poddana manipulacji. Cały problem polega więc na zastosowaniu odpowiedniej strategii i dobraniu taktyki, by u zwolenników aborcji efektywnie dokonać procesu zmiany postrzegania świata. Wybitny psycholog, wykładowca akademicki KUL oraz ALK, dr. Paweł Fortuna zauważa, iż „dialog ma sens wtedy, gdy chęci wymiany poglądów towarzyszy gotowość do ich zmiany”.
Ulica nie zapewnia nawet marginesu na negocjacje, a na debatę oksfordzką nie ma tam raczej co liczyć. Tu liczą się emocje i agresja, behawioryzm i techniki kontrolowania tłumu.
Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na „skale” wartości. «Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?» (J 18, 23).
Proces zmiany muszą przeprowadzić specjaliści, solidnie oparci na skale umiejętności. Trzeba, jak zauważa Krzysztof Karoń, zmierzyć się z „tolerancją represywną” szkoły frankfurckiej. Chodzi bowiem o to, by metodą białej perswazji udowodnić tezę dr. Fortuny, iż „nie ten jest dobrym handlowcem, kto sprzedał lód Eskimosom, lecz ten, którego Eskimosi rekomendują jako najlepszego dostawcę lodu”.
Prawo
Najczęstszy hedonistyczny argument potencjalnych matek, dziś strajkujących gremialnie nieletnich „kobiet”, to „wolność wyboru” do popełnienia czynu zabronionego.
W opozycji do tego postulatu stoi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 21.09.2020 r. i ostatecznie definiuje kwestię spójności ustawy zasadniczej z innymi aktami prawnymi traktującymi o aborcji z przyczyn eugenicznych. Konstytucja w art. 38 (Zasada ochrony życia) stanowi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”.
Rozbieżność między prawem naturalnym – będącym w ujęciu tomistycznym pochodzenia Boskiego – a prawem pisanym co do zasady skutkuje konfuzją. Widzimy ją w setkach, jeśli nie tysiącach orzeczeń sądów, głównie w sprawach dotyczących kwestii zasadniczych, jak tu: ludzkiego życia w okresie od poczęcia do narodzin człowieka. Widzimy ją w problemie definiowania osoby „człowieka”, w gimnastyce intelektualnej różnych wykładni prawnych, niezależnie od ich rodzaju: celowościowej, literalnej, etc.
Pisząc swego czasu esej na temat mordu dokonanego na przełomie 1939 i 1940 r. przez Niemców na Polakach w Piaśnicy pod Wejherowem, skupiałem się na aspekcie ludobójstwa. Oparłem się w tym celu na Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa, a celem było uzasadnienie tezy, iż na dwa lata przed ostateczną kwestią żydowską Niemcy dopuścili się tam Holocaustu na Polakach narodowości polskiej. Ten mord spełnia bowiem kryteria prawne definiujące akt ludobójstwa; mało: Niemcy, mordując polską elitę Pomorza, próbowali zatrzeć ślady swej zbrodni poprzez spalenie ciał swych bezbronnych ofiar. Tak więc, z uwagi na wypełnienie znamion czynu zabronionego oraz kryteriów definiujących akt ludobójstwa (w tym międzynarodowym aktem prawnym) – przynależność do elity, a więc części społeczności – mord w Piaśnicy jest ludobójstwem. Z uwagi na całopalną ofiarę Polaków – spełniona jest druga z przesłanek, definiująca Shoah – Holocaust.
W przypadku omawianego tu aspektu aborcji po raz drugi chciałbym posłużyć się ww. dokumentem.
Uchwalona w 1948 r., a zatwierdzona przez ówczesnego Sekretarza Generalnego PZPR, Prezydenta RP Bolesława Bieruta (sic!) Konwencja ws. zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa stanowi, iż każdy akt służący przerywaniu ciąży, którego celem jest zniszczenie w całości lub części społeczeństwa, jest ludobójstwem.
Przytoczę tu brzmienie art. 2 punkt d Konwencji, aby rozwiać wątpliwości, iż w świetle nieprzestrzeganego do niedawna w Polsce prawa każda aborcja jest ludobójstwem. Artykuł II brzmi: „W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”. Jego podpunkt d mówi o „stosowaniu środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy”.
Kwestia całkowitego zakazu aborcji jest sprawą ważną, a zarazem arcyciekawą społecznie. Zadanie właściwej interpretacji oraz wykładni zapisów tego aktu prawnego zapewne stanie się niebawem przedmiotem wielu analiz prawnych. Zamierzam bowiem złożyć do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, stosownym organom władzy powierzyć sprawę zbadania jakości przestrzegania prawa w obszarze przewidzianym ww. konwencją.
Spoglądając na zapisy, widzę tu kilka istotnych kwestii, o które potencjalni oponenci takiej jak moja interpretacji zapisów Konwencji mogą próbować toczyć walkę. Po pierwsze kwestia intencji, a więc „zamiar zniszczenia grup”. W tym przypadku grupę stanowią nienarodzeni, córki lub synowie obywateli RP, podejrzewani w okresie prenatalnym o chorobę, często nieuleczalną. W tym kontekście ważny będzie rodzaj wykładni prawnej użyty do analizy prawnej. Jeżeli w miejsce wykładni celowościowej zastosowanie będzie miała wykładnia literalna, oponenci mogą szukać różnic pomiędzy pojęciem narodu i społeczeństwa, dając tym samym szansę nie urodzić się tym Polakom, których rodzice nie utożsamiają się z narodem, a jedynie z polskim społeczeństwem. Innym polem potencjalnej walki może być użyte w konwencji pojęcie „środków”, etc.
Nonszalanckie niestosowanie się do prawa międzynarodowego i zapobiegania ludobójstwu jest dla mnie sytuacją bez precedensu.
Od przeszło 30 lat, od początku przemian ustrojowych kolejne władze odsuwają od siebie niewygodny temat aborcji, traktując go jak swoisty „gorący kartofel”. O ile można postawić tezę badawczą, że czynią to z pobudek koniunkturalnych, pragmatycznego dążenia do celu, jakim jest utrzymanie się u władzy, o tyle jaskrawe nieprzestrzeganie prawa świadczy o jakości moralnej „elit” III Rzeczypospolitej.
Pomimo patetycznych deklaracji działań w obszarze prawa i sprawiedliwości, aktywność władz wolnej Polski wpisuje się przynajmniej częściowo w pryncypia „wolnego”, choć zindoktrynowanego i zniewolonego „ideologią śmierci” dzisiejszego Zachodu czy świata.
„Świat popada w zamęt nie z powodu głupoty intelektu, lecz z powodu wypaczenia woli. Wiemy wystarczająco dużo, to nasze wybory są złe”. Mając na względzie słowa abp. Fultona J. Sheena, na bazie psychologicznej empiryki i wniosków będących wynikiem analiz z obszaru neuronauki, wiedząc sporo o ludzkim behawioryzmie, nie powinniśmy odstępować od walki. W naszej cywilizacji cel nie uświęca środków, niemniej mając wypowiedzianą wojnę, nie powinniśmy rezygnować z przysługujących nam norm prawa stanowionego, a tym samym dezerterować, przedkładając i uznając za nadrzędną agendę tzw. praw człowieka, a odstępować od prawa naturalnego, praw Boga.
Konwencja ratyfikowana przez Bieruta nie utraciła statusu obowiązującego aktu prawnego, a dopuszczamy się jej łamania. Dopuszczamy samą aborcję, mało: pozwalamy na bezpośrednie i publiczne podżeganie do popełnienia ludobójstwa. Nie reagujemy też na daleki od merytoryki i kulturowego standardu argument: W(***)!
Religia
Mój tekst ukazuje się po lub w trakcie wciąż trwających protestów społecznych wywołanych aktywnością (a de facto wieloletnią biernością) organów państwa w obszarze ochrony życia poczętego, orzeczeniem TK w omawianej sprawie, po świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku. Tak więc batalia z aborcją, będąc społecznie ciekawą i zarazem ważną, pozostaje wciąż aktualną sprawą. Staje się w kontekście działań biblijnego Heroda również symboliczną.
U genezy protestów leży feminizacja mężczyzn, która jest procesem przebiegającym równolegle z emancypacją kobiet. Łączną emancypacją kobiet i mężczyzn z odpowiedzialności, grzechu, pokuty, pokory.
Życie w związkach niesakramentalnych, opartych jedynie na kredycie zaufania i kredycie w banku. Seks przed ślubem. Antykoncepcja kastrująca z odpowiedzialności z jednej strony, z drugiej zwiększająca niejednokrotnie statystykę ofiar przedmiotowego ludobójstwa.
Jednym z motorów obserwowanych protestów światopoglądowych jest więc strach przed społeczną dojrzałością, a stadna ich formuła wiele może powiedzieć o strukturalnym podziale, skali i kinetyce zmian w społeczeństwie. Innym motorem napędowym protestów jest zapewne strach i krzesana z niego energia na obronę swojego równoległego z rzeczywistością świata opartego na hedonizmie. Wymienione wyżej zmienne równania na życiową ścieżkę na skróty łącznie składają się na relacje, które budujemy w oparciu o wspomniany wyżej strach i własny hedonizm, a pierwsze wyzwania w jaskrawy sposób pokazują społeczną niedojrzałość metrykalnych mężczyzn, jak i kobiet. Alternatywnie – ich problemy psychiczne, niejednokrotnie będące efektem odstępstwa od Dekalogu; kiedyś i dziś. Prawo o zakazie aborcji dotyczy wszystkich obywateli, a więc i mężczyzn. O ile nie mają oni szans zajść w ciążę, o tyle, podejmując współżycie, muszą być świadomi wszystkich związanych z tym konsekwencji. Kobiety również. Seks był i nadal powinien być dziedziną życia społecznego przewidzianego dla osób dojrzałych społecznie.
W tym miejscu warto wspomnieć postać św. Józefa, jego cechy, które mogą stanowić remedium na wyemancypowany dziś z moralności i odpowiedzialności związek kobiety i mężczyzny. Przed kilkoma dniami miałem nieprzyjemność oglądać zdjęcia figury św. Józefa w Pile, sprofanowanej w trakcie wciąż trwających protestów feministek.
Komu może przeszkadzać mężczyzna, który nie sypiał z własną żoną, a opiekował się dzieckiem, chociaż wiedział, że nie jest jego? Zapewne jedynie upadłemu i tym ryczącym na ulicach ludziom, zniewolonym seksem.
Józef swą markę osobistą zbudował już 2000 lat temu i wydaje się wprost idealnym personalnym remedium na barbarzyńskie czasy i barbarzyńskich ludzi. Wiedział bowiem, że życie nie polega jedynie na przeżyciu, że jest warte złożenia go w ofierze w imię zasad. Choćby uczciwości, odpowiedzialności, opieki nad rodziną.
Jako przedsiębiorca przyglądam się, jak malujemy dziś własne spółki na turkus, we własnych etykach CSR odkrywamy Amerykę po raz n-ty, organizujemy też czy uczestniczymy w konferencjach i seminariach z zarządzania zaufaniem… A wystarczyłoby być jak Józef. W domu i w firmie. Stać wyprostowanym, pomimo pokusy pójścia na skróty.
Analizując problem aborcji w Polsce, warto spojrzeć z perspektywy warsztatu analitycznego naukowca, księdza, który stara się rozbudowywać go na kryteriach cywilizacyjnych. Definiuje je zwięźle ks. prof. Tadeusz Guz. Zauważa on, iż
polski system edukacji wciąż nie wyartykułował najważniejszych celów edukacji, jakimi są: w aspekcie rozumu – prawda, a w aspekcie wolności człowieka – dobro.
Mając na uwadze owe filary, wiedzę o świecie powinniśmy czerpać, bazując na logice, zbudowanym na jej bazie warsztacie analitycznym oraz regulujących go wartościach moralnych, które nie podlegają relatywizacji, a odstępstwo od nich – racjonalizacji. Brak takiego spojrzenia na analizowaną rzeczywistość wyrzuca poza orbitę cywilizacyjną, prowadzi do tego, co obserwujemy na Zachodzie – do stępienia sumień. Tam moralność stanowiącą komplementarną składową cywilizacyjnego spoiwa zastąpiono etyką, która występować może w tysiącach odmian. Każda wygodnie dobrana przez każdą osobę, grupę zawodową czy społeczną.
Konstytucja Rzeczypospolitej chroni życie wszystkich ludzi, niezależnie od tego, na jakim etapie rozwoju się oni znajdują. Warto tu podkreślić, że równanie na godność ludzką nie zawiera w sobie zmiennej czasowej.
Innymi słowy: człowiekiem się jest, czy od zapłodnienia minęła godzina, czy też jest się 100-letnim staruszkiem, który z uwagi na demencję nie jest w stanie wyartykułować choćby jednego zdania. Po prostu nie przerywajmy ciąży, a po dwudziestu latach będziemy mogli się z zygotą spierać na argumenty, niejednokrotnie dostając przy tej okazji merytoryczny wtedy łomot. A jeżeli będzie chora lub umrze – to nauczy nas prawdziwej miłości i pokory.
Polityka
Lata bierności po odejściu JPII skutkują starciem liberalnego Goliata z konserwatywnym Dawidem. Na naszych oczach ścierają się płyty tektoniczne postępowego i opartego na wartościach katolickich świata. Nie liczą się wartości, a cel. I ten rewolucyjny cel uświęca też środki. Łamane są więc traktaty, tylnymi drzwiami implementowane są sprzeczne z kanonami łacińskiej cywilizacji rozwiązania. W Europie widać to choćby w próbie narzucania rozbieżnego z traktatami akcesyjnymi redystrybuowania środków finansowych w oparciu o ocenę „praworządności”, łącznie z szantażem finansowym, wojną narracyjną, stosowaniem różnych socjotechnicznych tricków z najważniejszą: medialną manipulacją, prowadzącą do indoktrynacji mas. To właśnie temu służyły działania mające na celu zdyskredytowanie Polski i Polaków czy Węgier i Węgrów, ich suwerennych i legalnych wewnętrznych decyzji w ramach UE. Kamieniem milowym było odejście od nicejskiego porządku na rzecz lizbońskiego; teraz w ramach lizbońskiego większość lewicowa próbuje pozbawić zdania odrębnego te państwa, których rządy choćby deklarują prawicową zarządczą linię. Zmienia się też kinetyka tego procesu.
Nie chodzi o wartości, bo na płaszczyźnie merytorycznej wartości broniłyby się same. Chodzi o władzę i dominację, do której droga wiedzie poprzez skrzyknięcie się sił nurtu liberalnolewicowego, wspólną ich aktywność dla zainstalowania na miejscu niepokornych władz ich lewicowych homologów, skłonnych od ręki narzucić wszystkim swobodny dostęp do zabiegu aborcji jako komplementarnej wartości tzw. praw człowieka. Metodyka jest widoczna i można pokusić się o zgrubne jej opisanie jako metodę „ulica i zagranica” czy makiaweliczne fałszerstwa wyborcze w USA w celu utorowania drogi liberałom. Walka odbywa się na wielu płaszczyznach, bez poszanowania prawa. W związku z powyższym proces destrukcji miru społecznego należy postrzegać w kategoriach multidyscypliny, gdzie skoordynowane działania skutkują pojawieniem się efektu synergii, a dalej swoistej „masy krytycznej”, czyli przesilenia, anarchii, a w finale – cywilizacyjnego upadku.
Sporu o aborcję na płaszczyźnie wartości prowadzić nie ma sensu, bo choć wartości są przedmiotem sporu, oponentom przyświeca inny cel. Cel w postaci realizacji rewolucyjnej anihilacji oponentów i zastanego porządku.
Warto, walcząc w procederem aborcji, z całą stanowczością korzystać z instrumentów prawnych, pokusić się o przeniesienie sporu w obszar analizy prawnej tych aktów, które nakazują pełną ochronę nienarodzonych. Warto w tym samym czasie działać też na innych polach, szukając tu efektu synergii, przejmować inicjatywę, realizując szkicowane, wariantowe strategie, a w ich ramach wymiernie skuteczne taktyki. Nie chodzi bowiem o to, by prowadzić walkę, ale o wygraną. Wygranie sprawy aborcji bez moralnego faulu. Ma to taktyczne uzasadnienie: nie można, będąc laikiem sportowym, oczekiwać sukcesu i wchodzić do bokserskiej walki z zawodowym bokserem, ponadto każde użycie niedozwolonej prawem siły skutkuje natychmiastową dyskredytacją w oczach obserwatorów i sędziów. Dlatego z całą stanowczością należy rekomendować wzmożenie wysiłków i pracę na rzecz formowania młodych ludzi, aktywność w obszarze medialnego „marketingu prawdy”, a jednocześnie prowadzenie batalii prawnej i w miarę możliwości procesu zmiany u zindoktrynowanych ideologią śmierci zwolenników aborcji.
Gdy III Rzesza przegrała II wojnę światową, doszło do osądzenia niemieckich ludobójców i ich stronników przed trybunałem w Norymberdze. Gdy krwiożerczy reżim Pol Pota w Kambodży upadł w 1979 roku, Czerwonych Khmerów sądzono za ludobójstwo. Przegranego Slobodana Miloszewicia postawiono przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Kto oskarżał Hermana Goeringa i innych niemieckich masowych morderców podczas procesów norymberskich? Amerykanie, Brytyjczycy, ale i Sowieci. Tacy jak generał Roman Rudenko czy sowieccy prokuratorzy, których sumienia były wyemancypowane z moralności, a ręce zbrukane krwią większej ilości ofiar niż Goeringa. Historię piszą zwycięzcy – powiedział Józef Stalin. Miał rację. Na dziesięciolecia ustalił narrację, prawa. W Polsce po 1989 roku nie skazano żadnego z czołowych komunistycznych zbrodniarzy.
W Polsce na upadku ustroju najlepiej wyszli komuniści i zaakceptowani przez nich negocjatorzy, uwłaszczając się na narodowym majątku, podczas gdy oponentów „Magdalenki” spotykał ostracyzm, niekiedy wykonywane były „samobójstwa”. Zapewne dlatego, że w Polsce sukcesy święci ideologia materializmu, nihilizmu, ponieważ wciąż wykonuje się aborcje.
Konkluzja
Najnowsze badania społeczne prof. Piotra Świlińskiego pokazują hierarchię wartości dzisiejszych Polaków. O ile jeszcze dwie, trzy dekady temu za najważniejsze uznawano rodzinę, miłość czy przyjaźń, to dziś panuje, jak to określa prof. Marek Jan Chodakiewicz, dyktatura przyjemności. Piramida potrzeb Polaków wygląda następująco: 1. Zdrowie 2. Wygoda 3. Konsumpcja 4. Rozrywka.
Wygląda znajomo? Czy jest to dla Państwa przerażające, czy też naturalne?
Chrońmy prawdę opartą na piątym przykazaniu Dekalogu, to bowiem prawda najwyższa, bo Boska. Zadbajmy o spójność prawa stanowionego z prawem Boskim. Zadbajmy o dochowanie wieczystego ślubu: „Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady! Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym. Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu. Lud mówi: Królowo Polski – przyrzekamy!”
Prawo Boskie nie ogranicza nas, a chroni. Widać to z perspektywy 2000 lat, nie widać natomiast z perspektywy 1948, 1997, 2020 roku, a więc czasu, odpowiednio: ratyfikowania przedmiotowej Konwencji, utworzenia konstytucji RP oraz przeprowadzonych szacunków co do skali rzezi nienarodzonych.
Liczba ofiar aborcji liczona od lat 50. ubiegłego wieku to już nie rzeka, nie morze, a ocean niewinnej krwi. Różne szacunki mówią o 1,514 do znacznie ponad 2,515 mld ofiar tego procederu. O biznesie handlu „mięsem” abortowanych ludzi, liczonym na miliony euro, mówi z kolei publicystka Małgorzata Wołczyk: o 100 tys. ofiar rocznie tego procederu, o 250 kg szacowanego w skali roku, wysyłanego producentom kosmetyków „mięsa” tylko z jednego centrum aborcyjnego.
„Na to Jezus mu rzekł: »Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. Tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie«” (Mt 17–19).
Powyższe wersety z Ewangelii Mateusza nie powinny dawać nam powodów do składania broni. Do projektowania zmiany świata w oparciu o słupki sondaży, o makiaweliczny, polityczny pragmatyzm. Skoro od dwóch tysięcy lat żyjemy w pełni, mało: posiadamy pisemną gwarancję zwycięstwa, nie powinniśmy grzeszyć głównym grzechem lenistwa, tylko czynnie zabrać się za obronę piątego przykazania Dekalogu. A o wsparcie prosić św. Józefa i miliardy abortowanych do tej pory DZIECI.
Artykuł Miłosza A. Kuziemki pt. „Pandemia aborcji” znajduje się na s. 12–13 marcowego „Kuriera WNET” nr 81/2021.
Marcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Cicha wielomilionowa większość nie akceptuje moralnie nagannych teorii i próby wywrócenia społecznych reguł funkcjonowania rodzin, społeczeństwa i państwa. Ale nie widać jej i nie słychać.
Marian Smoczkiewicz
Refleksja na Święta i koniec roku
Kończący się rok 2020 nie nastraja zbyt optymistycznie. Każdy człowiek ma swoje radości i smutki, które go dotykają w życiu, niezależnie od zamożności, pozycji zawodowej, zdrowia, relacji rodzinnych itp. Są też problemy dotyczące pewnych grup społecznych, narodów, a nawet cywilizacji. To nie są sprawy obojętne dla jednostki ludzkiej i silnie wpływają na jej dobrostan i tak ważne poczucie bezpieczeństwa.
Ten rok był i jeszcze jest bardzo obfity w różne wydarzenia o charakterze globalnym. Z początkiem roku 2020 pojawiła się infekcja wirusowa COVID-19, u nas znana bardziej pod nazwą koronawirusa. Decyzją Światowej Organizacji Zdrowia dostała status pandemii, czyli infekcji o ogólnoświatowym zasięgu. To spowodowało decyzje większości rządów o nałożeniu na większość dziedzin życia restrykcji o niespotykanej dotychczas skali. Objęły możliwości przemieszczania się, spotykania się, nawet handlu. Zamknięto restauracje, bary, większość hoteli, muzea, kina, teatry oraz kościoły. Zabroniono organizowania spotkań towarzyskich i rodzinnych typu śluby czy pogrzeby. Zamknięto stadiony sportowe, ośrodki rekreacji, sanatoria. Szkolnictwo podstawowe i wyższe, jak i wiele zakładów pracy czy urzędów przestawiono na tryb zdalny, czyli tzw. online. Trudno wszystkie zmiany roku 2020 wymienić, ale to, co się stało, w sposób zasadniczy odbija się na naszym indywidualnym życiu i samopoczuciu.
Nie wiemy jeszcze, jaki te restrykcje przyniosą skutek i czy koszt tego przedsięwzięcia nie przerośnie uzyskanych wyników. Na razie znosimy ograniczenia, a inni, mniej szczęśliwi, doświadczają zakażenia i związanych z tym cierpień.
Epidemie różnego typu trapiły ludzkość na przestrzeni wieków i są ściśle związane z naszym bytem. Śmiertelne żniwo dawnych epidemii jest nieporównywalne z obecną sytuacją. Niegdyś wymierały całe miasta, tylko nieliczni przeżywali. Obecnie mamy większą wiedzę o naturze zarazka i możemy się przygotować na jego zwalczanie, choćby przez szczepionki. Epidemia jest plagą, której, jak widać, nie zawsze możemy zapobiec, podobnie jak innym zjawiskom natury w postaci huraganów, powodzi czy pożarów. Są one niezależne od nas, trzeba się z nimi zmagać i na podstawie posiadanej wiedzy, doświadczenia i możliwości łagodzić ich negatywne skutki.
Jednak są inne globalne nieszczęścia, które sami sobie fundujemy. Zaliczyć do nich trzeba takie zaskakujące w sumie wydarzenia, jakim stał się pod koniec roku „strajk kobiet” w odpowiedzi na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie nielegalności aborcji w przypadku podejrzenia wady rozwojowej nienarodzonego jeszcze dziecka. Decyzja Trybunału jest tylko przecież potwierdzeniem artykułu 38 Konstytucji o zapewnieniu każdemu człowiekowi prawnej ochrony życia.
Strajki odbyły się w dużych miastach, ale również w licznych pomniejszych gminach. Ich liczebność, zacietrzewienie, agresja i wulgarność uczestników zaskoczyły wielu ludzi, w tym polityków. Ucieszyły zapewne inspiratorów całej akcji. Strajki te szybko bowiem przerodziły się z proaborcyjnych w polityczne i ujawniły główny cel, jakim stale pozostaje obalenie rządu za wszelką cenę i walka z Kościołem katolickim.
Wśród licznych aspektów tych wydarzeń zwraca uwagę gremialny udział młodzieży, a to już budzi duży niepokój. Media chętnie pokazują osoby stojące na czele protestów. Ze względu choćby na mentalność tych pań trudno oczekiwać, by odniosły sukces polityczny na dłuższą metę, bez względu na siły i pieniądze, jakie za nimi stoją. Pozostaje jednak problem młodzieży. Trudno znaleźć odpowiedzi na pytania: co ją wyciągnęło na ulicę? Co wywołało taką agresję i chęć niszczenia? Na pewno bunt przeciwko starszemu pokoleniu, co jest typowe dla młodych. Może też brak szkoły i kontaktu z rówieśnikami podczas obostrzeń epidemicznych. Wreszcie słabe więzi rodzinne. To wszystko jakoś tłumaczy obecność na strajkach młodych ludzi, ale tylko w drobnym stopniu.
Oczywiście istnieje cicha milionowa większość, która nie akceptuje moralnie nagannych teorii i próby wywrócenia społecznych reguł funkcjonowania rodzin, społeczeństwa i państwa. Ale nie widać jej i nie słychać. Chciałoby się zawołać, właśnie pod koniec roku, kiedy analizuje się miniony czas: gdzie jest pokolenie św. Jana Pawła II i jego dzieci? Nietrudno zauważyć, że ilość młodzieży uczestnicząca we Mszach św. gwałtownie spada i proces ten nasila się od dziesiątków lat. Podobnie wygląda sprawa religii w szkole. Dzieci po I Komunii św. i ewentualnym bierzmowaniu w znacznym procencie przestają uczestniczyć w lekcjach religii, uważając, że posiedli wystarczającą wiedzę w tej dziedzinie. W większości przypadków odbywa się to za aprobatą rodziców. Nieliczni, którzy chodzą na lekcje religii, są pod dużą presją niechodzących. Ci z kolei prezentują się jako osoby o szerokiej optyce, światłe, postępowe i wolne od religijnych przesądów. Taka postawa z kolei w opinii lewackich i niestety modnych mediów jest dobrze odbierana.
A młodzież odpływa od wartości uniwersalnych, chrześcijańskich, wymagających wysiłku i pracy nad sobą – w stronę przyjemności, totalnej wolności bez odpowiedzialności, seksu bez ograniczeń, uzależnień i na końcu zatracenia w nihilizmie.
Młody człowiek wchodzący w życie szuka przede wszystkim atrakcyjnej dla siebie drogi. Ta łatwa i szeroka często jest mało warta. Wartościowe wybory wymagają z reguły wysiłku i tu jest potrzebna pomoc rodziców, nauczycieli, którzy będą umieli wskazać korzyści, jakie płyną z własnego zaangażowania i włożonego trudu. Najlepszym przykładem jest sport, gdzie tylko mozolny trening przynosi wyniki. Młodzież należy wychowywać i jest to obowiązek rodziców, opiekunów, nauczycieli, trenerów, katechetów. Wychowanie polega na dyscyplinie, stanowczości, wymaganiu, a wszystko to musi być przeniknięte miłością. Dawniej mówiło się o powołaniu do pracy z młodzieżą, gdyż nauczyciel, a w słowie tym mieściło się również znaczenie ‘wychowawca’, był zawodem zaufania społecznego. I to właśnie ta grupa zawodowa powinna zadbać, by poprawność polityczna nie miała wpływu na sposób kształcenia i wychowania.
A to, co obserwowaliśmy na ulicach, jest efektem tzw. bezstresowego wychowania, które chyba funkcjonuje do dziś.
Zapomniano, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba o to walczyć, pokonywać trudności. Z fizjologii wiadomo, że życie bez stresu nie istnieje. Stres jest nieodłącznym warunkiem istnienia. Rodzice powinni wiedzieć, co ich dorastające dzieci robią poza domem, w jakim towarzystwie się obracają, jak korzystają z internetu, czym się interesują. Dziecko to nie roślinka, którą wystarczy podlewać i niech sobie rośnie, ale organizm, który należy chronić przed złymi czynnikami, przesadzać w korzystniejsze warunki, oczyszczać z chwastów, przycinać, aby z czasem wyrosło na wspaniałe drzewo ku radości wszystkich.
Na wychowanie młodego człowieka ogromny wpływ, prócz rodziców, ma w naszym kraju Kościół katolicki. I tu coś pękło. Jak widać po ostatnich wydarzeniach, część młodzieży zgubiła moralne podstawy, które powinna wynieść z domu, a pogłębić w Kościele. Do tego obecne media są w znakomitej większości opanowane przez liberalno-lewicową ideologię. Przekaz jest kierowany głównie do średniego pokolenia i ich dzieci. Proponuje się życie bez ograniczeń: co lubię, to robię, życie jest jedno, a jak coś przeszkadza, trzeba to zwalczyć i zniszczyć. Głosy nawołujące do opamiętania, że nie tędy droga, określa się jako zacofanie, kołtuństwo i średniowiecze. Taką postawę jeszcze można by zrozumieć, bo każdy szuka na swój sposób pojętego szczęścia. Jednak obok tego promuje się różne dewiacje, takie jak kwestionowanie biologicznej płci, promowanie wynaturzeń seksualnych i w konsekwencji redefinicję rodziny. Pod płaszczykiem wolności osobistej przemyca się ideologię zniszczenia społeczeństwa i jego wartości. Nowe społeczeństwo ma być otwarte na wszystkie nowinki, choćby głupie i szkodliwe; ma być szczęśliwe i nieskrępowane jakimiś przestarzałymi dogmatami.
Rok 2020 jak na dłoni pokazał, że wszyscy mogą się łączyć ze wszystkimi, a później rozchodzić, by znów się połączyć, ale tym razem już w innych konfiguracjach. A najważniejsze, aby być sprawnym i zdrowym. Chciałoby się powiedzieć: na Titanicu też wszyscy byli zdrowi, i co z tego?
Kto się upomni o ludzi chorych, inwalidów, niepełnosprawnych intelektualnie? Okazuje się – co głośno oraz ordynarnie wybrzmiało w listopadzie 2020 roku na ulicach polskich miast, w ustach manifestujących Polaków, że takie osoby trzeba eliminować, i to już w życiu płodowym. Zakwestionowano pewną oczywistość, że matka i ojciec, mając niepełnosprawne dziecko, w znakomitej większości zajmują się nim, bo chcą, a przede wszystkim, bo je kochają. Te manifestacje powodują, że można by tę samą miarę przyłożyć do osób starszych, niesamodzielnych, terminalnie chorych. Idąc dalej tym tokiem myślenia: wymagający stałej opieki sami powinni zrozumieć, że czas już odejść z tego świata i przestać pobierać emeryturę, generować wysokie koszty opieki, na które wszyscy się składają, po prostu zrobić miejsce młodszym. Na tym polega eutanazja.
Aborcja i eutanazja to jest to samo. A decyzję o wykonaniu takiego wyroku podejmują ci, którzy nie tylko szczęśliwie się urodzili, ale jeszcze są młodzi i zdrowi.
Jednak jest to zabijanie. Zabijanie dla cudzej wygody i komfortu. Ten tragiczny wyrok maskuje się piękną otoczką gładkich słów. Prawo do zabijania innego człowieka nie ma nic wspólnego człowieczeństwem. Nie wychodzi naprzeciw czyjemuś cierpieniu, a już z pewnością nie jest spełnianiem jego pragnienia. Śmierć przez np. zastrzyk ma być świadomą decyzją, wyborem chorego czy osoby starej. Są do tego propagandowe materiały pokazujące np. starców w otoczeniu „kochającej” rodziny, oświadczających, że dosyć się nażyli i czas już uszczęśliwić najbliższych spadkiem i swoim zniknięciem. Przerysowane? Nie. Takie filmy są do obejrzenia w mediach. Bardzo podkreśla się aspekt samodzielnej decyzji, pozostawiając szeroko otwartą furtkę. Kandydat do eutanazji, który nie prosi o zakończenie życia, nie rozumie perswazji rodziny, lekarza, możne być komisyjnie uznany za niepoczytalnego, nie mającego pełnego rozeznania rzeczywistości. W takiej sytuacji decyzję podejmie komisja z pominięciem zainteresowanego.
Czy młodzi ludzie, demonstrujący w listopadzie, dadzą sobie wmówić, że to jest postęp i lepsza przyszłość?
Choć koniec roku optymizmem nie napawa, to jednak każdy człowiek ma w sobie system, który pomaga odróżniać dobro od zła i nie zależy od wykształcenia ani światopoglądu. Jest wrodzony. To się nazywa etyką naturalną, a na niej są zbudowane albo odnoszą się do niej etyka chrześcijańska, materialistyczna itp. Kościół katolicki, ucząc religii, uczy także etyki. W ostatnich latach KK został zapędzony – w dużym stopniu z własnej winy – do narożnika z powodu przestępstw pedofilskich. Ta ohydna zbrodnia dotyka wiele środowisk, ale w Kościele ma szczególnie negatywny odbiór społeczny. Powinna być wyjaśniona i surowo ukarana. Ciemny margines, który ciąży na Kościele, nie może jednak hamować jego nauki, szczególnie w tak trudnych czasach, kiedy pojawiają się ideologie przeczące prawom natury, niszczące relacje rodzinne, społeczne, nawołujące do wolności bez ograniczeń, wyuzdania i schlebiania najniższym instynktom.
Mijający rok to stan oczekiwania na silny głos Kościoła katolickiego. Głos, który jasno wskaże, co jest dobre, a co nie do przyjęcia.
Jeśli jesteśmy chorzy, to zgłaszamy się do lekarza po pomoc, chociaż mamy świadomość, że on też od czasu do czasu choruje, ale to nie znaczy, że nam nie może skutecznie pomóc. Cała siła wpływowych mediów idzie w kierunku podkopania i osłabienia pozycji Kościoła w głoszeniu wartości moralnych, jakie powinny być przestrzegane w życiu społecznym, rodzinnym i być fundamentem wychowania przyszłych pokoleń. Są biskupi i kapłani, którzy mają odwagę mówić prawdę wprost, a ta wywołuje falę nienawiści.
Koniec roku to też zupełnie nieoczekiwane wydarzenie: atak na św. Jana Pawła II w związku z przestępstwami seksualnymi w Kościele. Jest to paskudne kłamstwo, manipulacja dokumentami, świadome obrzucanie błotem nieżyjącego Papieża, bo na pewno coś się przyklei. Jeszcze nie tak dawno taki atak byłby niemożliwy. Wywołałby silne społeczne oburzenie. W 2020 roku już można.
Ludzie w większości zgodzili się, by zabrać im wszystko, co jest coś warte. Zabrać autorytety, piękne wzorce, które im wskazywały drogę, wszystko zszargać. Na pustyni bez drogowskazów, kompasu, zdani na wskazówki podrzucane przez manipulatorów i innych hochsztaplerów, całkowicie bezwolni, łatwo pójdą na zatracenie.
Teraz łatwiej zrozumieć tak liczny odzew, szczególnie młodzieży, na apel zupełnie nieznanych manipulatorów z tak zwanego strajku kobiet.
Koniec roku, grudzień, za chwilę święta Bożego Narodzenia, a mimo to jest szaro i smutno. Gdzie jest jakieś światło w tym zalewie kłamstwa, dziwactwa i rozprzężenia? Święty Jan Paweł II przed laty na placu Zwycięstwa poprosił Ducha Świętego, aby zstąpił na tę ziemię, i dużo się od tego czasu zmieniło. Niestety nie wszystko na dobre, bo jako wspólnota od pewnego czasu nie bardzo z Duchem Świętym współpracujemy. Potrzeba nam większej aktywności i modlitwy, i zawierzenia Matce Najświętszej, Królowej Polski.
Niech Światełko Betlejemskie, które przychodzi, będzie tym jasnym promieniem, który rozjaśni wszystko, wskaże nam drogę do pomyślności Ojczyzny.
Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Refleksja na Święta i koniec roku” znajduje się na s. 8 grudniowo-styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.
Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Od czasów biblijnych po nowożytne pojawiały się fantazje na temat totalnego próżniactwa. W Europie istniała tradycja mówiąca o Kukanii – krainie bogactwa, gdzie żyło się w dobrobycie i bez pracy.
Zdzisław Janeczek
W czasach niepewności, gdy skandale w wielkich korporacjach i małych firmach, kryzysy natury gospodarczej czy politycznej, zagrożenie terroryzmem czy katastrofą ekologiczną, intrygi i brak czytelnych relacji obniżyły poziom zaufania we wszystkich dziedzinach życia, naturalnym odruchem jest poszukiwanie czegoś stałego, pewnego, nie tylko dla indywidualnego komfortu, ale przede wszystkim dla pożytku społecznego. W czasach nam współczesnych zagrożona jest nie tylko oparta na naturalnym związku mężczyzny i kobiety rodzina oraz patriotyzm wyrażony w łacińskiej maksymie Patria mihi vita med multo est carior (Ojczyzna jest mi o wiele droższa niż życie), ale także tradycyjny etos pracy. Bezkarna swawola zyskała tytuł wolności.
Francuski intelektualista Paul Michel Foucault, znany z sympatii do marksizmu-leninizmu, „dyskursywizuje” seks, publikuje tomy pt. „Użytek z przyjemności” i „Troska o siebie”. W swojej „Historii seksualności” obnaża „zło” wskazując na jego źródła: wiarę, rodzinę, tradycję, patriotyzm, własność prywatną.
Jawi się jako Prometeusz wyzwalający spod dominacji chrześcijańskiej hydry, pokazując uciśnionym „gdzie wschodzą i kędy zachodzą gwiazdy”. (…)
[O]d czasów biblijnych po epokę nowożytną pojawiały się fantazje na temat „nicnierobienia” i totalnego próżniactwa. Źródeł takich zachowań można się dopatrywać w uwarunkowaniach związanych z rodzajem wykonywanej pracy. „Ludzie, którzy, by wyżyć, musieli się imać ciężkiego trudu fizycznego, tragarze, kamieniarze, wieśniacy mający tylko ręczne narzędzia do roboty, mogli być na pewno ludźmi szlachetnymi, wątpliwe jednak, czy błogosławili swój trud jako źródło duchowej nobilitacji”. W wielu europejskich krajach, takich jak Anglia, Francja, Hiszpania, Włochy i Niemcy istniała tradycja mówiąca o krainie dobrobytu i bogactwa, gdzie jedzenie można było otrzymać bez pracy i trosk. Według spadkobiercy historycznej szkoły „Annales”, mediewisty zainteresowanego życiem codziennym ludzi, Jacquesa Le Goffa, to mit będący ludowym odpowiednikiem obfitości na feudalnych zamkach, gdzie podczas uczt weselnych lub chrzcin można było za darmo, na koszt pana, najeść się do syta. Kraina ta jest znana jako Kukania czy Schlaraffenland w Niemczech, Szlarafia, Krzczelów, Kraj Jęczmienny w Polsce, Isla de Jauja w Hiszpanii lub Bengodi we Włoszech. Pochodzenie nazwy nie jest znane, chociaż przypisywano jej rodowód prowansalski lub łaciński. Uważano ją też za pochodną słowa cuisine, czyli kuchnia. Kukanię zrodziło średniowiecze, inspirowane biblijną krainą mlekiem i miodem płynącą (Księga Wyjścia 5,8) i historią rzymskiego retoryka i satyryka piszącego po grecku sofisty Lukiana z Samosaty (ok. 120–190), zawierającą opis Wysp Szczęśliwych, gdzie można było pić wino z bohaterami na Polach Elizejskich.
Staropolskie wartości
W 1567 roku artysta niderlandzki Peter Breugel Starszy, zwany też chłopskim, namalował obraz pt. Kukania, kraina szczęśliwości.
Jednak wiarygodność istnienia krainy pozbawionej gospodarki monetarnej, w której nie pracowano (nie obowiązywał etos pracy), tylko zażywano różnych przyjemności, podważało staropolskie porzekadło: „Życie to nie Szlarafia i pieczone gołąbki nie przyjdą same do gąbki”.
Zgodny z taką opinią jest przekaz nawiązujący do etosu pracy na roli: „Ziemia dla moich dziadków była świętością, praca na niej modlitwą, im gorliwszą, tym dającą lepszy plon. Z dużym szacunkiem używane były przedmioty własnoręcznie wykonane: tkane do późnych godzin nocnych prześcieradła, ręczniki, dywany. Niedziela poświęcona była Bogu, co było czuć już od rana: kuchnia kaflowa zasłonięta wykrochmaloną tkaniną, odświętne ubrania, pospieszne przygotowania przed wyjazdem do kościoła. Potem leniwe popołudnie i odwiedziny sąsiadów, rodziny”.
Odzwierciedleniem staropolskiego etosu pracy był także zapis Samuela Bogumiła Lindego (1771–1847), który w Słowniku języka polskiego (T. IV, Warszawa 1995, s. 432) odnotował: „Bez prace nie będą kołacze”; „Komu płaca słodka, praca też bez piołunu”; „Wspaniałym duszom praca jest zasileniem”, „Kto robi, ten się dorobi”, „Praca każda ma zapłatę, rozkosz sromotę, utratę”, „Praca, chleb najpewniejszy, kto się spuści na nię, i za żywota ma chleb, i po nim zostanie”, „Za pracą idzie sława”, „Im z większą co pracą przychodzi, tym też większe pociechy rodzi”.
Ojciec „nicnierobienia”
Propagatorem „nicnierobienia” w XIX w. był zięć Karola Marksa, filozof marksistowski Paul Lafarge (1842–1911), autor dzieła pt. Le Droit à la paresse (Prawo do lenistwa). Było ono odpowiedzią na spadek zainteresowania proletariatu zniesieniem własności prywatnej (przyczyny społecznego zła) i krwawą rewolucją w ujęciu marksowskim, której idee opisane w Manifeście komunistycznym (1848 r.) zdetronizowała rewolucja przemysłowa, dając dobrze płatne miejsca pracy wykwalifikowanym robotnikom. „Dziwaczne szaleństwo ogarnęło klasę robotniczą krajów o rozwiniętej cywilizacji kapitalistycznej. To szaleństwo – ubolewał Lafarge – pociąga za sobą osobiste i społeczne niedole, torturujące od dwóch wieków zmęczoną ludzkość. Tym szaleństwem jest miłość do pracy, wściekła namiętność pracy aż do wyczerpania sił witalnych osobnika i jego potomstwa”. (…)
[A]utor Le Droit à la paress, jako rewolucjonista, upowszechnił myśl, „że aby proletariat zdał sobie sprawę ze swojej siły, musi wyzbyć się przesądów chrześcijańskiej, ekonomicznej i wolnomyślnej moralności. Musi odzyskać swe naturalne instynkty, musi ogłosić, że Prawo do lenistwa jest tysiąckroć bardziej szlachetne i bardziej święte niż dotychczasowe Prawa człowieka, wymyślone przez metafizycznych adwokatów burżuazyjnej rewolucji.
Musi uprzeć się i nie pracować dłużej niż trzy godziny dziennie, a resztę dnia i nocy próżnować i hulać”. Znalazł on aż do dnia dzisiejszego wielu kontynuatorów. Etosowi pracy przeciwstawiono filozofię „nicnierobienia” i wolną miłość. (…)
[W]ykładający filozofię i estetykę na lwowskim Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, ceniony za książki wszechstronne pod względem treści Wojciech Dzieduszycki, zasiadający w wiedeńskiej Radzie Państwa (1879–1885, 1895–1909), piastujący stanowisko ministra do spraw Galicji, rozważając kwestię etosu pracy, zauważał, iż „Ludzie nie są aniołami i ludzie normalni będą chyba przeciętnymi ludźmi, aniołami wcale nie będą. Jeśli ktoś pragnie, aby ludzkie, a nie anielskie społeczeństwo nie zmarniało wśród próżniactwa i nieuctwa, musi zachęcać do pracy nagrodą, karą od próżniactwa odstręczać”. Równocześnie jednak przestrzegał, iż kijem można „w kolektywistycznym społeczeństwie napędzać do pracy prostej, do roboty grubej, wykonywanej źle, jak za pańszczyznę (…) kij nikogo do pracy umysłowej ani do pracy nadzorującego nie przymusi”. Opinię taką podzielał także Leszek Kołakowski, czemu dał wyraz w Miniwykładzie o maxi sprawach, tj. O nicnierobieniu. Pisał on: „praca traktowana jako coś, do czego bicz nadzorcy nas przymusza, nie może być twórcza”. Równocześnie skłaniał się ku konkluzji, iż „Bóg chce nas zaprawiać do wysiłku, do wynalazczości, do rozwijania umysłowych naszych uzdolnień, do pracy zatem pojętej nie jako kara przykra, ale jako sposób samoulepszenia, samonaprawienia, postępu”.
L. Kołakowski odróżnia „zamiłowanie do próżniactwa totalnego” od „pomysłowego oszczędzania sobie wysiłku”. I w tym sensie uważa całą naszą cywilizację za „dzieło lenistwa”. Według L. Kołakowskiego „nie jesteśmy stworzeni do próżniactwa absolutnego, to znaczy do śmierci”.
Filozof jednak zauważa, iż nie lubimy „dyscypliny pracy” i „pracy, która polega na monotonnym powtarzaniu tej samej prostej czynności”. (…)
W polskiej myśli etycznej etos pracy zajmował szczególne miejsce w piśmiennictwie i nauczaniu społecznym prymasa Augusta Hlonda. (…) A. Hlond propagował w życiu społeczno-państwowym zasady etyki chrześcijańskiej. Według niej każdy człowiek ma przyrodzone prawa, których nikomu, nawet państwu, nie wolno naruszać. Do kanonu tych niezbywalnych praw ludzkich zaliczał prawo do życia, prawo do pracy, wolność sumienia, poszanowanie osobowości i godności ludzkiej oraz prawo do pomocy w potrzebach materialnych i kulturalnych. Korzystanie z tych praw było uwarunkowane obowiązkiem pracy. (…)
Hlond budował wspólnotę poprzez głoszenie etosu pracy i poprzez zmaganie się człowieka jako osoby z przeciwnościami. W miejsce mieszczańskiego formalizmu rytualnego proponował życie w twórczej wolności. „Szczęście nie leży w burżuazyjnym zaściankowym dobrobycie – pisał Hlond – leży w twórczości, w pracy, w odważnym łamaniu się z materią i przeciwnymi siłami, z wiarą w zwycięstwo dobra”. Aby zrealizować wieczną misję, pragnął nie dopuścić, „by wielkie miasta i zagłębia przemysłowe rozbijały rodziny. Musi tam być miejsce na dzieci i dla starców. Musi być ciepło rodzinne i rodzinna radość”.
Urodzony na obszarze przemysłowego Śląska, wiedział, iż „szeregi domów i ulic, bezduszne maszyny, cement i beton, kamień i asfalt – nie dadzą człowiekowi szczęścia, jeżeli przy ognisku domowym nie znajdzie się w atmosferze rodzinnej tchnienia ludzkiego. Technika i sport nie mogą likwidować domu i rodziny”.
Upatrywał zbawienia ludzkości w sprawiedliwości, miłości, braterstwie, pokoju, współpracy i wolności. Walkę klas uważał za zamach na ludzkość, za hasło „niepraktyczne i dzielące”. Wyrażał pogląd, iż w państwie chrześcijańskim „nie będzie panów i niewolników”, „nie będzie jęków głodnych i rozpusty bogatych, nie będzie tyranów i ciemiężonych”. Zakładał, iż „frazesem jest demokracja, o ile ponad nią rozumie się rządy pieniądza”, gdyż mamona – pieniądz „ujarzmił robotników, ludy, państwa, rozbił społeczeństwa, przyczynił się do poniżenia człowieka, robiąc z niego bydlę robocze, niemające nadziei wydostania się kiedykolwiek z niewolnictwa”. Jego wielkim pragnieniem było, aby te cierpienia, łzy i krew stały się chrztem mamony wyciskającym na niej piętno Boże, znak przebaczenia zapowiadający szczęście i postęp ludzkości. Wielki kryzys jawił się jako droga odkupienia, jako sąd Boży nad bałwochwalczym kultem złotego cielca.
Nie wyrażał aprobaty dla liberalizmu z czasem wyradzającego w libertarianizm, doktryny niszczącej zdolność dostrzegania wewnętrznego związku pomiędzy wolnością a kontrolą, prowadzącej do zatracenia świadomości ograniczeń wolności indywidualnej i poczucia odpowiedzialności jednostki wobec społeczeństwa.
Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Rozważania o etosie pracy i nie tylko…” cz. I znajduje się na s. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.
Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Wedle sondażu przeprowadzonego na początku września we Francji, 55% obywateli tego kraju chce przywrócenia kary śmierci, a 88% uważa, że „autorytet” to wartość, która jest zbyt często krytykowana.
Wedle badań pracowni IPSOS/Sopra Steria zleconych przez gazetę Le Monde, Fundacje Jeana Jaurèsa i Instytut Montaigne, około 55% Francuzów twierdzi, że należy przywrócić we Francji karę śmierci. Wskaźnik ten wzrósł o 11 punktów procentowych w stosunku do zeszłego roku. Kara śmierci została zniesiona nad Sekwaną w 1981 roku.
Z kolei 82% uważa, że Francja potrzebuje silnego przywódcy, by przywrócić porządek w kraju, a 88% Francuzów uważa, że „autorytet” to wartość zbyt często dzisiaj krytykowana (wzrost o 5 punktów procentowych w stosunku do zeszłego roku).
Sondaż został przeprowadzony w dniach 1-3 września 2020 roku na grupie 1030 osób.
Z kolei w styczniu 2019 roku, wedle danych sondażowych portalu statista.com, gdzie Francuzi odpowiadali na pytanie, „co znaczy być dzisiaj Francuzem?”, aż 66% mieszkańców państwa nad Sekwaną odpowiedziało, że oznacza to bycie przywiązanym do wartości republiki, jak wolność, równość i braterstwo. Po 33% respondentów odpowiedziało, że należy mieć francuskie obywatelstwo i dzielić francuski styl życia, jak tradycja czy gastronomia. Jedynie 28% uważało, że bycie Francuzem wiąże się z posługiwaniem się językiem francuskim, 24% opowiedziało się za przywiązaniem do dziedzictwa narodowego, a 18% za mieszkaniem na terytorium Francji.
Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.
Miałem dziś pisać o pieniądzach, spekulacji i tym podobnych przyziemnych sprawkach. O dolarach i bitcoinach. Już je widziałem oczami wyobraźni na czystym niebie nad Bałtykiem, nad którym pozyskiwałem ze słońca tak ważną dla funkcjonowania naszego organizmu witaminę D3. I wtedy wydarzyła się seria nieplanowanych zdarzeń. Dlatego dziś nie będzie o pieniądzach, ale o podstawowych wartościach.
Wrogowie naszej cywilizacji żyją wśród nas. Nie różnią się od nas fizycznie. Nawet mówią tym samym językiem. Ale ich słowa, choć brzmią jak nasze, są zaprzeczeniem ich sensu historycznego i cywilizacyjnego.
Na przykład wolność, którą „kocham i rozumiem”. Według klasycznej definicji nasza wolność, nieważne: od czy do, kończy się zawsze na wolności drugiego człowieka. Zatem jeżeli nasza wolność ogranicza wolność drugiego człowieka, to z wolności zmienia się w przymus. (Wybaczcie, Filozofowie, musiałem tak napisać).
Moja wolność nie może oznaczać nieszczęścia drugiego człowieka. Nie mam prawa go prześladować, więzić i zabijać. Pod warunkiem, że nie nastaje na moje życie, zdrowie i wolność. Wolny człowiek ma prawo do obrony własnej (siebie, swojej rodziny, wsi, miasta, państwa). Ojcowie Kościoła zdefiniowali to kilkanaście wieków temu. A potem przejęły to przekonanie społeczeństwa i narody tworzące naszą łacińską cywilizację. Przejęły wraz z Dekalogiem i całą nauką Jezusa Chrystusa. My, ludzie słabi, grzeszni i głupi, nieraz schodziliśmy na manowce. Ale zawsze wiedzieliśmy, gdzie wracać. Dzięki Kościołowi głoszącemu odważnie Słowo Boże.
Tylko i wyłącznie dzięki interwencji Boga, który objawił się nam dwa tysiące lat temu w Jezusie Chrystusie, nasza łacińska cywilizacja jest wyjątkowa i lepsza niż jakakolwiek inna.
Tak, Pani Ewo Maloney, moja fejsbukowa polemistko. A zadaniem naszym, wyznaczonym przez Pana Jezusa, jest ewangelizacja całego świata. Pokazanie mu prawdy i pomoc w nawróceniu. Taki jest sens trwania naszej cywilizacji. A ludzie wszędzie są tacy sami. Chcą dorabiać się (również nieuczciwie), rabować, gwałcić. Chrześcijański, katolicki ksiądz nie gwałcił, nie rabował, ale zapobiegał niegodziwym czynom dokonywanym przez nieokrzesanych konkwistadorów na pogańskich ludach. Dokonywał czynów heroicznych, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej religii. I to nie jest bajka. Wystarczy poczytać trochę historyków spośród przyjaciół, a nie wrogów naszej cywilizacji.
Jedno bez litości nasz Kościół tępił – zabijanie niewinnych. Dorosłych i dzieci. Rozprawiał się bezwzględnie z wszelkimi pogańskimi kultami oddającymi hołd bożkom śmierci. I wszystkimi cywilizacjami (kulturami), które w hołdzie przebłagalnym składały bóstwu ofiary z niewinnych współplemieńców. Bo, nie zawaham się tego powiedzieć, był to hołd składany demonom skrytym pod wizerunkiem gniewnego i kapryśnego bożka. W naszej religii nazywamy go szatanem.
Ktoś, kto tego nie rozumie, jest szalony. Albo już nie jest wolnym dzieckiem bożym, tylko pomiotem szatana, jego niewolnikiem. Jedynie w tym kontekście możemy zrozumieć proceder zabijania nienarodzonych, niewinnych dzieci. Dzieci poczętych w naszym chrześcijańskim świecie, w Polsce. W świecie współczesnym, gdzie żadna kobieta, niezależnie od wieku, nie jest stygmatyzowana i wykluczana ze społeczeństwa za urodzenie nieślubnego dziecka. Dopuszczamy nawet to, że go nie chce. Bo ma za małe mieszkanie i musiałaby zrezygnować z psa. I każdy inny powód.
Może to dziecko oddać do okna życia albo jednemu z licznych małżeństw nie mogących doczekać się maleństwa. Albo nawet zostawić w szpitalu. Nie musi go zabijać.
Dla morderstwa na niewinnym, poczętym dziecku nie ma żadnego logicznego i prawnego wytłumaczenia. Poza jednym – oddaniem czci szatanowi.
A nasze obecne cywilizacyjne manowce? Nie pozwalamy na zabijanie ludzi już narodzonych. Nie pozwalamy na uśmiercanie staruszków i niepełnosprawnych. Nie możemy zabić sąsiada, chociaż słucha beznadziejnej muzyki. Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.
W Polsce obowiązuje ustawa i tak zwany kompromis aborcyjny. Toczymy bitwy o taki czy inny zapis. Ale jaki to ma sens, skoro nawet obowiązujące prawo nie jest stosowane? Bezkarnie i bezczelnie działają w Polsce gangi czerpiące korzyści finansowe z zabijania dzieci nienarodzonych, wbrew obowiązującemu prawu. Wbrew szczegółowym zapisom i konstytucji. Nie interesuje się tym policja, prokuratura i sędziowie.
Dotarcie do osób namawiających do przestępstwa i uczestniczących w nim nie jest trudne. Ogłaszają się w Internecie, mają swoje strony i konta na FB. Reklamują się w dodatku „Gazety Wyborczej” – „Wysokich Obcasach”. Bez masek, pod własnymi nazwiskami. Jedna z nich przytula się do kandydata na prezydenta Polski z ramienia Patologii Obywatelskiej, Rafała Trzaskowskiego.
Instruują online niedoszłe matki, a teraźniejsze dzieciobójczynie, jak zabić swoje dziecko, jak pozbyć się ciała. Jak przetkać zlew. I brylują na salonach, zamiast gnić w więzieniu.
A co więcej, organizują nagonki na ludzi, którzy prawa każdego człowieka do życia bronią. Także człowieka jeszcze nienarodzonego. Bo żaden człowiek, również nienarodzony, nie jest własnością drugiego człowieka. Jest dzieckiem bożym stworzonym do wolności, którą „kocham i rozumiem”.
Jeżeli natychmiast nie wytępimy procederu składania ofiary z niewinnych dzieci na ołtarzu szatana, dla trwania naszej cywilizacji nie będzie już żadnego uzasadnienia.
Jan A. Kowalski
PS Pragnę podziękować Joannie, Tomkowi, Wiewiórowi i Magdalenie – dzielnym reprezentantom naszej łacińskiej cywilizacji, cywilizacji życia.
Bez wyodrębnienia tego, co warte zachodu i starań, trudno o jakikolwiek rozwój. W końcu charakter buduje się w procesie oceniania i wyboru. Jak więc można kształtować tożsamość bez systemu wartości?
Iga Stępień
Wiele wskazuje na to, że do dzisiejszego kryzysu tożsamości młodych ludzi przyczynia się przede wszystkim właśnie brak stabilizacji zewnętrznego świata, czy wręcz panujący w nim chaos. Podczas takiego kryzysu człowiek doznaje nieprzyjemnych uczuć: zniechęcenia, lęku i dezorientacji. Kryzys tożsamości charakteryzuje się rozmyciem granic „ja” i zagubieniem.
Dzisiejsze czasy, nazywane ponowoczesnością, stanowią dla młodego człowieka wyjątkowo trudny grunt do stworzenia jakichkolwiek podstaw tożsamości. O ile trudno jest zrekonstruować zagubioną tożsamość, tym trudniej musi być ją w ogóle zbudować w świecie, który właśnie na dezorientacji i dezorganizacji się opiera.
(…) Postmodernizm (w wielkim skrócie) opiera się na płynnej i zrelatywizowanej rzeczywistości (traktującej wartości, postawy i opinie jako względne, bo zależne od indywidualnych odczuć), gdzie odrzucane są stabilne tradycyjne wartości oraz jasne reguły. Warto oczywiście patrzeć na problemy z wielu perspektyw, bo wielość opinii oraz różnorodność indywidualnych doświadczeń stanowi wartość i dla jednostki, i dla społeczeństwa. Lecz to, co brzmi świetnie w teorii, wymyka się często spod kontroli w praktyce. I właśnie dzisiejszy kryzys tożsamości osób młodszego pokolenia jest efektem praktycznego wprowadzenia filozofii postmodernistycznej, która drastycznie przekształciła sposób myślenia o świecie.
Okres dojrzewania jest kluczowym momentem w życiu człowieka, ponieważ to właśnie wtedy następuje świadoma autorefleksja. Jest to czas zmian i trudnych decyzji. Jeśli w tym okresie młody człowiek nie jest w stanie uporządkować i określić rzeczy dla niego najważniejszych oraz celów, do których chce dążyć, zaczyna żyć w tak zwanym „zawieszeniu”. Staje się podatny na presje zewnętrzne i niezdolny do dokonywania wyborów. Szczególnie dzisiaj, w obliczu wszechobecnych pokus oraz trendów propagujących hedonistyczny (rozrywkowy) i konsumpcyjny styl życia, bez ukształtowania stabilnej i dojrzałej tożsamości młody człowiek trwa w ciągłym niepokoju, błąkając się bez celu. Bierze udział w wyścigu szczurów, porównując się do innych, których „ja” okazuje się równie niejednoznaczne i rozmyte. (…)
Nie bez przyczyny dzisiejszym światem rządzą emocje. Otwarcie propaguje się odejście od obiektywizmu i logiki na rzecz subiektywnych odczuć. Zdarza się to nawet tak szanowanym instytucjom, uchodzącym za autorytet, jak Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, czyli APA (American Psychological Association) – jedno z najbardziej wpływowych stowarzyszeń naukowych i zawodowych psychologów w Stanach Zjednoczonych. W 2018 roku APA wydało poradnik praktyki psychologicznej wobec mężczyzn i chłopców, w którym zawarte są między innymi definicje płci społecznej (gender), ideologii męskości, męskich przywilejów oraz opresji.
W kulturze zachodniej faktycznie obserwujemy pewien kryzys męskości. Rola społeczna mężczyzny uległa załamaniu, przez co zmuszony jest on do rekonstrukcji swojej tożsamości. Nie jest to łatwe zadanie dla młodych mężczyzn.
Autorzy poradnika APA opisali bowiem tradycyjną wizję męskości jako wyjątkowo szkodliwą, a ostatnimi czasy zaczęto nawet określać ją mianem „toksycznej”. Do jej cech zaliczają: dominację, agresję, rywalizację oraz… stoicyzm (!).
Ale czy właśnie filozofia stoicyzmu nie byłaby idealnym rozwiązaniem problemu wszechobecnego chaosu i histerii? Według stoicyzmu człowiek powinien umieć zachować powagę i trzeźwość umysłu oraz dążyć do równowagi duchowej, kontrolując swoje popędy. Stoik osiąga szczęście przez bycie cnotliwym i przez „wewnętrzną dyscyplinę moralną, sumienne spełnianie obowiązków oraz odcięcie swoich emocji od zdarzeń zewnętrznych, czyli utrzymywanie stanu spokojnego szczęścia niezależnie od zewnętrznych warunków”. Stoik to człowiek o wewnętrznej integralności i silnej woli, znający swoją wartość, nie lękający się. Ale to przecież wyjątkowo niemodna postawa w dzisiejszym świecie… Ponadto według APA „szkodliwa” u mężczyzn jest też samodzielność. Tymczasem dla młodego człowieka w chaosie dezorientujących informacji i pokręconym labiryncie ponowoczesności postawa „samodzielnego stoika” mogłaby się okazać zbawienna.
Iga Stępień urodziła się w 1992 r. w Katowicach. Ukończyła studia w Wielkiej Brytanii na University of the Arts, London oraz Plymouth College of Art. Studiowała produkcję filmową i telewizyjną oraz organizację eventów. Jest absolwentką studiów magisterskich Uniwersytetu Śląskiego na kierunku kulturoznawstwo, filmoznawstwo i wiedza o mediach. Specjalizuje się w awangardzie filmowej, zajmuje motywem pamięci oraz transcendencji w kinie i organizuje festiwale filmów niezależnych.
Cały artykuł Igi Stępień pt. „»Ja« w chaosie” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!
Artykuł Igi Stępień pt. „»Ja« w chaosie” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com
„Ludzie tracą radość z przeżywania Bożego Narodzenia, choć utożsamiają się z radością, którą przenosi” – Gilbert Keith Chesterton.
Trzeba uwierzyć, że święta są dla nas, a nie my dla świąt. Dziecięce przemożne pragnienie otrzymania jak największej ilości prezentów, powinno ustąpić miejscu miłości do tradycji rodzinnej, jaką są święta Bożego Narodzenia. Cel przyjścia Jezusa na świat wzbudza wiele niewiadomych. Jezus w postaci miłości zstąpił na ziemię, wierząc, że oczaruje nas swoją maleńkością. Prawda wezwania do świętowania ludzi małych, samotnych, chorych objawia się wyjątkowo w noc Bożego Narodzenia.
Święta Bożego Narodzenia mówią nam o naszej wartości, są po to, aby każdy mógł przeżyć swoje własne narodzenie. Czas świąt jest przemyślany. Jezus przychodzi na świat przez zwiastowanie, które zmienia całkowicie ludzkie plany. Ważne jest to, aby świętować swoje narodziny z motylami w brzuchu, szczęściem, a jednocześnie powagą – wszystkim, czego mogło zabraknąć Twojej mamie. Boże Narodzenie to dobry moment, by zobaczyć siebie w centrum wydarzeń, mających miejsce w życiu Świętej Rodziny. Bez względu na nasz ulubiony sposób świętowania, tradycje bożonarodzeniowe przesycone są naszymi wspomnieniami z dzieciństwa i miłością. Co roku jednak musimy wchodzić w nie niejako jednakowo z nową dawką zapału, co może spowodować spowszechnienie tego wyczekiwanego okresu. Jak powiedział Chesterton: Ludzie tracą radość z przeżywania Bożego Narodzenia, choć utożsamiają się z radością, którą przenosi. Kiedy jednak raz straci się z pola widzenia istotę świąt, trudno jest na powrót uświadomić sobie, że nie jest to zwykły czas wolny.
Różnica w tradycjach
Dla wielu Polaków, którzy wyemigrowali, wierzących, jak i tych, którzy z wiarą mają na bakier, święta Bożego Narodzenia to wydarzenie jedyne w roku. W innym kraju wszystko zdaje się dziać na opak. Istnieje przepaść między polskimi tradycjami a tradycjami w innych krajach.
Tak więc pojawia się pytanie: Czy święta na emigracji da się przeżyć równie dobrze jak w swoim ojczystym kraju? Wszystko zależy od tego, jak się na nich skupiamy, gdzie są nasze myśli, a przede wszystkim serca. Dorośli przejmują na siebie wszystkie obowiązki. Nie znaczy to jednak, że w tym czasie magia świąt znika. Przyjmuje ona zdecydowanie inny wymiar, bo to my sami jesteśmy twórcami czarującego świata pełnego rodzinnego ciepła. Chodzi o to, aby szukać sposobu, w jaki można by naprawdę okazać miłość i wejść w świat jej przeżyć.
Niech słowa, które wypowiadamy przy łamaniu się wigilijnym opłatkiem, dadzą nam siłę w przezwyciężaniu codziennych trudów. W te święta Bożego Narodzenia życzymy sobie tego z całego serca, by przez kolejny rok to samo działo się w naszym codziennym życiu.
Dobra praca, tanie mieszkania i wsparcie dla rodzin – to główne cele, jakie stawia przed sobą burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz.
Kordian Kolbiarz, burmistrz Nysy, mówi o życiu w mieście oraz postępujących inwestycjach.
Od 5 lat naszym hasłem przewodnim jest hasło „Nysa to ludzie”. Wsłuchujemy się w to, czego potrzebują mieszkańcy.
Burmistrz Nysy skupił się na trzech ważnych elementach, które mają poprawić jakość życia w tym mieście, a dokładnie na dobrej pracy, wsparciu rodzin i tanich mieszkaniach. Gość Poranka chwali się również, że lokalne świadczenie 500+, zaczęto realizować kilka miesięcy wcześniej, niż zrobił to rząd polski. Jak podkreśla Kordian Kolbiarz, mieszkańcy Nysy chcą żyć w dobrym mieście, które jest przyjazne dla ludzi, a zwłaszcza dla rodzin:
Konsekwentnie od kilku lat to realizujemy. Obecnie jesteśmy w trakcie kilku ogromnych inwestycji.
Aktualnie trwa duży remont Śródmieścia Nysy, w planach jest również budowa mieszkań dla rodzin, a także realizowane są prywatne inwestycje komercyjne, które do tej pory nie miały szansy by zaistnieć.
Jak dodaje gość Poranka, coraz więcej osób decyduje się mieszkać w Nysie. Ponadto władze miasta starają się zachęcić dawnych mieszkańców do powrotu na te tereny:
Miasto się otowrzyło i to widać, dlatego nasz główny cel to budowa mieszkań.
Kordian Kolbiarz podkreśla również, że stawia on na rodziny, których zalążkiem jest dla niego małżeństwo. Jak sam przyznaje, walka o rodzinę jest naprawdę trudna:
Małżeństwa są dyskryminowane na tle ekonomicznym, podatkowym, ale trzymamy się dzielnie tej naszej reduty.
Burmistrz miasta zaznacza także, że Nysa stawia na elektromobilność, a dokładnie na elektryczny transport publiczny. Miasto zakupiło już dwa pierwsze autobusy tego typu, a w planach ma kolejne:
Istnieją bowiem ideologie ofensywne i defensywne. Te pierwsze idą tak daleko, jak to jest możliwe; te drugie ustępują z drogi i giną. Przykład: ofensywa genderyzmu przeciw katolicyzmowi.
Andrzej Jarczewski
Ideologie Polaków
W Polsce pierwszych dekad XXI wieku główny podział polityczny jest rezultatem starcia dwóch ideologii: podległości i niepodległości. Ideologia niepodległości wynika z historycznych doświadczeń narodu i jest ugruntowana w arcydziełach polskiej literatury, muzyki, malarstwa, w różnych przejawach kultury chrześcijańskiej, w obyczajach, obrzędach itd. Ideologia podległości jest nowotworem złośliwym, implantowanym z zewnątrz. Arcydzieł nie wytwarza. Nieleczona… zabija.
Ideologia może być szczera i fałszywa, osobista i grupowa, uświadomiona i nieuświadomiona, korzystna i zgubna, może skłaniać do dobrowolnej aktywności lub dobrowolnej bierności itd. Jeżeli w danej sytuacji mamy możność podjęcia różnych decyzji, to o wyborze sposobu działania zadecyduje nie tylko wygoda, ale i wyznawana ideologia, chyba że wygoda stała się ideologią.
Gramatyka ideologii
Ujęcie rzeczownikowe każe widzieć ideologię, jako pewien zbiór wartości czy poglądów, podzielanych we wspólnocie. Ujęcie czasownikowe pozwala zauważyć, że ideologia działa tak, jak matryca naszych przyszłych czynów. Zgodne z tą ideologią decyzje przychodzi nam podejmować łatwo, a niezgodne trudno.
Rozróżnienia gramatyczne nabrały szczególnego znaczenia, gdy niedawno potwierdzono, że mózg człowieka szybciej operuje rzeczownikami niż czasownikami, co daje niesprawiedliwe preferencje myśleniu rzeczownikowemu. Jeżeli tak działo się w miliardach mózgów przez tysiące lat, musiało to jednostronnie kształtować cywilizację globalną w przeszłości i może być skorygowane w przyszłości. Poza tym rzeczownik, by miał sens jako nazwa, wymaga na ogół dowodu na istnienie swojego desygnatu. A to trudna sprawa, gdy w grę wchodzą abstrakcje i uniwersalia.
Filozofia czasownikowa nie skupia się na tym, czym rozpatrywana kategoria jest, ale – jak ona działa i jak działają ludzie ze względu na ową kategorię. Korzystając z paradygmatu czasownika, w kolejnych książkach przebadałem już następujące pojęcia: ‘prawda’, ‘dobro’, ‘piękno’, ‘możność’, ‘prowokacja’ i ‘ustrój’. Teraz przygotowuję Czasownikową teorię ideologii, a wybrane tezy prezentuję poniżej.
Fizyka ideologii
Dowodzenie czegokolwiek na podstawie interdyscyplinarnych analogii jest poważnym błędem metody, natomiast metodologicznie poprawne jest korzystanie z interdyscyplinarnych inspiracji. Niekiedy bowiem rozróżnienia poczynione w jednej nauce szczegółowej mogą sprzyjać badaniom prowadzonym na zupełnie innym terenie. Nie wolno tylko przenosić czy kopiować gotowych wniosków ani korzystać z obcych metod wedle jakkolwiek rozumianego podobieństwa.
Do szczególnie inspirujących rozróżnień, przydatnych w czasownikowym opracowaniu zagadnienia ideologii, zaliczam dokonany w fizyce podział podstawowych wielkości fizycznych na skalary i wektory. Nie zagłębiając się dalej, niż to pod rozpatrywanym względem jest teraz ważne, możemy powiedzieć, że w fizyce skalary mają tylko liczbową wartość fizyczną (np. 5 kg masy). To samo dotyczy powierzchni, temperatury, ciśnienia statycznego itd. Natomiast wektory mają jeszcze kierunek, zwrot i niekiedy punkt przyłożenia. By coś sensownego powiedzieć o działaniu pocisku, nie wystarczy podać wartości liczbowej jego prędkości i masy (skalary), ale trzeba znać trajektorię (kierunek) i wiedzieć, w którą stronę (zwrot) ów pocisk leci.
Analizując czasownikowo kategorię dobra, do skalarów zaliczyłem m.in. wolność, demokrację, edukację i prawdę w nauce; natomiast do wektorów: państwo, wychowanie, prawdę w sądzie, odpowiedzialność itd. Wynika to z badania korelacji dobra i danej kategorii w działaniu.
Prawda w nauce (podobnie jak nóż w kuchni) może służyć zarówno dobru, jak i złu, jest więc skalarem. Natomiast prawda w sprawiedliwym sądzie służy dobru, a fałszywe świadectwo przeciw bliźniemu – złu. Tam prawda jest wektorem.
Pomocniczą inspirację w tym punkcie czerpię z logiki. Otóż w życiu nic nie dzieje się zgodnie z logiką dokładnie dwuwartościową. Matematycy opracowali więc opis pewnych aspektów rzeczywistości za pomocą logiki wielowartościowej z wykorzystaniem teorii zbiorów rozmytych (mogą być dwie wartości lub więcej, przynależność elementu do zbioru jest niepewna, a wartość liczbowa jest niedokładnie określona).
Skalary odpowiadają tylko na pytanie „ile tego jest”. Wielkości skalarne mogą być zwyczajnie dodawane i porównywane. W fizyce, gdzie długość jest skalarem, możemy powiedzieć, że pręt dwumetrowy jest dłuższy od metrowego. Podobnej oceny nie możemy wykonać względem ideologii. Nie można bowiem orzec, że dana ideologia jest większa czy mniejsza od innej, a już proste dodawanie jednej ideologii do drugiej prowadzi do absurdu. Trzeba zadawać inne pytania.
By zdefiniować wektor w filozofii, trzeba najpierw – podobnie jak w fizyce – określić przestrzeń, w której istnieją wyróżnione punkty. I jeżeli rozpatrywana kategoria zmierza do któregoś z tych punktów wyróżnionych, może być uznana za wektor, a to znów potrzebne jest do dalszego badania danej kategorii.
Dla religii punktem odniesienia jest Bóg, natomiast dla ideologii – jawne lub ukryte dobro jawnego lub skrytego podmiotu danej ideologii (podmiotu, a nie przedmiotu, którym jest zwykle pewna społeczność).
Marksistowskie teorie ideologii przyjmują (rzeczownikowo), że ideologia to uporządkowany zbiór poglądów współdzielonych przez pewną grupę. Marksiści dodają ryzykowną tezę, że te poglądy są zgodne z interesem danej grupy, a nawet, że są świadomie przyjęte przez jej członków. Jak spróbuję dalej wykazać, najciekawsze są takie ideologie własne, które są dla wspólnoty szkodliwe i są nie w pełni uświadamiane.
Bywa też, że szkodliwe składowe jakiegoś wektora są konieczne dla dobrego działania całości. Ważna jest bowiem harmonia, a nie maksymalizacja lub eliminowanie jakiegokolwiek składnika. Przykład. Wielowymiarowy wektor sprawiedliwości ma w sobie nieusuwalną składową przeciwną: niesprawiedliwe preferencje dla własnych dzieci przy dzieleniu spadku, a – w czasach głodowych – nawet przy dzieleniu chleba. To nic, że gdzieś w Afryce, czy wręcz za ścianą ktoś umiera z głodu. „Mój dorobek dostaną tylko moje dzieci!”. Niech no ktoś spróbuje usunąć tę krzyczącą niesprawiedliwość, a zawali się cały porządek społeczny. Matematycy wykazali niezbicie, że optimum całościowe większego agregatu tylko wyjątkowo może składać się z sumy optimów cząstkowych. Innymi słowy – doskonałego zegarka nie da się zrobić z doskonałych trybików, a doskonałego społeczeństwa z doskonałych jednostek. Potrzebne są też osoby niedoskonałe.
Hedonka i sawonarolka
Generalnie potępiamy hedonistów. Ja ich też nie lubię, ale pamiętam, że nieraz w historii okazywali się pożyteczni. Ot, chociażby internet z pewnością by się tak szybko nie rozwinął, gdyby nie kontent rozrywkowy, np. gry komputerowe, wymuszające tworzenie urządzeń dziesięć czy sto razy szybszych i lepszych niż potrzebne do celów biurowych lub do wymiany korespondencji.
Pewna przymieszka hedonki jest więc nie tylko zgodna z naturą człowieka, ale wręcz potrzebna ludzkości. Trudno sobie wyobrazić czynności głupsze niż to, co wykonujemy w tańcu. Ale jeszcze trudniej wyobrazić sobie świat bez tańca. Jak długo wytrzymamy w takim świecie?
Z kolei żywimy wielki szacunek do głosicieli szlachetnych haseł, choć bywało, że te hasła nie miały poparcia większości, przegrywały wraz ze swoimi Savonarolami i w efekcie przynosiły więcej szkody niż pożytku. Cenne obserwacje możemy czynić aktualnie w Polsce. Rządzący badają, czy mogą zrealizować jakiś słuszny postulat w sprawie, dajmy na to, sądowniczej czy międzynarodowej. Przyjmują jakąś ustawę, a następnie z pewnych rzeczy się wycofują, bo widzą, że Polska jest jeszcze za słaba, by obronić taką czy inną wartość przed polonofobiczną napaścią. Zapewne powrócimy do sprawy, gdy się – jako państwo – wzmocnimy. Tymczasem trzeba próbować i godzić się na nieuniknione drobne porażki, konieczne w drodze do celu.
Zawsze jednak w takich sytuacjach pojawia się grupka „moralnie doskonałych”, uprawiających sawonarolkę, czyli głoszących konieczność bicia głową w mur, a w rezultacie – nieuchronnego oddania władzy tym, którzy zajmują się rzucaniem kamieniami w mamuty (w wersji dla idiotów: w dinozaury!). Nic na to nie poradzimy. Jesteśmy normalnym społeczeństwem, mamy własnych idiotów, własnych hedonistów i własnych zaślepieńców, którzy dążą do samounicestwienia przez moralny szantaż i zmuszanie innych do ponoszenia ciężarów przekraczających ich moralną wyporność. Najsłuszniejsze wektory mają swoje składowe wsteczne lub rozmyte, ale „doskonali” nie chcą o tym słyszeć. Szkodzą Polsce.
Ideologia rozmyta
Rozmyte granice nie oznaczają dowolności. Niemożliwe jest więc, by element był jednocześnie swą negacją. To odróżnia matematyczną ‘rozmytość’ od baumanowskiej ‘płynności’, która pozwala elementowi przyjmować dowolne wartości i niejako „płynnie” przechodzić od danej wartości do jej negacji. Płynność oznacza w praktyce dowolność. Natomiast w teorii zbiorów rozmytych granice istnieją, lecz z różnych powodów nie mogą być wyznaczone dokładnie.
W uproszczeniu można powiedzieć, że każdy Poznaniak urodził się w Wielkopolsce. Pod pojęciem ‘Poznaniak’ (wyraz pisany wielką literą) rozumiemy każdego, kto urodził się w województwie poznańskim (nie tylko aktualnego mieszkańca Poznania, bo wtedy byłby nazywany ‘poznaniakiem’). Ja sam jestem więc Poznaniakiem, ale nie jestem poznaniakiem. To samo mniej dokładnie, ale bardziej wiarygodnie można wyrazić tak: wszyscy – z tolerancją ±20% – Poznaniacy urodzili się w Wielkopolsce. Nie badałem sprawy, więc nie wiem, czy tolerancja ±20% wystarczy. Zakładam więc, że również ta granica jest określona niedokładnie, z tolerancją np. ±10% itd. Zawsze jednak nakładam granicę również na tolerancję, a tolerancję na granicę.
Odnotujmy, że ci, którzy głoszą ideologię tolerancji, domagają się w istocie tolerancji bez granic. A to oznacza kompletny chaos albo totalitaryzm, jeżeli tolerancja ma być selektywnie ukierunkowana na tolerowanie tylko tego, co wskażą totalitaryści, i represjonowanie tego, co zostanie przez nich uznane za niegodne tolerancji.
Tolerancja musi mieć granice. Jeżeli coś tolerujemy bezgranicznie, przestaje to być tolerancją, a staje się kapitulacją względem wymuszanej na nas ideologii.
Rysują się teraz dwie rozdzielne przestrzenie, w których ideologia może być rozpatrywana. Pierwszą przestrzeń wyznaczają dwa bieguny: świadomość i nieświadomość interesów grupy. Bieguny drugiej przestrzeni to pożytek i szkoda, jaką grupa (jednostka w grupie) może mieć z własnej ideologii. Na tych dwóch dwubiegunowych przestrzeniach na razie poprzestanę, choć oczywiście różnych przestrzeni może być wiele, a każda może być wielobiegunowa. Wektorem prymarnym danej ideologii jest dążenie do najważniejszego bieguna w najważniejszej – dla wyznawców tej ideologii – przestrzeni. Ideologia (jako swoista prefiguracja naszych przyszłych czynów) sprawia, że pewne działania wykonamy bez wahania, a innych będziemy unikać. Oczywiście – podejmujemy mnóstwo decyzji motywowanych różnymi okolicznościami, np. ceną towaru, sympatią do osoby czy po prostu wygodą. Tu rozpatruję tylko decyzje motywowane ideologią.
Jeżeli te decyzje i idące za nimi czyny lub zaniechania przyczyniają się do trwałego dobra danej społeczności, oceniamy tę ideologię jako pożyteczną, jeżeli zaś decyzje motywowane ideologią są złe dla narodu – taką ideologię uznamy za szkodliwą. Dobra i zła już tu nie definiuję; było to przedmiotem mojej książki pt. Czasownikowa teoria dobra (2018). Nie analizuję również ideologii zewnętrznych względem danej grupy, bo ta grupa nie ma na nie większego wpływu, a narzekanie na innych nie poprawia ideologii własnej.
W XXI wieku w Polsce rzeczownika abstrakcyjnego ‘ideologia’ wciąż nie lubimy. W PRL nazywaliśmy nim zbiór fałszywych poglądów legitymizujących władzę, zwłaszcza komunistyczną, instalowaną przemocą.
Społeczne odium, które spadło na termin ‘ideologia’, jest autentyczne i głębokie. Utrudnia sformułowanie zbioru idei, które mogłyby tak kształtować nasze decyzje i czyny, by ich wynik służył dobru Polski.
Zmiana nastawienia do rozpatrywanego rzeczownika nie będzie w krótkim terminie możliwa, szczególnie w obliczu naporu kolejnych ideologii ofensywnych, takich jak genderyzm, neointernacjonalizm, poprawność polityczna, multikulti, antypolonizm itp.
Ideologie narodów
Niniejszemu rozdziałowi nadałem tytuł „Ideologie narodów”, nie: „Ideologie narodowe”, by nie sugerować jakichkolwiek związków, nawet negatywnych, z Ideologią niemiecką, zwłaszcza że to dzieło Marksa i Engelsa wcale nie prezentuje ideologii niemieckiej, dla której główne punkty odniesienia są starsze od Marksa i nie zostały przezeń istotnie zmienione. Osią ideologii niemieckiej, wektorem prymarnym tej ideologii, podobnie jak włoskiej (od Machiavellego przez Hegla, Verdiego, Wagnera itd. do Garibaldiego, Bismarcka i Kohla), było: zjednoczenie. Politykom, ale też filozofom i twórcom kultury włoskiej i niemieckiej zależało na zbudowaniu jednolitego państwa dla wielkiego narodu, dzielonego przez setki lat granicami mnóstwa różnych księstewek, królestewek, minirepublik i innych tworów państwopodobnych.
Ideologia prymarna szybko nie gaśnie. Właśnie przez obecność w dziełach kultury wysokiej danego narodu i przez jej – często już wypaczone – inercyjne działanie w polityce bieżącej i w kulturze popularnej. Włosi już ideę zjednoczenia dawno przełknęli, strawili i chyba zaczynają ją… pomijać. Ale ten wektor wciąż jest aktywny w Niemczech, bo upragnione zjednoczenie pozostaje silnie i pozytywnie obecne w pamięci żyjących pokoleń. Niemcy nadal próbują „jednoczyć”. Własny naród zjednoczyli, więc „jednoczą” teraz inne narody konceptami i tworami o często zmienianej nazwie (Mitteleuropa, EWG, Euratom, Unia Europejska itd.). Zideologizowane myślenie zbiorowe jest jak „Titanic”. Widzisz już górę lodową, płyniesz, robisz to czy tamto, ale wiesz, że kursu nie da się zmienić…
Takim inercyjnym, bezwładnościowym przedłużeniem wektora niemieckiego zjednoczenia stała się ideologia multikulti, wzmocniona ostatnio przez Willkommenskultur. Ideologia tego typu nie mogłaby się zrodzić np. w Czechach, których ideę prymarną (po Białej Górze) najpełniej wyraziła postać Szwejka. Z innych powodów (po Trianon) również Węgrzy nie mogliby wytworzyć u siebie ani zaakceptować przychodzącej z zewnątrz ideologii multikulti. Z jeszcze innych powodów nie byłoby to możliwe również w Polsce, Rumunii, na Litwie i chyba w całej Europie Wschodniej.
Dla odmiany w Szwecji, gdzie ideologia eugeniczna została po kilku pokoleniach zeksternalizowana (czyli zinternalizowana powszechnie) – już przed urodzeniem i bez społecznego oporu masowo morduje się Szwedów podejrzanych o niedoskonałość. Za to przybysze z różnych części świata przyjmowani są chętnie, pod warunkiem wszak, że są zdrowi i zdolni do odświeżenia szwedzkiego genotypu, co niewątpliwie dokonane zostanie, po czym całe społeczeństwo stanie się eugenicznie doskonałe według szwedzkich standardów szczęścia jednostkowego. Ale to już nie będą Szwedzi.
Ideologie w kulturze
Nie przypadkiem najciemniejsze strony ludzkiej psychiki stały się znamieniem szwedzkiej popkultury zwłaszcza literackiej i filmowej, ale też muzycznej. Tamtejsze mroczne kryminały są w XXI wieku uważane za najlepsze na świecie. Nie sądzę, by w tej konkurencji mogli wygrać powieściopisarze narodów cierpiących, okazujących czynne współczucie swoim niedoskonałym współobywatelom i pielęgnujących cnotę solidarności.
Szwedom, ale też np. Holendrom i Belgom empatia w ogóle przestaje być potrzebna, więc wraz z religią szybko zanika w filozofii, w kulturze wysokiej i popularnej, w polityce i w życiu codziennym obywateli, kończonym sterylnie i bezboleśnie w jakże sympatycznych szpitalach… eutanazyjnych.
Ludzie potrzebują ideologii, która scala narody silniej niż język. Dowodzą tego Szwajcarzy, ale również Chińczycy, którzy mówią różnymi językami, choć piszą tymi samymi znakami. Ideologia – jako zeksternalizowana w danym narodzie matryca przyszłych decyzji – potrzebna jest po to, byśmy wiedzieli, co w danej sytuacji każdy z nas powinien zrobić i co również na pewno zrobi lub choćby z aprobatą przyjmie zdecydowana większość współplemieńców.
Tu znów dobrym przykładem jest ideologia „narodu wybranego przez Boga” utrzymująca się wśród religijnych Żydów przez tysiące lat. Gdy względnie niedawno pojawiła się kategoria Żydów niereligijnych, gdy religia przestała scalać ten naród – zastąpiła ją w tej funkcji właśnie ideologia „narodu wybranego”, choć już wybranego nie przez Boga, ale przez siebie. Bardzo to ryzykowne, bo najłatwiej wygenerować ideologię dokładnie przeciwną. Niemcy pod rządami Hitlera kradli żydowskie mienie nie dlatego, że ono należało się Niemcom, ale dlatego, że było żydowskie. Niemcy masowo mordowali Żydów nie dlatego, że Żydzi byli czemukolwiek winni, ale dlatego, że byli Żydami. To był prawdziwy antysemityzm w odróżnieniu od dzisiejszego znaczenia tego wyrazu. Oto 3 maja 2018 burmistrz Jersey, Steven Fulop, nazwał marszałka polskiego senatu „antysemitą”. Marszałek niczym w życiu nie zasłużył na ten epitet. Użyto „antysemityzmu” jak bagnetu w plecy, by zdyskredytować poglądy marszałka na temat zupełnie inny. Przez takie nadużycia wyraz „antysemita” oznacza dziś tylko tyle, że ktoś kogoś nie lubi, a raczej… nic nie znaczy.
Ideologie niektórych narodów trwają wieki a nawet tysiąclecia, zapewniając spoistość grupie swoich wyznawców właśnie w sensie „matrycy przyszłych czynów”. Niemcy będą więc nadal „jednoczyć”, Polacy będą wciąż walczyć o niepodległość, Francuzi chwalić swoje wino, Rosjanie prowadzić politykę imperialną itd. Na tym tle ciekawie prezentuje się ideologia Ukraińców.
Po Euromajdanie spodziewaliśmy się, że Ukraińcy wpiszą dramat „Niebiańskiej Sotni” na karty swojej tożsamości. Tymczasem wypromowała się zakazana w ZSRR ideologia banderowska, wspierana (również finansowo) przez emigrantów kanadyjskich, którzy nie identyfikowali się z „Niebiańską Sotnią” i forsowali symbole obecne na własnych sztandarach.
Z kolei w Kijowie nie objawił się jeszcze wielki twórca kultury, nie powstał film ani poemat, którego siła artystyczna zapewniłaby Majdanowi trwałe miejsce w narodowej świadomości. Pozostał na razie Bandera i jego ideologia.
Ideologia Polaków
Mickiewicz, Słowacki, Chopin, Matejko, Gerson, Pol, Bełza, Moniuszko, Sienkiewicz, Wyspiański, Żeromski… to tylko początek długiej listy nazwisk genialnych wyrazicieli ideologii Polaków. Nie wszyscy byli etnicznymi Polakami, ale żyli tu, cenili kulturę polską, tworzyli tę kulturę, choć nie tworzyli ideologii. Ta – po rozbiorach – zrodziła się sama. Prymarnemu wektorowi tej ideologii nadaliśmy nazwę NIEPODLEGŁOŚĆ. Dzieła powstałe w XIX wieku pomogły nam przetrwać i pokonać również komunę w wieku XX. One będą trwać tak długo, jak długo trwać będzie Polska na mapie, a choćby tylko w sercach Polaków.
Niepodległość głoszą kartony Artura Grottgera, wiersze Marii Konopnickiej, nowele Bolesława Prusa i wymagające niezwłocznej rehabilitacji artystycznej powieści Marii Rodziewiczówny.
A skąd wiemy, że… niepodległość? Ano nie musimy wiedzieć. To wie się samo i samo działa na kolejne pokolenia, nie wymagając żadnej definicji. Dlatego jest zwalczane i poniżane przez jurgieltników ideologii przeciwnej.
W III RP ukształtowały się bowiem dwa wektory wiodące. Niepodległość jest wektorem najważniejszym, ale niejedynym. Ku przeciwnemu biegunowi tej przestrzeni zmierza – znana targowiczanom i wszelkiemu zaprzaństwu – ideologia podległości. Wyznawcy tej ideologii pogardzają Polską („brzydka panna na wydaniu”), pragnęliby nas wyzuć z polskości patriotycznej na rzecz roztopienia się w „narodzie europejskim”, ubogacanym zresztą dość intensywnie przez pięknych nie-Europejczyków. Podobny proces, choć w innej przestrzeni, obserwowaliśmy w PRL, kiedy najpierw pozbawiono nas wszelkiej własności, a później próbowano roztopić czy utopić Polaków w internacjonalistycznym narodzie sowieckim.
A jak to było z nami w XVII i XVIII wieku? Wywołaną rozbiorami ideę niepodległości poprzedzała ideologia sarmatyzmu, która przez kilkaset lat kształtowała polskie życie publiczne i prywatne, a po rozbiorach wciąż oddziaływała siłą inercji. Sarmatyzm został opisany przez wielu autorów; teraz próbuję tylko wyekstrahować relewantny wektor prymarny. Znalezienie takiego wektora wśród ogromnej różnorodności przejawów sarmatyzmu wcale nie jest proste. Można to robić w wielu przestrzeniach i przekrojach. Tu wybieram przestrzeń decyzji, co eliminuje z tych rozważań chłopów i mieszczan, bo ich decyzje nie wpływały na losy państwa.
Ideologia sarmatyzmu
Sarmatyzm pochwalał uprawę roli, podnosił znaczenie sprzedaży własnych płodów rolnych czy leśnych, cenił wyroby rzemieślnicze wysokiej jakości, ale gardził czystym handlem, czyli sprzedawaniem towaru… cudzego. Działo się to w czasie, gdy w Anglii szerzyła się już ideologia merkantylizmu, a na handlu rosły potęgi wielu państw. Sarmaci uprawiali więc rolę, sprzedawali zboże, a zarobione pieniądze trwonili w wystawnym życiu towarzyskim. Nie handlowali! To było źle widziane, bo przeczyło ideologii większości (ideologię traktuję zawsze jako prefigurację, matrycę czynów akceptowanych w grupie odniesienia).
Szczególne odium padało na handlowanie pieniędzmi, nazwane ‘lichwą’. Paranie się działalnością finansową było niegodne pięknoducha. Ale nie gardzili tym Żydzi, Ormianie, Niemcy i inni, więc ci, co nominalnie rządzili Rzecząpospolitą, pozbywali się wpływu na to, co o rozwoju, o wręcz istnieniu państwa stanowi.
Zamiast pokoleniami gromadzić kapitał, Sarmaci często popadali w zadłużenie i coraz mniej chętnie godzili się na podatki na wojsko. Skutki kazały na siebie czekać zadziwiająco długo.
W końcu państwa ościenne wzmocniły się wystarczająco, by rozebrać nasze ziemie bezkarnie, uprzednio starannie psując naszą monetę i korumpując posłów.
Nie ulega wątpliwości, że sarmatyzm był ideologią dobrze uświadomioną przez szlachtę, ale też była to ideologia jak najbardziej dla państwa polskiego szkodliwa. Interesy państwa i obywatela zawsze stoją w pewnej sprzeczności, zwłaszcza gdy chodzi o podatki. Ideologia powinna sprzyjać równowadze, choćby była to równowaga chwiejna. Wewnątrz państwa może pojawić się np. ideologia konsumpcjonizmu, niszcząca państwo; może też na jakiś czas wygrać ideologia niszcząca obywateli, co zresztą niedawno przerabialiśmy w naszej części Europy, a teraz jest to udziałem Wenezueli, Korei Północnej i in.
By rzeczownikowo nazwać postawę szlachty polskiej w XVIII wieku, należałoby chyba skorzystać z użytego wyżej terminu XX-wiecznego: ‘konsumpcjonizm’. Może też: ‘pacyfizm’, może… ‘ciepła woda w misce’? Ale nie nazwy nas interesują, lecz decyzje motywowane sarmatyzmem. Zarówno dobre, których było niemało, jak i złe. Chodzi tu o decyzje królów, sejmów i – co najważniejsze – decyzje o braku decyzji w sprawach decydujących o losach kraju. Doprawdy zachodzę w głowę, jak to się mogło stać, że wbrew tendencjom coraz bardziej widocznym w katolickiej i protestanckiej Europie, polska szlachta in gremio odżegnała się, a w praktycznym działaniu wręcz potępiła wszelką bankowość, korzystając wszak z lichwiarskich pożyczek, które wielu wyzuły z majątku.
Lekceważenie tak zasadniczych spraw, jak bicie i psucie monety w czasach saskich, nie mogło być rezultatem przypadku lub jednostkowych decyzji. Bo antybankowy czy antyfinansowy obłęd ogarnął zbyt wiele umysłów, a takie rzeczy nie mogą być skutkiem ulegania władzy głupiego króla. Zwykle są następstwem królowania głupoty w szerokich kręgach decyzyjnych i nawet prywatnych, co pobrzmiewa w literaturze tamtego okresu. Zapanowała ideologia szkodliwa i dla państwa, i dla obywateli. Ale kto siał ten obłęd?
Pewne światło na ów XVIII-wieczny, zgubny dla Polski proces rzuca dokonana w III RP prywatyzacja banków i mediów. Błyskawiczne wyzbycie się połowy instytucji finansowych i prawie wszystkich gazet regionalnych nie było uzasadnione sytuacją ekonomiczną kraju ani żadnymi innymi obiektywnymi czynnikami.
Pamiętamy nagły wybuch ideologii prywatyzacji. W ten sposób skanalizowano naturalną potrzebę wyzwolenia się spod komunistycznej ideologii własności państwowej.
Inercyjność ideologii
Inercja w mechanice polega na tym, że – zgodnie z pierwszą zasadą Newtona – ruch trwa nawet po ustaniu przyczyny, która go wywołała, np. rzucony kamień leci, choć żadna ręka już go nie ciska. Takim kamieniem, rzuconym jeszcze w czasach PRL, była wprowadzona przymusem ideologia własności państwowej, według ówczesnej konstytucji: „ogólnonarodowej”, czyli – de facto – niczyjej. By wiedzieć, że akcja wywołuje reakcję, nie trzeba znać trzeciej zasady dynamiki Newtona. Skoro opresyjna władza upaństwowiła własność, to my, obywatele, jak tylko pojawi się taka możliwość – zabraną nam własność… sprywatyzujemy! Najłatwiej wygenerować ideę dokładnie przeciwną.
W tym myśleniu nie ma błędu. To nawet nie jest myślenie, lecz inercyjna konieczność w przestrzeni własności: jednym biegunem tej przestrzeni jest własność państwowa. Skoro ją negujemy – naturalnym odruchem jest skierowanie się ku własności niepaństwowej, a wśród różnych wariantów tejże wybieramy to, co nasuwa się w pierwszej kolejności: własność prywatną. Początek III RP musiał więc jakoś zrealizować nasz powszechny postulat. I niestety zrealizował.
W III RP utrzymywały się w naszym myśleniu – mocą inercji – motywy ważne w poprzedniej epoce. Myśli same z siebie nie zmieniają się zbyt szybko. Odrzucony oficjalnie kamień upaństwowienia wciąż w nas leciał jako własna negacja i siłą bezwładności skutkował akceptacją idei prywatyzacji do tego stopnia, że aż obezwładniał w obliczu prywatyzacji patologicznej czy wręcz złodziejskiej. Prywatna własność jest oczywiście efektywniej wykorzystywana niż państwowa, spółdzielcza czy niczyja i tej oczywistości nikt nie zaprzecza. Problem w tym, że w PRL-u nikt nie mógł uczciwie dorobić się pieniędzy tak wielkich, by kupić bank, gazetę czy fabrykę.
Głoszono, że „kapitał nie ma narodowości”. Ale nie dodawano, że zakupiona przez ten kapitał gazeta, telewizja, portal, fabryka czy bank – już narodowość ma! Że w momencie krytycznym realizować będzie interesy narodu swojego, a nie naszego!
Widzimy to na każdym kroku i próbujemy co nieco odwojować. Obyśmy zdążyli przed następnym paroksyzmem dziejowym.
Głoszono, że wszystko ureguluje „niewidzialna ręka rynku”. Nie dodano, że ręka, nawet „niewidzialna”, ma widzącą głowę, która tą ręką jednym ludziom wyciąga pieniądze z kieszeni, innym je hojnie przydziela. Skutki tej regulacji, nazwanej dla niepoznaki „deregulacją”, odczuwamy na każdym kroku. Bezsilność wobec uwłaszczenia nomenklatury czy wyprzedaży obcym „rodowych sreber” za bezcen (bez na stole, cena pod stołem) – to również skutek inercji w naszych głowach.
Mówiono: najlepsza polityka kulturalna, historyczna, gospodarcza itd. – to brak polityki. „Zlikwidować ministerstwo kultury”! Nie dopowiedziano, że wszystkie narody bardzo dbają o swoją kulturę i uprawiają stanowczą politykę historyczną we własnych szkołach i we wszelkich przejawach swojej państwowości. Nie dopowiedziano, że brak własnej polityki gospodarczej jest realizowaniem cudzej polityki gospodarczej. Że właśnie to odróżnia kolonizatorów od państw kolonialnych: suwerenność w sprawach gospodarczych.
Ideologia nie jest bezinteresowna! Możemy po marksistowsku założyć, że ideologia wyraża interesy swoich wyznawców i sprzyja ich realizacji. Pułapka kryje się już na starcie. Takie zarysowanie problemu nie ma w sobie kontrolnego sprzężenia zwrotnego! Zakłada, że ideologia, którą nam narzucono, sprzyja realizacji naszych interesów. Mija czas, a ta ideologia naszym interesom nie sprzyja i nie sprzyja. Zauważamy, że podejmowanie decyzji o działaniu zgodnym z tą ideologią jest niezgodne z naszymi interesami. I nic nie możemy zmienić, wszak ta ideologia „sprzyja” nam… z założenia! A założenia ideologii nie mogą być zmienione, bo runie cały posadowiony na nich gmach władzy!
Ideologia a prawda
Odrzucenie kategorii prawdy przez filozofów postmodernistycznych prowadzi do uzyskania władzy symbolicznej przez osoby i grupy zdolne do produkowania i narzucania dowolnych, nawet fantastycznych narracji. Rzecz jasna nikt tego nie robi bezinteresownie.
Ideologiczny zamach na prawdę ma na celu czyjeś korzyści, przy czym natura tych korzyści może być różna: finansowa, polityczna, godnościowa, roszczeniowa itd.
Akurat początek XXI wieku przyniósł Polsce co najmniej dwa ważne przykłady forsowania pewnych narracji przy jednoczesnym zakazie czy uniemożliwieniu dociekania prawdy.
W krzywoprzysiężnym sądzie dominuje narracja wolna od zobowiązań względem prawdy (czego kilkakrotnie doświadczyłem na własnym grzbiecie), natomiast naukę interesuje tylko prawda atrybutywna, czyli taka, o której orzeczono zgodnie z pragmatyką danej dyscypliny naukowej. Celem nauki jest dotarcie do granicy wiedzy, do limesu, do prawdy limezyjnej, która jest niemal tożsama z arystotelesowską prawdą korespondencyjną wg nadanej przez św. Tomasza definicji rzeczownikowej: adaequatio intellectus et rei. Prawda limezyjna to kres ludzkich dociekań osiągany na drodze do prawdy, pojmowanej zgodnie z definicją korespondencyjną. Natomiast prawda korespondencyjna jest granicą, o której nie wiemy, czy jest osiągalna. Istnieje niezależnie od naszych badań i nic jej nie zmieni (zainteresowanym tą tematyką polecam moją książkę Prawda po epoce post-truth, 2017).
Jeżeli wykonanie badań przez kompetentnych i uprawnionych w danej dziedzinie badaczy jest zakazane lub niemożliwe – dalsze postępowanie zostaje wstrzymane. Tak było np. w sprawie katyńskiej. Zakłamana narracja mogła być utrzymywana przez dziesiątki lat tylko dlatego, że uniemożliwiono badanie miejsca zbrodni i ukrycia szczątków ludzkich. Podobna sytuacja od wielu lat trwa w Jedwabnem. Podobnie – przez pół wieku – było na „Łączce”, gdzie chowano, a raczej ukrywano ciała pomordowanych patriotów polskich.
Ideologia – matryca decyzji
Kto godzi się na odrzucenie prawdy, otwiera bramy przed naporem nieprawdy. Sprzyja temu taka ideologia, której celem nie jest dociekanie prawdy, lecz modyfikowanie matrycy naszych przyszłych decyzji, a także uzasadnianie czynów i słów zgodnych z daną ideologią, nawet gdy nie są one zgodne z prawdą. W rewersie – ideologia nieprawdy ma uzasadniać potępienie wypowiedzi z tą ideologią niezgodnych oraz uniemożliwiać lub przynajmniej utrudniać wszelkie badania, na podstawie których prawda mogłaby być ujawniona. Rezultatem ma być triumf narracji: supremacja kompilacji deformacji informacji.
Przemoc ideologiczna polega na wymuszaniu decyzji zgodnych z daną ideologią, choć zwykle sprzecznych z dobrem strony słabszej. Istnieją bowiem ideologie ofensywne i defensywne. Te pierwsze idą tak daleko, jak to jest możliwe; te drugie ustępują z drogi i giną. Przykład: ofensywa genderyzmu przeciw katolicyzmowi. Ideologia defensywna polega na nieuchronnym, systematycznym opuszczaniu kolejnych redut i poddawaniu coraz głębszych linii obrony. W końcu okazuje się, że we Francji i w kilku innych krajach nie ma już czego bronić, choć nadal jest co atakować.
Istnieją gazety, które taki sam czyn nazywają raz dobrym, raz złym. Dziś dobry jest ten, kto wczoraj był zły. Jeżeli na podstawie takich informacji podejmujemy decyzje, to wynik może zależeć od kalendarza. Wczoraj – idąc po schodach – byśmy dzięki tej gazecie zadecydowali, że należy wchodzić, dziś… że schodzić. Ale ktoś tam trzyma kluczyk. Wczoraj szliśmy pod górę na własną szkodę, dziś zejdziemy – również na własną szkodę – w dół. O szkodzie dowiemy się lub nie.
Nie są to przypadki rzadkie, że dana ideologia zawiera elementy jawnie sprzeczne z faktami lub niedowodliwe. Do takich należy na przykład oskarżanie Polaków o antysemityzm rzekomo wyssany z mlekiem matki. Nikt nie przeprowadził badań mleka polskich matek pod tym kątem.
Nikt też nie udowodnił, że antysemityzm jest w ogóle problemem jakoś szczególnie właściwym narodowi polskiemu, a innym narodom niewłaściwym. W ten sposób można oskarżyć dowolną osobę, grupę, naród czy rasę o najzupełniej dowolnie nazwane produkty umysłu oskarżyciela.
Przerabialiśmy to masowo. Przerabiamy na nowo. Rozpatrzmy pod tym kątem różnice między represjami, jakim poddawali Polaków gestapowcy w czasie wojny i stalinowscy oprawcy z UB po wojnie. Nie wymierzam win, lecz wydobywam istotne pod rozpatrywanym względem różnice. Otóż Gestapo tworzyło swoje agentury w różnych miejscach i starało się wyłapać tych Polaków, którzy byli zaangażowani w działalność antyniemiecką. Gestapowcy stosowali straszliwe tortury i mordowali Polaków masowo, ale – te tortury i realne groźby śmierci służyły w pierwszej kolejności poszukiwaniu prawdy. Chodziło o wykrycie, kto naprawdę należy do organizacji antyhitlerowskiej. Następnie wykrytą osobę aresztowano lub zabijano na miejscu.
Natomiast kaci z UB stosowali takie same tortury i morderstwa, ale często ich celem nie było wykrycie prawdy o ew. działalności antykomunistycznej, lecz wykrycie tego, co… kazali wykryć ich przełożeni. To jest charakterystyczny rys wielu przesłuchań, o których wiemy z relacji Światły. Wiemy, że wcześniej w podobny sposób wmawiano winy różnym obywatelom ZSRR w ramach kolejnych fal represji. Celem tych działań nie było poszukiwanie prawdy o zagrożeniach dla ustroju, ale wytworzenie przesłanek swoistej narracji, która stawała się uzasadnieniem wydanego z góry wyroku.
I to się dziś powtarza w tym sensie, że już nie poszczególne osoby, ale cały naród polski obwiniany jest o dowolne zbrodnie tylko po to, by wytworzyć narrację, która służyć będzie uzasadnieniu czegoś bardzo dziwnego. Robi to drugie i trzecie pokolenie ówczesnych oprawców przeciw trzeciemu pokoleniu polskich patriotów, a na rozwój tego rozboju pozwalały kolejne polskie rządy, wyznające ideologię defensywną, przekształcaną powoli w matrycę kapitulanckich decyzji.
Ideologia a dobro
Ideologia, zwłaszcza ideologia legitymizowana kłamstwem, nie jest bezinteresowna. Nie zawsze wiemy, kto i w jaki sposób na tym skorzysta, ale dostatecznie dużo wiemy o tych, którzy na danej ideologii mogą stracić. O nas samych. W książce o teorii dobra starałem się uzyskać czasownikowe zrozumienie dobra doczesnego. Sformułowałem to następująco: „nie umrzeć i nie cierpieć” (z powodów innych niż nieuniknione). To są wspólne wszystkim ludziom, zwierzętom, państwom, klubom itd. dwa nieusuwalne warunki konieczne dobra, a gdy są spełnione, dążymy do dóbr partykularnych tak wielu i tak różnych, że nie da się ich spisać.
Niepodległość – jako najważniejszy wektor ideologii narodu polskiego – ma również fundamentalne dwie składowe czasownikowe: nie umrzeć i nie cierpieć.
Te składowe różnią nas od wielu innych narodów. Dajmy na to Hiszpanie też toczyli w dawnych wiekach różne wojny. Ale to były wojny o władzę lub bogactwo, nie o życie narodu. Polacy na swoje nieszczęście mieszkają między takimi narodami, które co pewien czas próbują nas wymordować lub przysporzyć nam jak największych cierpień. Dlatego te dwie składowe są dla nas takie ważne.
Dla odmiany wyznawcy ideologii podległości próbują podmienić różne wartości na takie, które osłabiają wektory niepodległości. Są to w komplecie idee importowane, układające się w całe ideologie naskórkowe: genderyzm, feminizm, internacjonalizm, komunizm i różne inne krócej lub dłużej świecące błyskotki intelektualne. Na szczęście tego rodzaju wynalazki nie powstają w Polsce. Wszystko to są kserokopie wytworów cudzych intelektów, wymieniane co pewien czas na nowsze modele kserokopii.
Nie chcę opisywać motywacji podległościowych, bo ich nie znam. Wystarczy mi informacja o instytucjach finansujących głosicieli tej ideologii, o stypendiach, nagrodach, publikacjach, tłumaczeniach, tematach doktoratów i o pozostałych dystrybutorach prestiżu w stworzonym przez nich lub dla nich światku. Wyznawców podległości nie jest zbyt wielu, ale opanowali miejsca, skąd ich głos słychać mocno i daleko. Mają wpływ na wymywanie i rozmydlanie polskiego patriotyzmu. Mają wpływ na opisywanie czy raczej obmawianie Polski w cudzych mediach. Są groźni.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ideologie Polaków” znajduje się na s. 4–5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.
„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.
Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ideologie Polaków” na s. 4–5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com
Kontynuując przeglądanie strony zgadzasz się na użycie plików cookies. więcej
The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.