Filmy kina moralnego niepokoju a złamane sumienie ich reżysera / Paweł Zastrzeżyński, „Kurier WNET” nr 72/2020

Dziś ciągle autorytetami są ludzie ustanowieni przez tych, co chcieli, abyśmy płynęli we wspólnym nurcie relatywizmu moralnego. Oni nadal jawią się nam jako struktura czystego kryształu czy diamentu…

Paweł Zastrzeżyński

Rozbity kryształ

Od kilku lat w Instytucie Pamięci Narodowej prowadzona jest kwerenda w związku z przygotowaniem książki Światło latarni, która stara się ukazać polskich reżyserów jako osoby, które wyświetlając swoje filmy z projektorów, niczym latarnie morskie nawigowały całe społeczeństwo w kierunku, który wyznaczała Polska Ludowa. W zamian ci ludzie otrzymywali taką swobodę, jakiej nikt nigdy z twórców filmowych na świecie nie doświadczył.

Teczka TW Aktora była jednym z pierwszych udostępnionych dokumentów, które zostały poddane kwerendzie. Ten materiał zachował się w oryginale. W karcie obiegowej widnieją dziesiątki nazwisk osób, które zapoznały się z treścią tam zawartą. To te dokumenty posłużyły do przygotowania artykułu w „Gazecie Polskiej”, który można uzupełnić o fakt, że TW Aktor nie był werbowany w lokalu kontaktowym (LK) „Bachus”, ale był właścicielem tego lokalu. To wynika z analizy treści oraz faktu, że teczka jest założona na agenta TW i właściciela lokalu kontaktowego. Na marginesie warto wspomnieć, że Bachus (Dionizos) w mitologii greckiej to bóg płodności. W ostatniej scenie Iluminacji, jednego z najważniejszych filmów reżysera, bohater jawi się właśnie jako posąg grecki. W ten sposób ukazuje się Krzysztof Zanussi.

Obrona pedofilii

W 2009 r. wokół Krzysztofa Zanussiego pojawiło się wiele kontrowersji. Jednak reżyser, jak zawsze, zachował stoicki spokój, pomimo że jego słowa w obronie Romana Polańskiego oskarżonego o pedofilię, wzburzyły nawet Monikę Olejnik.

Roman Polański wówczas czekał w szwajcarskim areszcie na decyzję w sprawie ekstradycji do USA. Reżyser był oskarżany o seks z 13-latką i ucieczkę przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. W studiu TVN w programie Kropka nad i Krzysztof Zanussi powiedział, że Polański stał się ofiarą własnej popularności, a dziewczynka, z którą współżył, była jego zdaniem prostytutką. Reżyser „moralnego niepokoju” jednoznacznie stwierdził: „Nikt nie zauważa, że dlatego, że on jest sławny, to ta sprawa ma taki wymiar. Gdyby on nie był sławny, to fakt, że ponad trzydzieści parę lat temu w Los Angeles, które jest miastem szczególnie swobodnych obyczajów, skorzystał z usług jakiejś nieletniej prostytutki, bo chyba tak to naprawdę było”… „No nie, nie! – zareagowała Monika Olejnik. – To była dziewczynka 13-letnia, która nie była prostytutką… To nie było za pieniądze, więc to nie była prostytucja”.

Krzysztof Zanussi niskim i ciepłym głosem kontynuował: „W tym świecie masę rzeczy robi się nie za pieniądze, tylko dla sławy, dla kariery. Ja znam człowieka, który wyszedł z getta, który jest tragiczny i który ma takie czarne rozdziały w swoim życiu. Myślę, że gdyby nie był znany, sprawa nie miałaby dziś żadnego przedłużenia. Nie wierzę w niewinność ofiary. Ona nie robi wrażenia, że znalazła się tam przypadkiem. W tym kręgu ludzi, którzy wszystko zrobią dla kariery i pieniędzy, wygląda na to, że sama świadomość matki, która była w to zamieszana, to była jakaś próba szantażowania Polańskiego. Wyciągnięcia z niego tego wszystkiego, co mógł dać. A czego nie dał, i to był jego praktyczny błąd. Mógł się wykupić i tego nie zrobił. Może był za bardzo pyszny, za bardzo polski”.

Reżyser podkreślał, że nie chce usprawiedliwiać Polańskiego, a epizod sprzed 32 lat traktuje jako błąd swojego kolegi.

TW Aktor

Kilka miesięcy przed tym wywiadem „Gazeta Polska” opublikowała informację na temat teczki odnalezionej w Instytucie Pamięci Narodowej, z której wynika, że Krzysztof Zanussi był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako TW Aktor. W tekście zostało umieszczone sprostowanie reżysera dotyczące treści odnalezionych dokumentów. W związku z publikacją na antenie Radia Maryja swój pogląd na ten temat wyraził Antoni Macierewicz.

„Muszę powiedzieć, że publikacja »Gazety Polskiej« bardzo mnie zbulwersowała. Zanussi dla mojego pokolenia, ludzi urodzonych pod koniec lat 40. ze swoimi filmami, takimi bardzo moralistycznymi, odwołującymi się do ‘struktury kryształu’, do spraw zupełnie fundamentalnych, do rozstrzygnięć moralnych, zasadniczych, był osobą istotną. Jego twórczość zwłaszcza wtedy – lat 60, 70 – była ważna. Gdy czytam jego wypowiedź przytoczoną w »Gazecie Polskiej«: »Podczas studiów w szkole filmowej cały nasz rok studiów był zapraszany na rozmowy z oficerami bezpieki i wszyscy byliśmy namawiani do współpracy. Obiecywaliśmy, że jeśli coś strasznego się zdarzy, to damy im znać. Każdy miał po dwa spotkania. Na tym się kończyło. Nie było też żadnych specjalnych nacisków. Kilkoro z nas podjęło współpracę. Jedna z osób przystąpiła do etatowej pracy w wojskowym wywiadzie«, to powiem uczciwie, że ten spokojny ton jest dla mnie szokujący.

Gdy z kolei ten materiał tutaj przywołany się czyta, to widać, że jednak problem tej współpracy był dużo głębszy. Jak można było na coś się godzić i to aprobować, równocześnie robiąc filmy, zwracające uwagę na to, iż w sprawach moralnych sytuacja jest zerojedynkowa, że prawda i kłamstwo nie mogą być z sobą mieszane”.

Prowadzący rozmowę telefoniczną zauważył: „Aktor to pseudonim, pod jakim Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała Krzysztofa Zanussiego jako tajnego współpracownika. Reżyser oczywiście zaprzecza temu, ale to jest też ciekawy element biografii reżysera, gdyż była to osoba, jedna z nielicznych z w Polsce, która z jednej strony mogła z dużą swobodą i swadą robić i realizować filmy poza granicami kraju w czasach ciężkiej komuny, a z drugiej strony była obsypywana przez Moskwę bardzo dobrymi i pierwszymi nagrodami na różnych festiwalach filmowych w byłym Związku Radzieckim”.

Były Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego w odpowiedzi stwierdził: „Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że nie tylko relacjonował on sytuację w poszczególnych pismach i środowiskach kulturalnych i literackich emigracji niepodległościowej w Londynie, ale także relacjonował sytuację poszczególnych osób, ułatwiając działanie przeciwko nim Służbie Bezpieczeństwa. No przecież to jest człowiek wybitnie inteligentny i trudno sobie wyobrażać, żeby nie miał rozeznania, nie miał świadomości, jakie to może mieć konsekwencje dla tych właśnie ludzi. To pozwalało ich osaczać i niestety obawiam się, że oddziaływało skutecznie później na nich. Tak właśnie działała Służba Bezpieczeństwa, że używała jednych ludzi przeciwko innym. Każdy fragment rozmowy mógł się wydawać niewinny, a złożone razem, były często wyrokiem na daną osobę. I albo pozbawiały paszportu czy pracy, albo ułatwiały innym agentom łamanie i werbowanie następnej osoby i to jest w tym całym systemie najdramatyczniejsze.

Możemy sobie wyobrazić, że Pan Krzysztof uzna, że on jest osobą, która została zmuszona i złamana, no ale następnie umożliwiała złamanie następnych kolejnych osób i w ten sposób stworzył się łańcuch ludzi złamanych i służących złej sprawie”.

Krzysztof Zanussi po publikacji „Gazety Polskiej” w 2009 r. jednoznacznie oświadczył: „Nie miałem żadnego pseudonimu [—]. Jeśli był nadany, to ja nic o tym nie wiem. W 1962 r. spotkałem się z oficerami dwa razy w Łodzi. Nie było perspektywy dalszych spotkań. Później, jeśli ubecy pojawiali się, to przychodzili jawnie do biura. Były to rozmowy otwarte, ale pozbawione podtekstu agenturalnego. Gdy pan Kiszczak wzywał mnie do siebie w stanie wojennym, to wcześniej zjawiał się ubek i umawiał mnie na spotkanie. To zupełnie inny tryb rozmowy”.

Tajni współtwórcy

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 1999 r. dziennikarz zadaje pytanie: „Do dziś duże kontrowersje budzi sprawa kompromisów między władzą a środowiskiem filmowym w komunizmie. Pana często kojarzono z taką kompromisową postawą. Jak się Pan do tego odnosi?” „Od bardzo dawna rozumiem, że nie ma życia, które byłoby zupełnie bezkompromisowe. Teologicznie biorąc, każdy moment życia w sferze materialnej jest kompromisem ducha, nie ma od tego ucieczki. Dla mnie większym złem jest zakłamanie aniżeli przyznanie się w pokorze do tego, że człowiek jest niedoskonały. W mojej książce [—] umieściłem wspomnienia z czasów naszych gier z władzą, po to, by te gry zdemistyfikować. Żebym nie wypadł w nich jako bohater, tylko jako człowiek, który czasem roztropnie przechytrzył władzę. Oni zresztą często chcieli dać się przechytrzyć”.

Połączenie informacji zawartych w materiałach IPN oraz analiza materiałów filmowych reżysera odkrywa zupełnie nową przestrzeń badań. Co istotne, każdy dokument ma swoje echo. I nawet jeżeli jakaś teczka została zniszczona lub ukryta, to jej cząstki są gdzie indziej.

Każdy dokument zaś otwiera nowe informacje. I tak po analizie już 90 000 stron dokumentów oraz kilkuset nazwisk reżyserów i aktorów możemy dokładniej rozszyfrować teczkę TW Aktora i dowieść, że tłumaczenia Krzysztofa Zanussiego nie są jednoznaczne.

Krzysztof Zanussi w oświadczeniu opublikowanym w „Gazecie Polskiej” oraz w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” bagatelizuje informacje, które znajdują się w materiałach IPN. Dla niego stwierdzenie oficera, który dokonuje werbunku: „pozyskanie zostanie przeprowadzone na zasadzie dobrowolności. Przemawiają za tym lojalność kandydata, dobre wyrobienie polityczne, jak również to iż rozmawiał z nami chętnie i w miarę swych możliwości stara się pomóc”, jest nic nieznaczące. Jest to część gry, w której docelowo stawia siebie jako zwycięzcę.

Co istotne, w czasie gdy zainteresowała się nim Służba Bezpieczeństwa, miał 23 lata i był studentem łódzkiej Filmówki. A przecież chłopcy w jego wieku w tym samym czasie za próbę oporu przeciwko systemowi komunistycznemu byli mordowani i katowani.

Wyraźnie pokazuje to przykład oddziałów „Ognia”, które były dobijane w limanowskiej katowni UB. A aparat przemocy władzy komunistycznej był gorszy niż faszystowski.

We wniosku na opracowanie kandydata TW Aktor, do czego nie dotarła „Gazeta Polska”, zostały rozszyfrowane pseudonimy zawarte pomiędzy akapitami tego wniosku: „TW Konrad posiada większe dotarcie na wydział aktorski niż na pozostałe wydziały (argumenty za pozyskaniem TW Aktora; PZ.) [—] do opracowania wykorzystani zostali TW Ricci, TW Wojtek, TW Konrad”.

TW Konrad: „Znany historyk i teoretyk literatury prof. Jan Trzynadlowski współpracował z bezpieką” – ujawniła Misja specjalna w telewizyjnej Jedynce. „Trzynadlowski od 1951 r. był związany z Uniwersytetem Wrocławskim; od 1966 jako profesor. W latach 1956–1960 był dyrektorem i redaktorem naczelnym wydawnictwa Ossolineum. W Instytucie Pamięci Narodowej znajdują się trzy tomy jego meldunków. Dzięki nim m.in. zwolniono z pracy w urzędach centralnych kilka osób i udaremniono ucieczkę na Zachód dwóch naukowców”.

TW Wojtek: „Andrzej Braun – polski pisarz, poeta, reportażysta. Od 1957 do 1963 roku pełnił funkcję kierownika literackiego Zespołu Filmowego Droga, zaś w latach 1963–1966 kierownika Redakcji Filmowej Telewizji Polskiej”. Wyprodukował nieukończony film Lenin w Polsce.

TW Ricci: Julian Żejmo, ros. Юлий Жеймо. Syn radzieckiej aktorki Janiny Żejmo i reżysera Iosifa Chejfica. Autor zdjęć do filmu Siła miłości, współpraca reżyserska Krzysztof Zanussi.

W teczce TW Aktora wśród dokumentów możemy przeczytać, jak kolega koledze podkrada listy i przekazuje bezpiece. Jest to wyciąg z informacji TW Andrzeja z 4 lutego 1963 r. Co ciekawe, pseudonim ten występuje również w materiałach związanych z Andrzejem Wajdą. Pod tym pseudonimem kryje się Ryszard Kuziemski, który studiował z Krzysztofem Zanussim na wydziale operatorskim.

Współpracował też z nim przy filmie Krzysztof Penderecki. To pokazuje, że osoby, które w teczce TW Aktora zostały ukryte pod pseudonimami, były dla Krzysztofa Zanussiego autorytetami, kolegami, współtwórcami. On został przez nich osaczony. Jednak ten młody student w swojej naiwności był przekonany, jak każdy inny zwerbowany przez totalitarny system komunistyczny, że to on prowadzi grę, że to on wykorzystuje struktury totalitarne władzy do własnych korzyści. Do samorealizowania się. Do tworzenia swojego świata i kształtowania go. Do poczucia bycia bogiem, podczas gdy w rzeczywistości był tylko składnikiem totalitarnej władzy. Narzędziem, które służyło do wykuwania i utrwalania władzy ludowej.

Bardzo wyraźnie to oddanie się władzy widać w filmach Struktura kryształu, Iluminacja czy Barwy ochronne. Każdy z tych filmów niesie za sobą przekaz jednoznaczny i spójny z ideologią komunistyczną.

Dla społeczeństwa polskiego te filmy pełniły taką samą funkcję, jak oficer prowadzący, który w filmach Zanussiego bardzo rzetelnie podchodzi do werbunku. Wykorzystuje wiedzę i umiejętności w celu złamania człowieka i jego zgody na współpracę.

Największą przeszkodą dla reżysera, co jasno jest ukazane w Barwach ochronnych, staje się sumienie. I ono musi być złamane, aby ideologia komunistyczna została przyjęta. To jest odwrócenie ewangelicznego obrazu kuszenia Chrystusa na pustyni, gdzie diabeł obiecuje wszelkie dobra na tej ziemi, a w zamian chce tylko, aby Chrystus oddał mu pokłon. W filmach Krzysztofa Zanussiego bohater zmuszony jest do zaparcia się swoich ideałów. Jest to zarazem główna zasada kina moralnego niepokoju, która stoi w całkowitej opozycji do świata ewangelicznych wartości.

Jednak dopiero dziś jesteśmy świadkami, jak ci „tajni współtwórcy” zostają zdradzeni przez ideologię, która ich zdaniem miała być wieczna. Na naszych oczach rozgrywa się dramat całego pokolenia, które było przekonane, że jest nieśmiertelne w swoich dziełach.

Tutaj jawi się jeszcze większy dramat, który jest konsekwencją sięgnięcia po tę niewinność i czystość, którą najpełniej obrazuje dziecko. Dramat, który wynika z przyjętych zasad i formowania swojego życia według systemu, który był wynaturzony.

Takie czyny zostawiają ślad i mają tragiczne konsekwencje, ale aby to zobaczyć w całym spektrum, trzeba poznać wszystkie te przykłady i dokumenty, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Wymienić wszystkie nazwiska, które składają się na książkę Światło latarni. Jednak czy ona powstanie – nie wiadomo, bo dziś, ciągle w tej „głębokiej nocy”, widać tylko pobłyski współczesnych latarni, które zostały ustawione przez tych, co chcieli, abyśmy płynęli w tym samym nurcie relatywizmu moralnego. Oni nadal jawią się nam jako struktura czystego kryształu czy diamentu…

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Rozbity kryształ” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Pawła Zastrzeżyńskiego pt. „Rozbity kryształ” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienia najemnika z wojny na Bałkanach: Tu kule są prawdziwe, a zgwałcona kobieta będzie nosić traumę do końca życia

Strzelałem do ludzi, nawet brałem za to pieniądze, ale ot tak rozwalać cywilów strzałem w głowę, to nie to samo. Chyba na chwilę zapomniałem, że byłem na wojnie domowej, a to rzeźnia, a nie wojna.

Johny B.

Wleźliśmy do wiochy, palce na spustach. Niektóre chałupy paliły się od ognia moździerzy, na ulicy leżało kilku zabitych cywilów, za chwilę trup jednego vojnika w muslimanskim mundurze, za chwilę jeszcze dwóch, i spokój. Z naszych dostało dwóch, ale lekko. Doszliśmy mniej więcej do połowy wioski, to już był srpski sektor, a tam klasyczna jatka. Właśnie się produkował jakiś srpski zastavnik. Nie kojarzyłem go, chociaż znaliśmy większość tych ludzi, bo jak to z sąsiadami – często razem robiliśmy jakieś drobne interesy albo po prostu chlaliśmy razem czy piekliśmy mięso na ruszcie albo odojaka na rożnie.

Chyba z piętnaście osób klęczało na ziemi z rękami za głową, mężczyźni i kobiety. Kilka ciał już leżało na ziemi z rozwalonymi głowami w kałużach krwi. Nie pamiętam dokładnie, ilu ich wszystkich było. A ten podchodzi po kolei do każdego z nich i klamka, głowa, pach!, klamka, głowa, pach! Zmienił sobie spokojnie magazynek w tt-ce. I dalej do roboty. Coś się we mnie aż skręciło. Chyba nie tylko we mnie. Ja też strzelałem do ludzi, nawet brałem za to pieniądze, ale ot tak rozwalać cywilów strzałem w głowę, to nie to samo. Chyba na chwilę zapomniałem, że byłem na wojnie domowej, a to rzeźnia, a nie wojna. Na dodatek nie była to moja wojna.

Igor chyba zauważył, że nasi coś tacy spięci się zrobili, i od razu głośno powiedział:

– Tylko nic nie róbcie! Rozumiecie?! Nic. Zupełnie nic! To rozkaz! Przejdziemy, ja pogadam chwilę z ich dowódcą. I pójdziemy swoją drogą do naszego sektora.

A tamten podszedł i przyłożył tt-kę do głowy dziewczyny. Ładna była, chociaż było widać, że musiała się z nimi nieźle szarpać. Doskonale wiedziałem, co musiało się dziać wcześniej. Faceci na wojnie nieczęsto pytają, czy można… Prawdę mówiąc, my też zwykle zbyt delikatni nie byliśmy. I jeszcze uśmiechnął się bydlak.

Nie strzelał, tylko czekał i się śmiał. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zwykle umiałem utrzymać nerwy na wodzy. Jednak wówczas po prostu szlag mnie trafił, zagotowało się we mnie i już czułem, że nie ma wyboru. Moi od razu zauważyli, co się dzieje. Ktoś nawet złapał mnie za rękaw kurtki, ale ja zdążyłem doskoczyć do tego Serba. Raczej mnie nawet nie zauważył. Potem kolba, gęba, leży gość i trzyma się za głowę. Podniosłem momentalnie zastavę do ramienia i wycelowałem w niego. Z takiej odległości luneta przeszkadzała, a nie pomagała, ale i tak bym trafił. On też już we mnie celował ze swojej tt-ki. Ze skroni ciekła mu krew. Musiało to z boku nieco zabawnie wyglądać snajper celuje z trzech-czterech metrów do gościa celującego do niego z pistoletu.

Momentalnie wszyscy celowali do siebie nawzajem z tego, co kto miał przy boku. Z naszej uroczej dwójki nikt pierwszy nie miał ochoty strzelić, chociaż widziałem po jego twarzy, jaki był wściekły, ale i zaskoczony. Ja za to byłem nieźle przestraszony, bo wiedziałem, że go zdążę sprzątnąć, ale dostanę jako następny i to pewnie w plecy albo w głowę. Może dlatego obaj byliśmy tacy nieskorzy do strzelania. Może też dlatego jeszcze nie wybuchła chaotyczna strzelanina.

Stoj! Nie strzelać! Nie strzelać, mówię! – usłyszałem z prawej strony, nieco z tyłu. – Nie strzelać! Nie strzelać!

Poznałem inny głos z lewej, należał do Igora. Ten z prawej z tyłu to był Marko, dowódca ich kompanii. Znałem go dobrze, bo miał mocny łeb i często kończyliśmy nasze wspólne wojenne „imprezy” we dwójkę. No i swego czasu sprzedał mi moją ulubioną rumuńską 65-kę, czyli rumuńskiego kałacha z dodatkową rączką przed magazynkiem. Strzelanie z niego to była czysta przyjemność. Teraz wisiał przewieszony bezczynnie przez moje plecy. Bo jak dureń szedłem przez wiochę ze snajperką, zamiast z kałachem w rękach. Marko podszedł powoli i stanął między serbskim zastavnikiem a mną tak, że celowałem mu prosto w pierś. O dziwo, miał kałacha przewieszonego przez ramię, nie celował do mnie. Zbaraniałem.

– Marko, zdejmę cię! – To był głos Igora. – Spokojnie, nic chłopakowi nie zrobię. To on do mnie celuje.

Przewiesił broń za plecy lufą do dołu. Nic z tego nie rozumiałem. Powoli zbliżył się, uśmiechając się do mnie.

– Nic nie rób, Poljak. – Powoli podniósł rękę, sięgnął do prawej strony mojej zastavy, przekręcił bezpiecznik i powiedział: – Żeby z tego strzelać, Poljak, trzeba to właśnie tak odbezpieczyć.

Jasna cholera, tak właśnie jest, jak człowieka poniesie. Broni nawet nie odbezpieczyłem. Ten leżący serbski „bohater” mógł strzelać do mnie jak do kaczki, a ja bym nie zdążył już nic zrobić.

Pstryk! Usłyszałem trzask mojego bezpiecznika. Ależ on był głośny w mojej głowie.

– Teraz możesz mnie już zastrzelić, więc może opuść już broń, młody. Na chwilę jakby wszystko się zatrzymało. – I ty też zginiesz… – dodał po sekundzie.

Z tego akurat zdawałem sobie doskonale sprawę. I nagle usłyszałem głośny rechot Igora. Za nim wszyscy zaczęli się śmiać. Opuściłem powoli broń. Za chwilę uczynili to wszyscy z obydwu stron, ale większość trzymała profilaktycznie palce na spustach. Wszyscy się śmiali oprócz tego zastavnika z tt-ką i mnie. Marko odwrócił głowę i powiedział:

– Igor, dziewczyna jest wasza. W końcu też pewnie chcecie sobie por…ać. Chociaż widać, że młodemu w oko wpadła, więc może go najpierw spytajcie, bo już wie, jak broń odbezpieczać. Żeby was nie zdjął – zaśmiał się, nieco złośliwie. – Przejdziecie spokojnie i pójdziecie w swoją stronę. A jak za parę dni wszyscy się uspokoimy, zapraszam na rakiję i barana.

Po chwili Igor, rozluźniony już trochę odpowiedział: – Zgoda, Marko. Poljak, bierz ją i idziemy. Ruszać się! Szybciej, szybciej!

To ja podszedłem do niej. Złapałem ją w miarę delikatnie za rękę i pociągnąłem lekko w górę: – Wstań, proszę. Wstań. Chodźmy stąd!

– Ja Vesna.

– Dobrze – zmusiłem się do uśmiechu. – Chodźmy już stąd. Szybciej!

– Vesna, Vesna, jestem Vesna. – Była w szoku.

– Chodź, k…a, tu nadal nie jest za dobrze… Jeszcze nas mogą ubić! – Wreszcie się ruszyła. Pomogłem jej wstać i poszliśmy w swoją stronę. Kilku z naszych na wszelki wypadek szło tyłem, ale z opuszczoną bronią.

Szliśmy powoli dalej przez wieś. Nie wiem, co stało się z resztą tamtych cywilów. Pewnie dostali kulę w łeb. Tutaj żadna ze stron nie okazywała litości, a okrucieństwo było jak bułka z masłem na śniadanie.

Szliśmy dalej całym oddziałem w całkowitej ciszy. Odeszliśmy już niezły kawałek. Nagle poczułem gwałtowne szarpnięcie z tyłu za kurtkę i kopnięcie pod kolano. Wylądowałem na plecach na ziemi. Ułamek sekundy i siedział na mnie Igor. Przywalił mi w twarz, że aż mi w oczach pociemniało. Potem chyba jeszcze raz i raz, jeszcze chyba z raz. Zasłaniałem się tylko jedną ręką, bo drugą przygniótł kolanem do ziemi. Wtedy straciłem jedyny (jak na razie) ząb w życiu. Na szczęście górną piątkę, która rosła poza obrębem reszty zębów.

– Ty zasrany kretynie! Co ja, k…a mówiłem?! – Chyba tak krzyczał, dokładnie nie pamiętam. Kołowało mi się w głowie. Szarpał mnie za kurtkę. I walił mnie ciągle po gębie, zasłaniałem się wolną ręką, ale był bardzo silny. Zrobił na chwilę przerwę.

– Przez to, że ci jakiejś bosanskiej dupy zrobiło się żal, mogło zginąć sporo naszych! Co ty, niebieski hełm zasrany jesteś? Czy przyjechałeś tu zarabiać na zabijaniu, idioto? A może z Czerwonego Krzyża jesteś? Co?

Przyłożył mi chyba jeszcze z raz lub dwa. – To był rozkaz, cymbale! Rozumiesz?! Chyba ja cię powinienem ubić za takie gówno! Rozumiesz to, idioto?! – Nawet, gdybym chciał, to i tak bym niewiele powiedział, bo miałem pełno krwi w ustach. Kiwnąłem głową, że rozumiem. Puścił mnie i zszedł ze mnie. – Obcinam ci stawkę za dwa tygodnie. Strzelasz za darmo.

Pozbierałem się z ziemi, wytarłem rękawem twarz, wyplułem ząb i poszliśmy dalej. Szkoda, mogłem go wziąć na pamiątkę.

Cały artykuł Johny’ego B. pt. „Vesna” znajduje się na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Johny’ego B. pt. „Vesna” na s. 19 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nawet Orwellowi nie śnił się system tak całkowitego panowania nad człowiekiem, do jakiego dążą od dłuższego czasu Chiny

I tu dochodzimy do systemu 5G. Ten system jest potrzebny do inwigilacji obywatela i przejęcia kontroli nad jego życiem, a do jego osiągnięcia musi być możliwy szybki przesył wielu informacji.

Jadwiga Chmielowska

To, w czyich rękach pozostawimy możliwość wpływu na nasze zachowanie i czy będziemy zawsze kontrolować, kto i dlaczego posługuje się naszymi prywatnymi danymi, będzie wyznacznikiem naszej wolności. Podejrzewam nawet, że te różne GIODO i RODO miały uśpić naszą czujność, że jesteśmy bezpieczni, a faktycznie nieuczciwi pracownicy banków sprzedawali firmom marketingowym nasze dane. Praktycznie systemy te tylko utrudniały życie i kontakty międzyludzkie. (…)

Słuszne są obawy ludzi na całym świecie przed wprowadzeniem systemu 5G, zwłaszcza chińskiego. Niestety szwedzki Ericsson, tak promowany w Europie, korzysta ze sprzętu chińskiego.

Jak to się stało, że nawet w Polsce już uruchamia się te technologie, nie sprawdzając dokładnie producenta? Chiny potrafią korumpować decydentów!

Ludzie w wielu krajach instynktownie boją się tej nowej technologii. Być może rozpuszczana jest przez Chiny plotka o olbrzymim zagrożeniu dla zdrowia, by potem wyśmiać obawy i zwalić na „ciemnogród”. Tego nie wiem. Wiem natomiast to, że absolutnie niedopuszczalna jest jakakolwiek technologia chińska. Mam nadzieję, że wolny demokratyczny świat będzie wprowadzał technologię amerykańską.

Już teraz widać chiński lobbing. Różni pseudogeostratedzy, np. Jacek Bartosiak i Bartłomiej Radziejewski, usiłują wmówić Polakom, że to tylko konkurencyjna walka mocarstw o dominację w świecie. Nie, Panowie, to walka światów – wojna cywilizacji. Mamy do wyboru bycie wolnymi ludźmi albo niewolnikami. Nie podejrzewam szanownych panów doktorów o brak wiedzy. Obawiam się, że robią to z pełną premedytacją. Tu nie chodzi o konkurencję hegemona. Tu chodzi o przyszłość ludzkości.

Walka USA i Komunistycznych Chin nie jest walką dwóch demokratycznych państw. Gdyby o światowe przywództwo walczyły USA z Australią, Kanadą, czy Szwajcarią, to ja osobiście kibicuję Szwajcarii. Jej ustrój demokratyczny mi się podoba.

Nie znam chińskiego i nie docierają do mnie informacje bezpośrednio z tego strasznego „Imperium Zła”. Ale walka o swoją wolność milionów mieszkańców Hongkongu, którzy najlepiej znają Chiny kontynentalne, mnie przekonuje. Wolą nawet być martwi niż czerwoni!

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Walka światów. To się Orwellowi nawet nie śniło” znajduje się na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Walka światów. To się Orwellowi nawet nie śniło” na s. 1 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co jest prawdą? „Nie prowdy sukoj, ale kolegów”, czy „Platon przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda”?

Przestałby istnieć dom, gdyby ktoś w nim wyważył drzwi i okna i pozwolił, żeby wszyscy tam wchodzili. Słowem: do Kościoła może wejść każdy, kto ma dobre intencje, ale przed wrogami trzeba się bronić.

Herbert Kopiec

„Kiedy kapłan jest święty, powierzeni jego opiece wierni są prawdziwie pobożni; kiedy kapłan jest tylko pobożny, wierni stają się letni; kiedy kapłan staje się letni, wierni stają się zepsuci”– mawiał św. Jan Maria Vianney (1786–1859), francuski ksiądz, święty katolicki, patron proboszczów i kapłanów.

Przywołuję to spostrzeżenie w związku z bulwersującą informacją o związkach księdza profesora Józefa Tischnera (1931–2000) ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Przed rokiem na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się tekst poświęcony tej zasmucającej i przykrej sprawie (Kac na Podhalu po IPN, „Magazyn Świąteczny”, 29–30 VI 2019). Sławomir Cenckiewicz – członek Kolegium IPN, na początku czerwca 2019 r. na Twitterze zamieścił krótki wpis: „Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO (kontakt operacyjny) i konsultanta Departamentu IV MSW. Szkoda”. Dołączył do tego skan z poświęconym podhalańskiemu kapłanowi fragmentem wydanej właśnie przez IPN książki Kryptonim Klan. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ Solidarność w Gdańsku: „27 lipca 1983 roku zarejestrowany pod nr 81208 przez Departament IV MSW w kategorii kandydat, następnie KO. Od 13 października 1988 r. konsultant. Został wyrejestrowany w 1990 roku”.

„Gazeta Wyborcza” tak skomentowała informację Sławomira Cenckiewicza: „Podhale prawie stanęło w ogniu”. Określiła ją jako chwyt niegodziwy i szkalowanie księdza profesora przez prawicowego historyka. „Oburzenie górali jest tym większe – argumentował dziennikarz – gdyż wielu z nich poparło obecne rządy w Polsce. Górale wiele wybaczą rządzącej prawicy, ale nie atak na Tischnera”.

Pikanterii sprawie nadaje fakt, iż w obronę księdza profesora zaangażował się nawet ubek, który rozpracowywał środowisko podhalańskich księży.

„Poznałem księdza Tischnera. Z punktu widzenia operacyjnego był bezużyteczny. Ale choć niczego się od niego nie dowiedzieliśmy na temat opozycji, to rozmowy zawsze były mocnym przeżyciem. Od niego biła jakaś taka siła i mądrość”. Charyzmie księdza profesora najwyraźniej uległ także autor artykułu, a świadczyć o tym może efektowna puenta tekstu, w której wykorzystał najbardziej znaną postmodernistycznie pojętą „mądrość” księdza Tischnera: „Są trzy prawdy: święta prawda, tys prawda i gówno prawda”. Czytelnik „Gazety Wyborczej” dowie się, że wpis odnoszący się do agenturalnej przeszłości postępowego księdza Tischnera to ta trzecia prawda. (…)

Na łamach kobiecego pisma „Viva” ksiądz profesor sam zapewniał: „Gdybym nie został księdzem, byłbym marksistą” (Szatan w Europie – krótka historia zła, „Opcja na prawo” 12/2005). Poznańska redakcja, z którą był zaprzyjaźniony, tak relacjonuje jego wizytę: „Sypał dowcipami, o poważnych sprawach mówił z ironią. – Jak to jest z wiarą wśród duchownych? – spytaliśmy w pewnym momencie. Ksiądz Tischner się zadumał, szeroko uśmiechnął i rzucił: „Nie badałem tego dogłębnie, ale z tego, co wiem, wśród księży też zdarzają się osoby wierzące”. Na pytanie, co sądzi o celibacie, odpowiedział natomiast: „Gdy jestem piekielnie zmęczony i zasypiam kamiennym snem, na drzwiach wieszam kartkę: Budzić tylko w wypadku wojny albo zniesienia celibatu”.

Zobaczmy też, co ksiądz Tischner mówi o sobie: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka. Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. (…)

W „Historii filozofii po góralsku” pisał np.: „Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstojom. Nie prowdy sukoj, ale kolegów”.

‘Słabe myślenie’, ‘słabe chrześcijaństwo’ – to myślenie bez konieczności, bez słuszności, bez prawdy, która by się miała narzucać. W oparciu o słabe myślenie powstaje słaba ontologia, mająca zająć miejsce dotychczasowej metafizyki. Słabe myślenie godzi się na zachwianie fundamentów klasycznej filozofii (jasności i wyrazistości), a właściwie na całkowity brak tychże. Myślenie to jest otwarte, dopuszcza wielość rozwiązań, stroni od konieczności i jedynej słuszności.

Wygląda na to, że kapłan J. Tischner jako filozof przestaje więc poszukiwać adekwatności z rzeczywistością; zamiast tego skupia się na interpretowaniu, a jak pisał Nietzsche: „Nie ma tekstów, są tylko interpretacje”– ponieważ tradycyjne metafizyczne pojęcia podmiotu i przedmiotu tracą ważność. „Myśliciele słabi”, celebrując swą niechęć i niezdolność do poszukiwania podstaw dla swych najkonieczniejszych moralnych i politycznych wyborów w życiu, otwarcie pysznią się „słabością” swojego myślenia. Mimo tej pychy odnajdujemy ich po stronie tych, którzy mocno schlebiają wszystkiemu, co służy tryumfowi pewności, iż człowiek żyje tu i teraz. Nieprzypadkowo przykazaniem numer jeden „społeczeństwa otwartego”, nowej utopii, która zastąpiła komunizm jako wizja powszechnej harmonii i szczęśliwości, jest dogmat, że nie ma dogmatów ani prawd bezwzględnych.

Umberto Eco twierdzi, że „jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności do prawdy”.

Namiętność do prawdy może być (i jest) dzisiaj uznana za stygmat fundamentalizmu. Przypominają o tym zwłaszcza niewierzący i obłudnie zatroskani o Kościół katolicki.

Wykładnią polityki owego zatroskania są słowa Jana Turnaua, „Jonasza” z „Gazety Wyborczej”: „Atakujemy Kościół, aby go bronić!”. Jonasz – odpowiednik naszego zakrystiana – podgryzał wieloryba od środka. Natomiast na gruncie „słabego myślenia” zagrożenie fundamentalizmem znika. Można bowiem być zarazem katolikiem, ewangelikiem, maoistą, socjalistą, postmodernistą i chrześcijaninem. Sekularyzacja i upadek wpływów Kościoła stają się czymś pozytywnym. Bunt i sprzeciw wobec pogardy dla chrześcijaństwa traktowany jest jako „mowa nienawiści”, a lekceważenie tych nihilistycznych dogmatów jako znak choroby umysłowej. Tak oto powstaje świat chaosu i pomieszanych znaczeń.

„Słabe myślenie” w zachowaniach kapłana Tischnera oznacza rozstanie się ze wszystkim, co wyraźne, co zmusza do samookreślenia, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za określone poglądy. Żaden wszak pogląd nie jest przecież prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne, lecz hedonizm i prywatny interes. Każda pewność to rzekomo przesąd, który pachnie przymusem i grozi bijatyką, przed którą ostrzega kapłan Tischner.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kim byli współcześni polscy męczennicy franciszkańscy i jak powstawał ich wizerunek dla akcji Polska pod Krzyżem?

„Zginiecie za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, Mszą Świętą i Biblią; za głoszenie pokoju oraz za imperializm, na którego czele stoi papież Polak”.

Andrzej Karpiński

Wśród patronów akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem współczesnymi męczennikami byli franciszkanie bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski. Zostali uprowadzeni i brutalnie zamordowani 9 sierpnia 1991 r. w Peru wraz z burmistrzem Pariacoto Justinem Massą.

Tego okrutnego czynu dokonali członkowie komunistycznej partii Peru „Sendero Luminoso”. Zwłoki misjonarzy znaleziono w wiosce Pueblo Viejo, kilka kilometrów od Pariacoto. Ciała miały roztrzaskane i przestrzelone czaszki. Na plecach o. Zbigniewa była przyczepiona kartka z narysowanym jego krwią symbolem sierpa i młota oraz napisem: „Tak giną lizusy imperializmu”. Świadek zdarzenia, siostra Bertha Hernandez, Służebnica Najświętszego Serca Pana Jezusa, została także porwana, jednak w trakcie jazdy wyrzucono ją z samochodu. Zdążyła usłyszeć i zapamiętać wypowiadany przez bandytów sąd nad misjonarzami: „Zginiecie za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, Mszą Świętą i Biblią, za okłamywanie ludu Ewangelią i Biblią, bo wszystko to są kłamstwa, a religia jest opium dla ludu; za głoszenie pokoju, gdyż kto to czyni, musi umrzeć, oraz za imperializm, na którego czele stoi papież Polak”.

Michał Tomaszek, Zbigniew Strzałkowski i Jarosław Wysoczański | Fot. z archiwum Zakonu Franciszkanów

Liturgiczne wspomnienie błogosławionych przypada nie na dzień ich śmierci – 9 sierpnia, lecz na 7 czerwca, gdy bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski zostali wyświęceni w 1986 r. na diakona i kapłana.

Podobnie jak w poprzednich realizacjach, potrzebowałem odpowiednich i dobrej jakości zdjęć zakonników. Początkowo byłem przekonany, że nie będzie problemu. Jednak – ku mojemu zdziwieniu – dużego wyboru nie było. (…) Młodzi, pogodni zakonnicy (31 i 33 lata) nie byli zbyt często fotografowani. A jeśli już znalazłem jakieś ich zdjęcia, to raczej z ich życia prywatnego i bardzo uśmiechniętych.

Miałem dylemat, bo do akcji Polska pod Krzyżem odradzono mi przedstawianie uśmiechniętych męczenników. Do dzisiaj kanon przedstawiania świętych nie pozwala na ich uśmiech. Czy jest to uzasadnione teologicznie?

Czy jest to raczej część tradycji lub zwyczaj utrwalony w przeszłości przez malarstwo portretowe? Wtedy niemożliwe było długie pozowanie z nieruchomym uśmiechem. Dzisiaj, w czasach fotografii, jest już to możliwe. Przykładem jest utrwalanie lekko uśmiechniętej twarzy św. Jana Pawła II. Czy jest to przełamanie stereotypu?

Owszem, w Starym Testamencie pojawiają się wzmianki o radości wyrażanej śmiechem lub tańcem. W Nowym Testamencie już zaledwie dwa razy.

Kościół w średniowieczu zachowywał dystans wobec śmiechu i tańca, uważając je za brak panowania nad duchowością, za głupotę i objaw grzeszności. Jest to niezrozumiałe, gdyż samo słowo ‘błogosławiony’ oznacza ‘szczęśliwy’. Dlaczego więc nie wyrażać szczęścia uśmiechem?

Czy w sztukach plastycznych mamy zatem do czynienia z nieprawdziwymi wizerunkami świętych? Portret każdego świętego przedstawia, według tradycji, jego oblicze z ostatnich lat życia lub moment opuszczenia Ziemi. Czy taki wizerunek nie powinien jednak przedstawiać świętego widzianego oczami artysty po śmierci, obcującego z Bogiem i innymi świętymi, nie będąc już ograniczonym czasem i przestrzenią? W przypadku męczenników dodatkowo umieszcza się atrybut palmy męczeństwa lub narzędzia zbrodni. Dlatego też zastanawiałem się, czy w przypadku bł. Michała i bł. Zbigniewa nie umieścić w grafice pistoletu. Jednak z uwagi na całość koncepcji poprzestałem na tradycyjnej palmie męczeństwa. (…)

Fot. A. Karpiński

W związku z opisanym powyżej „dylematem uśmiechu” postanowiłem znaleźć kompromis. Musiałem zadbać przede wszystkim o to, aby postacie pasowały do pozostałych patronów-męczenników Polski pod Krzyżem. Skorzystałem zatem z możliwie najpoważniejszych (jak na pogodnych misjonarzy) dostępnych zdjęć i rozpocząłem pracę nad portretami. Z uwagi na wymogi jakościowe, potrzebowałem fotografii w możliwie wysokiej rozdzielczości. Posłużyłem się zatem zdjęciami portretowymi wykonanymi jeszcze w Polsce, prawdopodobnie tuż przed wyjazdem zakonników na misję do Peru. Twarze musiałem cyfrowo zmodyfikować i dostosować do ogólnej koncepcji graficznej. Oczy bł. Zbigniewa Strzałkowskiego zamieniłem na bardziej otwarte i pobrałem je z jego innego zdjęcia. Natomiast bł. Michałowi Tomaszkowi celowo nie dodawałem zarostu, aby pozostawić znak, że do misji dołączył rok później.

Wiadome jest, że franciszkańskie habity są czarne, ale nie te na misjach w Ameryce Południowej. Szaty misjonarzy są szare. Dlatego poszukałem zdjęcia z tak wyraźnym habitem, że był widoczny splot tkaniny. Z jednego zdjęcia utworzyłem dwie zwrócone do siebie postacie, z zachowaniem proporcji wzrostu misjonarzy.

Pozostał do utworzenia franciszkański, biały sznur (cingulum) z trzema węzłami oznaczającymi złożone śluby. W kolejności od dołu: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Franciszkanie żartują, że ten pierwszy, najbliżej ziemi, najłatwiej się brudzi.

Gdy miałem gotowe twarze i szaty z detalami, pozostało umiejętnie połączyć wszystko w całość. Zwróciłem głowy misjonarzy do siebie i ostrożnie osadziłem je w habitach w miejscach, gdzie zaczynają się kaptury. Całość wycieniowałem. Wyrównałem kontrast i ziarnistość wszystkich części składowych grafiki. Po osadzeniu w tle i ponownym wycieniowaniu, wizerunki błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego były gotowe. Zostały wydrukowane na dwóch wielkich formatach oraz powielone w setkach egzemplarzy w formie małych, pamiątkowych obrazków z akcji Polska pod Krzyżem.

Dlaczego akurat tam pojechali? Nie mogę wyjść z podziwu, że powołanie misjonarzy było tak silne, że opisana wyżej sytuacja w Peru nie zniechęciła ich do realizacji misji. Wiara, radość głoszenia Słowa Bożego i pomoc biednym okazały się silniejsze od strachu przed jakąkolwiek ideologią i jej skutkami.

W sierpniu 1991 r. w Częstochowie odbywały się Światowe Dni Młodzieży, na które przybył inicjator spotkania, papież Jan Paweł II.

W związku ze ślubem siostry o. Jarosław Wysoczański pojechał w tym czasie na urlop do Polski. W piątek 9 sierpnia 1991 r. pozostali w Pariacoto misjonarze Michał i Zbigniew odprawiali wieczorną Mszę Świętą.

Na terenie misji było trzech postulantów i kucharka, wspomniana na początku siostra Bertha Hernandez. Tego wieczoru do Pariacoto wkroczyli uzbrojeni bandyci. Uprowadzili burmistrza miasta, następnie wtargnęli do kościoła i uprowadzili siostrę z misjonarzami. Mapka pokazuje drogę, którą przebyli, oraz miejsce męczeństwa.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski” na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, do świętości – jak to ujmował Jan Paweł II

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy.

Teresa Grabińska

O moralnej sprawczości czynu

Popularyzacja a nauczanie w świetle spuścizny Jana Pawła II

W 2020 r. świętujemy stulecie urodzin Karola Wojtyły – św. Jana Pawła II. Liczne przedsięwzięcia ku czci Wielkiego Jubilata będą przypominać jego wszechstronne oddziaływanie na kondycję moralną świata.

Ten esej ma za przedmiot refleksję nad filozoficzną spuścizną Karola Wojtyły, która przenika jego nauczanie, kierowane ze Stolicy Piotrowej do szerokich rzesz wiernych, a także wyznawców innych religii. Tylko niektóre dokumenty – jak wspaniała encyklika Veritatis splendor – są adresowane do kościelnych hierarchów.

Każde nauczanie, jeśli jest prawidłowo prowadzone, trafia do nauczanego w taki sposób, że nie tylko powiększa zakres jego wiedzy, lecz usposabia go do jej rozwijania i stosowania.

Jan Paweł II umiał to robić w sposób doskonały – tak, jakby każda fraza trafiała w oczekiwania każdego słuchającego lub czytającego, niezależnie od tego, z jakiego pochodził kulturowego kręgu.

Z drugiej strony, gdy koledzy i studenci Karola Wojtyły wspominają jego akademickie wykłady i lekturę jego pism filozoficznych, rozwijających współczesny chrześcijański personalizm, to często podkreślają hermetyczność języka jego filozoficznej wypowiedzi, trudności ze zrozumieniem tez i uzasadnień. Pisząca te słowa, stanąwszy wobec skrajności w ocenie przystępności przekazu – z jednej strony – filozofa Karola Wojtyły, z drugiej zaś – Ojca Świętego Jana Pawła II, postanowiła odpowiedzieć sobie na pytanie o źródło tej dwoistości. Drogą do tego było wieloletnie studiowanie zarówno pism filozoficznych, jak i encyklik.

Każda popularyzacja wiedzy jest jakimś jej uproszczeniem, w pewnym stopniu powierzchownym dotknięciem istotnego przedmiotu tej wiedzy, jak i jej metody. Aby tej istoty dotknąć głębiej, potrzeba nie tyle sprawozdania i narracji o tym, co zostało odkryte i w jaki sposób, ile przedstawienia zasadniczych problemów, podejścia do ich rozwiązania oraz koniecznie – ukazania znaczenia wyników otrzymanych w rozwiązaniu. Chodzi o znaczenie rozwiązania problemu, po pierwsze, dla samej sytuacji problemowej, po drugie – dla pokrewnych gałęzi wiedzy lub rozstrzygnięć problemów w oparciu o inną podstawę wiedzy, po trzecie – dla praktyki ludzkiego życia.

Ktoś, wziąwszy pod uwagę postawione, zresztą rzadko kiedy spełnione, trzy warunki dobrej popularyzacji, mógłby sformułować tezę, że nauczanie Jana Pawła II jest przykładem takiej popularyzacji, i to prawdopodobnie popularyzacji jego filozofii. Byłby to jednak poważny błąd. Popularyzacja bowiem ma przede wszystkim ożywiać intelekt, a nauczanie Jana Pawła II ma w swym przesłaniu formować duchowość chrześcijańską, wzbudzać i pogłębiać wiarę w prawdy objawione.

Ponadto – zdaniem piszącej – popularyzacja spójnej filozofii nie jest w zasadzie możliwa, gdyż każda dobra filozofia jest sformułowana w szczególnym, jej tylko właściwym języku (w specjalnie przysposobionym naturalnym języku etnicznym danego filozofa). Popularyzacja zaś – zawsze jest podana w języku potocznym (stosunkowo łatwo podlegającym translacji na różne języki etniczne).

Przekład języka dobrej filozofii na język potoczny jest w zasadzie niemożliwy. Co najwyżej przekazywana jest jej pewna interpretacja. Jakość tej interpretacji jest ważna i zależy od stopnia zrozumienia przez interpretatora danej filozofii i od jego predylekcji w operowaniu językiem interpretacji (czasem nawet literackim).

Z drugiej jednak strony, mocna podstawa filozoficzna (niekoniecznie w pełni uświadomiona) danego autora, mówcy, nauczyciela niejako wymusza operowanie frazami języka potocznego w taki sposób, że stają się one jakby przeźroczyste na przyjęte postulaty filozoficzne lub światopoglądowe. I dopiero w odniesieniu do tego zjawiska można mówić o podstawach filozoficznych nauczania Jana Pawła II, których nie tylko był w pełni świadom w swoim intelekcie, ale dla których odnajdował najważniejsze uzasadnienie w prawdach objawionych. A te, objaśniane za pomocą przekazu intelektualnego, wymagają odpowiedniego językowego sformułowania. W tym celu finezja językowa Jana Pawła II (filozofa i poety) pozwoliła mu precyzyjnie posługiwać się narzędziem systematycznej filozofii, które czyni jej interpretację w nauczaniu spójną w znaczeniach słów i w konsekwencjach tez.

Nauczanie Jana Pawła II odbywało się w bezpośrednim kontakcie ze słuchającymi, jak i w kontakcie zapośredniczonym czytaniem jego tekstów.

Kontakt bezpośredni mniej działa na intelekt, a bardziej na emocje. W procesie formowania duchowego owe emocje są nadzwyczaj ważne, gdyż pobudzają wolną wolę do przyjęcia prawd wiary.

Studiowanie jednak słowa pisanego spełnia potrzebę odkrycia ich intelektualnego wyrazu i obiektywizacji w tym stopniu, w jakim intelekt jest w stanie temu sprostać.

Dla Jana Pawła II podstawą filozoficzną nauczania była filozofia personalizmu chrześcijańskiego, twórczo rozwijana w XX w. na bazie trzynastowiecznej filozofii św. Tomasza z Akwinu. To Akwinata wyznaczył „topografię” współudzielania i współuzupełniania się woli i rozumu w zgłębianiu Objawienia. Jako filozof Karol Wojtyła skupił się przede wszystkim na rozumowym przedstawieniu tego, co jest objawione w ludzkim doświadczeniu. Owo doświadczenie nie ogranicza się jednak do czystej empirii, lecz wykracza ponad nią (transcenduje ją).

Centralnym punktem personalistycznej filozofii Karola Wojtyły, zaznaczonym w nazwie tej filozofii, jest persona – czyli osoba ludzka. Człowiek jako jedyne stworzone jestestwo ma właściwość celowego działania. Człowiek swym czynem, każdym czynem zmienia otoczenie bezpośrednio lub pośrednio, równocześnie jednak każdym swym czynem zmienia siebie samego. W związku z tą podwójną funkcją ludzkiego czynu (na zewnątrz i do wewnątrz) jego wykonawca (człowiek dojrzały) powinien być świadomy praw świata zewnętrznego (odkrywanych empirycznie). Z drugiej zaś strony powinien dbać o „jakość” własnej woli (w nakierowaniu jej na dobro), aby właściwie wybierać cel działania i środki go urzeczywistniające. Relacja osoba – czyn jest złożona. Rozwinął ją Karol Wojtyła w swej filozofii człowieka, wyłożonej w podstawowym dziele Osoba i czyn.

Człowiek, czyniąc, poznaje świat, przekształca go – tworzy kulturę. I jako twórca w szerokim sensie rozumianej kultury jest od zawsze przedmiotem mniej lub bardziej usystematyzowanego badania. To on swoją wolą przekształca świat, a wynik tego przekształcania świadczy o jego zdolnościach, umiejętnościach, kompetencjach.

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy. Analiza kolejnych faz powstawania decyzji o czynie jest bardzo skomplikowana i trudna. Odnosi się do szczegółowych wzajemnych przekształceń chceń (czynnik emocji i woli ) i ocen (czynnik rozumowy, intelektu). Z tego powodu popularyzowanie Wojtyłowej filozoficznej koncepcji dynamizmu struktury osobowej jest bezowocne. Może być tylko przedmiotem studiowania.

Bardziej naturalne wydawałoby się ustalenie w oparciu o filozofię człowieka Karola Wojtyły tzw. wartości moralnej czynu, czyli rozstrzygnięcie, czy jest on dobry, czy zły. I nie chodzi tu o ocenę zewnętrzną, osąd otoczenia lub zgodność lub niezgodność z prawem stanowionym. Chodzi o świadomość sprawcy dobra lub zła własnego czynu. Świadomość ta – zgodnie z wykładnią Karola Wojtyły – kształtuje się w tzw. doświadczeniu moralności, a ono powstaje w poznawania prawdy zarówno w wyniku przyswajania sobie wiarą i rozumem prawd Objawienia, jak i w praktyce ludzkiego działania. Prawda o dobru jest uniwersalna, a więc jednakowa dla każdego (choć w różnym stopniu uświadomiona u poszczególnych sprawców czynu). Tworzy jądro jednej i tej samej moralności dla każdego. W języku teologicznym wyraża się zdolnością uniwersalnego sumienia do oceny moralnej czynu.

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, „do świętości” – jak to ujmował Jan Paweł II w swoim nauczaniu. Dlatego jego losem jest podejmowanie trudu działania, gdy nie jest w stanie do końca ocenić jego skutku, i jednoznacznie zakwalifikować poszczególnego czynu moralnie.

Dopiero ludzkie doświadczenie własnego czynu, idące w parze z doświadczeniem moralności, czyni człowieka mądrym, tzn. rozumiejącym otaczającą go rzeczywistość i wiedzącym, jak być czyniącym dobro, a więc człowiekiem dobrym.

Ten proces doskonalenia wymaga pokornej wiary w nadprzyrodzony rys człowieczeństwa, pozwalający mu wypełniać w sobie projekt imago Dei, jak i umiejętnego wykorzystania intelektu.

Proces doskonalenia człowieka czynem, tak mocno rozwinięty filozoficznie w szczegółowych badaniach Karola Wojtyły, różni naukę o moralności w łacińskim kręgu kulturowym od jej wykładni także w nurcie chrześcijańskim, ale ukształtowanym w tradycji luterańskiej. W tej drugiej nazwa „dobry uczynek” zdaje się być pusta.

Artykuł 2. wśród 28 artykułów Wyznania Augsburskiego nadaje grzechowi pierworodnemu tak destrukcyjną funkcję, że na trwałe naznacza ludzi skazą braku bojaźni Bożej, wiary i ufności Bogu oraz kazi naturę konkupiscencją. Tylko za sprawą Chrztu i Ducha Świętego człowiek może uniknąć wiecznego potępienia. Konkupiscencja zaś to wrodzona skłonność człowieka do zła, a nie do dobra – jak to jest w doktrynie katolickiej i w personalizmie rozwijanym przez Karola Wojtyłę oraz w głoszonym przez Jana Pawła II nauczaniu.

Artykuł 18. Wyznania Augsburskiego nadaje z kolei wolnej woli człowieka bardzo ograniczony zasięg, i to wyłącznie w rozumowych osądach spraw ziemskich i w dochodzeniu sprawiedliwości cywilnej. Do osiągnięcia zaś sprawiedliwości Bożej i duchowej konieczne jest przewodnictwo Ducha Świętego.

W obu artykułach podkreślona jest konieczność pobożności chrześcijanina, ale równocześnie ogranicza się w nich zdolność intelektu do rozstrzygnięć moralnych.

Ten pesymizm moralny doktryny luterańskiej nie tylko stoi w sprzeczności z optymizmem moralnym chrześcijaństwa łacińskiego, ale wpisuje się w odmienną filozofię człowieka, który – z racji zasadniczej dezorientacji w rozpoznaniu dobra lub zła własnego czynu – oddaje ocenę każdego ludzkiego działania konwencjom prawnym lub opinii publicznej.

Godzi się na relatywizację ocen w zależności od doraźnej albo też i przyszłościowej użyteczności czynu w celu realizacji jakichś lub czyichś interesów.

Ta sytuacja usposabia człowieka nie tyle do pokornego doskonalenia się w dobru, do mozolnego dociekania prawdy o sobie jako o ogniwie między bytem przyrodzonym i nadprzyrodzonym, ile do zabezpieczania się na wszystkie możliwe sposoby, aby zmniejszyć lęk egzystencji, u chrześcijanina – zwłaszcza lęk przed wiecznym potępieniem. Nie przypadkiem w XVII w. Tomasz Hobbes w swoim Lewiatanie wyśmiewał doktrynę katolicyzmu w jej filozoficznej podstawie św. Tomasza i Arystotelesa, i pisał o mizerii losu człowieka, która powoduje „bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci. I życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” znajduje się na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zanim ustawicie się w kolejce po cudowną szczepionkę przeciwko chorobie covid-19/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Wprowadźmy do organizmu parę szczepów. Może zaatakują nas te same szczepy wirusa i dzięki wcześniejszemu uodpornieniu się nie zachorujemy. Tylko dlaczego miałyby nas zaatakować te same szczepy?

Najpierw postawię śmiałą tezę: wirusy i bakterie też chcą żyć! Wysnułem ją po lekturze dwóch książek o szczepieniach i kilku rozmowach z przeciwnikami i zwolennikami szczepień. Obrona tej tezy, dla mnie niepodważalnej, pozwoli nam zrozumieć, czym są szczepionki. Szczepić czy nie szczepić siebie i swoich dzieci. A przede wszystkim pozwoli zrozumieć, kim my jesteśmy. Zatem…

Dla wirusów, bakterii i innych mikrobów jesteśmy całym światem, jaki został im dany. Jesteśmy dla nich kosmosem. Naturalnym środowiskiem życia i rozwoju. Terenem walki i wzajemnego blokowania wpływów. Hasają po naszej skórze, wdychamy je z każdym haustem powietrza. Znajdują się w naszych płucach, jelitach i wszystkich innych organach wewnętrznych. Bez nich nie moglibyśmy żyć, bo odpowiadają za podstawowe funkcje życiowe człowieka. Są w równym stopniu potrzebne nam, jak my im.

Ważą łącznie prawie 1,5 kg. Tyle samo, co mózg człowieka. Ktoś z Was chciałby nagle pozbawić się 0,5 kg mózgu? Nie sądzę. To chyba nie byłoby zbyt mądre posunięcie. Dlaczego zatem bez większej refleksji chcemy się pozbawić 0,5 kg mikrobów zamieszkujących nasz organizm? Bo uważamy, że tak będzie dla nas lepiej. A dlaczego tak uważamy? Bo przekonują nas do tego lekarze i przekonują nas do tego politycy wszelkich opcji. Jedni i drudzy usilnie nam wmawiają, że wszelkiego rodzaju medykamenty, a zwłaszcza szczepionki, produkowane przez pięć światowych koncernów farmaceutycznych, zwolnią nas od myślenia i dbania o własny organizm. O własne zdrowie.

Namnożyło się w naszym organizmie za dużo bakterii, które szkodzą naszemu zdrowiu? – zabijmy je specjalną trucizną na bakterie. Namnożyło się za dużo wirusów, osłabiających chwilowo nasz organizm i wywołujących przymusowy pobyt w łóżku? – wytrujmy je specjalną trucizną na wirusy. A najlepiej wprowadźmy do organizmu parę szczepów. Może zaatakują nas te same szczepy wirusa i dzięki wcześniejszemu uodpornieniu się nie zachorujemy. Tylko dlaczego miałyby nas zaatakować te same szczepy? Nie traktujmy wirusów jak idiotów.

Słuchając lekarzy i polityków, opłacanych przez te same koncerny farmaceutyczne, przestajemy rozumieć nie tylko świat, ale też własny organizm. I bezmyślnie, choć zwykle w dobrej wierze, pozwalamy niszczyć swój system odpornościowy. Przecież żaden producent leków i realizujący jego plan lekarz nie mówi nam, że lekarstwo (=trucizna na mikroby) zabije także dobre mikroby.

Żaden lekarz oficjalnego lecznictwa nie powie nam, że większość dolegliwości możemy usunąć, stosując odpowiednią higienę życia i dobrą dietę. Że trzeba dobrą dietą, witaminami i mikroelementami wspomóc nasze dobre bakterie. I to im wystarczy, żeby zniwelowały zbyt duży wpływ złych bakterii i przywróciły do stanu równowagi, do zdrowia, nasz organizm.

Zajmijmy się na chwilę naszymi dziećmi, bo to one najczęściej padają ofiarą koncernów farmaceutycznych oraz polityków i lekarzy będących na ich liście płac. Noworodki nie potrafią się jeszcze same obronić. Dlatego już pierwszego dnia po przyjściu na świat szprycuje się je dwiema szczepionkami. Na gruźlicę i zapalenie wątroby typu B. Nie mając przebadanego organizmu nowo narodzonego dziecka, wykrytych przeciwwskazań i zagrożeń dla życia i prawidłowego rozwoju. A potem obowiązkowo szczepi się je jeszcze 19 razy (w sumie 31 szczepionek) przed ukończeniem 18 miesiąca. Żeby nie chorowało na odrę, różyczkę, świnkę, ospę wietrzną, koklusz, błonicę, polio, tężec, pneumokoki. Zespolonymi, obciążającymi szczepionkami, zawierającymi dodatkowo truciznę w postaci rtęci lub aluminium.

Szczepi się je w momencie, gdy mają jeszcze naturalną odporność z łona matki i mogą wzmacniać ją, karmiąc się jej mlekiem. Szczepi się je po to, żeby w wieku lat 2, 5, 8, 12 nie zachorowały. Ale tym samym nasze dzieci nie nabędą naturalnej odporności, chroniącej je przez całe życie. Do 19 roku życia szczepi się je jeszcze 5 razy (9 szczepionek). Potem, już jako rodzice, nie przekażą tej odporności swoim dzieciom. Ponieważ zarazem szczepionki nie działają dłużej niż kilka lat, zachorowanie na chorobę dziecięcą w okresie dojrzewania lub w wieku dojrzałym może skończyć się tragicznie.

Zwiększając liczbę niepotrzebnych szczepień o dodatkowe, nieobowiązkowe, ale często wmuszane 5 lub 6 w 1, nie zwiększamy, ale zmniejszamy odporność całej populacji, w tym przyszłych pokoleń.

Zamiast wzmacniać dobrą dietą, odpowiednią suplementacją i higieną nasze pożyteczne mikroby, zabijamy je. Niszczymy wojska obronne naszego organizmu. A próbując zabić złe mikroorganizmy, zmuszamy je do większej agresji, do ewoluowania w kierunku coraz bardziej dla nas groźnym. Co oczywiście finalnie może zakończyć się zwycięstwem farmacji… i naszą śmiercią.

Reasumując:

1. To choroby wieku dziecięcego wywołane przez wirusy lub bakterie wzmacniają nasz organizm, naszą odporność.
2. Szczepionki, wbrew gołosłownej obietnicy, niszczą naszą naturalną odporność zbiorową i osłabiają przyszłe pokolenia.
3. Konserwanty szczepionek, jak rtęć, i wzmacniacze, jak aluminium, są prawdopodobną przyczyną tragicznych skutków ubocznych. Takich, jak autyzm i inne zaburzenia neurologiczne i immunologiczne.

4. Jest absolutnie wbrew logice szczepienie zdrowych organizmów. Szczepić, jeżeli już, powinniśmy jednostki słabe, z grupy ryzyka lub podróżujące w rejony epidemiczne.
5. Chyba, że mamy żyć jedynie dla coraz większych zysków koncernów farmaceutycznych.

A teraz zmierzmy się z ostatnim mitem, jakim próbuje się nas mamić przy okazji wirusa covid-19: Dla dobra społecznego musimy zaszczepić wszystkich. A niezaszczepieni będą stanowić zagrożenie publiczne. Mit jest forsowany wbrew dotychczasowemu kanonowi branży medycznej, że osiągamy odporność stadną, gdy większa część populacji staje się odporna na infekcję. To znaczy przechoruje ją.

Cóż, wygląda na to, że lawinowo rosnące w ostatnich dziesięcioleciach zyski koncernów farmaceutycznych przekładają się na tę drastyczną zmianę w myśleniu lekarzy i polityków. Ale chyba nie chodzi tylko o zyski koncernów. Przecież te 10% populacji, które nie da się po dobroci zaszczepić (pochwalę się: jestem tu ja, Jan Kowalski, i Edyta Górniak 🙂 ), nie jest istotne ze względu na zysk.

Czas na konkluzję. To wrogowie naszej wolności i naszej cywilizacji opartej na Bożych Przykazaniach, w postaci Billa Gatesa, Georga Sorosa i innych, WHO i Chin, chcą z nas wszystkich zrobić swoich niewolników. To dlatego zmuszani jesteśmy do noszenia tych durnych maseczek, które mogą jedynie wykończyć nasze zdrowie. To dlatego jesteśmy zamykani w swoich mieszkaniach, ale możemy pójść na zakupy. Ale już nie do kościoła. To dlatego zmuszani jesteśmy do postrzegania wczorajszych bliźnich jako dzisiejszych wrogów zagrażających naszemu życiu. 10% margines wolności w zniewolonym świecie to zbyt duże ryzyko buntu chwilowo zniewolonych. I ryzyko upadku totalnego systemu właśnie wprowadzanego w życie.

Czy mamy jakąś szansę? Jako realista, który wierzy w Boga, w śmierć doczesną i życie wieczne, odpowiem: mamy! Potęga globalnych koncernów farmaceutycznych i WHO, globalnych spekulantów i Chin, zagrażających wspólnie naszemu światu wolności, może jeszcze zostać powstrzymana i złamana.

Ale dokonać się to może jedynie pod przywództwem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Imperium Wolności, które jeszcze dysponuje potencjałem ekonomicznym, militarnym i moralnym, może tę wojnę wydaną naszej cywilizacji wygrać. Musi jedynie wykorzystać ostatni niezbędny składnik – potencjał wolnych ludzi.

Jan A. Kowalski

PS Przyznam się. To był 4 odcinek cyklu: Powody, dla których Imperium Wolności może upaść, ale bałem się, że nie przeczytacie 🙂

16.06. 2020 r. zmarła Maria Szcześniak – patriotka, opozycjonistka w PRL, działaczka Solidarności, dziennikarka, pisarka

W 1999 r. wydała książkę „Idź i zabij”, którego kanwą były zapiski z procesu dotyczącego pacyfikacji kopalni Wujek, którego była obserwatorką i relacjonowała jego przebieg dla Tygodnika Solidarność.

Pożegnanie Marylki

Marylka Szcześniak odeszła 16 czerwca 2020 r. w szpitalu w Chorzowie.

Była znaną obserwatorką procesu zomowców uczestniczących w pacyfikacji Kopalni „Wujek” 16 grudnia 1981 r., kiedy zginęło 9 górników. Dopiero w III RP członkowie plutonu ZOMO stanęli przed sądem. Trudno jednak było skazać rozkazodawców – Jaruzelskiego i Kiszczaka. Maria Szcześniak razem ze śp. Jolantą Gardynik z Gliwic obserwowały wszystkie rozprawy toczącego się procesu. W tym czasie była wielokrotnie zastraszana i szykanowana. W 1993 r. policja wkroczyła do jej mieszkania, pobiła matkę i wyprowadziła jej kolegę, z którym działała w Ruchu dla Rzeczpospolitej.

W 1999 r. wydała książkę „Idź i zabij”. Wykorzystała w niej zapiski z procesu dotyczącego pacyfikacji kopalni „Wujek”. Za tę książkę została nagrodzona dyplomem Literackiej Nagrody Solidarności przez NSZZ „Solidarność” oraz Stowarzyszenie Literatów Polskich. W 1999 r. „Idź i zabij” została uznana za książkę roku.

Maria Szcześniak urodziła się 18.01.1965 r. w Katowicach. Skończyła Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Ligonia. Już w latach szkolnych kolportowała w szkole niezależną prasę, między innymi „Ucznia Polskiego”. Na przerwach organizowała spotkania polityczne i modlitewne. Była wzywana do dyrekcji i straszono ją niezdaniem matury.

Maria Szcześniak z ojcem Marianem i kolegą z Solidarności Jackiem Jagiełką | Fot. archiwum prywatne

Podczas studiów na Wydziale Nauk Społecznych współpracowała z podziemnym NZS-em i KPN (J. Lipski, K. Błażejczyk, S. Sowa, P. Szmajdziński i J. Kustra) Była kolporterką i przywiozła z Uniwersytetu Jagiellońskiego powielacz. W 1985 r., w rocznicę zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki, w parafii św. Floriana w Chorzowie zorganizowała montaż słowno-muzyczny. Konsekwencją była interwencja SB u dziekana i zablokowanie jej studiów na kierunku dziennikarstwa.

Po obronie pracy magisterskiej w 1989 r. rozpoczęła pracę w biurze prasowym NSZZ Solidarność. Działała w Chorzowskim Komitecie Obywatelskim, gdzie pełniła funkcję redaktor naczelnej „Górnoślązaka”. W 1990 r została uhonorowana medalem „Zasłużony dla Kultury” miasta Chorzowa. Podczas pracy w Zarządzie Regionu Solidarności była redaktor naczelną „Gazety Górniczej” i śląską korespondentką „Tygodnika Solidarność”. Relacjonowała w nim proces plutonu specjalnego ZOMO o zabicie 9 górników z KWK „Wujek”. Regularnie współpracowała z tygodnikiem „Nasza Polska”, redakcją „Naszego Dziennika” i Radiem Maryja.

Pełniła funkcję rzecznika prasowego Komitetu Budowy Pomnika ku czci Górników KWK „Wujek”. Była też rzecznikiem Komitetu Pamięci i rodzin ofiar.

W latach 1998–2002 należała do Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności oraz była delegatką na Zjazd Krajowy. Działała w Lidze Republikańskiej i we władzach naczelnych Ruchu dla Rzeczpospolitej, a po 1995 r. była przewodniczącą Zarządu Wojewódzkiego RdR.

W 1998 została odznaczona Złotą Odznaką Honorową „Za Zasługi dla Województwa Śląskiego”, a w 2001 r. – Srebrnym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej, nadawanym przez Radę Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa.

Po śmierci matki rozchorowała się i od 2000 roku miała coraz większe problemy ze zdrowiem. Od 2006 r. była na rencie, a od czerwca 2015 r. wraz z ojcem mieszkała w DPS im K. Jaworka w Chorzowie.

Historia Marylki jest niestety przykładem na to, że różni hochsztaplerzy brylują i prosperują, a prawdziwi, cisi bohaterowie i patrioci skazywani są na niebyt.

Żegnaj, Przyjaciółko!

Jadwiga Chmielowska

Msza św. pogrzebowa śp. Marii Szcześniak odbędzie się 23 czerwca we wtorek o 9.00 w kaplicy pw. św. Jadwigi na cmentarzu przy ul. Drzymały w Chorzowie (przy ZUS). Po mszy nastąpi pogrzeb na tamtejszym cmentarzu.

Refleksje po stu dniach od pojawienia się pierwszego przypadku potwierdzenia zakażenia koronawirusem w Polsce

To nie jest koniec wojny, którą wytoczył nam mikroskopijny wirus. Wirusolodzy twierdzą, że wirus nie zniknie z dnia na dzień, nawet po wynalezieniu szczepionki, że musimy nauczyć się z nim żyć.

Małgorzata Szewczyk

Gospodarka, przemysł, turystyka, edukacja i pozostałe dziedziny życia wracają do względnej normalności. Coraz głośniej padają pytania, co się zmieniło w świecie i w nas pod wpływem koronawirusa. A może warto zadać też inne pytanie:

Co w nas zostanie lub już zostało, po upływie tego koronawirusowego czasu, na dziś, ku przestrodze, rozwadze i tak na przyszłość? Jakie obrazy zapisały się w naszej pamięci?

Widok przejeżdżających przez prawie puste miasta karetek i ratowników ubranych w białe kombinezony, gogle, maseczki i rękawice; odgrodzone barierkami szpitale, ewakuowani pacjenci, namioty rozstawione przed placówkami medycznymi? Kolejki przed sklepami, wytyczone taśmami miejsca przed kasami sklepowymi, oznaczające przestrzenie, w których mogą przebywać klienci, dozowniki z płynami odkażającymi w marketach i instytucjach? Kasjerzy w przyłbicach, obowiązek noszenia maseczek i rękawiczek, targowiska, na których nie wolno dotykać warzyw ani owoców?

Konieczność kontynuowania nauki w szkołach i na studiach online, muzea, skanseny, galerie sztuki proponujące zwiedzanie swoich zbiorów przez internet, praca zdalna, limity pasażerów w środkach komunikacji? Przejazd samochodów policyjnych po ulicach i osiedlach z nagranym komunikatem-apelem o pozostanie w domach, czy wszechobecny #zostanwdomu? Obraz dzikich zwierząt swobodnie poruszających się po uliczkach, traktach, parkach, a nawet prywatnych ogródkach; owce kręcące się na dziecięcej karuzeli czy małpy pływające w prywatnym basenie?

Wielokrotnie pokazywane w mediach wymarłe miasta, które nigdy nie zasypiały: Nowy Jork, Wenecja, Rzym, Mediolan, Madryt…? Bez mieszkańców i turystów?

A może widok sióstr i braci zakonnych czy kleryków spieszących z posługą do domów pomocy społecznej, bo zabrakło personelu? Żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej rozdzielających paczki żywnościowe, dezynfekujących zakażone placówki pomocy społecznej, pomagających w transporcie pacjentów do innych szpitali?

Informacje zapisane odręcznie (co dziś już się zupełnie nie zdarza) na kartkach przyczepionych na tablicach wiszących na klatkach schodowych, z ofertą, że jeśli trzeba, to sąsiad z mieszkania XY chętnie zrobi zakupy potrzebującym, zalęknionym sąsiadom z tzw. grupy ryzyka?

Zamknięte kościoły podczas świąt Zmartwychwstania Pańskiego, Msze z limitem pięciorga wiernych w świątyni lub te śledzone za pomocą kanałów społecznościowych? A może te przeżywane na zewnątrz kościoła parafialnego, pragnienie choć kilku minut adoracji Najświętszego Sakramentu i ta gorąca, cicha prośba, by ksiądz wyspowiadał i udzielił Komunii św.? A może zapamiętamy wspólną modlitwę różańcową kapłanów i osób życia konsekrowanego i śpiewane, zapomniane już poza Gorzkimi żalami, suplikacje „Święty Boże”? Własną kwarantannę i strach o siebie i rodzinę? A może samą chorobę…?

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Obrazy z pola bitwy” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Obrazy z pola bitwy” na s. 4 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy chcemy przejść do historii jako naród, który się sprzedał?/ Maria Salzman, „Śląski Kurier WNET” nr 72/2020

Dlaczego ani razu publicznie polski rząd nie zaapelował o zaprzestanie chociaż prześladowań katolików, chrześcijan, jeśli już nie chce się wypowiadać o prześladowaniach kultur tradycyjnych dla Chin?

Maria Salzman

Rachunek sumienia narodu

Czas przypomnieć – ewaluować – nasze wartości jako narodu, jako Polaków.

Jesteśmy u progu epoki nowej technologii, a niektórzy twierdzą, że nastała epoka orwellowska.

W ciągu ostatnich 100 lat w trzech wojnach i w czasach PRL Polacy oddawali życie, broniąc wartości, wiary, honoru, tracili dorobek całych pokoleń, nie podpisując list, by nie stać się rękoma reżimu, rękoma zła. Dziedzictwo, które przekazali, to honor, prawość, lojalność, niezłomność w swojej wierze.

W tym roku mija setna rocznica Cudu nad Wisłą, bitwy, w której – by bronić własnych wartości, wiary, Polaków i całej Europy przed bolszewikami, przed czerwoną zarazą – Polacy gotowi byli oddać swoje życie na froncie. Towarzyszyła temu głęboka wiara i modlitwa. Jak pisze biuro prasowe Jasnej Góry: „W sercu Kościoła i Narodu, na Jasnej Górze, modlitewne napięcie osiąga swoje szczytowe natężenia w nowennie błagalno-pokutnej rozpoczętej 7 sierpnia 1920 r. Liczba wiernych była tak wielka, że nabożeństwo przeniesiono z bazyliki pod Szczyt. Tysiące ludzi leżało krzyżem na wielkim placu przed Jasną Górą, błagając Matkę Bożą Królową Polski o wstawiennictwo i ratunek dla Ojczyzny”. Stwórca daje mądrość i jasność umysłu.

Co się teraz stało z moją ukochaną Polską, że mamy zwrot o 180 stopni? Jeszcze w tym roku dumnie głosi się, że jesteśmy liderami 16+1 (obecnie 17+1) projektu komunistycznego reżimu Chin, polegającego na ekspansji militarnej, złapaniu państw w pułapkę długu i zwiększaniu wpływów, własności, strategicznych portów, dróg i transportu na świecie.

Rozumiem, że wiele krajów mogło się nabrać na piękne słowa i olbrzymie sumy obiecywanych pieniędzy na nieznanych warunkach umowy. Ale przecież Polacy pamiętają but reżimów. Pamiętają fantastyczne drogi i koleje budowane przez Hitlera, po których później jechał sprzęt wojskowy, by zniwelować Polskę i wyeliminować Polaków. Przecież pamiętamy, że komuniści nigdy nie napadali, lecz zawsze „wyzwalali” od agresorów, od niewoli, od ciemiężycieli… Tak dobrze im to uwalnianie szło, że dziesiątki milionów wyzwolili z ciał ludzkich i posłali do Nieba. Obecnie, zamiast bronić ignoranckiego Zachodu, polski rząd, zaślepiony pieniędzmi, którymi sypią Chiny, elektronicznymi gadżetami, pięknymi słowami chwalącymi i obiecującymi, że bez wysiłku Polska stanie się supermocarstwem, z dumą głosi, że jesteśmy bramą do Europy dla komunistycznego reżimu Chin. Polski rząd podpisuje, ale nie wiem o żadnej partii w Polsce, która by się sprzeciwiała i nawoływała do potępienia Komunistycznej Partii Chin i jej wpływów w Polsce.

Jak to się stało, że cały świat budował gospodarkę reżimu Chin? Jak to się stało, że właśnie Polacy nie ostrzegali Zachodu, że teoria ekonomiczna mówiąca, że bogactwo ekonomiczne doprowadzi do demokracji Chińską Republikę Ludową, to bzdura, bo jak demokracja może istnieć bez wartości?

Reżim Chin, zdjąwszy mundurki Mao i ubierając się u Armaniego, nie zmienił swojej natury. Przeciwnie, zastrzyk zachodniego kapitału umożliwił mu stworzenie wyrafinowanej masowej technologii inwigilacji, ciemiężenia i zabijania swoich obywateli. Liczne organizacje rządowe i pozarządowe na świecie, takie jak Amnesty International i Human Rights Watch oraz coroczny raport Departamentu Stanu USA o przestrzeganiu praw człowieka ogłaszały, że Chiny są państwem, gdzie popełniane jest najwięcej zbrodni – od prześladowania osób zabiegających o demokrację do prześladowania ludzi wiary. W 1999 r. Jiang Zemin – ówczesny pierwszy sekretarz KPCh – (bo w Chinach nadal tylko ona ma władzę) na walnym zgromadzeniu, takim, jakie Polacy znają z czasów Związku Sowieckiego, oświadczył, że „prawda, życzliwość i cierpliwość nie są zgodne z zasadami partii komunistycznej, w związku z czym są nielegalne, a ludzi, którzy je kultywują, należy wyeliminować fizycznie, finansowo i zrujnować ich reputację”. To akurat odnosiło się głównie do bardzo ówcześnie popularnej i promowanej nawet przez ministerstwo zdrowia, starożytnej chińskiej praktyki samodoskonalenia – Falun Gong (Falun Dafa), podobnej do Taj Chi. Nastąpiło to, co sami Chińczycy określali jako kampania rangi rewolucji kulturalnej, w której przed laty, jak w szaleńczym transie, mordowano ludzi kultury i niszczono wszystkich i wszystko, zgodnie z głoszonym sloganem „4 starych”: stare idee, starą kulturę, stare zwyczaje i stare nawyki.

Zastanawiałam się wtedy, jak można zdelegalizować zasady moralne? Na jakiej podstawie można współpracować ekonomicznie z kimś, kto nie ma zasad, tradycji?

Przecież świat stanie się okropny. Teraz zbieramy tego żniwo. Temat zbrodni KPCh został już szeroko opisany i szacuje się, że w czasie rewolucji kulturalnej i w innych kampaniach politycznych reżimu zginęło od 60 do 100 milionów ludzi. A tu jeszcze na progu nowego tysiąclecia 24 h na dobę, dzień w dzień, we wszystkich mediach prowadzona była kampania oczerniania, szykanowania zasad i osób praktykujących Falun Gong (proszę cierpliwie czekać dalej, aż to dotknie nas wszystkich!). Około 100 milionów ludzi (tak mówiły statystyki podane przez reżim chiński) wówczas praktykowało Falun Gong w samych Chinach. Każdy miał rodzinę, był pracodawcą lub miał pracodawców. Nocami ludzi aresztowano, na pokazowych przesłuchaniach skazywano na 16 lat więzienia, bez wyroków zsyłano do obozów pracy (z których ludzie nie wychodzą żywi, jak np. z obozu Masanija), na resocjalizację – czyli pranie mózgu. Majątki konfiskowano, dzieci nie mogły chodzić do szkoły.

Tak do tego czasu również prześladowano osoby, które chciały wierzyć w Boga: chrześcijan z tzw. kościołów domowych, buddystów, Tybetańczyków, muzułmanów i zwłaszcza chrześcijan – ludzi, którzy nie chcieli przynależeć do Ludowego Kościoła Katolickiego, w którym można czcić Boga, ale pierwszy sekretarz – jest nad Boga, a na ołtarzu zamiast świętych widnieje duży wizerunek Pierwszego Sekretarza. Ale dopiero stopień brutalności specjalnego biura 610, stworzonego do prześladowania praktykujących Falun Gong, zszokował świat, bo kampania szykanowania i oczerniania ich była niespotykana nie tylko w Chinach, ale i na świecie. Przedstawiciele KPCh rozdawali materiały i książki pełne sfabrykowanych informacji na spotkaniach ONZ i w swoich ambasadach we wszystkich krajach. Instytucje Kościoła katolickiego, międzynarodowe, pozarządowe i rządowe krajów demokratycznych, zaalarmowane sytuacją praktykujących Falun Gong na całym świecie, podjęły dochodzenia. Wszystkie jednoznacznie wykazały, że jest to bezpodstawna propaganda nienawiści i oczerniania, a praktyka jest prawa i szlachetna. W maju 2002 r. Święty Jan Paweł II błogosławił Falun Dafa na całym świecie. W krajach Zachodu jednogłośnie przyjęto wiele rezolucji potępiających reżim chiński za prześladowania Falun Gong i wszystkich innych więźniów sumienia. W tym roku podniesiono flagi na Kapitolu Stanów Zjednoczonych na cześć pana Li, twórcy tej praktyki, a pochwałę ujęto w słowach: „Dziedzictwo, które Pan przekazuje, będzie wzruszać i napawać odwagą kolejne pokolenia przywódców na całym świecie”.

W 2006 r. opublikowano raport „Krwawe żniwo” o grabieży za pieniądze i na zamówienie organów od żywych ludzi – sankcjonowaną przez władze. Chińczycy od tysiącleci wiedzieli, że medytacja poprawia stan zdrowia, a nowoczesna medycyna dopiero w ostatnich dekadach to potwierdziła. Tu chciałam zwrócić uwagę, że wielu biznesom lub rządom nie przeszkadzała wiedza o zbrodniach na ludziach, których sposób medytacji był nieznany, więc reżim szlifował swoje praktyki, szkolił swoich lekarzy transplantologii na uniwersytetach medycznych świata (również w Polsce).

Ze wzrostem technologii grabież organów w Chinach stała się branżą wartą 9 miliardów USD rocznie (wyrok niezależnego trybunału można przeczytać tutaj https://chinatribunal.com/).

Dlaczego Polacy nie byli pierwsi, domagając się zaprzestania tych praktyk? Zostało to przyjęte przez reżim jednoznacznie: „jeśli nie opowiadacie się za wartościami uniwersalnymi, to i nie będziecie się opowiadać za swoją wiarą ani wartościami wolnościowymi”.

Teraz jest to systemowo nakazana procedura eliminowania nie tylko praktykujących Falun Gong, ale i chrześcijan, buddystów, Ujgurów-muzułmanów.

Wraz z piorunującym rozwojem technologii w ostatnich 5 latach KPCh używa technologii sztucznej inteligencji do rozpoznawania twarzy, mikroemocji; zbiera wszystkie dane przepływające przez intranet – internet wewnętrzny Chin, a od 2017 r., zgodnie z ustawą, wszystkie informacje znajdujące się na urządzeniach firm chińskich lub przepływające przez nie (styki, routery, telefony, komputery, anteny 5G…), jak i urządzeniach firm zagranicznych znajdujących się na terenie Chin (serwery chmury), mają być dostępne dla reżimu chińskiego. System oceni obywateli za wszystko, co robią lub czego nie robią (nie piją – źle, bo mogą być wierzący; piją za dużo – też źle, bo są nieproduktywni), z kim się spotykają, a wszystko jest nagrywane milionem urządzeń znajdujących na 984 m2, czyli na niecałej 1/10 ha, który obsługuje jedna antena chińskiego 5G. Jak ta najnowsza technologia jest używana do gnębienia demokracji, można zobaczyć w ostatnich miesiącach w Hongkongu, gdzie nawet maski noszone przez studentów nie wystarczyły, by ich chronić przed zidentyfikowaniem i wyeliminowaniem w klasyczny dla reżimu, brutalny sposób.

Mogę zrozumieć naiwność czy głupotę ludzi w krajach, które nie doznały reżimu komunistycznego, które nie znają siły propagandy i niszczenia „wrogów narodu”. Ale my, Polacy?

Pamiętamy pokazowy proces sądowy ks. Popiełuszki. Pamiętamy, że III Rzesza była potęgą ekonomiczną swoich czasów. Pamiętamy, że wielkie firmy światowe dopracowywały efektywność zabijania w niemieckich obozach hitlerowskich, że wbrew ostrzeżeniom i informacjom, co naprawdę się tam dzieje, inwestowały i zarabiały. Pamiętamy, jak pięknie się nabrał Czerwony Krzyż, wizytując pokazowy niemiecki obóz hitlerowski. Pamiętamy, że za dostarczanie informacji lub współpracę z reżimami były większe lub mniejsze, ale korzyści. Pamiętamy, że elity komunistyczne żyły w luksusie w porównaniu z resztą społeczeństwa, a to, że luksus kiedyś wyglądał zupełnie inaczej niż teraz, nie znaczy, że system się zmienił.

Teraz na topie jest temat 5G. Warto pamiętać, że 70% patentów i standardów komercyjnie dostępnego 5G jest chińskich. Gdy zachodni świat rozwijał technologie 3G i 4G, Chiny postanowiły zdominować 5G. Ale to nie jest kolejny krok technologii komórkowej: antena 4G obsługuje około 2000 urządzeń na 984 m2, a antena 5G – 1 milion! Tak, to usprawni przepływ danych do użytku prywatnego, ale nie po to jest. Jest po to, aby urządzenia się ze sobą komunikowały – samoprowadzące się samochody, wszystkie kamery, mikrofony – te z naszych telewizorów i telefonów również – aby ich dane były analizowane przez sztuczną inteligencję. Taki otwarty system, gdzie operator i firmy, z których korzystamy, miały prawo do naszych danych, funkcjonuje w krajach demokratycznych. Facebook, Amazon, a obecnie większość firm istniejących w sieci, włącznie z medialnymi, używają sztucznej inteligencji do zbierania i analizowania wszystkich danych – tych z naszego ekranu, jak i tych nagranych przez mikrofony, kamery czy różne aplikacje. Te dane są sprzedawane do analizy, bo firmy mają lepsze wyniki sprzedaży, precyzyjnie określając klienta. A ten otwarty, zbierający wszystko o wszystkich system, jest używany w jedynym słusznym celu przez władze ChRL.

Znane jest, że Chiny mają 100-letni plan przejęcia świata do roku 2049 i że do tej pory wykorzystywały i wykorzystują każdą okazję w tym kierunku.

Została opublikowana na ten temat książka Unrestricted Warfare (tłum. wykorzystujące wszystko działania wojenne). Biorąc to wszystko pod uwagę, używanie urządzeń firm chińskich – Huawei, ZTE, Xiaomi – powinno być co najmniej podejrzane. Pytam, dlaczego to Stany Zjednoczone obudziły się pierwsze, choć co prawda z ręką w nocniku? Dlaczego to nie Polska trąbiła o niebezpieczeństwie, że zbieranie informacji i chińska współpraca w ich wymianie z Rosją stanowi śmiertelne zagrożenie dla Polski? Dlaczego to konserwatywny prezydent Stanów Zjednoczonych (warto pamiętać, że i Obama, i Hillary Clinton byli uczniami i wyznawcami Saula Alinsky’ego, znanego amerykańskiego komunisty żydowskiego pochodzenia) zwraca uwagę Polakom na zagrożenie z Chin i chce wzmocnić sojusz, uniezależnić Polskę od wpływów reżimu?

Dlaczego polski rząd podpisał umowę o współpracy szkoły Policji w Szczytnie ze słynnymi ze swojej „prawości i humanitaryzmu” służbami ChRL, których ostatnie akcje mogliśmy oglądać na prodemokratycznych studentach w Hongkongu? Dlaczego nie mówi się, że Chiny to reżim? Dlaczego ani razu publicznie polski rząd nie zaapelował o zaprzestanie chociaż prześladowań katolików, chrześcijan, jeśli już nie chce się wypowiadać o prześladowaniach kultur tradycyjnych dla Chin? Dlaczego wyrocznią stały się źródła chińskie? Co znaczy wielowektorowość – to, że raz się ma wartości, a raz nie, że raz jesteśmy ramieniem reżimu, a innym razem – państwem demokratycznym? Dlaczego nadal ludzie wierzą bardziej chińskiej propagandzie, że Falun Gong to coś podejrzanego, a nie używają rozumu, uwzględniając fakt, że praktykujący Falun Gong na świecie to przekrój całego społeczeństwa, że Jan Paweł II nawoływał do zaprzestania prześladowań Falun Gong? Jak można zdelegalizować zasady moralne: prawdy, miłosierdzia i cierpliwości, jak również te „4 stare”, niszczone za czasów Mao? Czego można oczekiwać od reżimu, który zdelegalizował i usunął takie wartości?

Faustowskie umowy, dające chwilowe zyski, nie są dobrem dla Polski. Eliminując wartości z polityki, umów, ekonomii, stajemy się gorsi niż ci inwestujący w Hitlera, bo my doznaliśmy tej krzywdy, znamy tę historię i mamy wiedzę.

Jak można kontynuować współpracę z reżimem, gdy demokratyczni sojusznicy oferują nam swoją technologię wojskową, zapisaną na 19. stronie Strategii Bezpieczeństwa Narodowego Stanów Zjednoczonych, technologię 5G, która całkowicie zapewnia prywatność danych użytkownika w stopniu wręcz dla nas niepojętym? Dlaczego wprowadzony przez Plus system 5G jest kompatybilny tylko z urządzeniami producentów chińskich, którzy są wykluczeni lub uznani za instytucje służb nieprzyjaznego kraju? Firma oferująca te urządzenia raczej nie dba o bezpieczeństwo danych swoich klientów. Dlaczego Chiny są uważane za sojusznika Polski, pomimo że sojusznikami ChRL są Rosja, Korea Północna i Iran? Dlaczego, wbrew powszechnie publikowanym na Zachodzie powyższym informacjom, w Polsce ufa się bardziej propagandzie chińskiej? Dlaczego, wbrew temu, że koronawirus pochodzi z ChRL i już ponad 100 krajów domaga się pociągnięcia KPCh do odpowiedzialności za szkody śmiertelne i ekonomiczne, Polska się do nich nie przyłącza? Dlaczego, wbrew znanym danym, że wirus ten utrzymuje się na powierzchniach, zwłaszcza plastikowych, nawet powyżej 3 dni, zamawiamy dostarczany samolotem sprzęt ochronny z Chin, i to z Wuhan? Dlaczego, wbrew informacjom z innych krajów o felerności chińskich produktów ochronnych i testów, nadal zamawiamy je z Chin? Czy to nie jest marnowanie polskich funduszy i narażanie naszego personelu medycznego?

Dlaczego nie wzmacnia się czynem hasła „Kupuję u polskich producentów”? Cały amerykański łańcuch dostaw bezpieczeństwa narodowego i, jak się okazało, medyczny też, zależy od Chin… Polski również.

Dlaczego obecny prezydent USA nakazał przeprowadzenie fabryk z powrotem do Stanów i kupuje rodzime towary? Polska też nie jest w stanie produkować sama leków, bo większość składników pochodzi z Chin, nie mówiąc już o tych szkodliwych. Który przemysł w Polsce lub w krajach demokratycznych jest w pełni zdolny do niezależnego funkcjonowania?

Jakie wartości przyświecają decydentom? Czy one naprawdę służą interesom Polaków? Czy naprawdę chcemy przejść do historii jako naród, który nie poddał się najeżdżającym nas reżimom, natomiast się im sprzedał? Może w tej tragicznej chwili pandemii powinniśmy znaleźć czas na szczerą modlitwę, pokutę, wyznanie win i wyrzeczenie się żądz pychy i władzy, natychmiastowego zbicia majątku. Czas modlić się o to, by Bóg dał nam szansę pójść prawą drogą, dał mądrość rozróżniania dobra od zła, odwagę, by potępić zło i wspierać dobro, by zaprzestać siać waśnie. Bóg jest miłosierny. Zostaniemy osądzeni przez historię za to, po której stronie stanęliśmy. Słuchajmy naszych sumień i zbierajmy informacje z różnych źródeł. Wiele instytucji medialnych i naukowych zostało zinfiltrowanych, przekupionych, ale niezależne informacje jeszcze są dostępne w internecie.

Uważam, że stosowne jest w 100 rocznicę urodzin Świętego Jana Pawła II przytoczyć znane na całym świecie słowa, wypowiedziane za czasów PRL:

„Nie lękajcie się. Miejcie odwagę, odwagę wiary!”.

Artykuł Marii Salzman pt. „Rachunek sumienia narodu” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Marii Salzman pt. „Rachunek sumienia narodu” na s. 8 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego