Chaos w naszych chrześcijańskich głowach. Prawo Boże musi być naszym ludzkim prawem (6)/ Felieton Jana A. Kowalskiego

Nie możemy uznać, że skoro za zniszczeniem naszej cywilizacji stoją tak wielkie siły i tak wielkie pieniądze, to musimy ulec, żeby nie polec. Najważniejsze, co musimy zrobić, to nawrócić się.

Na początek proste pytanie. Czy chcielibyście, żeby wychowawcą Waszych dzieci był człowiek, który swoje oddał sierocińca? Pomyślcie przez chwilę…

Jan Jakub Rousseau, wybitny myśliciel Oświecenia, chociaż pięcioro własnych dzieci oddał do przytułku, to zostawił nam wiekopomne wskazówki, jak mamy żyć.

Jak mamy żyć, żeby zaznać w życiu szczęścia osobistego (Emil) i zbudować idealne państwo z najlepszym ustrojem (Umowa społeczna). Tymi wskazówkami zachwyciły się dorastające dzieci epoki (głównie we Francji), późniejsi przywódcy rewolucji 1789 roku.

Byli też inni ojcowie rewolucji, ale my, Polacy, zachwycamy się głównie Rousseau, ponieważ w odróżnieniu od innych ówczesnych piewców wolności, finansowanych przez carycę Katarzynę, poparł sprawę polską i konfederację barską. Wróżąc Rzeczypospolitej świetlaną przyszłość… tuż przed jej upadkiem.

Dla rozważań o chaosie w naszych chrześcijańskich głowach, nie tylko w kategorii „zakłamanie”, Rousseau jest wręcz wymarzonym przykładem. Jest jednym z twórców Oświecenia. Epoki, która po Odrodzeniu zrobiła następny krok w kierunku przepaści.

Bo choć Odrodzenie w miejsce Boga ustawiło na piedestale człowieka, to jednak zakładało opłacalność życia doczesnego zgodnie z Prawem Bożym. Oświecenie podważyło ten „zabobon”, doszukując się pierwotnych praw naturalnych, niezakłóconych religią księży i tradycją ludzką.

Dzięki samoistnemu intelektowi oświeconych, można je było dla dobra ludzkości na nowo odkryć i sformułować. A kto by nie chciał się z tymi przedcywilizacyjnymi prawami zgodzić, tego sprawiedliwość rewolucyjna oszczędzić nie mogła.

Jak Odrodzenie tylko odstawiło w kąt I tablicę Dekalogu, tak Oświecenie rozbiło ją na kawałki. A co z II? Jan Jakub Rousseau najchętniej zrobiłby z nią to samo, odwołując się do niczym nieskrępowanej idyllicznej miłości. Postulując zniszczenie wszelkich instytucji społecznych stojących pomiędzy obywatelem a rządem, zasiał złe ziarno w głowach przyszłych rewolucyjnych terrorystów – ziarno totalitaryzmu.

Nie wszystko się Oświeceniu i wynikającym z niego rewolucjom społecznym udało. Nie udało się zniszczyć rodziny, chociaż próbowano. Nie udało się zmienić tygodnia z 7 na 10 dni, żeby obalić ostatecznie Dzień Pański. Nie udało się obalić żadnego przykazania społecznego z II Bożej tablicy. Chociaż wiele udało się wypaczyć. Tu jednak drobna uwaga: jeszcze się nie udało. Bo od czasów Oświecenia tym próbom jesteśmy przez cały czas poddawani. Udało się jedno: wmówić nam wszystkim, że istnieje coś takiego jak prawa naturalne. Prawa naturalne, które są samoistne i przypisane ludziom z racji urodzenia, a nie stworzenia. A skoro tak, to po co nam Prawa Boże? Przecież Jego też, ani chybi, wymyślił genialny umysł ludzki, żeby kiedyś tam łatwiej było żyć.

W XXI wieku po co nam to? Mamy przecież najbardziej oświeconą Komisję Europejską i Trybunał Sprawiedliwości, i pięćdziesiąt jeden płci, do których każdy człowiek ma niezbywalne, przyrodzone prawo. I w żadnym wypadku nie jest to żart. A kto tego nie rozumie, nie dostanie ani grosza.

Zgodnie z przewodnią myślą Rousseau, niszczone są wszelkie instytucje społeczne chroniące człowieka przed despocją (podobno sam twórca chciał dobrze). Niszczona jest średnia i drobna przedsiębiorczość. Niszczona jest własność i pieniądz – jej miernik. Zniszczone zostały wolne media, które służyły kontroli możnych tego świata w interesie zwykłych obywateli. Najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie świata kupili je wprost lub za reklamy. Niszczony jest Kościół – największy obrońca ludzi przed zakusami władzy politycznej. Wreszcie, choć to jeszcze w oświeconych głowach się nie mieściło, niszczone jest państwo. W tamtych czasach nie było jeszcze korporacji.

Jak możemy się obronić i wygrać? Przede wszystkim nie możemy się poddać defetyzmowi. Nie możemy uznać, że skoro za zniszczeniem naszej cywilizacji stoją tak wielkie siły i tak wielkie pieniądze, to musimy ulec, żeby nie polec. Najważniejsze, co musimy zrobić, to nawrócić się. Ale nawrócić siebie, a nie sąsiada. Sąsiad niech sam się nawróci. A wstępem do takiego wielkiego dzieła niech będzie gorliwa modlitwa do Pana Boga o łaskę wiary. I pierwsza ofiara przebłagalna – odrzucenie sekularyzacji naszego sumienia. Jeżeli coś nie zgadza się z Dziesięcioma Przykazaniami, nie róbmy tego. A swoje talenty rozwijajmy tylko i wyłącznie w zgodzie z Bożym Prawem. Bez dróg na skróty i bez machlojek, które uważamy za małe, a pochłaniają nas bez reszty.

Przyjmijmy Dekalog, cały Dekalog, jako obowiązujące nas indywidualnie prawo. I uznajmy, że prawo państwowe, choć dotyczy wierzących i niewierzących, musi być z nim zgodne.

Wielki oświeceniowy myśliciel lub religijny szaleniec dowodziłby, że dla ocalenia naszej ojczyzny i narodu wszyscy musimy się nawrócić. I po upadku łatwo wykazałby swoją nieomylność, bo wszyscy nigdy się nie nawrócą. Ale ja, skromny Jan Kowalski, nawet nie aspiruję do takiej roli. A przeżywszy swoje, wiem, że niewiele osób się nawróci. To znaczy dozna łaski nawrócenia, bo to Pan Bóg dokonuje każdego indywidualnego aktu. I nie smucę się tym. Wystarczy naprawdę niewielu napełnionych Duchem Świętym, żeby zmieniło się wszystko. Apostołów było tylko dwunastu, a zmienili cały świat.

Jak to się ma do polityki? I jak Prawo Boże może stać się trzecim kamieniem węgłowym naszej ojczyzny, po Miłości i Wolności, które opisałem w poprzednich odcinkach? Samodzielnie się to nie stanie. Do tego potrzebna jest odwaga. Prawdziwa chrześcijańska Odwaga – czwarty i ostatni kamień węgłowy.

Jan A. Kowalski

PS Sędzia TK Krystyna Pawłowicz zaapelowała do prezesa TVP Jacka Kurskiego o niedopuszczenie do śpiewania kolęd przez piosenkarki popierające zabijanie dzieci nienarodzonych. Brawo, Pani Krystyno! To jakby Heroda zaprosić do kołysania Dzieciątka.

Chaos w naszych chrześcijańskich głowach. Wolność – kocham i rozumiem (5)/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Wolna wola (wolność), jakiej nie uświadczymy w żadnej innej religii, gdzie króluje determinizm i predestynacja, jest zarazem wyzwaniem dla człowieka. Nawet Bóg i Jego Przykazania nas nie ograniczają.

W naszej cywilizacji wolność to wartość szczególna. Wynika wprost z bożego daru dla każdego z nas – z wolnej woli. Dlatego też po miłości, którą opisałem poprzednim razem, powinna być/stać się drugim kamieniem węgłowym porządku społecznego w naszej ojczyźnie. Czy jednak wolna wola oznacza, że możemy robić wszystko? Oczywiście, że nie. Żebyśmy mądrze kochali swojego bliźniego, nie krzywdzili jego i siebie, Pan Bóg podarował nam Przykazania społeczne wypalone na II tablicy. Po to, żeby nam pomóc w życiu. I nie bawmy się tu w sekciarstwo, czy jest ich 7, czy powinno być 6; ich treść jest taka sama. Razem z I tablicą z 3 (lub 4) Przykazaniami Bożymi stanowią Prawo i tym zajmę się w osobnym tekście.

Wolna wola (wolność), jakiej nie uświadczymy w żadnej innej religii, gdzie króluje determinizm i predestynacja, jest zarazem wyzwaniem dla człowieka. Nawet Bóg i Jego Przykazania nas nie ograniczają. Możemy posłuchać i uwierzyć Bogu albo za nic mieć Jego nauki. A nawet odrzucić, jak czynią to ateiści, Jego istnienie i Stworzenie. Wolna wola to ogromne wyzwanie, któremu na imię odpowiedzialność. Każdy z nas imiennie odpowiada za swoje życie wieczne. I chociaż nie jesteśmy w stanie uniknąć tego, co nas spotyka w życiu doczesnym, od tego, jak się w tych nieuniknionych okolicznościach zachowamy, zależy nasze życie wieczne lub wieczna śmierć.

Oczywiście kształtujemy też swoje życie doczesne. Po to dostaliśmy rozliczne talenty, żeby je rozwijać. Wolna wola jednak, posiłkując się rozumem i sumieniem, dokonuje szacunku zysków i strat. Musimy wybrać.

Niezależnie od okoliczności musimy dokonać wolnego wyboru. Dokonujemy go i wynikają stąd konsekwencje, które również musimy przyjąć.

„Bóg tak chciał” – napis tej treści na metalowym krzyżu, przybitym do przydrożnego drzewa, mijałem przez 10 lat swoich wjazdów do Krakowa. To niedojrzałość chrześcijańskiego umysłu i sumienia kazała naszemu bliźniemu umieścić tak opisany krzyż na miejscu tragicznego zdarzenia. A przecież to nie Bóg kazał swojemu dziecku jechać po pijaku albo po narkotykach, albo łamiąc przepisy, albo niesprawnym samochodem. Wsiadając do samochodu, w tym tragicznym dla siebie i rodziny dniu, przyszły denat dokonał wyboru. I trzeba mieć nadzieję, że nie uśmiercił niewinnych osób.

Musimy zatem bardzo uważać, korzystając ze swojej wolnej woli. A my tak często i głupio mamy pretensję do Pana Boga. Obarczamy go wszelkimi osobistymi lub społecznymi nieszczęściami.

I wygłaszamy bluźnierstwa typu: gdyby Bóg istniał, to by do tego nie dopuścił. Do śmierci osoby bliskiej, do wojny, do czegokolwiek. I nie chcemy nawet pomyśleć, że osoba zmarła, której nam tak brakuje, może być teraz dużo bardziej szczęśliwa niż w życiu doczesnym.

Wróćmy do rzeczywistości społecznej. Jak tu działa nasza wolność, nasza wolna wola? Dajmy na to wybieramy Adolfa Hitlera na przywódcę państwa i narodu. I wkrótce uznajemy w swojej pysze, że jesteśmy nadludźmi, a inne narody powinny nam służyć lub zginąć. Zgotujemy sobie i innym wojnę i zagładę. Czy Bóg tak chciał?

W swoim nihilizmie i wyrzeczeniu się Boga pozwalamy na przejęcie władzy państwowej przez garstkę bolszewików, którzy nawet przez chwilę nie ukrywają swoich prawdziwych zamiarów. Zgotują nam piekło w czasie pokoju. Czy naprawdę Bóg tak chciał?

Tak, Moi Drodzy, wolność posłużenia się swoją wolną wolą to ogromna odpowiedzialność. Posługujmy się nią mądrze (= zgodnie z Dekalogiem) i nie miejmy pretensji do Pana Boga za nasze wolne decyzje.

I nie miejmy też do Pana Boga pretensji o nasz los sprokurowany przez innych ludzi. Czasem nie mamy wyjścia. Nie możemy przecież wyjść z wojny, w której się znaleźliśmy. Możemy jednak użyć wolnej woli, żeby zachować się jak dziecko boże. Nie każdy z nas jest bohaterem gotowym w każdej chwili umrzeć. Ale przecież nie musi być szmalcownikiem.

Dawno nie opowiadałem Wam o moim dziadku kowalu. W czasie II wojny światowej trafił do niemieckiego więzienia z podejrzeniem (słusznym) naprawy broni partyzantom. I, o dziwo, po kilku miesiącach wyszedł na wolność. Zaraz po tym, jak został przyłapany na odmawianiu różańca ulepionego z chleba. Niemiecki oficer zdziwił się, że ktoś, kto modli się na różańcu, może być bandytą. Niedługo potem do jego kuźni znowu zawitali partyzanci. I dziadek, korzystając ze swojej wolności, powiedział: dopiero co wyszedłem z więzienia, nie pomogę wam. – A teraz? – zapytał jeden z nich, odbezpieczając pistolet. – Teraz oczywiście pomogę – odpowiedział mój dziadek Jan.

Gdyby po opuszczeniu więzienia ponownie został zadenuncjowany, już by nie przeżył. Miał wtedy żonę i czwórkę małych dzieci. Na miarę sytuacji, w jakiej się znalazł, dobrze się posłużył swoją wolnością. A wiecie, czemu nie uciekł? Bo w czwórce współwięźniów trafił się jeden grubas, który nie był w stanie pokonać muru. Uciekając, wydaliby go na śmierć. Dzięki poświęceniu pozostałej trójki, człowiek z nadwagą przeżył wojnę. Pokazał nam wiele lat później, na spotkaniu w szkole podstawowej, swój numer obozowy.

Zatem wolna wola, nasza wolność z niej wynikająca, w pewnych warunkach może okazać się bardzo ograniczona. Tym bardziej powinniśmy jej w pełni używać teraz, gdy jeszcze nią dysponujemy. Nie możemy w sprzyjających okolicznościach być tchórzami, bo za chwilę staniemy się niewolnikami.

Niewolnikami tych, którzy gdzieś mają naszą wolność, Prawa Boże i te ludzkie, z II tablicy, czyli też Boże.

Jan Azja Kowalski

PS Czy to prawda, że po szkołach podstawowych już nie jeżdżą bohaterowie, tylko tęczowi bolszewicy, żeby uczyć nasze polskie dzieci masturbacji?

Obalenie IV przykazania – podstawowa przyczyna upadku naszej cywilizacji/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Zagłada naszej cywilizacji wydaje się nie mieć alternatywy. Bo w policzalnym interesie władców tego świata jest stworzenie niewolników konsumpcji i mody, wyzwolonych z archaicznego IV przykazania.

Dawno nie miałem tak złej pogody w trakcie urlopu. Dwa pełne dni bez deszczu (na 14) i temperatura 18 stopni Celsjusza. Co było robić? Zamiast beztrosko wygrzewać stare kości, oddałem się 20-kilometrowym spacerom. Rozmyślaniu i rozmowom. Poważnym rozmowom. Stąd tytuł bieżącego felietonu.

Czcij ojca swego i matkę swoją. Każdy z nas, ludzi ochrzczonych, komunikowanych i bierzmowanych, zna treść 4. z 10 Przykazań Bożych. Formułki znamy wszyscy, a co ze zrozumieniem treści? I dlaczego systemowe zniszczenie tego właśnie przykazania uważam za kluczowe? O tym poniżej.

Najpierw szczegóły.

  1. 50-letnia kobieta czuje do swojej matki najwyżej niechęć. Tylko tyle jest w stanie wykrzesać. Gdy była nastolatką, jej matka sprowadzała do domu facetów, którzy nie trzymali łap przy sobie („jeśli wiesz, co chcę powiedzieć”). A kiedyś, pijana, oznajmiła, że powinna jej dziękować, bo żyje, a mogła ją wyskrobać, jak pozostałe. Patologia, tak to określiła 50-latka.
  2. 40-letnia kobieta czuje niechęć do swojej matki z powodu jej ograniczenia intelektualnego. Z wysokiego IQ ojca i niskiego matki – gospodyni domowej – zrodziła się urodziwa i inteligentna córka. Z brakiem szacunku i miłości do własnej matki.
  3. 65-letni rodzice. Kontakt z dziećmi (33 lata) podtrzymywany tylko przez matkę, bo dzieci nie chcą znać ojca. Bo są niewierzące, jak określiły się, dorastając, a ojciec nie potrafi tego uszanować(!).
  4. Mój przypadek. Najmłodsza, 26-letnia córka. Jedyna szansa na odbudowę relacji (nie wiem, co to znaczy), to moja akceptacja dla jej wyborów – „jak czynią wszyscy rodzice w stosunku do swoich dorosłych dzieci”.

I co? Dalej myślicie, że wszystko jest OK z naszą cywilizacją? Czcij ojca swego i matkę swoją, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło na ziemi – to coś więcej niż szacunek. Ale nie rozpędzajmy się zanadto. Wystarczyłby szacunek. I może odrobina miłości.

Za życie, za trud włożony w wychowanie. Za wyrzeczenia, których nie chcemy zauważać, bo żyjemy tu i teraz, a nie wczoraj. Dla siebie. A żyjąc dla siebie, jak moglibyśmy zauważyć zmagania życiowe naszych rodziców i ich rodziców? I jak moglibyśmy przeczuwać problemy z naszymi dziećmi, które już się narodziły lub za chwilę się narodzą? Problemy, które za chwilę zwalą się na nasze, wyzwolone z więzi pokoleń, głowy. Myślicie, że pomoże Facebook lub Instagram?

Uporaliśmy się cywilizacyjnie z większością społecznych Bożych Przykazań.

Nie zabijaj – kara śmierci lub więzienie.

Nie kradnij – więzienie.

Nie cudzołóż – kodeks cywilny. Można by się sprzeczać, kto mądrzej to rozwiązał. My czy protestanci.

W starożytnym Rzymie syn (o córkach jeszcze nikt nie myślał) był niewolnikiem swojego ojca. Dopiero po jego śmierci nabywał pełnię praw obywatelskich i własnościowych. Pojęcie spadkobiercy przetrwało do naszych czasów. Ale co oznacza dziś, w roku 2020?

W czasach rewolucji informatycznej ostatnich dekad możemy się bezkarnie naśmiewać ze swoich rodziców. Tak samo bezkarnie, jak czyniły to młode roczniki rewolucji bolszewickiej.

I tak doszliśmy do Systemu. Do dominującej władzy, która może więcej zaoferować młodemu pokoleniu niż rodzice. Może więcej zaoferować materialnie i kulturowo. Zatem, po co szanować swoich ciemnych rodziców, skoro niczego nie mogą nam zaproponować. Niczego nie kumają i nie czają bazy (sorki, nie wiem jak teraz się mówi).

Natężam swój umysł, aby znaleźć jakąś pozytywną konkluzję. I poddaję się. Od kiedy światowe korporacje przejęły rząd finansowy nad młodymi duszami i sfinansowały rząd kulturalny nad nimi, zagłada naszej cywilizacji wydaje się nie mieć alternatywy. Bo w policzalnym interesie władców tego świata jest stworzenie niewolników konsumpcji i mody. Niewolników wyzwolonych z archaicznego przykazania.

Patologia istnieje od zawsze. Ale patologia oznacza odstępstwo od normy, uznawanej przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Za bolszewikami poszła awangarda młodzieży, ale terror tylko wzmocnił rodzinę i tym samym IV przykazanie. Obecna, systemowa emancypacja dzieci i młodzieży, to zjawisko, jakiego jeszcze ludzkość nie przeżyła. Bo normą stała się niepostrzeżenie bezwarunkowa akceptacja postępowania naszych dzieci.

Jedyne, co może nas ocalić, to nawrócenie. Ponowne uznanie IV przykazania za obowiązujące nas samych w sumieniu. Ale żeby tak się stało, to my, rodzice, musimy na nowo uznać Dekalog za prawo nas obowiązujące. Za znaki wyznaczające naszą życiową drogę ku zbawieniu. Musimy znowu uwierzyć w Boga i uwierzyć Bogu, który dwa tysiące lat temu objawił się nam w postaci Jezusa z Nazaretu. Uznać za swoje również pierwsze trzy Przykazania Boże. I dopiero wtedy wymagać od naszych dzieci (i od siebie) przestrzegania przykazania IV i wszystkich pozostałych.

Jan A. Kowalski

Powody, dla których Imperium Wolności może upaść. Wrogowie wśród nas (3)/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

Miałem dziś pisać o pieniądzach, spekulacji i tym podobnych przyziemnych sprawkach. O dolarach i bitcoinach. Już je widziałem oczami wyobraźni na czystym niebie nad Bałtykiem, nad którym pozyskiwałem ze słońca tak ważną dla funkcjonowania naszego organizmu witaminę D3. I wtedy wydarzyła się seria nieplanowanych zdarzeń. Dlatego dziś nie będzie o pieniądzach, ale o podstawowych wartościach.

Wrogowie naszej cywilizacji żyją wśród nas. Nie różnią się od nas fizycznie. Nawet mówią tym samym językiem. Ale ich słowa, choć brzmią jak nasze, są zaprzeczeniem ich sensu historycznego i cywilizacyjnego.

Na przykład wolność, którą „kocham i rozumiem”. Według klasycznej definicji nasza wolność, nieważne: od czy do, kończy się zawsze na wolności drugiego człowieka. Zatem jeżeli nasza wolność ogranicza wolność drugiego człowieka, to z wolności zmienia się w przymus. (Wybaczcie, Filozofowie, musiałem tak napisać).

Moja wolność nie może oznaczać nieszczęścia drugiego człowieka. Nie mam prawa go prześladować, więzić i zabijać. Pod warunkiem, że nie nastaje na moje życie, zdrowie i wolność. Wolny człowiek ma prawo do obrony własnej (siebie, swojej rodziny, wsi, miasta, państwa). Ojcowie Kościoła zdefiniowali to kilkanaście wieków temu. A potem przejęły to przekonanie społeczeństwa i narody tworzące naszą łacińską cywilizację. Przejęły wraz z Dekalogiem i całą nauką Jezusa Chrystusa. My, ludzie słabi, grzeszni i głupi, nieraz schodziliśmy na manowce. Ale zawsze wiedzieliśmy, gdzie wracać. Dzięki Kościołowi głoszącemu odważnie Słowo Boże.

Tylko i wyłącznie dzięki interwencji Boga, który objawił się nam dwa tysiące lat temu w Jezusie Chrystusie, nasza łacińska cywilizacja jest wyjątkowa i lepsza niż jakakolwiek inna.

Tak, Pani Ewo Maloney, moja fejsbukowa polemistko. A zadaniem naszym, wyznaczonym przez Pana Jezusa, jest ewangelizacja całego świata. Pokazanie mu prawdy i pomoc w nawróceniu. Taki jest sens trwania naszej cywilizacji. A ludzie wszędzie są tacy sami. Chcą dorabiać się (również nieuczciwie), rabować, gwałcić. Chrześcijański, katolicki ksiądz nie gwałcił, nie rabował, ale zapobiegał niegodziwym czynom dokonywanym przez nieokrzesanych konkwistadorów na pogańskich ludach. Dokonywał czynów heroicznych, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej religii. I to nie jest bajka. Wystarczy poczytać trochę historyków spośród przyjaciół, a nie wrogów naszej cywilizacji.

Jedno bez litości nasz Kościół tępił – zabijanie niewinnych. Dorosłych i dzieci. Rozprawiał się bezwzględnie z wszelkimi pogańskimi kultami oddającymi hołd bożkom śmierci. I wszystkimi cywilizacjami (kulturami), które w hołdzie przebłagalnym składały bóstwu ofiary z niewinnych współplemieńców. Bo, nie zawaham się tego powiedzieć, był to hołd składany demonom skrytym pod wizerunkiem gniewnego i kapryśnego bożka. W naszej religii nazywamy go szatanem.

Ktoś, kto tego nie rozumie, jest szalony. Albo już nie jest wolnym dzieckiem bożym, tylko pomiotem szatana, jego niewolnikiem. Jedynie w tym kontekście możemy zrozumieć proceder zabijania nienarodzonych, niewinnych dzieci. Dzieci poczętych w naszym chrześcijańskim świecie, w Polsce. W świecie współczesnym, gdzie żadna kobieta, niezależnie od wieku, nie jest stygmatyzowana i wykluczana ze społeczeństwa za urodzenie nieślubnego dziecka. Dopuszczamy nawet to, że go nie chce. Bo ma za małe mieszkanie i musiałaby zrezygnować z psa. I każdy inny powód.

Może to dziecko oddać do okna życia albo jednemu z licznych małżeństw nie mogących doczekać się maleństwa. Albo nawet zostawić w szpitalu. Nie musi go zabijać.

Dla morderstwa na niewinnym, poczętym dziecku nie ma żadnego logicznego i prawnego wytłumaczenia. Poza jednym – oddaniem czci szatanowi.

A nasze obecne cywilizacyjne manowce? Nie pozwalamy na zabijanie ludzi już narodzonych. Nie pozwalamy na uśmiercanie staruszków i niepełnosprawnych. Nie możemy zabić sąsiada, chociaż słucha beznadziejnej muzyki. Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

W Polsce obowiązuje ustawa i tak zwany kompromis aborcyjny. Toczymy bitwy o taki czy inny zapis. Ale jaki to ma sens, skoro nawet obowiązujące prawo nie jest stosowane? Bezkarnie i bezczelnie działają w Polsce gangi czerpiące korzyści finansowe z zabijania dzieci nienarodzonych, wbrew obowiązującemu prawu. Wbrew szczegółowym zapisom i konstytucji. Nie interesuje się tym policja, prokuratura i sędziowie.

Dotarcie do osób namawiających do przestępstwa i uczestniczących w nim nie jest trudne. Ogłaszają się w Internecie, mają swoje strony i konta na FB. Reklamują się w dodatku „Gazety Wyborczej” – „Wysokich Obcasach”. Bez masek, pod własnymi nazwiskami. Jedna z nich przytula się do kandydata na prezydenta Polski z ramienia Patologii Obywatelskiej, Rafała Trzaskowskiego.

Instruują online niedoszłe matki, a teraźniejsze dzieciobójczynie, jak zabić swoje dziecko, jak pozbyć się ciała. Jak przetkać zlew. I brylują na salonach, zamiast gnić w więzieniu.

A co więcej, organizują nagonki na ludzi, którzy prawa każdego człowieka do życia bronią. Także człowieka jeszcze nienarodzonego. Bo żaden człowiek, również nienarodzony, nie jest własnością drugiego człowieka. Jest dzieckiem bożym stworzonym do wolności, którą „kocham i rozumiem”.

Jeżeli natychmiast nie wytępimy procederu składania ofiary z niewinnych dzieci na ołtarzu szatana, dla trwania naszej cywilizacji nie będzie już żadnego uzasadnienia.

Jan A. Kowalski

PS Pragnę podziękować Joannie, Tomkowi, Wiewiórowi i Magdalenie – dzielnym reprezentantom naszej łacińskiej cywilizacji, cywilizacji życia.

Papież Franciszek, ustalenia synodu amazońskiego, Pachamama i my / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Musimy bardzo intensywnie modlić się za naszych kapłanów. Żarliwie modlić się o łaskę wiary dla nich. Zamiast komentować ich nowy samochód, zamiłowanie do hazardu lub niezbyt czyste życie.

Cały mój kościół parafialny modlił się ostatniej niedzieli o światło Ducha Świętego dla papieża Franciszka. Po zakończonym synodzie amazońskim, po zamieszaniu z Pachamamą i innymi pogańskimi figurkami (wniesionymi do rzymskiego kościoła, a potem z niego wyrzuconymi przez dzielnych katolików), ksiądz proboszcz uznał, że taka dodatkowa modlitwa jest ze wszech miar wskazana.

My, chrześcijanie wszelkich obrządków, nie możemy otaczać się żadnymi pogańskimi figurami i symbolami obcej wiary. Nie możemy ich trzymać w świątyniach i własnych domach. Nie możemy także odprawiać guseł i zabobonów pod rygorem złamania 1. przykazania Dekalogu, najważniejszego przykazania naszej wiary. Bo to Pan Bóg – stwórca tego świata i człowieka – jest najważniejszy.

Był czas w moim życiu, gdy niewiele sobie z tego robiłem, koncentrując się tylko i wyłącznie na społecznym znaczeniu religii, na 7 przykazaniach z II tablicy. Ale po łasce nawrócenia, jakie mi było dane przeżyć, zrozumiałem znaczenie 3 boskich przykazań z I tablicy. I to, że bez ich stosowania w życiu te 7 z II może bardzo łatwo zostać wypłukane z treści. Jak skarpeta, z której zostaje tylko osnowa. I chociaż dalej zakładamy ją na stopę, już nie chroni przed zimnem.

Zrozumiałem, że 1.przykazanie jest najważniejsze. I dlatego pewnego jesiennego poranka wyniosłem z domu, połamałem i wyrzuciłem daleko precz wszechwidzące oko boga Re. Nie przeze mnie zresztą wniesione. Zrozumiałem, że nie jest to jedynie ładny wisiorek, pamiątka z Egiptu, nic wielkiego – ale straszne w skutkach złamanie podstawowego przykazania naszej wiary: nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. A zaraz potem skończyło się moje 17-letnie małżeństwo.

W międzyczasie nie otrzymałem najmniejszej pomocy od instytucji kościelnych i księży, do których się o nią zwróciłem. I zostałem potraktowany jak wariat, który bełkocze coś o wierze, zamiast ratować za wszelką cenę swoje małżeństwo. To było dla mnie niesamowite doświadczenie, chyba najcenniejsze w dotychczasowym życiu. Zrozumiałem, że musimy bardzo intensywnie modlić się za naszych kapłanów. Żarliwie modlić się o łaskę wiary dla nich. Zamiast komentować ich nowy samochód, zamiłowanie do hazardu lub niezbyt czyste życie.

Zrozumiałem wreszcie, że tak zwane dobro społeczne zwyciężyło wśród kleru, a przynajmniej w jego ogromnej części. Zwyciężyła II tablica Mojżeszowa, a I została sprowadzona do rangi symbolu. Do prywatnej sprawy każdego człowieka, o której nawet nie wypada dyskutować. Bo to poniżej poziomu człowieka kulturalnego z początku XXI wieku.

Oczywiście, że nie dałem za wygraną. W nagrodę udało mi się spotkać wierzącego księdza. Wierzącego w Jedynego Boga i dostrzegającego działanie szatana – osobowego zła. Bardzo mi pomógł. I poprosił zarazem, żebym nie miał pretensji do spotkanych wcześniej dominikanów i jezuitów, bo też chcieli pomóc, ale nie wiedzieli jak. Bo nie rozumieli, na czym chrześcijańska pomoc duchowa powinna polegać. Nie musiał, bo już o tym w akcie nawrócenia zostałem powiadomiony.

Wróćmy do tu i teraz.

Niepokojące i mało chrześcijańskie są komentarze „prawdziwych” katolików oskarżających papieża Franciszka o odejście od chrześcijańskiej wiary. Większość z nich ma w swoim bagażu mało dogmatyczne życie. A przecież, zgodnie ze wskazaniem świętego Pawła, ważne jest nie co, ale kto mówi. Strzeżmy się zatem wilków w owczej skórze. I pamiętajmy, że doskonałe kłamstwo tylko minimalnie różni się od prawdy.

A co, jako chrześcijanie, powinniśmy zrobić?

Powinniśmy użyć nie miecza, który przecież w swojej osobistej obronie odrzucił nasz Zbawiciel, ale modlitwy.

Po pierwsze, za biskupa Rzymu i głowę Kościoła katolickiego papieża Franciszka. O to, żeby Duch Święty pozwolił mu znaleźć najlepszą drogę dla Kościoła w obecnych czasach.

Po drugie, za naszych kapłanów – o prawdziwą wiarę objawioną w Dziesięciu Przykazaniach i nauce Jezusa Chrystusa.

Po trzecie, o łaskę wiary dla nas samych. O to, żebyśmy nie ulegali nowoczesnym gusłom i pokusom, i żebyśmy nie bali się oskarżeń o śmieszność. I nie wstydzili się naszych przykazań, gdy inni wróżą przy nas z fusów kawy. Ale śmiało głosili Ewangelię.

Wreszcie pomódlmy się też za naszych nieprzyjaciół, odróżniając dziecko boże w nich od skłonności do grzechu. Skłonności nieobcej przecież nam samym.

Na koniec, nie martwmy się aż tak bardzo o ziemski los Kościoła. Naszą uwagę skoncentrujmy bardziej na naszym życiu i naszym zbawieniu. Całą resztę ufnie pozostawmy Panu Bogu. Amen.

Jan A. Kowalski