Radosław Pyffel: Świat został postawiony przed wyborem: Chiny lub USA. Chiny są Polsce dalekie [VIDEO]

Stare przypisywane Chińczykom powiedzenie mówi: „Obyś żył w ciekawych czasach”. O tych ciekawych czasach, które właśnie trwają w Azji opowiada Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja


Radosław Pyffel opowiada w Poranku WNET o spotkaniu Donalda Trumpa i Kim Dzong Una na szczycie w Wietnamie w dniach 27 i 28 lutego. Szczycie, który zakończył się wczeniej, niż zakładano i bezspornie nie zakończył się sukcesem. Tematami rozmów były m.in. denuklearyzacja i perspektywy normalizacji stosunków dwustronnych. Chociaż jeszcze nie znamy przebiegu konwersacji to Radosław Pyffel już sceptycznie spogląda na ich wynik. Nie sądzi bowiem, aby w najbliższym czasie Korea Północna wszczęła denuklearyzacje swojego kraju. – Nie wierzę, że Kim tak po prostu, po rozmowie w cztery oczy, się rozbroi – mówi Pyffel.

„Na szczycie przywódców USA i KRLD w Hanoi nie osiągnięto porozumienia” – ogłosił Biały Dom. Donald Trump dodał, że założone przez USA sankcje wobec Korei Północnej pozostają w mocy, choć Kim zapewnił go, że nie będzie przeprowadzał testów rakiet i broni jądrowej.

Dalej Pyffel opowiada również o sporze między Pakistanem a Indiami o Kaszmir.  Od wielu lat oba państwa pragną być siłą dominującą na tym azjatyckim terenie. Od 1947 stoczyły już ze sobą trzy wojny o ten region. Wczoraj, tj. w środę, wydarzenia zapoczątkował pakistański nalot na sześć wybranych pozycji po indyjskiej stronie Kaszmiru.

Pyffel ocenia także szanse współpracy między Chinami a Polską w kontekście wykrycia szpiegów Państwa Środka na naszym terytorium i próbą wdrożenia sieci 5G w Europie.

– Relacje z Chinami nam się pogarszają. Myślę, że chyba zrezygnujemy z Huaweia i będziemy po stronie Stanów Zjednoczonych – opowiada i dodaje, że Chiny są dla Polski dalekim krajem, a Polska jest zbyt mocno powiązana z zachodnimi gospodarkami, jak Niemcy czy USA. Dużo bardziej powiązana niż np. Węgry, które mają z Chinami dobre stosunki. – Węgry generalnie mają dobre stosunki ze wszystkimi: z USA, z Chinami, z Rosją, z Izraelem – mówi Pyffel

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

 

 

Zalewski: W Kaszmirze w ostatnich latach regularnie dochodzi do zamachów, wymierzonych głównie w indyjskich wojskowych

Kilka dni temu w zamachu na autobus w Kaszmirze zginęły 44 osoby. Analityk Centrum Studiów Polska-Azja wyjaśnia w Radiu WNET genezę konfliktu pakistańsko-indyjskiego o Kaszmir.

Ekspert z Instytut Michała Boyma, Krzysztof Zalewski obszernie analizuje relacje pakistańsko-indyjskich w kontekście czwartkowego samobójczego zamachu na autobus przewożący policjantów w stanie Dżammu i Kaszmir, w którym zginęły 44 osoby. – W tym regionie w ostatnich latach wzrasta ilość zamachów terrorystycznych, przeprowadzonych przez muzułmańskich powstańców, których większość jest wymierzona w indyjskich wojskowych – mówi Zalewski.

Indie kategorycznie oskarżają o zorganizowanie zamachu północnego sąsiada, pakistańskie władze nie przyznają się do tej akcji. Zalewski zaznacza, że taka retoryka jest stałą postawą tamtejszego rządu przy okazji podobnych krwawych wydarzeń. – Tamtejsze organizacje terrorystyczne były kilkadziesiąt lat temu szkolone właśnie przez Pakistan – dodaje. Ekspert z CSPA przyznaje jednak, że rząd pakistański mógł stracić kontrolę nad kaszmirskimi organizacjami zbrojnymi.

Zalewski mówi przewiduje również, że najbliższe lata mogą być gorące, gdyż Indie zaczynają coraz bardziej otwierać się na Stany Zjednoczone, a Pakistan, dotychczasowy sojusznik USA zaczyna zbliżać się do Chin. Bagatelizuje w tym kontekście ostatnią wizytę księcia Muhammada z Arabii Saudyjskiej, jako kurtuazyjną i skupiającą się na sprawach gospodarczych.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

mf

Indie – zawsze robią na przybyszu ogromne wrażenie. To kraj świętych krów, świętych ludzi, małp, szczurów, drzew

To najstarsza i najdłużej istniejąca nieprzerwanie cywilizacja, ojczyzna jogi, algebry, trygonometrii, rachunkowości, kolebka szachów, systemu liczbowego; tu wymyślono najważniejszą cyfrę „0”.

Władysław Grodecki

Indie są największą na świecie demokracją. Uzyskały niepodległość bez użycia przemocy. Tu mieszkają wyznawcy niemal wszystkich religii świata (głównie hinduiści i muzułmanie, a katolików jest tyle co w Polsce!). Jest tu 300 000 meczetów. Polakom Indie kojarzą się z biedą i głodem, choć jest to jeden z największych producentów mleka, masła, herbaty, bananów i fasoli.

Większość ich mieszkańców żyje za mniej niż 2 dolary dziennie, a co czwarty jest analfabetą. Co pół minuty umiera tu człowiek na wściekliznę, blisko 150 tys. ludzi ginie co roku w wypadkach drogowych, dokonuje się najwięcej na świecie aborcji, ponad 30 000 morderstw rocznie.

Ponad milion osób to milionerzy. Co trzeci mieszkaniec ma dostęp do internetu. Indie mają 11 noblistów, dobrze uzbrojoną armię liczącą ok. 1,4 mln. żołnierzy i 2 mln rezerwistów. W Bombaju buduje się największy wieżowiec mieszkalny na świecie (442 m); w 7 miastach jest metro, a w 350 lotnisko. Po Rosji Indie mają najdłuższe koleje na świecie – najbardziej popularny środek transportu, wygodny, bezpieczny i tani. I ja najczęściej korzystałem z kolei.

Podobno tylko Mahatma Gandhi poznał Indie dobrze, bo je przeszedł pieszo. (…)

Benares | Fot. Ken Wieland, CC A-S 2.0, Wikipedia

Po zespole świątyń monolitycznych w Mahabalipuram i świątyniach Khajuraho chyba tylko świątynie Benares mogą zaszokować zagranicznego turystę – ilością. W tym mieście jest ok. 1500 świątyń hinduistycznych i 300 meczetów. To święte miasto Indii. Ktoś, kto nie był w Benares, nie jest w stanie zrozumieć Indii.

Do tego miasta nie przybywa się, by go zwiedzać, tu się pielgrzymuje. Na placu przed dworcem kolejowym setki taksówek i ryksz. Wszyscy turyści jadą w stronę świętej Gangi. Wziąłem rowero–rykszę, bo jest tańsza, szybsza niż taxi i łatwiej obserwować ulicę. Pierwsze kroki skierowałem na Daśaśwamedh Ghat. Była 7.00 rano. Nieprzerwany tłum pątników zmierzał w kierunku świętej rzeki, by wziąć oczyszczającą kąpiel. Zapewne wielu z nich marzy nie tylko o rytualnej kąpieli, ale i o śmierci nad jej brzegiem. To miasto „dobrej śmierci”. Umrzeć tutaj to najpewniejsza gwarancja osiągnięcia nirwany (stan wolny od kolejnych wcieleń w buddyźmie i hinduizmie). Niektóre biura podróży reklamowały swe usługi: „Przyjedź do Benares i umrzyj”.

Miasto fascynuje swym świętym charakterem. Od najwcześniejszych godzin rannych słychać tu głośne krzyki. Najwięcej pątników jest na Daśaśwamedh Ghat.

Pątnik | Fot. Arian Zwegers, CC A-S 2.0, Flickr.com

Tu wedle wierzeń Hindusów mieli spotkać się Brahma, Wisznu i Siwa, najważniejsi bogowie w hinduskim panteonie. Tu o każdej porze nad miskami żebraczymi siedzi kilkadziesiąt osób. Są to ludzie bogaci i biedni, młodzi i starzy, zdrowi i chorzy, kobiety i mężczyźni – tu czekają na swoją śmierć, wybawienie. Moją uwagę przykuła piękna dziewczyna o blond włosach, prowadząca namiętną dyskusję ze starym, kudłatym Hindusem Sadhu. Tymczasem z bocznej ulicy wyszedł orszak weselny. Kilkaset metrów dalej płonęło kilka stosów – dzień i noc pali się tu nieboszczyków. Nie można było się zbliżyć, kręcić filmu, robić zdjęć – ale nikt nie przepędzał świętych krów! Wchodzą nawet do Złotej Świątyni. (…)

Już pierwszy kontakt z Katmandu zrobił na mnie ogromne wrażenie, Durbar Square, zaułki starego miasta czy spacer wzdłuż Chicamugal były prawdziwą ucztą duchową. Wiele uroczych, małych świątyń, zespół pałacowy, wąskie, kręte uliczki. Cudowne, orientalne miasto – maleńka szkatułka! (…)

Nad brzegiem rzeki dokonywano ceremonii kremacji nieboszczyków, a w niszach świątyni rodzina zmarłego czekała, aż ich bliski zostanie zamieniony w popiół. Ostatnim akordem dobiegającego dnia była wizyta w stupie Swayambhunath, chyba najstarszej i najpiękniejszej, z ośrodkiem dla ubogich prowadzonym przez Siostry Miłosierdzia z Kalkuty. Prowadzi do niej 365 schodów z balustradami. Stamtąd jeszcze raz, w blasku zachodzącego słońca, zobaczyłem całą dolinę Katmandu i Himalaje. (…)

Schody do Swayambhu | Fot. calflier001 CC A-S 2.0, Wikipedia

Udając się w stronę Bombaju, postanowiłem odwiedzić stolicę Rajastanu Jajpur. Dotarłem tam autobusem. Barwne i ciekawe to miasto. Jest otoczone jałowymi wzgórzami z fortecami i murami obronnymi. Zachwyt budzi Amber Fort, a w mieście słynny Hawa Mahal (Pałac Wiatrów) i wyjątkowy klimat ulic. Między samochodami torowały sobie drogę ciągnione przez wielbłądy wozy załadowane słomą lub warzywami. Przed oczyma przesuwała się kolorowa mozaika ryksz, rowerów, motocykli, samochodów, autobusów i pieszych. Odziani w tradycyjne radżpurskie stroje i jaskrawe turbany wąsaci mężczyźni prowadzili ożywione dysputy przed sklepami. (…)

Tym razem miałem trochę szczęścia i z hotelowego tarasu w promieniach zachodzącego słońca podziwiałem zmieniające się barwy nieba; biel, złoto, róż, czerwień, błękit, szarość i czerń. Na horyzoncie jaśniała jedna z najsłynniejszych budowli świata – Taj Mahal. Już dla tego przeżycia warto było tu przyjechać! Taj Mahal to najwspanialszy pomnik miłości na świecie. By uświadomić sobie, do czego zdolny jest człowiek, trzeba zobaczyć Bazylikę św. Piotra w Rzymie, Aya Sophię w Stambule i z pewnością Taj Mahal!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Indie – kraj kontrastów. Wspomnienia podróżnika” cz. IV znajduje się na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Indie – kraj kontrastów. Wspomnienia podróżnika” cz. IV na s. 11 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Indie za 50 dolarów – Wyprawa dookoła świata cz. III / Władysław Grodecki, „Śląski Kurier WNET” 42/2017

Byłem zdeterminowany objechać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 dolarów na miesięczny przejazd przez całe Indie. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania!

Władysław Grodecki

Indie za 50 dolarów – Wyprawa dookoła świata cz. III

„Kogo Pan Bóg kocha, posyła go w świat, bo świat wzbogaca, otwiera oczy, serce i duszę”. Ta piękna dedykacja o. Mariana Żelazka – Ojca trędowatych z Puri w Indiach, jednego z najbardziej niezwykłych ludzi, jakich w życiu poznałem, świadka wiary, towarzyszy mi zawsze w czasie moich wędrówek.

Indie odwiedziłem siedmiokrotnie i za każdym razem spotkanie z nimi było dla mnie doświadczeniem szczególnym. Po raz pierwszy byłem tam wiosną 1974 r., a ostatni raz w roku 2003. W sumie spędziłem w tym kraju nieco ponad pół roku. Każda moja wizyta w Indiach była inna. Pierwsza, wiosną 1974 roku, przypominała zwiedzanie największego, najbardziej różnorodnego na świecie muzeum, w wielu przypadkach szokującego. Głównym „przewodnikiem” po Indiach były wówczas dla Polaków Kamienne tablice W. Żukrowskiego. Żywa też była pamięć o Mahatmie Gandhim.

Po upływie ćwierćwiecza Indie są obok Chin jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się krajów świata! Mogą się podobać lub nie, ale spotkanie z nimi jest dla wszystkich wrażeniem niezapomnianym!

Koszmar na granicy

Wróćmy na trasę wyprawy z 1992 r. Z Basią i Urszulą czekaliśmy na przejściu granicznym w Wagah na powrót naszych kolegów. Czas płynął, minęło południe 4 grudnia.

Czekaliśmy na załatwienie przez nich carnet de passage, bez którego nie mogliśmy odbyć dalszej drogi samochodem. Gdy okazało się, że carnetu nie będzie, stało się jasne, że Romek i Krzysztof ze swoimi dziewczynami po ok. 2-3 miesięcznym pobycie w Indiach wrócą do Lahore, odbiorą samochód i przez Pakistan, Iran i Turcję wrócą do Polski.

Następnego dnia rano ja i Bogdan, który zdecydował się kontynuować ze mną dalszą podróż przez Indie, Australię, Pacyfik do Ameryki, wyładowaliśmy z samochodu medale pamiątkowe, lekarstwa, wydawnictwa okolicznościowe, kamerę video, sprzęt turystyczny i trochę konserw. Wynajęty tragarz przeniósł bagaż na stację kolejową po drugiej stronie granicy, skąd odjeżdżały pociągi do Delhi.

Jechaliśmy wszyscy w jednym przedziale, ale jakby inni, obcy sobie ludzie. Już wcześniej nie było solidarności w zespole, poczucia zobowiązań w stosunku do uczelni, sponsorów, kolegów i przyjaciół. Jeszcze przed wyjazdem z Polski wyczuwałem, jak bardzo studenci się nie lubią. Często dochodziło do ostrych spięć i kłótni, zwłaszcza między Urszulą a Bogdanem. Zarzucała Bogdanowi szczególnie to, że na wyprawę wziął zbyt mało pieniędzy i nie angażował się w zwykłe czynności życia wędrowcy (obieranie ziemniaków, sprzątanie itp.) Nigdy nie stanowiliśmy dobrego, zgranego zespołu i niełatwo było pokonać wzajemną niechęć, ale to, co uczyniła Urszula w Delhi, świadczy nie tylko o braku koleżeńskości, ale nawet zwykłej przyzwoitości.

Po przyjeździe do Delhi trochę odpoczęliśmy, po czym Bogdan miał pilnować naszego bagażu, a ja poszukać noclegu. Gdy wracałem, w przejściu nadziemnym minąłem Urszulę. Okazało się, że mój towarzysz pilnował gitary, a pozwolił Urszuli ukraść kamerę video. Spotkałem ją, niczego nie podejrzewając, kiedy niosła ją do dworcowego sejfu. To był poważny i niespodziewany cios. Przed wyprawą każdy z 6 uczestników zobowiązał się zdobyć 3 500 dolarów. Nie wywiązał się z tego tylko mój towarzysz – Bogdan (miał 2 500 USD). Większość pieniędzy została zainwestowana w samochód i kamerę i obie te rzeczy znalazły się teraz w rękach pozostających w Indiach studentów. Dla nich wyprawa się kończyła, więc zapragnęli unicestwienia moich planów!

Ruszając w daleką, blisko półtoraroczną podróż przez Australię, Oceanię i obie Ameryki, miałem do dyspozycji ok. 1800 USD, a Bogdan ok. 500 USD! (wnieśliśmy 6000 USD). Tymczasem dwa bilety z Madrasu do Melbourne w jedną stronę kosztowały 1400 USD. Mieliśmy pieniądze na bilety lotnicze do Australii i niewielkie wydatki po przylocie na Antypody, ale brakowało na przejazd i miesięczny pobyt w Indiach.

Byłem jednak zdeterminowany objechać świat. Mogłem wydać zaledwie 50 dolarów na miesięczny przejazd przez całe Indie z Delhi do Madrasu. Pomyślałem: jestem zdrowy, silny i przygotowany do przyjęcia wielkiego wyzwania! Z Australii przez Amerykę jest ta sama droga do Europy, co przez Azję.

I w Delhi

W dniu naszego przyjazdu do Delhi Hindusi zniszczyli meczet w Aiodia, co spowodowało ogromne wzburzenie społeczności muzułmańskiej i ogłoszenie stanu wyjątkowego. Centrum stolicy było zamknięte, a w wyniku rozruchów na tle religijnym na terenie całego kraju zginęło ponad 2 000 osób. Sparaliżowana komunikacja kolejowa i autobusowa uniemożliwiała wyjazd na południe kraju. W tej sytuacji trzeba było myśleć o znalezieniu jakiegoś niedrogiego „przytułku”. Znaleźliśmy w pobliżu Dworca New Delhi camping. Gdy wchodziliśmy do środka z niemałym bagażem, nikt się nami nie zainteresował, nikt przez tydzień nie pytał, kim jesteśmy i gdzie rozbiliśmy namioty, nawet wówczas, gdy wychodziliśmy po kilku dniach z plecakami wczesnym rankiem, nie uiszczając żadnej opłaty!

Cała wyprawa z założenia to był prawdziwy survival. Liczyłem na pomoc rozsianych po całym świecie naszych rodaków; misjonarzy, Polaków – potomków tułaczy z XIX–XX w. i personel polskich placówek dyplomatycznych, także tej w Delhi!

Niestety, może brak ambasadora (odwołany), może wizyta w Indiach delegacji polskiego parlamentu sprawiły, że nikt nami nie chciał się zająć. Wydzielano nam nawet przegotowaną wodę do picia… Byłem na pustyni półtora roku, ale dopiero tu zrozumiałem, co to jest prawdziwe pragnienie!

Spotkani na pustyni Beduini nigdy nie pytali, czy chce mi się pić, czy jestem głodny – ale tej kultury, gościnności nie mieli pracownicy ambasady RP! Czasem poczęstował mnie kucharz Hindus. Przez wiele lat byłem czynnym członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej, liczyłem więc na wsparcie, zwłaszcza w Ambasadzie RP.

Przyjęła nas, co prawda, p. Barbara, żona przyszłego ambasadora, orientalisty z UW, Krzysztofa Byrskiego, ale nie zaproponowała noclegu choćby na podłodze. „Wspaniałomyślnie” wzięto kilkanaście medali okolicznościowych, kilka albumów o Krakowie, trochę folderów i pamiątek, ale uzyskanie zwykłego potwierdzenia przejęcia tych materiałów, bez słowa „dziękuję”, było wielkim problemem!

Potrzebowaliśmy pomocy także z powodu wspomnianych rozruchów. Chcieliśmy jak najszybciej opuścić Delhi i udać się na południe, bo każdy dzień uszczuplał nasze skromne zasoby finansowe i zmniejszał szansę „powrotu do Polski przez Australię i Amerykę”.

W tej przykrej sytuacji były jednak i miłe chwile. Pozbawieni możliwości wyjazdu z Delhi polscy parlamentarzyści poświęcili nam jeden wieczór i w reprezentacyjnym hotelu Ashoka podejmował nas osobiście Marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski! Dzień później odwiedziliśmy też nuncjusza apostolskiego, polskiego kapłana ks. Józefa Wesołowskiego (późniejszego nuncjusza na Dominikanie!). Trochę czasu poświęciliśmy też na kontakty z ludźmi, spacery i zwiedzanie miasta.

Świątynia Akshardam w Delhi | Fot. Russ Bowling (CC A-S 2.0, Flickr.com)

16 grudnia 1992 r. sytuacja była już na tyle stabilna, że kursowały pociągi i udaliśmy się do Agry. Na stacji wynajęliśmy rykszę do centrum, ustaliliśmy cenę za przejazd – 4 USD. To niewiele, więc rykszarz, jak to jest w obyczaju Azjatów, wymusił na nas „wizytę” w sklepie znajomego jubilera. Mieliśmy mało pieniędzy i czasu, więc myślami byliśmy przy Taj Mahalu i Czerwonym Forcie. W tamtych czasach ceny biletów wstępu do muzeów dla tubylców i obcych były jednakowe i bardzo niskie!

Dwa dni później znowu wsiedliśmy do pociągu i późnym wieczorem dotarliśmy do niewielkiego miasteczka w pobliżu Bombaju – Lonavli – gdzie mieszkała polska zakonnica Walentyna Czernik.

Z piekła do raju

W trakcie przygotowań do wyprawy sporo czasu poświęciłem na zbieranie adresów prywatnych, różnych organizacji polonijnych, muzeów, klasztorów, polskich księży i misjonarzy na całym świecie. Andrzej Policht – salezjanin, uczestnik moich wycieczek po Krakowie i organizator Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego był pionierem, a ja mu pomagałem, przygotowując przyszłych wolontariuszy do wyjazdu do Afryki. Z kolei później on mi pomagał, zbierając adresy wszystkich polskich męskich i żeńskich salezjańskich zgromadzeń zakonnych. Adres s. Walentyny Czernik był pierwszym, z którego skorzystałem.

Z dworca kolejowego w Lonavli dojechaliśmy rykszą do Auxilium Convent Salesian Sisters. Byliśmy bardzo zmęczeni, bo nawet nie zauważyliśmy, że ryksza odjechała z namiotem Bogdana!

Chwilę później w towarzystwie polskiej repatriantki z Rosji, siostry Walentyny, i pięknych hinduskich dziewcząt spożywaliśmy kolację. W międzyczasie przygotowano nam pokój z łazienką. Na stole stało kilka butelek smacznej, chłodnej wody, kwiaty i napis „Blessed among the women” (błogosławieni między niewiastami). Czekała nas chyba najcudowniejsza noc od wyjazdu z Polski!

Następnego dnia o godz. 8.30 po raz pierwszy od czasu wizyty u biskupa Multan, Józefa Patrasa, zjedliśmy normalne śniadanie: grysik, tosty, kawę z mlekiem, masło, ser, banany, jabłka… Chwilę później szkolną rykszą zawieziono nas do szkoły założonej przez s. Walentynę i prowadzoną przez ss. salezjanki. Nasza przewodniczka, jedna z sióstr, zaprezentowała nam obrazy hafty, wycinanki i stroje wykonane przez podopieczne. Dzieci dla gości z dalekiej Polski zaśpiewały kilka piosenek, a na koniec pokazały mi ogromny kosz nazbieranych tego dnia przez nie pięknych ametystów, których było tu jak grzybów po deszczu! Nauczycielka stwierdziła, że jeśli tylko zechcę, wszystkie mogą być moje!

Z braku środka transportu wybrałem tylko jeden, ale największy okaz! Zdumiewające, że nikt ich nie zbierał. Zdumiony byłem również i tym, że następnego dnia po zgłoszeniu zostawienia w rykszy namiotu, poproszono Bogdana, by odebrał go w firmie przewozowej!

Dni spędzone w towarzystwie siostry były jak sen. Sama siostra, po dramatycznych przeżyciach w Rosji, twierdziła, że tak chyba musiał wyglądać raj. Wspaniały klimat, bujna, tropikalna roślinność, mili ludzie, spokój, cisza… Wróciłem tam w 1998 roku. Tym razem sam, w trakcie wyprawy przez Europę, Azję i Afrykę. I choć pojawiłem się bez zapowiedzi, siostra Walentyna znowu przyjęła mnie bardzo serdecznie. Była w znakomitej formie fizycznej i psychicznej i przyznała, że spodziewała się mojej wizyty… Znowu spędziłem kilka beztroskich dni w towarzystwie s. Walentyny i rodziny z Padwy, sponsorów Auxilium Convent Salesian Sisters.

Znowu codziennie odbywałem spacery nad jezioro w poszukiwaniu ametystów (niestety tym razem było ich już znacznie mniej) oraz poza Lonavlę. Najciekawsza była wycieczka do Malawli, gdzie znajdują się ogromne groty, a w nich stupy buddyjskie, w innym miejscu zaś ashram i świątynie hinduistyczne.

Do Lonavli wróciliśmy w towarzystwie dwójki studentów z Krakowa, Miłosza i Anny, którzy w Indiach studiowali rzeźbę i malarstwo. Krótko gościła ich siostra, a później rozbili namiot nad jeziorem i zbierali ametysty.

Zbliżał się wieczór, było cicho, ciepły, przyjemny wiatr, spacerujące dookoła pawie i daniele, i ławeczka pod okazałym bananem. – Proszę usiąść – zaproponowała siostra – może to już ostatnia okazja, by opowiedzieć historię mojego życia.

– Mój dom rodzinny znajdował się w Czeleszczewiczach k. Kobrynia. Mieszkałam z rodzicami i licznym rodzeństwem. Ojciec był gajowym, ale mieliśmy duże gospodarstwo i 30 krów. Trudnił się też myślistwem. Gdy wybuchła wojna i wkroczyli Sowieci, z początku było spokojnie, ale 10 lutego 1940 r. o 5.00 rano przyszło pięciu oficerów NKWD z listą. Towarzyszył im miejscowy Żyd „przewodnik”. Niemal wszędzie na terenach zajętych przez Sowietów Żydzi sporządzali listy Polaków i wydawali ich enkawudzistom. Mój brat Sergiusz namalował tę dramatyczną scenę z Żydem – Judaszem, który wydał moich rodziców.

Sowieci kazali się spakować w ciągu 30 minut. Można było wziąć tylko tyle odzieży, ile dało się włożyć na siebie. Kazano wyciągnąć sanie i jechać do odległej o 10 km stacji w miejscowości Horodec. Zmieścili się tylko rodzice, ośmioletni brat, siostra i Walentyna. Inni musieli biec w śniegu prawie po pas. Na stacji było już dużo ludzi. Wyjazd pociągiem towarowym nastąpił wieczorem. W środku wagonu był kominek, czasem palono w nim drzewem. Dookoła były ławki, na których siedzieli ludzie. Pociąg jechał nocą. Czasem dawali kaszę do jedzenia i herbatę bez cukru. Potrzeby fizjologiczne załatwiano na stacjach.

Po dwóch tygodniach pociąg stanął. Pieszo trzeba było przejść kilkanaście kilometrów. Przygotowano stare domy, gdzie zakwaterowano Polaków, Ukraińców i innych mieszkańców Polesia. Później nas zarejestrowano i przydzielono do pracy przy wyrębie lasu. Pracować musieli wszyscy, nawet dwunastoletnia siostra pracowała w stołówce. W zamian za to każdy otrzymywał zupę i 200 gramów chleba. Trzeba było żywić się grzybami i jagodami. Po pewnym czasie całą rodzinę przewieziono do obozu Ostrowski w Archangielskiej Obłasti. Tam zmarł ojciec!

Nagle siostra zamilkła, a po policzkach zaczęły jej spływać łzy. Trzeba było przerwać wywiad.

Tymczasem z zewnątrz do naszych uszu dochodziły piękne recytacje i śpiew. – Kto to śpiewa? – zapytałem siostrę. – Dziś jest sobota 31 stycznia, 110 rocznica śmierci naszego patrona, św. Jana Bosko! O 17.00 rozpoczną się uroczystości, występy artystyczne, zawody sportowe, a wieczorem w konwencie męskim spektakl teatralny. Proszę się przygotować na godzinę 19.00…

O tej porze znalazłem się w gościnnych progach konwentu męskiego. W wypełnionej po brzegi sali wraz z przedstawicielami władz miasta i gośćmi z konwentu żeńskiego zająłem miejsce przy samej scenie. Świetny spektakl, później przyjęcie, dostojni goście z Indii i Italii! Zapomniałem o trudach wyprawy, o tym, co mnie czeka.

Taj Mahal | Fot. Simon (CC0, Pixabay.com)

Czy mogłem przypuszczać, że następną noc spędzę w krzakach gdzieś na peryferiach miasta Pune? Konsul RP, p. Ireneusz Makles, powiedział mi, do Pune zaprasza mnie krakowianka, p. Ewa. Potwierdziłem swój przyjazd, a mieszkanie p. Ewy Marii Herukuru znalazłem bez problemu. O umówionej godzinie nikt nie otwierał. Zostawiłem kartkę w drzwiach i kilkakrotnie ponawiałem próbę. Gdy po raz kolejny wróciłem z rekonesansu po mieście, dowiedziałem się, że chwilę wcześniej p. Ewa wyszła z mieszkania. Była w nim cały czas!

W pobliżu nie było hotelu, ale była kępa krzaków. Rozłożyłem w nich karimatę i starałem się zasnąć. Trochę przeszkadzały komary i ujadanie psów, ale… spałem już w gorszych warunkach!

Sylwester między niebem a ziemią

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia z „listami polecającymi” do zaprzyjaźnionych z siostrą Walentyną salezjanów udałem się z Bogdanem do Madrasu. Tam przy Brodway Rd, mimo „gorącego” świątecznego okresu i dużej liczby gości, przyjęto nas bardzo serdecznie. W niewielkim pokoiku było tylko jedno łóżko, na którym położył się chory Bogdan, a ja rozłożyłem karimatę. Po kolacji, kąpieli i krótkim spacerze wróciło dobre samopoczucie. Perspektywa spędzenia kilku miłych dni, poczucie spokoju i bezpieczeństwa było bardzo krzepiące! Dzień wigilii Bożego Narodzenia spędziliśmy na zwiedzaniu miasta, a wieczorem odwiedziłem port. Miałem nadzieję, że pływają jakieś statki z Indii do Australii. Niestety trzeba było myśleć o kupnie biletu lotniczego, a te były bardzo drogie! Przelot do Melbourne Indyjskimi Liniami Lotniczymi kosztował 1000 USD, a australijskimi i Air Lanca 700. Ta cena też nie była zachęcająca, więc Bogdan bezskutecznie usiłował coś sprzedać, by zdobyć trochę pieniędzy. Tymczasem do naszego pokoju wstawiono łóżko i czułem się jak w Wersalu.

Święta Bożego Narodzenia minęły spokojnie. Zwiedzaliśmy Madras, byliśmy w Mylapore (gdzie w 68 r. został zamordowany św. Tomasz Apostoł), Mahabalipuram i w Pondiherry. W dniu wyjazdu, 31 grudnia 1992 r. Bogdan, mający pewne problemy zdrowotne, pojawił się na plebanii ponad godzinę po planowanym czasie wyjazdu na lotnisko! Gościnni salezjanie wynajęli dwie ryksze, które zawiozły nas na dworzec kolejowy, skąd pociągiem mieliśmy jechać na lotnisko. Niestety kolejki przed kasami były tak długie, że weszliśmy do pociągu bez biletu! Gdy pytałem stojących obok pasażerów, gdzie w takiej sytuacji można kupić bilet, ci odpowiadali: w kasie. A czy może kupić u konduktora? Nie! A więc co robić? Kupić bilet w kasie! Dalsza dyskusja była pozbawiona sensu. Z kieszeni wyciągnąłem różaniec i zacząłem się modlić, by nie przyszedł konduktor!

Po 45 minutach prawdziwego horroru, bardzo spóźnieni, dojechaliśmy szczęśliwie do lotniska, gdzie spotkała nas niemiła niespodzianka. Terminal był zupełnie pusty, czyżby samolot odleciał? Nie odleciał, ale strajkowali pracownicy Air India, ludzie zaś rozproszyli się dookoła. Co chwilę na monitorach podawano kolejną godzinę odlotu do stolicy Sri Lanki Colombo. Tymczasem zbliżała się północ 31 grudnia 1992 roku. Wokół spali Hindusi, Cejlończycy i kilku Europejczyków. Byłem bardzo zdenerwowany, ale oznajmiono nam, że samolot Air Lanca do Colombo „kiedyś” odleci. Trochę ochłonąłem.

Czas płynął i tylko komunikaty na monitorach upewniały nas, że jednak odlecimy. Był wieczór sylwestrowy i zbliżał się Nowy Rok. W holu zamknięte były wszystkie sklepy, nie można było kupić choćby wody mineralnej, by po „hindusku” wznieść toast za pomyślność w Nowym Roku. Było bardzo cicho i spokojnie, choć przybywało pasażerów.

Krajobraz Sri Lanki | Fot. BANITAtour (CC0, Pixabay.com)

Nagle przed 24.00 na monitorach telewizyjnych ukazały się napisy: „HAPPY NEW YEAR”, a siedzący obok dwaj turyści ze Szwecji rzucili się na mnie z życzeniami. Później zrobili to inni biali, ale po chwili znowu było spokojnie i cicho, aż do komunikatu o 1.30, żeby przygotować się do wyjścia. Ok. 4.00 nad ranem byliśmy już w Colombo!

Z trudem znaleźliśmy hotel i trochę pospaliśmy. Później ruszyliśmy na kilkugodzinny spacer po Sailabimbaramaya Awariwatta – tak nazywa się miejscowość, gdzie spędziliśmy pierwszy dzień 1993 roku, zwiedzając miasto! Duże wrażenie zrobił na mnie kompleks obiektów buddyjskich: God Salman, God’s Reasting Place, Lord Budda Mouse, Monument Buddy i święte drzewo Boo.

Najbardziej podobały mi się tłumy cejlońskich dziewcząt składające kwiaty przed ogromnym posągiem Buddy. W ogóle kwiatów było bardzo dużo: noszono je, sprzedawano, składano. Wszędzie kwiaty i dziewczyny. Żywa, soczysta zieleń, jeziorka, potoki, bagna, palmy i te dziewczyny modlące się, spacerujące, ale też i kąpiące się przy studni w stroju topless. Tylko przez chwilę wydawało się, że nasza obecność je krępuje. Jedna po drugiej podchodziły pod studnię i rozbierały się do pasa. I wcale nie udawały, że fotografowanie ich obfitych biustów sprawia im przyjemność!

Zrozumiałem, dlaczego Sri Lankę nazywa się Rajską Wyspą!

CDN.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Indie za 50 dolarów” znajduje się na s. 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Indie za 50 dolarów” na s. 11 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wykład Sebastiana Domżalskiego w Akademii Wnet: Współczesne Indie

Liczebność populacja Indii wynosi około 1 mld 280 mln mieszkańców i niedługo dogoni liczebność Chińczyków (1 mld 380 mln). Co roku rodzi się 30 mln dzieci, a przyrost naturalny wynosi 15 mln rocznie.

Kontynent indyjski jest jakby wyspą, gdyż z powodu nielicznych lądowych przejść granicznych
większość towarów (95%) trafia do Indii transportem morskim.
Powszechna jest wiedza o tym, ze Indie są krajem ogromnych kontrastów. Są wielkie obszary nędzy, ale
też liczni miliarderzy. Są nowoczesne prywatne szpitale, z których usług korzystają ze względu na
taniość Australijczycy, a jednocześnie wielu ludzi korzysta z ulicznych lekarzy medycyny tradycyjnej.
Natomiast mało znany jest fakt stosunkowo niewielkiego napływu zagranicznych turystów (14 mln
rocznie, gdy w Polsce 30 mln rocznie, a w Chinach 100 mln).
Szacuje się, że jedynie ok 3% mieszkańców płaci podatek dochodowy, co dowodzi wielkiej 'szarej strefy’,
a jednak wymiana banknotów o większych nominałach spowodowała kolejki do banków i bankmatów
lecz nie wywołała większych perturbacji, a szacuje się, ze 90% posiadanych banknotów trafiła do
wymiany.

Tych i wielu innych mało znanych faktów i anegdot można było posłuchać w czasie wykładu
dr Sebastiana Domżalskiego w Akademii Wnet 25 listopada 2017.

W wykładach Akademii Wnet poruszamy szereg interesujących i mało znanych tematów.
Informacje i zapisy na adres mejlowy: [email protected]

Indie to słoń, który pragnie latać, ale który też uczy się latać i może się wznieść / Sebastian Domżalski w Radiu WNET

Indie są sąsiadem Chin i rywalizują z nimi, aczkolwiek na razie jest to rywalizacja ekonomiczna. Niedługo będą miały populację większą od Chin, ale gospodarczo nie będą w stanie im na razie zagrozić.

W Poranku WNET u Krzysztofa Skowrońskiego gościł Sebastian Domżalski, autor książki „Indie w gospodarce światowej. Słoń, który pragnął latać”. Jak można przeczytać na stronie wydawnictwa, „Autor na 400 stronach przedstawia kompleksową analizę indyjskiej gospodarki w kontekście społecznym i międzynarodowym, opartą na długoletnim doświadczeniu nabytym w czasie pracy w ambasadzie RP w New Delhi. To doskonała pozycja dla wszystkich osób, które chcą poznać specyfikę ekonomiczną tego kraju i które są zainteresowane robieniem z nim biznesu”.

– W Indiach spędziłem pięć lat. Mam do nich ambiwalentny stosunek, ale chciałbym do Indii wrócić. To jest kraj fascynujący, kraj frapujący, niezwykły i niesamowity. Dlatego, że jest tak odmienny od Polski. Żyje w nim 17% populacji świata. Według wielu ekonomistów Indie to będzie przyszłość gospodarki światowej – powiedział Sebastian Domżalski. Uważa, że partia rządząca Indiami stara się reformować kraj, wprowadzać go na ścieżkę rozwoju gospodarczego. Porównać ją można, jeśli chodzi o program, do PiS.

Indie są zróżnicowane i różnorodne. Prawdopodobnie mieszka w nich najuboższy i najbogatszy człowiek na świecie. Jest tam 300 mln ludzi żyjących poniżej progu ubóstwa, więcej niż w całej Afryce Subsaharyjskiej. Gdyby rozwiązać problem ubóstwa w Indiach, zniknęłaby jedna trzecia ubóstwa na świecie. Jest tam też bardzo duża liczba miliarderów – najwięcej po USA, Chinach i Niemczech. Ich bogactwo powstało w ciągu ostatnich 25 lat, kiedy Indie weszły na ścieżkę reform.

Tym, co utrudnia wprowadzanie reform, jest – jak wskazuje gość Poranka – to, że Indie są krajem federalnym. Reformy trzeba wprowadzać nie tylko na poziomie centralnym, ale też stanowym. Poza tym w Indiach żyje 1,3 miliarda ludzi. Co roku rodzi się 30 milionów dzieci. Populacja rocznie zwiększa się o około 20 milionów. W dwa lata w Indiach przybywa populacja Polski. Tym wszystkim ludziom trzeba będzie zapewnić miejsca pracy.

Czy Indie mogą stanowić konkurencję dla Chin? – Kilka lat temu, po sukcesie Chin, uważało się, że Indie będą kolejnym krajem, który może zadziwić świat. Tak jest, ale to potrwa – odpowiedział Sebastian Domżalski.

Indie są sąsiadem Chin i rywalizują z nimi, aczkolwiek na razie jest to rywalizacja ekonomiczna. Niedługo będą miały populację większą od Chin, ale gospodarczo nie będą w stanie im na razie zagrozić. Dużym problemem Indii jest deficyt w handlu z Chinami – importują ogromne ilości, a niewiele sprzedają. Większość towarów z Chin dociera do Indii droga morską i zalewa rynek indyjski.

Indie to nie tylko słoń, który pragnie latać, ale który uczy się latać, ma potencjał, żeby się wznieść i żeby stać się groźny, bo jak słoń się rozpędzi, to niewiele jest go w stanie zatrzymać – tak Sebastian Domżalski podsumowuje perspektywę, przed jaką stoją Indie.

JS

Cała rozmowa dostępna jest części drugiej Poranka WNET.

 

Koloseum: Indie, najbardziej zaludniony demokratyczny kraj na świecie, demokratycznie zamknięty na chrześcijaństwo

Felieton ks. Andrzeja Pasia ze stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie: Narastają przypadki napaści na chrześcijan, ataki na duchownych, profanacje miejsc kultu i dewastacje placówek edukacyjnych.

Indie – orientalnie piękne, ciekawe i nieznane. Chyba każdy chciałby poznać tę kulturę. To największy, najbardziej zaludniony demokratyczny kraj na świecie. Ponad milion mieszkańców to milionerzy. Jednak większość Hindusów żyje za mniej niż dwa dolary dziennie. Kraj bardzo tajemniczy, ale zarazem dziwny. Czy wiecie, że niektórzy jego mieszkańcy, aby nie zanieczyszczać ognia, wody, ziemi czy powietrza, pozostawiają ciała zmarłych w budynkach zwanych „Towers of Silence”, gdzie zostają one pożerane przez sępy? W tym państwie jest najwyższy na świecie wskaźnik dokonywania aborcji. Liczba popełnianych rocznie morderstw dochodzi do ponad 32 000. Główną religią jest hinduizm, w którym na przykład krowy uważane są za święte i dlatego swobodnie spacerują po ulicach miast. Czy w tym, tak bardzo zróżnicowanym społecznie, kraju chrześcijanie cieszą się wolnością?

Pochodzący z indyjskiego stanu Madhya Pradesh (MADJA) przedstawiciele rządowi zarekwirowali katolicką misję i siłą wyrzucili z niej kapłana, który pełnił w niej posługę duszpasterską. Powszechnie uważa się, że politycy działali pod presją  hinduskiej partii nacjonalistycznej RSS.

W wywiadzie dla Ucanews biskup Anthony Chirayath powiedział, że 12 września bieżącego roku zamknięto katolicką misję w wiosce Mohanpur, a ksiądz Siljo Kidangan został z niej wyrzucony. Misja prowadziła wiele projektów, których celem była pomoc ludziom ubogim. Mieszkańcy wioski oraz 40 innych wiosek otrzymywali z katolickiej misji podstawowe środki do życia. Placówka prowadziła również schronisko dla 15 chłopców pochodzących z ubogich rodzin.

11 września bieżącego roku grupa hinduskich ekstremistów przybyła do misji i domagała się od kapłana i chłopców mieszkających w schronisku opuszczenia placówki. Hinduscy fanatycy grozili poważnymi konsekwencjami. Ksiądz Kidangan odmówił opuszczenia budynku misji. Następnego dnia przedstawiciele samorządu, wódz wioski i dwóch policjantów zarekwirowali schronisko i misję katolicką.

Miejscowy sędzia powiedział, że rząd odebrał misji ziemię i schronisko, ponieważ Kościół przegrał sprawę administracyjną o własność ziemi.

W 2005 roku miejscowi hinduiści wytoczyli bowiem proces, twierdząc, że Kościół nie miał odpowiedniego dokumentu do budowy misji i posiadania ziemi, na której się ona znajdowała. Tymczasem ziemia została przekazana katolickiemu kapłanowi przez pewnego mieszkańca wioski, który był katolikiem, a takie nadanie ziemi wymaga otrzymania zgody od urzędnika danego stanu. Jednak katoliccy misjonarze nie byli tego świadomi i tym samym nie złożyli żadnego wniosku o zgodę na nadanie aktu własności ziemi.

Biskup Chirayath powiedział, że obecnie w sądzie najwyższym toczy się sprawa w tej kwestii. „Jeśli władze kościelne otrzymają jakąś pomoc ze strony sądu, to powrócimy do misji. Jednak obecnie ziemia, na której misja katolicka się znajduje, należy do rządu”.

Pochodzący z malowniczego miasta Hazaribagh biskup Anand Jojo powiedział, że rząd stanowy zaczął postrzegać Kościół jako swojego wroga po tym, jak chrześcijanie nie dopuścili do realizacji planu zabierania ziemi należącej do ludności tubylczej. W odpowiedzi na to przywódcy polityczni BJP zaczęli terroryzować wodzów różnych plemion tubylczych. „Jeśli przywódca jest celem ataków, to łatwo można zastraszyć jego zwolenników” – powiedział  biskup Jojo.

8 września 2017 r. grupa hinduskich fanatyków należąca do ugrupowania Hindu Jagran Manch zorganizowała protesty w mieście Ranchi, podczas których podpaliła kukłę przypominającą kardynała Toppo. Hinduscy ekstremiści oznajmili, że przyczyną tego incydentu były niektóre chrześcijańskie książki, które znieważają hinduizm i religie plemienne. Jednak katoliccy duchowni twierdzą, że takie oskarżenia tworzy się tylko po to, aby podburzać wyznawców hinduizmu i religii plemiennych przeciwko chrześcijanom.

Hinduscy ekstremiści cały czas fałszywie oskarżają chrześcijan o stosowanie oszustw w celu nawróceń na chrześcijaństwo. Miejscowe prawo zakazuje nawrócenia na inną religię niż hinduizm i jest wykorzystywane przez ludzi, którzy sprzeciwiają się obecności katolickiej misji. Wielu katolickich duchownych uważa, że nowe prawo jest niesprawiedliwie wykorzystywane przeciwko działalności charytatywnej prowadzonej przez Kościół katolicki.

W ponad 41 wioskach objętych działalnością misji jest 30 katolickich rodzin, które żyją w strachu przed hinduskimi ekstremistami stosującymi przemoc, by w ten sposób zmusić je do porzucenia katolickiej wiary i w końcu przejścia na hinduizm.

Wciąż narastają przypadki napaści na chrześcijan, ataki na osoby duchowne, profanacje miejsc kultu i dewastacje placówek edukacji. Katoliccy duchowni skarżą się, że grupy hinduskich fanatyków zastraszają chrześcijańską ludność tubylczą, by utrzymać dominację hinduizmu. Nieustanną pomoc materialną i duchową dla braci chrześcijan w Indiach niesie Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie.

Ks. dr Andrzej Paś

Sekcja polska PKWP

Niedotykalny prezydentem Indii. Ram Nath Kovind popierany przez Indyjską Partię Ludową został głową państwa

Wybrany prezydent, prawnik i były gubernator stanu Bihar, należy do rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP). Tak jak jego wyborcza rywalka Meira Kumar jest dalitą – członkiem kasty niedotykalnych.

Czternastego prezydenta Indii wybrali członkowie obu izb parlamentu oraz posłowie stanowych zgromadzeń. Uprawnionych do głosowania było 771 posłów i senatorów oraz 4109 posłów parlamentów stanowych. Każdy głos przeliczany był według mnożnika, który zależy od liczby mieszkańców poszczególnych stanów. Ram Nath Kovind uzyskał 65,5 proc. głosów.

71-letni Ram Nath Kovind jest mało znaną postacią w świecie indyjskiej polityki, ale ma duże doświadczenie w sprawowaniu wysokich rangą urzędów. Przez 12 lat był parlamentarzystą i członkiem wielu komisji parlamentarnych, dwa lata był gubernatorem stanu Bihar.

Jako prawnik przez kilkanaście lat był specjalnym doradcą w Sądzie Najwyższym, a przy tym pracował pro bono w organizacji udzielającej darmowych porad prawnych w Delhi.

Zaczynał karierę polityczną pod koniec lat 70. jako osobisty doradca premiera Morarji Desaiego. Od 1991 roku jest członkiem BJP, sześć lat później zasłynął obroną praw dalitów („niedotykalnych”), kiedy rząd próbował odebrać prawa przyznane niskim kastom w ramach akcji afirmacyjnej. Działania władz wkrótce zostały uznane za niekonstytucyjne i anulowane.

Ram Nath Kovind tak samo jak kandydatka opozycji Meira Kumar, która była marszałkiem niższej izby parlamentu, pochodzi z najniższej kasty tzw. niedotykalnych. Jest dopiero drugim prezydentem dalitą w historii Indii. Wcześniej zdarzało się, że stanowisko prezydenta obejmowali przedstawiciele mniejszości religijnych. Muzułmaninem był np. uwielbiany przez Indusów Abdul Kalam, naukowiec, który pracował nad indyjskim programem kosmicznym.

Wybór Kovinda jest ukłonem BJP w stronę dalitów, którzy w ostatnim roku stali się obiektem ataków ze strony pochodzących z wyższych kast samozwańczych obrońców krów. W Indiach dochodzi do licznych linczów na niedotykalnych i muzułmanach, którzy zajmują się handlem krowami. Rząd wprowadził ustawy zakazujące transportu i handlu tymi zwierzętami, co dotkliwie uderzyło w obie grupy społeczne.

Nowy prezydent przeprowadzi się do pałacu prezydenckiego 25 lipca. Rashtrapati Bhavan znajduje się na południe od starego Delhi w tzw. Delhi Lutyensa, zaprojektowanym na zlecenie kolonizatorów przez brytyjskiego architekta.

Pałac o charakterystycznej kopule leży w osi reprezentacyjnej alei Rajpath, którą zamyka Brama Indii, monument upamiętniający indyjskich żołnierzy. Pośrodku, w sąsiedztwie pałacu prezydenckiego, znajduje się południowy blok sekretariatu premiera Indii, gdzie zapadła decyzja o nominacji Ram Natha Kovinda.

Początkowo faworytem wyborów był Lal Krishna Advani, który jest wielkim rywalem premiera Narendry Modiego w rządzącej BJP. „Nagle tuż przed nominacjami prezydenckimi głośna sprawa zburzenia meczetu Babri Masjid w Ajodhji wróciła do życia” – mówi PAP Roman Gautam, redaktor w społeczno-politycznym miesięczniku „The Caravan”.

Pod koniec maja br. Sąd Najwyższy wznowił proces przeciw Advaniemu i dwójce innych polityków BJP. Akt oskarżenia mówi o zaplanowaniu zburzenia meczetu i wznieceniu zamieszek przeciw muzułmanom.

W grudniu 1992 roku Babri Masjid, który zdaniem radykałów hinduistycznych wybudowano w XVI w. na miejscu świątyni Ramy, zaatakowały bojówki powiązane z BJP. W efekcie przez Indie przetoczyła się fala zamieszek na tle religijnym, gdzie zginęło około dwóch tysięcy ludzi, w większości muzułmanów. Islamskie organizacje terrorystyczne odpowiedziały m.in. zamachem w Bombaju. Babri Masjid na lata stał się symbolem konfliktu między radykałami pochodzącymi z obu społeczności.

Policyjne dochodzenie utknęło w martwym punkcie, mimo że poszlaki i śledztwa dziennikarskie, m.in. reporterów tygodnika „Tehelka” i popularnej telewizji Aaj Tak, wskazywały na konspirację zaplanowaną 10 miesięcy wcześniej.

Zdaniem dziennikarza miesięcznika „The Caravan”, gdzie w głośnym artykule zakwestionowano niezależność Sądu Najwyższego od rządu, sprawa rozmyje się po wyborze nowego prezydenta.

PAP/MoRo

Malabar 2017 – największe wojskowe ćwiczenia morskie USA z Japonią i Indiami

Marynarka wojenna USA oświadczyła, że ćwiczenia pod kryptonimem „Malabar 2017” mają pomóc trzem krajom zwalczać zagrożenia w regionie Azji i Pacyfiku. To największe manewry w historii tj. od 1992 r.

Tegoroczne manewry „Malabar” są największymi od momentu rozpoczęcia wspólnych ćwiczeń przez USA i Indie w 1992 roku; Japonia została włączona do nich później.

Dowództwo sił amerykańskich na Pacyfiku podało, iż „Malabar 2017 to najnowsze z serii ćwiczeń, które rozwinęły się zarówno pod względem stopnia skomplikowania jak i zakresu, tak by przygotować te kraje do walki ze wspólnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa morskiego w regionie”.

Przedstawiciele marynarki wojennej poinformowali, że w ćwiczeniach bierze udział amerykański lotniskowiec atomowy USS Nimitz, indyjski Vikramaditya oraz największy japoński okręt bojowy, niszczyciel śmigłowcowy Izumo. Ćwiczenia mają także pomóc w zachowaniu równowagi w rejonie Azji i Pacyfiku wobec rosnącej obecności Chin w tym regionie.

Kraje biorące udział w „Malabar” są zaniepokojone roszczeniami Chin do praktycznie wszystkich terytoriów na Morzu Południowochińskim oraz zwiększaniem obecności chińskich sił wojskowych w tym regionie. Chińskie okręty podwodne zawinęły niedawno na Sri Lankę, która znajduje się blisko południowej granicy Indii.

Dowództwo sił amerykańskich na Pacyfiku w swoim oświadczeniu napisało, że wspólne ćwiczenia pomogą USA i Indiom zintegrować swoje działania oraz lepiej współpracować na morzu. Marynarka wojenna Indii podała natomiast, że będą skupiać się na operacjach z użyciem lotniskowców oraz różnych sposobach polowania na okręty podwodne.

Przed rozpoczęciem ćwiczeń „Malabar” media podały, iż w ostatnich dwóch miesiącach wykryto na Oceanie Indyjskim ponad tuzin chińskich jednostek wojskowych, w tym okrętów podwodnych.

Indie oraz Stany Zjednoczone podczas zimnej wojny były po różnych stronach konfliktu, natomiast w ostatnich latach zostały ważnymi dla siebie partnerami wojskowymi.

Chiny w przeszłości krytykowały przeprowadzanie ćwiczeń wojskowych „Malabar” jako destabilizujące region.

PAP/MoRo

Premier Szydło: Indie są dla nas bardzo ważnym partnerem handlowym i liczymy na nowe obszary współpracy z nimi

W 2016 r. polski rząd uznał Indie za jeden z pięciu najbardziej perspektywicznych rynków dla naszego eksportu i inwestorów. Polska dokłada starań, by zainteresować potencjalnych inwestorów indyjskich.

Szefowa rządu wraz z przebywającym w Polsce wiceprezydentem Indii Hamidem Ansarim wzięła udział w polsko-indyjskim seminarium gospodarczym.

W krótkim wystąpieniu wyraziła m.in. nadzieję, że „w nieodległej przyszłości” uda się stworzyć bezpośrednie połączenie lotnicze między Polską a Indiami, które „zdecydowanie ułatwiłoby rozwój naszych kontaktów, w tym kontaktów biznesowych”.

[related id=”14622″]

Powiedziała też, że w 2016 roku Indie zostały uznane przez polski rząd za jeden z pięciu najbardziej perspektywicznych rynków dla naszego eksportu i naszych inwestorów.

Jeśli chodzi z kolei o inwestycje indyjskie w Polsce, aktywni są m.in. inwestorzy z sektora IT – mówiła. – Dokładamy wszelkich wysiłków, by zainteresować naszym rynkiem kolejnych potencjalnych inwestorów indyjskich również z innych branż – powiedziała premier.

Wyraziła również nadzieję, że czwartkowe spotkanie gospodarcze zaowocuje konkretnymi umowami handlowymi. Oświadczyła, że rząd polski duży nacisk kładzie na wspieranie polskich przedsiębiorców, pragnących inwestować w różnych miejscach świata.

W tym kontekście Indie są dla nas bardzo ważnym partnerem – powiedziała. – Liczymy, że nasza współpraca po wizycie pana wiceprezydenta w Warszawie otworzy się na nowe obszary.

Wiceprezydent Hamid Ansari oświadczył, że Indie postrzegają Polskę jako bardzo ważnego partnera nie tylko w Europie, ale na świecie. – Transformacja Polski przez ostatnie 20 lat była godna odnotowania, wzrost gospodarczy robi wrażenie, a zmiana jest widoczna wszędzie – mówił.

Według niego „silna gospodarcza interakcja między naszymi krajami to wskaźnik rosnącej siły gospodarczej naszych dwóch krajów”.

[related id=”14839″]

Podkreślał także, że „Indie to nie tylko najszybciej rozwijająca się gospodarka na świecie, ale też jeden z najbardziej otwartych krajów dla inwestycji i technologii”.

Dodał, że niektóre polskie regiony już wykorzystują szansę, jaką stwarzają Indie, a nowe inicjatywy polityczne, podjęte przez rząd indyjski, „dają nowe szanse dla polskich spółek w takich obszarach, jak obronność, przetwórstwo żywnościowe, górnictwo, opieka zdrowotna, branża farmaceutyczna, biotechnologia oraz energia odnawialna”.

Także edukacja może być „ważnym obszarem współpracy”, bo już dziś, zaznaczył wiceprezydent, 2500 studentów z Indii studiuje w Polsce. – Ci studenci będą pomostem dla naszego przyszłego zaangażowania – powiedział Hamid Ansari.

Wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński, gospodarz czwartkowego seminarium, także wyraził nadzieję, że spotkanie stworzy nowe warunki do współpracy między oboma krajami.

Przypomniał, że polsko-indyjska wymiana handlowa to ok. 3 mld euro. – Można z drugiej strony powiedzieć, że to dużo poniżej naszych możliwości i wzajemnych aspiracji – podkreślił. – Tę wymianę powinniśmy zdecydowanie zwiększyć – dodał Kwieciński.

Nie ukrywam, że również liczymy na poparcie Indii w staraniu się przez Polskę o organizację wystawy Expo w roku 2022 w Łodzi. To może być bardzo dobre miejsce do promocji również firm indyjskich w Polsce i w całej Unii Europejskiej – oświadczył wiceminister rozwoju.

PAP/JN