Pod niebem Jerozolimy. Rozważania Drogi Krzyżowej. Cz. 1 – św. Jan Paweł II – ks. Franciszek Blachnicki

Jerozolima I Fot Walkerssk, (Domena Publiczna) Pixabay

W okresie Wielkiego Postu chrześcijanie przygotowują się co roku, na gorycz śmierci i cud Zmartwychwstania Syna Bożego.

Dzięki temu faktowi sprzed prawie już dwóch tysięcy lat Wielkanoc uważana jest za najważniejsze święto religii wywodzącej się z dziedzictwa Nowego Przymierza.

Tomasz Wybranowski

Nazwą „Ziemia Święta” określa się Izrael oraz dużą część Jordanii i Egiptu. Ten fascynujący i różnorodny region – kolebka trzech wielkich religii świata: chrześcijaństwa, judaizmu i islamu – stanowi cel wypraw zarówno pielgrzymów, jak i turystów.

Jerozolima | Fot. | CC0, Pixabay

Z religijnych atrakcji można wymienić miejsca biblijne, takie jak Jerozolima, Galilea czy Góra Synaj, a także liczne kościoły, klasztory i meczety. Zachwycające są tu również przyroda i krajobrazy: pustynie Jordanii i Synaju, bujna zieleń północnego Izraela oraz biased piaski wybrzeża Morza Śródziemnego i Czerwonego.

Ziemia Święta leży na granicy trzech kontynentów: od południa jest Afryka, od wschodu Azja a od zachodu Europa. Ten niezwykły obszar obejmuje Izrael i Autonomię Palestyńską, część Jordanii i Egiptu.

Rozciąga się więc od Morza Śródziemnego na zachodzie do pustyń jordańskich na wschodzie i od Galilei na północy do południowego krańca przylądka Półwyspu Synaj.

Sercem Ziemi Świętej jest Jerozolima, stare otoczone murem miasto na Wyżynie Judejskiej, na zachód od Morza Martwego – najgłębszej depresji na ziemi.

Trzy tysiące lat historii Jerozolimy związane są z trzema najważniejszymi miejscami wielkich religii; chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. A są to Bazylika Świętego Grobu, Ściana Płaczu oraz Kopuła na Skale.

Tutaj do wysłuchania program:

 

Pójdźmy jednak na Stare Miasto Jerozolimy. Jest ono otoczone czteroipółkilometrowym pasem murów obronnych z siedmioma bramami wjazdowymi. Istnieje jeszcze ósma brama – Brama Złota, którą dobrze widać ze Wzgórza Oliwnego. To przez nią do Jerozolimy wjechał Jezus Chrystus krótko przed swoją męką.

Życie Jezusa Chrystusa, według przekazów ewangelistów, przebiegało na niewielkim geograficznie skrawku ziemi. Urodził się w Betlejem, wzrastał w Nazarecie, przyjął chrzest w rzece Jordan w pobliżu Jerycha. Działalność publiczną prowadził nad brzegami Jeziora Galilejskiego.

Ważnym miejscem jest Góra Oliwna. Z jej wysokości rozciąga się najpiękniejszy widok na Jerozolimę. Na samym szczycie stoi niewielka kaplica, w której ukryta jest skała, gdzie ostatni ślad na Ziemi zostawił Jezus. Dzieje Apostolskie umiejscawiają bowiem właśnie na szczycie tej góry Wniebowstąpienie Pańskie.

Później dostojnie, niemal leniwie trzeba zejść, krok po kroku by wywlec tajemnice tego miejsca. Zachwyca kościół Pater Noster, gdzie w 140 językach napisana jest modlitwa ,,Ojcze Nasz” a obok ten niezwykły – Ogrójec

,,Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty”. Tak Jezus modlił się w Ogrójcu (Getsemani), w wieczór przed pojmaniem.

 

O. Wojciech Żmudziński: Triduum Paschalne przypomina nam, że zmartwychwstanie to nie jest to samo, co życie pozagrobowe

Fot. Przykuta (CC A-S 3.0), Wikipedia

Jezuita opowiada o źródłach tradycji wielkanocnych. Monika Florek-Mostowska o świętowaniu w Afryce.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

U progu świąt Wielkanocnych A.D. 2024 o braku wyobraźni, którą można uzdrowić. Felieton Tomasza Wybranowskiego

O. Dolański OFM: ekwadorscy chrześcijanie w swojej wierze bardzo dużą wagę przywiązują do pokuty

Mapa Ekwadoru, Kolumbii i Wenezueli / Fot. F3rn4nd0, Wikimedia Commons (CC BY-SA 3.0)

Jak wyglądają obchody Wielkanocy w Ekwadorze? Czy misjonarzom kierowanym do Ameryki Południowej towarzyszy obawa o własne życie? Na te i inne pytania odpowiada duchowny.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Rakowski: cały region bliskowschodni jest w niebezpieczeństwie na skutek eskalacji konfliktu izraelsko-palestyńskiego

Zło w świecie J.R.R. Tolkiena. Rozmowa Piotra Mateusza Bobołowicza z fińskim pastorem i tolkienistą, Petrim Tikką

Pastor Petri Samuel Tikka | Fot. Piotr Mateusz Bobołowicz

Nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz Stwórcy. I jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Petri Tikka

Zło w świecie Tolkiena

Świat Władcy Pierścieni i w ogóle świat stworzony przez Tolkiena wydaje się być zdecydowanie dualistyczny. Mamy zło i dobro, i bardzo jasną walkę między nimi.

To bardzo powszechna koncepcja świata stworzonego przez Tolkiena. Ale we Władcy Pierścieni i w innych jego dziełach duży nacisk został położony na litość i współczucie dla tych, którzy czynią zło. Na przykład we Władcy Pierścieni postać Golluma – czy Smeagola – doświadcza litości i współczucia ze strony Froda. A wcześniej, w Hobbicie, od Bilba. Także w Silmarillionie główny zły bohater, swego rodzaju szatan świata Tolkiena, Melkor czy Morgoth, zostaje schwytany przez anielskie lub boskie istoty, ale nie zostaje stracony, tylko uwięziony na wiele wieków, a następnie otrzymuje szansę na nawrócenie, mimo że wielokrotnie zniszczył świat i jest źródłem zła.

Bo w świecie Tolkiena istnieje jeden Bóg, nazywany Eru w języku elfickim. Ta sama idea, w którą Tolkien wierzył jako katolik, istnieje w jego utworach.

Nawet w najbardziej wyraźnych przypadkach zła Tolkien kładzie nacisk na możliwość pokuty i współczucia. W chrześcijańskim i katolickim myśleniu Tolkiena żaden byt, który Bóg pierwotnie stworzył, nie może pozostawać całkowicie poza królestwem Bożej miłości i łaski.

Nie ma istoty myślącej, czy to anielskiej, czy ludzkiej, która byłaby poza możliwością litości i współczucia i przyjęcia Bożej miłości, nawet jeśli całkowicie nadużyła tego daru.

Ale jest taki punkt, kiedy nie ma już powrotu. Sauron nie ma szans na nawrócenie, nie ma szans czynić żadnego dobra.

Tak, cóż, to jest oczywiście problem ze złem, który znamy z naszego świata. Sauron pierwotnie był sługą tej głównej złej postaci w świecie Tolkiena, Melkora czy Morgotha, a potem dano mu szansę pokuty. I przynajmniej do pewnego stopnia odpokutował w drugiej epoce świata Tolkiena, próbował pomóc odbudować ten świat i dać mu nowe możliwości. Ale wtedy, z powodu jego głodu naprawiania rzeczy, zaczął tworzyć te pierścienie, które ostatecznie dominowały nad ich posiadaczami. Przelał w nie wszelkie swoje pragnienia, by czynić pierwotnie dobro i aby wszystko było uporządkowane. Ale z powodu jego pragnienia dobra i niekomunikowania się, powiedziałbym, z innymi istotami, i oczywiście z Eru, Bogiem świata Tolkiena – czy wręcz naszego świata – to pragnienie dobra zamieniło się w zło. I w naszym świecie często to tak samo wygląda.

Jeśli ktoś zaczyna podążać ścieżką mroku, może przekonać siebie samego, że czyni dobro, że postępuje słusznie. I to jest przerażająca rzecz w złu, zwłaszcza w tym prawdziwym świecie, w którym żyjemy: prawie nie ma ludzi, którzy czynią zło, myśląc, że czynią zło. Oni myślą, że czynią dobro – czy to dla siebie, czy dla swojego narodu.

I co z tym zrobić? Jak się do tego odnieść? Tego rodzaju pytania to tematy, o których Tolkien ma coś do powiedzenia w swoich dziełach.

Widzę, że w świecie Tolkiena zło bardzo często wiąże się z pragnieniem siły, zdobycia władzy.

Pierwotne pochodzenie zła jest bardzo interesujące w świecie Tolkiena. Kiedy wrócimy do Silmarillionu i historii stworzenia w mitologii Tolkiena, do Ainulindale, Muzyki Ainurów, ta zła postać, która wciąż nie była jeszcze w pełni zła, Melkor, próbuje znaleźć moc nie po to, by bezpośrednio dominować, ale aby wszystko naprawić, moc tworzenia. Próbuje jej szukać, ponieważ w Bogu, według świata Tolkiena, istnieje nieugaszony ogień, który może tworzyć rzeczy i który jest powiązany – a przynajmniej ja i inni łączymy ten ogień w Bogu – z Duchem Świętym, Duchem Stwórczym.

Melkor próbuje szukać tego Ducha na własną rękę, w pustce, w ciemności i nie może go znaleźć, ponieważ Tolkien mówi, że jest on w Eru, w Bogu. Jest to związane z chrześcijańską ideą, że nie można kupić Ducha Świętego. Nie można manipulować Świętym Duchem Bożym, Mocą Stwórczą i Miłością w Bogu. Więc może Melkor mógłby w końcu zdobyć nieugaszony ogień, gdyby zapytał Boga, ale on nie zapytał.

To to samo, co stało się w chrześcijańskiej historii. Adam i Ewa upadli, ponieważ sięgnęli po owoc poznania dobra i zła, wbrew przykazaniu Bożemu.

Według niektórych wczesnych teologów chrześcijańskich, Bóg mógłby w pewnym momencie dać im pozwolenie na zjedzenie go, ale nie był to jeszcze właściwy czas. Oni zrobili to bez pytania Boga i nie wierząc w Słowo Boże. Więc, moim zdaniem, naprawdę chodzi tu ostatecznie przede wszystkim o brak relacji z Bogiem, brak relacji z innymi osobami.

I tu wracamy do dominacji nad innymi: nie szanujesz ich wolności. Nie szanujesz natury jako obrazu Boga. Myślisz, że jesteś głównym obrazem Boga i najdoskonalszą osobą, nie myśląc o drugiej osobie jako o kimś stworzonym również, aby odzwierciedlać Boga.

W świecie Tolkiena mamy też inne aspekty zła: zło bardziej przyziemne, bardziej codzienne. Saruman jest to historia zepsucia, upadku, ale mamy też orków, gobliny, mamy ludzi z Dunlandu, w końcu armię, która ślubowała sojusz Gondorowi, ale zdradziła Gondor i wróciła później jako nieumarła armia, by służyć dziedzicowi Isildura. Czy to zło ma to samo źródło? Czy ci ludzie są źli?

Dunlandczycy to byli wrogowie jeźdźców Rohanu i zostali skorumpowani przez Sarumana z powodu jakichś przeszłych walk i zła między Rohanem a Dunlandem. A jeśli pamiętam dobrze, pierwotnie Dunlandczycy zamieszkiwali część królestwa Rohanu. Brzmi to więc dość podobnie do tego, co dzieje się w dzisiejszych czasach między różnymi narodami pragnącymi różnych obszarów i myślącymi o przeszłych niesprawiedliwościach, nawet jeśli tak naprawdę się one nie wydarzyły, przynajmniej nie w takim stopniu. Ale ludzie mają bardzo krótką pamięć.

Czytałem, że Tolkien napisał o tej krótkiej pamięci w odniesieniu do wojny i jej okropności w roku 1944 czy 1945. Korespondował ze swoim synem Christopherem, który był pilotem chyba w Południowej Afryce.

W każdym razie Tolkien napisał do niego, że za 30 lat ludzie zapomną o horrorze tej wojny światowej i znów zaczną gloryfikować wojnę. Nie twierdził, że obrona własnego kraju nie jest konieczna. Ale ludzie zaczynają gloryfikować wojnę i zapominać o jej okropnościach, a wtedy mogą zostać zepsuci.

To bardzo interesujące, że często ludzie zaczynają wierzyć we wszelkiego rodzaju kłamstwa, żeby zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości i o tym, jak wojna i inne zło mogą być straszne. Ludzie w świecie Tolkiena robią to samo. Wszyscy mamy potencjał do czynienia codziennego zła w naszym życiu, czy chodzi o zazdrość, czy o dziedziczenie.

Ludzie zawsze i pod każdym względem szaleją na punkcie dziedziczenia, nawet w odniesieniu do kwestii takich jak etyka. Zaczynają demonizować innych ludzi, z którymi nie zgadzają się co do etyki, i umniejszają ich człowieczeństwo. Nie jest to sposób, w który przynajmniej chrześcijanin powinien myśleć o ludziach, z którymi się nie zgadza.

Można się nie zgadzać w jakiejś sprawie, ale nie myśleć, że dana osoba jest w jakiś sposób niezdolna do dobra lub niezdolna do pytania Boga, co jest słuszne. Ja wierzę, że tylko komunikacja z Bogiem, ostatecznym i oryginalnym dobrem wszechświata, może nam objawić, co jest naprawdę dobre w naszym życiu. I Tolkien zgodziłby się ze mną w tej kwestii.

Czy więc etyka Tolkiena, ta wyrażona w jego książkach, jest bezpośrednim odzwierciedleniem etyki chrześcijańskiej, czy są tam jakieś nowe, oryginalne elementy?

Jeśli chodzi o etykę, myślę, że Tolkien próbował uniknąć uczynienia jej inną niż w naszej pierwotnej rzeczywistości. I nawet włączył Boga, jedynego Boga, Boga-Stwórcę do swojego dzieła. Tolkien pozostawał pod wpływem XIX-wiecznego pisarza George’a MacDonalda, który był autorem wielu baśni, a także chrześcijańskich kazań i innych utworów.

Napisał też komentarz do baśni, z którym, jak sądzę, zgodziłby się Tolkien: można zmieniać wiele rzeczy w baśniach, w fantazji, ale nie można zmienić etycznych podstaw rzeczywistości, nawet jeśli tworzy się rzeczywistość alternatywną. Nie przypominam sobie teraz żadnych konkretnych słów Tolkiena, ale zgodziłby się z takim myśleniem. Jest więc u Tolkiena wiele rzeczy, które się różnią od naszej rzeczywistości.

W naszym świecie nie ma nieśmiertelnych istot, takich jak elfy, nie ma orków czy entów, ale niezmienna jest rzeczywistość łaski, w której Bóg jest zawsze gotowy wybaczyć, i rzeczywistość, że dzieje się tak tylko poprzez dawanie wolności innym i szanowanie obrazu Boga w innych.

Tego rodzaju idee, nawet jeśli nie zawsze wyraźnie wyrażone w pracach Tolkiena, są w nich obecne. I właśnie etyka Tolkiena, która opiera się na szacunku i łasce, wpłynęła na mnie na bardzo głębokim poziomie, kiedy po raz pierwszy przeczytałem jego książki jako nastolatek. I ten wpływ na mój związek z wiarą chrześcijańską w tamtym czasie może być jednym z powodów, dla których jestem pastorem luterańskim.

Wspomniałeś, że całe zło w świecie Tolkiena nie jest złem ostatecznym, że zawsze jest szansa na nawrócenie. Ale w pozytywnych postaciach widzimy trochę chciwości, dumy, również pragnienie władzy.

To dobrze, że o tym wspomniałeś, bo w świecie Tolkiena tak naprawdę nie chodzi o czerń i biel, dobro i zło. W świecie Tolkiena jest też upadek, przynajmniej dla ludzi, który zaczął się w momencie, gdy pierwotne zło zepsuło ludzi, więc są podatni na zło. Można tu przywołać Boromira jako tego, który chciał pomóc swojemu ludowi Gondoru, zabierając pierścień Frodowi. Miał dobry zamiar, ale nie chciał uszanować woli wszystkich wolnych ludów i dać Frodowi szansy zniszczenia pierścienia. Wolał szybkie i łatwe rozwiązanie i był zepsuty, choć ostatecznie się nawrócił.

Ale znowu najważniejsze jest to, żeby nie zaprowadzać porządku siłą. Podążasz właściwą ścieżką i zawsze jest to walka.

Również dla Froda, który jest wycieńczony przez pierścień, a na końcu by go nie zniszczył, gdyby nie było tam Golluma i gdyby Frodo nie zlitował się nad Gollumem wcześniej. Dobre uczynki Froda powróciły do niego w chwili, gdy upadł. Tak więc nikt nie jest doskonały w świecie Tolkiena i każdy musi mieć świadomość, że nikt nie jest doskonale dobry oprócz pierwotnego Stwórcy. I myślę, że jest to wiadomość, którą można zastosować w naszym prawdziwym świecie.

Przywołałeś postać Golluma. Ale ostatecznie on się nie nawrócił. W końcu chciwość, pragnienie posiadania pierścienia skłoniło go do zniszczenia pierścienia. Ale nie zrobił tego dobrowolnie.

Tak, w tym rzecz.

Tolkien nie mówi zbyt wiele o znaczeniu tego, że niektórzy ludzie się nawracają, a inni nie. Oczywiście z jego teologii można zrozumieć, że dzieje się tak z powodu naszej wolnej woli i możemy jej używać poprawnie lub nadużywać. Myślę, że tak by powiedział Tolkien.

W teologii katolickiej – to wykracza oczywiście poza świat Tolkiena, ponieważ on w swojej twórczości nie mówi o czyśćcu, piekle lub niebie w tym bezpośrednim sensie – ale w teologii Tolkiena, jeśli ktoś jest chrześcijaninem, może iść do czyśćca i tam pokutować. Ja osobiście wierzę, że zawsze istnieje możliwość pokuty, ale jeśli człowiek jej źle użyje, może się całkowicie zatracić, chyba że się nawróci.

Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” znajduje się na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z pastorem i tolkienistą Petrim Tikką pt. „Zło w świecie Tolkiena” na s. 24 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Rosja powinna zostać podzielona, nawet jeśli wiele obszarów jest zamieszkanych w większości lub tylko przez Rosjan

Tylko w filmach są możliwe błyskawiczne zmiany. Ale wyłącznie nowe pokolenie może coś zmienić. Wszystko już zostało opisane w Biblii; nie na darmo Mojżesz przez 40 lat prowadził Żydów przez pustynię.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Maksim Kuzachmietow

Który naród Federacji Rosyjskiej Pan reprezentuje?

Jestem Rosjaninem. Urodziłem się i mieszkałem całe życie w Petersburgu. Z pewnością imperium rosyjskie, ostatnie imperium na ziemi, rozpadnie się. Chciałbym, żeby wówczas mój region rodzinny stał się małym państwem nad brzegiem Bałtyku, ze stolicą w Petersburgu, i żeby nazywał się Ingria, a nie „obwód leningradzki”. Chcę, aby był prawdziwą europejską demokracją, z pełnią praw w rodzinie narodów europejskich.

Z Moskwą czy bez?

Bez Moskwy. Idealną opcją byłby rozpad Rosji po prostu wzdłuż granic istniejących podmiotów Federacji na prawie 80 nowych, niepodległych państw.

Tę kwestię można poddać międzynarodowemu arbitrażowi. Mimo że wiele obszarów jest zamieszkanych w większości przez Rosjan albo tylko przez nich, i tak Rosja powinna zostać podzielona. Chodzi tu przede wszystkim o bezpieczeństwo Europy, żeby imperium nie odrodziło się nawet w okrojonej formie i żeby ponownie nie dokonywało agresji.

Na świecie istnieje wiele precedensów, gdy ludzie tej samej narodowości mieszkają w różnych krajach. Austriacy pewnie polemizowaliby ze mną, że nie są Niemcami, ale jest to jeden język, jedna kultura i dwa różne państwa. Być może bardziej jaskrawym przykładem jest Ameryka Łacińska, gdzie po upadku imperiów wszyscy, poza Brazylią, mówią tym samym językiem i nie różnią się religijnie. Dominuje jedna kultura, oglądają te same programy telewizyjne, ale nie nazywają siebie Hiszpanami, tylko Chilijczykami, Argentyńczykami, Kostarykańczykami… To jest droga, którą Rosja musi przejść. (…)

Mamy dostęp do internetu i możemy czerpać wiedzę z całego świata. Dlaczego obywatele Federacji Rosyjskiej wciąż wierzą propagandzie Kremla?

Ten proces trwa od setek lat. Żyli w niewoli. Za cara to niewolnictwo nazywano pańszczyzną. Ponad 90% ludności żyło w ten sposób. Potem żyli pod stalinowskim reżimem. Chłopi nigdy nie zaznali wolności i nie mogli decydować o własnym losie. Taka psychologia utrwaliła się w rosyjskim narodzie.

Jednocześnie przez wieki wmawiano Rosjanom, że są narodem wybranym i mają misję „starszego brata”. Tłumaczono, że jesteśmy lepsi i mądrzejsi. Dodatkowo poczynania władców oceniano tylko według jednego kryterium – czy państwo się powiększyło? Wszyscy władcy tylko do tego dążyli. Putin jest jednym z nich.

Ludzie mogą żyć w nędzy, umierać z głodu, byle ojczyzna nasza rosła. Ta psychologia nie zniknęła, jest w sercach i duszach ludzi. Trzeba od 20 do 40 lat, aby dorosło nowe pokolenie, wolne od tego imperialnego szaleństwa.

Owszem, Rosjanie mają dostęp do dowolnych mediów. To nie są czasy stalinowskie ani carskie, kiedy chłopi nie umieli czytać. Jednak Rosjanie nadal masowo wybierają imperialistyczne zasoby propagandowe. Na przykład Telegram, gdzie nie ma cenzury, jest dostępny dla wszystkich w Rosji, ale większość użytkowników wybiera imperialistyczne, propagandowe kanały. Rosjanie mają wybór, a jednak szukają poparcia dla tego, w co wierzą: że jesteśmy dobrzy, ale osaczeni przez wrogów i dlatego musimy wojować. (…)

Najważniejsze to wyzwolić mentalność.

Zgadzam się z Panem. W tej kwestii nie mam złudzeń. Ponownie odniosę się do Niemiec po 1945 roku. W latach 50. miliony Niemców powtarzały: po prostu dobrze wykonywałem swoją pracę, ja tylko wykonywałem rozkazy. Dlaczego miałbym mieć poczucie winy i ponosić odpowiedzialność? Dopiero pokolenie lat 60. przeklinało swoich rodziców, przeklinało Hitlera. Czuło się winne za wszystko, co Niemcy zrobiły m.in. Polsce, co uczyniły podczas Holokaustu.

Bardzo ciężko jest zmienić mentalność. Tylko w filmach są możliwe błyskawiczne zmiany. Ale wyłącznie nowe pokolenie może coś zmienić. Wszystko to już zostało opisane w Biblii, nie na darmo Mojżesz przez 40 lat prowadził Żydów przez pustynię, aby pozbyć się psychologii niewolników po niewoli egipskiej. Rosja musi przejść tę samą drogę.

40 lat to jest minimum, aby coś zmienić. Trzeba będzie znosić upokorzenia i przeżywać dramaty, martwić się o naszą kulturę, ale bez tego nie będzie wyzwolenia.

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Maksimem Kuzachmietowem, pt. „Rosja potrzebuje zmiany pokoleń, znajduje się na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Maksimem Kuzachmietowem, pt. „Rosja potrzebuje zmiany pokoleń”, na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Każde mieszanie teologii do wojny, czy to w średniowieczu, czy też w XXI wieku, jest jej deprecjonowaniem i obrazą Boga

Gwardia szwajcarska | Fot. P. Ronga, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Racje teologiczne w odniesieniu do źródeł konfliktów, celów i prowadzenia wojny nie mogą służyć ich uzasadnianiu. A tego oczekują zwolennicy teologii wyzwolenia, historii, a w końcu także wojny itp.

Zygmunt Zieliński

Pojęcie ‘teologia’ w znaczeniu najbardziej fundamentalnym sprowadza się do wiedzy o Bogu, człowieku i o zjawiskach tego świata w odniesieniu do Boga i do ludzkości. Podstawowym źródłem dla teologii jest Objawienie, zatem Biblia, księgi Starego i Nowego Testamentu.

W teologii katolickiej równą wartość ma Tradycja: „W rozumieniu katolickim nie jest ona czymś z przeszłości, ustalonym raz na zawsze w szczegółowej pisemnej formie, niepodatnej na zmianę lub postęp. Nie jest też czymś zmiennym, co może być kształtowane do woli przez jednostki lub przez władze kościelne. Jest swego rodzaju żyjącym wzorcem, modelem danym raz na zawsze przez Chrystusa i Jego apostołów” (Louis Bouyer, Life and Liturgy).

Teologia jako dyscyplina naukowa zajmuje się analizą źródeł i interpretacją podstawowych pojęć: Bóg, Jego obecność w świecie, człowiek jako istota doczesna przeznaczona do życia wiecznego, wpływ religii na losy świata i człowieka. Wreszcie jest teologia w tym znaczeniu nauką o Bogu ujętą w pewien system. (…)

Stary Testament dostarcza sporo argumentów na powiązania religii z wojną. To Jahwe każe obkładać klątwą ludy uwłaczające jego imieniu (1Sm 15,13-19). I chodzi nie tylko o Amalekitów, ale o cały ich dobytek, nawet zwierzęta. Bo zło trzeba wytępić tak, by nie mogło w żaden sposób się odrodzić. Tak jest na wielu miejscach Biblii, kiedy Jahwe był pośród wojsk Izraela, a nawet wyręczał je w walce przeciwko ludom pogańskim, będącym zagrożeniem dla wyznawców jedynego Boga. Te wojny toczone przez Izraelitów i towarzyszące im okrucieństwa są w historii Izraela wykładnią nakazu walki ze złem, w której nie może być kompromisu.

Wyznawcy Jezusa Chrystusa ani w pierwszym okresie prześladowań, ani po okresie konstantyńskim nie mogli ani nie chcieli myśleć o wojowaniu, wszak Królestwo ich nie było z tego świata, a Chrystus surowe prawo Starego Zakonu zamienił na prawo łaski, miłosierdzia, przebaczenia (nadstaw drugi policzek) i nakazu miłości Boga i bliźniego, streszczającego całą Ewangelię.

Chrystus nie chciał, by walczono mieczem w Jego obronie, ale nie wzywał też rzymskich żołnierzy, by porzucili służbę. Było wśród nich zapewne sporo chrześcijan, a nawet święci, jak np. św. Florian.

Papież Juliusz II, słynący z wojowniczości, postarał się o zaciężne wojsko w niespokojnych czasach poprzedzających reformację, kiedy Rzym był zagrożony także często przez lokalnych kondotierów, i w ten sposób powstała Gwardia Szwajcarska, powołana do życia 2 I 1506 roku. Istnieje do dziś jako przyboczna ochrona papieża, ale wtedy, w 1527 r., stoczyła z wielkimi stratami jedyną w swej historii bitwę z wojskami cesarskimi w czasie tzw. Sacco di Roma. W 1870 r., gdy Włochy zajęły Rzym, oddano z murów Zamku św. Anioła tylko jeden symboliczny strzał, mający być świadectwem nie oddania Rzymu, ale jego zajęcia siłą. (…)

Zupełnie nowy rozdział w dziejach wojen to wyprawy krzyżowe. Usiłowano nadać im charakter pielgrzymek do miejsc świętych z zamiarem ich wyswobodzenia z rąk niewiernych. Pielgrzym mógł mieć tylko laskę, jednak w praktyce był to miecz. Bo owi niewierni stawiali opór. Wyprawy krzyżowe pod hasłem „Bóg tak chce” odmieniły wcześniejsze nieuznawanie przez chrześcijan miecza jako narzędzia dochodzenia prawdy. Wprawdzie wojny w świecie chrześcijańskim zawsze istniały, traktowane były jednak jako zło konieczne. Papiestwo miało obowiązek subsydiowania wojny z Turkami, ale z natury rzeczy była to wojna obronna, pozostająca w gestii cesarza.

Niezwykle trudne, bodajże niemożliwe jest jednoznaczne określenie stosunku Kościoła do wojny, o ile Kościół definiujemy jako Lud Boży, a przy tym rozumiemy w tym Kościele specyficzne miejsce hierarchów. W zależności od epoki ich uzależnienie od władców bywało zróżnicowane.

Jako wasale mieli obowiązek we wszystkim wspierać seniora, jako książęta udzielni byli zobowiązani do posiadania własnych sił zbrojnych, teoretycznie przewidzianych do obrony, ale granica między nią a agresją była bardzo cienka. (…)

Sięgnijmy do Niemiec hitlerowskich. Biskup Maksymilian Kaller z Warmii ogłosił 25 stycznie 1941 r. list pasterski, w którym znalazły się słowa: „Przyznajemy się radośnie do niemieckiej społeczności narodowej i jesteśmy z nią nierozdzielnie związani, tak w dobrych, jak i w trudnych dniach […] W tym prawdziwie chrześcijańskim duchu przeżyjmy także teraz całym naszym sercem wielką walkę naszego narodu o bezpieczeństwo naszego życia i jego znaczenia w świecie. Z podziwem spoglądamy na naszą armię, która w bohaterskich zapasach pod wybitnym kierownictwem osiągnęła bezprzykładne sukcesy i nadal osiąga. Dziękujemy Bogu za jego wsparcie. Właśnie jako chrześcijanie jesteśmy zdecydowani poświęcić całą naszą siłę, by zapewnić naszej ojczyźnie ostateczne zwycięstwo. Właśnie jako wierzący, miłością Bożą przepełnieni chrześcijanie stoimy wiernie przy naszym Führerze, który pewną ręką kieruje losem naszego narodu”. (…)

Treści rzeczywiście teologiczne zawierał wspólny list pasterski episkopatu Niemiec z 12 IX 1943 r., zatytułowany: Dziesięć przykazań jako wskazanie życiowe narodów. Napisano w nim, że „zabijanie jest złem, nawet jeśli rzekomo następuje ono w interesie dobra wspólnego”. Wymienieni są przede wszystkim niepełnosprawni, a na końcu „niewinni zakładnicy, bezbronni jeńcy czy więźniowie, ludzie obcych ras i pochodzenia”.

Taka retoryka, zresztą bardzo ostrożna, datuje się od Stalingradu i Kurska. W 1939 r. na wieść o zwycięstwie nad Polską w niemieckich kościołach uderzono w dzwony. W tym samym roku kardynał Adolf Bertram – metropolita wrocławski i przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec – wysłał Hitlerowi życzenia urodzinowe w imieniu wszystkich niemieckich biskupów katolickich. Jedynym biskupem, który nie złożył popisu pod gratulacjami, był Konrad von Pressing, ordynariusz Berlina.

Biskupi w państwach demokratycznych nie muszą już uprawiać takiej ekwilibrystyki, jak ongiś biskupi III Rzeszy, ale totalitarne państwa nie zniknęły z mapy świata, a żywym przykładem jest Rosja, gdzie patriarcha Kościoła prawosławnego zachowuje się jak za Piotra I i Związku Sowieckiego – w obu przypadkach na usługach samodzierżawia. Wypowiedzi i gesty patriarchy Cyryla w związku z napaścią na Ukrainę są liczne. Streścił je w zwięzłym doniesieniu RMF24: „Pod koniec marca zwierzchnik Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, metropolita Epifaniusz, zwrócił się do wiernych i przypomniał, że patriarcha moskiewski i całej Rusi jest w pełni lojalny wobec władz Rosji i błogosławi wojnę przeciw Ukrainie. Patriarcha Cyryl w jednym ze swoich ostatnich kazań przekonywał, że Rosja nikogo nie napadła.

»Nie chcemy walczyć z nikim. Rosja nigdy nikogo nie zaatakowała. To niesamowite, kiedy wielki i potężny kraj nikogo nie zaatakował, tylko bronił swoich granic« – mówił Cyryl. Po napaści na Ukrainę Cyryl powiedział, że wojna o »Świętą Rosję ma znaczenie metafizyczne«, a podbój Ukrainy jest kwestią wiecznego zbawienia«”.

Z punktu widzenia ortodoksji chrześcijańskiej wypowiedzi Cyryla są bluźniercze, gdyż zła moralnego, jakim jest każda wojna, a zwłaszcza ludobójcza, nie można podciągać pod działania Opatrzności Bożej, a patriarcha tak właśnie czyni, posługując się ewidentnym kłamstwem. Na szczęście zapatrywań takich nie podzieją wszyscy duchowni prawosławni w Rosji, podobnie jak nie wszyscy księża niemieccy widzieli w Hitlerze zbawcę Niemiec.

Dochodzimy tym sposobem do konkluzji bezdyskusyjnej: każde mieszanie teologii do wojny, czy to w średniowieczu, czy też w XXI wieku, jest nie tylko jej deprecjonowaniem, ale dla wierzącego także obrazą Boga.

Cały artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Teologia wojny?” znajduje się na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zygmunta Zielińskiego pt. „Teologia wojny?” na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

6 racji za tym, że nie można twierdzić, iż stworzenie nastąpiło w 6 dni / Sławomir Zatwardnicki, „Kurier WNET” 97/2022

Fot. CC0, Pxhere.com

Wszystko powstaje na słowo Boże: „Bóg rzekł”. Wiemy, że Stwórca wypowiada swoje słowo z wieczności, w której żyje, a zatem spoza czasu. A jednak nie w jednym „momencie” wszystko się dokonuje.

Sławomir Zatwardnicki

Stworzenie w sześć dni na „chłopski rozum”

Znajomy zapytał mnie, jak interpretuję pierwsze wersety Pisma Świętego. Sam wydawał się skłaniać ku temu, że należy odczytywać Księgę Rodzaju dosłownie, przyjmując, że świat rzeczywiście został stworzony w sześć dni.

Oczywiście katolikowi, którego nie obowiązuje protestanckie pryncypium sola Scriptura („tylko Pismo”, ew. „tylko przez Pismo”), wystarczy odwołać się do rozumienia, jakie podpowiada nauczanie Kościoła. Ale dla potrzeb dyskusji z chrześcijanami-niekatolikami niech mi wolno będzie w kolejnych tekstach przywołać jedynie racje zdroworozsądkowo-rozumowe, teologiczne oraz wewnątrzbiblijne. Zacznijmy od argumentacji „na chłopski rozum”, czyli na rozum stworzony na obraz Boży (por. Rdz 1,26). Przywołajmy 6 racji za tym, że nie można twierdzić, iż stworzenie nastąpiło w 6 dni. Już to powinno wystarczyć, żeby opowiedzieć się przeciw dosłownej interpretacji Księgi Rodzaju.

1.

Napisałem „dosłownej”, ale w rzeczy samej chodzi raczej o odczytywanie „literalistyczne”.

Sens dosłowny znaczy bowiem coś innego niż zwykło się to przyjmować w lekturze typowej dla niektórych środowisk (np. fundamentalistów biblijnych). Mylą oni sens dosłowny z potocznym rozumieniem słów, jakby same słowa istniały poza czasem i dlatego zawsze miały być tak samo rozumiane.

Jeśli w Biblii stoi „dzień”, chodzi ich zdaniem na pewno o dobę dwudziestoczterogodzinną. Jeśli „na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1), to znaczy że Stwórca stworzył najpierw niebo, a potem ziemię – niebo to niebo, a ziemia to ziemia, nie może być inaczej.

Nie tak jednak należy rozumieć sens dosłowny. Dla przykładu, św. Augustyn (354–430), persona ważna również dla teologii reformacyjnej, twierdził, że jest możliwe, iż Bóg stworzył wszystko jednym aktem stwórczym. Dopiero autorzy biblijni w takiej, a nie innej szacie literackiej przekazali to „wydarzenie” – jako dokonujące się w kolejnych etapach. Biskup Hippony nie wykluczał, że „pierwszy dzień stworzenia” obejmuje cały czas, a nie jedynie pierwszy dwudziestoczterogodzinny jego odcinek. W obu wypadkach była to dla niego interpretacja dosłowna (swoje dzieło zatytułował nawet O dosłownym znaczeniu Księgi Rodzaju), cokolwiek my, współcześni, chcielibyśmy o takiej lekturze sądzić.

Należy zatem, zanim zacznie się interpretować teksty natchnione, dobrze zinterpretować sam termin ‘sens dosłowny’, zwany inaczej ‘sensem wyrazowym’. Chodzi tutaj o sens, jaki wynika ze znaczenia poszczególnych słów oraz ich układu filologicznego i logicznego. Jako taki musi być dopiero odkryty w egzegezie biblijnej, nie jest podany „na tacy”.

Egzegeza uwzględnić musi zatem cały mentalny świat i ówczesne sposoby wyrażania się, w jakich poruszał się autor natchniony, a które różnić się muszą od naszych. Bez tego nie jest możliwe odkrycie przesłania, które pozostawił on – a przez niego dający natchnienie Duch – potomnym.

Często będzie tak, że sens dosłowny okaże się inny od tego „narzucającego się” w pierwszej chwili odczytania. Tak zresztą jest już w tym rozpatrywanym przez nas przypadku początkowych wersetów biblijnych.

2.

Żeby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać zwłaszcza drugi rozdział Biblii. Bez większego trudu znaleźć tam można wyrażenia, których nie wolno przyjmować literalistycznie. Bóg, ukończywszy dzieło, „nad którym pracował”, „odpoczął dnia siódmego po całym swym trudzie” (Rdz 2,2). Bóg, na podobieństwo człowieka, pracuje i to do tego stopnia się męczy, że musi jeszcze odpocząć (i to, dodajmy, przed upadkiem, od którego, według pisarza natchnionego, datuje się męcząca praca „w pocie czoła” – Rdz 3,19). Pan Bóg lepi człowieka z prochu ziemi (Rdz 2,7) i sam – własnymi rękami? – sadzi ogród w Eden (Rdz 2,8). Z kolei w rozdziale pierwszym Bóg nie dość, że używał głosu, to jeszcze ktoś ten głos musiał odbierać – kto? Nie człowiek na obraz Boży, lecz Bóg jawi się tutaj jako stworzony na obraz człowieka.

Takie są niestety prawidła różnicy między Stwórcą i stworzeniem, że to ostatnie może o Nim mówić jedynie swoim ograniczonym, „stworzonym” językiem.

Jeśli w ogóle waży się mówić o tajemnicach wiary, może to czynić z utrzymywanym przez cały czas „w tyle głowy” zastrzeżeniem, że przecież to tylko obrazowy sposób przedstawiania rzeczywistości przekraczającej ludzkie zrozumienie. Powiedziałbym zatem, że kto na sposób literalistyczny odczytuje opis stworzenia, zapominając o wyższości Stwórcy nad stworzeniem, popada w czyny wprost zabronione przez Boga (Wj 20,4), czyniąc z Niego wewnątrzświatowego bożka. Biblia jednak ukazuje Jahwe jako przekraczającego (transcendującego) świat stworzony. Dlatego cały opis stworzenia trzeba czytać mając to właśnie na uwadze.

3.

Również w przypadku słowa ‘dzień’, zamiast interpretować je literalistycznie, trzeba poszukać jego różnych – dosłownych – znaczeń. I rzeczywiście, można ‘dzień’ rozumieć przynajmniej na kilka sposobów, jak to zresztą podpowiada sam autor natchniony. Skoro „nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą” (Rdz 1,5), dzień nie może oznaczać dwudziestoczterogodzinnej doby. Choć w tym samym wersecie czytamy, że „tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy”. Dzień składa się zatem z dnia i nocy, które razem tworzą dzień – co naturalnie sugeruje jakieś różne rozumienia słowa ‘dzień’ w obu przypadkach.

Dalej: siódmy dzień wyraźnie różni się od poprzednich; nie pojawia się w tym przypadku fraza „i tak upłynął wieczór i poranek – dzień siódmy”. Wydaje się to sugerować, że dzień ten się nie skończył, lecz trwa; stworzenie jest zakończone, a Bóg odpoczywa.

Coś tutaj gra, a coś nie gra; Bóg przecież cały czas stwarza, nie wycofał się ze swojej „pracy”, z drugiej strony rzeczywiście w jakimś sensie świat został już ukończony.

Nie musimy teraz zastanawiać się nad teologicznym znaczeniem tego wszystkiego, wystarczy nam podkreślić, że to kolejny przykład, iż słowo ‘dzień’ może mieć – ma – różne znaczenia zamierzone przez autorów (Boskiego i ludzkiego) Księgi Rodzaju.

Znamienne jest również, że dzień pierwszy pojawia się już po wersecie pierwszym, w którym jest napisane, iż „na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Wyraźnie ten „początek” odróżnia się od pierwszego dnia, jakby ten nie był początkiem. Nie sposób zatem, jak czynią to niektórzy, wyprowadzać jakichkolwiek wniosków na temat wieku ziemi z tego opisu. Nawet gdyby przyjąć, że sześć „dni” = sześć dni, co w świetle prezentowanych tutaj argumentów wydaje się niewłaściwe, i tak nie znalibyśmy „momentu początkowego”, od którego należałoby liczyć te dni. Jeszcze mocniej wybrzmiewa to w końcówce opisu stworzenia: „Oto są dzieje początków po stworzeniu nieba i ziemi” (Rdz 2,4). Wobec tego należałoby zachować wstrzemięźliwość przed tworzeniem „kroniki stworzenia”.

4.

Zwraca uwagę wszystkich, nie wyłączając zwolenników literalistycznej lektury, że światłość i ciemność powstały wcześniej niż słońce i księżyc – odpowiednio w pierwszym i czwartym dniu. Jest to zrozumiałe, gdy tekst czyta się według klucza teologicznego, który tutaj jest najważniejszy, i który, o zgrozo, może umykać tym, którzy koncentrują się na zadawaniu tekstowi pytań, na które on nie odpowiada.

Gdyby chcieć czytać tekst na sposób „kronikarski”, trzeba by dokonywać karkołomnych wygibasów intelektualnych, żeby „dowodzić” sensu takiej, a nie innej kolejności oraz niesprzeczności z opisem drugim (Rdz 2) czy innymi miejscami Biblii. Nie sądzę, żeby tego rodzaju „gimnastyki” i „szpagatów” wymagał Bóg od rozumu ludzkiego. Sama w sobie Biblia do takich czynności nie zachęca.

Ten Bóg, który rzekł: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1,26), oczekuje poważnego traktowania również stworzonego przez siebie rozumu. „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1,31).

5.

Warto zadać sobie pytanie o stworzenie czasu. W którym „momencie” ono się dokonało? Czy dopiero po szóstym dniu, gdy Bóg odpoczął po pracy, stworzenie czasu można uznać za skończone, razem z całym światem? W takim przypadku nie można byłoby liczyć poprzedzających ten „moment” „dni”, które jako miara czasu nie mogły przecież poprzedzać samego czasu.

Może zatem czas został stworzony na samym początku? Ale akurat w tym temacie panuje „Boże milczenie” – autor natchniony nie odpowiada na pytania, które interesują bardziej nas niż jego. (Swoją drogą, już w tym jednym fakcie kryje się przestroga przed doszukiwaniem się „na siłę” odpowiedzi na kwestie poruszane dopiero przez współczesnych).

A może jednak coś nam zostawił, przynajmniej drobną podpowiedź? Jest godne uwagi, że opis stworzenia w każdym dniu zaczyna się od Boskiego „niechaj”. Wszystko powstaje na słowo Boże: „Bóg rzekł”. Wiemy, że Stwórca wypowiada swoje słowo z wieczności, w której żyje, a zatem spoza czasu. A jednak nie w jednym „momencie” wszystko się dokonuje, skoro, jak czytamy, „tak upłynął wieczór i poranek”, czyli „dzień”. Wyglądałoby na to, że czas zaistniał zatem wraz z tym, co wydarzyło się pierwszego dnia (Rdz 1,5). Z kolei jednak dopiero słońce i księżyc stanowią miarę czasu, pierwszy i niezawodny „zegar” (Rdz 1,16). Jak więc można mówić o kolejnych odcinkach czasu – o dniach – przed dniem czwartym, od którego te dni można w ogóle liczyć?

6.

Ciekawe, że również termin „ziemia” nie jest w naszym opisie jednoznaczny. Już na początku Bóg stworzył ziemię (Rdz 1,1), a potem, gdy rozdzielił wodę od powierzchni suchej, ta została nazwana ziemią, choć już wcześniej jest ziemią, tyle że będącą bezładem i pustkowiem (notabene zalanym wodą) (Rdz 1,2.10). W tekście oryginalnym, w pierwszym przypadku wyraz „ziemia” posiada rodzajnik określony (Rdz 1,1), a w drugim, gdy mowa o ziemi w znaczeniu przestrzennym (Rdz 1,10), takiego rodzajnika już nie ma. Wskazuje to na różnicę między jednym a drugim znaczeniem słowa „ziemia”. Pierwszy werset mógłby zatem dotyczyć całego procesu stwarzania, a „niebo i ziemia” oznaczać wszystko, co zaistniało jako rezultat działania stwórczego (oddanego hebr. bereszit). Czy w takim razie należy widzieć w kolejnych wersetach „rozpisanie” na kolejne akordy tego stwórczego dzieła?

Stworzenie ciał niebieskich (dzień czwarty) zostaje poprzedzone stworzeniem ziemi, o której jest mowa już od pierwszego dnia. Oznaczałoby to, że ziemia zaistniała wcześniej niż cały wszechświat. Gdzie zatem i w jaki sposób ziemia „wisiała” w tym wszechświecie, którego jeszcze nie było?

Nie w próżni, bo ta nie jest niczym, lecz ewentualnie brakiem czegoś; musiałaby istnieć w nicości, skoro świat został stworzony ex nihilo (por. 2Mch 7,28; Hbr 11,3). Innymi słowy, sam Bóg musiałby podtrzymywać tę ziemię, jak czarodziej królika wyczarowanego z kapelusza. To zaś znów sugeruje, że Bóg i świat (ziemia) znajdowaliby się na jednym „poziomie”, co, powtórzmy, przeczy przesłaniu Biblii. Teksty natchnione ukazują wyraźną i nieprzekraczalną granicę – w istocie przepaść – między Stwórcą z jednej strony i stworzonym światem z drugiej.

To samo w gruncie rzeczy można by odnieść do całego opisu stworzenia. Podobnie jak nie sposób wyobrazić sobie ziemi wyabstrahowanej z całego stworzonego uniwersum, nie ma potrzeby „upierania” się przy takiej, a nie innej kolejności, a tym bardziej wpisywania następujących po sobie sekwencji zdarzeń w kolejne dni. Które, notabene, „płyną” inaczej w różnych miejscach kuli ziemskiej (ktoś właśnie smacznie chrapie nocą, gdy ja dniem piszę ten tekst).

Raczej autorzy natchnieni ukazują „niebo i ziemię” jako całość istniejącą jedynie we wzajemnej więzi (harmonii) wszystkiego. Bazują na ówcześnie panującym rozeznaniu „budowy” świata, w którą wpisują pewne przesłanie. Jeśli wyróżniają „etapy stworzenia”, to z motywów teologicznych, a nie kronikarskich.

Całe stworzenie zmierza ku uczynieniu człowieka na obraz i podobieństwo Boże, czego jednym z wyrazów ma być panowanie nad światem stworzonym (Rdz 1,28).

Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Stworzenie w 6 dni na chłopski rozum” znajduje się na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Stworzenie w 6 dni na chłopski rozum” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

Tym, co zbawia, jest niesienie przebaczenia, nie nienawiści. Nie ma granicy dla przebaczenia, ale wszystko ma swój czas

Użhorod. Obozowisko uchodźców | Fot. F. Andolfatto

Punktem odniesienia jest zawsze Objawienie, w którym zawarta jest historia ludzkości od Kaina i Abla, czyli od pierwszego morderstwa wśród rodzeństwa. I widzę, że to właśnie ma teraz miejsce.

ks. Francesco Andolfatto

Od września 2015 roku jestem rektorem w niewielkim seminarium diecezjalnym, misyjnym i międzynarodowym w Użhorodzie. Nigdy bym nie pomyślał, że będę kiedyś tutaj, na Ukrainie i na wojnie.

Jestem Włochem, ale księdzem diecezji warszawskiej, gdzie w 2010 roku ukończyłem międzynarodowe seminarium misyjne Redemptoris Mater. Zostałem wyświęcony przez księdza kardynała Kazimierza Nycza. Od momentu święceń kapłańskich co roku wyrażałem gotowość, aby wyruszyć jako misjonarz, gdziekolwiek mnie poślą. Po pięciu latach dotarła do Warszawy prośba od biskupa tej diecezji, którym był wówczas bp Milan. Zwrócił się on do kard. Nycza z prośbą o rektora dla seminarium Redemptoris Mater w Użhorodzie. Kardynał Nycz posłał mnie. (…)

A więc: co robić? Natychmiast wyraziliśmy gotowość do pomocy. Seminarzyści to młode chłopaki, silni, zdolni do pracy. Oddali się całkowicie do dyspozycji. Pierwsze dni były bardzo chaotyczne, nie wiadomo było, co robić, gdzie, jak. Tak więc postanowiliśmy, że pojedziemy na granicę, bo co mieliśmy robić tu, zamknięci? A więc, dawaj, pojechaliśmy i na granicy pomagaliśmy przy rozdawaniu ludziom ciepłych posiłków, rozmawialiśmy. To było przepiękne, móc zamienić parę słów z uchodźcami, wesprzeć ich dobrym słowem, słowem mocnym, słowem nadziei.

Użhorod. Magazyn darów z pomocą humanitarną | Fot. F. Andolfatto

Potem do Użhorodu zaczęły docierać ciężarówki z pomocą humanitarną, a więc trzeba było rozładować, załadować, segregować, pakować, ładować – w szybkim tempie, bo wydawało się, że będą to ostatnie pociągi, które wyjadą np. do Kijowa albo do Charkowa. Okazało się jednak, że nadal można korzystać z usług kolejowych i tak jest dotąd. My też jesteśmy zawsze do usług.

W pierwszym momencie młodym mężczyznom jeszcze pozwalano opuszczać kraj. Po drugim czy trzecim dniu wojny natomiast mężczyźni od 18 do 60 roku życia nie mogli wyjechać, chyba że mieli specjalne zezwolenie. Byliśmy zatem świadkami, jak przyjeżdżała cała rodzina, ojciec musiał zostać, matka z dziećmi wyjeżdżała. Wiele z nich przekraczało granicę w wielkiej rozpaczy.  Wyjechały w zdecydowanej większości kobiety, dzieci, osoby starsze.

Były różne fazy. Z moich obserwacji wynika, że pierwsza faza zaczęła się na kilka dni przed wojną, kiedy to w Kijowie już zaczęto mówić o tym, że wybuchnie wojna. Ci pierwsi, którzy tu docierali, to byli ci lepiej sytuowani, można powiedzieć bogaci, którzy przenieśli tutaj albo też za granicę swój biznes, swoje firmy itd.

Potem, jak zaczęła się wojna, zaczął się prawdziwy exodus – wyjście. Mówię o tłumach i wielokilometrowych kolejkach samochodów i innych pojazdów… W pięcioosobowych samochodach jechało po 8 osób i więcej, aby dotrzeć jak najdalej. Dokąd? Nie wiadomo. Ale jak najdalej stąd. Powstała więc ogromna kolejka do granicy. My tu mamy raptem 4 kilometry do niej, ale były to kilometrowe kolejki samochodów, które czekały, aby przekroczyć granicę.

Po tej fazie powstała następna, kiedy to otworzono korytarze humanitarne w Kijowie, Charkowie i innych miastach, co pozwoliło uciekać wielu innym ludziom. Ale teraz nie ma już tych skupisk na granicy.

Kto postanowił uciec, już uciekł, inni przebywają tutaj, a tam, w swoich miastach, zostawili wszystko. Są to przeważnie całe rodziny. Panuje atmosfera tymczasowości, bo wszyscy mają nadzieję, że wojna się wkrótce skończy. Ludzie mają świadomość tego, że trzeba będzie kiedyś to wszystko odbudować. Wielu z tych, którzy tu zostali, nie przekroczyli granicy, mówi: „wojna zaraz się skończy, my musimy wrócić”.

A wszystko jest możliwe i wszystko zależy też od tego, jak rozwinie się wojna na wschodzie i w centralnej części Ukrainy, która jest częścią najbardziej nią dotkniętą. Jeśli spojrzymy na mapę, widać, że cały wschód aż do Kijowa ogarnięty jest konfliktem wojennym. Natomiast bombardowanie było też we Lwowie oraz w Iwano-Frankiwsku, stąd po drugiej stronie gór. Ale tu, w naszym regionie, cały czas jest spokój. Być może jesteśmy za blisko krajów UE i NATO. Niemniej alarmy są często. (…)

Czy ja, cudzoziemiec, spodziewałem się wojny, tego, że znajdę się w takiej sytuacji? Ja zawsze sobie wmawiałem, że nic się nie stanie. Chciałem wierzyć, że nie dojdzie do wojny. Chciałem w to uwierzyć. Ale gdzieś głęboko wiedziałem, że ona jest możliwa. Uważam, że wojna to coś absurdalnego. Nie stoję po żadnej ze stron politycznych, żaden Zachód, żaden Wschód, ale widzę w tym wszystkim brak racji, rozumu i dialogu. Narody rosyjski i ukraiński, które mają wspólną historię, które zawsze były mocno połączone, są jak dwaj bracia, którzy od zawsze byli razem. I patrząc na tę sytuację można zrozumieć, że kiedy z bratem przestaje się rozmawiać i dba się tylko o własne interesy, wtedy wybucha wojna.

Wydaje mi się, że to samo, co obecnie dzieje się na poziomie państw, na płaszczyźnie makropolitycznej, dzieje się w naszych rodzinach. Ile rodzin ze sobą już nie rozmawia, toczą ze sobą wojnę o własne interesy… tak, że nie gorszmy się tym, co się dzieje.

Sama tożsamość ukraińska nie może być oderwana od tego, czym jest tożsamość chrztu Kijowa, chrztu księcia Wołodymyra, który był też chrztem Rosji. Także te transparenty, które są tu, na naszych ulicach, w których woła się o cud – takie same można znaleźć też po stronie Rosji. Chodzi o to, co się wyraża na tych transparentach… w sensie, żebyśmy uważali na to, aby nie traktować Boga jako towaru w załatwianiu swoich własnych interesów. Może to właśnie pomoże nam zrozumieć, jakie jest z tego wyjście: prawdziwe nawrócenie, powrót do korzeni.

Jesteśmy blisko ludzi, jesteśmy w kontakcie ze wszystkimi. Oczywiście dajemy zawsze słowo nadziei, że wszystko w życiu, nawet zło, które czynimy, które widzimy, niesie za sobą dobro. Z tego, co niszczymy, potem buduje się ponownie. Co zgubiliśmy, odnajdujemy. Jestem zatem przekonany, też na podstawie doświadczeń mojego własnego życia, że nawet wielkie tragedie prowadzą do wielkich rekonstrukcji, do pojednania.

Ja skończyłem najpierw inżynierię informatyczną. Szybko schowałem dyplom i poszedłem do seminarium. Tej decyzji nie żałowałem nigdy. Nawet wobec dzisiejszej sytuacji, czasu i przestrzeni, w których żyję. Nie chcę udawać eksperta, bo się nie znam, ale moim zdaniem wojna jest stale obecna jako pewien czynnik ludzki. Dla mnie jako kapłana punktem odniesienia jest zawsze Objawienie, w którym zawarta jest historia ludzkości od Kaina i Abla, czyli od pierwszego morderstwa wśród rodzeństwa. I widzę, że to właśnie ma teraz miejsce. Wobec konfliktu jesteś gotów zabić brata. Ale nawet w tej sytuacji Bóg błogosławi Kaina, prowadzi dalej historię ludzkości z jej ranami. I tego właśnie doświadczam.

Ja to wszystko widzę naprawdę jako Słowo Boga i zadaję sobie pytanie: dlaczego chcę powrócić do życia, jakie miałem przedtem? Żeby mieć spokój? Bo teraz ciągle jestem zajęty, nie mam nawet 5 minut wolnego dla siebie… Dlaczego? Aby prowadzić moje dawne życie, moje dawne sprawy? Czy też Bóg wzywa mnie do zmiany?

To, co tutaj widzę, to nienawiść, która rośnie. Jest podział, który po ludzku rzecz biorąc, będzie bardzo trudno pokonać. Podział między narodem ukraińskim i rosyjskim. Często zadawałem sobie pytanie, zwłaszcza na początku wojny, po co to wszystko, całe to zło? Potem widziałem, jak szybko rodzi się nienawiść wśród ludzi, podczas gdy to, co nas zbawia, to niesienie przebaczenia, nie nienawiści. To nas uwalnia. I myślę, że nie ma granicy dla przebaczenia, ale każda rzecz ma swój czas. Przebaczenie potrzebuje czasu, ale może też być natychmiastowe, naprawdę, jeśli Bóg udzieli łaski. Przebaczenie między tymi narodami będzie zależało w ogromnej mierze od tego, jak potoczy się dalej ta wojna.

Ja nie zajmuję się wojną. Kiedy władza prosi o broń, nie chcę nawet o tym mówić. Ja robię swoje. A to oznacza: nieść pomoc tu i w innych miejscach. Dostarczać ludziom jedzenie, ubranie, wszystko to, czego potrzebują. I być nadal księdzem, bo nie mogę zapomnieć o tym, kim jestem.

Dlaczego zostałem księdzem? Aby teraz zostać partyzantem i brać udział w konflikcie, czy też po to, aby być człowiekiem Bożym, który jest tu dla wszystkich? A jeśli jutro przyjdzie Rosjanin się wyspowiadać, co mu powiem? A jeśli przyjdzie jakiś przestępca, aby żałować za grzechy, co mu powiem? Tym właśnie jest Kościół katolicki: dla wszystkich. W nim jest miejsce dla wszystkich. (…)

Zachód poświęca tej wojnie wiele uwagi. Być może, gdyby toczyła się w Afryce czy w innym miejscu, nie wzbudziłaby takiego echa. Dlaczego? Dlatego, że jest to wojna u bram Europy. Wojna dotykająca cywilizacji europejskiej – Ukraina i Rosja. Już na początku uświadomiłem sobie, że jako obywatel Zachodu nie jestem w stanie myśleć o wojnie. Przyzwyczailiśmy się do sankcji, do rozmów, to tego, że są spory, ale prędzej czy później zostaną rozwiązane i zapobiegniemy konfliktowi zbrojnemu. I przestaliśmy myśleć o wojnie. Ukraińcy, którzy są przecież narodem zachodnim, doświadczają teraz tego, że prawdopodobnie nikt tak naprawdę nie chce im pomóc, że innym jest wygodnie, że oni tutaj walczą w obronie cudzych interesów. Skąd zatem taki strach? Ano stąd, że ta wojna może dojść też do nas, a my już nie wiemy, czym ona jest.

Gdy wybucha wojna, wszystko się zmienia. Gdzie zatankujesz samochód? Nie zarabiasz, nie możesz nic kupować, bo już nic nie ma, nie możesz przekroczyć granicy, bo jest wszędzie zamknięte, nie wsiądziesz do samolotu… a nie wymieniam wszystkiego! Ograniczenia w tym, w tamtym… Wszystko jest ograniczone.

Nie wiesz, czy bomba spadnie tej nocy, czy jutro, żyjesz w totalnej niepewności, a ta niepewność cię niszczy. I takiego stanu my na Zachodzie nie potrafimy już sobie wyobrazić, utraciliśmy zmysł niepewności w świecie, w którym, wydawałoby się, mamy wszystko pod kontrolą, w smartfonie, w którym odpalasz film, jaki chcesz, kiedy chcesz. Masz wrażenie, że ty jesteś panem i nagle zapominasz, że życie to przejście, że przechodzi…

ks. Francesco z seminarzystami | Fot. srmuzhorod.org

Artykuł powstał na podstawie wywiadu, którego 16 kwietnia br. udzielił włoskiej telewizji TVA Vicenza ks. dr Francesco Andolfatto. Ks. Francesco jest absolwentem misyjnego diecezjalnego seminarium Redemptoris Mater w Warszawie. Otrzymał święcenia kapłańskie w 2010 r. z rąk abp. kard. Kazimierza Nycza. W latach 2010–2015 był wikariuszem w parafii Zwiastowania Pańskiego w Warszawie. Od września 2015 r. pełni funkcję rektora Eparchialnego Seminarium Misyjnego Redemptoris Mater w Użhorodzie w Ukrainie-Zakarpaciu, przygotowującego do kapłaństwa w rycie rzymskokatolickim i greckokatolickim. Jest birytualistą, znawcą tradycji i liturgii bizantyńskiej oraz wykładowcą przy Akademii Teologicznej im. bł. Teodora Romży w Użhorodzie. Jego praca doktorska była poświęcona metodzie katechetycznej Jana Pawła I.

Cały artykuł ks. Francesca Andolfatta pt. „Wesprzeć słowem nadziei” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Francesca Andolfatta pt. „Wesprzeć słowem nadziei” na s. 1 majowego „Kuriera WNET” nr 95/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego