Czy Polacy współpracowali z nazistami?

Skan z: II Wojna Światowa: Wojna obronna Polski 1939 r.; Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1979

„The Irish Times” opublikował artykuł, który sugeruje, iż polskie służby mundurowe brały udział w tzw. polowaniu na Żydów w trakcie II Wojny Światowej.

The Irish Times publikuje artykuł, w którym pojawiają się sugestie, jakoby polskie służby mundurowe brały udział w tzw. polowaniu na Żydów podczas II Wojny Światowej.

Polska Ambasada RP w Dublinie zabrała głos w tej sprawie.

W Irlandii powszechną wiedzą jest to, że II Wojna Światowa rozpoczęła się napaścią nazistowskich Niemiec na Polskę, ale o tym, że 17 września 1939 r. zaatakowała nas sowiecka Rosja już raczej wiedzą nieliczni. Musimy często przypominać naszym irlandzkim partnerom, że Polska była okupowana, że polskie rodziny żyły w ciągłym strachu i obawie o własne życie, że nasze miasta były niszczone, a nasze dobra kulturowe zagrabione, że nie było „polskich” obozów koncentracyjnych. Jeszcze pod koniec zeszłego roku nasza placówka musiała ostro protestować, kiedy taka narracja została podana w głównym wydaniu wiadomości w irlandzkiej telewizji publicznej. Często też w irlandzkich publikacjach dot. Holocaustu pomijana jest nazwa „Niemcy”. Używa się wyłącznie sformułowania „Naziści” lub wadliwych sformułowań „Naziści w Polsce”, całkowicie pomijając fakt, że Polska była w tym czasie okupowana przez Niemców. Osoby nie znające historii mogą wówczas odnieść wrażenie, że Naziści to Polacy, skoro słowo Niemcy nie pojawią się wcale.

Pytamy przedstawicieli Ambasady RP w Dublinie, co sądzą na ten temat.

Zadaniem placówek dyplomatycznych jest reagowanie zawsze kiedy pojawiają się niesprawiedliwe, a nawet obraźliwe informacje dot. Polski i naszych obywateli. Musimy walczyć z dezinformacją. Dla nas ważne jest też, żeby nasza liczna diaspora nie była narażona na nieprzyjemności związane z podobnymi nieprawdziwymi publikacjami. Cieszy nas też bardzo, gdy widzimy reakcje zarówno Polonii jak i Irlandczyków na tego typu oskarżenia.

Czy Irlandczycy mają świadomość istnienia setek publikacji na temat stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej, prezentujących bardzo różne punkty spojrzenia na tę sprawę?

Z pewnością osoby intersujące się historią i polityką mają tę świadomość. Tym innym możemy to tylko uświadomić. Najważniejsze jest jednak to, że w Polsce nie idzie się do więzienia za głoszenie swoich poglądów.

 

– Kim byli „polscy policjanci”, o których wspomina w swoim liście Oliver Sears.

W swoim liście Oliver Sears mówi o Granatowej Policji, która miała rzekomo wydać i aresztować jego dziadka Pawła Rozenfelda. Wg naszych informacji, nie mogli uczestniczyć w tym akcie, gdyż w tym czasie polscy policjanci zostali deportowani z Łodzi do Generalnego Gubernatorstwa, a Łódź została wcielona do Trzeciej Rzeszy, gdzie jurysdykcję mieli niemieccy policjanci i Volksdeutsche. Oprócz tego na mocy odezwy niemieckich władz okupacyjnych z 30 października 1939 r. pod groźbą najsurowszych kar m.in. zesłania do obozu koncentracyjnego, kary śmierci, a także represji względem rodziny, przedwojenni polscy policjanci byli zobowiązani do zgłaszania się w niemieckich urzędach, w celu podjęcia służby w powołanej 17 grudnia 1939 r. Polnische Polizei im Generalgouvernement. Dziadek Olivera Searsa został aresztowany przez Gestapo 11 listopada 1939 r., czyli ponad miesiąc przed powołaniem Polnische Polizei im Generalgouvernement.

– Czy The Irish Times odpowiedział na oficjalny list Ambasady RP w Dublinie do redaktora naczelnego tej gazety?

Ambasada RP w Dublinie poprosiła o publikację odpowiedzi na łamach listów do redakcji w The Irish Times, liczymy, że zostanie opublikowana w najbliższym czasie.

23. lipca na łamach tygodnika The Irish Times ukazał się list Olivera Searsa, zatytuowany “Polska musi pogodzić się ze swoją przeszłością”. Artykuł sugeruje, że Paweł Rozenfeld, który był dziadkiem autora tekstu, został w 1939 roku aresztowany przez Gestapo oraz “polskich policjantów”. Według Searsa rząd w Warszawie uchwalił niedawno prawa chroniące rząd przed niezależnymi badaniami nad działalnością Polskich obywateli podczas drugiej wojny światowej.

Dlaczego zachowanie wiodących krajów UE wobec wojny na Ukrainie jest tak pokrętne? / Jan Martini, „Kurier WNET” 97/2022

Znaczek sowieckiej poczty z okresu pieriestrojki | Fot. domena publiczna

Przykładem wyborów, „w których zawsze wygrywa KGB”, są wybory we Francji, gdzie najważniejsze siły polityczne – od nacjonalistów przez liberałów po marksistowską lewicę – okazują się prorosyjskie.

Jan Martini

Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki

Nieco zapomniane już pojęcie pierestrojki kojarzy się nam z zapoczątkowanymi w 1986 roku przez ostatniego sekretarza generalnego KPZR, Michaiła Gorbaczowa, przemianami, które doprowadziły do „upadku komunizmu” i rozpadu ZSRR. Celem tych przemian miało być odrzucenie niewydolnego systemu ekonomicznego i przejście na gospodarkę rynkową, a w sferze ideologii odejście od gorsetu bzdurnej filozofii marksistowskiej i wprowadzenie pozorów demokracji.

Dziś wiemy, że jednym z celów pierestrojki było też przekonanie świata zachodniego, że komunizm nie stanowi już zagrożenia, a Rosję można z radością powitać w gronie państw cywilizowanych. Rzeczywiście, aby pomóc „młodej demokracji”, natychmiast podjęto współpracę gospodarczą i zredukowano znacznie wydatki na zbrojenia. Ponieważ „wygraliśmy zimną wojnę”, utrzymywanie kosztownej armii wydawało się zbędne.

Niemcy do 2015 ograniczyły siły lądowe z 240 tys. do 63 tys., liczbę okrętów z 31 do 21, liczbę eskadr samolotów wielozadaniowych z 16 do 8, liczbę dywizji pancernych i 5000 czołgów w roku 1991 do 320 czołgów dzisiaj. Francuzi zredukowali armię z 220 tys. do 115 tys., marynarkę wojenną z 42 okrętów nawodnych i 14 podwodnych do 23 nawodnych i 10 podwodnych, eskadry samolotów wielozadaniowych z 12 do 9. Co ciekawe – te działania kontynuowane były także w czasach, gdy wiadomo już było o ogromnych rosyjskich zbrojeniach i powołaniu 70 nowych uczelni wojskowych przez Putina. Dlatego możemy przypuszczać, że decyzje o tych redukcjach suflowane były przez polityków „sponsorowanych” czyli „przyjaznych” Rosji. Głos ekspertów (niezbyt licznych) zakłócających miłą atmosferę, którzy trafnie odczytali istotę sowieckiej pierestrojki, był ignorowany.

Jeffrey Richard Nyquist – pracownik amerykańskiej Agencji Wywiadu Wojskowego, ekspert od Związku Sowieckiego i Rosji – tak pisał w latach 90. ub. wieku: „Reagan utrzymał w mocy traktat ABM, zaufał Gorbaczowowi i poszedł tą samą drogą, co jego poprzednicy, drogą ustępstw i negocjacji. Komuniści wykiwali Ronalda Reagana, tak jak wykiwali Cartera, Forda, Nixona. Nikt nie powinien wierzyć w coś, czego w żaden sposób nie można zweryfikować.

Nigdy nie powinno się ufać totalitarnej oligarchii zamieszanej w oszustwo i w potajemne magazynowanie broni masowego rażenia, nawet jeśli przekonują do tego tysiące rozbrojeniowych inspektorów. Ofiarą podstępu padł nie tylko Reagan, ale także »konserwatyści« wiodących krajów Zachodu. Oszukani zostali eksperci i politycy – od Helmuta Kohla w Niemczech po Margaret Thatcher i Johna Majora w Wielkiej Brytanii.

Niemal wszyscy uznali zmiany w komunistycznym imperium za prawdziwe i pozytywne. Amerykańska broń atomowa została wycofana z kontynentu europejskiego. Triumf Zachodu nad Związkiem Sowieckim otworzył drogę dla optymizmu i politycznej choroby opartej na rzekomym zwycięstwie”.

O oszustwie pierestrojki pisał płk Anatolij Golicyn – zbieg z KGB (który po prostu znał plany Sowietów) i brytyjski sowietolog Christopher Story. Ale najpełniejszy opis przemian, który uznaliśmy za „upadek komunizmu”, przedstawił dr Jerzy Targalski – znawca Rosji i poliglota (analizował dokumenty w 10 językach) – w swoim fundamentalnym dziele pt. Służby specjalne i pierestrojka. Wielotomowa praca, będąca wynikiem kilkuletniej kwerendy po archiwach wszystkich krajów „demokracji ludowej” i republik wchodzących w skład ZSRR, ujawniła rolę komunistycznych służb specjalnych w demontażu komunizmu i budowaniu „demokracji”.

Ciekawe jest porównanie harmonogramu zdarzeń w różnych krajach bloku sowieckiego. Zawsze podstawowym „kamieniem milowym” przemian była prywatyzacja banków, inne wydarzenia (powstanie „inicjatyw obywatelskich”, partii politycznych, „wolnej prasy”, zniesienie cenzury, powołanie fasadowych instytucji demokratycznych itp.) przebiegały niemal równocześnie w całym bloku. Nad harmonijnym przebiegiem przemian czuwał krążący po wszystkich krajach tow. Aleksandr Jakowlew. Działacze krajów pozostających w tyle byli ponaglani. Przywódcy przeciwni przemianom – starający się, aby „było tak, jak było” – źle skończyli.

Do „budowy demokracji” wszędzie wyznaczono najbardziej sprawdzonych towarzyszy, a wśród nich najwyższym zaufaniem sowieckiego kierownictwa cieszyli się członkowie rodzinnych dynastii będących trzecim pokoleniem rosyjskich kolaborantów (polityk PO Cimoszewicz junior ma szanse). Takim był np. „ojciec rumuńskiej demokracji” Iliescu, który „zneutralizował” poprzedniego „kondukatora”. Tylko na najtrudniejszym terenie – w Polsce – został zainscenizowany „okrągły stół”, ale wszędzie najistotniejszym elementem było uwłaszczenie nomenklatury (wytworzenie „kapitalistów”) przy zachowaniu „sprawstwa kierowniczego” moskiewskiej centrali nad pozornie suwerennym krajem.

Powstały ustrój łudząco przypominał demokrację parlamentarną, ale miał jedną zasadniczą różnicę, którą opisał Christopher Story – obojętnie, która partia wygrywa wybory, zawsze wygrywa KGB, gdyż wszyscy kandydaci są nominatami komunistycznych służb.

Modelowym przykładem tego zjawiska były pierwsze wolne wybory w Polsce w roku 1991, kiedy do Sejmu wprowadzono 64 agentów komunistycznych służb. Gdyby umieszczono ich na wspólnej liście, ta partia wygrałaby wybory i powołała rząd (zwycięska wówczas Unia Demokratyczna uzyskała 62 mandaty), ale zasoby agenturalne gen. Kiszczaka zostały równomiernie rozprowadzone po całym spektrum sceny politycznej. Jedyną partią w Sejmie wolną od agentury było Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego, wściekle atakowane przez „wolne” media. W lutym 1990 roku gen. Kiszczak zachęcał swój personel, by zakładać różne organizacje, „a nawet partie polityczne (…) głęboko infiltrować istniejące. Gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki”.

Dziś przykładem wyborów, „w których zawsze wygrywa KGB”, są wybory we Francji, gdzie wszystkie najważniejsze siły polityczne – od nacjonalistów przez liberalne centrum aż po marksistowską lewicę (a także nobliwy konserwatysta, ulubieniec katolików Fr. Fillon) – okazują się prorosyjskie. Świadczy to o stopniu penetracji życia politycznego krajów Zachodu przez sowieckie służby. Ta ponura konstatacja tłumaczy też pokrętne stanowisko wiodących krajów UE wobec wojny na Ukrainie.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki” znajduje się na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Dzisiejszy triumf wczorajszej pierestrojki” na s. 17 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

80. rocznica rozpoczęcia przez Niemców akcji deportacyjnej z getta warszawskiego

Getto warszawskie / Fot. Archiwum IPN

22 lipca 1942 r. ruszyły masowe wywózki ludności żydowskiej z getta warszawskiego do obozu zagłady Treblinka. W ciągu kilku tygodni Niemcy wymordowali ponad ćwierć miliona ludzi.

Spośród gett utworzonych na ziemiach okupowanych przez Rzeszę Niemiecką to w Warszawie było największe. W szczytowym momencie stłoczono w nim ok. 450 tys. osób – prócz Żydów warszawskich, także przesiedlonych z innych miejscowości. Głód, choroby, zła sytuacja sanitarna i wyczerpująca praca niewolnicza zbierały śmiertelne żniwo.

Po napaści na Związek Sowiecki władze Rzeszy zdecydowały się na „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”, czyli wymordowanie wszystkich europejskich Żydów. W roku 1942 rozpoczęła się ich masowa eksterminacja przy użyciu metod przemysłowych. W Generalnym Gubernatorstwie – wykrojonym z części okupowanych ziem polskich – powstały obozy zagłady Bełżec, Sobibór i Treblinka. Ten ostatni stał się miejscem kaźni, m.in. tysięcy Żydów z getta warszawskiego.

Niemcy do końca trzymali w tajemnicy swoje zbrodnicze plany i zaprzeczali szerzącym się pogłoskom o akcji deportacyjnej. 22 lipca 1942 r. ogłosili jednak, że wszyscy warszawscy Żydzi – z wyjątkiem ściśle określonych grup – „będą przesiedleni na Wschód”. Pierwszy transport ruszył jeszcze tego samego dnia.

Abraham Lewin z konspiracyjnej grupy Oneg Szabat zanotował: „Wiadomość o mającym nastąpić wysiedleniu obiega miasto lotem błyskawicy. Żydowska część Warszawy nagle zamarła. Sklepy są zamknięte, Żydzi są zatroskani i śmiertelnie przerażeni. Z żydowskich ulic wieje strachem. Panuje niewysłowiony smutek”. Dwa dni później uzupełniał: „Wielka łapanka uliczna. Wloką starców, staruszki, chłopców i dziewczęta”.

Adam Czerniaków, prezes warszawskiej Rady Żydowskiej, nie łudził się, że wywożeni ludzie trafią do pracy – jak kłamliwie zapewniali Niemcy. „Żądają ode mnie, bym własnymi rękami zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć” – napisał w krótkim pożegnalnym liście do żony. 23 lipca popełnił samobójstwo.

Cała „Wielka Akcja” trwała do 21 września. W tym czasie niemal każdego dnia do komór gazowych Treblinki wywożono po kilka tysięcy Żydów z Warszawy. Niemców wspierali ukraińscy, łotewscy i litewscy pomocnicy, a także żydowscy policjanci – łudzeni obietnicą przeżycia. Mieszkańcy poszczególnych ulic byli wypędzani z domów i poddawani selekcji. Ogromną większość pędzono następnie na Umschlagplatz przy ul. Stawki, gdzie podstawiano wagony. Świadkowie zapamiętali dantejskie sceny, w tym bicie i rozstrzeliwanie na miejscu. Podróż pociągiem trwała nawet do kilku dni i odbywała się w katastrofalnych warunkach. Wielu ludzi umierało już podczas transportu.

Zagłada „żydowskiej dzielnicy mieszkaniowej” dopełniła się wiosną następnego roku. Niemcy zlikwidowali wówczas getto i stłumili podjęte w nim powstanie. Zginęło wtedy dalszych kilkadziesiąt tysięcy Żydów – zabitych w walce, zmarłych w pożarach, zamordowanych na miejscu bądź wysłanych do obozów zagłady.

***

Dzieje Żydów w Polsce w XX w., w tym zagłada ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej, od lat stanowią przedmiot badań Instytutu Pamięci Narodowej. Efektem są liczne publikacje.

Polecamy Państwu m.in. biografię Adam Czerniaków 1880–1942. Prezes getta warszawskiego (Warszawa 2009) dr. Marcina Urynowicza:

Wiele materiałów o getcie warszawskim i akcji „Reinhardt” jest dostępnych w portalu IPN przystanekhistoria.pl, na innych stronach internetowych IPN oraz kanale IPNtv:

Historia on-line: Archiwalne nagranie z getta warszawskiego

„Żydowskie getto w Warszawie okupowanej przez Niemców. Przyczynek do współczesnych nieporozumień na temat historii relacji polsko-żydowskich” – wykład w ramach cyklu „Warszawskie wędrówki z historią” – Warszawa, 15 marca 2022

dr Marcin Urynowicz, Gross Aktion. Zagłada warszawskiego getta

Warszawa w kontekście Einsatz Reinhard. Przypominamy artykuł dr. Marcina Urynowicza z nr 6/2017 „Biuletynu IPN”

Powstanie w getcie warszawskim na portalu Przystanek Historia

Tragedia Żydów z getta warszawskiego. Fotografie z Archiwum IPN

https://www.youtube.com/watch?v=q93ilHU3MJQ

Zagładzie Żydów w Generalnym Gubernatorstwie – w tym w Treblince – jest poświęcona wystawa „Aktion »Reinhardt« 1942–1943”, dostępna w pliku PDF:

https://edukacja.ipn.gov.pl/edu/wystawy/wystawy-elementarne/161287,Aktion-quotReinhardtquot-19421943.html

Więcej o niemieckich obozach koncentracyjnych i zagłady można przeczytać na portalu https://truthaboutcamps.eu/.

Źródło: materiał prasowy IPN

70. rocznica procesu komandorów – oficerów Marynarki Wojennej, skazanych na śmierć przez komunistów

ORP Ślązak / Fot. Leszek Chemperek/CO MON

Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie 21 lipca 1952 r. wydał wyroki śmierci w „spisku komandorów”. W pokazowym procesie skazano na śmierć pięciu z siedmiu oficerów, a dwóch na dożywocie.

Komandor porucznik Zbigniew Przybyszewski/ Muzeum Obrony Wybrzeża stowarzyszenia „Przyjaciele helu”/własność publiczna

Na podstawie sfałszowanych dowodów na najwyższy wymiar kary skazano: kmdr. Stanisława Mieszkowskiego, kmdr. Jerzego Staniewicza, kmdr. por. Zbigniewa Przybyszewskiego, kmdr. Mariana Wojcieszka i kmdr. por. Roberta Kasperskiego. Dwóch pozostałych oskarżonych – kmdr por. Wacław Krzywiec i kmdr por. pil. Kazimierz Kraszewski – skazano na karę dożywotniego więzienia. W listopadzie Bierut zamienił Wojcieszkowi i Kasperskiemu karę śmierci na dożywocie. W grudniu w więzieniu mokotowskim zamordowano strzałem w tył głowy trzech oficerów Marynarki Wojennej – kmdr. Staniewicza (12 grudnia 1952 r.), kmdr. Mieszkowskiego (16 grudnia 1952 r.) i kmdr. por. Przybyszewskiego (16 grudnia 1952 r.).

Po zakończeniu II wojny światowej usuwanie „sanacyjnych” oficerów z szeregów armii było integralnie związane z rozgrywkami politycznymi w PPR/PZPR, a te z kolei stanowiły efekt wypełniania poleceń Kremla.

Pierwszym dużym procesem politycznym w siłach zbrojnych był proces „TUN”, nazwany tak od pierwszych liter nazwisk oskarżonych – gen. Stanisława Tatara, płk. Mariana Utnika i płk. Stanisława Nowickiego. Powrócili po wojnie z Zachodu, wstępując do nowej armii i przekazując władzom komunistycznym środki zgromadzone w tzw. funduszu Drawa, tj. aktywa Oddziału VI (Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Tych trzech oficerów odznaczono, ale zarazem rozpoczęto ich inwigilację. Z czasem okazało się, że będą oni przydatni w procesie „oczyszczania” polskiej armii z elementów „obcych klasowo”. Komuniści opracowali koncepcję „konia trojańskiego”, która opierała się na założeniu, że przedwojenni oficerowie tylko pozornie zaakceptowali powojenne zmiany polityczne. W razie wybuchu wojny między blokiem państw komunistycznych a państwami Zachodu mieli oni jakoby – bo brak jakichkolwiek dowodów na potwierdzenie tej tezy – przeciągnąć polskich żołnierzy na stronę „imperialistów”.

Tatara, Utnika i Nowickiego aresztowano w listopadzie 1949 r. Wraz z nimi aresztowano także innych wyższych oficerów, m.in. mjr. Władysława Romana oraz kmdr. ppor. Szczepana Wacka. Śledztwo połączone z torturami poskutkowało lawiną oskarżeń wobec kolejnych osób. W rzekomym spisku miało brać udział 200–300 oficerów, w tym komandorów Marynarki Wojennej..

Brak winy nie przeszkadzał komunistom w osądzeniu komandorów. Akt oskarżenia zatwierdzono w początkach lipca 1952 r. Wszystkich siedmiu oskarżono w oparciu o te same artykuły i paragrafy. Zarzucano im m.in. próbę „usunięcia przemocą organów władzy” i szpiegostwo. Oskarżał obywatel sowiecki kmdr/płk Leonard Azarkiewicz. Rozprawa toczyła się w trybie niejawnym przed Najwyższym Sądem Wojskowym w dniach 15–19 lipca 1952 r. W składzie sędziowskim znaleźli się: płk Piotr Parzeniecki jako przewodniczący (obywatel sowiecki) oraz ppłk Juliusz Krupski i mjr Teofil Karczmarz jako ławnicy.

kmdr. Stanisław Mieszkowski/własność publiczna

Wyrok zapadł 21 lipca, na dzień przed ogłoszeniem stalinowskiej konstytucji, na mocy której zmieniono m.in. nazwę państwa polskiego na Polską Rzeczpospolitą Ludową. Oficerów skazywano jeszcze w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, co było dla nich dodatkową torturą, gdyż służyli polskiemu państwu wiernie i z honorem. Zapadło pięć wyroków śmierci, z czego trzy ostatecznie wykonano w więzieniu mokotowskim. Dopiero w 1956 r. po śmierci Stalina i w związku z tym zapoczątkowanej odwilży zostali zrehabilitowani.

Miejsca pochówku kmdra Stanisława Mieszkowskiego, kmdra por. Zbigniewa Przybyszewskiego i kmdra Jerzego Staniewicza przez kilkadziesiąt lat pozostawały nieznane, ich symboliczne groby umieszczono na tzw. Kwaterze na Łączce, gdzie w 2012 r. rozpoczęto ekshumację zakopanych tam bezimiennych ofiar. Dzięki działalności Instytutu Pamięci Narodowej było możliwe odnalezienie i identyfikacja szczątków bohaterów. Trzech komandorów pochowano z honorami państwowymi w grudniu 2017 r. na cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni-Oksywiu. Po 65 latach od mordu przywrócono ich pamięci zbiorowej polskiego społeczeństwa.

***

Z inicjatywy IPN 14 grudnia 2017 r. otwarto wystawę „Zbrodnie komunistyczne w Marynarce Wojennej w okresie stalinowskim” na placu przy Kościele NMP Królowej Polski w Gdyni. Ekspozycja skupiała się na temacie represji komunistycznych wymierzonych w przedwojenną kadrę oficerską Marynarki Wojennej oraz w podoficerów i szeregowych, którzy do wojska trafili w na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Przedstawiała sylwetki głównych oskarżonych w stalinowskim procesie komandorów z lata 1952 r. Więcej informacji o wystawie znajduje się pod poniższym linkiem: https://cutt.ly/aLJvq8b

W Bibliotece Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni 11 grudnia 2014 r. odbyła się pierwsza prezentacja wystawy „Ludzie Morza. Stalinowski Proces Komandorów z Dowództwa Polskiej Marynarki Wojennej”. Wystawa powstała z inicjatywy IPN w Gdańsku i składa się z dziesięciu plansz. Całą wystawę można zobaczyć i pobrać z linka poniżej: https://cutt.ly/MLJxvu9

kmdr. Jerzy Staniewicz/własność publiczna

Nakładem IPN w 2017 r. ukazała się książka pt. „Sądownictwo w Marynarce Wojennej w latach 1945-1955” autorki Heleny Kowalskiej. Ukazuje strukturę, obsadę personalną oraz działanie sądownictwa Marynarki Wojennej w latach 1945-1955, począwszy od powstania Wojskowego Sądu Marynarskiego w Gdańsku jako pierwszego sądu wojskowego na Pomorzu Gdańskim i Szczecińskim, powołanego przez władze komunistyczne. Jego kontynuatorem był Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni, którego głównym celem było prowadzenie walki z „wrogiem klasowym”. Należał on do najbardziej represyjnych narzędzi terroru, czego dowodzi analiza jego orzecznictwa, w tym szczególnie wyroków śmierci, które zapadły w sprawach politycznych. W publikacji przedstawiono również wpływ organów informacji wojskowej na politykę karną sądownictwa Marynarki Wojennej. Książka uzupełnia obraz działania aparatu represji na terenie Pomorza Gdańskiego. Poniższy tytuł jest dostępny w księgarniach IPN.

Biografia pt. „Adam Dedio (1918-1947). Dobry syn” autorstwa Waldemara Kowalskiego ukazała się w 2017 r. Książka opowiada o życiu i tragicznej śmierci przedwojennego podchorążego Marynarki Wojennej, żołnierza kampanii wrześniowej 1939 r., a następnie Armii Krajowej i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Książka jest dostępna w księgarniach IPN.

W 2016 r. nakładem wyd. IPN ukazała się również książka pt. „Amor patriae nostra lex. Rzecz o komandorze Stanisławie Mieszkowskim” autorów  Dariusza Nawrota, Józefa Wiesława Dyskanta.  Książka dostępna jest w naszych księgarniach oraz na stronie internetowej.

Zachęcamy również do przeczytania artykułów naukowych i innych materiałów znajdujących się w portalu przystanekhistoria.pl:

A.P.

Źródło: materiały prasowe IPN

Ukrainki nie trzymają noży w zębach, a Polacy nie gryzą / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 97/2022

Może jest czas na list biskupów polskich do biskupów ukraińskich różnych wyznań, w którym przebaczymy i o przebaczenie poprosimy? Dysproporcje win są oczywiste, ale z Niemcami były jeszcze większe.

Zbigniew Kopczyński

Realiści i wizjonerzy

Ostatnimi laty nasila się w Rumunii powrót do dziedzictwa starożytnego Rzymu. Zaczęło się od grupy pasjonatów, później rozlało się coraz szerzej, aż większość narodu uznała, że to Rumuni są jedynymi prawowitymi Rzymianami, tymi, którzy przetrwali stulecia po upadku cesarstwa, zachowali język i kulturę. Zresztą nazwa kraju mówi sama za siebie.

Przestało być zabawnie, gdy rumuński dyktator, dla niepoznaki nazywany prezydentem, ogłosił konieczność odzyskania Rzymu, kolebki rzymskiej, czyli rumuńskiej, cywilizacji, okupowanego bezprawnie przez germańskich najeźdźców. Najeźdźców, którzy zawzięcie zwalczali kulturę i język, prześladując łacińskojęzycznych tubylców i zmuszając ich do posługiwania się germańsko-romańskimi dialektami. Armia rumuńska ruszyła tedy na Rzym, napadając na początek brutalnie Serbię, było nie było też kiedyś terytorium Cesarstwa Rzymskiego. Mimo oporu zaskoczonych Serbów, prze do przodu, zostawiając za sobą zgliszcza po zdobytych miastach i wioskach.

Zaraz, zaraz! – zawoła czytelnik – czy to Rumuni zwariowali, czy autor tych wypocin? Spieszę uspokoić: Rumuni nie zwariowali, to normalny naród, wywodzący swój rodowód raczej od starożytnych Daków, choć nie unikający podkreślania związków z Wiecznym Miastem. Nie ma też zamiaru napadać na sąsiadów. Nawet idea połączenia z Mołdawią, krajem o niekwestionowanej bliskości etnicznej, kulturowej i językowej, nie wzbudza w nich wielkiego entuzjazmu. Co do mnie, sprawa nie jest do końca pewna, choć moja żona ma wyrobione zdanie na ten temat.

Zwariował za to kraj leżący nieco na północny wschód od Rumunii. Zwariował, bo do napaści na Ukrainę posłużył Rosji księżycowy zarzut istnienia tam nazistowskiej dyktatury. Ruszyła zatem wyzwalać Ukrainę od Ukraińców, tak jak kilkakrotnie wyzwalała Polskę od Polaków. Wypowiadany wprost przez kremlowskiego samodzierżawcę cel likwidacji Ukrainy i narodu ukraińskiego oraz powoływanie się na dziedzictwo Rusi Kijowskiej, do którego jedynie Rosja ma, według niego, prawo, to przecież tak, jakby Rumunia chciała wyzwolić Rzym od Włochów i uważała się za jedyną jego spadkobierczynię.

Jednak gdy piszę o Rumunii ruszającej na Rzym, każdy widzi, że to nawet nie political fiction, a zwykłe brednie, natomiast kremlowskie banialuki tylu, wydawałoby się poważnych ludzi, bierze poważnie.

Kolejny raz okazało się, że armia „rozumiejących Rosję”, zwolenników „Realpolitik” ani nie rozumie Rosji, ani nie jest realistami. Okazało się, że krytykowani i wyśmiewani oszołomy, dyplomatołki i rusofobi nie kierują się bujającym w chmurach idealizmem ani nienawiścią do Moskali, a trzeźwą oceną Rosji, jej historii, kultury politycznej i zachowań nią rządzących.

Kolejny raz okazało się, że jedynym skutecznym argumentem w relacjach z Rosją jest argument siły, a przynajmniej gotowości do jej użycia. Inicjatywy służące do porozumienia z Rosją, usiłowania uratowania jej twarzy, a tym bardziej jednostronne ustępstwa, odczytywane są na Kremlu nie jako okazanie dobrej woli, a słabości i są zachętą do wysuwania dalszych żądań i bardziej agresywnej postawy. Tak właśnie działała, działa i, wszystko na to wskazuje – będzie działać kremlowska wierchuszka, bez względu na to, kim będzie aktualny car.

Z biegiem wojny odwołanie do Rusi Kijowskiej coraz bardziej ustępuje głoszonej od lat i popularnej w Rosji idei euroazjatyckiej. Być może niespodziewane sankcje nałożone na Rosję przez kraje Zachodu spowodowały chęć zdystansowania się od Europejczyków. A może przyczyną są pewne trudności w dotarciu do Kijowa. W każdym bądź razie jest to podkreślanie odmienności cywilizacyjnej Rosji i Europy, co akurat jest faktem.

Rosja to specyficzna euroazjatycka cywilizacja, związana bardziej z Mongołami niż z Rusinami znad Dniepru. Nieprzypadkowo o imperium wielkiego Dżyngis-chana wspomniał również niemiłościwie panujący car Władimir. A cywilizacja mongolska to łupieżcze napady, podboje i niszczenie jako metoda funkcjonowania państwa.

Azjatyccy koczownicy niczego prawie nie produkowali, podobnie dzisiejsza Rosja żyjąca z eksportu surowców. Obcy był im pomysł budowania dobrobytu pracą i myślenie o przyszłości. Mongolski rabuś palił wioski, uprowadzając uprzednio jasyr i bydło i do głowy mu nie przyszło, że, gdyby był mniej barbarzyński, mógłby ściągać z tej wioski kontrybucję przez długie lata. A najlepiej samemu gospodarzyć i zbierać tego owoce, zamiast narażać również swoje życie w wojennych awanturach.

Układy, umowy, rozejmy przestrzegane były tak długo, jak długo trwało poczucie słabości wobec przeciwnika. Gdy Mongołowie/Moskale poczuli się mocniejsi, traktaty nie były warte papieru, na którym je zapisano. Ot, choćby polsko-sowiecki pakt o nieagresji. Sowieci respektowali go tak długo, jak długo pamiętali o pogromie nad Wisłą i Niemnem. Gdy Polska powstrzymywała niemiecką nawałę, pakt wyparował. Słychać jednak wcale liczne głosy „realistów”, by nie przesadzać z wojenną retoryką i pomocą Ukrainie. Przecież Rosja po wojnie nie zniknie i jakoś trzeba będzie z nią współżyć. Zniknie czy nie zniknie, to się okaże. Historia jest nieprzewidywalna.

Bez względu na to, jak skończy się wojna, Rosja, jeśli przetrwa ją w niezmienionej formie, będzie traktować Polskę jak zawsze, czyli jak wroga. Nasze wzajemne relacje będą lepsze lub gorsze w zależności od stosunku sił między nami i mizdrzenia do kremlowskich carów nic w tej materii nie zmienią.

Nie wiem, czym skończy się wojna na Ukrainie i czy w ogóle się skończy, a nie zamieni w ogólnoświatową jatkę. Wiem jednak, że bywały w historii zwroty zupełnie niespodziewane, upadki „niezniszczalnych” imperiów. Moje pokolenie przeżyło gwałtowny i zupełnie niespodziewany przełom. Kto w roku, powiedzmy, 1986 przewidział tak szybko wolną Polskę, upadek Związku Sowieckiego, Rosję bez Ukrainy, Zakaukazia i Kazachstanu, zjednoczenie Niemiec, kraje Układu Warszawskiego, łącznie z sowieckimi republikami bałtyckimi, w NATO? A jednak.

Nieco wcześniej, gdy w I wojnie światowej starły się z sobą milionowe armie, do walki o wolną Polskę ruszyło 150 młodych ludzi, cała kompania. Osąd realistów był jasny: idioci albo samobójcy. A jednak po czterech latach powstała Rzeczpospolita, a po kolejnych dwóch pobiła wielką Rosję. Armia ukraińska ma potencjał większy od Pierwszej Kadrowej, więc różnie może być.

W czasach wielkich przełomów należy dążyć do realizacji wielkich idei, nawet gdyby nie wyglądały na realne. Zasada jest prosta: jeśli zaczynasz negocjacje z niskiego poziomu, nie dostaniesz więcej. Gdy zaczynasz wysoko, nawet jeśli ustąpisz, jesteś do przodu. Dlatego przed Wielką Wojną Dmowski jeździł po świecie i opowiadał o konieczności wskrzeszenia wolnej Polski, co brzmiało wtedy tak, jak dziś namawianie do walki o wolny Kurdystan lub Tybet. Inni ćwiczyli młodzież w posługiwaniu się bronią, choć szans w starciu z regularnymi armiami zaborców nie miała żadnych.

Polski nie było od ponad stu lat i zapowiadało się drugie albo i trzecie tyle. Dziś Polska ma szansę na znaczne wzmocnienie swojej pozycji i wybicia się na faktyczną niepodległość, o ile tę szansę wykorzysta. Można to zrealizować poprzez ścisłą współpracę, sojusz lub unię z Ukrainą, co byłoby korzystne dla obu stron.

Nasze dwa narody razem mogłyby stanowić skuteczną zaporę przed rosyjską presją militarną i niemiecką gospodarczą. O tym mówi się coraz częściej, po obu stronach, pewne kroki, a raczej gesty, wykonują politycy, o wiele dalej są zwykli obywatele.

Unia polsko-litewska, na której możemy się wzorować, bo też może być wzorem dla innych, przetrwała ponad 400 lat i była krajem wolnych obywateli różnych narodowości i religii. Żałować tylko należy, że zbyt późno podjęto starania przekształcenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Unia powstawała stopniowo, od luźnego związku opierającego się na małżeństwie władców, po skonsolidowaną republikę wolnych obywateli. Od unii w Krewie – pierwszego takiego aktu – do Unii Lubelskiej – kończącej proces jednoczenia obu narodów – minęły prawie dwa wieki.

To nie rządzący zmuszali podwładnych do większej integracji, jak dzisiaj w Unii Europejskiej, to prawo zapisywało osiągnięty stan faktyczny. Dziś status ukraińskich uchodźców w Polsce i obiecany przez prezydenta Zełenskiego status Polaków na Ukrainie, to poważny krok do takiej integracji.

Związek Polski i Litwy zrodził się ze wspólnego zagrożenia przez Zakon Krzyżacki, podobnie jak dziś Polsce i Ukrainie grozi Rosja. W roku 1413 w Horodle 47 polskich rodów szlacheckich zaadoptowało do swoich herbów 47 rodów litewskich bojarów, czyli zaadaptowało ich do swych rodzin.

My przyjęliśmy około trzech milionów Ukraińców. Większość z nich mieszka lub przez jakiś czas mieszkała u polskich rodzin. Mieszkamy razem, stanowiąc de facto jedną rodzinę. Trudno o lepszy fundament pod przyszłą unię. Polacy zobaczyli, że Ukrainki nie mają noży w zębach, a Ukrainki zobaczyły, że Polacy nie gryzą.

Tak, pamiętam, był Wołyń, morderstwa polskich żołnierzy w 1939, Lwów 1918, a wcześniej wiele innych krwawych wydarzeń. O tym nie możemy zapomnieć, my i Ukraińcy, i o tym musimy rozmawiać.

Pamięć nie może jednak być między nami barierą nie do przebycia i zamykać nam drogę do lepszej, wspólnej przyszłości. Tak jak pamięć o zbrodniach niemieckich nie przeszkodziła nam w byciu w Unii Europejskiej razem z Niemcami.

Dziś Kościół katolicki nie ma w Polsce tej pozycji, jaką miał w latach 60. ubiegłego wieku, niemniej może jest czas na list biskupów polskich do biskupów ukraińskich różnych wyznań, w którym przebaczymy i o przebaczenie poprosimy? Tak, dysproporcje win są oczywiste, ale z Niemcami były jeszcze większe. A jednak, w dużej mierze dzięki autorom owego listu (pamiętam wściekłą kampanię komunistów przeciw nim), dzisiaj razem z Niemcami tworzymy zjednoczoną Europę.

Czas wielkich wydarzeń, czas przełomów, to czas wielkich szans i zagrożeń, wielkich wizji, dążeń do ich realizacji i czas próby charakterów. Czy uda nam się wykorzystać ten czas? Nie wiem. Wiem jednak, że jeśli nie podejmiemy działań, nie osiągniemy niczego. Jeśli nie będziemy współdziałać z Ukraińcami, obojętnie w jakiej formie, i zamkniemy się w rozpatrywaniu doznanych krzywd, współczesny Dżyngis-chan zrobi nas po kolei swoimi rabami albo po prostu wyrżnie.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Realiści i wizjonerzy” znajduje się na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Realiści i wizjonerzy” na s. 20 lipcowego „Kuriera WNET” nr 97/2022

IPN podpisał porozumienie z Centrum Badań Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy

Kartografia IPN / Fot. ipn.gov.pl, Wikipedia Commons

 Prezes Instytutu Pamięci Narodowej dr Karol Nawrocki oraz Dyrektor Generalny Centrum Badań Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy dr Arunas Bubnys podpisali w poniedziałek umowę o współpracy,

Idea współpracy z partnerami z Litwy oparta jest o zgromadzone przez Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN materiały archiwalne, relacyjne oraz posiadane w Bazie Materiału Genetycznego IPN dane krewnych ofiar totalitaryzmu sowieckiego (żołnierzy AK i działaczy podziemia) zamordowanych przez NKWD w latach 1945-1946 na terenie dawnego majątku Tuskulanum w Wilnie.

Porozumienie daje możliwość współpracy między innymi w zakresie poszukiwania nieznanych miejsc pochówku ofiar totalitaryzmów, ich krewnych na terenie Polski i Litwy, identyfikacji genetycznej ofiar, wspólnych badań archeologicznych i kwerend archiwalnych.

Czesław Okińczyc: zawsze kiedy Polska i Litwa działały razem, to były mocne i silne

Pod bokiem Rzeczpospolitej w Moskwie zrodziły się aspiracje uniwersalistyczne / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 96/2022

Stanisław Kaczor Batowski, Atak husarii. Chocim | Fot. domena publiczna

Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo.

Piotr Sutowicz

Czy historia się powtarza?

Wszyscy skłonni jesteśmy stawiać sobie takie pytanie. Ludzie wiedzący cokolwiek o przeszłości albo tacy, którym się wydaje, że coś wiedzą, często odwołują się do niej, komentując współczesność, a nawet prognozując przyszłość. Dokonując jednak zbyt uproszczonych analogii, sami siebie w jakiś sposób ograniczamy w możliwości interpretacji tego, co dzieje się wokół nas.

Z drugiej jednak strony, historia może być „nauczycielką życia” narodów, a nawet całych społeczeństw, trzeba jednak na nią patrzeć szeroko, czasami odrzucając szaty aktualnych mód i politycznych poprawności. Jest ona, według nieco sztampowej definicji, nauką o człowieku w czasie i przestrzeni. Mnie uczono, że aby można było mówić o tym, że coś jest historią, musi się owo zjawisko czy proces zamknąć, zakończyć.

W sensie szerszym niezwykle trudno o czymś z całą stanowczością powiedzieć, że jest księgą całkowicie zamkniętą, nawet bowiem najdawniejsze artefakty z historii ludzkości gdzieś tam w nas żyją.

Dla potrzeb moich dzisiejszych rozważań nieco ograniczę tendencję patrzenia w aż tak szerokim kontekście i spróbuję, może w sposób nieoczywisty, dojść do kwestii powtarzalności czy też kontinuum procesów dziejowych w naszych warunkach. W tym wypadku ze względu na szczupłość miejsca wybiorę sobie rzeczy ściśle określone.

Geografia i historia

Położenie geograficzne państw jest w miarę stałe, choć oczywiście nie należy być w tym poglądzie zbyt stanowczym. Pewne rzeczy i tu mogą być szokujące. Dla przykładu, Niemcy zjednoczone przez Prusy (?) przesunięte zostały tak daleko ku wschodowi, że swój ośrodek centralny ulokowały na ziemiach jeszcze w średniowieczu nieniemieckich, czyli w okolicach jednego z państw słowiańskich – Kopanicy. Tak, mam ma myśli dzisiejszą dzielnicę Berlina.

Podobna rzecz wydarzyła się na wschodzie, gdzie imperium rosyjskie zdobyło na Szwecji obcy sobie etnicznie teren nad Bałtykiem, zamieszkały przez niejakich Ingrów, i zbudowało tam wielkim kosztem stolicę państwa, która miała być jego oknem na świat: Petersburg, Piotrogród czy Leningrad – jego nazwy się zmieniały, ale funkcja raczej nie. Ale nawet takie przesunięcia ośrodka państwa nie powinny dziwić. Wpisują się one bowiem w coś większego, czego ofiarą pada owa pożądana stałość geograficzna. Mam tu na myśli dążenia do ekspansji, ta zaś potrafi być tendencją bardzo trwałą. Mamy więc do czynienia z ciągłością, niekiedy – jeżeli za punkt obserwacyjny przyjmiemy długość jednego życia – niedostrzegalną.

Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego czy inne emanacje nacji germańskiej w średniowieczu i po nim dążyły do przesunięcia się na wschód i to się im w dużym stopniu udało. W pewnym momencie przybrało owo dążenie postać polityczną, której celem było opanowanie czy to Królestwa Polskiego, czy potem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Znaczna część dzisiejszych historyków działających w Polsce, tudzież publicystów, zarzuciłaby mi XIX-wieczny epigonizm. Trudno. Odpowiem najprościej jak potrafię: przesunięć linii na mapie, jakie można wyrysować w atlasie historycznym, oszukać się nie da.

Natomiast dyskutować można nad poszczególnymi faktami i błędami politycznymi, które możemy wpisywać w ową powtarzalność historii, chociaż musimy zdać sobie sprawę z tego, że jest to zabieg niebezpieczny, albowiem mówiąc o poszczególnych zjawiskach czasowo-przestrzennych, spełniających kryteria bycia historią właśnie, znamy ich przyczyny i konsekwencje, a więc możemy je oglądać ze wszystkich stron, czego współcześni tym faktom ludzie zrobić nie mogli, a więc ich ułomność w tej kwestii była znacznie większa niż nasza.

By takową przezwyciężyć, musimy odnieść się do algorytmu historycznego i wziąć pod uwagę, że inni, w tym posiadacze przeciwnych do nas celów, robią to samo.

A więc w sytuacji, w której Królestwo Polskie przemieniło się w początkowo luźny, a potem centralizujący się coraz bardziej konglomerat zwany Rzeczpospolitą, której przydawano przydomek Obojga Narodów, owe dążenia niemieckiego ośrodka siły do wkroczenia nad Wisłę i dalej na wschód zostały zatrzymane. Co prawda bocznej odnodze niemczyzny udało się przesunąć swe panowanie na naddunajskie doliny rządzone do 1526 roku przez Jagiellonów, a następnie, po pokonaniu sułtanów, Habsburgowie, bo to oni dowodzili tym kierunkiem marszu, wkroczyli również na Bałkany, ale nie przekroczyli politycznych granic Rzeczpospolitej. Klęska militarna, jaką ponieśli oni w czasie wojny o koronę Rzeczpospolitej po krótkotrwałym panowaniu Henryka Walezego, czego symbolem jest upokorzenie w bitwie pod Byczyną, pokazało ich bezsiłę w tych dążeniach. Czas jednak biegł.

Naród musi wiedzieć, czego chce

Pod pojęciem narodu mogą kryć się różne rzeczy, zależnie od epoki historycznej.

W moim odczuciu najbardziej właściwy dla jego określenia jest rzymski skrót: S.P.Q.R., oznaczający senat i lud Rzymu. Wyraża on jedność elit i mas, a właściwie fakt, że elity są po to, by ludowi służyć. W naszych czasach powinniśmy dopracować się formuły, w której lud wyłania senat, czyli polityczną elitę, ale w historii bywało tak rzadko.

Często elity kierowały się swymi dążeniami i nie obchodziło ich bonum commune całości, ale jako że relacje społeczne działają w obie strony, lud często nie interesował się dążeniami elity, która stawała się bezrozumnym ciemiężycielem. W tym modelu, niestety, historia jest całkowicie powtarzalna i trzeba wielkiej dyscypliny społecznej, by taki dualizm – o ile nie coś dużo bardziej wielowektorowego – przełamać.

Przechodząc do naszych narodowych realiów: w XVI i XVII wieku tego uczynić się nie udało. Elita, upojona swą wielkością, bardzo szybko dała się pochłonąć własnym celom, które, jak się okazało, ograniczały się do zyskownego handlu zbożem. Nawet wspominane z taką dumą, nie bez powodów zresztą, zdobycie i okupacja Moskwy stały się epizodem, którego nie umiano ulokować w szerszym planie. Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo, a nie tylko połajanki, jako rzekomo skrajnie wsteczny i do tego zbyt konserwatywny. W końcu to chyba jemu zawdzięczamy, że kiedy przyszedł na to czas, Polacy przystąpili do budowania nowej tożsamości. Niemniej polityka za tym żadna nie podążała, a wyrażane przez sarmatów opinie o wyjątkowości szlachty szły w parze z zanikiem instynktu państwowego w ogóle.

Tymczasem na zachodzie formowały się nowe zastępy chętne do kolonizacji wschodu, a nie mogąc tego dokonać w pojedynkę, coraz częściej spoglądały na Moskwę, która chciała przesunąć się właśnie ku zachodowi, mając – o czym się mało wspomina – aspiracje do bycia nowym Rzymem.

Na pewno więc pod bokiem Rzeczpospolitej i na skutek jej zaniedbań narodziła się w Moskwie ideologia uniwersalistyczna. Sprawy obok nas się dziejące zrozumiano, ale za późno i bardzo punktowo.

W kontekście tego zrozumienia czytam dziś książkę, której najbardziej prawdopodobnym autorem jest Tadeusz Kościuszko. Rzecz ukazała się z początkiem XIX wieku, autor zdaje się rozliczać ze swych błędów, do których zalicza zaufanie okazane Prusom w czasie powstania nazywanego jego imieniem. Tytuł owej publikacji jest pytaniem: „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?”. W jego opinii oczywiście mogą, ale pod warunkiem zbudowania siły zdolnej do przeciwstawienia się wszystkim zaborcom.

Książka została napisana w określonym czasie i warunkach. Dziś trzeba by ją skonstruować inaczej, ale myśl główna wydaje się całkowicie zasadna.

Przezwyciężenie błędów przeszłości może nastąpić jedynie w oparciu o własne siły. Możemy do tego dodać wariant skierowania przeciwko sobie nawzajem sił nam wrogich, jak rozumował Dmowski przed I wojną światową, a potem dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych w czasie konfliktu niemiecko-sowieckiego w trakcie II wojny światowej. Nie można jednak zakładać, że oparcie się na jednej z tych sił wyjdzie nam na dobre, chyba że będzie to działanie wynikające z chwilowej strategii.

Musimy zdać sobie sprawę, że nad naszym miejscem w Europie nie mogą panować obcy, bo się nam historia powtórzy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” znajduje się na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022