‘Komunia’ oznacza wspólnotę, czyli jedność chrześcijan jako nowego ludu wybranego. ‘Eucharystia’ zaś to dziękczynienie

Eucharystia jest Ofiarą Chrystusa i Kościoła, dziękczynieniem za zwycięstwo Jezusa nad śmiercią, znakiem jedności wiernych z Bogiem i spożywaniem Ciała i Krwi Pańskiej pod postaciami chleba i wina.

Barbara Maria Czernecka

Została ustanowiona przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy z Apostołami w wigilię żydowskiego święta Paschy. W tradycji dzień ten nazywa się Wielkim Czwartkiem. Wtedy to Pan Jezus wziął chleb, pobłogosławił, połamał i dawał swoim uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy: to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane”. Potem wziął kielich z winem, odmówił dziękczynienie i podając Apostołom, powiedział: „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich Krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”. Szczegółowe opisy Ostatniej Wieczerzy znajdują się w każdej z czterech Ewangelii.

Zbawiciel swoim Apostołom, a po nich kapłanom pozostawił władzę sprawowania Jego Ofiary, która dokonuje się podczas każdej Mszy Świętej. Chleb i wino nie zmieniają wówczas kształtu ani barwy, smaku czy zapachu; jednak w każdej swojej cząstce cudownie zostają przeistoczone w Ciało i Krew Pana Jezusa. (…)

Pierwsi chrześcijanie spotykali się w oznaczonym miejscu i czasie, aby sprawować modły i „łamać się chlebem”. W II wieku Komunia była poprzedzona czytaniem fragmentów Ewangelii i ksiąg prorockich. Kiedy ustały prześladowania chrześcijan, Eucharystia była odprawiana w specjalnie pobudowanych bazylikach i kościołach. Z czasem zaczęła formować się liturgia, którą wreszcie scalono pod koniec X wieku w jednolity mszał. (…)

Człowiek może w pełni uczestniczyć w Sakramencie Ołtarza dopiero osiągnąwszy zdolność rozróżniania Chleba Eucharystycznego od zwykłego. Musi także nabyć umiejętność wybierania dobra i unikania zła. Dziecko dopuszczane do Eucharystii powinno świadomie używać rozumu. Dolna granica wieku wynosi około siedmiu lat. Najczęściej do Pierwszej Komunii Świętej przystępują dziesięciolatkowie, czyli uczniowie klasy trzeciej szkoły podstawowej. Są do tego obowiązkowo przygotowywani poprzez katechezę przynajmniej przez rok. Jest to dla młodego człowieka czas najodpowiedniejszy dla wtajemniczenia chrześcijańskiego, tak aby mogli przeżywać to wydarzenie w prawdziwej pokorze niewinnych serc i pełnym ufności rozumieniu.

Cały artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Komunia Święta” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Komunia Święta” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto panuje i pracuje nad polskim przekazem dla zagranicy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 58/2019

Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach, gdzie jest i historia, i prawda, ale dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze.

Andrzej Jarczewski

Historia czy prawda

Od czasów krzyżackich nasi wrogowie zakłamują wiedzę o Polsce i fałszują prawdę historyczną. Polscy historycy publikują wyniki własnych badań, ale niewiele z tego wynika, bo skupiają się na historii. Tymczasem antypolska walka z prawdą historyczną polega nie tylko na kwestionowaniu naszej wersji historii, ale na habermasowskim unieważnianiu prawdy jako prawdy! Na zagłuszaniu prawdy czarną narracją. Musimy więc pracować nie tylko nad historią, ale i nad samym pojmowaniem prawdy.

Gdy w roku 2003 przystępowałem do tworzenia muzeum w historycznej Radiostacji Gliwice, byłem przekonany, że mam tylko usunąć maszyny i instalacje fabryczne, które tam dodano w PRL, a następnie przywrócić stan z roku 1939. Przez kilka miesięcy czyściłem obiekt z późniejszych naleciałości, a celem mojej pracy było skompletowanie oryginalnych urządzeń nadawczych i udostępnienie tego miejsca zwiedzającym.

Jako inżynier elektronik dysponowałem taką wiedzą o prowokacji gliwickiej, jaką wyniosłem ze szkoły. Byłem święcie przekonany, że ówczesna narracja o tym wydarzeniu jest prawdziwa. Mieliśmy przecież kilkadziesiąt lat na badania, a nawet w PRL nie było ideologicznych zakazów dociekania prawdy o stosunkach polsko-niemieckich. Co innego na Wschodzie. Nasza wiedza o Polakach mordowanych w ZSRR była szczątkowa, ale usprawiedliwialiśmy historyków warunkami obiektywnymi. Tam ich po prostu nie wpuszczano i nie dało się oprzeć prawdy na dowodach. Tym bardziej więc wierzyliśmy, że historia zachodniej granicy jest zbadana rzetelnie. Nic bardziej błędnego!

Propaganda zamiast historiografii

W PRL-u niczego nie badano rzetelnie! Historycy, którzy chcieli utrzymać standard naukowy, uciekali w mediewistykę, bo wiedzieli, że w pracy nad historią najnowszą prędzej czy później natrafią na cenzurę, zostaną pozbawieni awansu, wyrzuceni z roboty, a może nawet trafią do więzienia. Bezpieczniej było zająć się średniowieczem, najlepiej – obcym. Stąd też mogliśmy w PRL dowiedzieć się wszystkiego o paryskich prostytutkach z XV wieku, a niczego o ludobójczej Operacji Antypolskiej w ZSRR z lat 1937–38. Nie mówiło o tym nawet Radio Wolna Europa.

Polskiej historii średniowiecznej też nie badano solidnie. O Pawle Włodkowicu podawano tylko, że taki był i gdzieś tam bronił polskich interesów przed Krzyżakami. Nie pisano natomiast, że był to genialny myśliciel, który nie ograniczał się do stawiania polskiej prawdy przeciw krzyżackim kłamstwom. Tym nic by nie osiągnął. Paweł Włodkowic – na setki lat przed Grocjuszem i innymi – sformułował (opartą na dowodzeniu prawdy) metodę prawa międzynarodowego i podstawy praw człowieka. Niestety Włodkowic był księdzem, a argumentował przed papieżem, który uznał polskie racje…

W PRL historiografię zastąpiono propagandą. Wszystko co sowieckie było dobre, a o Niemcach mówiono tylko najgorsze rzeczy. Nie próbuję tu bronić Niemców, bo na opinię o sobie stokrotnie zasłużyli w czasie wojny. Chodzi mi tylko o to, że propagandowe podejście nie wymagało badań naukowych. „Wiadomo, że źli, więc nie ma czego badać!”.

Tymczasem ci, którzy „wiedzieli” powoli wymierali, a następnym pokoleniom potrzebne są dowody. Pamięć nie wystarcza. Potrzebne są naukowe opracowania każdego ważnego wydarzenia. A tych opracowań nie było.

Badanie prowokacji gliwickiej

Pierwszy rok w Radiostacji upłynął mi na pracy inżynierskiej i porządkowaniu różnych zaniedbanych kwestii na trzyhektarowym terenie, zabudowanym chaotycznie budynkami, garażami, ogródkami, parkingami itd. Stał tam również (i stoi zdrowo od roku 1935 do dziś) fenomenalny obiekt radiotechniczny – najwyższa na świecie, 111-metrowa drewniana wieża antenowa, wykorzystywana nadal przez różnych nadawców.

Muszę tu dopowiedzieć, że przedwojenna zabudowa niemiecka jest bardzo porządna, a obecne władze polskie utrzymują obiekt w dobrym stanie. Bałagan – to spadek po PRL. Zawsze protestuję, gdy ktoś z Niemców próbuje zrobić idiotów lub choćby marnych inżynierów. Owszem, Niemcy w czasie wojny okazali się strasznymi zbrodniarzami, ale zawsze budowali porządnie i odmawianie im ogólnej solidności jest historycznym zakłamaniem.

Po wojnie Radiostacja była wykorzystywana do różnych tajnych celów, m.in. w latach 1952–56 pełniła rolę zagłuszarki ośmiu zagranicznych stacji nadających w języku polskim. Całą posesję otoczono wtedy podwójnym ogrodzeniem, między drutami kolczastymi biegały psy, a na poddaszu siedział żołnierz z karabinem. By dotrzeć do głównego budynku, trzeba było pokonać cztery bramy! Nie wiem, czy historycy próbowali te bramy sforsować. Wiem tylko, że przez 70 lat od prowokacji gliwickiej, czyli od roku 1939 do 2009, Radiostacji nie odwiedził w celach badawczych żaden zawodowy historyk! Pierwszą książkę opartą na badaniach naukowych napisał inżynier elektronik w roku 2008 (Provokado).

Rzecz jasna – mój warsztat historyka jest niedostateczny, ale i tak udało mi się obalić bzdury publikowane na ten temat przez dziesiątki lat, w tym powtarzany przez Normana Daviesa, uniemożliwiający zrozumienie istoty rzeczy mit, jakoby napastnicy działali w polskich mundurach, a po nadaniu komunikatu zostali zabici.

Niemcy przyjeżdżają

W maju 2003 główny budynek Radiostacji został na tyle „odgruzowany”, że można było przyjmować pierwsze wycieczki z gliwickich szkół, a niewiele dni później zaczęły przyjeżdżać autokary z dalszych stron Polski i z Niemiec. Nie spodziewałem się takiego najazdu, poza tym – zajęty sprzątaniem i naprawami – nie miałem czasu na jakiekolwiek badania własne. Opowiadałem więc gościom to, co sam przeczytałem (w kilkudziesięciu książkach powtarzano te same mity).

Z każdym tygodniem można było udostępniać zwiedzającym kolejne uporządkowane pomieszczenia. Ale ja sam wyczuwałem, że w mojej narracji coś się nie zgadza. Przecież tu nie było wejścia, tam nie było schodów, obok mieszkali pracownicy… Jeszcze nie wątpiłem w prawdziwość opisów książkowych, ale w moich wykładach pojawiało się coraz więcej zastrzeżeń. Zacząłem więc z coraz większym zainteresowaniem słuchać tego, co mówili przybysze.

Latem roku 2003, a później już systematycznie miałem do czynienia z prawdziwym najazdem gości z Niemiec. Początkowo byli to bardzo starzy gliwiczanie, którzy dowiedzieli się, że Radiostacja jest dostępna i koniecznie chcieli ją zwiedzić. Niektórzy – jako dzieci – w styczniu 1945 uciekali przed zbliżającą się Armią Czerwoną, inni wyjechali krótko po wojnie. Na ogół byli to Niemcy, choć ten i ów deklarował narodowość polską. Spotkania z Niemcami w Radiostacji oceniam jednoznacznie pozytywnie. Owszem, w każdym niemal autobusie znalazł się jakiś kryptonazista, który usiłował głosić swoje poglądy, ale szybko był wygaszany przez pozostałych. Dowiadywałem się od nich wielu szczegółowych informacji o życiu w niemieckich miastach przed wojną i w czasie wojny. To były spotkania fascynujące, nierzadko wzruszające, a zawsze pouczające.

Narracje inkubowane

Po otwarciu Radiostacji publikowałem liczne informacje prasowe i internetowe (w ośmiu językach), co systematycznie zwiększało zainteresowanie nowym muzeum. Zaczęli się pojawiać goście z różnych krajów. W ciągu kilkunastu lat naliczyłem przedstawicieli ponad 80 państw! I teraz dopiero zaczynają się spotkania niezwykłe. O ile Niemcy przyjeżdżali z gruntowną wiedzą i więcej mi opowiadali, niż ja mogłem im przekazać, to turyści z Teksasu, Zimbabwe, Nowej Zelandii czy Japonii mieli w głowach taki chaos, że wyjaśnienie najprostszych rzeczy zajmowało całe godziny. Pisząc „godziny”, mam na myśli takich (nierzadkich) gości, którzy potrafili spędzić w Radiostacji dwie, a nawet cztery bite godziny, fotografować różne detale i wypytywać o najdrobniejsze szczegóły radiotechniczne i historyczne.

Od takich właśnie turystów dowiadywałem się, że „polscy naziści są winni, bo pierwsi przystąpili do wojny, a później mordowali Żydów w Dachau, wypędzali Niemców do Auschwitz, gazowali Rosjan w Katyniu, a kto wie, czy nie spuścili atoma na Hiroszimę i World Trade Center itd., itp.”. W szczegółach brzmiało to oczywiście jakoś inaczej, ale sens był podobny.

Opisałem to zjawisko w Provokado (2008), proponując stosowanie czcionki przekreślonej, gdy cytuje się oczywiste bzdury. Chodzi o to, że obecnie na najzacniejszych nawet uczelniach dają studentom kserokopie wybranych stron, a wiedza młodej inteligencji składa się z odosobnionych wysepek informacji, które później łączą się w zadziwiające archipelagi narracji dowolnych. Spotkałem się z kserowaniem takich idiotyzmów, że głowa boli. Stąd też we własnych książkach dbam o przekreślanie tego rodzaju przekłamań. Ktoś jednak te bzdury gdzieś namnaża, a optymalne warunki inkubacji stwarzała trwająca wiele dziesięcioleci bierność, wręcz antypolska aktywność polskiej dyplomacji. Zwłaszcza w USA.

National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation

„Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką” obchodzimy 24 marca od roku 2018, z godną sprawy czcią i z udziałem najwyższych władz państwowych. Polscy dziennikarze podają całą tę długą nazwę, bo już wiedzą, że każdy element tam jest ważny, że każde pominięcie ktoś uzupełni antypolskim fałszem. Szukam wzmianek na obcojęzycznych portalach internetowych i… nic nie znajduję. Może nieumiejętnie szukam?

25 marca 2019 sprawdzam, co w tej sprawie podano na stronie prezydent.pl. Ani słowa w serwisie anglojęzycznym (po polsku jest komunikat, jest też wzmianka po angielsku, ale z roku 2018). Sprawdzam na stronie msz.gov.pl – to samo. Tylko na stronie premier.gov.pl jest porządny komunikat po angielsku, ale tylko po angielsku. Na polskich stronach rządowych nie występują inne języki! Nawiasem mówiąc, na stronie premiera też najważniejsza część komunikatu, czyli nazwa samego Dnia, pojawia się tylko wewnątrz tekstu, a nie jako wyraźny punkt odniesienia z linkami do odpowiednich rozszerzeń w wielu językach, do opowieści o konkretnych zdarzeniach, o życiorysach, o bohaterach i o warunkach, w jakich Żydzi i Polacy żyli pod niemiecką okupacją. Bez tego już nikt nic nie zrozumie! Ci, co rozumieli… wymarli.

Wpisuję do wyszukiwarki znalezioną u premiera nazwę: „National Remembrance Day of the Poles Who Saved Jews under the German occupation”. Okazuje się, że wyszukiwarka nie znajduje ani jednej takiej pełnej frazy w całym internecie. Biorę więc inną anglojęzyczną nazwę tego Dnia ze strony ipn.gov.pl: „Polish National Day of Remembrance of Poles Rescuing Jews under German occupation”. Taka fraza jest już obecna na aż… dziewięciu stronach, ale większość z nich to podstrony IPN-u (bardzo dobre), dwie na Twitterze i na tym koniec. Polska Fundacja Narodowa na swojej stronie dużo pisze o ufundowanej przez siebie wycieczce żeglarskiej, ale ani słowa o omawianym teraz Dniu Polaków. Czyżby tam zapomnieli, po co PFN istnieje?

Bezhołowie

Kto panuje nad polskim przekazem dla zagranicy? Kto nad tym pracuje!?

Wygląda na to, że masa urzędników przychodzi codziennie do biura, raz na miesiąc pobiera wynagrodzenie i nie interesuje się, co Polska ma z ich pracy.

Jedno z najważniejszych wydarzeń, wokół którego można było rozpisać całą symfonię na rzecz polskiego dobrego imienia. I medialna cisza na całym świecie. Nie stać nas nawet na jednolitą translację kluczowej nazwy na angielski, a o innych językach w ogóle nie wspominam, bo w MSZ chyba ich nie znają.

Wciąż popełniamy ten sam błąd. Przekonujemy przekonanych, czyli polskich patriotów, a ci, którzy nas szkalują, po prostu korzystają z naszej nieudolności i – skoro nie mogą prawdy zanegować – unieważniają informacje o Polakach ratujących Żydów, nie udostępniając na te rzeczy miejsca na swoich portalach. Teraz tytuł niniejszego artykułu staje się jasny. Nie chodzi o przeciwstawienie historii i prawdy, ale o obecność naszej prawdy w cudzych mediach. W obcych mediach jest i historia, i prawda, ale prawda dotyczy nie tego, co dla nas jest w historii najważniejsze, a historia nie dotyczy prawdy o Polsce, systematycznie zagłuszanej medialnym śmieciem.

W kolejnych latach obowiązkiem polskich władz i dziennikarzy powinno być upowszechnienie polskiej prawdy na całym świecie. Jeśli zagraniczne media nadal nie będą chciały zauważać tego tematu, polski rząd po prostu powinien zamówić minutowe filmiki, emitować je w internecie i wykupić czas antenowy w głównych telewizjach. Zresztą nie moją rolą jest wymyślanie posunięć medialnych i edukacyjnych. Ograniczam się do wskazania i wykazania kompletnego bezhołowia w tej dziedzinie. I żądam poprawy!

Metoda Włodkowica

Polacy zapomnieli o swoim pierwszym wielkim filozofie, więc świat się o nim do dziś nie dowiedział. Musimy do niego wrócić, by dowiedzieć się, ile pracy (i kosztów) trzeba włożyć w przygotowanie do obrony dobrego imienia Polski. Ilu mądrych ludzi trzeba zatrudnić, jak dalekie i do kogo podróże zaplanować. A na końcu zobaczyć, jak cały ten trud zaowocował dwoma wiekami najpomyślniejszego w naszej historii rozwoju.

Włodkowic korzystał ze świeżych osiągnięć średniowiecza w dziedzinie logiki i argumentacji. Dopóki nie znano Arystotelesa, dominowało odwołanie się do tradycji i autorytetu. W XII–XIII wieku wypracowano jednak metodę opartą na dowodzeniu prawdy. Odrzucono narrację (Ockham).

Po bitwie pod Grunwaldem, gdy działający na rzecz Krzyżaków krakowski profesor Jan Falkenberg obrzucał Polaków najgorszymi obelgami, Włodkowic po prostu zażądał dowodów i przedstawił swoją argumentację, nie cofając się przed groźbą postawienia Falkenberga przed sądem.

Działo się to na soborze w Konstancji, gdzie operowano ciężkimi oskarżeniami: Falkenberg stawiał Jagielle zarzut współpracy z poganami i schizmatykami, a znów Włodkowic oskarżał Falkenberga o herezję. Akurat stos się nie zapalił ani pod jednym, ani pod drugim, ale sprawa była delikatna i tylko geniuszowi Polaka zawdzięczamy sukces, przy którym bitwa pod Grunwaldem wygląda na drugorzędną potyczkę.

Prawda i dowody

Prowadząc przez kilkanaście lat muzeum w Radiostacji, stałem się z konieczności historykiem, wyspecjalizowanym w wydarzeniach z 31 sierpnia 1939 oraz w tym, co poprzedzało wybuch II wojny światowej. Nie będę więc pisał o Włodkowicu, bo do tego trzeba szerszej wiedzy i dobrego warsztatu. Zachęcam tylko specjalistów, by przywrócili Polsce i światu tę wspaniałą postać.

Dla mnie jednak Włodkowic stanowi ważny punkt metodologicznego odniesienia. Przez wiele lat – na miarę prowincjonalnego muzeum – spotykałem się i potykałem z antypolskim fałszem. Musiałem mocno przepracować samo zagadnienie prawdy, czego rezultatem jest książka Prawda po epoce post-truth (2017). Doszedłem do wniosków takich jak Włodkowic: prawda nie wynika z tego, że ktoś tak powiedział, nawet jeżeli tym kimś jest osoba obdarzona nadzwyczajnym autorytetem, nawet jeżeli dany pogląd jest utrwalony w tradycji i w przekonaniach całego narodu.

Prawda musi być oparta na dowodach! W Radiostacji wystarczyło przywrócić stan z roku 1939 i przejść trasę napastników krok po kroku, centymetr po centymetrze, sekunda po sekundzie. Już to wystarczyło, by obalić połowę branej z sufitu narracji. Druga połowa wymagała zwykłej pracy badawczej, której przede mną nikt nie wykonał, i wydania książki. Dziś już na temat prowokacji gliwickiej żaden poważny historyk ani w kraju, ani za granicą nie powtarza bredni obowiązujących powszechnie do roku 2008. To rezultat kilkunastu lat działalności nowego muzeum.

Piszę to w kontekście kolejnej narracji, ciążącej na polskim dobrym imieniu. Oto prokurator krajowy podjął decyzję o nieprzystąpieniu do badań archeologicznych w Jedwabnem, argumentując to brakiem nowych okoliczności, które by uzasadniały takie działanie.

Nie komentuję decyzji prokuratora, ale proponuję ustalić, jakie przyszłe okoliczności zostaną uznane za uzasadniające podjęcie pracy naukowej na miejscu w Jedwabnem. Proponuję, by za takie uzasadnienie przyjąć pierwsze kłamstwo, wypowiedziane na temat rzekomych „polskich win” przez miarodajne czynniki izraelskie, niemieckie czy amerykańskie.

A wtedy będzie można przedstawić światu historyczną prawdę, opartą na dowodach. Bez względu na pozorne autorytety i fałszywą tradycję.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” znajduje się na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Historia czy prawda” na s. 4 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co się dzieje z tysiącletnim dziedzictwem Chrztu Polski i nawoływaniem św. Jana Pawła II do wierności chrześcijaństwu?

Czy już naprawdę nic się nie liczy, tylko własny interes? Żadne zasady: ani wiara w Boga przekazywana przez wieki kolejnym pokoleniom, Dekalog, ani nawet poczucie piękna, honoru czy zwykłego wstydu?

Alina Czerniakowska

Gdy patrzę na publiczne zachowania coraz większej grupy ludzi w XXI wieku, nasuwa się podstawowe pytanie – jak im nie wstyd, czy zupełnie zatracili poczucie i świadomość, że robią źle, że to jest często odrażające, niegodne człowieka, który przecież jest stworzony na podobieństwo Boga? Z niesmakiem i zażenowaniem patrzy się na twarze starszych kobiet i mężczyzn trzymających nad głowami kolorowe tabliczki z napisem LGBT (lesbian, gay, bisexual, transgender) na ulicach Warszawy czy ostatnio na posiedzeniu Rady Miasta, jakby nie rozumieli, co mają tam wypisane, że jest to – krótko mówiąc – deprawacja dzieci i młodzieży. Wystawiają swoje twarze na widok publiczny, opowiadając się po stronie, która budzi sprzeciw i odrazę u ludzi wychowujących swoje dzieci w normalnych rodzinach, opartych na miłości do Boga i Ojczyzny. A przecież taka była Polska od wieków. „Światłości młodych polskich sumień, przyjdź! Przyjdź i umocnij w nich tę miłość, z której się kiedyś poczęła pierwsza polska pieśń Bogurodzica; orędzie wiary i godności człowieka na naszej ziemi! Polskiej, słowiańskiej ziemi!

Pozostańcie wierni temu dziedzictwu! Uczyńcie je podstawą swojego wychowania! Uczyńcie je przedmiotem szlachetnej dumy! Przechowajcie to dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom!” (Jan Paweł II, Gniezno 1979). (…)

Gdy dzisiaj oglądamy w mediach wystąpienia przewodniczącego ZNP Sławomira Broniarza, agitującego nauczycieli do strajku, manipulującego uczniami, grożącego zerwaniem wszelkich egzaminów, nawet maturalnych, widać wyraźnie, że wypełnia zlecone zadanie, wrogie Polsce, przeciw obecnemu prawicowemu rządowi. Tego nie potrafi ukryć jego twarz przed kamerami telewizyjnymi. Czego uczą nauczyciele dzieci i młodzież w ten sposób? Pokazują jedno: że liczy się tylko pieniądz, własny interes, a wszystkie ideały, powołanie, służba, wielka, prawdziwa wiedza, patriotyzm (bo takie cechy od stuleci wiążą się z zawodem nauczyciela) nie mają żadnego znaczenia.

Cały artykuł Aliny Czerniakowskiej pt. „Pozostańcie wierni temu dziedzictwu!” znajduje się na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aliny Czerniakowskiej pt. „Pozostańcie wierni temu dziedzictwu!” na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna o prawdę będzie się toczyć, póki istnieje system oparty na kłamstwie / Swietłana Fiłonowa, „Kurier WNET” 58/2019

Zawsze przebaczenie jest sprawą trudną, a bez szczerej i głębokiej pokuty niemożliwą. Lecz każde „wybaczcie” ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy wina została określona, uświadomiona i nazwana po imieniu.

Swietłana Fiłonowa

Wielka wojna katyńsko-hipokrycka

W 1990 roku władza radziecka, przyparta do muru przez polską społeczność, po 50 latach zdecydowała się oznajmić to, w co i tak trudno było wątpić. 13 kwietnia w komunikacie rządowej agencji TASS oficjalnie potwierdzono, że polscy jeńcy wojenni zostali rozstrzelani wiosną 1940 r. przez NKWD.

Naiwność, w którą byliśmy bogaci wtedy, polegała na przekonaniu, że wystarczy, żeby szydło wyszło z worka, a tym oto szydełkiem z pewnością obalimy olbrzymi, uzbrojony po zęby system zbudowany na kłamstwie. Ale fałsz, pewien siebie po długich latach panowania, nie dał za wygraną, otrząsnął się po pierwszym ciosie i przeszedł do ofensywy, używając takiej broni, o której nie mieliśmy wtedy zielonego pojęcia.

„Ludzkie kości pod każdą sosną”

Pamiętam, jak już podczas pierwszego spotkania przewodniczący smoleńskiej administracji obwodowej Nowikow powiedział: – W katyńskim lesie leżą nie tylko Polacy. Tam są także Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i tysiące Rosjan. Pod każdą sosną ludzkie szczątki.

Oniemiałam ze zdumienia. Czyżby chciał zbagatelizować zbrodnię w ślad za Jakubem Dżugaszwilim, synem Stalina, który wyznał kiedyś: – Nie rozumiem, skąd tyle hałasu wokół kilku tysięcy rozstrzelanych Polaków. W czasie kolektywizacji na Ukrainie zginęło trzy miliony ludzi.

Ale głos Nowikowa wibrował ze wzruszenia i patosu, powiedziałabym nawet: z dumy, gdybym mogła przypuszczać, że ktoś o zdrowych zmysłach jest w stanie wpaść na pomysł ratowania honoru ojczyzny przypominaniem, jak wiele ludzi różnych narodowości zginęło z rąk jego rodaków. Niestety Nowikow mówił prawdę. NKWD rzeczywiście rozstrzelało i pogrzebało w lesie katyńskim dziesiątki tysięcy ludzi, tak jak i w Piatichatkach w pobliżu Charkowa, w Miednoje i w Bykowni. Przez wiele lat nikt się nie przejmował się losem tych ofiar. Dopiero gdy zaczęły się ekshumacje polskich grobów, przypomnienia o „szczątkach pod każdą sosną” stały się refrenem każdej rozmowy o zbrodni katyńskiej.

Wydawałoby się, że po takich skojarzeniach Rosjanie będą szczególnie wyczuleni na tragedię Polaków. Ale wcale tak nie było. W 1994 roku doszło do naruszenie umowy między rządem Polski a Rosji – czas pracy polskiej ekipy został skrócony do dwóch tygodni, zaplanowany na maj, a jej przyjazd okazał się możliwy dopiero we wrześniu. W 1995 roku wydawało się, że władze Smoleńska poprzysięgły sobie zakłócać pracę Polaków i utrudniać im życie, korzystając z wszelkich sposobności. Ten, od kogo zależało dostarczenie niezbędnego sprzętu, robił wszystko, żeby go nie było. Kto mógł zorganizować manifestację przeciwko pracom ekshumacyjnym, robił to. Kto miał możliwość wystosować absurdalne zarzuty, na przykład co do nietykalności ziemi w lesie katyńskim, też nie próżnował.

Na szczęście nie zabrakło kronikarza tych burzliwych czasów. Został nim Stanisław Mikke, warszawski adwokat, redaktor naczelny pisma adwokatury polskiej „Palestra”. Uczestniczył we wszystkich ekshumacjach w 1991 i 1994–96 r. I codziennie pisał pamiętnik. Tak powstała wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju książka Śpij, mężny w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Nie była to sucha relacja z przebiegu prac ekshumacyjnych. Pozwolę sobie przytoczyć słowa śp. sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – Andrzeja Przewoźnika, które powiedział podczas prezentacji tej książki w Centrum-Muzeum im. Andreja Sacharowa w Moskwie 2 grudnia 2000 roku: „To jest zapis świadomości ludzi, którym wówczas przyszło rozwiązać trudne problemy związane z wyjaśnieniem okoliczności zbrodni katyńskiej – Polaków, również Rosjan i Ukraińców, wszystkich tych, którzy nam pomagali, ale także tych, którzy nam przeszkadzali. Relacje dziennikarzy o przebiegu prac ekshumacyjnych zazwyczaj są beznamiętne, bezosobowe. A były to wysiłki bardzo konkretnych ludzi. I ich konkretne zachowania, postawy, reakcje. To wszystko jest ważne”. Tak. To było niezmiernie ważne.

Katyń postawił rosyjskie społeczeństwo przed koniecznością wyboru: jaki spadek przyjąć, a jaki odrzucić, czy Rosjanie są spadkobiercami tych, których kości leżą pod każdą sosną – i to nie tylko w Katyniu – ich bólu, gniewu i sprzeciwu, czy też dziedzicami wielbicieli nieugiętej, twardej ręki, która przez wieki pędziła swoich i obcych od jednej tragedii do drugiej?

Wydawałoby się – nic nie może być prostsze. Niestety. Nie tylko dokonać takiego wyboru, ale i uświadomić sobie, że on jest nieunikniony, bo spadkobiercami są jedni i drudzy, zarówno ci, którzy strzelali, jak i ci, którzy zostali rozstrzelani – to zadanie przerastało Rosjan.

Czerwonoarmiści na odsiecz katyńskim kłamcom

Smyczą, za pomocą której totalitaryzm zniewala ludzi i prowadzi ich tam gdzie chce, jest uogólnienie. Stulecia ludzkiej historii wypełnione tysiącami zawiłych spraw są sprowadzone do kilku najbardziej ogólnych sformułowań. Młodziutka moskwianka urodzona pół wieku po wojnie mówi bez zastanowienia o NASZYCH zwycięstwach w II wojnie światowej (od 1965 roku to konstrukcja nośna radzieckiej propagandy). Radziecki (obecnie rosyjski) żołnierz to nie żywy człowiek z krwi i kości, lecz ziemskie uosobienie pewnej idei, narodowej tożsamości. Czy potrafi zmieścić w sobie zarówno marszałka Rokossowkiego, szeregowców z karnych batalionów, którzy wprost z Berlina kierowani byli do obozów, i tych, którzy ich tam konwojowali? Raczej nie. Dlatego wszystko, co nie dało się zmieścić w jednym ogólniku, zostało okrzyknięto kłamstwem. Więc ten, kto mówi prawdę o wrześniu 1939 roku, jest uważany za nieszanującego ofiar i bohaterstwa CAŁEGO narodu radzieckiego. Szanujący zaś ofiary i bohaterstwo żołnierzy sowieckich powinien uważać za kłamstwo każde napomknienie o faktach, delikatnie mówiąc, niechwalebnych. Stosowanie tej metody w rozważaniach o Katyniu okazało się łatwe: albo zgadzamy się, że CAŁY naród rosyjski jest bezbronną ofiarą totalitaryzmu –więc jak tu mówić o odpowiedzialności – albo uważamy CAŁY naród za zbrodniarzy katyńskich.

I właśnie to, że każdy Polak odbiera wszystko, co żyje w Rosji, jako sprawców Katynia, wpajano Rosjanom: Polacy zawsze będą nas nienawidzili, bo niemożliwe jest wybaczyć Katyń.

To prawda, że zawsze i wszędzie przebaczenie jest sprawą trudną, a bez szczerej i głębokiej pokuty faktycznie niemożliwą. Lecz każde „wybaczcie” ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy wina została określona, uświadomiona i nazwana po imieniu. Nic tak nie niszczy szans na porozumienie, jak ogólniki. Nawet gdy wypowiadają je ci, którzy szczerze ubolewają nad rzekomą niemożliwością porozumienia. Choć, prawdę mówiąc, zawsze miałam wątpliwości co do szczerości tych żalów.

9 kwietnia 2000 roku śp. arcybiskup Józef Życiński w homilii podczas mszy św. nawoływał, by nie obwiniać całego narodu rosyjskiego za zbrodnię katyńską. Spotkało się to z poparciem licznych polskich mediów. „O Katyniu bez nienawiści!” – podobne tytuły można było zauważyć na łamach czołowych wielu polskich gazet. W związku z obchodami 60 rocznicy zbrodni katyńskiej byłam wtedy w Warszawie. Skróciłam pobyt, na ile to było możliwie. Każdy dziennikarz mnie zrozumie – chciałam jako pierwsza przekazać Rosjanom tę szczególnie ważną wiadomość. Trudno, nie będą pierwsza, bo już kilka dni minęło, ale przynajmniej nie ostatnia.

No i byłam pierwsza. I zarazem ostatnia. Poza moim rodzimym Radiem Chrześcijańsko-Społecznym ten wątek uznała za godny uwagi jedynie paryska „Myśl Rosyjska” („Русская мысль»). Więc nie chodziło ani o pojednanie, ani o oczyszczenie, ani o przebaczenie – jedynie o tworzenie wizerunku Polaka bez serca.

Już na początku lat 90. w prasie i w czasopismach naukowych zaczęły się ukazywać artykuły o rzekomym wymordowaniu przez Polaków jeńców sowieckich, którzy dostali się do polskiej niewoli podczas wojny w latach 1919–1920, o torturach i znęcaniu się nad nimi. Losy czerwonoarmistów miały wstrząsnąć sumieniem rodaków, a może i całego świata nie mniej niż losy polskich rozstrzelanych oficerów. Określono to później mianem „anty-Katyń”.

Strona polska zaprosiła historyków rosyjskich do badań w polskich archiwach, ale jakoś zabrakło chętnych. W 1998 roku rosyjski prokurator generalny Jurij Czajka wystosował list do strony polskiej z prośbą o wszczęcie śledztwa w sprawie ni mniej, ni więcej jak… ludobójstwa. Minister Hanna Suchocka, zwróciwszy uwagę na niestosowność użycia tego terminu, ponownie zaprosiła Rosjan do współpracy. Nareszcie w 2000 roku współpraca została nawiązana i w 2004 roku Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych i Federalna Agencja ds. Archiwów Rosji wspólnie wydały w języku rosyjskim zbiór 338 dokumentów Czerwonoarmiści w polskiej niewoli w latach 1919–1922. Zbiór dokumentów i materiałów (ros. Красноармейцы в польском плену в 1919–1922 гг. Сборник документов и материалов). Czarno na białym zostało udowodniono, że zdecydowana większość zarzutów nie miała podstaw. Owszem, poziom śmiertelności był wysoki, ale spowodowany był chorobami zakaźnymi, które w tych czasach zbierały ogromne żniwo w całej Europie.

I cóż z tego? Czy po ujawnieniu prawdy projekt „anty-Katynia” został pogrzebany? Wcale nie. Gdzie jest nakład tego zbioru dokumentów, który formalnie nie jest na indeksie – nikt odpowiedzieć nie umie, lecz legendy o bestialskich czynach Polaków rozpowszechniają się coraz ekspansywniej.

Pomijam anty-Katyń filmowy – film pod tytułem „1612” o budżecie 12 milionów dolarów, premiera którego odbyła się prawie jednocześnie z premierą filmu Andrzeja Wajdy „Katyń”. Był wyjątkowo nieudany i już po kilku dniach nikt o nim nie pamiętał. Dość powiedzieć, że od 2017 roku wszystkim odwiedzającym Cmentarz Wojenny w Katyniu proponuje się zapoznanie się z tablicą tuż przy głównym wejściu, opowiadającą o okrutnym traktowaniu przez Polaków jeńców-żołnierzy Armii Czerwonej, czyli właśnie o tym, czego nie potwierdzają ustalenia polskich i rosyjskich historyków, przedstawione we wspomnianym już zbiorze dokumentów.

20 kwietnia zeszłego roku tamże, w odnowionym muzeum została otwarta ekspozycja o stosunkach polsko-rosyjskich „Rosja. Polska. Wiek XX”. Czerwonoarmiści nie czują się tam osamotnieni. Na odsiecz lecą Stalin, Mołotow i wielu innych dostojników, którzy według autorów wystawy mieli rację lub nie mogli postępować inaczej. „To próba odpowiedzenia w sposób maksymalnie prawdziwy, obiektywny i uzasadniony na trudne i dyskusyjne pytania najnowszej historii stosunków rosyjsko-polskich” – głosi umieszczony przy wejściu wstęp do wystawy. Aleksandr Gurjanow, szef sekcji polskiej Memoriału, zasłużonej rosyjskiej organizacji badającej zbrodnie stalinowskie, komentując treść tekstów na wystawie powiedział, że nie potrafi wymienić ani jednego poruszonego tematu i wątku, gdzie by nie było „przekłamania, zafałszowania albo przeinaczenia(…) Tam są wpadki, od zupełnie śmiesznych i elementarnych, ale w większości nie są to wpadki, przypadkowe pomyłki, tylko to są zupełnie świadome przekłamania”.

Można odnieść wrażenie, że już nikt nie głowi się nad tym, czy kłamstwo będzie mieć wygląd prawdy, czy jakoś nieszczególnie. W pewnym sensie to da się zrozumieć. Tam, gdzie doszło do licytowania się, kto jest gorszy, prawda nie jest aż tak ważna, bo i tak żaden wynik nie zadowoli i te wyścigi nigdy nie mogą się skończyć. Lecz nieuniknionym pokłosiem będzie moralna degradacja.

Już sam pomysł anty-Katynia i nadzieja, że to złagodzi reakcję społeczności wywołaną uznaniem zbrodni katyńskiej za przestępstwo stalinowskie, mogły powstać wyłącznie przy założeniu, że poziom moralności rosyjskiego społeczeństwa jest bardzo niski. Współczesny człowiek zazwyczaj rozumie, że żaden głupiec nie został mędrcem dlatego, że za płotem mieszka ktoś głupszy od niego, żaden chory nie wyzdrowiał z tego powodu, że ktoś inny cierpi na tę samą chorobę. Nawet gdyby zarzuty anty-katyńczyków okazały się prawdą, w żadnej mierze nie mogłoby to usprawiedliwić katyńskich zbrodniarzy. Nie będę używać pięknego, pachnącego kurzem bibliotek słowa ‘relatywizacja’. Anty-Katyń to powrót nawet nie do charakterystycznego dla społeczeństw pierwotnych prawa talionu, a do tego prehistorycznego chaosu jeszcze nie do końca ludzkiego, którego obalenie było właśnie celem talionu: za oko – oko, a nie całą głowę; za owcę owcę, a nie całe mienie; nie będziesz zabijał z tego powodu, że ktoś twoim zdaniem jest podobny do wroga lub po prostu ci się nie podoba. Krótko mówiąc, anty-Katyń to brak szacunku dla ludzi, dla Rosjan w pierwszej kolejności. Co też jest całkiem logicznie, bo Katyń bez „anty” – to znaczy cała sprawa ujawnienia prawdy o zbrodni i głębokie rozważanie jej przyczyn i skutków – mogła zmienić mentalność Rosjan, przywrócić godność ludzką do pierwszego szeregu wartości.

Za życia i po śmierci

Każde miasto i każda wioska w ZSRR miały swój grób/pomnik Nieznanego Żołnierza. Zazwyczaj pod okazałym posągiem rzeczywiście znajdowały się ludzkie szczątki. Takie miejsce ostatniego spoczynku na skrzyżowaniu dróg lub w centrum miasta, wśród gwaru i krzątaniny, na co żaden zbrodniarz i samobójca sobie nie zasłużył. I to nie było karą, która miała dosięgnąć wrogów ludu aż poza grobem. Wręcz przeciwnie – największym zaszczytem. Niby działo się tak dlatego, żeby w jednym uczcić wszystkich, niby według tradycji zapoczątkowanej przez Francuzów i rozpowszechnionej w całej Europie po I wojnie światowej. Ale tam był ludzki żal bezsilny wobec ogromu cierpień i ofiar, wysiłek narodu i państwa, by zadośćuczynić za utratę nie tylko życia, ale także imienia. Tu było coś innego.

Pomniki wznoszono dla upamiętnienia Żołnierzy, Obrońców etc. W przeciwieństwie do prostej płyty grobowej, nie jest ich zadaniem przypominać, że człowiek, nim spotkał go los żołnierski, jadł chleb, budował domy, rodził dzieci, co rano witał słońce. To wszystko się nie liczy. Człowiek był ważny o tyle, o ile mógł być wykorzystany przez państwo tak za życia, jak po śmierci. Groby pełniły funkcje propagandowe lub ich nie było wcale. Do dziś dnia szczątki tysięcy takich samych sołdatów pozostają niepogrzebane, nie mówiąc już o zwłokach represjonowanych „pod każdą sosną”, i jakoś nikogo to specjalnie nie razi.

Więc pomniki, które w założeniu powinny budzić patriotyczną dumę, wbrew założeniom mówiły prawdę: od poczęcia do zgonu i nawet po zgonie nikt nie miał prawa do istnienia jako osobowość.

Kiedy Gorbaczow zdecydował się powiedzieć prawdę o Katyniu, następnym krokiem miał być pomnik – wielki, pod niebiosa. „Wspólny dla wszystkich ofiar represji, bo nie można dzielić ludzi na swoich i obcych” – przekonywał dziennikarzy z właściwym sobie patosem wspomniany już wyżej p. Nowikow. Ten ogólnik nad ogólnikami przetrwał niedługo. Lecz idea wspólnego rosyjsko-polskiego memoriału okazała się bardziej trwała i na końcu zwyciężyła. Rosyjska część musiała być za wszelką cenę wzniesiona nie później niż polska. Mniejsza z tym, że nie starczyło już czasu, żeby przynajmniej dokładnie określić miejsca pochówku. Pośpiesznie sporządzono listy rozstrzelanych przez smoleńskie NKWD. O masowych grobach w katyńskim lesie (niepolskich) skrupulatnie informowano lokalną i centralną prasę. Co do polskiej części, to planowano wznieść poległym oficerom wielki pomnik i na tym zamknąć sprawę. Lecz Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa ze śp. Andrzejem Przewoźnikiem na czele twardo się sprzeciwiła: Nie.

Na polskiej części „memoriału” nie będzie żadnego takiego pomnika. Tylko ekshumacja, godny pochówek i prosty cmentarz wojskowy, na którym każdy będzie miał indywidualną tablicę nagrobkową. Owszem, tu będą uroczyste obchody, to miejsce będzie i być musi symbolem męczeństwa narodu polskiego, ale przede wszystkim – cmentarzem. Requiem dla każdego. Powrót do normalności, do żywych związków rodzinnych i przekazywania ich osobistych dziejów, jak to było od początków świata; powrót do przekonania, że człowiek nie jest własnością państwa, że jego godność jest większa niż wszystkie okoliczności ziemskiego życia.

To już godziło w filar ideologii komunistycznej. Tym bardziej, że Rosjanie, którzy przychodzili na miejsca ekshumacji – a wstęp dla nikogo nie był zabroniony – może po raz pierwszy w życiu zrozumieli, co to jest naprawdę solidarność żywych i umarłych, ostatni dług, wieczna pamięć.

Odkrywali, że pola obsiewane martwymi kośćmi żołnierzy i ofiar represji nie są nieuniknionym skutkiem ubocznym wielkich zwycięstw, jak im było wpajane od dziecka, że powinno i może być inaczej – po ludzku.

Więc walka była zaciekła. Ale wykonało się. W Starobielsku, Charkowie, Bykowni, Miednoje i Katyniu są polskie cmentarze wojenne. To wielka wiktoria. Lecz nie mamy złudzeń. Katyńska sprawa jeszcze nie jest zamknięta. Pozostało wiele tajemnic: nadal nie mamy tak zwanej listy białoruskiej, zbrodnia katyńska nie została formalnie osądzona na forum międzynarodowym. Ale to są tematy na inne artykuły. Tu na koniec chcę powiedzieć, że wojna o prawdę będzie się toczyć, dopóki istnieje system polityczny oparty na kłamstwie.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Wielka wojna katyńsko-hipokrycka” znajduje się na s. 11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Wielka wojna katyńsko-hipokrycka” na s. 11 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Smutek i radość, post i biesiadowanie. Vademecum polskiej Wielkanocy

W okresie Wielkiego Postu chrześcijanie przygotowują się, jak co roku zresztą, na gorycz śmierci i cud Zmartwychwstania Syna Bożego. Dzięki temu faktowi sprzed prawie dwóch tysięcy lat, Wielkanoc uważana jest za najważniejsze święto religii wywodzącej się z dziedzictwa Nowego Przymierza. Mariusz Kargul [*] Tomasz Wybranowski Współczesność przytłacza i mami niewyobrażalną ilością informacji i pokus. Trudno w tym wszystkim o wyciszenie i chwilę nabożnej kontemplacji, ale na pewno warto. […]

W okresie Wielkiego Postu chrześcijanie przygotowują się, jak co roku zresztą, na gorycz śmierci i cud Zmartwychwstania Syna Bożego. Dzięki temu faktowi sprzed prawie dwóch tysięcy lat, Wielkanoc uważana jest za najważniejsze święto religii wywodzącej się z dziedzictwa Nowego Przymierza.

Mariusz Kargul [*]

Tomasz Wybranowski


Współczesność przytłacza i mami niewyobrażalną ilością informacji i pokus. Trudno w tym wszystkim o wyciszenie i chwilę nabożnej kontemplacji, ale na pewno warto. Nasi przodkowie pościli i umartwiali się o wiele dotkliwiej niż my. Wystarczy wspomnieć, że w średniowieczu w ciągu roku było blisko 190 dni, w których obowiązywał post. Nie mamy więc jakichkolwiek podstaw a tym bardziej powodów, aby narzekać.

 

Posty zbawienne dla Polaków doby Renesansu i Baroku

Wspomniane staropolskie posty były jednak bardzo ważne. Gdyby nie ich dobroczynny wpływ, ówcześni Polacy zniszczyliby sobie doszczętnie zdrowie ciężką, korzenną i tłustą kuchnią – z przewagą mięsa – ignorującą prawie zupełnie jarzyny i surówki. Dzisiaj trudno nam sobie nawet wyobrazić człowieka, który, niczym sławny obżartuch Bohdan (dworzanin księcia Ostrogskiego) zjadał na śniadanie, a właściwie pochłaniał:

„Ćwiartkę skopowiny, gęś, parę kapłonów, pieczeń wołową, ser, 3 bochenki chleba, 2 garnce miodu; na obiad 12 sztuk mięsa – cielęciny, baraniny, wieprzowiny nie mało, kapłona, gęś, 3 pieczenie – wołową, baranią, cielęcą, wina i miodu 4 garnce, prócz gorzałki. Wieczerzy nie odpuszczał”.

 

Mieszczanie i chłopi, czyli tzw. pospólstwo, żywili się rzecz jasna o wiele skromniej, zarówno w sensie jakościowym, jak i ilościowym. Wiek XVIII, z jego niesławnym „saskim rozpasaniem” przyniósł na dworach magnatów prawdziwą celebrę łakomstwa i wystawności.

Niezrównany gawędziarz Henryk Rzewuski tak opisuje stół legendarnego już dziś księcia wojewody Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”:

„Nic się nie pokazało na tym obiedzie, czego by każdy zamożny szlachcic (podkr. moje – MK) nie znalazł w potrzebie i u siebie. Ad libitum barszcz i rosół dymek wonny puszczały z mis farfurowych, a na ogromnych półmiskach i jeszcze ogromniejszych blatach (…), pajuki roznosili wołowinę z chrzanem, flaki z imbirem, kaczki z kaparami, indyki z podlewką migdałową, kapłony z serdelami, cietrzewie z buraczkami i różne dziczyzny pieczone.  A to wszystko przeplatane ze szczupakami złoconymi szafranem, karpiami miodem zarumienionymi, jazgarzami i sielawą zaprawionymi goździkami i kwiatem muszkatołowym. Były też rozmaite przysmaczki w Litwie tylko widziane, jako łapy niedźwiedzie z wiśniowym sokiem, ogony bobrowe z kawiorem, chrapy łosie z figatelami, jeże pieczone, garnirujące naroki sarnie (podroby) przysmażone z pistacjami, głowy odyńca w korzennym sosie duszone. To wszystko zakrapiało się w żołądku winem z Królewca sprowadzanym.” […]

 

Wielki Czwartek

Liturgia Wielkiego Czwartku (zwanego też Cierniowym) jest niezwykła, bo też i na pamiątkę doniosłych wydarzeń ustanowił ją Kościół. W katedrach biskupi święcą w tym dniu oleje, nieodzowne przy udzielaniu sakramentu chrztu, bierzmowania i sakramentu chorych.

Oliwa służyła dawniej jako środek wzmacniający i leczniczy, a gałązki drzewa oliwkowego – symbolem pokoju. Głucho kołaczą kołatki. Po wieczornej mszy ksiądz obnaża ołtarz. To na pamiątkę obnażenia Jezusa z szat i obmycia jego ciała. Ten piękny polski zwyczaj, kiedy z ołtarza zdejmuje się nawet krzyże i lichtarze, przywodzi na myśl chwile, kiedy Jezus

 

„(…) wstał od stołu, złożył swe szaty, wziął prześcieradło i przepasał się nim. Potem napełnił naczynie wodą, zaczął umywać uczniom nogi i ocierać je prześcieradłem, którym był przepasany” (J 13, 4-5).

 

Wielki Piątek

Mówiąc najprościej to najsmutniejszy dzień z możliwych, kiedy „Chrystus skonał po długich mękach i śmierć zatriumfowała. Śmierć, czyli zło. Dzwony milczą. Nawet i one nie płoszą demonów. Znikąd ratunku. Nie ma gdzie się schronić. Człowiek zdany jest na pastwę szatana. Tak przeżywano ten dzień jeszcze niedawno, stąd czarny kolor szat. Dziś akcentuje się przede wszystkim męczeńską śmierć Zbawiciela, stąd obecnie czerwony kolor szat liturgicznych” (E. Ferenc).

 

Jest to dzień powagi, skupienia i postu, w którym szczególnie czci się drzewo krzyża. Ołtarz jest tego dnia obnażony: bez krzyża, kwiatów, świeczników i obrusów. Od godzin porannych w kościołach trwa adoracja Najświętszego Sakramentu w kaplicach adoracji.

 

Odprawiana jest uroczyście droga krzyżowa (w Dublinie w Phoenix Parku, blisko Krzyża Jana Pawła II). Centrum tego dnia jest liturgia Męki Pańskiej. W tym roku słuchaliśmy słów Ewangelii według św. Jana, którego symbolizuje orzeł.

Św. Jan Apostoł w przeciwieństwie do synoptykó, wyjątkowo dużo miejsca poświęcił wyjaśnieniu znaczenia śmierci Jezusa, między innymi poprzez zastosowanie ubogiego, celowo dobranego słownictwa bogatego w wieloznaczności. Ewangelia św. Jana szybko zyskała uznanie i popularność, była najczęściej kopiowaną Ewangelią w pierwszym tysiącleciu po Chrystusie. 

 

Wielkopiątkowe tradycje i zwyczaje „miłe Panu”

Wielki Piątek to również pamięć o Grobach (tak! pisanych wielką literą). Zwyczaj strojenia grobów chrystusowych przywędrował do Polski najprawdopodobniej z Czech lub Niemiec (w takiej formie nieznano go w innych krajach Europy) i rozpowszechnił się bardzo dzięki naszej polskiej, aż nazbyt „pojemnej” naturze.

Zewnętrzna okazałość, ambicje poszczególnych zgromadzeń zakonnych (w czym celowali zwłaszcza jezuici i misjonarze) w urządzaniu Grobów sprawiła, że bogactwem wystawy i pomysłów, olśniewały one cudzoziemców. Przy grobach tych straż sprawowały (i sprawują nadal) specjalne warty.

 

Droga krzyżowa. Fot. Tomasz Szustek

Pracowano w tym dniu od wczesnego świtu i to pracowano bardzo pilnie, bo pracować można było tylko do południa. Po południu gospodarze przebrani w wojskowe mundury szli do kościoła strzec Chrystusowego Grobu.

Ale w dniu tym było też mnóstwo zakazów pracy, głównie przędzenia, tkania, kręcenia powrozów, aby Panu Jezusowi „nie narzucać paździerzy do ran”. I jeszcze jedna prastara tradycja związana z Wielkim Piątkiem – gotowanie i malowanie jajek, uważanych za symbol życia i odrodzenia (popularnych pisanek, kraszanek, hałunek).

 

Wielka Sobota

 

Wielka Sobota to dzień „święconego”. „W Wielką Sobotę ognia i wody naświęcić, bydło tym pokropić i wszystkie kąty w domu to też rzecz pilna”  – pisał Mikołaj Rej w swojej „Postylli”.

 

W drodze do kościoła ze święconką. Fot. T. Wybranowski.

 

Rano w tym dniu odbywa się na placu przed kościołem święcenia ognia i pokarmów. Chrystus złożony do grobu, trwa nabożny okres skupienia i wyczekiwania. Samo święcone stanowi kulminację wielkich świątecznych przygotowań. Ten dzień to także wigilia Zmartwychwstania Pańskiego i Kościół z ludem Bożym trwa przy grobie Pańskim, rozważając wciąż mękę.

Ołtarz pozostaje obnażony, zaś formalnie Wielka Sobota posiada tylko teksty liturgii godzin, nie ma natomiast formularza Mszy św., bowiem liturgia wigilii paschalnej należy już do Niedzieli Zmartwychwstania. To pozostałość z żydowskiego systemu dat, według którego po zachodzie słońca w sobotę rozpoczyna się już niedziela.

Podczas wigilii paschalnej święcone są woda i ogień oraz ponownie rozbrzmiewają dzwony i organy. W świątyniach jesteśmy świadkami narodzin. 

Zdaniem etnografów jest to pozostałość z czasów pogańskich, kiedy każdej uroczystości towarzyszyły uczty, gry, wesołe i nazwijmy to eufemistycznie, dość śmiałe zabawy i tańce.

Według starosłowiańskich wierzeń w nocy z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę o północy na rozstajach dróg zbierały się czarownice, warząc w kotłach macierzankę uzbieraną z siedmiu miedz, nasięźrzał z siedmiu lasów, miętę z siedmiu ogrodów, przy czym proszą diabła, aby ofiarował im moc czynienia magii.

W związku z tym w Wielką Sobotę gospodynie doiły krowy o brzasku, by uprzedzić wiedźmy pragnące zabrać im mleko. Właściwie tego dnia nie wolno było robić praktycznie wszystkiego.

 

Mariusz Kargul

Tomasz Wybranowski

Por. Stanisław Leszczyc-Przywara i płk Wiesław Matejczuk na froncie walki o pamięć i przyszłość prawdziwej Polski

Działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński.

Paweł Milla

Jasna Góra Zwycięstwa

Obraz MB Częstochowskiej w Płaszczu Hetmańskim | Fot. archiwum P. Milli

Na Jasnej Górze w dniu 3 maja 1976 r. Wujek wraz z kilkuset weteranami stoczyli pod koniec ich pełnego miłości do Boga i Ojczyzny życia największą bitwę z systemem. Rada Państwa PRL przyznała najwyższe odznaczenie wojskowe – Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari – Leonidowi Breżniewowi, sekretarzowi generalnemu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W proteście przeciw sprofanowaniu najważniejszego dla Polaków orderu kombatanci postanowili swoje ordery i krzyże Virtuti Militari przekazać uroczyście jako wotum dla NMP Królowej Polski w dniu Jej święta.

Ojciec Eustachy Rakoczy, pomysłodawca, ceremoniarz i współorganizator uroczystości, tak to wspomina: „Hejnał WP towarzyszył chwili, w której obrońcy Rzeczypospolitej składali na ołtarzu najwyższe odznaczenia, świadczące o męstwie Polaków. Była to uroczystość, jakiej nie widziano dotąd w Rzeczypospolitej. Oto cenne wotum generałów składane było publicznie, w obecności Episkopatu Polski, kilkudziesięciu tysięcy pielgrzymów i przez świętą posługę Prymasa Tysiąclecia, kiedy Eucharystii przewodniczył ówczesny metropolita krakowski – kard. Karol Wojtyła”. (…)

Marsze Kadrówek

Po powstaniu Solidarności, gdy komuna na 13 miesięcy została zmuszona do wycofania się, legioniści oficjalnie wznowili działalność ZLP. Wówczas też udało się nawiązać do pięknej tradycji okresu międzywojennego i zorganizowano na początku sierpnia 1981 roku pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Kadrówki na 120-km trasie krakowskie Oleandry–Kielce. Ostatni żyjący legioniści przekazywali młodzieży na spotkaniach w miejscach postoju historię i cieszyli się chwilową wolnością. Wujek był zaprzyjaźniony z Ludwikiem Nowakowskim ps. Bułgar (z I Brygady), który zaraził pasją czynu legionowego swojego wnuka i już w latach 70. zabierał go na uroczystości i spotkania ‘Legunów’ Piłsudskiego.

Dzisiaj dr nauk humanistycznych Krzysztof Nowakowski, który oprócz opieki nad Kopcem Piłsudskiego i współorganizowania (głównie z KPN) Marszów Kadrówki założył na UJ nieformalne Koło Sympatyków Legionów, wspomina: „Po moim dziadku legioniście Ludwiku to był drugi mój wychowawca uczący mnie miłości do Ojczyzny, szacunku dla pracy społecznej, jak również bezinteresownej pracy państwowotwórczej. Imponował mi swoją postawą, (…) autentyczną religijnością. Stanisław chodził zawsze prosty jak struna, zadbany, wąs zawsze przystrzyżony.

Piękna męska postawa, nie wyglądał wcale na swój wiek, był młody duchem (…) na wiele rzeczy patrzył z przymrużeniem oka. Zrównoważony, spokojny. Mocno przejęty ideą niepodległości i legionów aż do śmierci. Jak większość z nich.

(…) Stanisław łatwo i chętnie nawiązywał kontakt z młodzieżą, wpajał szacunek dla państwa, Ojczyzny, i kombatantów. Wiem, że pamięć o nim będzie we mnie trwała tak długo, jak będę na tym świecie”. (…)

Major Matejczuk

Spośród wielu przyjaciół Wujka wyróżniali się major Wiesław Matejczuk oraz jego syn Staszek. Wiesław Matejczuk nie zrobił kariery: nie należał do PZPR, chodził do kościoła, miał ślub kościelny, ochrzcił dzieci i przyjmował w domu m.in. ojców dominikanów. Zaczęły się naciski ze strony Zarządu Politycznego LWP, przenosiny i prześladowania, ale też i pomoc wielu, często nieznanych, oficerów. W jego aktach osobowych z lat 60. i 70. były wpisy o „niebezpiecznym elemencie rewizjonistycznym w LWP” oraz zabraniające powierzania Matejczukowi kontaktów z żołnierzami, na których „ma demoralizujący wpływ”. Od 1963 r. był związany z Katowicami, ale w wolnym czasie często przemieszczał się po kraju w związku z pasją filatelistyczną. To pomagało mu w utrzymywaniu znajomości z różnymi oficerami i stanowiło parawan ochronny dla działalności konspiracyjnej, jeszcze bez nazwy i sformalizowanej struktury.

W sierpniu 1980 r. wybuchła wolność Solidarności. Aktywność społeczna i patriotyczna Wiesława Matejczuka była niespożyta. Będąc formalnie poza wojskiem, rozbudowywał konspiracyjną organizację, wyławiając uczciwych oficerów. (…)

W okresie stanu wojennego konspiracyjna organizacja oficerów, którą założył Wiesław Matejczuk na Śląsku, połączyła się z podobną organizacją z Wielkopolskiego Sztabu Okręgu z płk. Dorffem i powstała organizacja pod nazwą „Viritim”, do której należało ok. 300 oficerów.

Porozumienie Centrum. Wiesław Matejczuk 3 od lewej | Fot. z archiwum S. Matejczuka

Ich celem było samokształcenie patriotyczne, samoorganizowanie się i działanie w przypadku interwencji zbrojnej Sowietów. Nie chcieli odchodzić z wojska, ale poznawać prawdę o polskiej historii i nawiązać do zerwanych tradycji i wzorów żołnierskich z legionów Piłsudskiego i II RP. W wojsku komunistycznym wykonywali zadania, jakie im przydzielono, szkolili się wg metod z Moskwy rodem – ale umieli odróżnić służbę Polsce od służalczości komunie. (…)

Gdy Kiszczak wycofał się z oficjalnego życia politycznego, kilkunastu oficerów Viritim ujawniło się w 1991 r. jako reprezentanci organizacji w ewentualnych rozmowach, prowadzących do ujawnienia się pozostałych jako kadra do prawdziwego zreformowania wojska. Wśród ujawnionych był major Wiesław Matejczuk i płk Henryk Michalski ze Sztabu Generalnego. Dużo „komunistycznego betonu” wysłano na emerytury, ale działały stare, komunistyczne koterie i sowiecka agentura, które nie mogły uwierzyć, że pod ich nosem przez lata istniała antykomunistyczna grupa oficerów, a nie słynny jeden wyjątek – Kukliński. Major Matejczuk wspomagał przyjaciela Jacka Maziarskiego i Jarosława Kaczyńskiego w budowaniu Porozumienia Centrum, które zdobyło kilkadziesiąt mandatów poselskich, a mądrze negocjując w rozdrobnionym parlamencie, pod koniec 1991 r. utworzyło mniejszościowy rząd Jana Olszewskiego. Było wiele pilnych spraw do załatwienia – nie tylko pełne zdekomunizowanie wojska, wydalenie sowietów czy zatrzymanie złodziejskiej tzw. prywatyzacji. Do rozpracowywania „Viritim” rzuciła się WSI i jej agendy. O większej reformie wojska nie było więc mowy. Obóz szeroko rozumianej targowicy obalił patriotyczny rząd Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. W konsekwencji mieliśmy potem ćwierć wieku postkomuny.

Nie mogąc inaczej podejść majora Matejczuka, ówczesne prosowieckie odłamy WSI otoczyły go woalem izolacji i obaw przed kontaktem z nim, czego nie było nawet za komuny. Niektóre osoby były wręcz zastraszane przez „niezidentyfikowanych osobników”. Major był inicjatorem wielu wydarzeń, m.in. z ks. Kantorskim – pierwszej polskiej wizyty i mszy św. na grobach naszych oficerów w Katyniu. Zginął w wypadku samochodowym, w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę” znajduje się na s. 8 i 9 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Milli pt. „»A gdzie mój legionista?« Walka o prawdziwą Polskę na s. 8 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Premiera – Studio Wilno w Poranku Wnet

Ewa Szturo, Rajmund Klonowski, Agata Antoniewicz tworzą nową, cykliczną audycję nadawaną na żywo ze studia w Wilnie.

Zapraszamy do wysłuchania premierowego odcinka audycji Studio Wilno w Radiu Wnet!

BOŻY PLAN STWORZENIA MAMY ODCZYTAĆ, A NIE KWESTIONOWAĆ. Przesłanie XXXIX Pielgrzymki Obrońców Życia na Jasną Górę

Ideologia gender nie ma żadnych podstaw nie tylko w wiedzy naukowej, ale również w zdrowym rozsądku. Jest naruszeniem podstawowych praw rodziców i gwałtem na delikatnej psychice dziecka i nastolatka

PRZESŁANIE XXXIX Pielgrzymki Obrońców Życia
Jasna Góra, 23 marca 2019

My, uczestnicy XXXIX Pielgrzymki Obrońców Życia na Jasną Górę, mając wciąż w żywej pamięci śp. Inżyniera Antoniego Ziębę – niestrudzonego Pielgrzyma, organizatora poprzednich 38-miu Pielgrzymek Obrońców Życia na Jasną Górę, chcemy kontynuować Jego ideę corocznego zawierzania sprawy obrony życia Jasnogórskiej Bogarodzicy. Wciąż pamiętamy Jego pełne ufności słowa z ostatniej pielgrzymki ŻYCIE ZWYCIĘŻY ŚMIERĆ! Umocnieni tą nadzieją nie możemy być obojętni na ataki na życie i rodzinę, które wciąż podejmowane są w naszej Ojczyźnie

Aborcja a ochrona życia od poczęcia

Szczególnym okrucieństwem jest zabijanie w łonach matek dzieci, u których podejrzewa się poważną wadę wrodzoną. Małym pacjentom przysługuje nie tylko prawo do życia, ale również prawo do opieki medycznej świadczonej według najwyższych standardów. Apelujemy więc o jak najszybsze uchwalenie obywatelskiego projektu Zatrzymaj Aborcję. Przypominamy, że zarówno państwo, jak też wiele organizacji kościelnych czy stowarzyszeń i fundacji pro-life świadczy realną pomoc dla rodzin i matek, które dowiedziały się o tzw. nieplanowanej ciąży lub u których dzieci nienarodzonych podejrzewa się poważne wady wrodzone. Na polu pomocy charytatywnej ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia, ale już teraz potrzebujące rodziny mogą skorzystać z pomocy materialnej, psychologicznej, prawnej czy medycznej. Godna promocji jest też idea hospicjów perinatalnych i godziwsze ich finansowanie z budżetu państwa. W tej chwili w całej Polsce istnieje kilkanaście tego typu miejsc, podczas gdy każdego roku kilkanaście tysięcy rodziców słyszy niepomyślną diagnozę prenatalną dla swojego dziecka.

Ideologia gender i żądania ruchu LGBT

W Bożym planie stworzenia – który mamy odczytać, a nie kwestionować – istnieje człowiek realizujący się jako kobieta lub mężczyzna. Kobieta i mężczyzna są różni choć równi w swej godności. Wprowadzanie do szkół ideologii gender, która nie ma żadnych podstaw nie tylko w wiedzy naukowej, ale również w zdrowym rozsądku, jest więc poważnym naruszeniem fundamentalnego prawa rodziców – pierwszych wychowawców i gwałtem na delikatnej psychice dziecka i nastolatka. Apelujemy zatem o realne przestrzeganie konstytucyjnych praw rodziców. Jeśli one okazują się niewystarczające, apelujemy do polityków, w tym Rzecznika Praw Dziecka, o stworzenie lepszych gwarancji prawnych ochrony dzieci przed demoralizacją.

In vitro a szacunek do życia od poczęcia

Szacuje się, że w Polsce ok. 100 tys. dzieci przetrzymywanych jest w pojemnikach z ciekłym azotem – tyle embrionów, poddanych tzw. kriokonserwacji, czeka powolna śmierć w klinikach in vitro. Trzeba też upomnieć się o życie dzieci zabijanych w wyniku tzw. selektywnej aborcji, wpisanej w procedurę in vitro. To z miłości do tych dzieci Bóg – a w Jego imieniu Kościół – potępia in vitro. Domagamy się zaprzestanie finansowania tej procedury z budżetu podatników. Promujmy naprotechnologię jako etyczną i skuteczną metodę leczenia niepłodności, szanującą godność i życie zarówno rodziców, jak i dziecka.

Wojciech Zięba, Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
Paweł Wosicki, Polska Federacja Ruchów Obrony Życia
Halina i Czesław Chytrowie, Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego
Adam Kisiel, Krucjata Modlitwy w Obronie Poczętych Dzieci

= = = = = = = = = = = = = = =
Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
organizacja pożytku publicznego KRS 0000140437
ul. Krowoderska 24/1, 31-142 Kraków
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
biuro: ul. Krowoderska 24/6, 31-142 Kraków
tel./fax (12) 421-08-43
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
www.pro-life.pl
e-mail: [email protected]

Studio Dublin – wydanie specjalne w dniu św. Patryka – 17 marca 2019 – Wywiady i relacje z całej Irlandii oraz z Polski.

Św. Patryk, który schrystianizował Irlandię, zasnął w Panu 17 marca 461 roku. W hołdzie swojemu patronowi, , Irlandczycy na całym świecie obchodzą każdą rocznicę tego wydarzenia, jako święto narodowe.


Prowadzenie: Tomasz Wybranowski

Współprowadzenie i wejścia reporterskie: Tomasz Szustek

Korespondent sportowy: Jakub Grabiasz

Wydawca: Tomasz Wybranowski i Tomasz Szustek

Współpraca: Dorota Andrzejewska. 

Realizacja: Tomasz Wybranowski (Dublin)

Realizacja: Dariusz Kąkol i Karol Smyk (Warszawa)

Produkcja: Studio 37 Dublin & Katarzyna Sudak

Za pomoc przy powstaniu programu redakcja Studia 37 Radia WNET dziękuje panu Marcinowi Gilowi.


Dublin przeżył istnie oblężenie w tym roku. Na obchody dnia św. Patryka w Dublinie, do Irlandii zjechali jak zwykle turyści z całego świata. W tym roku, zdaniem przedstawicieli irlandzkiej policji i dziennikarzy dziennika „The Irish Times”, liczba wielbicieli św. Patryka i wszystkiego co irlandzkie, przekroczyła pół miliona.

 

Tłumy w dublińskim zakątku Temple Bar. Fot. © Studio 37.

Ale wróćmy do patrona Irlandii, ku czci którego odbywają się coroczne parady i huczne obchody. Za symboliczne rozpoczęcie ery chrześcijaństwa w Irlandii uważa się rozpalenie przez Patryka świętego ognia na wzgórzu Slane.

Dotychczas zwyczaj nakazywał wszystkim zgaszenie wszelkich płomieni ognisk na początku wiosny, a ponowne ich zapalenie mogło nastąpić dopiero następnego dnia, po uroczystym wznieceniu nowego ognia przez władcę rezydującego na wzgórzu Tara.

Pomnik św. Patryka u podnóża Croagh Patrick. Fot. © Studio 37.

Uprzedzając króla w tym rytuale o kilka chwil, św. Patryk naraził się na niebezpieczeństwo, ale symboliczne znaczenie tego faktu wpisało się na stałe do historii Irlandii.

Według tradycji chrześcijańskiej w życiu św. Patryka ważną rolę odgrywały prorocze sny, znaki od Boga i cuda, które prowadziły go przez trudną ścieżkę misjonarza.

Przed św. Patrykiem w Irlandii działali także inni misjonarze, np.  św. Declan, ale to Patrykowi przypisuje się największy udział w chrystianizacji wyspy. Po całej Wyspie rozsiane są miejsca, które tradycyjnie wiąże się z jego obecnością, są to święte studnie, głazy, wysepki, kaplice.

Wizyta Prezydenta Irlandii w Poznaniu. Krzysztof Schramm wita prezydenta Michaela D. Higginsa. Fot. arch. Fundacji Kultury Irlandzkiej.

Pierwszym gościem świątecznego programu „Studio Dublin” był Krzysztof Schramm, wicekonsul honorowy Republiki Irlandii w Polsce i fundator Fundacji Kultury Irlandii. która powstała 6 lutego 2003 roku w Poznaniu.

Założeniem Fundacji jest wszechstronne promowanie kultury irlandzkiej w Polsce. Popularyzowanie kultury irlandzkiej realizowane jest zarówno poprzez imprezy masowe jak i wspieranie indywidualnych projektów.

 

Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia

Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE, podzielił się swoimi spostrzeżeniami o Irlandii, Irlandczykach i naszych polsko – irlandzkich relacjach, z dala o politycznego chaosu i blichtru merkantylizmu.

 


Na antenie Radia WNET, w dniu święta narodowego Irlandii, zaprezentowaliśmy przemówienie prezydenta kraju Michaela D. Higginsa. Prezydent powiedział m.in.:

 

Prezydent Irlandii Michael D. Higgins przed plebanią dublińskiej Prokatedry, w dniu 17 marca 2019. Fot. © Tomasz Szustek.

 

„Niech mi będzie wolno, jako Prezydent Irlandii, w ten dzień św. Patryka 2019 roku,  przesłać najgorętsze życzenia, dla całej naszej wielkiej rodziny rozsianej po całym świecie.

Gdziekolwiek byście nie byli, i w jakichkolwiek okolicznościach byście się nie znaleźli, świętując nasze wspólne poczucie irlandzkości, naszą kulturę, dziedzictwo i historię, jesteście częścią połączonej irlandzkiej rodziny.

Niech mi także będzie wolno przesłać życzenia i wyrazy uznania dla tych wszystkich narodowości i kultur, które przyłączają się do obchodów naszego narodowego święta.”


O godzinie 10.30 do dublińskiej Prokatedry Najświętszej Maryi Panny, przybył prezydent Irlandii Michael D. Higgins z małżonką Sabiną, gdzie zostali powitani przez arcybiskupa Dublina Diarmuida Martina.

Prezydent z małżonką wpisali się do księgi kondolencyjnej i wzięli udział w krótkim spotkaniu modlitewnym w intencji ofiar zamachu w Christchurch. Dołączyli do nich ambasadorzy Nowej Zelandii i Palestyny. Krótkie przemówienie wygłosił arcybiskup Martin (szerzej o tym w piątkowym Studiu Dublin 22. marca), po czym celebrował tradycyjną mszę świętą, która rozpoczęła oficjalne obchody dnia św. Patryka w Dublinie.

Po mszy para prezydencka udała się w uroczystej, świątecznej kawalkadzie pojazdów na trasę parady, a nastepnie zasiedli w loży honorowej i obserwowali uczestników tego radosnego orszaku.

 

 

W świątecznym programie „Studio Dublin” gościła Jej Ekscelencja, ambasador Republiki Irlandii w Polsce, pani Emer O’Connell, która 24 sierpnia 2018 złożyła kopie listów uwierzytelniających na ręce Sekretarza Stanu w MSZ, Ministra Szymona Szynkowskiego vel Sęk.

Jej Ekscelencja, pani ambasador Republiki Irlandii w Polsce, Emer O’Connell. Fot. z serwisu internetowego Ambasady Republiki Irlandii w Polsce.

Podczas świątecznego wywiadu Jej Ekscelencja, pani ambasador Emer O’Connell opowiedziała m.in. o wizycie pana Kevina Morana, ministra w Departamencie Wydatków Publicznych i Reform Republiki Irlandii.

Kevin Moran oficjalnie reprezentował irlandzki podczas Dni św. Patryka w Polsce.

Z roku na rok Dzień Świętego Patryka w Polsce zyskuje na popularności. Dlatego i w roku bieżącym,

17 marca ponownie odbyło się wiele imprez w ramach „Festiwalu Świętego Patryka”. 

W całej Polsce odbyło się ponad 140 wydarzeń szczerze i żywo celebrujących irlandzko-polską przyjaźń. W 21 polskich miastach na zielono podświetlone zostały znane obiekty, n.in. Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, czy Ratusz w Zamościu.

„Dzień św. Patryka był także idealną sposobnością, aby spróbować wyjątkowej żywności i napojów produkowanych w Irlandii, ale w rozsądny sposób. Od irlandzkiej whiskey klasy premium czy nowego na rynku irlandzkiego ginu, do wyśmienitej irlandzkiej wołowiny, jagnięciny czy łososia – tych smaków Irlandii możecie zaznać w Polsce!” – głosił oficjalny komunikat irlandzkiej ambasady.

Wywiad z Jej Ekscelencją, panią ambasador Republiki Irlandii Emer O’Connell, do odsłuchania tutaj:

 

 

Anna Hurkowska. Fot. arch. A. Hurkowskiej.

Największa parada w Irlandii odbyła się oczywiście w Dublinie, ale korespondenci „Studia Dublin”, rozsiani po całej Wyspie, szczegółowo informowali o marszach i świątecznych wydarzeniach z niemal wszystkich największych miast.

Paradę w Limerick śledziła Anna Hurkowska, fotografka-pasjonatka, wolontariuszka działająca na rzecz promocji Polski m.in. poprzez organizację Polish Art Festival, WOŚP, Kupala Night.

Anna Hurkowska została wyróżniona w roku 2018 w konkursie „Wybitny Polak w Irlandii”.

Konkurs „Wybitny Polak” to inicjatywa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, której głównym celem jest wykreowanie pozytywnego wizerunku Polaków.  Konkurs ma na celu także pokazanie ich dokonań oraz wyróżnienie i promocja osób, które potrafiły odnieść sukces w kraju i poza jego granicami.

W swojej relacji Anna Hurkowska wspomniała o 70. rocznicy urodzin Konsula Honorowego RP w Limerick, Patricka O’Sullivana, którego zakres terytorialny obejmuje hrabstwa Limerick i Clare. 

 

 

Podczas dnia św. Patryka nie mogło zabraknąć akcentów sportowych. W sobotę, 16 marca 2019 roku, zakończyli zmagania rugbyści. Niestety ostatnia, piąta kolejka spotkań przyniosła reprezentacji Irlandii gorzką porażkę.

Jakub Grabiasz, szef redakcji sportowej Studia 37 po ukończeniu górskiego biegu Gaelforce Mountain Run w Connemara. Fot. z profilu FB Jakuba Grabiasza.

O zwycięzcach i przegranych ostatniej edycji Pucharu Sześciu Narodów opowiedział nasz sportowy ekspert Jakub Grabiasz. 

 

 

Parada św. Patryka w Dublinie, ulica O’Connell Street. 17 marca 2019. Fot. © Studio 37.

Teraz powracamy do dublińskiej parady św. Patryka A.D. 2019, która tradycyjnie rozpoczęła się na Placu Parnella, krótko po godzinie 12.00 w południe.

Barwny korowód, z reprezentantami wszystkich hrabstw, irlandzkich miast i irlandzkich diaspor ze świata, przedefilował główną ulicą  Dublina, O’Connell Street, a po przekroczeniu rzeki Liffey, ominął College Green i gmach Trinity Collage, by zakończyć przemarsz na ulicy Kevin Street.

W rolę św. Patryka ponownie wcielił się Johnny Murphy, performer uliczny i mim. To on po raz dwunasty poprowadził stołeczną paradę, którą dla Radia WNET i specjalnego wydania „Studio Dublin” relacjonował Tomasz Szustek. 

 

 

Agnieszka Anna Koniecpolska, malarka i działaczka społeczna. Fot. arch. A. Koniecpolskiej.

Tymczasem, gdy ruszyła parada w Dublinie, wydarzenia związane ze świętem narodowym Irlandii w mieście Cork obserwowała dla „Studia Dublin” Agnieszka Anna Koniecpolska, artystka młodego pokolenia, która ma na swoim koncie kilka indywidualnych i zbiorowych wystaw malarskich. Na paradzie pojawiła się ze swoją dziesięciomiesięczną córeczką Gają.

 

 

Anna Scanlan, współzałożyciel Grupy Folklorystycznej “Inisowiacy” oraz jej choreograf oraz dyrektorem artystycznym od początku jej działalności. Fot. Ray Scanlan.

Z Cork przenosimy sę do Ennis. O dniu św. Patryka w Ennis opowiedziała Ania Scanlan, która do Irlandii przyjechała w marcu 2004 roku.

W Ennis mieszka wraz ze swoim mężem Raymondem, dwojgiem dzieci – Robertem i Tomásem oraz psem. Od dzieciństwa lubiła tańczyć,  swoja przygodę z tańcem zaczęła w wiejskim Domu Kultury we Wrzawach, skąd pochodzi. Naukę kontynuowała w szkole średniej w Zespole “Dzikowianie” oraz w czasie studiów w ZPiT “Jawor”. Gościnnie tańczyła w polonijnym zespole “Syrenka” w Sydney.

W 2004 roku Ukończyła Akademię Rolniczą w Lublinie ze specjalnością Kształtowanie i Ochrony Środowiska Rolniczego, po czym wyjechała do Irlandii. W 2007 roku wyjechała do Sydney, gdzie kształciła się w kierunku Planowania i Dekoracji Wnętrz. Po powrocie do Irlandii zdobyła wykształcenie jako Kwalifikowany Doradca Finansowy.

Taniec, folk i tradycja to jej pasja. Od 2015 roku działa społecznie w Ennis. Jest współzałożycielem Grupy Folklorystycznej “Inisowiacy” oraz jej choreografem oraz Dyrektorem Artystycznym od początku jej działalności. Anna Scanlan jest jedną z wyróżniających się luminarzy i ambasadorów polskiej kultury w Republice Irlandii.

Grupa Folklorystyczna „Inisowiacy”, dzień św. Patryka 2019. Fot. Kasia Dziewa.

Podczas tegorocznej parady w Ennis, Grupa Folklorystyczna „Inisowiacy”, zajęłą drugie. Spódnice i zapaski krzczonowskie (to strój w którym Anna jest na zdjeciach) powstały w ramach projektu organizowanego z jej inicjatywy, wraz z Limerick and Clare Education Board. 

 

 

Przy tablicy upamiętniającej sir Edmunda Strzeleckiego w Dublinie. Krzysztof Schramm (pierwszy z prawej) a obok niego Patrick McCabe i Declan O’Donovan, byli Ambasadorowie Irlandii w Polsce. Fot. archiwum Fundacji Kultury Irlandzkiej.

Ponownie przenosimy się do Poznania, gdzie ma swoją siedzibę Fundacja Kultury Irlandzkiej, która jest organizatorem takich wydarzeń jak chociażby „Dni św. Patryka”.

Krzysztof Schramm i FKI to także kreatorzy projektów edukacyjnych „Z Seanem przez świat”, czy „Irlandia w szkole”.

W drugiej korespondencji z Poznania, wicekonsul Krzysztof Schramm opowiedział o tegorocznej edycji „Dni  św. Patryka” w Polsce.

Podczas tegorocznej edycji Festiwalu do kampanii „Global Greening” włączyły się największe polskie miasta na czele z Warszawą, Poznaniem i Zamościem. 

Tu jeszcze jedna ciekawostka z Poznania. Oto bowiem na Wydziale Anglistyki UAM działa Pracownia Studiów Celtyckich prowadząca w ramach studiów filologii angielskiej specjalizację celtycką. Studenci mogą działać w studenckim kole języka irlandzkiego oraz uczestniczyć cyklicznych imprezach, dla przykładu w tygodniu irlandzkim Seachtain na Gaeilge.

 

 

Grupa Rapscallion. Fot. materiały promocyjne grupy.

„Flaa’d out in Drawda” to tytuł jednego z ostatnich przebojów pięcioosobowego bandu z Droghedy (Irlandia). Piosenka opowiada o samym mieście i wielkim artystycznym wydarzeniu „Fleadh Cheoil na h’Eireann”.

Nazwa tego zespołu to Rapscallion, który tworzą członkowie dwóch klanów rodzinnych McQuillan – Jim i Pauric, oraz Heslin – Jonathan i Stuart. Rapscallion pojawił się w Poznaniu, podczas tegoroznej edycji Patrykowego festiwalu.

Okazało się, że drogi muzyczne i radiowe prowadzą do Droghedy. Okazało się, że bliskim przyjacielem Stewarta Heslina jest Gerry Hodgers, który gościł ekipę Radia WNET, w swoim domu w Droghedzie w styczniu tego roku.

Oto krótka rozmowa ze Stewartem Heslin’em.  

 

 

Parada św. Patryka w Dublinie, O’Connell Street, 17 marca 2019. Fot. © Studio 37.

Tomasz Szustek podsumował tegoroczną dublińską paradę, którą obserwowało dziesiątki tysięcy Irlandczyków, rezydentów na Wyspie i turystów, którzy szczelnie obstawili trasę Patrykowego korowodu.

 

 

Anna Hurkowska (druga od prawej), nasza korespondentka z irlandzką parą prezydencką Michaelem D. Higginsem i żoną Sabiną. Fot. arch. Anny Hurkowskiej.

Po zakończonej paradzie w Limerick i spotkaniu w gronie Polonii w siedzibie Konsulatu Honorowego RP, przy 66 O’Connell Street, połączyliśmy się z Anną Hurkowską, która podsumowała obchody  swięta narodowego Irlandii w tym mieście.

 

 

Poza paradami i barwnymi pochodami, tańcami i biesiadowaniem w pubach i restauracjach, Dzień św. Patryka w stołecznym Dublinie to także okazja do obejrzenia finałów tradycyjnych sportów Irlandii:  hurlingu (gra zespołowa z użyciem piłki i kija, zbliżona do hokeja) oraz futbolu gaelickiego (miks rugby z koszykówką i piłką nożną).

O finałach na stadionie Croke Park opowiadał nasz kolega z redakcji sportowej Jakub Grabiasz. 

 

 

Monika Krystowczyk i Agnieszka Anna Koniecpolska, tuż po paradzie św. Patryka w Cork. Fot. arch. Mimi A Krysto.

Kolejną rozmówczynią była artystka – malarka Monika Krystowczyk, która brała czynny udział w przygotowaniu wizualnej strony parady św. Patryka w Cork.

Prywatnie jest córką nieżyjącej już Grażyny Miller, włoskiej dziennikarki, malarki i poetki oraz tłumaczki, która przetłumaczyła m.in. „Rzymski Tryptyk” Jana Pawła II.

Sama Monika studiowała w Nowym Jorku i Palm Beach w Fine Arts i Graphic Arts and Design.

Od 2003 roku w Cork, gdzie wraz z Agnieszką Koniecpolską współpracowały z Camden  Palace Art Center (trzy wystawy) a ostatnio z Cork Community Art link.

Monika Krystowczyk pracowała takżę przy takich projektach i mprezach jak „Cork Guinness Jazz Parade” i „Dragon of Shandon Parade”.  Wraz z Agnieszką Koniecpolską podzieliły się wrażeniami świątecznymi z Cork.

Niezwykłe budowle na tegorocznej paradzie św. Patryka w Cork. Fot. arch. Mimi A Krysto.

 

 

Alex Sławiński, szef londyńskieg oddziału Radia WNET, z ambasadorem dr. hab. Arkadym Rzegockim i jego małżonką.

 

Aleksander Sławiński w świątecznej odsłonie programu „Studio Dublin” opowiadał o wyprawie w Dniu św. Patryka do nowozelandzkiego Auckland i wizycie „Daru Młodzieży” w Londynie.

Wizyta w stolicy Wielkiej Brytanii to niemal finał akcji i wielkich emocji związanych z żeglugą przez wszystkie oceany i reprezentowania Polski na całym globie w ramach „Rejsu Niepodległości”.

 

 

Studio 37 Radia WNET w Dublinie odwiedzali także goście na żywo. W gronie odwiedzających nasze studio, podczas obchodów dnia św. Patryka,  były dwie niezwykłe panie, które śmiało możemy nazwać mianem Polek sukcesu pod niebem Irlandii.

 

Małgorzata Szafrańska i Dana Piotrowska, Polki sukcesu w Republice Irlandii.

 

Małgorzata Szafrańska, właścicielka firmy My Left Leg opowiadała o swoich pasjach, medycynie naturalnej i tworzeniu ekologicznych kosmetyków.

Dana Piotrowska mówiła zaś o fizjoterapii i pasjach podróżniczych, które realizuje z członkami dublińskiego klubu Dream Trips.


Partnerem Radia WNET i „Studia Dublin”


 

Tomasz Wybranowski w Patrykowym nastroju, w Studiu 37. Fot. Studio 37.

 

Tekst: Tomasz Wybranowski ; współpraca: Tomasz Szustek. Zapraszamy na nasze konto na instagramie http://www.instagram.com/studio37dublin/

Ignorancja w służbie postępu: nauka jest tylko dla niektórych. Dla tych, którym będzie potrzebna, którzy będą sterować

Polacy biorą się za łby głównie z powodu różnic w pojmowaniu Prawdy i związanej z tą fundamentalną dla ładu społecznego wartością – tj. światową, destrukcyjną ofensywą barbarzyńskiego postmodernizmu.

Herbert Kopiec

Będąc już nie pierwszej młodości belfrem, obserwuję od lat, że z roku na rok młodzi ludzie coraz mniej wiedzą o Polsce i świecie. Jeśli ktoś gotów byłby zasilić szeregi „siewców nienawiści”, to zapewne nazwałby ich ignorantami. Nic by się raczej nie stało, bo odnoszę wrażenie, że nie bardzo się tą swoją przypadłością przejmują. Nie mówiąc już o zawstydzeniu. Miałem studenta, który z wielką pewnością siebie zapewniał mnie, że znakomicie orientuje się, co dzieje w Polsce i na świecie, ponieważ regularnie czyta lewicowy, antykatolicki tygodnik „NIE” Jerzego Urbana. Na moje pytanie, czy wie, kim był/jest Jerzy Urban, odpowiedział: „ależ tak, wiem, to chyba ładowany gość, gazeta przecież dobrze się sprzedaje”… (…)

Nicolas Gomez Davila był zauważył, że „ażeby zgorszyć lewicowca, wystarczy powiedzieć prawdę”. Trudno się temu dziwić, jeśli zważyć, że rasowy lewak (tzw. marksista kulturowy, obecny w moich felietonach „agent transformacji”) – z grubsza rzecz biorąc – pojmuje rzeczywistość świata i człowieka w oparciu o dwa wielkie aksjomaty.

Pierwszy aksjomat głosi, że we wszechświecie nie istnieją wartości absolutne. A więc nie ma standardów dobra i zła, piękna i brzydoty. Natomiast drugi aksjomat jest taki: „We wszechświecie pozbawionym Boga lewica utrzymuje wyższość moralną jako ostateczny arbiter działań ludzkich”. (…)

Amerykanie, którzy dziś przyjmują te patologiczne idee, nie wiedzą, że wylęgły się one w marksistowskich głowach (Gramsci, Adorno, Marcuse oraz szkoła frankfurcka), a ich celem był/jest przewrót i obalenie cywilizacji zachodniej. (…) Ideowy dorobek Gramsciego łatwiej obserwować nie poprzez bezpośrednie odniesienie do jego nauki, ale poprzez spustoszenie cywilizacyjne: społeczne, polityczne, obyczajowe i religijne, jakie na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dokonało się w Stanach Zjednoczonych . (…)

Doświadczenie dowiodło, że najprostszą drogą zdobycia kontroli nad społeczeństwem jest utrzymanie społeczności w niewiedzy (w ignorancji, H.K.) i niezdyscyplinowaniu co do podstawowych wartości, z jednoczesnym odwracaniem uwagi od spraw zasadniczych i skupieniem jej wokół spraw, które nie mają żadnego znaczenia. Dlatego w szkołach należy zadbać o utrzymanie młodego pokolenia w nieznajomości prawdziwej historii, ekonomii, prawdziwego prawa. Niech się nie uczą, nie stresują. Nauka jest tylko dla niektórych. Dla tych, którym będzie potrzebna, którzy będą sterować. (…)

Prof. E. Potulicka, analizując ogólny poziom edukacji Amerykanów, wprawdzie uznała za stosowne posłużyć się wymownie/prowokacyjnie(?) sformułowanym pytaniem: „Czy Stany Zjednoczone dotknęła epidemia głupoty?, jednak polski czytelnik może spokojnie (bo czerpaliśmy stamtąd wzory) odetchnąć.

„W Stanach Zjednoczonych nie ma epidemii głupoty, natomiast jest ignorancja”. Przyczyna? Ano, „obecny zasób wiedzy jest tak ogromny, że poza własną wiedzą specjalistyczną wykazujemy dużą ignorancję”. Koniec. Kropka.

„Neoliberalny kapitał – wyjaśnia dalej prof. Potulicka – potrzebuje robotników, którzy chętnie wykonują to, co się im zleca, i myślą w sposób dozwolony. Produkcja takiego materiału ludzkiego jest najbardziej fundamentalną rolą szkolnictwa funkcjonującego zgodnie z ideologią korporacjonizmu”. Dla klarowności wywodów postawmy kropkę nad i. Zauważmy bowiem, że wyszło na to, iż mamy do czynienia z osobliwym zblatowaniem interesów korporacjonizmu z… ignorancją. W takiej perspektywie trudno się poniekąd dziwić, że promotorzy zarysowanej strategii, zmierzającej do wytrenowania „nowej generacji robotników”, z wyniosłą arogancją ujmują ją także w słowach: „Przetrwanie ludzkości wymaga, by ci, którzy nie myślą, nie przeszkadzali myślącym”.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Ignorancja w służbie postępu” znajduje się na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Ignorancja w służbie postępu” na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego