Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (10). Polska musi się nam opłacać!/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Czas skończyć z sytuacją, w której przedsiębiorcę karze się haraczem jeszcze przed zarobieniem jakiejkolwiek złotówki. A politycy rozwalają wypracowywane przez nas pieniądze, jakby brały się z brudu.

Tydzień temu opisałem, dla kogo opłacalny był system Okrągłego Stołu (1989–2015). I dla kogo był wyjątkowo nieopłacalny – dla 90% polskiego narodu. I w całości dla państwa, czyli struktury organizacyjnej mającej pomyślność Polakom gwarantować. Pomyślność wewnętrzną i zewnętrzną. To, co niepokoi mnie po roku 2015, po podwójnym zwycięstwie Obozu Dobrej Zmiany, to brak zerwania mentalnego z tym nieludzkim systemem. I brak próby przebudowy państwa z opresyjnego (przeciwko obywatelom) na obywatelskie (przez obywateli). Tak jakby III RP była „tak”, a tylko wypaczenia „nie”. Tak jakby wystarczyło system oczyścić z patologii lat 2007–2015 i wszystko będzie się kręcić w dobrym rytmie.

Parę lat temu naiwnie podejrzewałem, że może to tylko narracja w wydaniu polityków Dobrej Zmiany. Wyidealizowany obraz Polski ku pokrzepieniu serc mało wyrobionego politycznie narodu; po co go przestraszać. A swoje Prawo i Sprawiedliwość dobrze wie i zrobi.

Niestety zaraz skończy się I kadencja, a pomysłu na nowe państwo nawet nie widać. Jedyny pomysł dotyczy wygrania II kadencji, kolejnych 4 lat. I sprowadza się do rozbudowy własnego elektoratu socjalnego i rozbudowy do jego obsługi własnego zaplecza urzędniczo-biurokratycznego.

Co jest nie tylko lekkomyślne, ale i przerażające. Bo takie ukształtowanie społeczeństwa polskiego ogromnie utrudni, jeśli nie uniemożliwi, budowę państwa opłacalnego dla wszystkich Polaków.

Stara zasada głosi, że jeżeli jesteś biedny, to nie masz wyjścia – musisz być uczciwy i pracowity, by osiągnąć sukces. Szkoda, że ta zasada nie obowiązuje w Polsce. Bo w Polsce uczciwość i pracowitość nie wystarczają do wyjścia ze stanu ubóstwa. I to musimy zmienić poprzez zmianę sposobu zarządzania państwem. Ale żeby wynaleźć najlepszy sposób zarządzania państwem (dla biednych, ale pracowitych i uczciwych), najpierw musimy zadać najbardziej podstawowe pytanie: komu Polska musi się najbardziej opłacać? Już odpowiadam: Polska najbardziej musi być opłacalna dla osób, które najbardziej tworzą polskie bogactwo narodowe. Nie musimy ich szukać ze świecą. Ludźmi, którzy tworzą dobrobyt polskiego narodu, są polscy przedsiębiorcy. Prywatni polscy przedsiębiorcy – mali, średni i duzi. Oczywiście uczciwi i nie podpięci pod jakikolwiek partyjno-urzędniczy układ. W naszym myśleniu o sprawnym i zamożnym państwie uwzględnienie ich interesu musi być oczywiste i podstawowe.

75% wszystkich zatrudnionych w gospodarce i 55% polskiego PKB to wynik, którego nie można dłużej lekceważyć i tuszować byle jakim makijażem.

Tu nie chodzi o jakieś kosmetyczne ułatwienia tego czy innego rządu. O fantastyczny pijar, który ładnie sprzedaje się w tiwi, a z którego nic nie wynika. O łaskawe uznanie, że prywatny przedsiębiorca nie jest przestępcą i powinien mieć prawa przysługujące nawet bezrobotnym, co uznała wreszcie słynna Konstytucja Biznesu.

Chodzi o kompletną zmianę obecnej hierarchii społecznej i struktury państwowej. To nie politycy i ich koledzy urzędnicy, ale przedsiębiorcy muszą zostać uznani za osoby najważniejsze w państwie. I wychodząc właśnie z takiego założenia, musimy zaprojektować nowe państwo polskie. Nie partyjne, nie urzędnicze, ale przedsiębiorcze.

Projekt takiego państwa nakreśliłem w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Tu, w bieżącym tekście, piszę jedynie o opłacalności. O opłacalności dla każdego Polaka (uczciwego i pracowitego). Księgowi nie tworzą bogactwa, oni je tylko liczą. Politycy nie tworzą bogactwa, oni je tylko wykorzystują, często źle. Dlatego uczciwy i pracowity naród, choć chwilowo jeszcze biedny, jeżeli chce osiągnąć dobrobyt, nie może za dużo wydawać na księgowych/urzędników i polityków. Musi postawić na uczciwość, pracowitość, zaradność (=przedsiębiorczość) i oszczędność. Każde rozwiązanie prawne i każda niezbędna struktura państwowa musi być temu podporządkowana. A wręcz zbudowana według powyższych zasad. Tylko w ten sposób jako indywidualności i jako zbiorowość zebrana w jednym państwie możemy się rozwinąć i obronić. (O obronie następnym razem.)

Żeby nie zostać źle zrozumianym, wyjaśnienie. Przedsiębiorcy nie mają być świętymi krowami lub jakimiś nadludźmi i nie podlegać ogólnym prawom. Przeciwnie, muszą podlegać tym samym prawom, co ich pracownicy.

Bo dobrobyt możemy zbudować tylko wspólnie. Dzięki przedsiębiorczości będziemy mogli zagospodarować pracowitość i uczciwość. I po dodaniu oszczędności zbudować pomyślność narodu i państwa polskiego.

Nikt nam tego nie podaruje. Nie podarują nam Niemcy, Rosjanie, Amerykanie, Żydzi, a nawet Czesi. Musimy tego dokonać sami, póki jeszcze mamy na to czas. Czas skończyć z sytuacją, w której przedsiębiorcę karze się haraczem jeszcze przed zarobieniem jakiejkolwiek złotówki. I karze się haraczem za zatrudnienie pracownika. To przecież jakiś czarny bantustan; tak tylko dla ekspresji piszę, bo pewnie w czarnym bantustanie jest pod tym względem lepiej. A politycy rozwalają wypracowywane przez nas pieniądze, jakby brały się z brudu.

Polska ma dwa bogactwa narodowe. Węgiel, o czym w środowym Poranku przypomniał Krzysztof Skowroński. I przedsiębiorczość, którą pozwalamy politykom systemowo niszczyć. Również tym, którzy z miodem na ustach zapewniają o walce z systemem Okrągłego Stołu. A w rzeczywistości wzmacniają go i konserwują na wieki. Dla własnej korzyści, a naszej nędzy.

Jan A. Kowalski

PS Rząd ogłosił sukces: w roku 2018 zadłużył nas tylko o 10 miliardów złotych, a mógł o 40 🙁

Kto zapłacił za fakturę? Polski Związek Faktorów mówi o blisko ćwierć biliona złotych obrotów polskich faktorów w 2018 r

Firmy zrzeszone w Polskim Związku Faktorów osiągnęły w 2018 r. obroty o wartości 242,8 mld zł. Oznacza to wzrost o 26,7 proc. w porównaniu do 2017 r. Obecnie z faktoringu korzysta niemal 17 tys. firm.

Z usług firm faktoringowych korzysta w Polsce obecnie już blisko 17 tys. przedsiębiorstw. W obrocie krajowym szybszy wzrost zanotował faktoring pełny, natomiast wśród eksporterów wzrosło znaczenie usługi w wersji niepełnej.

Polski Związek Faktorów skupia obecnie przeważającą część podmiotów świadczących tego rodzaju usługi. Obecnie zrzesza 30 członków – pięć banków komercyjnych, 21 wyspecjalizowanych firm faktoringowych, dwa podmioty o statusie partnera oraz dwóch członków honorowych.

Firmy należące do PZF osiągnęły w 2018 r. największy wzrost obrotów w ciągu ostatnich 8 lat. Sfinansowały działalność krajowych przedsiębiorstw na łączną kwotę 242,8 mld zł. Dzięki temu rynek zanotował wzrost o 26,7 proc.

– Wzrost rynku faktoringowego w 2018 r. był imponujący. Cieszymy się, że klienci coraz powszechniej korzystają z naszych usług i doceniają je – mówi Sebastian Grabek, przewodniczący komitetu wykonawczego PZF. I dodaje: – Tak znaczący skok zawdzięczamy z jednej strony coraz lepszej znajomości oferty wśród przedsiębiorców, z drugiej, umiejętnemu dopasowaniu naszych usług do ich potrzeb. Wyniki polskich faktorów są też odzwierciedleniem ogólnego klimatu gospodarczego. Dobre nastroje wpływają na decyzje przedsiębiorców o inwestycjach i zatrudnieniu. Stabilna sytuacja polskich firm zachęca zarządzających do poszukiwania różnych form finansowania dalszego rozwoju, toteż częściej sięgają oni po faktoring.

Rynek krajowy i eksport

Najpopularniejszą formą faktoringu. podobnie jak na innych rozwiniętych rynkach europejskich, trwale stał się faktoring pełny. Zainteresowanie nim szczególnie dynamicznie rośnie w obrocie krajowym. Umożliwia szybki dostęp do środków na bieżącą działalność, połączony z ochroną przed brakiem zapłaty za dostarczone towary lub usługi ze strony kontrahentów. Podmioty zrzeszone w PZF objęły w 2018 r. w jego ramach blisko 123,5 mld zł wierzytelności, co stanowi 51 proc. obrotów. Kolejne 33,4 proc., generuje faktoring niepełny. Pozostałe 15,6 proc. przypada natomiast na faktoring importowy, odwrócony oraz wymagalnościowy.

– Przewaga faktoringu pełnego nad pozostałymi jego formami świadczy o rosnącej świadomości ekonomicznej klientów korzystających z tego rodzaju finansowania. Chroni on przed ryzykiem utraty płynności oraz wpadnięcia w pułapkę zatorów płatniczych. Zabezpiecza przed nieprzewidzianymi trudnościami handlowymi. Oferta opiera się zarówno na finansowaniu działalności, jak i przejęciu przez faktora ryzyka niewypłacalności kontrahentów. Rosnące zainteresowanie tą formą faktoringu widać szczególnie wśród przedsiębiorców działających na rynku krajowym – mówi Grabek.

Także eksporterzy częściej stawiają na jego pełną opcję, jednak coraz większa ich grupa decyduje się na niepełny faktoring eksportowy. Są to przede wszystkim podmioty kierujące swoje towary i usługi na rynek europejski oraz w regiony, w których czują się pewnie.

Nie tylko cesja wierzytelności

Z usług firm faktoringowych w ujęciu sektorowym, najczęściej korzystają przedsiębiorstwa: produkcyjne i dystrybucyjne. Utrzymanie płynności finansowej w ich przypadku decyduje o przetrwaniu lub rozwoju. Faktoring umożliwia im zachowanie dobrej kondycji ekonomicznej, a przez to – stabilnej pozycji rynkowej i przewagi konkurencyjnej.

Dzięki rosnącemu uznaniu wśród przedsiębiorców, faktoring pozostaje najszybciej rozwijającą się usługą finansową. Rozwiązuje kluczowy problem, z jakim borykają się firmy: przeciwdziała skutkom opóźnień w płatnościach. Jak wynika z badań prowadzonych przez PZF, są one wciąż największą barierą, jaka zdaniem zarządzających stoi na drodze rozwoju firm w Polsce.

Faktoring to wykup przez podmiot świadczący usługę faktoringu nieprzeterminowanych wierzytelności przedsiębiorstw  – faktorantów – należnych im od kontrahentów z tytułu dostaw i usług oraz na świadczeniu na ich rzecz dodatkowych usług, np. inkaso należności, monitoring płatności, prowadzenie rozliczeń, pomoc w ściąganiu przeterminowanych należności.

Przedsiębiorstwo korzystające z faktoringu szybciej otrzymuje środki finansowe wynikające z zawartej transakcji sprzedaży, ponieważ faktor przekazuje mu w formie zaliczki wcześniej ustalony procent wierzytelności – najczęściej do około 90 proc. wartości faktury. Faktoring pozwala zatem przedsiębiorstwu skrócić cykl rotacji należności, a więc poprawić jego bieżącą płynność. Ponadto faktoring umożliwia podmiotom gospodarczym ograniczyć ryzyko niewypłacalności kontrahenta. Ryzyko to podejmuje faktor.

Faktoring bywa kojarzony wyłącznie ze sprzedażą wierzytelności, tymczasem łączy on w sobie cechy różnego rodzaju umów i ich elementów, tj. cesji wierzytelności, umowy zlecenia czy dyskonta. Przedmiotem faktoringu są nieprzeterminowane, czyli istniejące i przyszłe, pieniężne i najczęściej niewymagalne, krótkoterminowe wierzytelności udokumentowane fakturami VAT, związane z obrotem gospodarczym. Przedmiotem faktoringu są też usługi dodatkowe, zwane czynnościami dodatkowymi o charakterze usługowym, m.in. doradztwo, czynności administracyjne, np. inkaso należności.

Czy Konstytucja biznesu to fikcja? Biurokracja niszczy małych przedsiębiorców / Piotr Bednarski, „Kurier WNET” 51/2018

Przypomina to mentalność pszczelarza, którego interesuje tylko ilość miodu, a zdrowie pszczół i perspektywy ich przeżycia są mu obojętne. I poszepcze im nad ulem, że o nich pamięta i dobrze im życzy.

Piotr Bednarski

Mały przedsiębiorca czeka na dobrą zmianę

Miał być oczkiem w głowie nowej ekipy, ważną i docenianą częścią struktury gospodarczej. Miał mieć prostsze życie, pozbawione nadmiernej biurokracji i lęków przed samowolą urzędniczą, miał mieć proste i stabilne przepisy podatkowe i uproszczone procedury rozliczania swoich zobowiązań. Miał się rozwijać, wprowadzać nowe technologie i konkurować z najlepszymi na świecie. Miał mieć wsparcie państwa i życzliwe traktowanie przez całą administrację. Mały i średni przedsiębiorca. Dostarczający ogromną część dochodów budżetowych, tworzący wiele miejsc pracy, najbardziej odporny na kryzysy gospodarcze i zakręty rynków finansowych. Miał…

Gusła dla GUS-u

Zacznijmy od sprawy drobnej, ale uprzykrzającej życie małego przedsiębiorcy: obowiązków statystycznych. Rozporządzenie Rady Ministrów o zbieraniu danych statystycznych w roku 2018 obejmuje 813 stron! Prawdopodobnie padł tu rekord godny Księgi Guinnessa. Na realizację znajdujących się w nim poleceń instytucje państwowe, głównie GUS i NBP, wydadzą ponad 440 milionów. Całkowity koszt będzie większy, ponieważ ta kwota nie uwzględnia kosztów, jakie poniosą badane przedsiębiorstwa, by wypełnić wysyłane im liczne ankiety. Do niedawna tych ankiet mały i średni przedsiębiorca otrzymywał rocznie około dziesięciu. W tym roku – blisko czterdzieści. Wśród nich dwie zasługują na szczególną uwagę. Przysyłane są w pierwszych dniach każdego miesiąca. Pierwsza, oznaczana DG1, dotyczy wyników finansowych za poprzedni miesiąc i jest tak szczegółowa, że ogromna większość przedsiębiorców musi zlecać jej wypełnienie biurom księgowym. Naturalnie za odpowiednią opłatą. Termin jej wypełnienia to siódmy dzień miesiąca, czyli dwa tygodnie przed złożeniem deklaracji o podatku dochodowym. Fiskus dał 20 dni na sporządzenie bilansu poprzedniego miesiąca, GUS – tylko siedem.

Oczywiście Jednolite Pliki Kontrolne, które comiesięcznie przedsiębiorca wysyła do urzędu skarbowego, zawierają wszystkie informacje, o które pyta niecierpliwy GUS, ale najwidoczniej zabrakło wiedzy lub wyobraźni, by z tych plików skorzystać i zaoszczędzić przedsiębiorcy cennego czasu.

Druga comiesięczna ankieta powtarza kilka pytań z pierwszej, ale głównie dotyczy przewidywań i nastrojów przedsiębiorców. Specjalistów z GUS interesuje, czy przedsiębiorca ma dobry czy zły nastrój, czy przewiduje wzrost czy spadek cen jego produktów i jakie widzi przeszkody w swojej działalności. I można tylko cieszyć się, że gusowscy specjaliści nie zauważyli, że nastroje i oczekiwania zmieniają się codziennie, w miarę napływania istotnych informacji z rynku, czego przykładem jest każda giełda, i nie nakazali przedsiębiorcom codziennego wypełniania ankiet o nastrojach i przewidywaniach. Na koniec można spytać, czy GUS zatrudnia odpowiednią liczbę „psycho-ekonomistów” lub innych specjalistów od nastrojów, potrafiących profesjonalnie przeanalizować kilkaset tysięcy (lub więcej) takich ankiet i wyciągnąć istotne wnioski. Co do tego mamy wątpliwości, bowiem oprócz GUS nastroje w przemyśle regularnie bada Szkoła Główna Handlowa (SGH). Według GUS w czerwcu 2018 były one pozytywne (https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/koniunktura/), natomiast według badań SGH (cyt.): „Przewidywania ankietowanych firm są raczej pesymistyczne i nie należy spodziewać się poprawy sytuacji w przemyśle w najbliższej przyszłości”.

Jednolity plik kontrolny (JPK) czyli Jak Pokonać Kombinatora

Pod tą nazwą kryje się kilka plików i ich wprowadzenie wymagało od przedsiębiorcy zakupu nowych programów księgujących lub dodatkowego oprogramowania do posiadanych. Należało też sporo czasu poświęcić na naukę ich obsługi, gdyż fiskus narzucił nowy format przekazywanych informacji. JPK miał znacznie ograniczyć przestępstwa podatkowe. Można przypuszczać, że w części spełnia to zadanie. Przekazuje do urzędów dane o wynikach działalności gospodarczej przedsiębiorstwa za ostatni miesiąc. Pomimo tego fiskus nie zrezygnował choćby z deklaracji VAT, która powtarza część informacji z JPK, a którą przedsiębiorca musi składać każdego miesiąca. System wychwytuje najmniejsze niezgodności i przedsiębiorca jest wzywany do natychmiastowego ich wyjaśnienia. Fiskus przyjął zasadę nieinformowania o rodzaju lub miejscu wystąpienia niezgodności. Przedsiębiorca – lub jego biuro księgowe – musi sam to ustalić. Musi przeanalizować wszystkie dokumenty i proces przeniesienia danych do programu, i samodzielnie odkryć, gdzie pojawił się, najczęściej drobny, błąd. To znakomity przykład „przyjaznej” współpracy fiskusa z podatnikiem!

Trzeba pamiętać, że niemal całkowity koszt wdrożenia JPK pokrył przedsiębiorca. I nadal pokrywa, gdyż biura księgowe mają przy nim więcej pracy i już podniosły stawki za swoje usługi.

Split payment, czyli płatność podzielona

To superarmata na przestępców podatkowych, której nikt jeszcze nie zastosował, więc jesteśmy pionierami. Sam pomysł jest znany od lat, ale innym zabrakło odwagi, by go zrealizować. Czy tylko odwagi? Już pobieżne spojrzenie na to, jak ten system płatności działa, prowadzi do wniosku, że powoduje on znaczny wzrost kosztów związanych z obsługą księgową i, co istotniejsze, zamrożenie do 20% środków płatniczych przedsiębiorstwa. W sytuacji, gdy większość drobnych przedsiębiorstw ma kłopoty z terminowym realizowaniem swoich płatności, w sytuacji narastania zatorów płatniczych, wyłączenie z obiegu do 20% środków dla wielu oznacza upadłość. Naturalnie banki są gotowe udzielać kredytów na utrzymanie płynności finansowej. W ten sposób zamrożone na rachunku vat-owskim pieniądze przedsiębiorcy mogą być dla niego znów dostępne pod warunkiem, że poniesie koszty kredytu. Fiskus spodziewa się corocznie uzyskać tą drogą o kilka miliardów większe wpływy z podatku VAT. Pojawia się jednak pytanie, czy koszt tego uzysku, koszt po stronie uczciwych przedsiębiorców, nie będzie znacznie większy?

Split payment wymaga wykonania oddzielnego przelewu do każdej faktury, a bank dwukrotnie księguje każdy przelew na dwóch rachunkach. Dla przedsiębiorcy oznacza to konieczność poświęcenia kilkakrotnie więcej czasu na wykonanie przelewów, większe koszty przelewów, zwielokrotnienie liczby operacji księgowania. Większa liczba operacji księgowania oznacza większy koszt usług księgowych. W argumentacji za wprowadzeniem płatności podzielonej podkreślano skuteczność w ściąganiu podatku VAT oraz niskie koszty dla przedsiębiorcy, gdyż strona rządowa skłoniła banki do otwierania dodatkowych rachunków bezpłatnie.

Autorów takich argumentów należy zachęcić, by chociaż na pół roku otworzyli i poprowadzili, na przykład, kiosk warzywny, a zobaczą wszystkie koszty (o ile uda im się przetrwać na rynku przez miesiąc).

Skuteczność i prawdziwe koszty ściągania podatku VAT przy systemie płatności podzielonej poznamy po kilku latach. Teoretycznie powinna być wysoka, ale historia pokazuje, że żaden system nie jest skuteczny w stu procentach i w najbardziej wyrafinowanym przestępcy potrafią znaleźć luki. Dlatego istnieją uzupełnienia systemów ściągania podatków w postaci różnych służb, których utrzymywanie obciąża budżet, a więc wszystkich obywateli. Split payment praktycznie całością kosztów funkcjonowania obciąża przedsiębiorców i można być pewnym, że nie zmniejszy zatrudnienia w organach podatkowych, a wprost przeciwnie – powiększy. Większa ilość operacji księgowania to więcej operacji podlegających ewentualnej kontroli. W ten sposób przedsiębiorca raz jeszcze zapłaci za domykanie systemu podatkowego, a w rzeczywistości za wykazywanie, że jest uczciwy.

Nie po raz pierwszy ponosi on podwójne koszty. Od lat funkcjonuje rozporządzenie, zgodnie z którym przedsiębiorca-importer płaci za sprawdzenie przez służby celne, czy w kontenerze z importowanym towarem jest to, co deklaruje. Celnik może wskazać dowolny kontener i nakazać sprawdzenie jego zawartości przez skanowanie lub otwarcie i rozładowanie. Według ustawy to jego obowiązek i za to dostaje wynagrodzenie. Służby celne są służbami państwowymi utrzymywanymi z budżetu, podobnie jak policja lub wojsko. Jednak od wielu lat urzędy celne za taką „usługę” każą importerowi płacić od kilkuset złotych do prawie dwóch tysięcy. Jeśli przedsiębiorca ma pecha, to taka „usługa” może mu się przytrafić kilka razy w miesiącu, za co może zapłacić kilka tysięcy złotych. Jak widzimy, pomysłowość w drenowaniu kieszeni osób prowadzących działalność gospodarczą jest nieograniczona. Nasuwa się jednak pytanie: czy pobieranie przez urząd opłat za czynności, które są jego ustawowym obowiązkiem, jest dopuszczalne? Czy urzędy celne są jakimiś gospodarstwami pomocniczymi? Wyobraźmy sobie sytuację, w której policjant po wylegitymowaniu przechodnia lub sprawdzeniu dokumentów kierowcy każe za tę czynność zapłacić, na przykład, 5 zł za sprawdzenie dowodu osobistego, 10 zł za sprawdzenie dowodu rejestracyjnego, 20 zł za sprawdzenie zawartości bagażnika. Przykład wydaje się abstrakcyjny, ale czy rzeczywiście?

Oto media doniosły, że rząd pracuje nad ustawą, dzięki której urząd skarbowy będzie mógł pobierać opłaty, całkiem spore, od wydania interpretacji przepisu. Im bardziej przepis skomplikowany, tym większa opłata, nawet powyżej 2000 zł. Oczywiście o tym, czy sprawa jest prosta, czy skomplikowana, będzie decydował urząd.

Pewnie najczęściej będą to sprawy wyjątkowo skomplikowane, jak całe nasze prawo. Czyżby rząd uznał, że przepisów podatkowych nie da się uprościć lub nie warto upraszczać, więc by zniechęcić podatników do zadawania urzędnikom pytań, postanowił wprowadzić wysokie opłaty? A przy okazji znów wzrosną wpływy do budżetu. Zatem idźmy dalej: kolejne kilkaset nowelizacji ustawy o podatku VAT zapewni znaczne wpływy z takich opłat, bo wówczas wszystkie pytania o interpretacje będą skrajnie skomplikowane.

Bardziej drastycznym przykładem wielokrotnego ponoszenia przez przedsiębiorcę kosztów i odpowiedzialności za niewłaściwą pracę urzędników państwowych lub jej brak jest odpowiedzialność nabywcy za zobowiązania podatkowe sprzedawcy towaru. Od kilku lat funkcjonuje zasada, że nabywca ma obowiązek ustalić, czy sprzedawca jest wiarygodny, czy legalnie prowadzi działalność gospodarczą, w szczególności, czy odprowadza podatek VAT. Gdy okazywało się, że po wielu miesiącach (a nawet latach) działania zarejestrowany w KRS i mający numer identyfikacji podatkowej (NIP) sprzedający towary nie odprowadził podatku VAT i nagle zniknął, urzędy skarbowe ścigały nabywców jego towarów i ściągały niezapłacony podatek. Nabywcom tłumaczono, że nie dopełnili obowiązku sprawdzenia wiarygodności sprzedawcy. Ciekawe uzasadnienie, gdyż takimi sprzedawcami często były firmy założone na fałszywych dokumentach. Krajowy Rejestr Sądowy je rejestrował, urząd skarbowy nadał NIP, urząd statystyczny nadał REGON, ZUS zarejestrował. I żaden z tych urzędów nie był w stanie sprawdzić prawdziwości przedstawianych dokumentów! Natomiast rolnik, kupujący od takiej firmy np. paliwo, według urzędników miał obowiązek i możliwości odkrycia fałszerstw! Przed trzema laty Ministerstwo Finansów obiecywało wprowadzenie reguł postępowania dla nabywcy, których przestrzeganie ma zapewnić bezpieczeństwo. Po trzech latach góra urodziła mysz: używanie split paymentu przez nabywcę ma go zabezpieczyć przed oskarżeniem o nierzetelne sprawdzenie wiarygodności sprzedawcy. Tylko że split payment nie obejmuje transakcji gotówkowych ani płatności kartą.

To prawda, że powyższe sytuacje najczęściej były kreowane przez różne mafie gospodarcze. Tylko dlaczego za ich istnienie i działanie w pierwszej kolejności ma ponosić odpowiedzialność zwykły rolnik, piekarz, czy producent butów?

Przedsiębiorcom, którzy zdecydują się na split payment, fiskus obiecuje, że będzie ich traktował, jakby dopełnili obowiązku sprawdzenia rzetelności kontrahentów. Dziękujemy za tę łaskawość, ale czy łaskawca nie pomylił adresata obowiązków?

A czy kiedykolwiek zostanie wprowadzona jakaś symetria odpowiedzialności i urzędnicy, którzy niesolidnie sprawdzili dokumenty rejestrowe i dopuścili do zarejestrowania fikcyjnej firmy, której nieuczciwa działalność doprowadziła do upadłości innych, rzetelnych przedsiębiorców, czy tacy urzędnicy zostaną ukarani i poniosą koszty odszkodowań dla poszkodowanych przedsiębiorców? Nie chodzi tu o symboliczne konsekwencje w postaci obniżenia premii, lecz o podobną skalę odpowiedzialności, jaka stosowana jest w przypadku karania przedsiębiorców za najdrobniejsze błędy czy zaniedbania. Do niedawna urzędy skarbowe przegrywały ponad 70% spraw wytaczanych przedsiębiorcom za rzekome wykroczenia i przestępstwa gospodarcze. Przedsiębiorcy tracili czas, pieniądze i zdrowie, by dowieść swojej niewinności. Urząd najczęściej przegrywał i musiał zwrócić niesłusznie zajęte kwoty wraz z ustawowymi odsetkami. Koszty całego spektaklu oczywiście pokrywał każdy podatnik, gdyż fiskus dysponuje tylko pieniędzmi podatników. O żadnym odszkodowaniu dla niesłusznie oskarżonego przedsiębiorcy zazwyczaj nie było mowy. Z zasady winny był zawsze przedsiębiorca, któremu dużym wysiłkiem czasem udało się winy pozbyć, a fałszywy oskarżyciel często był nagradzany.

Tak było przez wiele lat i, niestety, nic nie wskazuje na to, by coś się zmieniło. Nie wydaje się, by ogólnikowe zachęty, zawarte w zaprezentowanej niedawno Konstytucji biznesu i kierowane do urzędów, by przyjaźnie traktowały przedsiębiorców, zapewniły istotne zmiany.

Elektroniczne sprawozdania finansowe

Od tego roku sprawozdania finansowe muszą być składane wyłącznie w formie elektronicznej. Zmiana formy jak najbardziej uzasadniona, plik elektroniczny łatwiej i taniej wysłać e-mailem. Lecz taka zmiana powinna być odpowiednio przygotowana, podczas gdy Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało przedsiębiorcom prawdziwą drogę przez mękę. Ukoronowaniem wieloetapowej procedury było wysłanie pliku na specjalne konto elektroniczne w KRS. Na skutek niedopracowania oprogramowania jednego dnia konto działało, innego – nie. I znów zabrakło wyobraźni i umiejętności dokonania prostych obliczeń, uwzględniających liczbę przedsiębiorstw zobowiązanych do składania rocznych sprawozdań finansowych, przepustowość linii telefonicznych i wydajność urzędników odbierających telefony. Na dwadzieścia dni przed upływem terminu wysłania, połączenie można było uzyskać po 30-40 próbach. Ze słuchawki odzywał się wówczas miły głos: jesteś 37. na liście oczekujących. Po dwóch godzinach tenże głos uprzejmie informował: jesteś 14. na liście oczekujących. Na kilka minut przed zakończeniem pracy w słuchawce rozległo się: jesteś 9. na liście oczekujących. Po kilku minutach zapanowała cisza: dzień pracy w MS się zakończył. Następnego dnia to samo: po ponad trzydziestu próbach udało się połączyć. Tym razem wytrwałość wydała owoc: po prawie trzech godzinach od połączenia odezwał się urzędnik, a nie automat i plik ze sprawozdaniem finansowym udało się przesłać. Za rok ma to być prostsze.

Niższe podatki nie dla wszystkich

A dokładniej: dla nielicznych. Obniżenie podatku CIT dla małych spółek prawa handlowego jest oczywiście krokiem w dobrym kierunku. Szkoda tylko, że próg obrotów, 1,2 mln EUR, jakiego przedsiębiorstwo nie może przekroczyć, by pozostać w uprzywilejowanej grupie, został wyznaczony na tak niskim poziomie. Według klasyfikacji Ministerstwa Finansów roczny obrót poniżej 2 mln EUR plus zatrudnienie do 10 osób klasyfikuje firmę jako mikroprzedsiębiorstwo. Tak więc obniżka podatku CIT dotyczy tylko mini-mikro przedsiębiorstw. Premier zapowiedział dalsze obniżki CIT-u dla tych małych, nawet do 10% (zamiast 19%, jaki obowiązuje pozostałych). Skłania to wielu do rozpatrywania możliwości podzielenia firmy na mniejsze, by każda z nich nie przekraczała wyznaczonych limitów rocznych obrotów, lub ukrywania części obrotów. Dzielenie większej spółki na mniejsze nie jest prawem zakazane, często taki podział jest potrzebny, by np. rozwiązać spory własnościowe. Fiskus zapewne zauważył taką możliwość znalezienia się w uprzywilejowanej grupie podatkowej i w mediach pojawiły się ostrzeżenia wobec tych, którzy pójdą tą drogą. Pojawia się pytanie: w jaki sposób fiskus obiektywnie sprawdzi i dowiedzie, że wyłącznym celem podziału było obniżenie podatku, a nie np. chęć rozstania się wspólników, którzy chcieli iść własnymi drogami i od dawna nie mogli się porozumieć? Czy będą przesłuchiwani, badani wykrywaczem kłamstw?

Pewnie, jak dotąd, urzędnik sam ustali, że podział miał na celu obniżenie podatków. Bo wprawdzie prawo nie zabrania podzielić przedsiębiorstwa, ale wolno to czynić tylko w celach, które fiskus oceni jako właściwe.

Mały ZUS dla najmniejszych

Również w tym przypadku obniżka obejmie najwyżej kilka procent działających przedsiębiorców. Tych, których miesięczne przychody nie przekroczą 5250 zł. Obniżka dotyczy wyłącznie składki na ubezpieczenie społeczne i tylko na okres dwóch lat. Ubezpieczenie zdrowotne pozostaje bez zmian. Pamiętajmy, że przychody to nie dochody, że przy dużych przychodach dochody mogą być małe lub nawet zerowe. Przy bardzo wysokiej marży 50% oznacza to, że taki przedsiębiorca osiągnie dochód poniżej 2600 zł, z czego ZUS-owi odda nie mniej niż 740 zł, i na koniec zapłaci podatek dochodowy. W kieszeni zostanie mu około 1600 zł. Przypomnijmy, że dozwolona kwota miesięcznych zarobków niewymagających zarejestrowania działalności gospodarczej wynosi 1020 zł, a uzyskanie marży 50% jest możliwe tylko w nielicznych dziedzinach działalności.

Wyznaczenie tak niskiego progu przychodów może być kolejną zachętą do ukrywania prawdziwych i przejścia do szarej strefy.

Coś na przyszłość

Tempo wprowadzania nowych rozwiązań, mających zapewnić szczelność systemu podatkowego, jest naprawdę imponujące. Nie ma tygodnia, by media nie donosiły o kolejnych planach, kolejnych pomysłach, włącznie z pomysłami nowych danin, quasi-podatków czy wprost podatków. Cel ich jest zawsze dobry, wręcz szlachetny, ale bez wyjątku główne koszty ich realizacji zawsze leżą po stronie przedsiębiorców. I zawsze wymagają od nich poświęcenia dodatkowo wielu godzin pracy. Można odnieść wrażenie, że w wyobraźni pomysłodawców najważniejszym, a może i jedynym zajęciem przedsiębiorcy, właściciela małej firmy, jest wypełnianie kolejnych formularzy, przesyłanie kolejnych plików, sprawozdań i ankiet. Wszystko po to, by przekonać wszelkie urzędy kontrolne, że prowadzi uczciwy biznes, że płaci podatki i inne zobowiązania, że nie jest przestępcą. Uczciwy obywatel, przedsiębiorca, dopóki nie przeprowadzi pełnego i wielokrotnego dowodu swojej uczciwości, nie jest postrzegany przez administrację jako uczciwy. Lecz pojęcie pełnego dowodu zmienia się, rozrasta.

Do JPK, płatności podzielonej i innych dochodzą kasy fiskalne. W najbliższej przyszłości będą musiały zawierać opcję drukowania numeru identyfikacji podatkowej NIP. Nawet te niedawno kupowane najczęściej tej opcji nie mają. Dla twórczych umysłów z Ministerstwa Finansów to żaden problem: przedsiębiorca kupi nową kasę, z nowym oprogramowaniem.

Czy ktoś z MF obliczył koszt wymiany kas w skali kraju? W mediach cytowane są wypowiedzi urzędników MF, w których mówią oni o dodatkowych z tego tytułu wpływach do budżetu.

Przypomina to mentalność pszczelarza, którego interesuje wyłącznie ilość miodu w ulu, a stan zdrowia pszczół i perspektywy ich przeżycia są mu całkowicie obojętne. I aby o pszczelarzu pamiętały, poszepcze im nad ulem nieco czułych słów, w szczególności, że zawsze o nich pamięta i życzy im wydajnego życia.

Konstytucja biznesu, czyli nowy sezon „czułych słówek”

Po trzech latach zapowiedzi ujrzała światło dzienne. Zapowiadając Konstytucję biznesu, najczęściej cytowano rzekomo nową zasadę: co nie jest zabronione, jest dozwolone. W rzeczywistości ta zasada nie jest nowa i od dawna obowiązywała. Żeby sąd lub inny organ uprawniony mógł orzec o czyjejś winie i karze, musiał dowieść, że dana osoba wykonała czynność zabronioną lub czynność spoza wykazu czynności dozwolonych w danej sytuacji, jeśli taki wykaz był częścią przepisów lub zasad sztuki w zawodzie (np. lekarza).

Innym zagadnieniem jest, czy wszystkie urzędy jej przestrzegały i przypomnienie w Konstytucji biznesu może było wskazane. Znajdziemy tam zalecenia dla urzędów skarbowych, by ich kontrole były najmniej uciążliwe dla przedsiębiorcy. Zabrakło jednak dokładnych wyjaśnień, co to jest kontrola nadmiernie uciążliwa i jakie mogą być jej konsekwencje dla obu stron. Można podać wiele przykładów, kiedy nękany przez urzędników przedsiębiorca, po zakończeniu pozytywnej, ale uciążliwie przeprowadzanej kontroli, zamykał swoją firmę, by w przyszłości nie mieć takich doświadczeń. Zatrudnieni tracili pracę, właściciel żegnał się z dziełem swojego życia i źródłem utrzymania, a urzędnicy dostawali premie za „wzorowe wypełnianie swoich obowiązków”.

Niedawno, w jednym z wywiadów dla Radia WNET, prezes dużej polskiej spółki nazwał Konstytucję dla biznesu pustosłowiem. Konstytucja zawiera wiele słusznych postulatów i deklaracji, ale tak mało konkretnych, że wynikające z nich przepisy prawne, nad którymi dziś pracują ministerstwa, mogą różnić się od oczekiwanych. Jedną z jej owoców ma być nowa ordynacja podatkowa. Mamy nadzieję, że autorom nie zabraknie determinacji i odwagi, by obecną gmatwaninę w tym zakresie uprościć, uczynić ją zrozumiałą i, przede wszystkim, bezpieczną dla uczciwego podatnika. Jak wielka jest ta gmatwanina, dowodzi fakt, że dotychczasowa ustawa o podatku VAT była kilkaset razy nowelizowana.

Gdyby jednak rząd miał zamiar uprościć przepisy podatkowe i wierzył w sukces na tym polu, to po cóż przygotowywałby przepisy o opłatach za wydawanie ich interpretacji? Proste przepisy nie wymagają dodatkowych wyjaśnień.

Małego przedsiębiorcy dzień powszedni

Na zakończenie obrazek z małego warsztatu naprawy samochodów. Pracuje właściciel i dwóch mechaników. Dziennie potrafią naprawić średnio 10 samochodów. Średni koszt naprawy to kilkaset, powiedzmy 600 zł. Roczny przychód w pobliżu 1,5 mln złotych klasyfikuje tę firmę jako bardzo małe przedsiębiorstwo, lecz aby skorzystać z obniżonego CIT-u, właściciel musiałby przekształcić je w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, co wiązałoby się ze znacznie większymi kosztami obsługi księgowej. Mały ZUS go nie obejmie, gdyż zatrudnia pracowników. Musi więc działać na podobnych zasadach, jak duże przedsiębiorstwo. Do każdego naprawianego samochodu zamawia w hurtowniach potrzebne części, które razem z fakturami zakupu kurierzy przywożą do warsztatu. Właściciel warsztatu najczęściej kończy pracę późnym wieczorem, gdyż każdy klient chciałby szybko odebrać samochód. Po długim dniu pracy czeka go wykonanie co najmniej dziesięciu przelewów płatności, za każdą fakturę oddzielnie. Do niedawna mógł to zrobić jednym. Dodatkowo co miesiąc przelewy do ZUS, urzędu skarbowego, dostawcy prądu, dostawcy wody, podatek od nieruchomości, płatność za wywóz śmieci i kilka innych. Na koniec musi przygotować dokumenty dla biura księgowego, dostosować oprogramowanie swojego komputera, a wkrótce i kasy fiskalnej, do najnowszych przepisów, które powstają niemal codziennie w licznych urzędach. Po wypełnieniu kilkunastu obowiązków musi jeszcze znaleźć czas na śledzenie ostatnich zaleceń producentów samochodów, którzy ciągle wprowadzają nowe technologie w swoich produktach. Polski mały przedsiębiorca musi je znać, a nawet powinien je współtworzyć. A na początku każdego miesiąca, by nie zapomniał, że wszyscy o nim pamiętają, GUS przysyła jeszcze co najmniej dwie ankiety z kilkudniowym terminem wypełnienia.

Powyższy obrazek jest typowy dla małych przedsiębiorstw.

W wyniku ciągłych zmian przepisów i mnożenia obowiązków koszty prowadzenia działalności rosną szybciej niż dochody. Profitentami zmian są banki, biura księgowe, producenci oprogramowania i administracja.

Większość zmian jest obojętna dla dużych przedsiębiorstw i sieci handlowych. Osłabienie średnich i małych jest szczególnie korzystne dla sieci handlowych. Ich dostawcami często są właśnie mali i średni producenci. Sieci sprzedają towary za gotówkę lub płacimy w nich kartą. Tych płatności nie obejmuje split payment, więc wszystkie negatywne skutki ich nie dotkną. Natomiast producent-dostawca otrzyma od sieci płatność podzieloną, która mu część środków pieniężnych zablokuje. Brak płynności finansowej może być okazją dla sieci do naciskania na obniżenie cen dostarczanych towarów w zamian za przyśpieszenie płatności. Dla banku – okazją do zaproponowania dostawcy kredytu lub faktoringu. Każde z tych rozwiązań obniża dochody producenta-dostawcy.

Rząd zapowiadał specjalny podatek od sklepów wielkopowierzchniowych. Podatku nie ma, natomiast efektem ubocznym płatności podzielonej jest osłabienie producenta i umocnienie wielkich sieci handlowych i banków w strukturze producent-sprzedawca-nabywca. Miało być odwrotnie.

Stare polskie przysłowie się sprawdza: dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. A gdy wiele małych i średnich firm upadnie, przed czym już ostrzega wielu ekonomistów, może sprawdzi się następne: mądry Polak po szkodzie. Może, bo zamiast mądrości może powstać tylko kolejny sezon „czułych słówek”.

Artykuł Piotra Bednarskiego pt. „Mały przedsiębiorca czeka na dobrą zmianę” znajduje się na s. 10–11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Bednarskiego pt. „Mały przedsiębiorca czeka na dobrą zmianę” na stronie 10–11 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dlaczego w bogatych krajach Europy Zachodniej zarabia się 4 razy więcej niż u nas? Powód 21. / Felieton sobotni

To nie dlatego płacimy tak wysoki haracz od przedsiębiorczości, że jesteśmy biedni. To przez ten haracz jesteśmy tak biedni. I jeśli tego nie zmienimy, zginiemy jako podmiotowa państwowość.

Kilka razy śmierć zaglądała mi w oczy, gdy zjeżdżałem najdłuższym na świecie torem saneczkowym, położonym w Muszynie-Złockiem. Może dlatego, że o połowę ode mnie młodszy Łukasz Jankowski z Radia WNET namówił mnie na jazdę bez hamulca. Nie minęło jeszcze czasu na tyle dużo, raptem tydzień, żebym wspominał to jako wspaniałą przygodę.

Przeżyłem, co zrozumiałem dopiero na dole. Dlatego chwilę później mogłem zupełnie szczerze wyznać Ryszardowi Florkowi, że tor jest prawie nie z tej ziemi. To właśnie on, właściciel Fakro i założyciel fundacji Pomyśl o Przyszłości, zapewnił nam (dziennikarzom i przedsiębiorcom) taki niedzielny odjazd od codziennych problemów nękających Polskę i przedsiębiorców.

Bo problemom poświęcono całe sobotnie popołudnie. Oczywiście, że najbardziej interesująca była kolacja, chociaż w Poście nie piję.

Stojąc w kółku z wielkimi polskimi przedsiębiorcami (oczywiście udawałem dziennikarza): Ryszardem Florkiem, Pawłem Szataniakiem – właścicielem Wieltonu i Andrzejem Wiśniowskim, tym od drzwi i bram, poczułem coś w rodzaju współczucia. Tym razem nie kpię. Uświadomiłem sobie bowiem, że moje problemy przedsiębiorcy 20-osobowego są niczym w porównaniu z ich problemami. 3000, 2000 i 1500. Tylu pracowników zatrudniają wyżej wymienieni.

Gdy tylko nadarzyła się okazja, pamiętając o moich osobistych obliczeniach sprzed tygodnia, zacząłem mnożyć na kalkulatorze, o ile oni wydali za dużo. I co mi wyszło? Ryszard Florek w ciągu jednego roku zapłacił o 36 milionów, Paweł Szataniak o 24 miliony, a najskromniejszy, Wiśniowski, o 18 milionów złotych polskich więcej, niż gdybyśmy żyli w Anglii. 78 milionów złotych odebrane trzem polskim przedsiębiorcom zasiliło czarną dziurę budżetu państwa polskiego.

Już słyszę ten wrzask zakłamanych ekonomistów na usługach III RP, że przecież nie żyjemy w Anglii. Zatem uściślam: gdybyśmy żyli w II RP, albo nawet w PRL do 1952 roku, składki na ubezpieczenia społeczne od pracowników wyniosłyby średnio 15% pensji, jedynie o 3% więcej niż w Anglii. Zatem zamiast 78 milionów, zostałoby tym trzem przedsiębiorcom milionów 73. Do wykorzystania od zaraz na rozwój firmy lub podwyżki płac.

W warunkach ucieczki Polaków za granicę założę się, że co najmniej połowa tych zaoszczędzonych środków trafiłaby wprost do rąk pracowników. Czy nie na tym powinna polegać nowa umowa społeczna pomiędzy pracownikami a pracodawcami?

W ten nieco zagmatwany sposób dotarliśmy wreszcie do Powodu 21. To ostatni z powodów w opracowaniu noszącym nieprzypadkowo identyczną nazwę jak tytuł dzisiejszego tekstu. W 20 wcześniejszych, zawartych w tej broszurze, sygnowanej przez fundację Ryszarda Florka, poruszonych jest mnóstwo wątków zasługujących na komentarz. I na pewno na taki komentarz odważę się niebawem. Powód 21. nosi podtytuł: Marnotrawstwo potencjału i pieniędzy naszej państwowej wspólnoty. I w zasadzie w warstwie graficznej sprowadza się do przedrukowanej tabelki, odzwierciedlającej wzrost zatrudnienia w administracji państwowej od 1989 do 2012 roku. Tabelki przedstawiającej zakłamane oficjalne dane.

Do napisania tego ostatniego rozdziału, 21. powodu, zachęcają sami autorzy dzieła. Chyba nie chcąc się wypowiadać osobiście. Jest to zrozumiałe, skoro w naszym zbiurokratyzowanym państwie każdy z nich co jakiś czas, raczej często, musi spotykać się z urzędnikami wysokiego szczebla administracji państwowej. Ponieważ jako mały przedsiębiorca nie potykam się o żaden wysoki szczebel, mogę sobie pozwolić na szczerość zamiast owijać w bawełnę:

1.      To złe zarządzanie państwem polskim jest źródłem wszelkich nieszczęść dotykających naszą wspólnotę narodową i państwową.
2.      To przez złe zarządzanie, przeregulowanie i zbiurokratyzowanie życia społecznego ponosimy tak wysokie koszty jakiejkolwiek aktywności.
3.      To nie dlatego płacimy tak wysoki haracz od przedsiębiorczości, że jesteśmy biedni. To przez ten haracz jesteśmy tak biedni.
4.      I jeśli tego nie zmienimy, zginiemy. Nie jako ludzie, ale jako podmiotowa państwowość. Może pod kolejnym zaborem lub trwałą dominacją rozwiniemy się gospodarczo, społecznie i świadomi narodowo. I utworzymy kolejne państwo polskie, takie, które będzie miało szansę przetrwać, bo obecne nie ma na to najmniejszych szans.
5.      Wybór należy do nas: przedsiębiorców, pracowników, dziennikarzy – do Polaków. Może jednak napiszemy wspólnie rozdział 21. Ale napiszemy do końca, nie zatrzymując się jedynie na powodzie biedy i upadku naszej ojczyzny za sprawą fatalnej struktury państwa.

Napiszmy zatem ostatni rozdział, rozdział 22. Niech nosi tytuł: Przyczyny rozkwitu Polski w wieku XXI. Z wielką chęcią napisałbym nie tylko rozdział, ale całą dużą księgę pod takim tytułem. Nawet jako pomniejszy współautor, nie ujęty w redakcyjnej stopce.

Jan Kowalski

Ani słowa o Żydach. Gra toczy się o pieniądze. Będzie tylko o naszych pieniądzach / Felieton sobotni Jana Kowalskiego

Chodzi o nasz rozwój. Nie tylko jako przedsiębiorców, ale o rozwój całego naszego narodu i państwa. Bo przedsiębiorczość, podobnie jak żebractwo, to nie stan naszego konta, ale stan naszego ducha.

Strasznie mi się śniło zeszłej nocy. A najgorszy był ten głos powtarzający: Janie Kowalski, nie napisałeś jeszcze tekstu o żydach. Chyba o Żydach, zaoponowałem. Nie o Żydach, tylko o żydach, którzy wiesz co, a teraz chcą nas ograbić, uściślił. Ale ja nie chcę pisać ani o żydach, ani o Żydach, zaoponowałem (to zabawne jak we śnie widać litery). A obowiązek dziennikarza? – ustawił mnie w narożniku. Ale ja, ja nie jestem!…, krzyknąłem… i wtedy się obudziłem. Nie muszę chyba dodawać, że zlany potem. Uff, jak dobrze, że nie muszę, pomyślałem, gdy wreszcie wróciłem na jawę.

Zatem nie będzie ani słowa na ten temat gorący jak piec w krematorium. Chociaż znalazłby się nawet wspólny mianownik: pieniądze. Nie będzie o żydach/Żydach, ale właśnie o nas. Większość z nas Polaków, bez różnicowania na wiarę i pochodzenie etniczne, bezbłędnie odgadła, o co toczy się gra. Dlaczego się nas oczernia przed światem i opluwa, prawdę mając za nic. Dlaczego z największego przyjaciela staliśmy się wrogiem nr 1 Izraela i Przedsiębiorstwa Holocaust. Pieniądze wyjaśniają wszystko.

I to jest tym bardziej dla mnie bolesne. Bo jeśli obcy, już nie przyjaciel, chce nas orżnąć na kasę, budując nieprawdziwą legendę, to w lot odgadujemy jego prawdziwe intencje. A jeśli na dużo większe sumy okrada nas nasza lokalna biurokracja, to już tego nie dostrzegamy? 90 miliardów złotych rok rocznie to za dużo, żeby to zobaczyć? I jak to wytłumaczyć?

Po wyjaśnienie nie musimy się jednak udawać do psychoanalityka, bo jest bardziej niż oczywiste. W przypadku zewnętrznego ataku na polskie pieniądze zadziałały wszystkie struktury państwa. Prezydent, dyplomacja, rząd, parlament, politycy. Zadziałała też czwarta władza, czyli dziennikarze wszystkich mediów. To dlatego aktualna od kilku tygodni żydowska hucpa tak prosta jest do oceny przez zwykłego Polaka.

Tymczasem fakt okradania nas przez rodzimą klasę polityczno-urzędniczą na grube miliardy złotych rocznie prawie w ogóle jest nieporuszany. W żaden sposób również, poza drobnymi wyjątkami (media WNET do nich należą), nie przedstawia się w sposób czytelny polskiej rzeczywistości. Strukturalnej rzeczywistości odpowiedzialnej za marnotrawienie ogromnych kwot wypracowywanych przez cały polski naród – wadliwej, biurokratycznej struktury państwa.

Jak policzyłem w 1. odcinku cyklu „Brzydka biurokracja…”, za sam fakt zatrudniania 20 pracowników zapłaciłem o 200 000 złotych więcej rocznie niż przy zastosowaniu angielskich rozwiązań. Zatem w ciągu 10 lat mógłbym zaoszczędzić 2 miliony polskich złotych przed opodatkowaniem. Gdybym wydał 1 milion na jakieś cacko, to dopiero fiskus by się ucieszył. Z 200-tu tysięcznego VAT-u i podatku dochodowego od sprzedawcy tego cacka. Ale mógłbym też o 400 zł zwiększyć pensje pracownikom. Albo rozwinąć firmę i zatrudnić jeszcze parę osób.

Byłem przedsiębiorcą (jeszcze trochę jestem) i najbardziej niezrozumiałym dla mnie zjawiskiem jest to, co już parokrotnie wskazywałem jako główną przyczynę rozkwitu pasożytniczego państwa. Tą główną przyczyną jest brak reprezentacji interesów polskich przedsiębiorców na polskiej scenie politycznej. To po pierwsze.

Po drugie, strukturalne fundusze płynące z Brukseli do Polski poprzez warstwę polityczno-urzędniczą, spowodowały uniezależnienie się tej grupy od reszty obywateli. Właśnie dzięki tym „niczyim” pieniądzom ludzie, którzy powinni służyć obywatelom, stali się nadzorcami zwykłych ludzi, pracowników i przedsiębiorców.

W efekcie tych czynników państwo polskie, zamiast rozwijać się w oparciu o naturalne, narodowe bogactwa, włączając w to słynny kapitał ludzki, coraz bardziej się zadłuża i uzależnia od obcego kapitału. Od kapitału nie do końca zainteresowanego odbudową silnego państwa polskiego w tej części Europy.

Większość nas, przedsiębiorców, a na pewno wszyscy, którzy zetknęli się na swoim rynku z zagraniczną konkurencją, doskonale poznało na własnej skórze, co znaczy poparcie przedsiębiorcy przez własne państwo. A mówiąc ściślej, poczuło brak takiego poparcia ze strony państwa polskiego lub wręcz opowiedzenie się państwa polskiego po stronie zagranicznego przedsiębiorcy. W cywilizowanych państwach, w stronę których rzekomo zmierzamy, rzecz nie do pomyślenia.

Tu nie chodzi o nasze sympatie polityczne. Tu chodzi o nasz rozwój. Nie tylko o nasz jako przedsiębiorców, ale o rozwój całego naszego narodu i państwa. Bo przedsiębiorczość, podobnie jak żebractwo, to nie stan naszego konta, ale stan naszego ducha. A przedsiębiorczość właśnie jest naszym największym bogactwem narodowym. Jeżeli pozwolimy przedsiębiorczość – podstawę polskiej wolności – zniszczyć biurokracji, pozostawiając jej na dalsze rządy nad Polską, straty na całe stulecie(a) mogą być nieodwracalne.

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Zanim napiszemy nową konstytucję (9). Większość polskich przedsiębiorców postrzega państwo jako wroga

Łatwiej i taniej jest prowadzić Polakowi firmę w Niemczech lub Czechach. Dlatego z Polski odwrotnie niż w I Rzeczypospolitej ucieka coraz więcej Polaków, a napływu cudzoziemców również nie ma.

1 miliard euro przeznaczył Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju na dożywienie biednych polskich rodzin. Dla zwiększenia efektywności tak wielkiej pomocy, pieniądze te otrzymała jedna rodzina, rodzina Schwartzów z Niemiec – właściciele sieci sklepów spożywczych Lidl i Kaufland. Na 20 lat i bez procentu. Dzięki temu nowe sklepy Schwartzów rosną w Polsce jak grzyby po deszczu, a biedne polskie rodziny mają lepszy dostęp do wysokojakościowych produktów niemieckich. I nie muszą już głodować. Aż wzruszyłem się z wdzięczności.

W Głuchołazach poznałem inną historię pomocy europejskiej. Robert Galara, właściciel firmy Galmet, opowiedział, jaki był dumny z 450 tysięcy pomocy ze środków unijnych na cele szkoleniowe. Dumny do momentu, gdy dowiedział się, że jego główny i przypadkowo znowu niemiecki konkurent w branży otrzymał na taki sam cel 6 milionów złotych dofinansowania.

Zebrało mi się na wspominki, to przypomnę jedną historię sprzed lat. Roman Kluska, właściciel Optimusa, został w roku 2002 zakuty w kajdanki i aresztowany, a później zwolniony po zajęciu 30 milionów z jego majątku. Za co? Za to, że spróbował przechytrzyć polskie prawo. Za sam pomysł ominięcia polskiego prawa, zgodnie z którym polski przedsiębiorca nie może mieć takiej samej pozycji startowej jak jego zagraniczny konkurent. W przypadku Optimusa był to obowiązek zapłacenia 22% podatku VAT, z którego globalni konkurenci byli zwolnieni.

Wydawało się wam, Drodzy Czytelnicy, że żyjecie w pełni niepodległym państwie? Najwyższy czas zweryfikować to błędne przekonanie. Wiem, że fajnie jest robić zakupy w Lidlu, a nikt nie jest Galarą lub Kluską oprócz nich samych. Jednak zmuszając polskich przedsiębiorców, żeby w biegu na 100 metrów startowali o 2 sekundy później niż ich zagraniczni konkurenci, skazujemy ich na porażkę. Lub na omijanie prawa, karzącego ich za polskie pochodzenie.

Czas przejść do rzeczy. To jest absolutny skandal, żeby państwo polskie dyskryminowało polskich obywateli za to, że są Polakami. I jest również skandalem, że w ogóle nie zareagowało na przypadek taki, jak wzmocnienie niemieckiej sieci handlowej pieniędzmi europejskimi kosztem polskiego handlu.

Nie spotkałem nigdzie stanowiska polskiego rządu w tak bulwersującej sprawie. Ani zdania odrębnego polskiego przedstawiciela w EBOiR Zbigniewa Hockuby. To dlatego w polskich przedsiębiorcach tak mało jest pozytywnych emocji w myśleniu o kolejnym rządzie. Większość postrzega obecne państwo jako swojego wroga.

Ale jak mają polscy przedsiębiorcy mieć inne zdanie, skoro jeszcze do niedawna każda kontrola skarbowa, Państwowej Inspekcji Pracy lub Sanepidu, zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Finansów, musiała się zakończyć przynajmniej mandatem w wysokości 500 złotych? Co przezorniejsi przedsiębiorcy dla skrócenia okresu kontroli sami przygotowywali pułapkę na kontrolerów – małą niezgodność z przepisami.

Potęga I Rzeczypospolitej była w dużej mierze wynikiem lepszych, bardziej przyjaznych praw obywatelskich dla imigrantów napływających w jej granice. Uciekinierów prześladowanych we własnych państwach politycznie, religijnie i gospodarczo. Mogli u nas cieszyć się wolnością i bogacić. Ale nie mogli mieć przywilejów stanowiących ich warstwą uprzywilejowaną w stosunku do Polaków z urodzenia.

W trzecim, a nierzadko w drugim pokoleniu stawali się Polakami z wyboru. Nic dziwnego, skoro nowa ojczyzna dawała im to wszystko, czego nie mieli wcześniej. Dawała im wolność, w tym wolność gospodarczą. Gdy przyjrzymy się dokładniej problemowi uprzywilejowania firm zagranicznych w Polsce, dostrzeżemy jedno. To nie indywidualni przedsiębiorcy, to wielkie, globalne korporacje są postawione ponad prawem. Uprzywilejowane zwolnieniami podatkowymi, a nawet dofinansowaniem naszymi pieniędzmi, pieniędzmi wszystkich Polaków.

Czas z tym skończyć. Polscy przedsiębiorcy nie są przestępcami, na których wystarczy znaleźć odpowiedni paragraf. A państwo polskie nie może być ich wrogiem. Polscy przedsiębiorcy nie potrzebują specjalnych przywilejów i pomocy ze strony państwa. Chcą tylko zlikwidowania biurokratycznych przepisów hamujących lub uniemożliwiających rozwój ich firm.[related id=28304]

Szczególnie wyraźnie widać ten problem w strefie przygranicznej. W ramach objazdu zachodnich i południowych rubieży naszej ojczyzny ze wspaniałą ekipą Mediów Wnet rozmawialiśmy z wieloma przedsiębiorcami. Wszyscy mówią to samo – łatwiej i taniej jest prowadzić Polakowi firmę w Niemczech lub w Czechach. Dlatego niektórzy z nich tak właśnie robią. Dlatego w obecnej Polsce następuje proces odwrotny w stosunku do I Rzeczypospolitej, ucieczka Polaków, a nie napływ cudzoziemców. Ubożenie zamiast wzrostu bogactwa.

Gdy już zaczniemy pisać nową konstytucję, pamiętajmy o tym, o drugim prawie kardynalnym, którego będą musieli przestrzegać kolejni prezydenci V Rzeczypospolitej – o likwidacji prawa dyskryminującego polskich obywateli, w tym przedsiębiorców, w ich własnym państwie. Bo pierwszym jest niezmiennie likwidacja biurokracji.

Jan Kowalski