Święty Andrzej Bobola, patron Polski, w swoich czasach spieszył z pomocą potrzebującym, także ofiarom epidemii w Wilnie

Od tamtych wydarzeń minęło 400 lat, a wirusy mutują i ciągle zmieniają swoje oblicze; od tych zagrażających życiu poprzez ekonomiczne i polityczne. Św. Andrzej nadal wspiera i chroni naszą ojczyznę.

Andrzej Karpiński

Święty Andrzej Bobola

W październiku 2019 roku otrzymałem od „Kuriera WNET” propozycję comiesięcznych relacji na temat prac graficznych z wizerunkami polskich męczenników do akcji Polska pod Krzyżem. Postanowiłem, że grafiki będę opisywał zgodnie z datami wspomnienia świętych. Szczególnie niecierpliwie czekałem na maj, gdyż św. Andrzej Bobola – patron Polski – jest także moim patronem, jak również patronem prezydenta, mam nadzieję reelekta, Andrzeja Dudy. Maj roku 2020 jest szczególny i symboliczny nie tylko z powodu niepewnego terminu wyborów prezydenckich. Jest przede wszystkim czasem szalejącej, ogólnoświatowej destabilizacji życia i gospodarki.

Jakże obecna sytuacja przypomina czasy działalności św. Andrzeja, który szczególnie dbał o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Od tamtych wydarzeń minęło 400 lat, a wirusy mutują i ciągle zmieniają swoje oblicze; od tych zagrażających życiu poprzez ekonomiczne i polityczne, na komputerowych kończąc. Św. Andrzej Bobola nadal działa, lecz teraz już jako patron Polski, poprzez kapłanów i rządzących. W czasie epidemii wspiera ekonomicznie ubogich, pomaga chorym, a zamkniętych w domach ludzi nadal odwiedza i pokrzepia słowem. Jako patron wspiera i chroni naszą ojczyznę na wiele sposobów. W dniu wspomnienia Świętego, 16 maja, ustanowiono np. Święto Straży Granicznej. Przypadek?

Sylwetka

 

Jak w poprzednich pracach, zapoznałem się z dotychczas funkcjonującym wizerunkiem świętego. Rozpocząłem od przeglądania tzw. „Bobolików” – pamiątek związanych z kultem męczennika w wirtualnym muzeum św. Andrzeja Boboli w Czechowicach-Dziedzicach. Wśród zbiorów kolekcjonera Jerzego Gizy dominowało kilka powtarzających się przedstawień. Zauważyłem, że często jeden, krążący w obiegu drukarskim wizerunek, był modyfikowany lub „upiększany” na siłę. Natomiast współczesne obrazy olejne, zdobiące wiele kościołów, są niestety dziełami amatorskimi. Zwykle nie przedstawiają zgodnego z opisami wyglądu postaci, ubioru lub atrybutu. Dlatego moją uwagę zwróciły XVIII-wieczne miedzioryty opublikowane w cyfrowym archiwum Biblioteki Narodowej. Zawierały wiele detali potrzebnych do mojej pracy. Jednak faworytem okazał się miedzioryt opublikowany na stronie internetowej Collegium Bobolanum, Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie. Grafika, a właściwie scenka rodzajowa przedstawiająca tortury męczennika, podpowiedziała mi wszystko, czego potrzebowałem. Miałem już pewność co do stroju jezuity, pociągłych rysów twarzy, drobnej postury i dłuższej, lekko potarganej fryzury. Jedynym dysonansem w miedziorycie były tureckie, a nie kozackie szable. Ale o tym później…

Portret

Wizerunek św. Andrzeja Boboli miał być wyeksponowany we Włocławku pod krzyżem głównym, przy scenie-ołtarzu. Zależało mi na wierności odtworzenia twarzy. Główną inspiracją portretową była miniaturowa reprodukcja obrazu z ok. 1935 r. nieznanego autora, należąca do ks. Jana Ziei, odnaleziona w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach. Był to obrazek z podobizną św. Andrzeja Boboli i autografem prymasa Augusta Hlonda. Drugą inspiracją był obraz z ok. 1711 r., z Sanktuarium i Muzeum św. Andrzeja Boboli w Warszawie. Przedstawienia te były anatomicznie spójne z wcześniej opisanym miedziorytem. Zgadzał się też wizualnie wiek 66-letniego mężczyzny. Zaczerpnąłem z nich trójkątną twarz, wąski nos i usta, lekką opuchliznę dolnych powiek, tzw. worki pod oczami, szeroko i błagalnie ułożone brwi. Zaczerpniętym elementem był także wzrok skierowany w górę, powodujący lekkie zmarszczenie regularnego czoła. Natomiast oczy, ucho, fryzurę i część zarostu przeniosłem z… własnej twarzy. W tym celu wykonałem sobie serię zdjęć, aż udało mi się uzyskać maksymalnie zbliżony do oryginału wyraz twarzy. Dzięki temu kluczowe elementy portretu miały ostrość pozwalającą na druk wielkoformatowych obrazów.

Atrybuty

Inspiracje portretowe: obrazek z podobizną św. Andrzeja Boboli (źródło: Archiwum Generalne SS Urszulanek), części twarzy autora, obraz z ok. 1711 r. z Sanktuarium i Muzeum św. Andrzeja Boboli w Warszawie oraz obrazy późniejszych twórców

Po utworzeniu szaty jezuickiej oraz dłoni trzymającej krucyfiks, zająłem się resztą obrazu. Głównym atrybutem przedstawień św. Andrzeja Boboli są jedna lub dwie szable przebijające jego szyję, których pchnięcia

zakończyły okrutne tortury zadawane przez Kozaków. To i tak delikatny symbol męczarni człowieka obdzieranego ze skóry. Długo szukałem typowej szabli kozackiej. Powinna być z otwartą rękojeścią i wąską głownią. Niestety żadne historyczne ilustracje tego nie potwierdzają. Kozacy używali różnej białej broni. W tamtych czasach dobra broń nieczęsto była zmieniana. Jednego typu szabli używano nawet przez sto lat lub dłużej. Kozackie szable były mieszaniną zdobycznej broni ruskiej, tureckiej i polskiej. Dopiero z szabli czerkiesko-kaukaskiej wykształciła się popularna, jednosieczna, typowo kozacka „szaszka”. Aby dokonać głębokiego pchnięcia szablą, pióro głowni musi być obusieczne, a to rzadkość w szablach przeznaczonych do zadawania cięć. Po dociekliwych poszukiwaniach znalazłem wreszcie szablę najbardziej zbliżoną do tych z dawnych ilustracji. Na potrzeby całości grafiki połączyłem ją z szablą polską o ruskiej głowni i z grawerowanym napisem „Boże zbaw Polskę”. Napis miał symbolizować ofiarowanie Bogu męczeństwa św. Andrzeja Boboli. Gdy do fundacji Solo Dios Basta przesłałem projekt z wbitymi w szyję szablami i cieknącą krwią, zatelefonował do mnie od razu Lech Dokowicz i powiedział: „Andrzeju, no nie, tak nie może być, ludzie się nie skupią! Wystarczy jedna szabla obok męczennika”.

Fakty

Granice Rzeczypospolitej z ok. 1650 r.
oraz miejsca działalności św. Andrzeja
Boboli (grafika Autora)

Pochodzący z katolickiej i szlacheckiej rodziny Andrzej urodził się niedaleko Sanoka, we wsi Strachocina, 30 listopada 1591 roku. Przez prawie połowę życia związany był z jezuickimi szkołami i uczelniami wileńskimi. Studiował filozofię. Ten etap życia zakończył święceniami kapłańskimi, które przyjął jako 31-latek 12 marca 1622 r. Wilno opuścił tylko na dwa lata, gdy nauczał młodzież w warmińskim Braniewie, a potem w Pułtusku. W wieku 61 lat św. Andrzej Bobola wyjechał z Wilna do Pińska, gdzie posługiwał w kościele pw. św. Stanisława. Pragnął nawracać okoliczną ludność z prawosławia na katolicyzm. Był to rok 1652, a więc czas, gdy Rzeczpospolita Obojga Narodów osiągała szczyt zasięgu terytorialnego. Nie licząc Cesarstwa Rosyjskiego, była wtedy największym państwem w Europie. Miała także największy w regionie procent ludności szlacheckiej, wynoszący prawie 10% społeczeństwa. Ciekawostką jest ówczesna ilość mieszkańców Rzeczypospolitej – zaledwie 11 milionów. Oprócz szlachty przywilejami obdarzone były także osoby duchowne. Reszta społeczeństwa nie miała znaczenia politycznego. Poddana ludność pracowała przy ciągle rosnącej produkcji zboża, głównego towaru eksportowego Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Na tak dużym i wielokulturowym terytorium taka struktura społeczeństwa powodowała napięcia. Najbardziej agresywną grupą etniczną byli Kozacy, którzy przez ponad sto lat organizowali bunty i zbrojne powstania przeciwko Rzeczypospolitej. Powodem była nie tylko niechęć do integracji i służenia polskiej szlachcie, ale także sprzeciw wobec postępującego katolicyzmu. Pińsk, do którego przybył z misją ewangelizacyjną św. Andrzej Bobola, znajdował się akurat na pograniczu tych niekończących się walk. Miasto było wielokrotnie napadane przez Rosjan i Kozaków dokonujących rzezi na ludności wyznania rzymskokatolickiego. Największy najazd Kozaków na Pińsk, w liczbie ponad 2 tys., miał miejsce 15 maja 1657 roku. Św. Andrzej Bobola wraz z kolegą, ks. Szymonem Maffonem, musieli opuścić klasztor jezuitów i uciekać z miasta. W trakcie ucieczki ks. Maffon został ujęty i brutalnie zamordowany. Św. Andrzejowi udało się zbiec i ukryć we wsi Janów Poleski, oddalonej zaledwie 30 kilometrów od Pińska. Niestety dzień później, 16 maja, oddziały kozackie wtargnęły także do Janowa, gdzie rozpoczęli mordowanie ludności. Św. Andrzej uciekał więc rozpaczliwie w stronę wsi Peredił, jednak Kozacy byli już wszędzie. W okolicy wsi Mogilno zatrzymali uciekiniera. Gdy chmara Kozaków zobaczyła, że to ksiądz, rozpoczęła się droga krzyżowa św. Andrzeja Boboli.

Miedzioryt z ok. 1750 r. (źródło: www.polona.pl oraz www.bobolanum.edu.pl)

Męczennika najpierw obnażono i biczowano. Potem założono mu koronę cierniową, wybito zęby, a z prawej ręki ściągnięto skórę. Następnie, związany sznurami przywiązanymi do końskich siodeł, został zawleczony do rzeźni miejskiej w Janowie Poleskim. Tutaj, rozłożonego na stole rzeźnickim, przypalali ogniem, skórę na głowie wycięli do kości na kształt tonsury, a na plecach nacinali i ściągali skórę na wzór ornatu. Tak się „bawili” Kozacy! Rany posypywali mu solą i sieczką i jeszcze żywemu wykłuli jedno oko. Następnie odcięli mu nos i wargi. Gdy ciągle wzywał Jezusa, obrócili go na brzuch, a w karku wycięli dziurę i wyrwali język. Konającego w konwulsjach męczennika powiesili głową w dół, a dowódca bandytów dokończył męczarnie pchnięciami szabli w szyję. Ciało św. Andrzeja Boboli zaniesiono do miejscowego kościoła. Rozpoczęła się seria cudów.

Pierwszy raz Andrzej Bobola ukazał się 45 lat po śmierci w Pińsku i wskazał, gdzie znajduje się jego grób z nietkniętym ciałem. Po ponad stu latach ukazał się kolejny raz w Wilnie, przepowiadając uwolnienie Polski spod zaborów i że zostanie jej patronem. Ciało-relikwia już beatyfikowanego męczennika pozostawało najpierw pod opieką dominikanów, potem pijarów. Trumna z ciągle dobrze zachowanym ciałem świętego była kilka razy przenoszona pomiędzy kościołami. Po wybuchu rewolucji bolszewickiej została przeniesiona do muzeum medycznego w… Moskwie. W końcu na prośbę Watykanu ciało świętego zostało w 1924 r. przetransportowane do kościoła jezuitów w Rzymie. Transport odbywał się drogą okrężną, przez Morze Czarne i Konstantynopol, aby z wiadomych przyczyn ominąć Polskę. Dzisiaj nazwałbym tę metodę „rurociągową”. Wreszcie po 281 latach, 17 kwietnia 1938 r., Pius XI kanonizował św. Andrzeja, a jego ciało-relikwia zostało uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd pociągu z Rzymu przez Lublanę, Budapeszt, Kraków, Poznań, Łódź do kościoła jezuitów w Warszawie był wydarzeniem religijnym, patriotycznym i politycznym zarazem. W kwietniu 2002 roku watykańska Kongregacja Kultu Bożego nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski, a główne uroczystości odbyły się 16 maja 2002 roku w Warszawie.

Inspiracje

 

Najlepiej pracuje się plastycznie, gdy wniknie się w biografię osoby portretowanej. Jeszcze lepiej pracuje się, gdy można odwiedzić miejsca związane z tą osobą. A gdy to jest święty, najlepiej połączyć wszystko modlitwą w jego sanktuarium. W sierpniu 2018 roku, dokładnie rok przed akcją Polska pod Krzyżem, odbyła się parafialna pielgrzymka w Bieszczady i do Lwowa. W programie była także Strachocina – miejsce urodzenia i chrztu św. Andrzeja Boboli. Nie wyobrażam sobie rzetelnej pracy nad jego wizerunkiem bez odwiedzenia tego miejsca. Miejscowa kustosz, s. Agnieszka, szczegółowo przedstawiła postać męczennika, wzbogacając naszą wiedzę o nieznane fakty. Ważne dla mnie było, aby oprócz pamiątek zobaczyć okolicę, w której wychowywał się mój patron, i po prostu pooddychać trochę „tamtym” powietrzem. Była też uroczysta Msza Święta z relikwiami męczennika i modlitwą w intencji ojczyzny, którą odprawił ks. Marek Niemir, proboszcz parafii pw. św. Marcina i św. Wincentego M. w Skórzewie, który także 16 maja tego roku świętuje 29. rocznicę święceń kapłańskich. Przypadek?

Polska pod Krzyżem

Ze wszystkich wizerunków męczenników, które wykonywałem na wydarzenie Polska pod Krzyżem, największą radość sprawił mi mój patron św. Andrzej Bobola. Cieszę się, że byłem w miejscu jego urodzenia, że poznałem wiele faktów z jego życia. Również pozostałe opracowania graficzne i relacje zawarte w niniejszych artykułach bardzo mnie ubogacają i nadają sens malarstwu portretów świętych. Potwierdzają, że bez wniknięcia w biografię, epokę, detale i modlitwę, będzie to zwykła czynność malarska. Choćby była na wysokim poziomie, to jednak martwa czynność techniczna.

Wszystkie wizerunki męczenników-patronów akcji Polska pod Krzyżem są do nabycia w sklepie internetowym fundacji Solo Dios Basta pod adresem: http://sklep.mikael.pl/9-polska-pod-krzyzem.

www.airbrush.com.pl

MODLITWA ZA OJCZYZNĘ PRZEZ PRZYCZYNĘ ŚW. ANDRZEJA BOBOLI

Boże, któryś zapomnianą do niedawna Polskę wskrzesił cudem wszechmocy Twojej, racz za przyczyną sługi Twojego Św. Andrzeja Boboli dopełnić miłosierdzia nad naszą Ojczyzną i odwrócić grożące jej niebezpieczeństwa. Niech za łaską Twoją stanie się narzędziem Twojej czci i chwały. Natchnij mądrością jej rządców i przedstawicieli, karnością i męstwem jej obrońców, zgodą i sumiennością w wypełnianiu obowiązków jej obywateli. Daj jej kapłanów pełnych ducha Bożego i żarliwych o dusz zbawienie. Wzmocnij w niej ducha wiary i czystości obyczajów. Wytęp wszelką stanową zazdrość i zawiść, wszelką osobistą czy zbiorową pychę, samolubstwo i chciwość tuczącą się kosztem dobra publicznego. Niech rodzice i nauczyciele w bojaźni Bożej wychowują młodzież, zaprawiając ją do posłuszeństwa i pracy, a chroniąc od zepsucia. Niech ogarnia wszystkich duch poświęcenia się i ofiarności względem Kościoła i Ojczyzny, duch wzajemnej życzliwości i przebaczenia. Jak jeden Bóg, tak jedna wiara, nadzieja i miłość niech krzepi nasze serca! Amen.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Święty Andrzej Bobola” znajduje się na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Święty Andrzej Bobola” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Muzyka z dawnej Jugosławii – Lilu Radio Balkan WNET – Studio 37 i Liliana Wiadrowska, czyli Polka na Bałkanach. Część 1

Zapraszam do posłuchania pierwszego odcinka opowieści o muzyce z dawnej Jugosławii. Liliana Wiadrowska, czyli Polka na Bałkanach, w Radiu WNET wraz ze mną opowiada i prezentuje legendy rocka i folku.

W pierwszym odcinku było sporo bałkańskiej muzy i naprawdę dużo ciekawostek! W rolach głównych – muzycznych: Plavi Orkestar, Bijelo Dugme, Vlado Kreslin, Zmelkoov, Aleksander Mezek, Big Foot Mama i Parni Valjak.

Tutaj wysłuchasz całego programu Lilu Radio Balkan WNET:

 

Liliana Wiadrowska to młoda, pełna energii, pasji i gracji Polka mieszkająca w Mariborze, która swoje życie związała ze Słowenią.

Prowadzi swój video-blog w kanale YouTube, gdzie opowiada o życiu pod niebem Bałkanów i biznesowych historiach.

O swoich (i nie tylko) perypetiach życiowych w Słowenii i o licznych podróżach po Bałkanach opowiada z humorem, czasem żartobliwie i z ironią, ale zawsze z nieprzeciętnym sznytem znakomitego gawędziarstwa. Swoje opinie opiera na własnych obserwacjach a przede wszystkim wielu podróżach, spotkaniach i rozmowach z Serbami, Bośniakami, Chorwatami, Macedończykami, Czarnogórcami i oczywiście Słoweńcami.

Tutaj opowieść Lilu, Polki na Bałkanach o Serbach i Serbii, która rozbawiła nawet rodowitych mieszkańców tego kraju. Juliana, która regularnie ogląda programy Liliany, tak oto napisała:

Jeju, jako pół-Serbka w niektórych momentach niemal płakałam ze śmiechu. Może to dlatego, że to wszystko o czym mówiłaś jest takie prawdziwe. Wielki szacuneczek, bre!

 

 

Liliana Wiadrowska komentuje zdarzenia ze Słowenii dla portalu Wirtualna Polska, Telewizja Polonia i oczywiście dla Radia WNET i dublińskiego Studia 37. Kolejna opowieść o muzyce z dawnej Jugosławii już we wtorek, 26 maja, o godzinie 20:00.

 

Tomasz Wybranowski

 

 

Zadaniem radiowej Tru(ó)jki było kształtowanie pokolenia „michnikowszczyzny”/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 71/2020

Patriotyzm to był straszliwy obciach, a przezwisko „Polak-katolik” obelga. Oddziaływanie tego przesłania odnajdujemy do dziś w kosmopolitycznej żarliwości podstarzałych kodziarzy i socjalliberałów.

Andrzej Jarczewski

Starczy uwiąd „Trujki”

Mam 70 lat. To zaznaczam od razu, by nie być posądzonym o ageizm, niewiedzę czy brak doświadczenia. Słucham Programu III Polskiego Radia od półwiecza z okładem. To było radio mojego pokolenia. Niestety, to nadal jest radio… mojego pokolenia.

„Nigdy nie zmienia się styl w muzyce bez przewrotu w zasadniczych sprawach politycznych”. Tak pisał Platon dobre 24 wieki temu. Troszkę przesadził z kwantyfikatorami, ale zjawisko ocenił poprawnie.

Muzyka i polityka rozwijają się współbieżnie. Nie zawsze wiadomo, co jest przyczyną, ale jeśli coś wielkiego wydarzy się w jednej dziedzinie, mamy sygnał, że i w tej drugiej coś ważnego wkrótce się zmieni albo już się zmieniło.

Tak właśnie było w latach sześćdziesiątych w zachodnim świecie, od którego szczelnie odgrodzono nas barierami murowanymi, paszportowymi i ideologicznymi, ale nie radiofonicznymi. O Beatlesach dowiadywaliśmy się początkowo z Radia Luxemburg i z mocno zagłuszanej „Wolnej Europy” (na fali 11 i 16 m zagłuszanie było nieskuteczne). W Anglii panowała już „beatlemania”, a muzyka ówczesnych zespołów gitarowych trafiała idealnie w oczekiwania i potrzeby nastolatków na całym świecie. Zadecydowała jak zwykle… technologia.

Wzmacniacze gitarowe dawały brzmienie dobrze przenoszone przez głośniki radiowe i – co najważniejsze – zasadniczo odmienne od brzmienia orkiestr symfonicznych i zespołów jazzowych, które traciły już na popularności. Słuchaliśmy Beatlesów, bo zależało nam na odróżnieniu się od naszych starszych braci, którzy wciąż byli wierni Presleyowi, i od naszych kochanych ciotek, które uwielbiały Mieczysława Fogga, Irenę Santor i różnych wykonawców przedwojennych. The Shadows, Animals, Beatles, Rolling Stones… to były zespoły wypracowujące brzmienie pokolenia. Chwilę później pojawił się Czesław Niemen i Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary, Skaldowie i mnóstwo innych.

Brzmienie

„Brzmienie” – jakość muzyczna, której chyba nikt porządnie nie zdefiniował, a każdy wtedy wiedział, o co chodzi. Należałem do pierwszego pokolenia gitarzystów elektrycznych i majsterkowiczów dysponujących już układami tranzystorowymi. Wprawdzie na początku lat sześćdziesiątych półprzewodników nie dało się kupić w żadnym sklepie, ale można było to i owo „załatwić”. Przystawkę do gitary robiło się z trzech słuchawek telefonicznych, a przedwzmacniacze z elementów wymontowanych z radioodbiorników (opisałem to w powieści muzycznej pt. Selma; książka dostępna w internecie). Chodziło zawsze o uzyskanie takiego brzmienia, jakie słyszało się w radiu.

Jednocześnie nastąpiła radykalna poprawa jakości sygnału radiofonicznego dzięki wykorzystaniu pasma fal ultrakrótkich. Tracił na tym Luxemburg, nadawany na falach średnich, słyszalny w Polsce tylko po zachodzie słońca, a i to z różnymi zanikami i zakłóceniami. Owszem, gdy dziś w gronie rówieśników, a zwłaszcza rówieśniczek rozmawiamy o wieczorach z radiem Luxemburg, robi się jakoś dziwnie. Ta średniofalowa jakość wystarczała zakochanym, ale już nie muzykom, którzy pod koniec lat sześćdziesiątych w niemal całej Polsce uzyskali możność odbioru Programu Trzeciego.

To był przewrót jakościowy. Kto raz usłyszał „Trójkę” na UKF, nie chciał wracać na fale średnie, a tym bardziej na długie, które od tego czasu – przynajmniej w moim uchu – zupełnie nie nadają się do transmitowania muzyki. Tu muszę dodać, że tej brzmieniowej jakości ówczesna „Trójka” nie zmarnowała na powielanie tradycyjnych audycji radiowych. Wymyślono zupełnie nowe – dziś powiedzielibyśmy – formaty, wykorzystujące w pełni te możliwości, które się nagle pojawiły.

Na służbie PZPR

Marks nie rozwiązał podstawowego problemu komunizmu. Lenin nie zdążył się nim zająć, a Stalin robił, co mógł, by opóźnić nieuniknione. Otóż ci robotnicy, których oglądał Marks i zatrudniał Engels, wiedli faktycznie życie ciężkie i chyba poprawnie przez nich opisane. Problem w tym, że jedyną (w skali masowej) ucieczką ze stanu upodlenia było kształcenie dzieci, popierane zresztą przez każde państwo, które nie chciało być słabsze i głupsze od innych. Te dzieci robiły wszystko, by nie wrócić do zawodu ojców i dziadków. Już za życia Marksa dorosłe dzieci robotników stawały się wyklętymi „drobnomieszczanami”, a najzdolniejsze czy najbardziej przedsiębiorcze z nich przechodziły w kolejnych pokoleniach do kategorii „burżujów”.

Dostrzeżono to m.in. w PRL czasów Władysława Gomułki. Coraz lepiej wykształcony demograficzny wyż należało jakoś „zagospodarować” z pożytkiem dla partii. Trzeba było „po nowemu” zająć im wolny czas, bo stare, prostackie metody propagandy nie mogły być akceptowane przez światłego człowieka.

Mądrość tamtego etapu polegała na pogodzeniu się starych komunistów z pewnikiem, że z młodością nie da się wygrać. Można ją tylko urobić po swojemu.

Pamiętam głupkowate artykuły autorstwa różnych twardogłowych pismaków z tamtej epoki. Wydawało się im, że większą dyscypliną i „pracą wychowawczą” da się okiełznać młodzież. Na szczęście zwyciężył pogląd, że z Beatlesami nie można walczyć Szpilmanem. Trzeba mieć własnych Beatlesów i pozwolić się im wyśpiewać.

Tego rodzaju argumenty przeważyły, gdy technologiczny rozwój wprowadził telewizor do niemal każdego domu i gdy całą najgrubiej ciosaną propagandę przeniesiono na ekrany. Dzięki temu w niesłuchanym przez Biuro Polityczne PZPR Programie III cenzura mogła nieco zelżeć. Adresowana do młodej inteligencji „Trójka” miała już wtedy codzienny, wielogodzinny program, słyszalny we wszystkich większych miastach.

Do redakcji angażowano ludzi młodych, znających się na rzeczy, dobrze wykształconych i – co najważniejsze – o prawidłowym pochodzeniu.

Oczywiście nie chodzi o pochodzenie robotniczo-chłopskie, ale o ubecko-partyjne, co wstępnie zostało opracowane przez Dorotę Kanię, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza w książce Resortowe dzieci. Media. Tytuł odnośnego rozdziału: Trójka – wentyl bezpieczeństwa poprawnie wskazuje istotę rzeczy i pozwala mi nie zatrzymywać się nad tym tematem.

Zapraszamy do Trujki

Lekturą uzupełniającą może być książka Ewy Winnickiej i Cezarego Łazarewicza Zapraszamy do Trójki, wydana na 50-lecie tego radia w roku 2012. Sporo ciekawostek, zwłaszcza o balangach i życiu alkoholowym redaktorów. Rzecz nie zasługiwałaby na wzmiankę, gdyby nie dość dobrze, choć zapewne niechcący, pokazany proces wytwarzania się pewnego środowiska medialnego, szybko nabierającego przekonania o własnym gwiazdorstwie i wysferzaniu postępowym.

Jako wczesny i późny słuchacz „Trójki” muszę potwierdzić, że było to gwiazdorstwo w dobrym stylu. Po prostu to się ówczesnej młodzieży podobało. Dość luźny styl, wyraźnie wyższy (niż w „Jedynce”) poziom intelektualny, świetne programy rozrywkowe (Rodzina Poszepszyńskich, Matriarchat, Kolega Kierownik) i – przede wszystkim – muzyka pokolenia! Ta muzyka zniewalała. Prezenterzy „Trójki” zdobywali prywatnymi kanałami najnowsze longplaye z Londynu i to wystarczało. Nie trzeba już było słuchać ani Luxemburga, ani nawet Rendez-vous o szóstej dziesięć, nadawanego przez „Wolną Europę”.

Odbieraliśmy to początkowo jako przejaw pewnej liberalizacji. Ja sam odwróciłem się od „Trójki” dopiero w roku 1982, gdy wprowadzono Listę przebojów Programu Trzeciego jako oczywistą dywersję, odciągającą młodzież od sprzeciwu wobec stanu wojennego. Trzeba jednak dopowiedzieć, że nawet zagorzali konspiratorzy ukradkiem słuchali tej listy, głośno potępiając perfidię Urbana i pozostałych ideologów rządu generała Jaruzelskiego.

Wiem coś o tym, bo byłem wtedy szefem Akademickiej Grupy Oporu Politechniki Śląskiej (o działalności AGO więcej w Encyklopedii Solidarności). Co jeszcze więcej… aż wstyd się przyznać… sam też słuchałem tej propagandowej audycji. Bo tam była MOJA MUZYKA! A co najgorsze – nie potępiłem Niedźwiedzkiego nawet wtedy, gdy dowiedziałem się, że on te listy po prostu fabrykował, nie licząc oddanych głosów. Dzięki temu nie wpuścił na listę rapu, hip-hopu, disco polo itd. I ja to biernie akceptowałem. Jakaż hipokryzja! To potwierdza tylko, że strzał z Niedźwiedzkim był niezwykle celny. Jak wiele innych w „Trójce”.

Michnikowszczyzna przed Michnikiem

Najważniejszym zadaniem „Trójki” od samego początku było przenoszenie prymitywnej ideologii komunistycznej na wyższe poziomy intelektualne.

Przekaz był mniej więcej taki: „no owszem, rządzą nami idioci, ale wy – drodzy Słuchacze – jesteście mądrzy, wiecie, że Związek Radziecki jest nam kolegą, a jeśli nawet z tym koleżeństwem trochę przegina, to i tak musimy się go bać, bo żaden Zachód nas nie obroni”. Nikt tego w ten sposób nie wyrażał, ale biło to z programów informacyjnych, które tak skracano, by nie opłacało się wyłączyć na tę chwilę radia. Te programy były naprawdę dobre z punktu widzenia socjotechnicznego.

Dokonywała się zadziwiająca transformacja. Młodzież, szukająca w „Trójce” tylko muzyki, z biegiem lat stawała się młodymi dorosłymi, a dziś dorosłymi starcami, którzy przyjęli wpajaną wtedy ideologię za swoją. Niby pogarda dla komuny sowieckiej, ale uznanie dla – nikt nie wiedział, że o to chodzi – dla ideologii szkoły frankfurckiej. Wyklęte były tylko jakiekolwiek nuty patriotyczne, czy – nie daj Boże – katolickie. Nie, patriotyzm to był straszliwy obciach, a przezwisko „Polak-katolik” obelga. Oddziaływanie tego przesłania odnajdujemy zresztą do dziś w kosmopolitycznej żarliwości podstarzałych kodziarzy i socjalliberałów.

Rafał Ziemkiewicz trafnie opisał zjawisko, nazwane przezeń „michnikowszczyzną”. Nie odnotował tylko, że również Michnik był produktem czegoś wcześniejszego, że sam „michnikowszczyzny” nie wymyślił, że prefiguracja „michnikowszczyzny” była podstawą programową „Trójki” od początku jej istnienia.

Megalothymia

Terminem ‘megalothymia’ Francis Fukuyama nazwał pragnienie, by uznawano nas za lepszych niż inni ludzie. Wcześniej pisał o tym Platon, Hegel i inni. To pragnienie każe początkującym artystom i politykom ciężko pracować przez całe lata, by osiągnąć mistrzostwo i zasłużone uznanie otoczenia. A później, gdy już mistrz staje się celebrytą, stara się głównie o to, by nie spaść ze świecznika. Jedni osiągają to nieustannymi ćwiczeniami i pracą nad sobą, inni – pilnowaniem, by nikt ich ze zdobytej pozycji nie zepchnął.

Po roku 1989 postkomunistyczne elity III RP szczerze popierały demokrację, bo ten ustrój dawał im większy dobrobyt, bezpieczeństwo i uznanie niż poprzedni. Uwili sobie wygodne gniazdko, nazwali je demokracją i nie pragnęli żadnych dalszych zmian. Gdy jednak zaobserwowali sprzeczność między demokracją a własnym dobrobytem, stanęli po stronie dobrobytu, odrzucając wyborcze wyniki demokracji, a nawet posuwając się do zdrady w nadziei, że jakaś „zagranica”, bo już nawet nie zdemokratyzowana „ulica”, przywróci im wygodny, próżniaczy byt.

Przeoczyli tylko jedną okoliczność: że się starzeją, że na swoich emeryturach blokują miejsca młodzieży, że oferowane przez nich wartości kulturowe odchodzą w przeszłość wraz z ich pokoleniem. Oni już swoją przyszłość mają za sobą. Nie wrócą do roli „inżynierów dusz”. Nie dlatego, że są gorsi, ale dlatego, że są starzy.

Lewicowcy oskarżają polityczną prawicę, że oderwała ich od żłobu. Mylą się. Zarówno stara lewica, jak i stara prawica jest podgryzana przez własną młodzież. Tyle tylko, że prawa strona jest bardziej… wielodzietna, a to w ostatecznym rachunku zadecyduje.

Libertyni użyją jeszcze swojej pozycji medialnej do ochrony własnych, starych pozycji zawodowych, ale już tych pozycji nie odzyskają. Znów – nie dlatego że nie wesprze ich Bruksela ani Targowica, ale dlatego, że ich epoka „se ne vrati”. To jest duża grupa aktorów, sędziów, dziennikarzy, reżyserów i różnych celebrytów, którzy zrobili kariery w PRL. Stworzyli kokon towarzyski i wykorzystali III RP do zablokowania awansu pokoleniu swoich dzieci, które generalnie zajęte było kwestiami ekonomicznymi, a nie kulturalnymi. Owszem, pojedynczy tatusiowie torowali karierę swym synalkom, ale nie dopuszczali myśli o szerszej rotacji pokoleń. Wygrali z synami i córkami, przegrywają z wnukami. I nic na to nie pomoże ani brukselka, ani szczaw, ani mirabelka.

Sprzeczne uczucia

Po demonstracyjnym odejściu Wojciecha Manna na zasłużoną emeryturę zrobiło mi się przykro. Akurat jego muzyczny gust był mi najbliższy. Poza tym Mann nigdy na antenie nie czytał okładek płyt, co było nieznośną manierą paru jego kolegów. Rock, blues i ten rodzaj dobrotliwego żartu, jaki w eter puszczał Wojciech Mann, ceniłem najwyżej. Często zwracał on uwagę na „gitarkę” w jakimś utworze lub na ciekawą perkusję, a rzadko powielał plotki o sławnych wykonawcach. Dobry warsztat. Nawet w prognozie pogody pokazał nową, żartobliwą jakość.

Ostatnio lubiłem słuchać audycji, pomyślanej jako przekomarzanie się mistrza (Manna) z uczennicą (Anną Gacek). To było żywe i ciekawe. Mann wyciągał z lamusa jakieś stare nagrania, a Gacek proponowała nowoczesne brzmienia. Cóż, zawsze stawałem po stronie Manna. Wiele tych staroci doskonale pamiętam, bo sam je grywałem w różnych konfiguracjach. Z kolei utwory proponowane przez Annę Gacek w ogóle nie nadawały się do słuchania. To była bardzo zła muzyka. Ale po każdorazowej tego rodzaju ocenie mówiłem w duchu do Manna: „panie Wojtku, trzeba oddać antenę młodszym, my już swoją muzykę przeżyliśmy, teraz ich czas, niech grają po swojemu”.

„Trójka” wiele razy przeżywała zmiany personalne, połączone z różnymi demonstracjami i akcjami solidarnościowymi. Obecne odejścia medialnych celebrytów są podane niesmacznie. Świat się zawalił, bo nowa dyrekcja ma nową koncepcję! A jak było poprzednio? I przedpoprzednio i jeszcze dawniej?

Na szczęście medialni starcy nie są tak groźni, jak zbzikowani sędziowie.

Ma ponoć powstać nowe radio internetowe, zatrudniające matuzalemów z „Trójki”. Życzę im powodzenia i na pewno tam zajrzę. Ale obawiam się, ze to może być krótki kaszel.

Co zrobić z „Trójką”?

Przez kilkanaście lat kierowałem zabytkową Radiostacją Gliwice, odwiedziłem też kiedyś Myśliwiecką 3/5/7 w Warszawie. Jak na potrzeby współczesnego radia – ogromny kompleks, mnóstwo pomieszczeń, tabuny pracowników. Dziś tak się radia nie robi. Poza tym „Trójka”, choć ma wiernych słuchaczy, to ich liczba jest niewielka (kilka procent) i teraz będzie wciąż spadać nie tyle ze względów politycznych, co… biologicznych. Coś z tym trzeba zrobić. Co? Tego nie wiem, ale na pewno nie da się utrzymać tak kosztownego nadawcy dla tak małego audytorium.

Widzę dwa rozwiązania. Pierwsze polegałoby na powołaniu jakiejś rady ekspertów, która opracuje nową koncepcję programową „Trójki”. Tego samobójczego wątku nie rozwijam, bo nie wierzę, by ktoś chciał reanimować trupa. Gdybym miał coś w tej sprawie do powiedzenia, zrobiłbym inwentaryzację masy upadłościowej i podzielił Myśliwiecką na co najmniej dziesięć niezależnych kanałów tematycznych. Oczywiście bezcenne archiwa musiałyby być utrzymywane i powszechnie dostępne, ale „Trójka” – jako standardowy program Polskiego Radia – jest dziś po prostu niepotrzebna. Tak jak Radio Luxemburg: „Trójka” powinna przejść do dobrze pamiętanej historii. Z przyczyn technologicznych i ekonomicznych równie dobrego drugiego życia już mieć nie może, choćby tam zatrudniono geniuszy dziennikarstwa radiowego

Czas „Trójki” minął. Tam jest miejsce na muzeum z gabinetem figur woskowych (rzecz jasna na Wojciecha Manna trzeba będzie tym woskiem polać nieco obficiej).

Po odejściu ostatnich emerytów wpuściłbym tam po prostu młodzież. Najlepiej tuż po studiach, by nowi redaktorzy nie zdążyli przesiąknąć cudzą rutyną. Cóż, nowi nie unikną różnych błędów, ale trzeba się z tym od razu pogodzić. Z dziesięciu, a może nawet pięćdziesięciu tworzonych tam kanałów radia cyfrowego co najmniej połowa zdobędzie powodzenie, a część będzie bardzo dobra. To trochę potrwa. Młodzież sama zadba o pozyskanie słuchaczy. Będą puszczali straszną muzykę, ale nic na to nie poradzimy. Ja już na stałe przeniosłem się do Programu Drugiego Polskiego Radia i na pewno nie będę słuchał nowomodnej kakofonii. Ale kończę właśnie 70 lat i młode radio nie musi się mną przejmować.

Powie ktoś, że w tym całym opisie brak logiki. I tak niestety jest. Wiedział mądry Platon, że miłość do muzyki jest nielogiczna. Jednych porywa do rewolucji, innym każe kochać nawet nieprzyjaciół. Próbowałem to po ludzku oddać we wzmiankowanej powieści, gdzie tytułowa Selma jest seryjną gwałcicielką, a wszystkie jej ofiary marzą tylko o jednym: „ja też chcę być przez nią zgwałcony”. Kończy się to… jak życie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zapraszamy do»Trujki«” znajduje się na s. 17 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zapraszamy do»Trujki«” na s. 17 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jastrzębski: Robert Gliński, brat wicepremiera zasiada w Radzie Stowarzyszenia ZAiKS. Czy to nie konflikt interesów?

Grzegorz Jastrzębski o tym, czy przeciwnicy opodatkowania smartfonów i tabletów są opłacani przez koncerny, tym, czemu nowa opłata zostanie przerzucona na konsumentów i o postulatach Stop ACTA 2.

Chcielibyśmy również rozpocząć dyskusję na temat tego na temat sensowności opłat reprograficznych od innych urządzeń, nie tylko nie tylko cechy smartfonów i tabletów, ale również produktów, za które płacimy już teraz.

[related id=112795 side=left]Grzegorz Jastrzębski odnosi się do rozmowy z Piotrem Iwickim na temat rozszerzenia opłat od czystych nośników na smartfony i tablety. Jego twierdzenie, że smartfony nie podrożeją, bo można je kupić nawet za złotówkę „jest od czapy”, gdyż w takich przypadkach kupno aparatu odbywa się przy okazji umowy z abonamentem. Na stwierdzenie, że we wszystkich innych krajach są już takie opłaty, mówi, iż może to właśnie one powinny naśladować Polskę, a nie odwrotnie. Zauważa z przekąsem, iż chętni do robienia porównań z Europą Zachodnią w przypadku nowych podatków, nie chcą już porównywać sytuacji, jeśli chodzi np. o kwotę wolną od podatku.

Przedstawiciel inicjatywy Stop ACTA 2 zwraca uwagę na niskość marż pobieranych przez importerów i producentów sprzętów mulitmedialnych w Polsce. W rezultacie:

Nie ma takiej możliwości, aby ta opłata nie została przeniesiona na klienta końcowego.

To, że ceny w innych krajach, w których obowiązuje podatek od tych urządzeń, przypisuje stałemu spadkowi ich ceny na dynamicznym rynku. Odpowiada na zarzuty Jana Młotkowskiego z ZAIKS-u, który stwierdził, że środowiska przeciwne nowemu podatkowi to boty i ludzie opłacani przez wielkie firmy. Zauważa, iż nieprawdą jest jakoby na profilu Nie płace za pałace treści pojawiały się tylko od poniedziałku do piątku, co można łatwo zweryfikować.

My nie jesteśmy opłacani, a jeżeli tak jest to bardzo byśmy prosili o jakiekolwiek dowody natomiast.

Fakt, że są grupy interesu, w które nowy podatek uderzyłby w szczególny sposób nie jest, jak wskazuje Jastębski, powodem, by nie protestować przeciwko kolejnym opłatom. Zaznacza, że nie ma dowodu na powiązania między inicjatywą, której jest członkiem, a firmami. Jest za to silne powiązanie między urzędującym ministrem kultury a ZAIKS-em, na które zwrócili uwagę użytkownicy portalu Wykop.pl:

Brat pana ministra Piotra Glińskiego, Robert Gliński zasiada w Radzie Stowarzyszenia ZAiKS-u.

Pojawiają się opinie, że takie powiązanie między ministrem mającym wpływ na ustawodawstwo podatkowe a organizacją, która z nowego podatku skorzysta stanowić może konflikt interesu. Rozmówca Adriana Kowarzyka podkreśla, że postulaty wysuwane przez Stop ACTA 2 są efektem kompromisu wielu środowisk i osób, w tym samych twórców. Wśród popierających ich można znaleźć libertarian, Partię Piratów, a także polityków Konfederacji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

 

Sellin: Rozdzielimy 60 mln zł między 2,5 tys. podmiotów. Będziemy wypłacać rekompensaty instytucjom kultury po pandemii

Jarosław Sellin o problem relacji wolności do bezpieczeństwa w związku z Covid-19, wyborach prezydenckich, wsparciu rządu dla artystów i instytucji kultury oraz o stuleciu narodzin św. Jana Pawła II.

Widzimy, jak w Chinach epidemia jest wykorzystywana do kontrolowania człowieka.

Jarosław Sellin stwierdza, że w wolnym świecie „mamy większą skłonność do dbania, żebyśmy byli wolni”. Trzeba pogodzić wolność i bezpieczeństwo. Komentuje debatę prezydencką stwierdzając, iż ubiegający się o reelekcję prezydent „pokazuje szacunek wobec kontrkandydatów”, nie unikając debaty z nimi, choć mógł się spodziewać, że będzie w niej głównym obiektem ataków. Tymczasem, jak zauważa, w obozach oponentów Andrzeja Dudy sytuacja jest niestabilna.

Wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego mówi, że nasz kraj cechuje „dobra polityka wychodzenia z kryzysu zdrowotnego”. Ocenia ją jako lepszą od innych państw europejskich. Zwraca uwagę na kryzys gospodarczy związany z epidemicznym.

Polityk Prawa i Sprawiedliwości informuje, że kryzys spowodowany koronawirusem mocno uderzył w sektor kulturalny. Przedstawia zatem plan wsparcia artystów. Rząd zamierza wydać na pomoc dla świata polskiej kultury 4 mld zł.

Będziemy rekompensować instytucjom kultury po ustaniu pandemii.

Sellin przedstawia również plany związane z 100. rocznicą urodzin św. Jana Pawła II, które przypadają na 18 maja. Z tej okazji zorganizowany będzie półtoragodzinny koncert. Telewizja będzie emitować programy poświęcona papieżowi-Polakowi.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Radio Wnet wspiera polskie kina!

Spośród wielu ważnych na co dzień miejsc, z naszego życia zniknęły kina. Niestety póki co nie zostaną one otwarte… co nie oznacza, że muszą zniknąć na zawsze!

 

Wspieramy polskie kina!

Już od ponad dwóch tygodni trwa Solidarnościowa Akcja Radiowa w Radiu Wnet. Oferujemy w niej czas reklamowy zagrożonym przedsiębiorstwom, małym firmom, miejscom, co do których nie chcielibyśmy, by zniknęły.

Oprócz różnych przedsiębiorstw, małych i średnich, zgłaszają się do nas akcje społeczne, takie jak #WspieramyKinaPolskie. Akcja wsparcia dla polskich kin studyjnych powstała, by uniemożliwić ich zniknięcie z powodu kryzysu. Na stronie akcji można zakupić bilet na dowolny seans, który będzie do wykorzystania po ponownym otwarciu kin. Dzięki temu małe kina mogą zachować płynność!

Polecamy seanse online

W oczekiwaniu na powrót do sali kinowej można się też wybrać na seans online. Świat filmowy przeszedł bowiem – jak wiele innych światów – do sieci. W tym tygodniu polecamy m. in. festiwal DOCS AGAINST ISOLATION, który potrwa do 18 maja, zamiast corocznego Docs Against Gravity.

Redakcja Radia Wnet poleca szczególnie film „Świadkowie Putina” w reżyserii Witalija Manskiego. Reżyser ukazuje w nim kulisy przekazania władzy Władimirowi Putinowi przez Borysa Jelcyna oraz pierwszej kampanii prezydenckiej prezydenta Rosji.

Z kolei „Książę i dybuk” Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego pokazuje życie słynnego polskiego reżysera, Michaela Waszyńskiego. Urodzony w Kowlu jako Mosze Waks, Waszyński należał do najbardziej płodnych reżyserów polskiego międzywojnia. Był twórcą m. in. filmu Dybuk, arcydzieła kina jidysz (na podstawie dramatu Szymona An-skiego). Wyszedłszy z Armią Andersa z ZSRR, uwiecznił na taśmach bitwę pod Monte Cassino, po 1945r. osiadł zaś we Włoszech, gdzie współpracował np. z Audrey Hepburn i Sofią Loren. W ramach festiwalu można też obejrzeć Krainę Miodu – macedońskiego kandydata do Oscara.

Filmy dostępne są na portalu NINATEKA. Warto też rozglądać się za ulubionym kinem… online. Różne kina, takie jak np. Kino Pod Baranami w Krakowie, organizują bowiem e-seanse. Najmniejsze kino w Warszawie, Amondo, organizuje z kolei fascynujące e-przeglądy kina: po dziełach twórców włoskich   (np. „Szczęśliwym Lazzaro” Alice Rohrwacher) oraz francuskich rusza 16 maja przegląd kina z Ameryki Południowej. Festiwal 26. Wiosna Filmów również zapowiedział, że przechodzi do sieci. Będzie to
pierwszy festiwal filmów fabularnych online w Polsce. Ruszy już 29 maja.

Kino na antenie Wnet

Choć nasza Ramówka w czasie epidemii się zmieniła, nadal staramy się zachować łączność z Angeliką Cudną, która prowadziła audycję Z miłości do kina. Możecie odsłuchać jej dawne odcinki lub „wypatrywać” momentów, w których łączymy się telefonicznie.

Zachęcamy też do słuchania codziennej audycji poświęconej Solidarnościowej Akcji
Radiowej – o 10:45 na wnet.fm i na naszych falach radiowych!

 

/JS

Ogólnopolski konkurs literacki dla dzieci i młodzieży „Lipa”. SM „Złote Łany” w Bielsku-Białej zaprasza po raz 38!

Jest to najstarszy konkurs literacki w Polsce – odbywa się nieprzerwanie od 1983 r. Dla najlepszych znajdzie się miejsce w „lipowej” antologii z setką najcelniejszych prac stu młodych artystów pióra.

Jan Picheta

Życie kulturalne w czasach epidemii zostało sparaliżowane. Paraliż nie dotyczy jednak najmłodszej literatury. Po raz trzydziesty ósmy odbędzie się bowiem Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa” pod patronatem prezydenta Bielska-Białej. Jest to najstarszy konkurs literacki w Polsce, gdyż odbywa się nieprzerwanie od 1983 roku.

Co ciekawe – nie ma w nim gradacji nagród. Uhonorowanych zostaje każdorazowo stu młodych ludzi pióra, których teksty znajdą swe miejsce w specjalnie wydanej antologii z najlepszymi utworami „lipowymi”.

Laureaci i organizatorzy zeszłorocznego konkursu | Fot. SCK „BEST” przy SM „Złote Łany” w Bielsku-Białej

Niezwykłe także jest to, że konkurs literacki organizuje – od 37 już lat – spółdzielnia mieszkaniowa, a mianowicie bielska SM „Złote Łany”, którą od 40 lat kieruje prezes Eugeniusz Cebrat! To chyba jedyny taki przykład zaangażowania spółdzielców w literacki rozwój młodych ludzi z całej Polski. Laureatami „Lipy” byli m.in. prof. nauk biologicznych, poeta Janusz Bujnicki z Wadowic, aktorka Starego Teatru w Krakowie Ewa Kaim, dziennikarze Grzegorz Markowski i Małgorzata Mrowiec, prof. slawistyki UW Patrycjusz Pająk, dramaturg i prozaik Artur Pałyga, piosenkarka i poetka Aneta Ryncarz (wszyscy z Bielska-Białej) i laureatka Nagrody Kościelskich Jolanta Stefko z Lipowej. (…)

– Zdajemy sobie sprawę, że ze względu na ogłoszony w kraju stan epidemii Wasza twórczość literacka może być bardzo utrudniona. Z drugiej jednak strony – zmaganie z narastającymi uciążliwościami życia w domowej niewoli może stanowić źródło inspiracji.

Pod pewnymi względami stan epidemii zaczyna bowiem przypominać stan wojenny, który był doświadczeniem życia naszego pokolenia. Waszym przeżyciem pokoleniowym jest teraz zaraza i wprowadzone przez władze restrykcje i nakazy.

Myślimy, że macie szanse, aby sprostać zarazie literacko: ujawnić codzienną tragedię, makabrę i groteskę.(…) W literackim „zwalczaniu” pandemii ważna jest szybkość, gdyż nawet wspaniałe realia i szczegóły po pewnym czasie odchodzą na zawsze w niepamięć. Ergo: zadbajcie o to, aby – jak mawiał Czesław Miłosz – spisać czyny i rozmowy. Bardzo serdecznie zapraszamy Was do piór i klawiatur – czytamy w apelu podpisanym m.in. przez organizatorkę „Lipy” – dyrektorkę Środowiskowego Centrum Kultury „Best” SM „Złote Łany”, Irenę Edelman.

Warunki konkursu są szczegółowo przedstawione w artykule.

Cały artykuł Jana Pichety pt. „Ogólnopolski konkurs literacki dla młodzieży” znajduje się na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Jana Pichety pt. „Ogólnopolski konkurs literacki dla młodzieży” na s. 12 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Niemcy oskarżają Polaków o brak solidarności, bo w czasie epidemii pozostali w Polsce, zamiast pracować w Niemczech

Dlaczego system opieki zdrowotnej, z którego tak dumni są Niemcy, funkcjonuje dzięki importowi gorzej opłacanych pracowników ze Wschodu? Gdzie podziali się niemieccy lekarze i pielęgniarki?

Zbigniew Kopczyński

Zamknięta granica to dotkliwy brak dojeżdżającego polskiego personelu, który wolał spędzić czas zarazy z rodzinami kosztem niemieckich pracodawców. Dla dziennikarzy to przykład braku europejskiej solidarności.

Natychmiast można przytoczyć wiele przykładów niemieckiej solidarności, od siedmioletniego szlabanu dla polskich pracowników po naszym wejściu do Unii czy niesławnego gazociągu pod Bałtykiem poczynając. Wspomnę tylko o aktualnym problemie polskich kierowców, wobec których Niemcy wraz z Francją przeforsowały regulacje dyskryminujące, utrudniające ich pracę za granicą, a sprzeczne zarówno z zasadą swobody przepływu ludzi, towarów i usług, jak i postulowaną europejską solidarnością. Czyżby więc praca polskich pielęgniarek była przejawem europejskiej solidarności, a kierowców już nie? Niezupełnie, polscy kierowcy dalej są w Niemczech pożądani, ale jako pracownicy firm niemieckich, a nie polskich. Polskim firmom transportowym pokazano solidarny środkowy palec.

Wróćmy jednak do audycji. Zamknięcie granic spowodowało duże kłopoty w szpitalach w przygranicznych landach, gdzie znaczną część personelu, zarówno lekarzy, jak i pielęgniarek, stanowią dojeżdżający do pracy Polacy.

Dyrekcje proponowały im – łaskawcy! – dwutygodniową pracę z bezpłatnym noclegiem, a później dwa tygodnie kwarantanny w Polsce. Ku zaskoczeniu pracodawców, chętnych brak.

Autorzy audycji nie zastanowili się, dlaczego system opieki zdrowotnej, z którego tak dumni są – i słusznie – Niemcy, funkcjonuje dzięki importowi gorzej opłacanych pracowników ze Wschodu. Gdzie podziali się niemieccy lekarze i pielęgniarki, którzy przecież kiedyś w tych szpitalach pracowali? Zabrakło solidarności czy błąd w systemie? Dlaczego nie zwiększa się ilości miejsc na studiach medycznych, skoro brakuje lekarzy? Kryteria przyjęć na studia medyczne są bardzo wygórowane. Nawet średnia 1,0 (po polsku 6,0) na świadectwie maturalnym, podstawowym kryterium rekrutacji kandydatów, nie daje pewności przyjęcia. A chętnych mnóstwo. Młodzi ludzie latami czekają, by dostać się na medycynę. Ale państwo niemieckie, miast tracić pieniądze na finansowanie bardzo drogich studiów, woli importować lekarzy wykształconych za pieniądze biedniejszych krajów. I nie byłoby z tym problemu, bo nikt tych lekarzy nie zmusza do pracy w Niemczech, a problem tracenia wykształconych ludzi przez emigrację każde państwo powinno rozwiązywać na swój sposób, gdyby nie robienie z tego testu na europejską solidarność.

Inną, poważniejszą kwestią omówioną w programie, jest brak polskich opiekunek osób starszych i chorych. Ich sytuacja jest inna niż pracujących w szpitalach, bo mieszkają zwykle w domach swych podopiecznych ciągle, przez czas do trzech miesięcy. Trzy miesiące to czas, w którym przebywać można w Republice Federalnej jako turysta lub gość. Na dłużej trzeba już sformalizować swój pobyt. A z tym jest kłopot, bo opiekunki pracują zwykle na granicy prawa. Opiekunki pracują praktycznie 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Taka praca łamie wszelkie prawa pracownicze w jakimkolwiek cywilizowanym kraju. Żadna Niemka nie zgodziłaby się na coś takiego. Dlatego ściąga się Polki – mowa jest o kilkuset tysiącach.

Tu znów pojawia się pytanie, dlaczego niemiecki, bardzo dobry system opieki działa jedynie dzięki nisko opłacanym pracownikom z biedniejszych krajów i odwoływaniu się do ich solidarności?

Gdyby zatrudnić niemieckie opiekunki do całodobowej opieki, trzeba by zaangażować ich kilka do jednego chorego, by każda mogła pracować przepisowe osiem godzin przez pięć dni w tygodniu.

Żadna ubezpieczalnia nie zapłaci za coś takiego. Dlatego zatrudnia się Polki, które za niewielkie jak na Niemcy pieniądze pracują za trzy albo i cztery osoby. Oczywiście dla polskich opiekunek są to dobre zarobki, szczególnie w kontekście mizernych płac w polskiej służbie zdrowia. Jednak, biorąc pod uwagę rynek pracy w Niemczech, to czysty wyzysk, a nie żadna solidarność.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Polska niesolidarność według niemieckiej telewizji” znajduje się na s. 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Polska niesolidarność według niemieckiej telewizji” na s. 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak znajomość „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza znajduje zastosowanie na polskiej scenie politycznej

Będąc dzieckiem, zaśmiewałem się z prymitywnej, podwójnej etyki Kalego. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że w życiu już późnodorosłym będę obserwował polityków posługujących się tą etyką.

Zbigniew Kopczyński

Na początek krótkie wprowadzenie dla nieznających sienkiewiczowskiego W pustyni i w puszczy, ongiś lektury szkolnej. Rzecz dzieje się w Afryce, konkretnie w Sudanie. Przebywający tam, z opisanych w książce powodów, główny bohater Staś Tarkowski usiłuje wprowadzić tubylca imieniem Kali w zasady wiary katolickiej. Gdy przyszło do sprawdzenia efektów nauczania, zapytał:

— Powiedz mi — zapytał Staś — co to jest zły uczynek?
— Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy — odpowiedział po krótkim namyśle — to jest zły uczynek.
— Doskonale! — zawołał Staś — a dobry?
Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu:
— Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy.

Będąc dzieckiem, zaśmiewałem się z prymitywnej, podwójnej etyki Kalego. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że w życiu już późnodorosłym będę obserwował polityków udających poważnych, a posługujących się etyką Kalego. Jednym z nich jest Borys Budka.

W ostatnich wyborach do śląskiego Sejmiku PiS zdobył największą ilość głosów, jednak do samodzielnego rządzenia (o koalicji nie mogło być mowy) brakowało jednego mandatu. Zdobył go, wyłuskując na dzień przed inauguracyjną sesją wybranego z listy Koalicji Obywatelskiej Wojciecha Kałużę, który w zamian za dokonaną woltę został wicemarszałkiem województwa. Zaskoczenie było duże, a jeszcze większe oburzenie platformersko-lewicowej Polski. Krzyczano o kradzieży mandatu, korupcji politycznej, oszustwie i podobnych paskudnych rzeczach. W Żorach, mieście marszałka Kałuży, zorganizowano seans nienawiści z wygłaszaniem żądań oddania mandatu i wulgarnymi wyzwiskami rzucanymi z trybuny pod adresem renegata.

Jednym z liderów tej akcji był Borys Budka. Autorytatywnie stwierdził, że doszło do korupcji politycznej, przy czym otrzymana korzyść skorumpowanego miała postać pensji wicemarszałka. Nie poprzestał jednak na wygłaszaniu takiej opinii, lecz złożył formalne doniesienie do prokuratury w tej sprawie. Doniesienie to świadczy nie tyle o czynie Wojciecha Kałuży, co o prawniczych kompetencjach przewodniczącego Platformy Obywatelskiej.

Przejdźmy jednak do spraw bieżących. Kilka dni temu Borys Budka zwrócił się publiczne do Jarosława Gowina z propozycją zmiany koalicji. Stawkę podbił senator Borusewicz, mówiąc o rządzie koalicyjnym z Jarosławem Gowinem jako premierem.

Niby nic szczególnego, zmiana koalicjanta w demokracji parlamentarnej nikogo nie dziwi. Dziwi jednak publiczne nawoływanie przez Borysa Budkę do popełnienia tego, co sam nazywał przestępstwem.

A jak wiadomo, kodeks karny przewiduje kary nie tylko za popełnione przestępstwo, lecz również za usiłowanie jego popełnienia i podżeganie do niego, co właśnie miało miejsce.

Jeżeli Borys Budka ma jakieś pojęcie o cywilizowanej etyce i poczucie przyzwoitości, o której ciągle mówi, powinien odpowiedzieć sobie jednoznacznie na pytanie, czy zawarcie koalicji nie z tymi, z którymi startowało się do wyborów, jest przestępstwem, czy nie. Jeżeli odpowiedź będzie pozytywna, powinien w podskokach udać się do prokuratury i donieść na siebie i Bogdana Borusewicza. Jeśli odpowie negatywnie, powinien publicznie przeprosić Wojciecha Kałużę. Jestem jednak dziwnie spokojny, że żadnego z tych działań nie podejmie.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kali Budka, czyli podwójne standardy Platformy Obywatelskiej” znajduje się na s. 18 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020.

 


  • Do odwołania ograniczeń związanych z obowiązującym w Polsce stanem epidemii, „Kurier WNET” będzie można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Kali Budka, czyli podwójne standardy Platformy Obywatelskiej” na s. 18 majowego „Kuriera WNET” nr 71/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego