Titus z Orgasmatron. Prapremiera Rosalie. Jakubowicz i Fryzka o Purple Day.

„…cześć Titi, pamiętasz mnie?”

W drugiej części ostatniej, piątkowej audycji, porozmawiałem z Titusem z Orgasmatron o zbliżającej się trasie Xmass Rock Giants Tribute Party. Miała też miejsce prapremiera nowego studyjnego nagrania zespołu. Zaraz po tym w studio zjawili się Łukasz Jakubowicz z Made in Warsaw oraz Ula Fryzka (ex-Chmury) i zaprosili na święto fanów Deep Purple, które już 12 listopada w warszawskim Terminalu Kultury Gocław.

art. Radek Ruciński

Steven „Boltz” Bolton z Atomic Rooster w audycji Muzyczne IQ

„…Atomic Rooster pilnie poszukuje gitarzysty. Od zaraz.”

Atomic Rooster powołali do życia muzycy występujący wspólnie z Arthurem Brownem, pamiętacie zapewne The Crazy World of Arthur Brown. Tymi muzykami byli pianista Vincent Crane i perkusista Carl Palmer, którego oczywiście kojarzycie z Emerson, Lake and Palmer i innej supergrupy Asia. Do obydwu panów dołączył basista Nick Graham i tak w roku 1970 wydali swój debiutancki album o tym samym tytule co nazwa grupy (…) I już po tym zaczęły się pierwsze roszady w zespole, bowiem odszedł Palmer i Graham, ale przyszedł gitarzysta i wokalista John Du Cann i tak dalej, i tak dalej…można by rzecz, po drodze byli jeszcze Paul Hammond, Rick Parnell, Pete French …i w końcu zjawił się on, człowiek, z którym porozmawiałem kilka dni temu o historii, teraźniejszości i przyszłości Atomic Rooster. Gitarzysta Steve Boltz Bolton.”-fragment wypowiedzi prowadzącego program.

Atomic Rooster w Polsce.

15.11.2023, Klub 2Progi w Poznaniu

16.11.2023, Klub Potok w Warszawie

20.11.2023, Kino Regis w Bochni

Atomic Rooster, drugi od prawej Steve Bolton, zdj. materiały prasowe

Dni wolnościowe i wernisaż malarstwa Roberta Firszta “Skrzydła Niepodległej”. Muzeum „Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej

Dni wolnościowe, obchodzone między 31 października a 10 listopada, już na stałe wpisały się w kalendarz miejskich imprez. W tym roku jednym z wydarzeń składających się na uroczystości będzie ekspozycja malarstwa lotniczego Roberta Firszta pt.: “Skrzydła Niepodległej”. To absolutna gratka dla pasjonatów latania i historii polskich statków powietrznych. Na wernisaż wystawy zapraszamy 5 listopada br. do Muzeum Miejskiego “Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej, o godz. 16.00. Data nie jest przypadkowa. 5 […]

Dni wolnościowe, obchodzone między 31 października a 10 listopada, już na stałe wpisały się w kalendarz miejskich imprez. W tym roku jednym z wydarzeń składających się na uroczystości będzie ekspozycja malarstwa lotniczego Roberta Firszta pt.: “Skrzydła Niepodległej”.

To absolutna gratka dla pasjonatów latania i historii polskich statków powietrznych. Na wernisaż wystawy zapraszamy 5 listopada br. do Muzeum Miejskiego “Sztygarka” w Dąbrowie Górniczej, o godz. 16.00.

Data nie jest przypadkowa. 5 listopada 1918 r. wykonany został pierwszy lot bojowy lotnictwa polskiego.

Pilot Stefan Bastyr i obserwator Janusz de Beaurain wystartowali samolotem Hansa-Brandenburg C.I z lotniska Lewandówka pod Lwowem. I właśnie to wydarzenie oraz narodziny polskiego lotnictwa wojskowego ma przypomnieć wystawa eksponowana w dąbrowskiej ,,Sztygarce”.

Robert Firszt to absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Zielonej Górze. Od 30 lat pracuje zawodowo jako rzeźbiarz. Jest autorem wielu realizacji rzeźbiarskich i prac znajdujących się w kolekcjach na całym świecie. Dodatkowo maluje, jego ulubioną techniką malarską jest akryl. W swoich obrazach przedstawia samoloty, które na przestrzeni ponad stu lat latały w polskich barwach. Każdy obraz jest samodzielną historią, gdyż przedstawia określoną maszynę w konkretnym wydarzeniu i kontekście historycznym. Przedstawione obrazy stanowią barwną opowieść o dziejach polskiego lotnictwa i jego pilotów. Dla dzieł Pana Roberta charakterystyczny jest niezwykły, wręcz fotograficzny realizm.

Wystawa jest zorganizowana dzięki uprzejmości dąbrowskiego przedsiębiorcy – Pana Grzegorza Imielskiego, który jako właściciel ponad 130 obrazów Roberta Firszta, zdecydował się zaprezentować swoją kolekcję szerszemu odbiorcy.

Grzegorz Majzel. Fot. zbiory własne.

Podczas wernisażu, 5 listopada, obecny będzie sam autor, który w krótkim wystąpieniu opowie o swojej lotniczej pasji oraz malarskich inspiracjach. Później planowane jest kuratorskie oprowadzanie po wystawie przez jej autora.

Na zakończenie planowany jest recital muzyczny Grzegorza Majzela „Skrzydła zawsze są dla Ciebie”, w trakcie którego wykonawca zaprezentuje kilka utworów swojego autorstwa, inspirowanych lotnictwem.

Obrazom Roberta Firszta będzie towarzyszyła wystawa modelarska “Lotnicze kadry”, którą stanowią dioramy, wykonane przez dzieci i młodzież z pracowni modelarskiej Powiatowego Młodzieżowego Domu Kultury w Będzinie.

Dzieła Roberta Firszta będzie można oglądać w Muzeum Miejskim “Sztygarka” do końca 2023 roku. Patronat nad wystawą objęło Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Zapraszamy!

Specjalne wejścia reporterskie z imprezy w wydaniu Listy Polskich Przebojów Wnet „PolishChart” – 5 listopada 2023 (14:00 – 17:00). O imprezie informowało Radio Wnet w muzycznych blokach Tomasza Wybranowskiego.

opracował /WyT/

Wojciech Konikiewicz, muzyk, kompozytor : Podejście władz do polskiej kultury, to rozpacz. Wywiad Tomasza Wybranowskiego

Rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem jest próbą podsumowania przez utytułowanego i niezależnego muzyka stanu polskiej kultury i podejścia do niej polskich władz w czasie ostatnich ośmiu lat. 

Z wybitnym muzykiem, kompozytorem i bezkompromisowym recenzentem polskiej rzeczywistości Wojciechem Konikiewiczem, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce rozmawia Tomasz Wybranowski.

Wojciech Konikiewicz, choć życzliwy władzom RP po roku 2015, nie oszczędza obozu „Dobrej Zmiany”, który –  jego zdaniem – 

„na niwie kultury i mediów publicznych jest „wielkim rozczarowaniem”.

 

Tutaj do wysłuchania cała rozmowa z Wojciechem Konikiewiczem:

 

Wojciech Konikiewicz jest absolwentem Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia i studiów indywidualnych (kompozycja i fortepian) we Wrocławiu, Warszawie, Niemczech i Francji. W latach 1977-1983 studiował elektroakustykę i psychoakustykę w Instytucie Telekomunikacji i Akustyki Politechniki Wrocławskiej a także filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.

W latach 80. był luminarzem i współtwórcą nowego ruchu polskiego jazzu. Pojawił się w takich składach jak Tie Break, Session Acoustic Action, Green Revolution, z Jorgosem Skoliasem, Marcinem Pośpieszalskich i Michałem Zduniakiem (znakomity album „Na całość” z 1986), i w kultowym Free Cooperation.

 

Wojciech Konikiewicz gość Tomasza Wybranowskiego w programie „Studio 37”. Fot. FB arch. Wojciecha Konikiewicza.

Jego grę możemy usłyszeć na albumach największych gwiazd polskiej sceny. Współpracował i koncertował z Grzegorzem Ciechowskim, Tomaszem Lipińskim, Robertem Brylewskim, Lechem Janerką (legendarna debiutancka płyta „Klaus Mitffoch” i solowy debiut Lecha Janerki „Historia Podwodna”), a także z Wojciechem Waglewskim czy Tomaszem Budzyńskim.

Nagrywał ścieżki dźwiękowe do filmów, komponował do sztuk teatralnych i baletu. Współpracował z takimi reżyserami jak Jerzy Domaradzki, Waldemar SzarekKrzysztof Krauze.

Nagrał ponad setkę płyt, a niektóre z nich zostały wydane przez renomowane wydawnictwa płytowe. Dość powiedzieć, że album „Tribute To Miles Orchestra – Live” był pierwszym w historii polskiego jazzu, który został wydany przez Warner Bros.

Natomiast „Strefa K”, płyta wydana w roku 2003, nagrana przez Konikiewicza z dwama utytułowanymi muzykami Stevem Harrisem i Janem Kopińskim została wysoko oceniona przez brytyjską prasę. Pochwalne recenzje i artykuły ukazały się w The Guardian , The Wire, Jazzwise, czy Jazz Views i Jazzword.

opracował /WyT/

 

 

 

Pokazaliśmy, że bezpośredniej władzy nie chcemy, więc nie ma się co dziwić, że nikt nam jej też dawać nie chce

12 082 588 głosów zostało zamiecionych w kąt. Nawet nie było sensu sprawdzać odpowiedzi na pytania referendalne. Wystarczyło zbadać frekwencję. Demokracja bezpośrednia przegrała, i to z kretesem.

Hanna Tracz

Gdzie schował się suweren?

Felieton poreferendalny

Referendum ogólnokrajowe jest jedną z i tak bardzo niewielu form demokracji bezpośredniej w Polsce. Zasady są jasne. Nie ma żadnych przeliczników, procentowych wyliczeń czy skomplikowanych procedur.

To są albo pytania zamknięte, na które udziela się pozytywnej lub negatywnej odpowiedzi, albo pytania otwarte z wariantami odpowiedzi. W pierwszym wypadku zostanie zrealizowany postulat, na który padło więcej głosów, w drugim wariant, na który spośród wszystkich oddano największą ilość głosów.

Jedyny warunek, jaki musimy spełnić, to obecność. Proszę się stawić na referendum, to jest pobrać kartę referendalną, a my wprowadzimy w życie wasze życzenia, więcej: będziemy zobligowani do ich spełnienia.

A więc referendum będzie wiążące. Czyli w skrócie takie karty musi pobrać ponad połowa uprawnionych do głosowania, to znaczy posiadająca czynne prawo wyborcze w wyborach prezydenckich, do sejmu, senatu czy samorządowych.

Takich uprawnionych w dniu 18 X 2023 roku w Polsce było 29 532 595 osób. A więc żeby referendum było wiążące, 14 766 298 wyborców musiałoby pobrać karty referendalne. Tak jednak się nie stało. Karty pobrało 12 082 588 obywateli. Referendum nie jest więc wiążące. Nasi przedstawiciele nie są do niczego zobligowani.

Zapytano nas o zdanie, a my odmówiliśmy odpowiedzi. Chciano nam dać możliwość bezpośredniego wpływu na nasz kraj, a my z niej nie skorzystaliśmy.

12 082 588 głosów zostało zamiecionych w kąt. Nawet nie było sensu sprawdzać odpowiedzi na pytania referendalne. Wystarczyło zbadać frekwencję. Można powiedzieć, że minionej niedzieli demokracja bezpośrednia przegrała, i to z kretesem. Oczywiście miało to związek z ogromną nagonką medialną, w tym przypadku ze strony opozycji, która argumentowała, że udział w referendum to zło i strata czasu. Że jest ono niepotrzebne i nic nie wniesie. A wyborcy, nie zastanawiając się nad tym szczególnie długo, przyjęli ten punkt widzenia. Czy słusznie?

Do treści i sposobu sformułowania pytań referendalnych można mieć liczne zarzuty. Natomiast ich przedmiot jest jasny i nie powinno nikomu sprawić kłopotu udzielenie na nie odpowiedzi.

Tym bardziej, że sama opozycja podtrzymywała, że odpowiedzi są oczywiste. Np. kwestia podniesienia wieku emerytalnego. Dlaczego więc wyborcy opozycji nie zapewnili sobie i swoim rodakom, że niezależnie od wyniku wyborów i różnych serii nieprzewidywalnych zdarzeń przyszłych, wiek ten nie będzie mógł zostać podniesiony, skoro często właśnie w taki sposób się o tym wypowiadali?

Jeśli ktoś co do któregoś z pytań referendalnych miał inną koncepcję niż odpowiedzi 4xNIE, głoszone przez obóz rządzący, to należało zgodnie z własnym sumieniem i poglądami w odpowiedniej kratce postawić krzyżyk.

Może wizja opozycji co do wzorowego modelu odpowiedzi na referendum była zupełnie inna, a jeśli tak, to – biorąc już post factum pod uwagę wynik wyborów – model odpowiedzi opozycji wygrałby w referendum tym bardziej.

Dlaczego więc Polacy nie wzięli udziału w referendum? Skąd ta niechęć do bezpośredniego rządzenia swoim własnym państwem?

Co bardziej zaskakujące – tak niewiele dzieliło potencjalnych uczestników referendum od faktycznego uczestniczenia w nim. Należało tylko wziąć nie dwie, a trzy kartki papieru w swojej komisji wyborczej.

Były to zapewne centymetry, które dzieliły dłonie głosujących od kart referendalnych. Ale centymetry, które okazały się dystansem nie do pokonania.

Łatwiejsze było wybranie posłów i senatorów, którzy w oddalonej Warszawie, w odosobnionym budynku parlamentu, za zamkniętymi drzwiami w wysokich ławach będą te decyzje w naszym bądź nie naszym imieniu podejmować. A my nie będziemy mieli na nie większego wpływu, chyba że za 4 lata, kiedy znowu przyjdzie nam udać się do urn wyborczych w celu wskazania naszych przedstawicieli.

Pokazaliśmy, że tej bezpośredniej władzy nie chcemy, więc nie ma się co dziwić, że nikt nam jej też dawać nie chce. Ta pośrednia władza wnioski wyciągnie i na następny raz, kiedy o cokolwiek nas będzie pytać, przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Być może przyczyną takiego zjawiska był strach przed odpowiedzialnością za wdrożenie w życie opinii do tej pory tylko głoszonych przez siebie.

Komunikat, który otrzymali rządzący, jest jeden: suweren wcale realnie rządzić nie chce, a najlepiej się czuje, gdy decyzje podejmowane są za niego w jakimś oddalonym i niedostępnym miejscu. Gdzie schował się suweren?

Felieton Hanny Tracz pt. „Gdzie schował się suweren?” znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Hanny Tracz pt. „Gdzie schował się suweren?” na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023

„Niewolnicy wszędzie i zawsze niewolnikami będą – daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami.”

Stanisław Kaczor-Batowski Atak husarii pod Chocimiem | Fot. domena pubiczna, Wikipedia

Po latach, zaraz po ogłoszeniu wyników ostatnich wyborów parlamentarnych właśnie ta myśl Cypriana Kamila Norwida z całą mocą swojego przekazu powróciła do mnie. Nagle też stała się w pełni zrozumiała.

Aleksandra Tabaczyńska

Na własne życzenie

„Niewolnicy wszędzie i zawsze niewolnikami będą – daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami.”

Karteczka z powyższym cytatem autorstwa Cypriana Kamila Norwida zawsze leżała na biurku u mojej babci, Aleksandry Smoczkiewiczowej. Jako mała dziewczynka całymi latami czytałam sobie te słowa. Najpierw sylabizowałam, potem już płynnie, a dziś mam je wciąż w pamięci. Przedwojenne, z litego drewna biurko było bardzo duże. Należało do mojego dziadka Mariana Smoczkiewicza, adwokata. Jakimś cudem przetrwało wojnę i jest w rodzinie do dziś.

Niestety jego właściciel zginął. Został aresztowany i zamordowany przez Niemców już w 1939 roku. To on właśnie przepisał sobie cytat z Norwida na maszynie do pisania, na wąskim pasku papieru. Wiele razy pytałam babci, co to znaczy. Dlaczego te słowa wciąż leżą na biurku i każdy, kto przy nim usiądzie, musi je przeczytać?

Wyjaśnienia, które otrzymywałam, jakoś nie trafiały do mnie tak do końca.

Choć jako dziecko rozumiałam oczywiście wszystkie słowa cytatu, to jednak ułożone w jedną myśl stawały się zagadką. Po prostu nie chciało mi się pomieścić w głowie, że mając skrzydła, można nimi zamiatać.

Autor cytatu nie żyje już 140 lat, nie żyją moi dziadkowie, a kartka z maszynopisem istnieje tylko w moich wspomnieniach. I po tylu latach, zaraz po ogłoszeniu wyników ostatnich wyborów parlamentarnych, właśnie ta myśl Norwida z całą mocą swojego przekazu powróciła do mnie. Nagle też stała się w pełni zrozumiała.

Wiele lat temu Cyprian Kamil Norwid zwerbalizował ból porażki czasów zaborów tak trafnie, że cytat z jego twórczości trafił na biurko moich dziadków. To pokolenie Polaków z kolei urodziło się pod zaborami. Jeśli było komuś to dane, przeżył dwie wojny światowe, dwudziestolecie międzywojenne i czasy stalinowskie. Innymi słowy, była to epoka naznaczona zarówno śmiertelną grozą, jak i wielką nadzieją. A ta myśl czwartego wieszcza narodowego być może tłumaczyła zawód w stosunku do losu, jaki odczuwał patriota i społecznik Marian Smoczkiewicz, który za miłość do ojczyzny zapłacił najwyższą cenę.

Dziś, po prawie dwustu latach, w pełni zdałam sobie sprawę, że choć z tak potężnym trudem wyrwaliśmy się z zaborczych szponów upodlenia i biedy, stając przed największą szansą od dziesięcioleci, demokratycznie odrzuciliśmy ją.

Wygląda na to, że u części polskiego społeczeństwa ta skolonizowana mentalność obecna jest tak samo żywo jak kiedyś. A duchowa służalczość, głównie wobec obcych tronów, nie do pokonania w sobie przez większość samych głosujących. Cóż, zagłosowali niby na fajną platformę, na wyluzowanych, światowców, a tu się okazuje, że będą harować w piątek, świątek i niedzielę na przykład w handlu.

Mieszkańcy Świnoujścia, którym PiS wydrążył od lat wyczekiwany tunel, w 40% poparli koalicję, a tylko w 25% partię rządzącą. Warto też sprawdzić, jak głosowali mieszkańcy okolic kopalni przeznaczonych do zamknięcia? Niestety w większości na swoich, można by powiedzieć, oprawców politycznych.

Na własne życzenie jednego dnia zaprzepaściliśmy większość rządzącą, która gwarantowała bezpieczeństwo, stabilizację, troskę o polskie rodziny i odpór europejskim niedorzecznościom.

Zaprzepaściliśmy także referendum, które mogło być silną blokadą przed realizacją szalonej polityki migracyjnej, klimatycznej i gospodarczej.

Radość Niemiec po wyborach w Polsce mówi wszystko. A mieliśmy skrzydła u ramion…

Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Na własne życzenie” znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Na własne życzenie” na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023

Muzyczne IQ z zespołem Big Day wybrało się na koniec gwiazd.

„Świat zupełnie nowy”

„Grupa Big Day po wielu latach przypomina o sobie słuchaczom, jednocześnie udowadniając, że trudno jest ich pomylić z jakimkolwiek innym zespołem. Mieliśmy spotkać się w studio, liczyłem, że poczujemy się tu razem jak w dzień gorącego lata, ale spokojnie są ze mną, i wiem, że jak się odezwą poczuję się jak wielu z was, pamiętający piękne lata 90te, jakbyśmy jechali razem z nimi w rytm piosenki „Jestem jak Wiatr”, wiatr co rozwiewa włosy nam. Ależ mnie cieszy fakt, że mimo iż nie słychać było o nich dłuższy czas to wciąż ten wiatr we włosach mają.”-fragment wypowiedzi prowadzącego audycję.
W drugiej części programu wywiad z Tomkiem Czyżewskim z zespołu .usmi, którzy pracują nad debiutanckim albumem. Niedawno ukazał się pierwszy singiel zapowiadający to wydawnictwo.

Big Day, fot. materiały prasowe

.usmi, fot. Wojciech Przybysz

Malowane domy z Zalipia: kontynuacja tradycji artystycznych oraz cnót gospodarności, skromności i przezorności

Dom w Zalipiu | Fot. A. Otrębski, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Wielu ludzi uważa, że nasze Zalipie to jest po prostu skansen, w którym stoją w szeregu wymalowane domy. A to są nasze domy, w których żyjemy. Ale chętnie pokazujemy to, co mamy najpiękniejszego.

Nasza w tym rola

Malowane domy z Zalipia

Z Magdaleną Bochenek ze wsi Zalipie, kontynuującą lokalne tradycje rękodzielnicze, rozmawia Konrad Mędrzecki.

Państwa gospodarstwo, które nazywa się Malowany Miś, jest miejscem, w którym widać na pierwszy rzut oka cnoty gospodarności, skromności, przezorności.

A, to mi miło!

Główną Państwa działalnością nie jest rolnictwo, ale rzemiosło artystyczne.

Podstawową naszą zasadą jest podtrzymanie tradycji, z tych artystycznych – głównie malowania.

Bardzo często spotykamy się wspólnie. Tak jak dawniejsze pokolenia, moja babcia, moja mama i my, wnuczki, siadamy i rozmawiamy, wspominamy. Słyszymy wiele historii z przeszłości i dzięki temu możemy nauczyć się troszkę tego dawniejszego życia. Staramy się kontynuować wszystkie nasze tradycje i być rzeczywiście gospodarni w naszym otoczeniu.

Myślę, że te najwspanialsze cnoty przechodzą z pokolenia na pokolenie, ale też od sąsiadki do sąsiadki – u Was tak jest. Przekazywanie wartości następuje na wielu poziomach, prawda? Robicie wspaniałe rzeczy, znane i kupowane na całym świecie. Parę dni temu była turystka z Tokio i zachwycała się Waszymi wyrobami. A u Was skromność rzuca się w oczy. Czy nauczyło jej Was starsze pokolenie?

Przede wszystkim starsze pokolenie. To zaczęło się, jak byłam dzieckiem, od spotkań, podczas których w naszym domu odbywało się darcie pierza, czyli skubanie pierza na pościel.

Przychodziły do nas sąsiadki, kobiety z okolicy i wspólnie skubały, opowiadając przeróżne historie. W takim otoczeniu dorastaliśmy i myślę, że dzięki temu, dzięki poznaniu przede wszystkim wartości rodzinnych, także naszych wartości historycznych, zostaliśmy ukształtowani.

A jeżeli chodzi o skromność co do naszych wytworów, to rzeczywiście każdy produkt nie powstaje po to, żeby go sprzedać, tylko z potrzeby serca, z potrzeby właśnie kontynuacji tradycji. Stąd też nasze wyroby są niepowtarzalne i unikatowe. Nie jest naszym głównym założeniem, żeby sprzedawać, tylko coś powstaje, a później znajduje swojego właściciela, co cieszy podwójnie i chyba tak nasza skromność się objawia. No i też, myślę, przez nawiązywanie cały czas do tych dawniejszych spotkań, tradycji, do opowieści różnych historii przez nasze babcie, dziadków, którzy w ten sposób nas kształtowali.

Jedna sfera Waszej działalności to malowanie, ale też macie normalne gospodarstwo na zapleczu: jest ogród, jest pole i to stanowi przejaw, w pewnym sensie, także przezorności. Bo z jednej strony macie to przedsiębiorstwo artystyczne, Malowanego Misia, które daje wam dużo radości, przyjemności i sprzedajecie Wasze produkty. Ale niektórych się nie sprzeda, na przykład tych cudownych malunków na domach; jeszcze wrócimy do tego tematu. Natomiast przezorność polega też na pracy na roli, którą również kochacie.

Na pewno dawniej pracy na roli było więcej i była bardziej niezbędna. Mieliśmy dawniej krowy i inne zwierzęta. Dzisiaj gospodarstwo jest mniejsze, ale jest. Mamy dużo różnych kur, kaczki, kozy… Wszystkie są gdzieś na łące, ale bardzo często ludzie, którzy do nas trafiają, chcą zobaczyć te zwierzaki. Więc oprócz korzyści z hodowli, np. tego, że mamy jajka od kurek, pokazujemy też nasze gospodarstwo ludziom, którzy nas odwiedzają. Bo niektórzy nie mają okazji zobaczyć, jak wygląda w naturze kura czy koza.

No właśnie. Jesteście sławni i w Polsce, i na całym świecie. Przyjeżdża do was strasznie dużo osób i czasami to może być męczące. Pojawił się rodzaj chłopomanii, tak jak w czasach Wyspiańskiego. Jak sobie z tym radzicie?

Wielu ludzi uważa, że nasze Zalipie to jest po prostu skansen, w którym stoją w szeregu wymalowane domy. Ale się mylą. Uważam, że dodatkowym atutem naszej wioski jest rozczłonkowanie na wiele uliczek i tych domów malowanych trzeba poszukać.

Niektórzy, jak już dotrą do takiego pięknie malowanego domu, to myślą, że wszystko w nim mogą zwiedzać i oglądać. A okazuje się, że to są nasze domy prywatne, w których my żyjemy. Oczywiście chętnie pokazujemy to, co mamy najpiękniejszego.

Miło nam, gdy turyści, wchodząc na nasze podwórko, zaczynają rozmowę. Wtedy malarki pokazują im nawet wnętrza, w których mieszkają, bo takich wymalowanych wnętrz w Zalipiu jest dużo. I tak to wygląda.

Czy jesteśmy zmęczeni? Oczywiście, jeżeli ktoś chce oglądać jeszcze więcej, niż pokazujemy, i wchodzi nie wiadomo gdzie, to rzeczywiście staje się męczące, ale raczej pozytywnie odbieramy odwiedzających nas turystów, rozmowy zwykle są sympatyczne i przyjemnie jest nam pokazywać to, co mamy najlepszego na swoim podwórku.

My mieliśmy to szczęście, że byliśmy nawet w garażu Malowanego Misia, gdzie powstawały prace, inne leżały rozłożone i to wszystko pięknie wyglądało. Na koniec chciałbym zapytać o Wasze relacje z sąsiadami, którzy nie zajmują się malowaniem i nie mają wymalowanych domów. Czy te relacje są dobre? Czy oni są może niezadowoleni, że jesteście sławni, przyjeżdża dużo ludzi i robią zamieszanie?

To, czy ktoś jest zły, czy może zazdrości, nie wynika z tego, czy dom sąsiada jest malowany, czy nie. Nie w każdym domu tradycje są przekazywane z pokolenia na pokolenie, nie w każdym domu, tak jak u mnie, maluje babcia, mama i tak dalej.

Często bywa tak, że ktoś się uczy malowania, dobrze mu to wychodzi, więc kontynuuje. A czasami ktoś kupuje u nas dom i prosi na przykład sąsiadkę, która maluje, lub jakąś inną wyspecjalizowaną malarkę, aby wymalowała ścianę czy planszę, którą sobie zawiesi na domu, aby wpisać się w klimat naszego Zalipia.

Tak więc w wypadku większości osób, które nie mają nic wymalowane na swoim domu, to jest ich decyzja. Nie pochodzą z takich tradycyjnych rodzin jak nasza i ich dom nie jest malowany tak, jak na przykład nasz.

Ale kolegujecie i się lubicie.

Tak, oczywiście, i spotykamy się. U nas jeszcze nie jest tak, jak w niektórych miejscach, gdzie relacje się pozacierały i do sąsiada trzeba się najpierw umówić telefonicznie.

Podróżujecie, pokazujecie swoje prace. Na koniec proszę powiedzieć, gdzie będzie można Was spotkać i porozmawiać, w jakich miastach i kiedy? Bo żeby dojechać do Zalipia, raczej trzeba mieć własny samochód.

Po rozpoczęciu roku szkolnego dojeżdża do nas z Tarnowa więcej autobusów, więc nie jest najgorzej. Oczywiście najlepiej przyjechać swoim autem. Dobrze jest też zabrać rowery, bo porą letnią i jesienną przyjemnie jest pojeździć od jednego kolorowego domku do drugiego. A jeżeli chodzi o inne miejsca, których się możemy zobaczyć, to na pewno w Warszawie trzydziestego września. A później jedziemy z naszymi wyrobami do Francji, aby tam pokazać Polonii, co u nas pięknego się tworzy.

I jest strona Malowanego Misia, więc można śledzić Wasze peregrynacje i twórczość. Dziękuję bardzo za miłą rozmowę.

Wywiad Konrada Mędrzeckiego z Magdaleną Bochenek, pt. „Malowane domy z Zalipia”, znajduje się na s. 38 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego z Magdaleną Bochenek, pt. „Malowane domy z Zalipia”, na s. 38 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

 

Dzisiejsza kultura w swoich przejawach – zaznaczam: nie policyjnych, ale społecznych – przypomina stalinizm

Dr Józef Ruszar, dyrektor Instytutu Literatury | Fot. Ksenia Parmańczuk

Dzisiaj wśród młodych literatów istnieje taki terror środowiskowy, że jeżeli się od obowiązującej linii odsuniesz o 5 centymetrów w prawo, to oczywiście zostaniesz zbluzgany i sprowadzony do parteru.

Krzysztof Skowroński, Józef Ruszar

Przyjechałem do Pana, żeby porozmawiać o literaturze i polityce, literaturze i uniwersytecie.

Literatura i polityka to są niestety rzeczy powiązane. Mam 72 lata i moja perspektywa oglądu historii jest dosyć długa. Kiedy byłem szeregowym żołnierzem w karnej kompanii, wisiały tam hasła: „Kultura w służbie PRL-u”, „Kultura w służbie rewolucji”, „Kultura i komunizm to jedno”. Jeżeli myślimy o literaturze w sensie organizowania wszystkich wysiłków narodu czy państwa w celu, jak mówił Sofokles, abyśmy byli lepsi – to ja jestem za.

Od dłuższego czasu żyjemy w wolnym kraju, a niektórzy wciąż uważają, że literatura ma służyć rewolucji. Wikłanie literatury w bieżącą politykę wszystkim szkodzi; literaturze przede wszystkim. (…)

Od co najmniej 20 lat zajmuję się Herbertem bardzo szczegółowo. Zbliża się setna rocznica urodzin Herberta i na różnego rodzaju seminariach, konferencjach zauważam, że właśnie teraz Herbert idzie do tak zwanego czyśćca literatów. Nie dlatego, że ktoś go postponuje, bo przecież były i takie momenty. Nie chodzi o komunistów. Zagrożenie dla twórczości Herberta polega na tym, że on pisał dla konkretnego odbiorcy: dla inteligenta polskiego, który w latach 60., 70. czy 80. miał poważne wykształcenie humanistyczne i był zapoznany z tradycją kultury śródziemnomorskiej.

I teraz, ze względu na zmiany edukacyjne, student polonistyki nie ma wystarczającej kompetencji kulturowej, aby zrozumieć, co jest w wierszach Herberta. To jest prawdziwa tragedia.

To dotyczy oczywiście nie tylko Herberta. Dotyczy ogromnej części polskiej literatury – całkiem niedawno zmarłych poetów, jak na przykład Miłosz, Szymborska czy jeszcze inni. Na tym polega tragedia współczesnej humanistyki. Ponad sto lat temu mieliśmy do czynienia z pierwszymi obrazoburczymi wypowiedziami: skończmy z tymi trumnami Mickiewiczów, Słowackich… Chciano się odciąć od źródeł kultury europejskiej. Tylko że wtedy to się jeszcze nie udało, dlatego że spora część społeczeństwa miała wiedzę, miała zaplecze kultury tradycyjnej, europejskiej.

Po stu latach niestety rewolucja kulturowa się udała. Współczesna kultura, w tym literatura, odrzuca przeszłość, tradycję. Nawet nie to, że się sprzeciwia, bo taki Różewicz, kiedy debiutował w latach 40., wiedział, czemu się sprzeciwia.

Jaka jest przyczyna tego zjawiska?

Idea rewolucyjna, która powiada, że to, co było dotychczas tradycją europejską, jest złe.

I to się przekłada na życie uniwersytetów.

Oczywiście, że się przekłada. Nawet nie przez odrzucenie tradycji, ale po prostu przez zapomnienie, pominięcie. Mamy do czynienia z odrzuceniem tradycyjnej kultury europejskiej i w związku z tym ogromna część naszego dorobku kulturowego, w tym literackiego, jest coraz bardziej niezrozumiała. I to się dzieje także na uniwersytetach.

Przez chwilę miałem wrażenie, że jest coś takiego jak bitwa w kulturze.

Tak, ale ta bitwa została wygrana przez rewolucję. Chociaż tutaj zwycięstwo nie może być nigdy stuprocentowe. (…)

Jaką wizję odrzucamy?

Odrzucamy tradycyjną wizję, jaką mieli starożytni Hebrajczycy, Grecy i Rzymianie – wizję człowieka jako korony stworzenia, którego status jest wyjątkowy, a w związku z tym też i jego zobowiązania są wyjątkowe.

Cała kultura europejska jest połączeniem tych trzech nurtów – chodzi o wizję człowieka, który się samo-rozwija i jest odpowiedzialny za ten samo-rozwój; musi pracować nad sobą; życie, które otrzymaliśmy, jest wezwaniem do samodoskonalenia, samokształcenia, do samorozwoju.

Ja i moje pokolenie zostaliśmy jeszcze wychowani w takiej kulturze i w takiej mentalności. W latach 70. przecież nie tylko uczyliśmy się na uniwersytecie, który zresztą był bardzo zideologizowany, ale nasz pęd do wiedzy, pęd do samokształcenia był tak wielki, że ja więcej nauczyłem się na różnego rodzaju kółkach samokształceniowych, na seminariach Uniwersytetu Latającego, niż na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie studiowałem. Uważałem za obciach, kiedy czegoś nie wiedziałem.

Dzisiaj mentalność jest zupełnie inna. Dzisiejszy student uważa, że jest wspaniały, genialny tylko dlatego, że jest, i nie przychodzi mu do głowy, że można mieć do niego pretensje, że czegoś nie wie.

Na Uniwersytecie Warszawskim niedawno było szkolenie dla wykładowców, pod hasłem chyba „równo-ważny”: nie wolno pokazać studentowi np., że się więcej wie, że jest się wyżej pod względem intelektualnym – żeby, broń Boże, nie wydać się lepszym, bo to jest skandal, kryminał.

Ktoś zadał pytanie: jak w takim razie studentowi grzecznie zwrócić uwagę, że popełnił plagiat? Przepraszam bardzo: plagiat to jest przestępstwo. Grzecznie? Zwrócić uwagę? Należy go skreślić z listy studentów! Ale to, co powiedziałem, jest oczywistym skandalem. (…)

Jaka jest teraz wizja człowieka?

Po pierwsze człowiek jest samotną, bardzo egotyczną monadą. Po drugie – nie przyjmuje żadnej krytyki. To jest prosta droga do degradacji.

Ta degradacja dotyczy też Europy jako miejsca, z którego kiedyś promieniowała kultura.

(…) W czasach stalinowskich, jak ktoś podpadł, był zmuszany do samokrytyki, bo mogło go to kosztować wyrzucenie z uniwersytetu, z pracy, a nawet więzienie. Dzisiaj wśród młodych literatów istnieje taki terror środowiskowy, że jeżeli tylko podpadniesz jakimś sformułowaniem, które ci się wypsnie, a nie jest pod sztrychulec, jeżeli się od obowiązującej linii odsuniesz o pięć centymetrów w prawo, to oczywiście zostaniesz zbluzgany i sprowadzony do parteru.

Karne wojsko?

Powiedziałbym, że dzisiejsza kultura w swoich przejawach – zaznaczam: nie policyjnych, ale społecznych – przypomina stalinizm.

To dramatyczne.

To prawda.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z dyrektorem Instytutu Literatury, dr. Józefem Ruszarem, pt. „Dzisiejsza kultura przypomina stalinizm”, znajduje się na s. 36–37 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z dyrektorem Instytutu Literatury, dr. Józefem Ruszarem, pt. „Dzisiejsza kultura przypomina stalinizm”, na s. 36–37 październikowego „Kuriera WNET” nr 112/2023

Samozadowolenie w audycji Muzyczne IQ czyli Dildo Baggins o nowej płycie.

Dildo Baggins i Dildo Redaktor

…chcę być pikantny, ale nie w groteskowo obrzydliwy sposób.

Dildo Baggins jest artystą niejednoznacznym. Jak sam mówi – powstał na przekór wszystkiemu tylko po to, aby zrealizować siebie bez względu na to czy coś wypada robić czy nie. W audycji Muzyczne IQ po raz kolejny udowodnił, że wymyka się utartym schematom i regułom, którym podporządkowany jest świat. By rozmowa wyglądała jak najbardziej autentycznie, prowadzący program Radek Ruciński przywdział papierową torbę. Audycja do wysłuchania już teraz jak i do obejrzenia niebawem.

https://www.facebook.com/dildobagginsmusic?locale=pl_PL

Płyta „Samozadowolenie” https://adm.ffm.to/Samozadowolenie?fbclid=IwAR0Cji8WIBomBO9Qr6yU-bujrqKlsiPXQI79V9z21faIBcJ0DjQVzg-jolA

Kevin Sam na Wiosnę https://www.youtube.com/watch?v=yNCtCRZnK7w