Pokazaliśmy, że bezpośredniej władzy nie chcemy, więc nie ma się co dziwić, że nikt nam jej też dawać nie chce

12 082 588 głosów zostało zamiecionych w kąt. Nawet nie było sensu sprawdzać odpowiedzi na pytania referendalne. Wystarczyło zbadać frekwencję. Demokracja bezpośrednia przegrała, i to z kretesem.

Hanna Tracz

Gdzie schował się suweren?

Felieton poreferendalny

Referendum ogólnokrajowe jest jedną z i tak bardzo niewielu form demokracji bezpośredniej w Polsce. Zasady są jasne. Nie ma żadnych przeliczników, procentowych wyliczeń czy skomplikowanych procedur.

To są albo pytania zamknięte, na które udziela się pozytywnej lub negatywnej odpowiedzi, albo pytania otwarte z wariantami odpowiedzi. W pierwszym wypadku zostanie zrealizowany postulat, na który padło więcej głosów, w drugim wariant, na który spośród wszystkich oddano największą ilość głosów.

Jedyny warunek, jaki musimy spełnić, to obecność. Proszę się stawić na referendum, to jest pobrać kartę referendalną, a my wprowadzimy w życie wasze życzenia, więcej: będziemy zobligowani do ich spełnienia.

A więc referendum będzie wiążące. Czyli w skrócie takie karty musi pobrać ponad połowa uprawnionych do głosowania, to znaczy posiadająca czynne prawo wyborcze w wyborach prezydenckich, do sejmu, senatu czy samorządowych.

Takich uprawnionych w dniu 18 X 2023 roku w Polsce było 29 532 595 osób. A więc żeby referendum było wiążące, 14 766 298 wyborców musiałoby pobrać karty referendalne. Tak jednak się nie stało. Karty pobrało 12 082 588 obywateli. Referendum nie jest więc wiążące. Nasi przedstawiciele nie są do niczego zobligowani.

Zapytano nas o zdanie, a my odmówiliśmy odpowiedzi. Chciano nam dać możliwość bezpośredniego wpływu na nasz kraj, a my z niej nie skorzystaliśmy.

12 082 588 głosów zostało zamiecionych w kąt. Nawet nie było sensu sprawdzać odpowiedzi na pytania referendalne. Wystarczyło zbadać frekwencję. Można powiedzieć, że minionej niedzieli demokracja bezpośrednia przegrała, i to z kretesem. Oczywiście miało to związek z ogromną nagonką medialną, w tym przypadku ze strony opozycji, która argumentowała, że udział w referendum to zło i strata czasu. Że jest ono niepotrzebne i nic nie wniesie. A wyborcy, nie zastanawiając się nad tym szczególnie długo, przyjęli ten punkt widzenia. Czy słusznie?

Do treści i sposobu sformułowania pytań referendalnych można mieć liczne zarzuty. Natomiast ich przedmiot jest jasny i nie powinno nikomu sprawić kłopotu udzielenie na nie odpowiedzi.

Tym bardziej, że sama opozycja podtrzymywała, że odpowiedzi są oczywiste. Np. kwestia podniesienia wieku emerytalnego. Dlaczego więc wyborcy opozycji nie zapewnili sobie i swoim rodakom, że niezależnie od wyniku wyborów i różnych serii nieprzewidywalnych zdarzeń przyszłych, wiek ten nie będzie mógł zostać podniesiony, skoro często właśnie w taki sposób się o tym wypowiadali?

Jeśli ktoś co do któregoś z pytań referendalnych miał inną koncepcję niż odpowiedzi 4xNIE, głoszone przez obóz rządzący, to należało zgodnie z własnym sumieniem i poglądami w odpowiedniej kratce postawić krzyżyk.

Może wizja opozycji co do wzorowego modelu odpowiedzi na referendum była zupełnie inna, a jeśli tak, to – biorąc już post factum pod uwagę wynik wyborów – model odpowiedzi opozycji wygrałby w referendum tym bardziej.

Dlaczego więc Polacy nie wzięli udziału w referendum? Skąd ta niechęć do bezpośredniego rządzenia swoim własnym państwem?

Co bardziej zaskakujące – tak niewiele dzieliło potencjalnych uczestników referendum od faktycznego uczestniczenia w nim. Należało tylko wziąć nie dwie, a trzy kartki papieru w swojej komisji wyborczej.

Były to zapewne centymetry, które dzieliły dłonie głosujących od kart referendalnych. Ale centymetry, które okazały się dystansem nie do pokonania.

Łatwiejsze było wybranie posłów i senatorów, którzy w oddalonej Warszawie, w odosobnionym budynku parlamentu, za zamkniętymi drzwiami w wysokich ławach będą te decyzje w naszym bądź nie naszym imieniu podejmować. A my nie będziemy mieli na nie większego wpływu, chyba że za 4 lata, kiedy znowu przyjdzie nam udać się do urn wyborczych w celu wskazania naszych przedstawicieli.

Pokazaliśmy, że tej bezpośredniej władzy nie chcemy, więc nie ma się co dziwić, że nikt nam jej też dawać nie chce. Ta pośrednia władza wnioski wyciągnie i na następny raz, kiedy o cokolwiek nas będzie pytać, przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Być może przyczyną takiego zjawiska był strach przed odpowiedzialnością za wdrożenie w życie opinii do tej pory tylko głoszonych przez siebie.

Komunikat, który otrzymali rządzący, jest jeden: suweren wcale realnie rządzić nie chce, a najlepiej się czuje, gdy decyzje podejmowane są za niego w jakimś oddalonym i niedostępnym miejscu. Gdzie schował się suweren?

Felieton Hanny Tracz pt. „Gdzie schował się suweren?” znajduje się na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Hanny Tracz pt. „Gdzie schował się suweren?” na s. 6 listopadowego „Kuriera WNET” nr 113/2023

Komentarze