Rola Niemiec w planach bolszewików podczas ataku na Polskę w 1920 r. / Stanisław Florian, „Śląski Kurier WNET” 76/2020

Polska racja stanu wymaga, aby obnażać światowej opinii publicznej owe historyczne, zakulisowe gry niemiecko-rosyjskich interesów. Warunkiem istnienia Rzeczpospolitej jest ich torpedowanie.

Stanisław Florian

Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku

W sierpniu br. Deutsche Welle na swoich stronach internetowych promowała niemieckiego historyka, prof. dr. Stephana Lehnstaedta, który w prywatnym Touro Institut w Berlinie zajmuje się Holokaustem, a w 2019 r. opublikował w wydawnictwie C.H. Beck książkę Der vergessene Sieg. Der Polnisch-Sowjetische Krieg 1919–1921 und die Entstehung des modernen Osteuropa. 15 sierpnia, w 100 rocznicę Bitwy Warszawskiej, w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Lehnstaedt przedstawił główne tezy swojej książki. Wynika z nich, że w wygranej z wielkim trudem bitwie o Warszawę Polacy walczyli tylko dla siebie.

„Co prawda, jak brzmiał rozkaz Tuchaczewskiego »po trupie białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru«, jednak były to tylko mrzonki Moskwy. Chociaż Lenin i jego towarzysze w lecie 1920 roku jeszcze nie pożegnali się na dobre z rewolucją światową, to perspektywa militarnego sukcesu w walce z Niemcami wydaje się być całkowicie utopijna. Nawet osłabiona Reichswehra dałaby sobie łatwo radę z Armią Czerwoną” – uzasadnia swoje stanowisko niemiecki historyk.

W wywiadzie dla Deutsche Welle Lehnstaedt powiedział: „Napisałem książkę dla czytelnika w Niemczech, gdzie wojna z bolszewikami jest niemal zupełnie nieznana. Tak samo jest w innych krajach zachodnioeuropejskich. Ten temat jest nieobecny w świadomości społeczeństw zachodnich”. Na pytanie-sugestię DW, że narodowo-konserwatywny rząd w Polsce obchodzi z wielką pompą setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Czy celebrowanie takich rocznic ma sens? – historyk odpowiedział: „Polska ma pełne prawo do przypominania Europie o tej wojnie, ponieważ wydarzenia z lat 1919–1921 (…) są całkowicie nieznane. Zachód zapomniał o polskim zwycięstwie. W dodatku Europa Zachodnia nie ma takich doświadczeń z Rosją, jakie były udziałem Polski. Dlatego Polska powinna wnieść do europejskiej polityki zagranicznej swoją perspektywę relacji z Rosją. Polityka zagraniczna UE nie może opierać się tylko i wyłącznie na doświadczeniach Paryża i Berlina. Polska musi o tym Zachodowi stale przypominać”.

W związku z tym enuncjacjami mediów niemieckich warto przypomnieć znaczenie Niemiec w planach bolszewików podczas ataku na Polskę.

Wprawdzie propagandowo Tuchaczewski rozkazem nr 1423 z 2 lipca 1920 r., skierowanym ze Smoleńska do oddziałów Frontu Zachodniego, ogłosił, że „przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!” i mogło się wydawać, że owo „Na zachód!” oznacza wsparcie dla rewolucji w Niemczech – jednak niejawne kontakty bolszewików z socjaldemokratycznymi władzami niemieckiej Republiki Weimarskiej wskazywały na coś innego.

Pierwsze kontakty bolszewicko-niemieckie nawiązał przybyły w grudniu 1918 r. do Berlina Karol Radek vel Sobelsohn, który kontaktował się nie tylko z niemieckimi komunistami, ale i przedstawicielami niemieckich kół gospodarczych i rządu niemieckiego oraz gen. Hansem von Seecktem.

Po stronie polskiej dość wcześnie zdawano sobie sprawę ze współpracy niemiecko-bolszewickiej. Już 14 marca Związek Ludowo-Narodowy i Polskie Zjednoczenie Ludowe złożyły w Sejmie wniosek, przedstawiony 21 marca 1919 r. na 14 posiedzeniu Sejmu przez księdza K. Lutosławskiego, a przyjęty jako wniosek nagły, który stwierdzał, że „wojnę polsko-sowiecką planuje się w Berlinie i wzywał rząd do uniemożliwienia przemycania broni i pieniędzy z Niemiec do Rosji oraz wskazywał na groźbę połączenia się bolszewików i Niemców w przypadku pokonania Polski przez Sowietów” (Sprawozdanie Stenograficzne Sejmu Ustawodawczego, 17,21 III 1919; SU, druk nr 167). Podobna w tonie rezolucja z 3 kwietnia 1919 r., zgłoszona przez Mieczysława Niedziałkowskiego ze Związku Polskich Posłów Socjalistycznych, stwierdzająca, że „walka obronna na Wschodzie ma charakter obronny przed Rosyjską Republiką Sowietów i Niemiec” – nie została jednak przez Sejm przyjęta.

Na początku 1920 r. bolszewicy składali MSZ Niemiec i gen. H. von Seecktowi propozycje wspólnej wojny przeciw Polsce.

Zostały one odrzucone 16 kwietnia 1920 r. przez Agona von Maltzana w rozmowie z Wiktorem Koppem – radzieckim przedstawicielem ds. repatriacji jeńców rosyjskich z Niemiec, któremu powierzono również sprawy kontaktów gospodarczych i politycznych. Jednocześnie jednak Niemcy zobowiązały się do nieprzepuszczenia oddziałów francuskich i niewysłania własnych oddziałów na pomoc Polsce. Wzmocnieniem dla Armii Czerwonej była natomiast umowa, którą W. Kopp zawarł z rządem niemieckim 19 kwietnia 1920 r. o repatriacji jeńców wojennych. W tym czasie w Niemczech przebywało ok. 300 tys. jeńców rosyjskich, z których organizowano armię rosyjską pod dowództwem Guczkowa. Jej oddziały były stopniowo transportowane do Rosji bolszewickiej przez Czechosłowację, a sformowane w Prusach Wschodnich – przez Litwę i Łotwę.

W ślad za tymi kontaktami już w lutym 1920 r. gen. Hans von Seeckt, jako nieformalny szef sztabu generalnego zredukowanej traktatem wersalskim armii niemieckiej, zwołał „tajne zebranie około setki wyższych oficerów (…) pod pretekstem przeciwstawienia się presji Sprzymierzonych [czyli zwycięskiej entencie – S.F.], wymierzonej w Reichswehrę. (…) Wątpiono, czy Ententa zdecyduje się (…) na akcję militarną (…)  »Ponieważ – podkreślił von Seeckt – rozpoczniemy ofensywę przeciw Polsce, aby wyciągnąć dłoń do Rosji Sowieckiej. Bolszewicy w istocie bardzo się ustatkowali. Są oni teraz prawie tak na prawo, jak większość niemieckich socjalistów, jeżeli nie bardziej jeszcze«…” (P. de Villemarest, Źródła finansowe komunizmu i nazizmu, Fulmen Poland, Warszawa 1997, s. 205).

Potwierdzeniem tego nieformalnego jeszcze sojuszu był fakt, że podczas puczu Kappa-Lűtwitza w marcu/kwietniu 1920 r., gdy w Niemczech strajkowało 9 milionów członków związków zawodowych, a niektórzy działacze komunistyczni rozdawali robotnikom broń – bolszewiccy emisariusze z Moskwy przywieźli dyrektywę, z której wynikało, że „rewolucyjny proletariat nie ruszy nawet małym palcem”… Latem 1920 r. von Seeckt zakazał przejazdu przez Niemcy transportom broni i amunicji z Francji dla walczącej z bolszewikami armii polskiej, a w memorandum do podwładnych napisał:

„Polska jest naszym śmiertelnym wrogiem. Rosja Sowiecka uderza nie tylko w nią, ale jednocześnie i przede wszystkim we Francję i Wielką Brytanię. Jeżeli Polska się załamie, cała budowla Wersalu runie. Możemy się uwolnić z kajdan ententy przy pomocy Rosji Sowieckiej, nie stając się zresztą ofiarami bolszewizmu”.

Gdy trwał już atak bolszewicki na Polskę, 5 lipca 1920 r. rząd Republiki Weimarskiej przyjął stanowisko, że wsparcie Polaków nie wchodzi w grę, nie ustalono natomiast postępowania na wypadek dotarcia bolszewików do granic państwa niemieckiego. Neutralność w wojnie polsko-radzieckiej Niemcy ogłosiły 20 lipca 1920 r., a minister spraw zagranicznych Niemiec Walter Simons drogą radiową poinformował o tym Gieorgija Cziczerina, komisarza do spraw zagranicznych Rady Komisarzy Ludowych RSFRR. Dwa dni później Simons w liście do G. Cziczerina zaproponował nawiązanie stosunków dyplomatycznych i nienaruszalność granicy z 1914 r.

Od 22 lipca 1920 r. W. Kopp jako przedstawiciel Rosji Sowieckiej w Berlinie posiadał pełnomocnictwa do zawarcia sojuszu wojenno-politycznego z Niemcami. Na początku sierpnia, podczas rozmowy z pracownikiem niemieckiego MSZ, zaproponował współpracę i zawarcie tajnej umowy przeciw Polsce i zapewnił władze niemieckie, że po rozgromieniu Polski Armia Czerwona nie przekroczy granicy Niemiec z 1914 r. W rozporządzeniu z 25 lipca 1920 r. rząd Niemiec zabronił eksportu i tranzytu broni, amunicji, prochu i materiałów wybuchowych na terytorium Rosji Radzieckiej i Polski. Ogłoszenie neutralności i zarządzenie to były wymierzone przeciwko Polsce. Władze polskie wiedziały o współpracy bolszewicko-niemieckiej, ale nie potrafiły się jej przeciwstawić…

W trakcie działań wojennych wzdłuż granic Prus Wschodnich, 31 lipca 1920 r. między godz. 16 a 17 na przejściu granicznym w Prostkach pojawili się dwaj oficerowie bolszewiccy, z którymi rozmawiał oficer straży granicznej Büchler.

Wywodzący się z armii carskiej bolszewiccy oficerowie deklarowali respektowanie granicy Niemiec z 1914 r. i obiecywali oddanie Niemcom terytoriów włączonych w skład Polski traktatem wersalskim – konkretnie Pomorza Gdańskiego – oraz wspólną akcję przeciw Francji. Niemcy zaś chcieli przekonać Rosjan, że nie popierają Polski ani ententy.

W tym czasie, mimo ogłoszonej neutralności, na terenie Niemiec prowadzony był werbunek do Armii Czerwonej, a bolszewicy otrzymywali z Niemiec amunicję i odzież. Niemcy wysyłały również instruktorów i oficerów do Armii Czerwonej. Niemiecki oficer sztabowy przy Komisarzu Rzeszy, kpt. Thomas, 29 lipca 1920 r. udał się do Prostek, a następnie poinformował przełożonych o internowaniu Polaków oraz o rozmowach z Rosjanami z posterunku granicznego, którzy deklarowali chęć oddania korytarza Niemcom. Kpt. Thomas przekroczył granicę i rozmawiał z komisarzem ludowym Wynogradowem, który poinformował go o radzieckich planach ustanowienia rządu sowieckiego w Warszawie, likwidacji traktatu wersalskiego oraz o chęci Rosji powrotu do granic z 1914 r.

W wyniku rozmów w Berlinie, 2 sierpnia uzgodniono przydzielenie do radzieckiej IV Armii pod dowództwem Jewgienija Siergiejewa reprezentanta rządu niemieckiego, który miał monitorować rozwój wypadków podczas posuwania się bolszewików w głąb Polski. 13 sierpnia bolszewicki dowódca IV Armii przekazał Reichswerze Działdowo, zdobyte przez kawalerię Gaj-chana, a dzień później gazeta „Prawda” zapowiedziała zwrot Rzeszy niemieckiej utraconych w wyniku I wojny światowej ziem. Wasilij Tomaschow, oficer polityczny 4 Armii Radzieckiej zeznał, że w początkach sierpnia 1920 r. rozmawiał w Łomży z Helmutem Belckem, podającym się za wysłannika Auswärtiges Amt i oferującym Rosjanom broń. Podczas drugiego spotkania zawarto umowę na dostarczenie Rosjanom pod Prostkami w ciągu ośmiu dni: 200 tys. par butów, 20 tys. rowerów – na kwotę 30 mln marek – a w późniejszym terminie Niemcy zobowiązali się do dostarczenie samolotów, aut ciężarowych, amunicji i karabinów. Rosjanin podczas rozmów zapewniał o powrocie granic z 1914 r. i o tym, że Polska stanie się sowiecką republiką.

W sierpniu 1920 r. dokerzy niemieccy w porcie gdańskim – jedynym w powstałej sytuacji połączeniu Rzeczypospolitej ze światem – odmówili rozładunku statków z pomocą dla Polski.

W tej sytuacji port został zmilitaryzowany na rozkaz dowódcy wojsk ententy w Gdańsku, gen. Richarda Hakinga, wbrew sprzyjającemu Niemcom Komisarzowi Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku, Reginaldowi Towerowi. W rozładunku uczestniczyli żołnierze brytyjscy stacjonujący w Gdańsku. Tymczasem, mimo deklaratywnej neutralności, z niemieckich portów wypłynęły okręty załadowane karabinami, ciężkimi karabinami maszynowymi, amunicją, wyposażeniem dla piechoty i kawalerii bolszewickiej. Przewożono nimi rozebrane części samolotów. 30 aeroplanów sprzedała Rosji firma Steffer i Neumann z Berlina. Część sprzętu, broni i amunicji była sprzedawana Rosji bolszewickiej za pośrednictwem Litwy oraz rosyjskich i żydowskich kupców.

W Armii Czerwonej na froncie zachodnim utworzono nawet z niemieckich robotników ochotniczą brygadę strzelców. Po stronie bolszewików walczyły całe oddziały niemieckie. W ataku Armii Czerwonej na Sierpc uczestniczył oddział kawalerii niemieckiej liczący około 1 tys. szabel, wyposażony w karabiny maszynowe, działa polowe i tabory. Wojsko Polskie broniące Sierpca zetknęło się z 3 baonami piechoty, liczącymi ok. 2400 żołnierzy, ubranymi w niemieckie mundury wojskowe.

Według danych polskiego wywiadu wojskowego, w sierpniu 1920 r. w Armii Czerwonej przeciwko Polakom walczyło 20 tys. żołnierzy niemieckich i 80 tys. Spartakusowców, czyli niemieckich komunistów, którym władze niemieckie umożliwiły przedostanie się do Armii Czerwonej, mimo masakr, jakich dokonywały na nich w Saksonii, Zagłębiu Ruhry czy Hanowerze te same Freikorpsy, które mordowały polskich Ślązaków walczących o powrót Śląska do Macierzy.

Kiedy losy wojny w bitwie warszawskiej się odwróciły, turecki minister Enver Pasza, który był zaufanym von Seeckta od I wojny światowej, przekazał mu list od Trockiego, datowany 20 sierpnia 1920 r., zawierający prośbę o dostawy dla Armii Czerwonej broni precyzyjnej, zmagazynowanej w Niemczech, która miała być zniszczona już w 1919 r. na żądanie Sprzymierzonych…

Takie są fakty o konszachtach niemiecko-sowieckich od chwili przejęcia w Rosji władzy przez bolszewików. Świadczą one, że od czasów rozbiorów nic się w polityce Niemiec i Rosji wobec Polski i Polaków nie zmieniło. Pakt Ribbentrop-Mołotow był tylko zastosowaniem jej założeń w sprzyjających okolicznościach.

Polska racja stanu wymaga, aby – w kontekście zbliżenia niemiecko-rosyjskiego za pośrednictwem rur Nord Streamu – obnażać europejskiej i światowej opinii publicznej owe historyczne, zakulisowe gry niemiecko-rosyjskich interesów. Co więcej – warunkiem istnienia Rzeczpospolitej jest ich torpedowanie i utrudnianie współpracy tych państw, wymierzonej w Polskę i Polaków.

Oprócz wymienionych w treści artykułu publikacji i innych lektur, autor korzystał obficie z pracy K. Jońcy pt. Wojna polsko-sowiecka 1920 roku w dokumentach niemieckiej dyplomacji, Wrocław 2002.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku” znajduje się na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku” na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdyby współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej!

Niemieckim generałom i pułkownikom przyszło przegrywać ze śląskimi podpułkownikami, a nawet kapralami. Podłość i buta przemawia przez tych, co twierdzą, że Ślązak to głupi robol, niezdolny do buntu.

Jadwiga Chmielowska

Już w trzecim dniu powstania widać było znaczną różnicę w zachowaniu się żołnierzy włoskich i francuskich. Francuzi siedzieli w koszarach i nie dopuszczali tylko do zajęcia dużych miast. „Natomiast Włosi wystosowali do powstańców ultimatum, żądając rozbrojenia powstańców w powiatach rybnickim, kozielskim, strzeleckim i pszczyńskim, grożąc w przeciwnym razie atakiem oddziału wojska włoskiego. Do tej ostateczności nie doszło, gdyż masowe demonstracje ludności cywilnej na rzecz powstania były zbyt żywiołowe, by można je było lekceważyć” – wspomina Jan Ludyga-Laskowski w swojej książce Zarys historii trzech powstań śląskich (s. 254). (…)

5 maja linia powstańczego frontu przebiegała: Gorzów Śl. – Olesno – Zębowice – Myślina – Sławęcice – Stare Koźle i dalej Odrą, aż do granicy czechosłowackiej. Właśnie 5 maja, gdy powstańcy osiągnęli tak wielki sukces, Korfanty skontaktował się z Warszawą. „Tego dnia, na skutek rozmowy premiera Wincentego Witosa z Wojciechem Korfantym, rząd RP stwierdził, że powstanie na Śląsku powinno zostać wkrótce zakończone, ponieważ osiągnęło swoje cele” – napisał Michał Cieślak w cytowanej już książce Trzecie powstanie śląskie (s. 27). Rozważano również sprawę niechęci Anglii i Włoch do powstania.

Nazajutrz, 6 maja, podgrupa GO „Wschód” pod dowództwem W. Fojkisa wyruszyła z Łabęd do ataku na Kędzierzyn. (…) W tym samym dniu Wojciech Korfanty, nie uzgadniając tego z nikim, wydał odezwę do robotników, wzywając ich do przerwania strajku i podjęcia pracy.

Miało to dotyczyć wprawdzie tylko tych, którzy nie brali udziału w powstaniu. Jednakże wtedy pracodawcy-Niemcy mieliby dokładny spis powstańców, czyli osób, które nie pojawią się w pracy.

Odezwa ta zrobiła wiele złego. Część powstańców, nawet z oddziałów liniowych, wróciła do pracy. Myśleli, że Korfanty ogłasza zwycięstwo i wzywa do powrotu. Część po wyjaśnieniu nieporozumienia powróciła z domów do oddziałów. Wróg by nie wpadł na taki pomysł dezorganizacji.

– To co, zwyciężyliśmy, walk już nie będzie? – pytali powstańcy. – Trzymamy pozycje, więc niektórzy mogą wrócić do pracy?

Najwięcej bałaganu i rozterek było wśród powstańców oblegających miasta. Nie wszyscy mieli świeże informacje z frontu. Wierzyli natomiast Korfantemu, że ten wie, co robi. „Na odprawie w kwaterze głównej dowódcy Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych, płk M. Mielżyńskiego – Michał Grażyński i M. Chmielewski – przedstawili swe obawy przed ugodowym stanowiskiem cywilnego kierownictwa. Podjęcie pracy mogło, ich zdaniem, przyczynić się do podcięcia powstania poprzez uszczuplenie liczebności szeregów walczących, co uniemożliwiłoby prowadzenie dalszych działań ofensywnych. Zdaniem »Borelowskiego« wstrzymanie akcji zbrojnej byłoby katastrofalne dla polskiej sprawy na Górnym Śląsku. Opinie te podzielili uczestnicy odprawy, postanawiając o kontynuowaniu, mimo wszystko, ofensywnych działań” (W. Musialik, jw., s. 51).

Jakże akcja Korfantego przypomina gaszenie strajków przez Wałęsę w sierpniu 1980 r.! Jeszcze władza nie podpisała zgody na 21 postulatów, a rzuciła jedynie ochłap – kilkaset zł podwyżki – a ten podkulił ogon i zakończył strajk w stoczni.

W sierpniu 1988 r. w Jastrzębiu Ślązacy strajkowali. Jeszcze niczego Solidarność podziemna nie wywalczyła, a Wałęsa kazał kończyć strajk. Na jednej z kopalń podjechała po niego symboliczna taczka. Wtedy się jeszcze udało, a później ludzie dali sobie wmówić, że Wałęsa, Geremki wszelakie załatwią wszystko za nich. I załatwili Polskę całą. O, gdybyż współcześni Polacy znali historię swych przodków – powstańców śląskich – może byłoby teraz w Polsce inaczej! (…)

Warto zwrócić uwagę na fakt, że istniał od początku olbrzymi rozdźwięk pomiędzy władzami politycznymi – cywilnymi – a wojskowymi. Rząd Wincentego Witosa, w którym kluczowe stanowiska zajmowali członkowie Narodowej Demokracji, przeciwny był powstaniu. Nie chciał jego wybuchu, a później pragnął jak najszybciej je zakończyć. W sprawach Śląska dla sfer rządowych w tym czasie autorytetem absolutnie niepodważalnym był Korfanty, również endek. On z kolei uważał, że jeśli był Komisarzem Plebiscytowym, to w jego rękach jest cała władza cywilna – polityczna. Dlatego powołał przedstawicielstwo, a nawet sam mianował się dyktatorem powstania. Doprowadził do tego, że podlegały mu władze wojskowe na czele z dowódcą powstania, płk. hr. M. Mielżyńskim, choć on sam nie miał nawet bladego pojęcia o strategii.

W odróżnieniu od sfer rządowych, władze wojskowe RP związane z Piłsudskim cały czas pomagały powstańcom. Robiono to w największej konspiracji. Zauważyli to RAŚ-owcy, powołując się na Kazimierz Kutza i na wybranych historyków, że „III powstanie, które poprzedziło utworzenie autonomicznego województwa śląskiego, było majstersztykiem służb specjalnych i Józefa Piłsudskiego” (A. Pustułka, Rduch: Powstańcy Śląscy nie są godni czczenia, „Dziennik Zachodni”, 17.02. 2012 r.). Mylą się jednak, wyciągając wniosek, że to Piłsudski i jego ludzie dowodzili powstaniem.

Ślązacy parli do powstań już od końca 1918 r. Zwracali się wielokrotnie o pomoc w Poznaniu do NRL, która chłodziła zapały. Ślązacy prosili też Piłsudskiego o pomoc jeszcze w 1918 r. Obiecał im, że dopiero jak zaczną walczyć, to da im „to, co ma najlepszego”.

Dał bojowców PPS. Pomógł w ten sposób, że starzy, doświadczeni konspiratorzy uczyli śląskie POW konspiracji.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV znajduje się na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Do walki cały Śląsk!” z cyklu „Historia powstań śląskich”, cz. XXIV na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Błaźni, trefnisie, rybałci, dworacy, wiarusy, oficjaliści… Jaka była ich rola i dlaczego przydaliby się dziś?

Każdy błazen doskonale wiedział, że jego inteligencja potrzebna jest władcy, ale nie przyjmie on pouczeń, natomiast z powiedzianych żartem słów być może wyciągnie wartościowe wnioski i uzna za własne.

Marcin Niewalda

Był czas, gdy Stańczyk, pozornie komiczny, wpływał na losy królestwa. Dziś nie ma trefnisiów, nie ma też królów realnie rządzących państwami, ale pozostała rola społeczna, po kryjomu zapewniająca sukces narodom. Ludzie trochę niepoważni i trochę lekceważeni, a jednak niezwykle głęboko myślący, są potrzebni, aby uchronić świat i nasz kraj przed zagładą. Jeśli ich nie docenimy czeka nas… deszcz siarki.

Ktoś na dworze Zygmunta Starego uważający błazna królewskiego jedynie za… błazna, popełniłby karygodny błąd. Naraziłby się nie tylko na gniew władcy. Człowieka, którego było stać na bycie śmiesznym, na dworze wawelskim doceniano. U Jagiełły było takowych kilku, choć Stanisław Ciołek przekroczył swój immunitet błazeński i za napisanie satyry na królową Elżbietę został wydalony ze dworu. Rusin Holeszko posłował do Świdrygiełły podczas wojny łuckiej. Słynny był błazen nadworny mistrza pruskiego Pawła Rusdorffa – Henne; przekazywał swojemu panu informacje o darach składanych wielkiemu księciu Witoldowi. Krzysztof Szydłowiecki w XV wieku zatrudniał błazna Bieńka, a u Piotra Kmity działał błazen Jaśko. Najsłynniejszym w historii polskiej błaznem został jednak – wspominany przez Jana Kochanowskiego, Łukasza Górnickiego czy Marcina Kromera – Stasiu Gąska, słynny trefniś królów polskich, zwany Stańczykiem – uwieczniony na obrazie Matejki.

Lekceważenie bystrości dziwnego królewskiego doradcy było nieroztropne. Stanowisko błazna, bardzo charakterystyczne, istniało na wielu dworach – lecz nie wszędzie byli oni szanowani tak, jak w Rzeczypospolitej.

Zostawali nimi ludzie zazwyczaj nieprzeciętnej inteligencji i wiedzy, nierzadko posyłani z tajnymi misjami wielkiej wagi. Odziewali się w pocieszne stroje, często składające się z różnokolorowych kawałków materiału. Czasem nosili pas okowany, uszy jak u sarny, cep zakończony lisimi ogonkami. Taki strój zakładany „do pracy” powodował praktyczną bezkarność, pozwalał na wygłaszanie osądów, które wielu bałoby się upublicznić.

Trzeba tu zrobić krótką, bardzo ważną uwagę. Błazen całkowicie różnił się od kuglarza czy niedźwiednika, których rola sprowadzała się wyłącznie do rozśmieszania i zaciekawiania. Na wielu dworach europejskich i azjatyckich jedynie dla śmiechu trzymano karłów lub osoby niepełnosprawne. W tym artykule nie mówimy o nich, lecz o ludziach, którzy oprócz żartów, albo nawet dzięki nim, wnosili do rozwoju społecznego niezwykle istotny element. Taką postać, choć o wysokim statusie, wykreował w Quo vadis Henryk Sienkiewicz, stwarzając Petroniusza – niezwykle inteligentnego człowieka, traktowanego przez Nerona pobłażliwie, ale jednak wzorującego się na jego sposobie bycia.

Zwykliśmy myśleć o błaźnie jako kimś… błaznującym, uszczypliwym. Jednak działalność trefnisiów była w istotny sposób szersza. Ludzie o niezwykle lotnym umyśle, niezależnie od czasów, rzadko kiedy są traktowani poważnie przez tych, którzy skrupulatnie wypełniają swoje codzienne zadania. Drwi się z ich teorii, a jednak ich słowa stają się inspiracją, żartuje z ich przepowiedni, choć często są prorocze. Każdy błazen, będąc bystrym, doskonale znał ten mechanizm. Wiedział, że jego inteligencja potrzebna jest władcy, ale nie przyjmie on pouczeń, natomiast z powiedzianych żartem słów być może wyciągnie wartościowe wnioski i uzna za własne.

Zwyczaj utrzymywania mądrych trefnisiów w Polsce jednak zanikł. Stało się to w tym samym czasie, co powołanie… szkoły rybałtów. Miejsce to, zlokalizowane jako pierwsze przy krakowskim Rynku, a potem i w innych miastach, szkoliło przyszłych wędrownych muzyków, bardów i poetów. Pełno było rybałtów w Polsce w XV i XVI wieku.

Wędrowali oni swobodnie, wszędzie znajdowali dobre przyjęcie i choć wielu nie stroniło od kieliszka (a raczej kufla), byli i tacy, którzy swoją mądrością inspirowali magnatów do ważnych decyzji.

(…) A jednak i rybałci przestali stanowić nieodzowny element dworskiego życia. Stali się zwykłymi, zatrudnianymi wedle potrzeby grajkami, od których nie oczekiwano niczego poza wykonaniem muzyki w tle uczty czy uroczystości. W ich zastępstwie pojawili się jednak… dworacy. Rozsypani gęsto po kraju, żyli w niejednym szlacheckim majątku i stali się częścią obrazu dawnych obyczajów. Dzielili się, stosownie do swego powołania i talentów, na myśliwych, rybaków, masztalerzy (zajmujących się końmi), ogrodników, lekarzy od bólu zębów, domowych dyrektorów, a nawet poetów. Niemal wszyscy potrafili grać na instrumentach, co zwiększało zaletę i atrakcyjność dworaka. (…)

Wraz z początkiem zaborów skończyła się i epoka dworaków-rezydentów. Sumienna nowa administracja, rzetelna przede wszystkim w ściąganiu podatków i nakładaniu kolejnych obciążeń, wymusiła odejście od owej staropolskiej gościnności. Stało się to jednak nie tyle przez utrudnienia, co przez wzbudzaną podejrzliwość stanów wobec siebie nawzajem. W interesie zaborcy było konfliktowanie społeczeństwa w myśl idei „dziel i rządź”. Jednak na dworach pojawiła się nowa grupa ludzi, weteranów, kalek, starych wiarusów, którzy często utraciwszy zabrany dom, nie posiadając rodziny, szukali ciepłego kąta. Całym ich zatrudnieniem było panią domu do stołu prowadzić i opowiadać zdarzenia, których byli świadkami.

Jeżeli rezydent nosił familijne jegomości lub jejmości imię, a przy tym pieczętował się tym samym herbem, uważany był za członka rodziny i zawsze nadawano mu tytuł wujaszka lub stryjaszka. Przyczyniali się oni niezmiernie do wychowania patriotycznego młodzieży, a na spotkaniach opowiadali historie swoich przeżyć wojennych. Traktowano ich z miłością, czcią, niemal jak talizman, który nie może się ukruszyć, choć czasem uwiera lub zwyczajnie przeszkadza.

Opowiadali nie tylko historie z wojen, ale też liczne bajki fantastyczne, rozbudzające wyobraźnię dzieci, a dla starszych stanowiące rozrywkę. Mając ukryte źródło prawdy i zabawną fabułę, zapadały w pamięć, inspirując do przemyśleń, a często do zmiany zachowania – w myśl niepisanej wówczas zasady „bawiąc, uczyć”.

Grupę starych wiarusów – mądrych, z szacunkiem lekceważonych – uzupełniali następnie ludzie, bez których nie mógł obejść się żaden dwór – tzw. oficjaliści (czyli, jak się dawniej mówiło, urzędnicy), a dokładnie ci z nich, którzy z biegiem lat i sumiennej, mądrej służby zaskarbili sobie tak wielką wdzięczność, że zostawali na tzw. gracji, czyli łaskawym chlebie do końca swoich dni. Nie mieli już pracy, ale wciąż starali się wspierać gospodarzy. Z pobłażliwością i znudzeniem traktowani przez młokosów i niedoświadczonych ludzi, wnosili jednak niebagatelny wkład w proces kształcenia świadomości właśnie szczególnie tych młodych. Starzy klucznicy, ekonomowie z zawadiacką, nienapuszoną śmiesznością opowiadali historie, legendy; oni to objaśniali stare zwyczaje, przekazywali mądrość ludową zawartą w powiedzonkach i przysłowiach. Przygarbione z wiekiem bony, po wychowaniu dzieci hrabiostwa, zajmując niewielkie mieszkanko w przypałacowej oficynie, z zaangażowaniem pielęgnowały stare obyczaje.

Panny apteczkowe, jako opiekunki chorych we dworze wiejskim, najwierniejsze przyjaciółki domu i rodziny swoich państwa, niestrudzone, skrzętne i umiejętne pracownice, były w dawnym społeczeństwie polskim, nie znającym dzisiejszej popędliwości, bardzo pospolitym a sympatycznym typem. Leczyły chorych, uczyły religii po wsiach – każdego według jego własnej, przygotowywały do chrztu czy bierzmowania zamiast księży, dbały o obyczaje, nakłaniały starych, samotnych zbereźników do nawrócenia czy spowiedzi.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Od trefnisia do freelancera, czyli gdzie się podziali prorocy?” znajduje się na s. 13 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Od trefnisia do freelancera, czyli gdzie się podziali prorocy?” na s. 13 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Często czekamy na lepszy czas, podczas gdy jest on tu i teraz”. Natalia Świerczyńska w Radiu WNET

Pisząc teksty piosenek do tej płyty, czułam, że jestem do babci bardzo podobna – mówi wokalistka.

Jak często powtarza Natalia Świerczyńska, muzyka i dźwięki wypełniają jej cały świat. Po udanym muzycznym romansie z ikoną piosenki i jazzującej synkopy – Frankiem Sinatrą, teraz NARESZCIE Natalia doczekała się premiery jej solowego albumu „O północy”. Przyznam się, że z utęsknieniem czekałem na zestaw tych piosenek. 

Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania cała audycja z udziałem Natalii Świerczyńskiej:

Klisze rozmów z jej babcią, trwoga, strach i afirmacja życia ponad wszystko , gdzieś na naszych Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej podczas zawieruchy II Wojny Światowej – przeniknęły do jej najgłębszych i najbardziej osobistych załomów serca i duszy. I jeszcze opowieść niezwykła o Hannie Krall i wielkiej i dzielnej babci Natalii.

6 sierpnia 2020 roku  na antenie Radia WNET miała miejsce premiera jej drugiego singla „O północy”. A tuż po premierze albumu Natalia Świerczyńska była moim wspaniałym gościem w Muzycznej Polskiej Tygodniówce. Opowiadała z pasją, barwnie, czasami z przejęciem o sześciu nagraniach z albumu.

Te piosenki opowiadają nie tylko o marzeniach, czy tęsknotach, ale przede wszystkim o pragnieniu wolności i chęci życia młodej dziewczyny, której przyszło żyć na Kresach Wschodnich w czasach II Wojny Światowej. To absolutnie przewartościowało w tamtych tragicznych czasach jej świat – zapowiadała swój album latem Natalia Świerczyńska.

Dzisiaj mówi, że:

Po premierze czuję ulgę, że to się udało.

Natalia Świerczyńska opowiada o swojej świeżo wydanej płycie „O północy”:

„Na  świętego Jana” to piękne wspomnienie nocy świętojańskiej. Moja babcia przekazała mi wiele takich wspomnień. Niestety, spokojne czasy, w których żyła, zostały przerwane przez wojnę.

Z tego wynika, że:

Często czekamy na lepszy czas, podczas gdy jest on tu i teraz.

 

Natalia Świerczyńska mówi o zadziwiającej zbieżności tematyki jej najnowszej płyty z sytuacją społeczną, na którą cień rzuca pandemia koronawirusa:

Sama nie przypuszczałabym, że te utwory będą tak bardzo aktualne.

Piosenkarka wspomina swoje spotkanie z Hanną Krall, która przed laty spisała opowieści jej babci:

Czekałam bardzo długo w kolejce do spotkania z pisarką. Okazało się, że Hanna Krall doskonale pamiętała babcię. Obie bardzo się wzruszyliśmy.

Natalia Świerczyńska opowiada słuchaczom o najważniejszych piosenkach niedawno wydanego albumu:

„Przepaść” to najcięższy utwór z całej płyty „O północy”. Jako jedyna wprost opowiada o wojnie, dokładnie o tym, jak NKWD ścigało moją babcię. Ona wielokrotnie myślała podczas ucieczki, że to już koniec.

Pisząc  teksty piosenek do tej płyty, czułam, że jestem do babci bardzo podobna – wyznaje Natalia Świerzyńska.

Kolejnym zapowiedzianym przez Natalię Świerzyńską piosenką jest „Kołysanka”:

„Kołysanka” to scena, w której mama usypia swoje dziecka i przed snem stworzyć mu najpiękniejszy świat.

Natalia Świerczyńska szerszej publiczności zaprezentował się w szóstej edycji programu „The Voice of Poland”. Wcześniej studiowała m.in. wokalistykę jazzową na Akademii Muzycznej w Poznaniu.

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Natalią Świerczyńską:

 

 

Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej – cz. 7, ostatnia/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 76/2020

Podczas formowania armii brakowało jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Tajemnica po części się wyjaśniła, gdy 13 kwietnia 1934 r. Niemcy ogłosili odkrycie masowych grobów polskich oficerów.

Przyczyny zbrodni katyńskiej (VII – ostatni)

Hitler i Stalin zrobili swoje

Wojciech Pokora

„Niepodobna przypuścić, by państwo tej potęgi i o takich tradycjach jak Rosja zniosło w łonie własnego imperium uprzywilejowaną grupę narodową, niejednorodną z Rosją. Historia wykazuje, że tego rodzaju kombinacje, choćby chronione najbardziej uroczystymi umowami i oświadczeniami, nie mogą być trwałe. W tym szczególnym wypadku koniec musiałby być tragiczny. O wchłonięciu polskości przez Rosję niepodobna myśleć. Ostatnich sto lat historii europejskiej dowiodło tego niezbicie. Pozostaje wytracenie do szczętu, drogą krwi i żelaza; i oto ostatni akt polskiego dramatu rozegrałby się wówczas przed oczyma Europy, zbyt zmęczonej aby mu zapobiec – przy poklasku Niemiec.

Niesłusznym byłoby również twierdzenie, że zniknięcie Polski przyda sił słowiańskiej ekspansji. Sił by to nie przydało, natomiast zniknęłaby w ten sposób skuteczna zapora przeciw niespodziankom, jakie przyszłość może nieść w swym zanadrzu dla mocarstw Zachodu”.

Słowa te, niestety niezwykle prorocze, napisał w 1916 r. Józef Conrad Korzeniowski w Uwagach o sprawie polskiej. Korzeniowski naturalnie pisał je w zupełnie innych warunkach, Rosja nie była jeszcze sowiecka, Niemcy były cesarstwem, a Polska dopiero miała się odrodzić. W poprzednich artykułach cyklu starałem się szczegółowo opisać wydarzenia i koncepcje polityczne, które wdrażane były przez II Rzeczpospolitą w polityce wschodniej od momentu, gdy wywalczyła swoją niepodległość, do dnia jej ponownego upadku, czyli tytułowego Katynia, będącego symbolem końca pewnej epoki. To właśnie w cieniu Katynia snułem rozważania, mające pomóc zrozumieć, dlaczego po 20 latach wolności Polska znów znalazła się pod rozbiorami sąsiadujących z nią krajów.

Kulisy zbrodni

Polska odrodziła się w nowym ładzie europejskim. Po zakończeniu I wojny światowej mapa polityczna Europy nie wyglądała tak samo, jak przed jej rozpoczęciem. Rozpadły się wielkie mocarstwa, kierujące dotychczas światową polityką, w ich miejsce pojawiły się nowe, z których część od początku aspirowała do roli nowych hegemonów, a inne próbowały znaleźć swoje miejsce w odrodzonym świecie. Były także narody, które liczyły na swoją państwowość w wyniku tych zawirowań, a które się jej nie doczekały. Polska, ze względu na swoje położenie, od początku swojej niepodległości musiała mierzyć się z konsekwencjami tych wszystkich wydarzeń.

Od chwili odzyskania państwowości towarzyszył jej na wschodzie rak, który wyrósł na chorym już ciele carskiej Rosji, a który, jak się szybko okazało, był nowotworem złośliwym, chcącym atakować wszystkie przylegające do zakażenia tkanki. Dlatego w 1920 r. należało przeprowadzić operację, która by rozwój tej choroby powstrzymała. Każdy chirurg wie, że takie chore tkanki wycina się z marginesem. My ten margines zostawiliśmy i przez kolejne lata zmagaliśmy się z odradzającą się chorobą. Tą chorobą jest komunizm.

Równocześnie przyszło nam zmierzyć się z jeszcze innym wyzwaniem. W okresie budzenia się nowych narodów nie każdy miał to szczęście, żeby wywalczyć swoją niezależną państwowość. Jednym z nich, wspieranym przez Józefa Piłsudskiego, był naród ukraiński. W poprzednich artykułach dosyć szeroko opisane były kulisy wspólnej walki o zachowanie dopiero co narodzonej państwowości polskiej i o powołanie do życia Ukraińskiej Republiki Ludowej. Niestety zadanie wykonane zostało połowicznie. Polska zwyciężyła prących na zachód bolszewików, jednak nie było międzynarodowej woli do tego, by wygospodarować dla Ukrainy przestrzeń na własne, niepodległe państwo. Zadowolono się powołaniem parapaństwa w postaci Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która także odegrała pewną rolę w krótkim okresie międzywojennej niezależności Polski.

Rozważania zakończyliśmy w przededniu wybuchu II wojny światowej. Za naszą wschodnią granicą trwała kolektywizacja rolnictwa, Wielki Głód i Wielki Terror zdążyły już pochłonąć miliony ofiar, także narodowości polskiej. Tymczasem w Polsce zdaje się, że sytuacja ta była niezauważona. Są tego różne przyczyny. Jedną z nich był sparaliżowany polski wywiad, który na kierunku wschodnim całkowicie nie spełniał już swojej roli. Drugą była agresywna sowiecka propaganda. Komunizujący chłopi na zachodzie Ukrainy i Białorusi nie wiedzieli w większości, co działo się tuż za granicą. Żyli mitami, które przyniosły plon obfity w pierwszych godzinach wojny. Dla nich komunizm miał obliczę anarchii lat 1917–1921, co wyrażały hasła, by przeganiać polskich panów i przejmować ich ziemię na własność. Komunizm wyobrażano sobie jako wyzwolenie. W takim przekonaniu utwierdzała ich wszechobecna bolszewicka propaganda.

W chwili, gdy na sowieckiej Ukrainie trwała kolektywizacja i odbierano chłopom ziemię, wprowadzając „nowoczesną” pańszczyznę, w Polsce komuniści agitowali za tym, by rozdawać chłopom ziemię bez odszkodowania dla właścicieli. Gdy mordowano komunistów za tzw. odchylenie nacjonalistyczne, na terenach II RP wmawiano członkom partii, że projekt zwany ZSRR jest projektem federacyjnym, w którym każdy zrzeszony naród ma równe prawa.

Ocieplenie na linii Moskwa – Warszawa

Do elementów wpływających na bagatelizowanie sytuacji międzynarodowej należały zawierane przez Polskę sojusze i umowy międzynarodowe. Jednym z nich był pakt o nieagresji, podpisany w 1932 r. między Polską a ZSRR, potwierdzany następnie w roku 1938 i w czerwcu 1939 r. (przez nowo mianowanego ambasadora ZSRR w Polsce Nikołaja Szaronowa). Ten pakt dawał Polsce pozory bezpieczeństwa, a o podtrzymywanie tych pozorów dbał doskonale Józef Stalin. Dochodziło do okresowych ociepleń wzajemnych relacji, które przekładały się na konkretne działania, takie jak np. poparcie polskiego stanowiska w sprawie „Korytarza Pomorskiego” czy wystąpienie Polski i Związku Sowieckiego przeciwko tzw. paktowi czterech, który został potępiony jako próba powrotu do XIX-wiecznej koncepcji koncertu mocarstw. Dochodziło także do ochładzania relacji, szczególnie w okresie, gdy Stalin miał pewność, że ze strony Polski nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Dlatego dało się ten chłód odczuć w latach 1936–38, m.in. przy kryzysie polsko-litewskimi czy podczas zajęcia przez Polskę Zaolzia.

Polityka Związku Sowieckiego była w latach 30. polityką aktywnego wyczekiwania. Stalin do końca ważył, który sojusz i kierunek działań będzie dla niego politycznie najwłaściwszy. Gdy dzisiaj rozważane są, szczególnie w publicystyce, przyczyny upadku II RP, niektórzy wskazują na niewywiązanie się naszych sojuszników ze zobowiązań. Zazwyczaj przy tej okazji wskazuje się na Francję i Wielką Brytanię, które miały zareagować w chwili napaści na Polskę.

Bardzo rzadko wspomina się, że ZSRR też był naszym sojusznikiem, który nie tylko nie wywiązał się ze zobowiązań, ale z premedytacją je złamał. A zrobił to w chwili, gdy podpisano tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie. W tym protokole zawarty został zapis o czwartym rozbiorze Polski. I podpisał go nasz formalny sojusznik.

Zanim jednak do tego doszło, Stalin obserwował dokładnie sytuację w Europie i to działania krajów Zachodu pchnęły go w objęcia Hitlera. Paradoksalnie obaj byli sobie potrzebni do realizacji swoich zbrodniczych koncepcji i nie można dziś oddzielać jednego od drugiego, szukając powodów wybuchu II wojny światowej. Naturalnie takie stawianie sprawy nie podoba się współczesnym władzom Rosji, które starają się bagatelizować odpowiedzialność Stalina za II wojnę, eksponując w swojej polityce historycznej jedynie moment tzw. wyzwolenia narodów z faszyzmu. Jednak przyglądając się wydarzeniom z miesięcy poprzedzających agresję Niemiec i ZSRR na Polskę, łatwo zauważyć, że w pojedynkę żaden z tych krajów nie odważyłby się rozpętać światowego konfliktu. Jaka była sekwencja zdarzeń?

Stalin zdecydował o wojnie

Zanim doszło do podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, który przypieczętował los Polski, w marcu 1936 r. Niemcy zajęły Nadrenię. Był to moment, gdy Stalin zdecydował o kierunku swojej polityki, dążąc do zacieśnienia współpracy z Hitlerem. Jednak nic nie było jeszcze przesądzone. Stalin wyraźnie potępiał przecież politykę appeasementu wobec Hitlera, nie godząc się na ustępstwa wobec niego. Szybko jednak wyczuł słabość zachodnich mocarstw, w czym utwierdził go układ w Monachium, który naturalnie potępił. Jednak widział, że kraje Zachodu nigdy nie wystąpią w obronie interesów innych państw, a już na pewno w takim układzie sił w Europie nie będą się liczyć z opinią Związku Sowieckiego. A Stalin jednak przywykł, że z jego opinią liczyć się raczej należy. Wiedział też, co należy zrobić, by liczono się z nim w świecie, tak jak liczono się w ZSRR. Mechanizm terroru znał doskonale. I wdrożył go w plan w wymiarze międzynarodowym. Na początek zaczął sondować, na ile politykę appeasementu da się rozciągnąć z Hitlera także na niego. W październiku 1938 r. zastępca I Komisarza ZSRR Wiaczesława Mołotowa, Władimir Potiomkin, w rozmowie z ambasadorem Francji, Robertem Coulondre’em stwierdził, że nie widzi dla ZSRR innego wyjścia, aniżeli czwarty rozbiór Polski. Bez reakcji. Równocześnie potwierdzono pakt o nieagresji z Polską (listopad 1938 r.) i zaczęto rozszerzać kontakty gospodarcze. Jednak los Polski był przypieczętowany

Zachód nie kwapił się, by wystąpić z inicjatywą zagospodarowania Stalina i odciągnięcia go od zbliżenia z Hitlerem. Stalin to widział i zadecydował: idziemy z Niemcami.

W sierpniu 1939 r., podczas posiedzenia Politbiura KC WKP(b), wygłosił przemówienie, w którym przesądził o dalszym losie Europy. Mówił o wojnie, której wybuch zależał już tylko od niego:

Sprawa wojny czy pokoju weszła w stadium krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeśli zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone odstąpić od planów agresji i ustąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy mogli uniknąć wybuchu wojny, lecz dalszy rozwój wydarzeń poszedłby wówczas w niewygodnym dla nas kierunku. Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia z nimi paktu o nieagresji, to umożliwi Niemcom atak na Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mieli szansę pozostania na uboczu wojny. Będziemy mogli z pożytkiem dla nas czekać na odpowiedni dla nas moment dołączenia do konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór jest więc dla nas jasny: powinniśmy przyjąć propozycję niemiecką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecznie do domu.

Czy w obliczu tej wypowiedzi można uznać, że Związek Sowiecki 17 września 1939 r. przekroczył granice II Rzeczypospolitej w celu ochrony ludności narodowości ukraińskiej i białoruskiej? Czy można wierzyć współczesnej propagandzie Putina, że Związek Radziecki nigdy nie był w sojuszu z Hitlerem, a naród radziecki zawsze walczył z faszyzmem? Można, ale jest się wówczas takim samym kłamcą, jak Władimir Putin.

W nocy z 16 na 17 września plan Józefa Stalina wszedł w życie. Wspominany już Władimir Potiomkin o godz. 3.00 przekazał ambasadorowi Polski w Moskwie, Wacławowi Grzybowskiemu, notę dyplomatyczną o treści:

Wojna polsko-niemiecka ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego. W ciągu dziesięciu dni operacji wojennych Polska utraciła wszystkie swoje regiony przemysłowe i ośrodki kulturalne. Warszawa przestała istnieć jako stolica Polski. Rząd polski rozpadł się i nie przejawia żadnych oznak życia. Oznacza to, iż państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Wskutek tego traktaty zawarte między ZSRR a Polską utraciły swą moc. Pozostawiona sobie samej i pozbawiona kierownictwa, Polska stała się wygodnym polem działania dla wszelkich poczynań i prób zaskoczenia, mogących zagrozić ZSRR. Dlatego też rząd sowiecki, który zachowywał dotąd neutralność, nie może pozostać dłużej neutralnym w obliczu tych faktów.

Rząd sowiecki nie może również pozostać obojętnym w chwili, gdy bracia tej samej krwi, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący na terytorium Polski i pozostawieni swemu losowi, znajdują się bez żadnej obrony.

Biorąc pod uwagę tę sytuację, rząd sowiecki wydał rozkazy naczelnemu dowództwu Armii Czerwonej, aby jej oddziały przekroczyły granicę i wzięły pod obronę życie i mienie ludności zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi.

Rząd sowiecki zamierza jednocześnie podjąć wszelkie wysiłki, aby uwolnić lud polski od nieszczęsnej wojny, w którą wpędzili go nierozsądni przywódcy, i dać mu możliwość egzystencji w warunkach pokojowych.

Podpisano: komisarz ludowy spraw zagranicznych WIACZESŁAW MOŁOTOW.

Ambasador Grzybowski odpowiedział, że żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów polsko-sowieckich świstków papieru nie wytrzymuje krytyki:

„Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium polskim (…). Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się (…). To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości (…) dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. W czasie pierwszej wojny światowej terytoria Serbii i Belgii były okupowane, ale nikomu nie przyszło na myśl uważać z tego powodu zobowiązań wobec nich za nieważne. Napoleon wszedł do Moskwy, ale dopóki istniały armie Kutuzowa, uważano, że Rosja również istnieje (…)”.

Potiomkin szybko odegrał się na Grzybowskim. Rankiem 17 września oświadczył mu, że w związku z tym, że nie istnieje już rząd polski, nie istnieją także polscy dyplomaci. I okradł go, i majątek skarbu państwa, uzasadniając to tym, że nie przysługuje mu już tytuł dyplomaty, a co za tym idzie, majątek ambasad i konsulatów staje się własnością ZSRR. Cudem udało się przy tym ocalić życie dyplomatów. Pomógł w tym, paradoksalnie, ambasador III Rzeszy– hrabia von der Schulenburg, który był dziekanem korpusu dyplomatycznego i wystarał się o zgodę na wyjazd do Finlandii polskich dyplomatów. Udało się uciec wszystkim, poza polskim konsulem w Kijowie, Jerzym Matusińskim, którego tuż przed planowanym wyjazdem do Moskwy wezwano do placówki sowieckiego MSZ, skąd nigdy nie wrócił.

Nóż w plecy

W związku z agresją Związku Sowieckiego na Polskę, rząd podjął decyzję o opuszczeniu kraju. Dopiero wówczas. Do 17 września wojna z Niemcami nie była jeszcze przegrana, stała się taka, gdy Polska otrzymała cios w plecy. Obrazem podniesionym już do rangi symbolu jest wspólne odebranie defilady oddziałów niemieckich i sowieckich w Brześciu nad Bugiem przez generała Heinza Guderiana i generała Siemiona Kriwoszeina. Sojusznicy spotkali się i podali sobie dłonie, po czym podzielili się łupem. A dla Sowietów łupem stało się nie tylko mienie, ale i ludzie. 28 września w Moskwie podpisano II pakt Ribbentrop-Mołotow, który uregulował strefy podziału Polski. W wyniku podpisania traktatu część województwa warszawskiego i województwo lubelskie przechodziły w ręce niemieckie, za co Związek Radziecki miał otrzymać Litwę, znajdującą się w strefie wpływów Niemiec.

Stwierdzono także, że: „Obie strony nie będą tolerować na swych terytoriach jakiejkolwiek polskiej propagandy, która dotyczy terytoriów drugiej strony. Będą one tłumić na swych terytoriach wszelkie zaczątki takiej propagandy i informować się wzajemnie w odniesieniu do odpowiednich środków w tym celu”.

Sporna jest do dzisiaj liczba jeńców, którzy dostali się do sowieckiej niewoli. Przyjmuje się, że mogło to być ok 250 tys. żołnierzy, z czego dużą część zwolniono. Jednak do obozów kierowanych przez NKWD trafiło ponad 100 tys. Jeńców podzielono na równe kategorie, w zależności od pochodzenia i miejsca zamieszkania. Oddzielono od nich także oficerów. Część żołnierzy skierowano do budowy dróg, np. drogi Nowogród Wołyński-Lwów, czy umocnień Linii Mołotowa. Dużą część skierowano do prac przymusowych we wschodnich obwodach, np. w kopalniach żelaza i wapienia. Byłych mieszkańców Kresów Wschodnich zwolniono (jeśli nie byli oficerami), uznając, że jako ludność miejscowa należą do mniejszości narodowych, które szybko zagospodaruje system sowiecki. Jeńców pochodzących z terenów zajętych przez III Rzeszę przekazano Niemcom.

Oficerów rozmieszczono w obozach: w Kozielsku – 4594 osoby, w tym czterej generałowie: Bronisław Bohatyrewicz, Henryk Minkiewicz, Mieczysław Smorawiński oraz Jerzy Wołkowicki; w Starobielsku – 3894 osoby, w tym ośmiu generałów: Leon Billewicz, Stanisław Haller, Czesław Jarnuszkiewicz, Aleksander Kowalewski, Kazimierz Orlik-Łukoski, Konstanty Plisowski, Leonard Skierski i Franciszek Sikorski; w Ostaszkowie – 6364 osoby. Jeńców traktowano poprawnie, zgodnie z konwencją genewską. Nie musieli przymusowo pracować, mogli korespondować z rodzinami, posiadali przedmioty osobiste, karmiono ich. Prowadzono przy tym działalność propagandowo-werbunkową, starając się oszacować ich przydatność do ewentualnej walki z Niemcami lub do pracy wywiadowczej. Przesłuchania odbywały się przy herbacie, w przyjaznej atmosferze.

Enkawudziści każdemu zakładali osobne teczki osobowe i szczegółowo określali ich profile. Po czym w marcu 1940 r. przedstawiono listy tych, których nie należy likwidować. W sumie ocalono w ten sposób 395 osób, z czego 47 ze wskazania NKWD, 47 ze wskazania ambasady niemieckiej, 19 ze wskazania ambasady litewskiej, 24 jako Niemców, 91 ze wskazania przez Mierkułowa oraz 167 pozostałych, w tym obozowych współpracowników. Reszta jeńców określona została jako element niebezpieczny i nakazano ich zlikwidować.

5 marca 1940 r. Stalin podpisał dekret zlecający NKWD rozstrzelanie 26 tys. polskich obywateli zgromadzonych w trzech obozach. Egzekucje ruszyły na przełomie marca i kwietnia. Wyroki wykonywano dwojako. W Katyniu odbywało się to po wywiezieniu więźniów z obozów pociągami, następnie ciężarówkami do lasu. Więźniom krępowano ręce za plecami, zmuszano do klęknięcia i każdemu strzelono w potylicę z niemieckich waltherów PP kal. 7,65 mm. Rozstrzelanych zrzucano do dołów, twarzą do ziemi, układając ich warstwami. Tych, którzy dawali oznaki życia, przebijano bagnetami. W Kalininie i Charkowie mordowano w pomieszczeniach zamkniętych, także strzałem w potylicę. Następnie wywożono zwłoki w inne miejsca i chowano w masowych grobach.

Nie wszyscy oficerowie, którzy przeżyli obozy, byli zdrajcami, jak ppłk Berling. Jednak większość typowanych do współpracy opuściła Sowiety z generałem Andersem, na mocy układu Sikorski-Majski i ogłoszonej w sierpniu 1941 r. amnestii. Podczas formowania armii zwrócono natychmiast uwagę na jeden fakt. Wśród grupujących się żołnierzy brakowało jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Tajemnica po części się wyjaśniła, gdy 13 kwietnia 1934 r. Niemcy ogłosili odkrycie masowych grobów polskich oficerów. Na pełną prawdę o Katyniu trzeba było jednak poczekać kilkadziesiąt lat.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej” cz. VII znajduje się na s. 4 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej” cz. VII na s. 4 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 23.10.2020 – Teresa Buczkowska, Witold Gadowski, Agnieszka Białek, Ewa Adams, Bogdan Feręc,Kuba Grabiasz

W piątkowy poranek przenosimy się do jesiennej i sztormowej dziś Republiki Irlandii. W Studiu Dublin jak zawsze informacje, komentarze, analizy i korespondencje. Odwiedzimy Belfast, Galway i Donegal.

W gronie gości:

  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com,
  • Teresa Buczkowska – przedstawicielka Immigrant Council of Ireland,
  • Agnieszka Białek – pedagog, trener, przedsiębiorca z Belfastu,
  • Ewa Adams – coach & business consultant, jedna z inicjatorek projektu Lemon Project Ireland,
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin,
  • Witold Gadowski – niezależny dziennikarz śledczy, który stworzył Wyspę Prawdziwej Wolności

 

 

Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Redaktor wydania: Tomasz Wybranowski

Współpraca: Katarzyna Sudak i Bogdan Feręc

Wydawca techniczny: Andrzej Karaś

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

Zawsze, gdy wybija godzina 8:10 pod niebem Galway i stołecznego Dublina, w głównym wydaniu Studia Dublin musi pojawić się on – Bogdan Feręc, szef najpoczytniejszego portalu dla Polaków na Szmaragdowej Wyspie – Polska-IE.com.

Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE. Fot.: arch. Bogdana Feręca.

Od wczoraj – 22 października 2020 roku –  dni mamy nowe otwarcie w rozmowach między Zjednoczonym Królestwem a Unią Europejską. Od chwili kiedy poinformowano o zakończeniu impasu negocjacyjnego, rozpoczęły się intensywne rozmowy pomiędzy Londynem a Brukselą, które mają przynieść rozwiązanie zadowalające wszystkich.

Strona brytyjska uznała, iż może ponownie zasiąść do stołu rokowań z unijnymi przedstawicielami, albowiem zniknęły przeszkody, które stawiały Wielką Brytanię w trudnej pozycji negocjacyjnej i w ocenie Londynu, były szkodliwe dla Królestwa. Tuż po oświadczeniu obu stron, rozpoczęły się rozmowy, a te prowadzone są zarówno w formie telekonferencji, jak i spotkań osobistych.

A jak to wygląda ze strony irlandzkiej i rządu premiera Martina?

Dużo po wyniku rozmów obiecuje sobie Republika Irlandii. Minister spraw zagranicznych Simon Coveney powiedział nawet, że „umowa handlowa dotycząca brexitu, jest wykonalna, ale trudna”. Według jego słów, zostało już bardzo mało czasu na osiągnięcie porozumienia, bo do końca roku mamy zaledwie 70 dni, więc w tym czasie należy omówić wszelkie kwestie sporne, wypracować wspólne stanowisko, a i obie strony, powinny je oficjalnie ratyfikować. – mówi Bogdan Feręc, redaktor naczelny Polska-IE.com.

Z Bogdanem Feręcem zastanawialiśmy się także nad tym, czy irlandzki rząd zmusi banki na Szmaragdowej Wyspie do udzielania kolejnych wakacji kredytowych i pomoże w spłacie pożyczek Irlandczykom i rezydentom.

W finale korespondencji z Galway refleksje na temat słów irlandzkiego premiera Micheála Martina, który rozwiał (przynajmniej na razie) nadzieje wielu osób, które miały przeświadczenie, że za sprawą kłopotliwego Brexitu, zainicjowane, a i szybko prowadzone będą prace nad zjednoczeniem wyspy.

Z słów premiera wynika jednak, że przez najbliższe pięć lat, nie można na to liczyć, ponieważ rząd, nie ma planów wprowadzenia takich działań do swojego harmonogramu. Z całą pewnością przez najbliższe pięć lat, nie będzie mowy o referendum w sprawie zjednoczenia Republiki i Irlandii Północnej, ponieważ w programie „Wspólna Wyspa”, nie ma takich założeń, a sam dokument, raczej nie doczeka się nowelizacji.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Bogdanem Feręcem:

 

Pandemia koronowirusa przede wszystkim zatruwa ducha ludzi. Doświadczamy tego także na Wyspach. Ostatnio niepokoi nas wzrost komentarzy krytycznych wobec migrantów w Irlandii. I to – zdaniem redkacji Studia 37 Dublin – może być powodem do niepokoju.

Oto irlandzkie Centrum Nadzoru i Ochrony Zdrowia (HPSC), opublikowało dane o zachorowalności na Covid-19 wśród migrantów zamieszkujących Irlandię. Wspólnotą z podwyższoną ilością zakażeń są obecnie Brazylijczycy, a następnymi są Nigeryjczycy i Brytyjczycy mieszkający w Irlandii.

Z danych HPSC wynika, że od marca do końca września, wirus SARS-CoV-2 obecny był w 397 próbkach pobranych od osób urodzonych w Brazylii, 300 osób urodzonych w Nigerii, 241 osób narodowości brytyjskiej i u 233 Mołdawian.

Tak szczegółowe dane to nowość, dodają pracownicy Centrum Nadzoru i Ochrony Zdrowia, bo najczęściej nie tworzy się podziału na grupy etniczne, ale ze względu na zakaźność wirusa, wprowadzono też podział ze względu na narodowość. Wśród mieszkańców Irlandii, którzy otrzymali pozytywny wynik w kierunku koronawirusa, znalazło się też 229 Polaków, 220 Hindusów, 218 Rumunów, 162 Litwinów, 134 Filipińczyków i 66 osób pochodzących z Republiki Konga. Wirusem SARS-CoV-2 zakażonych było również 66 Pakistańczyków, 60 Łotyszy oraz 51 osób urodzonych w Republice Południowej Afryki i 5 osób z Syrii.

Gościem Studia Dublin była pani Teresa Buczkowska, przedstawicielka Immigrant Council of Ireland. Teresa Buczkowska wyjaśniała dlaczego i skąd takie zjawisko zaczaiło się w irlandzkim społeczeństwie.

Teresa Buczkowska skrytykowała reakcję niektórych kół na koronawirusowy kryzys, mówiąc, że błędem jest stwierdzenie, iż pandemia miałaby znacznie mniejszy wpływ na życie Irlandczyków, gdyby nie migranci, którzy ją przyspieszyli.

To migranci produkują żywność dla wyspiarzy i dostarczają ją pod nasze drzwi. Opiekują się osobami starszymi, utrzymują nasze szpitale w czystości i zapewniają podstawową opiekę medyczną. Migranci są również bardziej skłonni do życia w warunkach przeludnienia, w których nie mogą praktykować dystansu społecznego ani samoizolacji.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Teresą Buczkowską z Immigrant Council of Ireland:

 

Dublin i rzeka Liffey przy ujściu do Morza Irlandzkiego i w tle dubliński port. Fot, Studio 37 Dublin.

 

Ewa Adams – połówka siły sprawczej i kreacji Lemon Projest Ireland

 

W programie „Studio Dublin” ponownie gościłem panią Ewę Adams, którą wyspiarze tytułują jako Coach & Business Consultant. Ewa Adams (Your Everest Coaching) opowiadała o tym, jak przedstawia się finał Lemon Project.

Przypomnę, że podczas pandemii koronawirusa Ewa Adams i Magda Lupicka postanowiły stworzyć Lemon Project. Został on stworzony by pomagał firmom w czasie lockdownu, pozwalając im wykorzystać zasoby, których w tym czasie nie używały.

Od 5 października dołączyły do projektu firmy polskie. Dlatego dzisiaj podsumowujemy projekt i akcję obu przebojowych Polek.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Ewą Adams w dwóch odsłonach:

 

 

Agnieszka Białek, głos Radia WNET z Belfastu. Fot. arch. własne.

 

W Studiu Dublin, o godzinie 9:00 czasu irlandzkiego, gorące informacje wieści i przegląd prasy z Belfastu i Londynu.

Nasza korespondentka Agnieszka Białek przytacza najnowsze dane i statystyki związane z koronawirusem w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.

Jakie nadzieje wiążą mieszkańcy Irlandii Północnej po wznowieniu rozmów ostatniej szansy między gabinetem premiera Borisa Johnsona i jego ministrami a Unią Europejską w kwestii handlu i granicy pomiędzy Republiką Irlandii a Ulsterem po Brexicie.

Główny negocjator Unii Europejskiej do spraw Brexitu Michel Barnier stwierdził, że niezależnie od wyniku tej rundy negocjacji, a chciałby szybkiego porozumienia, rozmowy toczyć będą się również w roku przyszłym.

Barnier dodał, że wtedy, będzie to już w Londynie, aby pokazać, że Unii Europejskiej, zależy na porozumieniu z Wielką Brytanią. – dodaje Agnieszka Białek.

Statystyki covidowe w Wielkiej Brytanii bardziej niż zatrważają. 44 347 to liczba zgonów w całym Zjednoczonym Królestwie z powodu koronawirusa. W czwartek odnotowano 21 242 kolejnych zakażeń i 189 zgonów.

Dziennik „The Independent” informuje, że na wyspach odnotowano więcej zgonów na Covid-19 niż we Włoszech. W skali globalnej Zjednoczone Królestwo plasuje się tuż za USA.

W cieniu informacji pandemicznych brexitowych negocjacji ciąg dalszy. UE jest gotowa do kompromisu by osiągnąć upragnione porozumienia z UK.

W „Standard” tymczasem czytamy o możliwościach deportacji obywateli Unii Europejskiej po 1  stycznia 2021 roku, którzy będą na bakier z angielskim prawem. Tymczasem „Belfast Telegraph” donosi o pomocy finansowej dla właścicieli zamkniętych z powodu lockdownu barów i pubów.

Dzisiejszy przegląd wydarzeń z Ulsteru kończy wypowiedź pierwszej minister Irlandii Północnej, Arlene Foster:

Musimy na uczyć się żyć z koronawirusem i przystosować się do niego.

Tutaj do wysłuchania korespondencja Agnieszki Białek z Belfastu:

 

Jakub Grabiasz, redaktor sportowy Studia Dublin. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37.

W sportowym okienku Studia Dublin o irlandzkim sporcie przez pryzmat drugiego zamknięcia Republiki Irlandii (lockdown’u) i o implikacjach z tym związanych. Z Jakubem Grabiaszem przyglądamy się niedawnym meczom reprezentacji Republiki Irlandii i spotkaniu drużyny Dundalk w Lidze Europy.

Wreszcie dobre wieści dla wyznawców rugdy: wszystko wskazuje na to, że dokończony (wreszcie!) zostanie Puchar Sześciu Narodów. A muzycznie Jakub Grabiasz opowie nieco o Michaelu English i przepięknym neo – folkowym utworze „Take me Home” ze zbioru „Tuam Beat”.

Tutaj do wysłuchania sportowe wieści z Irlandii Jakuba Grabiasza:

 

Witold Gadowski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

W finale rozmowa z redaktorem Witoldem Gadowskim, który skomentował ostatnie wydarzenia w Polsce i na świecie.

Witold Gadowski przypomniał, że wielu dziennikarzy kwestionowało jego opinię na temat pandemii koronawirusa, a obecnie głoszą takie same poglądy:

Tak to jest, że są dziennikarze i podróbki dziennikarzy.

Publicysta  opowiedział 0 różnych aspektach trwającej zarazy. Ocenia, że teza o ingerencji ludzkiej w koronwirusa jest naukowo potwierdzona:

Ci, którzy mówili o targu w Wuhan i nietoperzu na pewno nie byli blisko prawdy.

Witold Gadowski ocenił, że ludzie zamiast wiary, nadziei i miłości, obecnie wypełnieni są niewiarą, beznadzieją i egozimem

Coraz więcej ludzi ma depresję, nadejdzie epidemia samobójstw.

Witold Gadowski obwieścił koniec „epoki demokracji” i początek epoki reglamentacji.

Poruszony został również temat szczepionek. Gość „Studia Dublin” opowiedział o sprawie tajemniczej choroby wśród osób testujących szczepionkę przygotowywaną przez firmę Johnson & Johnson. Zamówienie szczepionki przez całą UE zapowiedziała Ursula von der Leyen. Akcję masowych szczepień poparł szef polskiego rządu Mateusz Morawiecki:

Panie premierze – proszę dać przykład i zaszczepić się na początku – wezwał Witold Gadowski. Szkoda, że dziennikarze mainstreamowi są tchórzami i nie powiedzą premierowi, że przygotowanie dobrej szczepionki trwa 7 lat.

Witold Gadowski odniósł się również do kwestii noszenia maseczek. Stwierdził, że mają one niewielki wpływ na ograniczenie transmisji wirusa.

Trwa proces Witolda Gadowskiego, wytoczony przez koncern Axel Springer, Ogłoszenie wyroku zostało opóźnione przez chorobę sędziego.

Jestem wdzięczny za wsparcie czytelników i fanów. Niestety w środowisku dziennikarskim pomogło mi jedynie Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Na przełomie lutego i marca w Irlandii odbędą się projekcje filmu Witolda Gadowskiego „Święci z doliny Niniwy”. Publicysta wytyka organizatorom festiwalu „Niepokorni Wyklęci Niezłomni” i telewizji publicznej brak wsparcia w promocji produkcji.

Reakcja publiczności pokazała, że ten film broni się sam.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Witoldem Gadowskim:

Partner Radia WNET

 

            Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © październik 2020

Studio Dublin na antenie Radia WNET od października 2010 roku (najpierw jako Irlandzka Polska Tygodniówka). Zawsze w piątki tuż po Poranku WNET zaczynamy około godziny 9:10. Zapraszają: Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, oraz Katarzyna Sudak, Agnieszka Białek, Ewa Witek, Alex Sławiński oraz Jakub Grabiasz i często Tomasz Szustek.

 

 

Park Pamięci Narodowej w Toruniu: Ojciec Dyrektor Tadeusz Rydzyk daje przykład, jak prowadzić politykę historyczną

To, czego potrzebuje każdy naród do normalnego życia i rozwoju, to wartości wysokie. O tych wartościach pielgrzymom odwiedzającym Toruń przypomina Kaplica Pamięci, usytuowana w obrębie świątyni,

Henryk Krzyżanowski

Ład, schludność i harmonia są wartościami cywilizacyjnymi o znacznej mocy duchowej. Do dziś zaświadczają o tym klasztorne ogrody oraz te nieliczne pałacowe parki, których nie zdewastowała reforma rolna. I odwrotnie, nieporządek, niechlujność i chaos są antywartościami ściągającymi nas w dół cywilizacyjnie i psującymi nam duchowość.

Można więc powiedzieć, że sanktuarium w Licheniu oraz rozbudowywane ciągle przez o. Tadeusza Rydzyka sanktuarium toruńskie swym wyglądem cywilizują zarówno pielgrzymów, jak i zwykłych turystów.

Jako miłośnik turystyki samochodowej dodam, że w warstwie czysto materialnej to samo czynią stacje benzynowe dużych sieci, które w ostatniej dekadzie pojawiły się licznie w naszym kraju. Ktoś, kto podróżował samochodem po Polsce krótko po roku 1989, z pewnością zgodzi się, że w ciągu ostatnich trzech dekad uczyniliśmy na tym polu ogromny skok cywilizacyjny.

Wracając jednak do o. Rydzyka – nie trzeba przypominać, że porządek i schludność same w sobie nie wystarczają; w więzieniu czy obozie pracy też panuje Ordnung, czyli porządek, przynajmniej w teorii. To, czego potrzebuje każdy naród do normalnego życia i rozwoju, to wartości stojące wyżej w duchowej hierarchii. O tych wartościach pielgrzymom odwiedzającym Toruń przypomina Kaplica Pamięci, usytuowana w obrębie samej świątyni. Koniecznie powinni ją zobaczyć zwłaszcza ci wszyscy, którzy toruńskie dzieło i jego głównego twórcę traktują z nieufnością, niechęcią czy wręcz wrogością.

Zasadniczym elementem Kaplicy są wyryte na umieszczonych w niej tablicach nazwiska osób, które poniosły śmierć, pomagając Żydom. Ich nagromadzenie w jednym miejscu robi przejmujące wrażenie, a o ich losie można przeczytać na stronie internetowej kaplica-pamieci.pl.

Zbieranie relacji ludzi, których krewni bądź znajomi pomagali Żydom w czasie niemieckiej okupacji, rozpoczęło się w 1998 roku, po ogłoszeniu tej akcji w Radiu Maryja. Liczba relacji, sprawdzanych potem przez historyków, okazała się tak duża, że przekroczyła pojemność Kaplicy. Następnym zatem krokiem, realizowanym obecnie, jest Park Pamięci Narodowej, powstający po drugiej stronie drogi prowadzącej do kampusu. Składają się nań rzędy białych kamiennych kolumn, na których wyryte są nazwiska tych, którzy nieśli pomoc swoim żydowskim braciom. Tych kolumn przybywa, bo dzieło nie jest jeszcze zakończone. Czyż to nie przykład, jak należy prowadzić politykę historyczną?

Nazwiska, nazwiska, nazwiska… I znów ich nagromadzenie robi niezwykłe wrażenie. Za każdym jest przecież żywy kiedyś człowiek, który mówi przechodniowi – „Wiesz, bałem się śmierci jak każdy, ale są mocniejsze uczucia niż strach…”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ojciec Dyrektor i pamięć zbiorowa” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ojciec Dyrektor i pamięć zbiorowa”” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

18 października br. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej, lek. med. Władysław Kostrzewski

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r., dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia.

18 października 2020 r. zmarł w Gliwicach wybitny działacz Solidarności jawnej i podziemnej – lek. med. Władysław Kostrzewski. Bezpośrednią przyczyną śmierci był COVID-19, który dodał się do innych niedomagań zdrowotnych. W. Kostrzewski urodził się 15 września 1948 w Gliwicach. W roku 1974 ukończył studia na Wydziale Lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, a trzy lata później uzyskał specjalizację z anestezjologii.

Wśród wielu działań, podejmowanych przez doktora Kostrzewskiego i opisanych w Encyklopedii Solidarności, na uwagę zasługują dwie akcje o szczególnym znaczeniu.

Już w roku 1980 przewodził grupie działaczy, którzy doprowadzili do przekształcenia budowanego właśnie w Gliwicach gmachu PZPR w szpital położniczy, a domu szkoleń ZSMP – w przedszkole.

Natomiast do historii całej polskiej Solidarności przeszła przeprowadzona indywidualnie przez doktora Kostrzewskiego akcja w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. Dostrzegając nietypowe zdarzenia, już przed północą postanowił zgromadzić w szpitalu ważniejszych działaczy związkowych. Przywoził ich karetkami pogotowia, co pozwoliło o świcie 13 grudnia utworzyć konspiracyjną strukturę o nazwie „Drugi Garnitur Gliwickiej Delegatury NSZZ Solidarność”. Już 13 grudnia przystąpiono do druku ulotek, a w następnych dniach, miesiącach i latach tak powołany Drugi Garnitur przewodził konspiracji w Gliwicach, obejmując swym oddziaływaniem kilka sąsiednich miast.

Władysław Kostrzewski został internowany 5 marca 1982. Zwolniono go w lipcu po 29-dniowej głodówce. Po powrocie uczestniczył w półjawnych działaniach grupy udzielającej pomocy rodzinom internowanych i aresztowanych działaczy. Od roku 1983 związał się z Solidarnością Walczącą, kontynuując współpracę z nurtem związkowym Solidarności. W roku 1989 znów organizował struktury „S” w gliwickiej służbie zdrowia.

W roku 2013 przeszedł na emeryturę, nie przestając kierować medyczną działalnością związkową. W roku 2000 został odznaczony Złotym Medalem Solidarności Śląsko-Dąbrowskiej, a w 2007 – krzyżem Semper Fidelis.

W Zmarłym tracimy niezłomnego patriotę i związkowca. Tracimy dzielnego kolegę i odważnego organizatora, od którego zaczęła się antykomunistyczna konspiracja stanu wojennego w Gliwicach.

Pogrzeb odbędzie się w sobotę 24 października 2020 r. Rozpocznie się o godz. 12.00 mszą świętą w kościele św. Antoniego w Gliwicach-Wójtowej Wsi.

Szwajcaria – neutralność, pokój i jedność. Jak temu państwu udało się uniknąć losu rozebranej przez sąsiadów Polski?

20 listopada 1815 r. Rosja i Francja uchwaliły akt o uznaniu „wieczystej neutralności Szwajcarii”. W ten sposób, siłami obcych mocarstw, ustanowiono trwającą do dzisiaj jej neutralność.

Bernard Mégeais

Po upadku Bonapartego car Aleksander I chciał dużej i silnej Szwajcarii, którą nie mogłaby posługiwać się Austria.

20 marca 1815 r. na kongresie wiedeńskim mocarstwa-sygnatariusze Paktu Związkowego uznały, że neutralność i nienaruszalność granic Szwajcarii oraz jej niezależność od jakichkolwiek wpływów zagranicznych leżą w interesie politycznym całej Europy.

Następnie, chroniąc się przed zakusami Austriaków, 20 listopada 1815 r. Rosja i Francja uchwaliły akt o uznaniu „wieczystej neutralności Szwajcarii”. W ten sposób, siłami obcych mocarstw, ustanowiono trwającą do dzisiaj jej neutralność. (…)

We wrześniu 1848 r. utworzono Konfederację Szwajcarską istniejącą do dziś (Po zmianach, ale utrzymując jej zasady, obecna konstytucja została uchwalona 18 grudnia 1998 r. Po poddaniu pod referendum, weszła w życie 1 stycznia 2000 roku).

Przyjęto amerykański system dwuizbowy, gdzie Rada Narodu (izba niższa, składająca się z 200 członków – przyp. tłumacza), reprezentując naród, posiada jednego deputowanego na 20 000 mieszkańców, zaś Rada Stanu (izba wyższa, składająca się z 46 kanclerzy – przyp. tłumacza), z dwoma reprezentantami na kanton i jednym na „pół-kanton” (sześć z dwudziestu sześciu szwajcarskich kantonów było nazywanych pół-kantonami, ponieważ w Radzie Stanu mają tylko jedno miejsce zamiast dwóch i „ważą” tylko połowę podczas głosowania federalnego. Termin ten nie jest oficjalnie używany od 1999 r. Przyp. tłumacza). Odpowiadają tylko przed wyborcami, a razem stanowią Zgromadzenie Federalne.

Izby obradują osobno. Aby nowa ustawa mogła zostać przyjęta, konieczna jest zgoda obu rad, a w przypadku rozbieżności negocjacje trwają aż do osiągnięcia kompromisu albo dopóki jedna ze stron nie ustąpi.

Konstytucja ustala wyłącznie kadencję Rady Narodu (4 lata), która nie może być rozwiązana przedterminowo. Nie precyzuje ona czasu trwania kadencji Rady Kantonów, ponieważ zasady wyborów do niej regulują konstytucje poszczególnych kantonów. Pojęcie kadencji nie odnosi się do całej rady, tylko do jej członków (trwa – w zależności od wewnętrznych przepisów kantonalnych – od 1 roku do 4 lat). Najważniejsze kompetencje Rady Federalnej to: uchwalanie ustaw, dokonywanie zmian konstytucyjnych, uchwalanie budżetu państwa, ratyfikacja umów międzynarodowych, wybór Rady Związkowej będącej rządem federacji, wybór Prezydenta i jego zastępcy spośród członków rządu, wybór sędziów Trybunału Federalnego; w razie kryzysu lub wybuchu wojny – mianowanie generałów, udzielanie łaski osobom skazanym i rozstrzyganie sporów kompetencyjnych między poszczególnymi organami. Z wyjątkiem Rady Federalnej i jej sekretarza, kanclerza i Sądu Federalnego, członkowie sądów federalnych są wybierani na okres 6 lub 4 lat. Urzędujący tylko w czasie wojny generałowie wybierani są przez obie izby razem, a nie przez głowę państwa. Jest to system wybitnie republikański.

Wobec szwajcarskiej niechęci do władzy jednoosobowej, władzę wykonawczą, w przeciwieństwie do modelu amerykańskiego, sprawuje siedmioosobowe kolegium – Rada Federalna. Każdy z członków Rady kolejno przewodniczy jej przez rok, nosząc tytuł Prezydenta Konfederacji, jednak nie ciesząc się większymi uprawnieniami niż pozostali.

Członków Rady Federalnej wystawiają kantony, ale nie więcej niż jednego na jeden kanton oraz z zachowaniem równowagi w odniesieniu do wielkości populacji regionów językowych.

Jest to system polityczny oparty na poszukiwaniu konsensusu. W pełni autonomiczny kolegialny organ wykonawczy, który nie może rozwiązać parlamentu, nie musi stosować się do propozycji rządu i nie może zostać przez żaden z powyższych obalony. Stabilność jest regułą, a rezygnacje z powodów politycznych w trakcie kadencji są rzadkie.

Kantony, zgodnie z zasadami republikanizmu i demokracji, pozostają suwerenne w dziedzinie prawa, edukacji, kultu religijnego, robót publicznych, handlu, przemysłu i poboru podatków. Prawo federalne obejmuje stosunki z zagranicą, sprawy wojskowe, organizację poczty, cła oraz walutę. Konstytucja chroni wolność obywateli, a jej misją jest powiększanie dobrobytu ogółu.

Ta konstytucja z upływem czasu stworzyła cenną stabilność polityczną i stała się jednym z głównych źródeł bogactwa Szwajcarii. Ukształtowała ducha i sposób myślenia narodu tak, by przy rozwiązywaniu problemów kierował się pragmatyzmem i konsensusem. To podstawa trwałego pokoju wewnętrznego, wzajemnej tolerancji, akceptacji i szacunku dla politycznych wyborów większości oraz stosowania zasady bezstronności tak przez obywateli, jak i przez rząd. Umożliwiło to Szwajcarom utworzenie państwa niezależnego i odpornego na naciski zewnętrzne.

Trybunał Federalny jest najwyższym organem sądowniczym Konfederacji Szwajcarskiej. Odpowiada za zapewnienie jednolitego stosowania prawa federalnego oraz zgodności prawa kantonalnego z prawem wyższym, które decyduje ostatecznie. W odróżnieniu od innych krajów, Trybunał Federalny nie jest trybunałem konstytucyjnym i nie ma uprawnień do orzekania w sprawach zgodności ustaw federalnych z Konstytucją.

Cały artykuł Bernarda Mégeais pt. „Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność” znajduje się na s. 15 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Bernarda Mégeais pt. „Szwajcaria. Neutralność, pokój i jedność” na s. 15 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

40 lat NZS: Nam udało się coś zmienić; naszym następcom też może się udać/ Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” 76/2020

NZS istnieje i działa nadal. Są młodzi ludzie wyznający te same wartości i kontynuujący jego działalność. Utrzymują autentyczną więź z poprzedzającymi ich pokoleniami członków, w tym z założycielami.

Zbigniew Kopczyński

Niezależne Zrzeszenie Studentów

Obecna sytuacja w nauce polskiej to wyzwanie dla młodych, pełnych energii kontynuatorów Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jest tyle do naprawienia, i to teraz. Skoro nam udało się coś zmienić, dlaczego nie miałoby się udać naszym następcom?

Nieco w cieniu 40 rocznicy sierpniowych strajków i powstania Solidarności obchodzona jest również 40 rocznica powstania NZS, czyli Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Obchody, zaplanowane na cały rok, rozpoczęły się w lutym Balem Alumnów w podcieniach Zamku Królewskiego w Warszawie. Impreza, która miała być ogólnopolską inauguracją obchodów, stała się ich punktem kulminacyjnym, jako że wybuch pandemii spowodował odwołanie pozostałych lub przeprowadzenie ich w sposób kameralny, z ograniczoną liczbą uczestników.

Kameralnie również mówi się i pisze o czterdziestoleciu NZS. Czterdziestolecie, bo NZS istnieje i działa nadal, choć nie jest już organizacją masową. Jest też inny niż pierwotny NZS, tak jak inni są ludzie, czasy i wyzwania. Niemniej cenne jest, że są młodzi ludzie wyznający te same wartości i kontynuujący w zmienionej rzeczywistości organizacyjnej istnienie i działalność Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Zresztą NZS jest jedyną chyba organizacją studencką utrzymującą autentyczną więź z poprzedzającymi ich pokoleniami członków, w tym z założycielami Zrzeszenia.

Umowy, podpisane przez reprezentantów strajkujących robotników z przedstawicielami komunistycznych władz, umożliwiły powstanie niezależnych od komunistów związków zawodowych, początkowo na Wybrzeżu, a po podpisaniu Porozumienia Katowickiego w całym kraju. Jasne było, że studenci dołączą do nich.

Temu jednak zdecydowanie sprzeciwili się komuniści, argumentując, skądinąd słusznie, że studenci, nie będąc pracownikami, nie mogą należeć do związku zawodowego.

Choć trwały wakacje – rok akademicki rozpocząć się miał, jak zawsze, 1 października – już we wrześniu na wielu uczelniach powstały komitety założycielskie niezależnych organizacji studenckich. Przyjmowano różne nazwy i tworzono różne statuty, jak to bywa z ruchem powstającym oddolnie. Szybko jednak, choć po kilku burzliwych konferencjach, udało się ustalić nazwę i powołać Ogólnopolski Komitet Założycielski. Szybko też, wręcz lawinowo, rosła ilość członków. W skali kraju było to ok. 10% studentów, ale NZS cieszył się poparciem wielu niezrzeszonych, o czym świadczy wybieranie do samorządów studenckich tych, których popierał lub wysuwał NZS. Podobnie było z wyborami rektorów.

Sformułowano też postulaty, czyli cele, do realizacji jakich dążyć ma organizacja. Było ich sporo. Dotyczyły zarówno spraw studenckich, jak autonomii uczelni, programu i formy studiów, a także i ogólnospołecznych, m.in. zniesienia cenzury i demokratyzacji kraju.

NZS, jak na organizację młodych ludzi przystało, prezentował radykalną postawę. Twardo i skutecznie nie zgodził się na wpisanie do statutu uznania kierowniczej roli partii komunistycznej, na co pozwoliła Solidarność. Nie ograniczał się tylko do środowiska studenckiego. Oddziaływał też skutecznie na młodzież szkół średnich, co dało efekt w późniejszych latach w formie zdecydowanego oporu młodzieży wobec komunistycznej władzy.

To wolnościowe oddziaływanie na przyszłe elity zostało dostrzeżone przez komunistów i na ich sposób docenione w formie utrudniania formalnej rejestracji Zrzeszenia. Trzeba było strajku łódzkiego, najdłuższego studenckiego strajku okupacyjnego w Europie, i solidarnościowych strajków w całym kraju, by 18 lutego 1981 r. Zrzeszenie zostało zarejestrowane, a władze zobowiązały się do spełnienia szeregu postulatów.

Z tym ostatnim było różnie. O ile sprawnie przeprowadzono demokratyczne wybory rektorów i innych organów uczelni, o tyle na przykład z odejściem od obowiązkowej nauki języka rosyjskiego był pewien problem. Wprowadzono wprawdzie wolny wybór języków, jednak w ramach ograniczonej ilości miejsc na poszczególnych lektoratach. Trudno było zastąpić rzeszę rusycystów przez anglistów czy germanistów, bo te języki wybierano najczęściej. Niemniej życie uczelni naprawdę bardzo się zmieniło. Oczywiście do czasu.

Wprowadzenie stanu wojennego i późniejsze regulacje cofnęły reformy. A NZS otrzymał kolejny dowód uznania ze strony czerwonej junty: jako pierwsza organizacja został zdelegalizowany.

Komuniści nawet nie planowali, jak w przypadku Solidarności, stworzenia jakiegoś neo-NZS, kierowanego przez ludzi im uległych. O ile wśród sygnatariuszy czterech historycznych porozumień jedynie Andrzej Rozpłochowski – podpisujący Porozumienie Katowickie – miał czystą kartę, o tyle wśród liderów NZS do dziś nie znaleziono żadnego tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa, o funkcjonariuszach nie mówiąc. Byli w Zrzeszeniu donosiciele, ale znaczyli tak mało, że nie można było na nich budować niczego o choćby pozorach wiarygodności.

NZS zdelegalizowano, lecz jego działacze w swej większości nie zaprzestali walki o wolną Polskę, kontynuując ją w podziemiu. Wielu przypłaciło to represjami. Wydawać by się mogło, że to koniec NZS-u. Studia trwają średnio pięć lat, po czym absolwenci odchodzą z uczelni. Działacze i członkowie NZS, jeśli kontynuowali działalność opozycyjną, robili to już pod innym szyldem. Znaleźli się jednak wśród studentów tacy, którzy kontynuowali działalność NZS, oczywiście w konspiracji. Wymagało to dużej odwagi i determinacji. Mimo to dali radę i doprowadzili Zrzeszenie do roku 1988, gdy mogli się już ujawnić.

A wtedy powtórka z historii. Znów blokowanie formalnej rejestracji. Znów trzeba było strajków i protestów ulicznych, by do niej doprowadzić. Nastąpiła ona dopiero 22 września 1989 r.

NZS został zarejestrowany jako ostatnia z organizacji zdelegalizowanych w czasie stanu wojennego. Kolejny dowód uznania za etyczny radykalizm.

Ani komunistom, ani ich okrągłostołowym partnerom nie była na rękę legalizacja organizacji konsekwentnie nazywającej białe białym, a czerwone czerwonym.

Jaki jest zatem bilans NZS-u, jakie są efekty jego działalności? Wygłaszający na rocznicowych obchodach w Krakowie okolicznościowy wykład prof. Henryk Głębocki określił go jako jednoznacznie dodatni.

Choć większość członków NZS-u wybrała w wolnej Polsce życie poza polityką, to jednak wielu z nich odegrało i odgrywa znaczącą rolę w III Rzeczypospolitej, nie tylko w polityce. Dziś reprezentują oni różne opcje polityczne (oprócz komunistycznej) i znajdują się po obu stronach dzisiejszej barykady.

Wspomnę tylko Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę z jednej strony, a Jacka Czaputowicza i Marka Jurka z drugiej. Oprócz tego wielu młodszych polityków, choć nie byli członkami NZS-u, wychowało się na jego legendzie i kieruje się w swej działalności ideami NZS.

Jednak jako były działacz pierwszego NZS-u zmącę ten optymistyczny obraz. Już kilkanaście lat temu w gronie byłych NZS-owców doszliśmy do smutnej konstatacji:

W zasadzie uczelnie mają to, o co wtedy walczyliśmy. Mają autonomię i spore fundusze na działalność i badania. Ale to wszystko jest w rękach starych komuchów i ich wychowanków.

Kiszą się oni we własnym sosie, produkując publikacje uzasadniające ich etaty i wydane fundusze, a nie wnoszące niczego do nauki. Nieprzypadkowo nie używa się dziś określenia „uczony”, lecz „naukowiec”. Uczony to ktoś, kto posiadł dogłębną wiedzę i pracuje nad jej poszerzeniem, podczas gdy naukowiec to ktoś, kto żyje z zajmowania się nauką, i tyle.

Cenzury państwowej już nie ma, za to uczelnie spętały się ustanowioną przez siebie cenzurą politycznej poprawności, niszcząc tym samym to, co było istotą istnienia uniwersytetów – nieskrępowaną wymianę myśli. A o uniwersytecie jako wspólnocie profesorów i studentów dążących wspólnie do poznania prawdy możemy poczytać jedynie w podręcznikach historii. W efekcie, gdy spojrzymy na miejsca polskich uczelni w światowych rankingach, nie wiemy, czy śmiać się, czy płakać.

Wygląda to fatalnie. Jednak jako były działacz NZS-u dostrzegam w tym promień optymizmu. Nie tylko dlatego, że gorzej być mnie może, bo może. Taka sytuacja to wyzwanie dla młodych, pełnych energii kontynuatorów Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Jest tyle do naprawienia, i to teraz. Skoro nam udało się coś zmienić, dlaczego nie miałoby się udać naszym następcom?

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niezależne Zrzeszenie Studentów” znajduje się na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Niezależne Zrzeszenie Studentów” na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego