Czy wolność słowa będzie tylko wolnością aprobowania oficjalnej ortodoksji? / Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” 90/2021

Los Assange’a zadecyduje o tym, czy praktykowanie prawdziwego dziennikarstwa będzie uznawane za nieobliczalne szaleństwo, czy też wymusi na władzy odpowiedzialność za przestępcze, tajne działania.

Andrzej Świdlicki

Wróg publiczny nr 1

„Jesteśmy dziś świadkami nowego etapu cenzury, na którym rząd i korporacje idą ręka w rękę, by zgnieść (zakazać, ocenzurować, zdemonetyzować, algorytmicznie wyczyścić lub w inny sposób uciszyć) wszystkich tych, którzy kwestionują oficjalną ideologię i jej liczne narracje. Byłoby w najwyższym stopniu naiwnym oczekiwać, że tak zwane alternatywne media i blogosfera zdołają uchronić się przed zabiegami wyciszenia herezji” (The Saker).

50-letni Australijczyk Julian Assange, haker, założyciel demaskatorskiego portalu Wikileaks i jego naczelny redaktor, na własnej skórze przekonał się, że szczególnymi cenzorskimi zapędami odznaczają się demokratyczne rządy, którym udowodniono zbrodnie.

W 2010 r. portal opublikował tajne materiały o amerykańskiej wojnie z Irakiem, w tym filmik Collateral Murder (Morderstwo uboczne) z 2007 r., będący dowodem zbrodni wojennej. Kamera pokładowa Apache sfilmowała atak i zabójstwo 12 bezbronnych cywilów w minibusie na placu we wschodnim Bagdadzie. Amerykański jastrzębi establishment stawiało to w niewygodnym położeniu. Pojęcie wojny z terroryzmem przestawało mieć sens, skoro amerykańskie wojny z Irakiem i Afganistanem były jej wyrazem.

W tym samym 2010 r. Wikileaks opublikował zapiski wojenne o cywilnych ofiarach wojny w Afganistanie i Iraku, dane o więźniach w Guantanamo oraz dyplomatyczne depesze amerykańskich konsulatów i ambasad do Departamentu Stanu. Zdemaskowano też praktyki szwajcarskiego banku Julius Baer, lokującego pieniądze w raju podatkowym na Kajmanach.

Z depesz można się dowiedzieć, że polscy oficjele zabiegali o instalację elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce, stacjonowanie żołnierzy USA, udostępnienie polskich baz wojskowych na potrzeby armii Stanów Zjednoczonych, zakup myśliwców F-16, instalację pocisków ziemia-powietrze. Ambiwalentny i ostrożny stosunek Amerykanów do tych zabiegów irytował stronę polską i vice versa. Zabiegano o rotacyjne stacjonowanie samolotów transportowych C-130 Herkules między bazą w Ramstein w RFN a którąś z baz w Polsce (ze stałym oddziałem wsparcia) oraz o przeniesienie ze Stuttgartu do Gdańska lub Gdyni specjalnej, bojowej amerykańskiej jednostki morskiej.

Z kolei z tajnej notatki ambasadora USA w Warszawie, Victora Ashe’a, wynika, że w styczniu 2009 r. prezydent Komorowski i premier Tusk rozważali sprzedaż państwowych lasów w ramach odszkodowań za prywatną własność przejętą w czasie II wojny światowej i po niej. Ubolewano przy tym, że krach sektora budownictwa i kryzys na światowych rynkach finansowych, wywołany spekulacją śmieciowymi aktywami, ściągnął w dół ceny nieruchomości.

W 2013 r. Wikileaks dopomógł w ucieczce Edwarda Snowdena – specjalisty komputerowego Narodowej Agencji Bezpieczeństwa – z Hong Kongu do Moskwy, razem z licznymi dokumentami ilustrującymi skalę inwigilacji przez tę agencję prywatnego życia Amerykanów. W 2016 r. portal opublikował korespondencję mailową menedżera kampanii wyborczej Hilary Clintonowej, Johna Podesty, z krajowym komitetem wyborczym demokratów. Korespondencja ta sugerowała, że nominacja Clintonowej na oficjalną kandydatkę demokratów była ukartowana, a jej kontrkandydat Bernie Saunders był przegrany niezależnie od stopnia poparcia.

Po porażce liberalnego, politycznego establishmentu reprezentowanego przez Clintonową demokraci upierali się, że Donald Trump zawdzięczał sukces machinacjom rosyjskiego wywiadu. Dało to asumpt do podejrzeń, że Wikileaks jest agenturą rosyjską, ale nie zdołano tego wykazać.

Już za prezydentury Trumpa Wikileaks opublikował ponad 8 tys. zapisów komórki inwigilacji elektronicznej CIA, dowodzących „przemysłowej” skali hakerstwa praktykowanego przez tę agencję (tzw. Vault 7). Był to największy wyciek danych wywiadowczych w historii wywiadu USA. Oznaczał utratę całego instrumentarium umożliwiającego m.in. włamania do smartfonów, elektronicznych systemów sterowania pojazdami, systemu operacyjnego Android, internetowych przeglądarek, telewizorów z wbudowanym internetem i interaktywnymi funkcjami itd. Według dokumentów Vault 7, konsulat USA we Frankfurcie jest tajną bazą hakerską na Europę, Bliski Wschód i Afrykę.

Stosunkowo wcześnie w USA namierzono niskiej rangi żołnierza wywiadu wojskowego, Bradley’a (Chelsea) Manninga, oskarżając go o udostępnienie Wikileaks tajnych materiałów. Przez 7 lat więziono go w pojedynczej celi, ale odmawiał zeznań i nie obciążył Assange’a. Niepotwierdzone doniesienia mówiły o skazaniu Australijczyka w postępowaniu przed kapturowym sądem, tzw. wielką ławą przysięgłych (Grand Jury), i wydaniu na niego tajnego wyroku. Z oskarżenia o przestępstwa seksualne wobec dwóch Szwedek wszczęto przeciwko niemu dochodzenie w Szwecji, gdzie przebywał w 2010 r. przed przyjazdem do Anglii.

Assange twierdził, że zarzuty miały podłoże polityczne i obawiał się, że dochodzenie było przykrywką dla ściągnięcia go do Szwecji pod pozorem złożenia wyjaśnień, by wydać go Amerykanom. Odrzucał zarzuty, mocno zresztą naciągane, i uważał, że wystarczy go przesłuchać na łączu satelitarnym w ambasadzie Szwecji w Londynie.

Postępowanie o ekstradycję do Szwecji ciągnęło się przed sądami angielskimi różnych instancji przez dwa lata. Gdy założyciel Wikileaks nabrał pewności, że nie wybroni się przed ekstradycją do Szwecji, w czerwcu 2012 r. schronił się w ambasadzie Ekwadoru w Londynie i uzyskał azyl w tym kraju, rządzonym wówczas przez prezydenta Rafaela Correrę, niechętnego amerykańskiemu kapitałowi i neoliberalnemu modelowi gospodarki.

W budynku ambasady Assange spędził 7 lat. W międzyczasie szwedzka prokuratura umorzyła sprawę przeciwko niemu, uznając, że upływ czasu utrudnił postępowanie i osłabił ciężar zarzutów. W 2017 r., po zmianie władzy w Ekwadorze, Austalijczykowi cofnięto azyl i zaproszono angielską policję, by usunęła uciążliwego lokatora.

Za niedotrzymanie warunków zwolnienia za kaucją Assange’a skazano na maksymalną karę 50 tygodni pozbawienia wolności, którą odbywa do dziś w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Belmarsh. W międzyczasie rząd USA wystąpił z wnioskiem o ekstradycję, stawiając mu 18 zarzutów szpiegostwa i włamań do rządowych serwerów, co grozi oskarżonemu łączną karą 175 lat więzienia.

Sąd angielski w styczniu 2021 r. uznał, że Assange, ze względu na nadszarpnięte zdrowie i złą kondycję psychiczną, może nie przetrzymać komfortu amerykańskich zakładów karnych. Amerykanie, jak należało się tego spodziewać, odwołali się i los Australijczyka, do którego nie przyznaje się jego własny rząd, jest nierozstrzygnięty.

Za kadencji Mike’a Pompeo (2017–2018), wsławionego szczerym wyznaniem „kradliśmy, oszukiwaliśmy, zabijaliśmy”, CIA brała pod uwagę różne sposoby zaszkodzenia Assange’owi, z zatruciem i nieszczęśliwym wypadkiem włącznie. Według portalu Yahoo, powołującego się na informacje od 30 byłych oficjeli CIA i Białego Domu, w 2017 r. Amerykanie przechwycili doniesienie o tym, że rosyjscy agencji przygotowywali się do wykradzenia Assange’a z budynku ambasady w Londynie i pokątnego przewiezienia go do Moskwy. Doniesienie uznano za wiarygodne, ponieważ w tym czasie Ekwador badał możliwość przyznania Assange’owi statusu dyplomatycznego i wysłania go do Moskwy jako ekwadorskiego dyplomaty. Nie wiadomo, ile w tym prawdy i co o tym myślał najbardziej zainteresowany, ale Amerykanie uznali, że muszą działać.

Zakładali, że w Wigilię 2017 r. Assange zostanie wykradziony z budynku ambasady, być może w koszu z brudną bielizną, i wywieziony samochodem na lotnisko. Zamierzano staranować samochód, a także strzelać w koła samolotu. Plan przeszedł przez różne biurokratyczne szczeble CIA, i został zastopowany dopiero przez szefa Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Międzynarodowe reperkusje takiej akcji: polityczne, dyplomatyczne i prawne musiałyby być bardzo duże. W końcu Londyn to nie Nairobi czy Lahore. I skąd pomysł, że Rosjanie porwaliby się na coś takiego w najbardziej strzeżonym miejscu brytyjskiej metropolii? Poproszony o ustosunkowanie się do tych doniesień Pompeo oświadczył, że nie będzie się z niczego tłumaczył. Odebrano to jako potwierdzenie, że było coś na rzeczy. Wcześniej Pompeo nazwał Wikileaks „wrogą służbą wywiadowczą, niemającą rządowego umocowania, aktywnie dążącą do wykradzenia tajnych amerykańskich danych”.

Warto zauważyć, że w czasie wycieku danych Vault 7 i pomocy w ucieczce Snowdena, Assange przebywał w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, co jest dowodem, że Wikileaks jest zdolny do działania bez niego. I to pomimo odcięcia od źródeł finansowania i aktywnego rozpracowywania.

W międzyczasie do składania fałszywych zeznań będących podstawą oskarżeń amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości przyznał się dawny wolontariusz Wikileaks, Islandczyk Sigurdur Thordarson, któremu FBI obiecała immunitet. Pismu „Stundin” powiedział, że wbrew temu, co zeznał, Assange nigdy go nie namawiał do włamań do telefonów islandzkich parlamentarzystów. Przez pewien czas Islandia była bazą Wikileaks i Thordarson zajmował się zbiórką pieniędzy.

Jeśli sąd w Anglii wyda Assange’a Amerykanom, zostanie ustanowiony niebezpieczny precedens sprowadzający się do tego, że krytykowanie amerykańskich zbrodni wojennych i wywiadowczych praktyk, nawet przez dziennikarzy niebędących obywatelami USA i z terenu innego kraju, będzie ścigane przez Amerykanów i traktowane tak, jak działalność szpiegowska ich własnych obywateli.

Los Assange’a zadecyduje o tym, czy praktykowanie prawdziwego dziennikarstwa będzie uznawane za nieobliczalne szaleństwo, czy też wymusi na władzy odpowiedzialność za przestępcze, tajne działania, takie jak zabójstwo bezbronnych cywilów czy inwigilacja na masową skalę. Ma to znaczenie nie tylko dla samego Assange’a, ale także dla zakresu wolności słowa ludzi poza zawodem dziennikarskim.

Roger Waters patetycznie ostrzegał, że zniszczenie wolnej prasy zniszczy Zachód. Jeżeli się tak stanie, to wolność słowa będzie tylko wolnością aprobowania oficjalnej ortodoksji.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Wróg publiczny nr 1” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.

 


  • Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Wróg publiczny nr 1” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zdumiewająca odpowiedź Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na skargę polskiego obywatela na wyrok polskiego sądu

Trwało długo, ale się skończyło na krajowym poziomie. Nasi sędziowie sprawę zamknęli. Już się z Borkałą borykać w polskich sądach nie będą. Pełnomocnik Józefa Borkały zwrócił się do Strasburga.

Stefan Truszczyński

Do lat sześćdziesiątych nawet w rodzinie strach było rozmawiać o tamtych czasach.

O ojcu Józefie syn Józef Borkała, rocznik 1942, wiedział w dzieciństwie tylko tyle, że tata przed wojną pracował na kolei, a w okresie okupacji, by nie być zabranym do niemieckiego wojska, zatrudnił się w służbie ochrony torów. Potem, ale to już po wielu latach, dowiedział się od matki Antoniny, że ojciec poszedł do lasu, że był partyzantem.

Powiedziała mu też, że do ich domu w Skoczowie w czasie wojny przychodzili koledzy ojca. A jeden to nawet był znanym tutejszym piłkarzem. Wszystko to było, zanim się urodził. Bo przyszedł na świat w Skoczowie dopiero w 1942 roku. O niczym innym związanym z ojcem w domu się nie rozmawiało. Ale w szkole odczuł już brzemię tamtych lat. Nazywano go dzieckiem bandyty.

Matka również niewiele mówiła o sobie. Usłyszał od krewnych, że też chodziła do lasu, nosić ojcu jedzenie. A także, że przenosiła stamtąd do miasta jakieś papiery. Od „Kreta”, bo taki partyzancki pseudonim przyjął ojciec. Usłyszał też, że był on groźny dla Niemców i bardzo go poszukiwali.

W lasach między Cieszynem, Skoczowem AK-owska partyzantka działała aż do 46. roku. Jest tam jeszcze wiele do odszukania – bunkry, tunele. To trudno dostępne tereny. Właściwie bezdroża. Błoto. Warto odnaleźć partyzanckie kryjówki.

Józef Borkała pojawił się w Skoczowie na krótko, gdy odeszli Niemcy. Ale ich miejsce zajęli nowi okupanci – Rosjanie, a potem UB-cja. Józef Borkała w obawie przed aresztowaniem, co spotkało kilku jego kolegów, wrócił do lasu. Ludzie między sobą zaczęli opowiadać, że „Kret” jest znowu groźny. Teraz polowanie na „wyklętych” prowadzono siłami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie wszyscy byli żołnierze z lasu wytrzymali.

Czy była to zdrada i kto zdradził, tego na pewno do dziś nie wiadomo. Podejrzenia i oskarżenia krążą nadal. Większość ludzi z tamtych czasów już nie żyje. Czy kiedykolwiek te sprawy zostaną wyjaśnione?

Tylko pewne fakty ustalone są bezspornie. To, że w styczniu 46. roku, po zgładzeniu czterech UB-ków ze Skoczowa, zostały wysłane na akcję silne oddziały wojska. Wiadomo, że na pewno ktoś zadenuncjował i wskazał miejsce pobytu „leśnych”. Akcja była jednak nieskoordynowana. W lesie starły się ze sobą dwie grupy KBW. Gdy się zorientowano, spalono okoliczne zabudowania. Rozpoczęła się strzelanina ze stacjonującymi tam partyzantami.

W tej walce zginął m.in. „Kret” – Józef Borkała. Jego ciało przewieziono potem wozem drabiniastym i wyrzucono przed budynkiem UB na rynku w Skoczowie. Zmasakrowane zwłoki leżały przez kilkanaście godzin, żeby ludzie zobaczyli, co dzieje się z tymi, którzy walczą z nową władzą. Nie wiadomo, czy ciało zostało potem spalone, czy gdzieś zakopane. Ta sprawa dręczy do dziś syna.

***

Oczywiście UB nie oszczędził rodziny. Matka przeszła dramatyczne śledztwo, została aresztowana i przez pół roku przebywała w więzieniu. Przeżyła, wróciła do domu, odzyskała dziecko – małego Józefa. Nigdy nikogo nie wydała, nie ujawniła kontaktów, choć wiedziała sporo, bo wielokrotnie pomagała mężowi. Ale o „Krecie” ludzie wiedzieli. Rozmawiano o tym po cichu. Jednak stalinowska propaganda i nienawistny stosunek do polskich żołnierzy z lasu robiły swoje.

Nie było tajemnicą, kim był Józef Borkała w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Jego syn słyszał w szkole, że ojciec to bandyta. I tak rósł zamknięty w sobie. Często odczuwający nienawiść. A potem szykanowany w pracy.

Dopiero przed kilkoma laty, gdy zaczęto mówić prawdę o żołnierzach z lasu, o „wyklętych”, gdy za tamte cierpienia rodziny zaczęły dostawać odszkodowania, pan Józef Borkała zdecydował się pójść do sądu sprawiedliwej już przecież Polski, by przypomnieć o męczeństwie matki i szykanach wobec niego. Pełnomocnikiem swoich roszczeń ustanowił mecenasa Andrzeja Wołoszyna z Gliwic.

Pan Józef Borkała, syn Józefa, jest moim rówieśnikiem. Był górnikiem. Takim, który pracuje na przodku. W sumie w górnictwie przepracował kilkanaście lat. Nigdy go nie awansowano z uwagi na notatki w papierach personalnych o ojcu. Był synem partyzanta walczącego z ludową władzą, nigdy też nie zapisał się do partii. (…)

Sąd za głosem prokuratora stwierdza, że pani Antonina Borkała nie działała w żadnej organizacji, nie walczyła. Nic rodzinie się nie należy. (…)

Jaka jest ta solidarna Polska? Z kim jest ona solidarna? Ze śmiejącym się w kułak prokuratorem? Z sędziami przebranymi w czarne komże? Owszem, słuchają. Ale czy są absolutnie pozbawieni empatii? Nie żyli w tamtych czasach, ale chyba już wszystkim wiadomo, jak było. Czy nadal nic nie rozumieją?

Oczywiście to jest pokolenie, któremu nie wybijano w UB-ckich kazamatach zębów. Nie wyrywano paznokci. Nie dręczono rodzin. Nie napuszczano ogłupiałych sąsiadów i wystraszonych belfrów w szkole. Nie zaszczepiano w uczniach nienawiści.

***

Jest pięknie. Bogato wokół. Wybudowano pojemne parkingi nie tylko przed sądami. Stoją na nich wypasione wozy. Za miastem pozostały opuszczone groby. Kilkakrotnie już wyrzucano z wielu z nich pochowanych i zamęczonych ludzi. Poumierają też opiekunowie pamięci imiennych i bezimiennych. Wyrośnie nowe pokolenie prokuratorów i sędziów. Czym będą się kierować? Może teraz w Strasburgu szukać będą sprawiedliwości.

Zwrócił się tam również pełnomocnik Józefa Borkały. A oto – czytajcie ludziska wierzący w Unię Europejską – odpowiedź, która nadeszła niedawno.

European Court of Human Rights
ECHR-LPOL11.OOR
KKZ/MSS/ro
Skarga nr 40154/
Borkała v. Poland

Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekający jednoosobowo (!), zadecydował o uznaniu powyższej skargi za niedopuszczalną.
W załączeniu przesyłam decyzję Trybunału podjętą w niniejszej sprawie. Postanowienie to jest ostateczne i nie podlega zaskarżeniu do Komitetu Izby lub Wielkiej Izby Trybunału. W związku z powyższym, Kancelaria Trybunału nie będzie prowadzić dalszej korespondencji dotyczącej niniejszej sprawy. Ponadto zgodnie z zasadami archiwizacji obowiązującymi w Trybunale, akta, które zostały złożone dla niniejszej skargi, zostaną zniszczone w ciągu jednego roku od daty decyzji.
Postanowienie zostało sporządzone w jednym z języków urzędowych Trybunału (angielskim lub francuskim) i nie jest możliwe sporządzenie tłumaczenia na żaden inny język.
Kancelaria Europejskiego Trybunału Praw Człowieka
(pod tym nadesłanym tekstem nie widnieje jakikolwiek konkretny podpis)

(…)

Cały artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Od UB do UE” znajduje się na s. 17 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.

 


  • Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Od UB do UE” na s. 17 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ponad Oceanami: wzrastające ceny gazu w USA, pozwy przeciwko NATO, strajki w Libanie

Także o serii wydarzeń promujących życie i jego ochronę w USA, czy „aferze imprezowej” w Wielkiej Brytanii.

O. Paweł Kosiński ze Stanów Zjadnoczonych o serii wydarzeń promujących życie i jego ochronę w USA, takich jak marce, wiece, czy msze. 21 stycznia odbyć ma się marsz wspierający ochronę życia.


Anna Nartowska o kontrowersjach wokół oprogramowania Pegasus. Senat powołał komisję nadzwyczajną ds. wyjaśnienia afery związanej z nadużywaniem tego oprogramowania. Prawo i Sprawiedliwość nie zgłosiło żadnych członków komisji.


Liliana Wiadrowska z Bałkanów o dwóch pozwach przeciwko NATO – sprawa dotyczy użycia pocisków ze zubożonym uranem, których użyto w bombardowaniu Kosowa w latach 90-tych. Mogło to przez wiele lat rzutować na zdrowie mieszkańców tych rejonów.


Tomasz Wybranowski z Dublina o rozluźnianiu ograniczeń pandemicznych w Irlandii – osoby zaszczepione mające kontakt z chorującymi mogą uczęszczać do pracy po wykonaniu testu antygenowego. Obostrzenia są sukcesywnie znoszone. Doszło do też konfliktu dwóch firm zajmujących się przewozem lotniczym: Ryanair idzie na wojnę z Lufthansą.


Kazimierz Gajowy z Libanu o strajkach w tym kraju – strajkują kierowcy ciężarówek, czy autobusów. Powodem jest drastyczny wzrost cen paliwa. Coraz odważniej poczyna sobie Hezbolllah – lokalna partia radykalnych szyitów.


Sławomir Budzik z Florydy o wzrastających cenach gazu w USA – ludzie zapłacą średnio 770 dolarów za ogrzewanie. Zakażeniu koronawirusem uległa burmistrz Chicago Lori Lightfoot.


Iza Smolarek i Alex Sławiński o tzw. aferze imprezowej – Boris Johnson miał zaprosić 100 współpracowników „na drinka” w maju 2021 roku – w  czasie wprowadzenia zdecydowanych obostrzeń. Część zwolenników partii konserwatywnej może domagać się ustąpienia premiera ze stanowiska.


Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

P.K.

Sprawa Tomasza Grodzkiego. Duklanowski: materiał dowodowy jest porażający

Tomasz Grodzki podczas konferencji prasowej | Fot. Flickr

Dziennikarz komentuje sytuację, która miała miejsce na jednym ze szczecińskich osiedli, gdzie władze spółdzielni mieszkaniowej sprzeciwiły się wywieszeniu transparentu „Murem za polskim mundurem”.

Tomasz Duklanowski komentuje sytuację, która miała miejsce na jednym ze szczecińskich osiedli, gdzie władze spółdzielni mieszkaniowej sprzeciwiły się wywieszeniu transparentu z hasłem wsparcia dla żołnierzy strzegących granicy polsko-białoruskiej. Dla kontrastu, w przeszłości w Szczecinie przez długi czas wisiał wulgarny banner Strajku Kobiet.

Banner z wulgarnym hasłem Strajku Kobiet wisiał i raził – nie była w stanie go usunąć ani policja ani straż miejska.

Zdaniem dziennikarza hasła promujące treści około-patriotyczne są coraz mniej pożądane w przestrzeni publicznej.

Hasła patriotyczne są uznawane za takie, które nie są mile widziane w przestrzeni publicznej. (…) Idąc tym tropem niedługo Polskiej flagi nie będzie można wywieszać.

Dziennikarz mówi też o wstrzymywaniu przez marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego wniosku o uchylenie jego immunitetu. Zdaniem rozmówcy Łukasza Jankowskiego marszałek obawia się ujawnienia niekorzystnych faktów z własnej przeszłości.

Ewidentnie boi się, żeby ta sprawa trafiła do sądu – materiał dowodowy jest po prostu porażający.

Osób, które mówią o tym, co działo się w szpitalu, którym kierował, jest bardzo wiele.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

P.K.

Wołczyk: Hiszpania zmienia podejście do COVID-19. Śmiertelność spadła, a społeczeństwo jest licznie zaszczepione

Featured Video Play Icon

Małgorzata Wołczyk

Dziennikarka tygodnika „Do Rzeczy” o polityce antyepidemicznej hiszpańskiego rządu, imigracji i zamachach mających miejsce w kraju.

Małgorzata Wołczyk komentuje napływ imigrantów do Hiszpanii. W ciągu ostatniego roku do kraju legalnie przybyło  150 tys.  osób, zaś 40 tys. nielegalnie.  Zauważa, że to zjawisko jest dwojako interpretowane:

Prawica mówi o „inwazji”, zaś lewica o „ubogaceniu” i ratowaniu zapaści demograficznej.

Jak stwierdza gość „Kuriera w samo południe” media wyciszają informacje o mających w kraju miejsce zamachach terrorystycznych, jeżeli nie przynoszą dużej liczby ofiar.

Uważa się, że śmierć dwóch osób to nie powód, by prowokować nastroje „islamofobiczne”.

Dziennikarka opisuje zjawisko werbowania młodych ludzi przez tzw. Państwo Islamskie. Podkreśla, że ISIS szeroko stosuje strategię „samotnych wilków”. Uwypukla zdolności manipulacyjne przywódców organizacji.

Zagrożenie islamskie wpisuje się w szerszy kontekst międzynarodowy. Hiszpania niechętnie spoglądają na USA ze względu na ich sojusz z Marokiem. Stąd Polska nie może liczyć na to, że uda się rozbudzić w tym kraju nastroje antyrosyjskie.

Hiszpanie myślą nawet o wystąpieniu z NATO.

Rozmówczyni Jaśminy Nowak komentuje ponadto zapowiedzi hiszpańskiego rządu dotyczące zmiany podejścia do COVID-19. Wynikają one ze spadku śmiertelności.

Pewne ograniczenia już zostały poluzowane. 15 milionów przyjęło już trzy dawki szczepionki.

Mieszkańcy coraz mniej ufają ekspertom, którzy wielokrotnie zmieniali swoje rekomendacje.  Małgorzata Wołczyk informuje ponadto, że Hiszpanie mocno popierają postawę serbskiego tenisisty Novaka Djokovicia, który chce wziąć udział w wielkoszlemowym turnieju tenisowym Australian Open. Skrytykowano Rafaela Nadala za brak poparcia dla konkurenta.

Ludzie obserwują, że ze skutecznością szczepień coś jest nie tak.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Czy kot, który przebył tysiące kilometrów, jest teraz tam, gdzie słynne „dzieci z Michałowa”, czyli w Niemczech?

Można przypuszczać, że wielkie pochody latynoskich migrantów z Gwatemali i Hondurasu, przemieszczające się przez Meksyk w kolumnach 200-tysięcznych w kierunku USA, także nie powstały spontanicznie.

Jan Martini

Wiadomo, że kot ani jego właścicielka nie złożyli podania o ochronę międzynarodową nie zamierzali też starać się o azyl w Polsce, gdyż kotom znacznie lepiej żyje się w Niemczech (choć mogą je wysterylizować!). Trzeba przyznać, że wprowadzając wątek kota, rosyjscy specjaliści od zarządzania emocjami wykazali znakomitą znajomość mentalności ludzi „kolektywnego Zachodu” i ich dziwaczne słabości.

Prawdopodobnie większość migrantów szturmujących nasze granice nie wyrusza w ciemno, lecz ma krewnych w krajach zachodnich, a świadczą o tym choćby ich rozmowy telefoniczne. Można powiedzieć, że władze polskie, utrudniając, czy wręcz uniemożliwiając akcję łączenia rodzin, zachowują się niehumanitarnie.

Aż dziw, że wrażliwi posłowie lewicy, z których niejeden mógł mieć mało humanitarnego dziadka bez oporów strzelającego w tył głowy „wrogów ludu”, jeszcze nie podnieśli tego aspektu, skupiając się na „wyrzucaniu dzieci nocą do lasu” (w którym mogą być wilki!).

Obecna fala migrantów to echo poprzedniej, z 2015 roku, gdy Europa pozyskała 2 miliony nowych muzułmańskich mieszkańców przybyłych na zaproszenie Angeli Merkel. Zamiast taniej siły roboczej czy mitycznych inżynierów, programistów i lekarzy, uzyskano kosztowne kłopoty (wzrost przestępczości, strefy „no go”), którymi Niemcy chcieli się solidarnie podzielić ze wszystkimi państwami Unii Europejskiej. Nowi mieszkańcy Europy, z których kilkanaście procent rzeczywiście było uchodźcami, nawet na zasiłku zdążyło się już na tyle urządzić, że mogli się pochwalić w mediach społecznościowych swoim statusem (z pewnością znacznie przesadzając), co zachęcało licznych krewnych i znajomych do ryzykownej podróży

Migracja jest w pewnym sensie podobna do epidemii – jeden migrant przyciąga kilku czy kilkunastu następnych. Dlatego prezydent Sarkozy nakazał sprawdzanie DNA rzekomych krewnych, co wywołało oburzenie opinii publicznej, ale skutecznie ograniczyło oszukańcze łączenie rodzin.

Poprzednie tsunami migracyjne było organizowane w dużym stopniu przez organizacje pożytku społecznego i było skutkiem realizacji wizji George’a Sorosa, pragnącego uszczęśliwić ludzkość przez wymieszanie ras i narodów. „Filantrop” zadziałał z rozmachem – utworzono sieć biur pomocy „uchodźcom” (mamy takie w Warszawie), migrantom wydano przewodniki-instrukcje i płacono zapomogi w transzach po dotarciu do pewnych miast. Aby cwaniacy nie wracali do domu po skasowaniu „grantu”, pierwszą ratę płacono np. w Belgradzie, następną po osiągnięciu Zagrzebia itp. Była to jawna działalność przestępcza, choć ponoć ze szlachetnych pobudek, bo według słów Sorosa „plan Orbana zakłada ochronę granic i traktowania uchodźców jako problemu. Mój plan zakłada ochronę uchodźców i traktowanie granic jako problemu”. (…)

„Wpuście ich; kim są, ustali się później”

Niebezpieczeństwa dla państw europejskich związane ze starzeniem się społeczeństw i migracją dostrzegano już bardzo dawno. Takie prognozy dla Francji roztaczał w roku 1929 dr Zbigniew Łubieński (z UJ), pisząc w liście z Boulogne-sur-Seine do prof. Kazimierza Twardowskiego (z lwowskiego UJK): „Za sto lat Francja zamrze, jak Hiszpania, o ile jej całkowicie nie zaleją cudzoziemcy. Robotnikami będą Polacy i Włosi, banki i prasę wezmą Żydzi, inne fachy w większych miastach zajmie mieszanina międzynarodowych przybyszów; Francuzom zostaną miasteczka prowincjonalne i – hotele, w których gościć będą Amerykanie i Anglicy”.

Erozja, czy wręcz zamieranie chrześcijaństwa w Europie stwarza warunki do ekspansji młodszej, przebojowej i agresywnej cywilizacji islamu. Najpobożniejszy ze współczesnych przywódców, Recep Erdogan, specjalnie nie kryje się z zamiarem uczynienia z Niemiec tureckiego „terytorium zamorskiego” i dlatego Turcy tak zaangażowali się w „eksport” na Białoruś kłopotliwych dla siebie Kurdów.

Broniąc granicy i uniemożliwiając przedostanie się muzułmańskich migrantów do Niemiec, być może pozyskaliśmy kolejnego wroga – tym razem w postaci „kolektywnego islamu”, któremu utrudniamy poszerzanie przyczółków w Europie.

Wprawdzie obecny napływ ludności muzułmańskiej nie wytworzy w naszym kraju skupisk obcych kulturowo, bo ich celem są „Germany”, ale nie możemy wykluczyć zmiany tej sytuacji w przyszłości. Każdy, kto mieszkał w kraju arabskim (jak ja), wie, że w Polsce żyje się znacznie przyjemniej. Nie możemy sobie pozwolić na powstanie w Polsce dużych skupisk ludności muzułmańskiej (wśród których zawsze pojawiają się fundamentaliści), choćby z powodu troski o naszych żydowskich współobywateli, a także delikatnych osób LGBT. Pisząc łzawe teksty („Miriam nie pójdzie do szkoły – utknęła na granicy”), wrogie wobec obecnych rządów środowiska „Gazety Wyborczej”, TVN czy „Krytyki Politycznej” nie zdają sobie chyba sprawy, że to oni będą najbardziej narażeni, gdyby rząd „z pobudek humanitarnych” ugiął się przed naporem kłopotliwych przybyszów.

Obecny atak muzułmańskich migrantów na Europę różni się zasadniczo od poprzednich, bo jest organizowany przez wrogie państwo, a ci „biedni ludzie szukający swego miejsca na ziemi” (mówiąc Tuskiem) są użyci nowatorsko – jako broń migracyjna. Broń bardzo groźna, która się nie zużyje, bo tego „surowca” nigdy nie zabraknie.

Czy rosyjscy projektanci historii mogliby nie zauważyć potencjału destrukcji, którą niesie masowa migracja?

Ponieważ nie ma wątpliwości, kto zorganizował atak na naszą granicę, można przypuszczać, że wielkie pochody latynoskich migrantów z Gwatemali i Hondurasu, przemieszczające się przez Meksyk w kolumnach 200-tysięcznych w kierunku USA, także nie powstały spontanicznie. (…)

Jednym z efektów wojny hybrydowej przeciw krajom zachodniej demokracji jest też upadek prestiżu Europejczyków. Jeszcze niedawno „blada twarz” Europejczyka była przepustką otwierającą wszystkie drzwi np. w Meksyku czy Egipcie, a znajomość z „białym” nobilitowała towarzysko. Obecnie ludzie innych kontynentów i ras, obserwując infantylizację rdzennych mieszkańców naszego kontynentu, zobaczyli, że ci, którzy zawsze imponowali im swoją kulturą i osiągnięciami naukowymi, stali się dziwakami potrafiącymi rozpatrywać takie dylematy etyczne jak „gwałcenie” krów (i to nie przez byka, tylko przez inseminatora ze strzykawką). Czyżby szalone „europejskie” pomysły ideologiczne były suflowane przez ruskich „influencerów”?

Tak się dziwnie złożyło, że na „odcinku” polskim w jednej drużynie grają Berlin, Bruksela, Moskwa, Waszyngton, Tel Awiw i Mińsk – wszyscy są zainteresowani w przywróceniu w Polsce „praworządności i trójpodziału władzy”. Dlatego opozycja w Polsce twierdzi, że nasz kraj jest skłócony ze wszystkimi.

To jest komplement dla naszych sterników i znaczy, że rządzący rozpychają się łokciami, starając się wyrwać nieco podmiotowości, czyli nie są marionetkami sterowanymi z zewnątrz. Tym „wszystkim” opozycja jest gotowa pomagać, bo ma odpowiednich generałów, artystów, profesorów i Obywateli PR, gotowych wybudować ukwiecone bramy dla wyzwolicieli z „reżimu PiS”.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Gdzie jest kot z Usnarza?” znajduje się na s. 8 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021.

 


  • Grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Gdzie jest kot z Usnarza?” na s. 8 grudniowo-styczniowego „Kuriera WNET” nr 90/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego