W Barze na Podolu 250 lat temu zawiązano konfederację w obronie wiary katolickiej i niepodległości Rzeczypospolitej

Konfederaci stoczyli ponad 500 bitew i potyczek, a przez szeregi związku przewinęło się nie mniej jak 100 000 szlacheckich synów. Nie było dworu i rodu, którego przedstawiciele nie chwyciliby za oręż.

Zdzisław Janeczek

Od Sejmu Niemego 1717 r. coraz widoczniejsze było podporządkowanie Polski rosyjskiemu imperium. Reformom, wprowadzanym przez Stanisława Augusta Poniatowskiego osadzonego przez Katarzynę II na tronie w 1764 r., towarzyszyło już ostentacyjne narzucanie obcej woli przez ambasadora carycy, Mikołaja Wasiljewicza Repnina (1734–1801).

Repnin otrzymał od Katarzyny II specjalne zadanie: miał skłonić posłów, przy pomocy groźby lub obietnicy urzędów bądź jurgieltu (stałej pensji od dworu rosyjskiego), by uchwalili traktat gwarancyjny z Rosją. Pod pozorem obrony dysydentów (innowierców) wprowadził do Polski 40 000 wojsk rosyjskich.

Manewr ten miał posłużyć do zawiązania konfederacji rzekomo prześladowanych protestantów i prawosławnych oraz ugruntować w Europie obraz tolerancyjnej imperatorowej, występującej w obronie praw człowieka. Riepnin zainicjował najpierw dwie konfederacje innowiercze: słucką i toruńską, a później katolicką konfederację radomską (wszystkie w 1767 r.).

Krzyż konfederatów barskich | Fot. Mathiasrex (CC A-S 3.0, Wikipedia)

Ten traktat oznaczałby praktycznie koniec suwerenności Rzeczypospolitej. W obliczu oporu części szlachty Repnin ułożył nowy plan. Traktat gwarancyjny przegłosuje nie cały Sejm, lecz jego delegaci. Wybrał zdrajców, którzy za rosyjskie pieniądze i za urzędy zatwierdzili traktat. Posłów i senatorów, którzy najgoręcej protestowali, dotkliwie nękano. Wojska rosyjskie plądrowały ich majątki lub je bezprawnie rekwirowały. 24 II 1786 r. Rzeczpospolita podpisała z Rosją Traktat wieczystej przyjaźni, na mocy którego Korona i Wielkie Księstwo Litewskie stawały się rosyjskim protektoratem.

Realizując swoje plany, N.W. Repnin dopuścił się pogwałcenia przywileju nietykalności osobistej, porywając spod boku króla 14 października senatorów: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, biskupa kijowskiego Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna. Cudem udało się uratować przed rosyjską opresją Józefowi Wybickiemu (1747–1822), przyszłemu autorowi Pieśni Legionów Polskich we Włoszech, późniejszego polskiego hymnu narodowego, Mazurka Dąbrowskiego.

J. Wybicki na posiedzeniu 27 II 1768 r., w obecności króla i N.W. Repnina zdecydował się na zerwanie sejmu, odwołując się do zasady liberum veto. Zaprotestował przeciwko uwięzieniu senatorów i polityce rosyjskiej słowami: „Ponieważ, Książę Marszałku, nie dajesz mi głosu przeciw prawu, którego nic zmazać nie potrafi, a które posłowi wolnemu mówić pozwala na każdym sejmie, przymawiam się więc najmniej, iż gdy zwróconych na łono senatu uwięzionych senatorów i do stanu rycerskiego przywróconego nie widzę posła, nie widzę wolnego sejmu, ale widzę tylko gwałt i przemoc moskiewską, przeciwko tej więc się protestuje”.

Była to jedna z ostatnich prób pozytywnego zastosowania zasady jednomyślności. Niestety Wybicki nie zdołał pociągnąć za sobą innych posłów, gdyż izba była zbyt zastraszona obecnością rosyjskich oficerów w cywilu, którzy natychmiast rzucili się w stronę desperata, a król zaraz po jego wystąpieniu odroczył sesję.

Protest młodego posła wywołał ogólne wzburzenie na sali sejmowej i tumult (wielu uciekało z miejsca, by omyłkowo nie być porwanym) oraz odbił się szerokim echem w kraju. Poszukiwany przez Moskali Józef Wybicki kilka dni ukrywał się w Warszawie, aby nie trafić na zesłanie. Czyhano na niego wszędzie tam, gdzie mógł dopełnić wpisu, aby jego veto nabrało mocy. 5 III 1768 r. wyjechał do Piotrkowa, gdzie wprawdzie udało mu się wpisać swój manifest do akt urzędowych, jednak po jego wyjeździe wpis został wykreślony przez marszałka trybunału Konstantego Bnińskiego. Wreszcie zarejestrował go na Spiszu, w aktach kapituły spiskiej. Dopiero teraz mogły być podjęte przez patriotów kolejne kroki.

29 II 1768 r. w Barze, po uroczystym nabożeństwie w kościele karmelitańskim, Józef Pułaski wezwał wszystkich zgromadzonych do zawiązania konfederacji. Marszałkiem obwołano Michała Hieronima Krasińskiego (1712–1784), cześnika stężyckiego, podkomorzego różańskiego, posła na sejmy, rotmistrza pancernego wojska koronnego i brata biskupa kamienieckiego. Marszałkiem związku wojskowego został główny organizator – Józef Pułaski (ojciec Kazimierza), sekretarzem – Jacek Rola-Kochański.

Naczelne hasło konfederatów brzmiało „Wiara i wolność”, a w kwestiach ustrojowych połączyli się w ich szeregach konserwatyści z reformatorami. 4 III 1768 r. w Barze, w dniu św. Kazimierza, zawiązano i zaprzysiężono związek zbrojny konfederacji. Wkrótce pod komendą Generalności Konfederacji znalazło się 66 lokalnych związków na całym obszarze Rzeczypospolitej Obojga Narodów Polskiego i Litewskiego.

Do Konfederacji przystąpił także Józef Wybicki, m.in. pod wpływem wieści z domu o ekscesach wojsk rosyjskich w jego dobrach. Dowiedział się, że „ukochana matka […] ledwo z życiem w dobrach swoich uszła przed wściekłością kozaka, że wszystko było spustoszone; ja westchnąłem na to, zamiary przecie moje całe na to zwrócone były, jak się do Baru przebrać, dokąd już wojska moskiewskie i pułki królewskie ściągały”. Został więc konsyliarzem generalnym przy Jacku Rola-Kochańskim, kierującym sprawami zagranicznymi barzan. Jego głównym zadaniem były starania o pomoc dla konfederacji na dworach europejskich.

Dalsze losy konfederacji barskiej, ze szczególnym uwzględnieniem jej przebiegu na Śląsku, zostały przedstawione w artykule Zdzisława Janeczka pt. „Konfederaci barscy na Śląsku”, który w całości można przeczytać na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Konfederaci barscy na Śląsku” na s. 6–7 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Biały Marsz w Poznaniu 24 marca 2018 roku w Narodowy Dzień Życia – święto uchwalone przez Sejm RP w 2004 roku

– Chcemy zaapelować do rządzących o przyspieszenie prac nad projektem „Zatrzymaj aborcję” – deklarowali jako cel uczestnicy poznańskiego marszu, których liczbę policja określiła na 700 osób.

Andrzej Karczmarczyk

Ten marsz jest wyrazem solidarności, znakiem tego, że chcemy żyć w społeczeństwie życia. Narodowy Dzień Życia przypomina o tym, że prawo do życia jest fundamentem wszystkich wolności, że jest fundamentem naszej cywilizacji – powiedział poseł do Parlamentu Europejskiego Marek Jurek podczas tzw. Białego Marszu organizowanego co kilku lat w Poznaniu 24 marca, w dniu Narodowego Dnia Życia. Święto to zostało uchwalone przez Sejm RP w 2004 r.

W tym roku ulicami Poznania przeszedł Biały Marsz, w którym uczestniczyli mieszkańcy naszego miasta z całymi rodzinami, niosąc transparenty i wykrzykując hasła broniące życie od poczęcia aż do śmierci. Marsz wyruszył od Pomnika Armii Poznań, a zakończył się na placu Adama Mickiewicza przed Pomnikiem Poznańskiego Czerwca’56. Wiele osób niosło białe tulipany, skandowano: „Poznań za życiem!”.

– W tym roku chcemy szczególnie upomnieć się o pełne prawo do urodzenia się dzieci chorych i taką politykę państwa, która w swoim centrum stawia rodzinę. Będziemy więc domagać się jak najszybszego przyjęcia przez Sejm w formie ustawy obywatelskiego projektu „Zatrzymaj aborcję” – poinformował współorganizator wydarzenia Bogdan Kiernicki.

Marsz odbył się dzień po demonstracjach przeciwników zaostrzania prawa aborcyjnego. Według organizatorów marszu, zbieżność tych terminów była przypadkowa. Chcemy zaapelować do rządzących o przyspieszenie prac nad projektem „Zatrzymaj aborcję” – to jest nasz główny cel – podkreślali uczestnicy Białego Marszu. Zdaniem policji wzięło w nim udział ok. 700 osób.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Biały Marsz w Poznaniu” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Biały Marsz w Poznaniu” na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Studio Dublin – 20.04.2018 – O protestach mieszkańców Killkenny z meczetem w tle i nierównościach edukacyjnych Polonii

W Republice Irlandii gorączkowe przygotowania do referendum w sprawie 'Ósmej Poprawki”, nazywanego także „referendum aborcyjnym”. Polonia rozpoczyna Polska-Eire Festival i czeka na wizytę Marszałka RP

W „Studiu Dublin”, jak zwykle wieści ze Szmaragdowej Wyspy, ze szczególnym uwzględnieniem życia Polonii.  W ostatnim programie mówiliśmy m.in.:

  • o niepokojach w Killkenny i proteście przeciwko budowie kompleksu muzułmańskiego w tym mieście.
  •  grantach dla Polonii dzielonych przez Senat RP.

W zestawie innych tematów:

  • o nierównym traktowaniu dzieci polonijnych z SPKów i szkół społecznych,
  • krajobrazie po ostatnim „Studiu Dublin” z Galway i planach stworzenia Domu Kultury w Galway,
  • utworzeniu wirtualnej platformy handlowej, która łączy Polskę i Irlandię.

W programie „Studio Dublin” także:

 

Magdalena Graszk, współpracownik Radia WNET z hrabstwa Kerry.

 

  • przegląd prasy przygotowany przez Magdalenę Graszk,
Bogdan Feręc, twórca portalu Polska-Ie.com , najważniejszy portal Polonii w Irlandii.
  • Gość Programu: Bogdan Feręc, twórca portalu Polska-Ie.com – partnera Radia WNET

Zapraszam Tomasz Wybranowski. Tutaj do wysłuchania rozmowy z gośćmi programu „Studio Dublin”:

Wiosna i zmiany w Liście Polskich Przebojów WNET – Poliszczart. Podsumowanie notowania numer „47” – Orwat & Wybranowski

W związku z pojawiającymi się jeszcze od czasu do czasu, mniej lub bardziej kąśliwymi uwagami, że mainstream u nas rządzi, świadomie i z premedytacją przytoczymy dziś kilka wypowiedzi byłych wojowników o wolność i jakość w rockowej muzyce. Pokażemy również ich trudne początki.   „My naprawdę długo terminowaliśmy”   Katarzyna Nosowska wspomina swoje początki: Dostałam kiedyś od Darka Krzywańskiego, który był mózgiem i założycielem Kafla wszystkie nasze stare nagrania. Jak na tamte […]

W związku z pojawiającymi się jeszcze od czasu do czasu, mniej lub bardziej kąśliwymi uwagami, że mainstream u nas rządzi, świadomie i z premedytacją przytoczymy dziś kilka wypowiedzi byłych wojowników o wolność i jakość w rockowej muzyce. Pokażemy również ich trudne początki.

 

„My naprawdę długo terminowaliśmy”

 

Katarzyna Nosowska wspomina swoje początki: Dostałam kiedyś od Darka Krzywańskiego, który był mózgiem i założycielem Kafla wszystkie nasze stare nagrania. Jak na tamte czasy, to było naprawdę coś, tym bardziej, że ten jego sprzęt sami „na garbie” wnosiliśmy do pociągów i przewoziliśmy na koncerty. Godzinami staliśmy na dworcu w Czerwonce, aby załapać się na pociąg z przesiadkami i dostać się z powrotem do Szczecina. To nie było tak, że nagle postanowiłam śpiewać i nagle wszystko stało się cudowne. My naprawdę długo terminowaliśmy w warunkach, które były niezłą szkołą życia, jakże często urągających etosowi artysty. Trzeba było po prostu zacisnąć zęby i napierać.

 

Katarzyna Nosowska. Foto: Monika S. Jakubowska. 

-Wydaje mi się, że młodzieży w tych czasach jest tak ciężko, ponieważ oni nie mają tej zaprawy. Tak to widzę. Pragną sukcesu i wydaje im się, że łatwo jest być dziś tak zwaną gwiazdą. Czasy są takie, że ci ludzie są bardzo zagubieni. Myślę, że miesza im się w głowach lista priorytetów. My nigdy nie chcieliśmy być gwiazdami. Ja zawsze chciałam śpiewać” – powiedziała przed laty Kasia Nosowska, która wraz z powstałą w roku 1992 formacją Hey genialnym utworem „2015” już po raz czwarty wdrapała się na sam szczyt naszej Listy.

 

Nieznośna lepkość… cenzury

 

W roku 1983 legendarna punkowa załoga Dezerter maszerowała Ku przyszłości, z cenzurą na karku, która niczym rakieta SS-20 (pierwotna nazwa Dezertera z roku 1981) na oczach całego społeczeństwa bez pardonu unicestwiała legalnie wydany przez nich singiel.

Robert „Robal” Matera, frontman kultowego Dezertera. Foto: Artur Grzanka.

 

Krzysztof Grabowski wspomina ten fragment biografii następująco:

„Sytuacja do dziś jest niejasna. Po wydaniu pierwszego nakładu (ok. 35 tys. egz.) pojawiła się potrzeba dodruku, ponieważ płyta sprzedawała się błyskawicznie. Niestety dodruk nigdy nie miał miejsca. Jest kilka wersji tej sprawy.

Jedna to ta, że kazano zmielić następny nakład oraz, że nie wydano zgody na dostawę plastiku do tłuczni… ale nikt nie chce się przyznać, jak było na prawdę…”.

Jak widać centralnie sterowane niszczenie młodych buntowników z Warszawy nie zabiło w nich ducha.

20 kwietnia 2018, czyli prawie 40 lat po powstaniu SS-20 ich „Paradoks” zajął 9 miejsce na Liście Polskich Przebojów WNET Polisz Czart.

 

Metody Stasi, czyli… niszczenie taśm

 

U progu rockowego bumu, jaki w roku 1982 odnotowano na ziemiach polskich, hymn mojego pokolenia zatytułowany „Przeżyj to sam”, w atmosferze politycznego skandalu, po dwóch dniach emisji w programie III Polskiego Radia zdjęto z anteny, a Grzegorz Stróżniak po 30 latach od tych gorących chwil powiedział:

„Wówczas wiedziałem tylko tyle, że piosenkę wycofano z anteny. Zmarły niedawno autor tekstu Andrzej Sobczak, wspominając tamten czas, opowiedział mi kilka szczegółów, których wtedy nie znałem i nie zdawałem sobie sprawy z tego co się wokół tej piosenki działo. Wersję tę poznałem dopiero 27 lat od tamtych wydarzeń. Według Andrzeja Sobczaka podobno ktoś wpadł wtedy do studia Trójki i w atmosferze złości niszczył taśmy z tym nagraniem. Piosenka promowała się krótko i – o ironio losu – jest dziś najbardziej popularną kompozycją Lombardu.”

Grzegorz Stróżniak, lider grupy Lombard. Fotografia z archiwum zespołu.

Pomimo tak trudnych początków legendarnej kapeli z Wielkopolski ich utwór „Szara ulica” głosami słuchaczy zdobył 10 pozycję w 47 Notowaniu Listy Polisz Czart.

 

Muzyczne rzemiosło amatorsko-hobbystyczne zwane Kultem

 

„Myślę, że taką bardzo dobrą szkołą dla mnie – powiedział mi jakiś czas temu Kazik Staszewski – było to, że myśmy działali te pierwsze 10, 12 lat na zasadach zupełnie amatorsko-hobbystycznych. Do 1990 roku nie przypuszczałem, że będzie to jakieś moje konkretne zajęcie, wobec czego, nie miałem żadnego ciśnienia na to, żeby zaistnieć gdzieś w radio, czy w telewizji.

 

Kazik „Kazelot” Staszewski, polskie muzyczne dobro narodowe. Foto: Monika S. Jakubowska.

– Mieliśmy możliwość zagrania paru koncertów, potem było ich trochę więcej i to było dla nas najważniejsze, a pieniądze… sam wiesz, jakie wtedy pieniądze były. Ludzie udawali, że pracują, a oni udawali, że im płacą. Wobec czego, kiedy znaleźliśmy się w sytuacji, że to już była praca, z której w jakiś sposób mogliśmy się utrzymać, to po pierwsze byliśmy na tyle mądrzy, żeby wiedzieć, kto w tej polskiej branży muzycznej jest kim i z kim się można zadawać, a z kim nie. Potem mieliśmy już konkretny i dość mocny kręgosłup oraz świadomość tego, co chcemy robić i w tym nas ta nowa rzeczywistość ekonomiczna zastała. Myślę, że w jakiś sposób to nas ukształtowało, a poza tym ludzie widzieli, co robimy”.

Pomimo tak przedziwnie niemedialnych początków Kultu w roku 1982, zespół ten w ostatnim wydaniu naszej Listy kawałkiem „Opowiadam się za miłością” zdobył tym razem zaszczytne 2 miejsce.

 

 

Mięta do książek

 

„Zacząłem pisać teksty jeszcze w liceum – wspomina Muniek StaszczykMiałem bardzo dobrego polonistę śp. pana Mariana Kucharskiego. Tak zwany Maniek – nasz wychowawca w liceum w Częstochowie, w czwartym ogólniaku, o którym jest piosenka T. Love „IV Liceum”. Był świetnym polonistą. Dosyć srogi facet i mocno – że tak powiem – „trzymał za jaja”.

Zygmunt „Muniek” Staszczyk, założyciel, tekściarz i wokalista T.Love. Foto: Monika S. Jakubowska.

 

Byłem dosyć niesforny, natomiast z polskiego udało mi się napisać najlepszą maturę w szkole i to właśnie dzięki niemu i mojemu ojcu, który we mnie jako u dzieciaka wzbudził taką miętę – miłość do książek. Pisać zacząłem na fali punka, który ośmielił mnie tym, że zespoły równolatków w tamtych czasach opowiadały o tym, co sami widzą i o tym jakie mają problemy. Sytuacja w Polsce była wtedy o tyle ciekawa, że naprawdę na naszych oczach zmieniała się rzeczywistość”.

 

Jak więc można w powyższej wypowiedzi wyczytać i co niedawno potwierdził także we wspomnieniu o swoim niedawno zmarłym Poloniście, profesorowi Adolfowi Czeredereckiemu,  Tomasz Wybranowski, byli niegdyś tacy wychowawcy młodego pokolenia, którzy miłością do literatury potrafili zarażać w czasach, kiedy czytało się jeszcze oryginalne dzieła zamiast ich marnej jakości streszczeń.

W ostatni piątek „Marta Joanna od aniołów” powstałej w roku 1982 grupy T. Love zajęła w „47” notowaniu Polisz Czart pozycję 11.

 

Kiedyś muzyka coś dla ludzi znaczyła

 

„Kiedyś chodziło się codziennie do klubu, bo codziennie ktoś grał, a muzyka była formą komunikowania się z ludźmi, miała charakter bardzo bliski i coś dla tych ludzi znaczyła – opowiada wczorajszy jubilat Wojciech WaglewskiW tej chwili cała muzyka jest traktowana tak, jak traktuje się muzykę popową. Fajnie jest się przy niej nakręcić, fajnie sobie przy niej poskakać, a potem w poniedziałek idzie się zapieprzać na kupno nowej komórki, nowych spodni i butów i tyle i tak to życie wygląda. Także nie wierzę w to nie tylko w Polsce.

 

Wojciech Waglewski, od ponad czterdziestu lat filar polskiej muzyki. Foto: Adam Pańczuk.

Nie wierzę, aby na świecie pojawił się jakiś artysta, który byłby w stanie zmienić tę całą agresję. Ten powrót agresji nie jest przecież cechą tylko polską w tej chwili. Ta agresja zaczyna kipieć powoli. To nie są czasy, w których muzyka ma coś do powiedzenia tym bardziej, że polityka ma w tej chwili trzy razy większą moc rażenia, niż w czasach Marleya. Ma Internet i wszechogarniającą mnóstwo ludzi telewizję, Wtedy telewizja nic nie znaczyła, a Internetu nie było. Internet inwigiluje dziś wszystkich na każdym kroku i fałszuje facebooki. Te papierowe fałszywki w stanie wojennym były niczym wobec tego, że dziś całe portale internetowe się fałszuje, podrabia i wysyła jakieś śmieci. Jakie to jest zupełnie inne pole rażenia, inne instrumenty, inna technika i inne połacie mózgu są atakowane, więc to se ne vrati”.

Przedwczoraj „Słowa pożegnania” powstałej w roku 1985 grupy Voo Voo na liście Radia WNET zajęły 5 miejsce.

 

Początki naszej muzyki? To była to wielka przygoda

 

„Powiem szczerze, że jeśli chodzi o stronę muzyczną całego przedsięwzięcia i tego, co wtedy się działo, niewiele pamiętam – wspomina rok 1989 i krążek Miejsce, którego wszyscy szukamy… zespołu She, gdzie wówczas grał lider Illusion Tomasz „Lipa” Lipnicki.

 

Illusion w pełnej krasie. Drugi od lewej, Tomek „Lipa” Lipnicki. Foto: archiwum zespołu.

-Pamiętam raczej tylko emocjonalne sprawy, jakieś personalne zdarzenia, jakieś fragmenty nagrań, fragmenty imprezy i fragmenty tego, cośmy wtedy tam robili. Nie mogę za bardzo powiedzieć o tym, jak powstawała muzyka, bo nawet nie pamiętam gdzie, kiedy i jak myśmy ją tworzyli. Pamiętam, że prawdopodobnie część materiału powstała w Domu Kultury Cebulka w Brzeźnie, a część gdzieś „po domu” i wiesz… była to wielka przygoda i raczej tak utkwiło mi to w pamięci niż jako jakieś dokonanie muzyczne”.

W ostatnim notowaniu naszej zabawy Lipa wraz ze swoim legendarnym Illusion nagranie „Kto jest winien” umieścił na zaszczytnym 14 miejscu.

 

Spełnieni (po wielu latach pracy) Instrumentaliści

 

„To była taka spontaniczna sytuacja, Dimon, Denat i ja siedzieliśmy w studio i nagrywaliśmy płytę Koli – Szemrany, a już w tym momencie mieliśmy drugi projekt czyli Lao Che. Pomyśleliśmy, że można by nagrać jakąś piosenkę, więc reszta chłopaków dojechała do studia i przez noc skomponowaliśmy w studiu zupełnie nowy utwór. Dimon, Denat i ja poznaliśmy się przy okazji zakładania zespołu Koli. Każdy z nas grał na jakichś instrumentach, a tego w Koli nie było ze względu na taki para hip hopowy profil kapeli.”

 

Hubert „Spiety” Dobaczewski, głos, muzyka i metafory Lao Che. Foto: Monika S. Jakubowska.

-Pomyśleliśmy więc, że dobrze byłoby jeszcze założyć grupę, gdzie moglibyśmy się spełniać jako instrumentaliści i tak powstało Lao Che” – tak wspomina Hubert „Spięty” Dobaczewski, gitarzysta i wokalista powstałej w 1999 roku grupy Lao Che początki tej zacnej formacji, która utworem „Nie raj” w 47 Notowaniu naszej Listy zajęła medalowe 3 miejsce.

 

Jesteśmy postpinkfloydowi 

 

„Na jednym z koncertów w Niemczech – wspomina Mariusz Duda z Riverside – znajomy dziennikarz przyniósł nam najnowszy numer magazynu Eclipse, gdzie pięknie rozrysowana była tabelka z różnymi stylami muzycznymi, jakie się narodziły. Było to delikatnie mówiąc trochę zwariowane, ale pocieszył mnie fakt, że zespół Riverside nie został zakwalifikowany do rocka neoprogresywnego, w którym znajdowały się Pendragon, IQ i inne tego typu zespoły, tylko nazwano nas „Art and Prog”.

Mariusz Duda, wokalista i basista grupy Riverside. Foto: Sławomir Orwat.

-Gdzieś tam na górze tabeli był Pink Floyd i odniesienie, że to co my gramy, ma także coś wspólnego z tym co określono jako „Art”, czyli że jesteśmy postpinkfloydowi, że to co gramy to bardziej emocjonalne kompozycje, niż granie w stylu Dream Theater”.

 

Ś.P. Piotr Grudziński, gitarzysta i kompozytor Riverside. Foto; archiwum Sławomira Orwata.

 

Nieodżałowany, przedwcześnie zmarły genialny gitarzysta tej formacji Piotr Grudziński dodał: „Teksty Mariusza wspaniale pasują do naszej muzyki. Są trochę zawikłane, nie do końca dopowiedziane, a słuchacz ma wolność ich interpretacji. Nie dają one pełnego obrazu i każdy może sobie indywidualnie historię dopowiedzieć”.

W ostatni piątek „The Depth Of Self Delusion” znanej dziś na całym niemal świecie polskiej grupy Riverside osiągnął na Liście Polisz Czart lokatę 17.

 

Strzały w ryj, po których krew leci do dzisiaj

 

„Beatlesi, pierwsza fala punk rocka, Clash, Sex Pistols. Był to dla mnie bardzo potężny kop – opowiada lider zespołu Strachy Na Lachy – Krzysztof „Grabaż” Grabowsk– Na pewno Ian Curtis i Joy Division. Sporo mam tu do zawdzięczenia nie tylko Beatlesom, ale i całej muzyce lat sześćdziesiątych. Uważam, że wszystko, co powstało ciekawego, wymyślono właśnie wtedy. To wtedy powstały najbardziej cenne i znaczące dzieła, oczywiście jeśli mówimy o kanonie rocka.

Krzysztof „Grabaż” Grabowski, z „ezoterycznego Poznania”, wokalista i poeta formacji Strachy Na Lachy i Pidżama Porno. Foto: Marek Jamroz.

-Ostatnim twórcą, który kupił mnie całego i w którym zanurzyłem się, był Manu Chao, jeśli chodzi o prowadzenie orkiestry i kontakt z publicznością. Mniej się może zgadzam z tym, o czym on śpiewał, bo już jestem za stary na takie rzeczy, natomiast artystycznie wywarł na mnie kolosalne wrażenie. Trudno też nie wspomnieć o polskich muzykach z lat osiemdziesiątych. To był dla mnie bezpośredni impuls do tego, aby samemu się tym zająć. Były to kapele, które tworzyli moi rówieśnicy i było widać i słychać, że umiejętności wirtuozerskich nie ma tam żadnych, ale za to jest ogromna energia i prawda, na którą dałem się nabrać i uznałem ją za swoją. Kazik Staszewski, Muniek Staszczyk, Grzesiek Każmierczak z Variete, WC i teksty Jaromira Krajewskiego, Dezerter. To były takie strzały w ryj, po których krew praktycznie leci do dzisiaj. Bez tego polskiego akcentu i wywołania tego bezpośrednio, nie było by mnie”.

 

Przedwczoraj Strachy zaznaczyły swoją obecność w Polisz Czart aż dwukrotnie – „Obłąkany obłok” – 8 i „Co się z nami stało” – 13.

 

Ja znam swoich odbiorców

 

„Ja znam swoich odbiorców, spotykam się z tymi osobami po koncertach i zazwyczaj chwilę rozmawiamy – mówi Mela Koteluk – Tworzymy swego rodzaju zjawisko socjologiczne, bardzo fascynujące, bo na nasze koncerty przychodzą ludzie w bardzo różnym wieku i jest to poważny przekrój pokoleniowy.

Malwina „Mela” Koteluk. Foto: Artur Grzanka.

-Od dzieciaków, które stoją z rodzicami pod sceną w ochronnych słuchawkach na uszach, poprzez gimnazjalistów, licealistów, studentów, wartkich trzydziestolatków, aż po seniorów i całe rodziny. To prawdziwa różnorodność, której wspólnym mianownikiem są wrażliwi, bystrzy, ciekawi słuchacze”.

W 47 Notowaniu Listy Polskich Przebojów WNET Polisz Czart „spadochronowa” „Melodia ulotna” Meli uplasowała się na miejscu 6.

 

Powrót do historii? Ale dlaczego???…

 

W związku z pojawiającymi się jeszcze od czasu do czasu mniej lub bardziej kąśliwymi uwagami, że mainstream u nas rządzi, świadomie i z premedytacją przytoczyłem dziś kilka wypowiedzi byłych wojowników o wolność i jakość w rockowej muzyce oraz pokazałem ich trudne początki, a poniższe zestawienie, które specjalnie na dziś przygotowałem (w przypadku solistów jest to rok wydania ich pierwszego albumu) niechaj będzie dowodem na to, że nasz PoliszCzartowy mainstream rodził się na przestrzeni aż 50 lat jakże często w bólach reżimowej cenzury (Lombard, Dezerter) i z ciężarem sprzętu na plecach nastoletniej Kasi Nosowskiej.

Taka bowiem różnica czasowa dzieli moment powstania niemieckiej grupy Scorpions (od 2003 roku z polskim basistą Pawłem Mąciwodą w składzie) oraz wydanie debiutanckiej płyty Korteza. Jaki z tego wniosek drodzy pretendenci do naszego TOP20?

I Ty także możesz zostać naszym mainstreamowcem i wcale nie musisz być przez to muzycznie kojarzony ani z panem Zenkiem, ani z innymi Bayerami, a kto po przeczytaniu powyższych fragmentów życiorysów ma do naszego TOP20 jeszcze jakieś zastrzeżenia, niech pierwszy rzuci kamieniem.

 

Scorpions 1965

Turbo 1980

Dezerter 1981

Lombard 1981

Kult 1982

T. Love 1982

Voo Voo 1985

Farben Lehre 1986

Hey 1992

Illusion 1992

Lao Che 1999

Riverside 2001

Strachy Na Lachy 2002

Mikromusic 2002

Gaba Kulka 2003

Mela Koteluk 2012

Kazik i Kwartet Proforma 2012

Organek 2013

Kortez 2015

 

I jeszcze w Post Scriptum

 

ps. Wszystkie powyżej przytoczone wypowiedzi artystów naszego TOP20 pochodzą z wywiadów, jakie przeprowadziłem z nimi na przestrzeni ostatnich 9 lat. Słowa Meli Koteluk to fragment rozmowy Marka Jamroza z roku 2015.

 

Sławomir Orwat

współpraca: Tomasz Wybranowski

 

 

A oto pierwsza „50” 47.wydania Listy Polskich Przebojów WNET – PoliszCzart

 

1             5             +4          17          Hey – 2015

2             4             +2          17          Kult – Opowiadam się za miłością

3             8             +5          5             Lao Che – Nie raj

4             12          +8          17          Organek – Mississippi w ogniu

5             9             +4          13          Voo Voo – Słowa pożegnania

6             14          +8          14          Mela Koteluk – Melodia ulotna

7             11          +4          2             Kazik i Kwartet Proforma – Gdybym miał kogoś

8             3             -5           3             Strachy Na Lachy – Obłąkany obłok

9             7             -2           11          Dezerter – Paradoks

10          24          +14       3             Lombard – Szara Ulica

 

 

11          17          +6          12          T. Love – Marta Joanna od Aniołów

12          26          +14       10          Mikromusic – Synu

13          2             -11        13          Strachy Na Lachy – Co się z nami stało

14          6             -8           2          Illusion – Kto jest winien

15          21          +6          8             Kortez – Pierwsza

16          10          -6           17          Farben Lehre – Wolność

17          16          -1           12          Riverside – The Depth Of Self  Delusion

18          22          +4          13          Scorpions – Tainted Love

19          –              –              N          Turbo – Strażnik Światła

20          33          +13       9             Gaba Kulka – Niejasności

21          15          -6           5             Sztywny Pal Azji – Iluminacje

22          28          +6          5             Lubelska Federacja Bardów – Autorski wieczór

23          18          -5           6             Waglewski Fisz Emade – Ojciec        

24          36          +12       8             Maleo Reggae Rockers – Nie Mów Nie

25          20          -5           6             Nocny Kochanek – Dziewczyna z kebabem 

26          –              –              N             Ahawa – Trzeba być dobrym

27          39          +12       4             Happy Prince – Don’t let go

28          23          -5           11          Marek Andrzejewski – Ballada o Czarnym Wtorku

29          13          -16        14          Sztywny Pal Azji – Luxtorpeda

30          50          +20       12          Paweł Domagała – Opowiem Ci o mnie

31          31          –              17          Janusz Radek – Nie mów, że dotyk

32          –              –            N             Marek Andrzejewski – Hasztagi

33          34          -1           17          Old Breakout – Modlitwa

34          19          -15        4             Ga-Ga Zielone Żabki – Jak wygląda prawdziwe życie

35          47          +12       2             Szymon Wydra & Carpe Diem – Płyń

36          37          +1          11          Gienek Loska Band – Pieśń emigranta          

37          25          -12        8             Closterkeller – Kolorowa Magdalena

38          –              –            N             YAVENIRIE – Something Is Coming

39          32          -7           13          Hetman – Czarny chleb i czarna kawa

40          27          -13        14          Kabanos feat. Zacier – Balony

41          –              –              N             Myśli Rozczochrane Wiatrem Zapisane – Kamienie

41          –              –              N             Dogs Head – Other Side

42          48          +6          16          Joa Kołaczkowska & Blues Flowers – Blues o

43          42          -1           7             Mirek Czyżykiewicz – Wieniczka

44          –              –              N             Open Blues – Musisz pamiętać

45          44          -1           6             Zdrowa Woda – Ciechociński blues

46          –              –              N             Dziady Kazimierskie – Wetrna Hora

47          –              –              N             VernissagE – Jestem Słońcem

48          46          -2           2             El Grey – We Are Bound

49          –              –              N             Normalsi – Nie pozwól mi

49          –              –              N             Cochise – Pain Of God

50          29          -21        2             Shakin Dudi – Anonimowy abstynent

 

Zaś w całym 47 katalogu głosów odbiorców Listy Polskich Przebojów WNET PoliszCzart , bo to przecież Wy głosujecie, „52” nagrania po polsku i za przyczyną polskich twórców.

Lista PoliszCzart w Radiu WNET – ZAPRASZAMY NA NASZ PORTAL wnet.fm a tutaj link, do wszystkich nagrań z Listy, które możecie obejrzeć (i wysłuchać) w naszym kanale YouTube. Przygotował, jak zwykle, ten zestaw Lech Rustecki:

 

https://www.youtube.com/playlist?list=PL_u0ithhPa8ieTeK0G8PduDS_QPSg2425&disable_polymer=true

Pora skończyć tragiczny spór / P. Bobołowicz, W. Pokora – wywiad z prof. Żurawskim vel Grajewskim, „Kurier WNET” 46/2018

Może ostatecznie będziemy kontynuować spór prycza w pryczę na Kołymie albo będziemy pogodzeni z kulą w potylicy w jednym dole. Historycznie taki był zawsze finał sporów między Polakami a Ukraińcami.

Paweł Bobołowicz
Wojciech Pokora

Jak długo będziemy kontynuować ten spór?

O kondycji relacji polsko-ukraińskich i rosyjskiej zorganizowanej, państwowo sterowanej agresji propagandowo-informacyjnej, zmierzającej do skłócenia Polaków z Ukraińcami, o śladach ingerencji Rosji w relacje wszystkich państw regionu oraz o polskich doświadczeniach z wojną hybrydową mówi profesor Przemysław Żurawski vel Grajewski, doradca ministra spraw zagranicznych RP. Rozmowę dla Stop Fake PL podczas XI Forum Europa-Ukraina w Rzeszowie przeprowadzili Paweł Bobołowicz i Wojciech Pokora.

Jakie określenie najlepiej dzisiaj charakteryzuje stan relacji polsko-ukraińskich?

Myślę, że jest to odwrotność sytuacji sprzed 2015 roku, kiedy formalne relacje były bardzo dobre, a jednocześnie rozlegało się powszechne i słuszne narzekanie na brak substancji politycznej, która tę dobrą atmosferę by wypełniała. Teraz mamy bardzo dużo substancji politycznej przy złej atmosferze.

Często mówi Pan o skali faktycznych działań pomiędzy Polską i Ukrainą, podkreślając przede wszystkim współpracę militarną; zwraca Pan uwagę na działania gospodarcze. Czy nie jest jednak tak, że toną one w problemach historycznych? Wystarczy chociażby wspomnieć sprawę zakupu oleju napędowego z Rosji z wyeliminowaniem Orlenu. Może treść tych relacji wcale nie jest tak dobra?

Myślę, że ona zasadniczo jest dobra, co nie znaczy, że nie może być lepsza. Trzeba pamiętać o tym, że w ogóle kondycja państwowa Ukrainy, wydolność struktury państwowej państwa ukraińskiego jest jaka jest i nie należy tego przeceniać. Powiedzmy jednak o tych konkretnych przykładach. Jeszcze w 2015 roku oba nasze państwa podpisały umowę swapową między bankami narodowymi. Mamy współpracę wojskową, o której wspomnieliśmy, a dotyczy ona stworzenia wspólnej brygady polsko-litewsko-ukraińskiej, której gotowość bojową certyfikowano w grudniu 2016 roku. Proszę pamiętać, że w roku 2010 rozwiązano batalion polsko-ukraiński, a wcześniej polsko-litewski, więc teraz nie tylko tę współpracę odtworzono, ale podźwignięto na wyższy poziom, bo brygada jest większą jednostką taktyczną niż batalion. Prowadzone są szkolenia dla żołnierzy armii ukraińskiej przez instruktorów polskich z 21 Brygady Strzelców Podhalańskich i z Brygady Powietrznodesantowej oraz z jednostki w Lublińcu. To jest realizowane zarówno w relacjach dwustronnych polsko-ukraińskich, jak i natowskich, razem z Litwinami, Brytyjczykami, Amerykanami i Kanadyjczykami. Mamy umowę z czerwca 2017 roku o dostawach optyki wojskowej dla bojowych wozów piechoty armii ukraińskiej. We wrześniu 2017 roku na Targach Zbrojeniowych w Kielcach wystawiono wspólny model czołgu PT 17. Mamy dobrą współpracę w zakresie rozwoju komunikacyjnego. Koleje ukraińskie (Ukrzaliznica) utworzyły połączenia Kijów–Przemyśl i Odessa–Przemyśl. I będą następne.

LOT w tej chwili właśnie wdraża porozumienie na połączenia lotnicze Zaporoże–Warszawa i jest to szóste lotnisko obsługiwane przez LOT na Ukrainie.

Mamy świetną współpracę w zakresie branży energetycznej, gdzie nie tylko zwiększono o 100 procent dostawę gazu w ostatnich dwóch latach z Polski na Ukrainę, czyli rewersu gazowego, co chroni Ukrainę przed naciskiem gazowym Rosji, ale też przy ostatnim konflikcie z Gazpromem, gdy odcięto gaz – w ciągu kilkunastu godzin Polska udzieliła pomocy. Mamy wspólne stanowisko – teraz została podpisana przecież deklaracja Łotwy, Litwy, Polski i Ukrainy – sprzeciwiające się koncepcji Nord Stream 2, która przecież głównie uderzy w interesy ukraińskie i nie należy zapominać, że także słowackie; zatem występujemy tutaj wręcz w obronie interesów całego regionu.

Mamy też przykłady współpracy na mniejszą skalę. Sam uczestniczyłem we wrześniu 2017 roku w uroczystości otwarcia pierwszej części odremontowanego obserwatorium astronomicznego i meteorologicznego w Karpatach Wschodnich na górze Pop Iwan, gdzie znajdowało się przedwojenne polskie obserwatorium i strażnica KOP, zburzone przez Sowietów w 1939 roku. Teraz jest odbudowywane wspólnym wysiłkiem, został tam zainstalowany posterunek odpowiednika Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, a należy pamiętać, że 70 procent turystów chodzących po tej części Karpat to obywatele polscy, więc ta inwestycja też nie jest oderwana od opieki państwa polskiego nad obywatelami polskimi. Oba wyremontowane obserwatoria będą własnością Uniwersytetu Warszawskiego, tak jak było to przed 1939 rokiem.

Dodajmy do tego jeszcze fakt, że 54 procent studentów-obcokrajowców na uczelniach polskich to są Ukraińcy. 68 procent pracowników cudzoziemskich na polskim rynku pracy to są Ukraińcy, a Sejm w 2017 roku przyjął specjalne ustawodawstwo chroniące prawa pracownicze cudzoziemców, więc de facto przede wszystkim Ukraińców. Biorąc pod uwagę obecność prawie milionowej rzeszy Ukraińców w Polsce, możemy postawić tezę, że faktycznie nie ma niepokojących incydentów z tym związanych. Imigracja ukraińska w Polsce jest wręcz przyjmowana jako przykład pozytywny imigranta w porównaniu do stereotypu imigranta muzułmańskiego.

Kilkadziesiąt tysięcy młodych Ukraińców studiujących w Polsce, co roku to jest ponad 30 tysięcy, po paru latach stworzy pewną masę krytyczną ludzi, którzy będą przyszłą elitą ukraińską, a którzy będą mieli inne rozumienie Polski niż ukształtowane wśród elit jeszcze przecież w znacznej części sowieckiego systemu, inne zrozumienie polskiej psychologii i polskiej wrażliwości historycznej, i będzie nam łatwiej rozwiązywać problemy pamięci historycznej.

Dla tych młodych ludzi Polska będzie także krajem ich młodości, ich edukacji, co zawsze pomaga. W ten sposób właśnie narody się do siebie mentalnie i psychologicznie zbliżają.

Poza tym jest to pewien powrót do normalności. Proszę pamiętać, że separacja Polaków od Ukraińców nigdy w historii nie istniała, poza okresem niewoli sowieckiej, i dopiero złamanie tej niewoli otworzyło możliwości powrotu do normalności. To, że mamy w tej chwili wielu Ukraińców w Polsce i w miarę otwarte granice, to jest właśnie stan normalny, tak zawsze było, a nie odwrotnie.

Ukraińcy do niedawna wymieniali Polskę jako kraj o najlepszych przykładach rozwiązań ekonomicznych, a przede wszystkim uważali Polaków za najlepszych sąsiadów i naród najbliższy Ukraińcom. Można powiedzieć, że mieliśmy doskonały potencjał do tego, by budować pozytywne relacje z Ukrainą. Trudno wobec tego powiedzieć, żeby dzieliła nas przepaść i stereotypy; okazuje się i dowodzą tego wszystkie badania społeczne z ostatnich lat, że Ukraińcy postrzegali nas bardzo dobrze. Na czym zatem polega problem, który mamy dzisiaj? Wizerunek Polski na Ukrainie w ostatnich miesiącach dramatycznie się pogarsza. Czy problem jest po naszej stronie, czy jednak po stronie ukraińskiej?

Myślę, że problem jest po obu stronach, a wynika on z tego, że zarówno poprzedni wizerunek, wyidealizowany, jak i teraz – przyczerniony, są pewnymi wizjami, wyobrażeniami, a nie rzeczywistością. Jeśli mówiłem o lepszym rozumieniu polskiej wrażliwości np. historycznej, to myślę, że gdyby ukraińskie elity były świadome tej wrażliwości kilka lat temu, to nie popełniłyby błędów, których skutki w tej chwili powodują kontrreakcję polską, a ta kontrreakcja na zasadzie reakcji zwrotnej powoduje pogarszanie się obrazu Polski na Ukrainie.

Z jednej strony mamy sytuację, w której, ze względów dosyć oczywistych obóz obecnie rządzący, w okresie, kiedy był opozycją, nie miał ani pieniędzy, ani – nazwijmy to – „mocy przerobowych” na rozwijanie kontaktów eksperckich, osobistych ze środowiskami opiniotwórczymi na Ukrainie. Te kontakty obecnie są raczej zdominowane przez środowiska związane z dzisiejszą polską opozycją i to ona tworzy w środowiskach opiniotwórczych na Ukrainie obraz dzisiejszej Polski. Mówiąc w pewnym skrócie, jest to obraz KOD-owski, że się tak wyrażę. To obraz zupełnie mityczny, takiej Polski nie ma. Takim sztandarowym przykładem jest, że rząd ukraiński jako swoich doradców zatrudnił panów Balcerowicza czy Nowaka, co można uznać za dosyć oryginalny sposób budowania dobrych relacji z krajem sąsiednim – przez promowanie czołowych krytyków strony rządowej.

Z drugiej strony państwo ukraińskie, z uwagi na swoją ogólną niewydolność, nie prowadziło działań w zakresie jednej z polityk, która jest podstawową funkcją każdego państwa, mianowicie polityki tworzenia dobrego obrazu własnego państwa za granicą. Ukraina nie prowadziła promocji dobrego wizerunku Ukrainy w Polsce. Ta działalność była zostawiona polskim przyjaciołom Ukrainy. I jak długo działaliśmy w sytuacji niezorganizowanej państwowo akcji informacyjno-propagandowej, będącej częścią rosyjskiej wojny z Ukrainą, tak długo to „pospolite ruszenie”, które w tym zakresie funkcjonowało, czy raczej wolontariat, wystarczył. W sytuacji, gdy mamy do czynienia ze zorganizowaną i państwowo sterowaną agresją propagandowo-informacyjną, zmierzającą do skłócenia Polaków z Ukraińcami, brak aktywności państwowej Ukrainy w odpieraniu tej agresji na kierunku polskim jest, kolokwialnie mówiąc, istotnym uszczerbkiem w siłach.

Mówi Pan o tym braku akcji promocyjnej Ukrainy w Polsce, ale z drugiej strony – czy my też wystarczająco dbaliśmy o nasze interesy, w tym wizerunek RP na Ukrainie? Wystarczy przypomnieć kolejne przedłużanie kadencji poprzedniego ambasadora RP w Kijowie, potem powołanie ambasadora, który na Ukrainę ostatecznie nie pojechał. Ostatnio ponad pół roku na Ukrainie nie było szefa Instytutu Polskiego. Czy to są działania odpowiadające potrzebom kształtowania tam pozytywnego wizerunku Polski?

Skoro rozmawiamy o mechanizmie pogarszania się wzajemnych wizerunków, to został on jednak zapoczątkowany w 2010 roku przez nadanie tytułu Bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze przez prezydenta Juszczenkę. Sytuacja, w której Polska milczała na tematy historyczne, była do utrzymania, jak sądzę, tak długo, jak długo w istocie na te tematy milczała także Ukraina.

Uważam, że rozpoczęcie tej gry było nieświadome. To nie był akt antypolski, wprost przeciwnie, wynikał z nieuświadamiania sobie faktu, że tak to zostanie odebrane. Mogło się tak stać z uwagi na zmitologizowanie pamięci historycznej. To nie jest pamięć o rzeczywistych wydarzeniach, tylko oba narody posługują się pewnymi mitami, w których te same postaci występują w zupełnie innym charakterze, dokładnie przeciwnym. Ani jeden mit, ani drugi nie jest prawdziwy, ale funkcjonuje jako pewne zjawisko socjologiczne.

To, o czym Panowie mówicie, jest oczywiście prawdą i tutaj zaniedbania jednej czy drugiej strony wymagają nadrobienia, natomiast to nie jest wykrywalne na płaszczyźnie opinii publicznej. Opinia publiczna nie wie, czy był ambasador RP na Ukrainie, czy nie był, nie wie, kto jest szefem Instytutu Polskiego w Kijowie i czy w ogóle jest tam taki instytut. Natomiast jeśli ujęlibyśmy to tak, że faktycznie z punktu widzenia ukraińskiego Polska popełniła błędy, że jest tak, jak nie powinno być, to gra polityczna polsko-ukraińska powinna być oceniana w myśl następującej logiki: w interesie państwa ukraińskiego leży, aby rząd polski był w stanie prowadzić politykę wspierania Ukrainy i współpracy z Ukrainą. Rząd polski będzie w stanie prowadzić tę politykę tak długo, jak długo będzie istniała większość sejmowa popierająca tego typu politykę, a większość będzie istniała tak długo, jak długo elektorat będzie wybierał takich, a nie innych posłów.

Każdy gest, który będzie mógł być wykorzystany czy to przez rodzimych polskich przeciwników Ukrainy, czy przez propagandę rosyjską dla podniecenia nastrojów antyukraińskich, de facto, w ostatecznym rozrachunku skutkuje zmniejszeniem tego zasobu politycznego (tzn. przychylnego Ukrainie polskiego elektoratu), a w konsekwencji zdolności prowadzenia przez Polskę sensownej, czyli proukraińskiej polityki.

Przekładając to na konkrety, Polska przecież nie dlatego nie buduje pomników Żeligowskiego w Suwałkach, Pińsku i Augustowie, że Żeligowski jest uznawany w Polsce za postać negatywną; wręcz przeciwnie, uznawany jest za pozytywną. Jednak wszyscy w Polsce rozumieją, jaki byłby skutek budowania tych pomników dla relacji polsko-litewskich. Przecież nie robimy też tego ze strachu przed Litwą, bo Litwa jest krajem o innym potencjale niż Polska i pewnie, gdybyśmy mieli taką fantazję, to bylibyśmy w stanie te pomniki wybudować.

Wiemy jednak, jaki byłby tego skutek. Nie ma to nic wspólnego z dumą narodową, ona nie cierpi na tym. To jest natomiast pewien rozsądny rys naszej polityki.

W tym samym wymiarze sądzę, że rozsądni ukraińscy patrioci powinni zastanowić się nie nad problemem godności narodowej takich czy innych upamiętnień, tylko bieżącym skutkiem politycznym, jaki zostanie wywołany, czy to nam się podoba, czy nie, z uwagi na stan świadomości społecznej po obu stronach granicy. Ja rozumiem, że tego nie da się zadekretować, bo ukraińscy rządzący z kolei mają swój elektorat, który ma swoje wymogi i jest on dla polityków ukraińskich znacznie ważniejszy niż polski. Niemniej jednak myślę, że w ogóle świadomość tego problemu, czy próba tego typu kalkulacji nie istnieje. A powinna istnieć, nawet nie po to, żeby usunąć ten problem, ale go choćby zminimalizować w relacjach wzajemnych.

Trzeba zatem skonkretyzować oskarżenia, wskazać winnych, a jednocześnie zdjąć ciężar oskarżeń z tych osób, które niesłusznie są postrzegane jako odpowiedzialne za zbrodnie. Nie znaczy to, że zaraz te osoby muszą stać się sympatyczne, ale odróżniajmy przeciwnika od zbrodniarza.

Zatem sądzę, że praca, która powinna być wykonana wspólnie, powinna między innymi polegać na imiennym nazwaniu i potępieniu odpowiedzialnych za zbrodnie na ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, czyli Dmytra Klaczkiwskoho i Romana Szuchewycza, natomiast nie Stepana Bandery, o którym słusznie powiedział pan premier Olszewski, że on wtedy siedział przecież w Sachsenhausen i nawet go o sprawstwo kierownicze nie można oskarżyć. On przecież też nie był teoretykiem ideologicznym, to był w sumie chyba jednak dosyć – użyję tego słowa – dosyć prosty człowiek, nie był myślicielem, który by tworzył jakieś koncepcje. Te koncepcje przecież tworzył Doncow, a nie Bandera.

Bandera nie był wodzem, nie był sprawnym organizatorem ani sprawnym konspiratorem, ani heroicznym partyzantem i w zasadzie cała jego legenda została w znacznej mierze stworzona przez Sowietów przez fakt jego zabójstwa przez agenta KGB. Chociaż jest to postać z polskiego punktu widzenia niesympatyczna, to z tego nie wynika, że jest ludobójcą. Jemu można jedynie udowodnić, że jest odpowiedzialny za śmierć 9 Ukraińców, 1 Sowieta, 1 Polaka i 300 Ukraińców w walkach melnykowców z banderowcami w czasie II wojny światowej – i to wszystko. Reszta jest pewnym mitem.

On również nie jest twórcą heroicznej partyzantki antysowieckiej, bo to kto inny dowodził i walczył w polu. Tak że zarówno jego mit heroiczny, jak i jego mit zbrodniczy jest wytworem fantazji. My nie jesteśmy od tworzenia mitów Ukraińcom, natomiast sądzę, że powinniśmy się dopracować realnego spojrzenia na tę postać w ramach historii Polski.

Dobrze zatem byłoby, gdyby Ukraińcy przyjęli taką zasadę, jaką przyjęto w Polsce, gdzie przecież heroizacja Żołnierzy Wyklętych nie obejmuje tych partyzantów antykomunistycznych, na których sumieniu ciążą jednak zbrodnie przeciwko ludności cywilnej.

Mieliśmy takie przypadki, chociażby na przykładzie „Burego” – Prezydent Rzeczpospolitej odmówił swojego patronatu nad uroczystościami poświęconymi Buremu. Wykluczono też z grona ludzi czczonych Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka” – bohatera walk z Sowietami pod Kuryłówką, a jednocześnie zbrodniarza z Leżajska i Piskorowic.

Jak jest faktyczny wpływ Rosji na relacje polsko-ukraińskie? Na ile Rosja wpływa na kształtowanie naszego negatywnego wizerunku, zresztą nie tylko na Ukrainie?

On jest na pewno zmienny w czasie. Jest silny o tyle, że Rosja ma potężny aparat propagandowy i może wszelkiego rodzaju nawet drobne incydenty, w sensie propagandowym, rozdmuchiwać do wielkich rozmiarów. Mieliśmy ostatnio przykład z okazji Marszu Niepodległości 11 listopada. W sytuacji, gdy współgrają interesy Rosji i innych ośrodków, w tym przypadku zachodnich, ta skuteczność gwałtownie wzrasta; w innych przypadkach nie.

W odniesieniu do relacji z sąsiadami, uważam, że ta ingerencja jest bardzo łatwo wyczuwalna w relacjach polsko-ukraińskich czy polsko-litewskich. Ostatnio, jak wiemy z incydentu na Zakarpaciu, próbowano wręcz wplątać Polaków w rozgrywkę ukraińsko-węgierską, a zatem i skonfliktować nas z Węgrami. Na szczęście nieskutecznie.

Tego typu operacje, o czym warto wiedzieć, Rosja prowadzi w odniesieniu do wszystkich sąsiadów. Mamy wyraźne ślady ingerencji rosyjskiej także w relacje słowacko-węgierskie, rumuńsko-węgierskie czy rumuńsko-ukraińskie. Każdego z każdym można usiłować skłócić. W tym Rosja celuje i trzeba być tego świadomym.

Mamy także do czynienia z ingerencją w rozgrywki wewnątrzpolityczne. Posłużę się przykładem odległym, ale właśnie z tego tytułu, że pozbawionym emocji obywatelskich polskich, będzie to dobra ilustracja, o co chodzi w tej grze. W Mołdawii rosyjskie służby specjalne stworzyły organizację LGBT i organizację fundamentalnych prawosławnych, którzy zwalczali tę organizację LGBT. Na czele obu stali agenci rosyjscy i zagospodarowali całą mołdawską scenę polityczną. Z jednej strony tradycjonalistom pokazując, jaka to straszna jest Unia Europejska, bo ona popiera lesbijki i homoseksualistów, a z drugiej – pokazując Unii Europejskiej, jaka to prymitywna i zacofana jest Mołdawia, bo tam się takich bije. W ten sposób interes polityczny został „obsłużony” na obu kierunkach, z absolutnym oderwaniem od istoty ideologicznej sporu.

Dla służb rosyjskich jest nieistotne, czy ktoś będzie występował pod tym czy pod tamtym sztandarem, istotne jest to, aby istniał konflikt, który będzie destabilizował scenę polityczną i odpychał ją od Zachodu.

Czy sądzi Pan, że aż tak silna ingerencja jest możliwa też na terytorium Polski i Ukrainy? Czy Rosja może stać wprost za pewnymi siłami społecznymi czy politycznymi? Czy może mieć wpływ na proces ustawodawczy w Polsce i na Ukrainie?

Ostatnie doświadczenie z ukraińskim fragmentem ustawy o IPN rodzi takie podejrzenia. To trzeba dokładnie sprawdzić, służby powinny to wybadać. Niewątpliwie ten fragment leży w żywotnym interesie Rosji. Należałoby prześwietlić bezpośrednich ekspertów prawnych czy historycznych, którzy podpowiadali posłom taki jej kształt, zbadać ich powiązania i jeśli takie poszlaki się potwierdzą, to nie tylko ich stosownie ukarać, ale wdrożyć procedury na przyszłość, by do prac ustawodawczych w ramach Sejmu polskiego nie były dopuszczane osoby, które nie dają gwarancji przestrzegania interesów Państwa Polskiego. Każde normalne państwo musi się przed ingerencjami tego typu bronić.

Sądzę, że w Polsce, zresztą też obecnie i na Ukrainie, i w Rumunii, i nie tylko w tych trzech krajach, nie da się obecnie występować pod flagą rosyjską. Trzeba udawać, że jest się kim innym. W tym sensie jesteśmy nieco impregnowani na taką bezpośrednią ingerencję. Natomiast proszę zwrócić uwagę, że nic tak Rosji nie cieszy, jak ubieranie się ukraińskich patriotów w szatę banderyzmu. Zarówno na Majdanie, jak na manifestacjach patriotycznych, choćby jak ostatnio we Lwowie, gdyby ci ludzie występowali pod hasłami choćby Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej czy Petlury, czy kogokolwiek innego, a nie Bandery, znacznie słabiej by to służyło interesom Rosji niż w przypadku, gdy wywieszają czerwone-czarne sztandary.

Napisałem coś takiego i to powtórzę. Jest bardzo dobra rada Napoleona I: „Na wojnie nie należy nigdy robić tego, czego sobie życzy nieprzyjaciel; i fakt, że nieprzyjaciel sobie tego życzy, jest dostatecznym powodem, żeby tego nie robić”. Rosja bardzo by chciała, żeby cały świat postrzegał Ukrainę w kategoriach czarno-czerwonych i banderowskich, i każdy patriota ukraiński, który wspiera ewolucję symboliki i legend, mitów narodowych, pomagając tworzyć taki obraz, robi dokładnie to, o co chodzi na Kremlu.

Rosja na pewno też nie życzy sobie bliskiej współpracy Polski i Ukrainy. Czy jest szansa, żeby przeciwdziałać tym wszystkim zjawiskom, o których rozmawiamy, szczerze i blisko współpracując z Ukrainą? Dlaczego nie powstanie np. grupa szybkiego reagowania na szczeblu rządowym w takich przypadkach, które budzą uzasadnione podejrzenie, że mamy do czynienia z prowokacją? Spójrzmy chociażby na wydarzenie z rzuceniem granatu na Cmentarz Orląt Lwowskich czy wcześniejsze niejednokrotne niszczenie pomników po jednej i po drugiej stronie, ostrzelanie polskiego konsulatu, ostrzelanie autokaru. Przecież możemy się spodziewać eskalacji takich wydarzeń.

Tak, i zresztą jeszcze dodam do tego może mniej dramatyczne wydarzenie, za to z wyraźnym stemplem, kto to zrobił. Na pomniku Kozaków zaporoskich pod Wiedniem, tych, którzy uczestniczyli w odsieczy wiedeńskiej, ktoś napisał parę lat temu „Wolyn 43”, nie pisząc polskich znaków diakrytycznych. Nie użyto ani „ł”, ani „ń”. Oczywiście nie jest wyobrażalne, aby jakikolwiek Polak napisał „Wołyń” w ten sposób. Podobnie w Hucie Pieniackiej, na tym zniszczonym pomniku, także były napisy nie po ukraińsku, tylko po „ukraińskiemu”, czyli z wyraźnymi błędami językowymi. Więc takie tropy mamy. Poświadcza to ogólny obraz, zresztą przecież niezaskakujący.

Proszę sobie wyobrazić, że u Jana Kucharzewskiego, w jego wielotomowym dziele Od białego caratu do czerwonego, można znaleźć cytat z listu marszałka Iwana Paskiewicza, hrabiego erywańskiego, tego samego, który zdobył Warszawę w 1831 roku; z listu wysłanego w 1854 roku do księcia Gorczakowa, w którym proponuje, aby wynająć za pieniądze co bardziej prymitywnych Turków, natomiast bardzo fundamentalistycznie oddanych islamowi, i przy ich pomocy rozpropagować w Imperium Osmańskim ideę, że oto sułtan zdradził islam, bo sprzymierzył się z chrześcijanami – Francją, Wielką Brytanią i Sardynią. To był okres wojny krymskiej i oblężenia Sewastopola. Zatem należało podburzyć lokalnych agów tureckich przeciwko sułtanowi jako rzekomemu zdrajcy islamu, który jest na usługach chrześcijan. Rosja była gotowa, oczywiście w sposób zakamuflowany – tam było wyraźnie napisane, że warunkiem powodzenia akcji jest, żeby nikt się nie dowiedział, że to z „naszego poduszczenia” głoszą te tezy. Zatem prawowierni muzułmanie, oddani idei osmańskiej, powinni się za poduszczeniem Rosji zbuntować przeciwko sułtanowi i jego sojuszowi z Zachodem, zawartemu dla obrony Turcji przed Rosją.

Ta metoda jest zatem stara. Moglibyśmy cofać się jeszcze przed konfederację barską do konfederacji słuckiej i radomskiej, innowierczych i katolickiej, po to przecież wspieranej przez rosyjskiego ambasadora, by wywołać konflikt wewnętrzny w Rzeczpospolitej.

Mamy doświadczenie kilkusetletnie czegoś, co się teraz modnie nazywa wojną hybrydową. Ze strony Rosji to jest jej stara tradycja rozkładania sąsiadów. Tam, gdzie nie była w stanie tego zrobić, jak z Finlandią w 1939 roku, nie osiągała celów politycznych nagą przemocą wojskową.

Powinniśmy raczej być źródłem informacji dla Zachodu na temat tej metody, uczyć naszych partnerów, jak to działa, jak się temu przeciwstawiać, i także samym sobie przypominać, że przecież mamy takie doświadczenie i powinniśmy rozumieć, jak to jest. Spory historyczne czy wrażliwość historyczna, dotycząca przecież bardzo drastycznych i tragicznych chwil w naszej historii, nie dadzą się usunąć z pamięci, ale może zdarzyć się tak tragiczny scenariusz, że ostatecznie będziemy kontynuować ten spór prycza w pryczę na Kołymie albo będziemy pogodzeni z kulą w potylicy w jednym dole. Historycznie taki był zawsze finał sporów między Polakami a Ukraińcami.

Zadaniem aparatów państwowych jest wypracowanie procedur. Służby specjalne powinny monitorować aktywność służb rosyjskich i tłumić ją w zarodku, zapobiegając tego typu prowokacjom. Tym bardziej dziś, gdy rozmawiamy w sytuacji rosnącego napięcia w relacjach brytyjsko-rosyjskich po rosyjskiej akcji terrorystycznej na terytorium Wielkiej Brytanii i mamy to po raz kolejny poświadczone. Takim memento powinna być zarówno ta ostatnia rosyjska akcja w Salisbury, jak i pamięć o opisanej przez Litwinienkę akcji w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku, gdzie w celu wypromowania Putina jako kandydata na prezydenta, konieczne było rozpoczęcie II wojny czeczeńskiej i prowokacją do tego było wysadzanie własnych obywateli w blokach, kiedy to kilkaset osób zginęło zabitych przez rosyjskie służby specjalne. Samego Litwinienkę później otruto na terenie Wielkiej Brytanii. Teraz mamy kolejny tego typu akt, też na terenie Wielkiej Brytanii. Brytyjskie służby wyraźnie wskazują na Rosję. To wszystko pokazuje, do czego zdolne są służby rosyjskie.

One są zdolne do tego typu krwawych prowokacji także w relacjach polsko-ukraińskich. Żeby te prowokacje były wiarygodne dla opinii publicznej, a zatem, żeby wypełniły swój zamierzony przez Moskwę skutek polityczny, muszą mieć zbudowaną legendę. Napięcie nie może spaść jak piorun z jasnego nieba, musi przez dłuższy czas narastać, żeby ludzie uwierzyli, że dany akt prowokacji nie jest prowokacją, tylko jest naturalny. I to jest faktyczna stawka w tej grze.

Nie pamięć historyczna jest stawką w tej grze, nie upamiętnienie ofiar sprzed lat siedemdziesięciu paru, tylko dążenie do tego, żebyśmy mieli świeże ofiary, które będziemy opłakiwać. Naszych obecnych współobywateli, a nie naszych dziadów czy ojców.

Rozsądnym zadaniem każdego państwa jest ochrona swoich obywateli tu i teraz. Jest pewna gradacja zadań i hierarchia ważności. Nic nie ujmując ważności upamiętnień historycznych i rozstrzygnięcia sporu historycznego, życie naszych obywateli tu i teraz jest ważniejsze od pamięci historycznej. Ten spór pamięci trzeba rozstrzygnąć. Jego się nie da rozstrzygnąć jednostronnie, bo żadna ze stron nie ma instrumentu zmuszenia drugiej do przyjęcia własnej wizji. Napinanie się moralne, że prawda jest jedna i tylko jedna strona ma tę prawdę, jest oczywiście moralnie słuszne, tylko że politycznie nieskuteczne. Nie na tym polega zadanie polityków, żeby okopać się na swoich stanowiskach.

Uważam, że warunkiem odblokowania sporu historycznego jest w pierwszym rzędzie rozstrzygnięcie kwestii ekshumacji. Dopóki nie dojdzie do pełnej ekshumacji, zbadania – nazwijmy to – tych dołów śmierci, bo to często trudno nazwać grobami, policzenia ofiar i ich identyfikacji, dopóty będziemy się spierali na własne wyobrażenia o tym, co się wydarzyło, a nie na naukowo potwierdzone fakty. Mając natomiast policzone i zidentyfikowane ofiary, obie strony będą musiały przyjąć którąś z funkcjonujących wersji. Wersja polska jest taka, że istnieje drastyczna nierówność skali ofiar, a wersja ukraińska jest taka, że był to konflikt symetryczny o porównywalnej ilości ofiar cywilnych po obu stronach.

Ja oczywiście uważam, że to polska pamięć historyczna w tym zakresie jest prawdziwa. Jej udowodnienie nie może jednak polegać na częstym czy głośnym powtarzaniu tej prawdy, tylko na pokazaniu dowodów.

Pokazanie dowodów możliwe jest po przeprowadzeniu ekshumacji. Jeśli Ukraińcy uważają, że to ich wersja jest prawdziwa, to jedynym sposobem udowodnienia tego jest przeprowadzenie ekshumacji, a nie częste i głośne powtarzanie, że jest tak, jak oni myślą. Zatem tego sporu nie da się rozstrzygać bez wykonania tej podstawowej pracy badawczej.

W interesie politycznym i Polski i Ukrainy leży zakończenie tego sporu, a jeśli obie strony wierzą w swoje racje, nie powinny mieć oporów przed przeprowadzeniem niezbędnej procedury dowodzenia tej racji.

Przemysław Żurawski vel Grajewski – Członek Gabinetu Politycznego Ministra w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP, profesor Uniwersytetu Łódzkiego. Współpracownik Instytutu Europejskiego w Łodzi, Ośrodka Myśli Politycznej, pracownik badawczy Centrum Europejskiego Natolin, a także wykładowca Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Pracował w Ministerstwie Obrony Narodowej w Biurze ds. Planowania Polityki Obronnej oraz w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Integracji Europejskiej i Pomocy Zagranicznej. W latach 2005–2006 był ekspertem frakcji EPL-ED w Parlamencie Europejskim w Brukseli i zajmował się monitorowaniem polityki wschodniej Unii Europejskiej. W 2006 został nauczycielem akademickim na białoruskim Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym w Wilnie. W latach 2007–2008 był komentatorem kontraktowym TVP Info w zakresie tematyki międzynarodowej.

StopFake PL, realizowany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, to zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w ramach konkursu „Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2018”. Publikacje wyrażają poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Wywiad Pawła Bobołowicza i Wojciecha Pokory z Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, pt. „Jak długo będziemy ciągnąć ten spór?” znajduje się na s. 10-11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Pawła Bobołowicza i Wojciecha Pokory z Przemysławem Żurawskim vel Grajewskim, pt. „Jak długo będziemy ciągnąć ten spór?” na s. 10-11 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Pięć powodów, dla których Polacy, którzy udali się na emigrację w czasach III RP, nie wracają do Polski na stałe

Niestety często się zdarza, że nawet jeżeli emigrant zdecydował się wrócić, to po pewnym czasie ponownie pakuje walizki, a czasami, jak autor artykułu, udaje się na emigrację wewnętrzną i czeka.

Wojciech Walczuk

Ostatnie miesiące upływają pod znakiem gospodarczego rozkwitu. Inwestycje rosną, bezrobocie maleje, a pracodawcy coraz głośniej domagają się poluzowania sztywnych reguł rządzących rynkiem pracy. Gospodarka z tygrysim impetem wskakuje na kolejne słupki wzrostu, a, dodatkowo, perspektywy rozwoju na kolejne lata wcale nie przewidują załamania koniunktury.

Dlaczego zatem, mimo milionów brakujących rąk do pracy, za milionami przyjeżdżającymi zza wschodniej granicy nie widać choćby dziesiątek tysięcy Polaków powracających z emigracji?

Polski jest wciąż najczęstszym językiem obcym słyszanym od Dover po Inverness. Przyczyn, trywializując, jest wiele, tak jak wiele było powodów do wyjazdu. Każdy przypadek jest odmienny, ale mimo to wiele schematów się powtarza, dlatego spróbujmy je uporządkować i wyciągnąć choćby bardzo ogólne wnioski.

Na problem niepowracającej emigracji możemy spojrzeć z perspektywy autora tekstu, czyli byłego emigranta z brytyjskim paszportem, próbującego na nowo ułożyć sobie życie w kraju nad Wisłą.

Dlaczego zatem nie wracają? Pierwszy powód jest oczywisty – to pieniądze. Wszystko kręci się wokół nich. Co i za ile, kto ma ich więcej, a komu się znowu nie udało rozkręcić interesu. W Polsce czy za jej granicami temat pieniędzy to numer jeden. Na emigracji wciąż można zarobić dużo więcej, ale jeżeli sprawdzimy koszty życia na Zachodzie i porównamy z krajem, bilans finansowy nie jest już taki oczywisty. Szukajmy zatem dalej.

Drugi wniosek, który można wysnuć po licznych rozmowach z Polakami na Wyspach, to jakość codzienności nad Wisłą. Wszechobecna agresja panosząca się w tramwaju i kolejce w supermarkecie, kierowcy, którym cztery kółka na lokalnej szosie pomyliły się z czwórką w galopie, a także wszędobylskie słowa na k i ch potrafią skutecznie zniwelować bliskość rodziny i smak domowego ciasta.

Trzeci powód, który należy łączyć z drugim, to jakość usług, gdzie nie chodzi wcale o urzędników, bo ci zaczęli się nawet uśmiechać i nie traktują już petentów niczym wrogów, ale o zorganizowany system utrudniania życia na każdym etapie. Wiadomo od carskich czasów, że Polaków trzeba trzymać krótko, ale czy w wolnej Polsce musimy wciąż czuć się jak pod zaborami? Lubujemy się w wolności osobistej, wspominamy złoty wiek demokracji szlacheckiej, a pozwoliliśmy, aby zaświadczenia, formularze i pieczątki wyznaczały nam rytm codziennych obowiązków.

W obecnym systemie powinności obywatela wobec państwa i tego, co państwo polskie oferuje w zamian, nie tylko nie powinniśmy liczyć na liczny powrót Polaków z emigracji, ale możemy zapomnieć o masowym i trwałym napływie innych narodowości.

Czwarty i piąty powód nielicznych powrotów to marny poziom szkolnictwa (zwłaszcza uczelni wyższych) i licha publiczna służba zdrowia. Obydwa są tematami na osobne artykuły, ale obydwa można też sprowadzić do powszechnej selekcji negatywnej i wszechwładnych koterii.

Przyczyn, dla których nie wracają, jest pewnie więcej i każdy emigrant mógłby wskazać swoje własne, ale niestety często się zdarza, że nawet jeżeli już powrócił, to po pewnym czasie ponownie pakuje walizki, a czasami, jak autor artykułu, udaje się na emigrację wewnętrzną i czeka. Czasami walczy o swoją szansę na normalność.

Felieton Wojciecha Walczuka pt. „Dlaczego nie wracają” znajduje się na s. 12 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Walczuka pt. „Dlaczego nie wracają” na s. 12 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Serialu o śląskim języku regionalnym ciąg dalszy. Problem znów pojawił się w Sejmie RP. Ciągnie się od roku 2007

Czas zweryfikuje pomysły „uzdrowicieli” śląszczyzny, którzy często własnych dzieci nie zdążyli nauczyć mowy przodków. Wydaje się jednak, że kilkadziesiąt gwar śląskich do tego czasu przetrwa.

Bożena Cząstka-Szymon

Projekt wniosła „Nowoczesna”. Wywody oparto na poszukiwaniu tożsamości NARODOWEJ przez Ślązaków (dlaczego nie grupowej, etnograficznej?). (…) Wprowadza się „nowe” spojrzenie na godkę śląską. Czyli – nieważna przeszłość. Nieistotna (wtórna) staje się systemowa bliskość śląszczyzny i języka polskiego!

Ważna jest „narracja”.

A wygląda ona następująco. Otóż podobno współczesne językoznawstwo nie jest w stanie pokazać różnic między dialektami/gwarami a językiem ogólnym. To wiedzą wnioskodawcy. Nie daje więc ono (językoznawstwo) odpowiednich narzędzi do odróżnienia tego, co jest jeszcze gwarą, a co językiem ogólnonarodowym. A przecież to lingwistyka „wytyczyła” pokrewieństwa języków, wyznaczyła też tzw. ligi językowe, odtworzyła niektóre prajęzyki, np. naszego przodka – język prasłowiański – oraz jeszcze wcześniejszego, dawcę połowy współczesnych języków na świecie – język praindoeuropejski.

Trudno nie pytać językoznawców o opinię, skoro powoływane nowe byty polityczne – jak język regionalny – umożliwiają pozyskanie sporych funduszy, ale równocześnie w preambule ustaw europejskich (dotyczących tychże języków regionalnych) czytamy, że „nie jest językiem regionalnym DIALEKT danego języka”.

Właśnie dlatego chcą wprowadzić nową definicję ustawowo chronionych, czyli dofinansowanych języków. Pomysłodawcy nadal lekceważą Ustawę o języku polskim i zapis w tejże o ochronie gwar jako dziedzictwa narodowego. Ich nie interesują polskie ustawy. Ważne są zapisy europejskie. W takim razie zlikwidujmy naukę o dialektach. Na siłę powołajmy do życia wiele języków regionalnych. Będzie zajęcie dla różnych – rwących się pilnie do działań, wykształconych na polskich uczelniach – humanistów. Ich europejscy koledzy wprowadzili już przecież pojęcie płci kulturowej… Zafundowali na uczelniach nowe kierunki badań, studiów, możliwości publikacji.

Jak jest ze zrozumieniem polszczyzny?

Każdy Ślązak rozumie ogólną polszczyznę. Większość cech gwar śląskich to dawne właściwości języka ogólnonarodowego, który zdążył się szybciej rozwinąć i nie ma w nim już niektórych słów, dawnych głosek, starych końcówek. Niewiele jest cech specyficznie śląskich. Niewiele innowacji. Można wskazać inne gwary, należące do dialektu małopolskiego, wielkopolskiego czy dawnych kresowych, które mają te same cechy gwarowe, co śląszczyzna.

Ale żeby to udowodnić, należałoby gruntownie znać i gramatykę historyczną, i historię języka, a przede wszystkim dialektologię. Cóż, kiedy takich zajęć od dawna nie ma na studiach wyższych. Na paru uczelniach w Polsce „przykleiła się” nauka o dialektach do gramatyki historycznej (tak jest np. w Warszawie), ale na prowincji trudno już znaleźć specjalistów dialektologów, bo to żmudna praca w terenie: trzeba znaleźć odpowiednich informatorów, przeprowadzać wielogodzinne wywiady, spisywać je, analizować, porównywać mowę sąsiednich miejscowości. W dodatku trzeba mieć szeroką wiedzę historyczną, kulturową. Łatwiej przecież poczytać w prasie (polskojęzycznej) parę artykułów, uwierzyć zebranym podpisom, znaleźć odpowiednie przepisy (najlepiej unijne) i na to nałożyć siatkę pojęciową zgodną z postnowoczesnym paradygmatem. Stworzy się więc nowy problem. Aktualna jest sprawa, a właściwie nowy produkt, który trzeba umiejętnie „sprzedać”. Pojawią się nowe dotacje, nowe opracowania. Stworzymy nowe języki regionalne!

To nic, że nie słychać o języku kurpiowskim. Że nikt się o taki nie upomina. Podobnie jak o podhalański. Ale w tomie pokonferencyjnym w Mińsku już od kilku lat można przeczytać o emancypacji dialektów i nowych językach słowiańskich, łącznie z wymienionymi. Nie jest ważne, czy to ludziom służy. Czy jest potrzebne. Czy jest zgodne z tradycją.

Propagatorzy języka śląskiego zdają się mówić: dążmy do podziałów, do wydzielania małych terenów, niezdolnych do samodzielnego rządzenia. Nasi pobratymcy z południa już tego doświadczyli. I powstały maleńkie państewka wielkości naszego województwa, z minijęzykami. W tej sytuacji konieczne jest tworzenie nowych słowników, leksykonów etymologicznych, nowych instytutów naukowych. Będzie praca na kilka pokoleń.

A jaka jest taktyka? Dość prosta.

Podkreślmy raz jeszcze – skoro w Europejskiej karcie języków regionalnych lub mniejszościowych wyraźnie pisze się o tym, że nie obejmuje ona dialektów, no to trzeba zrezygnować z terminu ‘gwary śląskie’ czy ‘dialekt śląski’. Zmienić definicję. Nadać nowe znaczenie. Wykreować termin ‘etnolekt śląski’ i dalej już z górki. Wystarczy przeczytać hasło w Wikipedii, gdzie czytelnik o słabej wiedzy historycznojęzykowej, dialektologicznej, nadmiernie ufający zapisom w Internecie, prasie, niemającej żadnego powodu, by przedstawiać prawdę w czasach postprawdy – niewiele dowie się np. o badaniach śląszczyzny (nie znajdziemy tam nazwisk Kazimierza Nitscha oraz innych badaczy gwar śląskich, szczególnie cieszyńskich).

Cały artykuł Bożeny Cząstki-Szymon pt. „Serialu o śląskim języku regionalnym ciąg dalszy” znajduje się na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Bożeny Cząstki-Szymon pt. „Serialu o śląskim języku regionalnym ciąg dalszy” na s. 16 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Polska i Ukraina mają ten sam cel i tego samego wroga / Wywiad z Jadwigą Chmielowską, „Kurier WNET” 46/2018

Jeśli ktoś, będąc Polakiem, bardziej nienawidzi Ukrainy niż kocha Polskę, to znaczy, że gotów jest poddać się rosyjskiemu panowaniu. To samo, odpowiednio zmieniając sformułowanie, dotyczy Ukraińców.

Jadwiga Chmielowska
Władysław Niedaszkiwski

Mamy ten sam cel i tego samego wroga

O perspektywach relacji polsko-ukraińskich, możliwościach rozwiązania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego oraz o obecnej sytuacji wewnętrznej Ukrainy z redaktor naczelną „Śląskiego Kuriera WNET” Jadwigą Chmielowską, opozycjonistką z czasów PRL, współprzewodniczącą Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej, Sekretarzem Generalnym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ekspertem KRRiT – rozmawia ukraiński dziennikarz Władysław Niedaszkiwski.

W latach 80. zajmowała się Pani wyzwoleniem politycznych więźniów. Dziś ten temat jest bardzo aktualny na Ukrainie. Jakiej rady może Pani udzielić naszym obrońcom praw człowieka? Na co trzeba w pierwszej kolejności zwrócić uwagę, żeby uwolnić więźniów Kremla?

Uważam, że jedynie międzynarodowa opinia publiczna jest w stanie wpłynąć na władze państw totalitarnych. Tak było w latach 80. XX wieku w Polsce i tak jest dzisiaj. Rosja Putina jest, niestety, bardzo często przedstawiana społeczeństwom wolnego świata jako jedyne państwo, które jest w stanie sprzeciwić się paranoicznym pomysłom elit zachodnich. Kreml przeznacza olbrzymie pieniądze na budowanie wizerunku Putina jako obrońcy europejskich wartości chrześcijańskiej cywilizacji oraz na wojnę informacyjną (na etatach są tysiące hakerów, informatyków, trolli). Dlatego powinno się podawać do wiadomości publicznej wszelkie przykłady łamania praw człowieka przez Rosję, obnażać jej terrorystyczno-imperialny charakter. Potrzebne są konkretne posunięcia – w tym wypadku pozwy sądowe do trybunałów międzynarodowych.

Uważam też, że w dobie wojen hybrydowych, gdy najskuteczniejszym narzędziem jest informacja, przekaz powinien odbywać się również w języku rosyjskim, aby skutecznie trafiał do wyborców Putina.

Obowiązkiem Unii Europejskiej jest wydzielenie realnych funduszy na walkę informacyjną przeciwko dezinformacji płynącej z Kremla. W chwili obecnej w Brukseli zajmuje się tą sprawą około 20 urzędników – przeciwko parunastu tysiącom informacyjnych żołnierzy Putina. To kpina.

Istnieje kwestia zakładników, którzy znajdują się w niewoli u bojówkarzy w Donbasie. Jak można doprowadzić do ich uwolnienia?

Jestem zwolenniczką rozwiązań siłowych. Swoich należy uwalniać. Do tego służą wyszkolone oddziały specjalne. Armia Krajowa odbijała swoich z rąk katów niemieckich i sowieckich, choć podczas okupacji warunki były o wiele trudniejsze. Ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego tak duże państwo jak Ukraina ma problem w Donbasie i Ługańsku. Nie jest jasne, czy to jest agresja Rosji, czy walka z terrorystami lokalnymi. To, co się stało na Krymie, jest wynikiem błędnej polityki prowadzonej od lat 90. XX wieku. Kijów nie wspierał dostatecznie Tatarów, nie umożliwił powrotu wszystkim Tatarom na Krym, nie przekazał w ręce Medżlisu władzy nad Autonomią Tatarską. Ukraina być może teraz dopiero odzyskuje kontrolę nad dowództwem swojej armii.

Jak Pani scharakteryzuje dzisiejsze stosunki polsko-ukraińskie w świetle niedawnych decyzji polskich polityków, na przykład dotyczących penalizacji banderyzmu?

Nowelizację ustawy o IPN oczywiście popieram, bo przeciwstawia się niemieckiej propagandzie, próbującej zrzucić odpowiedzialność za Holokaust, lub jej część, na Polaków (chodzi o sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”). Na początku tłumaczono, że to określenie wskazuje tylko geograficzną lokalizację obozu w Auschwitz, ale później poczynano sobie coraz śmielej. Nadal mówi się wszędzie o jakichś mitycznych „nazistach”, a nie Niemcach, którzy przecież ogromną większością (ponad 90%) wybrali w demokratycznej procedurze Hitlera.

Jednak zapis o Ukrainie w tej nowelizacji jest (nie tylko moim zdaniem) typową kremlowską „wrzutą”. Wielu polskich publicystów zwróciło uwagę na to, że „punkt ukraiński” pojawił się w ostatniej chwili, w końcówce roku 2016. Ponad rok trwała cisza i raptem 25 stycznia 2018 r. w sejmie odbyło się drugie czytanie.

Oficjalnie jako działanie sterowane przez Rosjan ocenił to były premier prawicowego rządu, obrońca więźniów politycznych i opozycjonista w PRL-u – adwokat Jan Olszewski. Spotkał go za to olbrzymi atak środowisk prorosyjskich.

Moim zdaniem ten zapis, wciśnięty przez środowiska narodowe i Ruch Kukiz’15, miał powstrzymać funkcjonowanie ustawy i ją skompromitować. Określenie terminu zbrodni banderowskich na lata 1925–1950 dyskwalifikuje autorów tego sformułowania. W 1925 roku Bandera miał 16 lat i jeszcze nie było żadnych banderowców. OUN powstał w 1929 r., a na przełomie 1940/1941 rozpadł się na dwie frakcje – melnykowców i banderowców.

Poseł Rzymkowski z Kukiz’15 przyprowadził do komisji sejmowej trzech ekspertów ds. ukraińskich – profesorów Włodzimierza Osadczego, Czesława Partacza i Wojciecha Muszyńskiego z IPN. Ten ostatni powinien znać historię. Sądzę więc, że jedynie miał uwiarygadniać pozostałych ekspertów.

Profesor Partacz zajmuje się stosunkami polsko-ukraińskimi. W 2015 r. skorzystał z zaproszenia władz rosyjskich i wziął udział w konferencji w Jałcie. Uwiarygodnił tym samym obecność Rosji na Krymie. Występował też w Sputniku – czołowej sieci propagandowej Rosji. Tak więc Partacz dołączył do zdrajców interesów Polski. Skandalem jest, że taki człowiek ma wpływ na legislację w Polsce.

Na Krymie w lutym 2015 r. był też Adam Śmiech z Klubu „Zawsze Wierni Rzeczpospolitej” Jest to wyjątkowo antysemicka i prorosyjska grupa, realizująca politykę Putina.

Z kolei prof. Włodzimierz Osadczy jest członkiem władz wojewódzkich Stowarzyszenia Polska – Wschód, czyli dawnego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. W ubiegłym roku panowie Osadczy i Partacz zorganizowali konferencję z Zapałowskim, kolejnym działaczem prorosyjskim w Polsce, znanym z propagowania rozbioru Ukrainy. Prof. Osadczy straszy, że Ukraińcy pracujący w Polsce w pewnym momencie rzucą się na Polaków i jak banderowcy będą mordować. Tak więc, znając autorów tej „ukraińskiej poprawki”, śmiem twierdzić, że powstała ona przy bliskiej współpracy z ambasadą Rosji albo wręcz na Łubiance.

Rosyjskim priorytetem jest doprowadzanie do jak największego napięcia w stosunkach Ukrainy z Polską. Pamiętamy wszyscy, jak olbrzymim poparciem Polaków cieszył się Majdan, czyli walka Ukraińców o niepodległość! Polacy zdają sobie sprawę, że dopiero przynależność Ukrainy do NATO może na trwałe zagwarantować bezpieczeństwo całego naszego regionu – od Tallina i Warszawy do Erewania, Sofii i Aten – czyli państw Międzymorza.

Dlatego uważam działalność prorosyjskiej agentury w Polsce, szczującej na Ukraińców, za równie szkodliwą, jak działanie pana Wiatrowycza z ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Gloryfikuje on zbrodniarzy z tej części UPA, która rzeczywiście dokonywała rzezi. Dla Polaków i Ukraińców najważniejsze jest stanięcie w prawdzie, aby płacz nad trumnami nie przesłonił nam wolności. By znowu nie zwyciężyli Moskale. Bo mordy na Polakach organizował i Berlin, i Kreml. I choć Bandera był w obozie niemieckim, to jednak podlegli mu Ukraińcy mordowali Polaków w imię jego nacjonalistycznej ideologii.

Należy też pamiętać, że niektórzy przywódcy UPA byli przeciwni rzezi Polaków, jak np. Taras Bulba-Borowieć.

Co Pani sądzi o takich kontrowersyjnych elementach naszej wspólnej historii, jak rzeź wołyńska? Spory trwają do dziś. Czy jest jakaś szansa, by nasze kraje wreszcie się porozumiały?

Wszystkie te sprawy należy spokojnie wyjaśniać, rzetelnie opisywać, przeprowadzać ekshumacje, stawiać pomniki itp. Pamiętajmy, że w Hrubieszowie, choć AK z UPA zażarcie się zwalczały, dokonując pacyfikacji wiosek, to po wkroczeniu Sowietów zaczęły współpracować w obliczu wspólnego wroga. Tak musi być i dzisiaj. Tylko współpraca Polski i Ukrainy pozwoli zachować nam wolność.

Wyjaśnienie przyczyn zbrodni, które objęły swoim zasięgiem Wołyń i część ówczesnej Małopolski Wschodniej, jesteśmy winni nie tylko tym, którzy zginęli, ale też sobie i przyszłym pokoleniom. Ta historia dla wszystkich Ukraińców i Polaków powinna być przestrogą przed tym, co dzieje się, gdy się nie wspieramy.

Przez wieki połączone wojska litewskie, rusińskie i polskie nie tylko zwyciężały Rosjan, ale i zdobyły Kreml. Natomiast walki między pobratymcami sprawiły, że popadliśmy w niewolę. Tak więc, czy się to nam podoba, czy nie, jesteśmy skazani na współpracę, jeśli chcemy być wolni.

Jeśli ktoś, będąc Polakiem, bardziej nienawidzi Ukrainy niż kocha Polskę, to znaczy, że gotów jest poddać się rosyjskiemu panowaniu. To samo, odpowiednio zmieniając to sformułowanie, dotyczy Ukraińców. Należy też zdawać sobie sprawę z tego, że Rosja prowadzi wojnę informacyjną, której zadaniem jest skłócać narody.

Wojna w Donbasie trwa już ponad trzy lata. Aktualna jest kwestia misji pokojowej ONZ. Czy, zdaniem Pani, ta inicjatywa może się powieść?

Zależy, kto miałby się w tych wojskach pokojowych znaleźć. Bo jeśli rosyjscy „mirotworcy”, to taka misja zagrażałaby niepodległości Ukrainy. Jeśli żołnierze innych państw, to powinni oni stać na granicy Ukrainy z Rosją, aby uniemożliwiać przesiąkanie rosyjskiej broni i żołnierzy. Wtedy to miałoby jakiś sens. Jeśli natomiast takie wojska miałyby odgradzać okupowane tereny od reszty kraju, będzie to wzmacniało pozycję samozwańczych prorosyjskich władz okupacyjnych. Efekt będzie odwrotny od zamierzonego.

Pani ściśle współpracuje z ruchem Tatarów krymskich. Na czym polega ta współpraca i co udało się osiągnąć?

Wraz z kolegami z Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej od 1989 współpracowaliśmy z OKND (Narodową Organizacją Ruchu Krymskotatarskiego), a potem z Medżlisem i Światowym Kongresem Tatarów Krymskich. Z Piotrem Hlebowiczem często przyjeżdżałam na Krym. Wraz z gronem przyjaciół pomagaliśmy w powrotach Tatarów na półwysep. Staraliśmy się nagłaśniać w całym świecie sytuację narodu deportowanego w całości przez Stalina. Z 400 000 osób wywiezionych 18 maja 1944 roku przeżyła połowa. Duża część zmarła podczas deportacji.

Piotr Hlebowicz i przedstawiciele Tatarów krymskich, 2013 | Fot. archiwum prywatne P. Hlebowicza

Niestety Ukraina nie wspierała należycie powrotu Tatarów na Krym. Musieli wykupywać swoje majątki – domy i ziemię, które przez wieki należały do ich przodków. Na Krym powróciła tylko połowa deportowanej przez Sowietów populacji tego narodu. Rząd ukraiński, zamiast udogodnić powrót wszystkich Tatarów krymskich z Uzbekistanu i innych miejsc zsyłki, by zmniejszyć procentowo liczebność Rosjan na Krymie – robił rzecz odwrotną – wszelkimi metodami utrudniał ich przyjazd. Klasyczne strzelanie sobie w stopę. To oni – Tatarzy – powinni rządzić Krymem. Jednak głupota władz Ukrainy sprawiła, że Kijów cały czas zachowywał w tej sprawie dystans.

Sama słyszałam, gdy przestrzegałam przed możliwą zdradą Rosjan, że „przecież Rosjanie to Słowianie i chrześcijanie, a Tatarzy są tureckojęzycznymi muzułmanami”. I z dwojga złego lepiej jest oddać Krym Rosji, niż pozwolić na stworzenie Autonomii Krymskotatarskiej i zagrożenie „fundamentalizmem islamskim”. Tak wypowiadali się różni politolodzy oraz politycy ukraińscy i proszę – efekty nie kazały długo na siebie czekać. I choć politycy ukraińscy mają teraz nauczkę, to obawiam się, że nawet ta okupacja niewiele ich nauczyła. Wojska ukraińskie oddały Krym bez jednego wystrzału! Czy po tym odbyły się procesy dowódców? Przecież ktoś był odpowiedzialny za ten stan rzeczy.

Krymscy Tatarzy do szlachetny i wykształcony naród. Ci z nich, którzy osiedli na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej (początek osadnictwa – koniec XIV wieku), otrzymali szlachectwo lub zostali przyjęci do stanu rycerskiego. Byli zawsze wierni swojej nowej ojczyźnie. Do dziś ani Litwini, ani Polacy nie mają z Tatarami żadnych zatargów. Z tego, co wiem, również nie są zarzewiem żadnych konfliktów Ukrainie. To Ukraina zdradziła Tatarów, a nie Tatarzy Ukrainę.

Obecnie są oni na Krymie represjonowani. Próbowaliśmy nagłaśniać procesy przywódców tatarskich, interesować dziennikarzy za granicą ich problemami. Rosja kilkakrotnie usiłowała przyklejać Tatarom łatkę muzułmańskiego fundamentalizmu. Na szczęście prawie nikt w to nie wierzy. Przeszły 4 lata od aneksji i okupacji, a rząd Ukrainy wraz z prezydentem prawie nic nie zrobili w sprawie Tatarów. Są mgliste obietnice tatarskiej autonomii kulturalnej (!) na Krymie, przyjmuje się uchodźców z okupowanego półwyspu, jednak nie jest to najlepiej zorganizowane.

W jednej ze swoich publikacji pisała Pani, że Rosja stara się zacząć wojnę pod pretekstem religijnym. Mamy najazd migrantów w Europie, mamy „państwo islamskie”. Czy to wszystko jest częścią tego planu? Jaka jest w tym rola Ukrainy?

Rosja próbowała ocieplić stosunki z USA, a nawet wciągnąć Stany Zjednoczone do współpracy na niwie walki ze światowym terroryzmem, choć sama od kilkudziesięciu lat go budowała. Po 11 września 2001 r. to się jej częściowo udało. Świat zaczął walczyć z terroryzmem islamskim i raptem zapomniał, kto go tworzył.

Niemcy realizują w Unii Europejskiej politykę rosyjską. Chcą Amerykanów wypchnąć z Europy i to jest oczywiście korzystne dla Rosji. Warto przypomnieć gazociągi pod Morzem Bałtyckim. Na rękę Rosji jest destabilizacja Europy i państw narodowych. Merkel swoją polityką doprowadziła do tego, że w kolejnych państwach wygrywają partie narodowe, upatrujące w Putinie, niestety, zbawcę od zachodnioeuropejskich dewiacji, tak propagowanych przez Niemcy.

Obecnie jednak i USA, i Wielka Brytania nie dają się Rosji wodzić za nos. Donald Trump wymienił sekretarza stanu USA. Został nim dotychczasowy szef CIA, po którym można się spodziewać zdecydowanie twardszego stosunku do Rosji niż miał Tillerson. Bardziej stanowczą postawę Wielkiej Brytanii wobec Rosji widać zaś np. w związku z otruciem na terenie Wielkiej Brytanii Siergieja Skripala. Rosja się przeliczyła, licząc na tak mizerną reakcję, jak po otruciu Litwinienki.

Przy okazji sprawy Skripala także Niemcy i Francja zostały zmuszone do jasnego opowiedzenia się, czy są po stronie Rosji, czy Zachodu. Donald Trump, Theresa May, Emmanuel Macron i Angela Merkel podpisali się pod wspólnym oświadczeniem, wzywającym Rosję do złożenia wyjaśnień ws. użycia broni chemicznej do ataku na Skripala. Solidarność z Wielką Brytanią wyraził kilka dni wcześniej polski premier.

Należy zacieśniać jak najbardziej kontakty i współpracę z NATO i USA. To leży także w interesie Ukrainy, która musi wreszcie przestać dawać się oszukiwać Niemcom.

Czym były manewry „Zapad 2017” – demonstracją mocy czy próbą rozszerzenia swojego władania? Czy te manewry były skuteczne?

Manewry Zapad – zorganizowane z wielkim szumem na Białorusi – miały zastraszyć wolny świat. Kto jest strachliwy, ten zawsze ma problem. Zapad 2017 był w tym kontekście bez znaczenia. Pokazał jedynie całkowitą zależność łukaszenkowskiej Białorusi od Rosji. Niepokojący jest jednak proceder budowania nowych rosyjskich baz wojskowych na Białorusi oraz wzrost liczebności żołnierzy rosyjskich u naszych wschodnich granic. To także groźba dla Ukrainy, która ma sporą granicę z Białorusią.

Jak, Pani zdaniem, powinna się odbyć deokupacja Krymu i Donbasu? Czy okupowanie tereny potrafią zreintegrować się z pozostałą częścią Ukrainy?

Po pierwsze musi nastąpić wycofanie wojsk rosyjskich z Krymu i Donbasu oraz bandziorów nazywających siebie separatystami. Potem nowi osadnicy z Rosji powinni jak najszybciej wrócić do domu, czyli do „matuszki Rasiji”. Z reintegracją nie będzie oczywiście żadnych problemów. Ukraińcy widzą, jak żyje się w wolnym świecie, ich paszporty są ważne w całej Europie, i nie potrzebują wiz. Już słyszałam, że Rosjanie z Krymu starają się w Kijowie o potwierdzenie ukraińskiego obywatelstwa. No cóż, lepiej być Ukraińcem niż Rosjaninem.

Naturalnie trzeba rozliczyć pomocników okupantów – krymskich Rosjan zaangażowanych w represje przeciwko Tatarom krymskim oraz zamieszkałym na Krymie Ukraińcom. Codziennie FSB i okupacyjne służby pomocnicze przeprowadzają rewizje w domach działaczy krymskotatarskich, są aresztowania, pobicia, procesy sądowe, stała inwigilacja. Od czasu zajęcia Krymu zabito wielu młodych Tatarów krymskich. Okupanci nazywają to następująco: „Porwani i pozbawieni życia przez nieznanych sprawców”.

Jak Pani ocenia to, co obecnie obserwujemy w życiu politycznym w Polsce? Są obawy, że za sprawą polityki PiS-u Polska kieruje się w stronę autorytaryzmu i dyktatury. Czy to prawda? Jakie konsekwencje ewentualny polski autorytaryzm będzie miał dla Ukrainy?

Straszenie PiS-em to oczywisty element wojny propagandowej Rosji i Niemiec. Polska wreszcie zaczęła realizować swoje interesy, zamiast być kolonią Niemiec. Gospodarka się rozwija, program prorodzinny zwiększył dzietność i zamożność rodzin. Panuje absolutna wolność słowa i przekazu mediów, zarówno publicznych, jak i prywatnych. Nie istnieje kaganiec w postaci tzw. poprawności politycznej. Narzekają jedynie te media, które są własnością kapitału niemieckiego, ale one realizują politykę swoich właścicieli. Reagują nerwowo, bo ludzie przestają kupować prasę, która kłamie.

Polska jest jedynym na świecie krajem, w którym autorytaryzm nigdy nie miał żadnych szans. Nie było absolutyzmu królów – była demokracja szlachecka. Zaborcom nie udało się narzucić Polakom swoich norm, skoro w każdym kolejnym pokoleniu wybuchały przeciw nim powstania. Niemcy w II wojnie światowej nas nie ujarzmili, nie było w narodzie polskim zdrajców, nie powstał rząd kolaboracyjny i żadne formacje wojskowe wspierające III Rzeszę Hitlera.

Komunizm w okresie PRL też się nie przyjął. Pomimo że była to strefa okupacyjna Rosji sowieckiej, to rodzimym namiestnikom, pomimo terroru, nie udało się spacyfikować Polaków. Chłopi zachowali ziemię, Kościół przetrwał prześladowania. W komunizm nie wierzyli nawet partyjni, którzy zapisywali się dla świętego spokoju, a i tak chrzcili dzieci i chodzili do kościoła. Tylko idiota może wierzyć w to, że Polska stanie się kiedykolwiek krajem autorytarnym. Polacy kochają wolność! Widać to na każdym kroku.

Na początku 2013 roku Pani i Piotr Hlebowicz zbieraliście na Krymie podpisy w intencji wydania zakazu działania organizacji prorosyjskich na terenie półwyspu. Czym się kierowaliście? Obecnie wszystko wygląda tak, jak przepowiadaliście i czemu usiłowaliście przeciwdziałać.

Rosjanie dopuścili się w styczniu 2013 roku prowokacji, czyli urządzili wystawę plenerową ku czci Stalina. Tatarzy tę wystawę zniszczyli. I mieli rację! Prowokacją było czcić na Krymie kata odpowiedzialnego za eksterminację tego narodu. Wtedy ujawniły się różne prorosyjskie bojówki, przed którymi ostrzegałam dyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych prezydenta Juszczenki.

Krym, Mołodiożnoje, aktywiści Russkowo Jedinstwa pikietują przed miejscem spotkania z mieszkańcami – Tatarami Krymskimi | Fot. Wojciech Jankowski

Piotr Hlebowicz często bywał na Krymie i widział rozwój tych paramilitarnych organizacji prorosyjskich, które przechodziły profesjonalne szkolenia wojskowe w Rosji. Stworzono m.in. organizację Kozaków krymskich, która miała za zadanie bronić kołchozowej ziemi przed rozdysponowaniem jej pomiędzy Tatarów krymskich. „Pokrzywdzonymi” byli oczywiście rosyjscy kołchoźnicy.

Przykładem może być konflikt w Mołodiożnoje k. Symferopola. Tatarom nie przydzielano ziemi, gdyż kołchoz chciał sprywatyzować pola i oddać je kołchoźnikom (większość kołchoźników to Rosjanie). Tatarzy kilka lat temu odcięli sobie z tego kołchozu kawałek ziemi i się nią podzielili. Zaczęli stawiać na niej małe, tymczasowe domki. Niektórzy z nich mieli dowody na papierze, iż kołchoz został stworzony na gruntach ich przodków! W 2012 roku podniósł się wielki krzyk, do akcji wkroczyły paramilitarne organizacje rosyjskie. Parokrotnie burzyły zbudowane przez Tatarów budynki, były pobicia i zastraszanie. Oczywiście Siergiej Aksjonow i prorosyjski rząd Autonomii Krymskiej poparł kołchoźników.

We wrześniu 2013 roku Piotr Hlebowicz pojechał do Mołodiożnoje na spotkanie z mieszkańcami – przywitał go szpaler groteskowo wyglądających tzw. Kozaków krymskich oraz członków innych organizacji prorosyjskich. Mieli w rękach rosyjskie flagi i transparenty z hasłami typu: „Krym zawsze z Rosją!”. Ale samo spotkanie odbyło się spokojnie, ludzie wykładali swoje racje. Pytali, dlaczego władze Autonomii Krymskiej przydzielają ziemię Rosjanom, a dla Tatarów jej nie ma. Po spotkaniu w Mołodiożnym Hlebowiczowi zorganizowano konferencję prasową w Symferopolu. Liderzy tychże oddziałów kozackich i rosyjskich organizacji zadawali prowokacyjne pytania. W połowie spotkania demonstracyjnie wyszli. A za pół roku weszła nowa, okupacyjna władza i zaczęło się wielkie prześladowanie ludności tatarskiej na Krymie (z wyjątkiem kolaborantów mizdrzących się do rosyjskich agresorów).

Rozmawialiśmy w sierpniu 2008 roku o scenariuszach rosyjskich. Było to tuż po napaści na Gruzję. Niestety, nie posłuchano naszych ostrzeżeń. Oczywiście nie wynikają one z żadnego „jasnowidztwa”, a jedynie z dostępu do informacji i logicznego analizowania sytuacji. I nie mówię o żadnych tajnych danych, a jedynie o publikacjach prasowych, internetowych, wypowiedziach polityków, stałej obserwacji Hlebowicza podczas pobytów na Półwyspie Krymskim, itp.

Ciekawostką jest wielki atak rosyjskich mediów na Hlebowicza i na mnie, który trwa do dziś. Jestem z niego dumna, bo zdaję sobie sprawę, że trafiliśmy z diagnozą w dziesiątkę.

W jednym z wywiadów prorosyjski wasal Kremla na Krymie, Siergiej Aksjonow, komentując nasz list otwarty, wyraził się, iż Chmielowska i Hlebowicz powinni leczyć się psychiatrycznie. Martwiłabym się, gdyby rosyjska prasa mnie chwaliła. Zresztą uważam, że każdy, kto udziela wywiadu różnym rosyjskim „Sputnikom”, jest po prostu zdrajcą polskiej racji stanu. W wojnie informacyjnej współpracę z mediami rosyjskimi należy traktować jako współpracę agenturalną.

Stany Zjednoczone obiecały dać nam javeliny. Sytuacja przypomina tę z czasów wojny w Afganistanie – kiedy afgańscy mudżahedini dostali stingery, w końcu złamali radziecką przewagę. Czy Ukraina może liczyć na javeliny i czy to pomoże jej wygrać wojnę z Rosją?

Nie można tego porównywać z Afganistanem. Javeliny niszczą broń pancerną. Służą do obrony przed czołgami. Taką broń Ukraina powinna mieć, by obronić się przed atakiem Rosji. Ale żadne rakiety – czy to przeciwpancerne, czy też przeciwlotnicze – nawet najlepsze, nie pomogą, gdy nie będzie ducha walki. Niestety, Krym oddano bez jednego wystrzału, choć garnizony ukraińskie na Krymie były nieźle uzbrojone. Oprócz sprzętu potrzebni są ludzie, duch bojowy oraz motywacja – w tym wypadku miłość do swojej ojczyzny, pragnienie niezależności, bezpieczeństwa najbliższej rodziny, wszystkich rodaków.

Czy istnieje dzisiaj zagrożenie wojną światową? Jeśli tak, jak można temu zapobiec?

Na najbliższe lata nie widać żadnego zagrożenia wybuchem wojny światowej. Mogą powstawać lokalne konflikty, a w takich przypadkach wszystko zależy od woli odstraszenia Rosji. Jeśli ktoś się jej boi i klęka na kolana, to niech się nie dziwi, że go Moskale połkną.

Zanim nastąpiła agresja Krymu, Putin długo testował, czy odbędzie się to bez jednego wystrzału. I co? Miał rację. Potem żaden z dowódców na Ukrainie nie stanął przed sądem polowym ani przed plutonem egzekucyjnym. I co? Putin poszedł na Donbas.

I przypominam: na drodze Rosjan nie stanęła armia, tylko ochotnicy! Chłopcy i dziewczyny, którzy ukochali wolność i nade wszystko Ukrainę! Moim zdaniem z ukraińskiej armii powinni być usunięci wszyscy oficerowie i podoficerowie po moskiewskich szkołach. Młodzież patriotyczną należy szkolić w szkołach NATO i lokalnych ukraińskich.

Jak Pani widzi miejsce Ukrainy na arenie międzynarodowej?

Ukraina musi być stabilnym, przewidywalnym państwem. Powinna unikać zatargów z sąsiadami, bo w czyim one są interesie, widać choćby po prowokacji w Użhorodzie. Tam Polacy – obywatele polscy – w interesie Rosji chcieli spalić budynek stowarzyszenia węgierskiego. Wszystko według typowego scenariusza: walczą i się mordują Węgrzy, Polacy i Ukraińcy, a Moskale występują w roli „mirotworcow”, którzy nas „pogodzą”.

Teraz może być dla Ukrainy dobry czas, bo Polska weszła w skład Rady Bezpieczeństwa ONZ. Warunek jest jeden: skończyć kłótnie z Polską, zacząć rzeczowo rozmawiać. Obydwie strony powinny pozbyć się osób, które tworzą napięcia i zaogniają sytuację. Zaprzestać walki na wciąż na nowo odgrzewane, nieprawdziwe stereotypy, którymi szermują oba nasze narody.

Nie wiem, dla kogo pracuje pan Wiatrowycz z INP – być może jest tylko obarczony jakąś skazą umysłową, lecz mnie to bardziej pachnie agenturą rosyjską. To samo dotyczy Polski. W decyzjach dotyczących Ukrainy nie mogą brać udziału prorosyjscy naukowcy i politycy, tacy jak ci, których powiązania rosyjskie wykazałam.

A sprawa wydawałaby się taka prosta. Na pierwszym miejscu zawsze stawiajmy interes własnej ojczyzny. Szukajmy sprzymierzeńców wśród tych, którzy mają ten sam interes – walkę o wolność, której zagraża ten sam wróg. W polityce liczy się interes, a nie sentymenty. Racja stanu swojego państwa.

Wywiad ukazał się także w tłumaczeniu na język ukraiński na portalu https://uain.press/.

Wywiad Władysława Niedaszkiwskiego z Jadwigą Chmielowską pt. „Mamy ten sam cel i tego samego wroga” znajduje się na s. 8 i 9 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Władysława Niedaszkiwskiego z Jadwigą Chmielowską pt. „Mamy ten sam cel i tego samego wroga” na s. 8 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Skąd wziąć brakujący tysiąc złotych. Przyczyny rozkwitu Polski w XXI stuleciu (2) / Felieton sobotni Jana Kowalskiego

Polacy jeszcze genu ryzyka nie zatracili, zahartowani doktrynalnym zakazem komunizmu, ale jesteśmy tego bliscy. Póki co możemy go uaktywnić znowu bez wielkich nakładów finansowych. Póki co.

To właśnie ten ostatni tysiąc złotych, według moich wyliczeń z poprzedniego odcinka, pozwoli najuboższym pracującym Polakom zrównać się w poziomie życia z mieszkańcami zamożnych państw Europy. Skąd go wziąć? Od razu odpowiadam: musimy odebrać go państwu. A mówiąc bez emocji, musimy odzyskać nasze własne pieniądze. Pieniądze zabierane nam poprzez opodatkowanie najniższych zarobków pracowniczych. Obecnie koszty te są ponoszone w całości przez przedsiębiorców. Dlatego sprawiedliwie społecznie będzie, jeżeli dokonamy podziału tego odzyskanego tysiąca złotych po połowie. 500 złotych dla pracownika i 500 dla zatrudniającego go przedsiębiorcy. Koszty pracy wrócą zatem do właściwego poziomu ok. 15%, a zatem odrobinę tylko wyższego niż jest obecnie w Anglii. Pozwoli to naszemu młodemu, niezbyt zamożnemu związkowi na kocią łapę pozyskać dodatkowe 1000 zł miesięcznie.

Mając dochody w wysokości 5000 złotych miesięcznie, można bez zbędnych ceregieli decydować się na zakup mieszkania i założenie prawdziwej rodziny.

Zahamuje to w sposób systemowy narastanie nierówności społecznych, które niszczą każde społeczeństwo i naród. W najmniej zarabiających obudzi uzasadniony entuzjazm do życia w Polsce, swojej ojczyźnie. I zachęci do powrotu z emigracji co najmniej dwa miliony Polaków. Większość z nich przecież haruje tam nie dla przyjemności, ale najczęściej nie mogąc przeżyć w Polsce. Pracuje ciężko na swój dom. Wzrost zarobków w kraju i zdecydowane potanienie kosztów budowy domu lub mieszkania na pewno będzie silnym bodźcem do powrotu. Jednak czy to wystarczy?

Według mojego szacunku, zdecydowana większość naszych emigrantów w Anglii, jakieś 75%, ma nieuregulowane kredyty lub obciążenia zusowsko-skarbowe i tu konieczna jest ustawowa abolicja finansowa dla wracających do Polski.

Na przyszłość musimy się przed taką przymusową emigracją za chlebem lub ucieczką przed długami zabezpieczyć systemowo. A zacząć musimy od kredytu, od tego największego – na dom. Jest absolutnym skandalem, żeby 2000 lat po Chrystusie wolny człowiek stawał się niewolnikiem za długi, niewolnikiem banków. Kredyt może być udzielany tylko na konkretny cel, czyli na dom w tym przypadku. I zabezpieczeniem dla banku może być tylko ten dom, a nie całe ludzkie życie. Dlatego takie bezprawne umowy, naruszające w sposób rażący symetryczność podmiotów względem prawa, powinny być ustawowo zakazane i prawem ścigane. Bank, jak każda inna firma, musi uczestniczyć w ryzyku rynkowym. Pozwoli to ukrócić szaleństwo bankowe i obronić maluczkich, obecnie beztrosko rzucanych w paszczę Molochowi.

A drugie zabezpieczenie przed niewolą, wykluczeniem lub ucieczką stanowić będzie właśnie obniżenie składek ubezpieczenia społecznego, o czym wspomniałem wyżej. I powiązanie go z wypracowywanym dochodem, jak jest w Anglii. To właśnie zły, lichwiarski system obecnego państwa wkręcił wielu Polaków w spiralę rosnącego zadłużenia. Takie powinno być systemowe rozwiązanie w miejsce nadzwyczajnych i krótkoterminowych zwolnień preferowanych przez obecny rząd. Zwolnienie początkujących przedsiębiorców z ZUS na okres 6 miesięcy (oklaski). A jeżeli to będzie okres wydatków, a nie zysków?

Urzędnikom tak się tylko wydaje, że przedsiębiorczość i skłonność do ryzyka to są cechy wrodzone każdego człowieka (oprócz nich samych – mądrzejszych, którzy chcą z ryzyka innych ludzi żyć).

Wiele zamożnych krajów Zachodu stosuje cały system zachęt, specjalnych ulg i dofinansowań, żeby pobudzić u swoich obywateli instynkt ryzyka, instynkt przedsiębiorczości. Polacy jeszcze genu ryzyka nie zatracili, zahartowani doktrynalnym zakazem komunizmu, ale jesteśmy tego bliscy. Póki co możemy go uaktywnić znowu bez wielkich nakładów finansowych. Póki co.

A co z państwem? Czy budżet to wytrzyma? Oczywiście, że nie wytrzyma. Obecne patologiczne państwo zmontowane przy Okrągłym Stole i rozdęte dzięki unijnym pieniądzom i pożyczkom nie wytrzyma tego. I wreszcie pęknie z korzyścią dla nas wszystkich. Im szybciej się to stanie, tym lepiej. Powołamy wtedy nowe państwo, silne i sprawne. Państwo w sam raz dla wolnych Polaków. Jak będzie wyglądać, opowiem w następnym odcinku.

Jan Kowalski

 

Żołnierze Niezłomni – Cześć i chwała bohaterom! „Kwatera Ł – przywracanie pamięci”. Prelekcja w Tarnowskich Górach

Przy jednym ze zmarłych znaleziono medalik z Matką Boską Kodeńską. Przy innych papierośnice, futerał na okulary, pierścionek, grzebień… Dzięki tym drobiazgom identyfikacja ciał była łatwiejsza.

Maria Wandzik

Prelekcja „Kwatera Ł – przywracanie pamięci” Magdaleny Duber z Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Katowicach, która odbyła się w Muzeum w Tarnowskich Górach 9 marca, uświadomiła i przybliżyła mieszkańcom powiatu tarnogórskiego historię i trudne do wyobrażenia cierpienia, jakie stały się udziałem Żołnierzy Niezłomnych. (…)

W pierwszej części Magdalena Duber opisała warunki przymusowego pobytu członków antykomunistycznego podziemia w areszcie przy Rakowieckiej 37 w pobliżu Pola Mokotowskiego. Było to nie więzienie, a miejsce zbrodni. Celem oprawców było katowanie i odczłowieczenie więźniów.

W tak zwanej „Poczekalni cudów” poddawano ich najbardziej wyszukanym torturom psychicznym i fizycznym, z których mało kto wychodził żywy. W areszcie na Rakowieckiej 350 więźniów zgładzono metodą katyńską, czyli strzałem w potylicę.

Zamordowanych chowano w zbiorowych, anonimowych mogiłach, do 1948 roku na Służewcu w pobliżu kościoła św. Katarzyny, później przy wojskowych Powązkach, na terenie nazywanym obecnie „Łączką”, gdzie później znajdowało się śmietnisko, a jeszcze później poszerzono teren cmentarza i nad zbiorowym mogiłami pomordowanych grzebano m.in. wojskowych z czasów PRL. Zamordowani Żołnierze Niezłomni mieli nigdy nie zostać odnalezieni i zidentyfikowani. Chciano odebrać im w ten sposób cześć i honor.

(…) Odkryto, że trzy czwarte straconych żołnierzy zostało zabitych metodą katyńską. Bezczeszczono ich ciała, zrzucając je z wysokości, niektóre powiązane, by jak najwięcej zmieściło się w dołach. Z relacji archeologów oraz rodzin bliskich zmarłych wynika, że leżeli oni warstwami jedni na drugich, jak w Katyniu.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Żołnierze Niezłomni – Cześć i chwała bohaterom!” znajduje się na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Żołnierze Niezłomni – Cześć i chwała bohaterom!” na s. 12 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl