Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową konstytucję (13). Szwajcaria do dziś jest zorganizowana na wzór I Rzeczpospolitej

Napadnięci nie możemy się zastanawiać, czy napastnik chce nas może tylko przestraszyć albo lekko obić, czy włamał się do naszego domu po to, żeby obejrzeć mecz, bo u siebie nie miał cyfrowego Polsatu.

Żadne polskie powstanie by się nie odbyło. Żadna konfederacja i żaden rokosz. Więcej, państwo polskie by nie powstało, a na pewno nie obroniłoby swojego prawa do istnienia, gdyby nie jeden element – prawo do posiadania broni przez obywateli, powszechne prawo. To na tym prawie, a właściwie na obowiązku posiadania broni i obrony ojczyzny, została zbudowana wielkość I Rzeczpospolitej.

To prawo, jak i prawo do posiadania zawodowej armii, odebrali nam zaborcy, żebyśmy nie mogli skutecznie się przed nimi obronić. Ich intencji nie sposób nie zrozumieć – każdy agresor chciałby mieć bezbronnego sąsiada. Po krótkim epizodzie odzyskanej wolności, w roku 1945 nad Wisłą Stalin zainstalował swoich bolszewików. Odbierając nam wolność osobistą i prawo do obrony własnej rodziny i ojczyzny, pozbawiono nas prawa do posiadania broni. To rzekomo niebezpieczne narzędzie mogło być tylko w posiadaniu bolszewików. Bolszewików zawsze było niewielu, dlatego przy powszechnym dostępie obywateli do broni długo by się nad Wisłą nie utrzymali.

Czas zaprezentować zatem IV filar, na którym oprzemy wielkość naszej V Rzeczpospolitej – prawo każdego obywatela do obrony własnej i obrony miru domowego. Prostymi słowy znaczy to tyle, że każdy napadnięty ma prawo do obrony przeciwko napastnikowi. Bez zastanawiania się nad jego intencjami i bez kalkulowania wyrządzonych nam ewentualnie szkód.

Napadnięci nie możemy się zastanawiać, czy napastnik chce nas może tylko przestraszyć albo lekko tylko obić. Nie możemy rozważać, czy włamał się do naszego domu po to, żeby obejrzeć mecz, bo u siebie nie miał cyfrowego Polsatu, czy jednak po to, by nas zamordować, żonę zgwałcić, a telewizor ukraść. Po prostu musimy mieć niepodważalne, niekwestionowane i konstytucyjne prawo do zastrzelenia go, gdy tylko wedrze się na naszą posesję. O co mu tak naprawdę chodziło, możemy zapytać potem.

To prawo do obrony indywidualnej konstytuuje dopiero naszą osobistą wolność. Bez tego prawa, a zatem również bez prawa do posiadania broni, wolność staje się iluzją. Iluzją wyznaczaną przez podatki, kredyty, bagno zakazów i nakazów i degradującą osobę ludzką ideologię nowego porządku. Bo prawo do obrony indywidualnej i prawo do obrony własnej rodziny to nie tylko prawo do posiadania broni. To również prawo do obrony swojej wiary i normalności, czego chcą nas pozbawić bolszewicy nowego porządku.[related id=35566]

Zauważyliście, że chętnie używam tego słowa. Czas zatem wyjaśnić, dlaczego. Otóż bolszewików, tych historycznych, zawsze było mało. Byli małą garstką, która tym bardziej wrzeszczała, coś jak mały pies, który donośnie ujada. W odróżnieniu od mieńszewików, przytłaczającej większości w rosyjskiej partii socjalistycznej, nie uznawali żadnych kompromisów, chcieli zawsze więcej i więcej (= bolsze).

W tym właśnie przypominają ich obecni aktywiści nowego porządku: są garstką, a chcą więcej i więcej. Żeby się przed nimi obronić i żeby uratować nasz świat, musimy mieć skuteczne narzędzia do obrony. Gdyby chcieli napadać na nasze domy, musimy mieć broń palną. Gdyby chcieli odbierać nam dzieci, demoralizować je od przedszkola lub uzależniać ich życie od podporządkowania się złu, obroną muszą być gwarancje konstytucyjne. Gwarancje prawne kładące tamę nowej bolszewii.

Nie bez powodu powiązałem w akapicie powyżej obronę indywidualną z obroną własnej rodziny. Wbrew twierdzeniom skrajnych indywidualistów, człowiek nie żyje sam dla siebie. Życie ludzkie nie miałoby wtedy żadnego sensu.

Ktoś, kto twierdzi, że rodzina (nie dodaję tradycyjna, bo rodzina zawsze jest tradycyjna, a o patologiach tu nie piszę) krępuje jednostkę, jest świadomym lub nieświadomym zwolennikiem totalitaryzmu. Nieważne, czy w postaci starej bolszewii z wizji Georga Orwella, czy tej atrakcyjniejszej i na światowym topie z wizji Aldousa Huxleya.

Wróćmy do najprostszej broni, do broni palnej. Niezwykła wprost dezinformacja przemeblowała nasze myślenie o broni. Wielu nawet porządnych Polaków myśli, że gdyby broń dostała się w ręce zwykłych Polaków, to by się wystrzelali. Nie będę tu przytaczał zwykłych argumentów za. I spróbuję ominąć tę kolejną narodową barykadę.

I Rzeczpospolita to stare czasy, dlatego odwołam się do przykładu świeżego i z bliska, do Szwajcarii. Szwajcarzy są najbardziej uzbrojonym narodem w Europie, wszyscy dorośli i pełnosprawni mężczyźni mają w domu broń automatyczną. Czy ktoś słyszał o licznych strzelaninach w szwajcarskich szkołach lub bankach? Nie, z prostego powodu: Szwajcarzy są świadomymi posiadaczami broni, ponieważ każdy dorosły Szwajcar ma obowiązek służby wojskowej. Po jej zakończeniu wraca do domu w mundurze i z bronią.

Nikt też pewnie nie słyszał, żeby uzbrojona po zęby Szwajcaria zagrażała któremukolwiek z sąsiadów. Ale nawet Hitler nie zdecydował się na jej podbój. Chociaż zawodowa armia szwajcarska liczy ok. 5 000 żołnierzy, to w ciągu tygodnia jest w stanie zmobilizować 400 000 armię. Doktryna obronna Szwajcarii jest w dużej mierze wynikiem analizy przebiegu polskiego Powstania Styczniowego.

Wysłannik szwajcarskiego rządu pułkownik Franz von Erlach obserwował, w jaki sposób mała powstańcza armia może przeciwstawić się wielkiej armii najeźdźczej. Szwajcaria zorganizowała swoje wojsko na wzór polskiego pospolitego ruszenia z czasów I Rzeczpospolitej, a demokrację i sposób zarządzania państwem ma również bardzo podobną. Szwajcaria przechowała to polskie doświadczenie.

Czas już najwyższy, żeby z tego przechowanego przez Szwajcarów doświadczenia skorzystać. Polska również nie potrzebuje wielkiej zawodowej armii, bo nie słyszałem, żebyśmy zamierzali kogokolwiek napadać. Potrzebuje natomiast wielkiej i dobrze wyszkolonej armii ochotniczej, która powstrzymałaby zamiary jakiegokolwiek potencjalnego agresora.

Nie wyszkolimy tej armii inaczej niż poprzez obowiązkowe przeszkolenie wojskowe (minimum 6 miesięcy) dla wszystkich dorosłych mężczyzn i ochotnicze dla kobiet. Gdyby zachować szwajcarskie proporcje, to armia zawodowa liczyłaby 20 000 doskonale wyszkolonych żołnierzy (nie sądzę, żebyśmy obecnie tylu mieli), z możliwością szybkiego jej zwiększenia do 2 000 000 (tak, do dwóch milionów).

Czy myślicie, że potencjalny agresor odważy się nas zaatakować, stosując hybrydowe zielone ludziki lub w jakikolwiek inny sposób? Czy myślicie, że jakakolwiek hałaśliwa mniejszość wewnętrzna spróbuje pozbawić wolności świadomych i odpowiedzialnych za siebie i swoje rodziny obywateli?

Jan Kowalski

 

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową konstytucję (12). Zasada pomocniczości wymusza wprost likwidację biurokracji

Gdyby działała w Polsce zapisana w Konstytucji zasada pomocniczości, żaden wyłudzacz naszych społecznych pieniędzy nie zostałby profesorem albo natychmiast i dyscyplinarnie zostałby zwolniony z pracy.

Mówiło się do niedawna, że wypadki chodzą po ludziach a nie po lesie. Po ostatnich nawałnicach należy chyba skorygować to stare porzekadło. Okazało się, że wypadki mogą chodzić i po lesie, i po ludziach – jednocześnie. W przypadku niżej podpisanego mądrość doświadczenia dowiodła, że należy też unikać miast i łańcuchów oddzielających ulice od chodników. I w żadnym przypadku nie należy przez nie przeskakiwać, bo może się to skończyć złamaniem prawej ręki i przymusową przerwą w opisaniu wreszcie zasady POMOCNICZOŚCI, podstawowego filaru wolności osobistej człowieka i trzeciego filaru naszego nowego państwa – V Rzeczypospolitej.

Zasadą tą, podobnie jak całą Nauką Społeczną Kościoła, wycierają sobie gęby wszyscy wrogowie wolności, a szczególnie kryptomarksiści, czyli marksiści, którzy oficjalnie nie przyznają się do swojego idola, ale potajemnie bałwana Marksa czczą. Ich celem jest jedno – pośrednictwo w każdej wymianie jednego człowieka z drugim i kasowanie z tego tytułu haraczu, opłaty za to wymuszone pośrednictwo.

Pewnie nie uwierzycie, ale zasada pomocniczości wpisana jest również w obecnie obowiązującą konstytucję. Jednak za pustym słowem nie stoi żaden przekaz, żaden czyn. Złośliwi jedynie twierdzą, że czyn, który poszedł za słowem, to biurokracja powiatowa, dwieście tysięcy nikomu niepotrzebnych urzędników. I rozkwit fasadowych fundacji społecznych, żyjących z dotacji zaprzyjaźnionych ministrów.

I to wszystko rzekomo w naszym imieniu i dla naszego dobra. Nóż się w kieszeni otwiera (prawo do obrony własnej i nienaruszalność miru domowego, czyli IV fundamentalną zasadę nowego ustroju opiszę następnym razem).

Tymczasem zasada pomocniczości, subsydiarności – jak zwą ją bardziej oczytani, stanowi jedynie tyle, że wszystko, co może być wykonane przez człowieka bez żadnej pomocy, przez niego powinno być wykonane. Wszystko natomiast, co przekracza jego możliwości, powinno być wykonane w jego najbliższym otoczeniu, czyli z pomocą rodziny, sąsiadów itd. A zatem zasada ta konstytuuje całość aktywności człowieka w sferze społecznej, gospodarczej i politycznej. Wymusza wprost likwidację biurokracji, która polega na czymś zgoła przeciwnym, na pozbawieniu indywidualnego człowieka części wolności na rzecz instytucji biurokratycznych.[related id=33573]

Zasada pomocniczości wymusza zarazem oddolny sposób zarządzania całym społeczeństwem, narodem i państwem. Gwarantuje nie tylko autentyczne zaangażowanie obywateli tu i teraz, ale zarazem radykalnie obniża koszty funkcjonowania całej społeczności, która jej podlega. A nie wprost eliminuje selekcję negatywną „mierny, ale wierny”, dominującą w społeczności zbiurokratyzowanej, z którą mamy do czynienia obecnie i z którą nikt nie może sobie poradzić.

Ktoś to musi wreszcie powiedzieć, padło na mnie: nie żyjemy w żadnym samorządnym państwie od roku 1989, żyjemy w jednej wielkiej patologii społecznej. To nie jest tylko wydmuszka państwa, to jest również wydmuszka społeczeństwa. Te wszystkie fikcyjne fundacje, te organizacje rzekomo pozarządowe, te wszystkie rzekomo samorządy – wszystkie one służą jednemu – okradaniu Polaków.

Szczególnie tak zwane samorządy – chluba III RP – z prawdziwą samorządnością nie mają nic wspólnego, a są wylęgarnią biurokracji obciążającej swoimi kosztami nas wszystkich. Dzieje się tak z jednego powodu, który już nie raz przytaczałem: urzędy gmin nie gospodarują swoimi pieniędzmi. Dlatego wójt w swoim mniemaniu nie wydaje pieniędzy własnych, ale jakieś mityczne, państwowe lub unijne. A skoro są niczyje, to dlaczego nie przyjąć na etat kolejnego pracownika?

Zasada pomocniczości, żeby obowiązywać, wymaga jednego – pieniędzy. Pieniędzy powiązanych z określonym zadaniem i działaniem, pieniędzy własnych.

Jak sprzeczna jest biurokracja z zasadą pomocniczości, opiszę na jednym przykładzie. Odpoczywam właśnie nad morzem, w cichej i urokliwej wiosce Białogóra. Dzięki Jadwidze Chmielowskiej, redaktor naczelnej „Śląskiego Kuriera Wnet” i autorce tekstów o mikołajku nadmorskim („Zwycięstwo mikołajka”, wrzesień 2017 i „Mikołajek a Sprawa Polska”, wrzesień 2016), poznałem klasyczny wręcz przypadek patologii w starciu biurokracja przeciw zasadzie pomocniczości.

Ryszard Gordziej, pasjonat i społecznik, w drodze wieloletnich wysiłków wyhodował mikołajka, roślinę chronioną i zagrożoną wyginięciem. Wiele lat eksperymentów zaowocowało wielkim sukcesem. Sukcesem, którym postanowił podzielić się ze społeczeństwem. W porozumieniu z sołtysem Białogóry i wójtem gminy Krokowa obsadził nadmorską wydmę kilkudziesięcioma roślinkami. I tu zaznaczmy, to wszystko przeprowadził na własny koszt, łącznie z wykonaniem tabliczek informacyjnych.

Czy dostał za to medal przynajmniej od wojewody pomorskiego? Wręcz przeciwnie, decyzją Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska wszystkie rośliny zostały z wydmy usunięte i oficjalnie zniszczone! Posunięto się nawet do urzędowej groźby z prokuratury. Dlaczego? Kilkadziesiąt tysięcy na odtworzenie populacji mikołajka nadmorskiego w ciągu jednego roku, stanowiska pracy dla urzędników parku, stanowiska pracy w RDOŚ, temat kolejnych rozpraw naukowych dla pracowników Uniwersytetu Gdańskiego i duże pieniądze przeznaczone na wyhodowanie mikołajka najdroższą możliwą metodą, czyli in vitro w specjalistycznym ośrodku pod Poznaniem – oto dlaczego.

Gdyby działała w Polsce zasada pomocniczości, wystarczyła by pomoc sołtysa, może odrobinę wójta. Gdyby działała w Polsce zasada pomocniczości, żaden wyłudzacz naszych społecznych pieniędzy nie zostałby profesorem albo natychmiast i dyscyplinarnie zostałby zwolniony z pracy i to nim zainteresowałaby się prokuratura.

Wracając do ogółu, zasada pomocniczości uniemożliwia rozwój biurokracji. Zapobiega marnotrawieniu naszych pieniędzy i powoduje to, że najmniejszym nakładem środków osiągamy największą korzyść. Dotyczy to również każdego szczebla zarządzania państwem, od wsi i gminy zaczynając, poprzez województwa, a na strukturach państwowych kończąc.

Dlatego logiczne i zgodne z tą zasadą jest zarządzanie państwem przez prezydenta, skoro został wybrany w wyborach przez wszystkich Polaków. I zgodne z tą zasadą jest również to, że w swoich działaniach nie może on zostać pozostawiony bez kontroli ze strony całego narodu, i po to potrzebny jest parlament.

Gorszący spór toczony od długiego już czasu przez ministra wojny ze swoim zwierzchnikiem i zwierzchnikiem wojska polskiego jest przykładem niszczącej państwo polskie biurokracji. Biurokracji, która zawsze polega na przenikaniu się i znoszeniu się kompetencji, a w ostateczności na braku odpowiedzialności.

Zasada POMOCNICZOŚCI musi być istotnym składnikiem naszej Nowej Konstytucji i jednym z głównych filarów V Rzeczpospolitej. A panu Ryszardowi gratuluję prawdziwie kaszubskiej i polskiej wytrwałości. I chociaż wiem, że nie walczył o mikołajka dla zaszczytów, to jego sukces musi być doceniony (ale o zwycięstwie mikołajka dowiecie się z artkułu Jadwigi Chmielowskiej). I na pewno tak w V Rzeczypospolitej się stanie. Już nie mogę się doczekać.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową konstytucję (11): Po wecie z całego PiS jedynie Prezes zachował się przyzwoicie

Przekonanie większości Polaków do wizji naprawy Państwa można dziś oprzeć jedynie na osobie prezydenta Andrzeja Dudy i prezydenckim sposobie sprawowania władzy wykonawczej w Polsce w przyszłości.

Dziś będzie wreszcie o POMOCNICZOŚCI – trzecim filarze naszej konstytucji i ustroju państwa. Wcześniej jednak zajmę się przez chwilę aferą wokół prezydenckiego weta.

Przypominając tydzień temu pychę i arogancję polityków Prawa i Sprawiedliwości w związku z próbą przepchnięcia ustaw sądowniczych o Sądzie Najwyższym i KRS, nie myślałem, że jest aż tak źle. Byłem przecież przed lekturą wywiadu z Zofią Romaszewską i myślałem, że próbując naprawić Polskę, Prawo i Sprawiedliwość nie rozmawiało na ten temat jedynie z klubem Kukiz’15 i ze mną.

Dzięki Zofii Romaszewskiej dowiedziałem się, że nie rozmawiało również z prezydentem Dudą. Co gorsza, po zawetowaniu przez niego dwóch wadliwych ustaw (i podpisaniu jednej), pozwoliło sobie w stosunku do Prezydenta na mniej niż eleganckie okrzyki. Dowodziły one nie tylko zwykłego braku wychowania, ale też skandalicznego wyobrażenia na temat zarządzania państwem.

Oczywiście Jarosław Kaczyński, który jako jedyny zachował się przyzwoicie w stosunku do Prezydenta, jest przywódcą PiS i najważniejszym politykiem w Polsce. Jednak jego pretorianom chyba pomieszały się role i stąd te ataki na prezydenta Dudę. Na człowieka, który wytrwałą i ogromną pracą własną pokonał w wyborach prezydenta Komorowskiego i pomógł w sposób znaczący Prawu i Sprawiedliwości wygrać wybory parlamentarne. Tylko w ten sposób mogła zaistnieć możliwość rzeczywistej zmiany w Polsce, możliwość zwyciężenia systemu Okrągłego Stołu.

To nie Ryszard Terlecki, nie Zbigniew Ziobro (to dzięki niemu i Ludwikowi Dornowi PiS przegrał w 2007), to nawet nie Patryk Jaki. To osiągnął swoim osobistym poświęceniem, zaangażowaniem i talentem Andrzej Duda. A biorąc pod uwagę wadliwość ordynacji wyborczej, która powinna wylądować w koszu razem z obecną konstytucją, a premiuje miernoty na listach partyjnych i utrwala partiokrację, Andrzej Duda, prezydent Andrzej Duda jest bez wątpienia jedyną osobą publiczną wybraną przez Polaków w wyborach powszechnych i bezpośrednich.

Ale prezydent nie reprezentuje jedynie wyborców Prawa i Sprawiedliwości i nie jest prezydentem PiS-u. Andrzej Duda jest prezydentem Polski i moim, chociaż głosowałem na niego dopiero w II turze. A ja, Jan Kowalski, i 20% wyborców prezydenta nie poczuwamy się do podległości linii politycznej najbardziej nawet słusznej partii.

Mając ambicje naprawy Polski, Prawo i Sprawiedliwość powinno jak najszybciej rozpocząć pracę nad zmianą ustroju państwa, której zwieńczeniem będzie nowa konstytucja. Ale nowej konstytucji nie da się wprowadzić podstępem, potrójnym saltem albo w czasie wakacji posłów opozycji. Tak można jedynie ustanowić konstytucję, która nigdy nie wejdzie w życie, na przykład Majową. A nawet obchodzić jej rocznice zaraz po upadku państwa.

Do rzeczywistej i trwałej zmiany potrzebne jest przekonanie do swojej wizji wszystkich Polaków pragnących naprawy Państwa. W obecnej chwili nie tylko zwolenników Kukiz’15, ale i mnie, przeciętnego Jana Kowalskiego. I takie przekonanie można tu i teraz oprzeć tylko i wyłącznie na osobie prezydenta Andrzeja Dudy i prezydenckim sposobie sprawowania władzy wykonawczej w Polsce w przyszłości.

Obecny, nieformalny system rządzenia Polską pod wodzą naczelnika Jarosława Kaczyńskiego, lat 67, jest nie do utrzymania na dłuższą metę i nie gwarantuje stabilności ustrojowej. Po jego odejściu z polityki lub tego świata – niech żyje jak najdłużej – obecny system rządzenia rozsypie się jak domek z kart. Sądząc po wcześniejszych wypowiedziach, Jarosław Kaczyński doskonale to rozumie. Gorzej z jego pretorianami, którzy wyraźnie próbują zdobyć najlepszą pozycję wyjściową do sukcesji po wodzu. W każdym przypadku zakończy się to dekompozycją obozu obecnie rządzącego – prosta logika dziejów.

Dlatego zamiast wygłaszać filipiki pod adresem Prezydenta, który reprezentuje cały obóz zwolenników reformy państwa, a nie tylko obóz zwolenników PiS, politycy Prawa i Sprawiedliwości powinni zrozumieć jedno: jedynym naturalnym sukcesorem Jarosława Kaczyńskiego w jego dziele naprawy Polski może być i jest Andrzej Duda. Ostatni prezydent III/IV RP i pierwszy prezydent V Rzeczypospolitej. Co nastąpi po przyjęciu naszej nowej konstytucji. Kropka.

Mogę tylko przeprosić – o pomocniczości będzie następnym razem. Pragnę jednak zapewnić, że idea prezydenckiego zarządzania państwem jak najbardziej w idei pomocniczości się zawiera.

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Zanim napiszemy nową konstytucję (10): Czy PiS zapytał kogoś o zdanie w sprawie tych prawniczych ustaw?

Dla wielu Polaków, w tym dla mnie, mentalność obecnej władzy to mentalność bandy chcącej podporządkować wszystko i wszystkich. I tłumaczącej, że na tym właśnie polega patriotyzm i dobro Ojczyzny.

[related id=”31862″]Miałem w tym odcinku omówić trzecią kardynalną zasadę nowej konstytucji, czyli pomocniczość – filar Nauki Społecznej Kościoła i jeden z filarów potęgi przyszłej V Rzeczypospolitej. I przełożenie tej zasady na organizację życia państwowego, społecznego i gospodarczego. Ponieważ jednak rzeczywistość dramatycznie przyspieszyła, zajmijmy się nią teraz.

Ta rzeczywistość to oczywiście weto Prezydenta w stosunku do dwóch ustaw projektu Prawa i Sprawiedliwości dotyczących wymiaru sprawiedliwości (= niesprawiedliwości) w naszym obecnym, niedoskonałym państwie. Ponieważ wszyscy znawcy i nie-znawcy prawa już zdążyli się wypowiedzieć, a ja na prawie kompletnie się nie znam, nie zamierzam z nimi polemizować. Zajmę się tematem obocznym, ale jednak podstawowym dla dalszych losów naszej ojczyzny.

Żeby się z nim zmierzyć, musimy się cofnąć do lat 2005–07, czyli do wcześniejszego okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości. Arogancja, buta i pycha – te trzy słowa najbardziej charakteryzują sposób okazywania własnej wydumanej władzy przez ówczesnych liderów PiS. Ludwik Dorn i pies Saba to symbole tamtego okresu. Woda sodowa uderzyła politykom tej partii po trzech miesiącach od minimalnie i „cudem” wygranych wyborów.

Jednak zdecydowanie najgłupszym pomysłem tej formacji była próba zawłaszczenia całej sceny politycznej, zwłaszcza kosztem własnych koalicjantów. To wtedy nastąpiła żałosna rozmowa Adama Lipińskiego – szarej eminencji PiS – z Renatą Beger z Samoobrony (która miała „kurwiki w oczach”), mająca na celu wyeliminowanie Andrzeja Leppera i przejęcie posłów Samoobrony. Wtedy także doszło do najgłupszego sojuszu politycznego III RP, sojuszu Ojca Rydzyka z Jarosławem Kaczyńskim. W jego wyniku z życia politycznego została wyeliminowana Liga Polskich Rodzin, sprawnie zarządzana przez Romana Giertycha. Prawo i Sprawiedliwość odniosło sukcesy, które kosztowały partię odsunięcie od władzy w wyniku wyborów roku 2007.

Trwale został utracony elektorat postpegieerowski (12%), głosujący na Samoobronę, i elektorat endecki (8%), głosujący na LPR. Jedynym chwilowym efektem było nawrócenie się trzeciego bliźniaka braci Kaczyńskich, Ludwika Dorn(baum)a, na chrześcijaństwo przy okazji ślubu z czwartą żoną. I stanowisko prezesa rządowej Agencji Rozwoju Przemysłu dla Pawła Brzezickiego – człowieka Rydzyka – dla ratowania Stoczni Gdańskiej (nie została uratowana).

Tak Prawo i Sprawiedliwość zmarnowało tamten czas. Udowodniło, że Andrzej Lepper prawdopodobnie nie jest najuczciwszym obywatelem III RP, a z Romana Giertycha uczyniło swojego największego wroga. I sromotnie przegrało.

Pozytywnym zaskoczeniem nowego rozdziału władzy Prawa i Sprawiedliwości, tym razem „cudownie” sprawującego samodzielne rządy od roku 2015, było odrobienie lekcji z historii. Bez Dorna, bez psa Saby, bez pychy i arogancji. I nareszcie bezpośrednie odwołanie się do elektoratu, co przyniosło wyborczy sukces i trwałe poparcie. To jednak nie wystarczy, żeby zmienić ustrój państwa i konstytucję, bo żeby zmienić ustrój państwa, należy wcześniej zmienić konstytucję. To nie masło maślane, tylko rzeczywistość, rzeczywistość, której Prawo i Sprawiedliwość znowu nie chce widzieć i rozumieć. 75% Polaków, powtarzam – 75% Polaków chce reformy państwa, bo nie chce dłużej żyć w tym syfie albo emigrować. Ale nie wszyscy z nich są zwolennikami sposobu zarządzania państwem preferowanego przez Prawo i Sprawiedliwość. Dla wielu Polaków, w tym dla mnie, Jana Kowalskiego, zwyczajnego i przeciętnego Jana Kowalskiego, mentalność obecnej władzy to mentalność bandy chcącej podporządkować wszystko i wszystkich. I tłumaczącej, że na tym właśnie polega patriotyzm i dobro Ojczyzny.

Czy Prawo i Sprawiedliwość zapytało mnie o zdanie w sprawie tych prawniczych ustaw? Jeśli nie mnie, to czy zapytało patriotyczny klub pn. Kukiz’15? Jak, mając jedynie przewagę 51% w Sejmie, wyobrażało sobie wybór sędziów Sądu Najwyższego, skoro potrzebna jest do tego kwalifikowana większość, nawet jeśli nie 2/3, to przynamniej 3/5? (Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego tylko 60% posłów, a nie, jak to jest w naszej cywilizacji, 66%?)

Bardzo dobrze się stało, że prezydent Duda zawetował te dwie ustawy. Ich podpisanie niczego by nie wniosło poza chaosem i partyjnym kupczeniem stanowiskami (3/5). Do zmiany, do reformy Polski potrzebne jest uzyskanie poparcia jeśli nie 75% wszystkich obywateli, to przynajmniej 66% – kwalifikowanej większości. I tylko w ten sposób, a nie przez kuglarskie sztuczki, możemy zmienić Polskę. Czego jak najbardziej sobie życzy przeciętny i zwyczajny niżej podpisany…

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Zanim napiszemy nową konstytucję (9). Większość polskich przedsiębiorców postrzega państwo jako wroga

Łatwiej i taniej jest prowadzić Polakowi firmę w Niemczech lub Czechach. Dlatego z Polski odwrotnie niż w I Rzeczypospolitej ucieka coraz więcej Polaków, a napływu cudzoziemców również nie ma.

1 miliard euro przeznaczył Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju na dożywienie biednych polskich rodzin. Dla zwiększenia efektywności tak wielkiej pomocy, pieniądze te otrzymała jedna rodzina, rodzina Schwartzów z Niemiec – właściciele sieci sklepów spożywczych Lidl i Kaufland. Na 20 lat i bez procentu. Dzięki temu nowe sklepy Schwartzów rosną w Polsce jak grzyby po deszczu, a biedne polskie rodziny mają lepszy dostęp do wysokojakościowych produktów niemieckich. I nie muszą już głodować. Aż wzruszyłem się z wdzięczności.

W Głuchołazach poznałem inną historię pomocy europejskiej. Robert Galara, właściciel firmy Galmet, opowiedział, jaki był dumny z 450 tysięcy pomocy ze środków unijnych na cele szkoleniowe. Dumny do momentu, gdy dowiedział się, że jego główny i przypadkowo znowu niemiecki konkurent w branży otrzymał na taki sam cel 6 milionów złotych dofinansowania.

Zebrało mi się na wspominki, to przypomnę jedną historię sprzed lat. Roman Kluska, właściciel Optimusa, został w roku 2002 zakuty w kajdanki i aresztowany, a później zwolniony po zajęciu 30 milionów z jego majątku. Za co? Za to, że spróbował przechytrzyć polskie prawo. Za sam pomysł ominięcia polskiego prawa, zgodnie z którym polski przedsiębiorca nie może mieć takiej samej pozycji startowej jak jego zagraniczny konkurent. W przypadku Optimusa był to obowiązek zapłacenia 22% podatku VAT, z którego globalni konkurenci byli zwolnieni.

Wydawało się wam, Drodzy Czytelnicy, że żyjecie w pełni niepodległym państwie? Najwyższy czas zweryfikować to błędne przekonanie. Wiem, że fajnie jest robić zakupy w Lidlu, a nikt nie jest Galarą lub Kluską oprócz nich samych. Jednak zmuszając polskich przedsiębiorców, żeby w biegu na 100 metrów startowali o 2 sekundy później niż ich zagraniczni konkurenci, skazujemy ich na porażkę. Lub na omijanie prawa, karzącego ich za polskie pochodzenie.

Czas przejść do rzeczy. To jest absolutny skandal, żeby państwo polskie dyskryminowało polskich obywateli za to, że są Polakami. I jest również skandalem, że w ogóle nie zareagowało na przypadek taki, jak wzmocnienie niemieckiej sieci handlowej pieniędzmi europejskimi kosztem polskiego handlu.

Nie spotkałem nigdzie stanowiska polskiego rządu w tak bulwersującej sprawie. Ani zdania odrębnego polskiego przedstawiciela w EBOiR Zbigniewa Hockuby. To dlatego w polskich przedsiębiorcach tak mało jest pozytywnych emocji w myśleniu o kolejnym rządzie. Większość postrzega obecne państwo jako swojego wroga.

Ale jak mają polscy przedsiębiorcy mieć inne zdanie, skoro jeszcze do niedawna każda kontrola skarbowa, Państwowej Inspekcji Pracy lub Sanepidu, zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Finansów, musiała się zakończyć przynajmniej mandatem w wysokości 500 złotych? Co przezorniejsi przedsiębiorcy dla skrócenia okresu kontroli sami przygotowywali pułapkę na kontrolerów – małą niezgodność z przepisami.

Potęga I Rzeczypospolitej była w dużej mierze wynikiem lepszych, bardziej przyjaznych praw obywatelskich dla imigrantów napływających w jej granice. Uciekinierów prześladowanych we własnych państwach politycznie, religijnie i gospodarczo. Mogli u nas cieszyć się wolnością i bogacić. Ale nie mogli mieć przywilejów stanowiących ich warstwą uprzywilejowaną w stosunku do Polaków z urodzenia.

W trzecim, a nierzadko w drugim pokoleniu stawali się Polakami z wyboru. Nic dziwnego, skoro nowa ojczyzna dawała im to wszystko, czego nie mieli wcześniej. Dawała im wolność, w tym wolność gospodarczą. Gdy przyjrzymy się dokładniej problemowi uprzywilejowania firm zagranicznych w Polsce, dostrzeżemy jedno. To nie indywidualni przedsiębiorcy, to wielkie, globalne korporacje są postawione ponad prawem. Uprzywilejowane zwolnieniami podatkowymi, a nawet dofinansowaniem naszymi pieniędzmi, pieniędzmi wszystkich Polaków.

Czas z tym skończyć. Polscy przedsiębiorcy nie są przestępcami, na których wystarczy znaleźć odpowiedni paragraf. A państwo polskie nie może być ich wrogiem. Polscy przedsiębiorcy nie potrzebują specjalnych przywilejów i pomocy ze strony państwa. Chcą tylko zlikwidowania biurokratycznych przepisów hamujących lub uniemożliwiających rozwój ich firm.[related id=28304]

Szczególnie wyraźnie widać ten problem w strefie przygranicznej. W ramach objazdu zachodnich i południowych rubieży naszej ojczyzny ze wspaniałą ekipą Mediów Wnet rozmawialiśmy z wieloma przedsiębiorcami. Wszyscy mówią to samo – łatwiej i taniej jest prowadzić Polakowi firmę w Niemczech lub w Czechach. Dlatego niektórzy z nich tak właśnie robią. Dlatego w obecnej Polsce następuje proces odwrotny w stosunku do I Rzeczypospolitej, ucieczka Polaków, a nie napływ cudzoziemców. Ubożenie zamiast wzrostu bogactwa.

Gdy już zaczniemy pisać nową konstytucję, pamiętajmy o tym, o drugim prawie kardynalnym, którego będą musieli przestrzegać kolejni prezydenci V Rzeczypospolitej – o likwidacji prawa dyskryminującego polskich obywateli, w tym przedsiębiorców, w ich własnym państwie. Bo pierwszym jest niezmiennie likwidacja biurokracji.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/Zanim napiszemy nową konstytucję (8). Współdziałania dla dobra Polski nie da się już zatrzymać

Poczułem bicie polskiego serca, gdy na Poranku Radia Wnet spotkali się samorządowcy, ksiądz proboszcz, nauczyciel języka polskiego i patriotyzmu, były żołnierz Łupaszki i przedsiębiorca.

Zanim napiszemy nową konstytucję, jeszcze raz porozmawiajmy o pieniądzach. W poprzednim odcinku zaproponowałem, żeby wprowadzić konstytucyjny zapis ograniczający liczbę urzędników państwowych do 100 tysięcy na 40 milionów obywateli. Jeśli przybędzie nas kolejne 20 milionów, zwiększymy ilość urzędników do 150 tysięcy.

Obecna patologia w postaci przeszło jednego miliona urzędników jest wynikiem nieformalnego wymuszenia ze strony Niemieckiej Unii Europejskiej na skłonnej do uległości warstwy rządzącej Polską po roku 1989. Uległości bezpośrednio powiązanej z własną prywatą. Dokładnie w ten sposób narastała biurokracja w Hiszpanii po roku 1985. To dlatego piszę o biurokracji, że jest antypaństwowa, antynarodowa, wręcz antyludzka. Służy bowiem tylko sobie, gdzieś mając państwo, naród czy człowieka, niewoląc wszystkich i każdego z osobna. W wymiarze finansowym powoduje jedno – podrożenie funkcjonowania rodzimego biznesu i życia każdego obywatela.[related id=27114]

Wymiar finansowy to podstawowy wymiar życia każdego człowieka. Pieniądze co prawda szczęścia nie dają, ale dają niezależność, a to daje komfort wolności wyboru. To dlatego, żeby tę wolność Polakom odebrać, mała bolszewicka grupka osadzona w Polsce przez Stalina odebrała Polakom pieniądze. Odebrała im wolność. Na kilkadziesiąt lat skutecznie.

Wydawało się, że po roku 1989 to się zmieni. Stało się jednak inaczej. Podbijająca pas ziemi niczyjej (po ustąpieniu Sowietów) Unia Europejska pod niemieckim przewodem skutecznie wprowadziła rozwiązania uniemożliwiające szybki rozwój gospodarczy państw byłego Obozu. Nie ma innego uzasadnienia tak szalonego tempa wzrostu biurokracji z jednej strony i likwidacji konkurencyjnego przemysłu z drugiej.

Nie ma, nie ma już, nie ma już weluru w Kietrzu, brzmią słowa obywatelskiej piosenki zaimprowizowanej przez Wiesława Janickiego, który podjął nas gościną w swoim domu w Głuchołazach (duże dzięki i sorry za bałagan i za śpiew, bo śpiewać lubię, ale fałszuję). Piosenki opiewającej to, co było i zostało zniszczone.

Nie sposób jednak optymistycznie nie zauważyć, że to tylko część prawdy. W Głuchołazach wyrosło bowiem co najmniej dwóch potentatów branży grzewczej. Przez jednego z nich, Roberta Galarę – prezesa firmy Galmet, zatrudniającego siedemset osób, zostaliśmy zaproszeni do rozmowy o cieple i o Polsce.

Poczułem to w małych Głuchołazach, pod czeską granicą. Poczułem bicie polskiego serca, gdy na Poranku Radia Wnet spotkali się samorządowcy, ksiądz proboszcz, nauczyciel języka polskiego i patriotyzmu, były żołnierz Łupaszki, Marian Markiewicz – spełniony ojciec i dziadek, i przedsiębiorca, którego markę znają wszyscy Polacy. I pomyślałem, że tego już nie da się zatrzymać – współdziałania dla dobra Polski.

A współdziałanie dla dobra Polski musi się zaczynać na najniższym poziomie, na poziomie Głubczyc i Kietrza. Nie potrzebujemy tu pomocy władz centralnych, to nie wasze zadanie. Oddajcie nam pieniądze, które bolszewicy nam odebrali po to, żeby nas trzymać w niewoli! Na poziomie lokalnym sami wiemy najlepiej, na co je przeznaczyć.

Jako zabezpieczenie przed możliwością tyranii ze strony władzy wykonawczej, twórzmy samorządną Rzeczpospolitą od dołu, od poziomu gminy. Jawne finanse gminne i odwołanie się w sprawie inwestycji gminnej do instytucji referendum obywatelskiego pozwolą wyeliminować obecne patologie i gigantomanię radnych lub wójta. On ma przecież tylko sprawnie zarządzać naszymi pieniędzmi. I ten sam system musi zapanować na kolejnych poziomach zarządzania społecznego. Na poziomie województwa i ogólnopaństwowym.

Na spotkaniu w Kietrzu zostałem zapytany o to, czy my, środowisko Wnet, chcemy utrzymania powiatów. I odpowiedziałem, zgodnie z Nauką Społeczną Kościoła i własnym rozumem, że nie. W dzisiejszych czasach ten dodatkowy szczebel biurokracji nie ma najmniejszego sensu. Jedynie generuje koszty i obniża pozycję konkurencyjną Polski na globalnym rynku. Gmina, województwo i państwo – to jedyne szczeble administracyjne mające dzisiaj uzasadnienie.

Miało być o pieniądzach, a zatem: 30% dla gminy, 30% dla województwa, 30% dla państwa i 10% dla wyrównania szans dla obszarów najbiedniejszych, taki powinien być procentowy podział budżetu naszego państwa. Jeśli Głubczyce i Kietrz dostaną taką szansę, rozkwitną, a wraz z nimi rozkwitnie polskie państwo,

czego życzy sobie autor

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Zanim napiszemy nową konstytucję (7). Najwłaściwszy dla Polski jest prezydencki sposób sprawowania władzy

Wybory powinny być bezpośrednie i jednomandatowe na najniższym poziomie, tam, gdzie ludzie rzeczywiście się znają, a duże pieniądze nie wypaczają idei wolnego wyboru – na poziomie gminy.

Zanim napiszemy nową konstytucję (7)

Poznając system zarządzania niepodległym państwem, możemy określić ducha narodu to państwo zamieszkującego. Polska od dawna położona jest pomiędzy dwoma imperiami, Rosją i Niemcami. Na nasze nieszczęście nigdy nie były to narody miłujące wolność własną i obcą. Wewnętrznie były zorganizowane absolutystycznie i centralistycznie, z wykluczeniem swobód obywatelskich.

Natomiast bardzo chętnie występowały w roli gwaranta naszych wolności, na przykład liberum veto, czy ograniczając w roku 1717 ilość naszego wojska do 18 tysięcy. Prusy miały wtedy 150, a Rosja 300 tysięcy żołnierzy. Przy takiej dysproporcji sił gwarancja obu potęg skutkowała niemożnością naprawy Rzeczypospolitej. Opieka obu mocarstw powodowała bezpośrednio anarchizację życia społecznego i odwoływanie się kolejnych magnackich stronnictw wprost do zagranicy, głównie Rosji.[related id=17066]

Jeśli widzimy jakieś współczesne analogie, to jest to postrzeganie prawidłowe. Tylko dominująca rola Stanów Zjednoczonych zapobiega obecnie wysunięciu skutecznych gwarancji przez Niemcy i Rosję. I tę dominującą rolę Stanów Zjednoczonych powinniśmy teraz wykorzystać.

Siłę Ameryki zbudowała wolność jej obywateli, a nie pruski ordnung czy carski knut. Zatem nie musimy się jej obawiać. 27 lat po Okrągłym Stole urządźmy nasze państwo zgodnie z naszym narodowym duchem.

Nie ma w tej chwili siły zewnętrznej zdolnej ochronić anarchię i słabość wewnętrzną Polski. Wewnętrzne siły psujące państwo polskie w imię obrony własnych przywilejów okrągłostołowych nie mogą liczyć na skuteczną pomoc Brukseli czy innej zagranicy, a siłę własną mają ograniczoną. Na szczęście, ale taki stan rzeczy nie będzie trwał wiecznie. Taka korzystna sytuacja geopolityczna może się szybko nie powtórzyć.

Zatem do roboty. Prezydencki sposób sprawowania władzy wykonawczej, jaki obowiązuje w Stanach Zjednoczonych, jest również najbardziej właściwy dla Polski, dla V Rzeczypospolitej. I nie jest to zbieżność przypadkowa, ale wynikająca właśnie z takiego samego ducha narodu. Z wolności i odpowiedzialności.

Bez wolności działania i wynikającej stąd odpowiedzialności za swoje czyny nie możemy mówić o pełnej obywatelskości. To z wolności obywatelskiej bierze początek konstytucja i siła Stanów Zjednoczonych. Również w I Rzeczypospolitej poczucie wolności obywatelskiej, zaowocowało jej potęgą. Do tej właśnie siły, do ducha narodu polskiego, musimy się odwołać, ustanawiając nową konstytucję.

Postawię jednak tezę: uważam, że Stany Zjednoczone tylko dlatego przetrwały jako państwo, ponieważ zajmują prawie cały kontynent i wzrastały bez naturalnych wrogów zewnętrznych. Powinniśmy przejąć ich system sprawowania władzy: prezydent z wyborów powszechnych z pełnią władzy wykonawczej i podległą sobie administracją państwa, i parlament jako reprezentacja całego narodu, z pełnią władzy ustawodawczej.

Jednak musimy pamiętać, że Polska nie jest kontynentem, dlatego nie wystarczy nam ogólność konstytucji amerykańskiej. W naszej musimy wprowadzić rozwiązania skutecznie eliminujące biurokrację i wprowadzające sprawną administrację państwową. Proponuję tu wprowadzenie zapisu o jej liczebności w stosunku do liczby ludności: nie więcej niż 100 tysięcy na 40 milionów Polaków (dodaję tych, którzy po reformie wrócą z Anglii). To jeśli chodzi o prezydenta i administrowanie przez niego państwem.[related id=23934]

W przypadku parlamentu, tworzącego prawo i w imieniu całego narodu sprawującego nadzór i nad prezydentem, i nad sądami, spór toczy się o jak najlepszą reprezentowalność całego narodu. Pomiędzy zwolennikami proporcjonalności i jednomandatowości. Chodzi, jak zawsze, o prawdę i sprawiedliwość.

Dla mnie jest to spór dziwaczny. Sam jestem zwolennikiem okręgów jednomandatowych, ale nie w postaci, jaką proponuje Ruch JOW, czyli pozostawiamy liczebność sejmu na obecnym poziomie, a cały kraj tniemy na równe 65-tysięczne okręgi i ani słowa o pieniądzach.

Tymczasem, jeżeli chcemy odzyskać władzę decydowania o sobie i najbliższym otoczeniu, a zatem odzyskać władzę samo-rządzenia, musimy odwołać się do rozwiązania istniejącego w I Rzeczypospolitej. Z poprawką na wzrost liczby uprawnionych do głosowania.

Bezpośredniość i jednomandatowość powinny występować na najniższym poziomie, gdzie ludzie rzeczywiście się znają, a duże pieniądze nie wypaczają idei wolnego wyboru – na poziomie gminy. 15 tysięcy mieszkańców to przeciętna liczebność gminy w Polsce. Zatem wybierając w każdej gminie swojego posła do sejmu wojewódzkiego, będziemy bezpośrednio i rzeczywiście decydować o 2 500 naszych przedstawicieli, bo tyle jest gmin w Polsce.

Sejm wojewódzki w liczbie średnio 156 posłów będzie wybierał delegatów, posłów na sejm krajowy, w zależności od ilości mieszkańców danego województwa. Przy czym trzeba założyć minimum dwóch dla najmniejszego województwa. Senat natomiast, jako izba refleksji, powinien liczyć 32 posłów, po 2 pochodzących z wyborów bezpośrednich w każdym województwie.

Czy możemy sobie wyobrazić większą demokrację bezpośrednią w dzisiejszym świecie? Zarazem nie ma najmniejszej potrzeby i racjonalnego argumentu na rzecz utrzymania obecnego, permanentnie obradującego sejmu nieustającego. W większości państw świata sejm zbiera się na jedną lub dwie sesje w roku, a jego obrady trwają nie dłużej niż 60 dni. Polska nie powinna być na tle innych państw dziwolągiem, jak jest obecnie.

Przywracając oddolną samoorganizację, musimy zmienić całkowicie konstrukcję budżetu państwa. Nie można bowiem samemu się rządzić, nie mając na to pieniędzy. To dlatego obecne tak zwane samorządy to jedynie przybudówki partyjne, zresztą w ten sposób były tworzone. Dlatego tak jak prezydent musi odpowiadać za sprawne zarządzanie państwem, tak rzeczywisty samorząd musi odpowiadać za najbliższe otoczenie każdego obywatela.

Ideałem jest tu demokracja bezpośrednia, ale nawet mieszkańcy jednej gminy w ilości 10 tysięcy dorosłych obywateli nie są w stanie bezpośrednio zarządzać sprawami i pieniędzmi własnymi gminy. Dlatego także na tym poziomie potrzebne jest wybierane przedstawicielstwo. I tu, podobnie jak na poziomie państwowym, powinniśmy wybierać jednego człowieka: wójta, burmistrza lub prezydenta miasta dla sprawowania władzy wykonawczej, czyli administrowania naszymi lokalnymi sprawami.[related id=26126]

Po co nam jednak kilkunastu radnych w gminie 15-tysięcznej czy kilkuset w mieście? Dla przypomnienia: Chicago ma sześciu, a Nowy Jork dziewięciu radnych. Musimy ciąć te absurdalne koszty, bo nasze wnuki nie wyjdą z długów i z pół Polski pójdzie na ich spłatę (Grecy mają przynajmniej wyspy).

Stany Zjednoczone nie znają biurokracji, w odróżnieniu od Niemiec, Rosji czy Francji. Przede wszystkim dlatego, że wolni obywatele mogli sami oddolnie się organizować. Polacy, zanim nastąpił zakaz w postaci zaborców, a potem komunistów, również tak postępowali.

Dawno temu w Ameryce Henry Ford wynalazł, a przynajmniej sfinansował, taśmę produkcyjną. Od tego momentu produkcja taśmowa zrewolucjonizowała świat, odsyłając w zaświaty rzemiosło. Jakiś czas temu sposób zarządzania produkcją ponownie się zmienił. Obecny świat odchodzi od taśmy i wielkich hal produkcyjnych na rzecz małych, wyspecjalizowanych zespołów. Od wybitnie hierarchicznej, piramidalnej struktury zarządzania do celowych projektów realizowanych przez małe, autorskie zespoły.

Jak to się ma do zarządzania Polską, opiszę następnym razem. Będzie oczywiście o pieniądzach, o naszych pieniądzach, i o nauce społecznej Kościoła również.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/Zanim napiszemy nową konstytucję (5). Preambuła aktualnej konstytucji: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek

Nie ma wartości wspólnych wszystkim ludziom na świecie; nie możemy więc powoływać się w preambule na to, co nie istnieje. Jedyne, co istnieje i na co możemy się powołać, to wartości chrześcijańskie.

Zanim napiszemy nową konstytucję (5)

W poprzednich odcinkach przedstawiłem istotę sporu o przyszły ustrój naszego państwa: Centralizm Demokratyczny kontra Wolność i Odpowiedzialność. Z wykluczeniem biurokracji, niezależnie od wyniku debaty. Jest to spór na jednej osi, pomiędzy państwem despotycznym z jednej strony a anarchią z drugiej. Teraz jedynie musimy odnaleźć złoty środek.

Odpowiedzialność za przyszłość narodu i państwa polskiego powinna złagodzić ten spór. Szanując argumenty zwolenników silnego państwa, domagajmy się zarazem zagwarantowania prawa każdego obywatela do wolnego i nieskrępowanego troszczenia się o siebie, swoją rodzinę i najbliższe otoczenie.

Wolność każdego obywatela buduje siłę państwa, a silne państwo każdego obywatela ochrania.

Ogólnie pięknie to wygląda na papierze, nieprawda? Gorzej, gdy przejdziemy do szczegółowych rozwiązań w życiu. Zanim jednak przejdziemy, musimy zacząć od początku, od preambuły. Obecnie obowiązująca wraz z konstytucją z 1997 roku jest najdłuższą preambułą świata. I w zamyśle swoim miała pogodzić i zaspokoić wszystkich. Wierzących w Boga i wierzących w Człowieka oraz niewierzących w jedno i drugie. W efekcie jest wewnętrznie sprzeczna, Panu Bogu paląc świeczkę, a diabłu ogarek.[related id=23934]

Nie jestem zwolennikiem wszczynania wojny religijnej i mordowania w imię jakiejś racji wszystkich inaczej myślących, ale tak się nie da. Nasze wartości, w odróżnieniu od opłacalności w interesach, nie są wynikiem targowania się. Ustalmy jedno: nie ma wartości uniwersalistycznych, do których w połowie odwołuje się preambuła. Nie ma ich na świecie.

Nasz świat cywilizacji łacińskiej to specyficzna mieszanka starożytnej Grecji, starożytnego Rzymu i chrześcijaństwa. Bez chrześcijaństwa po Grecji i Rzymie pozostałyby tylko ruiny. To wiara w jedynego Boga, z nowym przykazaniem miłości, zesłanym w osobie Jezusa Chrystusa. To Duch Boży przekształcił nasz świat w najlepszy możliwy na ziemi.

Wielkim błędem, jaki popełniamy, myśląc o świecie, jest właśnie uniwersalizm. Myślimy, że generalnie ludziom chodzi o to samo, a wszystkie religie głoszą jedno. A przecież nawet lekkie liźnięcie tematu wystarczy, żeby przekonać się o absurdalności takiej tezy.

Miłość do drugiego człowieka, również do wroga, jak nas nauczał Jezus Chrystus. I równość każdego wobec Boga, i wolna wola, która stała się podstawą wolności osobistej. Gdzie tego szukać w islamie, buddyzmie lub hinduizmie?

Pan Jezus, pytany o swoje królestwo, odpowiadał: królestwo moje nie jest z tego świata. Mahomet zbudował swoje ziemskie królestwo, mordując i grabiąc. Miał 11 żon, z najukochańszą Aiszą, którą kupił (sorry: poślubił), gdy miała 5 lat, a skonsumował, gdy miała 9. I dał prawo każdemu swojemu wyznawcy do posiadania czterech i używania(!) ich według swojego uznania.

Jak go porównać do Jezusa, który uratował jawnogrzesznicę przed ukamieniowaniem, karą do dziś stosowaną w islamie? Jezusa, który kazał Piotrowi schować miecz – z Mahometem wojującym mieczem?

Żaden z apostołów nie walczył mieczem i każdy, z wyjątkiem świętego Jana Ewangelisty, umarł za wiarę śmiercią męczeńską. I ta niewinna krew, przekształcając sumienia prześladowców, zbudowała naszą cywilizację. Tak zostaje się męczennikiem w naszej religii.

W islamie męczennikiem zostaje się, zabijając jak najwięcej niewyznających Mahometa. Świat islamu zbudowany został mieczem i zabijaniem niewinnych. I od razu po śmierci Mahometa podzielił się na zwolenników jego różnych potomków. Genezą różnych odłamów islamu jest spór jego spadkobierców o panowanie nad światem, nad ziemskim światem.

Jezusa, sposób Jego narodzin, miejsce i męczeńską śmierć zapowiedzieli prorocy Starego Testamentu: Micheasz, Izajasz i Dawid. Dziwimy się czasem żydom, tym jeszcze nie nawróconym, jak długo będą oczekiwać na Mesjasza. A nie dziwimy się sobie samym, że równie uparcie oczekujemy fałszywego proroka. Co więksi wariaci, którym się wydaje, że są największymi chrześcijanami, ogłaszają go w osobie kolejnego papieża.

Tymczasem sam Jezus zapowiedział przyjście fałszywego proroka, który zwiedzie wielu. Półtora miliarda mahometan na świecie to chyba jest wystarczająco wielu. Zwiedzionych i oszukanych wizją raju z hurysami, sposobem, jak się tam dostać, jak szerzyć wiarę i w końcu jak żyć. I, co trzeba podkreślić, utrzymywanych w błędzie siłą ustawową, wojska i policji państw islamskich.

W Arabii Saudyjskiej nie ma ani jednego kościoła chrześcijańskiego, jest za to ropa i pieniądze za nią. Finansują nie tylko rozwój światowych koncernów naftowych wyrosłych na gruncie naszej łacińskiej cywilizacji, ale i świętą wojnę islamu: kalifat, talibów, al Kaidę i obecny najazd na Europę.

Jakie miałyby być wspólne wartości uniwersalistyczne dla nas, chrześcijan (i tych, którzy się tak nie określają, ale ukształtowanych przez tę samą cywilizację) i na przykład mahometan lub hinduistów z wyższych kast, którzy nie podadzą ręki parsi, żeby nie stać się nieczystym?

Ponieważ odpowiedź jest prosta – nie ma takich wartości – nie możemy odwoływać się w preambule do tego, co nie istnieje. Jedyne, co istnieje i do czego możemy się odwołać, to wartości chrześcijańskie. Pamiętajmy też o tym, że wartości chrześcijańskie nie wzięły się znikąd. Są nam dane przez Boga Stwórcę i dodatkowo wyjaśnione przez jego Syna Jezusa.

Pamiętajmy jednak, że Królestwo Boże nie jest z tego świata. Jezus Chrystus nie został królem Izraela i nie miał na to najmniejszej ochoty. Dlatego – do czego nas zachęcał – nie mieszajmy porządków. Jest w naszym narodzie mnóstwo chrześcijan, niby chrześcijan, zdeklarowanych niewierzących, a nawet trochę mahometan (Tatarzy). Wszyscy oni mają daną przez Boga wolną wolę, każdy może błądzić w sprawach wiary, każdy do samej śmierci, a nawet w jej godzinie, może się nawrócić.

Pisząc nową preambułę, pamiętajmy o tym. I o tym, że odwołanie się wprost do Boga nie może być figurą stylistyczną, bo wtedy będzie to bluźnierstwo, występek przeciwko II Przykazaniu. A w takim razie lepiej, żeby jej nie było.

Zamiast prowadzić gorszący spór, ułóżmy jak najlepiej ustrój i zarządzanie naszym ziemskim królestwem.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/Zanim napiszemy nową konstytucję (3). Wolność i Odpowiedzialność – tak musi się nazywać jej duch

Tylko zaprojektowanie państwa na wzór I Rzeczpospolitej, a zatem bez BIUROKRACJI, zapewni rozwój Polsce. To zaborcy zaprowadzili u nas biurokrację, by wykorzystać nasz potencjał dla własnej korzyści.

Zanim napiszemy nową konstytucję (3)

W „Poranku Wnet” wysłuchałem wywiadu z posłem Januszem Sanockim i nie mogę wyjść ze stanu zdumienia, a minęły już dwie godziny. Bardzo pochlebnie wypowiedział się on o inicjatywie Prezydenta, czyli ogłoszonym już na 11 listopada 2018 roku referendum konstytucyjnym. Co więcej, stwierdził, że sam z paroma kolegami może w wolnej chwili napisać konstytucję, ale jak najszersza debata i udział jak największej liczby Polaków w tworzeniu nowej konstytucji to wspaniały pomysł Pana Prezydenta, tylko przyklasnąć.

Gra zatem się rozpoczęła i w najbliższym czasie możemy spodziewać się deklaracji kolejnych polityków, których ustami przemówi Mądrość Narodu.

Data 11 listopada 2018 roku, setna rocznica odzyskania niepodległości, nie jest przypadkowa. Jednak wbrew zapewnieniom Prezydenta, to nie okrągła rocznica zadecydowała, ale odpowiedni czas. Odpowiedni czas do rozpoczęcia kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi w roku 2019. Mobilizacja elektoratu Prawa i Sprawiedliwości i szansa na poszerzenie grona zwolenników poprzez debatę konstytucyjną to rzeczywisty powód ogłoszonego referendum konstytucyjnego. Jest to zatem próba zainicjowania kontrolowanego ruchu społecznego, który przyniesie Prawu i Sprawiedliwości i prezydentowi Dudzie kolejną kadencję.

Nowa konstytucja jako element zwycięskiej kampanii wyborczej to wspaniały pomysł sztabowców Prawa i Sprawiedliwości. Pozostaję w zachwycie.

Nam, Narodowi, nie pozostaje nic innego, jak skorzystać z prezydenckiej inicjatywy. To szansa na zaistnienie ze swoim projektem. To dlatego poseł Sanocki tak ciepło wypowiada się o Prezydencie, licząc na to, że ten odwzajemni uczucie i zaprosi zespół konstytucyjny Janusza Sanockiego do współpracy. Te złudzenia przeminą, o czym dowiemy się za czas jakiś.

Nową jakością jest samo podniesienie tematu, wniesienie go do publicznej debaty. Ożywienie z martwych. Zainspirowani postawą Janusza Sanockiego, dajmy się zatem wykorzystać Prezydentowi. Bez gładkiej gadki jednak, która przystoi jedynie politykowi ubiegającemu się o reelekcję.[related id=19903]

W prezydenckich konsultacjach społecznych nie musimy uczestniczyć, bo i tak wiadomo, jaka będzie nowa konstytucja. Nie chodzi o szczegółowe artkuły, ale o jej ducha. Zatem będzie to konstytucja usprawniająca zarządzanie państwem, ze wzmocnieniem jego możliwości obronnych i socjalnych. A duch unoszący się nad jej literą będzie się nazywał „Centralizm Demokratyczny”. Słowem, będzie to sprawne, biurokratyczne państwo, a najważniejszą grupą społeczną będzie 1,5-milionowa armia urzędników. A czy będzie rządził nami prezydent, czy kanclerz? Tego dowiemy się po zakończeniu konsultacji społecznych – niczego to nie zmieni. To będzie naprawdę udana konstytucja, w sam raz dla upadłego państwa.

O co mi chodzi? Odpowiem – jak zawsze chodzi o to samo. Napoleon potrzebował trzech rzeczy do prowadzenia wojny, czyli pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Dla zapewnienia bezpieczeństwa zewnętrznego państwa, rozwoju i pomyślności narodu polskiego i wszystkich jego uczestników, potrzebujemy tego samego – pieniędzy.

Nie wystarczy z uczoną miną ogłosić, że Polska potrzebuje silnej armii. Polska zawsze potrzebowała silnej armii, tylko najczęściej skarbiec był pusty. Kompletne uzależnienie od wojskowej pomocy zewnętrznej i podległość międzynarodowej finansjerze to aktualny stan polskiego państwa. Recepta na uzdrowienie naszego państwa jest ta sama od wieków – zapełnienie skarbca.

Zapełnienie skarbca wymaga dwóch rzeczy. Po pierwsze, zwiększenia wpływów. Po drugie, efektywnego zarządzania finansami państwa. Myślę tu o jak najlepszym wykorzystaniu zasobów własnych. I tu dochodzimy do struktur koniecznych dla sprawnego (=taniego) zbierania podatków, a następnie ich oszczędnego wydawania nie tylko na armię, ale również na najuboższych i kalekich.

Ustanowienie biurokracji w roli fundamentu III RP, jej 10-krotny wzrost liczebny w ciągu 25 lat, gwarantuje upadek naszego państwa. Wyjazd za chlebem 3 milionów polskich obywateli jest wystarczającym dowodem złego, wadliwego ustroju państwa.

Nie da się tego stanu rzeczy zmienić kosmetyką. Byłoby to możliwe, gdyby Polska już była zamożna. Ale jesteśmy biednym, zadłużonym po uszy państwem. Z ogromnym potencjałem rozwojowym w postaci kochającym wolność osobistą i ryzyko obywateli. I tylko uruchomienie tego potencjału poprzez zaprojektowanie państwa (V Rzeczpospolitej, jak ją nazywam) na wzór I Rzeczpospolitej, a zatem bez BIUROKRACJI (!), zapewni rozwój Polsce i narodowi polskiemu.

To zaborcy zaprowadzili w Polsce biurokrację, żeby wykorzystywać nasz potencjał dla własnej korzyści. Po odejściu zaborców, po upadku komunizmu, pozwoliliśmy spętać się biurokratyczną siecią. Nowotworem marnującym pieniądze nas wszystkich na rozwój własny.

Zatem zanim zaczniemy pisać nową konstytucję, najpierw sporządźmy biznesplan. Policzmy, ilu urzędników potrzebujemy do efektywnej obsługi naszego państwa, na każdym jego poziomie, od gminy zaczynając. Skreślmy wszystkich, którzy niczego nie robią, a rzekomo nas reprezentują, biorąc za to pensje. I przede wszystkim zacznijmy zbierać swoje pieniądze.

To dlatego rozrosła się biurokracja, że celowo rozerwano związek przyczyna – skutek. Musimy odzyskać świadomość, że wydajemy na urzędników własne, ciężko zarobione pieniądze. A taką świadomość odzyskamy nie dzięki apelom i narzekaniom mądrali, ale odkładając pieniądze w gminnej kasie. Wszystkie pieniądze zebrane na terenie gminy, które obecnie lądują w Centrali. Łącznie z akcyzą od sprzedanego na terenie gminy alkoholu, papierosów i paliwa. To nie są pieniądze Centrali, tylko nasze.

Tylko odzyskując kontrolę nad naszymi pieniędzmi, odzyskamy samorządy, czyli władzę decydowania o naszym najbliższym otoczeniu. Płacąc urzędnikom każdego szczebla własnymi pieniędzmi, bardzo szybko wyeliminujemy zbędne etaty i absurdalne, korupcjogenne inwestycje.

Ustalając procentowo wielkość przekazywanych do województwa i do skarbu państwa zebranych przez nas w gminie pieniędzy, w krótkim czasie zapełnimy skarbiec, żeby nie świecił już pustkami. Oddalimy w ten sposób realną groźbę szantażu zewnętrznego, uniemożliwiającego naprawę naszego państwa.

Nie bez przyczyny piszę tyle o gminie – o najbliższym otoczeniu każdego obywatela. Tylko w ten sposób, od podstaw ku górze, musimy zorganizować nasze państwo. Tylko w ten sposób możemy zapewnić efektywność zarządzania naszymi krajowymi zasobami. Władza decydowania o własnych pieniądzach to największa składowa naszej obywatelskiej wolności. I to powinna, jako pierwsze i najważniejsze, gwarantować „nasza” konstytucja. Wolność i Odpowiedzialność – tak musi się nazywać jej duch.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową konstytucję (2). Nie było i nie będzie konstytucji napisanej przez zwykłych obywateli

Odwołanie się do Narodu, który ma być solidarnie mądry, to jakiś ponury żart. Żadnego zwykłego obywatela nie interesuje tak wysoki poziom abstrakcji, jak problemy kompetencyjne organów państwa.

Zanim napiszemy nową konstytucję (2)

Od zeszłej soboty zmieniło się jedno: prezydent Andrzej Duda doprecyzował swoją zapowiedź referendum konstytucyjnego (wywiad dla wSieci pt. Oto mój plan). Z tego doprecyzowania wynika jasno, że Prezydent nie ma żadnego pomysłu poza próbą wyjścia z poczekalni Prezesa.

Odwołanie się do Narodu, który ma być solidarnie mądry, to jakiś ponury żart w sam raz na kolejny odcinek „Ucha Prezesa”. – To ma być przede wszystkim referendum dla obywateli. To Polacy mają nadać kierunek pracom nad nową konstytucją – mówi Prezydent. Polacy, czyli kto? – chciałoby się zapytać.

Odwołanie się do mądrości ogółu, co sugeruje Andrzej Duda, jest populistycznym chwytem, z którego nie wynika nic poza możliwością manipulacji ze strony cwanych graczy politycznych. Przecież żadnego zwykłego obywatela nie interesuje tak wysoki poziom abstrakcji, jak problemy kompetencyjne organów państwa. Tak wysoki poziom abstrakcji interesuje wyłącznie wybitne jednostki i elity polityczne.

Nie ma na świecie i nie było konstytucji napisanej przez zwykłych obywateli, począwszy od Konstytucji Stanów Zjednoczonych, poprzez Konstytucję 3 maja, a na Konstytucji Białorusi kończąc. I nie będzie.

Oczywiście zwykły obywatel – i Polak, i nie tylko Polak – zapytany o to, czy chciałby mniej pracować, odpowie, że tak. Chciałby mniej i krócej pracować, więcej zarabiać, być poza tym młody i przystojny. Każdy by chciał, tylko czy na takie właśnie zapotrzebowanie ma odpowiadać ustawa zasadnicza regulująca życie narodu i funkcjonowanie państwa?

Natychmiast odpowiadam: nie, takie rozważanie nie powinno być przedmiotem jakiegokolwiek głębszego namysłu politycznego, a tym bardziej Konstytucji Państwa Polskiego.

Okrągłe zdania Andrzeja Dudy, które tak świetnie sprawdziły się w czasie kampanii wyborczej, w kontekście konstytucyjnym wyglądają bardziej niż blado. Co zatem powinien zaproponować Prezydent, skoro zaczął? Jako przywódca państwa polskiego, jedyny wybrany w wyborach powszechnych przez naród polski, powinien rozpisać konkurs na nową konstytucję.

W tym konkursie z całą pewnością pojawią się sprecyzowane pomysły na urządzenie państwa polskiego, czyli projekty nowej konstytucji. I z całą pewnością te projekty, wyobrażenia przyszłej Polski, zostaną opracowane przez wybitne jednostki umocowane w określonych środowiskach. I tych parlamentarnych, i tych żyjących na marginesie życia politycznego.[related id=18515]

Podejrzewam, że po takim wezwaniu Prezydenta również nasze środowisko, środowisko wolnych Polaków, odwołujące się do dziedzictwa I Rzeczypospolitej, sprecyzuje swój pomysł na urządzenie Ojczyzny (Mój osobisty zarys ustroju państwa przedstawię następnym razem).

Nie widzę też przeszkód, żeby różne projekty konstytucji polskiemu narodowi przedstawić. Wystarczy powielić sposób kampanii medialnej, jaka przetacza się przez kraj przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi lub prezydenckimi.

Każdy z tych różnych pomysłów powinien otrzymać swój czas antenowy. W ten sposób Polacy będą mogli zapoznać się z różnymi wizjami ustrojowymi, doprecyzowanymi podczas telewizyjnych i radiowych debat, innym mediom niczego nie ujmując. A po wyłonieniu dwóch najbardziej konkurencyjnych, opowiedzieć się za jednym z nich.

Tak przyjęta konstytucja powinna obowiązywać wszystkich Polaków, zwłaszcza kolejne partie polityczne, próbujące przy okazji kolejnych wyborów zawłaszczyć państwo tak, by stało się partyjną przybudówką zamiast dobrem wspólnym Polaków – Rzeczą Pospolitą.

To właśnie Konstytucja ma nas, Polaków, przed takim niebezpieczeństwem chronić. I na taką konstytucję każdy kolejny wybrany prezydent musi przysiąc, a w przypadku jej złamania…

Lepiej dla niego, żeby jej nie łamał, niezależnie od tego, jakie nazwisko będzie nosił. To nie przestroga, to troska o jego bezpieczeństwo.

Jan Kowalski