Jan Kowalski / Za Dużo Miłości w Jednym Człowieku – Rzecz o Kornelu Morawieckim. Kolejne rozczarowanie legendą?

Jedno się zgadza w postaci Kornela Morawieckiego – że jest legendą. A zatem bajką, klechdą, podaniem ludowym. Coś jak legenda o smoku wawelskim. W każdej legendzie tkwi oczywiście ziarenko prawdy.

Już dawno przymierzałem się do napisania o żywej jeszcze legendzie Solidarności Walczącej – o Kornelu Morawieckim (l. 76). Skoro już napisał o nim i „Super Ekspres”, i Pudelek, to pomyślałem: po co jeszcze ja? Jednak po wysłuchaniu piątkowego Poranka Wnet coś we mnie pękło. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Dlaczego? Bo dowiedziałem się od Marszałka Seniora, że:

– Polska, jeżeli chce być państwem poważnym, musi włączyć się w budowę europejskiego wspólnego domu, od Władywostoku po Atlantyk;

– Władimir Putin jest demokratycznym przedstawicielem Rosjan;

– KGB, w odróżnieniu od SB (peerelowskiej bezpieki), była formacją patriotyczną, bo służyła swojemu państwu i narodowi;[related id=25132]

– to skandal, że państwo ukraińskie wymusza naukę swoich obywateli w języku ukraińskim, a najlepszym przywódcą ukraińskim był  pro-rosyjski Janukowycz, obalony przez Majdan;

– Rosja rękami i nogami broni się już od czterech lat, żeby nie wziąć Doniecka;

– i na pewno nie zagraża już Polsce, skoro Związek Radziecki pokojowo się rozpadł.

Na zakończenie Morawiecki Starszy powiedział, że Polska musi odpowiedzieć na te zagadnienia-pytania, jeżeli w ogóle chce się liczyć na arenie międzynarodowej. Krzysztof Skowroński bronił się jak mógł przed odpowiadaniem na te podstawowe pytania (według Morawieckiego). I słusznie, bo jak można odpowiadać na tak szkodliwe brednie?

Pomyślałem o pośle od Kukiza, nie o Sylwestrze Chruszczu, ale o Adamie Andruszkiewiczu. Przecież szkoda młodego człowieka, żeby wiązał się z takim fałszywym autorytetem. Bo wygląda na to, że SB, ta wstrętna SB, która służyła KGB, czyli patriotycznej  rosyjskiej formacji, wykreowała cały wór autorytetów, legend podziemia. Mieliśmy przecież nie tylko Lecha Wałęsę, ale też Bogdana Borusewicza, Zbyszka Bujaka, Władka Frasyniuka, czy nawet samego Adama Michnika, który w więzieniu książkę napisał w czasie, gdy nieżyjącemu już Brunonowi Ponikiewskiemu służba więzienna w odbycie sprawdzała, czy nie ukrywa najmniejszego karteluszka. Czy do tego panteonu powinniśmy zaliczyć również porankowego rozmówcę?

Jedno się zgadza w postaci Kornela Morawieckiego, to że jest legendą. A zatem bajką, klechdą, podaniem ludowym. Coś jak legenda o smoku  wawelskim. W każdej legendzie tkwi oczywiście ziarenko prawdy, inaczej nie przemawiałaby do wyobraźni milionów. W przypadku Kornela Morawickiego zgadza się (prawdopodobnie) jego nazwisko i data urodzenia. I to, że z wykształcenia jest fizykiem. Natomiast to najważniejsze, co powinno przemawiać do wyobraźni młodych ludzi (uwaga, pośle Andruszkiewiczu!), jego heroiczna podziemna walka z komuną, wcale już takie oczywiste nie jest.

[related id=44587 side=left]Dlaczego? Odpowiedź, po prześledzeniu podziemnych losów naszego bohatera i jego rozumowania, wydaje się dziecinnie prosta. To miłość, nieograniczona żadnymi normami i zakazami miłość, uniemożliwiała Kornelowi Morawieckiemu walkę z komuną. Komunizm, przypomnijmy, to był zaprowadzony po II wojnie światowej w połowie Europy system walki o pokój i o miłość przez  nasz bratni naród rosyjski. Nad wcieleniem w życie tego wielkiego dzieła, przerastającego zwyczajną miłość chrześcijańską, czuwały odpowiednie służby, czyli KGB i GRU – patriotyczne służby naszego Wielkiego Brata. Kornel Morawiecki nie mógłby przecież działać na ich szkodę. Sądząc z jego wypowiedzi w Poranku, powinien im dzielnie pomagać. Bo Kornel Morawiecki, ta wielka legenda Solidarności Walczącej, już wtedy musiał zadawać sobie zasadnicze pytania. A najpóźniej od momentu związania się z rosyjskim uciekinierem Iwanowem, obecnie profesorem Iwanowem, którego od wielu lat próbuje legendować jako bojownika o paneuropejską miłość.

Ta post-chrześcijańska miłość (nie tylko do Rosjan i całego świata [z wyłączeniem Amerykanów]) kazała Kornelowi Morawieckiemu spłodzić czwórkę dzieci z jedną żoną, kochać w tym samym czasie inną – swoją prawą rękę w SW, a w międzyczasie uwieść koleżankę córki, podczas bohaterskiego odpoczynku po trudach walki o miłość globalną. A później też zrobić jej dziecko.

Czy taka osoba może być legendą? Oczywiście natychmiast odpowiem. Kornel Morawiecki, człowiek wielkiej miłości, przekraczającej chrześcijaństwo i nasze najśmielsze przyziemne wyobrażenia o tym uczuciu, jest idealnym materiałem na to, by stać się legendą nie tylko Solidarności Walczącej, ale całej Solidarności. Całego Świata i Kosmosu. Legendą czyli bajką, baśnią, klechdą … bujdą na resorach.

Jan Kowalski

 

Jan Kowalski / Wszystkich Świętych Obcowanie. Święci, podobnie jak za życia, nie potrzebują sławy i uznania teraz

Obdarowany kiedyś Jej „Dzienniczkiem” przez gorliwego (= pokornego) wyznawcę Bożego Miłosierdzia, bardzo sceptycznie podszedłem do samej idei, a Świętą Faustynę uznałem za konfabulantkę i megalomankę.

Dzień Wszystkich Świętych kolejny raz przypomina nam trzy prawdy oczywiste. Po pierwsze, że święci nadal żyją, chociaż fizycznie nie ma ich już wśród nas, żywych. Po drugie, że skoro tak, to istnieje życie inne od tego, w którym codziennie uczestniczymy. A skoro tak, to po trzecie, musi istnieć dawca tego życia, na tyle mocny, żeby pozwolić umarłym żyć dalej. Dlatego planując i główkując, jak świetnie i szczęśliwie przeżyć to nasze życie, nie możemy zapominać o tym. O tym innym życiu, o którym przypominają nam wszyscy święci. Ta wiara zmienia nasze postrzeganie rzeczywistości, tym bardziej, jeżeli z biegiem lat i doświadczeń z wiary zmieni się w wiedzę.

Piszę o tym z powodów jak najbardziej osobistych, nie społecznych, nie politycznych, nawet nie gospodarczych. Wiele lat temu doznałem takiej właśnie przemiany. Z człowieka nominalnie wierzącego, wiecznego sceptyka i mędrka, stałem się człowiekiem wierzącym i wiedzącym. Nowym człowiekiem, na co Amerykanie ukuli termin ‘born again’. Jak to się stało?

Odpowiedź jest banalnie prosta. Dotknęła mnie prawda zawarta w powiedzeniu: jak trwoga, to do Boga. Bardzo potrzebowałem Bożej pomocy, bo bez niej miałem stać się jedynie życiowym kaleką, wrakiem człowieka. I to w najlepszym przypadku.

Tu trzeba przyznać, że dokonałem wreszcie heroicznego czynu – poprosiłem Pana Boga o pomoc. Bez warunków wstępnych, bez wyznaczania zakresu tej pomocy. To i to, a z resztą sam sobie poradzę, Panie Boże, bo wiem jak. Nie. Wyznałem i uznałem jedno, że jestem słaby, głupi i grzeszny, i nie mam żadnego pomysłu. A znalazłem się właśnie pomiędzy dwoma kamieniami żaren, które za chwilę miały mnie zetrzeć na proch.

Dzięki Bożej pomocy, wyłącznie dzięki Bożej pomocy, przetrwałem. Ziarnko, jakim byłem, nie zostało starte. Jedynie twarda powłoka, która pokrywa każde ziarno, uległa zniszczeniu. Zostałem pozbawiony własnego ja. Na budowę którego wielu ludzi poświęca połowę życia i talentu, danego im przez Boga. Sam też tak wcześniej robiłem, chociaż myślałem, że nie, jak większość to robiących.

Budowa własnego ja, na co poświęcamy tyle czasu i energii, najpierw na budowę, a później na jego ochronę, powoduje jedno – bez nadziejnie głupiejemy. Zamiast zawierzyć Panu Bogu i zdać się na jego bezgraniczną mądrość i opiekę nad naszym życiem, pokładamy ufność we własnym misternie budowanym wizerunku. Ten wizerunek jest budowany dla otoczenia, dla innych: co ludzie powiedzą? Niestety, bardzo szybko stajemy się jego zakładnikami, więźniami własnego wyobrażenia o sobie samych. To jest dopiero nieszczęście. [related id=25132]

Ale jeszcze większe nieszczęście wydarza się, gdy sami wreszcie w to uwierzymy, w to, że jesteśmy dokładnie tacy jak rola, którą odgrywamy. Bo wtedy już nie ma dla nas ratunku. Szatan otacza nas szczelnie swoim płaszczem pychy. Zyskujemy, co prawda, spokój i poczucie szczęścia, czasem do końca swojego ziemskiego życia, ale co będzie później?

No dobrze, zapytacie pewnie, a gdzie w tym wszystkim święci? Nie mam zamiaru długo się o nich rozpisywać, żeby nie sprawiać im przykrości. Bo święci, podobnie jak za życia, nie potrzebują sławy i uznania teraz. Tak kiedyś, jak i teraz, chcą nas nawracać do Boga. Jak lampy uliczne oświetlają naszą drogę życia, żeby było nam łatwiej. I przypominają o prawdziwym źródle światła. A pomagają nam poprzez swoje wstawiennictwo u Pana Boga.

Pomoc Bożą, jaką dostałem, dostałem również przez wstawiennictwo świętych, Świętego Ojca Pio i Świętej Faustyny. Zwłaszcza tej ostatniej należą się ode mnie ciągłe przeprosiny. Obdarowany kiedyś Jej Dzienniczkiem przez gorliwego (= pokornego) wyznawcę Bożego Miłosierdzia, bardzo sceptycznie podszedłem do samej idei, a Świętą Faustynę uznałem za konfabulantkę i megalomankę.

Chyba tylko święci się nie obrażają, bo później, zamiast milczeć, gdy już zwróciłem się o jej pomoc, odpowiedziała na moją prośbę. Chociaż była to odpowiedź negatywna i zaczynała się od NIE, bardzo mi pomogła w przeżyciu tego wszystkiego, co miało nastąpić chwilę później. Bo to już się działo, tyle że nie wiedziałem, a Święta Faustyna, jak to święta, wiedziała.

Za życia jednak również nie wiedziała wszystkiego. Pan Jezus pozwolił jej zobaczyć przyszłą uroczystość jej beatyfikacji. A przyszła święta dziwiła się, jak to możliwe, żeby jej wywyższenie przez Kościół mogło przebiegać w dwóch miejscach naraz, w Łagiewnikach i w Watykanie. W tym samym czasie i że jest to jedna uroczystość. Przyszła święta nie przewidziała takiego rozwoju techniki, ale nie powiedziała, że to niemożliwe. Do końca zaufała Panu Jezusowi. Do końca zaufała Panu Bogu. O takie właśnie zaufanie apelują do nas święci, wszyscy święci. A potem już możemy… góry przenosić.

Żywoty świętych, jeżeli mają nas czegoś nauczyć – zapomnijmy na moment o kwiatkach, żarcikach i kremówkach – to jednego. Nikt z nich nie był szczęśliwy w naszym ludzkim, przyziemnym myśleniu o szczęściu. Co więcej, nikt z nich nie pragnął w ten nasz ludzki sposób być szczęśliwy. Co więcej, zdecydowana większość cierpiała, była prześladowana duchowo i fizycznie. I niezrozumiana nawet przez najbliższe otoczenie.

Dążąc do świętości, pamiętajmy o tym. Dążąc do prawdy i zrozumienia Boga, tego świata i siebie samych, również o tym pamiętajmy. Prawdziwa nagroda czeka nas dopiero po śmierci, po zakończeniu naszej doczesności. Wtedy nie będzie się liczył nasz wizerunek, choćby na cokole, ale dzieło naszego życia.

Jako osoba nawrócona (i wiedząca) wiem jedno: Pan Bóg na pewno sobie z oceną każdego z nas poradzi.

Jan Kowalski

P.S. Jedno się nie zmieniło: dalej jestem słaby, głupi i grzeszny. Ale w swojej słabości, głupocie i grzeszności już wiem, kogo prosić o pomoc.

Jan Kowalski / Totalnej opozycji propozycja totalna. Jeżeli wilk mówi do owiec: lubię was, nie powinny skakać z radości

Dlaczego martwi mnie brak poważnej opozycji? Z prostego powodu: istnieje niebezpieczeństwo, że obecni wygrani, nie czując na plecach oddechu rywala, zapomną, komu zawdzięczają zwycięstwo.

Grzegorz Wielki Schetyna obiecał wszystkim wszystko, co tylko zapragną. Wystarczy to, że przed piętnastu laty na retorykę Platformy Obywatelskiej dało się nabrać tak wiele osób.

Prawie przez tydzień cierpliwie czekałem na możliwość podzielenia się z Wami moim sukcesem. A wszystko przez zły termin konwencji Platformy Obywatelskiej. Bo kto to widział, urządzać wielką fetę tuż po publikacji mojego cotygodniowego tekstu. To było w sobotę, tydzień temu, ale już w poniedziałek postanowiłem: nie, nie daruję! Skoro ustami lidera totalnej opozycji – Grzegorza Schetyny – moje własne słowa i pomysły obiegły cały kraj, świat i kosmos, nie mogło być inaczej.

Dlatego dziś nie będzie o nieuchronnej rekonstrukcji rządu (nie rozumiem po co, skoro jest świetnie). Nie będzie też o kolejnej, sto pięćdziesiątej, sensacyjnej i niepodważalnej wersji wybuchu tupolewa (nawet Hitchcock nie utrzymałby takiego napięcia przez siedem lat jak Antoni Macierewicz i jego ludzie). Będzie o moim medialnym sukcesie i o propozycji totalnej.[related id=29216]

Posłuchajcie tylko: „My nie chcemy rządzić ludźmi, tylko skutecznie zarządzać państwem, nie chcemy gromadzić władzy, tylko się nią dzielić, żeby jak najwięcej decyzji Polacy mogli podejmować samodzielnie, żeby jak najwięcej decyzji zapadało blisko ludzi. Chcemy, żeby państwo ufało Polakom, a nie ich kontrolowało, żeby urzędy służyły ludziom, żeby im pomagały, a nie przeszkadzały i gnębiły, żeby ludzie nie bali się państwa, lecz mogli mu ufać (…) Zostawimy każdą złotówkę z podatków PIT i CIT tam, gdzie mieszkają obywatele – w gminach, powiatach i województwach. Dzięki temu mieszkańcy będą mieli kontrolę nad tym, na co wydawane są ich pieniądze, a przedsiębiorcy będą wiedzieć, że od ich podatków zależy to, co dzieje się w regionach, gdzie prowadzą działalność ich firmy”.

Nie zwariowalibyście ze szczęścia? Natychmiast po przeczytaniu tych słów pobiegłem do łazienki i przez bite pięć minut wpatrywałem się w swoje genialne odbicie w lustrze. Przecież takie właśnie słowa i poglądy wygłosiłem byłem w niedalekiej przeszłości. Niemalże dotknął mnie syndrom Nikodema Dyzmy – człowiek patrzy codziennie na swoją pospolitą gębę, a jednak chyba coś w niej jest, skoro inni tak to widzą. Po kilkunastu minutach, gdy znowu wróciłem do siebie i poczytałem ciąg dalszy, mój samozachwyt przeminął. Grzegorz Wielki Schetyna obiecał nie tylko mnie i moimi słowami. Obiecał wszystkim wszystko, co tylko zapragną. Dwa razy więcej niż PiS.

Napisałem to, co powyżej, żeby przypomnieć samemu sobie i Wam starą maksymę: nieważne jest, co kto mówi, ale kto to mówi. Wystarczy to, że przed piętnastu laty na retorykę Platformy Obywatelskiej dało się nabrać tak wiele osób. Ludzi pracowitych, zaradnych i uczciwych. Wiele milionów Polaków dało się wtedy oszukać, moich znajomych również. To Platforma miała wtedy superwolnościowy program polityczny, gospodarczy i społeczny, a Prawo i Sprawiedliwość to byli socjaliści.

To jest właśnie najpoważniejsza skaza po minionym ustroju, po bolszewizmie. Jak większość z nas nie potrafi myśleć w kategoriach przyczyna – skutek, tak większość również nie potrafi stosować prostej recepty na dezinformację. Tymczasem wystarczy sprawdzić, kto wygłasza piękne słowa. Jeżeli wilk mówi do owiec: lubię was, to owce nie powinny skakać z radości, tylko dopowiedzieć zwieńczenie wypowiedzi, które brzmi: zjadać.

[related id=42877 side=left]Wtedy, gdy z niebytu, podobnie jak PiS, tworzyła się Platforma Obywatelska, wbrew sugestiom wielu moich znajomych nie dałem się na nią nabrać z dwóch prozaicznych powodów. Po pierwsze, jak na komendę dotychczasowi członkowie i sympatycy SLD przerzucili na nią swoje poparcie. Po drugie, na kilometr od niej śmierdziało tajnymi służbami. Tego do końca nie da się wytłumaczyć, bo kończy się tu szkiełko i oko, a zaczyna intuicja. Jednak charakterystyczny zapaszek i rzucająca się w oczy niespójność przekazu dla człowieka poszukiwanego kiedyś listem gończym zawsze będą znaczyć to samo. Kilka lat później potwierdził to wszystko najważniejszy generał WSI.

Na obecne prawdziwe kłamstwa nikt już nie da się nabrać. Nawet Jan Maria Rokita nie mógł się powstrzymać przed chichotem, omawiając w Radiu Kraków totalną propozycję byłego partyjnego kolegi. Brak wiarygodności dotyczy w jednakowym stopniu polityków PO, jak i Nowoczesnej. I to, wbrew wygłaszanym na wielu forach triumfom, jest rzeczywistym powodem do zmartwienia. Co prawda jeszcze Prawo i Sprawiedliwość nie ogłasza, że nie ma z kim przegrać. Ale wczoraj premier Beata Szydło ogłosiła, że owszem, mogą przegrać… z samym sobą.

Dlaczego martwi mnie brak poważnej opozycji, która sformułowałaby wiarygodną propozycję dla obywateli przed zbliżającą się kumulacją wyborczą (samorządy, parlament, prezydent)? Z prostego powodu: istnieje niebezpieczeństwo, że obecni wygrani, nie czując na plecach oddechu rywala, zapomną, komu zawdzięczają zwycięstwo. Zapomną, że we wszystkich swoich błyskotliwych projekcjach politycznych najważniejszy jest czynnik ludzki. A oni nie rządzą dla umocnienia swoich wpływów w państwie, ale po to, żeby władzę decydowania o sobie tymże ludziom oddać. Ten przydługi cytat, który na wstępie przytoczyłem, to byłaby piękna i budująca wypowiedź. Pod jednym warunkiem: powinien ją wygłosić Jarosław Kaczyński.

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Jak mógł prezydent Andrzej Duda spotkać się z dyktatorem, który uwięził tylu niewinnych ludzi?

Usłyszałem, że to skandal, bo Erdoğan nie chce uwolnić podpasek. Z drugiej, że to nic nieznaczący teatr i że nasz Duda się pogubił, bo chyba nie wie, że Erdoğan wystąpił przeciwko Turcji Atatürka.

Jak na tureckim kazaniu. Dosłownie tak się poczułem siedząc w barze Zajazdu pod Caryńską (w domyśle: Połoniną). Sączyłem  piwo „dwa grzeczne misie” browaru Ursus Maior i ani w głowie mi była polityka. W końcu godzinę wcześniej zszedłem z Wielkiej Rawki, pokonując wcześniej podejście na Małą Rawkę, a jeszcze wcześniej wejście i zejście na wspomnianą wyżej Połoninę Caryńską. Dalej miałem przed oczami i czułem w nogach (chyba się starzeję) zapierające dech w piersiach widoki. I wtedy dosiadło się do mojej ławy to małżeństwo, proponując najpierw kolejne piwo, a potem rozmowę.  Jak mógł Andrzej Duda, prezydent europejskiego państwa, spotkać się z dyktatorem Erdoğanem, prezydentem Turcji, który uwięził tylu niewinnych ludzi? Nie wiem, chyba na czole mam wypisaną proprezydenckość, skoro ściągam jak magnes jego oponentów. Na szczęście byli to zdeklarowani przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości, dlatego moja obrona Prezydenta przebiegła stosunkowo łagodnie. I wydaje się, że moi oponenci (dzięki za piwo) co nieco zrozumieli.

Kolejny raz jak na tureckim kazaniu poczułem się dwa dni później, siedząc już przy komputerze, po powrocie z Bieszczadów. Kompletnie niczego nie zrozumiałem z wypowiedzi szacownych komentatorów politycznych z różnych politycznych opcji. Z jednej strony, zaczynam od lewej, usłyszałem, że to skandal, bo Erdoğan nie chce uwolnić podpasek. Z drugiej, że to nic nieznaczący teatr i że nasz Duda się pogubił, bo chyba nie wie, że Erdoğan wystąpił przeciwko Turcji Atatürka. I że Erdoğan na pewno nie jest demokratą. Skoro zatem komentatorzy o niczym nie wiedzą albo wiedzą, ale nie powiedzą, przedstawię swoją bieszczadzką obronę Pana Prezydenta. [related id=40116]

Najpierw trochę historii. Wypada zacząć od Kemala Mustafy Paszy, słynnego Atatürka, czyli Ojca Turków, którego pomniki stoją we wszystkich miastach i miasteczkach Turcji. Co o nim wiemy? Na pewno to, że nie był Turkiem, skoro potwierdza to oficjalna propaganda świecka turecka. Głosi ona, że był synem Albańczyka i Bośniaczki – miał jasną karnację, niebieskie oczy i blond włosy. Nieoficjalna propaganda głosi, że skoro urodził się w żydowskiej dzielnicy Salonik, to ani chybi… ale tej nie dowierzamy. O jego orientacji seksualnej również nie zamierzam się rozwodzić, chociaż miał kilka żon. Wiemy również, że był bezwzględnym i krwiożerczym dyktatorem. Wyrżnął jeden milion Ormian, kilkadziesiąt tysięcy Greków i setki tysięcy Kurdów. Jego największym osiągnięciem w optyce europejskiej (francuskiej) masonerii było to, że obalił sułtana i na wzór Francji ustanowił Świecką Republikę Turcji. W realizacji tego mało zbożnego dzieła dostał pomoc nie tylko od francuskiej masonerii, której był wychowankiem, ale również od Włodzimierza Ilicza Lenina – pieniądze i broń. Zmienił alfabet na europejski, kalendarz na gregoriański oraz całe życie oficjalne Turcji. Kto chciał sprawować jakikolwiek urząd opłacany przez państwo albo wypowiadać się na tematy społeczne lub polityczne, musiał być zdeklarowanym ateistą, podobnie jak Ojciec-Założyciel.

Ale system Atatürka nie przetrwałby tak długo, gdyby nie armia. Armia strzegąca Turcji przed zagrożeniem zewnętrznym, jak i wewnętrznym – muzułmańskim. Armia stojąca na straży świeckości Republiki. Oczywiście Ojciec Turków był światłym demokratą, dopóki nikt nie ośmielał się podważać jego przywództwa. I ten system stosowali później jego spadkobiercy. Gdy tylko wyborcy decydowali, że władzę w państwie powinni przejąć przeciwnicy duchowych dzieci Atatürka, wkraczała świecka, kemalowska armia, która unieważniała demokratyczne wybory, zamykała ich zwycięzcę w więzieniu, a partię, z ramienia której startował, delegalizowała. Tak było w roku 1971, 1980, 1998. I w 2007, kiedy miała miejsce próba zdelegalizowania zwycięskiej partii Recepa Erdoğana, Partii Sprawiedliwości i Rozwoju.[related id=41949 side=left]

Taki los spotkał islamską Partię Dobrobytu, partię poprzednika i nauczyciela Recepa Erdoğana, Necmettina Erbakana, w roku 1998. Zresztą sam obecny prezydent i domniemany tyran w roku 1999 znalazł się w więzieniu na prawie rok. Był wtedy burmistrzem Stambułu z dużymi sukcesami gospodarczymi na koncie, ale według Trybunału Konstytucyjnego w swoim przemówieniu zagroził świeckości Republiki. Niecałe 10 lat od ostatniej próby zdelegalizowania Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, w roku 2016, byliśmy świadkami ostatniej jak dotychczas interwencji armii w sprawy wewnętrzne tureckiego państwa. Ten nieudany pucz, który miał skończyć się kolejnym przejęciem władzy politycznej przez armię i uwięzieniem lub zabiciem prezydenta Erdogana, stał się początkiem końca ery Atatürka, oświeconego masona i dyktatora, który nawet nie był Turkiem. Kemalizm to był system kontroli  nad Turcją, nad narodem tureckim. Żeby ten system na zawsze pokonać, Recep Erdoğan oczyszcza struktury państwowe z kemalistów. Chyba logiczne zachowanie? Czy uważacie, Drodzy Komentatorzy, że można w Polsce pokonać bolszewizm, pozostawiając bolszewików w strukturach państwa lub uzdrowić sądownictwo, nie usuwając zdeprawowanych sędziów?

Nie można o tym nie pamiętać, omawiając aktualną wizytę prezydenta Turcji w Polsce i jego spotkanie z prezydentem Polski. Niby dlaczego prezydent Polski nie powinien spotykać się z prezydentem demokratycznego państwa, będącego bardzo ważnym członkiem NATO, państwa pretendującego do członkostwa w Unii Europejskiej? A co równie ważne, państwa, które nigdy nie uznało rozbiorów Polski i na wszelki wypadek trzymało wolny fotel dla posła Lechistanu. Dlatego na koniec jedynie zaapeluję: trochę szacunku dla głowy sprzymierzonego z nami państwa i rozsądku, Panowie!

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Jak wygrać wybory i rządzić długie lata przy poparciu 75% społeczeństwa. Skuteczny przepis dla PiS

Pisząc tydzień temu o śledziach z jednej beczki, zapowiedziałem podanie skutecznego przepisu. Boję się, że trochę na wyrost, nie jestem przecież astrologiem, ale słowo się rzekło. A zatem, do dzieła.

Zacznę od początku, od obalenia podstawowego twierdzenia, że celem każdej partii politycznej jest zdobycie władzy, a potem jej utrzymanie. Od szkoły podstawowej wmawia się to dzieciom. Nic zatem dziwnego, że w wieku dojrzałym taką mądrością politycy – i nie tylko – trącą. Powiem wprost, to niebezpieczne dla społeczeństwa przekonanie wypływa bezpośrednio z prymitywnego darwinizmu. Tak jak z prymitywnego darwinizmu ulepiony był marksizm, bolszewizm i nazizm. Czy należałoby tu dodać makiawelizm? Chyba tak, bo po upadku ideologii jako spoiwa, partia rządząca najchętniej odwołuje się do racji stanu jako uzasadnienia dalszego sprawowania władzy.

Co najmniej 40 lat minęło od mojego dzieciństwa, kiedy to powyższą definicję partii politycznej poznałem w szkole. I ze zdumieniem odkryłem, że w naukach społecznych serwowanych obecnie uczniom nic się nie zmieniło. Ale przecież 40 lat temu panował w Polsce bolszewizm. Czyżby zatem obecnie, skoro definicja pozostała taka sama, panuje on dalej? Przyglądając się systemowi sprawowania władzy w Polsce (w zasadzie nad Polską) i funkcjonowaniu partii politycznych, trudno nie odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.

Po tej podbudowie ideowej, żeby nie przeciągać struny, podam wreszcie zapowiedziany w tytule przepis: żeby wygrać i rządzić, Prawo i Sprawiedliwość musi oddać władzę. Nie, nie innej partii. I nie podzielić się, ale oddać. Musi oddać władzę Polakom. Władzę decydowania o swoim życiu, o sposobie wydatkowania zarabianych przez siebie pieniędzy, o własnym zdrowiu i o sposobie ubierania się również.

Tylko w ten sposób możemy pokonać spuściznę bolszewizmu ideowego i strukturalnego, dławiącego naszą ojczyznę. Oddając tak wielką władzę Polakom, Prawo i Sprawiedliwość stanie się zarazem najsilniejszą partią polityczną w Polsce. I nie myślę tu o strukturach gminnych czy powiatowych lub tych słynnych partyjnych szablach w liczbie 30. [related id=41258]

Dzięki takiemu posunięciu Prawo i Sprawiedliwość stanie się najsilniejszą partią, mierząc to najpewniejszą miarą – miarą poparcia społecznego. Czy będzie to 81 czy 75%, nie jestem tego w stanie zagwarantować. Będzie to jednak wystarczające poparcie, żeby wprowadzić w Polsce nowy ustrój społeczny. Zaprojektowany nie przeciw obywatelowi (= poddanemu), ale dla obywatela – właściciela własnego państwa. Ustrój państwa obywatelskiego, silnego i zamożnego, przedstawiłem w zarysie w cyklu: „Zanim napiszemy nową konstytucję”.

To obecne rozdarcie na dwa plemiona, te zażarte spory narodowe nie do załagodzenia, które uniemożliwiają naprawę państwa, to wszystko są – modny zwrot – fejk niusy. Fałszywe imaginacje wtłaczane do głowy zwykłym Polakom, żeby łatwiej było nas niewolić mentalnie i fizycznie. Tymczasem prawdziwe życie toczy się gdzie indziej. Czy Prawo i Sprawiedliwość w osobie Jarosława Kaczyńskiego skorzysta z mojego przepisu? I wprowadzi Polaków w prawdziwe życie, w życie w prawdzie? Mam nadzieję, bo to jedyny sposób, żeby wyrwać się z bolszewii.

A wtedy, cóż – najwyżej wraz z obecną konstytucją do kosza wyrzucimy też bolszewicką definicję partii politycznej. Może nowa będzie brzmiała tak: partia polityczna to dobrowolne zrzeszenie obywateli, którego celem działania jest wolność, dobro i pomyślność wszystkich obywateli i całego państwa. Może być?

Jan Kowalski

Jan Kowalski: Śledzie z Jednej Beczki. Punktem odniesienia dla opozycji sprzed 1989 r. nie było społeczeństwo, a Władza

Po raz pierwszy w historii Polski po roku 1989 stare śledzie z beczki, z ławicy pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość, odwołały się do rybek spoza swojej beczki, odwołały się do społeczeństwa.

Po ostatnim tekście jeden z internautów zarzucił mi, że niczego nie wiem i nie rozumiem. Wszystko wiedzą i rozumieją Aleksander Ścios, Matka Kurka i Jerzy Targalski, a ja próbuję istotę polskiego sporu ściągnąć gdzieś na manowce. Kiedyś w tym zestawie znalazłby się jeszcze Rafał Ziemkiewicz, ale widać popadł w niełaskę obozu dobrej zmiany. Przyjąwszy w pokorze krytykę, spróbuję się wytłumaczyć.

Uwaga, zaczynam! To POPiS powinien dziś rządzić Polską. IV RP była przecież pomysłem wspólnym, jeśli nie wcześniejszym PO i to z roku 2002. Dlaczego tak się nie stało? Odpowiedź na to cuchnące naftaliną pytanie będzie zarazem odpowiedzią na zarzut mojego niezrozumienia świata.

O scenie politycznej Polski po roku 1989 decydował generał bezpieki Czesław Kiszczak. Rok wcześniej, w lutym roku 1988 jako przedstawiciel Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość byłem uczestnikiem spotkania opozycji niepodległościowej. Inicjatorem był lider Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski. Jego intencja ujawniła się niedługo potem, a została potwierdzona wiele lat później w dokumentach IPN.

Zaraz po spotkaniu Leszek Moczulski pognał z listą uczestników do generała Kiszczaka i zaproponował ugodę z inną częścią opozycji, niesolidarnościową, jako jej rzekomy lider. Generał Kiszczak musiał mieć z tego niezły ubaw, bowiem w nagrodę Konfederacja Polski Niepodległej objęła dwa tytuły prasowe i oba niebawem położyła. W sumie logiczne; ówczesny młodzieżowy kapeenowiec Grzegorz Hajdarowicz też potrafił położyć każdy tytuł.

Napisałem to, co powyżej, nie bez powodu. Punktem odniesienia dla opozycji sprzed roku 1989 była Władza, mówiona i pisana z dużej litery. Władza to jest słowo – klucz do zrozumienia mentalności opozycji i jej późniejszego zachowania. Tu nie było miejsca na społeczeństwo, na opinię publiczną, bo ich nie było. Władza nobilitowała poprzez represje, internowanie lub więzienie.

Dlatego trudno jest nawet mówić o opozycji, bo opozycja solidarnościowa i nieliczna niepodległościowa była raczej zbiorem dysydentów. Punktem odniesienia, odwołania i własnej identyfikacji na drabinie ważności społecznej była Władza. Najpierw Partia (PZPR), a potem od połowy lat osiemdziesiątych Służba Bezpieczeństwa i osobiście Czesław Kiszczak.

Znamy się jak śledzie z jednej beczki – powiedział w roku 2002 Jarosław Kaczyński, lider Prawa i Sprawiedliwości, partii zebranej z rozbitków z Porozumienia Centrum i współpracowników jego brata Lecha z Najwyższej Izby Kontroli. Partii wydobytej z odmętów niebytu przez premiera Buzka, za sprawą mianowania śp. Lecha Kaczyńskiego ministrem sprawiedliwości.

Wtedy, w roku 2002 zdumiały mnie te słowa, bo świadczyły o braku dobrego rozpoznania rzeczywistości. Bo w tej jednej starej beczce miały pływać również śledzie z PO, z późniejszym głównym śledziem Donaldem Tuskiem na czele. Już wtedy w roku 2002 opisałem Platformę Obywatelską jako nową partię władzy, nie dziwcie się mojemu zdumieniu.

Oprócz zdumienia, ja, Jan Kowalski – przeciętny obywatel III RP, byłem przerażony takim rozumieniem rzeczywistości. Bo znaczyło to tyle, że dla pretendującej do zarządzania Polską partii punktem odniesienia nie jestem ja, Jan Kowalski ze swoimi problemami (piętro niżej w Kolegium Witkowskiego był Instytut Psychologii), ale stare śledzie z jednej politycznej beczki.

Nadzieja na zmianę tego beczkowego, hermetycznego myślenia o polityce nie przyszła wcale w roku 2005. Bolesne rozpoznanie miało przyjść pięć lat później. Chociaż wtedy wielu świetnych publicystów prawej strony ogłaszało zaistnienie POPiS-u czyli wspólnych rządów PO i PiS, rzeczywistość polityczna nie pozostawiała złudzeń.
Że taka koalicja, koalicja IV Rzeczypospolitej nie nastąpi, było wiadomo najpóźniej w momencie zażądania przez PO wszystkich resortów siłowych. Co zostało wyartykułowane ustami Jana Marii Rokity, niedoszłego premiera z Krakowa. Człowieka, który się szczycił się tym, że zdołał wskoczyć do pociągu z napisem polityka, zanim Czesław Kiszczak odgwizdał moment odjazdu.

Z tej przyczyny nie doszło do wspólnego rządu – Czesław Kiszczak i jego ludzie z WSI nie życzyli sobie tego. Słabe koalicyjne rządy, z co chwilę zmienianymi premierami i ministrami, to była podstawa do przekształcenia państwa polskiego w jedno wielkie żerowisko dla swoich. I gwarancja ich bezkarności.

Rok 2015 szczęśliwie zmienił prawie wszystko. Po raz pierwszy w historii Polski po roku 1989 stare śledzie z beczki, z ławicy pod nazwą Prawo i Sprawiedliwość, odwołały się do rybek spoza swojej beczki, odwołały się do społeczeństwa. Stąd wzięła się cała wygrana roku 2015, prezydencka i parlamentarna. Inaczej by jej nie było. Przecież w mediach i sondażach na długo przed wyborami zwyciężył Bronisław Komorowski. To, co mnie niepokoi, to obawa, że Prawo i Sprawiedliwość może o tym zapomnieć. A jak już wspominałem, chcę, żeby rządziło przynajmniej osiem lat (o powodach pisałem już kilka razy, a za tydzień podpowiem niezawodny sposób).

Myślę, że wszystko jest już jasne. Jakiekolwiek śledzie i ich rozgrywki o dominację nie są dla mnie istotą rzeczy. Z racji samego nazwiska, punktem odniesienia do oceny sytuacji politycznej jest dla mnie tylko i wyłącznie interes społeczny. Interes państwa i narodu polskiego, całego narodu polskiego. Łącznie z lemingami.

Każdemu, kto w interesie jakiejkolwiek hałaśliwej grupki, chciałby narzucić wykoślawione partyjne myślenie ogółowi Polaków, mogę jedynie współczuć. Ale nigdy tego nie zrozumiem, pomimo bagażu pięćdziesięciu czterech lat. Uff.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Sztuka Budowania Większości/ Lawina nienawiści zalała majestat Rzeczypospolitej górą nieczystości

Lawina nienawiści, chamstwa i prostackiej bezczelności zaczyna w internecie dotykać obecnej głowy polskiego państwa. Z naszej, a jakże, prawej strony. Czym będziemy się zatem różnić od strony lewej?

Modliłem się za Pana Prezydenta. W ostatnią niedzielę, w kościele oo. kapucynów w Krakowie. Modliłem się za Prezydenta, za całą Polskę i wszystkich Polaków, tych z totalnej opozycji również. Przypadkiem, a może i nie, bo plany Boże nijak się mają do naszych. Modliłem się razem z jego rodzicami, z krakowską Solidarnością i pozostałymi wiernymi. Może i przypadkiem, ale szczerze.

To zaczęło się od prezydentury Lecha Kaczyńskiego, bo wcześniej z takim zjawiskiem nie mieliśmy do czynienia. Lawina nienawiści, chamstwa i prostackiej bezczelności spłynęła na jednego człowieka, na prezydenta Polski. I zalała jego majestat, majestat Rzeczypospolitej, górą nieczystości. I to chamstwo, i prostactwo, stało się normą w komentowaniu wydarzeń z udziałem kolejnego prezydenta i, szerzej, całej władzy również, dla obozu tak zwanej prawicy. Obecnie zwolenników dobrej zmiany.

Uderzmy się w piersi: kogo nie cieszyło nazwanie prezydenta Komorowskiego Komoruskim lub Szczynukowiczem, albo premiera Tuska hyżym rujem lub kondonkiem? I to obrzydlistwo zaczyna w internecie dotykać obecnej głowy polskiego państwa. I to wszystko z naszej, a jakże, prawej strony. Czym będziemy się zatem różnić od strony lewej? Byle pętak, nie obrażając pętaków, i byle dziennikarski obszczymurek, nie obrażając obszczymurków, ujeżdża dziś swojego Prezydenta, majestat Rzeczypospolitej, jak burą sukę. Tak chcemy naprawiać Polskę?

Szatan aż ślini się z rozkoszy, gdy nienawiść i wrogość definiują naszą postawę wobec najbliższych, naszą obywatelską postawę. Jeżeli chcemy dobra Polski, musimy z tego szaleństwa definitywnie zrezygnować. Prezydent może mieć swoją wizję państwa. Lider partii rządzącej może mieć swoją. Liderzy partii opozycyjnych mogą mieć swoje. Wyartykułowanie tych wizji, przedstawienie ich wyborcom – Polakom jest najbardziej cenną rzeczą obecnego sporu politycznego. I za to prezydentowi Dudzie powinniśmy być co najmniej wdzięczni.

Nareszcie, powtarzam: nareszcie zwykli Polacy mają możliwość zastanowienia się nad swoim państwem. Nad wymiarem sprawiedliwości, nad funkcjonowaniem państwa. Nad jego możliwym paraliżem, wynikającym wprost z obecnie obowiązującej konstytucji. Spór na linii Prezydent –
Rząd to nie porażka dobrej zmiany i klęska Polski, ale szansa na zbudowanie 75% większości dla rzeczywistej naprawy Polski. Takiej zmiany, która nie mogłaby być unieważniona przez następny rząd.

Mamy obecnie doskonałą sytuację geopolityczną. Nasi sąsiedzi nie mogą zabronić nam zreformowania naszego państwa. 81% Polaków jest za reformą sądów. Nie wątpię, że podobna większość Polaków będzie optować za gruntowną naprawą państwa. Jeśli nie 81%, to przynajmniej 75. Z taką większością możemy naprawić Polskę od samych fundamentów. A teraz politycy, bo to ich rola, niech przedstawią odpowiadający takiej większości Polaków plan naprawy Polski.

Wybory tuż-tuż. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką wizję zaprezentować i wygrać wybory bezwzględną większością głosów. A obecny rząd niech nie wszczyna i nie prowokuje niepotrzebnych konfliktów, ale niech zajmie się wypełnianiem swoich obowiązków. Niech jak najbardziej sprawnie i udanie zarządza możliwym, w interesie wszystkich obywateli. Oczywiście wskazanie tego, co przeszkadza w sprawnym rządzeniu, jest konieczne i budujące przyszłość.

Polska musi odzyskać władzę nad mediami, bo pozostając w obcych rękach, niekoniecznie służą dobru Polski. To powinien być priorytet obecnego patriotycznego rządu. Z ogłupianymi przez niepolskie media obywatelami trudniej będzie przeprowadzić reformy – nie wyrżniemy ich przecież, a mają prawo głosu.

Kolejny priorytet to zmiana fatalnej ordynacji wyborczej, która skutkuje kolejnymi przypadkowymi i mniejszościowymi rządami lub koalicjami, które wzajemnie blokują możliwość naprawy państwa. Gdyby nie szczęśliwy przypadek – bo gdyby SLD wystartował jako jedna partia, a nie koalicja, wszedłby do parlamentu – nie byłoby większościowego rządu Prawa i Sprawiedliwości (to dlatego kochamy Magdalenę Ogórek i Leszka Millera).

Dwa lata minęły, pół kadencji, a nawet w sprawie technicznie uczciwych wyborów, bez możliwości oszustw, nic się nie wydarzyło. Co robi rząd w tak istotnych sprawach?

Wywoływanie kampanii nienawiści niczemu dobremu nie służy. Jest, co prawda, w polskim narodzie, jak w każdym, niewielki margines żywiący się nienawiścią, ale z nim nie zbudujemy wolnej, zamożnej i dobrej Polski.

Nie da się obejść cichcem obecnie obowiązującego systemu Okrągłego Stołu, na którego straży stoi obecna konstytucja (nie wątpię w dobre intencje taką próbę planujących). Ten system trzeba po prostu odesłać do lamusa, ale w interesie i z poparciem 75% Polaków. Najwyższy czas, żeby wszyscy pretendujący do zarządzania państwem polskim, naszym państwem, wreszcie to zrozumieli. I o takie zrozumienie również w czasie tej Mszy się modliłem. Amen.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową Konstytucję (16). Różnica zdań, a nawet sprzeczne stanowiska, są normą w demokracji

Dzięki sporowi o zawetowane ustawy wzrosło poparcie społeczne dla Prezydenta i dla Prawa i Sprawiedliwości. Po dodatkowej akcji propagandowo-informacyjnej 81% Polaków jest za reformą sądownictwa.

Piasek w klepsydrze odwróconej przez prezydenta Andrzeja Dudę przesypuje się nieubłaganie. Zanim się obejrzymy, ostatnie ziarenko wyznaczające datę referendum konstytucyjnego opadnie na dół. Czas zatem kończyć nasz cykl, bo przecież jeszcze musimy napisać nową konstytucję. W dzisiejszym, ostatnim odcinku podsumuję moje dotychczasowe przemyślenia.

Po pierwsze, preambuła. Jeśli musi już być, nie może dzielić Polaków i zarazem nie może łączyć idei sprzecznych. Powinna zatem odwołać się do wartości, które ukształtowały naród i państwo polskie, i pozwoliły przetrwać czas zaborów, czas wojny i bolszewickiej niewoli. Są to wyłącznie i jedynie wartości chrześcijańskie. Są one drogowskazami po krętych ścieżkach życia dla co najmniej 75% Polaków. I dzięki nim, wartościom i drogowskazom, również pozostałe 25% może się odnaleźć.[related id=38513]

Po drugie, duch – Wolność i Odpowiedzialność. Przeczytałem wreszcie konstytucję Węgier i ze zdumieniem odkryłem, że nasi bratankowie tak samo nazwali jej wstępny rozdział swojej konstytucji. Nie możemy jednak po prostu przepisać ich konstytucji, jesteśmy innym narodem i innym państwem, gdzie indziej położonym. Jednak wolność i odpowiedzialność muszą przenikać całą naszą konstytucję i kształtować jej literę.

Po trzecie, 6 zasad kardynalnych, które muszą być przestrzegane przez każdy rząd kierujący państwem polskim w imieniu polskiego narodu. Złamanie ich będzie wystarczającym powodem do odwołania rządu (= prezydenta). A decyzje tak podjęte zostaną anulowane.

  1. Najpierw zasada pomocniczości. Ta zasada, podstawa Nauki Społecznej Kościoła, jest nadrzędna i określa wszystkie sfery aktywności ludzkiej: gospodarczą, społeczną i polityczną. Określa funkcjonowanie państwa od zarządzania gminą począwszy. I konstytuuje trójpodział władz.Wybrany przez wszystkich Polaków prezydent zarządza całym państwem, mając do pomocy ograniczoną ilościowo administrację państwową. Parlament ma władzę tworzenia prawa i nadzoru nad prezydentem. Wybrani przez Polaków sędziowie (mogą być wybierani jak posłowie) pilnują, czy prezydent lub posłowie nie kradną albo w inny sposób nie występują przeciwko własnemu narodowi – bo to Naród jest ziemską władzą najwyższą.
  2. Druga zasada – likwidacja biurokracji wynika wprost z zasady pomocniczości. Wynika wprost z chrześcijaństwa i charakteru narodowego Polaków ukształtowanego tysiącletnią praktyką. A co najmniej 500 lat temu Polacy zagwarantowali sobie prawnie, że to oni są właścicielami swojego państwa. Dlatego nikt nie musi im (nam) narzucać sposobu, w jaki mają żyć, jak wychowywać własne dzieci i w co wierzyć. Takie szczegółowe wskazówki dla poddanych zawsze wysuwali władcy uważający się za właścicieli swoich państw i narodów. Historyczni i współcześni władcy Francji, Niemiec, Rosji; mógłbym jeszcze długo wymieniać. To im jest potrzebna biurokracja, żeby utrzymać własne narody w poddaństwie ich woli, ale nie Polakom.
  3. Polacy nie mogą być dyskryminowani we własnym państwie, to trzecia zasada. Wydawałoby się, prosta sprawa. Jednak po wycofaniu się Sowietów, podbici politycznie i gospodarczo przez Zachód, mamy zbyt wiele przykładów, że stan uprzywilejowania zachodnich firm wobec polskich cały czas trwa. Niewielki ruch nastąpił jedynie w bankowości poprzez odkupienie Pekao. Żadne niepodległe państwo nie przetrwa bez swojego sektora bankowego, bez własnej gospodarki, bez własnego handlu. Nie przetrwa również i przede wszystkim bez własnych mediów. To jest absolutny skandal – opanowanie prawie całego segmentu czwartej władzy przez kapitał zachodni, głównie niemiecki. Codzienne bombardowanie opinii publicznej spreparowanymi informacjami ma podstawowy wpływ na myślenie i decyzje wyborcze Polaków.[related id=36510]
  4. Czwarta zasada to prawo do posiadania broni. Tych wszystkich, którzy już się oburzyli na takie słowa, odsyłam do trzynastego odcinka cyklu. Tu przypomnę tylko, że dzięki temu prawu obronimy nie tylko siebie i swoje rodziny, ale również naszą ojczyznę.
  5. Nadrzędność polskiego prawa musi być jako piąta zasada kardynalna zapisana w naszej konstytucji. Żyjemy w dynamicznych czasach i nie wiemy jakie jeszcze uzurpacje przyjdą do głowy eurokratom w Brukseli. Nie wiemy też, czy w kryzysowym momencie gospodarczym, jak zdarzyło się to kiedyś w przypadku Irlandii, polskie władze nie poddadzą się dyktatowi potężnej mniejszości.
  6. To dlatego jako ostateczne zabezpieczenie naszej wolności stanowienia o sobie samych, musimy przyjąć szóstą zasadę – instytucję referendum. Jest to odwołanie się do starej zasady: nic o nas bez nas. Instytucja referendum, jak już opisywałem, może być zarazem sposobem na zarządzanie również społecznością lokalną, czyli rzeczywistym zastosowaniem demokracji bezpośredniej.

Teraz możemy już zacząć pisać naszą nową konstytucję, konstytucję V Rzeczypospolitej. Jednak nie sztuką jest napisać konstytucję, sztuką jest wprowadzić ją w życie. I tu zaczyna się problem. Dawno nie mieliśmy w Polsce demokracji, dlatego oduczyliśmy się istoty demokracji – umiejętności budowania większości.

Widzieliśmy to przy okazji sporu Prezydenta z Prawem i Sprawiedliwością o zawetowane ustawy sądownicze. Histeryczne ataki osobiste na prezydenta Dudę, z zarzutami wręcz zdrady obozu naprawy państwa. Bo co się stało? Bo minister Ziobro nie okazał się najmądrzejszy i najładniejszy? Narzucono narrację wręcz personalną, kto mocniejszy: Zbyszek czy Jędrek?

Tymczasem dzięki temu sporowi po pierwsze wzrosło poparcie społeczne dla Prezydenta, po drugie wzrosło poparcie społeczne dla Prawa i Sprawiedliwości. Po dodatkowej akcji propagandowo-informacyjnej rządu 81% Polaków jest za reformą sądownictwa.

Zatem nawet gdyby Prezydent Duda zahamował reformy, PiS może szybko doprowadzić do nowych wyborów i wygrać z jeszcze większą przewagą. Różnica zdań, a nawet wykluczające się stanowiska, są normą w demokracji. Konflikt służy polaryzacji stanowisk. Komu uda się zbudować większość społeczną, czyli wyborczą dla swojego projektu, ten wygrywa.

Ustawy sądownicze zaproponowane przez PiS były próbą ominięcia obecnej śmieciowej konstytucji. W ten sposób nie da się jednak odbudować Polski. Można tylko pięknie przegrać. Do odbudowania Polski na miarę naszych oczekiwań, Polski wolnej i zamożnej, potrzebna jest zmiana konstytucji. Zmiana sposobu zarządzania naszym wspólnym majątkiem i dobrem – Polską.

Jan Kowalski

Jan Kowalski/ Zanim napiszemy nową konstytucję (15). Cieszy mnie, że nie przyjmiemy islamistów ani jawnych, ani ukrytych

Polska musi mieć gwarancję konstytucyjną tego, że żaden rząd pod koniec swojej kadencji, z 15% poparciem społecznym i licząc na łaskawość władców Europy, nie wystąpi wbrew interesowi Polski i Polaków.

„W imię Allaha, Dobroczynnego, Miłosiernego. Od Mahometa, Wysłańca Allaha, do wielkiego Chosrowa irańskiego. Pokój niech spocznie na tym, który szuka prawdy i wyznaje wiarę w Allaha i w jego Proroka i świadczy, że nie ma boga poza Allahem i że On nie ma syna, i który wierzy, że Mahomet jest jego Sługą i Prorokiem. Z nakazu Allaha zapraszam cię do Niego. On posłał mnie, abym oświecił wszystkie ludy, abym mógł je wszystkie ostrzec przed Jego gniewem i mógł postawić niewiernym ultimatum. Przyjmij islam, abyś mógł pozostać bezpieczny”. (za: Wikipedia)

List tej treści wystosował w roku 630 Mahomet, twórca islamu, do władcy Persji. Ponieważ ten nie posłuchał, Arabowie w ciągu następnych 20 lat podbili Persję i zaprowadzili tam islam jako religię państwową. Ten cytat doskonale oddaje rzeczywisty charakter islamu, rzekomej religii pokoju. I zarazem wskazuje sedno konfliktu z nami, chrześcijanami – On nie ma syna, ma tylko Mahometa, Sługę i Proroka (z dużych liter oczywiście). Pisałem już o tym, ale przypomnę: na mój rozum to właśnie Mahometa jako fałszywego proroka, który zwiedzie wielu, zapowiedział Jezus Chrystus.[related id=37457]

Nie dziwmy się zatem, że każda wojna, jaką prowadzili Arabowie, a potem wszyscy, którzy przyjęli islam, miała charakter religijny. A nad ich wojskami zawsze powiewał sztandar proroka.

W 732 roku pod Poitiers rycerstwo chrześcijańskie zapobiegło podbojowi całej Europy. W roku 1571 w bitwie morskiej pod Lepanto Liga Święta, zorganizowana przez papieża Piusa V, pokonała flotę muzułmańską (turecką). Dzięki temu, wbrew przechwałkom sułtana, sztandar Proroka nie załopotał nad Watykanem. A potem uratował chrześcijańską Europę w roku 1683 pod Wiedniem nasz król Jan III Sobieski.

To polskie zwycięstwo na długo zostało zapamiętane przez muzułmanów. Zaryzykuję, że jeszcze dziś muzułmanie o tym pamiętają. Nic innego bowiem nie tłumaczy braku Polski pod panowaniem ISIS na mapie nakreślonej przez ich strategów na rok 2020.

W tym jednym zgadzają się stratedzy Kalifatu i Jarosław Kaczyński, który oznajmił 10 września to samo, no prawie to samo: że Polska pozostanie wyspą wolności i tolerancji. Cieszy mnie to zapewnienie Prezesa i jestem pewny tego, że wierzy on w swoje słowa. Cieszy mnie również to, że żadnych islamistów jawnych i ukrytych nie przyjmiemy, mimo brukselskiego dyktatu… dopóki rządzi Prawo i Sprawiedliwość. Jednak pamiętajmy, że każda z poprzednich partii rządzących też nie miała z kim przegrać. Poczynając od SLD. Pamiętacie jeszcze o SLD, nie o Magdalenie Ogórek – o SLD?

Koniec żartów zatem. Polska jako państwo i Polacy jako naród, państwo tolerancji i naród tolerancyjny jak żaden na świecie, musi mieć gwarancję konstytucyjną tego, że żaden rząd pod koniec swojej kadencji, z 15% poparciem społecznym i licząc na łaskawość władców Europy, nie wystąpi wbrew interesowi Polski i Polaków. Dla takiego spokoju musimy w naszej nowej konstytucji zapisać VI prawo kardynalne: instytucję REFERENDUM.

Ale to nie będzie referendum takie jak obecne, nie wiadomo po co i bez prawnego umocowania. To musi być referendum wiążące, również ręce aktualnie zarządzających Polską. Naród polski ma prawo decydować w każdej ważnej sprawie go dotyczącej. Przyjmowanie wrogów naszej cywilizacji pod nasz dach na pewno jest sprawą ważną dla całego narodu, a nie rozgrywką dla polityków i politykierów.

Referendum to zarazem sposób regulowania spraw istotnych nie tylko dla całego państwa, ale również dla każdej, najmniejszej gminy. Jej mieszkańcy również mają prawo decydować o swoich żywotnych sprawach. Przy dzisiejszej technologii, gdzie internet dostępny jest w prawie każdym polskim domu, nic nie stoi na przeszkodzie do zastosowania takiej formy demokracji bezpośredniej. Usprawni to również zarządzanie naszymi własnymi pieniędzmi, z których utrzymujemy wójta, burmistrza, prezydenta i całą potrzebną nam administrację. Bo biurokracja, jak zapewne podejrzewacie, musi zostać zlikwidowana!

Jan Kowalski

Jan Kowalski / Zanim napiszemy nową konstytucję (14). Unia nie ma armii i nie obroni nas przed zagrożeniem zewnętrznym

Czy Sojusz Północnoatlantycki lub prezydent Trump wymuszają na nas przyjmowanie dżihadystów? Czy słyszeliście, żeby głównodowodzący NATO żądał od Polski uznania związków homoseksualnych za małżeństwa?

Przed tygodniem opisałem IV prawo kardynalne, prawo do posiadania broni palnej przez każdego zdrowego na umyśle Polaka. Po przejściu sześciomiesięcznego przeszkolenia wojskowego. Prawo do posiadania broni opisałem jako element fizycznej obrony własnej, obrony wyznawanych zasad i wreszcie jako najskuteczniejszy sposób obrony naszej wspólnej ojczyzny. To ona gwarantuje naszą wolność i możliwość rozwoju naszego narodu – rodziny rodzin. Ale czy na pewno?

13 lat od wejścia do Unii Europejskiej (głosowałem na nie) widzimy coraz większe zakusy ze strony brukselskiej centrali na ingerowanie w nasze wewnętrzne sprawy. Nie tylko nasze, ale również Czech, Węgier, Słowacji, słowem: wszystkich państw narodowych. Niezależnie od kwestionowanych rozwiązań szczegółowych, czy to dotyczą małżeństwa, pigułki „dzień po”, szeroko pojętej kultury (łącznie z obrzydliwością, która uzurpuje sobie to miano) czy polityki migracyjnej, klucz do zrozumienia tej sytuacji jest jeden, a nosi nazwę: ideologia.[related id=36510]

Wyrwawszy się z ideologii starej bolszewii, trochę nieświadomie rzuciliśmy się w sidła ideologii bolszewii nowej. To jest ideologia całkowicie sprzeczna z wyznawaną i obowiązującą jeszcze w Polsce cywilizacją łacińską. Do obrony obowiązującego wciąż w Polsce ładu moralnego karabin to za mało. Potrzebujemy konstytucyjnej gwarancji naszej niepodległości. Niepodległości w stanowieniu prawa cywilnego i jego nadrzędności nad prawem stanowionym przez jakąkolwiek zewnętrzną uzurpację. Państwo wolnych Polaków nie może z definicji podlegać jakimkolwiek zakusom ideologicznych uzurpatorów. Niezależnie od tego, czy pochodzą z Zachodu, czy Wschodu, Północy lub Południa. I to musi stać się V prawem kardynalnym zapisanym w naszej nowej konstytucji.

Bierzmy przykład z Brytyjczyków. Byli w Unii Europejskiej, dopóki im się to opłacało. Przestało się opłacać, to występują. Wielka Brytania jest zbyt dużym rynkiem, żeby z tego tytułu groziły jej jakieś większe konsekwencje. I Polska jest również zbyt dużym rynkiem.

Ani Norwegia, ani Szwajcaria nie są członkami UE i nie cierpią z tego powodu. A my, jeżeli jesteśmy jeszcze na plusie, to za chwilę przestaniemy i staniemy się płatnikiem netto. Unia Europejska, która propaguje obrzydliwą ideologię, a nie ma własnej armii, w żadnej mierze nie obroni nas przed zagrożeniem zewnętrznym. Tu potrzebny jest nam sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i członkostwo w NATO.

Czy Sojusz Północnoatlantycki lub prezydent Trump wymusza na nas przyjmowanie dżihadystów? Czy słyszeliście, żeby głównodowodzący NATO żądał od Polski uznania związków homoseksualnych za małżeństwa? Ja sobie nie przypominam.

Czy coś się stanie, czy stracimy, jeżeli w ten sposób postawimy sprawę? Bo o to boją się wyznawcy dóbr doczesnych. Pragnę ich uspokoić: nic się nie stanie. Od 28 lat jesteśmy podbitym gospodarczo terytorium. Ponieważ jesteśmy biedni i oddajemy, co swoje, za bezcen, dalej będą nas lubić Niemcy, Francuzi, Belgowie, Szwedzi, Amerykanie, Hindusi i Chińczycy. Jeżeli którakolwiek z tych nacji chciałaby nas przestać lubić, to na zwolnione przez nią miejsce już czekają następni. Najmniej powinniśmy się bać tych, których boimy się najbardziej, czyli Niemców. Polska do Wisły już stanowi część niemieckiej gospodarki, dlatego na jakichkolwiek sankcjach najbardziej straciłyby niemieckie firmy. A na to rząd niemiecki nigdy nie pozwoli.

Zatem nie bójmy się własnego cienia. Wolność obywatelska i wiara w Boga zbudowały kiedyś I Rzeczpospolitą, wielką i zamożną. Najbardziej tolerancyjną w Europie, przyjmującą prześladowanych za swoją wiarę i przekonania Czechów, Francuzów, Niemców i Żydów. To nie była najczęściej nasza wiara katolicka. Ale Polska nigdy nie przyjmowała ludzi chcących zniszczyć nasze państwo.

Możemy przyjmować uciekinierów z powodu wiary – chrześcijan z Syrii, Iraku czy Egiptu. Ale nie ich prześladowców! Wojujący islam niszczy teraz zachodnią i południową Europę. Niszczy, ponieważ został do tego dzieła zaproszony przez lewicowych szaleńców, bolszewików nowego porządku, wrogów naszej łacińskiej cywilizacji.

Ponieważ nie wiemy, czy po rządzie Beaty Szydło nie powstanie przypadkiem rząd Borysa Budki, również to musimy zapisać w konstytucji. Ale o tym za tydzień.

Jan Kowalski