Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych uczciło 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych

W uroczystości uczestniczył generał Jan Podhorski, 99-letni weteran wojny obronnej 1939 roku, żołnierz AK, powstaniec warszawski, członek Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych.

Andrzej Karczmarczyk

W 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych podjęło inicjatywę uhonorowania tej rocznicy, zapraszając na Mszę św. do kościoła Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu w sobotę 19 września 2020 r.

Mszę poprzedziło odczytanie Apelu Poległych, a liturgię sprawował i homilię wygłosił ks. Leonard Poloch, kapłan silnie związany z Żołnierzami Wyklętymi i kombatantami Armii Krajowej – jest ich kapelanem – oraz wszelkimi organizacjami patriotycznymi.

Generał Jan Podhorski przemawiający pod tablicami pamiątkowymi przy kościele oo. Dominikanów | Fot. A. Karczmarczyk

Na zakończenie homilii, która była tematycznie związana z odczytaną ewangelią, kapłan podziękował braciom z Narodowych Sił Zbrojnych, którzy na ołtarzu Ojczyzny z miłości dla Niej złożyli ofiarę z siebie, i polecił ich Miłosiernemu Bogu. A żyjących polecił Bożej Matce, by tu, na ziemi, otoczyła ich opieką, a szczególnie weterana wojny obronnej 1939 r., żołnierza Armii Krajowej, powstańca warszawskiego, członka Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych – generała Jana Podhorskiego.

Po zakończeniu Mszy św. wręczono kwiaty 99-letniemu generałowi Podhorskiemu, po czym uczestnicy udali się ulicami Poznania do krużganków kościoła oo. Dominikanów, by pod tablicami pamiątkowymi złożyć kwiaty i zapalić znicze.

Mimo swoich prawie stu lat i chorych nóg, pan generał Podhorski na stojąco zwrócił się do zebranych. Powiedział m.in.: „Dumny jestem, że słabo chodząc, tę ostatnią moją Mszę kombatancką mogę tutaj zakończyć, złożeniem wieńca pod tablicami ostatnich dowódców z naszego poboru, w tym z wojny 1939–1945. Cieszę się, że tak zakończyliśmy początek tego wieku”.

Po uroczystościach członkowie Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej udali się na ulicę Grottgera pod dom, w którym mieszkał ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych, Stanisław Kasznica, który zginął strzałem w tył głowy w więzieniu na Mokotowie z rąk oprawców z UB. Tam pod pamiątkową tablicą złożyli kwiaty i zapalili znicz.

Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kornaś: Na Zachodzie historia mitów o Powstaniu Warszawskim pochodzi z artykułu Michnika i Cichego

Jarosław Kornaś opowiada o swojej książce „Mity Powstania Warszawskiego”, stosunkach polsko-żydowskich, Żołnierzach Wyklętych i dzisiejszej premierze książki o godz. 17 w Warszawie na ul. Tenisowej 8.


W przededniu 76. rocznicy Powstania Warszawskiego, Jarosław Kornaś prezentuje swoją książkę pt. „Mity Powstania Warszawskiego. Propaganda i polityka” i wskazuje, że powstała ona spontanicznie wraz ze współautorami, którzy udzielili wywiadów, na podstawie których powstała powyższa pozycja. Wśród autorów znalazł się Przemysław Czyżewski, z którym:

Staraliśmy się zburzyć ten mit, że Narodowe Siły Zbrojne nie brały udziału w Powstaniu Warszawskim. Przez lata komuny albo o NSZ w ogóle się nie mówiło, albo mówiło się w kontekście takim, że była to organizacja bandycka, kolaborująca z Niemcami, donosząca na Polaków do Gestapo.

W książce poruszono także temat stosunku Żydów do Powstania Warszawskiego, który zawarto w rozdziale napisanym przez Ireneusza Lisiaka, a także w rozmowie z Jackiem Stykowskim, którego ojcem był Wacław Stykowski ps. „Hal”, oskarżony o mordy na ludności cywilnej, w tym także Żydów.

Najgorsze jest w tej całej sytuacji, że po 1989 roku nie ma historyków, którzy mogliby się tym zająć (…) Odkłamywaniem tej historii musiał się zająć syn poszkodowanego.

Rozmówca Jaśminy Nowak uważa, że moda na Żołnierzy Wyklętych nie została właściwie spożytkowana, a młodzież nie jest dogłębnie zainteresowana historią, co wynika z braku interesujących produkcji opowiadających historię, takich jaką był program „Sensacje XX wieku”.

Sposób sprzedania tej historii obecnie jest dość słaby. Brakuje nam czegoś takiego co by sprawiło, że młodzi ludzie siadaliby przed komputerami, telewizorami i oglądali, a te programy sprawiałyby, że czekaliby oni na kolejne i kolejne. Tego nie ma.

Premiera książki odbędzie się dzisiaj tj. 31 sierpnia w siedzibie wydawnictwa Capital w Warszawie na ul. Tenisowej 8 (Górnym Mokotów) o godzinie 17:00.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

M.K.

Wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; to fakt niezaprzeczalny / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 57/2019

Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić.

Piotr Sutowicz

„NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie”

Te słowa ministra Stanisława Radkiewicza, wypowiedziane w czasie narady Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie latem 1945 r., cytują Mariusz Bechta i Wojciech Muszyński, autorzy wydanej w 2017 roku książki Przeciwko Pax Sovietica, poświęconej walce Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i struktur ruchu narodowego z reżimem komunistycznym w okresie powojennym. Warto zastanowić się nad nimi choćby przy okazji Dnia Żołnierzy Wyklętych, który od kilku lat możemy obchodzić, chociaż i bez niego pozostają one wymownym świadectwem tego, co chciano zrobić i zrobiono z niepodległymi elitami narodu polskiego, jak i z ludźmi, którzy w swym myśleniu kierowali się narodowym i niepodległościowym paradygmatem.

Wobec dwu wrogów

W dzisiejszych czasach mówienie o dwóch wrogach narodu polskiego, stawiających sobie za cel jego unicestwienie, znalazło sobie miejsce w jakiejś części tzw. debaty publicznej, choć, co warto by było zaznaczyć, na pewno są w Polsce ośrodki, które chciałyby, by tego typu narracja zniknęła. Często powtarzam myśl, iż w życiu, także społecznym, nic nie jest dane raz na zawsze. To, że ileś lat temu społeczeństwo uznało pewne racje, a część elit niechętnie zmilczała ten temat, nie oznacza końca historii. Polskie dzieje lat wojny i okresu powojennego są doświadczeniem i przestrogą, w historię musimy wpatrywać się wciąż jak w lustro, w którym odbija się nasze „teraz”.

W 1939 roku kraj nasz i naród doświadczyły dwu okupacji. Naszych gnębicieli łączyło bardzo wiele – przede wszystkim nienawiść do Polski i Polaków, do ich kultury i cywilizacji, którą nieśli. Zniszczenie tych elementów w obu wypadkach było priorytetem. Oczywiście zjawisko to wpisuje się w wydarzenia polityczne. Są dziś publicyści, którzy, choćby dla dyskusji roboczej, stawiają tezę o błędzie polityki polskiej w okresie przedwojennym, o tym, że należało w odpowiednim czasie podjąć współpracę z jednym z dwu wrogów, by w ten sposób odwrócić układ sił i sojuszy.

W tzw. minionym systemie wskazywano na to, że władze w okresie międzywojennym były antyradzieckie i to miał być ich największy „grzech”. Obecnie podnosi się kwestie zaniechania wpisania się Polski w układ niemiecki, co miałoby ją uratować.

Nie chcę bronić przedwojennych rządów sanacyjnych. Popełniały one błędy, pewnie niektóre zemściły się w historii, ale żadna z wymienionych opcji nie gwarantowałaby narodowi ochrony przed utratą suwerenności i dalszymi konsekwencjami. Nie wiem, czy byłbym Polakiem, gdybym urodził się po zakończonej przez III Rzeszę zwycięskiej wojnie, w okolicznościach, które czyniłyby ze mnie mówiącego po polsku nazistę, który uważałby Adolfa Hitlera za największego męża Europy. Urodziny tego męża stanu obchodzono by na mojej z pozoru ziemi, w pałacu jego imienia, który stałby w miejscu, w którym dziś widzimy Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Właściwie to nawet byłby pewnie taki sam budynek, jeśli się weźmie pod uwagę daleko idące podobieństwo systemów sowieckiego i niemieckiego i ich emanacji w sztuce.

Naszych okupantów łączyła wrogość do religii, którą wyznawała większość Polaków, i która stanowiła istotę polskości. Nawet jeśli ktoś utracił wiarę, to ten paradygmat akceptował jako fundamentalny w życiu społecznym. Co prawda, już przed wojną zdarzało się, że go podważano, ale nie zmieniało to istoty rzeczy. Socjalizm czy też radykalizm lewacki w obu wypadkach był siłą napędową reżimów. Jeden był bardziej siermiężny, parciano-łagrowy, drugi wyglądał na bardziej „elegancki”, ale w jednym i drugim wypadku chodziło o stworzenie nowego człowieka. Polacy słabo nadawali się na taki materiał, ich historia i doświadczenie wolnościowe kierowało ich ku innym wartościom, niż chciałyby elity zarówno Związku Radzieckiego, jak i nazistowskich Niemiec. Generalnie, słabo nadawaliśmy się na sojuszników, w związku z tym najlepiej byłoby nas unicestwić. Ten punkt łączący oba totalitaryzmy, który nabrał rumieńców w roku 1939, zdawał się być elementem cementującym sojusz, poza oczywistą kwestią geopolityczną. Kraje te wróciły do swojej wspólnej granicy, którą posiadały dwadzieścia kilka lat wcześniej.

Niemcy chcieli Polaków zniszczyć fizycznie. Oczywiste jest, że zaczęli od elit, ale bardzo szybko przystąpili do fizycznej eliminacji tkanki narodowej jako takiej. Wrogiem stał się każdy Polak. Ciekawe, że nie próbowali czegoś takiego jak podmiana elit. Media, które tworzyli, nawet nie udawały polskości, skupiając się jedynie na podawaniu informacji w języku zrozumiałym dla tubylców. Było to zjawisko czasowe i typowo pragmatyczne. Poza tym zabroniono wszystkiego innego, na czele z nauczaniem czegoś więcej niż czytanie, pisanie i tego, co było niezbędne w służbie Wielkiej Rzeszy. Obroną było tajne szkolnictwo, nauka i kultura, rozwinięte wręcz fenomenalnie.

U Sowietów było podobnie, ale inaczej – Polacy mieli być nawozem historii, jak… wszyscy ludzie radzieccy. Pod okupacją sowiecką, trwającą na Kresach w latach 1939–1941, powrócono do wcześniejszego, prowadzonego w ramach „Marchlewszczyzny” i „Dzierżyńszczyzny” eksperymentu z tworzeniem radzieckiego Polaka. Udawano życie intelektualne, tyle że w formie niezwykle dziwacznej, tak odległej od tego, co Polacy znali i akceptowali, że chętnych do jego tworzenia trzeba było znajdować spośród renegatów i udających Polaków członków mniejszości narodowych. Poza tym najważniejsze było i tak to, że wszyscy mieli zostać wymieszani w ramach jednego wielkiego „Archipelagu Gułag”. Niby są to wszystko rzeczy oczywiste.

Praktyka totalitaryzmów względem narodu polskiego jest znana historykom, a jednak twierdzenie o dwu wrogach budziło i budzi opór elit. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest jakoś tam kluczem do części naszej współczesności.

Kolejna ofiara XX wieku

W rzeczonej kwestii naród polski stał się kolejną ofiarą XX-wiecznej polityki wielkich mocarstw, ich celów i zmagań. Oczywiście wcale nie pierwszą. Wcześniej byli np. Rosjanie walczący z rewolucją bolszewicką, Ormianie poddani ludobójstwu, Polacy w Niemczech, którzy „nie załapali” się, by znaleźć się w granicach Rzeczypospolitej, nasi słowiańscy bracia na Łużycach, którym po I wojnie światowej nie dano szans na własną państwowość, Węgrzy, którzy po traktacie w Trianon utracili większość terytorium itd. Przykłady można mnożyć. Druga wojna światowa dodała do tej listy kolejne elementy, w tym Polaków. W latach 1939–41 właściwie wszyscy zgadzali się, że kraj jest okupowany przez dwu wrogów. Ci, którzy mieli w tej sprawie inne zdanie, raczej siedzieli cicho. Brytyjczycy, którzy w roku 1940 potrzebowali polskich lotników, gotowi byli przytakiwać w każdej kwestii podawanej przez naszą narrację. Być może polski rząd w Londynie czegoś w tej sprawie nie wykorzystał. Cóż, stało się, za takie błędy potem się płaci.

Kolejny etap II wojny światowej zaczął się 22 czerwca 1941 roku napaścią III Rzeszy na Związek Radziecki. Fakt ten jest ze wszech miar ciekawy. Jeżeli spojrzeć na niego bez emocji, to chyba nie powinien się był wydarzyć. Oczywiście dwa zbrodnicze reżimy nie były całkowicie racjonalne w swoich ideologiach, niemniej tu ładunek bezsensu jest dość wysoki. Co prawda nasza publicystyka historyczna, powołując się na badania zawodowych historyków, pisze o niemieckim pragnieniu Wschodu, chęci dorwania się do ropy naftowej z przedgórza Kaukazu czy też z Azerbejdżanu, o antysowietyzmie elity nazistowskiej, z drugiej strony o Stalinie, który mimo zerwania z ideami Trockiego, dążącego do rewolucji globalnej, budował komunizm u siebie, jednak z zasadniczego celu komunizmu, którym było bez wątpienia ogarnięcie całego świata, nie zrezygnował. Wszystko to prawda, ale Niemcy ropę i inne surowce od Rosjan i tak dostawali, i to bez konieczności okupacji olbrzymich przestrzeni kraju; po drugie imperializm rosyjski, który mimo komunistycznej przykrywki był paradygmatem ekspansji kraju, więcej by zyskał na współpracy z III Rzeszą niż na wojnie. Na przykład starym dążeniem tego imperium było wyjście na ciepłe wody Oceanu Indyjskiego, co z pewnością mogli uzyskać w ramach antybrytyjskiego sojuszu z Niemcami. Poza tym trupy Polski, Jugosławii, Grecji oraz krajów bałtyckich, na których obaj okupanci siedzieli, nadal były czynnikiem jednoczącym.

Komu więc tak naprawdę zależało na tej wojnie? Odpowiedź, nieoparta co prawda na źródłach, jest dość prosta – zależało Wielkiej Brytanii, która dążyła do skonfliktowaniu obu mocarstw. Sapienti sat.

Sowieci z drugorzędnego wroga Zjednoczonego Królestwa szybko przerodzili się w pierwszorzędnego sojusznika. Sprawa polska i kilka innych wymienionych powyżej szybko stały się kolejnymi ofiarami tej gry operacyjnej. Już w końcu roku 1941 wiadomo było, że oto jawi się nowe rozdanie międzynarodowe i może ono nie być dla nas dobre.

 

Kalkulacje

Polskie Podziemie w swym myśleniu podzieliło się niemal dokładnie według opcji politycznych jego przywódców. AK zostało

zmuszone do uznania Związku Sowieckiego za sojusznika, a narodowcy pozostali przy swoim. Dla nich wrogów było nadal dwóch. Oczywiście jeżeli weźmiemy pod uwagę rzeczywistość roku 1941 w stosunku do, powiedzmy, lata 1943, scenariusze rozgrywki mogły wyglądać różnie. Po pierwsze, Niemcy mogły wygrać na wschodzie, na początku nawet na to się zanosiło. Konsekwencją mogłaby być albo niemiecka Europa bez Polaków lub z nimi jako pariasami układu, albo zwycięstwo aliantów na froncie zachodnim, wówczas szansa Polaków byłaby ogromna. Zmobilizowany naród uderzający w plecy słabnącego okupanta po pierwsze wyswobodziłby ziemie etnicznie polskie, a następnie podjąłby marsz na zachód po linię Odry i Nysy Łużyckiej, a nawet dalej. Zmieniłby się porządek europejski, środkowa część Europy stałaby się słowiańskim imperium z Polską na czele, jak to widział Karol Stojanowski czy też tak, jak to opisał Andrzej Trzebiński w swym Wymarszu Uderzenia. Nastałby świat bez politycznej obecności obu największych wrogów Polski. Ktoś powie, że to zbyt piękne, by kiedykolwiek było możliwe. No cóż, skoro się nie wydarzyło, to niby nie ma o czym mówić, ale ludzie w roku 1942 nie znali przyszłości.

Opcją drugą było zwycięstwo sowieckie. Pewnie nie chcieli tego ani akowcy, ani partyzanci NOW, ZSZ czy też Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, walczący w imieniu przyszłego słowiańskiego imperium. Zwycięstwo Sowietów było szansą dla niewielkich marginalnych grup komunistycznych, które wschodni totalitaryzm przygotowywał do objęcia historycznej roli w nowej Polsce. Był tu tylko jeden problem – Polacy. Z nimi niespecjalnie było o czym rozmawiać, skoro chcieli przede wszystkim niepodległego kraju, a nie sowieckiej republiki. Mimo wojny kraj wciąż posiadał wykształcone elity i uzbrojoną podziemną armię. Z tym fantem trzeba było coś zrobić. Przywódcy podziemnej i emigracyjnej Polski pogubili się w tych kalkulacjach, czym tylko pogorszyli położenie swego zaplecza w Polsce. Akcja „Burza”, która miała ich w oczach Sowietów uczynić suwerenami, doprowadziła do eliminacji oddziałów akowskich. Powstanie warszawskie wyeliminowało z gry centra dowodzenia Polski Podziemnej, zaś wkraczający Sowieci nie dbali o szczegóły i eliminowali z życia każdy odruch samoobrony, a nawet jej możliwość. Chwilowo ratował Polaków fakt, że liczba zdrajców w służbie okupantów była niewielka, a ich jakość intelektualna również pozostawiała wiele do życzenia. Czas wszakże działał na naszą niekorzyść.

Czy w tej sytuacji można było coś wykalkulować? Pewnie niewiele. Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej wybrali możliwość ucieczki z kraju, wiedząc, co ich czeka. Część konspiracji próbowała legalizować się, co nie na wiele się zdało. Część została w lesie, trwając do końca. Oczywiście, ich wybór też opierał się na pewnej kalkulacji, będącej co prawda bardziej pobożnym życzeniem niż czymś innym, ale jednak… W Polsce myślano, że wkrótce nastąpi wznowienie działań wojennych, czy też może nowa wojna; tym razem stronami będą wolny świat Zachodu i Sowiety. Nie zdawano sobie sprawy ze skali zdrady i z tego, że Polacy nie zostali potraktowani jak naród, któremu za jego ofiarę złożoną w wojnie należy się obecność w gronie zwycięzców. Świat jednak myślał po swojemu.

Skoro Francuzi już na początku wojny nie chcieli umierać za Gdańsk, choć za Führera część już chciała, to czemu mieliby teraz chcieć ginąć za Polskę? Ludzie pozostający w lesie nie chcieli w to wierzyć, a emisariusze, którzy przybywali do nich z Zachodu, przez jakiś czas podtrzymywali wiarę w Zachód. To jest rzeczywistość tragiczna, ale jednocześnie nie czyni z naszych żołnierzy podziemia niepodległościowego niepoprawnych romantyków, lecz tych, których po prostu okłamano, nie ich pierwszych i nie ostatnich.

Nowe elity

Wracając do tytułowej wypowiedzi ministra Radkiewicza. Komuniści najpierw radzieccy, a potem ci krajowego autoramentu zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie żyjący wizją Polski jako katolickiego Państwa Narodu Polskiego nie nadają się na nowe elity, niespecjalnie można z nich zrobić choćby obywateli nowego quasi-państwa. Co prawda niektórych, tych o słabszym morale, można kupić czy podjąć wobec nich jakąś grę, ale najlepiej ich pozabijać. W końcu każdy nosiciel idei wielkiej Polski jest niebezpieczny, nigdy nie wiadomo, kiedy wprowadzi do obiegu swoje tezy, poza tym sama jego obecność będzie świadectwem. Narodowcy byli więc wrogami pierwszorzędnymi. Trzeba ich było po pierwsze zabić, po drugie odrzeć z godności, zrobić z nich kogoś innego, niż byli. W XX wieku, chociaż na pewno nie tylko w nim, często sięgano po środki odczłowieczające. W totalitaryzmach było to zjawisko normalne. Propaganda uważała za nieludzi już to Żydów, już to kułaków. Nie jest to istotne. Przeciwnik nie mógł być człowiekiem, skoro tak łatwo było spalić go w krematorium.

Po 1945 r. nowe władze nie były zainteresowane narodowcami. Próba legalizacji Stronnictwa Narodowego zakończyła się aresztowaniem inicjatorów akcji. Z partii opozycyjnych zgodzono się na istnienie PSL po pierwsze tylko pod wpływem nacisków brytyjskich, po drugie zaś jako chwilowy wybieg pozwalający skatalogować mniej zapiekłych wrogów sytemu, a potem… najlepiej również zabić. Instytucje nowego państwa miały nosić charakter wyłącznie fasadowy i być na usługach nowej ideologii.

Dyskusję sprowadzono jedynie do tego, jak pozbawić Polaków ich tożsamości i w jakim tempie ma się to odbywać. Radykałowie pewnie chcieli od razu, pragmatycy byli za stopniowaniem gry. Ci drudzy przegrali w ramach obozu i mniej więcej w roku 1948 zostali od władzy odsunięci.

Likwidacja dyskursu akademickiego i kulturalnego była obok eliminacji ludzi jednym z głównych celów nowej władzy. Elity prawnicze kształcono na krótkich kursach, procesy sądowe można było przeprowadzać w „kiblu”, oficerów z „chęcią szczerą”, ale „bez matury” można było wykreować przy wsparciu sowieckich towarzyszy w ciągu kilku lat. Nowych poetów i pisarzy, produkujących apologie sowieckich i polskich przywódców nowej rzeczywistości, też nie było trudno znaleźć, w końcu nawet Niemcy najęli chętnych do redagowania grafomańskiego pisma „Fala”. Nie można było jednak dopuścić do tego, by rodzeniu się nowej elity towarzyszyła obserwacja ze strony ludzi autentycznych. W końcu zawsze ktoś mógłby nazwać rzecz po imieniu, określając kolejne pięknie oprawione dzieło wydane w półmilionowym nakładzie jako grafomańskie wypociny.

Nasze dziś

To wszystko wydaje się odległą przeszłością, od której odeszliśmy szczęśliwie, chyba jednak rzeczy nie są takie proste. Elita wyprodukowana w latach 40. wychowała swoich następców, którzy myślą wyuczonymi kategoriami. Co prawda nie ma już proletariatu jako przewodniej siły narodu, ale pojęcia czasów komunistycznych można zastąpić ich zamiennikami, których dostarczą nam zachodni intelektualiści, którzy i marksizm i leninizm, a nawet stalinizm dawno przeinterpretowali i zaktualizowali w nowych czasach. Ważne jest tylko to, by nie dopuścić do głosu ludzi, którzy powiedzą, że głoszone przez owych spadkobierców dawnej narzuconej elity teorie są nieprawdą, ba!, bywają żałosną grafomanią. Ich też można odczłowieczyć poprzez mowę nienawiści, określić ich mianami, które uczynią z nich wrogów publicznych.

Polskie Podziemie walczyło z dwoma, a potem z jednym wrogiem. Być może pamięć o nim pozwoli nam nie tylko na to, by założyć koszulkę z odpowiednim napisem, choć to też jest ważne wobec jazgotu, jaki przeciw takiej odzieży słychać tu i ówdzie. Przede wszystkim jest okazją do przypomnienia, że wszyscy ci żołnierze walczyli za kraj suwerenny; nawet jeśli wiele ich dzieliło, to ten fakt był niezaprzeczalny. O tym dziedzictwie nie wolno nam zapomnieć.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „»NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie«” znajduje się na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „»NSZ – endecję – trzeba zniszczyć fizycznie«” na s. 9 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Obchody 75. rocznicy powstania Narodowych Sił Zbrojnych zasłużonych żołnierzy dla niepodległości naszej ojczyzny

Uroczystościami pod Grobem Nieznanego Żołnierza uczczono 75. rocznicę powstania NSZ. „Żołnierze konspiracji narodowej należeli do najwartościowszych bojowników o wyzwolenie Polski”- napisał prezydent.

Prezydent Andrzej Duda złożył wyrazy szacunku kombatantom – jak określił w liście napisanym do uczestników uroczystości obchodów 75 rocznicy powstania  NSZ- „jednej z najważniejszych formacji wojskowych Polski Podziemnej”. „Dziękuję organizatorom obecnych uroczystości, a także działaczom i uczonym, dzięki zaangażowaniu których coraz lepiej znamy prawdę o dziejach Narodowych Sił Zbrojnych i zasługach ich żołnierzy dla niepodległości naszej ojczyzny” – napisał prezydent.

Jak zaznaczył, żołnierze konspiracji narodowej należeli do najwartościowszych bojowników o wyzwolenie Polski spod władzy i terroru obu okupantów. „Walcząc mężnie przeciwko dwóm wrogom stawali zarazem w obronie ludności przed infiltracją sowiecką i pospolitym bandytyzmem. Swoimi działaniami bojowymi zapisali chlubne karty podczas powstań – Warszawskiego i antykomunistycznego. Należeli do niezłomnych przeciwników powojennego reżimu, kontynuując – jako Narodowe Zjednoczenie Wojskowe – walkę z czerwonymi o Polskę biało-czerwoną. Stworzyli w wielu regionach kraju silne oddziały partyzanckie, tajne struktury, które przez długie lata podtrzymywały w rodakach ducha oporu, wierności idei narodowej oraz nadzieję na odrodzenie suwerennego państwa polskiego” – podkreślił Andrzej Duda.

„Uważam, że za to wszystko my, współcześni Polacy, żyjący w niepodległej Rzeczypospolitej jesteśmy im winni cześć i pamięć” – zaakcentował. Prezydent podziękował wszystkim, którzy przyczyniają się do upowszechnienia autentycznej wiedzy o NSZ i przywracania ich żołnierzom dobrego imienia. „Ten trud przynosi dobre owoce, dzięki państwa wysiłkom zwłaszcza młode pokolenie coraz chętniej odwołuje się do czynów NSZ, dostrzegając w ich żołnierzach kontynuatorów najlepszych polskich tradycji patriotycznych i depozytariuszy naszej narodowej tożsamości. Jestem przekonany, że prawda o NSZ i pamięć o ich żołnierzach dobrze służy budowaniu etosu i aktywnemu zaangażowaniu obywateli na rzecz niepodległej ojczyzny” – dodał.

List do zgromadzonych wystosował także marszałek Sejmu Marek Kuchciński. „Ta uroczystość jest okazją do przypomnienia działań jednej z trzech największych organizacji wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego. Jest również wyrazem szacunku dla ludzi, którzy podjęli trud walki o niepodległość ojczyzny. To zarazem dowód naszej pamięci o tych, którzy za wolność i niezawisłość Polski gotowi byli zapłacić cenę najwyższą. Żołnierze NSZ dopiero po kilkudziesięciu latach zapomnienia doczekali się upamiętnienia i uhonorowania” – zaznaczył marszałek.

Do uczestników uroczystości napisał również wicepremier, minister kultury Piotr Gliński, który podkreślił, że od rozkazu powołania NSZ rozpoczyna się piękna historia „patriotyzmu i poświęcenia, wiary i woli, wierności i niezłomności”. „Historia, która przez ponad siedem długich dekad była zniekształcana, która miała zostać wymazana z naszych dziejów. Historia, która dopiero teraz otrzymuje należne jej miejsce w polskiej pamięci zbiorowej. To historia żołnierzy NSZ. Trud wojny wypełniali niewzruszenie, etos żołnierski był im drogowskazem, głęboka wiara zaś kompasem moralnym” – zaakcentował minister.

Podsekretarz stanu w MON Bartłomiej Grabski podkreślił, że to zaszczyt, że w 75. rocznicę utworzenia NSZ może reprezentować ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, jak również całe kierownictwo resortu, żeby uczcić pamięć żołnierzy NSZ. „Te dzisiejsze obchody, ich uroczysta oprawa są tym, na co zasługiwaliście przez te długie lata, kiedy próbowano pamięć o waszym wysiłku zbrojnym zapomnieć, kiedy waszych dowódców, towarzyszy broni mordowano. Walka z dwoma najeźdźcami – niemieckim i sowieckim była trudna i nie skończyła się dla was wraz z zakończeniem II wojny. Musieliście walczyć z komunistycznym najeźdźcą (…) próbowano pamięć o żołnierzach NSZ wytrzeć z pamięci. W wolnej Polsce, szczególnie teraz, jest ona przywracana” – mówił.

Szef Urzędu ds. Kombatantów Jan Józef Kasprzyk zaznaczył, że podczas tej uroczystości wspominamy i dziękujemy żołnierzom NSZ za ich „patriotyzm, męstwo, odwagę i nieugiętą wiarę w niepodległą Polskę”. „Dziś skłaniamy nasze głowy przed tymi, którzy zginęli walcząc z niemieckim okupantem, walcząc z sowieckim, rosyjskim okupantem, walcząc również z komunistycznymi zdrajcami narodu. Dziś chylimy czoła przed tymi, którzy są wśród nas, przed żołnierzami NSZ, który nigdy się nie poddali, nigdy nie złożyli broni i nigdy nie stracili wiary, że Polska będzie wolna, że Polska będzie wielka” – powiedział Kasprzyk.

Obecny na uroczystości weteran NSZ gen. Jan Podhorski wspominał, że podczas Powstania Warszawskiego walczył o teren blisko Grobu Nieznanego Żołnierza. „A tę pierwszą gwiazdkę uzyskałem właśnie w tym rejonie m.in. zdobywając komendę policji, kościół św. Krzyża, a nasz oddział, mego kolegi utrzymał ten bastion do końca Powstania” – mówił. Podkreślił, że jego formacja nie zakończyła II wojny „żadną defiladą”. „Bo mieliśmy następnego okupanta, który przez 45 lat kłaniał się fałszywie przed tym samym Grobem Nieznanego Żołnierza (…) Współczułem wówczas temu nieznanemu żołnierzowi walczącemu o wolną Polskę. Fałszywi, zdradliwi, nas nękający minęli, dlatego dziękuję za ten dzisiejszy dzień, który będzie ukoronowaniem mego długiego życia” – zaznaczył weteran.

Prezes Zarządu Głównego Związku Żołnierzy NSZ Karol Wołek dodał, że podczas uroczystości upamiętniamy żołnierzy Wielkiej Polski. „NSZ były drugą co do wielkości formacją Polskiego Państwa Podziemnego. Przez Niemców były uważane za formację najbardziej antyniemiecką. Raporty Gestapo wskazują, że żołnierze NSZ są młodzi, idealistyczni i w ich przypadku zdrada jest wykluczona. Przez komunistów NSZ były uważane za formację najbardziej antykomunistyczną. Żołnierze NSZ do lat 70. byli ścigani przez siły bezpieczeństwa okupanta sowieckiego i skazywani na wyroki w komunistycznych więzieniach. NSZ reprezentowały polski interes narodowy, były całkowicie niezależne od Wschodu i od Zachodu (…) nigdy nie zostały rozwiązane, a żołnierze zwolnieni ze złożonej przysięgi wojskowej i służby Rzeczpospolitej. Każdy Polak ma prawo być dumny z ideałów i tradycji NSZ” – podsumował Wołek.

Podczas uroczystości, której zapewniono oprawę wojskową, odbyła się zmiana wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Licznie obecne były także poczty sztandarowe organizacji kombatanckich. Na zakończenie odmówiono modlitwę NSZ, odczytano apel pamięci, zabrzmiała salwa honorowa. Wieńce przed Grobem Nieznanego Żołnierza złożyli m.in. przedstawiciele prezydenta, marszałka Sejmu, premier, MON, Ministerstwa Kultury, organizacji kombatanckich i narodowych.

Uroczystości poprzedziła msza św. w Katedrze Polowej Wojska Polskiego.

Działająca w konspiracji, w okresie II wojny i po jej zakończeniu, formacja wojskowa obozu narodowego – Narodowe Siły Zbrojne powstała 20 września 1942 r. na mocy rozkazu płk Ignacego Oziewicza „Czesława”, pierwszego komendanta głównego formacji.

PAP/MoRo

75. rocznica powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Do końca Niezłomni – CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!

Widzi się wielu młodych ludzi w koszulkach z NSZ, młodzież zawsze idzie tam, gdzie prawda i autentyzm, a tu zachowano go, bo NSZ nigdy nie były pieszczoszkiem władzy – mówi historyk Leszek Żebrowski.

Żołnierz AK, Narodowej Organizacji Wojskowej i zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, pierwszy Rzecznik Interesu Publicznego w postępowaniach lustracyjnych sędzia Bogusław Nizieński i szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk | Fot. PAP/Radek Pietruszka

Po 27 latach w ponoć wolnej Polski żołnierze NSZ doczekali się wreszcie uczczenia przez państwo polskie uchwałą sejmową. Nie tylko jako anonimowa część podziemia niepodległościowego, ale formacja wreszcie doceniona za ideowość i niezłomność w walce z obydwoma wrogami Niemcami i Sowietami.

O dziwo, wczoraj nawet niektórzy posłowie tak postępowej przecież  Nowoczesnej wiedzieli, jak mają się zachować i założyli, jak donosi „Wyborcza” (o zgrozo!) opaski z emblematem NSZ. Dziś na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza”, jak zwykle przy tego typu okazjach, na swój sposób „uczciła” 75 rocznicę powstania NSZ. Już wczoraj na ich stronach internetowych jeden z redaktorów dał swego rodzaju popis ignorancji, pisząc między innymi bzdurami i tę, że NSZ „była skonfliktowana z AK” (tylko, że NSZ w marcu 1944 roku została częścią AK).

Dziś nieliczni, którzy dożyli, mogą z pobłażliwością patrzeć na wysiłki epigonów postubeckiej wizji historii, którzy na łamach „Gazety Wyborczej” i tym podobnych pism wypisują na ich temat androny, powtarzając te same kłamstwa, które wymyślano w wydziałach propagandy PPR i kazamatach UB. Ale tak nie zawsze było.

[related id=38545]Pierwszą wystawę „Żołnierze Wyklęci”, która uczciła pamięć także ich kolegów z NSZ, zorganizowano  w 1993 roku na terenie Uniwersytetu Warszawskiego w Aditorium Maximum. Byłam wówczas jeszcze studentką historii na UW. W grudniowe wieczory roiło się tam od ludzi, wielu z nich płakało, wdzięcznych „za tę zwyczajną sprawiedliwość”, bo po raz pierwszy tym, którzy byli na zdjęciach, nie odmówiono patriotyzmu. Przychodziły całe rodziny, ale i ci, którym udało się przeżyć, bohaterowie zmuszeni do milczenia. Były kwiaty, łzy, niekiedy tchu brakło od wzruszeń, ściśniętym łzami gardłem mówiono słowa nigdy dotąd nie wypowiedziane… Znów mogli chodzić z podniesionym czołem.

Współorganizatorem tej pamiętnej wystawy była wówczas powstała właśnie (cztery dni przed otwarciem 8.12.1993 r.), jako wyraz sprzeciwu wobec powrotu komunistów do władzy, Liga Republikańska, której działacze współpracowali przy niej razem z Leszkiem Żebrowskim – pionierem badań nad Narodowymi Siłami Zbrojnymi w Polsce, synem oficera SZP, Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej na Ziemi Łomżyńskiej.

– Przyszło to do mnie nagle w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Wiedziałem, że komuna kłamie – wspomina Leszek Żebrowski. – Zacząłem przeglądać to, co już zostało na ten temat napisane, i obraz ten nijak nie przystawał do tego, który znałem z opowieści rodzinnych czy przekazów znajomych. Po paru latach już wiedziałem… Cóż mogli napisać byli oprawcy o swoich ofiarach, cóż mogli napisać ich wychowankowie?

[related id=38579]Zbierać materiały i jeździć po Polsce zaczął na przełomie 1986/1987 roku. Na początku po znajomych, potem po znajomych znajomych. Najczęściej były to małe miasteczka i przysiółki, wszędzie tam, gdzie udało mu się ustalić, że były jeszcze po wojnie punkty ruchu oporu przeciwko nowemu sowieckiemu najeźdźcy.

– Na początku nikt mnie nie przyjmował z otwartymi ramionami. Byli i tacy, co uciekali przez okno. Zresztą nie dziwię się, bo trzeba pamiętać, że były to jeszcze lata osiemdziesiąte i rządził generał Jaruzelski. Wiele razy było tak, że nie chciano się przyznać. Albo jeśli w ogóle to decydowano się na rozmowę, to opowiadano, że znali takiego a takiego, który był żołnierzem NSZ. Później okazywało się, że był nim właśnie mój rozmówca. W moich podróżach poznałem też takich, którzy nigdy nie wyszli z konspiracji i pod konspiracyjnym nazwiskiem funkcjonowali, a potem ich dzieci i wnuki.

– To było na początku lat dziewięćdziesiątych po którymś z wykładów Leszka – wspominał Mariusz Kamiński (aktualnie koordynator służb specjalnych w rządzie Beaty Szydło) w rozmowie, którą z nim przeprowadziłam tuż przed otwarciem pierwszej sejmowej wystawy w maju 1999 roku, która przez wielu była wówczas  traktowana jako niemal skandal. – Rozmawialiśmy o podziemiu, o zbiorach, jakie mamy. Zaskoczeni stwierdziliśmy, że posiadamy ponad 200 zdjęć, prasę podziemną, dokumenty.

Tak narodziła się idea wystawy, a jej tytuł to dziś symbol, nazwa tych, którzy stawili opór komunistycznemu najeźdźcy ze wschodu i nawet doczekali się Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” – polskiego święta państwowego obchodzonego corocznie 1 marca, poświęconego upamiętnieniu żołnierzy antykomunistycznego i niepodległościowego podziemia, którego największą częścią byli właśnie żołnierze z formacji narodowych: NSZ i NOW (które po rozpadzie AK w 1945-1946 niemal przejęło dowództwo w terenie na obszarze całej Polski).

Nowi władcy Polski u samego zarania władzy ludowej wiedzieli, że z ofiary życia żołnierzy NSZ może w przyszłości narodzić się legenda, z której czerpać będą siły do walki o wolną i niezwisłą Polskę. Dlatego nie wystarczyła im fizyczna eksterminacja i potajemne chowanie zamęczonych w katowniach UB w dołach kloacznych, na torfowiskach, wysypiskach śmieci… Tak, aby nie pozostał po nich nawet krzyż na mogile. Dlatego komuniści używali wszelkich chwytów propagandowych, aby osoby, które zdecydowały się na zbrojną walkę z nimi, unicestwić moralnie. Przez cały PRL i jeszcze wiele lat później NSZ przedstawiano jako rabusiów i wykolejeńców, zbrodniarzy kolaborujących z Niemcami. Koniec PRL-u nie był jeszcze końcem ich udręki.

Przez ponad 20 lat III RP NSZ-owców otwarcie zwalczano lub ledwie tolerowano, a czarna legenda, jaką im dopisano, nadal pokutuje w wielu środowiskach, zwłaszcza wśród przedstawicieli kultury i to nie tylko tej neomarksistowskiej. Szczególnie bolesny był okres tuż po powstaniu IPN-u, gdy jego pierwszym prezesem był Leon Kieres, aktualnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego wybrany przez Sejm w 2012 roku.

Do chyba najbardziej bulwersujących spraw tamtego okresu należy śledztwo w sprawie wymordowania niemal 200 żołnierzy oddziału NSZ „Bartka”. IPN w tamtym okresie, mimo licznych interwencji ówczesnego prezesa Związku Żołnierzy NSZ dra Bohdana Szuckiego (zm. w styczniu tego roku), nie wyrażał chęci wszczęcia śledztwa.  Wtedy szefem pionu śledczego był profesor Witold Kulesza, który jako powody podawał przyczyny… formalne (sic!).

Sprawa ta już wtedy od dawna bulwersowała środowisko NSZ-owców, gdyż śledztwo prowadzone w latach 1991-1993 zostało umorzone. Jako powód umorzenia postępowania podano w 1993 roku to, że żyjący jeszcze ubecy, biorący udział w zbrodni, nie byli w stanie przypomnieć sobie okoliczności. Poza tym, jak stwierdzono, organizatorzy albo już nie żyli (gen R. Romkowski zm. w 1965 r., płk J. Czaplicki – w 1985 r.), albo wyjechali do Izraela (płk. J. Kratko, M. Fink). Wówczas szefem Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu był także profesor Kulesza, dziś nauczyciel akademicki wielu pokoleń polskich prawników.

Sytuacja dla NSZ dopiero się zmieniła, gdy u sterów IPN zasiadł śp. profesor Janusz Kurtyka, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. W 2006 roku podjęto śledztwo, w którym ustalono, że w mordzie tym brał udział komunistyczny generał Tadeusz Pietrzak. Jeszcze za jego życia kombatanci ze Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych domagali się zdegradowania i osądzenia go, ale nie podjęto żadnych kroków.

Tydzień temu w Starym Grodkowie, gdzie znaleziono w ubiegłym roku szczątki zamordowanych przez komunistów żołnierzy NSZ z oddziału Henryka Flamego „Bartka”, odbyły się uroczystości upamiętniające 71. rocznicę zbrodni.

– Nigdy nie było przełomu – powiedział Leszek Żebrowski, zapytany, czy w stosunku władz III RP do żołnierzy NSZ nastąpił kiedykolwiek jakiś przełom. Co prawda przyznaje, że dziś nikt – no może poza gazetką „Wyborczą”, która „na swój sposób” uczciła 75-lecie powstania NSZ – nie pluje jawnie na nich, ale to formacja nadal tylko tolerowana i często funkcjonująca jedynie na obrzeżach ruchu kombatanckiego, która nie ma w swych szeregach generałów.

– Widzi się wielu młodych ludzi w koszulkach z NSZ. Młodzież zawsze idzie tam, gdzie prawda i autentyzm, a tu zachowano go, bo NSZ nigdy nie było pieszczoszkiem władzy – powiedział historyk Leszek Żebrowski.

I tak naprawdę chyba to jest najcenniejsze. Jak widać, mimo milionów publikacji, książek i filmów PRL-owskiej propagandy i wysiłków jej epigonów, nie wystarczyło to, aby zbrukać pamięć członków NSZ. Dziś jako bohaterowie są czczeni, i to nie na obchodach centralnych, ale przede wszystkim z inicjatywy oddolnej, bo to byli – i są jeszcze, nieliczni – ludzie do końca NIEZŁOMNI.

CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!

Monika Rotulska

Przeczytaj również odpowiedź Leszka Żebrowskiego na niewybredne ataki „Gazety Wyborczej”, którą zamieścił na swoim profilu na Facebooku.