Tak nie wolno uprawiać historii!: Leszek Żebrowski o przekłamaniach dotyczących Żołnierzy Wyklętych [VIDEO]

Leszek Żebrowski mówił o komunistycznej propagandzie dotyczącej Żołnierzy Wyklętych, oraz o tym, dlaczego dzieci działaczy socjalistycznych w czasach PRL z taką zawziętością bronią swoich rodzin.

Zdaniem historyka, ludzie z podziemia antykomunistycznego wywołują wielkie podziały w społeczeństwie i nie zmieni się to w najbliższym czasie:

„Te podziały będą bardzo długo trwały i będą wyraźne, natomiast argumenty nie będą działały do żadnej ze stron. Tak samo było z Jaruzelskim czy Lechem Wałęsą”.

Gość Radia Wnet powiedział, że po roku 90., kiedy wydawało się, że epoka propagandy minęła i że można mówić prawdę bez większych emocji, społeczeństwo zobaczyło, że UB-ecy nie ponieśli żadnych konsekwencji. Tak samo, jak uczeni, piszący nieprawdę.  Dzieci komunistów dostały więc wybór:

„Czy mam przestawić się i lansować nowych bohaterów? Ale co z moimi rodzicami czy dziadkami? Musiałbym się od nich publicznie odciąć i mówić prawdę”.

Skoro nie ma konsekwencji za przekłamania, wiele osób woli przyjmować narrację, że ich rodzice byli w porządku. Jako przykład Żebrowski podał byłego premiera Polski, Włodzimierza Cimoszewicza, którego ojciec był zdeklarowanym komunistą, służył w Głównym Zarządzie Informacji a w latach 1945-46 czynnie uczestniczył w likwidacji podziemia AK:

„Cimoszewicz utrzymuje, że tatuś był w porządku, że miał czyste ręce-a nie miał. Trzeba zapytać o to ofiary przesłuchań, które przeżyły”-podkreślił.

Historyk w Poranku WNET wytykał również błędy książki Piotra Zychowicza „Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych”.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

jn

 

 

Kampania zniesławiająca Polskę trwała od lat 50-tych. Leszek Żebrowski i Tadeusz Płużański w Poranku WNET [video]

Ta ustawa to element kompleksowej polityki państwa – mówi w Poranku WNET Tadeusz Płużański. To dopiero początek wielkiej kampanii – komentuje Leszek Żebrowski

 

Aktualny spór Polski z Izraelem i jego historyczne tło komentowali w Poranku WNET  Leszek Żebrowski i Tadeusz Płużański – historycy i publicyści , autorzy książek z dziejów II wojny światowej i lat powojennych.

 

Leszek Żebrowski: To jest batalia, której wygrać nie można. Trzeba sobie zdawać sprawę, że to co się dzieje, to nie jest „tu i teraz”. Ta agresja medialna i propagandowa narasta już od końca lat 50-tych.  To miało miejsce w literaturze, w filmie i w teatrze, coraz częściej w publicystyce i w pracach pseudo-historycznych. Ta fala narasta. Polska nie była do tego przygotowana. Podczas rządów komunistycznych nie było wolności badań naukowych, nie było normalnych środowisk, które by się tym zajmowały. A po 1989 panował irracjonalny strach, że pewnych tematów ruszać nie wolno. Te tematy zostały oddane. Wszystkie centra, instytuty, środowiska które to robiły – robiły to za własne pieniądze. To była taka sowiecka „podgatowka” – zrobienie gruntu pod to, żeby teraz uderzyć. Oczywiście , głównym celem są pieniądze, ale narzędziem było stworzenie w świecie przekonania, że Polacy nie zasługują na obronę. Od samego początku tej agresji było wskazywanie na Polaków jako głównego wroga Żydów w czasie II wojny światowej. Wręcz Niemcy i Hitler byli bronieni. To może być szokujące. Nie na poziomie kilku ludzi, którzy podpalają swastykę w lesie, tylko tam gdzie są politycy, ludzie kultury, przywódcy religijni czy woskowi w Izraelu – to przekonanie było rozsiewane po całym świecie.  Jeżeli spotykamy się ze stwierdzeniami, że nie najgorszy był Hitler, nie Niemcy, tylko Polacy. Że Niemcy współczuli i pomagali Żydom, a  Polacy – nie. czyli już dawno byliśmy zamieniani na ofiarę, ale ofiarę własnego antysemityzmu. A ponieważ się nie broniliśmy, albo nie robiliśmy tego skutecznie, to dzisiaj mamy tego skutki. Tego się nie da wygrać jednym oświadczeniem premiera czy trzema publikacjami w prasie światowej. To jest dopiero początek wielkiej kampanii.

Tadeusz Płużański: W latach 50-tych ludzie z niemieckiego wywiadu puścili w przestrzeń określenie „polskie obozy koncentracyjne” Ta polityka obarczania Polaków winą za Holocaust trwa właściwie od tamtych czasów. U nas najpierw mieliśmy czasy komunizmu, a po 1989 trwała pedagogika wstydu. Promocja takich filmów jak Ida, Pokłosie. Na ewidentnie antypolski film jakim była Ida polskie władze – tacy ludzie jak Kopacz, czy Komorowski  – reagowały entuzjastycznie. To była zorganizowana machineria propagandowa. Nie przyzwyczailiśmy nikogo, że mamy własną historię, własną kulturę, często sprzeczną z obrazem, który powstawał przez dziesięciolecia (…) Nowelizacja ustawy o IPN to nie jest przypadek, to nie jest błąd w sztuce. To jest element kompleksowej polityki państwa, żeby odkłamać naszą historię.

 

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.

 

 

 

75. rocznica powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Do końca Niezłomni – CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!

Widzi się wielu młodych ludzi w koszulkach z NSZ, młodzież zawsze idzie tam, gdzie prawda i autentyzm, a tu zachowano go, bo NSZ nigdy nie były pieszczoszkiem władzy – mówi historyk Leszek Żebrowski.

Żołnierz AK, Narodowej Organizacji Wojskowej i zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, pierwszy Rzecznik Interesu Publicznego w postępowaniach lustracyjnych sędzia Bogusław Nizieński i szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk | Fot. PAP/Radek Pietruszka

Po 27 latach w ponoć wolnej Polski żołnierze NSZ doczekali się wreszcie uczczenia przez państwo polskie uchwałą sejmową. Nie tylko jako anonimowa część podziemia niepodległościowego, ale formacja wreszcie doceniona za ideowość i niezłomność w walce z obydwoma wrogami Niemcami i Sowietami.

O dziwo, wczoraj nawet niektórzy posłowie tak postępowej przecież  Nowoczesnej wiedzieli, jak mają się zachować i założyli, jak donosi „Wyborcza” (o zgrozo!) opaski z emblematem NSZ. Dziś na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza”, jak zwykle przy tego typu okazjach, na swój sposób „uczciła” 75 rocznicę powstania NSZ. Już wczoraj na ich stronach internetowych jeden z redaktorów dał swego rodzaju popis ignorancji, pisząc między innymi bzdurami i tę, że NSZ „była skonfliktowana z AK” (tylko, że NSZ w marcu 1944 roku została częścią AK).

Dziś nieliczni, którzy dożyli, mogą z pobłażliwością patrzeć na wysiłki epigonów postubeckiej wizji historii, którzy na łamach „Gazety Wyborczej” i tym podobnych pism wypisują na ich temat androny, powtarzając te same kłamstwa, które wymyślano w wydziałach propagandy PPR i kazamatach UB. Ale tak nie zawsze było.

[related id=38545]Pierwszą wystawę „Żołnierze Wyklęci”, która uczciła pamięć także ich kolegów z NSZ, zorganizowano  w 1993 roku na terenie Uniwersytetu Warszawskiego w Aditorium Maximum. Byłam wówczas jeszcze studentką historii na UW. W grudniowe wieczory roiło się tam od ludzi, wielu z nich płakało, wdzięcznych „za tę zwyczajną sprawiedliwość”, bo po raz pierwszy tym, którzy byli na zdjęciach, nie odmówiono patriotyzmu. Przychodziły całe rodziny, ale i ci, którym udało się przeżyć, bohaterowie zmuszeni do milczenia. Były kwiaty, łzy, niekiedy tchu brakło od wzruszeń, ściśniętym łzami gardłem mówiono słowa nigdy dotąd nie wypowiedziane… Znów mogli chodzić z podniesionym czołem.

Współorganizatorem tej pamiętnej wystawy była wówczas powstała właśnie (cztery dni przed otwarciem 8.12.1993 r.), jako wyraz sprzeciwu wobec powrotu komunistów do władzy, Liga Republikańska, której działacze współpracowali przy niej razem z Leszkiem Żebrowskim – pionierem badań nad Narodowymi Siłami Zbrojnymi w Polsce, synem oficera SZP, Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej na Ziemi Łomżyńskiej.

– Przyszło to do mnie nagle w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Wiedziałem, że komuna kłamie – wspomina Leszek Żebrowski. – Zacząłem przeglądać to, co już zostało na ten temat napisane, i obraz ten nijak nie przystawał do tego, który znałem z opowieści rodzinnych czy przekazów znajomych. Po paru latach już wiedziałem… Cóż mogli napisać byli oprawcy o swoich ofiarach, cóż mogli napisać ich wychowankowie?

[related id=38579]Zbierać materiały i jeździć po Polsce zaczął na przełomie 1986/1987 roku. Na początku po znajomych, potem po znajomych znajomych. Najczęściej były to małe miasteczka i przysiółki, wszędzie tam, gdzie udało mu się ustalić, że były jeszcze po wojnie punkty ruchu oporu przeciwko nowemu sowieckiemu najeźdźcy.

– Na początku nikt mnie nie przyjmował z otwartymi ramionami. Byli i tacy, co uciekali przez okno. Zresztą nie dziwię się, bo trzeba pamiętać, że były to jeszcze lata osiemdziesiąte i rządził generał Jaruzelski. Wiele razy było tak, że nie chciano się przyznać. Albo jeśli w ogóle to decydowano się na rozmowę, to opowiadano, że znali takiego a takiego, który był żołnierzem NSZ. Później okazywało się, że był nim właśnie mój rozmówca. W moich podróżach poznałem też takich, którzy nigdy nie wyszli z konspiracji i pod konspiracyjnym nazwiskiem funkcjonowali, a potem ich dzieci i wnuki.

– To było na początku lat dziewięćdziesiątych po którymś z wykładów Leszka – wspominał Mariusz Kamiński (aktualnie koordynator służb specjalnych w rządzie Beaty Szydło) w rozmowie, którą z nim przeprowadziłam tuż przed otwarciem pierwszej sejmowej wystawy w maju 1999 roku, która przez wielu była wówczas  traktowana jako niemal skandal. – Rozmawialiśmy o podziemiu, o zbiorach, jakie mamy. Zaskoczeni stwierdziliśmy, że posiadamy ponad 200 zdjęć, prasę podziemną, dokumenty.

Tak narodziła się idea wystawy, a jej tytuł to dziś symbol, nazwa tych, którzy stawili opór komunistycznemu najeźdźcy ze wschodu i nawet doczekali się Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” – polskiego święta państwowego obchodzonego corocznie 1 marca, poświęconego upamiętnieniu żołnierzy antykomunistycznego i niepodległościowego podziemia, którego największą częścią byli właśnie żołnierze z formacji narodowych: NSZ i NOW (które po rozpadzie AK w 1945-1946 niemal przejęło dowództwo w terenie na obszarze całej Polski).

Nowi władcy Polski u samego zarania władzy ludowej wiedzieli, że z ofiary życia żołnierzy NSZ może w przyszłości narodzić się legenda, z której czerpać będą siły do walki o wolną i niezwisłą Polskę. Dlatego nie wystarczyła im fizyczna eksterminacja i potajemne chowanie zamęczonych w katowniach UB w dołach kloacznych, na torfowiskach, wysypiskach śmieci… Tak, aby nie pozostał po nich nawet krzyż na mogile. Dlatego komuniści używali wszelkich chwytów propagandowych, aby osoby, które zdecydowały się na zbrojną walkę z nimi, unicestwić moralnie. Przez cały PRL i jeszcze wiele lat później NSZ przedstawiano jako rabusiów i wykolejeńców, zbrodniarzy kolaborujących z Niemcami. Koniec PRL-u nie był jeszcze końcem ich udręki.

Przez ponad 20 lat III RP NSZ-owców otwarcie zwalczano lub ledwie tolerowano, a czarna legenda, jaką im dopisano, nadal pokutuje w wielu środowiskach, zwłaszcza wśród przedstawicieli kultury i to nie tylko tej neomarksistowskiej. Szczególnie bolesny był okres tuż po powstaniu IPN-u, gdy jego pierwszym prezesem był Leon Kieres, aktualnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego wybrany przez Sejm w 2012 roku.

Do chyba najbardziej bulwersujących spraw tamtego okresu należy śledztwo w sprawie wymordowania niemal 200 żołnierzy oddziału NSZ „Bartka”. IPN w tamtym okresie, mimo licznych interwencji ówczesnego prezesa Związku Żołnierzy NSZ dra Bohdana Szuckiego (zm. w styczniu tego roku), nie wyrażał chęci wszczęcia śledztwa.  Wtedy szefem pionu śledczego był profesor Witold Kulesza, który jako powody podawał przyczyny… formalne (sic!).

Sprawa ta już wtedy od dawna bulwersowała środowisko NSZ-owców, gdyż śledztwo prowadzone w latach 1991-1993 zostało umorzone. Jako powód umorzenia postępowania podano w 1993 roku to, że żyjący jeszcze ubecy, biorący udział w zbrodni, nie byli w stanie przypomnieć sobie okoliczności. Poza tym, jak stwierdzono, organizatorzy albo już nie żyli (gen R. Romkowski zm. w 1965 r., płk J. Czaplicki – w 1985 r.), albo wyjechali do Izraela (płk. J. Kratko, M. Fink). Wówczas szefem Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu był także profesor Kulesza, dziś nauczyciel akademicki wielu pokoleń polskich prawników.

Sytuacja dla NSZ dopiero się zmieniła, gdy u sterów IPN zasiadł śp. profesor Janusz Kurtyka, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. W 2006 roku podjęto śledztwo, w którym ustalono, że w mordzie tym brał udział komunistyczny generał Tadeusz Pietrzak. Jeszcze za jego życia kombatanci ze Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych domagali się zdegradowania i osądzenia go, ale nie podjęto żadnych kroków.

Tydzień temu w Starym Grodkowie, gdzie znaleziono w ubiegłym roku szczątki zamordowanych przez komunistów żołnierzy NSZ z oddziału Henryka Flamego „Bartka”, odbyły się uroczystości upamiętniające 71. rocznicę zbrodni.

– Nigdy nie było przełomu – powiedział Leszek Żebrowski, zapytany, czy w stosunku władz III RP do żołnierzy NSZ nastąpił kiedykolwiek jakiś przełom. Co prawda przyznaje, że dziś nikt – no może poza gazetką „Wyborczą”, która „na swój sposób” uczciła 75-lecie powstania NSZ – nie pluje jawnie na nich, ale to formacja nadal tylko tolerowana i często funkcjonująca jedynie na obrzeżach ruchu kombatanckiego, która nie ma w swych szeregach generałów.

– Widzi się wielu młodych ludzi w koszulkach z NSZ. Młodzież zawsze idzie tam, gdzie prawda i autentyzm, a tu zachowano go, bo NSZ nigdy nie było pieszczoszkiem władzy – powiedział historyk Leszek Żebrowski.

I tak naprawdę chyba to jest najcenniejsze. Jak widać, mimo milionów publikacji, książek i filmów PRL-owskiej propagandy i wysiłków jej epigonów, nie wystarczyło to, aby zbrukać pamięć członków NSZ. Dziś jako bohaterowie są czczeni, i to nie na obchodach centralnych, ale przede wszystkim z inicjatywy oddolnej, bo to byli – i są jeszcze, nieliczni – ludzie do końca NIEZŁOMNI.

CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!

Monika Rotulska

Przeczytaj również odpowiedź Leszka Żebrowskiego na niewybredne ataki „Gazety Wyborczej”, którą zamieścił na swoim profilu na Facebooku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czy obchody rocznicy powstania warszawskiego na Powązkach to właściwy czas i miejsce na kazania polityczne?

Dzień 36. z 80 / Augustów / Poranek Wnet – Leszek Żebrowski o tym, jak Hanna Gronkiewicz-Waltz wykorzystuje uroczystości do celów politycznych, oraz o zakłamywaniu historii powstania przez GW.

Dzień po 1 sierpnia, który upłynął pod znakiem obchodów 73. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, Antoni Opaliński rozmawiał w Poranku WNET z Leszkiem Żebrowskim, autorem wielu książek i artykułów o żołnierzach wyklętych, stosunkach polsko-żydowskich i o powstaniu warszawskim. Gość Poranka napisał m.in. książkę „Paszkwil Wyborczej. Michnik i Cichy o Powstaniu Warszawskim”. Dementuje w niej twierdzenia, zawarte w osławionym artykule Adama Michnika i Michała Cichego z 1994 r. „Polacy-Żydzi: czarne karty powstania”, o tym, że powstańcy warszawscy mieli mordować Żydów ocalałych z Holocaustu.

Gość Poranka uważa, że III RP obchodzi rocznicę powstania warszawskiego w taki sposób, jak należy, aczkolwiek są to już obchody spóźnione. Nie ma też takiej atmosfery, jaką Leszek Żebrowski pamięta z obchodów z lat 60., kiedy na Powązki przychodziło po 100 tysięcy, a pośród nich wielu powstańców w opaskach, z rodzinami. Dzisiaj w czasie uroczystości ciężko już wypatrzeć powstańców. [related id=”32854″]

Gdy wchodzi „piętno urzędowe”, oficjalne państwowe obchody, powstaje rozdźwięk, pojawiają się barierki oddzielające oficjeli, „bo tu Hanna Gronkiewicz-Waltz składa wieniec, ona musi być odseparowana, bo ktoś może jej coś powiedzieć, bo ona musi tam przejść, musi dojść, nie ma wtedy miejsca dla powstańców, nie ma miejsca dla ludzi (..) muszą się odbyć oficjalne uroczystości”. Dopiero jak dygnitarze „się zwiną”, uroczystość „jest dla wszystkich”. „Tak nie powinno być, oficjele powinni być na końcu, najmniej ważni, to nie jest tylko i wyłącznie ich święto i to nie jest święto dla nich, nawet przy najlepszych intencjach z ich strony”.

Antoni Opaliński zwrócił uwagę na to, że Hannie Gronkiewicz-Waltz „udało się” połączyć obchody rocznicy powstania z bieżącymi sporami politycznymi. Na to Leszek Żebrowski odrzekł, że „nie tylko jej się udało, ale że ona tylko po to przychodzi na takie uroczystości”. Podobnie jego zdaniem postępują inni politycy Platformy Obywatelskiej, np. burmistrzowie niektórych dzielnic Warszawy. „Oni uważają, że powstanie to jest ich rocznica, że to jest wydarzenie, które mówi o tym, co oni teraz robią, czego oni oczekują”. Chcą obchody rocznicowe całkowicie sobie podporządkować i upolitycznić.

Przy takich okazjach nie powinno się zabierać głosu na tematy polityczne. Prezydent może „na uroczystej sesji rady miasta wygłosić sobie kazanie polityczne, natomiast Cmentarz Powązkowski nie jest od tego”. To prezydent Gronkiewicz-Waltz między innymi jest odpowiedzialna za to, że ten cmentarz jest zaśmiecony, że do dzisiaj są tam pochówki komunistycznych generałów i stalinowskich sędziów, jakby nic się nie zmieniło. „To jest cmentarz we władaniu miasta i miasto przez tyle lat nic z tym nie zrobiło, Bierut jak leżał, tak leży, Gomułka jak leżał, tak leży, a my musimy koło nich chodzić”. Oni mają mauzolea, a dla powstańców zostają „dosłownie połówki grobów”. [related id=33090]

Leszek Żebrowski mówił także o sporach na temat powstania, szczególnie z lat 90., których dotyczy książka Jacka Stykowskiego „Kapitan 'Hal’. Kulisy fałszowania prawdy o PW ’44”. 2 sierpnia o 18:30 w Klubie Dziennikarza przy ulicy Foksal w Warszawie odbyła się jej promocja.

Autor jest synem jednego z wybitniejszych dowódców powstania warszawskiego, kapitana Wacława Stykowskiego „Hala”, który w sposób szczególny został spotwarzony, przede wszystkim przez „Gazetę Wyborczą”. W 1994 r., w 50. rocznicę powstania warszawskiego kpt. Hal w artykule Adama Michnika i Michała Cichego został przedstawiony jako morderca Żydów, a dowodzone przez niego zgrupowanie powstańcze jako bandyckie.

Twierdzenia te były oparte na fałszywych materiałach i nieprawdziwych cytatach. Artykuł wszedł jednak do światowego obiegu, był tłumaczony na inne języki i bardzo często jest przedstawiany jako coś odkrywczego i wybitnego, podczas gdy był to – jak to określił w tytule swojej książki Leszek Żebrowski – paszkwil. Za odkłamywanie tej sprawy wzięła się też rodzina kapitana Hala. Efektem jej katorżniczej pracy, przeszukiwania archiwów, odszukania ostatnich świadków jest właśnie książka Jacka Stykowskiego.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy z Leszkiem Żebrowskim w drugiej części dzisiejszego Poranka WNET.

JS

Piotr Łysakowski w 73. rocznicę powstania warszawskiego: Charty Goebbelsa w służbie komunistycznej propagandy

Dzień 35. z 80 / WARSZAWA/ Poranek Wnet / Czy komunistyczna propaganda przypadkiem nie czerpała pełnymi garściami z niemieckiej propagandy w ocenie powstania? – pyta historyk, gość Piotra Dmitrowicza.

– 73 lata temu musiało wyglądać tak samo jak dzisiaj. Piękna pogoda, słońce, miasto się budzi, bo wtedy też się budziło, by za kilka godzin zmierzać ku zagładzie, ale nie dlatego, że chciało zginąć, tylko dlatego, że ktoś w Berlinie, ktoś w Moskwie stwierdził, że ono nie ma prawa istnieć – powiedział Piotr Łysakowski, historyk i warszawiak z dziada pradziada, jak sam siebie określa, gość Piotra Dmitrowicza w Poranku Wnet nadawanym z dachu Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, miejsca powstańczej reduty w gorących dniach powstania warszawskiego.

Wyjaśniając powody, dla których armia sowiecka stała z bronią po drugiej stronie Wisły, przypomniał słowa bliskiego współpracownika Stalina. W październiku 1944 roku napisał on, że stało się tak ze względu na „genialną myśl słońca ludzkości, czyli Józefa Wissarionowicza Stalina, zgodnie z którą przyjęto, że Niemcy wybiją Polaków i tym samym oczyszczą teren dla wchodzącej do Polski, na obszar za Wisłą, Armii Czerwonej, przez co ułatwią w najbliższej przyszłości implantację komunizmu”.

73. rocznica powstania warszawskiego to również 73 lata walki o pamięć, która była „zabijana i zohydzana”. Gość Poranka Wnet uważa, że były to 73 lata walki o prawdę i honor, o uznanie wielkości tych ludzi, którzy powstali przeciwko niemieckiej – i w dużej mierze również zbliżającej się sowieckiej – okupacji.

– Robiono wszystko, aby pamięć o powstańcach zohydzić, począwszy od walki o Cmentarz Powązkowski, o pomnik Gloria Victis, który nie wiadomo dlaczego władza komunistyczna pozwoliła postawić, a potem robiła wszystko, aby uległ zniszczeniu i zapadł się pod ziemię – powiedział Piotr Łysakowski, dla którego szczególnie dotkliwe było plugawienie pamięci o powstańcach. Początkowo władze PRL-u odbierały im honor, twierdząc, że walczyli ramię w ramię z okupantem niemieckim, ale „zohydzanie pamięci trwa po dziś dzień”.

Gość porannej audycji przypomniał tu artykuł Michała Cichego w „Gazecie Wyborczej”, wydrukowany w 50. rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, pt. „Polacy – Żydzi: czarne karty powstania”, w którym autor szkalował dobrą pamięć powstańców, pisząc, jakoby żołnierze AK i NSZ  mordowali Żydów podczas powstania warszawskiego. Niestety artykuł ten doczekał się wielu przedruków i był tłumaczony na wiele języków.

Historyk Leszek Żebrowski w książce „Paszkwil Wyborczej” – która ukazała się rok później – rozprawił się z każdym, nawet najmniejszym zarzutem Cichego jako nieprawdziwym, wykazując kłamstwo, fałszowanie źródeł i złą wolę autora. Michał Cichy jednak do tej pory nie przeprosił za artykuł i nadal „bezczelnie” twierdzi, że „to są fakty”. Zresztą walka z zakłamywaniem prawdy o osobach wymienionych w „dziele” Cichego trwa do tej pory. Właśnie ukazała się książka Jacka Stykowskiego”Kapitan Hal. Kulisy fałszowania prawdy o Powstaniu Warszawskim ’44”, w której syn kpt. Wacława Stykowskiego ps. Hal, pomawianego przez Cichego o najgorsze zbrodnie, zajmuje się tą sprawą.

– To była absolutna brednia – podsumował Piotr Łysakowski artykuł Cichego, przypominając, że w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku Batalion „Zośka” wyzwolił niemiecki obóz koncentracyjny Gęsiówka, co uratowało życie znajdującym się tam 400 Żydom, z których część dołączyła do powstania.

Atak na Gęsiówkę miał na celu jedynie wyzwolenie ludzi, którzy tam się znajdowali, bo nie było tam żadnych celów taktycznych ani strategicznych – powiedział Łysakowski, który badał, w jaki sposób niemiecka machina propagandowa III Rzeszy zajęła się powstaniem.

– Ważna i ciekawa jest propaganda niemiecka opisująca powstanie – powiedział historyk, podkreślając, że narracja w prasie niemieckiej trwała zdecydowanie krócej, bo pierwsze doniesienia o powstaniu pojawiły się dopiero 16 lub 17 sierpnia 1944 roku, to jest w momencie, gdy Niemcy złapali jaką taką równowagę militarną.

– Mówiąc ogólnie, to było potworne zaskoczenie – powiedział historyk. Jego zdaniem prasa niemiecka w tamtym okresie zadawała sobie głównie pytanie, jak to było możliwe, że coś takiego się stało. W późniejszym etapie to zaskoczenie było przekuwane na taką samą propagandę, jaką stosowali komuniści wobec powstania, czyli „odważni do szaleństwa żołnierze i zupełnie nieodpowiedzialne dowództwo”.

– Czy komunistyczna propaganda przypadkiem nie czerpała pełnymi garściami z niemieckiej propagandy w ocenie powstania? – zastanawia się historyk, porównując wyczyny propagandowe komunistów i nazistów. [related id=32778]

– Jestem każdorazowo 1 sierpnia głęboko poruszony. To jest coś kompletnie metafizycznego, chociaż historyk nie powinien mówić o metafizyce – wyznał Piotr Łysakowski. Dla niego jako warszawiaka być na ulicy 1 sierpnia to jest obowiązek moralny.

– Mam z tym poważny problem ze względów emocjonalnych. Godzina 17, zwana godziną „W”, wywołuje u mnie tak wielki emocje, że wychodząc na ulicę, nie jestem w stanie powstrzymać łez. Prosiłbym warszawiaków, by tam byli – zaapelował w Poranku. Jego zdaniem historycy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, jeśli chodzi o powstanie warszawskie, zwłaszcza jeśli chodzi o jego ocenę.

Piotr Łysakowski – historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego (praca magisterska „Bismarck jako ambasador Prus w Petersburgu”), w 1985 r. w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk obronił doktorat „Osobowość Bismarcka jako polityka”. Pracownik naukowy Instytutu Zachodniego w Poznaniu, główny specjalista w Instytucie Pamięci Narodowej.
Autor wielu prac naukowych i artykułów popularnonaukowych (prasa polska i emigracyjna) z zakresu stosunków polsko-niemieckich, kwestii Katynia, polityki młodzieżowej w Polsce, funkcjonowania Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży.

Monika Rotulska

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

Rozmowa z Piotrem Łysakowskim, a także archiwalne nagrania Tadeusza Bora-Komorowskiego oraz wstrząsające wspomnienia Janusza Brochwicz-Lewińskiego ps. Gryf (ur. 17 września 1920 w Wołkowysku, zm. 5 stycznia 2017 w Warszawie) – generała brygady Wojska Polskiego, żołnierza powstania warszawskiego Batalionu AK „Parasol”, którego prezydent Andrzej Duda pośmiertnie mianował generałem dywizji, znajdują się w części pierwszej Poranka.

Spadkobiercy stalinowskich sędziów i prokuratorów wciąż mają wpływy – uważa Leszek Żebrowski

Wymiar sprawiedliwości, administracja państwowa, czy „pseudoelity” kulturalne – w tych i wielu innych dziedzinach widać pozostałości komunizmu. Na szczęście wzrasta nowe pokolenie, normalne i ideowe

 

Przy okazji kolejnego wykładu w Akademii WNET rozmawialiśmy z Leszkiem Żebrowskim , historykiem, autorem licznych i fundamentalnych prac z historii lat powojennych.
Rozmowa dotyczyła  m.in. sprawy Lecha Wałęsy, bilansu dotychczasowej działalności IPN i potrzeby badań nad stalinowskim sądownictwem , którego zbrodnie rzucają cień także na naszą epokę.

Wałęsa mógł już dawno się rozliczyć. Przez to, że kłamał, stał się dużo gorszym szkodnikiem. Natomiast kryteria ujawnienia zbioru zastrzeżonego są niejasne – nasz gość skomentował ostatnie wydarzenia związane z szeroko pojętą obecnością historii w życiu publicznym.

Mówiąc o osiągnięciach i zaniedbaniach IPN Leszek Żebrowski wskazał,  że skala opisania czasów powojennych nie jest jedynie sprawą badań historycznych. Bez pełnej wiedzy o czasach komunistycznych nie zrozumiemy wielu zjawisk i postaw w III RP.

IPN zawsze był nierówny, pamiętamy przecież prezesurę  Leona Kieresa. Jednak trudno wyobrazić sobie zmiany, których jesteśmy świadkami bez istnienia IPN. Instytut wykonał gigantyczną pracę, publikacje, które zostały wydane są nie do przecenienia. Zawsze będziemy mieć poczucie, że można było zrobić więcej.
Pewne rzeczy wciąż nie są przebadane i opisane – np całe stalinowskie sądownictwo po 1944 roku, przede wszystkim wojskowe sądy rejonowe, było ich 16 – ośrodków zagłady polskich elit. Podobnie wojskowe prokuratury rejonowe, najwyższy sąd wojskowy… Nie mamy „mord” z biogramami, żeby pokazać zbrodniarzy. A oni wychowywali następne pokolenie. W latach 60 i 70 trafiali na uczelnie, pisali podręczniki. Ich uczniowie , spadkobiercy, w znacznym stopniu nadają ton na uczelniach – stąd ten opór przeciwko obecnej władzy. Tak jest we wszystkich dziedzinach – w administracji, wśród pseudoelit kulturalnych.

Cel walki PO z IPN jest pragmatyczny – chodzi o wyborców, którzy tracą przywileje przez ustawy dezubekizacyjne.

Leszek Żebrowski podzielił się także doświadczeniami z licznych spotkań z szkołach w różnych częściach kraju

Wiążę duże nadzieje z młodzieżą. Wyrasta normalne pokolenie, bardzo ideowe, takie jak było w II Rzeczypospolitej.

 

 

Wśród licznych dostępnych w domenie publicznej wystąpień naszego gościa polecamy też wypowiedź o korzeniach antypolonizmu  a także o Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ.