75. rocznica powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Do końca Niezłomni – CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!

Widzi się wielu młodych ludzi w koszulkach z NSZ, młodzież zawsze idzie tam, gdzie prawda i autentyzm, a tu zachowano go, bo NSZ nigdy nie były pieszczoszkiem władzy – mówi historyk Leszek Żebrowski.

Żołnierz AK, Narodowej Organizacji Wojskowej i zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, pierwszy Rzecznik Interesu Publicznego w postępowaniach lustracyjnych sędzia Bogusław Nizieński i szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk | Fot. PAP/Radek Pietruszka

Po 27 latach w ponoć wolnej Polski żołnierze NSZ doczekali się wreszcie uczczenia przez państwo polskie uchwałą sejmową. Nie tylko jako anonimowa część podziemia niepodległościowego, ale formacja wreszcie doceniona za ideowość i niezłomność w walce z obydwoma wrogami Niemcami i Sowietami.

O dziwo, wczoraj nawet niektórzy posłowie tak postępowej przecież  Nowoczesnej wiedzieli, jak mają się zachować i założyli, jak donosi „Wyborcza” (o zgrozo!) opaski z emblematem NSZ. Dziś na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza”, jak zwykle przy tego typu okazjach, na swój sposób „uczciła” 75 rocznicę powstania NSZ. Już wczoraj na ich stronach internetowych jeden z redaktorów dał swego rodzaju popis ignorancji, pisząc między innymi bzdurami i tę, że NSZ „była skonfliktowana z AK” (tylko, że NSZ w marcu 1944 roku została częścią AK).

Dziś nieliczni, którzy dożyli, mogą z pobłażliwością patrzeć na wysiłki epigonów postubeckiej wizji historii, którzy na łamach „Gazety Wyborczej” i tym podobnych pism wypisują na ich temat androny, powtarzając te same kłamstwa, które wymyślano w wydziałach propagandy PPR i kazamatach UB. Ale tak nie zawsze było.

[related id=38545]Pierwszą wystawę „Żołnierze Wyklęci”, która uczciła pamięć także ich kolegów z NSZ, zorganizowano  w 1993 roku na terenie Uniwersytetu Warszawskiego w Aditorium Maximum. Byłam wówczas jeszcze studentką historii na UW. W grudniowe wieczory roiło się tam od ludzi, wielu z nich płakało, wdzięcznych „za tę zwyczajną sprawiedliwość”, bo po raz pierwszy tym, którzy byli na zdjęciach, nie odmówiono patriotyzmu. Przychodziły całe rodziny, ale i ci, którym udało się przeżyć, bohaterowie zmuszeni do milczenia. Były kwiaty, łzy, niekiedy tchu brakło od wzruszeń, ściśniętym łzami gardłem mówiono słowa nigdy dotąd nie wypowiedziane… Znów mogli chodzić z podniesionym czołem.

Współorganizatorem tej pamiętnej wystawy była wówczas powstała właśnie (cztery dni przed otwarciem 8.12.1993 r.), jako wyraz sprzeciwu wobec powrotu komunistów do władzy, Liga Republikańska, której działacze współpracowali przy niej razem z Leszkiem Żebrowskim – pionierem badań nad Narodowymi Siłami Zbrojnymi w Polsce, synem oficera SZP, Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej na Ziemi Łomżyńskiej.

– Przyszło to do mnie nagle w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Wiedziałem, że komuna kłamie – wspomina Leszek Żebrowski. – Zacząłem przeglądać to, co już zostało na ten temat napisane, i obraz ten nijak nie przystawał do tego, który znałem z opowieści rodzinnych czy przekazów znajomych. Po paru latach już wiedziałem… Cóż mogli napisać byli oprawcy o swoich ofiarach, cóż mogli napisać ich wychowankowie?

[related id=38579]Zbierać materiały i jeździć po Polsce zaczął na przełomie 1986/1987 roku. Na początku po znajomych, potem po znajomych znajomych. Najczęściej były to małe miasteczka i przysiółki, wszędzie tam, gdzie udało mu się ustalić, że były jeszcze po wojnie punkty ruchu oporu przeciwko nowemu sowieckiemu najeźdźcy.

– Na początku nikt mnie nie przyjmował z otwartymi ramionami. Byli i tacy, co uciekali przez okno. Zresztą nie dziwię się, bo trzeba pamiętać, że były to jeszcze lata osiemdziesiąte i rządził generał Jaruzelski. Wiele razy było tak, że nie chciano się przyznać. Albo jeśli w ogóle to decydowano się na rozmowę, to opowiadano, że znali takiego a takiego, który był żołnierzem NSZ. Później okazywało się, że był nim właśnie mój rozmówca. W moich podróżach poznałem też takich, którzy nigdy nie wyszli z konspiracji i pod konspiracyjnym nazwiskiem funkcjonowali, a potem ich dzieci i wnuki.

– To było na początku lat dziewięćdziesiątych po którymś z wykładów Leszka – wspominał Mariusz Kamiński (aktualnie koordynator służb specjalnych w rządzie Beaty Szydło) w rozmowie, którą z nim przeprowadziłam tuż przed otwarciem pierwszej sejmowej wystawy w maju 1999 roku, która przez wielu była wówczas  traktowana jako niemal skandal. – Rozmawialiśmy o podziemiu, o zbiorach, jakie mamy. Zaskoczeni stwierdziliśmy, że posiadamy ponad 200 zdjęć, prasę podziemną, dokumenty.

Tak narodziła się idea wystawy, a jej tytuł to dziś symbol, nazwa tych, którzy stawili opór komunistycznemu najeźdźcy ze wschodu i nawet doczekali się Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” – polskiego święta państwowego obchodzonego corocznie 1 marca, poświęconego upamiętnieniu żołnierzy antykomunistycznego i niepodległościowego podziemia, którego największą częścią byli właśnie żołnierze z formacji narodowych: NSZ i NOW (które po rozpadzie AK w 1945-1946 niemal przejęło dowództwo w terenie na obszarze całej Polski).

Nowi władcy Polski u samego zarania władzy ludowej wiedzieli, że z ofiary życia żołnierzy NSZ może w przyszłości narodzić się legenda, z której czerpać będą siły do walki o wolną i niezwisłą Polskę. Dlatego nie wystarczyła im fizyczna eksterminacja i potajemne chowanie zamęczonych w katowniach UB w dołach kloacznych, na torfowiskach, wysypiskach śmieci… Tak, aby nie pozostał po nich nawet krzyż na mogile. Dlatego komuniści używali wszelkich chwytów propagandowych, aby osoby, które zdecydowały się na zbrojną walkę z nimi, unicestwić moralnie. Przez cały PRL i jeszcze wiele lat później NSZ przedstawiano jako rabusiów i wykolejeńców, zbrodniarzy kolaborujących z Niemcami. Koniec PRL-u nie był jeszcze końcem ich udręki.

Przez ponad 20 lat III RP NSZ-owców otwarcie zwalczano lub ledwie tolerowano, a czarna legenda, jaką im dopisano, nadal pokutuje w wielu środowiskach, zwłaszcza wśród przedstawicieli kultury i to nie tylko tej neomarksistowskiej. Szczególnie bolesny był okres tuż po powstaniu IPN-u, gdy jego pierwszym prezesem był Leon Kieres, aktualnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego wybrany przez Sejm w 2012 roku.

Do chyba najbardziej bulwersujących spraw tamtego okresu należy śledztwo w sprawie wymordowania niemal 200 żołnierzy oddziału NSZ „Bartka”. IPN w tamtym okresie, mimo licznych interwencji ówczesnego prezesa Związku Żołnierzy NSZ dra Bohdana Szuckiego (zm. w styczniu tego roku), nie wyrażał chęci wszczęcia śledztwa.  Wtedy szefem pionu śledczego był profesor Witold Kulesza, który jako powody podawał przyczyny… formalne (sic!).

Sprawa ta już wtedy od dawna bulwersowała środowisko NSZ-owców, gdyż śledztwo prowadzone w latach 1991-1993 zostało umorzone. Jako powód umorzenia postępowania podano w 1993 roku to, że żyjący jeszcze ubecy, biorący udział w zbrodni, nie byli w stanie przypomnieć sobie okoliczności. Poza tym, jak stwierdzono, organizatorzy albo już nie żyli (gen R. Romkowski zm. w 1965 r., płk J. Czaplicki – w 1985 r.), albo wyjechali do Izraela (płk. J. Kratko, M. Fink). Wówczas szefem Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu był także profesor Kulesza, dziś nauczyciel akademicki wielu pokoleń polskich prawników.

Sytuacja dla NSZ dopiero się zmieniła, gdy u sterów IPN zasiadł śp. profesor Janusz Kurtyka, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. W 2006 roku podjęto śledztwo, w którym ustalono, że w mordzie tym brał udział komunistyczny generał Tadeusz Pietrzak. Jeszcze za jego życia kombatanci ze Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych domagali się zdegradowania i osądzenia go, ale nie podjęto żadnych kroków.

Tydzień temu w Starym Grodkowie, gdzie znaleziono w ubiegłym roku szczątki zamordowanych przez komunistów żołnierzy NSZ z oddziału Henryka Flamego „Bartka”, odbyły się uroczystości upamiętniające 71. rocznicę zbrodni.

– Nigdy nie było przełomu – powiedział Leszek Żebrowski, zapytany, czy w stosunku władz III RP do żołnierzy NSZ nastąpił kiedykolwiek jakiś przełom. Co prawda przyznaje, że dziś nikt – no może poza gazetką „Wyborczą”, która „na swój sposób” uczciła 75-lecie powstania NSZ – nie pluje jawnie na nich, ale to formacja nadal tylko tolerowana i często funkcjonująca jedynie na obrzeżach ruchu kombatanckiego, która nie ma w swych szeregach generałów.

– Widzi się wielu młodych ludzi w koszulkach z NSZ. Młodzież zawsze idzie tam, gdzie prawda i autentyzm, a tu zachowano go, bo NSZ nigdy nie było pieszczoszkiem władzy – powiedział historyk Leszek Żebrowski.

I tak naprawdę chyba to jest najcenniejsze. Jak widać, mimo milionów publikacji, książek i filmów PRL-owskiej propagandy i wysiłków jej epigonów, nie wystarczyło to, aby zbrukać pamięć członków NSZ. Dziś jako bohaterowie są czczeni, i to nie na obchodach centralnych, ale przede wszystkim z inicjatywy oddolnej, bo to byli – i są jeszcze, nieliczni – ludzie do końca NIEZŁOMNI.

CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!!!

Monika Rotulska

Przeczytaj również odpowiedź Leszka Żebrowskiego na niewybredne ataki „Gazety Wyborczej”, którą zamieścił na swoim profilu na Facebooku.