Od dużych miast tzw. Ziem Zachodnich nadciąga stopniowo narracja niemiecka, będąca odmianą germanizacji

Na Ziemiach Zachodnich nie tylko „kamienie mówiły po polsku”, jak to prymas Wyszyński, choć może jedynie one powrotu Polski doczekały; tu była ziemia polska. Trzeba tę prawdę popularyzować.

Piotr Sutowicz

Na ogół wielkie miasta, w których powstają i bywają transponowane rozmaite idee, stają się polem walki wszelkich nowych prądów i doktryn.

Państwo, jeśli chce być suwerenem na jakimś obszarze, to musi czuć się pewnie w wielkich miastach właśnie.

One dostarczają zarówno wiedzy, jak i inteligencji szeroko rozumianemu interiorowi. Oczywiście ich oddziaływanie może być mniejsze lub większe. To zależy od tego, jak bardzo jest wyludniony i wyssany z ośrodków medialnych i oświatowych właśnie ów interior. Najogólniej rzecz biorąc, jeśli w mniejszych miastach będą istniały dobre szkoły oraz lokalna wspólnototwórcza elita, poza tym na miejscu będzie praca i wszystko, czego potrzebuje do życia współczesny człowiek – oddziaływanie wielkiego miasta będzie nieco mniejsze, ale nie czarujmy się – na dłuższą metę ośrodek ten i tak będzie znacząco wpływał na peryferie, sam zaś będzie wciągany w światową wymianę dóbr i idei, którą określamy mianem globalizacji. W takim układzie państwa narodowe schodzą niestety na plan dalszy.

Duże miasto jako idea jest wynalazkiem od początku kontrowersyjnym. Wielkie religie – zarówno mozaizm, jak i islam – odnosiły się do niego niechętnie. Z nich pochodzić ma wszelkie zło. Można powiedzieć, że te obawy wielkich systemów myślowych nie były pozbawione podstaw, lecz z drugiej strony miasto jest symbolem współczesnej cywilizacji i niewiele można na to poradzić. Suwerenne państwo musi nim władać nie tylko w sensie fizycznym, ale, że się tak wyrażę, również mentalnym.

Wybory, które służą do wyłaniania władzy, obejmują wszystkich, także mieszkańców najmniejszych wiosek, jednak duże miasto ma tę cechę, że można tu najszybciej zebrać tłum niezadowolony z wyniku wyborów. Demokracja demokracją, ale rewolucji nie dokonuje większość obywateli, lecz mieszkańcy miast, często poddani sprytnej, dobrze ukierunkowanej propagandzie.

(…) Miasta są rozpolitykowane i silnie rozemocjonowane właśnie na tle ideowym. Najogólniej rzecz biorąc, widzimy to na linii tzw. prawica–lewica, ale to nie koniec. Przed minionymi wyborami prezydenckimi na jednej z grup facebookowych, sugerujących w nazwie, że zrzesza ona mieszkańców Wrocławia, do której to grupy także fizycznie należę, pojawił się wpis, iż miasto to zawsze poddaje się ostatnie. Oczywiście chodziło o ewentualne niepodporządkowanie się nowo wybranemu prezydentowi w sytuacji, jeśli okaże się nim ktoś inny niż faworyt piszącego. Ta konstatacja mną wstrząsnęła, chociaż nie powinna. Zdałem sobie bowiem sprawę z tego, że miałem czas się do tego typu narracji przyzwyczaić, lecz z jakiegoś powodu tak się nie stało.

Dla nieznających historii napiszę, innym przypomnę: Wrocław, a właściwie Breslau, był ostatnim dużym miastem III Rzeszy, które poddało się aliantom, tu akurat Rosjanom. Było to 6 maja 1945 roku, kiedy już nie żył Hitler, fronty rosyjski, amerykański i brytyjski właściwie połączyły się, a w różnych punktach walk wszędzie dochodziło do rozmów kapitulacyjnych. Miasto to miało takich epizodów nieco więcej: odegrało ważną symboliczną rolę również w czasie oblężenia przez wojska napoleońskie w roku 1806, choć tu palmę pierwszeństwa, przynajmniej jeśli chodzi o propagandę również w III Rzeszy, dzierżył Kołobrzeg. Warto wiedzieć, że ostatni film fabularny, nakręcony przez kinematografię nazistowską, poświęcony był właśnie heroicznej rzekomo obronie miasta w trakcie zmagań na początku wieku XIX. To, że Kołobrzegu Francuzi nie zdobyli, bo się do tego nie przyłożyli, zajęci w innych teatrach działań wojennych, było w tym wypadku sprawą drugorzędną.

Wracając do Wrocławia. Pokusa poddania się w charakterze ostatniej twierdzy jest nawiązaniem nieodpowiedzialnym. Czytelnik oczywiście ma prawo zarzucić mi, że czepiam się jednego wpisu, który dziś pewnie trudno odnaleźć. Jednak nie o sam wpis chodzi.

Cały szereg innych zdarzeń i narracji właśnie świadczyć może o tym, że następuje utrata świadomości ciągłości historycznej całego narodu polskiego, a od dużych miast tzw. Ziem Zachodnich nadciąga stopniowo narracja niemiecka, będąca odmianą germanizacji właśnie.

Po pierwsze, od zachodu jest najłatwiej, wystarczy bowiem sięgnąć do historii tej jak najbardziej obiektywnej. Wrocław był w swej historii ośrodkiem różnych kultur, w tym także niemieckiej. Jego przynależność do Prus, datująca się od lat 40. XVIII w., przypieczętowała pewien proces, który zachodził już od dawna. Dominacja kultury polskiej w tym mieście należała wówczas już do przeszłości; jej trwanie stopniowo ograniczane było do uboższych warstw ludności tudzież dało się zaobserwować gdzieś na przedmieściach i w interiorze Dolnego Śląska, przy czym im dalej na wschód, ku Opolszczyźnie oraz ku granicy wielkopolskiej, kultura ta była żywsza, a jej zasięg obejmował większe rzesze ludności. Niemniej nie miały one swojego ośrodka głównego. Wrocław stał się miejscem, w którym wykuwała się pruskość.

To, że polskie ostatki przetrwały tu do końca wieku XIX, zakrawa na cud. Warto wiedzieć, że w podwrocławskich miejscowościach jeszcze w latach 30. wieku ubiegłego mówiono resztkami gwary dolnośląskiej. W tej części miasta, a właściwie na przedmieściu, w którym właśnie pisze się ten tekst, język polski rozbrzmiewał ponoć mniej więcej właśnie do czasów wojen napoleońskich. Chociaż warto też zaznaczyć, że nie wiązał się on już z polską świadomością narodową, a próby zwrócenia ku niej Dolnoślązaków, prowadzone niemal do końca XIX wieku np. przez pastora Jerzego Badurę, zakończyły się fiaskiem. Niemniej ziemia ta nie powinna być dla Polaków terra incognita, a jeśli taką się stała, to dlatego, że komuś tak pasowało.

Do czego potrzebna jest ta dygresja, a właściwie ich ciąg? Ano właśnie do uświadomienia, że mało kto wydobywa takie fakty na światło dzienne i propaguje. Wygodniej jest pokazywać to, co jest tu niemieckie.

Historia niemieckiej twórczości kulturowej, historycznej i politycznej znajduje zasłużone i czcigodne miejsce w przestrzeni Wrocławia, w przewodnikach po nim oraz w książkach mówiących o jego historii. Mamy tu do czynienia z pewnym kładzeniem akcentu, który na pozór zdaje się tchnąć obiektywizmem mówiącym, że to jest nasza, wrocławian historia.

Wydaje się, że w innych miastach Ziem Zachodnich rzecz przedstawia się podobnie. Drugim po Wrocławiu tego przykładem jest dla mnie Gdańsk, z drażniącym mnie publicystycznym odniesieniem do przeszłości miasta jako Wolnego, którego to osobowość polityczna skierowana była ostro przeciwko Polsce. (…)

Oczywiście nic na świecie nie dzieje się samo z siebie. Od końca lat 80. ub.w. obszar Ziem Zachodnich poddany był szczególnej infiltracji niemieckich kół naukowych i ekonomicznych. Pod szyldem współpracy w różnych dziedzinach, pod parasolem różnych forów wymiany doświadczeń, konferencji naukowych, dotacji wydawniczych i wreszcie ciężkich pieniędzy skierowanych w formie inwestycji gospodarczych, obszar ten poprzez swe ośrodki metropolitalne miał się przeorientować politycznie. Oczywiście nie znaczy to, że ktoś gdzieś miał plan realnych zmian granic. No, może poza jakimiś skrajnymi rewizjonistami. Niemiecki ośrodek władzy najczęściej jest praktyczny, czasami tylko, jak w wypadku dwóch wojen światowych, puszczają mu nerwy i Niemcy chcą zmienić pewne rzeczy szybciej niż podpowiadałaby logika.

W grze prowadzonej przez kapitał i elity polityczne Niemiec nie chodzi tylko o ziemie, które kiedyś w granicach Prus czy Niemiec pozostawały. Chodzi o całą Polskę, więcej – o opanowanie Europy Środkowej tak, by pracowała na rzecz rzeczywistego kapitałowego i kulturowego suwerena.

Myśl ta w Berlinie jest obecna od dawna. Społeczeństwo polskie, według tej koncepcji, należy ukształtować w ten sposób, by wyłaniało ono właściwe z punktu widzenia Berlina elity, które zarządzałyby swoimi rodakami bez odwoływania się do idei narodu, najlepiej – jako składową procesu ekonomicznego, z minimalną dawką tożsamości kulturowej, tyle że lokalnej.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Kwestia narracji” znajduje się na s. 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Kwestia narracji” na s. 7 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych uczciło 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych

W uroczystości uczestniczył generał Jan Podhorski, 99-letni weteran wojny obronnej 1939 roku, żołnierz AK, powstaniec warszawski, członek Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych.

Andrzej Karczmarczyk

W 75 rocznicę powstania Narodowych Sił Zbrojnych Wielkopolskie Stowarzyszenie Upamiętniania Żołnierzy Wyklętych podjęło inicjatywę uhonorowania tej rocznicy, zapraszając na Mszę św. do kościoła Najświętszego Zbawiciela w Poznaniu w sobotę 19 września 2020 r.

Mszę poprzedziło odczytanie Apelu Poległych, a liturgię sprawował i homilię wygłosił ks. Leonard Poloch, kapłan silnie związany z Żołnierzami Wyklętymi i kombatantami Armii Krajowej – jest ich kapelanem – oraz wszelkimi organizacjami patriotycznymi.

Generał Jan Podhorski przemawiający pod tablicami pamiątkowymi przy kościele oo. Dominikanów | Fot. A. Karczmarczyk

Na zakończenie homilii, która była tematycznie związana z odczytaną ewangelią, kapłan podziękował braciom z Narodowych Sił Zbrojnych, którzy na ołtarzu Ojczyzny z miłości dla Niej złożyli ofiarę z siebie, i polecił ich Miłosiernemu Bogu. A żyjących polecił Bożej Matce, by tu, na ziemi, otoczyła ich opieką, a szczególnie weterana wojny obronnej 1939 r., żołnierza Armii Krajowej, powstańca warszawskiego, członka Związku Jaszczurczego i Narodowych Sił Zbrojnych – generała Jana Podhorskiego.

Po zakończeniu Mszy św. wręczono kwiaty 99-letniemu generałowi Podhorskiemu, po czym uczestnicy udali się ulicami Poznania do krużganków kościoła oo. Dominikanów, by pod tablicami pamiątkowymi złożyć kwiaty i zapalić znicze.

Mimo swoich prawie stu lat i chorych nóg, pan generał Podhorski na stojąco zwrócił się do zebranych. Powiedział m.in.: „Dumny jestem, że słabo chodząc, tę ostatnią moją Mszę kombatancką mogę tutaj zakończyć, złożeniem wieńca pod tablicami ostatnich dowódców z naszego poboru, w tym z wojny 1939–1945. Cieszę się, że tak zakończyliśmy początek tego wieku”.

Po uroczystościach członkowie Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej udali się na ulicę Grottgera pod dom, w którym mieszkał ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych, Stanisław Kasznica, który zginął strzałem w tył głowy w więzieniu na Mokotowie z rąk oprawców z UB. Tam pod pamiątkową tablicą złożyli kwiaty i zapalili znicz.

Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Informacja Andrzeja Karczmarczyka pt. „Upamiętnienie 75 rocznicy powstania NSZ” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powody, dla których Imperium Wolności może upaść (6). Spekulacja, fałszywe pieniądze…/ Felieton Jana A. Kowalskiego

Odrzucenie wartości duchowych, które ukształtowały naszą łacińską cywilizację, teraz owocuje jej upadkiem w świecie i w naszych narodach. Tak upadła I Rzeczpospolita i tak może upaść Ameryka.

W poprzednim odcinku jako największe zagrożenie dla Imperium Wolności opisałem korporacje, kiedyś amerykańskie, a obecnie światowe. Kumulacja bogactwa, wynikająca z wadliwego systemu gospodarczego ostatnich dekad, czyli globalizacji, osłabiła struktury wolnościowe w samych Stanach Zjednoczonych. W Amerykę wierzą już tylko niższe warstwy amerykańskiego społeczeństwa, biznes i armia. Warstwy wykształcone na amerykańskich marksizujących uniwersytetach już takiej wiary nie wykazują. Dla uzupełnienia: im wyższy prestiż uczelni, tym bardziej lewicowa kadra.

Nie myślałem, że jest aż tak źle. Jednak dane podane przez Samuela Huntingtona, przywołanego przeze mnie poprzednim razem, rozwiały moje optymistyczne wyobrażenia.

Jako liberałowie (=socjaliści) określa się jedynie 25% amerykańskiego społeczeństwa. Reszta jest konserwatywna. Jednak amerykańskie elity rządowe, społeczne i medialne w przedziale 90–50% uważają się za liberałów. Wyjątek stanowi właśnie biznes (14%) i armia (9%). To są dane do roku 2000 i nie wygląda na to, żeby coś zmieniło się na lepsze w ostatnich latach.

Zwłaszcza, że w armii od roku 2011 (Obama), a szczególnie od 2013, osoby LGBT mogą już bez przeszkód afiszować się swoją orientacją seksualną, łącznie z legalnymi związkami. Na marginesie: wzrosła zdecydowanie liczba homoseksualnych gwałtów na towarzyszach broni.

Jest w tym pewna zależność. Lewicowość obyczajowa idzie w parze z brakiem religijności, co również wynika z przytaczanych przez Profesora badań. A w czym widzi nadzieję dla Ameryki ten konserwatywny intelektualista? W przebudzeniu religijnym Amerykanów. I nawet podaje garść faktów mających za tą tezą-nadzieją przemawiać. Tylko wracając do religii, Ameryka może powrócić do swoich korzeni i wartości, które ją zbudowały. Wartości te to: wolność, równość, demokracja, indywidualizm, prawa człowieka, rządy prawa i własność prywatna.

Mam nadzieję, że nadzieja Samuela Huntingtona spełnia się na naszych oczach. Donald Trump zostanie ponownie prezydentem. Globalizacja zostanie unieważniona na rzecz rozwoju wewnętrznej gospodarki amerykańskiej. Korporacje zostaną podzielone i podporządkowane państwu, a Chiny skutecznie powstrzymane w ich światowej ekspansji. Sam bym tego chciał ze względu na interes Polski – jak go widzę i rozumiem.

Czy to wezwanie Samuela Huntingtona nie przypomina Wam wezwania i przestrogi polskiego prymasa, Stefana Wyszyńskiego: Albo Polska będzie katolicka, albo nie będzie jej wcale?

Jak to się ma do siły państwa i narodu, do gospodarki, spekulacji i fałszywych pieniędzy? I po co piszę o wartościach duchowych w tekście o pieniądzach? Otóż występuje tu prosty związek przyczyna-skutek, chociaż upadłe elity twierdzą coś zgoła przeciwnego. Upadłe elity, którym pozwoliliśmy zarządzać naszymi narodami. I które doprowadziły do negacji związku przyczyna-skutek w ocenie zjawisk lokalnych i światowych w umysłach młodych ludzi. Przecież sami uwierzyliśmy, że ornitolog nie musi latać, a drogowskaz iść w kierunku, który wskazuje. Prawda, że śmieszne?

Tymczasem odrzucenie wartości duchowych, które ukształtowały naszą łacińską cywilizację, teraz owocuje jej upadkiem w świecie i w naszych narodach. Tak upadła I Rzeczpospolita i tak może upaść Ameryka. Jej elita już nie wierzy w wartości, które stworzyły najpotężniejsze państwo wolnych obywateli.

Bo jeżeli tracimy wiarę w Boga, który stworzył nas równymi i wolnymi, to co nas powstrzyma przed wykorzystaniem i zniewoleniem słabszych na ciele i umyśle?

Albo przed zdeprawowaniem, skoro słowa Pana Jezusa o kamieniu młyńskim i utopieniu jako lepszym wyborze dla tych, co gorszą maluczkich, wywołują na naszym obliczu jedynie uśmiech politowania?

To dlatego, po uznaniu Dekalogu i nauki Jezusa za bajeczki dla niedouczonych, możemy myśleć już tylko o własnej doczesności. O urządzeniu się w szczęśliwości i dostatku kosztem ogromnych ciemnych mas, bo już przecież nie naszych bliźnich.

To dlatego możemy fałszować pieniądz, doprowadzać do upadku firmy i lokalne rynki. Grać bezkarnie na giełdzie i pompować kolejne spekulacyjne bańki na mieszkania, kawę, ropę, na cokolwiek. A wszystko w oderwaniu od myślenia o losie i życiu właścicieli i pracowników firm, a nawet całych narodów. I swoich państw, rzecz jasna.

Gdy przypomnimy sobie jeszcze raz składowe amerykańskiego credo, to już możemy się zacząć śmiać. Zwłaszcza teraz, w czasie rzekomej pandemii Covid-19.

Wolność? – chyba co do kształtu i koloru obowiązkowej maseczki. To samo dotyczy równości, demokracji – możemy jeszcze zagłosować na określoną grupę interesu (chociaż w Stanach nie jest tak źle, jak w Polsce i Europie). I co jeszcze znaczą prawa człowieka, rządy prawa i indywidualizm? Przecież obecne rozumienie tych pojęć jest kompletnie sprzeczne z rozumieniem ich twórców, amerykańskich Ojców-Założycieli.

I wreszcie własność prywatna.

Cały spekulacyjny mechanizm obecnej światowej gospodarki jest nastawiony na zniszczenie własności prywatnej. W interesie korporacji, przeciwko człowiekowi – posiadaczowi firmy, ziemi, domu.

Chociaż jeszcze do Margaret Thatcher (1979–90) wiedzieliśmy, że upowszechnienie własności stanowi fundament stabilności państwa i konserwatywnego ładu społecznego. Temu zniszczeniu służy również ogólnoświatowa kampania odchodzenia od pieniądza w jego dotychczasowej, fizycznej postaci. Kreowanie z niczego ogromnych pieniędzy (rzekomo ratujących gospodarkę) i atak na pieniądz w postaci fizycznej (monet i banknotów) ma spełnić jeden cel. Ten cel to ostateczne zniszczenie materialnej – a co za tym idzie każdej – niezależności zwykłego Jana Kowalskiego i Johna Smitha od państwa podporządkowanego korporacjom.

Po ogromnym kryzysie, który niechybnie nastąpi, i utracie większości majątku i oszczędności, zdecydowana większość z nas będzie chciała bezpieczeństwa na każdych warunkach. I takie bezpieczeństwo dostaniemy, na przykład w postaci punktów przysługujących nam na przeżycie miesiąca. Najmniej przydatni dostaną 100. Korpo-szczurki dostaną 200–300 i w ramach tej walki będą się wzajemnie zagryzać w interesie korporacji. Politycy dostaną od 300 do 1000 i tu będzie dopiero rzeźnia.

Wszyscy zostaniemy pozbawieni indywidualnej własności i pieniądza – miernika jej wartości. Będziemy wszystkiego jedynie używać, na poziomie zależnym od naszej przydatności dla władców świata.

W ten sposób oprócz własności i pieniądza pozbawieni zostaniemy indywidualnej wolności, o prawach i demokracji nie wspominając. W ten sposób upadnie amerykańskie Imperium Wolności. Nie tyle w wyniku przegranej wojny z Chinami (oczywiście, że się przyłączą ze swoją armią i systemem), ile w wyniku wewnętrznej przegranej wartości, które to państwo zbudowały.

Samuel Huntington jako lekarstwo na odbudowę potęgi Stanów Zjednoczonych – Imperium Wolności – wskazał odrodzenie religijne (=moralne). No dobrze, ale przecież 85% Amerykanów deklaruje swoją głęboką wiarę w Boga. Gdyby to była ta sama wiara, jaka cechowała Ojców-Założycieli, to żadne odrodzenie nie byłoby potrzebne. I żaden kandydat nie musiałby krzyczeć: Make America Great Again!

I właśnie tym dylematem zajmę się w najbliższym czasie. Nie martwcie się, nigdzie nie wyjeżdżam. Zagubionych chrześcijańskich głów mamy w Polsce pod dostatkiem J

Jan Azja Kowalski

15 sierpnia 1920 r. lud polski uznał za oczywiste, że Matka Boska stanęła w jego obronie i ocaliła przed kolejną niewolą

Dla śląskich katolików uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny od zawsze było uroczyste i radosne. Nic dziwnego, że tamto zwycięstwo 15 sierpnia lud polski w swych wierzeniach uznał za cud.

Stanisław Florian

– A pamiyntosz, jak piytnostego siyrpnia boł w Hajdukach łodpust, ale taki pieronowy! Szło sie do Omy, dziołchy robioły z bele czego szałot. Oma do krepli czasym 2 złote wkłodała, wiync obżyrali my się nimi, z nadziejom, że to właśnie „jo” te dwa złotki znojda. Bo za to boł dwa razy karesol, znaczy – karuzela. A nie zapomnij o zdjyńciach ze kucykym i… ogorkach małosolnych z beczki po1 złotek: „ooogoooryyy dooo gooorrryyyy”!… (…)

– Moja sie w Lipinach urodzioła i jeji rodzina godała, co w Lipinach nojwiynkszy łodpust boł, ale jo godom, co we Hajdukach: na takim placu, jak sie do ciotki Wiki szło, a łona miyszkała naprzeciwko fojerwery, nojprzodzi ze Omamom Myśliwiec, a potym już sama… (…)

I tak sobie pomyślałem, że 15 sierpnia 1920 r. też musiał być w Hajdukach radosny, odpustowy, chociaż jeszcze nie wiedziano, że wydarzył się „cud nad Wisłą”. Była to i jest dla śląskich katolików uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, najstarsze święto maryjne w kalendarzu liturgicznym. Od zawsze bardzo uroczyste i radosne.

Podug wierzyń śląskigo ludu tego dnia Matka Bosko z Dzieciontkym chodzioła po polach, coby świyńcić zioła i kwiotki, jako patronka ziymi. Bestuż ludzie zanosiyli do kościoła ku Jej czci bukety polne, jako dziynkczyniynie za plony. Bo downij na Zielno, jak na Śląsku nazywo się świynto Matki Boskiej Zielnej, chopiony, znaczy się gospodynie abo ich cery/córki, zanosioły obowiązkowo do kościoła bukety lub wionzanki zioł i polnych kwiotkow, kere zebrały dziyń nojprzod z pól, łąk i ogrodów.

Między tymi zielinami (ziołami) byli chabry, dziewanna, dziurawiec, len, macierzanka, makówki, melisa, mięta, nagietek, nawłoć, rozmaryn, rumianek, wrotycz i inksze zioła, kere akurat kwitły. Czasym do tych buketów, kere mieli kole 30 cm wysokości i musieli być fest rozłożyste, dodawali tyż zboża i owoce. Jak godali za starygo piyrwy „zieliny zbiyrało sie na łonce i ukłodało w piykny, nie za wieli, puket i na nastympny dziyń zanosiło do kościoła, coby farorz poświyncił. Pukety świyncili na Zielno piyrwej, ale i terozki. Ludzie godali, że ściynci zielin łoznaczo koniec lata”. Stąd sie wziynło gospodarskie porzekadło „na Wniebowziyncie pokończone żyncie”.

Poświęcenie bukietu przez kapłana miało, według wierzeń ludowych, powiększać uzdrawiającą moc zawartych w nim ziół. Dzięki pokropieniu wodą święconą zyskiwały one wręcz cudowne, magiczne moce – nie tylko uzdrawiające, ale ochronne, zapewniające powodzenie i pomyślność… Podobnie wierzono w wielu miejscach różnych dzielnic Polski, spajanych krwawym trudem po latach rozbiorów.

Nic więc dziwnego, że tamto zwycięstwo 15 sierpnia lud polski w swych wierzeniach uznał za cud i dowód, że to Matka Boska stanęła w jego obronie i ocaliła przed kolejną niewolą…

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „15 sierpnia – święto śląskiego ludu” znajduje się na s. 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „15 sierpnia – święto śląskiego ludu” na s. 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szacun dla Margot, który bezkarnie wystrychnął na dudka cały świat / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/2020

Ponieważ nie ma testu, który przez pobranie wymazu z nosa czy innych otworów pozwoli odróżnić „bezwaginalną kobietę o skłonnościach lesbijskich” od bezczelnego faceta, nie można mu udowodnić oszustwa.

Jan Martini

Szacun dla Margot?

Jako skrajnie binarny, heteronormatywny, patriarchalny biały człowiek, z utęsknieniem czekam na wypowiedzenie konwencji stambulskiej. Nie, żebym był jakimś specjalnym miłośnikiem przemocy w rodzinie. Przeciwnie – bijam żonę rzadko i niechętnie, ale tylko wtedy, gdy sobie nagrabi. Uważam jednak, że konwencja ta drastycznie narusza prawa człowieka, bo już w starożytnym kodeksie Hammurabiego są paragrafy odnoszące się do dyscyplinowania krnąbrnych żon. A dlaczego się dyskryminuje sadystów? Co ma zrobić człowiek mający takie preferencje seksualne? Dlaczego odmawia mu się człowieczeństwa i praw należnych?

A masochistki? Świat zapomniał o ich potrzebach. Chyba nawet nie są wspominane w skrócie LGBT, a liczne organizacje promujące „niestereotypowe zachowania seksualne” nie kwapią się do obrony ich interesów.

A przecież wiadomo, że kobiety uwielbiają słodkich brutali – świadczą o tym choćby słowa przedwojennej piosenki: „Na mej piersi blizna sina wciąż mi ciebie przypomina”.

Wszyscy znamy rytualną formułkę-zaklęcie o „szacunku i godności, które należą się każdemu bez względu na preferencje seksualne, płeć, narodowość, rasę, wyznanie, kolor skóry, włosów czy zębów”.

Ale trudno o szacunek dla produktów pedagogiki Wielkiego Wychowawcy Polskiej Młodzieży – „Jurka” Owsiaka. Mało kto wie, że on sam nie wymyślił sobie słynnego „róbta co chceta” – jest to dosłowne tłumaczenie hasła satanistów amerykańskich („do as you will”).

W latach 90. w internecie można było spotkać różne rozszerzenia programu ideowego Owsiaka:

Mówta co chceta, bluźnijta, kłamta,
nie szanujta innych, ubliżajta, wyśmiewajta,
plujta, wymiotujta, europeizujta,
szpiclom współczujta, bolkowi wierzta,
kaczory potępiajta, ałtorytety całujta,
patriotyzm przeklinajta, transwestytyzm podziwiajta,
gdzie stoita, tam lejta, gdzie siedzita – fajdajta.

Michał Sz. jako niebinarna, bezwaginalna kobieta o skłonnościach lesbijskich, uprawiająca wielkoformatową i wielootworową poliamorię, jest właśnie typowym beneficjentem (czy ofiarą?) filozofii „róbta co chceta”.

Na fejsbuku koszalińskiego KOD-u jest informacja, że „aktywistka LGBT Margot jest koszalinianką”. Choć sam „Margot” się swym pochodzeniem nie chwali, miasto Koszalin jest bardzo dumne ze swego syna/córki – to już trzecia postać z Koszalina, która uzyskała ogólnopolską renomę – obok szefa IPN Leona Kieresa (który „skitrał” „kompromaty” na polityków w zbiorze zastrzeżonym, czym poniekąd uratował IPN przed likwidacją za rządów SLD) i Kuby Wojewódzkiego.

Swoją drogą ten „Margot” jest szczęściarzem. Niejeden młody chłopiec w swoich najdzikszych fantazjach erotycznych marzy, aby być molestowanym i zdemoralizowanym przez feministkę. Nad „Margotem” opiekuńcze skrzydła roztoczyła bodaj najznamienitsza feministka polska – Klementyna Suchanow. Dzięki niej trafił z nieco zapyziałego miasta wprost na warszawskie salony i squoty. Jakież szare i ponure byłoby życie Michała Sz. bez feministek, które nauczyły go poliamoryzmu i wprowadziły do kolorowego świata LGBT!

Michał Sz. musiałby pójść do pracy gdzieś w skupie mleka czy przy melioracji, a tak – został nadzieją demokracji polskiej. Bo demokracja polska z utęsknieniem czeka na swego zbawcę.

Kilku poprzednich kandydatów – Palikot, Petru, Kijowski, Kasprzak, Biedroń, Hołownia – nie sprostało wyzwaniom. Nadzieje związane z Trzaskowskim właśnie spłynęły do Bałtyku.

Siłom postępu pozostał „Margot”, do którego zabawny profesor Hartman głosi inwokację na kolanach:

„Margot, stałaś się liderką i w ciebie wpatrują się oczy milionów porządnych ludzi. Dziś nie możesz być gówniarą i zawieść tych ludzi. To już nie jest twoje życie, ale sprawa wszystkich. Od tego, jak się będziesz zachowywać, jak udźwigniesz rolę liderki, zależy to, czy będą bić LGBT, czy nie. Czy będziemy normalnym krajem, czy zoną faszystowskiego terroru w środku Europy”.

Nawet dalej poszedł równie utalentowany kolega profesora – Jerzy Urban: „Dopier….cie katolikom, dopier…cie faszystom, dopier…cie białoczerwonym”. Widać, że agresywnym mniejszościom etnicznym nie chodzi o jakieś tam prawa osób LGBT, tylko o walkę z polskością i Polakami.

Niestety „Margot” nie jest pozbawiony wad. Prof. Hartman (etyk) po ojcowsku napomina: „Margot nie powinna używać wulgaryzmów”. Osobiście uważam, że powinna, bo sam/sama jest chodzącym wulgaryzmem. Powinna/powinien jednak nauczyć się ortografii podstawowych wulgaryzmów, bo robiąc dwa błędy w jednym wyrazie, przebił nawet prezydenta Komorowskiego, który do dwóch błędów ortograficznych potrzebował jednak całego zdania.

„Należy się szacunek każdemu bez względu na” itd. – słyszymy te bełkotliwe formułki niemal w każdej wypowiedzi ludzi lewicy i okolic. Jednak szacunek nie należy się każdemu. Człowiek nie rodzi się z szacunkiem. Trzeba go sobie zdobywać. Można mieć szacunek dla młodzieży, która szła do legionów, do młodych z AK. Nawet dla członków ZMP uwiedzionych ideą budowania świata „bez wyzysku człowieka przez człowieka”.

Ja szacunku dla Michała Sz. nie mam. Uważam, że to oszust i cwaniak, który przebił nawet Kijowskiego, dla którego „jelenie” zbierały „hajs” na „stypendium wolności”.

„Margot” bryluje w polskojęzycznych mediach, prowadzi lekkie życie bez trosk materialnych, korzysta z uroków „poliamorii niebinarnej” i zakpił sobie z tych wszystkich profesorów, Hartmanów, redaktorów, etyków i innych humanistów, którzy z nabożną czcią zawsze mówią o nim „ona”.

Ponieważ nie istnieje test, który przez pobranie wymazu z nosa czy innych otworów byłby w stanie odróżnić „bezwaginalną kobietę o skłonnościach lesbijskich” od bezczelnego faceta, nie można mu udowodnić oszustwa.

Z pewnością pozostanie bezkarny, bo trudno sobie wyobrazić sędziego skłonnego podjąć ryzyko skazania człowieka, za którego poręczają (materialnie?) największe autorytety – nobliści i artyści, księża i rabini z pewnym etykiem – księdzem profesorem z KUL na czele.

A już wiadomość, że z tymi nieszczęśnikami solidaryzuje się kilkunastu (!) filozofów z Uniwersytetu Warszawskiego, dosłownie zwala z nóg.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Szacun dla Margot?” znajduje się na s. 8 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Szacun dla Margot?” na s. 8 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skrzecząca rzeczywistość kieruje umysły młodzieży ku absurdom / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/202

Wydumane problemy i opis świata, jaki proponuje kino LGBT, nie oddają rzeczywistych dylematów zdecydowanej większości ludzi. Tymczasem to, co najważniejsze, szybko znika z naszego życia.

Jolanta Hajdasz

Trzeba znać przeszłość, by zrozumieć teraźniejszość i lepiej przygotować się na przyszłość. Dlatego z takim upodobaniem, pasją i najwyższym zaangażowaniem piszemy w „Kurierze WNET” o przeszłości, która ciągle wraca i nadal nie jest dobrze zbadana i opracowana. Jak „mały Oświęcim”, obóz koncentracyjny dla polskich dzieci w Łodzi.

Właśnie ukazała się długo oczekiwana książka o tym obozie, o którym chyba nikt nie może czytać bez poruszenia i bezsilnych łez.

Wystarczy sobie tylko zestawić te wyrazy: dziecko i obóz koncentracyjny. Dzieci z obozu na Przemysłowej w Łodzi marzyły o tym, by wrócić do Auschwitz, bo „tam była mama”. Perfidia organizacji tego miejsca poraża, obóz był zlokalizowany na terenie łódzkiego getta i mało kto wiedział, że w ogóle istnieje. Bezbronność uwięzionych dzieci, bestialstwo i sadyzm opiekunów plus obozowy niemiecki standard – głód, bicie, nieleczone choroby i kary za najdrobniejsze przewinienie, np. zmoczenie łóżka, upuszczenie czegoś, problem z wykonywaniem pracy, bo przecież te dzieci musiały pracować…

Wywożono tam setki dzieci z Wielkopolski i ze Śląska, np. te, których rodzice byli aresztowani za działalność w podziemiu.

Dziś na terenie byłego obozu jest zwyczajne osiedle mieszkaniowe, a o tragedii niewinnych przypomina Pomnik Pękniętego Serca. I organizowany co roku przez kurię arcybiskupią w Łodzi Marsz Dzieci. Oby tradycja tego marszu przetrwała.

Tymczasem skrzecząca za oknami rzeczywistość kształtuje umysły młodzieży w coraz bardziej absurdalnych kierunkach. Spokojnie rozmawiamy o zagrożeniach płynących z ekspansji ideologii LGBT, a ona bez specjalnego rozgłosu rozgościła się obok na dobre i mebluje umysły otwartych na świat i przecież ze względu na wiek prawie zupełnie bezbronnych nastolatków. Ilustracją do tej tezy niech będzie treść filmów prezentowanych w ramach tegorocznego festiwalu kina LGBT (lesbian, gay, bisexual, transgender) w naszym kraju. Odbywa się on już od 11 lat co roku w największych miastach w Polsce. W naszym Poznaniu na przełomie września i października.

Jakiś przykład fabuły? Bardzo proszę. Pedro opiekuje się Danielą, cierpiącą na śmiertelną chorobę, transseksualną przyjaciółką. Aby zapewnić jej pobyt w szpitalu, decyduje się pomóc pewnemu przestępcy w ucieczce z więzienia. Ukrywając Jeana przed policją, nawiązuje z nim nietypową relację, która z czasem przeradza się w namiętność. Film odmalowuje rzadko oglądany w kinie portret dojrzałego geja, który doświadcza w jesieni życia zarówno smutku i bólu przemijania, jak i gwałtownej siły pożądania. Inny przykład? Marcin jako zawodowy żołnierz dostaje propozycję wzięcia udziału w misji w Kosowie. Wyjazdowi sprzeciwia się jego życiowy partner Kamil, zmuszając go do wyboru między związkiem a pracą. W podjęciu decyzji nie pomaga apodyktyczna matka Marcina. Kolejny film? Kinga zakochuje się w kobiecie, angażuje w pomoc protestującym i pobitym w trakcie Marszu Niepodległości. To daje jej siłę, aby odrzucić wartości, z którymi się nie zgadza i na nowo odkryć samą siebie. Film nosi wymowny tytuł „Nad Wisłą”. Jesteśmy kimś więcej niż tylko płcią, jaką nam przypisano.

To, co mamy między nogami, nie definiuje nas jako ludzi – czytam w materiałach prasowych festiwalu. Na to są pieniądze publiczne, miejsce i czas w publicznych instytucjach (w Poznaniu oczywiście niezawodny CK Zamek).

Jak przekonać młodych, że te wydumane problemy nie dotyczą każdego przeciętnego chłopca i dziewczyny, że taki opis świata, jaki proponuje kino LGBT, nie oddaje rzeczywistych dylematów zdecydowanej większości ludzi, a miłość między kobietą a mężczyzną jest najpiękniejszym, co może nam się przytrafić w życiu? Obyśmy nie przeoczyli, że dziś to, co najważniejsze, znika z naszego życia tak szybko, jak prawda o niemieckim bestialstwie w czasie II wojny światowej.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Miejmy na uwadze doświadczenia historyczne, kiedy współcześnie podejmujemy decyzje dotyczące spraw państwowych

Główny dramat straconych szans rozgrywał się w czasie, gdy na tronie rosyjskim zasiadała Katarzyna II, a w Polsce panował król Stanisław August Poniatowski, uległy wobec zaborcy przed i po abdykacji.

Waldemar Pernach

Do zmarnowania szans niepodległościowych walnie przyczynił się zachowawczy Naczelnik Tadeusz Kościuszko, a ostatecznie w hańbiący sposób pogrzebał je polski król. Odzyskanie niepodległości w walce było wtedy niemożliwe, ale ponawianie prób, utrzymanie etosu walki było obowiązkiem. Zwycięstwo Naczelnika w trakcie Insurekcji pod Racławicami, choć nad nieznacznymi siłami rosyjskimi, podtrzymywało wtedy etos walki. Porażka pod Maciejowicami obrazuje jednak chwiejność i kunktatorstwo Tadeusza Kościuszki. Bał się on konfrontacji siłowej z armią rosyjską. Nie chciał rozdrażniać zaborcy, jak i nie chciał dopuścić do przeniesienia do Polski praktyk rewolucji francuskiej z gilotynowaniem przeciwników.

Polska scena polityczna podzielona była wówczas na dwa obozy. Jeden ugodowy, szukający porozumienia z Rosją. Drugi radykalny, dążący do ścigania i karania kolaborantów, w tym targowiczan. W 1794 roku w kwietniu w Wilnie wybuchł zaciekły bój o wolność. Po zwycięstwie powołane władze wydały wyrok śmierci na twórcę targowicy – Szymona Kossakowskiego, którego publicznie stracono na szubienicy, a zauszników Moskwy spontanicznie tropiono i karano.

Za przykładem Wilna poszła Warszawa. Pod naciskiem demonstracji ulicznych wydano wyroki na zdrajców sprawy polskiej. Zawiśli na szubienicach: hetman Piotr Ożarowski, Józef Zabiełło, Józef Ankiewicz i biskup Józef Kossakowski. Lud Warszawy wywlókł z więzień i powiesił na ulicznych szubienicach siedmiu kolaborantów, w tym biskupa Ignacego Massalskiego.

(…) Haniebną rolę odegrał król Polski Stanisław August Poniatowski. Prowadził uległą, a nawet hołdowniczą politykę względem zaborcy i tak samo zachował się po abdykacji. Obowiązkiem króla wobec ujarzmionego państwa było zachowanie godności nawet w więzieniu, nawet wobec represji. Takie postępowanie dałoby siłę i podstawy do tworzenia rządu na emigracji. Miałby kto reprezentować interesy narodu i podtrzymać prawną ciągłość państwa.

Aby zaświadczyć przed światem o gwałcie zadanym Polsce, król mógł odmówić oddania korony. Jednak tego nie uczynił, co przypieczętowało formalnie rozbiory Polski. A ostatnim swym aktem zlikwidował ambasady i nakazał ambasadorom opuszczenie Polski. Udaremnił tą decyzją jakiekolwiek prezentowanie sprawy polskiej za granicą. Poniatowski czynił to wszystko z gorliwością, aby Rzeczpospolitą prawnie usunąć spośród państw europejskich. (…)

Miejmy te historyczne doświadczenia na uwadze.

Cały artykuł Waldemara Pernacha pt. „Stracone szanse walki o niepodległość” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Waldemara Pernacha pt. „Stracone szanse walki o niepodległość” na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zakończył się niezwykły projekt. Polskie dzieci z Kresów zostały autorami książek notowanych w Bibliotece Narodowej

Książek nie będzie można kupić. Każda z nich, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim.

Ten spektakularny efekt to jednak tylko część projektu „Z kuferka prababci”, stanowiącego etap wielkiej akcji pod nazwą Akademia Tożsamości. Zarówno entuzjastyczne przyjęcie, jak i spektakularna aktywizacja środowisk są dowodem na wielką wartość nowatorskich działań edukacyjnych. Podejmowane są one przez Fundację Genealogia Polaków, która od 20 lat stawia na takie działania, które przez olbrzymią część społeczeństwa są lekceważone. (…)

– Od 20 lat działamy najczęściej na tych polach, na których nie ma korzyści wizerunkowych – mówi Marcin Niewalda, prezes Fundacji.

– Któż bowiem, mając do wyboru utytułowanego autora naukowego elaboratu i dziecko, które spisało opowiadanie dziadka, przyzna nagrodę temu drugiemu? Raczej uznanie będzie trzeba, z tych czy innych powodów, wyrazić profesorowi, który przez 2 lata wydawał pół miliona euro z grantu ministerialnego i którego dzieło Archetypy romantyczne w działaniach 2 Korpusu, postawione na sztorc, nie przewraca się.

Książki wydane w ramach projektu | Fot. kuferek.okiem.pl

Zastanówmy się jednak, którą pracę wybierze inne dziecko mieszkające na Kresach, gdy będzie chciało dowiedzieć się czegoś ciekawego o życiu ludzi ze swojego miasta? Jak zareaguje matka dziecka na wzruszający, autentyczny, namalowany prostymi słowami obraz historii, która przez lata była zakazana? Która praca przyczyni się bezpośrednio do uruchomienia wyobraźni – czy ta analizującą naukowe aspekty, czy ta, w której dym z ogniska wyciska łzy, gdzie skrzypi śnieg pod stopami żołnierzy wyklętych? Dzięki której książce nastąpi faktyczny przełom zaangażowania, czy dzięki tej, której czytelnikiem jest pasjonat danego tematu, czy tej, która zaciekawiła kogoś wcześniej obojętnego?

Zakończony właśnie projekt „Z kuferka prababci” łączy wszystkie możliwe zalety stworzenia materiału inspirującego, motywującego i zmieniającego wyobraźnię. Realizowany był w tym roku już w 5 ośrodkach kresowych jednocześnie. Pierwszy etap stanowiła praca dzieci z nauczycielami języka polskiego nad przygotowaniem wywiadów z dziadkami, starszymi osobami z lokalnej społeczności lub po prostu spisanie lokalnych legend i tradycji.

Fot. kuferek.okiem.pl

Spisane opowieści nie posłużyły jedynie do konkursu. Zostały opracowane przez wybitną polonistkę – Natalię Barcz, która dodała także stworzone na tej bazie ćwiczenia i scenariusze lekcji, pod patronatem historycznym posła Zbigniewa Girzyńskiego. Następnie materiał zyskał wspaniałe opracowanie graficzne dzięki pracy autorskiej Anny Słoty, a także honorowy patronat poseł Elżbiety Dudy, która stwierdziła, że „ten projekt udowadnia, jak wielka jest tęsknota młodzieży polskiej mieszkającej na Kresach za świadomością własnych korzeni”.

Opracowane książki zawierają niezwykłe historie, nieraz pozornie zupełnie przeciętne, a jednak często wzruszające do łez, radosne, romantyczne, budzące zadumę.

Poznajemy ludzi, którzy uciekli z Syberii; poznajemy tradycje świąteczne, a nawet przepisy kulinarne, historie z czasów powstań, z czasów wojny i komunizmu; widzimy codzienność w chłopskiej chacie i wielkie bale w pałacu.

Młodzi autorzy opisują wydarzenia tak, jak słyszeli je z ust dorosłych, jak na nich zrobiły wrażenie – niekiedy skupiając się na sprawach, które pominąłby naukowiec.

Materiał, w pięknej oprawie, inspiruje. Dzięki wsparciu Fundacji ORLEN, która doceniła wyjątkowość misji – książki cieszą wzrok barwami i dobrym drukiem. Nie będzie ich jednak można kupić. Każda z książek, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi bowiem z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim. Możemy tylko domyślać się, jak wielka duma będzie ich rozpierać, tym bardziej, że wiele środowisk kresowych ma przekonanie o byciu zapomnianym przez rodaków „z Korony”.

Fot. kuferek.okiem.pl

Opowiadania, uznane i docenione przez redakcję i całą społeczność, trafią więc do tych, których rodziny żyły obok. Czytelnicy znajdą w nich dzieje swoich sąsiadów, tradycje swojej własnej okolicy, wzmocnione jeszcze odpowiednimi adekwatnymi ćwiczeniami językowymi.

Wydanie – jako pozycja z numerem ISBN – spowoduje ponadto, że młodzi autorzy, polskie dzieci z Kresów, po wsze czasy będą umieszczone wśród autorów na listach Biblioteki Narodowej. Wiadomo już, że będą w znacznej mierze brały udział w kolejnych pracach fundacji – jakim jest np. wyjazd edukacyjno-turystyczny do stolicy Małopolski wraz z udziałem w „Akademii Młodego Dziennikarza” prowadzonej przez Uniwersytet Pedagogiczny.

Młodzi – przyszli liderzy lokalnych społeczności, będą mieli szansę kształcić się dalej, poszerzać poczucie swojej tożsamości narodowej. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy dalsze programy zostaną wsparte przez odpowiednie programy grantowe. Niestety jest to olbrzymi problem. Przez ostatnie 4 lata fundacja złożyła 21 wniosków o dofinansowanie podobnych projektów ze źródeł państwowych. Ani jeden nie został doceniony.

Więcej o projekcie: kuferek.okiem.pl.

Artykuł pt. „Elaborat versus Czytanka kresowa” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł pt. „Elaborat versus Czytanka kresowa” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Armia księdza Marka”: podsumowanie roku na zebraniu ministrantów. Parafianie i służba liturgiczna w obiektywie

Fajnie jest pooglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Trzeba przyznać, że wiele spraw dopiero wyszło na zdjęciach.

Aleksandra Tabaczyńska

Podsumowanie

Neptun zwołał zbiórkę. Zaczęło się jak zwykle, to znaczy my z podstawówki przyszliśmy dwie godziny przed czasem, bo lubimy na korytarzach plebanii pograć w nogę piłką tenisową. Nigdy nie wiemy, jak długo nam się uda grać, bo to zależy, kiedy mecz usłyszy ksiądz proboszcz. Jeśli proboszcz szybko się zorientuje, to mamy drugą, zapasową zabawę. W absolutnej ciszy bawimy się w Indiańców tropiących zwierzynę, czyli Deserka księdza Marka. Ta zabawa jest bardzo trudna, bo skradamy się po wszystkich zakamarkach, schodach i korytarzach, i żadna blada twarz nie może nas zobaczyć.

Tak czy inaczej, jesteśmy zawsze pierwsi na zbiórkach i zajmujemy sobie najlepsze miejsca z tyłu sali. Oczywiście jak tylko przyjdą starsze chłopaki, to podchodzą do nas i grubym głosem mówią – wypad, mały!. Co oznacza, że musimy się przesiąść. To niesprawiedliwe, ale nie będziemy przecież robić draki na zbiórce ministrantów, więc ustępujemy i przenosimy się do przodu.

Okładka książki Aleksandry Tabaczyńskiej „Armia księdza Marka”. Opr. graficzne Elżbieta Kowalska

W sali przy głównym stole siedział ksiądz Marek, Neptun – nasz prezes, Lok – zastępca prezesa oraz Welon – najlepszy ceremoniarz w parafii, który sam tam zasiada, chociaż nikt go nigdy nie zaprasza. Przy stole usiedli też reprezentanci sekcji fotograficznej, czyli Statyw i Peryskop.

Na początku, jak zwykle, same nudy, to znaczy: ile nas jest, kto gorliwie służy, a kto się miga. O tym, że to odpowiedzialna i ważna służba, bo swoją postawą krzewimy wartości chrześcijańskie. Niezbyt rozumiemy, co to znaczy – skapowaliśmy tylko, że jak zwykle mamy być grzeczni i nie robić głupot.

Już nie szło dłużej usiedzieć, gdy nagle Neptun powiedział, że przygotował dla nas niespodziankę: prezentację multimedialną, podsumowującą cały rok naszej pracy.

Ucieszyliśmy się, bo fajnie jest pooglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to są zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Peryskop i Statyw dużo fotografują i Neptun wziął od nich wszystkie zdjęcia, i zrobił pokaz, ale nie z tych uroczystości, tylko jak my, ministranci, prezentujemy się w kościele.

I tak na przykład ja byłem na zdjęciach, jak robię miny do Kefira, takie z wydętymi policzkami, z zezem i rurką z języka. Trzeba przyznać, że w minach jestem świetny. A jeden ze starszych ministrantów, którego nazywają Brad Pitt – bo niby taki przystojniak – cały czas dokładnie wodzi wzrokiem po kościele. Normalnie lustruje wszystkich wiernych.

Neptun spytał się, czego on tak szuka całą mszę – sprawdzasz coś, czy jak? Na to Pitt całkiem poważnie odpowiedział, że po prostu liczy te dziewczyny, które się na niego patrzą.

Wiara w śmiech, a Pitt na to, żeby się go nie czepiać, bo z tego co wie, to wszyscy liczą, a on po prostu się z tym nie kryje.

Ksiądz Marek powiedział, że rozumie, że to ważna informacja, ale czy mógłby w takim razie liczyć rzadziej i skupić się jednak na mszy? Na to Pitt zgodził się i obiecał, że będzie liczył na początku, na intencjach i na ogłoszeniach parafialnych, bo jego rodzice bardzo dokładnie słuchają i potem i tak mu wszystko powtarzają przy niedzielnym obiedzie.

W ogóle trzeba przyznać, że wiele spraw dopiero wyszło na zdjęciach. Starsze chłopaki tak samo jak my gadają, ziewają, śmieją się, tylko robią to o wiele sprytniej i nie widać tak bardzo.

W salce atmosfera stawała się nerwowa, bo nie wszystkim podobała się prezentacja Neptuna. Okazało się też, że sfotografowali Welona na mszy świętej z księdzem biskupem, jak cały czas popatrywał na zegarek, kiwał głową i strzelał miny, jakby chciał powiedzieć: – Za długo, panowie, za długo! Nie wyrobimy się!

Welon tak się wściekł, że zaraz przeszedł od stołu prezesa do chłopaków z tyłu sali.

Statyw i Peryskop byli wystraszeni jak nie wiem co, tłumaczyli się, że oni dali te zdjęcia Neptunowi w dobrej wierze, w życiu nigdy specjalnie na kolegów…

Draka trwała na całego, wszyscy coś krzyczeli i wtedy Neptun powiedział, że to jeszcze nie koniec jego prezentacji. Chłopaki czekali, wnerwieni że strach. Peryskop nawet chciał się zwolnić szybciej do domu, ale mu nie dali i Neptun zaczął wyświetlać kolejne zdjęcia… nie zgadniecie – parafian.

Pokładaliśmy się ze śmiechu, jak zobaczyliśmy, ile pań siedzi w kościele ze smoczkiem w buzi (bo spadł ich dzieciom i niby tak go czyszczą), ile dojada resztki ciasteczek po maluchach.

Wiele osób przysypia, wysyła esemesy pod ławką, daje znaki znajomym, którzy siedzą gdzieś dalej. Na jednym zdjęciu widać, jakby księża rozdający komunię świętą stali w szczerym polu, po kostki w słomie. A to dzieciaki wyciągnęły tę słomę ze żłóbka i porozrzucały po całej posadzce kościoła. Na szczęście po mszy rodzice maluchów sprzątnęli to ściernisko.

Grozę u wszystkich wzbudziły zdjęcia dorosłych, którzy sadzają swoje dzieci na balustradach balkonów. Zwłaszcza jeden pan z taką małą córeczką. Nasz kościół jest poewangelicki, dlatego mamy dwa piętra balkonów, i to dookoła budynku, a ołtarz jest prawie w centrum.

Lok mówi, że to jest zupełny brak wyobraźni. Mama Loka pracuje w żłobku, więc on wie i podobno takie małe dzieci nie mają instynktu samozachowawczego. Sadzając maluchy na balustradach balkonów, rodzice oswajają je z wysokością i one myślą, że tak można, bo nie czują niebezpieczeństwa. Jakby ta dziewczynka spadła, to dokładnie na głowy nas, ministrantów.

Po prezentacji ksiądz Marek powiedział, żebyśmy pamiętali o tym, że trzeba umieć się z siebie śmiać. Przy setkach zdjęć, które każdy dziś robi, nie jest trudno znaleźć ujęcia dla nas korzystne, jak i te niekorzystne. Mamy o tym pamiętać i kierować się zdrowym rozsądkiem przy oglądaniu czegokolwiek, a przede wszystkim słuchać rodziców.

Wracaliśmy z chłopakami ze zbiorki do domu i pomyślałem sobie, że znowu spędziłem świetne popołudnie. Wśród ministrantów mam dużo kumpli w moim wieku, niestety też kilku mikrusów, ale i wielu starszych. Martwi mnie tylko, że jak będę taki jak Neptun, Lok i Welon, to będę miał kumpli ministrantów – samych konusów. To nie fair.

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Można ją nabyć przez internet pod adresem www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: [email protected].

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Podsumowanie” z tomiku „Armia księdza Marka” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Podsumowanie” z tomiku „Armia księdza Marka” na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Określenie ‘Matka Polka’, dziś mylnie kojarzone z zahukaną kurą domową, wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza

Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

s. Katarzyna Purska USJK

Matka Polka wobec przemocy

Określenie ‘Matka Polka’ wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

„Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Tak brzmi pierwsze zdanie polskie, zamieszczone około 1270 roku w tzw. Księdze Henrykowskiej. Cały tekst został zapisany po łacinie przez o. Piotra – niemieckiego opata i kronikarza klasztoru cystersów w Henrykowie niedaleko Wrocławia. W pewnym miejscu swej kroniki o. Piotr przytacza polskie słowa, które wypowiedział niejaki Boguchwał – osadnik rodem z Czech do swojej żony – polskiej Ślązaczki, widząc, jak jest umęczona mieleniem zboża na żarnach. Dzisiaj jego słowa brzmiałyby tak: „Daj, niech ja poobracam kamieniem, a ty odpoczywaj”. Dlaczego je cytuję? Być może dlatego, że w dawnych wiekach mielenie na żarnach było zajęciem typowo kobiecym, a Boguchwał – jak się okazuje − bardzo dbał o żonę i nieraz ją w pracy wyręczał.

Pierwsze polskie zdanie mówi zatem o więzi łączącej męża z żoną. Dla Boguchwała jego żona to nie towar ani mężowski dobytek, lecz towarzyszka jego życia i codziennego trudu.

Prof. Andrzej Nowak w IV tomie Dziejów Polski wspomina Konrada Celtisa (1459–1508) – niemieckiego humanistę, nauczyciela uniwersyteckiego i poetę, który studiował przez krótki czas w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim matematykę i astronomię, a jednocześnie prowadził pozauniwersyteckie wykłady z retoryki i poetyki. Otóż ów humanista niemiecki, dumny ze swej niemieckości, sławił w swoich dziełach Germanię i przedstawiał wyższość jej kultury nad innymi cywilizacjami, w tym naturalnie też – polską. W jednym ze swych epigramatów – jak pisze prof. Nowak – „oburzał się na skandaliczne obyczaje sarmackie: „Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany, / Bowiem w obydwu z tych stron rządzi kobieta, nie mąż. / Trzykroć, czterykroć balwierza w więzieniu już zamykano / Za to, że żonie swej chłostę należną kazał jej dać”. „Taka to dzikość u krakowskich Sarmatów, że tu kobiet bić nie wolno! Zupełny brak wyższej cywilizacji…” – komentuje słowa Celtisa prof. Nowak (A. Nowak, Dzieje Polski, Biały Kruk, 2019, t. 4, s. 126).

Marcin Bielski (1495–1575) pochodził z Ziemi Sieradzkiej. Po latach żołnierskiej tułaczki osiadł w rodzinnej wsi i zajął się pisarstwem. Jednym z owoców jego pracy był utwór zamieszczony w zbiorze satyr, który zatytułował Sjem (sejm) niewieści. Utwór ten jest niezmiernie ciekawą lekturą dla współczesnych emancypantek, które zajadle walczą o równouprawnienie kobiet. Siedem bohaterek satyry Bielskiego narzeka na upadek obyczajów w polityce i w życiu publicznym. Zarzucają mężczyznom, że dbają jedynie o urzędy, o swoją pozycję, a lekceważą króla i nie dbają o dobro „pospolitej rzeczy”. Z tego powodu panie postanawiają stworzyć własny parlament, w którym chcą zaprezentować swój program naprawy Rzeczypospolitej. Wśród postulatów w nim zawartych odnajdziemy oddanie majątków pod zarząd kobiet oraz zreorganizowanie służby wojskowej tak, aby Polska była w każdej chwili gotowa do obrony swych granic. Trzecim z dziesięciu postulatów jest przyuczenie szlachty do gospodarności na wzór miejski i troski o rodzimą wytwórczość. W kobiecym programie naprawy Rzeczypospolitej znalazł się też punkt nakazujący mężom prohibicję („bo wnet chłopy szaleją, jak sobie podpiją”), jak również naprawa sądów „by nie wygrywał w nich mocniejszy pieniędzmi”.

Ciekawe, że ten – wbrew pozorom poważny – program polityczny Marcin Bielski przypisuje wyemancypowanym kobietom, które w jego satyrze przejmują władzę w państwie. Brzmi to dość zaskakująco w dobie, w której kobiety były ponoć poddane opresji mężczyzn.

Czyżby więc pozycja kobiet w dawnej Polsce była zgoła inna? (jw., s. 343–345).

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświęciła rodzinie i gromadce dzieci. Matka Polka to w powszechnym dziś rozumieniu nadopiekuńcza matka, zwłaszcza w stosunku do swego syna, z którego robi kalekę życiową niezdolną do samodzielnego życia. „Zmęczona Matka Polka, która albo ma rodzinę, albo oczekuje potomka” – jak o niej wyraża się w „Gazecie Wyborczej” Anna Bikont (A. Bikont, „Gazeta Wyborcza”, 1995/04/08-1995/04/09). Tymczasem w przeszłości określenie to było tytułem do chluby, głębokiej czci i szacunku, a wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

W moim domu rodzinnym znajdował się album malarstwa Artura Grottgera, do którego często zaglądałam. Wizerunki kobiet z obrazów Grottgera robiły na mnie ogromne i niezatarte wrażenie. Zapamiętałam też z muzeum przy opactwie cystersów w Wąchocku ekspozycję kobiecej biżuterii żałobnej z okresu zaborów. Czarne broszki w kształcie orła i bransoletki przypominające kajdany. To była wówczas kobieca forma demonstracji, ale i lekcja patriotyzmu dla żyjącej pod zaborami młodzieży.

Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. Z chwilą znalezienia się za Uralem podlegały takim samym rygorom, jak skazani.

Mogły powrócić do kraju jedynie po odbyciu przez małżonka kary zesłania lub kiedy on zmarł. Niektóre kobiety same stawały się więźniami lub trafiały na zesłanie za działalność patriotyczną. Trudno przecenić ich rolę. Niewątpliwie były dla swoich mężów i synów ogromnym wsparciem w trudnych czasach walki, zaborów i okupacji.

Znane są też przypadki ochotniczego zaciągania się kobiet polskich do oddziałów wojskowych i powstańczych. Najczęściej towarzyszyły żołnierzom jako markietanki (to akurat mało chlubne, bo przyjęło się uważać, że markietanki świadczyły też usługi z zakresu najstarszego zawodu świata), czasem współdziałały z nimi jako emisariuszki, przewoziły broń i organizowały ucieczki z niewoli. Podczas zaborów wiele kobiet było znanych z pracy charytatywnej: wspierania rodzin walczących, zbierania funduszów na rzecz powstań, pomocy rannym i chorym. Udział kobiet w XIX-wiecznych działaniach powstańczych kojarzony jest przede wszystkim z litewską bohaterką Emilią Plater, walczącą w powstaniu listopadowym na Żmudzi, ale też być może z postacią Joanny Żubrowej, pierwszej kobiety odznaczonej orderem Virtuti Militari.

Do najbardziej zasłużonych w okresie międzypowstaniowym polskich kobiet należała matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska (urodziła 11 dzieci), która po śmierci męża zaangażowała się w działalność spiskową jako organizatorka jednej z pierwszych komórek kobiecych Stowarzyszenia Ludu Polskiego w Krzemieńcu. W 1838 roku została aresztowana i skazana na karę utraty majątku oraz zesłanie do Berezowa i Saratowa.

W okresie zrywu styczniowego wzorem kobiety-patriotki stała się Apolonia z Dalewskich Sierakowska, kurierka powstańcza i wdowa po przywódcy powstania na Litwie, straconym w Wilnie w czerwcu 1863 roku, która po śmierci męża i trzymiesięcznym areszcie, mimo zaawansowanej ciąży, została zesłana do guberni nowogrodzkiej, znanej ze szczególnie uciążliwych warunków klimatycznych.

Wanda Krahelska (1886–1968) została na własną prośbę główną wykonawczynią zamachu na warszawskiego generała-gubernatora Gieorgija Skałona w 1906 roku; Aleksandra Szczerbińska zaś, później Piłsudska (1882–1963), zarządzała warszawską siecią składów broni i brała udział w przygotowaniu napadu na pociąg – akcji pod Bezdanami, którą kierował Józef Piłsudski.

Być może właśnie poprzez odwagę, poświęcenie oraz troskę o dobro wspólne te i wiele innych kobiet w Polsce dowiodło, że sprawiedliwość wobec nich domaga się przyznania im pełni praw obywatelskich. Tak też się stało w wolnej Polsce.

Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 r. zostało ogłoszone, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” (art. 1), który ukończył 21 lat, artykuł 7 zaś zapewniał bierne prawo wyborcze wszystkim obywatelom i obywatelkom. Polki nabyły je jako jedne z pierwszych w Europie.

Co więcej, dekret Piłsudskiego zasadniczo nie był kontestowany przez mężczyzn. Miała na to niewątpliwie wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., rola kobiet, które – jak twierdzi historyk z KUL, dr Robert Derewenda – w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom, związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci, dowodząc w ten sposób nie tylko odwagi, ale i samodzielności w działaniu.

Mężne, a nawet bohaterskie postawy kobiet w naszej historii leżą u podstaw szczególnego stosunku Polaków do nich. Polacy zasłynęli wśród cudzoziemek jako szarmanccy. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 70. i 80., do zasad dobrego wychowania należało przepuszczanie pań w drzwiach czy też całowanie ich w rękę. Skutecznym owocem walki kobiet o równouprawnienie stało się szybkie wyeliminowanie z życia towarzyskiego i rodzinnego tych form obyczajowych. Czy słusznie? No cóż, w końcu to tylko detal, ale moim zdaniem, wiele mówiący o zmianach zachodzących we wzajemnych relacjach.

Kobieta, która według Księgi Rodzaju została stworzona jako „odpowiednia pomoc” dla Adama, stała się jego konkurentką i przeciwnikiem w walce. Naczelnym hasłem podnoszonym przez współczesne feministki jest walka z „supremacją męską”.

W deklaracji ideowej amerykańskiej National Organization of Women, którą przytacza prof. Wojciech Roszkowski, napisano: „Nadszedł czas odzyskać kontrolę nad naszym życiem. Nadszedł czas wprowadzenia wolności reprodukcyjnej dla kobiet”. Znana feministka Martha Nussbaum twierdzi: „Najbardziej okrutna dyskryminacja dotyka kobiety w rodzinie (…) gdzie kobieta musi podjąć bezpłatną pracę o niskim prestiżu społecznym (…) Szczególnie kobiety cierpią z powodu altruizmu rodziny (…) podejmując zadań gospodarstwa domowego i wspomagania pracy męża”. Profesor Roszkowski przytacza obie te wypowiedzi w kontekście opisywanego zjawiska zerwania przez jednostkę więzów rodzinnych i tradycji. W konkluzji pisze: „Tak rodzi się człowiek wolny, ale pozbawiony tożsamości” i przypomina, że równość w godności kobiety i mężczyzny nie oznacza ich jednakowości, która jest jedną z tez pochodnej marksizmu – ideologii gender (W. Roszkowski, Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej, Biały Kruk, 2019, s. 488–492).

„Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn” – brzmi artykuł 12 p. 1 zobowiązań ogólnych konwencji stambulskiej, na której m.in. w ostatnim czasie ogniskuje się debata publiczna. Konwencja stambulska – jak twierdzi Karolina Pawłowska, Dyrektor Centrum Prawa Międzynarodowego Instytutu Ordo Iuris – oparta jest na założeniach ideologii gender. Uznaje ona bowiem, że źródłem opresji względem kobiet i przyczyną historycznie ukształtowanych, nierównych relacji władzy między kobietami i mężczyznami jest zakorzeniony w tradycji ład społeczny. Przeczy temu jednak nasza polska tradycja historyczna i prawna.

I znowu pozwolę sobie przytoczyć fragment tej konwencji. Tym razem p. 5 art. 12: „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji”. Brzmienie tego artykułu sugeruje zatem, że przemoc w rodzinie wynika z takiego jej modelu, który został ukształtowany w oparciu o religię.

„Zapamiętam sobie: Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. (…). Pamiętaj, że przypomina ci ona Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje.

Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, która ściślej jest związana z tą niewiastą niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem… Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo… Wstań, nawet gdyby weszła najbiedniejsza z Magdalen” – zapisał ks. kard. Stefan Wyszyński w swoich Zapiskach więziennych pod znamienną datą 9.12.1955 r. Jak wynika z zanotowanych słów, nasz Pasterz odznaczał się głębokim szacunkiem wobec kobiet i była to motywacja religijna! (…)

Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambulskiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regulacjach wychodzi ponad te wymagania – twierdzi szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prof. Aleksander Stępowski – prawnik z Ordo Iuris – podkreśla, że preambuła konwencji stambulskiej posługuje się „koncepcjami o wyraźnie marksistowskich inspiracjach”, jak odwieczna walka płci czy strukturalna przemoc jako narzędzie dominacji mężczyzn.

Średni europejski wskaźnik dla przemocy wobec kobiet wynosił w 2015 roku 27,5 punktów na 100 (im wyższy wynik, tym gorsza sytuacja). Polska ze wskaźnikiem 22,1 plasowała się na pierwszym miejscu, a więc jest państwem, w którym dochodzi do najmniejszej liczby aktów przemocy wobec kobiet. I nie twierdził tego PiS, ale lewicowy francuski dziennik „Libération”, powołując się na oficjalne dane.

Czy zapobiegniemy złu, uderzając w tradycyjny model rodziny? Czy lekarstwem na przemoc jest unifikacja płci, przeczenie różnicom płciowym w imię idei absolutnej równości albo też poprzez przeciwstawianie sobie mężczyzn i kobiet w imię tejże równości i marksistowsko rozumianej sprawiedliwości? Moim zdaniem czas najwyższy powrócić do tradycyjnych wartości, czas na wsparcie trwałej i wielodzietnej rodziny, i czas na troskę o dobre wychowanie kobiet. „Na kolanach świętych matek wychowują się wielcy święci” – mówiła św. Urszula Ledóchowska, podkreślając doniosłość troski o rodzinę i należne w niej miejsce kobiety-matki.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego