W Gdańsku wspomnienie o bohaterach – Ince i Zagończyku – zagłuszało diabelskie techno / Felieton Jana Azji Kowalskiego

Obrzydliwe diabelskie techno w polskim mieście Gdańsku zagłuszało patriotyczne uroczystości. Jak dowiedziałem się od uczestników, rok wcześniej jeszcze nikt ich nie zagłuszał. Co będzie za rok?

W końcówce urlopu, namówiony przez sympatyczną polską patriotkę, postanowiłem uczcić pamięć Inki i Zagończyka zamordowanych przez bolszewików w 1946 roku. Dałem się namówić tym bardziej, że byłem na ich oficjalnym pogrzebie pięć lat temu, ale na Cmentarzu Garnizonowym już nie. W 75 rocznicę ich śmierci postanowiłem to nadrobić, złożyć kwiaty  grobach. I pomodlić się.

Już w samochodzie, zbliżając się do cmentarza, usłyszałem tę szatańską, destrukcyjną muzę. Antymuzykę, mającą wprowadzić człowieka w szalony trans, pozbawiający go godności dziecka bożego. W zwykłej muzyce jest harmonia. Nawet w heavy metalu, który kojarzony jest często z satanizmem, jest harmonia. W techno jej nie ma, bo zadaniem techno jest zniszczenie człowieka. Rozbicie do imentu jego osobowości i duszy.

Techno można przeżyć jedynie przy pomocy tabletek ekstazy.

Co robi z człowiekiem i z człowieka techno, poznałem dzięki „Świadectwu” Leszka Dokowicza. Historię jego wchodzenia w przemysł techno w Niemczech powinien poznać każdy młody człowiek. A zwłaszcza opis jego ucieczki, tuż przed szatańską inicjacją, do Polski. Do kraju omodlonego, będącego pod Bożą i Maryi opieką. Po przekroczeniu granic naszego państwa Leszek Dokowicz poczuł się znowu wolny i przestał się bać. Doświadczył fenomenu kraju wolnego od władzy szatana.

Poznałem jego „Świadectwo” w roku 2008 lub 2009. Teraz, w roku 2021, obrzydliwe diabelskie techno w polskim mieście Gdańsku zagłuszało patriotyczne uroczystości. Jak dowiedziałem się od uczestników, rok wcześniej jeszcze nikt ich nie zagłuszał. Co będzie za rok?

Trudno jest oddać się kontemplacji i modlitwie w tak skrajnych warunkach. Ale próbujmy.

Pamiętajmy tylko, że szatana nie zakrzyczymy. Bo gdy zaczniemy tak samo wrzeszczeć, staniemy się jego, a nie Pana Boga dziećmi.

Próbujmy też rozmawiać z naszymi dziećmi w chwili, gdy nowa tęczowa bolszewia – podobnie jak stara związana z szatanem – kolejny raz chce zniszczyć chrześcijaństwo. Chce zniszczyć nas, boże dzieci. Naszą godność, szacunek dla bohaterów i do siebie samych. Naszą mądrość wynikającą z doświadczenia przodków, rodziców i dziadków. Naszą pamięć. Naszą wolność.

I walczmy! Bo gdy uznamy, że już wszystko stracone, to tak się – na zgubę nas wszystkich – stanie.

Jan Azja Kowalski

Cel dyfamacji jest zawsze taki sam: obwinić niewinnego w oczach świata / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 86/2021

Polacy ratowali Żydów nawet za cenę własnego życia. Teraz okazuje się, że to za tanio. Nie zyskaliśmy wdzięczności. Goście, których tak hojnie podejmowaliśmy, kolejny raz okazali się niewdzięcznikami.

Andrzej Jarczewski

Przez dyfamację do kasy

Polska – w przeciwieństwie do Szwajcarii – nigdy nie była rajem bankowym, gdzie by przywożono pieniądze, ukrywane przed organami podatkowymi innych krajów. W II Rzeczypospolitej nie było też znaczących inwestycji zagranicznych. Cały polski majątek – i ten zniszczony, i ten ukradziony przez Niemców czy Rosjan, i ten, który pozostał po wojnie – cały majątek wypracowali obywatele polscy wielu wyznań i narodowości zgodnie z polskim prawem.

Szwajcaria – jak wiemy – wypłaciła na odczepnego pewną kwotę żydowskim syndykatom roszczeniowym. Podobnie postąpiły niektóre korporacje, np. współpracujący z Hitlerem IBM. Ale to nie jest precedens, który mógłby być skutecznie wykorzystany przeciwko Polsce. Inny bowiem jest status genetyczny i ontologiczny depozytów na szwajcarskich kontach, a inny dobytku polskiego.

Różnica polega na tym, że do Szwajcarii przez pokolenia napływały pieniądze z zewnątrz, a w Polsce obcych pieniędzy nigdy nie było. W Szwajcarii pozostały cudze walory, a w Polsce własne… ruiny i groby. Szwajcarzy cudzymi pieniędzmi obracali, pomnażając je wielokrotnie. Polacy nie mieli ani cudzych pieniędzy, ani nawet swoich. Wszystko w wielkim trudzie musieliśmy sami niemal od zera wypracować i z gruzów odbudować. A teraz ktoś po to wyciąga rękę, dyktuje nam ustawy i oczernia Polskę przy każdej okazji.

Polskie prawo wielokrotnie musiało przyjąć do wiadomości skutki bezprawia, panującego pod władzą obcych nauczycieli praworządności i ich zbrodniczych ideologii. Pod względem prawnym sytuacja jest jasna. Wysuwane są jednak roszczenia o charakterze paramoralnym: zbrodniarz nie powinien korzystać ze skutków zbrodni. By więc Polsce coś jeszcze zabrać, trzeba z Polaków zrobić zbrodniarzy. I to się od lat robi różnymi antypolskimi działaniami dyfamacyjnymi, wspieranymi, wręcz indukowanymi przez naszą własną Targowicę.

Autor tego artykułu w roku 2003 tworzył muzeum w Radiostacji Gliwice, tej właśnie, która przeszła do historii 31 sierpnia 1939. Wtedy to – by Polaków obciążyć winą, by zrobić z nas zbrodniarzy – wykonano dziwną operację dyfamacyjną, zwaną ‘prowokacją gliwicką’. Opowiem o tym, by pokazać, jak wzorzec antypolskiej, dyfamacyjnej działalności Hitlera jest kopiowany po wielu latach.

Banki kradną milcząc

Co ma począć szwajcarski bankier, jeżeli właściciel depozytu nie żyje i nie ma spadkobierców? Prawo bankowe oczywiście wie, co począć, ale jak to jest z moralnego punktu widzenia? Otóż należy najpierw ustalić, skąd pochodzi kapitał. Jeżeli wpłacił obywatel szwajcarski – sprawa prosta. Majątek przejmuje państwo, gmina lub kanton, w zależności od rodzaju walorów i przyjętych w danym miejscu zasad. Jeżeli jednak pieniądze przyszły z zagranicy – należy oddać je zagranicy. Ale „zagranica” to duży kraj. Sprawa nieprosta.

Ulubione przez bankierów rozwiązanie polega na cichym zawłaszczeniu cudzego majątku, o którym wiadomo, że nikt się o niego nie upomni. Zgłosiły się jednak organizacje żydowskie, pojawiły się jakieś dokumenty i problem załatwiono ku zadowoleniu stron. A co z zapomnianymi pieniędzmi, wpłacanymi przez sto lat przez klientów innej narodowości, innego wyznania, innej rasy czy klasy?

Kto pierwszy do kasy? Kto ma pierwszeństwo w dostępie do Sezamu własności niczyjej?

Kryteria mogą być różne: nacjonalistyczne (naród przez kogoś do czegoś wybrany), rodowe (wspólnota krwi), klanowe, religijne, rasowe, klasowe, hałasowe (kto głośniej krzyknie, ten bierze) itd. Nie rozwiązuję tu problemów szwajcarskich bankierów.

Dla nas ważne jest to, że w Polsce nie ma żadnych pieniędzy, które by przed wojną przypłynęły z zewnątrz i były niegodnie wykorzystywane przez państwo polskie.

Mówię o większych kwotach, bo różne drobne nieprawidłowości spotykamy na każdym kroku zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, i wszędzie.

Pieniądze zanosimy do banku w jednym celu: na tymczasowe przechowanie. Ale ostateczne podarowanie pieniędzy bankowi nigdy nie jest celem klienta banku! Bywa tylko skutkiem różnych przyczyn i przyczyną bogactwa bankierskich klanów.

Wzorzec dyfamacji

Mamy sierpień 2021.

Przypomnijmy więc sobie sierpień 1939. Wtedy to Hitler kazał przeprowadzić całą serię napaści na obiekty należące do mniejszości niemieckiej na terenie Polski. Edmund Osmańczyk dotarł do materiałów dokumentujących przygotowania do zniszczenia 223 obiektów (po obydwu stronach granicy).

Były tam zdjęcia celów, tzn. domów czy pomników, mapki i instrukcje. Po wojnie potwierdzono, że kilkadziesiąt takich samonapadów rzeczywiście Niemcy przeprowadzili. Wcześniej nie wiedzieliśmy, że była to wielka, centralnie zaplanowana operacja, bo pod koniec sierpnia 1939 r. nikt nie miał głowy do tego, by wiązać ze sobą incydenty rozgrywające się od Cieszyna do Gdańska i Prus Wschodnich. Prześledźmy jedną taką akcję, by zastanowić się nad celem działań Hitlera.

Niemiecki napad na niemiecką radiostację Gleiwitz z 31 sierpnia 1939 r. przeszedł do historii jako ‘prowokacja gliwicka’. Wyniki badań nad tym wydarzeniem (i jego błędną nazwą) były przedmiotem wielu moich publikacji po roku 2002, kiedy to miasto Gliwice odkupiło niedostępny wcześniej obiekt, pełniący w latach pięćdziesiątych zaszczytną funkcję zagłuszarki Wolnej Europy, Radia Watykan i innych wrażych rozgłośni. Ale dziś już nie wystarczy sam opis. Pora odpowiedzieć na pytanie o sens tej operacji. A to może wymagać nowej perspektywy badawczej.

Dotarłem do wielu źródeł, przeprowadziłem – jako pierwszy badacz – szczegółowe śledztwo w Radiostacji, zrekonstruowałem napad sekunda po sekundzie, przeszedłem centymetr po centymetrze. Codziennie konfrontowałem swoje odkrycia z przybyszami z całego świata. Po kilkunastu latach zajmowania się tym punktem historii i geografii Europy mogę sformułować wniosek następujący: awantura gliwicka z 31 sierpnia była potrzebna Hitlerowi jako argument do przemówienia z 1 września 1939 r.! Ta mowa miała jednak cel dalszy, dyfamacyjny. Z kolei celem dyfamacji…

Cel dyfamacji jest zawsze taki sam: obwinić niewinnego w oczach świata. Bo – w razie takiej czy innej napaści – nikt nie będzie bronił „winowajcy”!

Perspektywa eventowa

Nad (lub pod) wielkimi celami politycznymi mogło być coś jeszcze.

Ze wspomnianego przemówienia Hitlera cytuje się zwykle dwa zdania, ale czytelnicy „Kuriera WNET” znają cały tekst (polskie tłumaczenie dał nam Jan Bogatko w numerze 63/2019). To jest ważne źródło wiedzy, bo dopiero znając wszystkie wykrzyczane wtedy słowa, można zrozumieć prowadzące do tych słów czyny. Ot, choćby… dlaczego Niemcy nie wypowiedziały Polsce wojny.

Czyżby to wynikało z lekceważenia III konwencji haskiej z roku 1907? Otóż nie. W przemówieniu, wygłoszonym nie w budynku Reichstagu, ale w pobliskiej operze Krolla, nie można było „akcji porządkowej” w Polsce nazwać… ‘wojną’!

Wiemy, że Hitler był miłośnikiem oper Wagnera. Gardził operetką, stąd też miewał ambiwalentny stosunek do Mussoliniego z jego operetkowym faszyzmem. Nazizm to już teatr wielki, opera. I typowy motyw sztuki: zdrada, dyfamacja, kłamstwo, morderstwo. Hitler chciał występować na scenie teatralnej, więc nie pozwalał odbudowywać spalonego Reichstagu. Pragnął odgrywać role sławnych wodzów, umiał przemawiać, a sala operowa zachęcała go do popisu. Orkiestrację zapewniały media, zwłaszcza kino i radio, które dopowiadało to, czego nie mógł głosić przywódca państwa.

Hitler nie czytał. Improwizował, ale improwizacja wtedy jest udana, gdy się ją dobrze przygotuje. Badanie tej mowy pozwala stwierdzić, że jest to tekst – w swej wiecowej konwencji i ze względu na cel, jakiemu miał służyć – znakomity. Powiedziano to, co trzeba, tak, jak trzeba. Ten tekst powstawał w głowie Hitlera zapewne od początku sierpnia 1939. Wtedy autor zauważył pewne braki w argumentacji i kazał przygotować materiał do wypełnienia ważniejszych luk. Konkretnie: 8 sierpnia Reinhard Heydrich otrzymał kierunkowe wytyczne i zaczął realizować plan wykonawczy: zrobić coś tak, żeby Polacy byli „winni”.

Potęga propagandy

By rzucić boczne światło na tezę o wielopiętrowym celu napadu gliwickiego, zadam pytanie pomocnicze: czym w roku 1934 był zjazd partii nazistowskiej, genialnie sfilmowany przez Leni Riefenstahl? Od razu odpowiadam. Owóż ów słynny Reichsparteitag nie został wcale sfilmowany. VI Zjazd NSDAP był… aktorem! Zagrał w filmie Triumf woli, zrealizowanym według precyzyjnego scenariusza, bez liczenia się z kosztami wielodniowych prób i niewygód setek tysięcy statystów. Zjazd był tam aktorem najważniejszym, ale jednym z wielu. Inni aktorzy to m.in. samolot Hitlera, Rudolf Hess, sam Hitler, namioty obozu młodzieżowego czy łódź na rzece. Leni Riefenstahl nie kręciła reportażu, lecz fabułę! Wysłała tę łódkę tam, gdzie mogła być sfilmowana przez „przypadkowo” (skąd my to znamy?) ustawioną profesjonalną kamerę. A Zjazd? Czy coś ważnego to zgromadzenie uchwaliło? Otóż nie. Było tylko aktorem. Realizowało scenariusz!

A czy 18 maja 1935 r. Hitler poszedł do berlińskiej katedry św. Jadwigi na mszę żałobną, by uczcić Józefa Piłsudskiego, którego pogrzeb odbywał się tego dnia na Wawelu? Też nie. Hitler kazał tak przygotować uroczystości, raczej event, by mieć dobrze ustawione zdjęcie dla celów politycznych.

To samo realizuje m.in. kronika filmowa z triumfalnego wjazdu Hitlera do Wiednia (1938). Podobną rolę w ZSRR odegrały filmy Siergieja Eisensteina, te same cele przyświecają choreografii totalnej w Korei Północnej, to samo obserwujemy w wielu krajach i korporacjach: propaganda jako podstawa, jako codzienna legitymizacja władzy absolutnej, a w końcu – jako usprawiedliwienie przemocy.

Dla eventu

Taktyka otoczenia Hitlera stanowiła swoistą prefigurację działalności branży eventowej XXI wieku. Jeszcze tak tego nie nazywano, nie było teorii ani wyspecjalizowanych firm. Hitler nadrabiał to talentem Goebbelsa (i swoim własnym, którego nie możemy mu w tej materii odmówić), korzystał z usług oddanych realizatorów i nie żałował pieniędzy na te cele.

W aspekcie przygotowań do wojny ważnym wydarzeniem było – często cytowane – przemówienie Hitlera do generalicji w Berghofie. Mamy 22 sierpnia 1939, Ribbentrop wkrótce wyląduje w Moskwie, by jawnie podpisać wynegocjowany tajnie rozbiór Europy, a najważniejsi niemieccy dowódcy jadą lub lecą setki kilometrów aż nad niedawno zniesioną granicę z Austrią, by wziąć udział w czymś, co ich zaskoczy. Dziś takie wydarzenie motywacyjne nazwalibyśmy ‘incentive event’. Sztabowcy, którzy od kilku miesięcy realizują przygotowania do wojny, zbierają się w jednym miejscu i otrzymują bezcenne wtajemniczenie w plany swojego Führera, w tym o szykowaniu akcji dyfamacyjnej w Gliwicach, choć oczywiście nazwa miasta nie pada. Nie ulega wątpliwości, że po takim „wow” generałowie będą lepiej… pracować.

Hitler odczuwał dojmującą potrzebę wielkiego spektaklu. Potrzebę wojny. Był zawiedziony kapitulacją Anglii i Francji w sprawie Czechosłowacji i tak eskalował żądania wobec Polski, by ta upragniona wojna już mu się nie wymsknęła.

Nie bardzo jest pewne, czy Hitler prowadził wojnę – prymarnie, pierwszoplanowo – w celach politycznych, czy też wymyślał różne pośrednie cele po to, żeby w końcu zrealizować TEN wielki spektakl: wojnę. Historia kryminalistyki zna mnóstwo zbrodni, popełnionych tylko „dla eventu”.

Murowany dowód

Budynki Radiostacji Gliwice zachowały się w znakomitym stanie aż do roku 2002. Wtedy to miasto Gliwice odkupiło od TP SA całą 3-hektarową posesję wraz ze 111-metrową modrzewiową wieżą antenową i niektórymi urządzeniami, by udostępnić to historyczne miejsce zwiedzającym. Powierzono mi funkcję kierownika projektu i wkrótce – po rozbiórce różnych dobudówek i uprzątnięciu maszyn powojennych – mogłem przystąpić do badań szczegółowych. Szybko się okazało, że cała wcześniejsza literatura na temat Radiostacji Gliwice jest bezwartościowa. Żaden historyk nie odwiedził tego specjalnie chronionego obiektu, więc konfabulowano – powiedzielibyśmy dziś – samopowielające się fake newsy.

Źródłem rzetelnej wiedzy będzie za to książka Henryka Berezowskiego pod roboczym tytułem Radiostacja Gliwice. Inżynier Berezowski przez wiele lat pracował w radiostacjach podobnego typu i jest jednym z ostatnich specjalistów potrafiących na ten temat pisać kompetentnie i ciekawie. Jego wielką zasługą jest odnalezienie w Muzeum Techniki w Warszawie najważniejszego elementu naszej radiostacji – nadajnika Lorenz.

Henryk Berezowski walnie przyczynił się do przekazania tego bezcennego zabytku Gliwicom w roku 2012, a następnie kierował renowacją nadajnika. Obecnie czekamy na wydanie jego książki, w której (mogę już to zapowiedzieć) autor opisał m.in. staranne badania urządzeń nadawczych i niemieckiej dokumentacji, by w końcu obalić wszystkie wcześniejsze tezy w najważniejszym dla sprawy aspekcie radiotechnicznym.

Historia od nowa

Niektóre nazwy niemieckie – np. ‘kampania wrześniowa’ – są poręczniejsze od polskich, ale ich użycie wypacza obraz. Taki termin zakłamuje historię. Dla nas była to polska wojna obronna 1939 roku. Nie jest obojętne, z którą armią idziemy i czyim systemem pojęć opowiadamy własne dzieje.

By historię zrozumieć, każde pokolenie musi ją pisać na nowo swoim językiem. Gdyby ta nowa polityka historyczna miała za zadanie przysłonić niewygodne fakty lub zakłamać przeszłość, byłoby to nadużycie, naukowy błąd czy oszustwo. Pisał o tym Orwell, a licznych przykładów dostarczała praktyka wydawnicza w Związku Radzieckim. Z kolei w wieku XXI czyni to totalnie załgana narracja o „polskich” obozach śmierci. Mówią: ‘Oświęcim’, a przecież gdy tam Niemcy i Austriacy masowo mordowali ludzi, obóz nazywał się ‘Auschwitz’.

Jeżeli jednak oficjalna historiografia już jest zafałszowana (jak niegdyś w sprawie Katynia) lub wypełniona zmyśleniami (np. w kwestii gliwickiej) – obowiązkiem kolejnych badaczy jest dotarcie do prawdy i publikacja wyników.

Utrwalone kłamstwo historyczne nie jest bezinteresowne. Zbrodniarze zyskują usprawiedliwienie, a ofiary tracą dobre imię. Nawet drobny fałsz terminologiczny po przejściu przez różne cywilizacje może całkowicie wypaczyć obraz. Z ofiary zrobi oprawcę, a z kata niewiniątko.

Wnioski z Historii

Niewykluczone, że wkrótce pojawią się roszczenia różnych osób, rodzin i narodów, mieszkających niegdyś na ziemiach dzisiejszego państwa Izrael, a następnie stamtąd usuniętych. Oni już są liczni, a mogą być silni. Wartość spornych nieruchomości rośnie z roku na rok. Idea nieprzemijających roszczeń i pretensji obróci się wtedy przeciw jej wynalazcom, co zresztą już zaczyna być dyskontowane przez Indian w Kanadzie i USA.

Polacy też powoli zaczynają wyciągać wnioski. Przez wieki dawaliśmy gościnę Żydom, prześladowanym w całej Europie. W Polsce Żydzi mieli najlepsze warunki bezpiecznego życia i prowadzenia interesów, więc nasz kraj wybierali nogami. W dodatku, gdy Niemcy masowo mordowali Żydów w czasie II wojny, Polacy ratowali Żydów nawet za cenę własnego życia. Teraz okazuje się, że to za tanio. Bo życie Polaka się nie liczy. Ofiarnością, a nawet bohaterstwem nie zyskaliśmy wdzięczności. Przeciwnie. Goście, których tak hojnie podejmowaliśmy, kolejny raz okazali się niewdzięcznikami.

Kolaborowali z zaborcami w XIX wieku, służyli komunizmowi i z ideologicznym zacietrzewieniem – jako kierownictwo bezpieki i sędziowie – mordowali najlepszych synów i córki narodu polskiego, a później zdradzali nas jako polscy dziennikarze, politycy i dyplomaci. Teraz przebrali miarę.

Prowadzą antypolską kampanię dyfamacyjną w czysto grabieżczych, finansowych celach. Niech więc się nie dziwią, że Polacy już nie chcą obcokrajowców na stałe na własnym terytorium, co dotyczy również islamistów i reprezentantów różnych skrajności, podających się za importowane religie czy ideologie. To nie jest ksenofobia. To nie jest antysemityzm ani antyislamizm. To jest nauczka i ostrożność. Takie – sprzeczne z polską tradycją – wnioski wyciągamy dziś z Historii. Ktoś te wnioski sprowokował.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Przez dyfamację do kasy” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Przez dyfamację do kasy” na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Róża zaklęta w drewnie – kościół-Pomnik Historii w Oleśnie / Fundacja „Dla Dziedzictwa”, „Śląski Kurier WNET” nr 86/2021

Wzniesiono go na niezwykłym rzucie, co czyni z tej budowli unikat na skalę krajową. Jego kształt, interpretowany jako pięciopłatkowa róża, związany jest z wielowarstwową symboliką chrześcijańską.

Fundacja „Dla Dziedzictwa”

Kościół odpustowy pw. św. Anny w Oleśnie – Pomnik Historii

Nie tylko jest Pomnikiem Historii, pomnikiem polskości, ale także wyjątkowym symbolem wolności w architekturze. Od ponad 500 lat urzeka swoją historią, pięknem i wyjątkowym klimatem. Jest jak drogocenny klejnot, skarb dany w depozyt Ziemi Oleskiej. Przez miejscowych jest nazywany „różą zaklętą w drewnie”.

Fot. Sławomir Mielnik

Kościół odpustowy pw. św. Anny w Oleśnie jest jedną z najoryginalniejszych drewnianych budowli sakralnych w Polsce. Sanktuarium ku czci uwielbianej na Śląsku św. Anny jest jednym z piękniejszych kościołów drewnianych na historycznym Górnym Śląsku, a także jednym z najważniejszych kościołów odpustowych w Diecezji Opolskiej. Wzniesiono go na niezwykłym rzucie, niespotykanym zarówno na Śląsku, jak i w całej Polsce, co czyni z tej budowli unikat na skalę krajową. Jego kształt, interpretowany jako pięciopłatkowa róża, związany jest z wielowarstwową symboliką chrześcijańską (monstrancja) i dawną nazwą Olesna „Rosenberg”.

Kościół pw. św. Anny w Oleśnie znajduje się w pierwotnym miejscu lokalizacji i pełni wciąż tę samą funkcję kultową. Jest świadkiem burzliwej historii historycznego Górnego Śląska.

Świątynia jest świadectwem ludzkich umiejętności, ale także pomnikiem kontemplacji Absolutu w sztuce i pięknie stworzenia. Oryginalność architektoniczna tego kościoła to efekt talentu cieśli Marcina Snopka (pochodzącego z Krakowa, a osiadłego w Gliwicach) oraz uwarunkowań historycznych, które umożliwiły powstanie tak niecodziennej formy. Jego realizacja nastąpiła na krótko przed wprowadzeniem pruskich regulacji budowlanych, w okresie szczytowego rozwoju drewnianej architektury sakralnej o funkcji odpustowej. W czasach późniejszych budowniczowie nie zdobyli się już na bardziej ciekawe rozwiązania architektoniczne. Kościół pw. św. Anny w Oleśnie jest zatem symbolem wolności w architekturze. Jest wreszcie materialnym świadectwem polskiego kunsztu budowlanego, którego tradycja była od czasów piastowskich przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Fot. Paweł Uchorczak

Jego powstanie związane jest z legendą o cudownym ocaleniu przed zbójcami dziewczyny o imieniu Anna, przez wstawiennictwo św. Anny. W miejscu cudownego ocalenia rodzina w poczuciu należnej wdzięczności ufundowała drewnianą rzeźbę św. Anny Samotrzeć. Zawieszono ją na sośnie, na której dziewczyna znalazła schronienie. Miejsce to wkrótce stało się celem pielgrzymek wiernych z okolicy. W 1444 r. mieszczanie olescy wznieśli poświęconą św. Annie drewnianą kaplicę, która miała wielkość prezbiterium dzisiejszego kościoła i otaczała „cudowną sosnę”, której obcięto koronę, a na jej pniu umieszczono białą, owalną tabliczkę z napisem: „Czcigodna stara sosna, pod którą jedna panienka za wstawiennictwem Anny Świętej od śmierci uratowana była. Lipiec 1444”. Pień sosny do dziś wtopiony jest w ołtarz kaplicy.

Z przeprowadzonych w 2018 r. badań dendrochronologicznych zabytku wiemy, że pierwotny kościół, składający się z prezbiterium i krótkiej nawy, wzniesiono w 1514 r. W 1517 r. ufundowano gotycki tryptyk nieustalonego autorstwa. W środkowej części ołtarza, nad tabernakulum, postawiono figurę św. Anny Samotrzeć. Na belce tęczowej widnieje napis: „Erecta et consecrata 1518”. Świątynię konsekrował 18 kwietnia 1518 r. biskup wrocławski Jan V Turzo, który był czcicielem św. Anny i w 1509 r. na synodzie we Wrocławiu podniósł dzień św. Anny do rangi liturgicznego święta. Kościół odpustowy w Oleśnie był wówczas najważniejszą świątynią pielgrzymkową ku czci św. Anny, patronki matek, kobiet rodzących, wdów, żeglarzy, ubogich oraz szkół chrześcijańskich. Jego znaczenie ucierpiało dopiero wraz z rosnącą sławą bazyliki i kalwarii na Górze św. Anny.

Fot. Paweł Uchorczak

Z przekazów źródłowych wiemy, że w 1619 r. proboszcz Hieronim Perca kazał do południowej ściany kościoła dobudować kaplicę w konstrukcji szkieletowej, z której otwartego okna głoszono kazania w językach: polskim, czeskim, morawskim i niemieckim. Dokumenty wizytacyjne parafii z 1679 r. podają liczbę 10 tysięcy pątników w dzień odpustu. Oleska św. Anna rywalizowała w tym czasie z sanktuarium maryjnym na Jasnej Górze.

Po okresie wojny trzydziestoletniej (1618–1648) stan kaplicy był tragiczny (groziła zawaleniem) i w 1668 r. rada kościelna postanowiła ją rozebrać i wybudować w jej miejscu nową świątynię, gdyż po zniszczeniach wojennych ruch pątniczy przeżywał renesans. W 1668 r. proboszcz (prepozyt) Andrzej Pechenius (Pichenius), w porozumieniu z przeorem zakonu kanoników regularnych w Oleśnie Janem Pateciusem (Petetiusem) i radą miejską, po uzyskaniu aprobaty właściciela Olesna hrabiego Jerzego Adama Franciszka von Gaschin, podjął decyzję o rozbudowie kościoła. 6 grudnia 1668 r. proboszcz Andrzej Pechenius wraz z subprzeorem Michałem Ochotskim, seniorem i prezesem konwentu kanoników regularnych w Oleśnie, zawarli umowę z mistrzem budowlanym i cieślą Marcinem Snopkiem (Sempkiem), pochodzącym z Krakowa (ale mieszkającym w Gliwicach, gdzie jako architekt należał do miejscowego cechu). Zgodnie z zawartą umową, cieśla podjął się zbudować kościół „w postaci róży pięciolistnej, pięć kaplic zawierającej”. Do budowy świątyni użyto drewna sosnowego (najpowszechniej występującego w okolicach Olesna) pochodzącego z pobliskiego lasu. Prace budowlane rozpoczęto we wtorek 19 marca 1669 r., a ukończono w połowie roku przed dniem św. Anny, czyli przed 26 lipca 1670 roku.

Fot. Paweł Uchorczak

 

Rewelacyjne informacje przynoszą badania dendrochronologiczne Aleksandra Koniecznego. Okazuje się bowiem, że w latach 1669–1670 przy kościele (z 1514 r.) wzniesiono z sosny pierwotnie wolno stojący zespół pięciu kaplic, który wtedy jeszcze nie miał łącznika ze średniowieczną świątynią. Południowa część obecnego łącznika była po prostu szóstą kaplicą, zamkniętą – jak pozostałe – dwubocznie lub ścianą prostą. Do 1707 r. wzniesiono obecną zakrystię, o czym świadczy wyryty napis w języku polskim „ZBVDOWANO 1707”, co poświadczają badania A. Koniecznego, z których wynika, że drewno sosnowe na budowę zakrystii pozyskano w 2 poł. 1705 r. W przestronnej zakrystii umieszczono też konfesjonał dla penitentów mających problemy ze słuchem. Nad zakrystią znajdował się chór (loża) – z widokiem na sosnę i ołtarz główny – do którego można było się dostać po schodach umieszczonych na zewnątrz kościoła.

Co ciekawe, ze względu na konieczność pomieszczenia dużej liczby wiernych, kościół w Oleśnie nie został wyposażony w ławki. Dwie ambony rozmieszczono tak, aby ksiądz głoszący kazanie był z każdego miejsca dobrze widoczny i słyszany. W 1700 r. proboszcz Krzysztof Biadoń polecił pokryć kaplicę gontami, a świątynię otoczono sobotami.

W 1755 r. kościół rozbudowano, wydłużając nawę o ok. 7,3 m w kierunku zachodnim. Na powiększonej części nawy wzniesiono wieżę. W 1759 r. zakończono modernizację kościoła, doprowadzając do ostatecznej integracji budowli – kościół z 1514 r. połączono nowym łącznikiem z kompleksem kaplic wykonanych przez cieślę Marcina Snopka. Zdaniem A. Koniecznego, nowy łącznik połączył kaplicę północną z południową ścianą kościoła.

Rys. Janina Kłopocka. Zbiory Muzeum Regionalnego w Oleśnie

Warto odnotować jeszcze poważniejszy remont kościoła w 1873 r., kiedy to pomalowano wnętrze świątyni zieloną farbą oraz przebudowano ołtarz główny. W 1880 r. przeprowadzono również prace w obrębie otoczenia kościoła i wybudowano 14 neogotyckich kapliczek ze stacjami Drogi Krzyżowej i kaplicę z fundacji barona von Reiswitz z Wędryni. Pismem z 6 maja 1968 r. sanktuarium św. Anny w Oleśnie zostało obdarzone przez Świętą Penitencjarię Apostolską specjalnym przywilejem odpustowym.

We wnętrzu i wyposażeniu kościoła pw. św. Anny wprawne oko może dostrzec mariaż prądów artystycznych importowanych z Włoch i Flamandii. Zabytek charakteryzuje się również niezwykle bogatymi treściami niematerialnymi (legendami), co dodatkowo podnosi jego wartość.

Kościół pw. św. Anny ma ogromne znaczenie dla okolicznych mieszkańców, a także pielgrzymów ze Śląska, Polski, Niemiec i Czech. Jest znakiem rozpoznawczym Olesna – jego wizerunek widnieje w logotypach wielu kampanii promujących miasto i region. Ogromną wartością jest codzienna troska okolicznych mieszkańców o ten zabytek. Jest to wyraz świadomości społeczności lokalnej wartości sanktuarium, a także odpowiedzialności za jego dalsze losy. Zabytek został uznany za Pomnik Historii rozporządzeniem Prezydenta RP z 10 grudnia 2018 roku. Pięknieje w oczach dzięki staraniom ks. proboszcza Waltera Lenarta i Gminy Olesno.

Fot. Paweł Uchorczak

Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół odpustowy w Oleśnie” znajduje się na s. 1 i 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Fundacji „Dla Dziedzictwa” pt. „Kościół odpustowy w Oleśnie” na s. 9 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co nam zostało z rewolucji Solidarności i zmiany ustroju po 1989 roku?/ Joanna Górecka-Pyryt, „Kurier WNET” nr 86/2021

Boksujemy się, aby zachować resztki tożsamości narodowej, cywilizacyjnej i kulturowej, a część polityków – aby zachować resztki podmiotowości państwa. Europa już nawet nie walczy.

Joanna Pyryt

Patrzę na Polskę

A tymczasem Azja staje się centrum świata. Azjatycka umowa o wolnym handlu, podpisana przez 15 państw w listopadzie ubiegłego roku (pomimo pandemii), jest tylko ukoronowaniem tego procesu. Widome znaki rozwoju Azji to wiele ogromnych inwestycji infrastrukturalnych i budowli, takich jak np. autostrada z Chin do Pakistanu (Karakorum Highway), 22-kilometrowy most z ośmiopasmową jezdnią przerzucony nad zatoką w Bombaju, aby zapewnić swobodny przejazd w tej ogromnej metropolii, albo budowle w stolicy Kazachstanu, nie mówiąc o szybkich i luksusowych kolejach w Chinach czy Japonii lub muzeach w Emiratach Arabskich. Pokazują one, że nasz kontynent szybko staje się prowincją.

Jedynym rozwiązaniem dla Europy byłoby odrzucenie rewolucji kulturowej, wzmocnienie Europy Środkowej i solidarność gospodarcza. Niestety elity zachodnie zatraciły instynkt samozachowawczy i działają wręcz przeciwnie. Jeśli uważają, że ostateczne zdewastowanie gospodarcze Polski wzmocni ich pozycję, to się srogo zawiodą. Ciekawe, gdzie będą szukać azylu, kiedy ich plany się ziszczą.

Kiedy patrzę na Białoruś i nadzieje tamtejszego społeczeństwa na kraj rządzony „po swojemu”, to przypomina mi się sierpień Solidarności i nasze zdziwienie, że prymas Wyszyński nie zachęcał do masowych strajków, lecz próbował uspokajać nastroje.

Wiedział lepiej, że nie mamy szans na likwidację błędów ustroju, a możemy utracić ówczesne zdobycze.

A były nimi: modernizacja przemysłu (włókienniczego, odzieżowego i chemicznego) oraz budowa całkiem nowych branż, takich jak przemysł spożywczy (np. Hortexy), produkcja sprzętu AGD i RTV, samochody małolitrażowe, przemysł półprzewodników (Zjednoczenie Unitra), fabryki domów (jednak mieszkanie, chociaż w bloku i ciasne). Zapaść gospodarcza była spowodowana dewizowym zadłużeniem na inwestycje, których nie dało się spłacać wobec konieczności masowego eksportu do ZSRR po zaniżonych cenach i za ruble transferowe. Chyba ostatnim gwoździem do trumny gospodarki była inwestycja w Hutę Katowice, która w zamyśle miała produkować stale szlachetne stanowiące wówczas wąskie gardło w produkcji przemysłowej, a w rezultacie powstała jako wytwórnia szyn dla Związku Radzieckiego.

Zdobyczą dla społeczeństwa było wydłużenie bezpłatnych urlopów macierzyńskich do 3 lat (przedtem oczekiwano, że kobieta po 3 miesiącach wróci do pracy), możliwość wyjazdu za granicę (o ile dali paszport), więcej mieszkań (ale nie dla wszystkich), polepszona oferta radiowa i telewizyjna, dobre teatry i parę produkcji filmowych, które do dziś oglądamy w święta, bo obecnych nie da się oglądać z powodu ich wrogiego i czasem odrażającego przekazu.

Osiągnięcia gospodarcze były okupione bardzo ciężką pracą całego społeczeństwa. Pracowało się 6 dni w tygodniu (w przemyśle na 3 zmiany), często po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia. Pensje były niskie i w żadnym razie nie dało się utrzymać rodziny z jednej pensji, czasem przy dwóch ciężko pracujących osobach ledwie starczało do pierwszego. Więc kiedy sytuacja finansowa państwa stała się coraz trudniejsza i zaczęto eksportować niemal wszystko, pojawiły się braki w zaopatrzeniu i kartki na cukier. W tej sytuacji zapowiedzi podwyżki cen produktów spożywczych musiały doprowadzić do buntu, który został skwapliwie wykorzystany przeciw nam.

Stan wojenny był dalszym wyzyskiem społeczeństwa, bo trudności zaopatrzeniowe się pogłębiły, a szalejąca inflacja doprowadziła do ponownego zubożenia ludności, która się już nieco „odkuła” w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Zastosowano też skuteczne socjotechniki osłabiające solidarność społeczną, a ich rezultaty widzimy do dziś.

Co nam zostało z rewolucji Solidarności i zmiany ustroju po 1989 roku?

Z pozytywów – wyzwolenie od ZSRR, wolne soboty, dobrze zaopatrzone sklepy spożywcze i przemysłowe, lepsze zarobki (jeśli akurat mamy pracę). Z negatywów – likwidacja całych branż przemysłu, które wymagały tylko lepszego zarządzania, oraz przejście pozostałych fabryk w ręce kapitału zagranicznego. Ostatnio doszło coraz większe uzależnienie od zagranicznych ośrodków władzy UE czy USA i zmniejszanie suwerenności.

Najgorsze chyba jednak jest obniżenie poziomu oświaty i wprowadzane zmiany kulturowe. Twórcy kultury nie zabiegają już o sympatię widzów, lecz o zadowolenie sponsorów, co powoduje gwałtowny upadek poziomu twórczości literackiej, teatralnej, filmowej i telewizyjnej. Nie będzie niestety pocieszeniem, że podobne zjawiska można zauważyć na Zachodzie – ostatnie produkcje BBC stają się coraz słabsze i nie dorównują poziomem dawniejszym. Europa chyba uwierzyła, że skoro pomimo utrzymywania dawnych wartości, w XX wieku nastąpiły te straszliwe, niszczące wojny, to trzeba wprowadzić nowe wartości. Wypracowano po wojnie system odchodzenia od standardów w kwestiach obyczajów, sztuki, nauki, kultury, a więc de facto od norm dotychczasowej cywilizacji Zachodu. Jeśli jednak odrzucimy chrześcijaństwo, które zbudowało Europę, oraz prawdę, piękno i dobro, to co nam pozostanie – czy kłamstwo, brzydota i zło?

Ferdynand Goetel napisał: „To, co zostawiliśmy za sobą, dobre czy złe, pomiatane czy tylko tolerowane przez innych, było dobrze i swoiście wykształconym typem kultury, która okazała w czasach wojny i w powojniu większą siłę moralną niż jakakolwiek inna”.

W czym nadzieja? Trudno powiedzieć. Jednak zapewne nie powinniśmy ulegać suflowanym nam nowym prądom, powrócić do trwania w wartościach dawnych pokoleń, zachowywać wiarę, rodzinę i solidarność w sprzeciwie wobec wrogich nam idei. Może znów uratuje nas Matka Boska Częstochowska, ale chyba powinniśmy postarać się na to zasłużyć.

Artykuł Joanny Góreckiej-Pyryt pt. „Patrzę na Polskę” znajduje się na s. 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Joanny Góreckiej-Pyryt pt. „Patrzę na Polskę” na s. 8 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sypanie kopca Marszałka na Sowińcu zjednoczyło Polaków z całego świata / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 86/2021

Aby ułatwić masowe uczestnictwo w budowie kopca, władze obniżyły opłaty kolejowe do Krakowa. Z 62 miejscowości raz w tygodniu wyruszały specjalne pociągi, niektóre z darmowymi przejazdami.

Tadeusz Loster

Kopiec Marszałka w mojej rodzinie

Każdy naród posiada pomniki, które zawarły w sobie jego cierpienia i radości, jak w jednym ognisku ześrodkowując przeżycia całych pokoleń. Takimi pomnikami są: ruiny, pola bitewne, grody, ulice, na tych ulicach domy, na których widok serca biją goręcej i łzy nabiegają do oczu. Są to świątynie historii, których Polska posiada tak wiele. (Józef Piłsudski, 5 czerwca 1921 r., przemówienie w Toruniu)

Jeszcze przed śmiercią Józefa Piłsudskiego, w 1934 roku, Związek Legionistów Polskich zatwierdził budowę kopca – pomnika walki narodu polskiego o niepodległość. W dwudziestą rocznicę wymarszu z Krakowa I Kompanii Kadrowej Legionów, 6 sierpnia 1934 roku odbyło się uroczyste założenie fundamentów pod sypanie kopca na najwyższym wzniesieniu Pasma Sowińca znajdującego się w Lesie Wolskim, w zachodniej części Krakowa, na terenie dzielnicy Zwierzyniec. 12 maja 1935 roku zmarł Marszałek Polski Józef Piłsudski. Wtedy to zrodził się pomysł, aby kopiec, zwany dotychczas „Kopcem Niepodległości”, nazwać jego imieniem.

Nim rozpoczęły się prace przygotowawcze, na Sowińcu, w miejscu sypania kopca samoistnie ruszyły akcje przywożenia urn z ziemią z miejsc pamięci z różnych zakątków Polski. Lawinowo rosnąca liczba przekazywanych urn zaczęła sprawiać kłopoty organizatorom pracy przy kopcu, którzy postanowili przechowywać nadesłaną ziemię w Domu Marszałka Piłsudskiego w Oleandrach. Po pogrzebie marszałka spotęgowały się prace przy sypaniu kopca.

Ziemię sypali: członkowie rządu, posłowie i senatorowie, przedstawiciele rozmaitych organizacji, wojsko, załogi zakładów pracy, a nawet całe rodziny z dziećmi. Byli też tzw. wyczynowcy, którzy pobierali ziemię ze swoich okolic, np. z Kresów Wschodnich, i pieszo podążali do Krakowa.

Aby ułatwić masowe uczestnictwo w budowie kopca, władze obniżyły opłaty kolejowe do Krakowa. Z 62 miejscowości raz w tygodniu wyruszały specjalne pociągi, niektóre z darmowymi przejazdami.

25 maja Poczta Polska wydała znaczki o nominałach 15 i 25 groszy z nadrukiem „KOPIEC MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO” oraz otworzyła Urząd Pocztowy na Sowińcu, umożliwiając w ten sposób wysłanie do bliskich i znajomych specjalnej przesyłki opłaconej odpowiednimi znaczkami skasowanymi okolicznościowym datownikiem. Taką pamiątkę – list wysłany 5 października 1935 roku z Sowińca do Lwowa – posiada piszący te słowa, kiedy to jego ojciec po „spełnieniu czynu” wysłał do siebie na pamiątkę prezentowaną przesyłkę.

Duża ilość chętnych do sypania kopca spowodowała, że zabrakło taczek do transportu ziemi. Tabor taczek został powiększony z podziałem na taczki męskie, żeńskie i dziecięce. Ilość ziemi przesyłanej do Sowińca znacznie wzrosła. Na budowę kopca trafiła ziemia z grobów polskich żołnierzy w USA, z grobów zmarłych weteranów powstań polskich oraz z miejsc walk o niepodległość Polski w latach 1905–1918 oraz 1918–1920 roku. Przywieziono ziemię z miejsc szczególnie bliskich sercu marszałka: Jasnej Góry, Ostrej Bramy, z grobów matki i siostry oraz z miejsca jego urodzin.

W końcu 1935 roku organizatorzy informowali, że do Sowińca trafiło około 2 tys. urn z ziemią, a spodziewają się jeszcze tysiąca. Niektóre z urn przedstawiały wartość artystyczną, dlatego 19 marca 1936 roku w budynku odwachu przy Wieży Ratuszowej w Krakowie urządzono ich wystawę.

Czy trafiła na nią urna z ziemią, wieziona na kopiec przez moich krewnych, harcerzy Zbyszka i Jasia Podolskich – tego nie wiem. Zostało rodzinne zdjęcie wykonane w Tarnowie w sierpniu 1935 roku, na którym dwaj chłopcy w mundurkach harcerskich, w otoczeniu najbliższej rodziny trzymają urnę z napisem: „SZCZUCIN ziemię z grobu dziadka POWSTAŃCA z r. 1863 wiozą wnuki Z.J. PODOLSCY”.

Powstaniec Jan Podolski urodził się w Mielcu w 1845 roku, w wieku 18 lat uciekł z domu do tworzącego się w pobliżu Mielca oddziału Dionizego Czachowskiego. Brał udział w bitwie pod Jarkowicami, a będąc w oddziale Rębajły (Karol Kalita), walczył w bitwie o Opatów, gdzie został ranny w nogę. Po wyzdrowieniu wstąpił do partii Denisiewicza, która została rozbita pod wsią Wierzbniki. Przedzierając się w stronę Galicji, dostał się do niewoli moskiewskiej, z której zdołał zbiec i ukrywał się w lasach Tuszowskich koło Mielca. Jak wspominał, „gdy ucichły aresztowania”, powrócił do rodzinnego Mielca, gdzie w wieku 24 lat ożenił się z Julianną Gołuchowską. Po ślubie małżonkowie przenieśli się do Szczucina. Był osobą znaną i szanowaną w mieście: członkiem rady gminnej, wiceburmistrzem, członkiem zarządu kasy Raiffeisena, cechmistrzem, wreszcie w roku 1913 – burmistrzem Szczucina. W 1885 roku założył Ochotniczą Straż Pożarną. Za udział w powstaniu styczniowym otrzymał po wyzwoleniu Polski, w 1920 roku złoty Krzyż Zasługi z Mieczami. Miał dwie córki oraz dwóch synów. Zmarł w Szczucinie w 1932 r.

Jeden z synów, Ignacy Podolski (1885–1971), burmistrz Szczucina, jako wdowiec ożenił się z siostrą mojej babki Zofii, Stefanią Kwiecińską (1901–1976). Mieli dwóch synów, Zbigniewa i Jana, oraz córkę Teresę. Czy patriotyczne wychowanie chłopców przyniosło efekty? Zbigniew Podolski, urodzony w 1922 roku, podczas wojny był żołnierzem ZWZ/AK placówka Szczucin. Zmarł na białaczkę w 1944 roku. Jan Podolski urodził się w 1924 roku, podczas wojny był członkiem Związku Walki Zbrojnej, kolportował podziemne pismo „Odwet”. Aresztowany przez gestapo, od kwietnia do lipca 1941 roku przebywał w więzieniu w Tarnowie. Od sierpnia 1942 roku pod pseudonimami Lis i Bem był informatorem, a następnie agentem wywiadu placówki AK w Szczucinie. W 1944 pod pseudonimem Sosna został łącznikiem Komendanta Obwodu Batalionów Chłopskich. Związał się z ruchem ludowym, w 1945 roku był założycielem ZMW „Wici” w Szczucinie. Jako student Uniwersytetu Jagiellońskiego należał do Akademickiego ZMW „Wici” w Krakowie, od 1945 do 1947 r. był członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego, od 1960 roku działaczem w strukturach podziemnych tego Stronnictwa. W 1989 roku został członkiem Rady Naczelnej PSL w Warszawie, Rady Regionalnej na Śląsk i Małopolskę, i Zarządu Wojewódzkiego w Tarnowie. Był adwokatem, mieszkał w Dębicy, z żoną Danutą Torońską miał dwójkę dzieci –Piotra i Ewę. Zmarł w 2006 roku.

Oficjalne zakończenie prac przy budowie kopca ogłoszono na dzień 6 sierpnia 1937 r., w rocznicę wymarszu I Kadrowej.

Kopiec miał wysokość ok. 35 m (393,6 m n.p.m.), średnicę podstawy 111 m, a objętość 130 tys. m3, był największym kopcem w Polsce. Mimo zakończenia prac i zwieńczenia go płytą z krzyżem legionowym, ziemia w urnach napływała w dalszym ciągu.

Podczas okupacji gubernator G.G. Hans Frank, rezydujący na Wawelu, zamierzał zniszczyć dwa górujące nad Krakowem kopce – Tadeusza Kościuszki i Józefa Piłsudskiego – przez wysadzenie ich. Na szczęście do tego nie doszło. Po zakończeniu wojny w 1945 roku jeszcze złożono na kopcu ziemię spod Lenino i Monte Cassino.

Władze PRL dążyły do unicestwienia kopca, doprowadzając do jego dewastacji. W 1953 roku obsadzono go drzewami i krzewami oraz zdarto ze szczytu granitową płytę z legionowym krzyżem. Porośnięty drzewami, w latach 70. stał się prawie niewidoczny w pejzażu Krakowa. W 1980 roku przy towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Krakowa powstał Komitet Opieki nad Kopcem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Od tego czasu do 1991 roku kontynuowano prace społeczne przy kopcu. Przyjeżdżające do pracy grupy ochotników pracowały z takim zapałem jak społeczeństwo w najlepszym okresie jego budowy.

W 1992 roku honorowy patronat nad kopcem przejął Sejm RP, a kopiec został odremontowany przez profesjonalne firmy budowlane. Z tego miejsca co roku wyrusza Marsz Szlakiem I Kadrowej, a składanie urn z ziemią z miejsc związanych z polską historią nie ustaje.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kopiec Marszałka w mojej rodzinie” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Kopiec Marszałka w mojej rodzinie” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Karwelis: Od początku III RP dosyć mocno zaniedbaliśmy kwestię regulacji rynku medialnego

Jerzy Karwelis opowiada o dylematach związanych z nowelizacją ustawy medialnej. Jak stwierdza dziennikarz jest ona mocno niejednoznaczna, a jej źródło tkwi w zaniedbaniach z początku III RP.

W porannej audycji Jerzy Karwelis komentuje uchwalenie nowelizacji ustawy medialnej. Nie zgadza się z tezą, zgodnie z którą nowe regulacje godzą w wolność słowa, a szczególnie zagrożony miałby być byt stacji telewizyjnej TVN. Zdaniem wydawcy nowelizacja ustawy w dużej mierze wynika z chęci dostosowania polskich przepisów do standardów unijnych:

Dosyć trudno to jednoznacznie ocenić dlatego, że ewidentnie ta ustawa jest sterowana w jedną stację. Z drugiej strony, myśmy od samego początku III RP dosyć mocno zaniedbali kwestie regulacji rynku – zaznacza dziennikarz.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego dokonuje również prognozy przyszłości popularnej stacji telewizyjnej. Zdaniem naszego gościa właściciel TVN-u będzie mógł obejść nowe przepisy i dalej nadawać:

Właściciel TVN będzie miał całą gamę sposobów, by ją znowu obejść. (…) Tych opcji jest bardzo dużo, one są skomplikowane – podkreśla Jerzy Karwelis.

Gość „Poranka WNET” wskazuje, że obecnie obowiązujące przepisy odnośnie obecności kapitału zagranicznego na rynku medialnych są bardzo liberalne. Jak wskazuje Jerzy Karwelis, z tego powodu media w Polsce należą w dużej mierze do zagranicznych właścicieli:

My byliśmy na początku bardzo naiwni i otworzyliśmy się na rynek zagraniczny również w kwestii medialnej, dlatego dziś media w Polsce są głównie w rękach zagranicznych – przyznaje dziennikarz.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Czy po 40 latach nie mamy aby wrażenia pyrrusowego zwycięstwa? / Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” nr 86/2021

Mówiło się o polskim podziale społeczeństwa, oby nie „po połowie”. Tę złą stronę mocy powinno się ostatecznie i wyraźnie obnażyć i kartką wyborczą odesłać raz na zawsze w polityczny niebyt.

Dariusz Brożyniak

Stan oblężenia

Mówiło się o polskim podziale społeczeństwa. Już nie o pęknięciu, ale tektonicznym rowie.

To dobrze, to by była optymistyczna diagnoza i oby pozostała do kolejnych wyborów prawdziwa i coraz bardziej uzasadniona.

Powrót Donalda Tuska zapowiada wznowienie wojny polsko-polskiej siłami niemieckich najemników.

Ten podział nie może być zatem „po połowie”. Tę złą stronę mocy powinno się ostatecznie i wyraźnie obnażyć i kartką wyborczą odesłać raz na zawsze w polityczny niebyt. Wątpliwość rodzi jednak makiaweliczny styl drugiej strony z jakże ciągle głęboko zakorzenioną PRL-owską kalką zarządzania państwem.

Żyjemy przecież w coraz bardziej dotkliwym kręgu kultury pogardy dla drugiego, chwilowo słabszego człowieka. Taki obraz i taki styl mają swoich zwolenników. Jest ich dużo, bo łatwy to sposób na życie. Artykułują swe racje pokrętnie, nachalnie, a jak trzeba, to brutalnie i bezwzględnie. Zacierają zatem coraz bardziej granicę między dobrem a złem, prawdą a fałszem. W Polsce to właściwie ciągle ci sami, co od 1945 roku walczą w ten sposób o swój status, pozycję nabytą wraz z Armią Czerwoną, i etos tej walki pielęgnują w kolejnych już pokoleniach. Zdarzają się wśród nich i „dosiębierni” intelektualiści, ale w zdecydowanej większości to wyemancypowani pseudointeligenci po współczesnych, na swoją już miarę skrojonych szkołach. Walczą o równouprawnienie w społeczeństwie poza naturalnymi kryteriami. Nie uznają demokracji jako równości szans dla wszystkich.

Demokracja w ich pojęciu to możliwość własnego dojścia do głosu i przywilejów z ominięciem obiektywnych kryteriów.

Jak w Rosji 1917 roku, gotowi są nawet na „rżnięcie watah”, by zająć upragnione uprzywilejowane pozycje. Nie wahają się sprzedawać Polski na pniu, „przybliżając” niebezpiecznie Niemcy do jej granic, mówiąc o nadzwyczajnej germańskiej odpowiedzialności za Europę czy utracie 20% wschodniego terytorium i tym samym spłaconych z nawiązką reparacjach za II wojnę światową. Głos z krakowskiej Alma Mater Jagellonica o uczeniu nas pisania, łaciny i chrześcijaństwa przez Niemców, czyli podstaw europejskiej kultury w ogóle, musi być szczególnie mile odbierany za Odrą. Niemcy, dbając o odpowiednie zaplecze, utrzymują z premedytacją na najwyższych unijnych stanowiskach rzeczywistych lub duchowych pogrobowców stalinowskiego rozdania z 1945. W sytuacji kryzysu właśnie spośród nich wysyła się do Polski sprawdzonych emisariuszy lub wręcz zagończyków, takich jak Leszek Miller.

Przez wszystkie lata przemiany to właśnie ci „wyzwoliciele” wołają najgłośniej o porozumieniu, chcąc z niego jak najwięcej wyszarpać, jeśli już nie da się inaczej. Jeśli nie da się mieć wszystkiego dla swoich.

Ukraińska lwowianka, obserwując przypadkiem obrady polskiego parlamentu, wykrzyknęła: „Ta oni zara bedo morde bili, całkiem jak u nas!”. Istotą ideologiczną sowietyzmu jest bowiem pochodzenie od tej samej małpy, a jego zasadniczym problemem, od ponad stu lat, próba uzyskania pełnego równouprawnienia tych, co pochodzą od małpy, z tymi, co pochodzą od Stwórcy.

Ten stan ideologicznego i politycznego oblężenia pogłębia się wyraźnie i zaczyna osiągać niebezpieczną dynamikę. W Turów, wzorem Zaolzia z 1919 r., „wkroczyli” już Czesi. Ukraińcy, mówiąc o: „chamstwie na polskiej granicy”, dają wyraźnie odczuć, że chodzi im wyłącznie o granicę z Unią Europejską. Ta narracja traktowania Polski jako zbędnego terytorium do granicy z Zachodem, czyli Niemcami, nie jest bynajmniej nowa. Polska nie uczestniczy w żadnych decydujących rozmowach o tym regionie, jest przedmiotem co najwyżej skarg, głównie ze strony Ukrainy, na międzynarodowych forach, szczególnie w Unii Europejskiej. Już car Aleksander miał podobny problem, mówiąc: „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, podzielany w pełni przez Stalina. Problem dokuczliwy był także dla Hitlera, żądającego wobec tego korytarza.

17 września 1939 r. znalazło się rozwiązanie, dotąd jedynie i dosłownie połowicznie zrealizowane. Stany Zjednoczone w osobie Baracka Obamy dały jednak dość jasny sygnał, zdejmując z Polski właśnie 17 września tarczę ochronną, a dla niemieckiej propagandy istnieje ciągle obszar pod tymczasową polską administracją.

Na razie Polska stanowi niezbędny przyczółek dla NATO do obrony przesmyku suwalsko-białoruskiego, jednak lewackie oblężenie ideologią gender i LGBT, mające wszelkie cechy rewolucji światowej, może skutecznie przesłonić racje taktyczno-strategiczne.

Inspirowana przez Moskwę litewsko-białoruska narracja o polskim nacjonalizmie może znaleźć nieoczekiwany posłuch i sprytnie połączona z ekonomicznymi konsekwencjami „braku praworządności”, wspartymi przez Berlin wobec „chrześcijańskich fundamentalistów” (bunt przeciw decyzjom Watykanu w kwestii małżeństw homoseksualnych wyraźnie narasta), doprowadzić do izolacji i bankructwa. Latami ukrywane lub ignorowane (co by było jeszcze gorsze) konsekwencje ustawy 447 i nagła ofensywa środowisk żydowskich – choć bezprawna, wsparta amerykańskim autorytetem – mogą stać się przysłowiowym gwoździem do polskiej trumny.

Wysypanie tony gruzu pod ambasadą Izraela w kibolskim stylu, charakterystycznym dla środowisk „narodowców”, jest niewątpliwą zasługą „miękkości kręgosłupa” odpowiedzialnych za jakość polskiej dyplomacji. Ten gruz ma jednak głęboki sens – po II wojnie światowej pozostały bowiem jedynie „wasze ulice”, i to nie Polacy zgotowali wspólnej Ojczyźnie ten los. Będzie to tak wyglądało dopóty, dopóki pozwolimy na pisanie „naszych ustaw” Izraelitom, Ukraińcom, Niemcom czy Amerykanom. Abdykacja polskiego państwa ze sfer wręcz podstawowych to nie jest tylko przyznany przez prezesa i wicepremiera, Jarosława Kaczyńskiego, fakt nepotyzmu w spółkach skarbu państwa i nieprzyznany (bo po co, czy „ciemny lud” o tym wie?), a szeroką falą rozpowszechniony – w dyplomacji.

Fraza o „słusznym gniewie ludu”, żywcem wyjęta z komunistycznej nowomowy, wywołuje jak najgorsze skojarzenia nie tylko swym niesłychanym w cywilizowanej Europie XXI w. anachronizmem.

Trudno więc się dziwić, że zewnętrzne ignorowanie polskiej racji stanu, a zatem przecież jej suwerenności, staje się coraz bardziej wieloaspektowe. Konstrukcja polskiego prawa, ciągle jeszcze w ogromnej mierze wspartego na komunistycznym wzorcu, a także prokuratorsko-sędziowskich nawyków, stwarza taką pokusę, daje pretekst i to wręcz umożliwia. Kształt konstytucji, wyrafinowane dzieło postkomunistów, sprawę jeszcze pogarsza.

W rezultacie zamiast jakiejkolwiek analizy odszkodowań próbuje się tworzyć wrażenie polskiego długu (sic!).

Seria podcastów wytworzona w Austrii, po dokonaniu przez nią zakupu pozostałości poobozowych nie uwzględnia w ogóle polskiego aspektu. Świadkiem historii staje się Austriak uczony zawodu kamieniarza w firmie DEST, przedsięwzięciu założonym przez SS do eksploatacji granitu. Jednocześnie Unijny Trybunał uznał, że były więzień Auschwitz Stanisław Zalewski (jeden z ostatnich żyjących!, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych), nie może dochodzić sprawiedliwości przed polskim sądem za zwrot „polskie obozy”, użyty przez niemieckie media.

Dwa lata kaźni polskiej inteligencji w obozie Auschwitz stało się jakimś niezwykle dokuczliwym cierniem w oku. Nad wyraz ściśle kontrolowane, i to także przez izraelski Mosad (sic!), rocznicowe obchody pierwszego transportu z 14 czerwca 1939 r. oraz totalna przebudowa polskiej ekspozycji, stworzonej jeszcze rękami ocalałych więźniów, są zabiegami zdumiewającymi. Nie jest wyjaśniony fakt zaginięcia listy 520 nazwisk księży zamordowanych w austriackim zamku śmierci Hartheim. Listę tę przywoływano jeszcze w latach 2005/2006 we włoskich publikacjach. Za to coraz częściej powiewająca tęczowa flaga na specjalnie przygotowanych solidnych masztach przy niemieckich i austriackich kościołach rzymskokatolickich nie współgra już nawet z ratunkiem europejskiego chrześcijaństwa Odsieczą Wiedeńską.

Niezwykle bulwersująca jest historia lazaretu przy kościele parafialnym w Rust (miasteczko słynne nadzwyczajną ilością bocianów!) z czasów Odsieczy Wiedeńskiej po bitwie/pułapce pod Parkanami. Polscy szlachcice, wdzięczni za uratowanie życia w zorganizowanym przez parafię szpitalu polowym, ozdobili wewnętrzne ściany kościoła licznymi herbami. „Zapobiegliwa” austriacka konserwator usunęła w latach 2000–2010 te herby, jak również i ślady polskich pochówków.

Pomnik polskiego króla Jana III Sobieskiego ciągle nie może stanąć na przygotowanym od lat postumencie na wzgórzu Kahlenberg w Wiedniu. Polscy oficjele wstydliwie utrzymują, że składają rocznicowe kwiaty jednak pod pomnikiem króla, gdy tymczasem chodzi jedynie o skromny posążek/rzeźbę we wnętrzu polskiego kościółka na tymże słynnym wzgórzu.

Przyznanie Wilnu statusu miasta dziedzictwa literatury UNESCO jest ze wszech miar uzasadnione, tylko czy dla świata Adamus Mickievicius będzie rzeczywiście polską zasługą w tym dziedzictwie i kto kiedyś opowie o Towarzystwie Filomatów? Losy hotelu Lambert, pozostające w pamięci uczciwszych paryskich przewodników, i to starszego już pokolenia, nie pozostawiają złudzeń.

Wieki historycznej geopolitycznej opresji wykształciły w Rzeczypospolitej dwa filary stanowiące opokę dla przetrwania narodu. To Kościół i Parlamentaryzm z drugą na świecie demokratyczną konstytucją, nawyk i potrzeba umożliwiające budowanie państwa, nawet podziemnego. Stan współczesnego polskiego parlamentaryzmu oddają emocje wspomnianej lwowianki, stan instytucjonalnego Kościoła symbolizuje stanowisko sołtysa, objęte przez jednego z najwyższych polskich hierarchów, z pewnością nie raz rozmawiającego ze Świętym Janem Pawłem II. Tenże Jan Paweł II przestrzegał przecież, jakże mocno i głośno, przed „fikcją wolności”, która „zniewala i znieprawia” i „Z tego trzeba zrobić rachunek sumienia u progu III Rzeczypospolitej!”. Tego rachunku i tego zadania absolutnie nie wykonaliśmy.

Czy zatem jesteśmy w ogóle w stanie sprostać temu współczesnemu niebywałemu oblężeniu? Czy nie jesteśmy przypadkiem w sytuacji Juliusza Słowackiego stojącego przy grobie Agamemnona, powtarzającego „Jak mi smutno!”?

Sądzę, że wielu ideowych ludzi lat 80. będzie miało i dziś tamten dylemat: „Potem spytali wręcz: „Wiele was było?” –/ Zapomnij, że jest długi wieków przedział. –/ Gdyby spytali tak – cóż bym powiedział?”. I czy zatem nie narzuca się samo: „Polsko! Lecz ciebie błyskotkami łudzą;/ Pawiem narodów byłaś i papugą,/ A teraz jesteś służebnicą cudzą”.

Zryw Solidarności z pewnością nie był klęską powstania listopadowego, lecz czy po okrągłych 40 latach nie mamy aby wrażenia pyrrusowego zwycięstwa, czy nie wchodzą nam jakoś natarczywie w ucho frazy z kolei z Wesela Stanisława Wyspiańskiego: „Miałeś, chamie, złoty róg…”?

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Stan oblężenia” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Stan oblężenia” na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolność słowa dla dziennikarzy w Polsce. Sąd odmówił przyjęcia opinii CMWP SDP ws. nabycia Polska Press przez Orlen

CMWP SDP wielokrotnie przedstawiało swoje stanowisko w licznych sprawach przed różnymi sądami. Nigdy jednak nie zostało potraktowane tak, jak przez sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie.

Jolanta Hajdasz

Wybrane sprawy z działalności CMWP SDP w czerwcu 2021 r.

1 czerwca 2021

„Ukochana praca stała się największym koszmarem w moim życiu” – raport CMWP SDP i „Kuriera WNET” na temat pracy dziennikarzy w Polska Press w cytatach z mediów

– Pomyśleliśmy, że trzeba zrobić coś w rodzaju bilansu zamknięcia Polska Press. Nie przypuszczaliśmy, że warunki pracy były aż tak złe. Oto pierwsza wypowiedź z ankiety: „Ukochana praca w czasie, gdy gazeta została sprzedana, stała się największym koszmarem w moim życiu. Miałam myśli samobójcze”. Takie cytaty pokazują, jak była stosowana zasada pluralizmu i w jakich warunkach pracowali dziennikarze. W raporcie udało się pokazać mechanizm sterowania dziennikarzami w wolnej Polsce – powiedziała dr Jolanta Hajdasz w audycji na żywo z telefonicznym udziałem widzów i słuchaczy, pt. Rozmowy niedokończone na antenie TV Trwam (1 godz. 15’) i w Radiu Maryja (2 godziny). Audycja odbyła się 29 maja 2021 r. W sumie na przełomie maja i czerwca raport cytowany był m.in. przez Polskie Radio, TVP Info, Radio Maryja, Radio Szczecin i Radio Poznań, telewizję Wpolsce.pl i TV Republika oraz portale wpolityce.pl, wirtualnemedia.pl i press.pl oraz sdp.pl. Obszernie jego fragmenty opublikował „Kurier WNET”. „Porażający raport! Jak wyglądały media Polska Press za niemieckiego kapitału?” „Dziennikarz stał się niewolnikiem za coraz mniejsze pieniądze”, „Bezdyskusyjna wartość raportu”, „To, o czym dziennikarze mówili po cichu, zostało powiedziane głośno” – to nagłówki informacji w mediach tradycyjnych i społecznościowych na temat raportu z projektu badawczego dotyczącego warunków pracy dziennikarzy, wolności słowa oraz stosunków redakcyjnych w grupie medialnej Polska Press przygotowanego przez CMWP SDP i „Kurier WNET”. (…)

23 czerwca 2021

Zaskakująca decyzja Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie – CMWP SDP odmówiono prawa do wystąpienia przed sądem w charakterze amicus curiae w sprawie dotyczącej nabycia spółki Polska Press przez PKN Orlen. Zapowiedź odwołania

Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (Sąd Okręgowy w Warszawie, XVII Wydział) przesłał do CMWP SDP pismo, w którym odmawia Centrum prawa do występowania przed sądem w charakterze amicus curiae w sprawie dotyczącej nabycia spółki Polska Press przez PKN Orlen. W ciągu 25 lat istnienia i działalności CMWP SDP nie zdarzyło się jeszcze, by odmówiono Centrum prawa do przedstawienia swojej opinii w sprawach dotyczących mediów i dziennikarzy.

24 czerwca 2021

Odpowiedź CMWP SDP na odmowę przyjęcia opinii amicus curiae przez Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sprawie Polska Press

W odpowiedzi na odmowę przyjęcia opinii Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP jako amicus curiae przez Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie w sprawie dotyczącej nabycia spółki Polska Press przez PKN Orlen, CMWP SDP ponownie przesłało tę opinię z wnioskiem o pozostawienie jej w aktach sprawy.

CMWP SDP przedstawia swoją opinię w tej sprawie ze względu na jej wagę dla ładu medialnego w Polsce. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP nie domagało się przystąpienia do toczącego się postępowania, jak wskazuje przepis art. 61 kpc, czym ww. sąd uzasadnił swoją decyzję. CMWP SDP przedstawiło jedynie opinię prawną, mając nadzieję, że może być ona przydatna przy wydawaniu końcowego orzeczenia w sprawie. Nie domagano się i nie wskazywano, że taka opinia ma być dla sądu wiążąca. Decyzja Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie jest więc niezrozumiała i całkowicie sprzeczna z dotychczasową praktyką sądów w Polsce. (…)

2 lipca 2021

Początek procesu Watchdog Polska przeciwko Fundacji Lux Veritatis, nadawcy TV Trwam. Sprawa objęta jest monitoringiem CMWP SDP

30 czerwca przed Sądem Rejonowym Warszawa-Wola formalnie ruszył proces karny, który Stowarzyszenie Watchdog Polska wytoczyło Fundacji Lux Veritatis w związku z rzekomym nieujawnieniem informacji publicznej. Sąd postanowił, iż nie będzie przeszukania Fundacji Lux Veritatis, zabezpieczenia dokumentów, odebrania telefonów komórkowych i odebrania umów o obsługę prawną. Wciąż nie wiadomo, czy sąd zażąda dostępu do korespondencji e-elektronicznej Fundacji oraz nie zrealizuje innych, obszernych i szczegółowych żądań Stowarzyszenia Watchdog Polska w stosunku do Fundacji Lux Veritatis. Zeznania w sprawie absurdalnych zarzutów o rzekome nieudostępnienie informacji publicznej złożyli założyciel i dyrektor Radia Maryja, o. Tadeusz Rydzyk CSsR, oraz zasiadający w zarządzie Fundacji Lux Veritatis o. Jan Król CSsR i Lidia Kochanowicz-Mańk. Sprawa ma charakter karny, a nie cywilny, co jest ewenementem w tego typu sprawach.

W ocenie CMWP SDP w tej sprawie zachodzi zagrożenie naruszenia praw obywatelskich o. Tadeusza Rydzyka, o. Jana Króla i dyr. Lidii Kochanowicz-Mańk. W związku z powyższym CMWP podjęło monitoring sprawy w celu obrony wolności słowa zgodnie z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i innymi przepisami prawa.

27 lipca 2021

Bezterminowe zawieszenie wykonania kary więzienia dla red. Sławomira Matusza z Sosnowca. Postanowienie Sądu zbieżne ze stanowiskiem CMWP SDP

Sąd Rejonowy w Sosnowcu zawiesił bezterminowo wykonanie kary wyroku więzienia dla red. Sławomira Matusza i jednocześnie zarządził, iż red. Matusz będzie podlegał systematycznym badaniom zdrowotnym, by stwierdzić, czy jest w stanie odbyć tę karę. Obecnie skazany red. Matusz przedstawił zaświadczenie lekarskie, iż nie jest w stanie odbyć kary więzienia. Redaktorowi Matuszowi grozi kara bezwzględnego więzienia, ponieważ nie stać go było na zapłacenie zasądzonej prawomocnie w procesie z art. 212 kk grzywny, a stan zdrowia nie pozwalał mu na odbycie zastępczych prac społecznych. CMWP SDP wspierało dziennikarza w tym procesie, apelując do sądu o powstrzymanie wykonywania tak drastycznej kary za publikacje opinii, oraz poprzez apel do Prezydenta RP o ułaskawienie red. Matusza. Stosowne pismo do Kancelarii Prezydenta RP w tej sprawie zostało wysłane w kwietniu br.

Pan Sławomir Matusz procesował się z władzami i instytucjami samorządowymi Sosnowca od 2016 roku. Sprawy przed Sądem Rejonowym w Sosnowcu toczyły się w trybie karnym o zniesławienia (art. 212 kk), których p. Matusz rzekomo dopuszczał się w pismach oraz w e-mailach kierowanych wyłącznie do tych instytucji i ich przedstawicieli. W inkryminowanych pismach i e-mailach p. Matusz zwracał uwagę na nieprawidłowości w działaniach instytucji, do których pisał. Przykładowo zarzucał wady prawne statutów instytucji kultury w Sosnowcu. Mimo że Wojewódzki Sąd Administracyjny wydał 5 wyroków, w których potwierdził błędy w ww. statutach, przyznając tym samym rację p. Matuszowi, wyrok skazujący dla p. Matusza został utrzymany.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2021. Czerwiec-lipiec” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2021. Czerwiec-lipiec” na s. 3 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

6-latki są uczone, że w Gdańsku dawniej mieszkali tylko mądrzy Niemcy / Michał Lipniewicz, „Śląski Kurier WNET” 86/2021

W przedstawieniu nie ma słowa o złożoności etnicznej Gdańska. Pojawiają się wprawdzie Kaszubi, ale tak durni, że nie rozumieją niemieckiego i mądry Niemiec Kurt musi się z nimi porozumiewać na migi.

Michał Lipniewicz

Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów

„Chcecie bajki? Oto bajka. Była raz sobie gdańska brunatna przedszkolanka”.

Dwudziestego czwartego czerwca miałem wątpliwą przyjemność oglądania przedstawienia z okazji zakończenia roku szkolnego w przedszkolu nr 84 w Gdańsku-Morenie.

Mój syn na w roli głównej! Na takie dictum każdy z rodziców dostałby wypieków z dumy. A więc panie przedszkolanki w niego wierzą! Pamięć ma jak po bilobilu! Okazało się jednak, że wolałbym, aby takiej pamięci nie miał.

W sztuce zaprezentowanej przez dzieci, pięknie zresztą odegranej, pt. O mądrym Niemcu Kurcie i jego kotach, będącej według pani przedszkolanki uwieńczeniem kilkuletniego programu o historii miasta Gdańska, już w pierwszych słowach znalazło się miejsce li tylko dla mądrego Niemca Kurta. Tylko tyle i aż tyle.

Sześciolatki uczą się, że w Gdańsku mieszkali przed laty mądrzy Niemcy. Jest to także jedyna nacja nazwana w przedstawieniu. Nie ma słowa o Polakach, nie ma słowa o złożoności etnicznej tego miasta. Pojawiają się w przedstawieniu, co prawda, Kaszubi, ale są na tyle durni, że niemieckiego języka nie rozumieją i mądry Niemiec Kurt musi się z nimi porozumiewać na migi.

Co czułem, oglądając to przedstawienie?

Z jednej strony dumę rozpierającą ojca, bo przecież mój syn w głównej roli! Z drugiej ten mróz, który przeszył mnie w chwili, gdy w pierwszym lub drugim zdaniu sztuki usłyszałem o „mądrym Niemcu Kurcie”. Odżyły ponure rodzinne wspomnienia o Victoriaschule, Piaśnicy, Stutthoffie i tylu innych miejscach naznaczonych tą niemiecką „wyższą inteligencją”. Potem przyszła refleksja, że to nie wyjątek, skoro córka starszego brata w ramach zaliczeń zbierała pamiątki po Danziger Aktien Bierbrauerai. Wydawało mi się to wtedy ponurym żartem, takim w stylu pamięci o mieście Stefana Chwina, rocznik ’49 (rodzina pochodzi z Wilna) i Pawła Huellego, rocznik ’57 (o pochodzeniu swojej rodziny mówi: „Huellowie byli Austriakami”), quasi-Gdańszczan. Okazuje się to jednak świadomą polityką historyczną włodarzy tego miasta, w którym szkoły są przez nich dotowane i utrzymywane.

Wiem, że długa jest droga od „radosnego pochodu” spod Teatru Szekspirowskiego (notabene naprzeciw Victoriaschule) z okazji pierwszego września do przedstawienia z okazji zakończenia roku szkolnego, ale takimi właśnie małymi krokami w małych i młodych umysłach kształtuje się obraz rzeczywistości.

Artykuł Michała Lipniewicza pt. „Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Michała Lipniewicza pt. „Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program Wschodni: W tym roku obchodzimy 30-lecie niepodległości Ukrainy

W „Programie Wschodnim” Paweł Bobołowicz wraz z zaproszonymi gośćmi rozmawia o hipotezach dotyczących śmierci Witalija Szyszowa oraz o 30-leciu niepodległości Ukrainy.

Prowadzący: Paweł Bobołowicz

Realizator: Eldar Pedorenko


Goście:

Piotr Pogorzelski – dziennikarz, korespondent polskich mediów na Ukrainie, autor podcastu

Wojciech Jakóbik – dziennikarz, redaktor naczelny portalu „Biznes Alert”


Pierwszy rozmówca Pawła Bobołowicza podsumowuje najnowsze wydarzenia na Białorusi. Redaktor odnosi się m.in. do niespodziewanej śmierci opozycjonisty i szefa Domu Białoruskiego w Kijowie, Witalija Szyszowa. We wtorek 3 sierpnia ukraińska policja przekazała, że w Kijowie, w parku w pobliżu zamieszkania aktywisty odnaleziono jego powieszone ciało. Witalij Szyszow zaginął dzień wcześniej w godzinach porannych. Piotr Pogorzelski stwierdza, iż prawdopodobnie został on zamordowany przez reżim Łukaszenki:

Rzeczywiście najbardziej prawdopodobna wersja, która się często powtarza, że jest to właśnie zamach. Bliscy Szyszowa mówili, że on nic nie mówił, że chce popełnić samobójstwo, nie był w jakimś złym stanie psychicznym. Poza tym, tego rodzaju działania wpisują się w to jak działa reżim Aleksandra Łukaszenki – podkreśla dziennikarz.

Ponadto, Piotr Pogorzelski opowiada o bieżącej sytuacji na Ukrainie. Dziennikarz, który spędził tam dziesięć lat życia mówi o czynnikach, które w ciągu ostatnich lat stały się głównymi motorami zmian w tym kraju:

Na pewno Ukrainę zmieniła Rewolucja Godności i te wszystkie protesty wcześniej, Pomarańczowa Rewolucja. To naprowadziło ją na ruch niezależny. Ludzie zaczęli budować własne struktury, które zaczęły kontrolować władzę – podkreśla nasz gość.

Redaktor komentuje także zmianę, która nastąpiła w mentalności Ukraińców. Jak wskazuje Piotr Pogorzelski, obywatele Ukrainy coraz bardziej angażują się w struktury społeczeństwa obywatelskiego i coraz krytyczniej spoglądają na swoich rządzących:

To było odmienne podejście od podejścia rosyjskiego, gdzie władza była sakralna – podsumowuje dziennikarz.

Z kolei Wojciech Jakóbik przybliża słuchaczom aktualności związane z inwestycją Nord Stream 2. Analityk ds. energetyki opisuje kontrowersje wiążące się z amerykańsko-niemieckim porozumieniem, które może zagrażać bezpieczeństwu Ukrainy oraz Polski:

Wszelkie układy USA-Niemcy muszą także uwzględniać udział Rosji, która musi się zgodzić na część zapisów. Ostatecznie, jeżeli takie porozumienie weszłoby w życie musiałoby wziąć na pokład także Rosję. To jest jedna z kontrowersji, która pozwala krytykom Nord Stream 2 podważać zapisy układu – zaznacza ekspert.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.