Dr Jerzy Targalski, Krzysztof Wyszkowski, Ryszard Czarnecki, Stefan Habura, Wojciech Jeśman, Marcin Horała 29.05.2019 r.

Opinie i komentarze naszych gości w sprawach ostatnich wydarzeń w Europie i nie tylko. Dr Targalski o Serbii, Wyszkowski o marszu w Gdańsku i mandacie dla Pani Adamowicz, poseł Czarnecki o PE.


Prowadząca: Magdalena Uchaniuk Gadowska

Realizator: Dariusz Kąkol

Wydawca: Aleksander Rozenfeld


W pierwszej godzinie Popołudnia Wnet dr. Jerzy Targalski – historyk, publicysta komentuje ostatnie wydarzenia w Serbii. Zwraca uwagę na nieścisłość danych, podawanych przez media. „Chodzi o walkę z mafią!” – mówi Targalski i zauważa również, że ogłoszenie mobilizacji wojsk na granicy przez prezydenta Aleksandara Vučića była doskonałą okazją by zaprezentować swoją patriotyczną postawę wobec Serbów w Kosowie. Dr. Targalski komentuje również wyniki wyborów w Polsce do Parlamentu Europejskiego. Wygrana PiS-u i czy istnieje przyszłość dla Koalicji Obywatelskiej oraz o fenomenie Konfederancji.

„Konfederacja musi uporać się sama z sobą! Jeżeli nie odsunie Janusza Korwin – Mikke to nie przekroczy pięć procent i koniec!”

 


Krzysztof Wyszkowski, opozycjonista antykomunistyczny, członek kolegium w Instytucie Pamięci Narodowej, komentuje ostatnie wydarzenia z Gdańska oraz wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Według Wyszkowskiego wyniki wyborów były takim szokiem dla władz Gdańska i Sopotu, że potrzebne były aż cztery dni aby się otrząsnąć i przyznać, że sobotni marsz i głoszone na nim hasła były nie na miejscu.

”Przyszedł jak rozumiem rozkaz z Brukseli, od Donalda Tuska, że trzeba zmienić częściowo nastrój propagandy i teraz zarówno Pani Dulkiewicz jak i Prezydent Sopotu, ta para władców, nagle oświadczyła że nie, że oni są tu zdziwieni bo to obrażanie katolików jest nie w porządku.”

„Wszyscy zauważyli tą bezczelną hipokryzję. Pani Dulkiewicz przygotowała antykatolicką , antychrześcijańską demonstrację na sukces wyborczy. Po czym okazało się, że nagle trzeba wiosłować wstecz, no więc włączyła ten wsteczny bieg i próbuje się od tego odżegnać. Ale to przecież bzdura! Ona jest związana z tym środowiskiem od bardzo dawna!”

 

„To co robi Pani Dulkiewicz to jest przecież czysta komedia albo szaleństwo”

 


Europoseł Ryszard Czarnecki komentuje wybory do Parlamentu Europejskiego oraz obwinia IPSOS za nieprofesjonalne badania i podanie błędnych wyników.

„Uważam, że jest to sytuacja, która musi być wyjaśniona bo wszystkie trzy główne telewizje w Polsce korzystają z tej samej firmy sądażowej, która się dramatycznie myli i to kolejny raz”

Czarnecki: „Apeluję do wszystkich 51 nowo wybranych posłów z Polski, obojętnie od opcji, aby natychmiast po wyborach podpisali zobowiązanie, że w Parlamencie Europejskim nie zagłosują za sankcjami wobec własnego kraju, ani też nie będą atakować Polski w obcych mediach. To będzie test na dobre intencje!”

 


Stefan Habura, adwokat, pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mówił o procesie wytoczonemu przeciw Arabskiemu i jeszcze czterem osobom.

„To jest już ponad dziewięć lat po katastrofie smoleńskiej i myślę, że to już najwyższy czas żeby osoby, które działały w tej sprawie, które działały nieudolnie, ażeby zapadł wyrok a Polacy poznali prawdę.”

 


Wojciech Jeśman przybliżył opinie z prasy amerykańskiej. Newsweek 27 maja opublikował artykuł autorstwa Daniela Schatza, w którym to dziennikarz twierdzi, iż polski rząd musi zwrócić 170 tyś. nieruchomości należne Żydom, którzy przez ten rząd zostali okradzeni.

 


Marcin Horała, poseł PiS, przewodniczący komisji ds. wyłudzeń VAT  opowiadał dlaczego komisja chce postawić przed sądem byłego ministra finansów Mateusza Szczurka i tłumaczy dlaczego w 2015 roku prace nad uszczelnieniem systemu podatkowego zostały wstrzymane.

„Nagle 27 lutego Pan dyr. Tratkiewicz pisze do swoich pracowników w Ministerstwie Finansów: „Poinformowano mnie, że decyzją Ministra Szczurka te prace są zatrzymane i że teraz nie ma do nich klimatu, może wrócimy do nich po wakacjach.”

A.R.

Mówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to nieprawda. Pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie

Ojciec stracił zdrowie, majątek, ale wytrwał. Do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało.

Wanda Nadobnik

Kiedy ojca aresztowali, ja miałam cztery lata, a moja siostra trzy. Byliśmy wtedy nad morzem, na wczasach. (…) Zapamiętałam, że to było w czasie obiadu. Byliśmy w stołówce i nagle jakiś mężczyzna podszedł do niego. Ojciec powiedział nam tylko : Muszę jechać do Warszawy, bo ktoś chce się ze mną spotkać.

Pojechał z nimi i w czasie tej drogi zepsuł się samochód. Musieli go na tej drodze naprawiać i pomagał przy tym jakiś miejscowy rolnik, a że mój ojciec był namiętnym palaczem, to miał przy sobie zapałki i na pudełku napisał wiadomość: Tolu, wiozą mnie do Warszawy, chyba będę aresztowany. Napisał też adres. I faktycznie ten kawałek pudełka od zapałek trafił do Poznania, i stąd mama wiedziała, co się dzieje.

Jeszcze pamiętam, że zaraz wróciłyśmy z tych wakacji z mamą i z Zosią, moją siostrą. (…) Gdy wróciłyśmy, zobaczyłyśmy, że wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu były już zamknięte i opieczętowane. (…) A dziadek, który pracował na uniwersytecie, natychmiast został z niego zwolniony, tzn. od razu przestał być profesorem, tylko jeszcze przez jakiś krótki czas miał wykłady z języka niemieckiego. A potem dziadka po prostu zwolniono z tej pracy, mimo że był jednym z pierwszych profesorów na Uniwersytecie w Poznaniu. (…)

Ojciec siedział w więzieniu 6 lat. Torturowany na Koszykowej, na Rakowieckiej, miał potępić Stanisława Mikołajczyka za wyjazd z kraju, „ucieczkę”, jak mówili komuniści. Mój tato nigdy tego nie zrobił. Stracił zdrowie, rodzinny majątek, ale wytrwał. Boli mnie to, że do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało.

Jest to fragment wspomnień Wandy Nadobnik, córki Kazimierza Nadobnika, dziennikarki i publicystki, członka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich; całość opublikujemy w następnym numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET”.

Cały artykuł Wandy Nadobnik pt. „Aresztowanie ojca” znajduje się na s. 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wandy Nadobnik pt. „Aresztowanie ojca” na s. 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kazimierz Nadobnik (1913–1981) swoją bezkompromisową postawę przypłacił aresztowaniem, brutalnym śledztwem i więzieniem

Świadomie pozostał przedstawicielem tego pokolenia, wychowanego i wykształconego w odrodzonej II Rzeczypospolitej, dla którego wolność, osobista uczciwość i odwaga nie były jedynie pustymi pojęciami.

W poprzednim numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET” opublikowaliśmy pierwszą część szkicu biografii Kazimierza Nadobnika, jednego z przywódców powojennego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zasłużonego szczególnie dla Wielkopolski, po 1945 roku bliskiego współpracownika Stanisława Mikołajczyka.

Jerzy Bednarek

W lutym 1956 r. w więzieniu we Wronkach z Nadobnikiem rozmawiał funkcjonariusz Wydziału III WUdsBP w Poznaniu. Celem jego wizyty była próba przekonania więźnia do tajnej współpracy z aparatem bezpieczeństwa. Nadobnik w sposób stanowczy od razu odmówił jakichkolwiek kontaktów z komunistyczną policją polityczną, twierdząc wprost, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Funkcjonariuszowi oświadczył, że w ramach PSL działał całkowicie legalnie, mówił też o represjach urzędów bezpieczeństwa i członków PPR wobec ludowców oraz o uzależnieniu prokuratury od służb bezpieczeństwa. Podkreślił, że aresztowano go i skazano całkowicie bezprawnie, w dodatku cały czas jest inwigilowany, a jego rodzina prześladowana. Oświadczył – jak relacjonował funkcjonariusz – „że gdyby się jeszcze raz znalazł na tej samej platformie politycznej jaką reprezentował w przeszłości, to po wyjściu z więzienia, jak poprzednio pracował na dobę 14 godzin, to wówczas pracowałby 20 godzin, gdyż robiłby to z przekonania i w słusznym celu”.

Rozczarowany nieudanym werbunkiem funkcjonariusz w podsumowaniu spotkania z Nadobnikiem odnotował: „jest on normalnym [!] stojącym na wrogiej pozycji do PRL – nie widać u niego żadnej zmiany w kierunku przekonania się o prowadzonej przez niego wrogiej działalności”.

O zwolnienie męża wielokrotnie i bezskutecznie starała się jego żona. Pisała do Bolesława Bieruta, do Przewodniczącego Rady Państwa, do Ministerstwa Obrony Narodowej, do Komitetu Centralnego PZPR, do Prezydium Rady Państwa czy do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W kwietniu 1956 r. wysłała dramatyczny list do przewodniczącego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, w którym informowała o pogarszającym się stanie zdrowia męża i o tym, że ponownie został pobity w więzieniu we Wrocławiu. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa w bezwzględny sposób starali się wykorzystać trudną sytuację rozłączonej przez więzienie rodziny Nadobnika. Nie cofnięto się przed szantażowaniem jego żony, która sama wychowywała dwie małoletnie córki, aby nakłonić ją do współpracy z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego.

Losem Kazimierza Nadobnika żywo przejęty był także Stanisław Mikołajczyk. Gdy dowiedział się, że we wrześniu 1955 r. odwiedzi Polskę senator John F. Kennedy, wystosował do niego specjalny telegram. Prosił w nim przyszłego prezydenta USA, żeby zainteresował się sytuacją m.in. Nadobnika, „który uwięziony, od szeregu lat przebywa w komunistycznym więzieniu”. (…)

Starania wreszcie przyniosły efekt. W wyniku amnestii kwietniowej 1956 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie zmniejszył Nadobnikowi karę łączną do 8 lat więzienia. (…) 7 czerwca 1956 r. postanowieniem Wojskowego Sądu Garnizonowego został zwolniony w odbywaniu kary na okres 6 miesięcy. (…) Nadobnik od razu podjął starania, aby wykazać, że śledztwo i proces przeciwko niemu zostały sfałszowane. W połowie lipca 1956 r. skontaktował się z Józefem Wydrą, który obciążał go podczas rozprawy w 1951 r. Zażądał od niego oświadczenia dotyczącego faktycznego przebiegu śledztwa. Zdezorientowany Wydra takowe oświadczenie przygotował. (…)

Po opuszczenia więzienia w czerwcu 1956 r. (wtedy jeszcze na zasadzie zwolnienia w odbywaniu kary) szybko zetknął się z brutalną rzeczywistością dnia codziennego. Mimo bardzo dobrego wykształcenia i kwalifikacji (prawnik znający cztery języki obce) nie mógł znaleźć pracy. W arogancki sposób potraktowano go też we władzach ZSL, gdzie chciał uzyskać informację, czy partia w jakikolwiek sposób będzie pomagać zwalnianym z więzień ludowcom. Stefan Ignar, pełniący wówczas funkcję przewodniczącego Sekretariatu NKW ZSL, nie wpuścił go do swojego gabinetu i rozmawiał z nim za pośrednictwem woźnego. Stan bezradności, który go wówczas ogarnął, dobrze ilustruje korespondencja, jaką prowadził w tamtym czasie z Franciszkiem Kamińskim – byłym dowódcą Batalionów Chłopskich, zwolnionym w końcu kwietnia 1956 r. z więzienia. W jednym z listów do niego Nadobnik pisał: „Ja osobiście na razie mam dosyć tych wszystkich manewrów, kręceń.

Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sprawie dotychczas próbowałem coś zrobić – począwszy od spraw mieszkaniowych, zajęcia, pozbawienia stopnia oficerskiego i w ogóle ułożenia sobie życia – wszędzie ten sam mętlik, obietnice – a potem walenie po łbie, czym się da. Sądzę, że w rezultacie może z ulgą powitałbym, gdyby mnie ponownie po przerwie kary posadzili do więzienia, bo już naprawdę jestem zmęczony »wolnością«.

Po wyjściu na wolność, uznany za przedstawiciela „podziemia mikołajczykowskiego”, Kazimierz Nadobnik znalazł się w końcu 1956 r. w gronie osiemnastu działaczy ludowych intensywnie inwigilowanych przez poznańską Służbę Bezpieczeństwa i przez wiele lat pozostawał pod obserwacją. (…) Nadobnik, jako bliski współpracownik Mikołajczyka, znalazł się też w rozpracowaniu ogólnopolskim prowadzonym przez SB MSW w Warszawie i dotyczącym kontaktów krajowych ludowców z emigracyjnym PSL. (…)

Po raz ostatni Nadobnikiem Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się, gdy na początku grudnia 1976 r. wspólnie z Jagłą urządził on w swoim mieszkaniu w Warszawie spotkanie poświęcone 10 rocznicy śmierci Mikołajczyka. Przybyło na nie 16 osób z różnych części kraju, a dyskusja, jaka się wówczas wywiązała, była w całości poświęcona politycznej roli prezesa PSL w dziejach Polski. Szczegółową informację na jej temat przekazał Służbie Bezpieczeństwa tajny współpracownik „Wiktor”, którym był Czesław Jan Poniecki – znany publicysta i działacz ludowy z Kielecczyzny.

W sierpniu 1969 r. Kazimierza Nadobnika dotknęła rodzinna tragedia. W Londynie zginęła w wypadku samochodowym jego córka Zofia, studentka V roku chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Miała 22 lata. Central Criminal Court uniewinnił sprawcę wypadku w 1974 r., z czym Nadobnik nigdy się nie pogodził, bezskutecznie starając się o wznowienie postępowania w tej sprawie. Podejrzewał, że kolizja dwóch samochodów, w wyniku której zginęła tylko jedna osoba – jego córka – nie była dziełem przypadku.

Cały artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego” znajduje się na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego”, na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poprawność polityczna to dialektyka marksistowska o postaci, sile i prymitywizmie umysłowego młota pneumatycznego

Komuna sowiecka „starego, leninowskiego typu” dawała satyrykom asumpt do wspaniałych dowcipów, wobec marksizmu kulturowego zaś wszyscy zachowują się jak zahipnotyzowani przez węża.

Celina Martini

Kiedy obserwuję dyskusje na gorące obecnie tematy polityczne, uderza mnie kompletne nieprzygotowanie pojęciowe strony konserwatywnej do dialogu ze stroną „liberalną”.

Problem z grubsza polega na tym, że konserwatyści, jak na konserwatystów przystało, używają technik dyskusyjnych przyjętych jeszcze w czasach Platona, a więc: wymiany racjonalnych argumentów, poszanowania przeciwnej strony, dążenia do znalezienia prawdy i do uzgodnienia wspólnego stanowiska. Tymczasem strona liberalna opiera się w polemice na wynalazku dialektyki marksistowskiej, która w drodze rozwoju, czy też może – odwrotnie – uproszczenia, uzyskała formę poprawności politycznej, będącej umysłowym młotem pneumatycznym (z całą siłą i prymitywizmem tego narzędzia), służącym ideologii marksizmu kulturowego.

Dlatego nasi antagoniści w głębokiej pogardzie mają przeszłe i teraźniejsze fakty, o których usiłują wspominać ich polemiści; na argumenty odpowiadają inwektywami, bez mrugnięcia zaprzeczają prawom logiki, lansując absurdalne opinie, kłamią i bluźnią, czym bezlitośnie nokautują swych nieszczęsnych rozmówców, wprowadziwszy ich przedtem w osłupienie. (…)

MARKSIZM KULTUROWY – ideologia wywiedziona w latach 20. ubiegłego wieku z marksizmu-leninizmu, jako odpowiedź na mierne sukcesy klasycznego komunizmu wśród robotników Europy Zachodniej. Jej autorami są Gramsci, Spinelli, a kontynuatorzy to tzw. szkoła frankfurcka – Fromm, Adorno, Marcuse, korzystający z prac Wilhelma Reicha – pomysłodawcy edukacji seksualnej dzieci i ogólnej seksualizacji i demoralizacji społeczeństwa. Celem marksizmu kulturowego jest totalna przebudowa cywilizacji europejskiej w oparciu o rewolucję seksualną i stworzenie nowego człowieka, wyzwolonego z dotychczasowej tożsamości. Głównymi wrogami tej rewolucji są rodzina, naród i Kościół katolicki, jako instytucje „zniewalające” człowieka i hamujące jego swobodny rozwój. Środkiem zapewniającym panowanie tej ideologii jest

POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA – totalna cenzura ludzkiej świadomości, ignorująca istniejącą rzeczywistość, podstawiająca zamiast faktów ideologiczne klisze. Fundamentem tego myślenia jest negacja istnienia obiektywnej prawdy czy stałych wartości, lekceważenie racjonalnego wywodu, pogarda dla logiki, oparcie myślenia na emocjach, manipulacja umysłami wyznawców. (…)

DYSKRYMINACJA – normalnie: ucisk i brak równych praw jakiejś grupy czy jednostek. DYSKRYMINACJA w ujęciu marksistów: nieposiadanie wiodącej roli społecznej czy politycznej, do której aspirują pewne grupy. Wobec braku rzeczywistego ucisku tych grup, tworzy się medialną mitologię rzekomego ucisku, aby potem walczyć z nim, niszcząc porządek społeczny i moralny (jego zniszczenie jest głównym celem marksizmu kulturowego). (…)

LIBERALIZM – w różnych kontekstach zawsze dotąd oznaczał opcję wolnościową. W języku marksistów kulturowych oznacza totalitarną przemoc stosowaną w celu zniszczenia dotychczasowych norm moralnych i społecznych. (…)

WALKA ZE STEREOTYPAMI jest równoznaczna z walką z normami i zasadami cywilizacji chrześcijańskiej. Jest to między innymi:

  1. Zanegowanie obiektywnej prawdy, wprowadzenie relatywizmu w każdej dziedzinie, a co za tym idzie – zniszczenie racjonalnego myślenia.
  2. Niszczenie silnej, dającej oparcie tradycyjnej rodziny heteroseksualnej przez teorię gender (twierdzenie, że płeć nie jest cechą biologiczną, lecz społeczną). Konsekwencją jest walka z wszelkimi przejawami różnic między płciami i udawanie, że nie istnieją tzw. drugorzędne cechy płciowe, destabilizacja tożsamości płciowej u dzieci, wyśmiewanie tradycyjnych ról w rodzinie, zamiana tradycyjnych zadań męskich na kobiece i odwrotnie, zarzucanie normalnym rodzinom złego wpływu na dzieci.
  3. Walka z religią i Kościołem katolickim jako instytucją utrwalającą porządek moralny i etyczny.
  4. Twierdzenie, że narody są niepotrzebne i szkodliwe. Skutkiem jest walka z patriotyzmem i poczuciem przynależności narodowej oraz pedagogika wstydu. (…)

MOWA NIENAWIŚCI, HOMOFOBIA, ANTYSEMITYZM, RASIZM – są to obelżywe określenia stosowane wymiennie, często bez żadnego związku z treścią inkryminowanego stwierdzenia, na każdą wypowiedź niezgodną z poprawnością polityczną lub krytykę stanowiska strony lewicowo-liberalnej. Jest to forma cenzury prewencyjnej, pozwalająca uniknąć merytorycznej dyskusji.

Cały artykuł Celiny Martini pt. „Mały słownik marksizmu kulturowego” znajduje się na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Celiny Martini pt. „Mały słownik marksizmu kulturowego”, na s. 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jako doświadczony europarlamentarzysta chciałbym pomóc zmienić oblicze Wielkopolski – także pod względem politycznym

O rodzinnych związkach z Poznaniem, potencjale Wielkopolski i potrzebie otwartości w polityce mówi prof. Zdzisław Krasnodębski, kandydat nr 1 na wielkopolskiej liście PiS. Rozmawiał Antoni Opaliński.

Antoni Opaliński
Zdzisław Krasnodębski

Panie Profesorze, jakie są Pana związki z Wielkopolską?

Rodzina mojej mamy mieszkała w Poznaniu przed wojną, w latach trzydziestych. Mój dziadek był urzędnikiem kolejowym i został przeniesiony ze Stalowej Woli do Poznania, tu został naczelnikiem parowozowni. Przedtem był też politykiem, posłem PSL Witosa pierwszej i drugiej kadencji. Po przeniesieniu rodzina mieszkała w Poznaniu aż do wybuchu wojny. Moja mama chodziła w Poznaniu do szkoły podstawowej, jej bracia pokończyli gimnazja, potem Wyższą Szkołę Budownictwa, która jest teraz częścią politechniki. Moja ciocia, siostra mamy, urodziła się w Poznaniu. Rodzina wyjechała na wakacje w 1939 roku, przyszła wojna i już tu nie wrócili. Dziadek potem dołączył. Stracili cały dobytek. Usiłowali część ewakuować wagonem, który nigdy nie dotarł na wschód, podobno pojechał na zachód… Nigdy już do Poznania nie wrócili, ale zawsze pozostał we wspomnieniach.

Potem wojna, okupacja sowiecka, jednego z braci mojej mamy zabiło NKWD, drugiego torturowano, trzeci uciekł do wojska, żeby się ukryć. Mój dziadek też siedział przez rok w więzieniu. Rodzina uciekła z Rudnika nad Sanem do Choszczna, gdzie ja się urodziłem. To jest ta rodzinna historia. A Poznań zawsze wspominano w trudnych czasach bierutowskich i gomułkowskich jako szczęśliwy okres. Ja wcześnie zapoznałem się z gwarą poznańską, bo rodzina używała słów, które przyswoiła w okresie poznańskim. A moja ciocia zawsze się szczyciła, że jest rodowitą poznanianką. (…)

Jakie wnioski ma Pan po dotychczasowej kampanii wyborczej i spotkaniach w różnych miejscowościach Wielkopolski?

Wnioski z kampanii są takie – akurat jestem po spotkaniu w Gnieźnie – że ludzie bardzo interesują się Unią Europejską. Wcale nie jest tak, że padają pytania tylko o politykę lokalną, że interesują się tylko swoją gminą czy swoim powiatem. Nie, pytania są bardzo różne. Dziś w Polsce bardzo dobrze są znane nazwiska niektórych polityków europejskich, jak Timmermans, Juncker, Verhofstadt, znany jest nawet Antonio Tajani, nie mówiąc już o Donaldzie Tusku. Często te nazwiska wywołują wśród moich wyborców reakcje krytyczne, które tym bardziej ich motywują, żeby pójść do wyborów.

Myślę, że ci panowie, zwłaszcza Timmermans i Verhofstadt, zmobilizowali nasz elektorat. Nie zdziwiłbym się, gdyby frekwencja była dużo wyższa niż w poprzednich wyborach europejskich.

A jednak Wielkopolska to trudny region dla prawicy. Z jakiego powodu?

To jest województwo składające się z trzech regionów. W zależności od historii rozkłada się też poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości. W największej części, która kiedyś wchodziła w skład Królestwa Kongresowego, poparcie jest całkiem przyzwoite. To widać też po liczbie uczestników spotkań. Najgorzej pod względem liczebności i pewnie w ogóle aktywności politycznej jest na tych ziemiach, które weszły w skład Rzeczypospolitej po II wojnie światowej. No i mamy region poznański oraz sam Poznań, który jest rzeczywiście wyjątkowy. Tam występuje to otwarcie na nowinki obyczajowo-etyczne i duże poparcie dla Platformy, połączone z pielęgnowaniem tradycji. Także tradycji walki z zaborcami, powstania wielkopolskiego, pamięci o okupacji niemieckiej.

Wydawałoby się, że wyborcy o takim profilu powinni przyjaźnie patrzeć na Prawo i Sprawiedliwość. Tymczasem głosują na Platformę Obywatelską i to jest dla mnie zagadką duszy Poznaniaka, której jeszcze nie rozwikłałem.

Wielkopolska kojarzy się z tradycjami gospodarności i dobrej organizacji. Jak to Pana zdaniem dziś wygląda?

Po pierwsze oczywiście to jest bogaty region, w statystykach ekonomicznych zajmuje miejsce po Dolnym Śląsku. Mam jednak wrażenie, że Poznań spowolnił swój rozwój, nie wykorzystuje wszystkich szans. Tak zresztą słyszę i tak mi mówiono, że następuje pewien odpływ, że południowa część województwa coraz bardziej ciąży ku Wrocławiowi, a północna w stronę Gdańska i Bydgoszczy. Sam Poznań traci mieszkańców. Jeżeli pytam o ostatnie lata, o duże inwestycje albo przykłady sukcesu gospodarczego, to kiedyś zawsze podawano Solaris, ale ta firma już nie jest w polskich rękach. W zasadzie brakuje takich sukcesów, co pokazuje, że wbrew tradycji gospodarności, Poznaniowi brakuje dobrego gospodarza.

Jaką rolę dla dzisiejszego oblicza Wielkopolski odgrywa bliskie sąsiedztwo Niemiec?

Waga tego sąsiedztwa wynika z samej historii, w Poznaniu jest przecież zamek cesarski , trudno więc o tym nie mówić. To jest pomieszanie pamięci. Z jednej strony pamięć o doznanych krzywdach i duma z osiągnięć Polaków w walce z germanizacją, także o walce gospodarczej, duma z powstania wielkopolskiego, pamięć o II wojnie światowej i krwawych represjach. Z drugiej strony jest też pewien kompleks wobec Niemców. To się może łączyć z potencjałem Wielkopolski. Gdyby Wielkopolska była w tych relacjach bardziej podmiotowa, to może nawet rozwój gospodarczy byłby dzisiaj szybszy, zwłaszcza w ostatnim okresie.

Mimo obecności wielu niemieckich inwestorów, nie widzę, żeby te kontakty były bardzo żywe. Chciałbym trochę przyczynić się do przezwyciężenia tych kompleksów. Nie ma do nich w tej chwili żadnych podstaw, a Poznań mógłby w relacjach z Niemcami, również tych gospodarczych, być bardziej asertywny.

Jak, Pana zdaniem, będzie wyglądać sytuacja w nowym Parlamencie Europejskim i jaka będzie przyszłość frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do których należą politycy Prawa i Sprawiedliwości?

Te dwie grupy, które do tej pory tworzyły koalicję, chadecja i socjaliści, stracą większość. Słyszymy też z grupy socjalistycznej sygnały, że nie będą już chcieli koalicji z chadecją, czyli Europejską Partią Ludową. To jeszcze bardziej zmieni sytuację w parlamencie i zwiększy rolę EKR, czyli eurorealistycznej, umiarkowanej prawicy. Mówi się też o znacznym wzmocnieniu prawej strony Parlamentu Europejskiego. Na pewno będą próby stworzenia dużej frakcji parlamentarnej. Padają pewne oferty pod naszym adresem. To wskazuje na znaczącą rolę EKR, ale też i samego Prawa i Sprawiedliwości. Te propozycje z jednej i z drugiej strony będą tym większe, im większa będzie nasza reprezentacja. Ona zapowiada się na dużą, więc będziemy mieli bardzo silne karty negocjacyjne.

A jakie widzi Pan możliwości współpracy z nowymi siłami prawicowymi w Europie?

Różne formy współpracy są możliwe, były też w pewnym sensie już praktykowane. To są zresztą różne partie. Te, które już współrządzą, jak Liga we Włoszech, to są partie, których nikt w Unii nie może lekceważyć. Są też takie jak Vox, które w zasadzie zgłosiły swój akces do EKR. Było też paru posłów z Europejskiej Partii Ludowej, którzy przepłynęli do EKR; ostatnio przyjmowaliśmy panią z Włoch. Z niektórymi partiami mamy jeszcze pewne trudności, ale one ewoluują w dobrym kierunku.

My jesteśmy eurorealistami, ale chcemy trwania Unii Europejskiej, więc jeśli chodzi o tych, którzy chcieliby demontażu Unii albo rezygnacji z pewnych polityk wspólnotowych, to oczywiście nie jest to program dla nas.

Natomiast łączy te ugrupowania, ale też i polityków z prawego skrzydła Europejskiej Partii Ludowej, wizja, że jednak to państwa narodowe pozostają głównym elementem Unii. W związku z tym państwa narodowe muszą utrzymać swoją podmiotowość i kompetencje.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, pt. „Dla Polski i dla Wielkopolski”, znajduje się na s. 3 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, pt. „Dla Polski i dla Wielkopolski”, na s. 3 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prorocza dedykacja prymasa Augusta Hlonda na odnalezionym w archiwum zakonnym obrazku z podobizną św. Andrzeja Boboli

„Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski, powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Czy to wyraz prywatnego przekonanie Prymasa, czy słowa samego Andrzeja Boboli?

Katarzyna Purska USJK

Niebo chodzi po ziemi. Polscy święci na 100-lecie odzyskania niepodległości. Andrzej Bobola

Kilka miesięcy temu w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach natknęłam się na intrygującą fotografię. Widniał na niej duży, wielkości kartki z zeszytu, wizerunek św. Andrzeja Boboli, a pod nim ktoś dokleił pożółkły pasek papieru z odręcznym wpisem ks. Prymasa Augusta Hlonda: „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Zainteresował mnie bardzo ten obrazek i wpis pod nim. Tak zaczęły się moje poszukiwania, które zrodziły szereg odkryć i wiele pytań.

Odnaleziony w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach obrazek z podobizną św. Andrzeja Boboli i autografem prymasa Augusta Hlonda | Źródło: Archiwum Generalne SS Urszulanek

Dedykacja ks. kardynała Augusta Hlonda

Najpierw było to pytanie o pochodzenie obrazka i okoliczności, w których ks. Prymas wpisał swoją dedykację. Wkrótce dowiedziałam się, że fotografia św. Andrzeja Boboli była własnością ks. Jana Ziei – legendarnego duszpasterza i dawnego kapelana sióstr urszulanek z Mołodowa na Polesiu. Treść i pochodzenie dedykacji pozostała dla mnie jednak wciąż nieodkrytą tajemnicą. Ksiądz Prymas zmarł po wojnie, w roku 1948. Kanonizacja św. Andrzeja odbyła się w 1938 r., a więc wpis ks. Kardynała musiał pochodzić z tego właśnie okresu.

Sługa Boży kardynał Hlond pisze : „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski”. Św. Andrzej został zaliczony w poczet polskich patronów, jako tzw. drugorzędny patron (obok głównych patronów: Matki Bożej Królowej Polski, św. bpa Stanisława Szczepanowskiego i św. bpa Wojciecha), dopiero w 2002 r. Z pewnością ks. Kardynał nosił się z takim zamiarem, lecz jego realizacji stanął na przeszkodzie wybuch II wojny światowej. Kolejne słowa z dedykacji brzmią prorocko: „powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Interesujące, czy są one wyrazem osobistego przekonania Prymasa Polski, czy też może pochodzą od samego Andrzeja Boboli?

Po zakończeniu II wojny światowej, w okresie panującego stalinizmu, nic nie wskazywało na to, że nasz naród zbliża się do szczęścia i wielkości. Podobnie zresztą jak i wcześniej, kiedy Polska stanęła w obliczu zbliżającej się wojny. Tymczasem ks. Prymas pisze to zdanie nie w formie życzenia, lecz w mocy swego autorytetu, jako stanowczą zapowiedź.

Ksiądz kardynał August Hlond ogromnie cenił sobie obecność sióstr urszulanek szarych w archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej, którą objął w 1926 roku. Z pewnością bliski jego sercu był charyzmat Zgromadzenia – opieka nad dziećmi i młodzieżą. Wiadomo też, że był pod wrażeniem osobowości Założycielki – Matki Urszuli Ledóchowskiej. Obdarzał szacunkiem również całą rodzinę Ledóchowskich, a zwłaszcza stryja Matki Urszuli – kardynała Mieczysława Ledóchowskiego, którego znał osobiście jeszcze z czasów rzymskich. Jemu też przypadł zaszczyt sprowadzenia do Polski w 1927 roku i złożenia w katedrze poznańskiej ciała bohaterskiego Pasterza. Prymas gorąco popierał działalność na Kresach Wschodnich – zwłaszcza na Wołyniu i Polesiu – Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. W odezwie, którą wydał w 1938 roku z okazji kanonizacji św. Andrzeja Boboli napisał:

Bez sprzeniewierzenia się swojej misji dziejowej, nie możemy uchylić się od zadania, które nam Opatrzność wyznaczyła i nie możemy odstępować ich cudzoziemcom. To powołanie nasze, nasz polski obowiązek. Za wzorem św. Andrzeja Boboli powinniśmy pracę dla jedności Kościoła poprzeć walnie, szczerze, bez lęku, bez pogłębienia nieporozumień obrządkowych, bez spychania tego wielkiego zagadnienia na tory współzawodnictwo o prestiż i wpływy.

Na ten apel o uchrystusowienie i podjęcie działania na rzecz jedności chrześcijan urszulanki odpowiedziały już wcześniej, gdyż osiedliły się w Bereźnem na Wołyniu w roku 1928, a nieco później – na Polesiu w Równem (1932), Horodcu (1933), Iłosku (1935), Kobryniu (1936), Mołodowie (1937), a potem w Krasnoleskach, Ostrowie, Horodyszczu i w Janowie (1938).

Na Polesiu siostry prowadziły życie skrajnie ubogie, dzieląc warunki życia z miejscową ludnością. Matka pragnęła, aby poprzez heroiczne ubóstwo realizowały miłość do Boga i bliźniego. W Mołodowie – majątku ziemskim, który otrzymały w darze, zamieszkały w przystosowanym do tego celu kurniku. Właśnie do tego ubogiego domu, przybył ks. Kardynał Prymas, aby poprowadzić rekolekcje dla miejscowej inteligencji i ziemian, które sam osobiście przeżył głęboko, o czym pisał potem w liście do pp. Skirmunttów, dawnych właścicieli Mołodowa.

Korzenie rodu Ledóchowskich

Podobno Matka Urszula czuła wielki sentyment do Polesia. Często odwiedzała tamtejsze domy zakonne. Czyżby w tym sentymencie kryła się nie do końca uświadomiona pamięć serca do miejsc związanych z losem jej odległych przodków?

Protoplasta Rodu – rycerz Halka – pochodził z Rusi Czerwonej i był poddanym księcia Włodzimierza Wielkiego. Jako poseł Wielkiego Księcia został wysłany do Konstantynopola, skąd przywiózł na Ruś nową, chrześcijańską wiarę. W zasłudze za męstwo w jej obronie przed pogaństwem, Książę nadał mu herb Saława (Szaława), co oznacza „sława”. Jego potomkowie za bohaterską walkę w obronie ojczyzny otrzymali od króla polskiego, Kazimierza Wielkiego, majątek Ledóchów – dobra położone na Wołyniu.

Gałąź, z której wywodziła się rodzina św. Urszuli, zamieszkała na ziemi sandomierskiej. Jako wnuczka bohaterskiego generała z powstania listopadowego, który po jego upadku musiał wraz z rodziną opuścić Polskę, urodziła się 17.04.1865 roku na obczyźnie, w Loosdorf niedaleko Wiednia. Była córką szwajcarskiej hrabiny, Józefiny Salis-Zizers i dlatego w domu rodzinnym mówiła po niemiecku. Od swego ojca Antoniego, gorącego patrioty, nauczyła się kochać Polskę, jej historię i kulturę. Z domu rodzinnego wyniosła też przywiązanie do Kościoła katolickiego i posłuszeństwo papieżowi. Bezapelacyjnie czuła się Polką i katoliczką. Mówiła o sobie, że jej patriotyzm jest „zbyt gorący” i choć nie ma znaczenia „w jakim pułku człowiek służy Bogu”, gdyż Bóg kocha wszystkie narody, „to się na nic to nie zda, bo nie stanę się przez to chłodniejsza”. Patriotyzm nigdy nie kolidował w niej z wiernością Kościołowi katolickiemu. Tę zasadę stawiania Boga przed narodem przekazała swoim siostrom. Jej bratanica i urszulanka szara, s. Józefa Ledóchowska, napisała:

Siostry nie jechały na Polesie jako przedstawicielki polskiej racji stanu, ale jako misjonarki Kościoła powszechnego, których zadaniem jest czynić dobrze braciom, służyć im z miłością i poświęceniem, dźwigać z niedoli, a własnym przykładem ukazywać piękno nauki Chrystusowej.

Polesie jako teren misyjny

Kiedy urszulanki objęły placówkę w Mołodowie na Polesiu, w całej okolicy katolicy stanowili zaledwie 5%, reszta zaś ludności była prawosławna. Wspominał ks. Jan Zieja: Matka Ledóchowska w rozmowie z miejscowym księdzem, kapelanem i katechetą, wyraziła swą wolę, by siostry nie uprawiały jakiegoś nawracania poszczególnych prawosławnych na religię katolicką. Zalecała siostrom pełnienie dzieł miłosierdzia (opieka nad chorymi, ubogimi, dziećmi) prowadzenie rzetelnej, bezinteresownej, nie tendencyjnej pracy oświatowej i wychowawczej wśród młodzieży bez względu na wyznanie, czy poczucie narodowe. Siostry miały dawać przykład życia w miłości do wszystkich ludzi. Matka była przekonana, że tylko ta droga prowadzi do zjednoczenia prawosławnych i katolików w jednej owczarni Chrystusowej (Autograf, AGUsjk).

Jak wynika ze wspomnień sióstr i samej Matki Urszuli, pod względem religijnym Poleszucy – tak katolicy jak i prawosławni – byli bardzo mało uświadomieni. Wiara mieszała się u nich z gusłami i czarami, a kościół w niedzielę i święta świecił pustkami. Przyczyną był m.in. utrudniony dostęp do praktyk religijnych i zaniedbanie katechizacji. „Dziecko z dalszych wniosek, przystępujące do sakramentów świętych, nigdy jeszcze nie było w kościele, nie ma najmniejszego pojęcia, po co teraz przyjechało, dobrze, jeśli umie się przeżegnać” – można przeczytać w sprawozdaniu z domu w Janowie Poleskim za rok 1938/39.

Na tle katolików nie lepiej prezentowali się prawosławni. Uderzała ich obojętność religijna i lekceważenie obowiązków wiary. Co prawda gremialnie przybywali do cerkwi na większe uroczystości, ale zjeżdżali się po to, by skorzystać z targu odbywającego się przy tej okazji na rynku miasteczka. W przemówieniu radiowym wygłoszonym w marcu 1938 r. św. Urszula tak opisywała życie mieszkańców Polesia: Lud poleski potrzebuje opieki, bo jak dotąd, jest jeszcze mocno zaniedbany. Nie mówię tu o miastach i miasteczkach, ale o wsiach oddalonych od kościoła parafialnego, od stacji kolejowej, do których jedzie się poleskimi drogami 10–20 km. Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji daleko!…

Rząd II RP próbował zmienić ten obraz, ale stopień zaniedbania, zacofania i ciemnoty był zbyt głęboki. Był to efekt długiej, celowo prowadzonej polityki carskiej. Dodatkowym problemem był narastająca wrogość podsycana przez licznie pojawiających się na tych terenach emisariuszy komunistycznych, którzy głosili hasła wyzwolenia spod władzy panów. W tej sytuacji biskup Łoziński, ordynariusz diecezji pińskiej, stworzył projekt rocznych kursów dla katechetek misjonarek. Tak zaczęła się praca sióstr urszulanek na Polesiu.

Niepokoje na Polesiu w XVII wieku

Cofnijmy się teraz w czasie o 300 lat, do XVII w., w którym prowadził swoją działalność misjonarską św. Andrzej Bobola. Jaki był kontekst historyczno-społeczny jego pracy duszpasterskiej? Warunki, sposób życia i religijność ówczesnych mieszkańców Polesia niewiele różniły się od tego, co opisywała Matka Urszula i pracujące tam urszulanki. Sytuacja polityczna była natomiast zdecydowanie bardziej złożona i napięta. Wiele wydarzeń, które się wówczas rozegrały, przypomina te z czasów tzw. rzezi wołyńskiej. Tak jak wówczas, Rzeczpospolita w XVII w. była terenem zaciętych walk. Od północy toczyła się wojna o panowanie w basenie Morza Bałtyckiego, a na wschodzie w latach 1648–1654 trwało powstanie kozackie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. Powstanie wybuchło pod hasłem ograniczenia samowoli „królewiąt” – magnatów kresowych. Co prawda hetman Chmielnicki deklarował wierność królowi polskiemu, ale miał ambicje polityczne. Planował utworzenie własnego państwa. Naturalnie w tę rewoltę kozacką włączyła się Rosja i car Aleksy Michajłowicz, którego zabiegi dyplomatyczne skłoniły hetmana do poddania się jego władzy i zawarcia z Rosją ugody w Perejesławiu.

Był to dla Ukrainy czas straszliwego zamętu. Agresja pułków Chmielnickiego kierowała się głównie przeciw „panom” (szlachcie polskiej, a czasem ruskiej, lecz spolonizowanej) i Żydom. Daleko bardziej posunięta, bo nieokiełznana, była agresja tzw. czerni kozackiej, która okrutnie mordowała i rabowała nie tylko „Lachów”, ale także swoich. W roku 1654 wybuchła wojna rosyjsko-polska. Car Aleksy, powołując się na ugodę perejasławską, zaapelował do prawosławnych i unitów, aby „garnęli się pod jego opiekę”, i ruszył na Rzeczpospolitą.

Gdy w 1652 r. ojciec Andrzej Bobola rozpoczynał w okolicach Pińska swoją posługę kapłańską, dni hetmana Chmielnickiego były już policzone. Mimo to morze okrucieństwa wciąż rozlewało się z Ukrainy na położone na północ ziemie Polesia.

Wojna ta początkowo nie miała charakteru religijnego, aż do momentu apelu patriarchy jerozolimskiego. Zaczęło się „riezanie” katolickich księży i unitów, którzy od czasów unii brzeskiej w 1596 r. byli szczególnie znienawidzeni przez prawosławnych.

Życie i męczeństwo św. Andrzeja Boboli

Ojciec Andrzej Bobola podjął działalność misyjną na Polesiu jako dojrzały wiekiem mężczyzna. Urodził się – jak sam podawał – w 1591 r. w Małopolsce. Rodzina Bobolów należała do średniozamożnej szlachty. Wywodziła się ze Śląska, ale za karę zmuszona była opuścić tę ziemię i sprzedać swoje rodowe Bobolice. Stare dokumenty mówią, że członkowie rodziny Bobolów zostali ukarani za „łotrostwo”, czyli za napadanie na podróżnych na drogach publicznych. Osiadła na Wołyniu rodzina Bobolów nie cieszyła się w następnych wiekach dobrą sławą, mimo że niektórzy z jej członków zasłużyli się dla dobra Rzeczpospolitej, a wszyscy byli zawsze wierni Kościołowi katolickiemu. Dziadek św. Andrzeja osiedlił się na ziemi sandomierskiej i wybudował dwór w Strachocinie, niedaleko Sanoka. Przyszły Męczennik urodził się tam i został ochrzczony w miejscowej parafii. Przypomniał o tym on sam długo po swojej śmierci, ukazując się kolejnym proboszczom parafii aż do 1987 r., kiedy to zwrócił się do ówczesnego proboszcza, ks. Józefa Niżnika, w słowach: „Jestem Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Posłuszny poleceniu św. Andrzeja, ks. Niżnik zorganizował w Strachocinie miejsce kultu.

Jak wynika z zachowanych dokumentów, Andrzej Bobola odziedziczył po swoich przodkach popędliwość i porywczy charakter. Kształcił się w Kolegium Jezuickim w Braniewie. Pięcioletni pobyt w Braniewie w latach 1606–1611 niewiele przyczynił się do utemperowania nieokiełznanego temperamentu ucznia. Mimo to, w roku 1611 rozpoczął nowicjat w zakonie jezuitów. Studia filozoficzne, a potem teologiczne odbywał na uniwersytecie w Wilnie. Pomimo dużych zdolności, nie zdał decydującego egzaminu i nie mógł uzyskać tytułu magistra. Wiemy z dokumentów, że przełożeni wahali się przed dopuszczeniem go do złożenia uroczystej profesji czterech ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa, posłuszeństwa oraz posłuszeństwa papieżowi co do misji. Ostatecznie stało się to dopiero w 1630 r. W 1622 r., zgonie z Konstytucjami Zakonu, otrzymał święcenia kapłańskie. Odtąd o. Andrzej Bobola – bardzo gorliwy, choć „trudny współbrat”, był wielokrotnie przenoszony na kolejne placówki.

W latach 1624–1626, kiedy przebywał w Wilnie, wybuchła epidemia dżumy, podczas której niósł heroiczną pomoc chorym i umierającym. Był to dla niego czas decydującej przemiany. Stał się wówczas człowiekiem pokornym i wyciszonym wewnętrznie. Do końca życia pozostał wierny ludziom biednym, cierpiącym i opuszczonym.

Podobno jako nauczyciel i katecheta nie bardzo się sprawdzał, ale w nadzwyczajny sposób docierał do serc i umysłów prostych i ubogich mieszkańców Polesia. Odwiedzał ich wsie i miasteczka, zachodził do wiejskich chałup. Nauczał katechizmu i zasad moralnych, udzielał sakramentów, prowadził do Kościoła katolickiego. Wkrótce zasłynął jako „Apostoł Pińszczyzny”, a prawosławni pogardliwie nazywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. Owocność jego posługi misyjnej wywoływała coraz większą nienawiść wśród prawosławnych duchownych i Kozaków. Kozacy zaczęli wręcz polować na niego.

Gdy dotarła do uszu św. Andrzeja wieść, że wrogowie znają miejsce jego pobytu, zadecydował, że z majątku Peredyle, położonego niedaleko Janowa, przeniesie się gdzie indziej. W tym celu ruszył na wozie w kierunku Janowa. W drodze dopadła go wataha Kozaków. Woźnica zbiegł, a on spokojnie stanął i czekał na swoich oprawców, którzy najpierw zaczęli go nakłaniać, aby porzucił wiarę katolicką, a kiedy im odmówił, skrępowanego powrozami powlekli za koniem aż do Janowa. Tam na rynku przywiązali do słupa i bili po twarzy, potem nahajami po całym ciele. Gdy nie tylko nie wyparł się wiary, ale wzywał ich do nawrócenia na prawdziwą wiarę katolicką, rozwścieczeni zawlekli go do miejscowej rzeźni, rozciągnęli na stole rzeźniczym, dopuszczając się coraz większego okrucieństwa.

Na głowie wycięli mu tonsurę, na plecach – ornat, odcięli palce u rąk, wyłupili oko, odcięli nos i język, naśmiewając się przy tym z niego. W końcu cięciem szabli zakończono jego życie. Było to 16.05.1657 roku.

Trumna z jego umęczonym, lecz zachowanym od rozkładu ciałem została odnaleziona po 45 latach od śmierci dzięki nadzwyczajnej interwencji samego św. Andrzeja. W 1702 r. ukazał się on rektorowi kolegium pińskiego – o. Marcinowi Godebskiemu. Zażądał od niego odnalezienia jego zwłok, wskazał miejsce, gdzie należy ich szukać i złożył obietnicę, że otoczy swoją opieką Kolegium wraz z całą ziemią pińską. Stało się tak, jak obiecał.

Patronat i kanonizacja św. Andrzeja Boboli

W roku 1819 ukazał się znanemu ze sceptycyzmu dominikaninowi, o. Alojzemu Korzeniewskiemu, któremu zapowiedział, że po wielkiej wojnie, która nadejdzie, Polska odzyska niepodległość, on sam zaś, Andrzej Bobola, zostanie jej głównym patronem i obrońcą. W roku 1920, kiedy na Polskę ruszyła nawała sowiecka, w katedrze warszawskiej rozpoczęła się nowenna o wstawiennictwo błogosławionego już wówczas Andrzeja (od 1853 r.). W ostatnim dniu nowenny rozegrała się zwycięska Bitwa Warszawska.

Po kasacie zakonu jezuitów ciało Andrzeja Boboli zostało złożone w podziemiach klasztoru podominikańskiego w Połocku.

Po rewolucji październikowej dotarli tam bolszewicy, którzy zabrali ciało Męczennika i umieścili je jako rekwizyt w muzeum ateizmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabobon, ale nieoczekiwanie dla komunistów, stało się celem pielgrzymek i przyczyną nawróceń, także prawosławnych.

Wobec tego bolszewicy przenieśli je do magazynów. Zostało stamtąd wydobyte dzięki zabiegom dyplomacji watykańskiej. Okolicznością, która sprzyjała pozytywnemu załatwieniu tej sprawy, był głód, który zapanował na Ukrainie w latach 1922–1924. W zamian za pomoc żywnościową z Watykanu, sam Lenin wyraził zgodę na wydanie Rzymowi ciała o. Andrzeja. Był rok 1923. Relikwie odbyły długą wędrówkę z Moskwy przez Odessę i Konstantynopol do Rzymu. Trasa pośmiertnej pielgrzymki relikwii Świętego miała wymiar zaiste symboliczny. Moskwa – „Trzeci Rzym” – zbezcześciła ciało Świętego, potem obojętnie przyjął je Konstantynopol („Drugi Rzym”) i wreszcie Rzym – „siedziba Piotra” – wyniósł o. Andrzeja do chwały ołtarzy jako świętego Kościoła katolickiego. Jak gdyby odwrócony kierunek historycznego podziału Kościoła…

Uroczystej kanonizacji Andrzeja Boboli dokonał w Rzymie papież Pius XI, 17.04.1938 roku. W czerwcu 1938 r. obyła się translacja relikwii Męczennika przez Kraków do Warszawy. Podobno była to najpotężniejsza manifestacja wiary w dwudziestoleciu międzywojennym. Święta Urszula uczestniczyła w uroczystościach zarówno w Rzymie, jak i w Krakowie. Z pewnością był tam również obecny kardynał August Hlond. Czy już wówczas narodził się w sercu św. Urszuli pomysł stworzenia w Janowie – miejscu śmierci o. Andrzeja Boboli – ośrodka Jego kultu? W odezwie, którą zredagowała 1.03.1939 r., możemy odczytać, że „zwrócono się do niej z prośbą”. Ciekawe, od kogo pochodziła ta prośba, skoro Święta natychmiast i z zapałem przystąpiła do dzieła. W ostatnim roku życia wielokrotnie z przejęciem opowiadała siostrom o projektowanym domu pielgrzyma i pięknym kościele. Pragnęła, by cała Polska przybywała do tego miejsca modlić się o zjednoczenie chrześcijan (por. s. Józefa Ledóchowska, „Życie i działalność”). Projekt budowy wykonany w pniewskim Biurze Architektów był gotowy w maju 1939 r. Niestety 29.05.1939 Matka Urszula zmarła. Pozostał Jej niezrealizowany testament.

Przesłanie dla Polski

W napisanym przez siebie artykule określiła rolę, jaką powinien odgrywać w naszej ojczyźnie św. Andrzej Bobola: Ukazuje się on swojemu narodowi – pisała – jako prorok, zwiastun wielkości tego kraju, który był, jest i będzie przedmurzem chrześcijaństwa, filarem Kościoła świętego. Nie pogrążajmy się w materializmie, który jest bożyszczem naszego wieku. Nie wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa męczeństwa, ale wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa świętości (MUL, Jesteś nieśmiertelna Ojczyzno ukochana, Polsko moja, Warszawa-Pniewy 1989, s. 77–78). Spróbujmy teraz porównać jej wypowiedź z tym, co napisał ks. Prymas August Hlond: Wielkim wskazaniem świętego Andrzeja jest nasze posłannictwo religijne i kulturalne na Kresach Wschodnich. (…) To powołanie nasze, nasz polski obowiązek.

Jakie przesłanie płynie stąd dla Polaków w 100-lecie odzyskania niepodległości? Aby je właściwie odczytać, trzeba wsłuchać się w Magisterium Kościoła.

Papież Pius XII w 1957 r., z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Andrzeja, opublikował encyklikę jemu poświęconą, pt. „Invicti athlete Christi”, w której wskazywał na szczególną rolę, jaką Bóg przeznaczył Polsce, i określał ją mianem „przedmurza chrześcijaństwa”. Zwrócił się też specjalnie do Polaków z przesłaniem, aby jak św. Andrzej byli ludźmi niezwyciężonej wiary. „Zachowajmy ją i brońmy z całą mocą” – napisał Pius XII.

Natomiast Św. Jan Paweł II 29.05.1988 r. zwrócił się w przemówieniu do wiernych: Bóg pozwolił w. Andrzejowi stać się znakiem, znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć. Kościół w uroczystość św. Andrzeja Boboli modli się właśnie o to zjednoczenie chrześcijan, ażeby „byli jedno jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” znajduje się na s. 7 i 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spłonęła katedra Notre Dame. Czy ta niepowetowana strata w sferze kultury może mieć głębszy sens dla Europejczyków?

Może nie odczytywać tego wydarzenia jako groźnego memento skierowanego wyłącznie do Francuzów i zadać pytanie Jana Pawła II każdemu ze współczesnych chrześcijan: „Co zrobiłeś ze swoim chrztem?”.

Katarzyna Purska USJK

Tłumy mieszkańców Paryża, przeważnie młodych, wyległy na ulice i publicznie zamanifestowały swoją wiarę w Jezusa Chrystusa. Widok Francuzów modlących się z różańcami w ręku to widok niecodzienny w tym kraju od wielu, wielu lat. W mediach prócz relacji z miejsca tragedii pojawiła się wkrótce dyskusja o znaczeniu faktu pożaru tej perły architektury gotyckiej. Nikt nie kwestionował, że nastąpiła niepowetowana strata, jednak czy zasadne jest dopatrywanie się w tym jakiegoś głębszego sensu? Jakiegoś mistycyzmu?

Proponuję, abyśmy nie orzekali, czy jest to kara Boża, nawet jeśli patrzymy na wszystko z perspektywy wiary. Spójrzmy natomiast na znaczenie symboliczne tej katastrofy.

Gotyckie katedry budowano na chwałę Bożą. Były wyznaniem wiary w Niego i miały obrazować civitas Christiana. Wszystko w nich było ważne i wszystko miało swój sens, było symbolem czegoś. W ciągu ostatnich 10 miesięcy spłonęło we Francji 11 kościołów. W latach 2000–2016 wyburzono ich tam 33, a ciągu jednego tylko tygodnia sprofanowano 5 kościołów katolickich. „Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?” – wołał do Francuzów Jan Paweł II w 1985 roku. Obecnie zaledwie ok. 5% Francuzów bierze udział w coniedzielnej mszy św. Pytanie papieża sprzed lat nabiera dziś szczególnej wymowy. (…)

Sądzę, że serca chrześcijan na cały świecie zostały poruszone. A więc może nie należy odczytywać tego wydarzenia jako groźnego memento skierowanego wyłącznie do Francuzów i warto dziś zadać pytanie Jana Pawła II każdemu ze współczesnych chrześcijan: „Co zrobiłeś ze swoim chrztem?”.

Cały artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pożar, który jest znakiem” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Pożar, który jest znakiem” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nauczycieli zwiódł i wykorzystał cynicznie, jak zawodowy podrywacz, przewodniczący ZNP – Sławomir Broniarz

Podpuścił to w dużej części sfeminizowane środowisko do działań przeciwko społeczności szkolnej, a także samym sobie. A po wykorzystaniu do celów politycznych, zwyczajnie porzucił swoje nauczycielki

Aleksandra Tabaczyńska

Teraz, w maju, gdy odbierają pensje pomniejszone o blisko połowę, zastanawiają się, jak zapłacą bieżące rachunki. Niestety działały jak w amoku i z rzekomej miłości do szkoły gotowe były wzniecić pożar nawet całego polskiego systemu edukacji. A dziś bez podpisania jakiegokolwiek porozumienia z rządem zostały z niczym. Co dalej?

– Mamo, dziś nauczyciele skłamali – oświadczył swojej mamie po powrocie do domu uczeń poznańskiej szkoły podstawowej pierwszego dnia po zakończeniu strajku. W szkole odbył się apel, na którym przemawiał dyrektor szkoły, stojąc w otoczeniu nauczycieli. Oczywiście tylko tych, którzy uczestniczyli w proteście. – Mówili, że strajkowali dla dobra szkoły, a przecież chcieli tysiąc złotych! – opowiadał bardzo przejęty kilkulatek. Chciałabym móc pociągnąć za język małego bystrzaka i spytać, czy na apelu odbył się także przegląd piosenki strajkowej oraz czy szacowne grono występowało w strojach organizacyjnych, to znaczy, czy nauczyciele nadal byli poprzebierani za zwierzęta hodowlane.

Można by się z tej scenki – w stu procentach prawdziwej, niestety – także serdecznie pośmiać, gdyby tak jaskrawo nie obrazowała skali zniszczeń, jaką wywołała akcja strajkowa. Dodam tylko, że na zakończenie apelu zarządzono oklaski dla strajkujących. I jak opowiadał malec: – Pani kazała, to żeśmy klaskali.

Ale warto zauważyć, iż znaleźli się nauczyciele, którzy z pewnością na tym apelu nie otrzymaliby braw. Chcę przedstawić ich punkt widzenia. (…)

Spotkałam się wielokrotnie z przekonaniem, które pokutowało wśród nauczycieli, rodziców, właściwie dużej części społeczeństwa. Według pogłosek, katecheci mieli nie strajkować dlatego, że im biskupi zakazali. Chciałabym temu stanowczo zaprzeczyć. W mojej szkole nie strajkowało siedmiu nauczycieli, w tym tylko dwóch katechetów. W całym dekanacie lwóweckim, na terenie którego leży Nowy Tomyśl, zdarzało się, że katecheci wzięli udział w protestach.

Może warto wyjaśnić, skąd taka informacja i dlaczego nabrała takiego rozgłosu. Otóż niektórzy nauczyciele religii na początku akcji byli zdezorientowani i zwyczajnie pytali o zdanie księży, a także biskupów. Ci przypominali im, czym jest misja katechetyczna. To wszystko. Zresztą nie ukazał się w naszej diecezji żaden komunikat Kurii Poznańskiej ani Konferencji Episkopatu Polski dotyczący nauczycieli religii w kontekście protestów.

Paradoksalnie, pogłoski o rzekomym zakazie strajku stały się dla nas swoistą tarczą. W mojej szkole szykany dużo częściej spotykały niestrajkujących nauczycieli innych przedmiotów. Oczywiście mnie też nie ominęły przykrości.

Usłyszałam wielokrotnie pod swoim adresem, że jestem łamistrajkiem, nie odpowiadano mi „dzień dobry”, ignorowano mnie itp. Atmosfera w szkole była bardzo, bardzo trudna. Jednak nie słyszałam, by którykolwiek ze niestrajkujących nauczycieli żałował swojej decyzji.

Mimo licznych nieprzyjemności, warto było wesprzeć swoich uczniów na egzaminach, a także kontynuować przygotowania komunijne. Te, oczywiście, wyłącznie na terenie kościoła. (…)

Szczęściarzami okazali się rodzice, których dzieci uczą się w szkołach katolickich. Tam nauka odbywała się zgodnie z planem i żadna akcja strajkowa nie zakłócała funkcjonowania szkoły. I to właśnie te placówki odegrały znaczącą rolę w ostatecznym uniemożliwieniu strajkującym zablokowania egzaminów i matur, a co za tym idzie, w tak zwanym „zawieszeniu strajku”. Bo można nie lubić PiS-u, można mieć pretensje do rządu i „łykać” różne medialne straszenia Polaków przez opozycję. Można nawet podzielać poglądy Sławomira Broniarza i popierać protestujących nauczycieli. Jednak to wszystko przestaje mieć znaczenie, gdy maturzyści – w tym dzieci dobrze ustawionych zawodowo rodziców – mieliby nie zdawać matury i w konsekwencji stracić rok. Mało tego, na prestiżowych kierunkach studiów będą uczyć się absolwenci szkół katolickich, którzy maturę zdadzą i bez problemu oraz przesadnej konkurencji dostaną się na każdy wymarzony kierunek. W tym kontekście warto zapoznać się z opinią nauczycielki Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców im. bł. Natalii Tułasiewicz w Poznaniu, której dane znane są redakcji:

(…) Strajk pokazał bardzo wiele smutnych obrazów, ale przede wszystkim odsłonił prawdziwe oblicze nauczycieli. Wszyscy mogli zobaczyć, którzy z nich nigdy nie zostawią swoich uczniów i doskonale rozumieją swoją powinność, a którzy potrafią bezwzględnie zamienić uczniów w zakładników. (…)

Dzisiaj doprawdy już nie wiadomo, czy bardziej jest nam wstyd, czy bardziej nam żal ludzi, którzy zaprezentowali wątpliwe talenta, odsłaniając prawdę o swoich umiejętnościach, które – można zakładać – są na takim samym marnym poziomie, jak treści „żałosnych pieśni”.

Nie będę w tym momencie przywoływać smutnych obrazów opustoszałych parkingów pod szkołami w czasie strajku, świadczących o nieobecności nauczycieli, bo tym z pewnością zajmą się organy prowadzące i kuratoria. Ani też nauczycieli pędzących w czasie strajku na korepetycje do prywatnych domów uczniów czy do innych szkół, w których uczą strajkujący, ponieważ liczę na to, że sami „aktorzy” zrozumieli, że najwyższa pora rozstać się z zawodem. Liczę też na to, że wcześniej nie zapomną przeprosić swoich uczniów czy – jak to ujęto – „buraków i leni” oraz wszystkich, którzy byli narażeni na słuchanie choćby fragmentu ich prymitywnych występów. Chociaż nie zdziwi mnie, gdy odwołanie się do honoru zawiedzie.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Krajobraz po bitwie” na s. 1 i 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie tylko szkoły, ale nawet uniwersytet nie rozumie tego, co ważne / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 59/2019

Kto przekonał nauczycieli, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć, skoro nie rozumieją, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć „non possumus”?

Jolanta Hajdasz

Informujemy, że strajk nauczycieli jest kontynuowany. W związku z tym zaplanowana na 26 kwietnia 2019 uroczystość zakończenia roku szkolnego dla uczniów klas III liceum nie odbędzie się. Nie mam gdzie dowiedzieć się, ilu maturzystów w Polsce otrzymało informację tej treści, ale wiem, że w Poznaniu znalazła się ona na stronach internetowych wielu szkół średnich. O strajku dyskutowałam sporo, ale przyznam szczerze, że dopiero ta krótka informacja poruszyła mnie do żywego.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego odebrano tym uczniom coś tak ważnego i niepowtarzalnego, jak uroczyste zakończenie szkolnego etapu ich życia. Że nauczyciele aż tak zlekceważyli swoich uczniów i pokazali im, że nic dla nich nie znaczą.

Ci maturzyści spędzili przecież w swoich szkołach 12 lat. Dla niektórych świadectwo z czerwonym paskiem, dla innych bez, ale zawsze ta karta papieru to efekt wielu godzin ciężkiej pracy, wielu upadków i wzlotów, euforii, gdy coś się udało i gorzkich łez, gdy nie wychodziło.

Może te bukiety kwiatów, które maturzyści wręczali w imieniu klasy „na koniec szkoły”, wyglądały czasem archaicznie, ale zawsze wyrażały podziękowanie za trud wychowawców i były szczere. Nawet największe szkolne rozrabiaki tego dnia ściskały się ze swoimi nauczycielami i dyrektorami, którzy składali im życzenia powodzenia na kolejny, już pozaszkolny etap życia. Ostatnie wspólne zdjęcia, ostatnie spojrzenia na klasę, w której ławkach już się nie usiądzie jako uczeń. Kto i kiedy przekonał nauczycieli, że muszą tak postąpić, by to ostatnie rozdanie świadectw wyrzucić uczniom z życiorysów? Czego mogli ich nauczyć przez te lata, skoro nie byli w stanie zrozumieć, że jest granica, kiedy trzeba powiedzieć non possumus i zrobić, co do nich należało?

Ale czego wymagać od szkoły, skoro uniwersytet też nie rozumie tego, co najważniejsze? W pierwszych dniach maja Poznań obchodził jubileusz 100-lecia UAM. Polską uczelnię w stolicy Wielkopolski powołano do życia jako jedną z pierwszych instytucji, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Stało się to w tej części kraju, w której nawet za pacierz mówiony po polsku w szkole dzieci były bite, a ich rodziców na wszelkie sposoby Niemcy chcieli sprowadzić do statusu służących, którym żadne uniwersytety nie są potrzebne. UAM dzisiaj to wielka, prestiżowa, polska uczelnia; dlaczego więc swój jubileusz ukoronowała przemówieniem polityka, a nie uczonego? I to polityka, który wywołuje wyjątkowe kontrowersje, bo ma tyle niewyjaśnionych do końca tajemnic z bogatej politycznej przeszłości.

Gdy przez pierwsze pięć minut wykładu słuchałam opowieści Donalda Tuska o tym, jak odebrał telefon i wstępnie odpowiedział, że postara się być na tym jubileuszu, a potem się zorientował, że musi tu być, bo zadzwoniła do niego kol. Kopacz i mu powiedziała, że to jednak ważny jubileusz… to zrobiło mi się tak smutno, jak przy tym strajku nauczycieli.

Ten „luzacki” wstęp był tak bardzo nie na miejscu, tak mocno obnażył miałkość i brak idei głoszącego te słowa, że chyba nie tylko ja zrozumiałam, jak wielki błąd popełniły władze uczelni i w którą stronę uniwersyteckiej tradycji wpisały jubileusz UAM.

Bo jest to uniwersytet, który przyznał doktorat honoris causa Janowi Pawłowi II i Janowi Nowakowi Jeziorańskiemu, ale także ten, który wcześniej przyznał to wyróżnienie Margot Honecker (sic!), żonie komunistycznego przywódcy NRD, a w 2013 r. odmówił wynajęcia sali na wręczenie medalu AKO p. Wandzie Półtawskiej, więźniarce Ravensbruck i bliskiej współpracownicy kard. Karola Wojtyły. Koniunkturalny charakter zaproszenia dla „Słońca Peru”, brak polskiego prezydenta i polskiego premiera w tej historycznej auli w tej historycznej chwili zapamiętamy na zawsze. Szkoda. Żal. Smutno.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka Ziętary? Zeznania świadka, byłego gangstera „Baryły”, mogą być przełomowe dla sprawy

Świadkowie, do których zalicza się „Baryła”, to byli przestępcy, niegdyś ludzie najzwyczajniej źli. Nieprzypadkowo na całym świecie często to właśnie oni pozwalają wyjaśniać najpoważniejsze zbrodnie.

Krzysztof M. Kaźmierczak

Wiele osób pyta mnie, że czy przełomem jest fakt, że „Baryła” już nie wycofuje się ze swoich zeznań obciążających oskarżonych w sprawie Ziętary? Czy to wiarygodny świadek, bo przecież jest przestępcą? Zanim wypowiem się w tych kwestiach, cofnę się w czasie do mojego jedynego spotkania z Maciejem B.

Było to w styczniu 2015 roku, gdy sprawa nie trafiła jeszcze do sądu, miesiąc po tym, gdy dziennikarze „Gazety Wyborczej” wywołali kryzys w sprawie, ujawniając, że to „Baryła” jest ważnym świadkiem i podając, co zeznaje. Byłem zaskoczony, kiedy jakiś czas potem otrzymałem telefon z pytaniem, czy zgodzę się spotkać z gangsterem w zakładzie karnym. Rozmawialiśmy w cztery oczy. Chociaż za drzwiami był strażnik, to nie zdążyłby on wezwać pomocy, gdyby wzbudzający wcześniej postrach w Poznaniu „Baryła” chciał wykorzystać swoje doświadczenie w stosowaniu przemocy i siłę (cały czas trenuje, ma imponującą muskulaturę). I chociaż jadąc na spotkanie z tym niebezpiecznym człowiekiem miałem pewne obawy, to prysły one po jego słowach „przepraszam za Jarka”. To, w jaki sposób zostały wypowiedziane, uświadomiło mi, że mam naprzeciw siebie człowieka, który chociaż odsiaduje wyrok dożywocia za zabójstwo policjanta, to faktycznie żałuje, że brał udział w działaniach, które zakończyły się okrutnym zamordowaniem mojego redakcyjnego kolegi. Taką sama wrażliwość przejawiał, gdy mówił o swoim przyjacielu „Lewym”, który wprawdzie brał udział w przestępstwach, ale sam został potem zamordowany w ramach likwidowania osób, które mogły zdradzić mocodawców zabójstwa dziennikarza.

Jak chyba każdy reporter mam „wbudowany” swoisty wykrywacz kłamstw, będący sumą empatii i doświadczenia zawodowego opartego na bardzo licznych rozmowach z ludźmi, szczególnie z takimi, którzy często nie mówią prawdy. To wewnętrzne poczucie mówiło mi, że Maciej B. to człowiek, który chociaż wszedł na złą drogę, to ma swój charakter oraz godność i że mówi prawdę o odpowiedzialnych za zabicie Jarka Ziętary. (…)

Tak samo jak dwoje biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie mam wątpliwości, że jest to wiarygodny świadek. Uważam, że faktycznie relacjonuje to, co widział i co usłyszał. Przemawia za tym nie tylko treść zeznań, ale także to, jak mówi, chociaż w pierwszej chwili może się to wydawać dziwne. „Baryła” ma jakby słowne ADHD; gdy mówi, aż kipi szczegółami i dygresjami na tematy poboczne, lecz po zwróceniu mu uwagi, wraca do zasadniczego wątku, nie gubiąc jego logiki. To brzmi przekonująco. Wiem, że nawet dziennikarze sceptycznie podchodzący do zeznań „Baryły”, kiedy podczas procesu zobaczyli wideo z nagraniem ze śledztwa z jednego z przesłuchań Macieja B., zmienili zdanie co do oceny tego, co mówi. Jeszcze większe wrażenie robi wysłuchanie go na żywo.

Nie jest dla mnie niczym dziwnym ani niestosownym, że najważniejsi w sprawie Ziętary świadkowie, do których zalicza się „Baryła”, to byli przestępcy, niegdyś ludzie najzwyczajniej źli. Nieprzypadkowo na całym świecie często to właśnie tacy świadkowie pozwalają wyjaśnić najpoważniejsze zbrodnie. Dobrzy ludzie ze sprawy Ziętary albo już nie żyją, albo są przekupieni lub tak przestraszeni, że nie są zdolni powiedzieć prawdy. Nadzieja jest zatem w tych niegdyś złych, a potem skruszonych, którzy mają wiedzę o zbrodniach, a zarazem różnorodną motywację do powrotu na jasną stronę.

Komentarz był opublikowany na portalu sdp.pl.

Artykuł Krzysztofa M. Kaźmierczaka pt. „Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka?” znajduje się na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cały artykuł Krzysztofa M. Kaźmierczaka pt. „Czy poznamy prawdę o śmierci Jarka?” na s. 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego