Jarosław Ziętara został zamordowany. Do dziś nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w 1992 roku w Poznaniu

Po uprowadzeniu zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno bity trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bity. Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie.

Aleksandra Tabaczyńska

Bliżej prawdy o śmierci za prawdę

Jest to jedyne morderstwo dziennikarza w Polsce po 1989 roku, ale do dziś nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w Poznaniu w 1992 r. Wtedy red. Jarosław Ziętara został zamordowany. Śmierć miała związek z jego pracą dziennikarską, choć był jeszcze bardzo młody i w zawodzie dziennikarza pracował krótko. Pytanie o morderców i zleceniodawców tej zbrodni to jednak nie wszystko. Jarosław Ziętara zaginął 1 września, a według świadka w procesie toczącym się aktualnie przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, zamordowano go dopiero po trzech dniach. Trzy dni od porwania do śmierci to bardzo dużo czasu. Komu i po co były one potrzebne?

Pytanie o morderców Jarosława Ziętary pozostaje niezmiennie przez 27 lat bez odpowiedzi. Rodzice Jarka, pomimo ogromnego zaangażowania przede wszystkim jego ojca, zmarli, nie doczekawszy się informacji o synu.

Nie ma ciała, nie ma pochówku i wygląda na to, że nie ma sprawy. Trudno też nie wspomnieć w tym miejscu o postawie poznańskich dziennikarzy, a przede wszystkim red. Krzysztofa M. Kaźmierczaka. To dzięki wytrwałej pracy jego i innych osób sprawa Ziętary w społecznej pamięci wciąż jest żywa i budzi emocje. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że reporterzy zastąpili w pewnym momencie służby państwowe. Od dwóch miesięcy jako przedstawiciel Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich obserwuję proces Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala, oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Rozprawy odbywają się w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, a oskarżeni nie przyznają się do winy. W procesie uczestniczy też Maciej B. ps. Baryła, były gangster, który został uznany przez biegłych sądowych za wiarygodnego świadka. Sama, słuchając jego zeznań i poznając głębiej historię okrutnej zbrodni, zgadzam się, że zeznania tego świadka są przekonujące. Siedząc na sali sądowej, w głowie mam coraz częściej tylko jedno pytanie: Czy Jarka można było uratować?

Zaginął w Poznaniu

Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. W 1992 roku obronił dyplom na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jeszcze jako student pracował w radiu akademickim, współpracował z „Gazetą Wyborczą”, „Kurierem Codziennym”, tygodnikiem „Wprost” i z „Gazetą Poznańską”. Ziętara ostatni raz widziany był 1 września 1992 roku. Przed dziewiątą wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. W 1999 roku zaginiony poznański dziennikarz został sądownie uznany za zmarłego. Pomimo upływu 27 lat, nie zdołano wyjaśnić okoliczności porwania i śmierci Jarka Ziętary, a ciała do tej pory nie odnaleziono.

Warto też dodać, że w poznańskim sądzie trwa równolegle drugi proces, w którym oskarżonym jest były senator Aleksander G. Jemu z kolei prokuratura zarzuca, że w 1992 roku podżegał do zabicia Jarosława Ziętary.

Proces

8 lutego i 8 marca zeznawał Jerzy U., były oficer Urzędu Ochrony Państwa, który, według doniesień medialnych, 1 września 1992 roku miał być naocznym świadkiem porwania Jarosława Ziętary przez ochroniarzy Elektromisu. Niestety sędzia Katarzyna Obst poinformowała, że został złożony wniosek o wyłączenie jawności rozprawy i dziennikarze, w tym również obserwator CMWP SDP, zostali wyproszeni z sali sądowej. Jerzy U., według informacji poznańskich dziennikarzy, wcześniej miał być funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa. Po przemianach 1989 roku podjął pracę w UOP. 1 września znalazł się na ulicy Kolejowej w Poznaniu – gdzie mieszkał reporter – ponieważ dodatkowo podjął się inwigilowania Jarosława Ziętary. Zlecenie miał otrzymać od szefostwa Elektromisu. Zeznania Jerzego U. z pewnością są bardzo ważne gdyż widział on moment porwania dziennikarza oraz ludzi – w tym dwóch oskarżonych – którzy się tego dopuścili.

Oskarżonym byłby i trzeci porywacz, także ochroniarz Elektromisu – Roman K. pseudonim Kapela. Ten jednak zginął w 1993 roku w dość dziwnych okolicznościach. Pozostaje jeszcze też jedno pytanie, jak funkcjonariusz UOP mógł „po godzinach, prywatnie” śledzić dziennikarza Jarosława Ziętarę? Widział, co się stało i tyle lat milczał? A może nie milczał? Może podzielił się informacjami z innymi osobami? Niestety dziennikarze, zmuszeni do opuszczenia sali sądowej w związku z wyłączeniem jawności rozprawy, nie usłyszeli odpowiedzi zarówno na pytania zadane powyżej, jak i na wiele innych dotyczących tragicznych losów Jarosława Ziętary.

Maciej B. pseudonim Baryła

W piątek, 22 lutego zeznawał były gangster Maciej B. ps. Baryła, odsiadujący obecnie wyrok dożywocia. Pełnomocnik Macieja B. złożył wniosek o wyłączenie jawności rozprawy ze względu na bezpieczeństwo rodziny świadka. Sąd wniosku nie uwzględnił. Na pytanie sędziego: Co pan wie o zaginięciu Jarosława Ziętary?, świadek odpowiedział: – Doszło do porwania i zabójstwa. Wiem, gdyż z Lewandowskim jeździliśmy i byliśmy w mieszkaniu Ziętary wiosną 92 roku, na zlecenie senatora Aleksandra G.

W kolejnych słowach Maciej B. podtrzymał, że oskarżeni Mirosław R. i Dariusz L. brali udział w porwaniu Jarosława Ziętary 1 września 1992 roku oraz że działali oni na zlecenie Aleksandra G., który żądał „uciszenia dziennikarza”. Maciej B. opowiedział sądowi, w jakich okolicznościach był naocznym świadkiem podżegania do zabójstwa dziennikarza.

Wyjaśnił również, że podczas rozprawy w 2016 roku „konfabulował”, ponieważ nie otrzymał od prokuratora Kosmatego pomocy, jakiej oczekiwał. Chodziło o obiecany mu akt łaski. Uściślił, że podczas śledztwa mówił prawdę, a dopiero w sądzie konfabulował, co tłumaczył z kolei działaniem pod wpływem emocji. Maciej B. oświadczył ponadto, że kolegował się z pracownikami poznańskiego Elektromisu. Podejmował także z nimi współpracę, mimo że sam nie był zatrudniony w holdingu. Tak też było w sprawie Jarosława Ziętary. Powiedział: – Wiosną 92 roku z Lewandowskim jeździliśmy na ulicę Kolejową i obserwowaliśmy, aby chwycić Jarosława Ziętarę i wytłumaczyć mu, by nie kręcił się koło firmy (Elektromis) i nie robił zdjęć.

Według świadka red. Ziętara fotografował bramę wjazdową Elektromisu, dzięki czemu dowiedział się, kto wjeżdża, jakie tiry itp. Ochroniarze złapali też dziennikarza na terenie obiektu, gdzie również robił zdjęcia. Został tam przez któregoś z nich uderzony. – Obserwowaliśmy Jarka jakieś dwa tygodnie. Tam był problem, bo w tej kamienicy schody skrzypiały bardzo mocno, a Jarek był czujny, bo był już wcześniej pobity. Nie wiedzieliśmy, czy miał telefon; mógł zadzwonić na policję – zeznał były gangster Baryła. Ale to jeszcze nie wszystko.

Porwanie

Maciej B. opisał też, jak wtargnął do mieszkania Ziętary. Jarek został chwycony na kanapie i przyduszony. – Zaczęliśmy mu mówić, żeby się odczepił i przestał bruździć. Jego aparat był zniszczony, rozwalony. Przeszukaliśmy mieszkanie, znaleźliśmy filmy. Filmy były w lodówce, a za lodówką były małe pudełeczka, a w nich mikrofilmy. Ziętara mówił, że będzie problem, jak to weźmiemy. Mówił coś o UOP-ie, że to aparat i filmy z UOP-u. Nastraszyliśmy go, zabraliśmy te filmy i pojechaliśmy do firmy. Wyciągnęliśmy te filmy, na zdjęciu były jakieś obiekty gospodarcze. Nie przywiązywałem do tego wagi.

Miałem wtedy 20 lat. Ja zrobiłem swoje, Lewandowski mi zapłacił. Gdy Ziętara wspomniał o UOP-ie, ja nie wiedziałem, o co chodzi, a Lewandowski śmiał się i mówił: Niech to sobie przyjadą odebrać.

Świadek zeznał także, że red. Jarosław Ziętara miał bardzo dużą wiedzę o działalności holdingu Elektromis. Szantażował Elektromis i G., że jeśli mu nie zapłacą, to ujawni wszystko, czym się zajmowali. – Media są wielką bronią – kontynuował Maciej B. – wystarczy, że zaczną pisać o przemycie spirytusu i już odpowiednie służby będą się musiały tym zająć.

Według słów świadka, mówił on już o tym wcześniej prokuratorowi, ale ten nie wpisał tego do protokołu. – Na przełomie maja i czerwca 1992 roku do siedziby Elektromisu przyjechał Aleksander G. Byłem tam z Lewandowskim i innymi. (…) Senator G. przyjechał z dwoma Rosjanami, ładnie ubranymi, audi V8 na rosyjskich numerach. Rozmawiali z boku, o Jarku. G. doczepił się jakichś wywietrzników, czy nie ma podsłuchów. Wtedy właśnie była ta rozmowa, że trzeba uciszyć Jarka.

Według Macieja B. Jarosław Ziętara był nazywany przez G. i ochroniarzy Elektromisu: „pismakiem”, „żydkiem”, a także ze względu na szczupłą budowę ciała – „szczurkiem”. Świadek zeznał, powołując się na to, co mu opowiadał Lewandowski, że według jego wiedzy do porwania doszło rano.

– Widziałem radiowóz, który stał w hangarze. W porwaniu brał udział Dariusz L., Lewandowski, Kapelski i Mirosław R. Jechali w czwórkę, byli w mundurach. Pojechali do Ziętary, gdy wychodził rano do pracy. Tam było wszystko ustalone, znali rozkład dnia Jarka (…) po tym, jak już Jarka nie było, pojechali do „Gazety Poznańskiej”, chodziło chyba o pozabieranie rzeczy z jego biurka.

Po uprowadzeniu zabrali go na Wołczyńską. Był tam podobno bity trzy dni. Nie wiem, kto go bił, ale Lewandowski mi powiedział, że był bity. (…) Potem Jarek był rozpuszczony w kwasie. Robili to ci Rosjanie. Niszczenie zwłok miało miejsce w Chybach.

W Chybach, jak powoływał się świadek na relację Lewandowskiego, mieszkał Marek Z. i to na terenie jego posesji miało dojść do zniszczenia ciała ofiary. Maciej B. również przyznał, że oprócz radiowozu, który widział latem 1992 roku w hangarze Elektromisu, widział także legitymacje policyjne pod ringiem oraz mundury: – Widziałem je obok szafek pancernych z bronią. Mundurów były dwa albo trzy komplety.

Podczas rozprawy pytania zadawał również brat Jarosława, Jacek Ziętara, oskarżyciel posiłkowy. Przytoczę ten dialog, jest bardzo wymowny:

Jacek Ziętara: Gdzie dokonano samego zabójstwa?

Maciej B.: Był bity przez kilka dni, bodajże trzy dni, zabity został w hangarze na Wołczyńskiej.

Czy po uprowadzeniu brata ktoś wchodził do jego mieszkania?

Był ktoś, podejrzewam, że to był Marek Z.

Czy coś zabrano?

Na pewno. Nie wnikałem w to. Nie interesowało mnie to.

Czy osoby związane ze sprawą przeszukiwały mieszkanie red. Kaźmierczaka?

Tak. Słyszałem to od Romana Kapelskiego. Mnie tam nie było.

Kto zabił brata?

Przy zabójstwie byli Kapelski, Lewandowski, Mirek R., dwóch Rosjan. (…) Powiedział mi o tym Lewandowski.

Maciej B. oświadczył również, że do zeznań nakłonił go przypadek. Oglądał w telewizji, jak red. Kaźmierczak mówił, że „prawdopodobnie boję się o rodzinę i dlatego się wycofam. Nie jestem tchórzem. Nie chcę, żeby społeczeństwo nazywało mnie tak, jak nazywa”.

Jednocześnie był niezadowolony z doniesień medialnych na swój temat. W drugiej części rozprawy, wznowionej po przerwie, skonfrontowano aktualne zeznania świadka z tymi z poprzednich lat. Sędzia odczytywał słowa Macieja B. i na bieżąco dopytywał o rozbieżności, a następnie odtworzono protokół elektroniczny, który przerwano po prawie 25 minutach. Wyznaczono termin następnej rozprawy na 8 marca, ale jak dotąd kontynuacja przesłuchania Macieja B jeszcze nie nastąpiła.

Kolejni świadkowie

20 marca odbyła się kolejna rozprawa. Tego dnia zeznawali dwaj emerytowani policjanci: Piotr G. i Zdzisław S. Zarówno Piotr G., jak i Zdzisław S. kontaktowali się z kluczowym świadkiem Maciejem B. Pierwszy zeznawał Piotr G., emerytowany oficer Centralnego Biura Śledczego Policji. W 2011 roku na terenie Zakładu Karnego w Rawiczu to właśnie jemu przestępca Maciej B. opowiedział o losach Jarosława Ziętary. Oficer pojechał do Rawicza na prośbę Zdzisława S., również emerytowanego funkcjonariusza policji. Zdzisław S. znał Macieja B. jeszcze z czasów, gdy ten był nastolatkiem. Zdzisław S. pracował wówczas w Komendzie Rejonowej Poznań-Grunwald, na terenie której Maciej B. mieszkał. Prawdopodobnie – jak twierdzi Zdzisław S. – Baryła zapamiętał jego numer telefonu i gdy już odsiadywał dożywocie, zadzwonił twierdząc, że ma informacje dotyczące zaginionego dziennikarza i chce zeznawać oraz zadeklarował współpracę z organami ścigania. S. w tamtym okresie był już na emeryturze, więc skontaktował się z Piotrem G., którego znał z pracy i do którego miał zaufanie. Chodziło o to, żeby ewentualne informacje od Baryły nie wydostały się na zewnątrz. G. otrzymał zgodę od przełożonych i razem w 2011 roku pojechali do ZK Rawicz. Zdzisław S. nie uczestniczył w rozmowie. Po zapoznaniu obu mężczyzn, którzy, jak się okazało, znali się, wyszedł i czekał na G. przy portierni więzienia.

Policjant na emeryturze

Piotr G. stwierdził, że nigdy nie miał dostępu do akt sprawy Jarosława Ziętary. Swoje spotkania z Baryłą zapisywał w notesie – nie nagrywał – a następnie weryfikował tylko najbardziej podstawowe dane, takie jak nazwiska wymienianych osób, i przekazywał pisemnie informacje do prokuratury w Krakowie. Miał kłopoty ze sprawdzeniem okoliczności wydarzeń ze względu na upływ czasu. Kontaktował się z emerytowanymi policjantami, którzy z kolei przekazywali mu nazwiska innych emerytów mogących pomóc w weryfikacji słów Baryły. G. stwierdził także, że nie czuł się zobligowany do pełnej weryfikacji tego, co usłyszał od Macieja B., gdyż przekazywał te informacje do miejsc, gdzie toczyły się sprawy.

Obaj świadkowie potwierdzili, że w ich ocenie Maciej B. jest w swoich zeznaniach autentyczny. Także dwoje biegłych sądowych, którzy oceniali zeznania Macieja B., nie miało wątpliwości, że jest to wiarygodny świadek.

Warto dodać, że Baryła podczas spotkań z G. informował także o innych przestępstwach, na przykład o zabójstwie w lokalu El Chico. Te informacje oficer również przekazał do właściwego organu ścigania.

Maciej B. ma bardzo żywiołowy sposób mówienia. Zdaniem Piotra G., często odbiega od głównego wątku i przechodząc na inny temat, skacze z jednego na kolejny. G. zasugerował Baryle, by ten usystematyzował swoje wiadomości w formie pisemnej i, jak twierdzi policjant, taka wypowiedź pisemna z czasem powstała.

Zdzisław S. podczas rozprawy wyraził swoją dezaprobatę w stosunku do postawy prokuratora Kosmatego. Prokurator miał się wyrazić, że Baryła mu nie jest do niczego potrzebny. Zdanie to padło – według S. – po blisko 5 latach prowadzenia śledztwa. W związku z tym nie dziwił się Maciejowi B., że ten nie daje rady. Chodziło o stan emocjonalny gangstera. Zdzisław S. odwiedza w więzieniu Macieja B. do dziś. Nie rozmawiają o zeznaniach, informacje o sprawie S. posiada z mediów.

Na rozprawie padło też pytanie o poznańskiego dziennikarza Krzysztofa Kaźmierczaka. Oficer potwierdził, że Kaźmierczak przychodził wielokrotnie na komisariat w sprawie Jarosława Ziętary. Często też przynosił różne informacje. Był też obecny w redakcji „Gazety Poznańskiej”, gdy Zdzisław S. przyszedł zobaczyć biurko zaginionego dziennikarza, które zostało opróżnione i było zupełnie puste.

***

Na razie trudno przewidzieć, kiedy zakończy się przesłuchiwanie świadków i oskarżonych w tym procesie, a tym bardziej, kiedy Sąd Okręgowy w Poznaniu wyda wyrok w tej sprawie. Na odpowiedź, kto i w jakich okolicznościach zabił Jarka Ziętarę, czekamy już bardzo długo. Czy kiedykolwiek dane nam będzie zapalić znicz na jego grobie?

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Bliżej prawdy o śmierci za prawdę” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Bliżej prawdy o śmierci za prawdę” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przez najbliższy rok przygotujmy się do Nawiedzenia Matki Bożej w kopii Obrazu Jasnogórskiego archidiecezji poznańskiej

Około 400 małżeństw cywilnych zawarło ślub kościelny. Około 500 rodzin skłóconych pogodziło się. W diecezji gorzowskiej ślub kościelny zawarły 1282 małżeństwa, we wrocławskiej — 3238.

Jolanta Hajdasz

To będzie kolejne wielkie, historyczne wydarzenie w Poznaniu. Po 1050 rocznicy chrztu Polski obchodzonej w 2016 r. i po ubiegłorocznych obchodach 1050-lecia powstania pierwszego na ziemiach polskich biskupstwa w Poznaniu, zbliża się drugie w historii Nawiedzenie kopii Cudownego Obrazu z Jasnej Góry w archidiecezji poznańskiej. Pierwsze odbyło się w latach 1976–1977. (…) Jak będzie przebiegało to nawiedzenie teraz, w czasach konfrontacji z ideologią gender, coraz bardziej powszechnym ateizmem i upadkiem zasad moralnych, w czasach ostrego konfliktu politycznego, którego złośliwość i złowrogość w Poznaniu znamy aż za dobrze? (…)

To był pomysł Prymasa Stefana Wyszyńskiego – nawiedzenie każdej parafii w Polsce przez kopię Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Zrodził się na Jasnej Górze 26 sierpnia 1956 r., w dniu odnowienia Ślubów Królewskich Jana Kazimierza. (…) W lutym 1957 r. jasnogórscy paulini rozpoczęli przygotowywanie kopii. Pracę tę powierzono dziekanowi Wydziału Sztuk Plastycznych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, prof. Leonardowi Torwirtowi. Powiedział on paulinom, że jest z pochodzenia Szwedem, bo jego nazwisko jest „szwedzkie” i że musi jakoś wynagrodzić „Matce Bożej na Jasnej Górze za napaść Szwedów w 1655 r.”. Jak opisuje to wspomniany już przeze mnie publicysta z „Niedzieli”, prof. Torwirt dniami i nocami malował od razu dwie kopie Cudownego Obrazu. Także nocami, ponieważ paulini przynosili mu Cudowny Obraz z kaplicy, aby malowane kopie były nie tylko jak najwierniejsze, ale by zostały niejako napełnione mocami Wizerunku Jasnogórskiego. 2 maja 1957 r. dzieło było ukończone. Jedna z kopii została przez kard. Stefana Wyszyńskiego ofiarowana ojcu świętemu Piusowi XII, a druga – po poświęceniu przez papieża – udała się na szlak Nawiedzenia. (…)

Jak zapisano w kronice Jasnej Góry opublikowanej także na oficjalnej stronie internetowej jasnogórskiego sanktuarium: „Nawiedzenie obfituje w łaski. Często się słyszy słowa: Żadne misje, żadne rekolekcje nie zdziałały tyle w parafii, co Nawiedzenie. Wierni przeżywają je jako bezpośrednie spotkanie z Matką Bożą, Królową Polski, a takie spotkanie wymaga, by oczyścić się z grzechów i poprawić życie”.

Przytoczę kilka wymownych cytatów z tej kroniki: „Matka Boska specjalnie do mnie przyjechała i dlatego muszę iść do spowiedzi. Jak teraz nie pójdę, to drugi raz na pewno do mnie nie przyjdzie!”. „Przyszedłem do konfesjonału, bo wzywa mnie Matka Boża…, a jak patrzeć na Nią z takim grzechami… Namówiła mnie żona, bym tylko przyszedł, a jestem już przy kratkach konfesjonału. Gdyby nie Obraz Matki Bożej, leżałbym jeszcze w zgniliźnie moralnej, a teraz czuję się człowiekiem”. Księża mówili, iż „nawet niewierzący przychodzili do kościoła i przeżywali chwile zadumy. Zresztą odnosiło się wrażenie, jakby takich w ogóle nie było w tym dniu w parafii”. Księża proboszczowie informowali również o nadzwyczajnych zdarzeniach, które miały miejsce podczas Nawiedzenia. Zanotowano ich pokaźną liczbę. Bardzo często można spotkać się z relacjami: 80—95% parafian było u spowiedzi, rozdano wiele tysięcy Komunii świętej. W wielu kościołach zabrakło komunikantów, które trzeba było natychmiast sprowadzać z parafii sąsiednich.

Dla przykładu kilka danych statystycznych: „W diecezji warmińskiej w pracy przygotowawczej brało udział 200 kapłanów. Na ilość wiernych 900 tys. (włącznie z małymi dziećmi), udzielono blisko milion Komunii świętych. Około 400 małżeństw żyjących na kontrakcie cywilnym zawarło ślub kościelny. Około 500 rodzin skłóconych pogodziło się. W diecezji gorzowskiej ślub kościelny zawarły 1282 małżeństwa, we wrocławskiej — 3238. Udzielono Komunii świętej: w diecezji warmińskiej – l milion, we wrocławskiej – ponad 3 miliony, w katowickiej – 680 tysięcy”.

Drodzy Bracia!

(…) Nawiedzenie naszej archidiecezji, naszych parafii będzie wielkim darem od Boga. Będzie też jednocześnie wyjątkową szansą duszpasterską. Czy przyniesie ono oczekiwane owoce, zależy – poza łaską Bożą – najpierw od naszego osobistego, wewnętrznego przekonania. Od naszej – biskupów i prezbiterów – gorliwości, czyli od całkowitego oddania się sprawie Królestwa Bożego. Wyraża się ona w wiernym, wielkodusznym i entuzjastycznym podejmowaniu naszych zadań duszpasterskich. Gorliwość ma swoje źródło w łasce Bożej, a podyktowana jest nadprzyrodzoną miłością do Boga i do bliźniego. Gdzie brakuje miłości Boga i bliźniego, tam nie ma też gorliwości. (…)

Zachęcam Was gorąco, Drodzy Bracia, do tego, abyście – w oczekiwaniu na nawiedzenie – podjęli lub ponowili osobiste oddanie się Matce Bożej. Niech ono będzie poprzedzone indywidualnymi rekolekcjami, głębszą spowiedzią świętą, postem i czynami miłosierdzia. Zwróćcie przy tej okazji uwagę na dwie łaski związane z oddaniem, które są zarazem cnotami: na wiarę i czystość.

Maryja jest Matką wiary. Żyjemy w świecie, w którym wielu ludzi utraciło wiarę albo w niej osłabli, w świecie, w którym wiele spraw jest urządzonych tak, jakby Boga nie było. Czy chcemy, czy nie chcemy, ta atmosfera światowa udziela się w jakiejś mierze także nam, kapłanom, dlatego winniśmy modlić się nieustannie o łaskę wiary, a cnotę wiary wytrwale pielęgnować. Najlepiej to czynić z pomocą Maryi, Matki wierzących, i za Jej wstawiennictwem. Niech pierwszym owocem przygotowania do nawiedzenia będzie wzrost naszej wiary – najpierw tej osobistej, a następnie wiary naszych wiernych.

Oddajmy się osobiście Maryi, Matce Bożej. Oddajmy wszystko, co tworzy nasze kapłańskie życie, a zwłaszcza złożony ślub celibatu i pragnienie doskonałego zachowania czystości. Jest to szczególnie ważne wobec współczesnego naporu pokus i panującego „swobodnego” stylu życia, ale także wobec uogólniających i niesprawiedliwych oskarżeń kapłanów o grzechy nieczyste.

W tej dziedzinie winniśmy być szczególnie mocni i wiarygodni. Sami tego nie osiągniemy, ale jest to możliwe z pomocą Maryi, Matki Najczystszej, która wspiera naszą kapłańską czystość(…).

+ Arcybiskup Stanisław Gądecki Metropolita Poznański

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Z Maryją w nowe czasy” i fragmenty listu abpa Stanisława Gądeckiego do kapłanów przed nawiedzeniem kopii Obrazu NMP Jasnogórskiej znajdują się na s. 7 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Z Maryją w nowe czasy” i fragmenty listu abpa Stanisława Gądeckiego do kapłanów przed nawiedzeniem kopii Obrazu NMP Jasnogórskiej na s. 7 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nowy wspólny program opozycji ponad podziałami: odsunąć PiS od władzy / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 58/2019

Z punktu widzenia opozycji sytuacja Polski zła jest. Sądy pełne dublerów, wszechobecna mowa nienawiści, brak tolerancji wobec delikatnych osób LGBT, faszyzujący kibole hajlują w krzakach i na ulicach.

Jan Martini

Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza?

Z punktu widzenia opozycji sytuacja Polski zła jest. Konstytucja, pisana z najwyższą starannością przez 3 lata przez pryncypialnych komunistów z najlepszych resortowych rodzin, została połamana. Sądy pełne dublerów, wszechobecna mowa nienawiści, brak tolerancji wobec delikatnych osób LGBT, faszyzujący kibole brutalnie hajlują w krzakach i na ulicach.

Sytuacja dojrzała do zdecydowanych działań. Poprzednie próby nie dały rezultatów. Dlatego dysponenci partii opozycyjnych doszli do wniosku, że potrzebne jest porozumienie ponad podziałami i wypracowali wspólny program, składający się z jednego punktu: – odsunąć PiS od władzy. Zmiana rządzących partii to rzecz zwyczajna w demokracji, ale w tym przypadku sytuacja jest bardziej złożona i aby ją rozszyfrować, potrzebny będzie rys historyczny.

Odrodzenie Polski w 1918 roku to cud, który racjonalnie rozumując, nie miał prawa się wydarzyć, a czynnikami umożliwiającymi zaistnienie tego cudu był równoczesny upadek wszystkich państw zaborczych, fanatyczne wręcz dążenie Polaków do odzyskania państwa i 13. punkt orędzia Wilsona.

Powszechnie wiadomo o przyjaznych kontaktach Ignacego Paderewskiego z prezydentem Stanów Zjednoczonych (a nasz wirtuoz miał wówczas status celebryty równy dzisiejszym czołowym piłkarzom czy fryzjerom damskim), ale mało kto wie, że z prośbą o wskrzeszenie Polski napisało do Wilsona 600 tys. amerykańskich rodaków-wyborców (dla porównania – w sprawie petycji przeciw ustawie 447 zdołano zebrać zaledwie 50 tys. podpisów).

Woodrow Wilson był bombardowany petycjami i poddawany presji także ze strony żydowskiej, aby Polska NIE powstała. Na szczęście było to jeszcze w czasie, gdy prezydent USA mógł przeciwstawić się lobby żydowskiemu.

Z faktem odrodzenia państwa polskiego nie pogodziły się dawne państwa zaborcze, a także „światowe żydostwo” (taki termin był w powszechnym użyciu przed wojną w prasie – także żydowskiej). Nasi wielcy sąsiedzi uważali Polskę za „państwo sezonowe”, które należy zlikwidować przy najbliższej okazji, co zresztą nadarzyło się dość szybko. Natomiast dla Żydów Polska była kolebkę ich kultury, dlatego nasz kraj do dziś „pozostaje w zainteresowaniu” (niestety) tych trzech graczy i sytuacja nie ulegnie zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości. Gdy ład jałtański „wyczerpał swoją formułę”, możni tego świata musieli podjąć decyzje co do przyszłości naszej części Europy po zjednoczeniu Niemiec. Wszelkie ustalenia były tajne i nieprędko historycy będą mieć możliwość badań tego tematu. Nie wiemy, gdzie odbywały się rokowania (Hotel Bilderberg?) i kto w nich uczestniczył, ale jednego możemy być pewni – podobnie jak w Jałcie, nikt nie pytał o zdanie ludności zamieszkującej Europę Wschodnią. Z pewnością także nie brano pod uwagę aspiracji niepodległościowych Polaków – założono, że zwiększenie swobód obywatelskich i pewne koncesje wobec ulubionego przez Polaków Kościoła (lekcje religii, krzyże w urzędach) wystarczą. Równocześnie sprawni propagandziści skutecznie wmówili Polakom, że właśnie teraz to już jest „wolna Polska”, a my nie znaliśmy wówczas wypowiedzi jednego z autorów „upadku komunizmu” – b. sekretarza stanu USA Henry’ego Kissingera:

„Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Europy Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zadaniem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar”.

Można przypuszczać, że rokowania „wysokich umawiających się stron” były najtrudniejsze „na odcinku” polskim – czyli dokładnie tak, jak podczas kongresu wiedeńskiego, który z powodu kłótni o Polskę trwał aż 10 miesięcy. Brytyjski sowietolog Christopher Story jest zdania, że decyzja o rozpadzie Czechosłowacji i podziale wpływów zapadła w 1990 roku podczas spotkania niemieckiego kanclerza Kohla z M. Gorbaczowem w Genewie. Czechy miały przypaść Niemcom, a Słowacja Rosji – faktem jest, że Słowacja wstąpiła do NATO 5 lat później niż kraje sąsiednie. Rosjanie – znani z łamania wszelkich umów – natychmiast przystąpili do poszerzania swoich wpływów w Czechach, np. wykupując Karlowe Vary i próbując (wraz z Niemcami) „wyprowadzić” USA z Europy. Najlepszym dowodem na przepychanki rosyjsko-niemieckie była rezygnacja D. Tuska z pewnej prezydentury na rzecz partyjnego kolegi zalecanego przez konkurencję.

A na polskiej scenie politycznej harcują także „inni szatani”. Jak widać, „partnerzy” szybko zaczęli się nawzajem „przekręcać” i czynią tak do dziś, co wskazuje, że zawarty układ jest niestabilny, a więc potencjalnie niebezpieczny. Gdy pewien polski (?) mąż stanu zawarł kontrakt na dostawę gazu po bardzo niekorzystnej cenie, ale za to aż do 2037 roku, interweniowała Bruksela, a kanclerz Merkel przypomniała panu Putinowi, że „do Bugu obowiązuje niemiecka strefa wpływu”. Tak więc umawiające się strony są zmuszone do pewnego ograniczania się w „strzyżeniu” Polaków (musi starczyć dla każdego). Niestety środowiska żydowskie zbliżone do „przemysłu Holokaustu” nie wykazują takiego umiaru – na wieść o dobrych wynikach gospodarczych w Polsce zwiększyły sumy, które ich zdaniem należą się im jako „kontrybucja za Holokaust”, z 65 mld do 300 mld dolarów. Mimo widocznych tarć równowaga trwa, a świadczy o tym fakt, że zarówno prezydent Trump w pamiętnym wystąpieniu, jak i ostatnio Mike Pompeo wspomnieli o „bohaterskim” Wałęsie, co było afrontem dla Polaków.

Amerykanie oczywiście wiedzą, kim był Wałęsa i do czego służył, ale wzmianka o nim była sygnałem dla pozostałych stron, że ustalenia nadal obowiązują, a konfident – noblista wciąż jest filarem „układu okrągłostołowego”.

Łże-prawda o przemianach ustrojowych wraz z kultowym okrągłym meblem przechowywana jest w zardzewiałym muzeum – sarkofagu Europejskiego Centrum Kultury w Gdańsku, a całości interesu dogląda (co znamienne) niemiecki dyrektor.

Rewolucja agenturalnie wspomagana

W 2017 roku ukazała się kompletnie zamilczana praca dr Jerzego Targalskiego Służby specjalne i pieriestrojka – rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie Środkowej. Autor opisuje działania sowieckich reformatorów w budowie „demokracji kontrolowanej” i tworzeniu w miejsce dawnego bloku socjalistycznego formalnie niepodległych państw, pozostających jednak pod nadzorem moskiewskiej centrali. Cel ten udało się w dużej mierze zrealizować (gen. Jaruzelski: „Oddaliśmy władzę, ale zachowaliśmy pakiet kontrolny akcji”). Historyczny strajk sierpniowy w stoczni z jego „zwrotami akcji” jawi się czytelnikom pracy Targalskiego w nowym świetle i pozwala zrozumieć, dlaczego termin wybuchu strajku był zaskoczeniem dla działaczy WZZ (A. Gwiazda był na wakacjach) i dlaczego „do pomocy robotnikom” w stoczni błyskawicznie pojawili się „eksperci”, którym strona rządowa zagwarantowała hotel i przelot samolotem. W mieszkaniu Br. Geremka napisany został list 64 intelektualistów wzywających obie strony do podjęcia rokowań (skąd intelektualiści wiedzieli, że strajk wybuchnie?). Jednak realizowany scenariusz został zablokowany powstaniem 17 września (wbrew Wałęsie i ustaleniom porozumień sierpniowych) ogólnopolskiego związku, który przyjął nazwę Solidarność. Aby odzyskać kontrolę nad wydarzeniami, potrzebny był stan wojenny i niemal 10 lat mrówczej pracy służb komunistycznych. Wbrew powszechnym opiniom, „wojna polsko-jaruzelska” nie była próbą przywrócenia stanu z przed 1980 roku („aby było tak, jak było”) – chodziło tylko o przeprowadzenie reform („pierestrojki”) na swoich warunkach, bez dopuszczenia do głosu sił nie dających się kontrolować.

Jako człowiek Solidarności mam emocjonalny stosunek do tego wielkiego ruchu społecznego. Andrzej Gwiazda powiedział jednak, że wszelkie prace na temat „S” bez uwzględnienia problemu agentury są bezwartościowe.

Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że konfidenci są wśród nas, ale nie mieliśmy pojęcia o skali infiltracji. Dziś wiemy, że wśród delegatów na I Krajowy Zjazd „S” było 300 konfidentów, a gen. Kiszczak chwalił się, że wpompował w związek 3 dywizje swoich ludzi.

Wśród 16 najaktywniejszych działaczy Zarządu Regionu w Pile było 11 tajnych współpracowników (proporcje zbliżone do episkopatu Bułgarii, gdzie na 15 biskupów 13 było „trefnych”). W dekadzie lat 80 wielokrotnie przyszło się nam dziwić i zastanawiać „co jest grane”?

Na przykład – dlaczego po ostatnim posiedzeniu Komisji Krajowej „S”, która skończyła się parę minut przed wprowadzeniem stanu wojennego, „zwinięto” wszystkich jej uczestników, ale pozwolono uciec tylko tym, których gen. Kiszczak później zaprosił na negocjacje okrągłego stołu? Dlaczego w rocznicę porozumień sierpniowych koszalińska SB wyprowadziła ludzi na ulicę za pomocą ulotek, aby następnie ich „spałować”, polać wodą ze specjalnie sprowadzonej z Gdańska polewaczki i okadzić gazem łzawiącym? Wówczas myśleliśmy, że to inicjatywa chcących się wykazać lokalnych esbeków zmęczonych bezczynnością.

Dlaczego śledczy w mojej sprawie wykazywali małe zainteresowanie, skąd otrzymywałem materiały i gdzie przekazywałem teksty? Wtedy tłumaczyłem to sobie tym, że funkcjonariusze (zresztą kulturalni i grzeczni) stracili wiarę w socjalizm i entuzjazm dla swojej pracy. Dlaczego w stanie wojennym można było kupić farbę drukarską w wiejskim sklepiku w Kłaninie? Czy był to asortyment niezbędny rolnikom? (Kubełek farby oczywiście kupiłem i przekazałem naszym drukarzom). Dlatego z mieszanymi uczuciami słuchałem relacji Adama Borowskiego, że co tydzień kupował od złodziei 2 tony papieru dla swoich wydawnictw. Borowski jest ostatnią osobą, którą mógłbym podejrzewać o agenturalność, ale wiemy, że funkcjonariusze często wspierali podziemne wydawnictwa, robiąc przy tym niezłą kasę.

Największy wydawca w Krakowie, niejaki Karkosza, był tajnym współpracownikiem SB. Został internowany w Jaworzu wraz z innymi kapusiami – literatem Szczypiorskim, redaktorem „Gazety Wyborczej” Maleszką i szefem Radiokomitetu Drawiczem (oraz czołówką późniejszych polityków III RP).

Listę wydarzeń dziwnych i niezrozumiałych można by ciągnąć długo (np. konspiratorzy ukrywający się w mieszkaniach tajnych współpracowników SB), co świadczy o naszej znikomej wiedzy o złożoności zachodzących wówczas procesów.

Dopiero w 1988 roku uznano, że sytuacja jest na tyle „wyprostowana”, że można rozpocząć proces „przekazywania władzy w ręce opozycji”. Na wszelki wypadek pozbyto się kilku tysięcy solidarnościowców, wysyłając ich na emigrację. Z IPN otrzymałem ciekawy dokument, z którego wynika, że przygotowania do „okrągłego stołu” trwały cały rok i rozpatrywano możliwość ponownej fali internowań jako formy „dialogu z opozycją”. Ten dokument to „Meldunek o stanie przygotowań Wydziału III WUSW do realizacji decyzji Ministerstwa SW z dnia 29.04.1988 r.”. Chodziło o wytypowanie osób przewidzianych do internowania, „które w przypadku pogorszenia sytuacji wewnętrznej w kraju mogą podjąć działania wymierzone przeciwko porządkowi publicznemu”. W województwie koszalińskim znaleziono 2 takie osoby (byłem jedną z nich), ale do internowań nie doszło. Sytuacja się nie pogorszyła, a rokowania „okrągłego stołu” przebiegły zgodnie ze scenariuszem.

Myślę, że nie tylko mnie nachodzi czasem przygnębiające pytanie – czy nasza walka w ogóle miała sens? Czy nie opóźniliśmy „wiosny ludów” Europy Wschodniej przez sypanie piasku w tryby historii? A może mur berliński mógł runąć znacznie wcześniej? Czy „państwo teoretyczne”, które uzyskaliśmy w wyniku ustaleń w Magdalence, było lepsze niż przewidziane dla nas przez projektantów pierestrojki profesorów pułkowników Szłykowa i Rubanowa? Na te pytania prawdopodobnie nigdy nie uzyskamy odpowiedzi.

Stół pełen kantów

Podczas obrad „okrągłego stołu” Ciosek z Mazowieckim kłócili się do upadłego. Komunistom trzeba było wyrywać z gardła każde ustępstwo. W końcu zgodzili się na wiele, ale paradoks polegał na tym, że te ustalenia realizować mieli nie komuniści, lecz rząd „solidarnościowy”, któremu zamierzano przekazać władzę.

Ponoć tekst porozumień liczy 17 tys. stron, co – jak powiedział Andrzej Gwiazda – jest najlepszą gwarancją, że tego nikt nigdy nie przeczyta.

Ale to był tylko teatr dla maluczkich. Prawdziwe ustalenia w gronie poważnych osób zapadały gdzie indziej. Gdzieś zadecydowano, że prezydentem „wolnej Polski” ma zostać dotychczasowy wojskowy dyktator Jaruzelski. Czy było to w 1985 roku podczas spotkania Rockefellera i Brzezińskiego z Jaruzelskim w Nowym Jorku? Wybór Jaruzelskiego w Sejmie przeszedł jednym głosem, bo w kluczowym momencie głosowania poseł Marek Jurek wyszedł „za potrzebą”. Wiadomość o tej nominacji wywołała szok wśród Polonii – emigracyjny prezydent Sabbat zmarł na serce.

Jeszcze w 1988 roku wprowadzono moratorium na wykonywanie kary śmierci (tak na wszelki wypadek…). Było to wyraźne złamanie prawa (odmowa wykonania prawomocnych wyroków sądów). Gdy w 1995 roku Sejm moratorium przedłużył, posłowie Unii Polityki Realnej złożyli interpelację, pytając ministra sprawiedliwości Jerzego Jaskiernię (TW „Prym”), kto wprowadził owo moratorium. Minister odparł, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. Niewątpliwie najważniejsze ustalenia zapadały nie przy okrągłym meblu, tylko w miejscach spokojniejszych (ambasady zaprzyjaźnionych państw?), a najważniejszym rezultatem było historyczne pojednanie zwaśnionych frakcji komunistycznych – „natolińczyków” i „puławian” („chamokomuny” i „żydokomuny”). Zadecydowano, że zbrodnie komunistyczne nie będą ścigane (i co się z tym wiąże – nie można „ruszyć” sądownictwa) i że MSZ, którego również nie można „ruszyć”, będzie w gestii „żydokomuny”. Kadry tego ministerstwa zbudowano w oparciu o „notes Geremka” – zatrudniono progeniturę sprawdzonych urzędników, którzy pracowali tam w latach 50. Również temu środowisku powierzono troskę o stan świadomości Polaków. Naczelnym wychowawcą został Adam Michnik, który przejął pałeczkę od swojego starszego kolegi Jerzego Urbana – głównego ideologa i propagandzisty lat osiemdziesiątych.

Jakieś wysokie i tajne kolektywy zadecydowały, by nie rozwiązywać komunistycznych służb specjalnych („są tam świetni fachowcy”), a Amerykanie obiecali, że „przewerbują je w całości”. Uważali prawdopodobnie, że będą one strażnikiem interesów rosyjskich, stabilizując sytuację w Polsce. Z pewnością zabezpieczono interesy wszystkich poważnych „akcjonariuszy” zewnętrznych i wewnętrznych, a Polakom pozostała jedynie „terapia szokowa”.

Mój więzienny współtowarzysz niedoli – robotnik z Białogardu deklarował, że wystarczy mu miska zupy na dzień, byle tylko Polska była wolna. Zupę koledze Makaremu zapewnił Balcerowicz – ubyło 5 mln miejsc pracy, straciliśmy 85% sektora bankowego i 50% przemysłowego.

Wszystko „poszło” za ok. 5% wartości odtworzeniowej. Po kilku latach reform ok. 40% Polaków (w 1989 roku było ich 16%) znalazło się poniżej minimum egzystencji. Za demokratyzację zapłaciliśmy wysoką cenę.

Kłopotliwa partia spoza rozdzielnika

Natychmiast po rokowaniach „okrągłego stołu” „przewerbowane” służby rozpoczęły meblowanie polskiej sceny politycznej w myśl zaleceń gen. Kiszczaka: „Musimy sobie zapewnić operacyjne możliwości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki”. Gdy ujawniono „listy Macierewicza”, okazało się, że tylko w partii PC (poprzedniczki PiS) Jarosława Kaczyńskiego nie ma agentów, a więc gen. Kiszczak nie mógł zapewnić sobie „operacyjnej możliwości kreowania jej działalności i polityki”. Z tego względu partia Kaczyńskiego zawsze podlegała huraganowej krytyce mediów miejscowych i zagranicznych. Nie miała też tzw. zdolności koalicyjnej. Po wygranych przez PiS wyborach 2005 roku zaproponowano ludowcom udział w rządzie. PSL to partia „profesjonalnych koalicjantów” zwyczajowo wchodzących w koalicje ze wszystkimi. Tym razem ludowcy odmówili, a wyglądało to tak, jakby ktoś, kto ma „operacyjne możliwości oddziaływania”, właśnie „oddziałał”. Na PiS i jego prezesa od zawsze spadały nieprawdopodobne ilości hejtu ze wszystkich stron, a to dlatego, że PiS jest „ciałem obcym” na scenie politycznej, przy budowie której angażowali się ci, co roszczą sobie pretensje do zarządzania ziemiami zamieszkałymi przez Polaków.

Historia zatoczyła koło – siły, które sprzeciwiały się odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, dziś również działają w tej samej sprawie. Zdobycie w 2015 roku samodzielnej władzy przez „skrajnie nacjonalistyczną, niedemokratyczną, autorytarną” (najczęściej używane epitety) partię było „fuksem”, który możemy zawdzięczać zbiegowi kilku czynników. Natomiast utrzymanie się przy władzy i efektywne rządzenie wbrew przytłaczającej większości mediów, wobec nieustannych awantur i przepychanek, graniczy niemal z cudem. Aby „zejść z linii strzału” po 2 latach udanych rządów, dokonano rekonstrukcji gabinetu w celu poprawy wizerunku. Niestety nowa, „europejska” twarz całej formacji nie zrobiła najmniejszego wrażenia – ataki nie zmniejszyły się ani o milimetr. I nawet gdyby min. Zalewska wprowadziła obowiązkową naukę nowoczesnych, europejskich technik masturbacyjnych na wszystkich szczeblach nauczania z egzaminem praktycznym na maturze, nie zmieniłoby to opinii o Polsce. Bo nie chodzi tu o wizerunek – partia upominająca się o prawa dla Polaków jest po prostu obca systemowo i nieakceptowalna dla „sił trzymających władzę” w naszej części Europy. Jarosław Kaczyński, pomny prób naprawy państwa w czasie Sejmu Wielkiego i ich tragicznych efektów, stara się unikać gwałtownych ruchów, które mogłyby zakłócić kruchą równowagę, jaką wypracowały mocarstwa „na odcinku polskim”. Dlatego rządzący z nadzwyczajną cierpliwością znoszą wszelkie upokorzenia i afronty na forum międzynarodowym. Ale czy Polacy będą równie cierpliwi? Rozczarowany elektorat powściągliwość interpretuje jako indolencję i tchórzostwo, a bez pełnej mobilizacji wyborców nie sposób wygrać ze „zjednoczoną opozycją” (do której przed wyborami do Sejmu z pewnością dołączy także „Wiosna”).

Katastrofą byłby powrót do władzy internacjonalistów liberalno-proletariackich. Większość reform zostałaby cofnięta, „urealniono” by wiek emerytalny i skończyłoby się „rozdawnictwo” dla krajowców, bo „piniędze” potrzebne byłyby gdzie indziej.

Rządzący zdają sobie sprawę, że zemsta sędzi Kamińskiej będzie straszna, a sędzia Łączewski prawdopodobnie już zaczyna pisać uzasadnienia wyroków. Jak pamiętamy, zajmuje mu to dużo czasu (dla Mariusza Kamińskiego pisał 3 miesiące). Obecny rząd realizuje z lepszym lub gorszym skutkiem swoje obietnice wyborcze i nie ulega wątpliwości, że zrobił najwięcej dla Polaków ze wszystkich rządów po 1990 roku. Prawdopodobnie żaden następny rząd tyle nie osiągnie – powinni o tym pamiętać rozczarowani wyborcy PiS.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza?” znajduje się na s. 6 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Dlaczego PiS tak bardzo przeszkadza?” na s. 6 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Groteskowa afera spódniczkowa. Nasze inteligenckie elity zostały już rozbrojone i zastraszone ideologicznymi idiotyzmami

Dyrekcja liceum w Gnieźnie i lokalny działacz samorządowy bez przymusu, urzędowej presji czy politycznego szantażu potulnie podporządkowali się poprawności politycznej w sprawie szkolnego żartu

Henryk Krzyżanowski

Przez Gniezno przetoczyła się w marcu afera spódniczkowa, humorystyczna i poważna zarazem. Najpierw wymiar humorystyczny. W szacownym LO im. Dąbrówki, jednym z najlepszych w Wielkopolsce, samorząd uczniowski uzgodnił z dyrekcją, że uczennice, które w Dzień Kobiet przyjdą do szkoły w spódnicy lub sukience, nie będą w tym dniu odpytywane. Nic wielkiego, na podobnej zasadzie mają immunitet chłopcy w krawatach w Dzień Chłopaka.

Na tym niewinnym żarcie spoczęło jednak czujne oko lokalnej działaczki partii Razem, która w internecie zwymyślała szkołę, że skandal, seksizm, uprzedmiotowienie kobiet, etc., etc.

„I co z tego?”, ktoś powinien zapytać. „Po to są lewacy, żeby takie opinie wygłaszać. A dyrektor stuletniego liceum w mieście o randze Gniezna to za wielka persona, żeby na takie zaczepki w ogóle reagować”.

A jednak reakcja nastąpiła. I to jaka!

Pani dyrektor ogłosiła potulnie, że skoro tak, to zaprosi wokalistkę z grupy punkowej „Siksa” (!?), by ta przeprowadziła w szkole warsztaty z tolerancji, pozycji kobiety w świecie, etc.

Wtedy rozbawiona internetowa publiczność zaczęła cytować teksty owej wokalistki-szkoleniowca, przetykane obficie grubym słowem anatomicznym. Na to dyrektorka podała tyły i warsztaty „Siksy” odwołała. To jednak nie skończyło sprawy – w sukurs sprawie postępu pośpieszył dyrektor wydziału Edukacji Starostwa Powiatowego w Gnieźnie, do niedawna polonista z technikum, a nadal dyrektor biura poselskiego miejscowego VIP-a z PO, p. Pawła Arndta, podobno chrześcijańskiego demokraty. Dubeltowy dyrektor zapowiedział, że jak tak, to pod koniec marca pośle do szkół prawnika, który przeszkoli samorządy uczniowskie z mowy nienawiści, tolerancji, równego traktowania, etc., etc. Wygląda więc na to, że w tej groteskowej historii na swoje wyjdą: ów prawnik, którego trud zostanie zapewne sowicie wynagrodzony przez starostę, oraz tumanieni przezeń uczniowie z samorządów, którzy dostaną dzień wolnego od lekcji.

Tę groteskę podsumował anonimowy internauta, pisząc: „Na szczęście w Gnieźnie mają specjalistyczny szpital odpowiedni w takich sytuacjach”. Bez wątpienia miał na myśli słynną Dziekankę, regionalny psychiatryk.

Niestety ta śmieszna historia ma także swój wymiar śmiertelnie poważny. Widzimy bowiem, jak mocno nasze inteligenckie elity zostały już rozbrojone i zastraszone ideologicznymi idiotyzmami z Zachodu. Tutaj nie było przecież przymusu, urzędowej presji, politycznego szantażu. Było lewicowe miauknięcie, na które zareagowały skwapliwie osoby na stanowiskach, dobrze wykształcone i zapewne kompetentne. Czemu to zrobiły? A jak zachowają się, jeśli lewica, nie daj Boże, zdobędzie kiedyś udział we władzy i będzie próbowała swoje obłędne teorie realizować poprzez państwowe nakazy?

Niełatwo być optymistą.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O spódniczkach w stuletnim liceum” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O spódniczkach w stuletnim liceum” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowane”

Dlaczego imam Youssef Chadid wypowiedział tak skandaliczne słowa? Co organizatorzy tej manifestacji chcieli nimi osiągnąć? Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator.

Lidia Dudziak

Około 100 osób, w tym nieznana liczba cywilnych służb porządkowych, pojawiło się w sobotę 30 marca na placu Wolności, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec rasizmu. Jak mówili organizatorzy, chcieli tym samym oddać hołd ofiarom masakry 49 osób w Nowej Zelandii. Podczas manifestacji wypowiadali się imamowie z Poznania oraz ksiądz z Reformowanego Kościoła katolickiego. Imam Youssef Chadid powiedział: (…) „W Polsce jest dużo zwolenników zamachowca z Nowej Zelandii oraz ludzi, którzy cieszą się, że niewinne osoby zostały zamordowane”. To skandal, nieprawda, fałsz i bardzo krzywdzące nas wszystkich słowa. One są po prostu niedopuszczalne w przestrzeni publicznej. Równie skandaliczne było użycie przez organizatorów manifestacji historycznego symbolu bohaterstwa Polaków w czasie II wojny światowej – kotwicy Polski Walczącej na plakacie, na którym zamaskowanego terrorystę z karabinem w ręce zrównano z wizerunkiem osobnika w koszulce z napisem „Polska dla Polaków” i kotwicą Polski Walczącej, krzyżykiem na łańcuszku oraz kijem bejsbolowym w ręce. Nie mogę i nie chcę patrzeć na to obojętnie. (…)

Tak ciężkiego oskarżenia nie formułuje człowiek dobrej woli, lecz prowokator. (…) Jesteśmy gospodarzami, gościmy was i szanujemy, ale nie pozwolimy, aby nam ubliżano i mówiono kłamstwa.

(…) Skoro imam nie wie, co oznacza symbol Polski Walczącej, to śpieszę go poinformować, iż „Polska Walcząca” to symbol w kształcie kotwicy, której człon w kształcie litery P symbolizuje Polskę, a ramiona literę W – walkę lub „kotwicę” – symbol nadziei na odzyskanie niepodległości Polski okupowanej przez Niemcy. (…) Muzułmanie odbywający służbę w Armii Chorwackiej chcieli walczyć w szeregach nowej jednostki, a ta jednostka to Dywizja Górska SS/chorwacka nr1/Handschar. Do tego czasu nowe formacje opierały się na żołnierzach narodowości niemieckiej lub niemieckiego pochodzenia. Czy wobec tego pomiędzy islamem, muzułmanami a SS i Hitlerem można postawić też znak równości?

Lidia Dudziak jest radną Miasta Poznania z ramienia PiS.

Cały artykuł Lidii Dudziak pt. „Antyrasistowska manifestacja” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lidii Dudziak pt. „Antyrasistowska manifestacja” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dyrektywa „Acta 2” może skutkować m.in. wprowadzeniem cenzury prewencyjnej i usunięciem z sieci treści niekomercyjnych

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym i apel o jej implementację w sposób powodujący jak najmniej negatywnych skutków dla internautów

Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP ocenia krytycznie przyjęcie przez Parlament Europejski w Strasburgu dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, zwanej popularnie w Polsce „Acta 2” w wersji przegłosowanej 26 marca 2019 r. Dyrektywa ta zmienia zasady publikowania i monitorowania treści w internecie. CMWP SDP podziela pogląd, iż każdy przepis tego dokumentu może skutkować koniecznością zastosowania mechanizmów cenzorskich w sieci Internet lub stworzeniem na rynku warunków faworyzujących największe podmioty, skutecznie utrudniając lub uniemożliwiając funkcjonowanie podmiotów małych, niszowych lub niekomercyjnych, które nie będą w stanie ponieść dodatkowych kosztów związanych z obowiązkiem filtrowania treści.

W konsekwencji przepisy te mogą doprowadzić do ograniczenia wolności publikacji i dostępu do informacji przez użytkowników mediów w internecie.

26 marca 2019 r. Parlament Europejski w Strasburgu poparł unijną dyrektywę o prawach autorskich: 348 europosłów było za, 274 przeciw, a 36 wstrzymało się od głosu. Polska, Holandia, Włochy, Finlandia i Luksemburg nie poparły wypracowanego porozumienia w Radzie UE w tej sprawie.

CMWP SDP podziela opinie krytyków przyjętych rozwiązań prawnych, zgodnie z którymi najwięcej wątpliwości budzą artykuły 11. i 13. dyrektywy. Artykuł 13. wprowadza obowiązek filtrowania treści pod kątem przestrzegania praw autorskich, natomiast artykuł 11. dotyczy tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych. Platformy, których dotyczy art. 13., powinny podpisać licencje z właścicielami praw na treści chronione prawem autorskim. Jeśli platforma nie otrzyma takiej licencji, będzie musiała usunąć treści wskazane przez właściciela praw. Jeśli platforma nie dopełni obowiązków, będzie odpowiedzialna za nielegalne treści wprowadzane przez użytkowników.

Mechanizm ten może skutkować w praktyce wprowadzeniem cenzury prewencyjnej, która nie dopuszcza do publikacji treści ze względu na skomplikowane i kosztowne prawa autorskie.

Art. 11., określany przez jego przeciwników jako podatek od linków, odnosi się do tego, jakie elementy artykułu dziennikarskiego mogą być publikowane przez agregatory treści bez konieczności wnoszenia opłat licencyjnych. Regulacje wymagają, by platformy takie, jak np. Facebook czy Google, płaciły posiadaczom praw autorskich za publikowane przez użytkowników treści albo kasowały takie materiały, co może skutkować usunięciem z sieci treści nie mających komercyjnego charakteru.

CMWP SDP apeluje do Rządu i Parlamentu w Polsce o taką implementację przyjętych przepisów, by powodowała jak najmniej negatywnych skutków dla internautów.

Więcej na cmwp.sdp.pl

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich znajduje się na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Protest CMWP SDP przeciwko dyrektywie UE o prawach autorskich na s. 8 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Są takie protesty, które w szczególny sposób oburzają społeczeństwo – bo te grupy zawodowe „nie powinny strajkować”

Dopóki nauczyciele nie będą więcej zarabiać, dopóki nie wrócą prawidłowe standardy w relacjach uczeń-nauczyciel, a ten zawód będzie deprecjonowany – dopóty polska szkoła nie zmieni się na lepsze.

Małgorzata Szewczyk

Media, także te publiczne, w ostatnich dniach dopuszczają się wielu przekłamań, wprowadzając opinię publiczną w błąd i niestety antagonizując społeczeństwo – nie wiem, czy w sposób zamierzony, czy nie. Otóż nie jest prawdą, że nauczyciele, jak podano w jednym z publicznych serwisów, pracują 3 godz. dziennie, „resztę” (tzn. dokładnie ile?) czasu poświęcając na sprawdzanie prac i przygotowywanie się do prowadzenia lekcji. Znajomi nauczyciele, także spoza mojej rodziny, przeliczyli czas poświęcony na pracę i okazało się, że jest to znacznie ponad 40 godz. tygodniowo, łącznie z weekendami. I to niezależnie od wykładanego przedmiotu.

Nie spotkałam się jeszcze, niestety, z informacją o tym, że w nauczycielską pensję (nauczyciel rozpoczynający pracę otrzymuje 2500 zł brutto przy obecnej płacy minimalnej 2250 zł brutto) wliczone są też godziny poświęcone na wszelkiego rodzaju projekty, koncerty, festyny, rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami itd. Nie wspominając o kilkudniowych wycieczkach, w czasie których dzieci i młodzież są pod opieką nauczycieli przez 24 h na dobę.

Nie jest też prawdą, że nauczyciele mają pełne dwa miesiące wakacji – przed wrześniem odbywają się egzaminy poprawkowe i także rady pedagogiczne. W większości szkół obowiązują dzienniki elektroniczne, co jest wygodą dla uczniów i rodziców, a co – o czym też się niestety nie wspomina – obliguje nauczycieli do „bycia podłączonym do internetu” przez cały dzień. Pytanie ze strony uczniów: „Dlaczego pani mi nie odpisała?” jest w szkole na porządku dziennym.

Dopóki nauczyciele nie będą więcej zarabiać, dopóki do szkoły nie powrócą prawidłowe standardy w relacjach uczeń-nauczyciel, dopóki ten zawód będzie deprecjonowany, a materiał nauczania „okrajany” przez kolejne reformy – dopóty w polskiej szkole nic się nie zmieni na lepsze. Nawet najlepszy nauczyciel „z powołania”, mający szczere chęci i poczucie misji, nie będzie zadowolony, rozpoczynając pracę w tym zawodzie za taką pensję, bo – zwłaszcza w dużych miastach – naprawdę trudno jest się za 1800 zł netto utrzymać, nie wspominając o wynajmie mieszkania. (…)

Żeby było jasne – uważam, że termin planowanego protestu nie jest właściwy, a wysokość podwyżki, której domaga się ZNP – raczej nierealna. Choć prawdą jest, że strajk w miesiącach wakacyjnych na nikim nie zrobiłby wrażenia. A odnośnie do płac – protestujące dotąd grupy zawodowe otrzymały podwyżki. W tej sprawie, jak każdej delikatnej, a do takiej należy kwestia wynagrodzenia w budżetówce, konieczny jest kompromis. Ale żeby do niego doszło, obie strony muszą pójść na ustępstwa. ZNP też.

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Przed strajkiem nauczycieli” znajduje się na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Przed strajkiem nauczycieli” na s. 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Największe media w Polsce traktują nas od lat jak bezmózgów / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 58/2019

W Środę Popielcową „Wyborcza” polecała czytelnikom w zakładce przepis na danie dnia „klopsiki w sosie pomidorowym”. „Oni naprawdę są z innej cywilizacji”, napisał pod tym przepisem jakiś internauta.

Hej, drogi Czytelniku, w Poznaniu, gdzie mieszkam, jest już wiosna, a u Ciebie? Słońce u nas świeci coraz jaśniej, mimo przymrozków jest coraz cieplej, a dookoła, gdy tylko człowiek trochę się rozejrzy, to dostrzeże, jak coraz bardziej zdecydowanie zakwitają małe kwiatki, np. tak bardzo popularne u nas bratki i prymulki. No i te maleńkie zielone listki na gałązkach, i te ptaki rano śpiewające coraz głośniej. Póki co, świeże powietrze jest jeszcze za darmo, można wdychać, ile się chce. Trawa znów coraz bardziej przypomina trawę i praktycznie codziennie można już zobaczyć naprawdę niebieskie niebo…

Nie, nie zapomniałam, dla jakiej gazety piszę ten tekst i naprawdę nic mi się w głowie nie poprzestawiało, pomyślałam sobie tylko, że skoro, drogi Czytelniku, dotarłeś z ogromną płachtą naszego drogiego „Kuriera WNET” do tego miejsca, gdzie zaczynają się teksty z Wielkopolski, to należy Ci się chwila odpoczynku od podwyżek i strajku nauczycieli, twardego czy miękkiego Brexitu, podpisanej w Warszawie, a w Poznaniu wprowadzanej w życie bez żadnych podpisów karty LGBT+, od wyborów do Parlamentu Europejskiego i całego politycznego zgiełku, który potrafi nam wypełnić każdą wolną od pracy minutę życia.

Nie chcę przez to powiedzieć, że znudziły mnie sprawy tego świata, ale na chwilę zatrzymajmy się w samym środku zdyszanego dnia (jak śpiewał Zbigniew Wodecki) i popatrzmy na świat obok zupełnie inaczej.

Zapragnęłam tej ucieczki każdą komórką swojego organizmu, bo przeglądając płynące w sieci informacje, tym razem zatrzymałam się na tzw. mainstreamowych mediach. I jak zwykle po tej lekturze przestało mi się chcieć czymkolwiek interesować.

W niemieckim Onecie przeczytałam, że przedsiębiorcy w Polsce są przerażeni, bo „piątka Kaczyńskiego” to pewny wzrost podatków. Z niemieckiego portalu fakt24.pl („Fakt” to największy dziennik, jaki się ukazuje u nas) dowiedziałam się, że „nie wykąpiemy się już w Bałtyku”, bo na jego dnie spoczywają bomby chemiczne z II wojny światowej i lada moment toksyczne substancje zostaną uwolnione gdyż niszczycielska siła słonej wody każdego dnia drąży dziury w pordzewiałych pojemnikach ze śmiertelnym ładunkiem. Największa rozgłośnia radiowa w Polsce, RMF (też niemiecki właściciel) poinformowała mnie o pociągu, który uderzył w karetkę pogotowia, pożarze dużej fabryki i wypadku na „krajowej szóstce” (wszystko jednego kwietniowego wieczoru). Nie zapomniała dodać o lekkomyślności Beaty Szydło, która prowadzi negocjacje z nauczycielami, a podwyżki chce przerzucić na samorządy, które przecież nie mają pieniędzy. „Wyborcza” z kolei grzmi o tym, że szpitale powiatowe stoją nad przepaścią oraz, a jakże, że Komisja Europejska broni sędziów w Polsce przed polskimi politykami. Strach się bać.

Przy okazji przypomniało mi się, jak w Środę Popielcową „Wyborcza” polecała czytelnikom w zakładce przepis na danie dnia „klopsiki w sosie pomidorowym”. Oni naprawdę są z innej cywilizacji, napisał pod tym przepisem jakiś internauta i naprawdę trudno się z nim nie zgodzić. Mijają lata i miesiące, a ciągle największe media w Polsce traktują nas jak bezmózgów, którym niczego nie trzeba objaśniać i tłumaczyć, bo i tak nie zrozumieją i lepiej, żeby swoich pustych głów nie zaprzątali niczym poważnym, o czym pisze się rzeczowo i bez emocji. Tak, jak to pisał w Roku 1984 Orwell: Niewiedza pozwalała zachować im zdrowe zmysły. Przełykali wszystkie kłamstwa, i to bez najmniejszego dla siebie uszczerbku, bo przelatywały przez nich – nie strawione – niczym kamyki przez układ pokarmowy ptaka. Niewiedza pozwala zachować zdrowe zmysły. Komu i dlaczego tak na tym zależy, by Polacy niczego nie rozumieli i nic nie wiedzieli? Wiosna jest piękna zawsze, ale prawdy o otaczającym nas świecie nie szukajmy tylko wśród przebiśniegów.

Jolanta Hajdasz

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dziś do wód nieskażonych zalicza się górskie potoki, opadające płatki śniegu i część lodowców w strefie arktycznej

Tysiące firm sprzedaje nam wodę. Uprzednio czyści się ją (wyłącznie mechanicznie), co usuwa z wody to, co widoczne – zmętnienie i pospolite zanieczyszczenia, a nie zawarte w niej związki chemiczne.

Aleksander Bobrownicki

Cząsteczka wody H2O zbudowana jest z jednego atomu tlenu oraz dwóch atomów wodoru. Biegunowość cząstek wody powoduje, że łączą się one ze sobą, tworząc kąt około 150 stopni. W efekcie cząsteczka wody to dipol, który ma dwa bieguny – minus i plus. I zachowuje się jak magnes. Nie dotyczy to wody wtłoczonej do rur.

Woda, która traci kontakt z magnetyzmem ziemskim, staje się wodą „martwą”. Jako „martwe” klasyfikujemy również wody skażone chemicznie. Około 150 lat temu, mieliśmy do czynienia wyłącznie z wodą „żywą”.

Dziś do wód nieskażonych zalicza się górskie potoki, opadające płatki śniegu czy część lodowców w strefie arktycznej. Obecnie wodę filtruje się na różne sposoby i sztucznie poprawia jej strukturę, co połowicznie poprawia jej jakość – sprawia, że „na oko” ta woda prezentuje się jako-tako. Tyle i tylko tyle. Jakość naszego życia bezpośrednio wiąże się z jakością spożywanej wody. Woda pitna, jak wszystko, co jest w sprzedaży, podlega prawom komercji (czyli de facto marketingu). Nikt z odpowiedzialnych za jakość cieczy, która płynie z naszych kranów, nie przyzna, że zakłady oczyszczające wodę (najczęściej rzeczną) usuwają z niej wyłącznie mętność – czyli nierozpuszczalne związki chemiczne.

Tysiące firm sprzedaje nam wodę. Przybywa zakładów wodociągowych, a wszystkie powstają po to, by wodę pitną dezynfekować, głównie trującym chlorem. Uprzednio czyści się ją (wyłącznie mechanicznie), co usuwa z wody to, co widoczne – zmętnienie i pospolite zanieczyszczenia. Nie usuwa się natomiast zawartych w niej związków chemicznych. Wszyscy dystrybutorzy wychwalają swój produkt jako idealny, bezpieczny – w domyśle zdrowy, ekologiczny itp., podczas gdy woda, którą z takim przekonaniem polecają, jest – delikatnie mówiąc – niezdrowa. Nic im z tej racji nie grozi, jako że formalnie są w porządku.

Czyżby byli na tyle cyniczni, żeby swój interes przedkładać nad zdrowie społeczeństwa? Ależ nie! Oni wierzą w to, co mówią. Sami piją i poją własne rodziny tą samą wodą. Wiarę swą opierają na fakcie, że woda z wszelkich miejskich i wiejskich ujęć musi spełniać obowiązujące normy – w przeciwnym wypadku nie byłaby dopuszczona do konsumpcji. Woda „wodociągowa” badana jest codziennie w aspekcie jej przydatności do spożycia – zgodności z normami. A jakie są te normy, dowiadujemy się z Rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 29 marca 2007 r., DzU nr 61 poz. 417, gdzie po prostu zezwala się na obecność chemii w wodzie. (…)

„Na oko” filtrowana woda wydaje się czysta i nie wydziela nieprzyjemnych zapachów, podczas gdy te chemikalia wnikają do naszych organizmów, powoli, ale systematycznie wywołując w nich spustoszenie. Warto więc wiedzieć, że uwolnienie wody od wszelkiego rodzaju toksycznych zanieczyszczeń możliwe jest tylko i wyłącznie przy zastosowaniu odwróconej osmozy.

W nielicznych miejscach świata (np. w Lourdes we Francji, Nordenau w Niemczech, Tlacote w Meksyku) znajdują się źródła wód, które mają właściwości uzdrawiające. Przez lata uczeni nie potrafili wyjaśnić tego fenomenu.

Dopiero bardzo niedawno odkryto, że te uzdrawiające źródła oprócz wielu minerałów zawierają ogromne ilości wodoru, który jest doskonałym antyutleniaczem. Potrafi wypierać wolne rodniki, które są przyczyną wielu współczesnych chorób (głównie nowotworowych).

Cały artykuł Aleksandra Bobrownickiego pt. „Żywa woda gwarancją zdrowia” znajduje się na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandra Bobrownickiego pt. „Żywa woda gwarancją zdrowia” na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polak-katolik. To określenie funkcjonuje od pokoleń. Dzięki głębokiej wierze Polacy ustrzegli się wielu niebezpieczeństw

Lata zaborów i komunizmu nie dosyć, że osłabiły naród fizycznie, pozbawiając wielu wspaniałych postaci, to deprawowały. Ile to osób, którym wierzyliśmy, współpracowało, dowiadujemy się dopiero teraz.

Ryszard Piasek

(…) Istnieją siły zarówno zewnętrzne, jak i, niestety, wewnętrzne, działające jak kiedyś targowica. Wspierają je wszystkie nasze słabości, wewnętrzne swary, przekupstwo, korupcja. Lata zaborów, a ostatnio komunizmu, zrobiły swoje. Nie dosyć, że osłabiły naród fizycznie, pozbawiając wielu wspaniałych postaci, patriotów, często kwiatu inteligencji, to jeszcze deprawowały. Ile to osób, którym zawierzyliśmy, poszło na współpracę, dowiadujemy się dopiero teraz. Metody sił targowicy są wysublimowane; nastawione przede wszystkim na rozerwanie wspólnoty, zwłaszcza narodowej; na doprowadzenie do czegoś, co nazywają „wojną polsko-polską”. I choć takowej nie ma, to o niej ciągle słyszymy (tak jak np. o wyjściu z Unii Europejskiej).

Czy siły zła są w stanie wiele zniszczyć? Chyba nie, wszakże pod jednym warunkiem: Kościół – mam na uwadze zwłaszcza ten hierarchiczny – nie może dać się podzielić. A z tym, niestety, bywa różnie.

Kościół „łagiewnicki” i „toruński” są często przeciwstawiane sobie; tygodniki katolickie jakże różnie rozumieją swoją misję (jeden z nich o jakże pięknych tradycjach, a jakże dziwne zajmujący stanowiska). Są ośrodki katolickie medialnie dobrze wyposażone, które do wartości narodowych trudniej nawiązują niż do lewackich.

Pytani np., dlaczego przegląd prasy zaczynają od „Gazety Wyborczej”, odpowiadają, że „ czasopisma tak akurat leżały na stole”. Takie radio katolickie nawet nie wspomni o wielu wydarzeniach ważnych dla miasta i regionu, o działających klubach katolickich, o audycjach Radia Maryja, którego cenny głos słyszany i słuchany jest bardzo szeroko. A wiemy, jak trudno obecnie zaistnieć w świecie medialnym. Czy kiedy na przykład toczyła się walka – prawdziwa walka o multipleks dla TV TRWAM – i do Warszawy zjechały z całej Polski tysiące rodaków, ks. Kardynał Metropolita nie mógł do nich wyjść i przemówić lub choćby pobłogosławić, z szacunku dla ich trudu?! Wielka szkoda, że tak się nie stało. A św. Jan Paweł II wielokrotnie wspominał, że codziennie modli się i dziękuje Bogu, że mamy Radio Maryja.

Jeszcze w roku 1989, gdy trwały obrady Okrągłego Stołu, zostali zabici trzej zasłużeni księża: Niedzielak, Suchowolec, Zych. Sprawców nie znaleziono. Ks. Stanisław Małkowski – wybitna postać Kościoła i zasłużony działacz opozycyjny – również był niejednokrotnie napadany przez nieznanych sprawców. Przez długi czas, zwłaszcza w okresie Solidarności, Kościół wspomagał prześladowanych, a nawet organizował przestrzeń spotkań i dyskusji. W salkach przykościelnych spotykali się różni ludzie, czasem dalecy od Kościoła. (Byłoby dobrze gdyby o tym pamiętali). Dziś księża niejednokrotnie wydają się zbyt zachowawczy, może zagubieni. A przecież są również obywatelami polskimi i flagę narodową w dniu świątecznym lub w dniu żałoby narodowej mogą wywiesić. Za to obecnie nie idzie się do więzienia. Chyba, że mamy do czynienia z takim oto wpływem przełożonych? Byłaby to smutna konstatacja.

‘Solidarność’ to słowo odbierane w świecie jako synonim polskiej drogi do wolności. Przyjmowane jest na równi z innym, charakterystycznym dla nas określeniem – „Polak-katolik”. Obydwa te określenia stawiają przed nami wymagania, o ile nie mają funkcjonować jedynie jako określenia historyczne.

Kościół w Polsce jest nie tylko depozytariuszem wiary; jest także gwarantem naszej tożsamości narodowej i strażnikiem wartości, które ukształtowały nas takimi, jakimi jesteśmy i jakimi chcielibyśmy pozostać. Dlatego tak ważne jest, byśmy nie dali się podzielić. Hasło „divide et impera”, chętnie wobec nas stosowane, zbyt często przynosiło złe skutki dla narodu. Dotyczy to całego społeczeństwa, zwłaszcza jednak tych, na których zwrócone są oczy narodu jako na swoich przewodników. Mamy tyle wspaniałych postaci – wielkich ludzi Kościoła i narodu. Na nich należy się wzorować. Oni nas do tego zobowiązują.

Cały artykuł Ryszarda Piaska pt. „Kościół a sprawa polska” znajduje się na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Ryszarda Piaska pt. „Kościół a sprawa polska” na s. 7 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego