Ładnie o morzu mówimy w wierszykach i piosenkach: „będziem strzec”, a nawet deklarujemy, że może przyjdzie „na dnie lec”

Prywatny budynek mieszkalny na obszarze chronionym Półwyspu Helskiego | Fot. Stefan Truszczyński

Kto zburzy gmaszysko pięciopiętrowe w helskiej strefie ochronnej? Jaką drogą i przez czyje łapy przeszły papiery urzędowe? Gdzie była władza samorządowa (Hel), marszałkowska i wojewódzka (Gdańsk)?

Stefan Truszczyński

(…) W latach 1932–1935 Polacy zbudowali na Helu ważny port wojenny. Otoczony falochronami. W zatoce, ale z głębokim dojściem od morza. Stanowił ważną bazę marynarki wojennej. Stąd jest tylko mały skok na Bałtyk.

Każdy kraj marzy o takim porcie obronnym. Tylko nie my. U nas od prawie 80 lat świetnie zlokalizowany port wojenny na Helu to akwen pusty, szczyt marnotrawstwa – zniszczone falochrony, pochylnie slipowe, drogi dojazdowe. Syf i śmietnisko. Choć jest większy od sąsiedniego portu rybackiego i żeglarskiego, pozostaje niewykorzystany, zbędny.

Agencja Mienia Wojskowego wydzierżawiła ostatnio połowę portu, kilkadziesiąt metrów długości i szerokości, Uniwersytetowi Gdańskiemu. Przerwało to wprawdzie postępującą dewastację – wyrywanie kabli i złomu, ale nic poza tym.

Może być jeszcze gorzej, jeśli UG wykona tu jakieś inwestycje na wodzie. Na przykład zbuduje klatki hodowlane podobne do pobliskiego fokarium, które zatruwa zatokę odchodami zwierzęcymi i zarazkami. Larwy nicienia hodowane we wnętrznościach fok to zaraza dla ryb i ludzi (a kąpią się tu latem). Rozbudowa pustego obecnie basenu według pomysłów naukowców z Politechniki Gdańskiej może zniweczyć wykorzystywanie później portu jako akwenu wypadowego dla floty nawodnej i podwodnej.

Szczury uciekają z tonącego okrętu. Z portu wojennego na Helu nie mają gdzie uciekać, bo zburzono tu w ciągu ostatniego roku dziesiątki budynków lądowych zaplecza wojskowego. Co tu w końcu będzie, jakie zapadną decyzje na najwyższych szczeblach wojskowej władzy i państwa – nie wiadomo.

Sądząc po ogłoszeniach przetargowych w gazetach, ilość sprzedawanych obiektów wojskowych w całym kraju jest bardzo duża. Na Helu pozostaje zdawałoby się drogocenna, ale pusta przestrzeń. W prywatnych rękach zniknęło już wielkie wojskowe kasyno, bardzo ładne kino. Żołnierzy, marynarzy już tu nie widać.

Port wojenny to ostatni bastion morskiej wojskowej obecności na Helu. Idę falochronem do główki potężnego betonowego obiektu wychodzącego w wody zatoki. Jeszcze są polery służące do cumowania wielkich nawet jednostek. Złomiarze ich nie ukradli, bo są mocno osadzone i ważą tony. Hula wiatr i chłoszcze bryza. Ale jest tu pięknie. (…)

Pozostałości portu wojennego sprzed 80 lat | Fot. Stefan Truszczyński

„…będziem strzec”

Ładnie o morzu mówimy w wierszykach i piosenkach: „będziem strzec”, a nawet deklarujemy, że może i przyjdzie „na dnie lec”. Ale przecież my floty z prawdziwego zdarzenia nie mamy. A podwodnych okrętów – aż dwa. Nędzne resztki, starocie. Mamy oczywiście wielu generałów i admirałów w służbie i na emeryturze.

Kilka lat temu rozmawiałem z cywilnym wodzem armijnym. Na pytanie o plan rozwoju floty wojennej, o okręty podwodne, usłyszałem: „Przecież są rakiety – na Bałtyk wystarczą”. I tak zostaliśmy z 40-letnim, po pożarze, okrętem podwodnym i 50-letnim „kieszonkowym”, podarowanym łaskawie. Dowództwo Marynarki Wojennej przeniesiono z Gdyni do Warszawy. Na szczęście na krótko, ktoś puknął się w głowę. Choć można było je umieścić nad Morskim Okiem.

Dramaty stoczniowców, unicestwienie przemysłu okrętowego dopełniają obrazu. „Może, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec”. Ciekawe czym. Józef Unrug, Włodzimierz Steyr – przewracają się w grobie.

Niedawno dowiedzieliśmy się, jak miała wyglądać obrona kraju na lądzie, na linii Wisły. Jak to by miało przebiegać na morzu – tajemnica wojskowa. Pan Siemoniak obiecuje jeszcze redukcję armii. Na morzu i tak już nie ma co redukować. Miejmy nadzieję, że ministrem nie zostanie.

Kikuty fabryk i blok mieszkalny

Końcówka helskiej kosy. To także koniec Polski. Jedyny w swoim rodzaju teren. Lasy, plaże, nabrzeża. Przebiega tędy ulica Kuracyjna. Latem przemierzają ją tysiące ludzi. I cóż widzą? Obrazek wołający o pomstę do nieba. Ruiny wielkich przetwórni rybnych. Przerabiano tu ponad 50 tysięcy ton ryb rocznie. Wszystko, co łowili rybacy we wschodnim Bałtyku. Z tych połowów mieliśmy własne ryby przetwarzane właśnie na Helu.

Ale przetwórnie już od kilkunastu lat nie pracują. Sprzedano je. Choć ziemia pod nimi nadal własnością państwa. Straszą. Bez okien, zniszczone. I nic się tu nie dzieje. Ryby z kutrów helskich rybaków wywożone są codziennie ogromnymi 30-tonowymi samochodami w Polskę. Hel nic z tego nie ma. Ludzie zostali pozbawieni pracy. Większość już dawno wyjechała. Nikt nie wie, co będzie z tymi ruinami. Przyzwyczajono się do ich widoku. Jest jak jest. Hale produkcyjne dawnej „Kogi” – wyrzut sumienia. Nie tylko dla Pomorza, ale i dla całej Polski.

Idę dalej ulicą Kuracyjną. Nagle pod numerem 26 widzę zbudowany w ciągu ostatniego roku pięciopiętrowy, szeroki i długi na kilkadziesiąt metrów nowy, jeszcze nieukończony budynek. To prywatna własność. Będą tu mieszkania do wynajęcia.

Kto się zgodził na tę budowę? Jak to załatwiono, że na terenie „kuracyjnym”, chronionym, wybudowano wielki dom mieszkalny? Dla właściciela superinteres. Nie ma bardziej atrakcyjnych mieszkań na Helu niż na tym chronionym zapisami prawnymi terenie.

Przed poprzednimi wyborami samorządowymi na Helu próbowano wepchnąć tuż obok ogromny hotel „Motylek”. A przy nim parkingi na kilkaset samochodów. Miało to znaleźć się na leśnej polanie w niezwykle atrakcyjnym miejscu, oczywiście chronionym. Inwestycja została zablokowana. A burmistrz, który ją forsował, nie został wybrany na kolejną kadencję. Tym razem stało się inaczej. Kto będzie przyszłym burmistrzem – już za kilka miesięcy – zobaczymy. Ale blok stoi. Ciekawa będzie kampania wyborcza na Helu. Nie wiadomo, czy ten temat doczeka się wyjaśnienia, czy tylko echo z lasu na helskim cyplu odpowie.

Nie tak dawno w Gdańsku na Motławie przepływającej przed słynnym żurawiem doszło do katastrofy. Ale z gównem ściekowym można sobie poradzić. Kto zburzy gmaszysko pięciopiętrowe w helskiej strefie ochronnej? Jaką drogą i przez czyje łapy przeszły papiery urzędowe? Gdzie była miejscowa władza samorządowa (Hel), starostwo (Puck) oraz władza marszałkowska i wojewódzka (Gdańsk)?

Na nabrzeżu od strony zatoki sterczą jeszcze kikuty fabryk. Mijają kolejne zimy, wiosny, a latem wylewa się na falochrony portu rybackiego i żeglarskiego tłum „kochających morze”. Jesienią hula wiatr rybacką ulicą Wiejską i omiata liczne tu już blokowiska. Piękna „sieciarnia” to zapomniany magazyn nie wiadomo czego. „Lodziarnia rybna” to skład zaryglowany na cztery spusty, obok bezużyteczne warsztaty naprawcze.

Ponoć marzą się niektórym hotele w miejscu portu rybackiego. Ktoś to wszystko kupił, bo ktoś dopuścił do sprzedaży. Trwa wyczekiwanie na „dobry interes”. Bierna i niewydolna władza miejscowa jest nieporadna i ubezwłasnowolniona. Po aferach, które przeszły przez Hel, nikt się z tymi ludźmi nie liczy. Teraz trwa oczekiwanie na prokuratora za stare grzechy. Jeszcze cztery miesiące.

Na razie, mimo artykułów w miejscowej prasie, rosną na krańcu Półwyspu Helskiego jak grzyby po deszczu kontenerowe osiedla na jeszcze bardziej chronionym paśmie wybrzeżowym nad samą zatoką. Tutaj to już nawet nie kilkadziesiąt, a kilkanaście metrów od wód zatoki wydzierżawiono (nie wiadomo kto) pasmo pod budowę przyszłych kontenerów letniskowych.

Mówią mi, że to decyzja Gdańskiego Urzędu Morskiego i że tu, na Helu, nic o całej operacji nie wiedzą. Polska nie dorobiła się ustawy o zagospodarowaniu nabrzeży. Od lat ustawodawca zwleka i odkłada sprawę.

Kontenery letniskowe przy ścieżce spacerowej kilkanaście metrów od brzegu zatoki | Fot. Stefan Truszczyński

Władza rżnie głupa. Kontenery przybywają nad zatokę nadal. Jest ich już kilkadziesiąt. Zastawiono nawet drogę spacerową prowadzącą nad wodą na skraj półwyspu. Ostrzegano mnie nawet, bym się tym tematem nie interesował, bo już pobity został operator telewizyjny, który był zbyt dociekliwy. Pukam do drzwi burmistrza Helu, pana Mirosława Wądołowskiego. Ale każe mi pytać mailowo. Więc pytam gazetowo.

Ale wybory samorządowe – jak się rzekło – niedługo. Często tak się dzieje, że metody „na chama” są stosowane w przededniu oddania władzy. No i co mi potem zrobicie?

Rok nie wyrok. Poprzedni artykuł wydrukowany w „Kurierze WNET” mógłbym powtórzyć prawie w całości. Może tylko dodając, że jednak przebudowano na Helu, i to pięknie, dworzec kolejowy. Uruchomiono po latach wielkie i oryginalne „jajo”, które jest teraz siedzibą zarządu portu. Przyklejono nawet rzeźbie Neptuna urwane przez chuliganów przyrodzenie. Niestety budy straganiarskie zasłaniające piękne, historyczne już dziś rybackie domki, pozostały.

Cały artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen, a może i dalej” znajduje się na s. 26–27 grudniowego Kuriera WNET” nr 114/2023.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen, a może i dalej” na s. 26–27 grudniowego „Kuriera WNET” nr 114/2023

4 po pierwszej – 23.03.2021 r. – Ela Mazzoll

We wtorkowej audycji red. Ela Mazzoll rozmawiała z Karoliną Guzik – dziennikarką, autorką książki „11 kobiet. O czym inni nie chcą rozmawiać” i Magdaleną Klimczak – autorką bloga „ranczo.od.nowa”

W audycji gościli:

Karolina Guzik – dziennikarka – zgromadziła w swojej nowo wydanej książce pt. „11 kobiet. O czym inni nie chcą rozmawiać” wywiady z 11 kobietami, które odnalazły nadzieję w trudnych chwilach.

Magdalena Klimczak – autorka bloga „ranczo.od.nowa” – opowiadała o prowadzeniu życia w zgodzie z naturą.

 

Fajbusiewicz o służbie w wojsku, współpracy z OSTR i „Blue Cafe” oraz programie 997 [VIDEO]

Michał Fajbusiewicz – polski dziennikarz telewizyjny, scenarzysta i realizator filmowy mówi o Bornym Sulinowie, Łodzi i swojej karierze zawodowej.

 

Jestem związany z Bornym Sulinowem od 1971 roku. Przeniosłem się do tego miasta na stałe po zakończeniu bardzo żywotnej kariery zawodowej. Po przejściu na emeryturę planowałem postawienie tutaj domu. Plany się ziściły i przerosły moje oczekiwania  – mówi Michał Fajbusiewicz.

Michał Fajbusiewicz obywał zasadniczą służbę wojskową w jednostce lotniczej II Pułku Lotnictwa Myśliwskiego Kraków w Goleniowie, która zaprzyjaźniona była z jednostką lotniczą z Bornego Sulinowa. Dzięki swojej szerokiej działalności i zaangażowania rozmówca pełnił w wojsku służbę delegata.

Gość „Radia WNET” opowiada o reportażu, w którym główną rolę odegrała postać szwagierki Tomasza Skowronka. „. Główna bohaterka reportażu – pani Zosia była jedyną kobietą wśród mężczyzn leśników i posiadała najlepsze wyniki w całym regionie. Akcja reportażu rozgrywała się w nadleśnictwie Czaplinek.

Michał Fajbusiewicz w Rozmowie z Tomaszem Wybranowskim mówi o swojej współpracy z muzykiem OSTR i organizowaniu widowisk z okazji święta ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, które transmitowane były na żywo w telewizji polskiej. Michał Fajbusiewicz z Agatą Młynarczyk byli prowadzącymi tych widowisk, które co roku skupiały się na innej tematyce. Gość „Muzycznej Polskiej Tygodniówki opowiada m.in. o Tatianie Okupnik z zespołu „Blue Cafe” i zespole „Ich Troje”.

Gość „Radia WNET” prowadzi program „Fajbusiewicz: Rozmowy o zbrodni”. Przeprowadza rozmowy z czołówką polskich pisarzy i autorów kryminalnych. Rozmówca przygotowuję się aktualnie do nowego programu, który jesienią 2019 roku ukaże się w Crime + Investigation – „Z archiwum Michała Fajbusiewicza”. Program jest na etapie wybierania programów, spraw i tematów, które od lat nie zostały wyjaśnione. Michał Fajbusiewicz jest również twórcą książki „Fajbus. 997 przypadków z życia”, w której można przeczytać opowieści z czasów PRL-u.

M.N.

Operatorzy żurawi mają dość nadużyć i liczą na rozporządzenie dotyczące ich pracy / reportaż Ewy Tylus

Pracownicy polskich budów, operatorzy żurawi wieżowych, od dawna skarżą się warunki pracy niezgodne z zasadami BHP – słabe oświetlenie, pracę przy dużym wietrze i nieraz kilkunastogodzinny czas pracy.

W Ministerstwie Rozwoju kończą się prace nad rozporządzeniem w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy przy obsłudze żurawi wieżowych. Celem jest ustanowienie konkretnych i jasno sformułowanych przepisów. Spowodowane jest to tym, że na polskich budowach nieprzestrzegane są zasady BHP.

Związki zawodowe Komisja Operatorów Żurawi Wieżowych Wspólnota Pracy i Związek Zawodowy „Budowlani” wzywały do wydania rozporządzanie regulującego zasady pracy operatorów dźwigów.

Operatorzy dźwigów mają nadzieję, że jasne przepisy przyczynią się do poprawy warunków ich pracy i przynajmniej częściowo wyeliminują nieprawidłowości na budowach. Projekt rozporządzenia zakłada maksymalny czas pracy – 8 godzin na dobę – i zakaz pracy przy silnym wietrze i bez dostatecznego oświetlenia terenu. Rozporządzenia ma też dawać podstawę do kontroli przestrzegania przepisów dotyczących warunków pracy operatorów żurawi.

Choć rozporządzenia jeszcze nie ma, zasady BHP stale obowiązują, o czym przypomina Inspekcja Pracy.

O pilne uregulowanie kwestii bezpieczeństwa i higieny pracy przy obsłudze żurawi apelował też Rzecznik Praw Obywatelskich. Zwracał się w tej sprawie do Ministra Rozwoju.​ Kancelaria premier Beaty Szydło w ubiegłym roku interweniowała u ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego, aby jego resort zajął się tą sprawą.

Ministerstwo Rozwoju informuje, że prace nad projektem zakończą się pod koniec roku.

Zapraszam do wysłuchania reportażu.

Ewa Tylus