Tworzenie własnych elit nie jest łatwe; warto się uczyć od bolszewików/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 77/2020

To pewne – nie można rządzić wbrew nadbudowie. Jeśli szybko nie wytworzy się własnych elit artystycznych, literackich, naukowych czy prawniczych, nie można liczyć na zwycięstwo w następnych wyborach.

Jan Martini

Nadbudowa, głupcze!

Dlaczego wyborcy głosują przeciw swojemu interesowi?

Młodzi ludzie mogą nie pamiętać, że obecna opozycja, gdy rządziła, miała tylko jedną propozycję dla młodych – pracę na zmywaku w Anglii. Bardzo konkretne działanie rządu PiS – zniesienie podatku dla wyborców do 26 roku życia – pod względem skuteczności wyborczej okazało się daremne, bo młodzież generalnie zagłosowała przeciw PiS.

Za „pierwszego PiS-u” Kaczyński ogłosił zamiar przekopania tunelu do Świnoujścia. Po objęciu władzy przez PO od pomysłu odstąpiono (miasto nie jest „odcięte od świata”, bo ma piękne połączenie do Berlina…). Mimo to mieszkańcy Świnoujścia gremialnie głosowali „na Rafała”.

Artyści za rządów PO mieli nielekko – zlikwidowano im ulgę na tzw. koszty uzysku. Nie zmieniło to entuzjastycznego poparcia środowiska dla tej partii. PiS, pragnąc „odbić kulturę”, przywrócił tę ulgę. Jednak umizgi te nie zmieniły wrogości artystów do Prawa i Sprawiedliwości.

Teraz istnieje zamiar zajęcia się losem ludzi najbardziej pokrzywdzonych przez transformację – pracowników rolnych byłych PGR-ów, którzy z maniackim uporem głosują na kontynuatorów Balcerowicza – sprawcy ich nędzy. Prawdopodobnie efekt wyborczy będzie taki sam…

Przygotowując swoją reformę szkolnictwa wyższego, premier Gowin odbył ogromną ilość konsultacji ze środowiskiem akademickim, w wyniku których uwzględniono postulaty tego środowiska – zwłaszcza „autonomię uczelni”. To brzmi pięknie, ale w praktyce oznacza „zabetonowanie” starych, postkomunistycznych układów.

Smutny stan polskiej nauki i poziom naszych uczelni wynika m.in. z braku jakiejkolwiek lustracji i dekomunizacji. W Niemczech mogli przeprowadzić weryfikację stopni naukowych i oczyścić uczelnie dawnego NRD ze złogów komunizmu. Niestety w Polsce, ze względu na „prawa człowieka”, takie działania nie były możliwe, a przyczynił się do tego miłośnik wartości europejskich i praworządności – prof. Geremek.

W 2007 roku, będąc europarlamentarzystą, Geremek odmówił złożenia obowiązującego go oświadczenia lustracyjnego informując: „Powiedziano, że ustawa lustracyjna ma cel moralny. Nie podzielam tego poglądu. Uważam, że ustawa ta w obecnym kształcie narusza zasady moralne, stwarza zagrożenie dla wolności słowa, dla niezależności mediów, dla autonomii instytucji akademickich”.

W efekcie mamy sytuację, że w rankingach jeden z uniwersytetów w Ho Chi Minh (dawny Sajgon) notowany jest o 200 „oczek” wyżej niż najlepsza polska uczelnia, a ogromna większość naszej kadry akademickiej, pomimo reformy Gowina, zamiast cieszyć się z autonomii, głosowała na „opozycję demokratyczną”. Prawdopodobnie ci, którzy oddali głos na Trzaskowskiego (a było ich wielu), są zwolennikami pozatraktatowych i niepraworządnych sankcji finansowych, które zamierza zastosować brukselskie kierownictwo wobec „rządu PiS” za „autorytaryzm, antysemityzm, prześladowanie homoseksualistów i łamanie praworządności”. Sankcje takie uderzyłyby zarówno w elektorat „pisowski”, jak i w ten „postępowy” – proeuropejski. Jak widać, interes wyborców wcale nie jest najistotniejszym czynnikiem wpływającym na decyzje przy głosowaniu, co przy okazji udowadnia ograniczony efekt tzw. kiełbasy wyborczej.

Reakcje wyborców są trudno przewidywalne, bo pozbawione racjonalności. Dlatego prognozy wyborcze dla PiS – partii starającej się myśleć o interesie Polaków – nie wyglądają dobrze. Zwłaszcza, że w przyszłych wyborach głosować będą dzisiejsi 15-latkowie, z których nikt nie wie, kim był Kiszczak czy Urban, a PRL jawi się jako śmieszne dziwactwo.

Takie irracjonalne zachowanie elektoratu nie wynika z masochizmu czy „syndromu sztokholmskiego”, lecz z chęci naśladowania elit i aspiracji, by do nich należeć. Zjawisko to ilustruje wagę marksistowskiej nadbudowy w procesach społecznych.

Po 1945 roku Sowieci, podporządkowując sobie Polskę, przystąpili bardzo metodycznie do tworzenia swojej nadbudowy. W tym celu trzeba było wyniszczyć do końca resztki polskich elit, które zdołały przetrwać wojnę, i szybko wygenerować nowe. Takie dwutorowe, równoczesne działania najlepiej ilustruje aktywność braci Józefa i Benjamina Goldbergów. Jeden, jako płk Różański – szef Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – zajmował się fizyczną „neutralizacją” polskich elit, drugi – pod nazwiskiem Jerzy Borejsza – został organizatorem wielkiego wydawnictwa „Czytelnik” i animatorem nowej literatury. Równocześnie jeden z nielicznych intelektualistów etnicznie polskich – Stefan Żółkiewski – przeprowadzał stalinizację polskiej kultury. Jako kierownik wydziału oświaty i kultury KC PPR (później także wydziału nauki) wyszukiwał talenty wśród ideowej, komunistycznej młodzieży, umożliwiając im błyskawiczną karierę. W ten sposób wylansowana została np. Maria Janion, która będąc jeszcze studentką, została pracownikiem uniwersytetu. Przedwojenni profesorowie o bogatym dorobku naukowym, którym udało się przeżyć wojnę, zostali odsunięci od dydaktyki i wpływu na młodzież. W tym celu powołano w 1951 roku Polską Akademię Nauk – rodzaj kwarantanny, w której przechowywano np. resztki słynnej w Europie filozoficznej Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Ci profesorowie usuwani byli z uniwersytetu na żądanie różnych Hollandów, Kołakowskich czy Kuroniów – młodzieżowego aktywu, domagającego się wyczyszczenia uczelni z „burżuazyjnej” nauki.

Trzeba przyznać, że Sowieci, doceniając rolę nadbudowy, bardzo dbali o kulturę, np. budując sieć szkół artystycznych, bibliotek, tworząc zawodowe teatry i filharmonie, gdzie artyści mieli spokojną pracę na państwowych etatach.

Pisarze, mając do dyspozycji rozmaite Domy Pracy Twórczej, pozbawieni trosk i kosztów związanych z drukiem i dystrybucją (tym zajmował się Borejsza), mogli koncentrować się na twórczości. Jeśli ich „produkt” spełniał oczekiwania, mogli liczyć na nakład, o jakim pisarze „kapitalistyczni” nawet nie marzyli. Równocześnie prestiż i ranga literatów i artystów w społeczeństwie wzrosła niepomiernie. Można powiedzieć, że byli oni „pieszczochami” komuny, wiodąc stosunkowo wygodne, beztroskie życie w ówczesnej ponurej rzeczywistości. W zamian musieli tylko realizować wytyczne wydziału kultury KC PZPR.

Trudno uwierzyć, że w przeciągu kilku lat garstka komunistów (wspomagana kilkoma dywizjami wojsk NKWD) zdołała nie tylko opanować wrogo nastawiony kraj, ale także wytworzyć nowe, zdolne do samopowielania się elity, które spokojnie przetrwały transformację 1989 roku i do dziś dzierżą władzę nad mózgami Polaków.

Irracjonalna wrogość

Niechętne władzy (mówiąc oględnie) środowisko artystyczne wyraża swoje opinie nie tyle szemrząc po kątach, lecz wręcz krzycząc w przestrzeni publicznej. Czy spotyka ich jakaś krzywda ze strony władzy? Czy czują się „niedopieszczeni? Przecież nie powinni kąsać ręki, która ich karmi. Takiego nastawienia racjonalnie wytłumaczyć się nie da. Ale da się je wykorzystać.

Nie ulega wątpliwości, że idea polskiej podmiotowości ma potężnych wrogów, którzy wewnątrz kraju dysponują wielkimi zasobami. Wrogie środowisko artystyczne to dla obcych służb dar niebios. „Siła rażenia” tego środowiska jest przeogromna. Artyści udzielają wywiadów, używają różnych fejsbuków czy instagramów, a każdy ma wielu „followerów” i tysiące „polubień”. Całe środowisko działa jak potężna agentura wpływu, której nawet nie trzeba werbować. A wobec agentury wpływu demokratyczne państwo jest kompletnie bezradne. Agenta wpływu nie da się złapać, ponieważ nie robi on mikrofilmów, nie zostawia materiałów w wydrążonym kamieniu, nie spotyka się z oficerem prowadzącym i nie otrzymuje wynagrodzenia w gotówce.

Historia zna tylko jeden przypadek skazania agenta wpływu. Pierre Ch. Pathé ze znanej rodziny wynalazcy patefonu i wydawców kronik filmowych, po 20-letniej bezkarnej działalności wpadł przypadkowo podczas rutynowej inwigilacji nowego pracownika ambasady ZSRR. Wydawany przez niego dwutygodnik „Synthesis” z materiałami inspirowanymi przez KGB trafiał do 70 procent składu francuskiej Izby Deputowanych i połowy składu Senatu, a także wielu ambasadorów i dziennikarzy. Pathé działał świadomie i brał za to pieniądze, ale wielu agentów wpływu nawet nie wie, że są narzędziami, których ktoś używa do realizacji swoich celów.

Stosunek aktorów do obecnej władzy, do Polski i „polskości – nienormalności” jest powszechnie znany.

Wstydliwy Stuhr senior nie wstydzi się swojego ojca (a powinien), lecz wstydzi się za granicą mówić po polsku, więc musi korzystać z jakiegoś innego języka (jidisz? rosyjski?). Artyści o bogatym dorobku wypowiadają się publicznie w szokujący sposób.

„Myślę sobie czasem, czy rozbiory nie były najlepszym rozwiązaniem wobec tego kraju i mówię to z całą odpowiedzialnością” – oznajmił w wywiadzie jazzman Michał Urbaniak. „Z całą odpowiedzialnością” można go nazwać renegatem. Ta wypowiedź jest nie do przebicia, ale inni muzycy z górnej półki, o nazwiskach znanych także poza Polską, również „koncertują”.

Zbigniew Preisner poczuł się dotknięty faktem rzekomego wykorzystania jego utworu podczas „miesięcznicy” smoleńskiej: „Oświadczam publicznie: nie jestem żadnym wyznawcą religii smoleńskiej. Nic mnie z tą grupą ludzi nie łączy. Nie jestem żadnym oszołomem, który wierzy w jakiś zamach. Mam tylko jedną prośbę do państwa z PiS, żeby naprawdę dali mi święty spokój i przestali używać mojej twórczości do własnych, politycznych celów”. Preisner był członkiem komitetu poparcia prezydenta Komorowskiego, który odznaczył go później Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Kompozytor jest chyba jedynym człowiekiem, który zmienił sobie swojskie nazwisko Kowalski na „internacjonalne” (sądził, że ułatwi mu to karierę?). W Polsce z reguły zmieniano nazwiska w drugą stronę – ze „światowych” na rozmaitych Dobrowolskich, Wróblewskich, Romkowskich. Każdy profesjonalny muzyk wie, że Preisner jest dyletantem przyuczonym do zawodu. Jego nieporadności warsztatowe są łatwo zauważalne, ale jest na tyle zdolny, że ludzie nie będący wyrafinowanymi melomanami odbierają jego muzykę jako „wielką sztukę”. Piękne wokalizy Elżbiety Towarnickiej w wysokim rejestrze, z pogłosem, na tle dość banalnych akordów smyczków, czasem z kilkoma nutami oboju – brzmią wzniośle i szlachetnie.

Preisner miał szczęście i znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie – filmy Kieślowskiego przyniosły mu sławę. Ale jeszcze w latach 90. miał dystans do swojej twórczości – zwierzał się mojemu znajomemu muzykowi z Krakowa, że nie wie, co się dzieje, dlaczego ma tyle zamówień, telefony z Japonii, wielkie zlecenia itp.

W znakomitym przedstawieniu Teatru Telewizji pt. Norymberga (dostępne na YT) jest ukazany mechanizm, za pomocą którego komunistyczne służby dyskretnie wpływały na losy ludzi. Mogły spowodować, że ktoś miał „pod górkę” i spadały na niego przeciwności niczym na Hioba, lub na odwrót – wszystko się wspaniale układało. Delikwent nawet nie wiedział, że korzystne zrządzenie losu to coś więcej niż łut szczęścia.

W internecie można przeczytać, że „obsypany licznymi nagrodami kompozytorskimi, jazzowymi i dyrygenckimi Krzesimir Dębski jest jednym z najwybitniejszych polskich artystów”. Dębskiego właściwie nie znam (lata temu ograliśmy wspólnie chałturniczą trasę po Festiwalu Opolskim), ale wiem, że pochodzi on ze szlachty kresowej naznaczonej traumą wołyńską. Tacy ludzie przeważnie pielęgnują tradycje patriotyczne, jednak kompozytor jest „postępowy” – propaguje antypisowski i antyklerykalny hejt: „Koronawirus to mały pikuś, 3 mln Polaków cierpi na kaczyzm”. Mimo swej wrogości do „reżimu”, Dębski regularnie dostaje wielkie zlecenia od instytucji państwowych – MKiS i TVP. Jako wzięty kompozytor, Dębski ma bardzo dużo pracy. Być może z braku czasu niekiedy ucieka się do plagiatu. Np. jeden z głównych wątków melodycznych filmu Niepodległość jest bezwstydnie inspirowany (?) muzyką Nina Roty z filmu Romeo i Julia. Przed laty, na zaproszenie polsko-australijskiego milionera Ryszarda Opary (powszechnie kojarzonego z WSI), Dębski odbył rejs po Morzu Śródziemnym. Państwo Oparowie – przemili ludzie – wspominali mi, że podobną wycieczkę zasponsorowali też pewnemu aktorowi, którego nazwiska nie pamiętam. Zjawisko wspomagania artystów przez bogatych ludzi – mecenasów sztuki – znane jest od stuleci, a Dębski z pewnością nie musi wykonywać żadnych zadań w ramach wdzięczności.

Pozyskać czy kreować?

Widać, że próba pozyskania wrogich środowisk przez intratne zlecenia najwyraźniej nie przynosi rezultatów, czy warto zatem „dokarmiać” artystów – „tłustych misiów”, energicznie zwalczających „reżim Pis-u”? Mając narzędzia (np. w postaci ministerialnych zamówień), chyba lepiej kreować własne elity. Jest co najmniej kilku kompozytorów, którzy są w stanie napisać muzykę nie gorszą niż Dębski.

Chociażby Bartosz Kowalski (nie zmienił nazwiska) – młody, lecz mający spory dorobek kompozytor, swobodnie czujący się w jazzie i w muzyce poważnej – wysoko ceniony przez K. Pendereckiego.

Przy zwalczaniu zarazy pomaga wykształcenie tzw. odporności stadnej. Może gdyby w środowiskach artystycznych, naukowych czy prawniczych udało się wytworzyć 20-procentową grupę „nowych” elit, homogeniczna zwartość tych środowisk wraz z grupową solidarnością, owczym pędem, obawą przed ostracyzmem, mogłaby zostać przełamana. Nie chodzi wcale o to, by „nowi” byli przekonanymi „pisowcami”, lecz by nie wykazywali gorliwości w zwalczaniu rządu, paląc świeczki czy skacząc z Giertychem na demonstracji KOD-u. A także powstrzymywali się od szkalowania własnego kraju wobec gremiów międzynarodowych.

Zdolnych ludzi nie brakuje, ale zdolności niestymulowane i nierozwijane zanikają, potrzebny jest więc rodzaj mecenatu (niekoniecznie rejsy po ciepłych morzach) i w miarę regularne zlecenia. Tylko lewica wykształciła mechanizmy generowania swoich elit, które następnie propagują miłe jej treści. Nawet gdyby dziś rządzący powołali różne odpowiedniki „paszportów Polityki”, czy nagród Nike, to nie zdołają wylansować „swoich” artystów, bo do tego są potrzebne recenzje w opiniotwórczych pismach i laury międzynarodowe.

Prawica nigdy nie będzie miała dojść do Festiwalu w Edynburgu czy Biennale w Wenecji. To dlatego, jak pisze Dębski, „w świecie PiS nie ma sztuki, kultury, książek, artystów, aktorów, twórców, ludzi wybitnie uzdolnionych, ludzi cenionych i nagradzanych prestiżowymi nagrodami, ludzi pogodnych, pięknych duchem”.

Proces tworzenia elit nie jest łatwy i wymaga czasu, warto się jednak uczyć skuteczności i determinacji od bolszewików – mistrzów kreacji.

Mechanizmy sterowania karierą ukazuje kompletnie przemilczana, jedyna niehagiograficzna książka o A. Wajdzie – Pan Andrzej Piotra Włodarskiego. Nie ulega wątpliwości, że Wajdzie stworzono wręcz cieplarniane warunki rozwoju artystycznego – co roku dostawał zlecenia na nowe filmy i był intensywnie promowany w kraju i za granicą. Od pierwszych swoich filmów jak Lotna, w której zawarł kłamliwe tezy niemieckiej propagandy (szarża kawalerii na czołgi, gdzie głupkowaci Polacy okładają szablami pancerze czołgów), poprzez filmy szkalujące AK, aż po najbardziej zakłamany film Człowiek nadziei, będący odpowiedzią na dekonspirację Wałęsy – reżyser był narzędziem. Ci, którzy się nim posługiwali, wiedzieli, że im zdolniejszy i głośniejszy artysta, tym skuteczniejsze narzędzie. Dlatego troskliwie pielęgnowali jego karierę, a przy okazji powstało kilka wybitnych filmów.

Wkrótce po tym, jak Jelcyn przyznał się do sowieckiego sprawstwa zbrodni katyńskiej, reżyser Robert Gliński (brat premiera) przygotował scenariusz i chciał kręcić film o tym dramatycznym wydarzeniu. Jednak władze instytucji filmowych ciągle pozostawały w dobrych, sprawdzonych rękach, a ten temat był przeznaczony dla Wajdy i czekał na odpowiedni moment historii. Dopiero kilkanaście lat po „upadku” komunizmu taki moment nadszedł. Po dojściu do władzy Tuska – „naszego człowieka w Warszawie”, nastąpił gwałtowny wybuch przyjaźni polsko-rosyjskiej, zacieśnienie współpracy, „pojednanie Kościołów” i wówczas powstał film Wajdy Katyń. Aby złagodzić antyrosyjską wymowę filmu, Wajda wprowadził postać „dobrego” oficera radzieckiego. Być może tacy ludzie istnieli, ale się „nie wychylali” i nikt ich nie widział.

Wajda wraz ze swoimi znakomitymi aktorami (Olbrychski, Janda, Seweryn, Gajos, Pszoniak) „walczył z komuną” i popierał Solidarność. Dziś wszyscy oni stoją „murem za Wałęsą”, wyznają kiszczakową wersję historii i pozostają na pierwszej linii walki z „kaczyzmem”… Ci wybitni artyści byli (i są!) bardzo użyteczni – oddali nieocenione usługi organizatorom „demokratyzmu oligarchicznego” Kulczyka, Krauzego, Czarneckiego.

Tylko ok. 25 procent Polaków z wyższym wykształceniem głosowało na PiS. Można ich uznać za kontynuatorów tradycji I Rzeczypospolitej, powstańców, inteligencji międzywojennej, AK i Żołnierzy Wyklętych. Inteligencja o tym rodowodzie została fizycznie zniszczona, zmarginalizowana i rozproszona, a w III RP wciąż nie ma dobrych warunków do odtwarzania się środowisk nawiązujących do tradycyjnej polskiej inteligencji – patriotycznej i mającej silne poczucie misji.

Jedno jest pewne – nie można rządzić wbrew nadbudowie. Jeśli szybko nie wytworzy się własnych elit artystycznych, literackich, naukowych czy prawniczych, nie można liczyć na zwycięstwo w następnych wyborach.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Nadbudowa, głupcze!” znajduje się na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Nadbudowa, głupcze!” na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nowa płyta „Folk It! Tour” przywróciła mi wiarę w muzykę i jej moc. Z Julia Pietruchą rozmawia Tomasz Wybranowski.

Julia Pietrucha wciąż zaskakuje kaskadą talentów, którymi obdarzył ją Bóg. Mimo młodego wieku, glorii i sławy, jakiej zaznała jako królowa piękności i uznana aktorka, Julia zaskakuje dojrzałością.

Zaskakuje dojrzałością i wychodzeniem wciąż poza strefę konfortu. Nie odcina kuponów od sławy i sukcesów, tylko idzie dalej. Nie oglądając się.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Julią Pietruchą:

 

Julia Pietrucha zaskakuje dojrzałością i wychodzeniem nieustannym poza strefę konfortu. Nie odcina kuponów od sławy i sukcesów, tylko idzie dalej. Nie oglądając się.

Zarzuciła aktorstwo i stała się piosenkarką. Dodam: znakomitą! Dwa albumy „Parsley” i „Postcards From the Seaside” przyniosły uznanie krytyków i słuchaczy/widzów.
Ostatni album „Folk It! Tour” traktuje jako puentę i spełnienie marzeń o muzyce.

O albumie „Folk It! Tour” słów kilka…

 

Nie byłoby płyty „Folk It! Tour” gdyby nie ten dziwny rok 2020, pewien kamper, czwórka przyjaciół i ponowna chęć odnalezienia i siebie, i czasu. Czasami wydaje mi się, że Julia ponownie odkryła powieść „Podróż do źródeł czasu” Alejo Carpentiera.

Ale w przeciwieństwie do bohatera powieści, Julia odnalazła spokój i spełnienie ze swoim ukochanym instrumentem (ukulele). Zamiast zaś skrytych gdzieś w południowoamerykańskiej dżungli instrumentów na polskich traktach odnalazła p0nownie ścieżki do swoich songów.

Są momenty, że chcesz rzucić wszystko. Są ludzie, dla których rzucasz wszystko i oddajesz im to, co jest w Tobie najlepsze, zachowując wszystko to, co bez nich chciało się zostawić. To wszystko z nimi dopiero stało się tym wszystkim. – opowiada Julia Pietrucha.

Siedem piosenek znamy już z albumów „Parsley” oraz „Postcards from the Seaside”. Znamy te songi i nie znamy. I to jest magiczne na tej płycie. Julia Pietrucha i jej muzyczni przyjaciele – nomadzi przeprojektowali (stonowali) aranżacje i czasami  zmienili metrum. Autorskie strawestowanie piosenek przez Julię udało się bardziej niż bardzo – jak piszę i mawiam.

 

Piosenek, zwłaszcza tych z krążka „Parsley” („Tonight” czy „In Me”) słucha się jak zupełnie nowych nagrań. Wydaje się, że autorka i ich otwórczyni śpiewa je bardziej świadomie, mocniej, bardziej konfortowo z totalnym dopasowaniem do nowego instrumentarium.

Ale prawdziwą perłą jest dla mnie nowa szata „We Care So Much”. Każdy wie że w zgodnej opinii krytyków i fanów Julii Pietruchy, to jej największy przebój. Tymczasem nowa wersja jaśnieje świeżością, wybija się jeszcze zgrabniejszą linią melodyczną ponad „parley’owe” wykonanie, co sprawia, że … mamy klasyczny szlagier na lata!

 

I pomyślałem sobie, że oto zachwycamy się Lucindą Williams, Cat Power czy Shannon Curfman (polecam elektryczno – bluesowy krążek „What You’re Getting Into”) a mamy naszą Julię Pietruchę!

Nie inaczej dzieje się w przypadku trzech piosenek z „Postcards From the Seaside”. „Wasted” w nowej oprawie zachwyca tak, że ponosi mnie fantazja i widzę (oczami duszy) Szkotów pląsających taniec reel, który dostał jazzujących skrzydeł.

Ale to co uczyniła z utworem „Niebieski”  to kolejne mistrzostwo. Oszczędny, wręcz ascetyczny śpiew Julii okraszony skrzypcami… Ech, ciarki!!!

Na krażku „Folk It! Tour” (który bardzo polecam by nie leżał na półce a radował w odtwarzaczach) pojawiły się również trzy zupełnie świeże kompozycje, które narodziły się w trakcie podróży o której już wspominałem.  To songi „Home”, w którym towarzyszy Julii Marta Zalewska, „Eyes of Lovers” wieńczący album płytę i …

Absolutnie niezwykły, poetycki, magiczny niczym odlot taneczny ku niebu na prześcieradłach Remedios (znowu kłania się Gabriel Garcia Marquez) „With the Wind”.  Utwór – ideał! Muzycznie, metaforycznie, aranżacyjnie i ten śpiew Julii… 

 

WITH THE WIND

Powiej wiatrem
Śnieg topi się od środka
Maskujemy się teraz w pragnieniach
Gdy serce chroni głowa
Rozpala się w środku
Zostawiam to kim nie jestem
Łyk bryzy
Teraz wracam do siebie
Wolno wpuść
Z wiatrem, z wiatrem

Prostuj to, co jest w środku
Matka przychodzi, matka odchodzi

Słyszę syrenie kwilące melodie, moja droga
Ale jestem pewna co się wydarzy
Kołuję z wiatrem

I jeśli kocham to serce
Wspomnienia nie zwiodą mnie
Nie jestem pewna, co przyniesie inne marzenie
Ale naprawdę tu jestem

Wolno wpuść
Z wiatrem, z wiatrem
Prostuj to, co jest w sercu

Matka przychodzi, matka odchodzi
Słyszę kwilenie syren
Melodie miłości
Ale jestem pewna, co się dzieje
Kołuję z wiatrem
Krążę z wiatrem

Wzlatam…

Julia Pietrucha (poetyckie tłumaczenie Tomasz Wybranowski)

To była dla mnie niezwykła rozmowa. Poetycka i pachnąca powietrzem z widokiem na Appalachy. A album „Folk It! Tour” to jedna z 30. najważniejszych płyt roku 2020! Amen.

Tomasz Wybranowski

„Mrówka zombie”, czyli miejskie legendy i bizarne zdarzenia witajcie! Basia Derlak (Chłopcy Kontra Basia) w Radiu WNET!

Długie pięć lat trzeba było czekać na najnowszy krążek grupy Chłopcy Kontra Basia. Zmiennik krążka „O” i magicznej demówki „Tysiąc godzin demo” (oba wydania w 2015 roku) ukazał się 4 grudnia 2020 roku. Wybór daty prosty! Dzień, któremu patronuje święta Barbara. Z Basią Derlak miałem wielką radość rozmawiać o ich kolejnym, trzecim już estetyczno – muzycznym zakręcie, który (na szczęście!) nie odebrał im busoli wciąż […]

Długie pięć lat trzeba było czekać na najnowszy krążek grupy Chłopcy Kontra Basia. Zmiennik krążka „O” i magicznej demówki „Tysiąc godzin demo” (oba wydania w 2015 roku) ukazał się 4 grudnia 2020 roku. Wybór daty prosty! Dzień, któremu patronuje święta Barbara.

Z Basią Derlak miałem wielką radość rozmawiać o ich kolejnym, trzecim już estetyczno – muzycznym zakręcie, który (na szczęście!) nie odebrał im busoli wciąż wskazującej legendy, klechdy, poetycje w polewie urban legend i bizarnych motywów. I taka jest „Mrówka zombie”.

Ten album rzutem na taśmę i przebojem pojawi się na moim podsumowaniu „Najpiękniejsze Polskie Muzyczne Szczyty 50 z 2020”. Tomasz Wybranowski

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Basią Derlak i muzyka grupy Chłopcy Kontra Basia:

W piątek, 4 grudnia 2020 roku, miał swoją premierę nowy, trzeci album zespołu Chłopcy Kontra Basia. „Mrówkę Zombie” lansowały dwa single: „Zoja”„Kosmiczny aerobic”. A teraz możemy się rozkoszować trzecim singlem o mrożącym krew w aortach i żyłach tytule – „Chupacabra”

„Chupacabra”, ów zwierzo – stwór (parafrazując mistrza Tadeusza Konwickiego) z lubością wysysający krew domowym zwierzętom, gdzieś od północnych rubieży stanu Maine ku połudnowym krańcom Chile, to ważny symbol naszych czasów, także tych covidowo – miłosno – zarazowych (że tym razem strawestuję tym razem tytuł powieści Gabriela Garcii Marqueza.

 

Dlaczego? Oto bowiem żyjemy w wielkiej bańce współczesności targanej dajmonionami.

Jeden z owych ostrzegawczych głosów wewnętrznych każe uparcie wierzyć w naukę i oświeceniowe „szkiełko i oko„.

Drugi głos tymczasem mawia, że „nauka to największa religia” i nakazuje iść w kierunku bizarności mieniących się creepy-past, teoriami spiskowymi i miejskimi historiami, których… wcale nie ma tak mało.

Song „Chupacabra” Barbary Derlak i panów z Chłopcy Kontra Basia to kolejny klucz – obok „Zoi„, „Wołgi”„Karakurta pstrego” by dostać się do misternego i przepełnionego pełzającym bardzo powoli przerażeniem pudełka z napisem „objawione, choć nieznane”.

Po wysłuchaniu całej płyty (po raz trzeci) zastanawiam się, co powinienem wytańczyć z siebie? Czy regułki Śniadeckiego, czy pajęczego karakurta poezji, srebrnej niezwykłości marzeń i zaczarowania legendarnego?… Odpowiedź zostawiam słuchaczkom i słuchaczkom. Wyborna muzyczna podróż z „Mrówką Zombie”.

Zestaw nowych nagrań przynosi także kilka pytań, które musimy zadać sobie. Najważniejsze z nich jest to, czy umiemy dziś zdać egzaminy z takich przedmiotów jak: przyzwoitość, szacunek, miłość bliźniego i rozwój duszy i serca…

Muzycznie to wciąż alternatywnie jazzujący folk, ale i trochę nocnego, delikatnego trip -hopu. Elektronika czarująca i też delikatna, podkreślająca aurę niesamowitości wyśpiewywanych przez Basię Derlak zaklęć nocno – magicznych o świecie, który chcemy z siebie za wszelką cenę z siebie wykorzenić („Ula somnambula”, czy znakomita „Latarnia”). Pytanie tylko … dlaczego?

No i jeszcze Łukasz Korybalski recytujący po włosku, niczym aktor przedni w „Karakurcie pstrym”, kwestię o tym czym jest „tarantyzm”.

Album to także znakomita praca producenta i współkompozytora całego materiału muzycznego „Mrówki Zombie” Tomasza Waldowskiego, od którego już wielu twórców muzycznych uzależniło się w zaciszu studiów nagraniowych i salach prób. 

 

Chłopcy Kontra Basia w pełnej krasie. Oto nadchodzi czas „Mrówki Zombie”.

Perłą w koronie zespołu jest Basia Derlak, ekspresyjna, świetlisto – fantastyczna postać, którą kocha magiczna poezja i wysoka energetyczność. Jej Leśmianowski talent do opowiadania historiami legendarnymi, korzennymi i niesamowitymi jeszcze bardziej się rozwinął.  

Barbarze Derlak (śpiew, teksty i ogólny wyraz artystyczny) towarzyszą Marcin Nenko – kontrabas, Tomasz Waldowski – perkusja, gitary, instrumenty klawiszowe, Łukasz Korybalski – trąbka, instrumenty klawiszowe i Mateusz Modrzejewski – perkusja.

Polecam bardziej niż bardzo. Tomasz Wybranowski

Konfrontacje Muzyczne – odcinek 208 z 6 grudnia 2020 r.

Najlepsza europejska tradycja pianistyczna – uczniowie wielkich mistrzów, również jeden ze starych znakomitych pianistów i pedagogów. Kompozytorzy z kanonu, ale nie tylko.

Audycji można posłuchać w każdą niedzielę o godz. 13.

Zapraszamy do odsłuchania poprzednich audycji muzycznych Romana Zawadzkiego, które znajdują się tutaj.

Więcej publikacji autora, w tym niektóre książki znajdziesz na romanzawadzki.pl.

Pan Przecinek & Zespół Depresyjny – co wyniknie z połączenia polonisty z lekarzem

Marcin Szyndrowski o początkach swej kariery muzycznej, tym skąd wziął się Pan Przecinek oraz dlaczego muzyka musi nieść ze sobą coś więcej niż lekkie słowa.

Muzyczne IQ…X

Muzyczne IQ

Tym razem nasi słuchacze sprawili nam niemałą zagwozdkę wybierając X jako literkę przewodnią Muzycznego IQ. Jak wyszło? Naszym zdaniem kosmicznie, cokolwiek to znaczy:-)

Muzyczne IQ, 3.12.2020

Radek Ruciński i Paweł Szczepan Szczepanik

Realizacja: Franek Żyła

Muzyczne IQ
rys:© radekrucinski

Konfrontacje Muzyczne – odcinek 207 z 29 listopada 2020 r.

Dużo wirtuozerii w najlepszych wykonaniach, również archiwalnych, z najlepszej tradycji pianistycznej. Komentarze – nie tylko muzyczne, ale i historyczne.

Audycji można posłuchać w każdą niedzielę o godz. 13.

Zapraszamy do odsłuchania poprzednich audycji muzycznych Romana Zawadzkiego, które znajdują się tutaj.

Więcej publikacji autora, w tym niektóre książki znajdziesz na romanzawadzki.pl.

Leszek Cichoński z orkiestrą symfoniczną w hołdzie Hendrixowi – Wrocław zaprasza na koncert online – dziś 28 listopada!

Z okazji urodzin Jimiego Hendrixa Leszek Cichoński, pomysłodawca Gitarowego Rekordu Guinnessa, szykuje jesienny hołd dla artysty.

28 listopada we wrocławskim Imparcie odbędzie się koncert z największymi przebojami największego gitarzysty wszechczasów. Na scenie pojawią się obok Leszka Cichońskiego m.in. Łukasz Łyczkowski- finalista The Voice of Poland, Marek Bałata, Damian Szewczyk a także kilkudziesięcioosobowa Orkiestra Filharmonii Sudeckiej pod batutą Jerzego Koska. Koncert został przeniesiony do sieci i transmitowany będzie m.in. na oficjalnym fanpage’u Miasta Wrocław.

Występ będzie okazją, by usłyszeć na żywo materiał z wydanego w tym roku nowego krążka Cichońskiego. „Thanks Jimi Symphonic” to pierwszy na świecie symfoniczny program z muzyką Jimiego Hendrixa, który został wydany na płycie.

Tutaj Leszek Cichoński odpowiada na pytanie, czy łatwo było muzykę wielkiego Hendrixa przełożyć na symfoniczną opowieść:

 

Leszek Cichoński / Fot. Wikimedia Commons

 

Premiera albumu Leszka Cichońskiego zbiegła się z 50. rocznicą śmierci legendarnego artysty. Tytułowym utworem jest kompozycja pt. „Thanks Jimi” – hymn Gitarowego Rekordu Guinnessa.

Angielski tekst do tego nagrania napisał amerykański gitarzysta Greg Koch razem z Malfordem Milliganem (wokalistą Storyville), który wziął udział w nagraniu płyty. Okładkę zaprojektował ceniony artysta Andrzej Pągowski.

Na krążku znajdują się takie hity jak „Foxy Lady”, „Purple Haze”,”Hey Joe” w wersji bolero czy „Little Wing”.

Wrocław w symfonicznym hołdzie dla Hendrixa – transmisja live – Leszek Cichoński zaprasza słuchaczy Radia WNET na ten niezwykły koncert w czasie zarazy:

 

Już dzisiaj, 28 listopada o godz. 19:00 (a więc dzień po urodzinach Jimiego Hendrixa), będzie można usłyszeć jego największe przeboje. Na scenie zobaczymy Leszka Cichońskiego i przyjaciół zobaczymy i usłyszmy także kilkudziesięcioosobową Orkiestrę Filharmonii Sudeckiej pod batutą Jerzego Koska.

– Jimi odszedł od nas 50 lat temu. W ciągu zaledwie trzech lat stworzył muzykę, która zmieniła świat. Jest mu za co dziękować. To właśnie Hendrix zainspirował mnie do stworzenia największego dziś święta gitarowego na świecie – dzięki Jimiemu od 18 lat tysiące gitarzystów spotyka się we Wrocławiu, cieszymy się razem muzyką, a co najważniejsze – przeżywamy ją razem, przekazując sobie nowy gest pozdrowienia – znak Uni-Vibe – jednoczącą moc muzyki – mówi Leszek Cichoński.

We wrześniu tego roku swoją premierę miał również wyjątkowy klip promujący gitarowy Wrocław utworem „Thanks Jimi”. Za reżyserię teledysku i zdjęcia odpowiada Jarosław Żamojda, jeden z najlepszych operatorów w kraju (m.in. „Ojciec Mateusz”, „W rytmie serca”, „Naznaczony”, „Magda M”), a także ceniony reżyser (m.in. „Młode wilki”, „RH+”, „Skorumpowani”).

Teledysk rozpoczyna się symbolicznie – w pustej sali Narodowego Forum Muzyki – słowami: „Muzyka jest uniwersalnym językiem, który od zawsze łączy ludzi” – to prawda i moc, która manifestuje się co roku podczas Rekordu. Poczujemy ją także 28 listopada – mówi Leszek Cichoński.

Transmisja koncertu ku pamięci Jimiego Hendrixa prowadzona będzie przez oficjalny fanpage Miasta Wrocław (www.facebook.com/wroclaw.wroclove), stronę Visit Wroclaw (www.facebook.com/visitwro), a także przez fanpage Leszka Cichońskiego (www.facebook.com/GuitarWorkshop) .

 

„Inni” to pieśń o dwójce osób, którzy czują tak samo dużą miłość do muzyki i pragną spełniać marzenia”. Alicja Sękowska

Alicja Sękowska to pełna czaru i gracji młoda kobieta wielu talentów. Ala jest dziennikarką telewizyjną, która z sercem i profesjonalnym przygotowaniem opowiada o muzyce i kulturze. Ale kiedy wychodzi

… z pracy, zamyka drzwi w studiu telewizyjnym i gasną reflektory, to śpiewa, komponuje, pisze teksty piosenek i gra na gitarze. 

Od prawie miesiąca w Radiu WNET i irlandzkiej rozgłośni NEAR FM pojawia się jej ostatni autorski singiel. Do nagrania „Innych” zaprosiła Jacka Moore’a, syna nieżyjącego już niestety, legendarnego, bo najtkliwszego gitarzysty i wokalisty – Gary’ego Moore’a, autora m.in ,,Still Got The Blues”, „Empty Rooms”, czy romantycznego „The Loner”.

Tutaj do wysłuchania zapis audycji Muzyczna Polska Tygodniówka z udziałem Alicji Sękowskiej:

Alicja Sękowska od ponad sześciu lat odarowuje nas swoimi nagraniami, które w przecięciu (roz)jazzowania, dobrego folku okraszonego czasami delikatnym cieniem starego, amerykańskiego folku wybijają się ponad medialną sztampę i radiową matrycę. A jak powstał utwór „Inni”?

Do utworu ,,Inni” napisałam muzykę i tekst. Utwór mówi o dwojgu ludzi, którzy na pierwszy rzut oka są z zupełnie innych światów, ale okazuje się, że wśród tylu różnic, które ich dzielą w jednym są podobni – czują tak samo dużą miłość do muzyki i pragną spełniać swoje marzenia. – opowiada Alicja.

 

Ciekawa jest także historia zapoznania się Alicji i Jacka Moore’a. Wszystko zaczęło się bowiem od wywiadu, którego… nie było. Z Jackiem Moorem poznali się w sposób nietypowy.

Warto dodać, że na samym początku Jack Moore nie miał w ogóle świadomości, że Alicja jest wokalistką, która pisze muzykę i teksty.

Skontaktowałam się z nim przedstawiając się jako dziennikarka i prosząc go o wywiad. Oprócz muzyki na co dzień zajmuję się również dziennikarstwem przeprowadzając rozmowy z gwiazdami z dziedziny filmu, teatru, sztuki czy muzyki. Zarówno z tymi pochodzącymi z Polski, jak i zza granicy, między innymi Stingiem, Shaggym, Katie Meluą, Bonnie Tayler, Alice Merton… Do wywiadu z Jackiem w konsekwencji jednak nie doszło, ale kontakt pozostał. – mówi z uroczym uśmiechem Alicja Sękowska.

 

Upłynął cały rok i oto zupełnym przypadkowym zrządzeniem losu ta dwójka skontaktowała się ponownie. Ale wtedy wyszło już na jaw, że Alicja także zajmuję się muzyką śpiewając i komponując własne utwory.

Od marzeń do czynów! Moja rozmówczyni miała już wtedy gotowy plan by wydać nowy singiel. Postanowiła zaprosić Jacka Moore’a do współpracy. A syn najtkliwszego gitarzysty świata na jej wiadomość zareagował z entuzjazmem! I tak zaczyna się ta muzyczna przygoda, która – wierzę – przyniesie już w 2021 roku znakomity duży album.

Alicja urzeka i czaruje. Obok Muski, Natalii Świerczyńskiej i Magdy Kluz Alicja Sękowska staje się kolejnym wielkim odkrycie roku 2020, na które ona sama pracuje cierpliwie i ciężko od sześciu lat.

Tomasz Wybranowski