Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś – oczami Polaków/ Zbigniew Berent, „Kurier WNET” nr 51/2018

Duch pierwszej Solidarności wyrażał się w wierze w to, że każdy jest częścią wielkiego ruchu społecznego i ma możliwość wywierania wpływu na ten ruch poprzez aktywne w nim współuczestnictwo.

Zbigniew Berent

Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś

Polska ma piękną kartę XIX-wiecznej pracy organicznej i pracy u podstaw, pracy i życia z wartościami. Karta ta była wygraną wieloletniej wojny z rusyfikacją i germanizacją, o polską szkołę, polskie rzemiosło, handel i przemysł, o polską naukę. W budowie nowoczesnej Polski XXI wieku powinniśmy sięgać do tych tradycji i doświadczeń. Sięgać również do wielkiego dziedzictwa Sierpnia 1980 r., etosu Solidarności.

Jak doszło do powstania Solidarności?

Jakim etosem kierowali się ludzie, którzy tworzyli masowy ruch społeczny zwany Solidarnością? Co skonsolidowało opozycję, która skutecznie przez 16 miesięcy walczyła o prawa robotnicze i prawo do godnego życia Polaków?

Tym, którzy tego nie pamiętają, należy przypomnieć, że Polska Rzeczpospolita Ludowa była państwem satelickim Związku Sowieckiego. Strategiczne decyzje zapadały w Moskwie. Pod ideowym kierownictwem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej funkcjonowały wszystkie służby państwa.

Konstytucja z 1977 roku obligowała PRL do sojuszu z ZSRR. Wszechobecne kolejki, talony i inflacja spędzały (często dosłownie) sen z oczu obywatelom. Przesłanki te stanowiły grunt społecznego niezadowolenia.

Na jego podstawie powstał katalog idei, które charakteryzowały główny nurt ruchu. Było to: powołanie do życia Niezależnych, Samorządnych Związków Zawodowych Solidarność w celu obrony praw pracowniczych,
zapewnienie obywatelom parasola ochronnego, między innymi poprzez odpowiednie do danej sytuacji gospodarczej zabezpieczenia socjalne,
ograniczenie cenzury i represji wobec opozycjonistów.

Z czasem, na skutek przyjęcia przez reżim komunistyczny strategii konfrontacji i zwalczania ruchu, doszły nowe idee: odebranie części władzy rządzącej partii, budowa demokratycznego, obywatelskiego państwa, opartego w większości na społecznej własności środków produkcji, którego obywatele będą objęci osłoną socjalną i wprowadzenie zmian w sposób pokojowy.

W głównej mierze był to początkowo ruch obywatelski, który w wyniku konfrontacji z siłami totalitarnego państwa nastawiał się coraz bardziej na stopniowe zmiany ustrojowe, o czym nie można było mówić oficjalnie, z uwagi na oskarżenia komunistów, że Solidarność chciałaby przejąć władzę, co w ówczesnej sytuacji geopolitycznej nie było możliwe. Chodziło zatem o takie przedstawianie programu Solidarności, aby nie wyglądał on na postulat obalenia rządów komunistycznych.

Istotną część programu stanowiły idee przewidujące szeroki udział samorządów pracowniczych w systemie gospodarczym. Idee, których próby wdrożenia na początku lat dziewięćdziesiątych w większości się nie powiodły na skutek promowania doktryny niewidzialnej ręki rynku, która wszystko ureguluje najlepiej.

(Leszek Balcerowicz z Donaldem Tuskiem i Januszem Lewandowskim ze wszystkich sił dążyli do wyprzedaży zagranicznemu kapitałowi jak największej ilości majątku narodowego za bezcen).

W sierpniu 1980 roku powstała zatem nowa, nieznana dotychczas w bloku sowieckim instytucja – organizacja niezależna od partii komunistycznej. Powstanie jej możemy w dużej części zawdzięczać dobremu przygotowaniu ideologicznemu na bazie dokumentów prawa międzynarodowego. Rządowi Gierka bardzo zależało na podtrzymaniu współpracy gospodarczej z Zachodem, na strumieniu pieniędzy płynących pod postacią pożyczek z zachodnich banków do Polski. Władza musiała więc ograniczyć represje, co pozwoliło na powstanie zorganizowanych grup opozycyjnych: KSS KOR, KPN, ROPCiO i innych.

Powstał też wówczas szczególny typ organizacji – Wolne Związki Zawodowe w Gdańsku, w Katowicach i na Pomorzu Zachodnim. To działacze WZZ Wybrzeża, między innymi w obronie zwolnionych z pracy swoich działaczy, zapoczątkowali 14 sierpnia 1980 roku strajk w Stoczni Gdańskiej. Zaowocował on powstaniem Solidarności i całą lawiną późniejszych wydarzeń. Jeżeli związek łączył jakiś etos, były to idee wspólne dla wszystkich WZZ – obrona praw robotniczych i obywatelskich oraz dążenie do przemian demokratycznych w państwie.

Republikanizm obecnego społeczeństwa

Pogląd, że dzięki temu ruchowi w ogóle możliwa była wolna Polska, jest niekwestionowany. W powszechnej opinii Solidarność miała istotne znaczenie dla ukształtowania tożsamości Polaków.

CBOS w 2010 roku opublikował wyniki badań ankietowych wśród Polaków z różnych opcji politycznych. Ponad cztery piąte dorosłych Polaków (82%) zgodziło się z opinią, że Solidarność miała duży wpływ na to, kim dziś jesteśmy jako naród i społeczeństwo. W ocenie zdecydowanej większości badanych (66%) ruch ten zrodził prawdziwą solidarność między ludźmi i obudził w nich najlepsze cechy.

Odrębną sprawą jest, w jakim stopniu doświadczenie i przesłanie Solidarności jest ważne i przydatne dzisiaj. Opinie w tej kwestii są nieco bardziej podzielone niż oceny historycznego dorobku Solidarności. Większość badanych (58%) nie zgadza się jednak ze stwierdzeniem, że działalność Solidarności w latach 1980–1981 jest już tylko historią i nie ma po co do niej wracać. Zarazem ponad połowa respondentów (52%) uważa, że doświadczenie pierwszej Solidarności może być przydatne także dzisiaj, w wolnej Polsce. Okazuje się, że im młodsi respondenci, tym częściej dostrzegają potrzebę odwoływania się w dzisiejszej Polsce do pierwszej Solidarności, jej doświadczeń i dorobku. Szczególnie często (70% wskazań) potrzebę tę wyrażają uczniowie i studenci.

Reprezentowanie interesów społecznych przez Solidarność

Większość Polaków (64%) jest przekonana, że w latach 1980–1981 Solidarność była ruchem wyrażającym interesy całego społeczeństwa.

Gdyby wtedy, 40 lat temu, chociaż cześć powstałych projektów („Polska Samorządna”, budowa kapitału społecznego w ramach kreowania idei społeczeństwa obywatelskiego, nacisk na inicjatywność i racjonalny rozwój, walka z patologiami, wszelkimi układami towarzyskimi itd.) została wprowadzona w życie, bylibyśmy już dziś na poziomie rozwoju ekonomicznego co najmniej Norwegii i Szwecji. Komuniści jednak tymi projektami byli przerażeni, widząc, że władza na wielu obszarach wymyka się im spod totalitarnej kontroli. Dlatego wprowadzili stan wojenny, którego skutki odczuwamy do dziś na następujących płaszczyznach:

  • Katastrofalnie niski poziom zaufania społecznego, Polaka do Polaka, firmy do firmy, organizacji do organizacji, itd. Ogromne zaufanie, jakie mieli obywatele w latach Solidarności 1980/81, zabił stan wojenny. Odradzało się stopniowo na skutek wzajemnej życzliwości w czasach gospodarki niedoboru i kolejek po wszystko, by zostać zabity po raz drugi w wyniku złodziejskiej prywatyzacji, pychy i arogancji nowych (rzekomo „naszych”) władz, uprawiania filozofii TKM, patologii wymiaru sprawiedliwości.
  • Niski poziom społecznego uczestnictwa w sprawach publicznych jako skutek stanu wojennego oraz późniejszych mechanizmów obejmowania stanowisk, kolesiostwa, nepotyzmu, patologii parlamentarnych, kapitalizmu kumoterskiego itd.

Doszły do tego patologie czasów anormalnej i amoralnej transformacji ustrojowej (patrz W. Kieżun, Patologie transformacji, Warszawa 2012).

Wolność, równość, godność

Można przyjąć, że etos to realizacja obowiązującego w grupie społecznej, społeczności czy kategorii społecznej zbioru idealnych wzorów kulturowych, politycznych i społecznych.

Dlatego sięganie do doświadczeń Sierpnia oraz projektów społecznych, jakie zrodziły się od sierpnia do 13 grudnia 1981 roku, ma sens. Jest konieczne, aby nic z tego, co zrodził Sierpień, a potem Solidarność, nie umknęło naszej uwagi w obecnej budowie naszego wspólnego domu o nazwie Polska. Aby nie umknął nam cel zasadniczy: człowiek.

Solidarność była okresem 10 lat walki o niepodległość i normalność społeczną. Polacy nie działali tak, jak się spodziewali marksiści, czyli w swoim doraźnym interesie, lecz w imię wartości. Wartości wynikających z pnia chrześcijańskiego.

Wyniki badań CBOS z 2010 roku pokazują, że w odczuciu społecznym Solidarność z lat 1980–1981 była przede wszystkim ruchem wolnościowym. Najwięcej osób wśród głównych zamierzeń Solidarności z tego okresu wymienia dążenie do wolnej Polski – 81% ankietowanych. Drugim najczęściej wskazywanym celem jej działania jest walka o wolność i swobody obywatelskie – 76% ankietowanych. W opinii społecznej istotne znaczenie miały także idee równości i sprawiedliwości: dwie piąte badanych do głównych celów działań związku zalicza walkę o równe prawa i równe traktowanie wszystkich obywateli. Niemal tyle samo osób postrzega Solidarność jako ruch mający przede wszystkim na względzie troskę o godność ludzi pracy: dążący do zapewnienia pracownikom godziwych warunków pracy i płacy. Tylko nieco mniej osób wśród jej głównych zamierzeń wymienia poprawę warunków życia ludzi. W odczuciu społecznym mniejsze znaczenie miała chęć uzyskania partycypacji we władzy: możliwość kontrolowania rządzących i wpływania na ich decyzje. Niewiele osób odbiera pierwszą Solidarność jako ruch o zabarwieniu narodowo-katolickim, hołdujący tradycyjnym wartościom narodowym i religijnym.

Należy wyraźnie odróżnić szesnaście miesięcy Solidarności z lat 1980−1981 od tej z roku 1988/89 i później. Pierwsza Solidarność charakteryzowała się aktywnym zaangażowaniem jej uczestników. Zdecydowana większość z nich była przekonana, że demokracja oznacza coś więcej niż tylko demokrację przedstawicielską, która sprowadza się do aktu oddania głosu przy urnie wyborczej. Duch pierwszej Solidarności wyrażał się w wierze w to, że każdy jest częścią wielkiego ruchu społecznego i ma możliwość wywierania wpływu na ten ruch poprzez aktywne w nim współuczestnictwo. Efektem tej wiary było podejmowanie działań zmierzających do obywatelskiego samowyzwolenia spod dominacji partyjnej nomenklatury i tworzenie warunków umożliwiających budowę stabilnej demokracji, w której wszystkich członków społeczeństwa traktuje się jako obywateli, którym przysługują takie same prawa, szanse, szacunek i godność.

Republikański model uczestnictwa

Ruch Solidarności lat 1980-81 był niezwykle demokratycznym przedsięwzięciem, który może być do dziś modelem projektu demokratycznego ładu: zarówno ogólnospołecznego, czyli państwowego, jak i właściwego instytucjom, dużym organizacjom. Projektem z gruntu demokratycznym oraz fundamentalnie obywatelskim z udaną próbą uobywatelnienia ludzi, „zwykłych Polaków”, i włączenia ich troski o wspólny los w myślenie o codziennym, indywidualnym powodzeniu życiowym.

Był to zatem model uczestnictwa obywateli w decyzjach o znaczeniu ogólnospołecznym, decyzjach, które albo bezpośrednio, albo poprzez swe skutki dotykają w końcu nas wszystkich. Był najgłębszą, ideową i duchową częścią identyfikacji ze społecznym działaniem. Właśnie ten element tworzył jeden z podstawowych zrębów solidarnościowego etosu.

Dodać do tego należy:

• „Uobywatelnienie” narodu. Udział we wspólnych działaniach na rzecz dobra wspólnego. Prawo, ale też i swego rodzaju obowiązek uczestnictwa w debacie o kierunkach działania społeczno-politycznego

• Etos Solidarności budowany był na niezbywalnym elemencie obywatelskiej tożsamości czyli godności osoby, godność jednostki, wyrażająca się też jako podmiotowość. Słowo „godność” stanowiło też niezwykle silną broń ideową gdyż oznaczało, że nie może być mowy o dobrym ustroju, jeśli nie gwarantuje on podstawowych praw obywatelom i nie zapewnia im godności. A godność – podmiotowość – do prawa o decydowaniu o swym i swoich bliskich losie dodawała troskę każdego obywatela o wspólne życie i los wspólny.

Wartości i cele Solidarności z lat 1980–1981

CBOS w 2010 roku opublikował wyniki badań ankietowych wśród Polaków z różnych opcji politycznych. Wyniki badań zaprzeczają tezom lewackich publicystów, że z etosu Solidarności w czasach obecnych nic nie pozostało, jedynie liryczne wspomnienie i uczucie zaprzepaszczenia ideałów Solidarności.

O tym, że pierwsza Solidarność nie była i nie jest traktowana wyłącznie jako związek zawodowy, świadczy postrzeganie idei, które przyświecały jej działalności. Respondenci badania CBOS nie zawęzili celów działania tego ruchu do postulatów dotyczących pracy i  spraw bytowych. Ruch ten łączył ludzi, bo odwoływał się do wartości uniwersalnych, a nie do żadnej określonej orientacji światopoglądowej czy politycznej. Jednocześnie z poziomu deklaracji nie aspirował do objęcia władzy. Co najwyżej do zagwarantowania sobie wpływu na decyzje rządzących. Jeśliby zatem wskazywać wartości i cele, jakie – w odczuciu społecznym – przyświecały wówczas Solidarności, to można opisać je przez triadę: wolność, równość, godność.

Wierność wyznawanym wartościom

Zmiany optyk myślenia i działania na bardziej innowacyjne dokonane zostaną tylko wtedy, gdy my sami się „zreformujemy”, gdy budować będziemy „podmiotowe społeczeństwo” w duchu dialogu i współpracy z innymi. Konieczne będzie ustalenie przez każdego z nas własnego motto życiowego: Jak żyć dalej? Co w życiu jest najważniejsze? Konieczna jest świadomość swego Westerplatte, które, jak skarb będzie cenione i strzeżone, którego nie odda się, ani nie porzuci za żadną cenę.

Czy jest to zbyt idealne? Nikt nie mówi, że rozwój własny, a przy tym rozwój Polski to łatwe zadanie. Wiadomo, że dla części obywateli bliższy jest cyniczny, amoralny relatywizm. Pora jednak sobie uświadomić, że takie postawy nie zbudują ani kapitału społecznego, ani podmiotowego społeczeństwa. Mogą dalej pogrążać nas w zastoju, w zamrażaniu posiadanego potencjału ludzkiej inicjatywności, przedsiębiorczości, innowacyjności.

Gdzie szukać wartości?

Jednym ze źródeł republikańskich wartości jest dziedzictwo Solidarności. Innych źródeł szukać można w najróżniejszych materiałach. Dla jednych jest nią Biblia, dla innych dzieła literackie, dla jeszcze innych moralność i etyka. Osobiście odnajduję w etosie Solidarności przesłania i wartości wynikające z poniższych faktów i dzieł: 550 lat polskiego parlamentaryzmu, dzieła Jana Kochanowskiego, prace Frycza Modrzewskiego, projekty Wawrzyńca Goślickiego, projekty i dzieło Stanisława Konarskiego, Konstytucja 3 maja, Testament Polski Walczącej, konstytucja marcowa. Potężnym źródłem dla poszukiwań wartości, ich ewaluacji jest corocznie odbywający się Kongres Polska Wielki Projekt.

Zakończenie

Nie mają racji lewicowi autorzy sympatyzujący z jedynie słuszną linią polityczną Platformy Obywatelskiej, że obecnie nie ma co kultywować etosu Solidarności, bo pozostało po nim tylko „liryczne wspomnienie”! Jest akurat odwrotnie, cała idea Solidarności jako ruchu odnowy i sanacji życia publicznego jest dziś aktualna jak nigdy wcześniej.

W latach 80. minionego stulecia członkowie Solidarności rozumieli, że nie może być dobrym ustrojem taki, który ogranicza prawo do decydowania o ich losie i całkowicie pozbawia ich prawa do wypowiadania się na temat działania władz państwa. Wtedy obywatele byli zjednoczeni wokół wolności i praw obywatelskich, a dziś powinni jednoczyć się wokół budowy społecznego zaufania przez systematyczne i permanentne uzdrawianie funkcjonowania trzech władz w duchu standardów cywilizacji łacińskiej:

  • greckiego imperatywu dążenia do prawdy bez notorycznego zamiatania spraw pod dywan,
  • pełnego zaimplementowania do wymiaru sprawiedliwości kardynalnych standardów prawa rzymskiego w celu czynienia sprawiedliwości, a nie krzywdy,
  • prymatu moralności w działaniach instytucji państwowych i samorządowych, prymatu etyki chrześcijańskiej w realiach funkcjonowania władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Aby proces uzdrawiania państwa zakończył się sukcesem, potrzebni są, jak w latach 80. minionego stulecia, oddani społecznicy i profesjonalni specjaliści – do rugowania z polskiego prawodawstwa miazmatów cywilizacji bizantyjskiej i turańskiej. Po rychłym uchwaleniu nowej konstytucji powinniśmy całkowicie oczyścić polskie prawodawstwo z naleciałości bizantyjskich: nadmiaru przepisów, ich nieczytelności i wzajemnej sprzeczności. Czeka nas benedyktyńska praca, ale w dobie cyfryzacji jest to możliwe.

Konieczne w tym dziele jest przywrócenie etosu służby cywilnej i rychłe podziękowanie za „służbę” tym „legislatorom”, którzy notorycznie psują prawo! I bynajmniej nie chodzi o stanowiska ministerialne, lecz o tych urzędników, którzy poprzez „zasiedzenie” kreują prawo w duchu marksizmu i leninizmu, wedle doktryny „srogiego miecza” (przewaga kontroli i restrykcji wobec obywateli) z okresu słusznie minionego.

Premier niezwłocznie powinien reaktywować Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, powołać Komitet ds. wizerunku Polski w kraju i za granicą-MABENA, zlikwidować niepotrzebne i kosztowne agencje i fundusze celowe, ogłosić strategiczny plan rozwoju Polski na następne 10 lat oraz zdyscyplinować część ministrów do sprawowania swoich funkcji w duchu poszanowania praw i wolności obywatelskich, godności człowieka. Notoryczny brak udzielania odpowiedzi obywatelom stanowi dowód na sprawowanie władzy według zasad cywilizacji turańskiej.

Etos Solidarności na dziś

W naszym życiu stawiamy na wiarę i rodzinę, a nie na władzę i biurokrację. Wszystko poddajemy debacie. Chcemy poznać wszystko – żeby lepiej poznać siebie.
Doceniamy godność życia każdej ludzkiej istoty, bronimy praw każdego człowieka i podzielamy nadzieję na życie w wolności tkwiące w każdej ludzkiej duszy.
W duchu chrześcijańskiego dekalogu chcemy uszlachetnić nasze społeczeństwo, zbudować mosty między Polakami.
Odwołujemy się do chrześcijańskich korzeni i moralności.
Stawiamy na cywilizacyjną wymowę naszego dziedzictwa kulturowego.

Takie są bezcenne więzy, które nas łączą jako naród i jako cywilizację. Tacy właśnie jesteśmy.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś” znajduje się na s. 14 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Tacy jesteśmy. Etos Solidarności w 1980/81 roku i dziś” na stronie 14 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Środowisko PiS to nie są same anioły i to żadna tajemnica. Ale z drugiej strony – bez PiS nie ma dobrej zmiany w Polsce

Chcesz służyć innym – musisz zrezygnować z wysokiego statusu materialnego. Chcesz mieć specjalny status materialny – myśl o sobie, zajmij się dochodową działalnością biznesową; nie przeszkadzaj innym.

Tomasz Wybranowski
Tadeusz Dziuba

Częstym zarzutem wobec wielu osób tak zwanej Dobrej Zmiany jest to, że tyle od nich oczekiwano po październiku 2015 roku, a nie zawsze są tam, gdzie być powinni. Jak Pan to skomentuje?

Każde duże środowisko łączy ludzi o bardzo różnych upodobaniach i motywacjach. Środowisko Prawa i Sprawiedliwości nie składa się z samych aniołków i to chyba nie jest jakaś wielka tajemnica. Ale spójrzmy na drugą stronę medalu. Bez Prawa i Sprawiedliwości nie ma dobrej zmiany w Polsce. Tak więc jedna kwestia to niedoskonałość ludzi, a druga kwestia – to użyteczność i pożyteczność tej formacji politycznej.

Wejdę w słowo. Nawet posłowie opozycyjni twierdzą, że Prawo i Sprawiedliwość to pierwsza z partii politycznych w Polsce, która od bardzo dawna, może po raz pierwszy w historii, realizuje to, co miała napisane w programie wyborczym.

Mam dokładnie to samo zdanie.

Jesteśmy w Poznaniu, więc może warto powiedzieć, że marsz Prawa i Sprawiedliwości ku programowi obywatelskiemu, który w zamiarze miał być realizowany później, zaczął się właśnie tu, w Poznaniu. Od kongresu, który odbył się mniej więcej miesiąc przed katastrofą smoleńską w 2010 roku. I wtedy właśnie opracowano pierwszą wersję, już dosyć dojrzałą, programu Prawa i Sprawiedliwości, która potem była modyfikowana w różnych aspektach.

Ten korpus, wtedy uchwalony tu, w Poznaniu, pozostał podstawą programu wyborczego z 2015 r. A po zwycięstwie wyborczym najważniejsze elementy tego programu – oczywiście sukcesywnie – są realizowane, bo za jednym zamachem wszystkiego się nie da wprowadzić. Podzielam wyrażoną przez Pana opinię, że Prawo i Sprawiedliwość jest formacją polityczną uczciwą w tym sensie, że obiecało i realizuje, a przynajmniej stara się to robić.

I w miarę szybko reagujecie na różne przypadki niecnych zachowań w łonie partii Prawa i Sprawiedliwość, co również nie jest typowe. Jako grupa polityczna trzymająca władzę nie boicie się oczyszczać swoich szeregów.

To jest element realizacji uczciwych deklaracji. Chcemy, by nasi przedstawiciele, nasi funkcjonariusze zachowali czyste ręce i jeśli tak się nie dzieje, to wyciąga się z tego konsekwencje. Ale muszę dodać, że w takim sposobie działania – właśnie konsekwentnego – moim zdaniem dużą rolę odgrywa osobisty wybór naszego lidera Jarosława Kaczyńskiego, który jest bardzo uczulony na kwestie przyzwoitego zachowania w życiu publicznym i z całą pewnością ta jego skłonność jest decydująca dla wyciągania wniosków dyscyplinujących względem osób, które nie podporządkowują się regułom, nazwijmy je, moralnym, etycznym czy regułom przyzwoitości.

Mam wrażenie, że na Zachodzie, aby być posłem, senatorem, trzeba mieć dobry życiorys, wykazać się czymś w życiu biznesowym, naukowym, mieć coś do zaproponowania. A mandat społecznego zaufania jest taką kropką nad i. Idzie się do parlamentu po to, aby zrobić coś dobrego; to jest jakby ukoronowanie życia.

Powiem szczerze, że przedstawił Pan dosyć idealistyczną wizję modelu kariery politycznej w krajach, które określamy jako zachodnie. Myślę, że tam jest nie mniej karierowiczów niż u nas i nie mniej ludzi, którzy kierują się nieuczciwymi motywacjami.

Ale z całą pewnością warto przyjąć takie stanowisko, że ten, kto chce się poświęcić sprawom wspólnotowym, sprawom publicznym, musi mieć umiarkowane oczekiwania co do swojego statusu materialnego. Chcesz pracować dla innych, chcesz służyć innym – musisz umieć zrezygnować z wysokiego statusu materialnego. Chcesz mieć specjalny status materialny – zajmij się działalnością biznesową, gospodarczą czy innego typu, która przynosi dochody; myśl o sobie, nie przeszkadzaj innym.

To jest punkt wyjścia. Każda osoba angażująca się w życie publiczne musi dokonać takiego wyboru gdzieś na początku drogi, czy to racjonalnie, czy intuicyjnie. Bo jeśli tego wyboru się nie dokona, potem pojawiają się sytuacje konfliktowe, pokusy, ulega się łatwo pokusom.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z posłem Tadeuszem Dziubą, pt. „O polityce w Poznaniu” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z posłem Tadeuszem Dziubą, pt. „O polityce w Poznaniu”, na s. 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

To się dzieje naprawdę – w gminie Liszki! „Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił” / Mariusz Pilis, „Kurier WNET” 51/2018

Wójt nalegał, żeby kupić skondensowany pot człowieka i rozlać panu pod autem. Auto jest do wyrzucenia – nie da się tego smrodu usunąć. Tego się używa w polowaniach na dziki. Wtedy się przestraszyłem.

Mariusz Pilis

Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił

Czy można w walce o wpływy polityczne, pieniądze i władzę posunąć się do czynów podłych, kłamstw, preparowania dokumentów i godzenia w bezpieczeństwo swoich przeciwników? Znamy takie scenariusze z filmów. Wiemy do czego są zdolni zaślepieni obłędem mali ludzie, którym marzy się „władza i kasaˮ. Oglądając te pasjonujące historie, zwykle siedzimy wygodnie w fotelu, popijamy herbatę, zajadamy się czymś tam. I czujemy się bezpieczni, bo to, co oglądamy, dzieje się tylko w filmie, w telewizorze, daleko od nas.

Oglądając te pasjonujące historie, zwykle siedzimy wygodnie w fotelu, popijamy herbatę, zajadamy się czymś tam. I czujemy się bezpieczni, bo to, co oglądamy, dzieje się tylko w filmie, w telewizorze, daleko od nas. Tym razem jest inaczej.

Te historie dotarły do naszej gminy. Numer specjalny naszej gazety poświęcamy opisaniu mechanizmów i wydarzeń, od których stają włosy na głowie i każdy z nas ma prawo czuć się zagrożony. Wszystko wydarzyło się naprawdę. Wszystko, o czym piszemy, poparte jest dokumentami wskazującymi na zjawisko, którego nie można nazwać po prostu skandalem. To coś znacznie większego i groźniejszego. To przestępcza patologia, której rozmiarów do końca jeszcze nie znamy. Dlatego zdecydowaliśmy się również na złożenie doniesienia do prokuratury, ponieważ stanęliśmy w obliczu zjawiska, które nie ma prawa istnieć w sferze publicznej. Z którym trzeba walczyć i które trzeba pokonać. W imię prawdy, prawa i sprawiedliwości. Nie wiemy jeszcze, jak wielu ludzi jest zamieszanych w to wszystko. Na razie dowody, poszlaki prowadzą do jednego człowieka. Tą osobą jest wójt Paweł Miś. Ale mamy pewność, że nie działał sam. Na to wskazują przeanalizowane dokumenty.

Materiał, który publikujemy, trafił do naszych rąk półtora miesiąca temu. Nie wierzyliśmy, że że przedstawione nam dowody są prawdziwe. Redakcja zaczęła długą weryfikację zarówno źródła, jak i samych dokumentów. Przeprowadziliśmy oficjalny wywiad z człowiekiem, który współpracował z gminną spółką komunalną Likom i który, jak mówi, został przez nią poszkodowany. Dlatego, jak twierdzi, zdecydował się z nami porozmawiać i gotów jest poświadczyć swoje słowa przed prokuratorem. W trakcie dwóch spotkań został nagrany 2,5-godzinny wywiad, a dziesiątki dokumentów i korespondencji, faktur, doniesień do prokuratury na politycznych przeciwników, fałszywek często pisanych językiem wulgarnym i prymitywnym – trafiły do naszych rąk.

Do wstępnej weryfikacji wywiadu i dokumentów zaprosiliśmy najlepszych dziennikarzy w Polsce. Kilkugodzinne konsylium dziennikarskie dało jednoznaczną opinię: materiał, który leżał przed nami na stole, sprawia wrażenie wiarygodnego i udokumentowanego. Jest tak szczegółowy, że prowokacja wymierzona w naszą gazetę jest praktycznie wykluczona.

Oddaliśmy materiał do dalszej analizy, tym razem prawnej. Uzyskaliśmy jednoznaczną opinię: przedstawione nam dokumenty mogą stanowić podstawę do podjęcia działań przez prokuraturę i postawienia szerokich zarzutów, ponieważ zachodzi prawdopodobieństwo łamania prawa. Dlatego materiał, który publikujemy, znalazł się też w rękach prokuratury.

Co się wydarzyło? Jakie dokument do nas trafiły? Co usłyszeliśmy? Materiał jest wielowątkowy. Obejmuje np. szczegółowy opis funkcjonowania trójkąta finansowego na linii: wójt – firmy zewnętrzne – spółka komunalna Likom. Ten trójkąt pozwalał na wyprowadzanie pieniędzy ze spółki komunalnej, tak aby nikt się nie mógł połapać i przyczepić. Zeznania naszego rozmówcy nie pozostawiają wątpliwości, podobnie jak dokumenty i korespondencja wójta w tych sprawach.

Są wśród tych dokumentów i takie, które mają znamiona całkowicie fałszywych. A skoro sam wójt wyraża się o nich: „Produkcja kwitów idzie pełną parą“, to raczej nie pozostawia wątpliwości, gdzie jest źródło tych prowokacji. Na ich podstawie wójt Miś składał doniesienia do prokuratury na swoich samorządowych przeciwników i posługuje się nimi do dzisiaj, w celu zapewnienia sobie określonych korzyści, rozpowszechniając je np. wśród księży w naszej gminie.

Mamy dowody, że wójt dopuszczał się przekazywania osobom trzecim danych osobowych, danych o płaconych podatkach, danych finansowych, poufnych informacji, w celu dyskredytacji swoich przeciwników. Posługiwał się, jak sam pisał, wpływami na policji i pracą własnej siostry w tej instytucji. Być może to ostatnie to tylko jego konfabulacje, w celu wywarcia wrażenia na rozmówcach, niemniej takie słowa padają w jego korespondencji. A to budzi nasz niepokój i sprzeciw.

Z pieniędzy Likomu płacono za sabotowanie dyskusji internetowych na profilu Fb – Gmina Liszki, która od lat jest krytyczna wobec działań wójta. Według naszego rozmówcy, z pieniędzy gminnej spółki komunalnej opłacano ludzi, którzy uprawiali tzw. trollowanie, które polega na wpływaniu na innych użytkowników, w celu ich ośmieszenia lub obrażenia poprzez wysyłanie napastliwych, kontrowersyjnych, często nieprawdziwych przekazów. Krótko rzecz ujmując, chodziło o wywoływanie kłótni, zdyskredytowanie dyskusji i jej uczestników.

Mnie osobiście trudno pisać o wszystkich wątkach sprawy, ponieważ główne działania, o których się dowiedzieliśmy, dotyczą mojej osoby, mojej żony i osób związanych programowo z opozycją wobec wójta Pawła Misia, skupioną w klubie radnych Prawa i Sprawiedliwości. Cztery lata temu ta grupa została oszukana przez tego człowieka, którego wspierała w wyborach na wójta. Mimo zawartych umów o współpracy i deklarowanych przez niego intencji. Nie od dzisiaj wiadomo, że to właśnie z tego grona wyjdzie kolejny kontrkandydat wójta w zbliżających się wyborach samorządowych. A tego akurat wójt Miś bardzo się obawia.

Otrzymaliśmy dokumenty, które mówią o nakłanianiu do popełnienia przestępstwa przeciwko mieniu i zdrowiu. Wulgarnego języka, jakim posługuje się przy tym wójt, nie da się nawet cytować.

To często prostackie inwektywy bez żadnych hamulców. Tylko ich część nadaje się do publikacji. Zachodzi również podejrzenie wytworzenia fałszywych dokumentów i ich rozpowszechniania.

Ta sprawa mogłaby być traktowana jako prywatny konflikt. Mogłaby – pod jednym warunkiem: że byłaby finansowana przez wójta z jego prywatnej kieszeni, a nie kieszeni mieszkańców gminy Liszki. Według dokumentów uruchomiono patologiczny mechanizm, w którym niszczenie dziennikarskiej działalności opłaca spółka komunalna, a za różne czarne działania płaci podatnik w gminie. To stawia wszystko w zupełnie innym miejscu i świetle. Ta sprawa przestaje być prywatną i staje się publiczną. Dotyczy naszej gminy bo urzędnik pomieszał tu swoje prywatne interesy ze sferą finansów publicznych.

To nie jest kolejna nic nie znacząca sprawa, która po prostu wypływa przed wyborami samorządowymi. Rodzi się sprzeciw i jedyna możliwa refleksja: DOSYĆ! Tak dalej być nie może. Dosyć zastraszania ludzi, kłamstw, fałszywych oskarżeń, tworzenia atmosfery strachu. Dosyć łamania demokratycznych standardów i mafijno-bandyckich metod. Zdecydowaliśmy się położyć temu kres. Zanim będzie za późno. Zanim komuś stanie się krzywda.

Mamy świadomość, że nasza publikacja rozpoczyna długą i ciężką drogę przez procesy sądowe i próby zdyskredytowania naszej wiarygodności. Nie boimy się tego. Mamy przekonanie, że występujemy w słusznej sprawie.

Sprawie dobra publicznego. Że prawda jest po naszej stronie. Patologię, którą odkryliśmy, trzeba wypalać z życia publicznego ogniem i żelazem. A ludzie, którzy się takich czynów dopuszczają, powinni lądować na śmietniku historii.

Rozmowa Mariusza Pilisa z byłym współpracownikiem gminnej spółki komunalnej Likom, przeprowadzona 22 i 28 czerwca 2018 r.

Co Pana łączy z gminą Liszki?

Przez pewien okres współpracowałem z podmiotami zależnymi od gminy Liszki. Przede wszystkim z firmą Likom.

Do kiedy Pan współpracował z Likomem? Bo rozumiem, że już Pan nie współpracuje?

Ta sytuacja jest skomplikowana prawnie, ponieważ Likom bez zachowania okresu wypowiedzenia wypowiedział umowę mojej firmie. Przy czym nie zostały również zapłacone dwie ostatnie faktury za usługi, które wykonałem. Pomimo zapewnień, że zostaną zapłacone.

Kiedy zaczęła się Pana współpraca z Likomem?

Oficjalnie 1 lutego 2018 roku. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Wszystkie moje ustalenia dotyczące zatrudnienia i współpracy były prowadzone przez wójta Pawła Misia. Z prezesem Likomu [Arturem Gołdą – przyp. red.] spotkałem się dopiero po podpisaniu umowy. Tak naprawdę, to spółka Likom była tylko i wyłącznie od tego, żeby płacić faktury, które wystawiałem.

A negocjował Pan swoją umowę z…

Z wójtem i z Krupą. Bardziej z panem Krupą [Łukasz Krupa – wówczas pełnomocnik wójta ds. inwestycji i rozwoju w Urzędzie Gminy Liszki, przewodniczący struktur Platformy Obywatelskiej w powiecie krakowskim – przyp. red.].

Jaki był zakres Pana współpracy z gminą, ze spółką komunalną?

De facto bardzo szeroki. W umowie jest zapisane, że miałem ściągać do gminy inwestorów. Ale tak naprawdę to było tylko 20 procent mojej pracy wykonywanej na rzecz spółki komunalnej, ponieważ głównie zajmowałem się sprawami związanymi z budowaniem wizerunku wójta i różnymi nieformalnymi zadaniami.

I tego nie było w zakresie obowiązków Pana firmy?

Nie.

Jakie, w takim razie, podejmował Pan działania w ramach tych 80 procent, których nie było w umowie? Jaki był Pana nieformalny zakres obowiązków?

Organizowanie, tak naprawdę, już początków kampanii wyborczej dla wójta. Organizowanie spotkań w różnych mediach – od gazet przez radia po telewizje ogólnopolskie. Przez moją firmę przechodziły na przykład faktury na płatne komentarze w internecie, które były ukierunkowane tylko i wyłącznie na sabotowanie jednego profilu na Facebooku – „Gmina Liszki”. Zlecał to bezpośrednio wójt.

Facebookowy profil „Gmina Liszki”, którym ja współzarządzam, był poddawany sabotażowi i opłacała to gminna spółka komunalna Likom?

W skrócie – tak.

Ma Pan na to jakieś dowody?

Na wszystko są zlecenia. Maile od wójta, rozmowy z nim na Messengerze i oczywiście faktury. Moje faktury skierowane do Likomu z opisem dokładnego działania, czyli: „płatne komentarze w internecie zgodnie z wytycznymi”. Komentarze umieszczali pracownicy mojej firmy.

A może Pan to rozszerzyć?

Firma Likom na zlecenie wójta gminy Liszki opłacała komentatorów, którzy mieli za zadanie pisać na Pana profilu na Facebooku. Wrzucali tam różnego rodzaju inwektywy, burzyli porządek dyskusji…Te działania miały zdyskredytować Pana osobę.

Pan zatrudniał ludzi do pisania płatnych komentarzy. Jaka stawka obowiązywała?

Rynkowa. 700 zł od osoby.

Ilu tych ludzi było?

Na miesiąc wychodziło 2400 zł, bo płaci się od liczby komentarzy.

Czy oprócz ataków na profil facebookowy były jeszcze inne działania?

Były na przykład zlecenia, których nie wykonałem. Na przykład zapytania wójta, czy można złamać hasło do profilu czy do Pana maila. No, takie zagrania, że tak powiem, łamiące prawo.

Jak to wyglądało?

Pan wójt w pewnym momencie stwierdził, że „trzeba zrobić panu Pilisowi lewatywę”. Dosłownie. Że trzeba się włamać na konto i przejąć władzę czy to nad profilem „Gmina Liszki” na Facebooku, czy to nad kontem mailowym i również nad prywatnymi kontami facebookowymi.

I to się działo?

Została wynajęta na jakiś czas firma, która to zrobiła. A pan wójt dostał dostęp do maila radnej Dagmary Pilis.

Chce Pan powiedzieć, że wójt zlecił włamanie na skrzynkę mailową mojej żony?

Wójt przesłał do mnie korespondencję mailową pomiędzy Dagmarą Pilis a jakimś nieznanym adresem. Potem stwierdził, że jest to udokumentowane, że się udało i mamy kontrolę nad mailem, że możemy ośmieszyć i zdyskredytować radną. Do tego też przesłał mi dowód osobisty radnej celem zrobienia jakiegoś wywiadu środowiskowego na jej temat.

Zna Pan treść tych maili, które rzekomo wychodziły z konta mojej żony?

Tak.

I czego one dotyczyły?

Tak naprawdę łamania prawa.

To znaczy?

Rzekomego obiecywania stanowiska, ataku na wójta Misia… Wójt stosował obronę przez atak. Żeby wyglądało to tak, że radna spiskuje z kimś o obiecanych stanowiskach, łamaniu prawa, nasyłaniu kontroli z CBA. Nasyłaniu innych kontroli na wójta w celu zdyskredytowania go. Przy czym wiem, że swoimi kanałami rozesłał te maile między innymi do wojewody, starosty powiatowego oraz wszystkich działaczy PiS, jak również do działaczy samorządowych w okolicy.

Jak Pan się dowiedział o istnieniu tych maili?

Wójt Messengerem przekazał mi kopie. I napisał jeszcze, że „produkcja kwitów idzie pełną parą”.

W jakim czasie mniej więcej powstały te maile?

Ostatnie były z lutego bieżącego roku.

A pierwsze?

Z listopada albo października ubiegłego roku.

Czyli wtedy, kiedy był wniosek do Prawa i Sprawiedliwości o wykluczenie wójta Misia z partii…

One były tworzone de facto właśnie pod to.

Mamy informację, że procedura wykluczenia Pawła Misia z PiS została zawieszona. Czy z powodu tych spreparowanych maili?

Tak. Sprawę tych maili Miś zgłosił też do krakowskiego CBA. Przesłał mi nawet odpowiedź szefa delegatury krakowskiego CBA. Poza tym wielokrotnie powoływał się, nawet w mailach, na siostrę pracującą w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie.

Wygląda na to, że mamy do czynienia z bardzo szeroko zakrojoną akcją przeciwko mojej żonie, radnej PiS, ale też przeciwko mnie, jak rozumiem? Bo na moje konto też próbowano się włamać, tak?

Tak. Ale się nie udało.

Te działania były podejmowane w związku z nadchodzącymi wyborami?

Część tych działań była podejmowana zgodnie z harmonogramem stworzonym przez moją firmę na kampanię wyborczą Misia. Za co zapłacił Likom.

Likom zapłacił za harmonogram kampanii wyborczej Misia?

Tak. Na fakturze. Jako „usługa marketingowa”.

Rozumiem, że to jest harmonogram działań negatywnych, czy w ogóle wszystkich?

Wszystkich.

Łącznie z jakimiś akcjami przeciwko…

Panu.

Przeciwko innym ludziom również?

Tak. Na przykład przeciwko radnemu Mastkowi [Tadeusz Mastek – przewodniczący klubu radnych PiS w Radzie Gminy Liszki, sołtys Czułowa – przyp. red]. Ponadto zlecenia kontroli, donosów na „Koszyk Lisiecki”, na osoby produkujące mięso dla „Koszyka Lisieckiego” czy na sprawy związane z dofinansowaniem jakichś projektów unijnych pisanych przez radną Pilis.

Czy inspiracje do tych działań wychodziły bezpośrednio od wójta Misia? Ma Pan na to dowody?

Tak. Rozmowy z wójtem na Messengerze oraz maile od wójta. Ogólnie cały plan był Misia i Krupy, bo Krupa zawsze mocno ingerował.

Ingerował czy wciąż ingeruje?

Wiele tych działań było nakreślonych bezpośrednio przez Krupę: – Najpierw pokażmy wszystkim maile Pilisowej i zostanie zablokowane usunięcie Misia z partii, potem zatrudniamy trolli internetowych. A później przejdziemy już do totalnej ofensywy. Znajdziemy na Pilisa haka, zgłosimy do CBA, wyszukamy, że miał np. burdel w domu.

Burdel w sensie?

Dom publiczny.

To interesujące. Może mi Pan powiedzieć coś więcej o tym, na czym miała polegać ta intryga?

Jako były współpracownik Urzędu Ochrony Państwa…

Kto?

Pan. Za rządów SLD miał Pan mieć burdel u siebie, w Kaszowie. Prowadził go pan z żoną. Obecny minister, Andrzej Adamczyk ponoć miał tam korzystać z usług. Rzekomo nagrał go Pan i innych ludzi, i ma pan na nich haki.

Stworzyli taką historię? Niebywałe…

Wójt miał różne pomysły. Nalegał dosłownie, żeby kupić skondensowany pot człowieka i rozlać panu pod autem. Auto jest wtedy do wyrzucenia, bo nie da się tego smrodu usunąć. Ja o takim czymś nie miałem pojęcia. Byłem w szoku. Tego się używa w polowaniach na dziki. Wtedy się przestraszyłem.

A co do tego wszystkiego ma minister Adamczyk?

Ponoć minister chce Misia usunąć z Prawa i Sprawiedliwości, więc ten chce go, jak pisze, „uj…ać”.

Miś chce?

Tak. Wielokrotnie o tym pisze. Zacytuję go: „Uj…ać sitwę z Krzeszowic. Wystarczy tylko powiedzieć, jakie firmy architektoniczne wygrywają przetargi”. Wójt uważa, że Adamczyk chce się go pozbyć z PiS. Wielokrotnie Miś mówił też, że ma w d… Prawo i Sprawiedliwość. On jest samorządowcem i on robi na swoim poletku, co chce.

W tym mailu wójta, w którym mówi o nasłaniu CBA na moją żonę, jest jeszcze prośba do Pana o zakup biletów na koncert Metalliki. Cytuję: „Mam do ciebie jeszcze prośbę, kup bilety na koncert Metallica w Krakowie, bo chciałbym pójść i jeszcze dać Agnieszce prezent, bo dobrze referat prowadzi. Wystaw fakturę za to jak zwykle, to Artur [Gołda – przyp. red.] zapłaci jak zwykle”.

Wójt stwierdził, że fajnie by było wysłać panią Agnieszkę, czyli kierowniczkę referatu promocji, na koncert, bo mało zarabia. A te bilety były drogie. Wysłał do mnie maila, że prosi o zakup biletów. Oczywiście kazał, jak zwykle, wysłać fakturę Likomowi, na zasadzie rozliczenia usługi marketingowej. Z tego, co wiem, na koncercie był Miś z żoną oraz mąż pani Agnieszki z synem. Pani Agnieszka potem wielokrotnie mi dziękowała.

Czy z podobnymi rozliczeniami w Likomie spotykał się Pan częściej?

Oczywiście.

Co to było?

Zakup roweru dla pana wójta. Poprosił na przykład, żebym ja mu kupił rower, a Gołda zapłaci.

I zapłacił?

Tak. Wójt potrzebował roweru na prezent dla siostrzeńca. Mam całą korespondencję i faktury, które wszystko dokumentują.

Według tego, co Pan mówi, gminna spółka komunalna płaciła za prywatne zakupy wójta. Czy tak? Czy było tego więcej?

Poprosił mnie ustnie na przykład, żebym mu kupił telefon. Jest oficjalnie na fakturze jako zakup sprzętu radiotelefonicznego, a w nawiasie telefon komórkowy. Wójt mówił, że potrzebował na prezent.

W rozmowach na Messengerze jest też coś o wynajęciu biura, o bezpiecznym spotykaniu się. O co chodzi?

Oni się cały czas spotykali ze mną w McDonaldzie przy Makro, tym na Bronowicach.

Oni, czyli kto?

Miś i Krupa, i Gołda. I ja im mówię: – Słuchajcie, nie dość, że mówicie o tematach, których nie powinny słyszeć osoby trzecie, to jeszcze tutaj wyskakujecie z tekstami typu „włam na konto”, co jest nielegalne. Tam, gdzie mam mieszkanie, na dole są lokale użytkowe do wynajęcia. Wynajmę lokal i tam możemy się spotykać.

Gdzie to jest?

Na Woli Justowskiej. Przy ulicy P. Borowego.

I kto zapłacił za wynajęcie tego biura?

Likom.

Jak taka faktura była zatytułowana?

Jak zwykle, „usługa marketingowa”.

Ile to kosztowało?

Płacili 1500 zł miesięcznie.

Ile razy tam byliście? Był Pan tam chociaż raz z nimi?

Dwa razy byłem z nimi. Ale oni się tam spotykali, bo mieli klucze. I było duże zużycie prądu.

Czy jest Pan gotowy wszystkie swoje słowa potwierdzić na policji, w prokuraturze czy też w sądzie, gdyby zaszła taka konieczność?

Ależ oczywiście, że tak.

Dziękuję za rozmowę.

Materiały zostały przedrukowane z wydania specjalnego „Kuriera Lisieckiego” nr 03/2018, lokalnej gazety gminy Liszki.

Artykuł Mariusza Pilisa i jego wywiad z (pragnącym pozostać anonimowym) byłym współpracownikiem wójta gminy Liszki i spółki komunalnej Likom, pt. „Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił”, znajdują się na s. 1 i 5 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Mariusza Pilisa z byłym współpracownikiem wójta gminy Liszki, pt. „Wójt zlecał, ja robiłem, Likom płacił” na stronie 5 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

300 złotych za powrót do szkoły. Skuteczny pomysł na to, jak nie uzdrowić naszego państwa / Felieton Jana A. Kowalskiego

300 zł należy się każdemu uczniowi w pełni sprawnemu do 20 roku życia i niepełnosprawnemu do 24 roku życia. Powtarzam: każdemu. Po co w związku z tym wypełnianie liczącego 9 stron formularza?

Co parę lat powtarza się ten sen: siedzę na lekcji matematyki w ostatniej klasie liceum i kompletnie niczego nie rozumiem. I nie mam żadnych wątpliwości: nie zdam. Zlany potem, uświadamiam sobie wreszcie, że to nic takiego, bo przecież zdałem już maturę, na tróję, ale zdałem. I wtedy się budzę, szczęśliwy, że nie muszę znowu chodzić do szkoły. Jak to dobrze, że nie muszę znowu być młody.

Nie stresuje mnie początek września ani w stosunku do własnej osoby, ani w stosunku do moich dzieci. Też już zdążyły z obowiązku szkolnego wyrosnąć. Dlatego, wylegując się we wrześniowych promieniach nadmorskiego słońca, nie zainteresowałem się początkowo tym nowym rozdawnictwem rządu. I tak nic mi się nie należy. Zrobiłem to dopiero teraz, po oficjalnym odpaleniu kampanii samorządowej i ogłoszeniu kolejnej piątki Mateusza Morawieckiego (o tym następnym razem). I aż za głowę się złapałem.

Już uczniom klas siódmych szkoły podstawowej, na lekcjach wiedzy o społeczeństwie powinno się przedstawiać filozofię tego pomysłu. Mam nawet pomysł na temat lekcyjny: „Na przykładzie 300+ udowodnij, dlaczego nie udało się naprawić Rzeczypospolitej”.

Myślę, że myślący 14-latkowie bez trudu potrafią prawidłowo przeprowadzić ten dowód. Skoro 14-latkowie, to może my też spróbujemy?

Po pierwsze, 300 złotych należy się każdemu uczniowi w pełni sprawnemu do 20 roku życia i niepełnosprawnemu do 24 roku życia. Powtarzam: każdemu. Po drugie, po co w związku z tym wypełnianie liczącego 9 stron formularza w wersji papierowej lub elektronicznej? Po kiego grzyba?, jakby kiedyś zapytali nastolatkowie. Po trzecie, jeśli premier polskiego rządu publicznie obnosi się z faktem wypełnienia przez Polaków 2,5 miliona nikomu niepotrzebnych formularzy, to należy założyć, że:
a) albo nie rozumie tego, że tym samym ośmiesza się przed 14-latkami;
b) albo traktuje nas, jakbyśmy jeszcze 14 lat nie skończyli.

Z takim poczuciem humoru premier polskiego rządu powinien zasilić co najmniej jakiś kabaret.

Załóżmy jednak, że Mateusz Morawiecki wcale nas nie wkręca i nie zawoła za jakiś czas: a kuku!, daliście się nabrać. W takim wypadku możemy przewidywać jedynie czarny scenariusz dla Polski. Dla Polski, bo dla Obozu Zjednoczonej Prawicy sytuacja rozwija się nad wyraz pomyślnie. Kolejne rozkręcane przez rząd programy socjalne, według schematu 300+ oczywiście, rozładowują zapotrzebowanie na pracę w państwowej biurokracji w rosnących szeregach Obozu.

Ktoś przecież zaufany, najlepiej żona, dzieci albo inny pociotek, musi te formularze przyjmować, przeglądać, segregować. Sprawdzać, czy nie brakuje kropki lub przecinka. A tych elektronicznych robić kopie papierowe. Kupa roboty, dla każdego (swojego) wystarczy.

Jak to się skończy? Przewidywanie jest nad wyraz proste. Obóz Dobrej Zmiany poprzez określoną stymulację programów socjalnych przejmie na własność każdą najmniejszą posadę w państwie, łącznie z żoną sołtysa, i odtrąbi swój wieczny tryumf. W chwilę później Polska definitywnie zbankrutuje, a niedługo później upadnie.

Jednak Jan mam na imię, a nie Kasandra, dlatego na koniec odrobina nadziei. Po kolejnym powstaniu z ruin wszystkie polskie dzieci w wieku 14 lat bez trudu będą potrafiły odpowiedzieć na pytanie o główną przyczynę upadku Polski w XXI wieku, 300+ podając jako przykład.

Jan A. Kowalski

Tworzona latami legenda nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Ulegający wpływom Morawiecki niczym nie kierował

„Bo Kornel jest Kornel” – takie tłumaczenie słyszało się od lat w najbliższym gronie Kornela Morawieckiego. Próbowano w ten sposób tłumaczyć jego dziwne zachowanie, decyzje, wypowiedzi.

Jadwiga Chmielowska

Solidarność Walcząca miała strukturę fraktalną. Poszczególne jej ogniwa często nie tylko nie miały kontaktu ze sobą nawzajem, ale i z centralą. Struktury różniły się między sobą. Po ujawnieniu dokumentów przez IPN wiemy, że esbecja próbowała rozrysowywać schemat organizacyjny, który nie przystawał do rzeczywistości. Każdy działał w SW tak, jak mu okoliczności pozwalały.

Tadeusz Świerczewski zbudował strukturę konspiracyjną – „Zgrupowanie Brata” – do której nikt nie miał dostępu: ani Frasyniuk, ani Morawiecki. Świerczewski już 20 maja 1982 roku, po burzliwym spotkaniu RKS-u, zaproponował powołanie nowej organizacji konspiracyjnej pod nazwą Solidarności Walczącej. Kornel Morawiecki po konsultacjach zgodził się miesiąc później, w czerwcu, i został jej szefem. Morawiecki niczym jednak nie kierował. (…)

Andrzej Zarach, obecnie emerytowany profesor matematyki w USA, kierował sprawami organizacyjnymi i kontaktami z oddziałami. Można powiedzieć, że to on stał na czele Solidarności Walczącej.

(…) Kornel Morawiecki nie zdradzał swoich prorosyjskich inklinacji. W żadnej podziemnej publikacji z lat 80. XX w. nie znalazłam jego filorosyjskich wypowiedzi. Z takimi poglądami ujawnił się w 2008 roku, po agresji Rosji na Gruzję. (…) Obecnie w szeregach SW trwa zacięta dyskusja. Piotr Hlebowicz napisał w liście do członków SW: „Kornel nazywa Rosję demokratycznym państwem, Putina – demokratycznie wybranym prezydentem (Hitler także był wybrany całkowicie demokratycznie, chciałem zauważyć). Twierdzi, że wojna na Ukrainie jest wojną typowo domową (!), a referendum na Krymie było przeprowadzone zgodnie z regułami międzynarodowymi (!) i tak zdecydowali mieszkańcy półwyspu – więc nie ma żadnego problemu! I mamy udawać, że nic się nie stało? Że my wszyscy, którzy byliśmy działaczami SW w tamtych okropnych czasach, zgadzamy się ślepo z tymi sformułowaniami? To byłaby jakaś podwójna jaźń, podwójna moralność i rozerwanie szlachetnych idei”.

Moim zdaniem to dobrze, że rozgorzała dyskusja. Wielu członków SW protestowało już po wypowiedziach Kornela Morawieckiego dotyczących Tragedii Smoleńskiej. Propagował zdanie Rosji z raportu MAK gen. Anodiny o winie pilotów polskich i pijanego generała. Sprzeciwiał się ekshumacjom i chciał, by wszyscy zabici leżeli w jednym grobie. (…)

W Stowarzyszeniu Solidarność Walcząca nie było lustracji. Kornel Morawiecki się jej przeciwstawił, twierdząc, że musimy mieć zaufanie do swoich. Wystąpiłam wtedy ze Stowarzyszenia. Tak zrobiło jeszcze kilka osób. Wielu w ogóle nie wstąpiło do Stowarzyszenia SW. Teraz nadszedł czas, w którym możemy nie tylko dowiedzieć się o rodzimej agenturze (możliwość szantażu – kopie dokumentów są na Łubiance), ale i o rosyjskiej. Kto broni rosyjskiej polityki i zgadza się z twierdzeniem Kornela Morawieckiego, że Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini i Polacy powinni żyć w jednym państwie, zapomina, że tak już było przez 123 lata, a pokolenia naszych przodków ginęły w powstaniach i przestrzeniach Syberii.

Od 2008 roku nie podaję Kornelowi Morawieckiemu ręki. Nie będę jej podawać również tym, którzy nie protestując przeciwko agenturalnym działaniom ojca Premiera RP, mającym skompromitować polski rząd, wspierają politykę imperialną Kremla dążącego do destabilizacji Polski.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grzech zaniechania, czyli wyszło szydło z worka” oraz apel Tadeusza Świerczewskiego do członków Solidarności Walczącej znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Grzech zaniechania, czyli wyszło szydło z worka” oraz apel Tadeusza Świerczewskiego do członków Solidarności Walczącej na stronie 2 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Jak starosta ograł nowotomyślan, sprzedając własność powiatu – pałac z kompleksem parkowym – na utajnionym przetargu

Nie da się Polski zmienić, mając tylko rząd w Warszawie i obecny układ sił w sejmikach i powiatach. Władza realna bowiem jest w samorządach i mieszkańcy Nowego Tomyśla odczuli to na własnej skórze.

Aleksandra Tabaczyńska

9 lipca odbył się trzeci przetarg ustny, nieograniczony, na sprzedaż nieruchomości stanowiącej własność Powiatu Nowotomyskiego, położonej w Starym Tomyślu. Chodzi o znany wszystkim mieszkańcom kompleks pałacowo-parkowy w Starym Tomyślu i przylegające do niego grunty. Razem 13 ha, na które składa się: pałac, park, zabudowania gospodarcze, stołówka oraz 7 ha „czystych gruntów”, innymi słowy działek, przeznaczonych według planu zagospodarowania pod budownictwo jednorodzinne.

Przetarg ten został ogłoszony 30 kwietnia. Warto jeszcze uzupełnić, że wycena gruntów w pierwszym przetargu oscylowała w granicach 4,5 mln zł, a w trzecim już tylko na 2 mln złotych. Powiat zastrzegł sobie prawo do odwołania przetargu z uzasadnionej przyczyny.

Gmina Nowy Tomyśl w osobie burmistrza dra Włodzimierza Hibnera zdecydowała się na zakup tych gruntów. Wiadomo było, że Powiat jest w potrzebie finansowej, a szkoda, by taki majątek straciła nowotomyska społeczność. Wystosowane więc zostało w tej sprawie odpowiednie pismo do starosty Ireneusza Kozeckiego. 25 czerwca odbyła się sesja Rady Miasta i Gminy Nowy Tomyśl, w której uczestniczył starosta Kozecki. Podczas obrad burmistrz Włodzimierz Hibner potwierdził, że posiada środki własne, więc nie będzie musiał zaciągać kredytu i jest zdecydowany zakupić nieruchomości w Starym Tomyślu. (…)

Wszystkie gesty, wypowiedzi, pisma i uchwały wskazywały na to, że grunty Starego Tomyśla pozostaną w majątku publicznym. Wydawało się również, że starosta rozumuje podobnie jak mieszkańcy powiatu i wie, co jest dobrem i interesem społecznym. Można by powiedzieć – obopólna korzyść. Starosta chciał sprzedać, więc sprzedałby, a majątek i tak pozostałby w rękach miasta. (…)

5 lipca, to jest w czwartek, odbyło się posiedzenie zarządu Powiatu Nowotomyskiego. Następnego dnia, czyli w piątek 6 lipca, Włodzimierz Hibner otrzymał pismo, w którym powiat informuje między innymi, że mógłby odstąpić od przetargu, gdyby miał ważny powód. Dodaje też, że dwa miliony to jednak za mało, trzeba dołożyć vat i dodatkowo jeszcze wspomina, że nieruchomość ta jest warta 3 mln. Burmistrz natychmiast potwierdził wszystkie ustalenia, czyli zamiar kupna 13 ha wraz zabudowaniami, kwotę 2 mln netto oraz podatek vat, i takie pismo (w ten sam piątek) wysłał. Pismo zostało doręczone tego samego dnia do Starostwa Powiatowego, co zostało potwierdzone przyjęciem dokumentu przez sekretariat powiatu.

I tak dochodzimy do poniedziałku 9 lipca. Tego dnia odbył się jednak przetarg na nieruchomość w Starym Tomyślu. Przetarg, którego miało nie być. Na korytarzu widziano dwóch oferentów: jednego znanego w Nowym Tomyślu przedsiębiorcę, a drugiego nieznanego. Wicestarosta Tomasz Kuczyński nie zgodził się na obserwację przetargu przez na przykład radnych – na miejscu byli Wojciech Andryszczyk i Adam Frąckowiak – albo media – dwutygodnik „Powiaty Gminy” i Radio Poznań. Na marginesie tej sprawy należy zwrócić uwagę na postawę lokalnych tytułów prasowo-internetowych, których po prostu nie było. Miejscowi „dziennikarze” nie wyrywają sobie rękawów, by patrzeć na ręce władz Powiatu. Obecny włodarz Nowego Tomyśla wygrał wybory w 2014 roku wbrew nachalnej propagandzie miejscowych mediów. Tym samym naruszył „uporządkowane” relacje ogłoszeniowe lokalnych tytułów, jak i wszelkie inne ustabilizowane od pięciu kadencji dojścia, wejścia i koneksje.

13 lipca, czyli już po przetargu, do burmistrza wpłynęło pismo od starosty Ireneusza Kozeckiego, w którym informuje on, że Zarząd Powiatu postanowił jednak kontynuować procedurę sprzedaży w trybie przetargowym oraz że przetarg już się odbył.

Po siedmiu dniach wywieszono na tablicy ściennej Starostwa Powiatowego kartkę, z której można wyczytać, że kandydatem na nabycie nieruchomości został Grzegorz Bartol, nowotomyski przedsiębiorca. Cena wywoławcza wynosiła, tak jak poprzednio, 2 mln zł, a Grzegorz Bartol podniósł ją tylko o czterdzieści tysięcy złotych. O vacie nikt już nawet nie wspomniał. (…)

Każdy mieszkaniec każdej gminy czy powiatu powinien mieć pewność, że władze obu tych struktur współpracują. Innymi słowy, że starosta i burmistrz działają dla dobra mieszkańców i interes publiczny stoi zawsze przed prywatnym. Okazuje się, że nowotomyślanie dali się ograć staroście. Deklaracje do kamery rozminęły się z faktycznym działaniem, które legitymizuje pięć osób Zarządu Powiatu.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Jak starosta ograł nowotomyślan” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Jak starosta ograł nowotomyślan”, na s. 2 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Własne i cudze ceremonie żałobne. Wyraz polskiej i ukraińskiej pamięci i żałoby czy narzędzie politycznej przepychanki?

Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych za granicami naszego kraju.

Paweł Bobołowicz

8 lipca 2018 roku. Polski prezydent składający biało-czerwoną wiązankę na Wołyniu, przy polnej drodze w łanie zboża to wymowny obraz, w pełni oddający tragizm bezimiennych mogił rozrzuconych poza granicami naszego kraju, hołd dla naszych Rodaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w latach 40. XX wieku. Niestety tę chwilę refleksji i zadumy przyćmił w dyskusji publicznej występ wojewody lubelskiego zarzucającego Ukraińcom organizowanie prowokacji i hucpy na terenie RP.

Obok polskiego prezydenta nie było na Wołyniu głowy państwa ukraińskiego. Po raz kolejny nie udało się uzgodnić wspólnej formuły upamiętnienia ofiar ludobójstwa. (…)

Do ostatniego momentu próbowano doprowadzić do wspólnych, polsko-ukraińskich uroczystości. Ukraińska strona chciała przeforsować wariant, w którym prezydenci pojawiliby się nie tylko w miejscu pamięci o polskich ofiarach, ale także o ukraińskich. Polska strona nie chciała się na to zgodzić, by nie tworzyć fałszywej symetrii zbrodni na Wołyniu. Ostatecznie w tym samym czasie, gdy prezydent Duda był na Wołyniu, Petro Poroszenko pojechał do Polski do miejscowości Sahryń, gdzie wg oficjalnego komunikatu, „podczas wizyty roboczej wziął udział w otwarciu pomnika poświęconego pamięci Ukraińców, którzy zginęli w 1944 r. z rąk żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich”. (…)

Podczas gdy polski prezydent w czasie niewątpliwie skomplikowanej wizyty na Wołyniu zapewnia o wspieraniu obecnej Ukrainy w jej prozachodnich aspiracjach, jej reformach i bezpieczeństwie, wojewoda lubelski Przemysław Czarnek wizytę prezydenta Poroszenki w Sahryniu nazywa prowokacją i hucpą. (…)

Niestety wojewoda nie poprzestał na swojej interpretacji wizyty prezydenta Poroszenki i zaatakował jednego z liderów społeczności ukraińskiej w Polsce, dr. Grzegorza Kuprianowicza – prezesa Towarzystwa Ukraińskiego, historyka, byłego kanclerza Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Według wojewody dr Kuprianowicz miał się dopuścić „skandalicznej wypowiedzi” w Sahryniu, stwierdzając, że ofiary w Sahryniu zginęły z rąk innych obywateli RP dlatego, że mówili w innym niż większość języku i dlatego, że byli innego wyznania. (…)

Wojewoda w czasie specjalnej konferencji prasowej przyznał, że nie ma w wystąpieniu Kuprianowicza wypowiedzi zaprzeczającej zbrodniom ukraińskich nacjonalistów, ale prokuratura powinna przebadać nie tylko wypowiedź dra Kuprianowicza z Sahrynia, ale i inne „na przestrzeni ostatnich wielu lat”. Na podstawie takich przesłanek wojewoda lubelski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. (…)

Wojewoda zapomina o najważniejszym problemie, zresztą rzadko podnoszonym w polskiej i ukraińskiej publicystyce. Zwrócił na niego natomiast uwagę w swoim wystąpieniu właśnie dr Kuprianowicz, który (w przeciwieństwie do wojewody Czarnka) jest zawodowym, uznanym historykiem. Otóż tragedia Sahrynia to tragedia obywateli Rzeczypospolitej, której obywatelami byli zarówno zabójcy, jak i ofiary. Wojewoda zatem wpada we własne sidła, bo umniejszając skalę zbrodni w Sahryniu, podważa cierpienie obywateli polskich – narodowości ukraińskiej. (…)

Zaskakującym wątkiem tego wydarzenia jest powołanie się i działanie wojewody w oparciu o tegoroczną nowelizację ustawy o IPN. Nowelizację, którą lansował profesor Wołodymyr Osadczy, do dzisiaj figurujący na stronie Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego jako Pełnomocnik ds. Współpracy z Ukrainą. Profesor Osadczy referował niezbędność wprowadzenia zmian w ustawie o IPN, strasząc rzekomo odradzającym się banderyzmem i zalewem Ukraińców przyjeżdżających do Polski (zapominając dodać, że do Polski też przybył właśnie jako obywatel Ukrainy). (…)

Powszechnie znana jest też osobista niechęć prof. Osadczego do dra Kuprianowicza. Obydwaj panowie są związani z lubelskim ośrodkiem akademickim, obydwaj zajmują się tematyką ukraińską. Ale o ile dr Kuprianowicz od lat inicjuje działania wspierające dialog polsko-ukraiński, o tyle prof. Osadczy zajął się tropieniem w Polsce „banderowców”. G. Kuprianowicz nie ukrywa swoich ukraińskich korzeni, a prof.. Osadczy swoje osobiste związki z Ukrainą coraz skutecznej wypiera. (…)

Gdyby nie cała „akcja” wojewody Czarnka, można byłoby się spokojnie pochylić nad tym, czego dokonał prezydent Duda na Wołyniu. Zastanowić się, czy dzisiaj jesteśmy bliżej zniesienia absurdalnego zakazu ekshumacji ofiar, czy wreszcie powrócimy do dialogu w formie, o której mówił św. Jan Paweł II i realizował śp. prezydent Lech Kaczyński?

Zamiast tłumaczyć się z wypowiedzi wojewody, moglibyśmy zapytać, czy naprawdę prezydent Ukrainy nie mógł złożyć hołdu polskim ofiarom mordów na Wołyniu? Niestety po raz kolejny ktoś wywołuje wojenkę, w tle której nie ma wielkich, międzynarodowych prowokacji, ale prymitywna myśl o zbliżających się wyborach samorządowych i własnej karierze. A wielka polityka międzynarodowa tymi faktami będzie się jeszcze długo karmić.

Cały artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” znajduje się na s. 9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Własne i cudze ceremonie żałobne” na stronie 9 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Lekarzu, ulecz samego siebie! O tym, dlaczego w Chinach nie ma kolejek do lekarzy/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I nie może posługiwać się państwowym sprzętem.

Chiny to nie tylko Wielki Mur, największa fabryka świata i Sun Tzu, o którym wspomniałem przed dwoma tygodniami. Chiny to również chińska medycyna. I właśnie medycyną, w kontekście moich drobnych przygód ze zdrowiem, chciałbym się tym razem zająć.

Oczywiście, że nie stoję w kolejkach. W końcu jako drobny przedsiębiorca, płacący co miesiąc 1300 zł na ZUS, nie muszę stać w kolejkach. Wszystkie badania i wizyty lekarskie odbywam prywatnie, za drobną odpłatnością, bo na razie mało choruję.

I powiem Wam w tajemnicy, że najbardziej to nie chciałbym trafić do państwowego szpitala. A już najbardziej nie chciałbym tam trafić w przypadku poważnego schorzenia. Bo w takim przypadku państwowy szpital działa ręka w rękę z Narodowym Funduszem Zdrowia i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Jako przyspieszona umieralnia.

Mój ostatnio zmarły w wieku 92 lat ojciec przeżył w szpitalu 7 dni. Moja była żona, dużo młodsza, bo 52-letnia, aż 21 dni. Moja 64-letnia dobra znajoma i zarazem redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet, Jadwiga Chmielowska, przeżyła tylko dlatego, że jest – jak to dziennikarka – „bezczelną babą” i nie dała się zabić. Bo już pierwszego dnia po operacji podano jej lek, na który jest uczulona, o czym poinformowała wcześniej w specjalnym formularzu. A potem jeszcze dwa razy ratowała się przed błędami lekarskimi, jak to się eufemistycznie nazywa. Reasumując, w państwowym szpitalu (i każdym współpracującym z NFZ) lekarze popełnią każdy kardynalny błąd, a na dodatek zostaniecie zarażeni każdym możliwym szpitalnym syfem, wirusem lub bakterią.

Na szczęście, chciałoby się powiedzieć, w Polsce istnieje również prywatna służba zdrowia. I co się dzieje, gdy bardziej zamożni, niemający czasu czekać lub zdesperowani, trafimy w jej ręce? Otóż wtedy dopiero zaczynamy być leczeni.

Historia autentyczna, rzecz się dzieje w jednej z państwowych placówek: – Niestety, panie Kowalski, sprawa wygląda poważnie. Potrzebne będzie specjalistyczne badanie. Najbliższy wolny termin – doktor powoli sprawdza terminarz – to będzie 30 lutego, za pięć miesięcy. – Ale, panie doktorze, co ja teraz zrobię? – pacjentowi załamuje się głos. – Nie dałoby się tego przyspieszyć… może prywatnie? – Niech pan przyjdzie jutro rano – proponuje lekarz. I wszyscy już wszystko wiemy, nieprawdaż?

Trafiając w państwowo-prywatne lekarskie ręce, nie umrzemy tak szybko, o nie. Zostaniemy wcześniej wydojeni ze wszelkich możliwych pieniędzy. A proces naszego leczenia będzie trwał wiele, wiele lat.

A w Chinach nie ma kolejek do lekarzy, o czym poinformował mnie mój importer tkanin, który bywał tam wiele razy. Dlaczego? Bo w Chinach istnieje państwowa służba zdrowia i lekarz otrzymuje stałą pensję, niezależnie od ilości przyjętych pacjentów. W odróżnieniu zatem od polskiej patologii, zależy mu na jak najmniejszej ilości pacjentów. W dobrze pojętym interesie własnym chce ich jak najszybciej uzdrowić, a nie leczyć. Kolejny raz pojawiający się w progu gabinetu pacjent to nie kolejne 100+ do kieszeni, ale zawracanie głowy i zabieranie czasu. Dlatego w Chinach nie ma kolejek do lekarzy.

Ale nie tylko w Chinach. Na Ukrainie również nie ma kolejek. A co pewnie zdziwi młodszych, i tych z krótką pamięcią, za komuny w PRL również nie było kolejek. Jak to zatem się stało, że teraz tkwimy w kolejkach, jak kiedyś w PRL za papierem toaletowym? Już wyjaśniam. Najpierw przez cały okres komuny lekarze mieli głodowe pensje, zgodnie z instrukcją Stalina nakazującą zniszczyć polską inteligencję i przedstawicieli wolnych zawodów. W momencie przemian ustrojowych, po roku 1989, fatalnie zarabiających lekarzy pozostawiono samym sobie. Grupę, która powinna bardzo dobrze zarabiać, mieć duże domy, płatną pomoc domową i wyjeżdżać na zagraniczne wczasy, pozostawiono z mizernymi zarobkami i propozycją: radźcie sobie sami.

I lekarze sobie poradzili. Zbudowali fantastycznie działający patologiczny system państwowo-prywatny. Gdzie państwowa praktyka służy tylko i wyłącznie zdobywaniu kolejnych klientów (bo nie pacjentów), których łupi się, aż miło (średnio 100 zł za 15-minutową wizytę).

Dotychczasowy pomysł na uzdrowienie polskiej służby zdrowia opierał się na obsadzania kolejnego lekarza w roli ministra. I udawaniu kolejnej reformy, a od 20 lat nic się nie zmieniło. Czy zatem uzdrowienie polskiej służby zdrowia w ogóle jest możliwe? Tak, tylko nie w sposób, który zaproponowano ostatnio. Bo padł pomysł kontrolowania i sprawnego zarządzania kolejkami. W ten sposób przy mizernym efekcie tylko zwiększy się biurokracja.

Dobra Zmiana w służbie zdrowia musi polegać, po pierwsze, właśnie na likwidacji biurokracji poprzez likwidację centralnego planowania, jakim jest Narodowy Fundusz Zdrowia. To NFZ jest główną przyczyną istnienia kolejek i źródłem wszelkiej patologii. Po drugie dopiero, należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I – co się rozumie samo przez się – nie może posługiwać się państwowym sprzętem.

Napisałem to wszystko, bo nie jestem lekarzem i jako tako jestem jeszcze zdrowy. Gdybym był poważnie chory, to skorzystałbym z każdej, nawet patologicznej możliwości przyspieszenia terminu badania lub zabiegu.

Morał z tego taki: uzdrowienia patologicznego systemu lecznictwa może dokonać tylko ktoś, kto nie jest lekarzem i zarazem cieszy się doskonałym zdrowiem.

Jan A. Kowalski

PS. Opowiem jeszcze lekarski dowcip. Przychodzi baba do doktora i pyta: Panie doktorze, do której pan dziś przyjmuje? Doktor rozgląda się w jedną i drugą stronę i odpowiada: dzisiaj… do lewej.

Teatr w sezonie ogórkowym. Prawdziwych wzruszeń dostarcza scena polityczna, wymagająca od aktorów rzeczywistego talentu

Pokojowy Nobel Wałęsy był nieporozumieniem. „Bolek” za rolę trybuna robotniczego zasłużył co najmniej na Oscara. W zbiorowych scenach modlitwy wyciskał łzy z oczu najstarszych teatromanów.

Piotr Witt

Paryż posiada 90 sal widowiskowych. Wśród nich 40 to są prawdziwe teatry, w większości zbudowane za Napoleona III, a w każdym razie przed I wojną światową. Resztę stanowią pomieszczenia przypadkowe i przystosowane. Miasto najczęściej wyzyskuje teatr do akcji socjalnej.

Placówki opieki przy merostwach dzielnicowych rozdają darmowe bilety biednym, tak jak darmową zupę pod katedrą Notre Dame i pod wieżą świętego Jakuba rozdaje Pomoc Katolicka. Prowadza się do teatru także wycieczki upośledzonych umysłowo.

Formą uprawianą najchętniej jest teatr jednego aktora. Trupy teatralne zamieniły się w wolne zrzeszenia solistów. Figuranci i „postaci z chóru” zajęli środek sceny. Odbiło się na poziomie ogólnym, kiedy aktor przydatny do wymówienia kwestii „Samochód pana prezesa został podstawiony” objął główną rolę.

Ważnym fenomenem artystyczno-politycznym Warszawy jest pani Krystyna Janda. Z aktoreczki nieznośnie histerycznej, którą autorytet Wielkiego Reżysera uchronił od zaginięcia w tłumie, pani Janda wyrosła na piękną kobietę, artystkę doświadczoną, świadomą swej sztuki jako aktorka i reżyser. (…)

Poprzedni, hojny system dotacji państwowych nie był stworzony z myślą o teatrze, ale o gazecie. Konkretnie – „Gazecie Wyborczej”. Pani Janda zamieszczała w „Gazecie” całostronicowe ogłoszenia płatne od 50 do 100 i więcej tysięcy złotych. Nadmierne wydatki niepotrzebne ani publiczności, ani teatrowi, bardzo przydawały się spółce (…)

W dowcipnej farsie Michnika znana aktorka grała role pompy ssąco-tłoczącej: ssała pieniądze z budżetu i tłoczyła je do Agory. (…) We Francji szwindel odsyłanej premii nazywa się „retro-commission” – i jest surowo karany. (…)

Przed laty dramat przemiany ustrojowej zwrócił oczy świata na Polskę. Masowe widowisko z trzynastoma milionami statystów. Z pewnością pokojowy Nobel Wałęsy był nieporozumieniem. Pan Bolesław (dla mocodawców „Bolek”) za rolę trybuna robotniczego zasłużył co najmniej na Oscara. W zbiorowych scenach modlitwy wyciskał łzy z oczu najstarszych teatromanów. Zresztą za sztukę pt. „Solidarność” należało się kilka Oscarów – Michnikowi i Rakowskiemu za reżyserię i casting, innym za scenografię, a zwłaszcza kostiumy. Wiadomo – wystawiała policja, a któż lepiej posiadł sztukę przebierańców jak pinkertony wszystkich maści.

Sztuczne wąsy, Częstochowska w klapie, długopis z papieżem w mgnieniu oka przekształciły agenta-prowokatora w męża zaufania publicznego. Dopiero późniejsza rola prezydenta okazała się zbyt trudna dla utalentowanego naturszczyka. Mimo wszystko, swego dokonał, obalając rząd mecenasa Olszewskiego.

„Nowa farsa w starej obsadzie”, artykuł Piotra Witta, stałego felietonisty „Kuriera WNET”, obserwującego i komentującego bieżące wydarzenia z Paryża, można przeczytać w całości w sierpniowym „Kurierze WNET” nr 50/2018, s. 3 – „Wolna Europa”, wnet.webbook.pl.

Piotr Witt komentuje rzeczywistość w każdą środę w Poranku WNET na falach na WNET.fm.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Piotra Witta pt. „Nowa farsa w starej obsadzie” na stronie 3 „Nowa Europa” sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

O jakości prezydenta miasta decydują codzienne działania. Ja nie chcę być politykiem, tylko gospodarzem

W Wielkopolsce jest pewna tradycja: ten, kto prowadzi działalność np. gospodarczą i odnosi sukcesy, nie zapomina, że funkcjonuje w pewnym środowisku i że te sukcesy zawdzięcza również temu środowisku.

Tadeusz Zysk

O swoim kandydowaniu

Już rok temu wiele osób z różnych stron sceny politycznej pytało: po co ci to? Powód jest prosty. W Wielkopolsce jest pewna tradycja, która sięga głęboko do XIX wieku. Ten, kto prowadzi działalność np. gospodarczą odnosi sukcesy, nie zapomina, że funkcjonuje w pewnym środowisku i że te sukcesy zawdzięcza również temu środowisku. Takie osoby włączały się w działalność społeczną czy polityczną. Tak było w XIX wieku.

Nasi wielcy przodownicy pracy organicznej w różnych obszarach – przemysłowych, jak Cegielski, rolniczych, jak Chłapowski, czy kulturalnych – najpierw udowadniali swoją przydatność dla społeczeństwa, a później włączali się w działalność społeczną i polityczną. To jest taka dobra tradycja, że nikt tu, w Wielkopolsce, nie działał tylko dla siebie.

O znaczeniu Poznania i Wielkopolski

Poznań pełni w Polsce bardzo ważną rolę. Jest symbolem solidności i pracowitości. Tutaj są fundamenty państwa polskiego. Tutaj odbyło się jedyne zwycięskie powstanie w historii Polski. Oczywiście mówi się też o innych, np. o śląskich, które w zasadzie były kontynuacją powstania wielkopolskiego. To nasze powstanie zostało najpierw gruntownie przygotowane i potem dobrze przeprowadzone. To poznańskie cechy – racjonalność, przywiązanie do konkretu, pracowitość, rzetelność, unikanie sporów, działanie w sytuacji, w której ma się pewność, że się osiągnie sukces.

Przemysłowcy, którzy tutaj rozpoczynali działalność – symbolem jest Hipolit Cegielski – czy ziemianie, czy chłopi, stanęli do starcia z przeciwnikiem, który wydawał się nie do pokonania, z Prusakami. Prusacy, czyli Niemcy, akurat w XIX wieku dokonywali wielkiego podboju świata. Niemcy stali się światowym mocarstwem. I oni to starcie z Niemcami wygrali.

O ile Niemcy szanowali polską bitność, o tyle uważali, że Polacy nie są w stanie dobrze gospodarować ani zachować własnej kultury. A myśmy tutaj zachowali język i kulturę. (…)

O swoim programie dla Poznania

Mam przygotowaną listę problemów. To jest przywrócenia transportu publicznego, który w Poznaniu był bardzo dobry, przywrócenie czystości powietrza i dobrych warunków życia. Poznań był projektowany z uwzględnieniem klinów zieleni, które zostały zdewastowane. Poznań słynął z ładu architektonicznego, był ładny, zwarty, na miarę mieszkańców. To zostało mocno zdewastowane.

Poznań miał olbrzymią tradycję, dumę; ta duma została też mocno zdewastowana. Odebrano nam wielkie wydarzenia historyczne, które uformowały nas, uformowały całą Polskę. Gomułka odebrał Chrzest Polski, zrobił wręcz pokazowe rozbicie Ostrowa Tumskiego, budując trasę przelotową przez park biskupi. Nie mamy wielkiego muzeum powstania wielkopolskiego na miarę tego wydarzenia. W tej chwili obchodzimy 1050 rocznicę powstania biskupstwa – także nie było wielkich obchodów. A przed nami kolejna ważna rocznica, to jest rok 1025, kiedy w Poznaniu nastąpiła podwójna koronacja – Bolesława Chrobrego i Mieszka II.

Cała wypowiedź Tadeusza Zyska, pt. „Tradycje i teraźniejszość”, znajduje się na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wypowiedź Tadeusza Zyska, pt. „Tradycje i teraźniejszość”, na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego