Oborniki – wielkopolska Arkadia. Czy możliwe jest dobrze zarządzać gminą i miastem bez podziałów politycznych?

U nas, w Wielkopolsce, szanujemy ludzi i jest przede wszystkim szacunek do pracy. Kiedy ocenia się człowieka, patrzy się przede wszystkim na to, co zrobił, jakie ma plany, na pracę organiczną.

Tomasz Wybranowski
Tomasz Szrama

Jak można funkcjonować w Rzeczpospolitej Polskiej bez partii politycznych?

Udaje nam się to już drugą kadencję. W pierwszej jeszcze były partyjne podziały, a w tej są po prostu radni. Radni ze stowarzyszeń, komitetów, klubów społecznych. Rządzi się w ten sposób wspaniale, dlatego że kłócimy się, dyskutujemy, na przykład, gdzie ma być chodnik, gdzie ma być droga, którą szkołę wyremontować, co w tym roku zrobić, co w przyszłym – o to toczą się wszystkie spory. Wtedy bardzo często dojrzewamy do nowych pomysłów…

I w Obornikach, i w Wielkopolsce widać szacunek do samych siebie.

Uważam, że żeby ktoś nas szanował, musimy przede wszystkim szanować i kochać samego siebie. Nie egoistycznie, tylko w taki porządny, pracowity, organiczny sposób. Bo jak siebie samego człowiek nie szanuje, to trudno oczekiwać szacunku od innych. U nas, w Wielkopolsce, szanujemy innych ludzi i jest przede wszystkim szacunek do pracy. Kiedy ocenia się w Wielkopolsce człowieka, patrzy się przede wszystkim na to, co zrobił, jakie ma plany, na pracę organiczną.

Niektórzy mówią, że Wielkopolanie mają gen etosu dobrej pracy. Czy Pan to potwierdza?

Nie jestem filozofem ani historykiem, ale chyba tak, ten etos tutaj czuć i gospodarność, i dbałość. Oborniczanin na przykład idzie ulicą i podniesie papier, i go do kosza wrzuci, mimo że ten papier nie jest jego. To jest sympatyczne. (…)

Jak się współpracuje z tą ponad pięćdziesiątką stowarzyszeń, fundacji w gminie i w mieście?

Bardzo dobrze, ale oczywiście każdy medal ma dwie strony. Na początek strona lepsza: stowarzyszenia, kluby sportowe mnożą się na potęgę ku naszej radości. Współpraca jest idealna, ponieważ oni mogą na nas liczyć w miarę możliwości finansowych i my możemy zawsze na nich liczyć, kiedy zwracamy się o jakąś pomoc. Mamy przeróżne koncerty charytatywne, masę różnych imprez dla dzieciaków, dla seniorów. Jeszcze żadne stowarzyszenie nam nie odmówiło. Tam są ludzie, którzy wręcz czekają, żeby coś robić.

A druga strona medalu jest taka, że w związku z tym, że jest tych klubów i stowarzyszeń bardzo dużo, mamy też problemy, żeby wszyscy byli zadowoleni pod względem finansowym. I musimy co roku zwiększać pulę finansową na pomoc organizacjom i stowarzyszeniom, żeby mogły działać. Na sport w Obornikach poświęcamy około 2 mln złotych, ale jaka to jest radość, kiedy wracam z pracy i widzę, że boiska są pełne! Mamy dużo boisk, dużo stadionów i – co ciekawe – wprowadziliśmy taką, nietypową może, uchwałę rady miejskiej, że kluby sportowe wchodzą na wszystkie obiekty sportowe za darmo.

Jak to?

Nie zarabiamy na boiskach – tak to. (…)

Podsumujmy: można dobrze zarządzać gminą i miastem bez podziałów politycznych. Można słuchać obywateli, wyborców i można też sprawić, że mieszkanie w tym mieście, w tej gminie przynosi zadowolenie.

Muszę zaznaczyć, że to nie jest tak, że nie ma partii. Są partie, ja też jestem członkiem partii, nieważne jakiej. Szereg działaczy jest członkami partii. My się z tych partii nie wypisaliśmy, ale udało nam się doprowadzić do tego, że nikt nie czuje, z jakiej kto jest partii – to jest najpiękniejsze. (…)

To dorzućmy do tej wielkiej beczki miodu i dobrobytu trochę dziegciu.

Mamy na przykład problem z firmami. Ogłaszamy przetarg i albo się żadna firma nie zgłasza do inwestycji, albo zgłasza się taka, która chce dwa razy więcej, niż wynosił kosztorys. To są problemy tegoroczne.

Otrzymaliśmy ogromne ilości środków unijnych. Wiedząc od kilku lat, że te środki będą, robiliśmy projekty do tak zwanej szuflady. I kiedy ruszyły konkursy, pootwieraliśmy te szuflady i się okazało, że byliśmy jedną z pierwszych gmin, które w tych konkursach startowały. Myślałem, że połowa naszych wniosków odpadnie. A co się okazało? Wygraliśmy 100% konkursów i nastąpiła klęska urodzaju. Trzeba to wszystko zbudować, a ceny materiałów budowlanych w Polsce poszły bardzo mocno w górę, nie ma pracowników. Jakoś udało się na każdą inwestycję – mamy ich ponad dwadzieścia – zdobyć firmy i pracowników. Ale trzeba teraz zapłacić i czekać parę miesięcy na to, aż Unia zwróci pieniądze.

W przyszłym roku miód i mleko będą płynąć z nieba, a w tym roku, o dziwo, mając ogromne ilości inwestycji, ogromne środki unijne, bardzo mocno musimy zaciskać pasa. Przychodzą mieszkańcy: Panie burmistrzu, mamy prośbę o chodnik… Proszę państwa, w przyszłym roku. W tym roku nie mam grosza już na żadne nieunijne inwestycje. I to jest ten dziegieć… (…)

Gdy ktoś przyjedzie do Obornik w Wielkopolsce i pójdzie na dworzec, nie będzie mógł skorzystać z toalety, bo tego przybytku tam nie ma. Ludzie narzekają też na korki, ale przecież nie przebudujemy obornickiego rynku i centrum.

Zbudowaliśmy od nowa drogi, ścieżki rowerowe, lampy, dworzec autobusowy, parkingi – zresztą ze środków unijnych – a kolej zbudowała nowe tory i nowy peron. Został w tym miejscu stary, brzydki, paskudny dworczyk kolejowy bez toalet. I przyznam, że jest to wina burmistrza. Bo zaufał kolei. Dogadaliśmy się z koleją, że wybuduje nowy dworzec, a przy nim toalety. Nie budowaliśmy na naszym dworcu autobusowym toalet i poczekalni, bo miały być kilka metrów dalej… Ale w dziwny sposób zniknęło to z planów kolejowych i zostaliśmy z pięknym terenem, a w środku…

Czy ktoś poinformował włodarzy miasta i gminy, że tak się stanie? Poprawcie projekt, wstawcie do planu ten przybytek?

Żałuję jednego. Mogłem ten dworzec przejąć i budować go za własne pieniądze, korzystając ze środków unijnych. Mam żal do PKP. Mogli powiedzieć: panie burmistrzu, nie mamy kasy, weź pan sobie ten dworzec i pan go sobie buduj. I tak byśmy zrobili.

Ale były wielkie plany, że w Obornikach powstanie modelowy dworzec. Były wizualizacje, dogadaliśmy się nawet, że to będzie dworzec autobusowo-kolejowy, takie szczegóły nawet ustaliliśmy, że będą kasy biletowe autobusowo-kolejowe, czyli gminno-kolejowe, że będą stojaki na rowery. Wszystko było ustalone. Mamy te wszystkie dokumenty. I nagle to zniknęło.

Bardzo żałuję, bo gdybyśmy wiedzieli, zgłosilibyśmy do środków unijnych, oprócz dworca autobusowego, budowę dworca kolejowego. I byśmy go sami zrobili. Teraz zwróciliśmy się do PKP z ofertą, że damy połowę pieniędzy i prosimy, żeby PKP jednak to w planach ujęło, bo dowiedziałem się, do 2023 r. nie ma Obornik w tych planach. A nawet, gdyby w jakiś cudowny sposób się w nich znalazły, nie ma żadnej gwarancji, że do 2023 r. roku to będzie zbudowane. Pewnie my to w przyszłym roku przejmiemy i sami sobie zbudujemy, z ubikacjami, z poczekalnią, w tym miejscu, gdzie chcemy. Tak to chyba się skończy.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z Tomaszem Szramą, burmistrzem Obornik w Wielkopolsce, pt. „Oborniki – wielkopolska Arkadia”, znajduje się na s. 13 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Tomaszem Szramą, burmistrzem Obornik w Wielkopolsce, pt. „Oborniki – wielkopolska Arkadia”, na stronie 13 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolne media są społeczną Najwyższą Izbą Kontroli chroniącą przed korupcją i przestępczym działaniem każdego obozu władzy

Ryszard Gordziej i mikołajek nadmorski zwyciężyli po długiej walce z pomorską biurokracją. Ale to zwycięstwo nie byłoby możliwe bez zaangażowania się red. Chmielowskiej ze „Śląskiego Kuriera WNET”.

Jan A. Kowalski

Wolne media WNET dla dobra nas wszystkich

Najpierw wypada się pochwalić. Zwyciężyliśmy! Na wydmie w Białogórze wybarwia się właśnie mikołajek nadmorski. Teraz już zupełnie legalnie i prawem chroniony. A nazwisko społecznika i pasjonata, który za tym stoi, Ryszarda Gordzieja, widnieje na wielkiej tablicy ufundowanej przez lokalne władze.

Ryszard Gordziej zwyciężył po długiej walce z pomorską biurokracją. Ale nie byłoby to zwycięstwo możliwe bez zaangażowania się mediów WNET. To Jadwiga Chmielowska, redaktor naczelna „Śląskiego Kuriera WNET”, która teraz wraca do zdrowia po kolejnej operacji, zainteresowała się tym przypadkiem. Bulwersującym przypadkiem niszczenia społecznika i jego dzieła. Rozmawiała z biurwami gotowymi pana Ryszarda wtrącić do lochu za jego bezinteresowną działalność dla społeczeństwa, ale przeciwko ich drobnym interesikom. Odwiedziła też sołtysa i wójta gminy Krokowa, którzy na moment dali się tym biurwom zastraszyć. I zwyciężyła w interesie nas wszystkich. Tak właśnie działają wolne media.

Tak powinny działać wszystkie media. Ale czy działają? Chyba nie, skoro takim pięknym wakacyjnym tematem nie zainteresowało się żadne medium lokalne, pomorskie. Z litości nie wymienię nazwy tytułu. Jego redaktorka, już po artykule w „Kurierze WNET” i na portalu WNET.fm, pojawiła się w Białogórze i rozmawiała z naszym bohaterem. Pomimo zgromadzenia przez nią wszystkich danych, materiał nie ujrzał światła dziennego. Dlaczego? Bo lokalne interesy, bo ręka rękę myje, bo ktoś zamieszcza reklamy, a nie musi. Tak działa prasa zniewolona, tak działają media zniewolone. Zawsze w interesie mniejszości, przeciwko interesowi publicznemu, przeciwko wspólnemu dobru. Przeciwko prawdzie.

Bo to właśnie służenie prawdzie, poprzez przekazywanie prawdziwych informacji, powinno być jedynym uzasadnieniem istnienia mediów. Wszystkich mediów, bo wszystkie powinny być wolne. Nie ideologia, nie doktryna, nie zaangażowanie w zwycięstwo tej czy innej partii politycznej. Oczywiście dziennikarze mają swoje poglądy i wcale nie muszą ich ukrywać. Ja również nie ukrywam, że jestem chrześcijaninem (dodatkowo nawróconym) i że właśnie z wiary w Boga wynika moje widzenie rzeczywistości. Rzecz jasna ułomne z racji bycia człowiekiem.

Przyjrzyjmy się wreszcie problemowi, jaki mają z wolnymi mediami rządzący. Niezależnie od przynależności partyjnej i przekonań, zawsze chcieliby zrobić z mediów swoją tubę propagandową. Uzasadniając to każdorazowo rzekomo wyższym interesem społecznym. Tymczasem to wolne media są najskuteczniejszym zabezpieczeniem dla rządzących przed deprawacją ich samych. Taką społeczną Najwyższą Izbą Kontroli. Przed korupcją i przestępczym działaniem członków każdego obozu władzy.

Naświetlanie nieprawidłowości mniej lub bardziej lokalnych leży zatem w interesie każdej partii, zwłaszcza partii rządzącej. Bo partia rządząca dysponuje środkami nie tylko własnymi, ale w dużej mierze środkami nas wszystkich. I jej funkcjonariusze, już nie partyjni, ale państwowi, powinni być dokładnie w swoich działaniach przez wolne media prześwietlani. Wprost służy to dobru wspólnemu, ale nie wprost – również dobru danej partii. Dzięki takiemu medialnemu prześwietlaniu dana partia może się pozbyć ludzi nieuczciwych, którzy realizując swoje ciemne sprawki, doprowadzają ją do spadku poparcia społecznego. A w ostateczności do utraty władzy.

Zrozumienie tego ze strony rządzących jest podstawą dla rozwoju wolnych mediów. Również wolnych mediów WNET, prawdziwie publicznych, jak je nazywa nasz szef Krzysztof Skowroński. Bo cząstkowa, partyjna prawda, przekazywana przez kolejne szczeble podległości, zniekształca rzeczywistość tak samo, jak zabawa w głuchy telefon początkowe słowo. Mamy na to przykład w postaci wyjątkowo zniekształconej przez polityków różnych opcji, również rządowych, sprawy kopalni „Krupiński”. Dlatego z uporem, w interesie społecznym i w interesie państwa polskiego odkłamujemy tę sprawę. Po to, żeby w interesie nas wszystkich politycy podjęli właściwą decyzję.

I dlatego na koniec zapytam: czy na podstawie zniekształconej wiedzy można podjąć właściwą decyzję? Na to pytanie muszą odpowiedzieć już sami politycy. Uczciwi politycy.

PS Jadwigo, wracaj do zdrowia jak najszybciej! Ojczyzna Cię potrzebuje!

Felieton Jana A. Kowalskiego pt. „Wolne Media WNET dla dobra nas wszystkich” znajduje się na s. 19 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana A. Kowalskiego pt. „Wolne Media WNET dla dobra nas wszystkich” na stronie 19 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Konfekcja w służbie postępu. Kiedy ideologicznie słuszna jest nagość, a kiedy koszulka z odpowiednim napisem?

Na scenie miotają się goli, jak reżyser przykazała, aktorzy. A tu wpadają demokratyczne damy w wieku poprodukcyjnym i dalej golasom zakładać konstytucyjne koszulki – co mają zrobić aktorzy i widownia?

Henryk Krzyżanowski

W obozie postępu i europejskości nic nie jest dane raz na zawsze i mogą pojawiać się sprzeczności i napięcia. Ta sama rzecz może być dobra lub zła, zależnie od okoliczności. Powiedzmy, dziecięce buciki zawieszone na płocie kurii biskupiej są super. Natomiast ktoś, kto z tymi samymi bucikami chciałby pojawić się na czarnym marszu aborcyjnym, spotkałyby się z oskarżeniem o faszyzm, a być może oberwałby po zakutym łbie czarną parasolką.

To samo dotyczy innych części konfekcji. W odniesieniu do rzeźb modne stało się zakładanie im koszulek z napisem „konstytucja”. Z racji wieku nie bywam w parkach z dinozaurami, ale mam nadzieję, że konfekcyjne komanda o nich nie zapomną. Nawet jeśli uciskany przez kaczyzm profesor socjologii będzie musiał wspiąć się na plastikowego tyranozaura.

I tutaj pojawia się problem z teatrem. Jak wiadomo, postępowy teatr konfekcji nie lubi. Przeczytałem niedawno recenzję ze spektaklu na festiwalu w Gdańsku, w czasie którego goli aktorzy schodzili ze sceny, by poprzytulać się do widzów. Pełen entuzjazmu recenzent poucza nieco spłoszonego czytelnika, że ma widzieć nagość taką, jaka naprawdę jest w życiu: naturalna i zwyczajna. To, że takie jej traktowanie jest swego rodzaju odkryciem, bardzo źle świadczy o współczesnej obyczajowości.

No dobrze, rozumiem, że kiedy już postępowy teatr obyczajowość ulepszy, do dezabilu będą zmuszani również widzowie – trzeba tylko będzie dostać grant z Brukseli na powiększenie szatni.

Wracając natomiast do koszulek, otwiera się tu pole możliwego konfliktu – powiedzmy, że na scenie miotają się goli, jak pani reżyser przykazała, aktorzy. A tu wpadają demokratyczne damy w wieku poprodukcyjnym i dalejże golasom zakładać owe konstytucyjne koszulki – co mają wtedy zrobić aktorzy i widownia? A co na to minister Gliński, który owe harce nolens volens finansuje? Powinien być za, bo nie wygląda na entuzjastę obyczajowości progresywnej. No ale ten napis!

Cóż, myślę, że możliwy tu jest jakiś kompromis – powiedzmy pół spektaklu na gółkę, pół w koszulkach. Jednak konieczna jest czujność – jak to przy każdej rewolucji.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Konfekcja w służbie postępu” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Konfekcja w służbie postępu” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Żenujące uczczenie Ryszarda Kuklińskiego w Krakowie. Bulwersujący przebieg uroczystości odsłonięcia pomnika bohatera

Nie było orkiestry wojskowej, nie było salwy honorowej, nie było apelu, nie było wysokich funkcjonariuszy państwowych i wojskowych. Nie było też składania kwiatów pod pomnikiem/tablicą informacyjną.

Józef Wieczorek

4 czerwca na placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego w Krakowie dokonano odsłonięcia, a właściwie iluminacji pomnika generała Ryszarda Kuklińskiego – Honorowego Obywatela Miasta Krakowa, które moim i nie tylko moim zdaniem miało oprawę skandaliczną. Nie było ani polskiej, ani amerykańskiej flagi, nie było oficjalnego hymnu polskiego ani amerykańskiego, nie było Kompanii Honorowej WP ani nawet warty wojskowej.

Wartę przy pomniku pełniła Straż Miejska, ale jak wiadomo, Ryszard Kukliński był pułkownikiem – a po śmierci generałem – Wojska Polskiego, a nie Straży Miejskiej.

Nie było orkiestry wojskowej, nie było salwy honorowej, nie było apelu, nie było wysokich funkcjonariuszy państwowych i wojskowych. Nie było też składania kwiatów pod pomnikiem/tablicą informacyjną. Standardy tej uroczystości w rażący sposób odbiegały od standardów przyjętych na takie okoliczności, a przecież okoliczność była wyjątkowa, tak jak wyjątkowe były dokonania gen. Ryszarda Kuklińskiego.

W żenującej odpowiedzi na mój list do Prezydenta Miasta Krakowa Jacka Majchrowskiego, w którym pytałem, kto podjął decyzję o takim bulwersującym przebiegu uroczystości, wytłumaczono mi, że zgodnie z intencjami Stowarzyszenia im. płk. Ryszarda Kuklińskiego ta uroczystość miała mieć charakter lokalny, miejski, a nie państwowy, bo pułkownik był osobną skromną [!].

Taki charakter uroczystości został przyjęty przez władze miasta, nie zważające jednak na to, że rezultaty misji Ryszarda Kuklińskiego nie były takie skromne, nie miały charakteru lokalnego, lecz globalny, stąd oczywiste były oczekiwania środowisk patriotycznych, że uroczystość odsłonięcia/iluminacji tego pomnika będzie miała oprawę godną osiągnięć pułkownika.

Najwyższy już czas, aby tacy włodarze Krakowa zakończyli swoją „służbę”.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Żenujące uczczenie Ryszarda Kuklińskiego w Krakowie” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Żenujące uczczenie Ryszarda Kuklińskiego w Krakowie” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Uczmy się strzelać! Państwo złożone w 100% z pacyfistów pod byle pretekstem bez problemu zostałoby zajęte przez wrogów

Dlatego po prostu dla bezpieczeństwa kraju, społeczeństwa (w tym i tych, którzy nie chcą – z różnych przyczyn – brać broni do ręki) należy tworzyć aparat odstraszania. Na wszystkich płaszczyznach.

Piotr Szelągowski

Jestem zdania, że w Polsce każdy, kto spełnia podstawowe warunki, to znaczy jest zdrowy psychicznie i niekarany – powinien mieć możliwość szkolenia w posługiwaniu się bronią palną. (…)

Czy sam fakt, tak mocno dziś uwypuklany, pragnienia (ponoć ogólnoeuropejskiego) nieposiadania broni, czy też braku umiejętności jej użytkowania, pozwoliłby tak stworzonym pacyfistycznym krajom ustrzec się od przemocy, głównie skierowanej przeciw nim samym? Gdyby Polska składała się w 1939 roku w 100% z pacyfistów – czy dzięki temu nie zostałaby zaatakowana przez Niemców – ich III Rzeszę? Oczywiście, że nie. (…)

Doktryna o posiadaniu siły sama w sobie nie jest czymś złym ani wywołującym konflikty, szczególnie że obowiązuje we wszystkich krajach świata. Każdy z nich ma swoją armię. Czy umie ten fakt wykorzystywać dla obrony swoich interesów, niezależności gospodarczej, politycznej i ekonomicznej, jak i niepodległości – to inna kwestia.

Chyba najskuteczniejsza gwarancja tego, że nie zostanie się zaatakowanym przez żadnego zewnętrznego przeciwnika, to sprawianie wrażenia, że jest się w stanie odeprzeć każdą agresję. Można chodzić na siłownię, a być pacyfistą. Dobrze zbudowana sylwetka, postawa może zniechęcać do ataku na miłośnika kultury fizycznej, niezależnie od jego przekonań, pacyfistycznych lub nie. Jednakże jeżeli nie sprawia się wrażenia siły, na pewno nie odstraszy się potencjalnych przeciwników. )…)

Wyjaśnijmy, że będziemy szkolić nie po to, by społeczeństwo potrafiło wylać frustracje samo na siebie (w ramach porachunków międzysąsiedzkich), jak próbuje się czasami imputować na przykładzie chociażby USA. Tam ataki szaleńców i frustratów dosięgają jedynych niechronionych budynków podległych państwu – szkół, bo tylko na ich terenie obowiązuje całkowity zakaz posiadania broni. Dodatkowo nie ma statystyk mówiących o tym, ile bandyckich ataków zostało udaremnionych dzięki posiadaniu broni. Szkolenie ma służyć zapewnieniu bezpieczeństwa zewnętrznego – pokazaniu, że każdy umie obsługiwać broń palną, a tym samym może zostać włączony w strukturę obronną państwa dosłownie z godziny na godzinę. Do tego celu nie jest niezbędne posiadanie broni we wszystkich domach. Jednakże posiadanie umiejętności strzeleckich – już tak.

Potrzebny jest zewnętrzny sygnał, świadczący o tym, że wyszkolone umiejętności mogą zostać przez społeczeństwo wykorzystane. Powinny powstać magazyny broni strzeleckiej dla szerszych grup społecznych. Nie mnie decydować, jak by to miało wyglądać logistycznie i organizacyjnie, niemniej wyobrażam sobie takie punkty przynajmniej dzielnicowe, najlepiej przy jakiś instalacjach wojskowych lub parawojskowych – może też przy strzelnicach miejskich. Niestety mamy ich w Polsce zdecydowanie za mało. Już dziś należałoby rozpocząć przygotowania programów, które zmieniłyby ten stan.

Cały artykuł Piotra Szelągowskiego pt. „Strzelać każdy może?” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Szelągowskiego pt. „Strzelać każdy może?” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prezydent Poznania wsparł demoralizatorów: „Obraliśmy w Poznaniu kierunek miasta europejskiego i będziemy konsekwentni”

Na wszystkich tramwajach w Poznaniu wywieszono tęczowe flagi. Szybko je jednak zdjęto, gdyż zaprotestowali mieszkańcy oraz tramwajarze, którzy nie chcieli prowadzić pojazdów z symboliką deprawatorów.

Kinga Małecka-Prybyło

Stop! deprawatorom seksualnym

W sobotę 11 sierpnia odbył się w Poznaniu tzw. „marsz równości”, w trakcie którego promowano homoseksualizm oraz domagano się legalizacji w Polsce homoseksualnych „małżeństw”. Organizacja tego typu marszu to również pierwszy krok w strategii oswajania Polaków z pedofilią. Jako działacze Fundacji, która od lat przeciwstawia się deprawacjom seksualnym, wiemy o tym aż nadto dobrze.

Pochód demoralizatorów wsparł aktualny prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, który powiedział: „Obraliśmy w Poznaniu kierunek miasta europejskiego i będziemy konsekwentni, nawet gdy pojawiają się trudności”.

Co to w praktyce oznacza? Że władze miasta i podlegające im służby nie będą miały żadnej litości i tolerancji dla tych, którzy ośmielą się mieć inne niż one zdanie na temat deprawacji dzieci, homoseksualizmu i jego związków z pedofilią. Doświadczyli tego nasi wolontariusze, którzy dzięki pomocy naszych darczyńców stanowczo zareagowali na skandaliczne plany deprawatorów. Co się wydarzyło?

Jak to było w Poznaniu?

Na trasie przemarszu homoseksualnych aktywistów nasi wolontariusze ustawili specjalnie przygotowane na tę okazję samochody, oklejone antypedofilskimi plakatami. Jednym z nich kierował mój kolega Dawid, który został siłą zatrzymany przez policję. Funkcjonariusze przez godzinę przetrzymywali go w radiowozie, po czym przewieźli go na komisariat i próbowali skłonić do złożenia obciążających go zeznań. W tym samym czasie służby miejskie odholowały nasze samochody, ale nasi pozostali wolontariusze ukazywali związki homoseksualizmu z pedofilią za pomocą dużych transparentów. Prawdę o pedofilii pokazywał również nasz billboard, który tuż przed „paradą” został zdjęty z kamienicy blisko centrum Poznania. Naciskał na to osobiście prezydent Jaśkowiak, który straszył inspekcją nadzoru budowlanego!

Tuż przed tzw. Poznań Pride Week 2018, w imię „równości” poglądów, na wszystkich tramwajach w Poznaniu wywieszono tęczowe flagi. Szybko je jednak zdjęto, gdyż zaprotestowali oburzeni mieszkańcy oraz tramwajarze, którzy nie chcieli prowadzić pojazdów z symboliką deprawatorów.

Jak donoszą media, jeden z nich odmówił nawet przyjścia do pracy, mówiąc: „Treści, które reprezentują organizacje skupione wokół symbolu tęczowej flagi, dążą do zalegalizowania pedofilii jako orientacji seksualnej. Jako ojciec siedmiolatka nie mogę się zgodzić, aby reklamować swoją pracą w/w treści”.

I właśnie o to nam chodzi! Aby informacja o powiązaniach homoseksualizmu, lobbystów LGBT i „edukatorów” seksualnych z pedofilią i molestowaniem dzieci dotarła do jak największej liczby Polaków. Cieszę się, gdy widzę to na konkretnych przykładach.

Po Poznaniu przyszedł jednak czas na kolejne miasta.

Co nas czeka?

Już niedługo odbędzie się szumnie zapowiadana „parada równości” w Szczecinie. Homoseksualni aktywiści organizują swój pochód po raz pierwszy w tym miejscu. Jeden z nich zapowiedział: „Nie możemy czekać aż »społeczeństwo będzie gotowe«. Wy, zaczynając wasze związki, nie zastanawialiście się, czy ktoś jest na nie gotowy – my też nie chcemy. Każdy z nas ma tylko jedno życie. My chcemy nasze przeżyć godnie. Już teraz, od dziś”.

Aby zmanipulować i omamić cały naród, potrzeba kilku lat propagandy i bierności normalnych ludzi. Deprawatorzy dzieci i pedofile nie chcą tyle czekać. Chcą, aby ich postulaty zostały zrealizowane już teraz. Czy wiemy, na co tak naprawdę społeczeństwo ma być gotowe? Dobrze pokazuje to przypadek Szkocji.

James Rennie był jednym z najbardziej znanych lobbystów homoseksualnych w tym kraju. Kierował organizacją LGBT Youth Scotland, której celem była promocja homoseksualizmu wśród młodzieży i utrwalanie zaburzeń seksualnych u nastolatków. Forsował również wprowadzenie do szkockich szkół „edukacji seksualnej” oraz legalizację adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jego stowarzyszenie było finansowane przez państwo, a on otrzymywał od rządu wynagrodzenie w wysokości 40 tys. funtów rocznie. Do czasu… W 2009 roku szkocka policja rozbiła jedną z największych grup pedofilskich, jaka działała na terytorium Wielkiej Brytanii. W trakcie akcji skonfiskowano m.in. 125 tysięcy zdjęć przedstawiających gwałty na małych dzieciach. Okazało się, że na czele tej ohydnej bandy stał James Rennie. Skazano go na dożywocie za wielokrotne molestowanie synka znajomych, którzy zostawiali maluszka pod jego opieką.

W trakcie wykorzystywania dziecka robił zdjęcia i nagrywał filmy, którymi dzielił się później z innymi pedofilami. Podczas procesu matka chłopczyka musiała obejrzeć materiały nakręcone przez pedofila. Przedstawiały one najbrutalniejsze praktyki seksualne.

Rennie dopuścił również do dziecka Neila Strachana – innego pedofila, który w dodatku był zarażony HIV. „To, co zobaczyliśmy, jest odrażające. Zszokowałoby każdego normalnego człowieka” – powiedział szkocki sędzia, który prowadził sprawę.

Proces Jamesa Renniego wywołał w Szkocji i całej Wielkiej Brytanii debatę na temat związków homoseksualizmu z pedofilią, ale temat szybko został zamieciony pod dywan, a wszyscy podejmujący go zostali oskarżeni o „homofobię” i nienawiść wobec homoseksualistów. „Kilka lat temu, gdy jeszcze nie był to temat tabu, policja udostępniła statystki dotyczące molestowania dzieci. W zależności od regionu od 23 do 43 procent tych przestępstw było sprawką gejów” – powiedziała zajmująca się sprawą brytyjska dziennikarka Lynette Burrows.

Te liczby pokrywają się z wieloletnimi badaniami prowadzonymi w USA przez dr Paula Camerona, z których wynika, że: „2% dorosłych regularnie stosuje praktyki homoseksualne. Jednak stanowi to między 20% a 40% wszystkich przypadków molestowania nieletnich”.

Te informacje są szokujące. Na próżno ich jednak szukać chociażby w mediach głównego nurtu, które czynnie wspierają pedofilskich aktywistów. „Homoseksualne lobby nie dopuszcza, by takie dane wychodziły na jaw. Gdy wypowiadam się w BBC, zabraniają mi mówić o tym niewygodnym fakcie” – mówiła Lynette Burrows. Dokładnie to samo już teraz spotyka nas w Polsce. Jakakolwiek krytyka lub odmienne zdanie na temat homoseksualizmu oznacza „homofobię” i „mowę nienawiści”. Widzieliśmy to też wyraźnie podczas ostatnich wydarzeń w Poznaniu. Zatrzymania naszych wolontariuszy, zastraszanie firm billboardowych, procesy sądowe – wszystko jest po to, aby prawda o związku homoseksualizmu i pedofilii nie wyszła na jaw.

Nie dajmy się zastraszyć

W Polsce jednocześnie forsuje się następne „marsze równości”, do oglądania których zostaną zmuszeni mieszkańcy kolejnych miast. W najbliższym czasie takie wydarzenia odbędą się w Katowicach, Szczecinie, w październiku – we Wrocławiu. Dzięki wsparciu naszych Darczyńców zrobiliśmy plakaty na billboardy i na samochody, a prawda o pedofilii dotarła choć do części mieszkańców Poznania, którzy zareagowali na działania deprawatorów. Teraz musimy zrobić to samo w pozostałych miastach. Na przeprowadzenie antypedofilskich akcji w Katowicach i Szczecinie potrzebujemy ok. 11 000 zł, a czasu na przygotowania mamy niewiele – „parady równości” odbędą się już na początku września.

W mówieniu prawdy nie możemy liczyć na duże media, które albo sprzyjają lobbystom LGBT, albo boją się oskarżeń o „homofobię”. Dlatego musimy prawdę pokazywać w niezależny sposób – na ulicach, samochodach i billboardach. Aby tak się stało, niezbędne jest wsparcie Darczyńców. Dlatego proszę o pomoc w organizacji antypedofilskich akcji w Katowicach i Szczecinie. Polacy koniecznie muszą dowiedzieć się, że za symbolem tęczowej flagi kryje się także koszmar dzieci – ofiar pedofilów.

WESPRZYJ DZIAŁANIA

Fundacja PRO – Prawo do życia
pl. Dąbrowskiego 2/4 lok. 32
00-055 Warszawa
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667

Artykuł Kingi Małeckiej-Prybyło pt. „Stop! deprawatorom seksualnym” znajduje się na s. 1 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Kingi Małeckiej-Prybyło pt. „Stop! deprawatorom seksualnym” na s. 1 i 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Idziemy po wszystko! Prosty przekaz Obozu Dobrej Zmiany na wybory samorządowe/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Najpierw centralnie buduje się chory samorządowy system, a potem, zamiast go centralnie zmienić, czyli zmieść z powierzchni polskiej ziemi, próbuje się go uzdrowić poprzez obsadzenie swoimi ludźmi.

Idziemy po wszystko! – tak powinno brzmieć hasło Obozu Dobrej Zmiany na czas kampanii samorządowej. Odczytując prawidłowo słowa Mateusza Morawieckiego, nie mogę już mieć żadnych złudzeń. Obóz Dobrej Zmiany nie potraktował poważnie mojej podpowiedzi na swoją wygraną. A przypomnę, zaproponowałem jedynie, że jeżeli chce wygrać (po to, żeby uzdrowić Polskę w każdym wymiarze), to powinien oddać władzę obywatelom. Władzę decydowania o sobie w najbliższym otoczeniu. A sam powinien skoncentrować się na budowie silnego i sprawnie zarządzanego państwa na poziomie centralnym, ogólnopaństwowym.

Słowa Premiera o możliwości dokończenia reformy państwa polskiego tylko w ścisłej współpracy rządu z samorządami, w domyśle zarządzanymi przez swoich, odzierają polską rzeczywistość polityczną z pewnego złudzenia. Przyznaję, sam temu złudzeniu chętnie uległem. Również dlatego, żeby nim zarazić sztabowców Prawa i Sprawiedliwości. Nie udało się. To złudzenie i marzenie zarazem, któremu dałem wyraz w projekcie nowej konstytucji, polega na budowie Polski silnej wolnością i odpowiedzialnością na poziomie lokalnym, samorządowym. W ten sposób zwykli obywatele mogliby się włączyć w dzieło budowy podstaw przyszłej wielkości Rzeczypospolitej. A rząd centralny powinien tylko tą energią odpowiednio zarządzać dla zwielokrotnienia efektu skali.

Już opracowanie programu 300+, którego filozofię przedstawiłem tydzień temu, zderzyło to marzenie z nagą ścianą politycznego zamysłu PiS. Ten zamysł polega na dokończeniu dzieła technokratycznego, biurokratycznego zmodernizowania Polski. Gdzie każdy kolejny punkt społeczny z kolejnej piątki będzie oznaczał automatyczny rozrost biurokracji. Od Warszawy do Czarnej D… A najgorsze jest to, że Prawo i Sprawiedliwość ze swoją nieszczęsną dla Polski wizją może na jakiś czas zwyciężyć.

W żadnym momencie nie bronię przy tym obecnego stanu rzeczy. Jak wielokrotnie o tym pisałem, w Polsce nie istnieje samorząd. To, co tak nazywamy, to lokalne sitwy zajmujące się kręceniem swoich prywatnych lodów pod płaszczykiem działania dla dobra wspólnoty. Ale ta patologia została zaprojektowana przez profesora Regulskiego, Michała Kuleszę i sędziego Wacława Stępnia przed wielu laty po to, aby zwykli Polacy nie włączali się w działania wspólnotowe. I nie przeszkadzali lodziarzom ze starego i staro-nowego systemu. Chociaż całkiem możliwe, że autorzy takiego kształtu samorządu, jak wielu innych twórców systemu Okrągłego Stołu, nie zdawali sobie sprawy z tego, co robią. Jak nie zdają sobie sprawy ci, którzy do dziś ich za to wychwalają.

Co proponował ten – rzekomo – samorząd zaprojektowany w roku 1990? 18% środków własnych i żebranie o resztę w Centrali. Wykluczono zatem możliwość dobrego gospodarowania dobrem wspólnoty, bo tego dobra nie przywrócono. Żeby Centrala (pozostałość po komunie) nie straciła pełni władzy. Nikt normalny, z poczuciem godności własnej i wartościowy społecznie, nie włączał się w pozory lokalnego rządzenia, ale bez możliwości decydowania. Dokonywała się zatem na naszych oczach selekcja zdecydowanie negatywna. Do tych rzekomych samorządów pchali się wszelkiej maści karierowicze. To dlatego mamy to, co mamy. Biurowce Urzędów Gmin pękające od kolejnych samorządowych biurw, zatrudnianych przecież nie za swoje, ale za rządowe. Im więcej rządowych projektów i pomysłów, tym więcej można poupychać swoich ludzi i ukręcić lodów. A zaciągając kolejne kredyty na poczet przyszłych pokoleń, jeszcze więcej. Na dodatek bez ponoszenia za to żadnej odpowiedzialności.

Teraz, zamiast zmienić patologiczny system powstały przecież nie samoistnie, ale stworzony przez warszawską Centralę, Obóz Dobrej Zmiany próbuje go we własnym interesie przejąć. Po to, żeby go uzdrowić i zwalczyć patologię. Możliwe, że stratedzy Obozu wierzą w powodzenie tego planu. W to, że jeżeli im się uda wszystko przejąć, to dopiero wtedy zrealizują w pełni misję naprawy państwa. Jedno jednak, co uderza człowieka cokolwiek myślącego, to kompletny brak logiki w tym wszystkim. Bo najpierw centralnie buduje się chory samorządowy system, a potem, zamiast go centralnie zmienić, czyli zmieść z powierzchni polskiej ziemi, próbuje się go uzdrowić poprzez obsadzenie swoimi ludźmi. To tak, jakby na oddział zakaźny w szpitalu posyłać ludzi zdrowych… żeby zwalczyć wirusa. Na pewno wiele osób dałoby się na taki pomysł nabrać, gdyby tylko ogłosili go znani i lubiani lekarze.

Premier Mateusz Morawiecki jest znanym i lubianym politykiem. Twarzą Obozu Dobrej Zmiany na czas zbliżających się wyborów. Czy powinniśmy mu uwierzyć tylko dlatego, że prawdopodobnie wierzy w to, co mówi?

Jan A. Kowalski

Żeby zbierać, trzeba siać. Takiego sposobu patrzenia na wiele problemów nauczył mnie kardynał Marian Jaworski

Ja widzę tych ludzi jako żarzące się ogniki wiary, które przetrwały. Bo już następne pokolenie było częściowo uformowane poprzez tę niesamowitą propagandę i destrukcję komunistyczną, ateistyczną.

Zenon Błądek
Łukasz Jankowski

Kiedyś, wracając do Puszczykówka, na wysokości stacji autobusowej w Poznaniu zobaczyłem ojca Wacława Brzozowskiego, który był w pewnym sensie inicjatorem, duszą budowy tutejszego kościoła. I znając go, gdyż od czasu do czasu bywałem o siódmej rano w kaplicy, przystanąłem i zaproponowałem, że go podwiozę. W rozmowie wyszło na jaw, że jestem architektem. A on mówi: akurat poszukuję inspektora nadzoru, bo mamy już wstępną decyzję na budowę w Puszczykówku wymodlonego i upragnionego kościoła. Czy pan by się zgodził? Wyraziłem zgodę, to było również w moim interesie jako człowieka wierzącego i zakładającego, że tutaj osiądzie moja rodzina. I tak się zaczęło.

Oczywiście praca polegała nie tylko na nadzorze. Pamiętam rok ’81, kiedy rozpoczęła się budowa. Przyznam, że improwizacja, jak również odwaga budowniczych były zdumiewające.

Siedzę w tych zagadnieniach ponad pięćdziesiąt lat, mam duże doświadczenie i przyznam, że takiej improwizacji, do tego tak twórczej i skutecznej, nigdy nie widziałem. Zdumiewające, z jakim wysiłkiem i zaangażowaniem wszyscy – bo partyjni również – brali udział w budowie tego kościoła, bez sprzętu, bez żadnej ochrony.

Stworzyłem kronikę budowy, jako że ciągle chodziłem z aparatem fotograficznym i dokumentowałem rozwój tej inwestycji. Obojętnie na której stronie byśmy ją otwarli, zobaczymy improwizację. Jakaś betoniarka z demobilu, jakieś taczki, rusztowania… Był taki dyżurny, który w razie awarii przyjeżdżał na rowerze i naprawiał, co się dało. O zasadach BHP czy innych zabezpieczeniach w ogóle nie było mowy.

Ja, będąc równocześnie kierownikiem, magazynierem, współprojektantem, miałem w takiej szopce domową apteczkę, na wszelki wypadek; i chcę powiedzieć, że przez cały czas budowy ani razu – podkreślam – ani razu nie była używana. A na budowę przychodziły kobiety, dzieci, młodzież, ludzie po pracy w Poznaniu… Czasami praca była na trzy zmiany i żadnego wypadku, mimo braku hełmów, poręczy – nie było. Ja to oczywiście przypisuję temu, że we wszystkim skutecznie pomagał nam patron parafii, Święty Józef, który jako człowiek z branży doskonale wiedział, czego nam potrzeba i nas chronił. Mam do Niego szczególną atencję i wdzięczność, bo jako inspektor nadzoru byłem za te sprawy odpowiedzialny. (…)

* * *

W 1991 roku, kiedy pojawiły się już pewne zapowiedzi normalizacji stosunków między Kościołem a rodzącym się państwem ukraińskim, do Lwowa został skierowany ksiądz arcybiskup Marian Jaworski, dla odtworzenia struktur Kościoła łacińskiego w metropolii lwowskiej. (…)

Wszelkie budynki typu seminaria, domy pielgrzyma były własnością państwa i państwo nie zamierzało ich oddać. Na przykład budynek seminarium użytkował jakiś instytut geodezyjny. Nie było mowy, żeby się stamtąd wyprowadził. Dom arcybiskupów był zajęty przez jakąś inną instytucję. Kościoły – 20% było od razu zburzonych na zasadzie odwetu przez zdobywców tych terenów, czyli wojska radzieckie, potem inne ugrupowania, dla pokazania siły. Dalsze jakieś 60% obiektów sakralnych, w tym również siedziby zakonów i zgromadzeń, było zagospodarowanych jako zaplecze gospodarcze dla kołchozów, sowchozów itd.

Można sobie na przykład wyobrazić, jak w latach 90. arcybiskup Jaworski trafia na te tereny i widzi zabytkowy kościół z zachowanymi fantastycznymi detalami z fantastycznej szkoły rzeźbiarskiej, a w środku – magazyn nawozów sztucznych. Jakie skutki to musiało wywrzeć na konstrukcję! Prawie wszystko było do rozebrania, wyczyszczenia, wypalenia. Albo w innych – jakieś magazyny sprzętu, obory, chlewnie – to był straszny widok.

Podziwiam, z jakim optymizmem ksiądz kardynał Jaworski podchodził do sprawy, jak potrafił dobrać sobie garstkę bożych szaleńców. Ja tych kapłanów mogę nazwać bożymi szaleńcami, bo inaczej nie sposób podejmować się rzeczy niemożliwych.

Warto również podkreślić, że głód kapłanów, głód wiary prowadzonej przez kapłanów był tam niewyobrażalny. My tutaj, w Puszczykówku, też odczuwaliśmy ten głód, brak duszpasterzy, nauki religii, nabożeństwa majowego czy czerwcowego. Trudnością było, że trzeba było pójść do kaplicy o siódmej rano i często stać na zewnątrz, w korytarzach…

Ale na Ukrainie nie było niczego. Żyło jeszcze pokolenie ludzi, którzy pamiętali rok ’39, czy lata 40., kiedy kościoły i obiekty kościelne były burzone, dewastowane. Ja widzę tych ludzi jako żarzące się ogniki wiary, które przetrwały. Bo już następne pokolenie było częściowo zaangażowane, a częściowo uformowane poprzez tę niesamowitą propagandę i destrukcję komunistyczną, ateistyczną. Wokół tych ogników zaczęły się gromadzić rodziny, powstawały komitety, które występowały do władz o zwrot albo nawet o pozwolenie na oczyszczenie, zmianę użytkownika. Były to procedury niełatwe, trzeba było się zdeklarować, że się jest katolikiem łacińskim. A katolik łaciński na tych terenach był wrogiem. Zresztą Kościół łaciński był nazywany Kościołem polskim. (…)

Dojeżdżałem okresowo do Lwowa. Wsiadałem w Poznaniu w pociąg, który kursował między Szczecinem a Przemyślem. Jeździli nim głównie przesiedleńcy, którzy mieli tam jakieś swoje interesy. W takiej sześcioosobowej kuszetce byłem jedynym Polakiem. Nocą w pociągu człowiek się nasłuchał tylu różnych rzeczy, że wysiadał rano w Przemyślu bardzo zmęczony. Potem był przejazd przez granicę. Przez tych kilkanaście lat za każdym razem to była tragedia, ale jednocześnie odczuwałem dużą satysfakcję, że mogłem coś zrobić.

Zresztą przyznam się, że kardynał Jaworski mnie też troszeczkę przestawił z widzenia niektórych problemów w sposób światowy, mówiąc: żeby zbierać, trzeba siać. I czułem się, jakbym tę metodę stosował. Siałem, żeby zbierać, a nawet dokładałem, gdyż to była absolutnie społeczna działalność. Ci ludzie mnie urzekli, a szczególnie ksiądz kardynał. I powoli projektowałem, nadzorowałem, inspirowałem, doradzałem…

Doznałem również ze strony księdza kardynała wdzięczności, serdeczności, gdyż po tych moich trudach miałem możliwość cztery razy być u Ojca Świętego w Rzymie na audiencji prywatnej. Zostałem również oznaczony jednym z najwyższych oznaczeń nadawanych osobom cywilnym, papieskim orderem Karola Wielkiego.

Całość wspomnień Zenona Błądka, których wysłuchał Łukasz Jankowski, pt. „Siałem, żeby zbierać”, można przeczytać na s. 15 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wspomnienia Zenona Błądka, których wysłuchał Łukasz Jankowski, pt. „Siałem, żeby zbierać” na stronie 15 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy możemy dopuścić, żeby resztki bujnego zielonego terenu, bezcennego dla zdrowia warszawiaków, zniknęły bezpowrotnie?

Wizja trawnika, a nawet kilku drzew w otulinie Jeziorka Czerniakowskiego, w porównaniu z naturalną zielenią, która teraz wymienia powietrze Warszawy w tej strefie, jest raczej smutna niż śmieszna.

Bogna Podbielska

Jeziorko Czerniakowskie wraz z rezerwatem przyrody i jego otuliną stanowią korytarz napowietrzający oraz obszar zieleni o wysokim współczynniku wymiany powietrza. Takie tereny podnoszą jakość naszego życia. Londyńskie Wetland Center to ptasi rezerwat, który mógł stać się osiedlem mieszkaniowym. Na szczęście do tego nie doszło. Bloki czy przyroda? Wszystko wskazuje na to, że w niedługim czasie to bloki wygrają batalię o otulinę Jeziorka Czerniakowskiego. (…)

Jeziorko Czerniakowskie jest starorzeczem Wisły, tworzącym unikalny układ wodny na tarasie zalewowym Wisły. Na terenie rezerwatu występuje 46 gatunków drzew i 27 – krzewów, wiele gatunków ptaków, m.in. perkoz dwuczuby, kuropatwa, pliszka żółta, tracz nurogęś, czajka, słowik i czapla siwa. Niektóre odbywają tu lęgi. Obszar ten jest dla lokalnej awifauny miejscem rozrodu, odpoczynku i schronienia. Nie bez powodu stał się jednym z czternastu stołecznych rezerwatów.

Otuliny rezerwatów nie zostały wymyślone „sobie a muzom”, choć ich nazwa brzmi bardzo poetycko. Pojęcie to sformułowali biolodzy, by opisać rzeczywistość konieczną dla istnienia ekosystemu chronionego, jakim jest rezerwat.

Dlaczego cywilizacja, w tym urbanistyka, nie korzysta z osiągnięć nauki i bierze pod uwagę jej osiągnięcia w bardzo wybiórczy sposób? Kilka otulin rezerwatów zostało już w Warszawie zabudowanych. Otuliny został pozbawiony m.in. Las Kabacki, Las Bielański, Skarpa Ursynowska.

Zdaniem ekologów zabudowa mieszkaniowa jest też przyczyną obniżania się poziomu wody w Jeziorku Czerniakowskim. Wysychanie jeziorka widać gołym okiem, jest łatwe do udowodnienia m.in na podstawie zdjęć lotniczych. Jednak wg zespołu, który stworzył plan, podobno na podstawie tzw. studium, zabudowa ma powstrzymać wysychanie.

Nie trzeba być naukowcem, żeby zauważyć, że wtargnięcie w ekosystem z obecnym planem zabudowy jest zamianą obszaru spontanicznie rozwijającej się przyrody na obszar brutalnie uregulowany ręką ludzką, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Czy nie warto tej brutalności zamienić na łagodność, skoro jakiś rodzaj regulacji jest koniecznością? (…)

Czy nie lepiej podjąć inwestycję, która przekształci ten teren w strefę rekreacji, zamiast za kilka lat płacić Unii Europejskiej olbrzymie kary za przekroczenie norm w jednej z najbardziej zanieczyszczonych stolic w Europie? Kto będzie odpowiadać za zanieczyszczenie smogiem i kolejne kary Trybunału Europejskiego?

Teren aktywny biologicznie

Na zebraniu w sprawie konsultacji społecznych planu zabudowy Czerniakowa Południowego projektanci oświadczyli, że uwzględnia on w pełni prawa dla otuliny rezerwatu, czyli obowiązek zachowanie 60% tzw. terenu aktywnego biologicznie (TAB). Wg prawa budowlanego, TAB to teren z nawierzchnią ziemną urządzoną w sposób zapewniający naturalną wegetację. Do pojemnej definicji TAB wchodzą też, o dziwo, „brutto drogi”.

Można mniemać, że ustalającym prawo chodziło o to, żeby przy budynkach powstawały trawniki i skwery. Ale TAB to również ziemia pokryta tzw. eko kratką czy płytami betonowymi z otworami.

Tak nieprecyzyjny zapis o terenie aktywnym biologicznie to dla deweloperów podwójny zysk: zielony teren i jednocześnie parking czy droga. Jak wygląda taki „trawnik”, można zobaczyć na dowolnym osiedlu czy pod niektórymi centrami handlowymi. Urocze eko kratki z wystającymi z nich mizernymi roślinami lub wypełnione „estetycznymi” białymi kamyczkami, to bardzo realna wizja dla 60% TAB.

Na całym terenie zakłada się 5 tys. osób, które będą potrzebować chodników. Co najmniej co piąty mieszkaniec będzie miał samochód albo dwa… Konieczne będą odpowiednio szerokie dojazdy dla karetek pogotowia i straży pożarnej, samochodów dostawczych, miejsca parkingowe dla mieszkańców i ich gości. Całej ww. infrastruktury do zielonej raczej nie można zaliczyć. Wszystko to w żaden sposób nie koresponduje z rezerwatem ani jego otuliną.

Czy definicja 60% terenu aktywnego biologicznie nie jest rodzajem zgrabnej fikcji? Doskonale wiemy, jak polskie prawo łatwo ulega nagięciom i interpretacjom. Można przewidzieć, który rodzaj interpretacji zostanie przyjęty, choćby dlatego, że wymaga mniej pracy i jest korzystniejszy dla dewelopera.

Na wspominanym zebraniu jako przykład dbałości o zieleń przytoczono uwzględniony w planie zabudowy plac zieleni i rekreacji. Jego wielkość to „aż” 0,41 ha. Na jego powierzchnię ma przypadać 80% TAB. Wizja trawnika, a nawet kilku drzew na działce o wymiarach ok. 64 x 64 m, w porównaniu z intensywnością przyrody, która teraz wymienia powietrze Warszawy (za darmo) w strefie otuliny i pasa zieleni przy Trasie Siekierkowskiej – jest dużo bardziej smutna niż śmieszna. (…)

Zabudowa wewnątrz korytarza

Z wypowiedzi planistów wynika, że korytarz napowietrzający ma być zachowany, ponieważ niższe budynki mają być dopuszczone bliżej jeziorka, a wyższe bliżej ulicy Becka. Określenie „wyższe i niższe budynki” wg projektantów jest bardzo pojemne. „Wyższe budynki” mają się znaleźć przy Trasie Siekierkowskiej poza otuliną, jednak wewnątrz korytarza napowietrzającego i będą wysokie na 17, 20 i 24 metrów. Natomiast te wewnątrz otuliny i korytarza zarazem, zwane przez planistów niższymi (!) mogą osiągać wysokość: 17, 19 i 20 metrów.

Działki z wysoką zabudową zajmą ok.1/3 otuliny i głęboko wejdą do wnętrza korytarza powietrznego. Budynki zablokują przepływ dwóch mas powietrza – znad Wisły i ze strony Wilanowa. Znajdą się dokładnie na styku obydwu, gdzie korzystne byłoby ich zlanie się w jeden szeroki klin.

Co w tym kontekście znaczy zdanie projektantów: „korytarz napowietrzający został utrzymany”? Jakim cudem poprawi się przepływ i wymiana powietrza w Warszawie (z uczestnictwem roślinności), jeśli pojawi się w tym miejscu gęsta i częściowo wysoka zabudowa?

Przedstawiciel dewelopera planującego postawienie budynków wzdłuż Trasy Siekierkowskiej z wielką energią zadał na zebraniu pytanie o możliwość budowy sześciu kondygnacji na działkach wzdłuż zewnętrznego pasa Trasy Siekierkowskiej. Ewidentnie zależało mu na maksymalnym wykorzystaniu możliwości prawnych.

Niejasny status klinów napowietrzających

Czy kliny mają uregulowany status prawny i dokładną definicję uzgodnioną przez naukowców? Jakiej wysokości budynki dopuszcza prawo budowlane na terenie klina napowietrzającego?

Te pytania zdają się nie mieć dokładnych odpowiedzi. Samo studium nie precyzuje, czego nie można robić w klinach. Nie zabrania wprost budowy, ale ustanawia „zakaz lokalizacji przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko”.

Powołam się więc na wypowiedź zespołu urbanistów: „kliny te są wciąż badane” oraz „są wzięte pod uwagę”. Skoro kliny są badane, to znaczy że nie została podjęta ostateczna decyzja. Nie ma też żadnych wytycznych budowlanych – jak więc mogą być wzięte pod uwagę wytyczne, które nie istnieją?

Czy ten plan zabudowy może więc być legalny, skoro opiera się na dopiero prowadzonych badaniach, z których wniosków jeszcze nie ma? Coś, co nie jest uregulowane, nie może stanowić bazy dla podjęcia wynikającej z tego decyzji prawnej. (…)

Istnieje wyrok sądu, który odpowiada na te pytania.

Zakłóceniu uległ klin napowietrzający mokotowski, m.in. przez powstanie osiedli Eko-Park oraz Marina Mokotów. W jego obronie powstało Mokotowskie Towarzystwo Zachowania Klina Nawietrzającego Warszawę. Towarzystwo to wygrało proces w obronie tego klina. Niestety proces trwał tak długo, że wybudowano osiedle, które wg wyroku sądu nie powinno powstać.

Unia Europejska ukarała Polskę za stan powietrza na Mokotowie. Smog w dzielnicy, gdzie stężenie pyłu PM10 przekracza wszelkie normy, przyczynił się do ogólnej oceny naszego miasta i kraju. Wymienione osiedla przyczyniły się do zablokowania klina napowietrzającego i kary 4 mld zł, które musi zapłacić polski podatnik. (…)

Cały artykuł Bogny Podbielskiej pt. „Galanteria betonowa” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Bogny Podbielskiej pt. „Galanteria betonowa” na stronie 6 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zdaniem ministra wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji KE. Jego podwładna twierdzi inaczej. Kto ma rację?

W procesie notyfikacji pomocy publicznej dla polskich kopalń na lata 2015–2018 nie zawiadomiono KE, że w KWK Krupiński znajdują się ogromne pokłady węgla koksującego – minerału strategicznego w UE.

Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych

Z ust ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego padło stwierdzenie: „Wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji Komisji Europejskiej”. Nasuwa się tu zasadnicze pytanie – od kiedy minister energii o tym wie?

14 maja 2018 roku, urzędniczka w Ministerstwie Energii, dyrektor Departamentu Górnictwa Anna Margis, w odpowiedzi na pismo z dnia 29 marca 2018 roku w sprawie medialnych doniesień dotyczących sprzedaży przez Ministra Energii KWK „Krupiński”, skierowane przez Fundację Vis Veritatis im. Św. Michała Archanioła z Krakowa (kierowaną przez Dyrektora Zarządu Macieja Wac-Włodarczyka), pisze m.in.: Zakończenie działalności KWK „Krupiński” zostało uwzględnione w przywołanej powyżej Decyzji KE i jest nieodwracalne. Wznowienie produkcji w tej kopalni stanowiłoby złamanie Decyzji KE i Decyzji Rady 2010/787/UE i mogłoby skutkować wszczęciem procedury uznania całości pomocy publicznej dla sektora górnictwa węgla kamiennego za niezgodną z unijnymi zasadami pomocy państwa i pozwaniem Polski do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”. (…)

Kto mija się z prawdą – minister mówiący, że wydobycie węgla koksującego nie podlega restrykcji KE, czy jego podwładna, twierdząca inaczej? Co zrobić w takiej sytuacji?

Przypomnę tutaj, że w procesie notyfikacji pomocy publicznej dla polskich kopalń na lata 2015–2018 nie podano do wiadomości KE, że zarówno w aktualnej, jak i w pierwotnej koncesji wydobywczej (pokład 405/1) znajdują się ogromne pokłady węgla koksującego uznanego za strategiczny minerał w UE i podlegający tym samym ochronie przed marnotrawstwem. (…)

Prezes JSW chwali się, że zabezpieczono dla potrzeb spółki koncesję z najbogatszym pokładem węgla koksującego (405/1), choć jeszcze niedawno nie brano go w ogóle pod uwagę.

Niech odpowie na pytanie, kto twierdził, że pokład 405/1 jest nieopłacalny do wydobycia ze względu na występujące w nim zagrożenia naturalne i jakie stanowisko piastuje obecnie w spółce JSW? Przypomnę tutaj, że zarówno senator PiS prof. geologii Krystian Probierz z Politechniki Śląskiej, jak i doc. Krauze z GIG byli przeciwnego zdania.

Na KWK „Krupiński” mamy jeszcze dostępną infrastrukturę wydobywczą, do pierwszych złóż węgla koksowego mamy tylko 650 metrów, a do tych najcenniejszych – pokładu 405/1 – 1650 metrów! Wydobycie może rozpocząć się w ciągu 2 lat. (…)

Oczywiście analiz kosztów wydobycia nie mogą wykonywać „fachowcy” skompromitowani dotychczasowymi dokonaniami – oni powinni dostać wilczy bilet i dożywotni zakaz uczestnictwa w opracowaniu ekspertyz.

Cały artykuł Obywatelskiego Komitetu Obrony Zasobów Naturalnych pt. „Kto mija się z prawdą? Walki o KWK Krupiński ciąg dalszy” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Obywatelskiego Komitetu Obrony Zasobów Naturalnych pt. „Kto mija się z prawdą? Walki o KWK Krupiński ciąg dalszy” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego