Czy już nasze prawnuki zostaną ostatnimi Aborygenami Europy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 52/2018

Pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygenka Europy decyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już babcią, a niekiedy prababcią.

Andrzej Jarczewski

Ostatni Aborygeni Europy

W sierpniowym „Kurierze WNET” (nr 8/2018) podjąłem próbę odpowiedzi na pytanie, za ile pokoleń urodzi się tytułowa „Ostatnia Polka”. Dziś pytanie dotyczy Europy Zachodniej: kiedy demograficzny huragan historii wywieje ostatnich obywateli, kształtowanych pokoleniami przez filozofię grecką, prawo rzymskie i religię chrześcijańską, bo tylko takie osoby możemy w XXI wieku nazywać kulturowymi Aborygenami Europy.

Przeżywamy bodaj ostatni rok, w którym odnotujemy przyrost liczby ludności w Unii Europejskiej. W pozaunijnej części kontynentu zachodzą podobne procesy demograficzne, ale mamy mniej pewne informacje o tamtejszych statystykach, poza tym – np. w Rosji – zachodzą również inne procesy, które szybko mogą zaprzeczyć dzisiejszym prognozom. Zajmuję się więc tylko Unią, która w roku 2018 ma ponoć 512 596 403 obywateli. Ta liczba jest mocno wątpliwa, ale nie jest to wartość dowolna. Jeżeli nawet błąd wynosi parę procent, to jest to błąd systematyczny, powtarzający się co roku i niezakłócający oceny trendów głównych, a tylko one zasługują na uwagę.

Eurotrendy

Europejskie trendy główne, doskonale widoczne w statystyce, trudno zauważyć w życiu codziennym. O tym, że dzietność europejskich Aborygenek mocno spada, wiemy od lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy zakończył się powojenny baby boom, a pigułka antykoncepcyjna odmieniła obyczajowość świata „białego człowieka”. Konsekwencje tych zmian następowały powoli, a nakładało się na to wydłużenie życia, co sprawiło, że do tej pory sumaryczna liczba ludności Europy stale, choć coraz wolniej, rosła. Śmiertelność w młodszym wieku spada. W epidemiach, w wypadkach przy pracy i w różnych katastrofach ginie coraz mniej ludzi. Ale o przyszłości Europy zadecyduje nie to. Z kontynentalnego punktu widzenia nie jest ważne, kto umrze, ale: kto się nie urodzi!

Spójrzmy na wykres, ilustrujący główny europejski proces demograficzny w kilku następnych pokoleniach. Przyjąłem założenia optymistyczne: że liczba imigrantów zostanie ograniczona do 300 tysięcy rocznie, że utrzyma się dzietność aborygeńskich Europejek na poziomie 1,3 i że muzułmanki będą rodzić nie więcej niż (średnio) 2,6 dziecka.

Pomijam drobne zaburzenia (w rodzaju Brexitu, którego oby nie było) i nie rozpatruję migracji z kierunków innych niż muzułmańskie, bo nie wpływa to na procesy główne. Podobnie: żyjemy dłużej, ale nic z tego nie wynika dla rozpatrywanego obrazu.

Czy kobieta umrze w wieku 50, czy 100 lat – nie zmieni to liczby urodzonych przez nią dzieci. A mężczyźni? Jeżeli umrzemy, mając lat 80, a nie 70, jak to było w poprzednim pokoleniu, nie oznacza, że mój kraj będzie miał więcej obywateli zdolnych do pracy lub do noszenia broni. Nie ma co liczyć starców. Liczmy dzieci. Liczmy na dzieci!

Finis Europae w czwartym pokoleniu

Krzywe na wykresie to nie futurystyka, to arytmetyka. Tak będzie się kształtować zaludnienie Europy, jeżeli utrzymają się obecne trendy główne. Liczba Aborygenów Europy będzie radykalnie spadać, a liczba muzułmanów – rosnąć. Najpierw powoli, przez dwa, trzy pokolenia prawie niezauważalnie, by nagle w czwartym pokoleniu stało się to, co nieuniknione.

Jeżeli wtedy nadal będziemy demokratami – muzułmanie zdobędą władzę nad Europą nie bombami, ale kartką wyborczą. Następnego dnia demokracja się skończy, bo szariat takiego dziwactwa jak wolne wybory nie toleruje. Łagodną wersję tego procesu przedstawił w roku 2015 Michel Houellebecq powieścią pt. Uległość. Autor założył, że Bractwo Muzułmańskie zapanuje nad Francją już w roku 2022, kiedy jeszcze Aborygeni będą w większości. Stąd też łagodna wizja pierwszego okresu rządów islamskich.

Z kolei w Szwecji obserwujemy łagodny początek rządów innej mniejszości, która na naszych oczach staje się tam większością. Single zdobywają w Szwecji władzę, kreują coraz bardziej sprzyjające singlom ustawodawstwo, a w rezultacie aborygeńskich singli przybywa. Single rodzą single.

Popaprawność i cenzura

W krajach Unii zakazano zbierania danych o wyznaniu rodziców noworodków. Oczywiście – Niemcami, Francją, Szwecją czy Danią nie rządzą idioci. Oni takie informacje zbierają skrupulatnie (i publikują w pismach naukowych), bo muszą wiedzieć, czy do końca własnego życia będą mieli spokój. Ale już życie czwartego pokolenia ich nie interesuje, więc utajniają dane, które mogłyby wzburzyć elektorat.

Obywatel z trudem zdobywa wyrywkowe informacje, przebijając się przez popaprawnościową cenzurę: że np. najczęstszym imieniem nadawanym chłopcom w Wielkiej Brytanii jest… Muhammad. Albo że muzułmanki – z rodzin dłużej obecnych we Francji – przejmują wzorce od rodowitych Francuzek, uczą się, pracują i rodzą zwykle nie więcej niż dwoje dzieci, natomiast żony nowo przybyłych muzułmanów mają już czworo dzieci, pięcioro… Urodzenie czwartego dziecka w rodzinie muzułmańskiej staje się oznaką radykalizacji.

Z kolei w Austrii obliczono, że w pierwszej dekadzie XXI wieku w rodzinach katolickich rodziło się (średnio) 1,32 dzieci, w rodzinach protestanckich – 1,21, natomiast muzułmanki rodziły średnio 2,34 dzieci, przy czym przeważały jeszcze muzułmanki od paru pokoleń zadomowione w Europie. Austriackie badania wykazały ponadto, że ateistki rodzą średnio – UWAGA – 0,86 dziecka w ciągu całego życia. Nie podano, ile… abortują.

Przebiegunowanie kulturowe

W majowym „Kurierze WNET” (nr 5/2018) pokazałem, że w Polsce żyje dziś więcej 70-latków (urodzonych w roku 1948) niż ich rocznych wnuków i prawnuków (ur. w 2017). Jeszcze gorzej pod tym względem jest w Niemczech i we Włoszech, gdzie na 10 wnucząt przypada już 16 dziadków i babć. W rodzinach aborygeńskich ten trend będzie się nasilał, natomiast wśród muzułmanów wygląda to zupełnie inaczej.

Danych liczbowych nie można podać, bo islamskich dziadków w Europie prawie nie ma. Zostali u siebie, a młodzież wciąż wędruje.

Źródło: opracowanie autora

Szara strefa, wyróżniająca na wykresie zjawiska spodziewane w krytycznym czwartym pokoleniu, stanowi granicę racjonalnego prognozowania. Historia uczy, że po wędrówkach ludów następowały zwykle „wieki ciemne”: dla zdobywców powoli jaśniejące, dla pokonanych – coraz czarniejsze. Nie kasuję jednak dalszej części wykresu, bo jest ona doskonale znana przywódcom obydwu stron (Nowoeuropejczykom i Aborygenom). Prawa strona wykresu jednych motywuje do ciekawych działań, drugich – do jeszcze ciekawszych zaniechań.

Pisząc o „czwartym pokoleniu”, mam na uwadze, że pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygenka Europy w końcu zdecyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już wielokrotną babcią, niekiedy… prababką. Urodzenie dziecka w wieku lat 13 nie jest wprawdzie częste, ale wiele kobiet, zwłaszcza w Afryce, doczekuje się prawnuków przed pięćdziesiątką! Ideologia demograficznego podboju Europy wytwarza dodatkową presję na jak najszybsze rodzenie nowych bojowników islamu.

No-go region

Wydarzenia, które kulturowo przebiegunują Europę w krytycznym „czwartym pokoleniu”, są w dużej mierze przewidywalne. Pewne prefiguracje obserwujemy już dziś. Zdobywanie większości nie zachodzi równomiernie w czasie i w przestrzeni. Przybywa obszarów, na które policja nie wkracza. Nazywamy te miejsca „no-go zones”. Te strefy rosną. W trzecim pokoleniu pojawią się całe regiony, w których islamiści zdobędą przewagę liczebną w miastach, a Aborygeni zostaną wypchnięci na wieś (niechętnie zasiedlaną przez muzułmanów).

Pouczające zjawiska widzimy w Zimbabwe i w RPA. Tam biali kolonizatorzy przez całe pokolenia gnębili czarną ludność, która niedawno zdobyła władzę i gnębi teraz białych. Rozsądni czarni politycy powstrzymują ucieczkę białych farmerów i przedsiębiorców, bez których gospodarka skazana by była na upadek. Ale ten upadek jest nieuchronny, bo raz rozpoczęta czystka rasowa nie zatrzyma się z błahego, ekonomicznego powodu.

„Prawdziwi” mężczyźni wyznaczają sobie jakieś cele i marszruty, których nie potrafią zmienić nawet, gdy te cele okazują się głupstwem i szkodą. W końcu gdzieś dochodzimy, ale tymczasem zmienił się kontekst cywilizacyjny i to, co zaplanowano jako zwycięstwo, staje się kolejną klęską.

Na naszych oczach zanika filozofia grecka, której śmiertelny cios zadało zrównanie prawdy z narracją, zanika prawo rzymskie, rugowane przez szariat w strefach „no-go”, a chrześcijaństwo prawie całkowicie wymieciono z Europy Zachodniej. Gdy zanikną te trzy wyznaczniki europejskości – skąd narody zaczerpną ducha na przyszłe pokolenia? Z islamu?

W Europie możemy się spodziewać wygradzania coraz większych obszarów wyjętych spod krajowego prawa. Przywódcy tych terenów najpierw będą żądali większej samorządności, następnie autonomii regionu, a w końcu niepodległości, łączenia rodzin i scalania ziem. Z drugiej strony – zaślepieni ideolodzy i sprzedajni eurokraci będą dążyć do utworzenia jednego państwa na terenie całej Unii. To nie futurologia. To kontynuacja trendu. Spinelliści okazują się niezdolni do zmiany kursu nawet w obliczu oczywistej katastrofy swojego Eurotitanika.

Któregoś dnia islamiści zalegalizują w Europie ściąganie podatków na potrzeby szariackiego sądownictwa i własnej policji stref „no-go”. Wprowadzą własną kryptowalutę. Utworzy się wtedy legalna dwuwładza, co zawsze bywa stanem przejściowym. Jak wiemy – każda dwuwładza dąży do jedynowładztwa. Ostatecznie: stetryczali spinelliści przygotują zaplanowane superpaństwo na czas, a wtedy młodzi Nowoeuropejczycy nazwą je… kalifatem.

Pokolenie growe

Kontekst cywilizacyjny zmienia się każdego dnia. Powoli dojrzewa i kończy studia pokolenie, kształtujące swój obraz świata nie na podstawie podręczników i nawet nie z telewizji. Spójrzmy na naszą kochaną przyszłość narodu. Ile godzin dziennie młodzież spędza na wykonywaniu dziwnych operacji na konsolach? Jeszcze ich rodzice całą pozaszkolną młodość spędzali na grze w piłkę, na rowerowych wycieczkach, tańcach, spotkaniach i rozmowach. A jak swą młodość przeżywa obecne pokolenie? Widzę to codziennie w pociągu. Chłopak, owszem, patrzy w oczy dziewczynie, ale już tylko… na smartfonie. I to nie jest ta dziewczyna, która – przykuta do własnego smartfona – siedzi obok z słuchawkami w uszach.

Przecież oni za chwilę wstaną od komputerów (lub nawet nie wstaną) i będą rządzić światem! Ten świat będą widzieli oczami snajperów, supermanów i zwycięskich wodzów, niszczących całe miasta jednym przyciskiem. Ich oczy, wyćwiczone w strzelankach, widzą krew tylko po stronie „wroga”.

Młodzi gracze nie wiedzą, co to cierpienie i śmierć własnego społeczeństwa, bo oni już nie należą do takiego społeczeństwa, jakie istniało przez wieki. Oni tworzą własny wirtualny świat i własne wirtualne społeczności. To są społeczności growe. To nie są społeczeństwa!

Pokolenie tożsamościowe

Różne są trendy główne na różnych kontynentach, ale działają też globalne zmiany technologiczne, które wpływają na nas w sposób zaskakujący. W każdym kraju istnieje prasa wspierająca aktualny rząd; istnieją także legalne i nielegalne media opozycyjne. Do niedawna byli też jacyś „zwolennicy” i „przeciwnicy”, dyskutujący ze sobą zawzięcie przy każdej okazji.

W XXI wieku obserwujemy nowe zjawisko: media tożsamościowe, hejtowanie i zanik dyskusji merytorycznej. Badam to na własnym przykładzie. Gdy pojawił się Facebook, założyłem profil i bez żadnej koncepcji selekcyjnej przyjmowałem – jako „znajomych” – wszystkich, którzy się napatoczyli. Prawdziwych znajomych dołączałem później. Przez pierwszy rok byłem zachwycony fejsem. Otrzymywałem z całego świata ciekawe materiały, w tym linki do artykułów, do których w inny sposób nigdy bym nie dotarł.

Teraz sprawdzam, jak korzystam z Facebooka po niemal dziesięciu latach. Nadal zaglądam tam prawie codziennie, ale rzadko zajmuje mi to więcej niż kwadrans. Nie usunąłem żadnego „znajomego”, choć co do niektórych mam już pewność, że są trollami obcego mocarstwa. Ciekawi mnie, co oni kolportują. Ale z nikim nie dyskutuję. Stałem się – jak większość użytkowników nowych mediów – składnikiem społeczności tożsamościowej. Treści pewnego rodzaju przyjmuję stale, inne odrzucam od razu. Podobnie postępuje miliard, a może kilka miliardów mieszkańców naszego globu. Czy to ma znaczenie? Oczywiście ma. Tożsamość „no-dialogue” należy już do megatrendów! „Otwarty dialog” – to oszustwo.

Mocarze mocniejsi od mocarstw

Kolejne trendy główne są następstwem cenionego przez humanistów pokoju i nielubianego przez wywrotowców braku większej, krwawej rewolucji. Gospodarka światowa ma się w miarę dobrze, socjaliści stali się kapitalistami, a kapitaliści marksistami. Jedni z drugimi przekierowali zainteresowanie z zagadnień społecznych na dowolnie wybierane problemy takich czy innych mniejszości. W efekcie pogłębiają się nierówności nie tylko w bieżących dochodach (co jest naturalne), ale i w skumulowanym majątku (co gwarantuje rewolucję) i w ostentacyjnej konsumpcji (co rewolucję przyśpiesza).

Ośmiu najbogatszych ludzi na świecie dysponuje łącznie majątkiem większym niż całoroczny dochód narodowy Polski, a liczba dolarowych miliarderów przekroczyła na świecie 3 000. Możemy więc wiarygodnie sądzić, że w tej grupie są zarówno szlachetni altruiści, jak i chciwi wyzyskiwacze. Czy są tam również zbrodniarze? Ze statystyczną pewnością można udzielić odpowiedzi potwierdzającej.

Najsłynniejszym miliarderem, zaangażowanym w proces islamizacji Europy, jest George Soros. To wiemy, ale czy tylko on opłaca przerzut Afrykańczyków i Azjatów do Europy? A inni kryptoislamiści?

Handel niewolnikami zawsze był wybitnie dochodowym interesem, ale handel możliwy jest tylko wtedy, gdy istnieje popyt. Kto tworzy popyt na imigrantów w Europie?

Czy są to regionalne mocarstwa, czy indywidualni mocarze? A może to są mafie, generujące sztuczny popyt przez państwo i monopolizujące podaż ludzi? Komu potrzebne są nowe ręce do pracy, komu młode kobiety do burdeli, komu młode nerki i serca do wymiany?

Nie miejsce tu na odpowiedzi. Muszę tylko nieco osłabić tezę, że o wszystkim zadecyduje demografia. Bo, owszem, demografia jest najważniejsza, ale jednocześnie zmienia się cały świat w różnych aspektach. Jeżeli nawet kolejnym czterem pokoleniom Euroaborygenów uda się przetrwać bez wielkiej wojny i rewolucji, to owo „czwarte pokolenie” żyć lub ginąć będzie w innych warunkach, niż dziś możemy sobie wyobrazić. Nie zmienia się tylko wniosek główny: narody rodzące dzieci przetrwają, a nierodzące – zanikną.

Milcząca większość

Czy istnieje scenariusz pozytywny? Moim zdaniem istnieje. I to nawet w warunkach pokojowych. Pod względem arytmetycznym sprawa jest prosta. Po pierwsze (i najtrudniejsze) – za wszelką cenę należy zwiększyć dzietność Aborygenek Europy do poziomu gwarantującego pełną zastępowalność pokoleń. Po drugie – całkowicie powstrzymać ixodus islamistów, z wyłączeniem oczywiście prawdziwych uchodźców, którym we własnym kraju grozi śmierć lub cierpienie. Po trzecie – wdrożyć program powrotów do Afryki i Azji, ale nie na siłę, lecz raczej poprzez tworzenie Specjalnych Obszarów Solidarności (SOS) w krajach opuszczanych. Tam – po nabyciu odpowiednich kwalifikacji w Europie – mogliby powracać migranci, bo nie czekałaby ich bieda, ale zbudowane przez Europę fabryki i farmy.

Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie SOS. Zrobiłem to gdzie indziej (A. Jarczewski, Czasownikowa teoria dobra, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, Katowice 2018). Gdybym był politykiem, zdolnym do działania w większej skali – utworzyłbym międzynarodową partię „European Aborigines. Silent Majority”. Taka partia, moderowana przez Polaków, Węgrów, pewnie i Włochów rozsianych po Europie, może liczyć na znaczny elektorat w każdym unijnym kraju. Milcząca większość, która zwykle nie uczestniczy w wyborach lub głosuje bez przekonania, nareszcie znalazłaby ideę, z którą się utożsamia. Zdobycie istotnej pozycji, a może nawet większości w Parlamencie Europejskim odwróciłoby samobójcze eurotrendy.

Nie słuchajmy fałszywych kazań polityków, których horyzont nie wykracza poza czwarty rok ich kadencji. Słuchajmy tych, którzy swą intelektualną odpowiedzialnością przekraczają czwarte pokolenie!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatni Aborygeni Europy” znajduje się na s. 3 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatni Aborygeni Europy” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Potyczki z historią w stulecie odzyskania niepodległości / Wiesław Jan Wysocki, „Kurier WNET” nr 52/2018

Nasze pokolenie odnosi się nie do Niepodległości, ale do TRANSFORMACJI USTROJOWEJ. W 2014 r. decyzją Sejmu RP uczczono tzw. wybory z 4 czerwca 1989 r., a nie wymarsz Kadrówki z Oleandrów.

Wiesław Jan Wysocki

Potyczki z historią

Czas rozpocząć wielką narodową dyskusję nad tym, w jaki sposób Polska może upamiętnić nietypowy dla innych narodów zapis swoich zmagań o wolność i z wolnością, co stanowi oś polskiej historii. Wydawać się powinno, że historia będzie łączyć, że będzie ponad podziałami, partiami, interesami… Nic bardziej mylnego.

Bóg – Honor – Ojczyzna

Historia dla Polaków jest ważna, pominąwszy deklaracje grupek o „wybraniu przyszłości”, co częściej przedrzeźniano jako „wypranie przeszłości”. Ale też dla nazbyt wielu polskość to „nienormalność”, toteż podjęto próbę wyrzucenia historii ze szkół, by nie mąciła w młodych głowach prostactwem nacjonalistycznym czy ksenofobią. Chciano przyzwyczaić młode pokolenie do „murzyńskości”, o co zadbał pewien szpanujący na światowca oksfordczyk. Wykreowano – zamiast ksenofobicznego Polaka pozbawionego ojczyzny – wizerunek Europejczyka uciekającego od ojczyzny. Hasłem indoktrynującym taki model eks-Polaka było przekonanie: Tam ojczyzna, gdzie dobrze! A nad Wisłą wciąż źle, trzeba się wstydzić za przeszłość, za naszą tutejszą wobec innych podłość…

Wprawdzie już dość dawno zaczął się patriotyczny bunt na stadionach, a młodzi w „wyklętych” przez reżim komunistyczny dojrzeli NIEZŁOMNYCH, ale ostatni czas przyniósł oficjalny, państwowy wymiar dowartościowujący patriotyzm własny. Pedagogikę wstydu zastąpiła pedagogika DUMY. Wiara, państwo, honor i inne wartości polskiego wiana historycznego, wcale nie trąciły naftaliną, ale wręcz stały się modne i obnoszone są z wielką estymą.

Oto na naszych oczach Polska wypiękniała i wybrzmiała dumą swoich dziejów. Przystemplował to w swoim wystąpieniu prezydent USA Donald Trump i brytyjska para książęca. Resztę dopełnił wystrój trybuny na stadionie „Legii”, który odpowiedział na aroganckie i ordynarne kłamstwa państwowych mediów niemieckich i coraz częstsze przerzucanie odpowiedzialności za zbrodnie w II wojnie światowej na ofiary, czyli Polaków.

Zdjęto parawan bezpaństwowych nazistów dla niemieckich zbrodni. Dumny akowiec Karol Tendera samotnie rzucił wyzwanie pruskiej pysze i kłamstwu ukazanym w niemieckim filmie z 2013 r. Unsere Műtter, unsere Väter. Ale tym bardziej upokarza bezradność polskiego MSZ.

Żołnierze AK, bojownicy powstańczej Warszawy mają swoje szczególne prawa, swoje opinie i oceny, subiektywne osądy i dziwaczne reminiscencje. Prawo do tego sobie wywalczyli i z tego prawa do osobistego doświadczenia, autonomii, nawet niezgody i sprzeciwu, korzystają. Są jak sztandary, na których wyhaftowano ponadpokoleniową, wyrytą w sercach polskich dewizę: Bóg, Honor, Ojczyzna. I niezależnie, jakie będą nimi miotały wiatry, będą one poświadczały, że miłość żąda ofiary. A Polska jest zazdrosna o swoich bojowników.

Czy Polska nierządna?

Prawo polskie pozwalało krytykować władcę. O istotę i wagę tego prawa spierali się dziejopisowie, a dziś czynią to ideolodzy i propagandyści. Zasłużona krakowska szkoła historyczna głosiła, iż szlachta uprawiała krytykę ubezwłasnowalniającą króla i prowadzącą do rozprzężenia wewnętrznego, a w konsekwencji do upadku politycznego. Echo tej tezy brzmi w opinii o kompletnym zanarchizowaniu Rzeczypospolitej szlacheckiej, sobiepańskiej, warcholskiej i nierządem stojącej. Dziś kierowana jest ona w stronę środowisk niewygodnych i wykluczonych z życia publicznego, a chłostanych biczem szkodnictwa i wstecznictwa (vide: pisowscy sędziowie, pisowskie media, pisowskie wojsko…). Jest świadectwem oderwania się od korzeni własnej tradycji narodowej i kompletnego wyobcowania z ducha polskiej kultury politycznej wpływowych sił życia publicznego.

Nie oznacza to, by poczucie wolności jednostki nie prowadziło do zanarchizowania życia społecznego. Nadto wiele było przykładów i okresów budzących odrazę upadkiem kultury szlacheckiej, jak choćby koniec XVIII stulecia, większość bezwolnych sejmów z tego czasu, aż po samouznanie na nich kolejnych rozbiorów. To najczarniejsze karty naszych dziejów i naszej demokracji, ale nie one – na szczęście – decydują o wartościach naszej narodowej spuścizny.

Upadek polskiego demokratyzmu parlamentarnego w XVIII w. jest przykładem, jak nie do końca przemyślane decyzje mogą zaowocować tragedią dziejową. Po śmierci Zygmunta Augusta A.D. 1572, grupa posłów-egzekucjonistów przygotowała znakomity projekt prawa elekcyjnego, ale uchwalono bardziej demagogiczną formułę „viritim”, czyli wyboru zgodnego przez całą szlachtę przybyłą na elekcję.

Korupcja i hochsztaplerstwo wyborcze zaczęły się od nieszczęsnego „viritim”. Tym, co z uporem widzą wyłącznie dekadencję polskiego parlamentaryzmu, trzeba przypomnieć, że podobne upadki miewały hiszpańskie Kortezy, niemiecki Reichstag, francuskie Stany Generalne czy angielska Izba Gmin. Sejm Rzeczypospolitej nie był wyjątkiem, ale to akurat nie jest powód do chluby.

Polacy nie są szczególnie predestynowani na anarchistów (chyba, że za „anarchię” uważa się umiłowanie wolności), ale władzy despotycznej przyczynili niemało problemów… policyjnych. Pisał o tym Cyprian Kamil Norwid, iż ogromne wojska, bitne generały, policje – tajne, widne i dwu-płciowe pojednały się przeciwko kilku myślom… co nie nowe… Polakom.

Zaślepieni i zapiekli w czarnowidztwie dziejów narodowych często uszczęśliwiali „zanarchizowane” społeczeństwo formułkami margrabiego Aleksandra Wielopolskiego (nie pomnąc jego losu): Dla Polaków czasem można coś zrobić, ale z Polakami…

Podobne postawy pokutują jeszcze dziś. Jarosław Marek Rymkiewicz pisze o nich dobitnie: Ten nowy rozbiór może już się nawet zaczął. Ci, którzy potrafią coś zobaczyć przez szczeliny Wielkiej Ściemy, dobrze wiedzą, od czego się zaczął: od likwidacji polskości. Likwidacja polskości to jest krok pierwszy, drugim będzie likwidacja Polski… Wtedy nastąpi dewastacja państwa jako dobra wspólnego obywateli. Można będzie wyzbywać się ziemi, przemysłu (jak choćby stoczni), banków, potencjału obronnego, niszczyć kulturę, edukację, media, filary sprawiedliwości. Można będzie sterować myśleniem przy pomocy esemesów z dyrektywami.

Hasło „Polska nierządna” związane było nie tyle z upadkiem kultury politycznej społeczeństwa, ile z degrengoladą moralno-polityczną monarchy polskiego. W XVIII stuleciu król był tylko formalnie wybierany przez naród szlachecki, a faktycznie osadzany na tronie Rzeczypospolitej, żyjącej pozorami niepodległości, przy pomocy bagnetów obcych wojsk i jako monarcha dbał nie o polski, a obcy interes.

Społeczeństwo upomniało się więc o swoje atrybuty i przypomniało staropolską rację ustrojową, że nie władca, a ono jest podmiotem majestatu władzy. I nie o anarchii, ale o odpowiedzialności narodowej świadczy dumna wizja: Polska nie-rządem stoi, ale prawem, wiarą i obyczajem. A więc nie „Polska nierządna” lecz „Polska praworządna, prawowierna i obyczajna”.

O zdradzie słów parę

W sprawie płk./gen. Ryszarda Kuklińskiego obok wątku politycznego, strategicznego, militarnego, wreszcie humanitarnego trzeba wskazać też wątek moralny czy historyczno-etyczny. W książce o Kuklińskim autorstwa Józefa Szaniawskiego jest zamieszczony szczególny „poczet zdrajców polskich”, którzy „podpadli” komunistycznej władzy. Za swój świat wartości, ideały, postawę życiową płacili najczęściej zesłaniem, więzieniem czy karą śmierci. Ten poczet kończy nie kto inny, jak właśnie płk. Kukliński.

Istota jego problemu – i podobnych mu osób – pozostaje nierozwiązana w naszej historiografii od lat wojennych; jeżeli jednak w latach PRL-u nie istniały elementarne przesłanki historyczne, a tym bardziej moralne, by sprawie nadać właściwy wymiar, to po 1989 r. zabrakło nawet chęci zmierzenia się z problemem. Mam na myśli kwestię zdrady, kolaboracji, agenturalności, serwilizmu etc. Oficjalnie odtrąbiliśmy po II wojnie światowej, że byliśmy wspaniali, nie mieliśmy Quislinga, bo nawet inicjatywy politycznego otwarcia na Niemcy byłego premiera II RP Leona Kozłowskiego nie mieściły się w formule zdrady. A służyć Niemcom to zdrada. Potem dołączył do Niemców – a ściślej – miejsce Niemców zajął w propagandzie komunistycznej… Zachód.

Nigdy zaś nie podjęto wątku drugiego wroga i okupanta – Sowietów. Kolaboracja z Sowietami i serwilizm wobec nich stały się znamieniem normalności – poprawności politycznej.

I z tych niejednoznaczności i nierównowartości ocen do dziś nie potrafimy się wyzwolić. Przed 20 laty sformułowano cyniczną tezę, że inna droga do niepodległości wiodła przez… PPR i PZPR, co w podręcznikach historycznych i niektórych mediach obowiązywało jako ideologiczny dogmat.

Nie stosowano jednakowych standardów i kwantyfikatorów w ocenach moralnych i politycznych tych samych zjawisk i procesów. Mówię o dylematach historycznych, jakie mają dzisiaj wszyscy – historycy, politycy, wojskowi, nauczyciele… Rodzi się pytanie: czy 27 lat to mało, żeby tę sprawę rozliczyć? Pytanie zdawałoby się retoryczne, ale jeśli głową państwa może być agent, konfident ministrem, wydawcą dzieł historycznych ubek, zaś o akowskim etosie decydować donosiciel…

Może najważniejsze są racje moralne, gdy dotykamy problemów historycznych, bo wszyscy umieszczeni w przywołanym poczcie „zdrajców” dokonywali wyborów związanych z aksjologią narodową, z imponderabiliami. Powtarzamy za marszałkiem Piłsudskim: Być zwyciężonym i nie ulec – to zwycięstwo. O tym wymiarze działalności Kuklińskiego i tych wszystkich, którzy w takich sytuacjach byli postawieni, zapominamy.

W lutym 1919 r. Sejm tworzącej się dopiero II Rzeczypospolitej zdecydował aktem prawnym, iż odrodzone państwo jest kontynuatorem I Rzeczypospolitej: Piastowskiej, Jagiellońskiej, Obojga Narodów… To byli oni – zrodzeni z ducha Niepodległości! III RP, której pierwociny widzą niektórzy w 1989 r., choć stosowniejszy byłby rok 1990, nie potrafiła zdobyć się na podobne polityczne wizjonerstwo. Nie uznała się za kontynuatorkę II i I Rzeczypospolitej. Nie doceniła tego, że ostatni prezydent II Rzeczypospolitej na wychodźstwie Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia niepodległej Polski prezydentowi wybranemu w kraju w wolnych wyborach. Do dzisiaj żyjemy powiązani pępowiną z PRL-em.

Nasze pokolenie odnosi się nie do Niepodległości, ale do TRANSFORMACJI USTROJOWEJ. W 2014 r. decyzją Sejmu RP uczczono tzw. wybory z 4 czerwca 1989 r., a nie wymarsz Kadrówki z Oleandrów.

***

Niewątpliwym atutem stosunkowo silnego oddziaływania chrześcijańskich ideałów na polską aktywność niepodległościową była trwająca od wieków „polonizacja” Kościoła katolickiego i jej promieniowanie na cały świat chrześcijański. Za Agatonem Gillerem, insurgentem styczniowym i zesłańcem syberyjskim możemy dziś głosić, iż mamy podwójną misję wynikającą z dziedzictwa przedmurza chrześcijańskiego świata. Pierwotna oznacza niezłomną obronę polskości i katolicyzmu jako najważniejszych zworników naszej świadomości. Wtóra – misji narodu polskiego jako forpoczty europejskiej cywilizacji. Tym większą moc ma pytanie o sympatię do narodu, „który ocalił cywilizację i chrześcijaństwo niegdyś od Tatarów pod Legnicą, w ostatku od Osmanów pod Chocimiem i Wiedniem, który tyle lat zasłaniał ją przed dziczą moskiewską”. Głos współczesnego Wernyhory – Jarosława Marka Rymkiewicza brzmi jeszcze dosadniej: Pojmij to wreszcie, głupia Europo. Gdyby nie my, Diabeł już dawno posiadłby cię i zapłodnił. I rodziłabyś, rozpustna dziwko, diabelskie bękarciny. I tylko my, obrzydliwa rozpustnico, możemy (…) Cię osłonić przed ciosami diabelskiego miecza. I osłaniamy Cię, bo te ciosy bierzemy na siebie.

Kłamstwa, nieprawdy, błędy…

W naszej świadomości pokutują różnego rodzaju historyczne nieprawdy, będące następstwem fałszywego przekazu historycznego, nachalnej propagandy czy niedostatków historycznej dydaktyki.

Pierwsza z nich, to że w hitlerowskich Niemczech był faszyzm. Propagandowy zwrot ‘faszystowskie Niemcy’ jest dziedzictwem historiografii komunistycznej. Faszyzm w istocie miał rodowód włoski i jego wcielenia/wtórniki można znaleźć w Hiszpanii gen. Franco czy Portugalii Salazara. W Niemczech czasu dyktatury Hitlera dominował narodowy socjalizm, ideologiczny bliźniak komunizmu, czyli socjalizmu internacjonalistycznego. Faszyzm jest doktryną totalitarnej prawicy, zaś komunizm i narodowy socjalizm mają proweniencję lewacką, skrajnie lewicową. Komunistyczni propagandyści obawiali się, że w niektórych głowach mogłoby dojść do niebezpiecznych skojarzeń o ideowej wrogości bliźniaczych formacji politycznych – socjalizmu internacjonalistycznego i nacjonalistycznego, i dlatego woleli zderzyć przeciwieństwa. Do dziś i politycy, i media nierzadko powielają ten fałsz.

Druga nieprawda: wielu polityków, ludzi mediów – nawet ci, których szanuję – mówi ‘II Rzeczpospolita’ tylko o okresie Polski międzywojennej. Tak jakby dalszym ciągiem II Rzeczypospolitej nie były legalne, konstytucyjne władze na wojennym, a potem politycznym wychodźstwie, które zakończył ostatni prezydent II Rzeczypospolitej Ryszard Kaczorowski, przekazując na Zamku Królewskim w Warszawie w grudniu 1990 r. insygnia Niepodległej Polski.

Trzecia: używamy w podręcznikach zwrotu: ‘rozbiory Polski’. Rusin – dzisiejszy Ukrainiec – może mniej, ale Litwin na pewno ma prawo być niezadowolony, że nie dostrzegamy, iż rozebrano Rzeczpospolitą wielu narodów, wyznań i kultur. Jej duch woła, byśmy nie byli ksenofobiczni i pamiętali, że zaborca ruski, pruski i rakuski podzielili się nie wyłącznie Koroną, ale Koroną i Mitrą, czyli Polską i Litwą (Wielkim Księstwem Litewskim), a zatem Rzeczpospolitą, państwem zbudowanym na idei: wolni z wolnymi, równi z równymi, zacni z zacnymi.

***

I na koniec: w powszechnie śpiewanej hymnicznej pieśni Boże, coś Polskę powtarzamy bezmyślnie słowo ‘przygnębić’, czyli ‘zasmucić’, gdy Alojzemu Felińskiemu chodziło o stan pognębienia, czyli zniszczenia, zdewastowania, zdeptania… Śpiewamy więc, falsyfikując przekaz autorski i zatracając istotny sens, bo poprawnie brzmiałby ten hymn: od nieszczęść, które pognębić ją – Polskę – miały…

Miłość i duma z Ojczyzny

Miłość swojej ojcowizny, swojego kraju to patriotyzm, który dzisiaj antychrześcijańsko i antypolsko niektórzy za wszelką cenę pragną zdyskredytować i ośmieszyć. Święty Jan Paweł Wielki w niezapomnianej książce Pamięć i tożsamość powiedział: „Patriotyzm oznacza umiłowanie tego, co ojczyste: umiłowanie historii, tradycji, języka czy samego krajobrazu ojczystego. Jest to miłość, która obejmuje również dzieła rodaków i owoce ich geniuszu. Próbą tego umiłowania staje się zagrożenie tego dobra, jakim jest ojczyzna. Nasze dzieje uczą, że Polacy byli zawsze zdolni do wielkich ofiar dla zachowania tego dobra albo też dla jego odzyskania”.

Tysiącletnie dzieje chrześcijańskiej Polski mają wymiar opatrznościowy. Zaczęły się chrztem Mieszka w czasie odradzania uniwersalistycznego cesarstwa rzymskiego na gruncie nacji niemieckiej, a ich milenijne wypełnienie poprzedził sobór powszechny, przełomowy dla Kościoła. Millenium to szczególne światło nadziei na nowy czas i nowych ludzi. Weszliśmy już trzecim pokoleniem w drugie tysiąclecie, dziedzicząc imperatyw wierności imponderabiliom, z których jednym z najważniejszych jest trwały związek z Kościołem katolickim.

Nie jest możliwa relacja między osobami, obywatelami a sprawującymi władzę, poszczególnymi państwami, związkami państw a wspólnotą światową bez odniesienia do wspólnych i jednako rozumianych zasad moralnych. Taki postulat – dziś równie aktualny – formułowali najwybitniejsi przedstawiciele polskiej myśli politycznej.

Jeżeli zachowaliśmy tożsamość, zahartowaliśmy nasze wartości i przekształciliśmy je w imponderabilia, utrwaliliśmy nasz etos, obroniliśmy nasz byt polityczny, rozpostarty pośrodku jednego z najważniejszych gościńców europejskich, to bynajmniej nie dlatego, że wspierały nas zastępy rycerskie, że liczniejsze były nasze armaty, że mieliśmy potężniejsze od najeźdźców fortece. Naszą siłą i naszym imperatywem stało się lechickie, jagiellońskie, sarmackie umiłowanie WOLNOŚCI jako imponderabilium narodowego. Najlepiej wyraził to prezydent Lech Kaczyński. Z filmu Prezydent Joanny Lichockiej i Jarosława Rybickiego zapożyczę jego słowa przypomniane przez Jarosława Sellina:

Kilku przywódców europejskich, myśląc, że zrobią przyjemność Lechowi Kaczyńskiemu, chciało się pochwalić swoją znajomością historii Polski i właściwie mówili mu bez przerwy o współczuciu i cierpiętnictwie. Na to Lech Kaczyński zareagował z dużym poczuciem humoru i dezynwolturą… i powiedział tak: O czym, Panowie, mówicie, przecież Polacy na kilkaset lat zatrzymali pochód Niemców na Wschód, Polacy zatrzymali pochód islamu na Zachód, Polacy zatrzymali pochód bolszewików też na Zachód, Polacy wreszcie w XX wieku pierwsi powiedzieli Hitlerowi – NIE i zmusili Zachód do tego, żeby podjął wojnę z Hitlerem, i Polacy stworzyli wielki, największy w historii świata ruch Solidarność, który obalił komunizm. Więc tak patrzcie na polską historię, a nie, że to tylko cierpiętnictwo, łzy i pot… Mamy prawo ufać, że jako naród, który przetrwał najcięższe koleje losu, zachowamy zdolność do przezwyciężenia wszelkich trudności. Ta ufność może bazować na siłach moralnych wciąż odnawialnych, czyli – jak to postrzegano w XVIII stuleciu – powtórzonego świata polskiego tworzeniu.

„Wy macie przenieść ku przyszłości to całe doświadczenie dziejów, któremu na imię ‘Polska’. Jest to doświadczenie trudne. Chyba jedno z najtrudniejszych w świecie, w Europie, w Kościele. Tego trudu się nie lękajcie. Lękajcie się tylko lekkomyślności i małoduszności” (Jan Paweł II).

Prof. dr. hab. Jan Wysocki jest prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie poświęconemu badaniu najnowszej historii Polski.

Artykuł Wiesława Jana Wysockiego pt. „Potyczki z historią” znajduje się na s. 15 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wiesława Jana Wysockiego pt. „Potyczki z historią” na stronie 15 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Znowu łaziłem po Bieszczadach, czyli o tym, dlaczego nie obejrzę filmu „Kler” / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nie obejrzę filmu „Kler”. Jednak nie dlatego, żebym się bał prawdy o polskim Kościele. Mam swoją wiedzę na jego temat, popartą osobistym doświadczeniem. Uważam, że 50% księży prawdziwie wierzy w Boga.

W Beskidzie Niskim jest prawie wszystko, czego potrzebuję do życia. Nie ma jednak połonin. Dlatego podobnie jak przed rokiem, wybrałem się w Bieszczady. Nie spotkałem niedźwiedzi, poza dwoma misiami z browaru Ursa Maior. Za to spotkałem ludzi, całe mnóstwo ludzi. A z paroma osobami dłużej porozmawiałem. Najpierw przed grupą męską musiałem się tłumaczyć, że nie jestem pisiorem. Naprawdę trudny proces. A potem schodziłem z Tarnicy przez Szeroki Grzbiet do Ustrzyk Górnych z sympatyczną młodą lekarką Felicją. 6 etatów! Wyobrażacie to sobie? Sześć etatów, które pozwalają w miarę przyzwoicie żyć doktorowi nauk medycznych. Już po pół godzinie marszu nabrałem postanowienia, że odszczekam wszystkie swoje mądrości z felietonu Lekarzu, ulecz samego siebie. Tak, tak, uważajcie na młode lekarki starzejący się faceci! I pewnie bym odszczekał, co za brak charakteru (!), gdyby nie pojawiło się znowu to pytanie: czy nie jestem pisiorem?

Omal nie poczułem się jak kiedyś święty Piotr, tak ciągle zaprzeczając. Kompromisowo wymyśliłem, że nie jestem pisiorem, ale też nie jestem anty-pisiorem. Rzecz jasna, taka odpowiedź nikogo nie uspokoiła – ani grupy męskiej, ani Feli.

Dla mężczyzn jedynie zadowalającą deklaracją byłoby naplucie na napis „PiS” wyryty w bieszczadzkiej skale, gdybym chciał przynależeć do grupy osób kulturalnych. Nie wyryłem i nie naplułem, co wykreśliło mnie definitywnie z grona osób kulturalnych. A gdy próbowałem tłumaczyć, że w polityce liczą się korzyści (500+, obniżenie wieku emerytalnego itepe), zostałem wręcz oskarżony o prostytucję polityczną.

I nie ma dla mnie pocieszenia w zbliżającej się zimie, bo przypomniałem sobie poprzednią, gdy szczęśliwie zmęczony kilkugodzinnym bieganiem na nartach, musiałem zmierzyć się z podobnym politycznym wyzwaniem.

– A u was na Podkarpaciu – zapytał jegomość o fizjonomii wojskowego trepa – to chyba są za rządem? – Tak – odpowiedziałem – i ja też.

Co już naprawdę nie było potrzebne, bo okazało się wkrótce, że w całym schronisku narciarskim w Górach Izerskich tylko ja jestem za rządem. Aż głupio było mi się potem przyznać, że nie całkiem i nie do końca.

Teraz w Bieszczadach dowiedziałem się, że cała Europa się z nas śmieje. A moim rozmówcom męskim wstyd się przyznawać w górskich kurortach Włoch i Szwajcarii, że są Polakami.

Trzeba to powiedzieć wprost. Takie nastawienie do najlepszego po roku 1989 polskiego rządu, który zwykłym obywatelom nie odebrał, ale dał i chce dawać dalej, świadczy o porażce wizerunkowej obozu Dobrej Zmiany. Bo z mojego rozeznania tylko jeden z rozmówców (zimowych), aktywista KOD-u, był rzeczywistym przeciwnikiem rządu; po skrojeniu służbowej emerytury. Pozostali przeciwnie, albo już zyskali, albo wkrótce mieli zyskać. Moja obrona rządu może na chwilę zakłóciła ich pewność poglądów. Do czasu powrotu do domu i odpalenia TVN z jego antyrządową i antypolską narracją.

Cztery lata wkrótce miną, cała kadencja, a obóz Dobrej Zmiany nie podjął żadnych działań repolonizacyjnych w sferze mediów. A przecież TVP Info i Wiadomości z ich toporną propagandą nie dotrą do osób mniej prostych.

Fela, przy sześciu etatach, nie za wiele rozmyślała o polityce. Niemniej zdążyła obejrzeć film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Mężczyźni również i do takiego aktu odwagi wszyscy mnie zachęcali. W domyśle wierząc, że po tym dopiero przejrzę na oczy.

Nie obejrzę filmu „Kler”. Jednak nie dlatego, żebym się bał prawdy o polskim Kościele. Mam swoją wiedzę na jego temat, popartą osobistym doświadczeniem. Uważam, że 50% księży prawdziwie wierzy w Boga. Tak dużo? – zapytają antyklerykałowie. Tak mało? – zapytają klerykałowie.

Nie obejrzę filmu „Kler” z innego powodu. Z powodu budowy własnego mózgu. Bo mój mózg, jak mózg każdego człowieka, przechowuje klatka po klatce wszystkie oglądane obrazy. Obraz zdegenerowanego księdza może nam podsunąć na przykład podczas Mszy, spowiedzi albo przyjmowania komunii św. Naprawdę tego chcemy?

Za księży, za wszystkich księży, powinniśmy się modlić, bo stoją w pierwszym szeregu walki ze złem. Są nastawieni na jego ataki i zranienia. I część z nich tego ataku nie wytrzymuje. Zrozumiałem to w trakcie własnego nawracania i w trakcie poszukiwań wierzącego księdza.

A każdy z nas… Każdy z nas sam musi zmierzyć się z własnym życiem. Nie pomogą nam i nie usprawiedliwią w żaden sposób prawdziwe lub wyimaginowane oskarżenia pod ogólnym adresem kleru. Pan Bóg każdego rozliczy indywidualnie. Ciebie, mnie i każdego księdza również.

Jan A. Kowalski

P.S. Trzymaj się, Felu! Aaa… i uważam, że lekarze powinni pracować dwa razy mniej, a zarabiać dwa razy więcej – dla naszego wspólnego dobra 🙂

 

Dekomunizacja w Nowym Sączu. Józef Piłsudski stanie w miejscu pomnika wdzięczności Armii Czerwonej

Budowa pomnika Józefa Piłsudskiego to bezspornie sukces lokalnych patriotów. Dali oni doskonały przykład skuteczności w oczyszczaniu przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia.

Józef Wieczorek

Przez 70 lat w centrum Nowego Sącza, w prestiżowym miejscu stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany pod przymusem okupanta sowieckiego. Pierwszy pomnik, postawiony w grudniu 1945 r., już w styczniu 1946 r. został wysadzony w powietrze przez podziemie niepodległościowe, silne po wojnie w Beskidzie Sądeckim. Kolejny pomnik, mimo pewnych modyfikacji – już bez gwiazdy czerwonej, ale z sowieckimi napisami – przetrwał aż do roku 2015, bo władze Nowego Sącza nie zdołały przez lata, już w wolnej Polsce, wykonać uchwały rady miasta z 1992 roku (!) o usunięciu tej pozostałości sowietyzacji Polski. Po rozbiciu podziemia niepodległościowego w pierwszych latach po wojnie dążenia niepodległościowe w Nowym Sączu wyraźnie opadły. Nowy Sącz tak naprawdę w czasach III RP żył nadal w stanie zniewolenia z jego symbolem w reprezentacyjnym centrum miasta. (…)

Prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak (PiS) do końca stał twardo na straży pomnika chwały Armii Czerwonej, za co zbierał pochwały od konsula rosyjskiego.

Siły policyjne broniły nielegalnie stojącego pomnika, który dawno już winien być usunięty w ramach prawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej, a sądy przez lata „grillowały”

Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego w budowie | Fot. J. Wieczorek

uczestników manifestacji za ich patriotyczną, niezłomną postawę. Co prawda sprawy – także młodocianych uczestników manifestacji – umorzono, ale skarb państwa został uszczuplony z powodu tępienia antykomunistycznych demonstrantów i wykazano, że patriotyzm w III RP jest bardzo źle widziany. (…)

Ale jak to bywa przed kolejnymi wyborami, mamy jednak pomnikową „dobrą zmianę”. Po rozbiórce pomnika chwały Armii Czerwonej na jego miejscu ma być postawiony pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego na Kasztance. Powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zbiera fundusze, i prace budowlane już ruszyły. Pomnik ma być odsłonięty 11 listopada na 100-lecie niepodległości Polski, którą i Nowy Sącz po latach okupacji powoli ponownie odzyskuje.

Prezydent Miasta Ryszard Nowak, tak zasłużony dla pomnika Armii Czerwonej, został członkiem honorowym tego komitetu, uznanym za osobę, która poprzez swój autorytet obrońcy „zasług” Armii Czerwonej może wnieść wybitny wkład w budowę pomnika pogromcy Armii Czerwonej [sic!]. (…)

Nikt z nas – działających na rzecz likwidacji pomnika chwały Armii Czerwonej – nie został zaproszony do komitetu budowy pomnika Marszałka.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Woldenberg w Dobiegniewie – miejsce polskiej pamięci. W latach wojny był tu oflag dla ponad 6 tys. polskich żołnierzy

Dobra Zmiano, na stulecie niepodległości obiecałaś trochę grosza na muzea w Polsce. W przypadku muzeum w Dobiegniewie wymaga tego sprawiedliwość. Woldenberczycy są dziedzictwem nas wszystkich.

Henryk Krzyżanowski

Warto odwiedzić Dobiegniew. Położone wśród jezior miasteczko, które w czasach niemieckich nazywało się Woldenberg, jest szczególnym miejscem w naszej zbiorowej pamięci. Między rokiem 1940 a 1945 mieścił się tu Oflag II C, czyli obóz jeniecki, w którym przetrzymywano ponad 6 tys. polskich oficerów i podchorążych wziętych do niewoli we wrześniu 1939 roku, a wraz z nimi kilkuset szeregowców. Znaczną część jeńców stanowili oficerowie rezerwy, którzy w cywilu wykonywali rozmaite zawody inteligenckie; byli ziemianami bądź prawnikami, nauczycielami, artystami i naukowcami – słowem, należeli do elity II Rzeczypospolitej. Nie mogąc w oflagu walczyć fizycznie, kontynuowali walkę o niepodległość duchową, co było jednocześnie ich samoobroną przed depresją, zwaną tutaj „chorobą drutów kolczastych”. Różne wchodziły w to działania, ale bodaj najważniejszym stała się edukacja.

Oprócz regularnych, choć zakonspirowanych kursów akademickich (z dyplomami uznawanymi po wojnie przez uczelnie wyższe), popularnością cieszyły się odczyty specjalistów rozmaitych dziedzin, kursy zawodowe czy nauka języków. O masowości oflagowej edukacji świadczy fakt, że w samych tylko zajęciach akademickich uczestniczyło ok. 1500 jeńców, zaś obozowa biblioteka dochodziła do 30 tys. tomów.

Niejako wbrew maksymie Inter arma silent musae, w obozie powstało wiele dzieł literackich i plastycznych. Oflagowy teatr wystawiał oprócz klasyki także spektakle tu napisane. O tym teatrze ppor. Andrzej Siła-Nowicki taką napisał fraszkę: Dziwny to teatr, teatr to jedyny,/ A drugi taki nie wiem gdzie./ Chłopcy w tym teatrze grają za dziewczyny,/ Ale na odwrót – niestety nie.

Osobną dziedziną były imprezy sportowe, z olimpiadą zorganizowaną, jak kazał olimpijski kalendarz, w roku 1944. Na tym poprzestańmy, bowiem nie da się w krótkim felietonie przedstawić całej aktywności jeńców. Ciekawych odsyłam do wydanej w 2017 i dostępnej w internecie książki pod redakcją Wiesława Dembka Oflag II C Woldenberg – to brzmi jak tajemnica.

Lata powojenne nie były dla woldenberczyków łaskawe, choć przecież, będąc częścią pięknego pierwszego pokolenia Polski niepodległej, nie przestali być elitą duchową i intelektualną. Po odwilży roku 1956 stworzyli stowarzyszenie, którego fizyczne ślady obecne są do dziś w Dobiegniewie. To m.in. szkoła zbudowana na początku lat sześćdziesiątych, piękny pomnik jeńca na placu przed kościołem, upamiętnienie dramatu koszmarnej ewakuacji w styczniu 1945 roku i odzyskania wolności w odległych o kilkadziesiąt kilometrów Dziedzicach. Przede wszystkim jednak to Muzeum Woldenberczyków, powstałe ponad trzydzieści lat temu i świetnie dokumentujące fenomen, jakim był Woldenberg.

Na koniec taki apel: Dobra Zmiano, na stulecie niepodległości obiecałaś wysupłać trochę grosza na muzea w Polsce. W przypadku muzeum w Dobiegniewie wymaga tego elementarna sprawiedliwość. Woldenberczycy nie są tylko częścią lokalnej historii miasteczka, które zresztą rzetelnie dba o ich pamięć. Woldenberczycy są dziedzictwem nas wszystkich.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Wodenberczycy należą do nas wszystkich” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Wodenberczycy należą do nas wszystkich” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Konkurs dla dzieci i młodzieży pt. Sacratissimo Cordi – Polonia Restituta – Najświętszemu Sercu – Polska Odrodzona 2018

Wzorem lat ubiegłych Stowarzyszenie Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu organizuje konkurs plastyczny. Do udziału w nim zaprasza dzieci i młodzież z całej Polski.

Pragniemy przypomnieć dzieciom i młodzieży jeden z najbardziej zapomnianych faktów z najnowszych dziejów Poznania – historię budowy i zniszczenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności. Był to jeden z trzech najważniejszych Pomników w Polsce, symboli naszej niepodległości, obok Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie i Pomnika Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Wszystkie te pomniki zostały zburzone przez Niemców w czasie II wojny światowej. Po jej zakończeniu – dwa pozostałe, poza Pomnikiem Wdzięczności w Poznaniu, zostały odbudowane.

W konkursie tym pragniemy przybliżyć jego uczestnikom idee, jakie przyświecały budowniczym Pomnika – połączenie patriotyzmu i wiary katolickiej wyrażających się we wdzięczności Bogu za zwycięskie Powstanie Wielkopolskie, dzięki któremu Wielkopolska znalazła się w granicach odradzającej się Ojczyzny.

Pomnik Wdzięczności, którego odbudową zajmuje się organizator Konkursu, powstał w 1932 r. i był największym i najbardziej rozpoznawalnym monumentem przedwojennego Poznania. Jesienią 1939 r. zburzyli go Niemcy. W czasie dwóch wizyt w Poznaniu (w 1983 i 1997 r.) Jan Paweł II za każdym razem mówił o nim w homiliach. Wierzymy, że wspólnym wysiłkiem sprawimy, iż Pomnik ten wróci po latach nieobecności na ulice Poznania. Gorąco pragniemy go odbudować na 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę w 2018 r.

W 2016 r. Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika wykonał odlew 5-metrowej figury Chrystusa – centralny element monumentu. Stoi ona obecnie przy Kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa przy ul. Kościelnej w Poznaniu.

Regulamin Konkursu

I. Organizator: Stowarzyszenie Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności

II. Patronat Konkursu
Arcybiskup Metropolita Poznański
Kuratorium Oświaty w Poznaniu
Poznański Oddział Akcji Katolickiej
NSZZ „Solidarność” Region Wielkopolska

III. Cele konkursu

Konkurs ma na celu przybliżenie najmłodszym mieszkańcom naszego miasta historii naszej Ojczyzny – Polski i naszej „małej Ojczyzny” – Wielkopolski. Pragniemy wspierać nauczycieli i wychowawców w ich pracy, by w aktywny i nowoczesny sposób wspólnie wśród młodego pokolenia kształtować poczucie dumy z bycia Polakami i Wielkopolanami i upowszechniać w zbiorowej świadomości godne i wyjątkowe fakty z naszych dziejów.

IV. Informacje organizacyjne
1. Temat konkursu:

Co roku temat jest zmieniany. Temat proponowany na rok 2018 to „Pomnik Wdzięczności w naszych sercach i umysłach. Dziękujemy za 100 lat niepodległości naszej Ojczyzny”.

2. Konkurs prowadzony będzie w czterech grupach wiekowych:
· Poziom A – uczniowie szkół podstawowych, klasy 1–3
Udział w konkursie polega na wykonaniu jednej pracy – rysunku na podany temat (dowolne skojarzenia), kredkami na formacie A3 lub A4.
· Poziom B – uczniowie szkół podstawowych, klasy 4–6
Udział w konkursie polega na wykonaniu jednej pracy indywidualnej w dowolnej technice plastycznej płaskiej (kredka, ołówek, tempera, akwarela, olej, mozaika, witraż itp.), przedstawiającej Pomnik Wdzięczności w kontekście zaproponowanego tematu (dowolne skojarzenia), na formacie A3 lub A4.
· Poziom C – uczniowie szkół gimnazjalnych i klasy 7–8
Udział w konkursie polega na wykonaniu jednej prezentacji multimedialnej (indywidualnej lub grupowej) w dowolnym programie komputerowym na zaproponowany temat (interpretacje i skojarzenia historyczne z wykorzystaniem wiedzy zdobywanej na lekcjach historii, religii czy języka polskiego).
· Poziom D – uczniowie szkół ponadgimnazjalnych
Udział w konkursie polega na wykonaniu jednej pracy pisemnej – dziennikarskiej, literackiej lub historycznej na ww. temat. Może to być wiersz, rozprawka, wypowiedź, opowiadanie itp. lub świadectwo, czyli zapisana wypowiedź (monolog) lub wywiad z osobą, która pamięta Pomnik Wdzięczności (objętość do 7 tys. znaków).

3. Realizacja zadań będzie przebiegać według następującego harmonogramu:

· do 27 października 2018 – przygotowanie i nadsyłanie prac do organizatorów;
· do 31 października 2018 – obrady jury;
· 5 listopada 2018 – ogłoszenie wyników konkursu w internecie;
· 10 listopada 2018 – wręczenie nagród laureatom konkursu podczas uroczystego Koncertu w Auli UAM z okazji Święta Niepodległości (godzina zostanie podane na stronie internetowej www.pomnikwdziecznosci.pl).

4. Szkoły, których uczniowie zostaną nagrodzeni lub wyróżnieni, laureaci i ich katecheci (lub inni nauczyciele – opiekunowie konkursu) zostaną powiadomieni w formie pisemnej o wynikach konkursu (mail lub sms do każdego opiekuna).

5. Konkurs ma charakter otwarty, może wziąć w nim udział dowolna liczba uczniów z każdej szkoły. Uczniowie mogą także zgłaszać się indywidualnie bezpośrednio do organizatorów.

6. Szkolny organizator konkursu (katecheta lub dowolny nauczyciel, lub rodzice w przypadku zgłoszeń indywidualnych) zobowiązany jest dostarczyć organizatorowi prace do 27 października 2018 r. na adres Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, Poznań 60-479, ul. Strzeszyńska 197. Prace pisemne i prezentacje multimedialne można także przesłać mailem na adres: j.hajdasz@post. W mailu powinny się także znaleźć informacje, o które prosimy w pkt. 7.

7. Każda praca powinna na odwrocie zawierać:

· Nazwę konkursu z zaznaczeniem kategorii wiekowej,
· Tytuł pracy,
· Imię, nazwisko i wiek autora,
· Adres szkoły,
· Imię i nazwisko katechety (lub właściwego nauczyciela lub rodzica) – opiekuna konkursu, jego dane kontaktowe tel. i e-mail.

8. Uczestnicy konkursu wyrażają zgodę na publikację swoich prac, swojego wizerunku, imion i nazwisk do publicznej wiadomości. Prawa autorskie przechodzą na organizatora.

V. Nagrody i jury

Prace konkursowe oceniać będzie jury powołane przez Organizatora.

Przewiduje się nagrody rzeczowe i dyplomy dla zdobywców I, II i III miejsca w każdej kategorii oraz nagrodę rzeczową i dyplom dla katechety (lub innego nauczyciela – opiekuna konkursu) przygotowującego do konkursu zdobywców I nagrody. Wszyscy uczestnicy Konkursu otrzymują pamiątkowe dyplomy.

VI. Dodatkowe informacje na temat konkursu:
na stronie internetowej www.pomnikwdziecznosci.pl
oraz:
Jolanta Hajdasz tel. +48 607 270507, [email protected]
Stanisław Mikołajczak, tel. +48 666073884, [email protected].

Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności we współpracy z Wydziałem Katechetycznym Kurii Arcybiskupiej w Poznaniu przygotował dla katechetów konspekty lekcji religii (oraz materiały pomocnicze – film i zdjęcia archiwalne) na temat kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i historii Pomnika Wdzięczności dla wszystkich szkolnych poziomów wiekowych.

Są one do pobrania na stronie www.pomnikwdziecznosci.pl i Wydziału Katechetycznego. W razie problemów z ich pobraniem prosimy o kontakt na w/w telefony lub adresy mailowe.

Zamieszczone wyżej prace pochodzą z poprzednich edycji konkursu. Fot. J. Hajdasz.

Zaproszenie Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu do udziału w konkursie dla dzieci i młodzieży „Sacratissimo Cordi – Polonia Restituta” 2018 znajduje się na s. 8 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Zaproszenie Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu do udziału w konkursie plastycznym dla dzieci i młodzieży „Sacratissimo Cordi – Polonia Restituta” 2018” na s. 8 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wokół reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości / M. Patey, J. Chmielowska, P. Andrzejewski, „Kurier WNET” 52/2018

Stanowisko Komisji Weneckiej nie znajduje potwierdzenia w procedurach innych krajów Europy i w braku jakiejkolwiek weryfikacji odziedziczonego po komunizmie składu personalnego władzy sądowniczej.

Mariusz Patey
współpraca: Jadwiga Chmielowska, Piotr Andrzejewski

Wokół reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości

Historyczny i międzynarodowy kontekst polskich problemów z kształtowaniem instytucji wymiaru sprawiedliwości

Problemy z polskim wymiarem sprawiedliwości jak w soczewce skupiają wszystkie niedostatki transformacji. Mało kto niezwiązany z Polską, a czytający dotyczące Polski wiadomości, jest w stanie odpowiednio je zinterpretować.

Polska droga ku demokratycznemu porządkowi rozpoczęła się 4 czerwca 1989 r. po częściowo wolnych wyborach. Społeczeństwo w przeważającej większości wyraziło wotum nieufności dla komunistycznego reżimu. Polska jednak tylko nominalnie stała się demokratycznym państwem prawa. Komuniści przewidzieli wiele zabezpieczeń, pozwalających im wejść w nową rzeczywistość bez uszczuplania swoich sfer wpływu w ważnych obszarach funkcjonowania państwa.

Budowa demokratycznego państwa prawa wszędzie na świecie była procesem trudnym i rozłożonym w czasie. Polskie społeczeństwo, mimo determinacji uczestników opozycji antykomunistycznej i NSZZ Solidarność, nie było w stanie ani w pełni rozliczyć winnych zbrodni komunistycznych, ani wykształcić skutecznych mechanizmów odsuwających ludzi szczególnie uwikłanych we współpracę z komunistycznym reżimem. Wraz ze starym establishmentem pozostały złe praktyki, widoczne szczególnie w sferze publicznej.

System demokratyczny ma się jednak nie najgorzej. Wskazują na to kolejne wybory do parlamentu i samorządów. A mnogość komitetów wyborczych i partii, ostry język sporu, demonstracje i protesty są nieodłączną cechą demokracji.

Po przejęciu przez dotychczasową opozycję władzy w 2016 r. i uzyskaniu wpływu na państwowe radio i telewizję zwiększył się pluralizm mediów, choć może niepokoić zbytnia koncentracja i słabość kapitału lokalnego w segmencie mediów prywatnych.

Niezwykle ważny dla rozwoju i stabilności demokratycznego państwa prawa jest wymiar sprawiedliwości. By mógł sprawnie działać, prócz dobrych rozwiązań organizacyjno-prawnych musi się opierać na środowiskach prawniczych mocno osadzonych w systemie wartości akceptowanych przez społeczeństwo.

W Polsce od tysiąca lat fundamenty wartości i rozwój państwowości były ściśle związane z cywilizacją łacińską. Zabory, utrata państwowości, kolejne okupacje i komunizm przerwały organiczny rozwój państwa i społeczeństwa i doprowadziły do rozszczelnienia systemu wartości. Skutkiem doświadczeń historycznych była demoralizacja społeczeństwa, słabość wyniszczonych elit, głębokie podziały i niski poziom zaufania tak w kontaktach międzyludzkich, jak i do instytucji państwa.

W tzw. Polsce Ludowej, tworze powstałym w 1944 r. w wyniku zajęcia terenów polskich przez Armię Czerwoną, sędziowie, prokuratorzy, a nawet adwokaci mieli na pierwszym miejscu stawiać dobro komunistycznego systemu. Komuniści lubili powtarzać, że wymiar sprawiedliwości jest karzącą ręką partii.

Nieformalna sieć powiązań, polecenia wydawane ustnie, na telefon, stały się normą. System edukacji na studiach prawniczych ukierunkowany był na kształcenie uległego karierowicza, polegającego raczej na związkach rodzinno-środowiskowych niż na wiedzy i wypełnianiu misji społecznej. Erozja tradycyjnego systemu wartości przyspieszyła. Mieliśmy tysiące zbrodni sądowych, setki sędziów, prokuratorów zaangażowanych w proceder niszczenia prawdziwych i wyimaginowanych wrogów systemu komunistycznego.

Co stało się po 1989 r. z całym środowiskiem prawniczym służącym komunistycznemu reżimowi? Niektórzy wyjechali z Polski, a inni sądzili, oskarżali, bronili – już w imieniu wolnej, demokratycznej Polski. Ostateczny upadek systemu tylko pozornie miał wpływ na jakość ich pracy.

Tzw. socjalistyczna etyka została zastąpiona indywidualnym i środowiskowym egoizmem, lojalnością w stosunku do grupy, uległością wobec osób stojących wyżej w hierarchii zawodowej, społecznej, połączonym z pogardą i wyższością wobec osób reprezentujących odmienny świat wartości. Jednocześnie środowisko to skutecznie broniło osób z komunistyczną przeszłością przed odpowiedzialnością.

Przypomnę choćby proces przeciwko zbrodniarzowi komunistycznemu Władysławowi Pożodze, który był funkcjonariuszem WUBP w Rzeszowie, gdzie działał jako młodszy referent od 15 marca 1946 r. i jako referent od 15 października 1946 r w komunistycznych organach represji. Na jego polecenie Jerzy Vaulin ps. Mar 24 października 1946 r. dokonał zabójstwa Antoniego Żubryda i jego żony Janiny, będącej w 8. miesiącu ciąży. Zbrodniarze uniknęli kary pomimo dowodów. Sędzia (córka stalinowskiego zbrodniarza sądowego) oddaliła pozew z uzasadnieniem, że daje wiarę wyjaśnieniom oskarżonych, jakoby mordowali z pobudek pospolitych, a nie ideologicznych, czyli ich zbrodnie nie kwalifikują się jako nazistowskie czy komunistyczne.

Warto również przytoczyć sentencję wyroku w ciągnącym się 11 lat procesie w sprawie zabójstw podczas tzw. rewolty grudniowej z 1970 r na Wybrzeżu, gdzie strzelanie do demonstrantów i przypadkowych ludzi celem spacyfikowania zamieszek wymierzonych w komunistyczne rządy zostało uznane za udział w bójkach. I to wbrew zdaniu ławników, jedynego ciała w polskim wymiarze sprawiedliwości mającego legitymację społeczną. Także strzelających z helikopterów na rozkaz komunistycznego generała Korczyńskiego sędziowie potraktowali jak drobnych chuliganów. Wielu winnych nawet nie stanęło przed sądem.

Mimo wielu dowodów i świadków, organizatorzy i wykonawcy skrytobójczych mordów popełnianych w latach 1980–1990 na działaczach opozycji, księżach, pozostali bezkarni. Dawni sprawcy tego typu przestępstw sądowych są nadal czynnymi sędziami, często uczestniczą w procesie kształcenia do zawodów prawniczych i wpływają na politykę kadrową sądów.

By zilustrować patologię systemu, przypomnę prowokację dziennikarską, w której młody dziennikarz, podający się za pracownika kancelarii premiera, mógł wpłynąć na pracę sędziego lokalnego sądu. Jednak to dziennikarz ma do dziś kłopoty z prawem, nie sędzia. Przykładów erozji etyki zawodowej prawników, czy wręcz braku uczciwości, jest wiele.

Ta sytuacja budzi frustrację dużej części środowisk byłej opozycji demokratycznej. Znacząco w tym kontekście wypadają badania poziomu zaufania społecznego do instytucji wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Sądy darzone są zaufaniem poniżej 50% (na poziomie 40%) i ten wskaźnik w latach 2006–2016 niewiele się zmienił (http://www.tnsglobal.pl/archiwumraportow/files/2016/11/K.068_Zaufanie_do_instytucji_O10a-16.pdf ).

Polska nie jest jednak niechlubnym wyjątkiem na tle pozostałych krajów, mających doświadczenia z systemami komunistycznymi, bo wiele z nich zmaga się z podobnymi problemami.

System komunistyczny, zanim się rozpadł, przygotował rozwiązania prawne utrudniające reformę, która naruszałaby stan posiadania dotychczasowego establishmentu postkomunistycznego.

Po fali euforii w 1989 r., przyszło rozczarowanie i zwątpienie w uczciwość i dobre intencje ludzi Solidarności, umiejętnie podsycane przez wciąż silne w mediach środowiska postkomunistyczne.

Powrót do władzy postkomunistów dla uważnych obserwatorów nie był zaskoczeniem. Uchwalono konstytucję, która poprzez niejasne przepisy umożliwiła dowolność interpretacji w jednych obszarach i niemożność przeprowadzania modernizacji państwa w innych.

Wygrana Zjednoczonej Prawicy w wyborach 2016 r. grozi dotychczasowemu układowi postkomunistycznemu utratą wpływów, a przed rządzącą centroprawicą, która nie ma większości konstytucyjnej, stoi dylemat: legalizm i brak zmian czy próba zmian i oskarżenia o naruszanie porządku prawnego państwa? A specyfiką polską, mimo ostrego sporu i podziałów w społeczeństwie, jest niechęć do radykalizmów i swoisty pacyfizm.

Moim zdaniem mamy do czynienia z inicjacją szybkich zmian, prowadzących do wzmocnienia podmiotowości społeczeństwa. Polska od 1989 r. odchodzi od modelu rządów elit na rzecz upodmiotowienia społeczeństwa.

Krajowa Rada Sądownictwa. Rys historyczny

Krajowa Rada Sądownictwa ma opiniodawcze znaczenie przy obsadzie stanowisk sędziowskich dokonywanych przez prezydenta. Została utworzona w 1989 r. w efekcie uzgodnień między opozycją demokratyczną a władzą komunistyczną podczas obrad Okrągłego Stołu. Jej celem miał być nadzór nad niezależnością sądów i niezawisłością sędziów. Instytucja KRS została wpisana do konstytucji jako organ kolegialny przedstawicieli władzy ustawodawczej i wykonawczej z najliczniejszym udziałem sędziów desygnowanych przez Sejm. Ostatecznie została powołana do życia na podstawie ustawy z 20 grudnia 1989 r. Weszli do niej prawnicy mający akceptację władzy komunistycznej.

Konstytucja RP z 1997 r., uchwalona za rządów koalicji SLD-PSL, czyli postkomunistów, wraz z ustawą z 2001 r., podczas kolejnych rządów SLD-PSL, opisuje funkcjonowanie KRS. Najważniejszą zmianą dotyczącą kompetencji było przyznanie KRS prawa do udziału w kształtowaniu wynagrodzeń sędziów.

Wprowadzono organ Rady – Prezydium, a w miejsce zapisu o kadencyjności KRS wprowadzono przepis o kadencjach członków KRS. Zmieniono tryb zaskarżania uchwał Rady w sprawach indywidualnych sędziów. Zamiast wnoszenia skargi do Naczelnego Sądu Administracyjnego, wprowadzono skargę do Sądu Najwyższego. Zmiany te w praktyce wzmocniły korporację zawodową sędziów.

Jeśli dodać do tego spostrzeżenie, że polski system sądowniczy opierał się dotychczas głównie na ludziach będących podporą reżimu komunistycznego, co znajdowało wyraz w treści zapadających wyroków, można zrozumieć rozgoryczenie nastawionej antykomunistycznie części społeczeństwa marzącej o republice bez uprzywilejowanych kast i elit.

W polskiej konstytucji z 1997 r. uchwalonej przez koalicję SLD-PSL Radę opisano w rozdziale VIII „Sądy i trybunały”. Jednak pojawiły się wątpliwości co do teoretycznego sklasyfikowania miejsca KRS w systemie władzy. Część prawników twierdzi, że nie można jej przyporządkować ani do władzy ustawodawczej, ani wykonawczej, ani sądowniczej. Od organów dwóch pierwszych władz znacznie się różni, a co do władzy sądowniczej, to Konstytucja wyraźnie stwierdza, że władzę tę sprawują tylko sądy i trybunały. Mimo to Radę opisuje się jako niewydający wyroków („pozajudykacyjny”) organ władzy sądowniczej. Bywa też opisywana jako organ administracji państwowej i porównywana do organów kontroli państwowej i ochrony prawa. Przyporządkowanie KRS do konkretnej władzy (albo stwierdzenie, że nie należy ona do żadnej z nich) ma wpływ na interpretację kompetencji Rady.

Propozycje zmian po dojściu PiS do władzy

Kierunek zmian w wymiarze sprawiedliwości zmierzał do ściślejszej kontroli jakości pracy sędziów poprzez uformowanie odpowiednich instytucji przy Sądzie Najwyższym i zwiększenie roli przedstawicieli społeczeństwa w procesie wyboru sędziów. Temu miały służyć zmiany w sposobie wyłaniania członków Krajowej Rady Sądownictwa. Innym z celów było odsunięcie w stan spoczynku sędziów o niewygaszonych związkach z postkomunistycznym establishmentem i uwikłanych w orzekanie łamiące zasadę lex retro non agit.

22 lipca 2017 r. Sejm uchwalił ustawę wygaszającą niejednolitą kadencję wszystkich członków KRS, dzieląc ją na dwa zgromadzenia.

Uchwalenie tej ustawy, a także ustaw o ustroju sądów powszechnych oraz Sądzie Najwyższym, uznawanych przez niektórych jako naruszające zasadę trójpodziału władz, wywołało protesty zwolenników status quo w kraju.

Prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę 31 lipca 2017 r., proponując własną inicjatywę ustawodawczą w tym zakresie. We wrześniu do Sejmu wpłynął prezydencki projekt nowelizacji. Zaproponował m.in. zmiany sposobu wyboru członków Rady oraz obowiązek transmisji obrad KRS przez internet. Prawo zgłaszania kandydatów do Rady miałyby grupy co najmniej 2000 obywateli oraz grupy co najmniej 25 sędziów. Sejm wybierałby członków KRS kwalifikowaną większością 3/5 głosów, a w przypadku konieczności przeprowadzenia drugiej tury – w głosowaniu imiennym.

Mimo tych zmian sędziowie nadal będą mieć olbrzymi wpływ na bieżącą politykę, nie będąc przedstawicielami Suwerena – Narodu.

Reperkusje międzynarodowe reform

Opinię o ustawie wydała Komisja Wenecka, mijając się niejednokrotnie z treścią obowiązującego w Polsce systemu prawnego. Według Komisji, w państwie prawa znacząca część lub większość członków rad sądowniczych powinna być wybrana przez sędziów, a według uchwalonej ustawy Sejm może wybrać kandydatów, którzy mają minimalne poparcie sędziów. I tu można zarzucić Komisji Weneckiej próbę ograniczenia prawa społeczeństwa do możliwie szeroko rozumianej podmiotowości, realizowanej bezpośrednio bądź przez przedstawicieli.

Wybór większością 3/5 głosów daje szanse osobom bardziej neutralnym, ale w drugiej turze głosowania partia rządząca może wybrać kandydatów zwykłą większością, co upolitycznia Radę. Pogłębi to wspólna dla wszystkich członków kadencja.

W Europie powszechne są kadencje niesynchroniczne, kiedy pracują razem członkowie wybrani przez parlamenty różnych kadencji. Zwiększa to szansę, że będą oni reprezentowali różne poglądy polityczne.

Różne poglądy nie gwarantują jednak większej niezależności, bo mogą prowadzić do nadmiernego wpływu tych opcji politycznych, które nie są przez społeczeństwo popierane w demokratycznych wyborach. Grozi to obstrukcją prac rządu przez ludzi nie posiadających legitymacji społecznej. Uderza to w 400-letnią tradycję demokracji i samorządności I Rzeczypospolitej, opartych na zbiorze praw Nihil novi sine communi consensu z 1505 r., a potwierdzonych w Konstytucji 3 maja z 1791 r. Jednak lepiej, aby Rada reprezentowała wartości większości społeczeństwa, niż gdyby mniejszość miała swe poglądy narzucać większości, co miało miejsce podczas rządów komunistów.

Według Komisji Weneckiej ustawa ta razem z innymi reformami osłabia niezależność wymiaru sprawiedliwości. Jej stanowisko nie znajduje potwierdzenia w procedurach innych krajów Europy i w braku jakiejkolwiek weryfikacji odziedziczonego po komunizmie składu personalnego władzy sądowniczej. Komisja nie wzięła pod uwagę kontekstu: transformacji państwa polskiego i specyfiki systemu sowieckiego, z jakiego Polska relatywnie niedawno wyszła.

System doboru sędziów. Rozwiązania europejskie i amerykańskie

W II połowie XX w. wiele państw europejskich utworzyło organy, które mają chronić niezależność sądów i niezawisłość sędziów. Są one powiązane z władzą sądowniczą, jednak na ich skład mają wpływ także organy władzy ustawodawczej i wykonawczej. Istnieją m.in. we Francji (Najwyższa Rada Sądownictwa, organ konstytucyjny) oraz we Włoszech i Portugalii.

W innych państwach europejskich, które także są państwami prawa, organy podobne do KRS nie występują. Do tych państw należą m.in. Niemcy, Austria i Luksemburg. Tam w procesie wyboru sędziów uczestniczą ministrowie sprawiedliwości lub organy kolegialne innego typu.

Niemcy. Sędziów najwyższej instancji (bez Federalnego Trybunału Konstytucyjnego) wybiera 32-osobowa komisja rekrutacyjna (Richterwahlausschuss) złożona po połowie z posłów do Bundestagu (skład odzwierciedla proporcjonalnie układ sił w Bundestagu) i ministrów sprawiedliwości krajów związkowych (rządy landowe wyłaniane są w osobnych wyborach, proporcje partyjne są często inne niż w Bundestagu). Kandydatów proponuje federalny minister sprawiedliwości albo członkowie komisji rekrutacyjnej. Po zaopiniowaniu kandydata przez tzw. radę prezydialną danego sądu (prezes i inni sędziowie) komisja rekrutacyjna zwykłą większością głosów dokonuje wyboru na drodze tajnego głosowania. Po zatwierdzeniu wyboru przez rząd federalny sędziego mianuje prezydent RFN. Ta procedura od lat krytykowana jest przez przedstawicieli samorządu sędziowskiego jako zbyt upolityczniona i mało przejrzysta, ale za to społeczeństwo uzyskuje pośredni wpływ tak na obsadę, jak i na ewaluację pracy sądów.

We Francji o nominacjach sędziowskich decyduje Najwyższa Rada Sądownictwa (Conseil Supérieur de la Magistrature) ustanowiona w konstytucji Republiki Francuskiej. Liczy ona 12 członków; w jej skład oprócz Prezydenta i Ministra Sprawiedliwości wchodzi 5 sędziów, prokurator, przedstawiciel Rady Państwa (odpowiednika Trybunału Konstytucyjnego) i 3 osobistości niezwiązane ani z parlamentem, ani z sądami, mianowane przez Prezydenta oraz Przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego i Senatu.

System francuski jest zatem przykładem włączenia władzy ustawodawczej i wykonawczej w proces wyłaniania organu odpowiedzialnego za wyłanianie kandydatów sędziowskich. Korporacje prawnicze w V Republice mają jednak specjalny status. Elitaryzm trzeciej władzy wyraża się wysoką barierą wejścia do zawodu sędziego i słabą kontrolą społeczną. O zasady i wartości etyki zawodowej sędziów dba środowisko prawnicze.

W Szwecji postanowienia o nominacjach sędziowskich podejmuje minister sprawiedliwości na podstawie zgłoszeń na wolne stanowisko, które z kolei są rezultatem procesu aplikacyjnego pilotowanego przez Radę ds. Nominacji Sędziów (Domarnämnden). Do 2011 r. większość jej 9-osobowego składu powoływał rząd. Po reformie z 2011 r. pięciu członków Domarnämnden to sędziowie wybierani przez innych sędziów, dwóch to prawnicy powoływani przez rząd po konsultacjach ze środowiskiem prawniczym oraz dwóch – przez parlament. Rada sprawdza referencje potencjalnych kandydatów na sędziów uzyskane od innych sędziów. Prezesi sądów, które ogłosiły nabór, przeprowadzają rozmowy kwalifikacyjne i zestawiają listy najlepszych kandydatów. Minister sprawiedliwości prawie zawsze zatwierdza kandydata wyłonionego przez Radę (jeśli nie, to rekomenduje ona nowego kandydata).

W Holandii sędziowie powoływani są dekretem królewskim na wniosek ministra sprawiedliwości, ale kandydata wskazuje Rada Sądownictwa, składająca się z trzech do pięciu członków (obecnie z czterech). Zawsze co najmniej połowa to byli sędziowie, zgłoszeni przez środowisko sędziowskie. Przewodniczący Rady, który decyduje w wypadku równowagi głosów, musi pochodzić właśnie z sędziowskiej frakcji w Radzie.

Najbliższy tradycji I Rzeczypospolitej jest amerykański system wyboru sędziów.

Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych uważali, że sprawny system sądownictwa oparty na niezawisłych sędziach zapewni stabilność państwa. Akceptując metodę przyjętą przez władze federalne (dożywotniego mianowania), władze stanowe również wybierały sędziów dożywotnio, przy czym część legislatur stanowych powoływała sędziów samodzielne, w innych wyboru dokonywał gubernator. Wybór dokonany przez gubernatora zatwierdzała specjalna rada wyznaczana przez legislaturę. Zmienił to prezydent A. Jackson, stwarzając tzw. system łupów (spoils system), zgodnie z którym każde stanowisko w administracji publicznej czy w innej władzy może, drogą nominacji, obsadzić na niemal wszystkich szczeblach zwycięzca wyborów, odpowiednio do swoich poglądów.

Przyczyniło się to do zmiany metody powoływania sędziów. Władzę w tym aspekcie oddano w ręce wyborców, którzy poprzez powszechne głosowanie mogli obsadzać urzędy sędziów. Przemawiał za tym także pogląd, że osoby orzekające w mniejszych społecznościach powinny być z nimi związane i rozumieć lokalne uwarunkowania.

Z biegiem problemem stało się zaangażowanie polityczne sędziów. Jego rozwiązaniem miały być wybory, w których kandydaci nie ujawniają swoich poglądów politycznych. Na początku XX w. wykształcił się kolejny sposób powoływania sędziów – merytoryczny (merit selection). Zakładał on zaangażowanie w procedurę wyboru gubernatora oraz specjalnej komisji nominacyjnej, weryfikującej kandydatów. Obowiązkowym elementem postępowania były późniejsze wybory(retention election), podczas których obywatele wypowiadali się w kwestii utrzymania urzędu przez sędziego mianowanego przez władze stanowe.

Współcześnie zastosowanie mają wszystkie wymienione metody powoływania sędziów. Istnieją także partyjne sposoby wyboru (partisan election). Na kartach do głosowania wskazana jest przynależność partyjna kandydatów. Początkowo stosowano je w wielu stanach na wszystkich poziomach sądownictwa. Z biegiem lat skupiono się na niezawisłości sędziów, szczególnie politycznej. Obecnie tylko siedem stanów korzysta z partyjnej metody powoływania sędziów na wszystkich szczeblach sądownictwa. Znacznie bardziej popularne jest przeprowadzanie wyborów partyjnych w celu wyłonienia składu sądów 1. instancji. Wybory partyjne pojawiają się również jako element obsadzania urzędów sędziowskich w stanach, które wykształciły własne procedury w tym zakresie. Stosunkowo często wybory bezpartyjne są poprzedzane partyjnymi prawyborami. W Karolinie Płn. wybory do sądów wszystkich stopni są bezpartyjne, ale kandydaci na sędziów sądu apelacyjnego są obowiązani do ujawniania przynależności partyjnej. Obrazuje to trudności w usystematyzowaniu omawianej tematyki.

Kolejną współczesną metodą kształtowania składu sądów stanowych są wybory bezpartyjne (nonpartisan election). Od wszelkich wyborów powszechnych różnią się tym, że na kartach do głosowania nie wskazuje się na przynależność partyjną kandydata. Wiele stanów zrezygnowało z wyborów partyjnych na rzecz tej formy. I choć z czasem zaczęły one ustępować metodzie merytorycznej, metodę tę nadal stosuje się w blisko 20 stanach, najczęściej przy wyborach sędziów sądów 1. instancji, jednak są stany (13), w których nawet sędziowie sądów najwyższych pochodzą z głosowania powszechnego. Np. w Michigan wszyscy sędziowie wybierani są w drodze wyborów bezpartyjnych. Mimo to kandydaci na sędziów sądu najwyższego wskazywani są przez partie polityczne. Trudno więc przypuszczać, by ich poglądy nie były znane wyborcom.

Czy proponowane przez rząd zmiany są niekonstytucyjne?

W świetle obowiązującej konstytucji mieliśmy do czynienia z tak różnorodnymi argumentami autorytetów prawa za lub przeciw reformie sądownictwa, że można tylko potwierdzić, że sędziowie mają poglądy polityczne, które wpływają na ich konkluzje.

Warto jednak przytoczyć obszerne cytaty z ustawy zasadniczej, by każdy mógł samodzielnie zorientować się w naturze problemu.

Art. 4 ust. 1 Konstytucji stanowi, że „władza zwierzchnia” w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”, wyrażając w ten sposób jedną z podstawowych zasad ustrojowych Rzeczypospolitej: zasadę suwerenności (zwierzchności) narodu. Skoro władza zwierzchnia należy do narodu, to tylko naród jako całość („wszyscy obywatele”), nie zaś jakiś inny podmiot, autorytet, grupa społeczna czy partia polityczna sprawuje władzę pierwotną i od nikogo niezależną (suwerenną).

Zasada ta ma w Polsce długą tradycję, wywodzącą się z koncepcji suwerenności ludu, która wykształciła się w Europie na przełomie XIX i XX w., stanowiąc w swym pierwotnym ujęciu zaprzeczenie rządów absolutnych. W Rzeczypospolitej wspólnota obywateli kierowana dobrem rzeczy wspólnej pojawiła się w zbiorze praw podstawowych z 1505 r., znanym jako Nihil Novi i potem wyrażona w Konstytucji 3 maja 1791 r. W praktyce Rzeczypospolitej wybory sędziów grodzkich (karnych), ziemskich (cywilnych) i skarbowych (administracyjnych), a także sądów sejmowych i Trybunału Koronnego (odpowiedników Sądu Najwyższego) w wyborach bezpośrednich i równych trwały aż do końca państwa, tzn. do 1795 r. W tym znaczeniu wola narodu, a nie władcy absolutnego jest źródłem władzy najwyższej i od nikogo niezależnej.

Obecnie naród jako podmiot władzy suwerennej stanowią – w odróżnieniu od innych koncepcji – „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej” niezależnie od ich przynależności etnicznej, pozycji społecznej, wykształcenia, statusu majątkowego, religii czy światopoglądu. Konstytucja używa pojęcia narodu nie w znaczeniu etnicznym (osób mających polskie pochodzenie) ani politycznym (jak to miało miejsce w demokracji szlacheckiej I Rzeczypospolitej), lecz filozoficzno-społecznym, obejmującym „wszystkich obywateli Rzeczypospolitej” (demokracja uniwersalna). Tak rozumiany naród jest podmiotem władzy suwerennej, zwierzchniej w państwie. Jednak władzę tę wykonują tylko ci obywatele, którym przysługują prawa wyborcze (tzw. korpus wyborczy). Niezależnie od filozoficznych rozważań nad pojęciem narodu zawartym w art. 4 Konstytucji, ten krąg osób jest z prawnego punktu widzenia określony bardzo precyzyjnie.

Najważniejszą konsekwencją zasady suwerenności narodu jest to, że tylko jego wola może stanowić w Rzeczypospolitej Polskiej powszechnie obowiązujące prawo. Dlatego nie należy do źródeł prawa powszechnie obowiązującego w Polsce ani prawo wewnętrzne administracji (art. 93 Konstytucji), ani prawo natury.

Według obowiązującej konstytucji naród jako suweren może wyrażać swoją wolę za pośrednictwem swoich przedstawicieli (demokracja pośrednia, przedstawicielska) lub bezpośrednio (demokracja bezpośrednia) (art. 4 ust. 2 Konstytucji). Praktyka demokracji bezpośredniej nie jest powszechnie stosowana.

Idealną sytuacją z punktu widzenia zasady suwerenności narodu byłoby, gdyby suweren mógł bezpośrednio podejmować wszelkie decyzje, co przyczyniłoby się do większej legitymizacji podejmowanych rozstrzygnięć. Jednak współcześnie ten model sprawowania władzy przez naród z wielu względów jest trudny do realizacji. Z całą pewnością nie są natomiast przedstawicielami narodu organy władzy wykonawczej (Rada Ministrów), gdyż nie opierają one swego umocowania bezpośrednio na woli narodu – nie pochodzą z wyborów bezpośrednich. To samo dotyczy sądów i trybunałów, które stosownie do swej roli wydają wyroki nie w imieniu narodu, ale „w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej” (art. 174 Konstytucji). Sądy jednak poprzez wydawane orzeczenia mają wpływ na bieżącą politykę. Mogą bowiem orzekać o zgodności z konstytucją uchwalanych przez parlament ustaw.

Władza sądownicza nie może jednak przypisywać sobie i przekraczać granic wiążącego ją prawa, którego stanowienie konstytucja deleguje Sejmowi i Senatowi pod kontrolą Prezydenta. Wynika stąd, że tylko tam, gdzie konstytucja nie odsyła do regulacji ustawowej (kompetencji władzy ustawodawczej), można zastosować jej przepisy bezpośrednio. Konstytucja RP daje możliwość oceny sądów przez Suwerena, odsyłając do ustawy. Dotychczasowa praktyka ustawodawcza raczej nie sprzyjała kontroli społecznej sądów.

Bezpośrednie stosowanie przepisów Konstytucji w polskiej praktyce prawnej

Kwestia bezpośredniego stosowania konstytucji to w zasadzie novum ostatnich dziesięcioleci. W Polsce w okresie międzywojennym przyjmowano powszechnie, że normy konstytucyjne nie nadają się do praktycznego stosowania, dopóki nie zostaną rozwinięte w ustawodawstwie zwykłym. Konstytucja miała jedynie znaczenie dokumentu programowego, wymagającego konkretyzacji za pomocą przepisów ustawowych. Rozróżniano w związku z tym obowiązywanie i stosowanie Konstytucji a to ostatnie zawężano wyłącznie do wykonywania kompetencji przez organy konstytucyjne państwa.

Z art. 8 ust. 2 Konstytucji wynika, że nie wszystkie jej postanowienia mogą być stosowane bezpośrednio. Niektóre jej przepisy mogą stanowić same podstawę rozstrzygnięcia, a niektóre wymagają dopiero rozwinięcia w ustawie. Konstytucja jednak rzadko mówi wyraźnie, który jej przepis należy bezpośrednio stosować, a który się do tego nie nadaje. Nie nadają się z pewnością do bezpośredniego stosowania te postanowienia, których rozwinięcie i konkretyzację sama Konstytucja zastrzega ustawie zwykłej (por. np. art. 81 Konstytucji). Jednak kwestia bezpośredniego stosowania Konstytucji budzi dalsze wątpliwości. Jest tak dlatego, że normy konstytucyjne są bardzo zróżnicowane pod względem charakteru. Niekiedy dopiero pogłębiona analiza danego przepisu może dać odpowiedź na pytanie, jaki jest jego charakter i czy norma z niego wyprowadzona może czy nie może być bezpośrednio zastosowana.

Opozycja kontra większość sejmowa z reformą sprawiedliwości w tle

Jako punkt wyjścia do naświetlenia istoty sporu między większością sejmową a opozycją niech posłuży jeden z nagłośnionych ostatnio elementów reformy, polegający na obniżeniu wieku emerytalnego sędziów Sądu Najwyższego i tym samym pozbyciu się osób ukształtowanych przez poprzedni system. Naturalnie niepodobna zupełnie się odciąć od prawników uczących się zawodu w komunistycznej Polsce. Wydaje się jednak zasadne rozpocząć zmiany pokoleniowe, bowiem tylko w ten sposób w końcu będzie można choć częściowo się uwolnić od bagażu lat komunizmu.

Przytoczę zapisy Konstytucji w części dotyczącej sędziów, aby każdy mógł sam ocenić zasadność bardzo poważnych oskarżeń podnoszonych, także na forum międzynarodowym, ze strony opozycji.

Art. 180

  1. Sędziowie są nieusuwalni.
  2. Złożenie sędziego z urzędu, zawieszenie w urzędowaniu, przeniesienie do innej siedziby lub na inne stanowisko wbrew jego woli może nastąpić jedynie na mocy orzeczenia sądu i tylko w przypadkach określonych w ustawie.
  3. Sędzia może być przeniesiony w stan spoczynku na skutek uniemożliwiających mu sprawowanie jego urzędu choroby lub utraty sił. Tryb postępowania oraz sposób odwołania się do sądu określa ustawa.
  4. Ustawa określa granicę wieku, po osiągnięciu której sędziowie przechodzą w stan spoczynku.
  5. W razie zmiany ustroju sądów lub zmiany granic okręgów sądowych wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia.

Art. 181

Sędzia nie może być, bez uprzedniej zgody sądu określonego w ustawie, pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani pozbawiony wolności. Sędzia nie może być zatrzymany lub aresztowany, z wyjątkiem ujęcia go na gorącym uczynku przestępstwa, jeżeli jego zatrzymanie jest niezbędne do zapewnienia prawidłowego toku postępowania. O zatrzymaniu niezwłocznie powiadamia się prezesa właściwego miejscowo sądu, który może nakazać natychmiastowe zwolnienie zatrzymanego.

Art. 182

Udział obywateli w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości określa ustawa.

Art. 183

  1. Sąd Najwyższy sprawuje nadzór nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania.
  2. Sąd Najwyższy wykonuje także inne czynności określone w Konstytucji i ustawach.
  3. Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego.

Art. 184

Naczelny Sąd Administracyjny oraz inne sądy administracyjne sprawują, w zakresie określonym w ustawie, kontrolę działalności administracji publicznej. Kontrola ta obejmuje również orzekanie o zgodności z ustawami uchwał organów samorządu terytorialnego i aktów normatywnych terenowych organów administracji rządowej.

Art. 185

Prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Art. 186

  1. Krajowa Rada Sądownictwa stoi na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów.
  2. Krajowa Rada Sądownictwa może wystąpić do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem w sprawie zgodności z Konstytucją aktów normatywnych w zakresie, w jakim dotyczą one niezależności sądów i niezawisłości sędziów.

Warto też przytoczyć zapis ustawy dotyczący przechodzenia sędziów w stan spoczynku (Dz.U.2018.0.23, tj. Ustawa z dnia 27 lipca 2001 r. – Prawo o ustroju sądów powszechnych).

Artykuł 69. Przejście sędziego w stan spoczynku

§ 1. Sędzia przechodzi w stan spoczynku z dniem ukończenia 65 roku życia, chyba że nie później niż na sześć miesięcy i nie wcześniej niż na dwanaście miesięcy przed ukończeniem tego wieku oświadczy Krajowej Radzie Sądownictwa wolę dalszego zajmowania stanowiska i przedstawi zaświadczenie stwierdzające, że jest zdolny, ze względu na stan zdrowia, do pełnienia obowiązków sędziego, wydane na zasadach określonych dla kandydata na stanowisko sędziowskie.

§ 1a. (uchylony)

§ 1b. Krajowa Rada Sądownictwa może wyrazić zgodę na dalsze zajmowanie stanowiska sędziego, jeżeli jest to uzasadnione interesem wymiaru sprawiedliwości lub ważnym interesem społecznym, w szczególności jeśli przemawia za tym racjonalne wykorzystanie kadr sądownictwa powszechnego lub potrzeby wynikające z obciążenia zadaniami poszczególnych sądów. Uchwała Krajowej Rady Sądownictwa jest ostateczna. W przypadku niezakończenia postępowania związanego z dalszym zajmowaniem stanowiska sędziego po ukończeniu przez niego wieku, o którym mowa w § 1, sędzia pozostaje na stanowisku do czasu zakończenia tego postępowania.

§ 2. Sędzia przechodzi na swój wniosek w stan spoczynku, z zachowaniem prawa do uposażenia określonego w art. 100 uposażenie i inne uprawnienia sędziego przechodzącego lub przeniesionego w stan spoczynku § 2, po ukończeniu 55 lat przez kobietę, jeżeli przepracowała na stanowisku sędziego lub prokuratora nie mniej niż 25 lat, a 60 lat przez mężczyznę, jeżeli przepracował na stanowisku sędziego lub prokuratora nie mniej niż 30 lat.

§ 2a. Przepis § 2 stosuje się do sędziego, który wymagane warunki spełnił do dnia 31 grudnia 2017 r.

§ 2b. Sędzia będący kobietą przechodzi na swój wniosek w stan spoczynku po ukończeniu 60 lat, niezależnie od okresu przepracowanego na stanowisku prokuratora lub sędziego.

§ 3. W razie wyrażenia przez Krajową Radę Sądownictwa zgody, o której mowa w § 1b, sędzia może zajmować stanowisko nie dłużej niż do ukończenia 70. roku życia. Sędzia ten może przejść w stan spoczynku za trzymiesięcznym uprzedzeniem, składając odpowiednie oświadczenie Krajowej Radzie Sądownictwa. Okres uprzedzenia ulega wydłużeniu o przysługujący sędziemu urlop wypoczynkowy niewykorzystany do końca okresu uprzedzenia. Na wniosek sędziego Krajowa Rada Sądownictwa może udzielić zgody na przejście w stan spoczynku przed upływem okresu uprzedzenia.

W art. 180 i dalszych Ustawy Zasadniczej długość kadencji dotyczy instytucji sędziego, nie osoby, która może z różnych przyczyn przejść w stan spoczynku. Konstytucja odsyła tu do ustawy. Sędziowie Sądu Najwyższego zakwestionowali skuteczność obniżenia wieku emerytalnego, argumentując możliwością dyskryminacji ze względu na wiek, co stałoby w sprzeczności z przepisami traktatowymi UE.

Już w 1998 r Trybunał Konstytucyjny zajmował się wiekiem emerytalnym sędziów. 24 czerwca 1998 r. rozpatrywał nowelizację przepisów o ustroju sądów powszechnych z grudnia 1997 r. Nowelizację zaskarżył – przed podpisaniem – ówczesny prezydent wywodzący się z postkomunistycznej elity władzy, Aleksander Kwaśniewski. Chodziło przede wszystkim o przepisy, zgodnie z którymi do końca 2000 r. miały nie być stosowane przepisy o przedawnieniu w postępowaniu dyscyplinarnym wobec sędziów czynnych zawodowo, którzy, orzekając w procesach politycznych w latach 1944–89, sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej. Jeden z wątków tej sprawy dotyczył ówczesnego przepisu mówiącego, że sędzia przechodzi w stan spoczynku, jeśli „ukończył 65 rok życia, chyba że Krajowa Rada Sądownictwa, na wniosek sędziego, po zasięgnięciu opinii kolegium właściwego sądu, wyrazi zgodę na dalsze zajmowanie stanowiska, nie dłużej jednak niż do ukończenia 70 roku życia”.

„TK uważa, że postanowienia art. 180 Konstytucji muszą być rozpatrywane w ich całokształcie i na tle ogólnych zasad funkcjonowania władzy sądowniczej. Zamieszczone w tym przepisie gwarancje niezawisłości sędziowskiej nie mają charakteru autonomicznego, a traktować je należy jako jeden z instrumentów służących zabezpieczeniu niezależności władzy sądowniczej i jej zdolności do niezawisłego wymierzania sprawiedliwości” – wskazał wówczas w uzasadnieniu orzeczenia Trybunał. Jak podkreślił, „podstawowe znaczenie w tym zakresie ma zasada nieusuwalności sędziów, w szczególności wykluczająca powierzenie samodzielnym decyzjom władzy wykonawczej jakichkolwiek rozstrzygnięć dotyczących sytuacji prawnej sędziego”. (…) „Stąd Konstytucja nakazuje ustawodawcy określenie granicy wieku, po osiągnięciu której sędziowie muszą przejść w stan spoczynku. Stosownie do postanowień ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych granicą tą było i nadal pozostaje 70 rok życia; po jej przekroczeniu nikt nie może pełnić urzędu sędziowskiego w sądach”. Jak wskazano, „nie oznacza to jednak, by ustawodawca nie mógł też ustanowić innych, dodatkowych granic, po osiągnięciu których możliwe jest przesunięcie sędziego w stan spoczynku, nawet jeżeli nie wyraża on na to zgody”. (…) „W świetle ogólnych konstytucyjnych zasad ustroju sądownictwa konieczne jest, by regulacja taka była ustanowiona w sposób respektujący zasadę niezawisłości sędziowskiej i aby służyła ona realizacji konstytucyjnie legitymowanych celów” – zaznaczył TK.

Wydaje się, że niniejszy artykuł wystarczająco wykazał, że polski system wyboru sędziów nie odbiega od szerokiego spektrum rozwiązań stosowanych w demokratycznych państwach prawa. Autorzy są zwolennikami dalszych zmian, zmierzających do systemu, w którym społeczeństwo miałoby wpływ na powoływanie sędziów sądów powszechnych.

Taki system, wobec dużej polaryzacji polskiej sceny politycznej i niskiego kapitału zaufania do elit politycznych, pozwalałby na bezpośrednie związanie III władzy ze społeczeństwem. Silna legitymacja społeczna skutkowałaby w długim horyzoncie czasowym wzrostem zaufania do wymiaru sprawiedliwości. System wyborów mógłby się przyczynić do rozszczelnienia lojalności grupowej z korzyścią dla społeczeństwa. Poprawie powinna także ulec jakość obsługi obywateli przez instytucje sądów i podporządkowanie jej naczelnej zasadzie polskiej Konstytucji.

Motywowane politycznie autorytarne kontestowanie reform przez przedstawicieli niekontrolowanego dotychczas społecznie polskiego systemu sądownictwa opiera się na forsowaniu nadrzędności systemu prawa UE nad funkcjonowaniem władzy sądowniczej w Polsce. Wykorzystują to przechodzący w stan spoczynku sędziowie i zwracają się z tzw. pytaniami prejudycjalnymi do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w oparciu o wykładnię prawa traktatowego – Kartę praw podstawowych UE, z pominięciem kompetencji i roli Polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Należy jednak przypomnieć, że Polska i Zjednoczone Królestwo wykluczyły nadrzędność Karty praw podstawowych UE nad prawem narodowym,. podpisując protokół (nr. 30)wykluczający prawo w sprawie stosowania karty praw podstawowych protokół (nr. 30) do. traktatu lizbońskiego.

Artykuł Mariusza Pateya, Jadwigi Chmielowskiej i Piotra Andrzejewskiego pt. „Wokół reformy wymiaru sprawiedliwości” znajduje się na s. 10–11 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya, Jadwigi Chmielowskiej i Piotra Andrzejewskiego pt. „Wokół reformy wymiaru sprawiedliwości” na stronie 10–11 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przepisy dotyczące funkcjonowania samorządów w ćwierćwieczu wolnej Polski ewoluowały wielokrotnie i nadal są ułomne

Zbliżają się wybory samorządowe. Przyjrzyjmy się temu, co dzieje się w miejscu zwanym często ikoną polskiej demokracji – Podkowie Leśnej – leśnym miasteczku o najwyższej frekwencji wyborczej w kraju.

Piotr Krupa-Lubański

Do roku 2014 w kierowaniu Podkową miały czynny udział stowarzyszenia: Towarzystwo Przyjaciół Miasta-Ogrodu Podkowa Leśna oraz Związek Podkowian, które żyły w komitywie z zarządem miasta złożonym wtedy przez osoby ze starych, podkowiańskich rodzin. Dobrą tradycją Podkowy Leśnej od czasów jej powstania było angażowanie się w działalność społeczną jej mieszkańców, a szczególnie tych nowo osiedlających się tutaj. Podkowa od zawsze była otwarta na „nowych mieszkańców”. Już przed wojną jej społeczność stanowiła zlepek ludzi z całej Polski, ze wszystkich zaborów. (…)

Podkowa nie powinna być jedynie „sypialnią”, jakich sporo dookoła Warszawy. To kolebka przedwojennej klasy średniej, warstwy społecznej, z którą utożsamiają się chyba wszyscy wykształceni ludzie. Tę strukturę zniszczyła w dużym stopniu wojna i związane z nią emigracje. Po wojnie blisko setka opuszczonych działek z terenu Podkowy została przez komunistyczne władze poprzydzielana „swoim”.

Ludność Podkowy zawsze była napływowa, wszyscy byliśmy tu kiedyś „nowi”. Dlatego razi, gdy ktoś używa takiego określenia na Facebooku, próbując dyskredytować współmieszkańców.

(…) Idą wybory. Gdy szukamy partnera życiowego, interesujemy się, kim są jego rodzice i jakie ma pochodzenie. Powierzając komuś miasto, też warto się zainteresować, jakie kto wyniósł z domu wzorce i co robili jego rodzice. Znowu warto popytać. Przygotowując ten artykuł, odbyłem kilkadziesiąt takich rozmów i dały mi one do myślenia. Polecam każdemu powtórzyć na własną rękę ten eksperyment. Można się dużo dowiedzieć od mieszkańców naszego pięknego, stuletniego lasu. Podoba mi się, że jeden z komitetów wyborczych przyjął nazwę przypominającą o pewnej sztafecie, jaką tworzymy w każdej rodzinie oraz jako naród: „Podkowa dla Pokoleń”. Czyli nie „Teraz, k…, my”, lecz tak jak u Pietrzaka: „Żeby Polska była Polską”. Tak, jak niegdyś było w Podkowie. (…)

Miło, że w miasteczku powstały ścieżki rowerowe, są one jednak nieprzemyślane. Pokręcone i bardzo krótkie, wplecione w las, kosztem wyrąbania wielu drzew, raczej wydłużą drogę temu, kto jedzie gdzieś w konkretnym celu. Do tego te rzekome ścieżki rowerowe swoim przebiegiem i oświetleniem wręcz zapraszają do pieszych spacerów! Po prostu piramidalna bzdura, opatrzona jednak znakami „ścieżka rowerowa”, bo takie były pewnie wymogi „grantodawcy”.

Ciekawe, jak czują się piesi, widząc spacerową alejkę, na którą nie wolno im wejść. Budowanie w środku lasu takich ścieżek jest dyskryminacją pieszych.

Jedyna udana ścieżka to ta wzdłuż WKD, pomiędzy stacją „Podkowa Główna” i „Zachodnia”, tyle że warto jeszcze puścić dzikie wino po metalowej siatce oddzielającej ją od torów. Albo nie, bo za chwilę okaże się, że rośliny będą kosztowały budżet miasta więcej niż sama ścieżka. Serio: kosztorysy przetargów w Podkowie aż się proszą o staranny przegląd przez specjalistów, bo sprawiają wrażenie mocno zawyżonych. Na razie wróćmy na ścieżkę. Jest na tyle długa i szeroka, że zaprasza do rozwijania dużych prędkości. Tylko co z pieszymi? Ścieżka powstała na trasie używanej również przez pieszych. Znowu o nich zapomniano. (…)

Przedwojenny budynek stacji to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasteczka. Naprzeciw niego stoi jednak blaszana budka przystankowa z lat 80., na obu peronach wielkie banery reklamowe, a pod piękną, drewnianą wiatą dworca – żółty paczkomat, pstrokata reklama baru dworcowego, jedna ławka i potworny brud. A przecież na ogromnych, wewnętrznych ścianach starej wiaty mogłaby wisieć wystawa poświęcona przedwojennej historii Podkowy (może wspomniane wcześniej plansze), a projektor zawieszony pod sufitem – wyświetlać filmy z epoki. Na stację powinny wrócić, jak przed wojną, kosze z kwiatami. Potrzeba też więcej ławek. Jedna ławka pod dachem, a reszta na deszczu? Kto to wymyślił? Ktoś, kto na co dzień z WKD nie korzysta. Należy też usunąć elementy reklamowe. Budynkowi stacji i jego otoczeniu trzeba przywrócić piękny przedwojenny wygląd. Znowu stanie się wizytówką Podkowy.

A skoro mowa o dworcu WKD, warto przypomnieć o skandalicznym zaniedbaniu w kwestii bezpieczeństwa. Na przejściu przy Głównej mieszają się pociągi, ludzie i samochody. Brakuje tylko straganów na torach, jak w Indiach czy Bangladeszu. (…)

Staw również był symbolem Podkowy. Stał się terenem równie kosztownych, co bezsensownych inwestycji. Rozpoczęto od usunięcia naturalnego dna stawu, czyli mułu, a więc jego oryginalnej i ekologicznej warstwy izolacyjnej. Po tym „czyszczeniu dna” napływająca z malowniczej Niwki woda wsiąkała w ciągu kilku dni. Tym samym stało się konieczne zrobienie sztucznej izolacji dna, a potem trzeba będzie pomyśleć o sztucznym dostarczaniu wody oraz jej filtrowaniu – napowietrzaniu, jak w Łazienkach w Warszawie, ponieważ naturalny ciek wodny został odizolowany wielkimi rurami.

Na każdym kroku powstaje nowe źródło przyszłych kosztów. Z dokumentów miejskich wynika, że za niewielkie prace ziemne i usunięcie starych elementów betonowych oraz rury izolujące przepływający niegdyś strumyk wypłacono już 600 tys. zł. Zdaniem specjalistów z branży budowlanej, wszystko mogłoby kosztować maksymalnie 200 tys. zł, razem z rurami. A przecież przetarg powinien wyłonić najtańszych wykonawców! Na dokończenie tej inwestycji zakontraktowano kolejny milion złotych. Czy projekt „zwizualizowany” na tablicy stojącej obok stawu jest wart takich pieniędzy? Ja słyszałem, że można to było spokojnie zaprojektować i zrobić za 300 tys. zł. (…)

Wszystko, co usłyszałem od sąsiadów, układa się w nieciekawy obraz. Nadmierne trąbienie WKD, zagrożenie na przejazdach kolejki, podnoszenie cen, bezsensowne inwestycje, znaczne pogorszenie się szkoły w Podkowie, aroganckie traktowanie mieszkańców, o czym słyszałem od każdego z moich rozmówców; do tego próba wprowadzenia zabudowy szeregowej – to wszystko pachnie jakimś prywatnym planem biznesowym. Może dla zysku, a może dla samej zabawy. Powiedzmy temu: dość!, zanim nic nie zostanie z dawnej Podkowy.

Przepisy dotyczące funkcjonowania samorządów w przeciągu ćwierćwiecza wolnej Polski ewoluowały wielokrotnie i nadal są ułomne. W dobie internetu lepszym sposobem wyłaniania burmistrza czy radnych są indywidualne kandydatury konkretnych ludzi, a nie tworzone ad hoc komitety wyborcze.

Zastanówmy się, jaka jest motywacja każdego z kandydatów do sięgania po władzę? Biznesowa czy społeczna? I czy lepszy będzie w tej roli przedsiębiorca, spokojny urzędnik, czy może ktoś spośród „starych” mieszkańców Podkowy, który rozumie i lubi pracę społeczną? Ktoś młody i energiczny, dla kogo Podkowa może być „za ciasna”, czy ktoś bliżej emerytury, kto karierę ma już za sobą? Warto też się upewnić, które komitety działają na własny rachunek, a które (być może) tylko starają się rozwodnić siłę społecznego niezadowolenia. Kontrola nie tylko nad własną partią, ale jednocześnie nad jej (rzekomą) opozycją to przecież ulubiona zabawa różnej maści „strategów” wyborczych. Jednym słowem, szanujmy swój głos, idźmy jednak wszyscy na wybory!

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Podkowa Leśna – ikona demokracji?” znajduje się na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Podkowa Leśna – ikona demokracji?” na stronie 4 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przed wyborami: Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” nr 52/2018

IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.

Jan Kowalski

Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP

To właśnie samorząd, najpierw gminny, a potem powiatowy i wojewódzki, stanowi jeden z kilku filarów systemu Okrągłego Stołu. Na równi z sądownictwem, które teraz z takim trudem reformowane jest przez obóz Dobrej Zmiany. I wespół z nieformalnym ośrodkiem władzy stworzonym przez generała Kiszczaka, samofinansującym się formalnie i nieformalnie z majątku nas wszystkich.

Sądownictwo? – miejmy nadzieję, że w trakcie drugiej kadencji Obozu zostanie oczyszczone z jednostek i powiązań patologicznych.

Nieformalny ośrodek władzy? – nie przetrwa drugiej kadencji Obozu z przyczyn ekonomicznych, braku formalnego i nieformalnego finansowania. Oraz z powodu pozbawienia ochrony łaskawego sądu i służb państwowych, temu układowi podległych.

A samorząd? – tu niestety sytuacja nie rozwija się optymistycznie. Przyczyn jest kilka i zamierzam je poniżej przedstawić.

Po pierwsze, rzekomy sukces. Obecny kształt samorządu, o którym decydowała garstka osób z Centrali, prezentowany jest jako sukces polskiej transformacji ustrojowej – od totalitaryzmu do pełnej wolności obywatelskiej – przez prawie całą polską scenę polityczną. A chyba nawet przez całą. Różnice dotyczą jedynie niuansów związanych z ordynacją i wpływem Centrali na rządzenie się w gminie. Nie ma jednak sporu co do zasady.

Nie spotkałem poważnego stanowiska politycznego mówiącego o drastycznym ograniczeniu liczby radnych lub ich likwidacji w małych gminach. Tak, jak nie spotkałem postawy nawołującej do zmiany struktury budżetu gminy/państwa. Z obecnego finansowania się na poziomie 18% i żebrania o 82% w Centrali, na rzecz pełnego 100% finansowania się ze środków własnych.

Po drugie, brak władzy i brak odpowiedzialności. Nie dysponując swoimi (=gminnymi) pieniędzmi, wójt jest ubezwłasnowolniony przez Centralę. Skutkuje to odejściem od odpowiedzialnego zarządzania majątkiem wspólnym mieszkańców gminy na rzecz bezpiecznych, biurokratycznych procedur. Oczywiście nikomu niepotrzebnych.

Odwiedziłem ostatnio dwa urzędy gminne i uzyskałem zaświadczenia upoważniające mnie do otrzymania zaświadczeń. Według pobieżnej obserwacji, urzędnicy gminni 90% swojego czasu marnują na sprawy nie mające związku z ich pracą. A z pozostałych 10% przynajmniej połowa nie ma logicznego uzasadnienia. Bardzo łatwo wydaje się nieswoje pieniądze, jak traktowane są środki przydzielane z Centrali. Nie mają oporów przed ich marnowaniem na kolejne posady i durne inwestycje typu aquapark lub nowy rynek tak wójt/burmistrz, jak i mieszkańcy pozbawieni instrumentów wpływania na podejmowane w ich gminie decyzje.

Po trzecie, selekcja negatywna. To było nieuniknione z powodu sposobu przeprowadzenia transformacji roku 1989, odgórnie narzuconego, a nie oddolnie spontanicznego. Dotyczy to całej sceny politycznej ukształtowanej przez generała Kiszczaka i podległe mu tajne służby wojskowe i cywilne w latach osiemdziesiątych. To w tych latach tkwi tajemnica sukcesu jednych, a porażka innych opozycjonistów w późniejszym obejmowaniu stanowisk politycznych III RP. (To dlatego przecież nie zostałem jednym z „nowych bohaterów opozycji”, jak mogłem przeczytać w analizie dla generała Dankowskiego w IPN wiele lat później, sporządzonej w roku 1986 po „próbie terrorystycznego zamachu” na komunistyczną 1-majową manifestację podległości na krakowskim Rynku Głównym; Służba Bezpieczeństwa postanowiła mnie i moich kolegów z LDP „N” „nie kreować”, nie robiąc nam procesu).

W odróżnieniu od spontanicznego roku 1980, przerastającego prowokację tajnych służb, rok 1989 został już przez te służby od początku do końca zaprogramowany. A cenzorskie sito potrząsnęło dostatecznie mocno, żeby na wierzchu utrzymały się przede wszystkim te lżejsze części zboża. Parę ziarenek pozostało, ale co je zewsząd otacza? To wyniknęło wprost z logiki bezkrwawej rewolucji roku ’89 i tak zwanego pokojowego przekazania władzy.

Po czwarte, czy można uzdrowić samorząd poprzez jego przejęcie? Pisałem jakiś czas temu, analizując polską samorządność, że już w roku 1928 zwycięski obóz Sanacji o połowę obciął budżet samorządów. Tylko że, w odróżnieniu od roku 1989, rok prawdziwego odzyskania niepodległości, czyli rok 1918, nie był zjawiskiem wykreowanym przez zaborców dla ochrony swoich interesów.

W trakcie kilku lat walki o pełną niepodległość tysiące polskich chłopców poświęciło swoje zdrowie i życie. Dla sprawy i nie licząc na karierę i ciepłą posadkę na państwowym. Wielu z nich zginęło, a ci, co przeżyli, przeszli zarazem prawdziwą weryfikację swojej postawy, weryfikację pozytywną. Oczywiście było nieszczęściem odsunięcie na wiele lat endeków od zarządzania państwem, bo jeden obóz patriotyczny odesłał w polityczny niebyt inny obóz patriotyczny. Ale przejęcie przez piłsudczyków państwa i odebranie przez nich pieniędzy samorządom nie oznaczało przecież zawłaszczenia przez nich środków publicznych na prywatne biznesiki. Została za nie stworzona Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy i podstawy pod niezależność ekonomiczną Polski od zagranicznego kapitału.

Zatem należy dziś zapytać: jakież to wojsko i jakie bitwy stoczyło w wojnie o wolną Polskę pod dowództwem prezesa Kaczyńskiego, poświęcając swój życia los? Czy możemy im, niezweryfikowanym, powierzyć całość spraw Rzeczypospolitej, licząc na to, że się nie ulękną i nie sprzeniewierzą? I jak można na to liczyć, jeśli w historii III RP jedyny, który z powodu malwersacji finansowych zastrzelił się z własnego sztucera i z odległości kilku metrów, to były minister komunistycznego rządu Ireneusz Sekuła?

Nie mamy zatem najmniejszych podstaw do uznania, że przejmując samorządy w ich obecnym, patologicznym kształcie, obóz Dobrej Zmiany dokończy dzieło uzdrowienia państwa od Centrali aż do zabitej dechami wsi na Podlasiu. Co więcej, mam uzasadnione obawy, że upartyjnienie państwa aż do sołtysa każdej wsi włącznie, odwlecze proces naprawy państwa. Patrząc bowiem na praktykę przeprowadzania przez rząd kolejnych ideowo cennych programów socjalnych, nie sposób nie dostrzec ubocznego skutku wprowadzanych zmian. Tym ubocznym skutkiem jest bardzo szybki przyrost biurokracji państwowej (łącznie z rzekomo samorządową). A z kolei ubocznym skutkiem wzrostu biurokracji jest zawsze psucie prawa i przeregulowanie życia społecznego, a to zwykle skutkuje marazmem obywatelskim. I nie ma się temu co dziwić. No chyba, że jest się wyższym naukowcem.

Rozwiązanie skuteczne jest jedno. Wraz z zakończeniem okradania Polski przez zorganizowane grupy proweniencji Kiszczakowej jeszcze, wraz z oczyszczeniem polskich sądów, nawet w ich chwilowo dotychczasowym kształcie, wraz ze wrzuceniem do kosza obecnej konstytucji patologii tej chroniącej, należy od nowa zorganizować polski samorząd.

Zastosować wszystko to, co proponuję w projekcie nowej konstytucji. A zatem, po pierwsze, zmianę struktury polskiego budżetu tak, żeby to gminy dysponowały pieniędzmi. Najpierw je zbierając, a potem przekazując nadwyżki do województwa i skarbu państwa. Po drugie, likwidując stanowiska radnych – po co oni, skoro mamy sołtysów? Po trzecie wreszcie, to wszyscy pełnoletni mieszkańcy gminy decydują o wydawaniu swoich pieniędzy zebranych na koncie gminnym w Banku Spółdzielczym. A do zarządzania nimi wybierają sprawnego zarządcę, a nie tego czy innego partyjnego przydupasa. I to wystarczy, żeby uzdrowić samorząd. Uczynić z niego żywy i sprawny organizm społeczny. Przywrócić wolność i odpowiedzialność, które przed wiekami uczyniły Polskę wielką. Tylko tyle i aż tyle proponuję w projekcie nowej konstytucji, w jej części dotyczącej samorządów.

Według mojego szacunkowego liczenia, około 1,5 miliona osób zatrudnionych w administracji, będących obecnie obciążeniem budżetu państwa polskiego, a zatem budżetu nas wszystkich, powinno natychmiast stracić stanowiska. Nie jestem rewolucjonistą, dlatego proponuję bardzo łagodne przejścia. Podobnie jak kiedyś zwalniani górnicy, niepotrzebni i tylko szkodzący rozwojowi Polski urzędnicy (żadnemu nawet nie dopiekę biurwą), za swoją ciężką dotychczasową pracę powinni zostać solidnie docenieni. Proponuję roczną odprawę. Jedyne, czym to zaowocuje, to wzrost polskiego PKB. Pomyślmy: 1,5 miliona osób przestanie przeszkadzać dotychczas pracującym, a zasili ich szeregi w warunkach rzeczywistego braku rąk do pracy w polskiej gospodarce. Zlikwidujemy tym samym zły stosunek zatrudnionych w rzeczywistej gospodarce w zestawieniu z zatrudnionymi w administracji i niepracującymi.

Zniknięcie 1,5-milionowej armii urzędników pomoże w modernizacji polskiej administracji i usprawni zarządzanie państwem. Automatyczne przemodelowanie systemu społecznego w stronę Anglii, a jeszcze bardziej Stanów Zjednoczonych – naszego najbardziej sprawdzonego sojusznika militarnego – spowoduje masowy powrót naszych rodaków zza Kanału La Manche. Ja prognozuję co najmniej 3% wzrost PKB, resztę niech doliczą fachowcy.

Ale żeby tego dokonać, należy pokonać ostatniego wroga, który mocno okopał się prawie w każdym z nas. A pochodzi jeszcze z czasów głębokiej komuny i został przez nią celowo zaprogramowany. A nawet wcześniej został przez zaborców jako wirus wprowadzony w polski krwiobieg narodowy.

Ten wróg to fałszywy, patologiczny obraz bliźniego, tak obcy naszej chrześcijańskiej wierze. To dogmat, że większość ludzi nie nadaje się do samodzielnego podejmowania decyzji, że podejmuje decyzje złe i głupie. To rozpowszechnione mniemanie prowadzi do fałszywej konkluzji, że indywidualny człowiek powinien być w jak największym stopniu pozbawiony możliwości decydowania o sobie i swoim najbliższym otoczeniu

Rodzi to fałszywy elitaryzm, wprowadza automatyczną hierarchizację i tym samym buduje społeczną piramidę podległości. Od Centrali do najmniejszego obywatela przygniatanego ciężarem wszystkich wyżej leżących kamiennych bloków.

I to powinna być rzeczywista płaszczyzna sporu o polski samorząd. Ale sporu nie o jego obsadę personalną, ale o jego kształt. Czas najwyższy ten właściwy spór zacząć. Dla pomyślnej przyszłości naszej ojczyzny, naszych współobywateli i nas samych. Mój ulubiony żyjący przywódca, Jarosław Kaczyński, w jednym z ostatnich wystąpień zaproponował, żeby nie numerować Polski, bo Polska powinna być jedna i wielka. I oni, Dobra Zmiana, po wygraniu samorządów taką Polskę zbudują. Otóż numeruję Polskę tylko i wyłącznie dla wygody umysłu, swojego i czytelników. Moja wizja V Rzeczypospolitej, jak ją dla logicznego porządku nazywam, to Polska wielka i silna. Wielka i silna wolnością, odpowiedzialnością i zamożnością jej obywateli. Polska prawdziwie samorządna i samorządowa. IV Rzeczpospolita, jaką próbuje obecnie wdrożyć obóz Dobrej Zmiany, to wizja Polski centralnie zarządzanej. Z obywatelami w pełni podporządkowanymi strukturom biurokratycznego państwa.

Oczywiście, czego nie wykluczam i nie neguję, takie państwo mogłoby być zewnętrznie silne. Pod jednym jednak warunkiem: musiałoby wcześniej być silne gospodarczo i strukturalnie, i mieć posłusznych władzy niewolników, a nie obywateli. Takie państwo można by zbudować na ziemiach niemieckich, od biedy ruskich, gdyby ministrem spraw wewnętrznym został jakiś Potiomkin, a premierem Niemiec.

Wygranej IV Rzeczypospolitej i wyrzuceniu na śmietnik resztek po III RP jednak z całych sił kibicuję. W końcu, jak mawiali mądrze nasi przodkowie, na bezrybiu i rak ryba.

PS. A na wybory samorządowe oczywiście nie pójdę. Po co mam mieć udział w demoralizowaniu człowieka, który mógłby zostać radnym albo nawet wójtem w obecnej RP III i 1/2.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” znajduje się na s. 5 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Samorząd – integralna część patologicznego systemu III RP” na stronie 5 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Półprzysiad nie jest pozą wzniosłą i bohaterską. W takiej pozycji intelektualnej trwają agenci transformacyjni

Wciąż mała jest wiedza i świadomość, jak to się stało, że pewna liczba ludzi –przedstawicieli świata nauki, kultury, prawników – została kupiona i poczęła gorliwie służyć po 1945 r. władzy ludowej.

Herbert Kopiec

Na dobre rozpanoszył się groźny dla ładu społecznego relatywizm. Wielu Polakom wychowanym na Owsiakowej doktrynie róbta co chceta brakuje nadrzędnych wartości. Jest natomiast nihilizm i wszechobecny, podstępnie oswajany i banalizowany CHAOS. Karl Jaspers pisał o kreatorze chaosu. Nazwał go myśleniem dowolnym. Uwyraźniał i ostrzegał, że nieodpowiedzialne igranie przeciwieństwami pozwala zająć każde dogodne stanowisko.

Ów chaos ułatwia przemycać do Polski antykatolickie wartości przy równoczesnym deklarowaniu swojego przywiązania do wiary i Kościoła katolickiego. Schizofreniczność tego rodzaju zachowań wymaga przyjęcia demoralizującej postawy, określanej jako półprzysiad intelektualny. Jest więc w tym określeniu jakiś ładunek niechlujstwa, nonszalancji i niespełnienia. (…)

Błąd antropologiczny

We współczesnym świecie liberalnej demokracji – zdaniem kardynała J. Ratzingera – głównym złem jest relatywizm, który każe płynąć to tu, to tam, z wiatrem każdej doktryny. Przerzucanie się od marksizmu do liberalizmu, od kolektywizmu do radykalnego indywidualizmu, od ateizmu do jałowego mistycyzmu religijnego. Zdaniem skrajnych liberałów godność człowieka polega na tym, że ma on prawo być sędzią co do tego, co jest dobre, a co złe. Człowiek w społeczeństwie nierepresyjnym jest traktowany jako kreator własnych norm moralnych, bo dla liberałów wolność jest swego rodzaju absolutem. Problem w tym, że wolność potrzebuje treści. I tu pojawia się natychmiast element prawdy, która, jak dowodził Arystoteles, jest zgodnością twierdzenia z rzeczą. Te zapisane 2500 lat temu słowa konstytuują pojęcie prawdy człowieka w cywilizacji zachodniej.

Tak było jeszcze do niedawna, bo pojęcie prawdy (pod wpływem opisywanych nowych proroków postępu, postępowych ideologów i niby-filozofów, wprzęgniętych do realizacji własnych celów, quasi-profesorów, sondażystów, i najętych, lewackich ekspertów realizujących bez mrugnięcia każde zamówienie) poczyna się zmieniać.

Zgodnie z elementarnymi zasadami logiki: jeśli większość przegłosuje jako prawdę twierdzenie, które nie jest zgodne z rzeczą, to jest to fałsz. W demokracji parlamentarnej (zwanej niekiedy demokracją proceduralną) prawdę można by zdefiniować jako zgodność twierdzenia z mniemaniem większości wyrażonym w głosowaniu.

Nietrudno wykazać, że liberalizm i marksizm mają ze sobą wiele wspólnego. Łączy te dwie ideologie osobliwa antropologia, będąca w opozycji do klasycznej filozofii człowieka. Ten błąd antropologiczny, obecny zarówno w ideologii marksizmu, jak i ideologii liberalnej, jest przyczyną głębokiego kryzysu współczesnej cywilizacji. Przekonującą i szczegółową analizę w tym zakresie przeprowadzili T. Styczeń i A. Szostek (obaj z KUL): przyczyną współczesnego kryzysu cywilizacyjnego jest stosunek człowieka do prawdy. Analiza ta zbieżna jest z tezą byłego (?) marksisty (a więc także z formacji ideologicznej J. Szczepańskiego) Leszka. Kołakowskiego, który napisał: Zakłamanie stało się trwałym sposobem życia lewicy intelektualnej (H. Kopiec, Świadomość społeczna w świetle strategii urabiania opinii publicznej, 2007). (…)

Banalizowali zło komunizmu

Bezrefleksyjnie oswajających i banalizujących zło komunizmu było, niestety, wielu wybitnych ludzi. Należał do nich też Jarosław Iwaszkiewicz. Sam siebie uważając za największego pisarza katolickiego na świecie, pisał do szuflady pamiętnik czy dziennik (pierwszy tom obejmujący lata 19911–1955 ukazał się w 2007 roku), programowo szczery, niepoddany koniunkturalizmom i autocenzurze. I co się okazało? Nie ma w tym dzienniku właściwie żadnej refleksji na temat komunizmu, jego ideologii i praktyki. Są wtrącone tu i ówdzie stwierdzenia typu nie można być nawet sobą lub po co żyć, dla kogo żyć? Żadnego buntu – ani estetycznego, ani moralnego. Iwaszkiewicz albo nie rozumie, albo nie chce rozumieć rzeczywistości. A był w niej mocno osadzony jako osoba publiczna i pisarz dworski: obrońca pokoju, uczestnik europejskiego i światowego życia artystycznego, którego los i historia skazały na funkcjonowanie w komunizmie w jego najgorszym okresie – stalinowskim. Upokorzenie, o którym Iwaszkiewicz nie pisze wprost, niezliczone obowiązki reprezentacyjne powodowały, że coraz mniej czuł się pisarzem.

Władza potrafiła być za taką postawę wdzięczna. Podobni do Iwaszkiewicza otrzymywali darmowe luksusowe mieszkania, stypendia, zniżkowe a komfortowe domy pracy twórczej, nagrody państwowe, przede wszystkim zaś nieograniczone możliwości rozpowszechniania dzieł i ciągnięcia z nich pokaźnych zysków. Za te korzyści środowisko intelektualne płaciło rozmaitymi formami posłuszeństwa: niekiedy nadgorliwym zgadywaniem życzeń władzy, niekiedy ich niechętnym spełnianiem, a niekiedy jedynie bezpiecznym milczeniem w obliczu przestępstw władzy ludowej. Iwaszkiewiczowi władza ludowa pozostawiła Stawisko i dawała rzecz niebywałą na owe czasy – możliwość wyjazdów za granicę.

Niewiele się pod tym względem zmieniło. I tym zasmucającym faktem mogę usprawiedliwić to, że wciąż grzebię w tym bagnie ludzkiej niegodziwości. Mam poczucie, że wciąż mała jest wiedza i świadomość, jak to się stało, że pewna liczba ludzi (literatury i sztuki, aktorów, dziennikarzy, prawników i przedstawicieli nauk, głównie humanistycznych), została kupiona i poczęła gorliwie służyć po 1945 r. władzy ludowej. (…)

Pytany ongiś o to, jak powinien się zachować intelektualista w czasie stalinowskim, odpowiadał Aleksander Wat: „Powinien umrzeć. A ci, co przeżyli w pół-oporze, pół-sprzeciwie i pół-milczeniu, powinni mieć pełną świadomość i pamiętać, iż półprzysiad nie jest pozą wzniosłą i bohaterską”.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Półprzysiad intelektualny” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Półprzysiad intelektualny” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

 

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego