Facebookowe nauki pewnego pastora: Trzaskowski pokona ciemności katolicyzmu, który prowadzi Polaków do piekła

Chrześcijaństwo w wersji katolickiej jest pułapką, w którą szatan łowi ludzi. Nad Polską rozciąga się zasłona ciemności i bez jej zerwania nie nastąpi przebudzenie. Tylko PO zależy na chwale Bożej.

„Polska dla Jezusa”, czyli głosować Trza!

Poniższy tekst powinien napisać Tomasz Terlikowski. Byłby to sequel artykułu sprzed dziesięciu lat, zatytułowanego „Zielonotuskowcy, czyli Donald Tusk wybrany przez Boga”. Ale ponieważ nie ma pewności, że redaktor nosi się z zamiarem podjęcia tego tematu, kreślę tych kilka słów przed wyborami o bieżących konotacjach polityki z pentekostalizmem nowej fali.

Przypomnijmy jednak najpierw, że po katastrofie smoleńskiej 2010 roku pojawiła się w pentekostalizmie polskim swego rodzaju „teologia smoleńska”. Najdosadniej sformułował ją Bogdan Olechnowicz, pastor Chrześcijańskiej Wspólnoty Górna Izba oraz jeden z liderów ruchu Polska dla Jezusa. Według tego obdarzonego charyzmą kaznodziei i pisarza, którego wydaną w 2006 roku książkę „Wzgardzeni czy wybrani. Prorocze spojrzenie na Polskę” czytałem z wypiekami na twarzy, w ojczyźnie toczy się wielkie zmaganie decydujące o losach Polski i jej misji. Po tragedii 10 kwietnia fronty tej wojny duchowej zostały przez pastora jasno wytyczone: po jednej stronie Prawo i Sprawiedliwość, po drugiej Platforma Obywatelska. Na podstawie zupełnie oderwanej od jakichkolwiek reguł interpretacyjnych egzegezy Biblii, spór między obu partiami został uznany za starcie między domem Saula a domem Dawida.

Jeśli Saul symbolizuje fałszywą religijność i błędne rozumienie państwowości, to z kolei wybrany Dawid – prawdziwe oddanie Bogu oraz właściwe rozumienie patriotyzmu. Tusk i jego ekipa, jak Olechnowicz kazał w czasie konferencji ruchu Polska dla Jezusa w 2010 roku, mieliby być przywódcami o sercu Dawida, a zadanie Kościoła polegałoby na błogosławieniu ich. W tej konwencji prezydent Bronisław Komorowski reprezentował „nowe serce narodu”, które zostało dane Polsce „jako dar z nieba”. Widocznie dobry Bóg – postawmy kropkę nad „i” – miłosiernie dopuścił do katastrofy, w której zginąć miało stare serce narodu symbolizowane przez Lecha Kaczyńskiego. Wtedy to zdaniem „proroka” dom Saula został poniżony, a Dawidowy dom – wyniesiony.

Bogatsi o doświadczenia kolejnych lat możemy tylko śmiać się i zgrzytać zębami, gdy czytamy „proroctwa” Olechnowicza o tym, jakoby dla ludzi PiS-u Chrystus był jedynie dodatkiem do życia, a dla ludzi PO miałaby liczyć się na serio chwała Boża.

Ale jeszcze poważniej robi się, gdy pastor sięga sfery duchowej: 10 kwietnia rzekomo „Bóg dokonał sądu”, a „w pierwszym rzędzie ten sąd dotyczył zwierzchności, która jest nad tym krajem”. Terlikowski w tym miejscu wyjaśnia, że starym polskim sercem Olechnowiczowi jawi się „Polska tradycyjna, religijna, zaangażowana w katolicyzm”. Nie było całkiem złe to serce, ale stało się zmęczone, niezdolne do przebaczenia, pokory i widzenia Boga, a przede wszystkim niezdatne do udźwignięcia tego, co Bóg jakoby zamierzał dla naszego kraju w następnych latach.

Polska dla Jezusa jest wzorowana na ideach znanych w amerykańskim pentekostalizmie, a dokładniej na tzw. Reformacji Nowoapostolskiej. Ten coraz bardziej wpływowy w kręgach ewangelikalno-charyzmatycznych ruch wyróżnia się między innymi silnym akcentem położonym na prowadzenie tzw. strategicznej walki duchowej, której celem miałaby być przemiana społeczna (duchowe przebudzenie) idąca w ślad za wyparciem demonów terytorialnych (np. krajowych), oraz właśnie na funkcję proroka przynoszącego nowe objawienie od Boga. Dalekosiężnym zamiarem „apostołów” Reformacji Nowoapostolskiej jest również wpływ na społeczeństwo, także w sferze politycznej. Dlatego najchętniej bratają się z konserwatywnymi politykami, ale zgodnie z „proroctwami” Lance’a Wallnau’a, wybrany przez Boga został także Donald Trump; miałby on odegrać rolę podobną do króla perskiego Cyrusa.

Jak widać na przykładzie Olechnowicza, w praktyce przyjmowanie proroczego objawienia może przybierać jeszcze bardziej karykaturalne formy; jest raczej projektowaniem własnych czy wręcz branych z mainstreamowych mediów uprzedzeń i poglądów na sferę religijną.

W teologii katolickiej podkreśla się przytomnie, że w przypadku prywatnych objawień wizjoner nigdy nie otrzymuje „czystego” przesłania, ale zawsze przechodzi ono przez subiektywny filtr odbiorcy wizji (jego konkretne możliwości, dostępne mu sposoby obrazowania i poznania itd.). Dlatego nawet nadprzyrodzone wizje nie są „nigdy zwykłymi «fotografiami» rzeczywistości pozaziemskiej, ale wyrażają także możliwości i ograniczenia podmiotu postrzegającego” (Joseph Ratzinger). Zakładając optymistycznie, że Duch Święty w ogóle może działać w takich grupach określających się jako ponaddenominacyjne, i tak nie miałby możliwości przebicia się przez podstawowe uwarunkowania Olechnowicza. Żeby zdać sobie sprawę z głównego filtru „proroka”, wystarczy zajrzeć na stronę „Polski dla Jezusa”, na której przeczytamy:

„Musimy zdawać sobie sprawę, że Polska nigdy w swojej historii nie doświadczyła naprawdę Bożego poruszenia na większą skalę. I chociaż nazywa się krajem chrześcijańskim, tylko niewielu zna osobiście Jezusa Chrystusa jako osobistego Zbawiciela i Pana. Niewielu zna i doświadcza mocy zmartwychwstałego Jezusa w swoim życiu. Chrześcijaństwo bowiem przyszło do Polski jako akt polityczny, a nie w wyniku Bożego poruszenia i nawrócenia się ludzi do Jezusa Chrystusa. Ta sytuacja pozwala szatanowi trzymać nasz naród w oszustwie religijności, prowadząc wielu do piekła. Zasłona ciemności nad krajem sprawia, że ewangelia nie może przedostać się do umysłów i serc ludzi”.

Nie chodzi tutaj jedynie o stwierdzenie faktu, że tradycyjna religijność może być zwykłą wydmuszką pozbawioną treści. Przetłumaczmy przesłanie z polskiego na polski: chrześcijaństwo w wersji katolickiej jest po prostu fałszywą religijnością, w istocie wręcz pułapką, w którą szatan łowi ludzi. Nad Polską rozciąga się zasłona ciemności i bez jej zerwania nie nastąpi przebudzenie. To właśnie ten antykatolicki resentyment jest źródłem „objawień” takich jak wyżej opisane, które z kolei przekładają się na takie, a nie inne wybory.

Mimo że życie już dawno zweryfikowało prawdziwość „proroctwa” Olechnowicza, jego serce wciąż opowiada się po tej samej stronie sporu między obu partiami. Modyfikacją jest jedynie poparcie Szymona Hołowni w pierwszej turze, by w drugiej oddać już głos za Trzaskowskim.

Plus może różnica w języku: świadoma rezygnacja z biblijnej symboliki, przy wciąż podtrzymywanym poglądzie na temat duchowego charakteru tego, co się dzieje.

Spokojnie można by podobne grepsy znaleźć w takiej, powiedzmy, „Gazecie Wyborczej”; być może zresztą stamtąd ocena sytuacji została żywcem wzięta. Darujmy sobie jednak te smaczki. Poniżej cytuję tylko „głębsze” uzasadnienia fundamentalnego wyboru, jaki owieczki pasterza otrzymują codziennie na FB w ramach przedwyborczego „niezbędnika obywatelskiego”.

Zacznijmy z wysokiego c:

„Bez patetycznych słów, ale z przejęciem napiszę, że najbliższe wybory są kluczowe dla naszego kraju. Może najważniejsze od 1989. Bo oto stoimy przed wyborem bardzo fundamentalnym.

Wybór nie jest pomiędzy polską liberalną czy konserwatywną, katolicką czy świecką, tradycyjną czy (jak to niektórzy schlebiają sobie dość na wyrost) progresywną. […]

To wybór pomiędzy Polską demokratyczną, o której marzyły miliony Polaków i którą wywalczyło nam pokolenie pierwszej Solidarności, a Polską autokratyczną, która zarządzana jest przez jeden, niekonstytucyjny ośrodek władzy, zogniskowany w jednej osobie, i bynajmniej nie mam tu na myśli obecnego prezydenta RP”.

I dalej:

„To, z czym mamy obecnie do czynienia, nie jest przede wszystkim sporem partyjnym, sporem dwóch największych ugrupowań politycznych, czyli PiS i PO. I nie jest to też spór ich politycznych patronów, czyli Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. […] Jeśli zatem nie jest to spór partyjny, to jaki? Jest to raczej spór mentalnościowy, psychologiczny, historyczny i w pewnym sensie cywilizacyjny. Ale też w jakiejś, niemałej mierze, także religijny”.

Trochę przeczą sobie te dwie wypowiedzi, ale machnijmy na to ręką. Następnie pojawia się odwołanie do doświadczenia psychologicznego, które pozwala Olechnowiczowi dokonać tyleż uproszczonej, co naiwnej diagnozy:

„Jarosław Kaczyński reprezentuje, moim zdaniem, tę mniej zdrową część społeczeństwa (już czuję to oburzenie niektórych!), która niesie w sobie narodowe zranienia, sporą dawkę upokorzenia, żyje w poczuciu odrzucenia i cechuje się także mentalnością ofiary. Jest zazwyczaj nieufna wobec otoczenia, żeby nie powiedzieć podejrzliwa i nieskora do przebaczenia. Nawet bardzo nieskora. Stąd historyczne resentymenty i złe relacje z innymi państwami. […]

Donald Tusk natomiast, według mnie, reprezentuje część Polski, która jest o wiele bardziej otwarta, która uporała się z przeszłością, własną i wspólnotową, patrzy do przodu, nie szuka zwady, nie boi się wyzwań, odniosła już jakieś osobiste sukcesy i ma zasadniczo znacznie zdrowsze poczucie własnej wartości. Zyskuje tym samym zaufanie innych nacji, czego dowodem był jego wybór na najważniejszą funkcję w Unii Europejskiej”.

Zdaniem pastora, Kaczyński dostrzegł ból społeczeństwa, ale zamiast leczyć – zainfekował ranę najgorszymi emocjami. Spotęgował poczucie skrzywdzenia i zyskał wiernych wyznawców, którzy z braku krytycznego podejścia, oddają resztki swojej wolności.

Mądry pasterz pochyliłby się nad zranionymi owcami i przeprowadził przez proces uzdrowienia. Kolejnym grzechem PiS jest „wkupywanie się w łaski ludzi przez transfery socjalne”, czerpanie profitów z władzy i rzucanie ochłapów w postaci 500+. „Dwie cechy albo dwie antywartości, które, moim zdaniem, definiują obecnie rządzących, to pycha i kłamstwo”, na których zbudowane są rządy PiS. Olechnowicz pozostaje tak nieskalanie bezkrytyczny wobec pychy Trzaskowskiego, że nie zauważa bezczelnych zachowań kandydata w czasie kampanii.

Mnie najbardziej jednak zastanowiły koligacje Olechnowicza i Hołowni. Pentekostalny pastor już „późnym latem zeszłego roku” dowiedział się od Szymona „o jego zamiarach kandydowania w nadchodzących wyborach”. Facebookowy wpis ozdabia zdjęcie obu rozmawiających panów, pożywiających się w restauracji.

Gdybym był prorokiem jak Olechnowicz, dostrzegłbym w tym spotkaniu symbol dziwnej koalicji otwartego katolicyzmu Hołowni z wizją chrześcijaństwa reprezentowaną przez Olechnowicza. Ten pierwszy dokonuje rozdziału Kościoła i państwa tak dalece, że nauka Kościoła będzie miała coraz mniej do powiedzenia w kwestiach moralnych i obyczajowych. Drugiemu zaś zależy na przebudzeniu duchowym w kraju, na które szansa rośnie wprost proporcjonalnie do osłabienia tradycyjnego katolicyzmu.

Obaj bagatelizują rewolucję seksualną i napierającą cywilizację śmierci, dla których jedyną tamą jest właśnie katolicka „zwierzchność” i tradycyjna religijność Polaków. Zniszczcie to stare serce, a zobaczycie, co na jego zgliszczach zbuduje Trzaskowski jako nowy reprezentant nowego serca. Powiedzmy to samo, tyle że patetyczniej i biblijniej:

„Albowiem już działa tajemnica bezbożności. Niech tylko ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca, wówczas ukaże się Niegodziwiec, którego Pan Jezus zgładzi tchnieniem swoich ust i wniwecz obróci [samym] objawieniem swego przyjścia” (2Tes 2,7-8).

Sławomir Zatwardnicki

Fundamenty reformy: transparentny system powoływania sędziów, sprawiedliwe sądzenie, uchylanie niesprawiedliwych wyroków

W Polsce są najszersze immunitety w Europie, minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo to sędziowie sądzą sędziów, a to u nas, a nie w Pradze czy Berlinie, sędziowie wychodzą na ulice.

Mariusz Patey, Filip Januszewski, Marcin Warchoł

Wywiad z Marcinem Warchołem – sekretarzem stanu i pełnomocnikiem Rządu ds. praw człowieka. Rozmawiał Mariusz Patey. Przygotowanie: Mariusz Patey i Filip Januszewski.

Mamy 26 sędziów na 100 tysięcy obywateli, ale jeśli spojrzymy na efekty pracy, to niestety jesteśmy blisko końca listy. W 2013 roku minister Jarosław Gowin przeprowadził badania dotyczące wpływu zwiększenia liczby asystentów na pracę sądów. Co się okazało? Sądy z największą ilością asystentów pracowały najwolniej.

Bez zmiany modelu, bez odejścia od korporacjonizmu, system sądowniczy nie będzie ani skuteczniejszy, ani sprawiedliwy. Zarówno przywołane diagnozy sędziów Rzeplińskiego i Stępnia, jak i wyrażane w sondażach opinie społeczeństwa jedynie to potwierdzają.

Jakie są zatem fundamenty przeprowadzanej przez Was z takim zaangażowaniem reformy?

Są trzy filary. Pierwszym jest zmiana modelu wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa z korporacyjnego na demokratyczny. Członkowie KRS są powoływani przez Sejm większością trzech piątych głosów – ta procedura została stworzona na wzór hiszpański. Warto zaznaczyć, że koalicja rządząca nie miała takiej większości w Sejmie.

Drugim jest wprowadzenie nowego modelu postępowania dyscyplinarnego przez stworzenie Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, niepowiązanej organizacyjnie ani osobowo z innymi sądami, w myśl zasady nemo iudex in causa sua. Izba ta w pierwszym roku jej orzekania wydała wiele orzeczeń pozbawiających immunitetu bądź usuwających z zawodu sędziów łapówkarzy, złodziei, pijanych kierowców czy stosujących przemoc domową. Jej rozstrzygnięcia o wydaleniu z zawodu zapadały często na jednej rozprawie, podczas gdy wcześniej sądom średnio półtora roku zabierało samo pozbawienie immunitetu sędziów nadużywających zaufania publicznego.

Sąd Najwyższy pozostawił w zawodzie sędziego, który na stacji benzynowej dopuścił się kradzieży 50 złotych, czy innego sędziego, który ukradł część do wkrętarki. Należy zadać pytanie: jaką moralną legitymację ma sędzia, który jest złodziejem, do sądzenia innych złodziei? Dlatego nowa Izba Dyscyplinarna zyskała szybko aprobatę społeczną, w przeciwieństwie do Sądu Najwyższego.

Jest wreszcie trzeci filar, czyli Izba Kontroli Nadzwyczajnej. Ta izba uchyla niesprawiedliwe wyroki. Ostatnio prokurator generalny wygrał tam w sprawie ochrony przed lichwą, gdzie pewna pani padła ofiarą oszustwa. Odsetki były czterokrotnie zawyżone. Ta izba wprowadza elementarną sprawiedliwość, uchylając wyroki sądów, które stają po stronie – choćby jak w tym przypadku – lichwiarzy.

Transparentny system powoływania sędziów, sprawiedliwe sądzenie i uchylanie niesprawiedliwych wyroków wydawanych w sądach powszechnych – to są trzy fundamenty naszej reformy. (…)

Jaki jest Pana zdaniem wpływ Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i europejskich środowisk prawniczych na kształt reform w Polsce? Czy Trybunał Federalny Niemiec ma silniejsze umocowania traktatowe niż polski Trybunał Konstytucyjny?

Dane porównawcze z różnych krajów pokazują, że tam, gdzie nie ma rad sądownictwa w polskim rozumieniu albo gdzie są one powoływane przez władzę wykonawczą lub ustawodawczą, sądownictwo cieszy się największym zaufaniem. Niemcy, Czechy, Austria i Luksemburg pozostają w czołówce rankingu zaufania do wymiaru sprawiedliwości, a w krajach tych nie ma w ogóle rad sądowniczych. Demokratyzacja procesu wyboru do rad sądowniczych jest kluczem do poprawy kondycji sądownictwa i do odzyskania społecznej akceptacji dla sądów.

W Niemczech sędziów do sądu najwyższego powołują politycy – komitet wyboru sędziów składa się z 16 przedstawicieli Bundestagu i 16 ministrów landowych. W Hiszpanii sędziów do krajowej rady sądownictwa powołuje parlament, w Szwecji i Danii rady sądownictwa powołują ministrowie sprawiedliwości, a w Irlandii sędziów sądu najwyższego rekomenduje rząd, a powołuje prezydent przy niewiążącej opinii rady sądownictwa.

W Polsce grupka stanowiąca niewielką część środowiska sędziowskiego, która jest za korporacyjnością, sabotuje reformy, wykorzystując hasło „ulica i zagranica”. Uważają, że skargi w Unii Europejskiej i anarchizacja wymiaru sprawiedliwości są ich najlepszą bronią. Teraz wpadli na pomysł kwestionowania statusu sędziów wybranych w sposób demokratyczny. Groteskowość tej sytuacji polega na tym, że to sędziowie wybrani korporacyjnie lub wręcz przez Radę Państwa PRL kwestionują mandat demokratyczny. To jest oś całego sporu. Kwestionowanie statusu sędziego to również kwestionowanie wydanych przez niego wyroków w sprawach zwykłego obywatela, który stał się w tym sporze zakładnikiem. Sprawy są odwlekane, a sędziowie, tacy jak Igor Tuleya, realizują swoje polityczne interesy na forum Unii Europejskiej.

A jeśli chodzi o Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, to wydał on 19 listopada ubiegłego roku wyrok, który został instrumentalnie wykorzystany przez to środowisko, bo w żadnym miejscu TSUE nie zakwestionował ani Izby Dyscyplinarnej, ani KRS. Co więcej, wskazał w punkcie 130., że nie ma jednego modelu ani rad sądowniczych, ani sądownictwa dyscyplinarnego.

Ponadto w punkcie 145. wprost zaznaczył, że decyzje prezydenta w sprawach powołania sędziów SN nie mogą być przedmiotem kontroli sądowej. Ten wyrok „nadzwyczajna kasta” przedstawia jednak w sposób kłamliwy i wykorzystuje go do podważania statusu sędziów. Dlatego ustawa grudniowa chroni ład i porządek, zakazując podważania decyzji innych sędziów. Ustawa wskazała za niezgodne z konstytucją i ustawami kwestionowanie statusu jednego sędziego przez drugiego. Jest to sprawa dla Izby Dyscyplinarnej, bowiem trudno oczekiwać akceptacji takiego zachowania. Co do kwestii odpowiedzialności dyscyplinarnej, to nasze rozwiązania nie poszły tak daleko, jak ma to miejsce w niektórych krajach. W Czechach postępowanie dyscyplinarne wszczyna minister sprawiedliwości lub prokuratura, nie ma też rad sądownictwa. Niemcy czy Austria nie mają sędziowskich immunitetów. W Polsce są najszersze immunitety w Europie, a minister sprawiedliwości nie ma nic do powiedzenia, bo to przecież sędziowie sądzą sędziów, a mimo to, to u nas, a nie w Pradze czy Berlinie sędziowie wychodzą na ulice. Paradoks.

Cały wywiad Mariusza Pateya z wiceministrem sprawiedliwości Marcinem Warchołem, pt. „Polskie sądownictwo: korporację zastąpić demokracją”, znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


 

  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Mariusza Pateya z wiceministrem sprawiedliwości Marcinem Warchołem, pt. „Polskie sądownictwo: korporację zastąpić demokracją”, na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Program 500+. Nasze późne wnuki dzięki niemu mogą mieć szansę na mówienie po polsku we własnym kraju

W tytule zacytowałem słowa o Ziemi, przypisywane Galileuszowi: „a jednak się kręci”. To samo – wbrew całej antyrodzinnej i antypolskiej propagandzie – można już dziś powiedzieć o Programie 500+.

Andrzej Jarczewski

500+ – eppur si muove

Myślenie o stanie danego kraju i o perspektywach na przyszłość zawsze zaczyna się od oszacowania „siły żywej”, czyli liczby obywateli i struktury demograficznej. Później rozpatruje się zagadnienia geopolityczne, gospodarcze, kulturowe, naukowe i wszelkie inne. Zwracam uwagę na strukturę demograficzną, bo o tym nie zawsze pamiętamy. To jest (w czasie pokoju) parametr stały, dokładniej: wolnozmienny.

Myślenie liczbą

Warto przypomnieć, że w Polsce od roku 1956 zaczęto realizować politykę antynatalistyczną, zmierzającą do ograniczenia liczby ludności, czego skutkiem jest groźne zaburzenie struktury uwidocznionej na wykresach. Władysław Gomułka był przerażony wizją roku 2000, kiedy to PRL (według ówczesnych prognoz) miał liczyć 52 miliony obywateli. Wyrwy po tej polityce do dziś są widoczne na naszym demograficznym portrecie. W roku 1957 widzimy lokalny szczyt powojennego wyżu, a później wiele lat słabych.

Trzeba od razu zaznaczyć, że ten wyż i tak musiał się wkrótce zakończyć. Liczba dzieci nie mogła nieprzerwanie przyrastać, bo w wiek rozrodczy wchodziło pokolenie zdziesiątkowane przez wojnę (to też wciąż widać na wykresie). Poza tym – w XX wieku, już przed wojną, w całej Europie systematycznie spadała dzietność. W roku 1914 Niemcy liczyli na łatwe zwycięstwo nad francuską „armią jedynaków”. Wojny nie wygrali, ale podstawowy problem Francji zdiagnozowali poprawnie.

W roku 1936 ten spadkowy trend zauważył nawet Stalin. Dla niego najważniejsza była liczebność armii, a ta – gdyby ów trend się utrzymał – mogłaby nie wystarczyć do planowanych podbojów. Zakazano więc aborcji na życzenie, co powoli zaczęło dawać efekty w następnych latach. Z kolei nasz Gomułka – wbrew sowieckim przestrogom – popełnił błąd maltuzjański, polegający na ekstrapolowaniu powierzchownie obserwowanych w Polsce trendów. W roku 1956 wprowadzono ustawę o „przerywaniu ciąży”, która – wraz z bardzo silną propagandą antynatalistyczną – doprowadziła do tego, że wkrótce liczba aborcji była porównywalna z liczbą urodzeń: po kilkaset tysięcy rocznie. Cel osiągnięto. Polska nie osiągnęła nawet 40 milionów.

Myślenie strukturą

Kwestia, ilu ludzi może bezpiecznie zmieścić się na terenie Polski, jest przedmiotem sporu. Natomiast bezsporne jest to, że proporcje między pokoleniami nie mogą być dowolne w żadnym kraju. Jeżeli w niektórych regionach Afryki widzimy więcej dzieci niż dorosłych, to nie tylko bieda jest nieunikniona, ale konieczna jest praca dzieci. Gdyby młode pokolenie chodziło tam do szkół, a nie do jakiejkolwiek roboty, wszyscy by umarli z głodu. Pomoc zagraniczna jest nieskuteczna i nierytmiczna, a często szkodliwa dla rozwoju kraju. W efekcie rosną pokolenia półanalfabetów, zdolnych wprawdzie do korzystania ze smartfonów, ale niezdolnych do wyprodukowania czegokolwiek, co wymaga elementarnej wiedzy. To droga donikąd.

Również narody bezdzietne mogą wkrótce spodziewać się różnych niemiłych przygód. Owszem, bez wydatków na dzieci łatwiej o beztroskie i bogate życie, ale za kilka pokoleń w takim kraju autochtoni znajdą się w mniejszości, a pracujący na nich przybysze mogą mieć nieoczekiwane poglądy na sens utrzymywania starzejącej się mniejszości przy życiu.

Dziś jeszcze różne bunty i rozruchy da się jakoś stłumić, ale gdy proporcje zostaną radykalnie zmienione, zabraknie obrońców dawnych wygód. Tak padło wielkie mocarstwo, jakim przez długie wieki było Bizancjum. Zabrakło obrońców. Przyszli ci, których było więcej, a ci, których było mniej, przeszli do historii. (…)

Scenariusze

Nie ulega wątpliwości, że Program 500+ już powołał do życia setki tysięcy młodych Polaków (w odniesieniu do prognoz GUS, nieprzewidujących tego programu). Nie ulega również wątpliwości, że 500+ nie podniesie dzietności do poziomu zapewniającego pełną zastępowalność pokoleń. Struktura wiekowa będzie nadal zdeformowana, co – licząc nie kadencjami, ale pokoleniami – musi doprowadzić do wyludnienia, czyli zaniku polskości w Polsce.

Możemy się z tym pogodzić: niech nas zastąpią narody demograficznie prężniejsze. Niewykluczone nawet, że to się stanie bez naszej zgody. Tak jak w Bizancjum. Możemy też przyjąć opcję „europejską”, czyli najpierw zlać się z innymi narodami Europy, a później – niezbyt długo – „czekać na barbarzyńców”.

Możemy jednak uznać, że polskość jest wartością zasługującą na długie trwanie, że nasze późne wnuki powinny mieć szansę na mówienie po polsku we własnym kraju. To nie dla każdego jest oczywiste. Jeżeli jednak przyjmiemy opcję polską, to – pod rozpatrywanym teraz względem – musimy działać. Na dalsze stymulanty finansowe nie ma co liczyć. Ich skuteczność jest ograniczona, podobnie jak ograniczony jest budżet, oskarżany (przez idiotów lub agentów) o „rozdawnictwo”.

Doświadczenia

Nie lekceważę żadnej formy finansowego wsparcia dzietności. Bronię zwłaszcza zasady powszechności, która chroni kobiety przed upokarzającymi staraniami w różnych urzędach, co zresztą by kosztowało strasznie dużo. Wiem, bo byłem urzędnikiem odpowiedzialnym za podobne sprawy. Segregacja rodzin na „lepsze” i „gorsze” wymagałaby zatrudnienia wielu odpowiednio wykształconych specjalistów, zdobywania tysięcy zaświadczeń i nieraz kończyłaby się w sądzie.

Mam również inne doświadczenia. Otóż jako ojciec czworga dzieci musiałem – oprócz etatu – brać dodatkowe zajęcia lub przynosić różne roboty do domu, co skutkowało przerzuceniem wielu ciężarów wychowawczych na żonę nauczycielkę. Ta znów z tego powodu nie mogła pracować zawodowo przez wiele lat. Ja musiałem zarabiać (w kopalni czy w urzędzie) względnie dużo, co sprawiało, że prawie nigdy nie załapałem się na żaden socjal, choć – po podzieleniu przez 6 – moje zarobki starczały na zaledwie bardzo, bardzo skromne życie. Gdy żona nie pracowała, odmawiano naszym dzieciom nawet miejsca w przedszkolu.

Nie żalę się, tylko pokazuję przykład typowej inteligenckiej rodziny wielodzietnej. Podobnie jest w rodzinach nauczycielskich, lekarskich i wielu innych. Widzę, jak dobroczynne skutki dla młodych rodzin przynosi 500+. W PRL ośmieszano rodziny wielodzietne, które niby miały być siedliskiem patologii. W III RP ta myślowa kalka utrzymywała się bardzo długo. Bo rzeczywiście, wiele rodzin wielodzietnych wpadało w taką biedę, że traciło zdolność dobrego funkcjonowania. Nieprzyjaźni obserwatorzy skutek nazywali przyczyną. Nie dostrzegali rodzin, które dają radę wspaniale, choć kosztem wielkiej pracy matek i wyrzeczeń ojców.

Powinno nam zależeć, żeby dzieci rodziły się nie tylko w rodzinach patologicznych, ale również w takich, które potrafią potomstwu zapewnić wzorowe wychowanie. W takich rodzinach bardzo często zdarza się tak, że przy jednym dziecku żyje się na względnie wysokiej stopie, ale każde następne dziecko rujnuje dobrobyt, choć dochody takiej rodziny są nadal dużo wyższe niż jakikolwiek próg socjalny.

Przy okazji: zauważyłem, że naprawdę bogaci ludzie coś nie gardzą 500+, które jest dla nich zaledwie dodatkiem do reszty z kieszonkowego. Głośno krytykują, ale cicho biorą.

Polskość rozegra się w kulturze

W XIX wieku polskości w Polsce nie uratowały stymulanty finansowe. Gdybyśmy nie mieli Mickiewicza, Chopina, Matejki czy Sienkiewicza… nikt nie wie, czy dowieźlibyśmy polskość aż do roku 1918. I czy tej polskości starczyłoby aż na Polskę. Dziś stoimy w obliczu gigantycznej przemocy medialnej ze strony niepolskich, a często polonofobicznych monopolistów. Tworzone są indeksy ksiąg zakazanych, których na terenie Polski nie wolno udostępniać w antypolskich sieciach handlowych. Wymyślane są różne formy cenzury (pisałem o tym na tych łamach w kwietniu br., a o dystrybucji prestiżu w czerwcu). Już chyba każdy (z wyjątkiem idiotów i agentów) widzi, że kapitał medialny ma narodowość. Trzydzieści lat medialnej przemocy!

W poprzednich raportach domagałem się utworzenia konglomeratu polskich mediów, wspierających Program 500+. Proponowałem założenie miesięcznika flagowego pod roboczym tytułem „Matka Polka”, który by konkurował na rynku z tą śmieciową makulaturą, propagującą antywartości. W czasach internetowych taki miesięcznik musiałby być wspierany przez cały mobilny anturaż, umożliwiający dotarcie do starych i młodych. Wysyłałem to do różnych urzędów i polityków. Na razie – bez jakiegokolwiek odzewu. Być może jest to niewłaściwy kierunek działania.

Nie wiem, co się dzieje w telewizji, bo nie korzystam z telewizora, ale siedzę w internecie i widzę dużo wartościowych działań ministerstwa kultury. Na razie ministerstwo walczy o historię, co przyjmuję z aplauzem. Potrzebne są jednak działania, wspierające polską dzietność, a tego za bardzo nie widzę. Kto się tym zajmie? Ministerstwo rodziny i wszystkiego najlepszego może administrować programami socjalnymi, ale nie przeprowadzi wieloletniej kampanii propagującej rodzinę.

Szkoły? Trudna sprawa. W PRL-u szkoły uratowały polskość przed sowietyzacją, bo jednak większość grona nauczycielskiego stanowili patrioci odporni na marksizm. Czy tak jest nadal? Tego nie wiem. Może warto sprawdzić. Obawiam się jednak, że sformatowani przez komunistyczne uniwersytety nauczyciele chętniej zajmą się promocją aborcji, masturbacji i „wielką księgą cipek” niż wychowaniem ku odpowiedzialnej dzietności. Kilku niestety takich znam. Nigdy nie powinni być nauczycielami, ale to oni dziś rządzą szkołami samorządowymi.

Wnioski arytmetyczne

Nie wypowiadam się o moralnych aspektach dopuszczalności aborcji na życzenie. Dla mnie sprawa jest jasna, ale wielu Polaków akceptuje ciemność. Porozumienie jest niemożliwe, a wszelka dyskusja – stratą czasu. Należy znaleźć rozwiązanie na innej płaszczyźnie, np. arytmetycznej.

Pamiętamy o skutkach ustawy proaborcyjnej z roku 1956. Wprowadzono ją w szczycie wyżu, a mimo to przyniosła skutki katastrofalne.

Teraz, gdy znajdujemy się (spójrzmy na wykresy) w epoce nieuniknionego pogłębiania się niżu, liberalizacja aborcji oznaczałaby wręcz wygaszenie narodu polskiego. Powtarzam: nie używam żadnych argumentów moralnych ani religijnych. Wskazuję to, co z punktu widzenia elementarnej znajomości matematyki powinno być dla każdego jasne. Przez co najmniej 20 lat liczba urodzeń musi spadać ze względu na to, że nie będzie miał kto tych brakujących dzieci rodzić. Czysta arytmetyka. Możemy tylko ten nieunikniony(!) proces spowalniać lub przyśpieszać.

Zwolennicy aborcji na życzenie są na szczęście poza większością parlamentarną, więc z tej strony nic poważnego nam nie grozi. Pojawili się jednak prowokatorzy z drugiej strony, nawiedzeni Savonarole, gotowi wszcząć wojnę, której rezultat nie jest pewny. Moralny szantaż, wywierany na polityków, jest po prostu obrzydliwy w sytuacji, gdy obecny stan świadomości społecznej gwarantuje przegraną w referendum, a wprowadzenie takiej zmiany bez referendum rozpoczęłoby epokę wojen domowych. Jeżeli głoszący jedynie słuszne poglądy Savonarola przyczyni się do porażki obecnego Prezydenta, będzie przez całą wieczność tłukł się po piekle, które teraz brukuje swoimi nieodpowiedzialnymi i egoistycznymi dobrymi chęciami.

Tak więc problemów nam nie brakuje. Może nadchodzące lata, wolne od wyborczej presji, będą sprzyjać ich rozwiązaniu. W tytule zacytowałem słowa o Ziemi, przypisywane Galileuszowi: „a jednak się kręci”. Wydaje mi się, że to samo – wbrew całej antyrodzinnej i antypolskiej propagandzie – można już dziś powiedzieć o Programie 500+. A przyszłość Polski zależy od polskiej kultury. I polską twórczość należy wspierać. W każdej dziedzinie.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „500+ eppur si muove”, znajduje się na s. 8 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „500+ eppur si muove” na s. 6 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

A zatem – wybory! Wolę niepewną wolność od pewnej niewoli i prawdę od fałszu / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nie możemy naprawiać Polski, popierając ucieleśnienie patologii obyczajowej i politycznej. Z jej największym marzeniem, jakim jest wyzbycie się samodzielności państwowej na rzecz Niemieckiej UE.

Jan A. Kowalski

W tej pierwszej rundzie wyborów prezydenckich zagłosuję na kandydata Konfederatów, Krzysztofa Bosaka. Po długiej chwili wahania, sprokurowanej przez posła tej formacji, Jacka Wilka, który zadeklarował poparcie w II turze Rafała Trzaskowskiego. Rafała Trzaskowskiego, potrafiącego wszystko spieprzyć i którego jedynym udanym projektem w dotychczasowej działalności jest nieustanna pomoc finansowa dla środowiska LGBT.

Przyznam otwarcie, tylko zdecydowane i jednoznaczne stanowisko samego kandydata Konfederacji ocaliło dla niego mój cenny głos. Bo nie możemy przecież naprawiać Polski, popierając ucieleśnienie patologii obyczajowej i politycznej. Z jej największym marzeniem, jakim jest wyzbycie się samodzielności państwowej na rzecz Niemieckiej Unii Europejskiej. I stałą praktyką osłabiania państwa polskiego na arenie międzynarodowej.

Czyżby zatem posła Jacka Wilka dopadł syndrom samego mistrza Janusza Korwin-Mikkego, niszczącego wzrost poparcia dla swojej partii, gdy tylko go odnotowywała? Może jednak niszczenie wizerunku i wiarygodności własnej formacji nie jest tylko jednostką chorobową. Bo systematycznie na przestrzeni kilkudziesięciu lat formacja wolnościowa i antybiurokratyczna (dlatego zagłosuję na Bosaka), jest niszczona od środka. Niszczona i ośmieszana przez jej własnych liderów. I dlatego nie może zwiększyć swojego poparcia społecznego. Poparcia potrzebnego nie tylko dla zwiększenia wpływów w polskim społeczeństwie, ale też dla przeprowadzenia reformy samego państwa.

Jeżeli na ośmieszaniu swojej partii miałoby polegać prowadzenie działalności politycznej, to formacja ta jest niedoścignionym wzorcem. Sam Janusz Korwin-Mikke – politycznym geniuszem. A Jacek Wilk jego godnym następcą. Ale zagłosuję na Krzysztofa Bosaka w I turze, żeby pokazać sercem (trochę wbrew rozumowi), jakie wartości są mi bliższe. Bo…

Wolę niepewną wolność od pewnej niewoli.
Wolę państwo silne siłą obywateli, a nie siłą rządu.
Wolę sam decydować o swoim losie, a nie, gdy wyręcza mnie w tym biurokracja.
Wolę, wreszcie, prawdę od fałszu.

Dlatego zagłosuję na Krzysztofa Bosaka 28 czerwca i oczekuję, licząc się z przepowiedniami sondaży, że przed II turą zdecydowanie poprze on kandydaturę Andrzeja Dudy. Nie licząc się z talmudycznymi podpowiedziami narodowych i wolnościowych towarzyszy-konfederatów. Bo w interesie Polski leży utrzymanie jednolitej władzy wykonawczej, z prezydentem i premierem pochodzącymi z tego samego obozu politycznego. To nieszczęsna konstytucja z 1993 roku, ustanowiona przez chwilową, neobolszewicką większość, sprowadziła na Polskę trwałe nieszczęście braku kompetencji i odpowiedzialności w tym segmencie władzy państwowej.

To nie było chwilowe zaćmienie, ale celowe wprowadzenie do systemu władzy czynnika destabilizującego i anarchizującego. Opisałem rzecz całą w cyklu felietonów Zanim napiszemy nową konstytucję i dokonałem korekty tego celowego błędu w moim projekcie nowej konstytucji – Konstytucji V Rzeczypospolitej. I wszystkich konfederackich mądrali zachęcam do zapoznania się z tą krótką lekturą. Dla otrzeźwienia i przewietrzenia umysłów z mgły i dymu korwinizmu.

Mam nadzieję, że w I turze Krzysztof Bosak zyska co najmniej 10% poparcie społeczne; dla pokazania wolnościowych aspiracji Polaków. I mam też nadzieję, że Andrzej Duda wygra w II turze, zyskując wszystkie głosy oddane w I na Krzysztofa Bosaka, po jego jednoznacznym apelu. Bo nikt, kto jest za wolnością, niepodległością i tradycyjnymi wartościami chrześcijańskimi, nie może popierać rzeczy jednoznacznie im przeciwnych.

Mam też nadzieję, że po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach, Krzysztof Bosak – mój kandydat – nie weźmie udziału w przygotowanej zawczasu hucpie pod tytułem: niekonstytucyjność wyborów. Bo w takiej anarchizującej funkcjonowanie państwa hucpie mogą wziąć udział tylko wrogowie Polski.

I proszę się nie martwić, Panie Krzysztofie: za 4–5 lat zwyciężymy. Zwyciężymy dlatego, że pełna odpowiedzialność za nieudolne, biurokratyczne (ale polskie) rządy, spadnie na jeden obóz polityczny – na obóz Zjednoczonej Prawicy… a nie na PSL 🙂

PS Zachciało mi się wygrzewać na piachu i kąpać w morzu, no to mam za swoje. Muszę przejechać 700 km po to, żeby oddać głos przeciwko Rafałowi Trzaskowskiemu. W tym samym lokalu, bo przed I turą skorzystałem z internetu. Oczywiście mogę też pojechać wcześniej, wziąć zaświadczenie i zagłosować już u siebie, w Beskidzie Niskim. Jaki geniusz prawniczy to wymyślił?

Felieton Jana A. Kowalskiego pt. „A zatem – wybory! Warunkowe, ale się odbędą” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jana A. Kowalskiego pt. „A zatem – wybory! Warunkowe, ale się odbędą” na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nagroda Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Aleksandry Tabaczyńskiej z „Wielkopolskiego Kuriera WNET”!

„Za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa red. Jarosława Ziętary”.

Jolanta Hajdasz, Aleksandra Tabaczyńska

Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!

„Za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i byłego senatora Aleksandra Gawronika, sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary. Przez ponad 28 lat wymiar sprawiedliwości nie ukarał nikogo za tę śmierć, a do dziś nawet nie odnaleziono ciała zamordowanego dziennikarza śledczego. Rzetelnie i systematyczne relacje Aleksandry Tabaczyńskiej z kolejnych rozpraw procesu w Poznaniu przypominają tragiczne losy zamordowanego oraz skalę niejasnych powiązań polityki i biznesu z początku transformacji ustrojowej w Polsce” – w ten sposób Jury Główne tegorocznego Ogólnopolskiego Konkursu Dziennikarskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich uzasadniło przyznanie nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej Aleksandrze Tabaczyńskiej, naszej koleżance z redakcji „Wielkopolskiego Kuriera WNET”. Rozmawia z nią Jolanta Hajdasz.

Jak przyjęłaś informację o nagrodzie Fundacji Solidarności Dziennikarskiej dla Ciebie?

Aleksandra Tabaczyńska, laureatka Nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej 2020. Fot. archiwum prywatne

Przyjęłam ją z wielką radością oczywiście, a także wzruszeniem. Ma ona dla mnie jeszcze dodatkowy wydźwięk, jest po prostu oddaniem szacunku i pamięci młodemu, zamordowanemu dziennikarzowi. Jest swoistym aktem solidarności społeczności zawodowej z krzywdą i okrutnym losem Jarosława Ziętary. Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które zdecydowały o przyznaniu mi tej nagrody. Dzięki niej kolejny już raz można przypomnieć opinii publicznej o młodym dziennikarzu, który za swoją pracę zapłacił życiem. Ta historia bowiem od blisko 28 lat wciąż trwa.

W uzasadnieniu nagrody jury napisało, iż jest to nagroda „za cykl odważnych, szczegółowych i wnikliwych relacji prasowych i internetowych z procesu ochroniarzy firmy Elektromis i byłego senatora Aleksandra Gawronika sądzonych w najbardziej zagadkowej i dramatycznej dla polskich dziennikarzy sprawie zabójstwa redaktora Jarosława Ziętary”. Co Ty na to?

Mogę tylko jeszcze raz podziękować i zapewnić, że jestem bardzo wdzięczna za te słowa. Relacje, które publikuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na swoich stronach oraz artykuły w „Kurierze WNET” to próba udokumentowania zeznań świadków, a więc tego, co słyszy skład sędziowski. Słowa i całe historie wybrzmiewające na sali sądowej zostaną przez sąd ocenione pod względem wiarygodności, a oskarżeni – osądzeni.

Przy okazji zeznań świadków powstaje obraz, jak budowała się w Poznaniu gospodarka rynkowa.

Przedsiębiorstwo Elektromis, którego działalnością interesował się Jarosław Ziętara, zostało założone w roku 1987, a więc na dwa lata przed transformacją ustrojową w Polsce. Pierwsze hurtownie rozpoczęły działać już w 1990 roku i w krótkim czasie została stworzona cała sieć hurtowni Elektromis. W tamtym momencie była największą siecią hurtowni w Polsce. Proces pokazuje między innymi, kto tworzył środowisko wokół i w samym Elektromisie – okazuje się, że głównie osoby związane z Milicją Obywatelską, Służbą Bezpieczeństwa, ZOMO, a nawet ówczesną prokuraturą czy klubem sportowym także związanym z policją. Czy ludzie tworzący ten światek byli w stanie skrzywdzić innych, stojących na drodze ich rozwoju finansowego? Moim zdaniem – z pewnością tak.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałaś historię zamordowanego dziennikarza?

W 1992 roku, z doniesień telewizyjnych. Wtedy to były jeszcze informacje o zaginięciu Jarka Ziętary, które można było przeczytać w prasie czy obejrzeć w poznańskiej telewizji. Te obrazy sprzed lat wróciły do mnie szczególnie, gdy tuż przed procesem „ochroniarzy” przeczytałam książkę kolegów Jarosława Ziętary: Piotra Talagi i Krzysztofa Kaźmierczaka Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa, nagrodzoną w 2015 roku przez jury konkursu SDP.

Dlaczego zainteresowałaś się tym tematem?

Dobrze pamiętałam emocje, które wywoływał jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych. Jednak gdyby nie to, że procesy sądowe zostały objęte obserwacją przez CMWP SDP, nie wróciłabym aż tak szczegółowo do tragicznego losu poznańskiego reportera. Warto też dopowiedzieć, że Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich od lat czynnie wspiera wszystkie działania, które służą wyjaśnieniu tej sprawy. Uhonorowany został też Społeczny Komitet im. Jarosława Ziętary.

Dzięki objęciu obserwacją procesu „ochroniarzy” i Aleksandra G., jest ogromna szansa, że to, czego nie zdążył opisać Ziętara, zostanie jednak opublikowane nie tyle w formie artykułów śledczych, ale relacji z sali sądowej.

Które z zeznań wydają Ci się najważniejsze?

Zeznania Macieja B. ps. Baryła z pewnością robią wrażenie. Mam tu na myśli nie tylko ich treść, która poraża, ale także sam sposób przekazu. Stara się on za wszelką cenę przekonać sąd, a także dziennikarzy, że mówi prawdę, uwiarygadniając swoje słowa wieloma szczegółami. Z pewnością Baryła jest na swój sposób charyzmatyczny. Jednak najmocniej poruszył mnie jego ostatni apel do dziennikarzy, wygłoszony podczas styczniowej rozprawy przeciwko Aleksandrowi G. Brzmiał on tak: „Ja nie pogrążyłem żadnego bandziora czy gangstera, tylko klawisza i ubeka. Bił ludzi. Był dobry w biciu ludzi, gdy był klawiszem. Ciągle piszecie najbogatszy, senator, a to klawisz i ubek. Jego pogrążyłem”.

Pozostali świadkowie to także w zdecydowanej większości albo osoby karane, albo odsiadujący właśnie wyrok więźniowie, którzy przyjeżdżają w asyście policji. Mają – średnio – pięćdziesiąt lat lub więcej i masę własnych kłopotów, tak że obserwujący proces dziennikarze są dla nich najmniejszym problemem.

Na jakim etapie jest sprawa? Kiedy zapadnie wyrok?

Obecnie przed Sądem Okręgowym w Poznaniu toczą się dwie sprawy. Jedna to tak zwany „proces ochroniarzy”. Oskarżonymi są bowiem dwaj byli ochroniarze nieistniejącego obecnie poznańskiego holdingu Elektromis. Mirosława R. pseudonim Ryba i Dariusza L. pseudonim Lala obwinia się o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. Rozprawy trwają od stycznia 2019 roku. Ze względu na pandemię odwołano zaplanowane w 2020 roku posiedzenia, które mają być wznowione we wrześniu.

Druga sprawa to trwający od 2016 roku proces, w którym oskarża się Aleksandra G. o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Rozprawy również zostaną wznowione we wrześniu.

W listopadzie 2019 roku Prokuratura Krajowa, Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie podała, że umorzyła postępowanie w sprawie zabójstwa Ziętary wobec niewykrycia sprawców. Innymi słowy, nie można postawić zarzutu zamordowania, bo człowiek, który zadał śmiertelny cios Jarkowi, nie żyje. Miał to być rosyjskojęzyczny gangster.

Z tego wynika jasno, że na wyroki z pewnością jeszcze długo poczekamy.

Czy jest szansa, że poznamy prawdę o śmierci Jarka?

Procesy, które toczą się przed sądem okręgowym w Poznaniu, mają odpowiedzieć na pytania: czy Aleksander G. podżegał do zabójstwa Jarosława Ziętary oraz czy ochroniarze „Lala” i „Ryba” brali udział w uprowadzeniu dziennikarza, którego następnie przekazali mordercom. I mam nadzieję, że w tym zakresie otrzymamy odpowiedź nie budzącą wątpliwości.

Jest jeszcze jeden wątek tej sprawy, który na sali sądowej wybrzmiewa w szczątkowej formie albo wcale. Jarosław Ziętara „czekał” na swoją śmierć, według „Baryły”, trzy dni. Myślę, że był pewien, że ktoś się o niego upomni. Miał prawo liczyć nie tylko na rodzinę czy kolegów – tu się nie zawiódł – ale przede wszystkim na policję i służby specjalne, z którymi miał kontakty. Nic takiego się nie stało. Ktoś jednak powinien się z tego wytłumaczyć.

Jak trafiłaś do dziennikarstwa? Czym prywatnie i zawodowo zajmujesz się na co dzień?

Ukończyłam Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu i przez 10 lat pracowałam w zawodzie. W międzyczasie rodziły się dzieci i może zabrzmi to banalnie, ale pracowałam w domu, zajmując się rodziną. Studia podyplomowe dziennikarskie skończyłam, mając już czworo dzieci. Zaczęłam publikować, podejmując tematykę społeczną i historyczną dotyczącą społeczności, wśród której mieszkałam. Publikowałam swoje teksty od prasy parafialnej przez tygodniki, dwutygodniki, miesięczniki, a nawet kwartalniki społeczno-kulturalne. Angażowałam się w życie społeczne, które następnie opisywałam. Tak trafiłam do „Kuriera WNET”, konkretnie do jego wydania poświęconego Wielkopolsce.

Reasumując, nie mam za sobą błyskotliwej kariery dziennikarskiej, raczej zwykłą, żmudną pracę w terenie. Jednak lat bycia mamą na pełen etat nie zamieniłabym nigdy na żaden sukces zawodowy. I wszystkim matkom, które teraz „siedzą z dziećmi w domu”, dedykuję tę nagrodę. Być może teraz omija was wiele szans, ale z pewnością przyjdą następne.

Kim dla Ciebie jest dziennikarz, jaka jest misja tego zawodu? A może jej nie ma, może to tylko sposób na zarabianie pieniędzy, zawód jak każdy inny?

Podejście do etyki dziennikarskiej niestety odzwierciedla spory światopoglądowe w społeczeństwie. Tak oczywiście nie powinno być. Dziennikarz ma służyć swoją pracą wspólnemu dobru, a nie ochraniać jakiekolwiek interesy; czyli prawda, obiektywizm i pokora to podstawowe wytyczne w tej pracy. Lubię powiedzenie „słowo napisane, nieszczęście zasiane”. To działa jak przestroga.

Zbiór opowiadań Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Można go nabyć przez internet: www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: [email protected].

Jesteś także autorką fantastycznych, wesołych opowiadań z życia ministrantów, pt. Armia księdza Marka, które drukujemy na lamach Wielkopolskiego Kuriera WNET i które zostały wydane w formie książki. Opowiadania uderzają autentyzmem i niebanalnym humorem. Skąd się biorą te anegdoty?

Inspiracją byli moi chłopcy, którzy przez kilka lat służyli przy ołtarzu. Większość postaci występujących w tych opowiastkach to prawdziwi ministranci. Jest to niezwykle wesoła i dynamiczna wspólnota w Kościele katolickim, a rzadko opisywana. Ministranci są oczywistością dla wiernych i mało kto się nad tym zastanawia. Dlatego chciałabym też bardzo, żeby w dalszym ciągu tworzyli ją tylko chłopcy. Moim zdaniem, gdy pojawią się dziewczyny, zawsze uczesane, wymyte i świetnie zorganizowane, to bardzo szybko wygryzą biednych chłopaków.

Czego sobie życzysz? Jako dziennikarka i jako osoba prywatna, żona i matka czwórki dzieci?

Jak każdy, mam wiele marzeń i planów. Chyba takie najważniejsze, to nie zmarnować otrzymanego życia i zasłużyć sobie na Niebo. A dziennikarsko – cudnie byłoby się jeszcze na coś przydać.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Aleksandrą Tabaczyńską, laureatką Nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej, pt. „Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!”, znajduje się na s. 1 i 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020.


 

  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jolanty Hajdasz z Aleksandrą Tabaczyńską, laureatką Nagrody Fundacji Solidarności Dziennikarskiej, pt. „Olu, jesteśmy z Ciebie dumni!” na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polscy wierni mogą się zacząć trzymać za portfele. SN wynalazł sposób na materialną odpowiedzialność zbiorową katolików

Należy doprowadzić do bankructwa diecezji, skazania któregoś z biskupów, a wierni powinni uzyskać prawo odwoływania hierarchów. W ogóle dobrze by było, gdyby państwo wzięło się za Kościół.

Ryszard Skotniczny

Biskupi wyrazili wolę powołania Fundacji św. Józefa (tej, która ma się zajmować problemami pedofilii). (…) Nie jest tajemnicą, że wpływ na Fundację przejęło od początku jedno środowisko, dość specyficzne, jak chodzi o obraz polskiego katolicyzmu. Większość katolików w Polsce nie podpisałoby się np. pod wątpliwym co do zgodności z nauczaniem Kościoła poglądem: „Jeśli jest miejsce, gdzie mamy jednego księdza na kilka tysięcy ludzi, a jednocześnie mówimy o Eucharystii jako szczycie życia duchowego, to dlaczego w imię norm i tradycji pozbawiamy tych ludzi dostępu do Eucharystii, ucinając temat posługi kościelnej kobiet? W imię utrzymania status quo pozbawiamy tych ludzi Eucharystii”.

Działalności Fundacji od początku towarzyszą zapewnienia, że chodzi wyłącznie o dobro ofiar. Coś jednak zaczyna zgrzytać, gdy dowiadujemy się: „opłacamy już indywidualne terapie osobom, wobec których odpowiedzialność diecezji nie jest oczywista ze względów prawnych”. „Odpowiedzialność diecezji”? Po wyroku Sądu Najwyższego z dnia 31 marca 2020 roku (sygn. II CSK 124/19) wszystko stało się jasne. Nawet najbliższy środowisku zarządzającego fundacją publicysta ocenił, iż jest to orzecznictwo w wyniku „nowatorskiego zastosowania art. 430 kc”. Mówiąc bardziej dosłownie, Sąd Najwyższy, wchodząc w rolę ustawodawcy, wynalazł rodzaj odpowiedzialności zbiorowej katolików. (…)

Dalszy program zdefiniowano równie precyzyjnie: „dopóki za sprawę nie weźmie się państwo, i to z całą surowością swojego aparatu, dopóki pierwszy biskup nie zostanie skazany za zaniedbanie obowiązków, dopóki nie zbankrutuje pierwsza diecezja, a komputery w pierwszej kurii nie zostaną zajęte przez prokuraturę, mimo ubolewań, że to atak na Kościół, dopóty nic się nie zmieni”. (…)

Ofiary pedofilii stają się jedynie instrumentalnie traktowanym pretekstem dla przeprowadzenia rewolucji w Kościele; zniszczenia hierarchii (odwoływanie biskupów przez wiernych) i odebrania Kościołowi materialnych podstaw działalności (nie duchownym winnym nadużyć – katolikom jako wspólnotom, np. diecezjalnym).

O tym, czy bp Janiak winny jest zaniedbań, zadecyduje Ojciec święty. Natomiast polscy biskupi, zwłaszcza z imienia przywołany abp Polak, powinni chyba wyjaśnić katolikom w Polsce parę rzeczy. Biorąc bowiem pod uwagę wypowiedzi osób kierujących Fundacją św. Józefa i związanych z tym środowiskiem, zbyt łatwo można zauważyć, iż faktycznie mogło być tak, że celem było zaszczucie bpa Janiaka, by na nim i Diecezji Kaliskiej przećwiczyć opisany wyżej plan. A błyskawiczne skomentowanie przez abpa Polaka filmu braci Sekielskich też jakoś za dobrze pasuje do tej układanki.

Cały artykuł Ryszarda Skotnicznego pt. „Co wynika z listu biskupa Janiaka?” znajduje się na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Ryszarda Skotnicznego pt. „Co wynika z listu biskupa Janiaka?” na s. 10 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wątpię, czy po „koronie” uda się uratować klasyczne dziennikarstwo / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 73/202

Bez niego skazani jesteśmy na chaos informacyjny, jaki trudno sobie jeszcze wyobrazić. Nie wiedząc, kto jest nadawcą, kto odbiorcą i kto za co odpowiada, stracimy zaufanie do wszystkich mediów.

Jolanta Hajdasz

Poznań, czerwiec 2020. Kupuję truskawki w warzywniaku. Kartą czy gotówką? – pada pytanie i natychmiastowa odpowiedź sprzedawcy: – Ja bym wolał gotówkę, bo zanim ci z banku mi to przeleją na konto, mija nawet 5 dni, jeśli ich regulaminowe 3 dni zahaczają o weekend. A poza tym, jak nie będziemy płacić gotówką, to zobaczy Pani, jak szybko zabiorą nam naszą walutę i wtedy dopiero będzie kryzys gospodarczy… Miałam akurat gotówkę, mogłam więc uradować znajomego od lat sprzedawcę. I choć się z Panem z Warzywniaka zgadzam, to wiem, że po „koronie” ten typ transakcji odejdzie w niebyt. Tego trendu nie powstrzymamy, bo i wygoda, i rzekome względy wyższe, czyli bezpieczeństwo.

Czy zauważymy moment, gdy dobrowolnie zgodzimy się na to, by ten, kto zarządza naszym elektronicznym kontem, decydował o tym, co płacimy w pierwszej kolejności, a co w drugiej? Obyśmy zdążyli się zbuntować.

A co jeszcze zostanie nam po tej pandemii, która zatrzymała nas wszystkich na bite 3 miesiące? Mam nadzieję, że nie będzie to szkoła online. Poziom wiedzy przyswajanej zdalnie przez ciągle jeszcze analogowe, niezachipowane umysły jest naprawdę o wiele niższy niż przy metodach nauki w kontakcie bezpośrednim, gdzie udział w zajęciach i prawdziwe emocje przyspieszają zapamiętywanie. Widzę to po egzaminach moich studentów, którzy po wykładach tradycyjnych na podstawowe pytania odpowiadali bez kłopotu, a teraz częściej się gubią.

Na pewno skutkiem pandemii jest totalny chaos w przekazach medialnych. Setki tysięcy fake newsów nie wiadomo czyjego autorstwa.

Tylko w czerwcu Twitter zawiesił 170 tys. kont używanych w kampanii dezinformacji, wspieranej przez rząd Chin i polegającej na przekazywaniu korzystnych dla niego treści, w tym oczywiście dotyczących pandemii koronawirusa.

Takie info podał nasz rodzimy PAP za agencją Reutera. Według Twittera chińskie sieci były związane z ujawnionymi w ubiegłym roku operacjami wpływu na tej platformie oraz na Facebooku i w należącym do Google serwisie YouTube. Aktywność w sieci dotycząca covid-19 osiągnęła szczyt w marcu. Głównym motywem tych wpisów było wychwalanie Chin za reakcję na pojawienie się koronawirusa. A to tylko Twitter i chińskie wpływy. A gdzie Rosja i USA, Niemcy i inni; a gdzie nasze rodzime polityczne fake newsy i zalew treści, których nikt nie jest w stanie ogarniać i weryfikować na bieżąco?

Wątpię, czy po „koronie” uda nam się uratować proces komunikowania masowego, czyli przekazywania sprawdzonych i wiarygodnych treści wielkim, anonimowym i zróżnicowanym odbiorcom, a mówiąc zwyczajnie – uratować klasyczne dziennikarstwo, w którym wiemy, kto jest nadawcą, kto odbiorcą i kto za co odpowiada. Bez tego skazani jesteśmy na chaos informacyjny w stopniu, jaki trudno sobie chyba jeszcze wyobrazić. A reakcją na niego będzie utrata zaufania nie do jednego medium, tylko do wszystkich. Jako masa zwyczajnych odbiorców mediów stajemy się wyjątkowo podatni na manipulację, bo przecież informacje o tym, co się dzieje dookoła, i tak nas dopadną, pytanie tylko, jakim kanałem.

Póki co, nosimy nadal maseczki, choć jeszcze na początku pandemii sama WHO twierdziła, iż „nie chronią”, i trzymamy „bezpieczny” dystans, choć coraz więcej z tego dowcipów niż realnej ochrony.

I tylko szkoda starszych, schorowanych ludzi, którym wciąż nie jest do śmiechu i którzy nadal są przekonani, iż lepiej nie wychodzić z domu, by się nie zarazić, i lepiej z nikim się nie spotkać, by się nie zarazić, i lepiej dezynfekować ręce, by się nie zarazić… Czy kiedykolwiek poznamy prawdę o pandemii, czy damy radę wyeliminować jej negatywny wpływ na nasze życie prywatne i społeczne? Mam nadzieję, że tak, ale oby i ona nie stała się fake newsem, zanim odkryjemy jej prawdziwą wersję.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Jest szansa ocalenia wartości, które są wyznacznikiem człowieczeństwa/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 73/2020

Trwa ustalanie, kto jest czyim sojusznikiem. Wydaje się że jedynie kraje Europy Środkowej i Wschodniej rozumieją komunistyczne i rosyjskie zagrożenie. Dlatego Ameryka stawia na Międzymorze.

Jadwiga Chmielowska

Lipiec, kwitną lipy, zaczęły się wakacje. Uczniowie i studenci zakończyli zdalną edukację wymuszoną epidemią. Choć w Polsce wirus nie okazał się, na szczęście, tak groźny jak w innych krajach, to jednak zdezorganizował życie milionów ludzi. W ostatnią niedzielę czerwca wybieramy w Polsce Prezydenta RP.

Historia znowu dała nam szansę na budowę silnego, bogatego kraju. Nasze położenie geograficzne jest bardzo ważne dla stabilizacji demokratycznego świata.

Prowadzona współczesnymi metodami wojna trwa od 2007 r. – cyberatak Rosji na Estonię, działania bojowe Putina w Gruzji w 2008 r., na Ukrainie od 2014 r., a także nacisk ekonomiczny i strach. Chiny szantażują już od dłuższego czasu zerwaniem łańcuchów dostaw. Fakt, że umożliwiła im to lansowana globalizacja i głupota przywódców niemal całego świata. Budowali potęgę komunistycznych Chin. Teraz mamy wszyscy problem. Epidemia pokazała też, do czego prowadzi lekceważenie wartości. W kilku krajach UE przeprowadzono dzięki niej eutanazję osób starszych.

Komunizm, skompromitowany w krajach postsowieckich, zaczyna zwyciężać w zachodnim demokratycznym świecie. Do Marksa, którego pomnik ufundowała Niemcom Komunistyczna Partia Chin, dołączył całkiem niedawno towarzysz Lenin. Na Ukrainie „Leninopad” przetoczył się przez całe państwo, zburzono pomniki wodza rewolucji bolszewickiej – a tymczasem Niemcy mu je stawiają. Lewacka Antifa, znana niemiecka organizacja terrorystyczna, zaatakowała nawet USA, wzniecając burdy uliczne. Ciemna tłuszcza niszczy pomniki również obrońców czarnoskórych. „Dostało się” nawet Kościuszce – bohaterowi Polski i USA. Lewicowi działacze podjęli próbę likwidacji Policji w wielu miastach USA, by doprowadzić do chaosu. Niemcy marzą, aby UE stała się IV Rzeszą. Stąd flirt Berlina z Rosją i Chinami. Teraz, gdy państwa narodowe skupione są na ratowaniu gospodarek po epidemii, próbuje się narzucić unijną konstytucję. Niestety wiele środowisk politycznych nie ma woli przeciwstawienia się temu, marzy jedynie o preambule z zapisanymi wartościami. Teraz, kiedy każdy mieszkaniec Europy doświadczył osobiście, że tylko państwa narodowe się sprawdziły, Niemcom i Francuzom śni się budowa europejskiego potworka.

Obecność wojsk amerykańskich w bazach na terenie Niemiec jest bardzo ważna – nie tylko zabezpiecza kontynent przed agresją Rosji, ale i dyscyplinuje Niemców, którzy są nieobliczalni (Nord Stream i zaproszenie emigrantów z Afryki).

Teraz trwa ustalanie, kto jest czyim sojusznikiem. Wydaje się, że jedynie kraje Europy Środkowej i Wschodniej rozumieją komunistyczne i rosyjskie zagrożenie. Dlatego Ameryka stawia na Międzymorze, gdzie największymi państwami są Polska, Rumunia i Ukraina.

Wizyta Prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie jest bardzo ważna. Polska staje się najważniejszym sojusznikiem USA w UE. Chodzi nie tylko o współpracę gospodarczą i wojskową na dużą skalę. W przyjętej deklaracji umieszczono także wzajemne wsparcie dla inicjatywy Trójmorza, wyrażono „dumę” z przeznaczenia poważnych funduszy na rzecz jej wdrożenia i wezwano do przyłączenia się do przedsięwzięcia inne państwa, np. Ukrainę i Gruzję. W deklaracji czytamy też:

„Oba nasze narody łączy poszanowanie dla prywatności i wolności osobistych oraz zrozumienie znaczenia bezpieczeństwa naszych systemów telekomunikacyjnych. (…) Zobowiązujemy się do współpracy w rozwijaniu rozwiązań technologicznych następnej generacji, a także do korzystania wyłącznie z usług bezpiecznych i zaufanych dostawców, sprzętu oraz łańcuchów dostaw w ramach naszych sieci 5G”.

Wydaje się, że jest szansa ocalenia dla świata wartości, które są wyznacznikiem człowieczeństwa.

Módlmy się o mądrość, byśmy mogli skorzystać z szansy, którą daje nam Bóg.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 73/2020

Wygląda na to, że urzędujący prezydent jest na dobrej drodze / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” nr 73/2020

W obchodach stulecia Bitwy Warszawskiej i zwycięstwa nad bolszewikami weźmie udział bardzo wysoki przedstawiciel Białego Domu. Dla ożywienia wyobraźni spróbujmy go postawić koło Rafała Trzaskowskiego.

Krzysztof Skowroński

Szukam spokojnego miejsca, gdzie nie docierałyby informacje ze świata i z Polski, w którym nie ma ani polityków, ani dziennikarzy. Ale odrzućmy na bok marzenia i zajmijmy się polską polityką. Nieważne – w I czy w II turze – chciałbym, żeby wybory wygrał urzędujący prezydent Andrzej Duda. Jeśli już komuś nie przychodzi do głowy żaden inny argument, to niech pomyśli o ciszy.

Jeśli wygra Andrzej Duda, to będziemy mieć trzy lata spokoju, bez żadnych wyborów. Wprawdzie życie polityczne i agresja nie znikną z portali internetowych, telewizji i gazet, ale ta agresja będzie wypłaszczana jak pandemia kroronawirusa w czerwcu.

Opozycja przez co najmniej 2 lata nie będzie zmuszona do totalnej negacji, a dobra zmiana będzie miała czas, by udowodnić, że jej program jest nadal skuteczny. Powstanie przekop przez Mierzeję Wiślaną, zostanie ukończony Baltic Pipe, rozbudowany port w Świnoujściu i mam nadzieję, że ruszy budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego. Zwycięstwo Andrzeja Dudy zagwarantuje też ciągłość polskiej polityki zagranicznej, w tym bardzo ważną koncepcję tworzenia Międzymorza. A jeśli wygra kandydat opozycji, to wejdziemy w czas wielkiego konfliktu politycznego: sejm i rząd kontra senat i prezydent. Z tego konfliktu może narodzić się jedynie paraliż państwa. I to w momencie, w którym decyduje się nowy porządek świata i mamy coraz więcej niewiadomych niż rozwiązań.

Nie wiemy, gdzie i dlaczego świat stracił głowę i byłoby niedobrze, gdyby i Polska ją straciła.

Ale my głów nie traćmy. Lipiec i sierpień to są jedyne dwa miesiące w roku, w których mamy szanse odnaleźć spokój. Możemy zamienić codzienność na pływanie w jeziorze, zbieranie grzybów czy chodzenie po górach. I skorzystajmy z tej okazji, nie bojąc się pandemii i innych niewidzialnych stworów, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą. Nie zapomnijmy też zabrać ze sobą nawet na najdalszą wyprawę „Kuriera WNET”. Po przeczytaniu może być idealnym narzędziem do walki z insektami i nie tylko. A jeżeli już nasze wakacyjne ścieżki poprowadzą nas na Dolny Śląsk, to pamiętajmy, że tam od 1 lipca na częstotliwości 96,8 nadaje Radio Wnet.

Cieszę się, że po czasie internowania w przestrzenie wirtualnej „Kurier WNET” trafił do drukarni i znów mogą Państwo trzymać go w rękach. Niestety, w tym wydaniu „Kuriera” nie znajdą Państwo odpowiedzi na nurtujące nas pytanie, kto i w której turze wygra wybory prezydenckie.

25 czerwca, kiedy piszę te słowa, możemy dzień po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu stwierdzić tylko, że wygląda na to, że urzędujący prezydent jest na dobrej drodze. Jego pobyt w Białym Domu potwierdził, że w koncepcji prezydenta Donalda Trumpa Polska odgrywa poważną rolę.

Prezydent Trump w czasie konferencji prasowej powiedział, że w obchodach stulecia Bitwy Warszawskiej i zwycięstwa nad bolszewikami weźmie udział bardzo wysoki przedstawiciel Białego Domu. I może dla ożywienia wyobraźni spróbujmy go postawić koło Rafała Trzaskowskiego, którego koncepcja polityki zagranicznej jest diametralnie różna niż prezydenta Dudy czy Trumpa. Rafał Trzaskowski wyobraża sobie Polskę jako część imperium europejskiego. A naszą talię kart chciałby przekazać w ręce Berlina, Paryża i Brukseli. To pokazuje, jak ważnego wyboru dokonamy w czasach zarazy.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Mieliśmy – a nie mamy prawie nic. Pozostały ruiny i wraki – na lądzie i… pod wodą. Nasza gospodarka morska osiągnęła dno

Domorośli sprzedawcy majątku narodowego sprzeniewierzyli już co się tylko dało za marne pieniądze. Spróbujmy więc sprzedać i to, co jest Polsce zbędne, np. U-Boota, wbitego od lat w helski półwysep

Stefan Truszczyński

Na dnie mórz ciągle jest wiele do odkrycia, a nawet wydobycia. Natomiast martwi, wręcz bardzo boli dno, jakie osiągnęła nasza gospodarka morska. Zniszczenie przemysłu stoczniowego na żądanie Unii Europejskiej, utopienie Polskich Linii Oceanicznych (mieliśmy 174 statki handlowe), Polskiej Żeglugi Morskiej, Polskiej Żeglugi Bałtyckiej przez nieudaczników i złodziei – zdumiewa. Jak to się stało? bardzo boli, jakie nasza gospodarka morska osiągnęła dno. Mieliśmy – a nie mamy prawie nic. Pozostały ruiny i wraki – na lądzie i… pod wodą. W naszej morskiej strefie gospodarczej na Bałtyku jest ich kilkaset, w tym kilkadziesiąt wielkich złomowisk. Niektóre wraki – tak samo jak zatopiona amunicja, bomby, gazy bojowe w rdzewiejących pojemnikach – są groźne. Może z nich wypłynąć nagle czarna maź, ropa naftowa, która rozkłada się w wodzie powoli. Jest zbita w grudy, lepka, cuchnąca. Uśmierca florę i faunę morską. Niedawno pękło w Gdańsku na Motławie, szambo wylało się do zatoki. Potem walnęła oczyszczalnia ścieków w Warszawie. Winnych nie ma.

Na co czekamy? Zatoka Gdańska może zostać zniszczona. Niebezpieczeństwo jest realne. (…)

13 grudnia 2017 r., wieczór

Stoję na końcu falochronu, teraz opuszczonego i niszczonego przez fale. Rujnują go także złomiarze i złodzieje kabli. Niedawno jeszcze należał do portu Marynarki Wojennej. Przyjeżdżam tu raz lub dwa razy w roku, od kilku lat. Robię zdjęcia. Dokumentacja rujnacji rośnie. Dewastacja postępuje.

Na Helu nie ma już garnizonu wojskowego, zlikwidowano tu Marynarkę Wojenną. Jej dowództwo przeniesiono z Gdyni do Warszawy (a kilka miesięcy temu z powrotem, ale w praktyce tylko tabliczki na budynku przy Skwerze Kościuszki. To, co popsuto, z trudem się naprawia). (…)

Dziś domorośli sprzedawcy majątku narodowego sprzeniewierzyli już co się tylko dało za marne pieniądze. Spróbujmy więc sprzedać i to, co jest Polsce zbędne. Na przykład U-Boota, wbitego od lat w helski półwysep. To ostatni U-Boot spośród kiedyś najbardziej licznego wśród typów podwodnych okrętów niemieckich. Teraz jest wypełniony wodą, ale waży zaledwie 800 ton. Znajduje się bardzo blisko brzegu. (…)

Sierpień 2018 r.

Jadę na Hel, by zachęcić do zrealizowania pomysłu, który w ciągu ostatniego półwiecza wielokrotnie wzbudzał zainteresowanie: sprzedać Niemcom U-Boota. Zadłużony po uszy Hel liczy dziś nieco ponad 3 000 mieszkańców i szuka rozpaczliwie pieniędzy. Zamknięto i zniszczono wielkie hale produkcyjne przedsiębiorstwa rybnego Koda, które było tam głównym pracodawcą.

Od lat cały teren jest w ruinie. Wygląda jak po wojennym ataku. Ludzie z Helu wyjeżdżają, szukając pracy. Exodus trwa. Nie ma też na półwyspie jednostki wojskowej. Dawała zatrudnienie również cywilom. Miasto ożywa tylko latem. Na krótko. Zresztą, jak będzie w tym roku – wiadomo, że nie wiadomo.

W reportażach telewizyjnych i artykułach prasowych od lat namawiałem: trzeba spróbować sprzedać Niemcom U-Boota. To ostatni, będący w całości okręt typu VII C. Leży pod wodą od kilkudziesięciu lat, wbity jak cierń w półwysep na wysokości Góry Szwedów. Hel może na tym zarobić. Dotychczas nikt nie potrafił doprowadzić tego interesu do końca. Choć próbowała to zrobić niezwykle ważna instytucja międzynarodowego… handlu, jaką był Cenzin. Wybuchł stan wojenny, zginął negocjator. Myślę, że przynajmniej milion euro można by wziąć za ten relikt wojennej morskiej historii. Niech to obce nam ciało dłużej już nie dźga polskiej ziemi. U-Boot, choć wypełniony wodą, przedstawia się doskonale. Przy dzisiejszych możliwościach wydobywczych podniesienie tych ośmiuset ton z głębokości 54 metrów nie powinno stanowić poważnego problemu.

27 sierpnia 2019 r. Objeżdżam helskie królestwo

Ulica Kuracyjna, prowadząca wśród drzew na cypel, pięknie teraz chroniony poprzez zamontowanie kratkowych pomostów nad wydmową roślinnością. Nikt już nie depcze oryginalnych roślin. Wydmy mają się dobrze. Unia dała, beneficjent dopłacił.

Fot. Stefan Truszczyński

Wśród drzew przy ulicy Kuracyjnej uwagę przykuwa jedno – nazywają je „płaczące” i rzeczywiście natura przyozdobiła pień w ludzką twarz, która w dodatku ślozy leje. Nad kim to? – zastanawiam się smutnie. To śliczne miasteczko (mogłoby nim być), ta unikalna rybacka osada ma tuż obok setki od lat niezagospodarowanych hektarów. „Gniją” teraz po wycofaniu się z Helu garnizonu. Na Helu było kilka tysięcy wojskowych. Ludzie żyli przy wojsku i z wojska. Po przedstawicielach armii, którzy zostali stąd wyeksmitowani przed 10 laty, ani śladu. Dyrygował nami Układ Warszawski, a teraz najwidoczniej decyduje o wszystkim sojusznik z Zachodu. Minimalny dystans między bazami wojskowymi to 150 kilometrów, a od Helu do Bałtyjska w obwodzie kaliningradzkim jest bliżej. Tak się umówił „Wschód” z „Zachodem”. Kosztem Polski.

(…) W momencie przyłączenia Helu do państwa polskiego mieszkały tu 603 osoby, z czego tylko 13 było Polakami. Zaczęli jednak napływać. W 1923 r. władze samorządowe przy wsparciu centrali rozpoczęły budowę kolonii rybackiej dla ludności polskiej. Wybudowano 60 domów, w tym kilka wielorodzinnych. W Banku Gospodarstwa Krajowego uruchomiono długoterminowe kredyty dla okolicznych polskich rybaków osiedlających się na terenie miasta. Po roku funkcjonowania programu Hel liczył 900 mieszkańców – 400 Polaków i 500 Niemców. W kolejnych latach władze polskie inwestowały. W doktrynie wojennej RP uznano strategiczne położenie półwyspu. W 1928 r. rozpoczęto budowę portu wojennego oraz innych urządzeń wojskowych. Jednak dekret o utworzeniu rejonu umocnionego zahamował rozwój turystyczny Helu. Każda inwestycja cywilna wymagała zgody władz wojskowych. Skorzystały na tym Jastarnia i Jurata.

W dniu wybuchu ostatniej wojny Hel spełnił pokładane nadzieje. Gdy Polskę zaatakowali dwaj nasi zaprzysięgli od wieków wrogowie, a „sojusznicy” nie dotrzymali umów, żołnierze i ich bezpośredni dowódcy walczyli tak długo, jak było to możliwe. A nawet dłużej. Potem jednak Niemcy wykorzystali polski potencjał wojskowy. Podczas okupacji port wojenny stał się bazą U-Bootów. (…)

29 sierpnia 2019 r. „Pralnia” i „rejon rakietowy”

– Chce pan zobaczyć, jaki był początek Solidarności? – pyta mnie mój helski cicerone, rybak, szyper.

– Jasne, że chcę!

Przyjeżdżamy na teren portu wojennego, który – myślałem – dobrze znam. Jednak przedtem widziałem niewiele. Wskazują mi murowany parterowy pawilon w kształcie litery C. Ma kilkadziesiąt pomieszczeń. Przez szpary widać, że w środku jest całkiem zdewastowany. Była to dobrze wyposażona pralnia wojskowych mundurów i gaci.

– Powinna być tu tablica. – mówi szyper. – Ponieważ stąd właśnie zabrano do Stoczni Gdańskiej Lecha Wałęsę. Motorówką Janczyszyna. To był wówczas dowódca Marynarki Wojennej. Motorówka była jak odrzutowiec. Śmignęła przez Zatokę i w stoczni była po kilkudziesięciu minutach. Lech wyskoczył na ląd. Od strony wody żadnego płotu nie było. Tak to się wszystko zaczęło.

Idziemy dalej przez ogromny, dawniej wojskowy teren. Przedtem nie udało mi się go „zwiedzić”. Przez kilka lat utrzymywano jakieś tam warty. Dzięki temu obiekty nie są jeszcze rozdrapane. Dziesiątki bloków, magazynów, rozjazdy kolejowe, kilometry płotów. Nawet jest porządek, tylko zupełnie nikogo tu nie ma. Podobno jeszcze w okresie boomu naftowego, nawet po głosowaniach czerwcowych 1989 r., pod nabrzeże podchodziły tankowce z ropą. Przepompowywano ją na cysterny i jechało to gdzieś w Polskę. Tak rodziły się fortuny zdymisjonowanej władzy. Gdyby ktoś dziś naprawdę chciał, mógłby odszukać ludzi, którzy wtedy zamieniali władzę na pieniądze. Naród budził się z niewoli. Odkrywał zbrodnie komunizmu sowieckiego i rodzimego. Oni zaś mieli pełne ręce roboty. Czas był dla nich na wagę złota.

Cały artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Dno” znajduje się na s. 16 i 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Dno”” na s. 16 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego