O badaniach językoznawczych na Śląsku w czasie Drugiej Rzeczypospolitej oraz podczas II wojny światowej

Ks. Emil Szramek z obozu koncentracyjnego: „Nie tylko zachować nam język i wiarę ojców naszych trzeba na Śląsku, ale zadaniem Ślązaków jest wniesienie regionalnych cnót do skarbca ducha polskiego”.

Bożena Cząstka-Szymon

Polska nauka o gwarach sięga roku 1873, a rozpoczyna ją rozprawa doktorska Lucjana Malinowskiego o gwarach opolskich, wydana w języku niemieckim w Lipsku. Później pojawiły się opracowania narzeczy południowocieszyńskich (dziś powiedzielibyśmy zaolziańskich) Jana Bystronia. Powstał też rękopiśmienny słownik Andrzeja Cinciały. Najważniejszym jednak opracowaniem i jedynym do tej pory całościowym jest monografia Kazimierza Nitscha „Dialekty polskie Śląska”, wydana 109 lat temu i wznowiona w 1939 roku.

Kazimierz Nitsch. Fot. NAC

Prace językoznawcze przygotowywane i wydane w czasie II RP to głównie publikacje gwaroznawcze, onomastyczne oraz prace dotyczące historii polszczyzny na Śląsku, także teksty gwarowe i słowniczki (Nitscha, Steuera, Olescha), a ponadto zbiory przysłów i pieśni ludowych. Dzięki nim udało się opisać stan gwary na terenach nieobjętych zasadniczo zmianami związanymi z przemieszczeniami ludności po regulacji granic w 1922 roku. (…)

Już w roku 1935 wydrukowano tam w serii „Polski Śląsk” m.in. pracę Witolda Taszyckiego „Śląskie nazwy miejscowe. Z mapą” (Katowice 1935). W przygotowaniu była publikacja Stanisława Bąka „Język polski na Śląsku” jako XI tom serii „Śląsk, ziemia, ludzie”. Jednak autor nie zdążył jej przygotować i ukazała się ona w okresie powojennym, ale pod innym już tytułem – Mowa polska na Śląsku. Pozostałe publikacje ukazywały się w Krakowie.

Kim byli autorzy tych prac? Kto je przygotowywał? Byli to przede wszystkim lingwiści z Uniwersytetów Jagiellońskiego i Lwowskiego: Kazimierz Nitsch, Witold Taszycki oraz Zdzisław Stieber; byli ówcześni nauczyciele ze Śląska – z gimnazjum w Mikołowie – Stanisław Bąk z Rzeszowszczyzny i dr Feliks Steuer z gimnazjum z Katowicach (rodem z Sulkowa pod Głubczycami), byli to też zakonnicy werbiści: Piotr Gołąb spod Ozimka i Stefan Łysik spod Tarnowskich Gór. Dołączmy do nich językoznawcę z Poznania, z pochodzenia Małopolanina, Edwarda Klicha, urodzonego w Skałacie na Tarnopolszczyźnie, a przygotowującego pod koniec lat trzydziestych do wydania słownik Andrzeja Cinciały, a także Rudolfa Kobielę z Cieszyńskiego, dialektologa, który podjął się w czasie wojny do doprowadzenia do druku tegoż słownika.

Wśród autorów publikujących swe prace o tematyce językowej podczas międzywojnia trzeba przede wszystkim uwzględnić ks. dra Emila Szramka, człowieka o rozlicznych zainteresowaniach i talentach, kolekcjonera książek, folklorystę, współtwórcę Biblioteki Śląskiej (powstałej w 1922 roku jako biblioteka Sejmu Śląskiego, a później już usamodzielnionej). Ks. Szramek, znany ze swej naukowej pracy „Śląsk jako problem socjologiczny. Próba analizy”, wydanej w Katowicach w 1934 roku, był nie tylko obrońcą języka polskiego na Śląsku, znawcą i użytkownikiem gwary śląskiej, zbieraczem podań, przysłów, pieśni, ale i autorem artykułów o charakterze poprawnościowym. W redagowanym przez siebie piśmie „Głosy znad Odry”, wprowadził w 1919 roku Kącik językowy.

Dziś powiedzielibyśmy, że pokazywał, jakie jest miejsce gwary i języka ogólnonarodowego, w jakich sytuacjach należy używać jednego i drugiego wariantu polszczyzny i jak nie mieszać tych zakresów.

Wymienieni autorzy formowali swą patriotyczną postawę w środowiskach kresowych, środkowomałopolskich oraz na Śląsku (np. podopolski Ślązak, Piotr Gołąb, już w czasie studiów w Austrii założył koło polskich studentów). Wielu z nich za swą postawę zapłaciło życiem. Znaleźli się na niemieckich listach proskrypcyjnych w ramach likwidacji polskiej wykształconej elity (Intelligenzaktion) albo zostali wywiezieni do obozów koncentracyjnych (między innymi K. Nitsch znalazł się w grupie profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego wywiezionych do Sachsenhausen, skąd wrócił po kilku miesiącach zimą 1940 roku, zwolniony na interwencję uczonych z Zachodniej Europy).

Bł. ks. Emil Szramek | Fot. Wikipedia

Z kolei prof. Edwarda Klicha zabito jesienią 1939 roku w Forcie VII w Poznaniu, a księdza dra Emila Szramka wywieziono do Dachau, gdzie zginął w styczniu 1942 r. W tym samym obozie torturowany ks. Piotr Gołąb zmarł z wycieńczenia w 1943 roku (pod koniec życia ważył już 37 kg); wcześniej, po internowaniu jesienią 1939 roku z nauczycielami gimnazjum w Górnej Grupie (którego był dyrektorem), został zimą 1940 r. wywieziony do Stutthofu, potem do Sachsenhausen-Oranienburga, wreszcie do bawarskiego obozu koncentracyjnego. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Do obozu (najprawdopodobniej Auschwitz) trafił Rudolf Kobiela, gdzie zginął w 1942.

Takie były wojenne losy autorów prac o charakterze językoznawczym z nielicznego przecież grona lingwistów działających na Śląsku. Dodajmy, że zarówno prof. Kazimierz Nitsch, jak i Witold Taszycki oraz Zdzisław Stieber (b. harcerz, komendant chorągwi) związani byli z tajnym nauczaniem. Stanisław Bąk natomiast brał udział w wojnie bolszewickiej. Dali oni wyraz autentycznego zaangażowania w działalność patriotyczną oraz w służbę społeczności, ojczyźnie, prawdzie, także Bogu, wymagającą odwagi i ofiary.

Co po nich zostało? Prace, które do dzisiaj mają ogromną wartość źródłową i dokumentacyjną. Ich postawa utwierdzająca w przekonaniu o wartości wspólnej pracy w prowadzeniu podstawowych badań.

Tak więc 17 lat polskiego Śląska zaowocowało kilkoma fundamentalnymi pracami gwaroznawczymi na wysokim poziomie merytorycznym, opublikowaniem tekstów dialektalnych, ilustrujących wewnętrzne zróżnicowanie gwar śląskich. (…) Można postawić tezę, że w porównaniu z innymi regionami przedwojennej Polski najwięcej chyba prac dialektologicznych opracowano właśnie na terenie ówczesnego województwa śląskiego. Jest to godne podkreślenia dlatego, że w Katowicach – choć było kilka uczelni – brakowało wówczas ośrodka akademickiego sprofilowanego w kierunku badań filologicznych.

Cały artykuł Bożeny Cząstki-Szymon pt. „O badaniach językoznawczych na Śląsku w czasie Drugiej Rzeczypospolitej oraz podczas II wojny światowej” znajduje się na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Bożeny Cząstki-Szymon pt. „Bożeny Cząstki-Szymon pt. „O badaniach językoznawczych na Śląsku w czasie Drugiej Rzeczypospolitej oraz podczas II wojny światowej” na s. 17 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Krakowska frakcja antypolska szczególnie aktywna z okazji 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości

Mamy dramatyczny podział polskiego społeczeństwa na frakcję patriotyczną – fakt, że zróżnicowaną, i frakcję wręcz antypolską – działającą nawet na arenie międzynarodowej wbrew interesom Polski.

Józef Wieczorek

100 rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości winna zjednoczyć Polaków wokół spraw podstawowych, najważniejszych, a taką sprawą jest niepodległe istnienie kraju zamieszkanego w większości przez Polaków.

Niestety tak nie jest. Mamy dramatyczny podział polskiego społeczeństwa na frakcję patriotyczną – fakt, że zróżnicowaną, i frakcję wręcz antypolską – działającą nawet na arenie międzynarodowej wbrew interesom Polski.

Zdawałoby się, że ostoją polskości będzie jednak Królewskie Miasto Kraków, bo przecież to była siedziba królów, Wawel, piękne tradycje walki o niepodległość, pierwsze wielkie miasto wyzwolone od władzy zaborczej, no i także miasto, które zachowało się jak trzeba wobec instalacji systemu komunistycznego w Polsce. Niestety lata komunizmu i III RP zrobiły swoje. W Krakowie mamy zatem obie frakcje – patriotyczną, choć rozdrobnioną, walczącą o polskość, o pamięć historyczną w przestrzeni publicznej i frakcję antypolską – walczącą otwarcie, aby zamiast historycznych śladów walki o niepodległość w przestrzeni publicznej rosły sobie jeno dęby.

Pomnik AK – makieta. Styczeń 2016 | Fot. J. Wieczorek

Ten podział wyraźnie się uwidocznił w roku obecnym, kiedy frakcja patriotyczna na okoliczność 100 rocznicy odzyskania niepodległości nasiliła starania, aby powstały pomniki, które do tej pory powstać nie mogły. Frakcja antypolska przystąpiła do ataku, stawiając diagnozę stanu chorobowego w Krakowie, objawiającego się „pomnikozą”, domagając się leczenia tej choroby poprzez sadzenie dębów zamiast pomników, bo pomniki rzekomo zmniejszają przestrzeń zajętą przez zieleń, a to nie jest korzystne dla zdrowia krakowian. Rzecz w tym, że na miejscu planowanych pomników stoją już poświęcone kamienie węgielne, ze złożonymi podczas uroczystości ziemiami z pól bitewnych. (…)

Agresywne ataki skierowane są na pomnik Armii Krajowej zaprojektowany jako „Wstęga pamięci” i usytuowany u stóp Wawelu. (…) Ostatni kombatanci z AK wymierają, a pomnik jak nie stał, tak nie stoi i nie stanie na 100-lecie odzyskania niepodległości, mimo że taką nadzieję mieli najstarsi z kombatantów. Major Stanisław Szuro (98 lat) argumentował: „Nie jesteśmy gorsi od psa”, bo na tym bulwarze wiślanym stoi pomnik psa i z jego postawieniem nie było takich problemów, a postawienie pomnika walczącym o wolność jest problemem nie do przezwyciężenia. Tak się szanuje wolę tych, którzy nie szczędzili krwi w walkach dla odzyskania niepodległości. Na wygranie walki z krakowską frakcją antypolską kombatantom nie starcza już sił. (…)

Przed ponad 100 laty – jeszcze w czasach zaborów – dr Henryk Jordan, wielki polski społecznik, lekarz i patriota założył park dla krzewienia kultury fizycznej i patriotyzmu, noszący obecnie jego imię. Zwykle piszę – Patriotyczny Park Jordana, bo takim był i takim jest do dziś. Dr Henryk Jordan postawił w parku popiersia wielkich Polaków, aby pamięć o wielkiej historii Polski nie została zapomniana. W czasach zaborów było to możliwe.

Park Jordana Galeria. Fot. J. Wieczorek

W czasach okupacji niemieckiej gubernator Hans Frank „rewitalizował” Park Jordana na potrzeby „ubermenschów” zajmujących wówczas spory fragment obecnej V Dzielnicy Krakowa, gdzie obok parku Jordana, w budynku obecnej AGH, rezydował rząd Generalnej Guberni. Hans Frank chciał rządzić Krakowem pozbawionym ówczesnych elit, a także pomników elit przeszłych, świadectw polskości. Takie pomniki raziły Hansa Franka, więc zostały usunięte. W końcu „ubermensche” nie mogli się przechadzać po parku wśród jakichś „untermenschów”, których potomków pokonali we wrześniu 1939. Ale pomniki w części ocalały, ukryte przed barbarzyńcami przez mistrza kamieniarskiego Franciszka Łuczywę i nie bez przeszkód powróciły do parku, nawet w czasach okupacji komunistycznej.

Od lat niemal dwudziestu Towarzystwo Parku im. dra Henryka Jordana kontynuuje dzieło Jego imiennika poprzez tworzenie Galerii Wielkich Polaków XX wieku. Dzięki uporowi prezesa Towarzystwa Kazimierza Cholewy powstało wiele nowych pomników wybitnych Polaków, często wyklętych w okresie komunistycznym, o których w szkołach na ogół nie uczono lub uczono na opak. Walory edukacyjne Galerii Wielkich Polaków są bezdyskusyjne – to prawdziwa szkoła historii pod gołym niebem, a przy tym w najmniejszy nawet sposób pomniki nie przeszkadzają rekreacji i ćwiczeniom cielesnym. Jest też w parku pomnik słynnego niedźwiedzia Wojtka z Armii Andersa, który jest ulubieńcem najmłodszych, choć nie tylko, co razi szczególnie Zarząd Dzielnicy V.

Ćwiczenia cielesne w Parku Jordana | Fot. J. Wieczorek

Niestety od pewnego czasu, także w roku 100-lecia odzyskania niepodległości, Park Jordana znajduje się pod obstrzałem chorej z nienawiści frakcji antypolskiej, nie tylko „Gazety Wyborczej”. Sam projekt dokończenia Galerii poprzez postawienie w tym roku pomników Ojców Niepodległości spotkał się z haniebnymi atakami.

Samorządowcy z V Dzielnicy przedłożyli iście barbarzyński projekt „Drzewa zamiast pomników w parku Jordana”, nawiązujący jakby do idei Hansa Franka, aby znienawidzone pomniki, nieraz już niszczone, profanowane, nie raziły uczuć antypatriotycznych, antypolskich – peerelczyków. Jest porażające, że w 100-lecie odzyskania niepodległości jakby duch Hansa Franka unosił się nad niemiecką – w czasie okupacji – dzielnicą Krakowa, a elity krakowskie jakby tym duchem były ubezwłasnowolnione. Widać przez lata tak przywykli do zniewolenia, że każdy symbol niepodległościowy budzi ich sprzeciw. Każdy, kto w czasach zniewolenia zachował się jak trzeba i każdy, kto nie chce ich wymazania z pamięci – traktowany jest jak wróg.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Krakowska frakcja antypolska” znajduje się na s. 3 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Krakowska frakcja antypolska” na s. 3 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Alfons Karny (1901-1989) – obrońca Niepodległej w 1920 roku i artysta rzeźbą sławiący jej imię. Jego życie to epoka

Pochłonęła go całkowicie praca. Żył z nagród i wykonanych rzeźb, ale wszystkie środki przeznaczał na rozwój talentu i kosztowne materiały. Do przyjaciół mawiał, „że nie stać go na żonę”.

Zdzisław Janeczek

A. Karny, popiersia Polaków | Fot. Z. Janeczek

Jego artystyczne credo (…) brzmiało: „W sztuce nie uznaję ani walorów, ani mody nowoczesności, ani sensacji – uznaję wartości wieczne, tkwiące w istocie bytu duchowego. Rzeźba dla mnie ma być symbolem nieznanych, ukrytych w nas wartości psychicznych i ma być zagadką samą w sobie, bez tematu. Kocham samą formę istotną jako wartość bezpretensjonalną, nie tendencyjną. Szukam odwiecznego spokoju i odwiecznej radości estetycznej w ładnej, miękkiej linii, harmonijnej, cichej, a jednocześnie tytanicznej, bez odrobiny dramatu, rozterki, bólu i niewiary. Istotą rzeźby jest życiodajne źródło spokoju, sensu konstrukcyjnego, melodii i potęgi niezmiennej wieczności. Czuję też wszelką dekoracyjność w rzeźbie, cichą, skromną, bez hałasu i pretensjonalności”. (…)

Alfons Karny. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Był nie tylko artystą, ale jako urodzony przed wielką wojną 1914–1918 – świadkiem historii. Jego życie to epoka: od wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej i tyfusu głodowego w Petersburgu 1907 r. obejmująca lata: wojny obronnej we wrześniu 1939 r. i okupacji niemieckiej oraz lata terroru stalinowskiego, gomułkowskiej małej stabilizacji, gierkowskiej propagandy sukcesu, karnawału „Solidarności”, po stan wojenny 13 XII 1981 r. (…)

Alfons Karny wychowywał się początkowo w ojcowskim domu z ogrodem, na przedmieściu Białegostoku przy ulicy Poleskiej 34. Małą stabilizację zburzyła w 1906 r. śmierć ojca. Został sam z matką i młodszą siostrą. (…) Wcześnie odumarła go także matka. W tej sytuacji to cud, że nie uległ rusyfikacji. (…)

Dzieciństwo Alfonsa było najtrudniejszym okresem w życiu. Po latach wspominał: „Wychowywałem się w miejskim przytułku dla sierot, skąd oddano mnie do terminu w piekarni, potem introligatorni, a kiedy z tego nic nie wyszło, pracowałem u rolników na grodzieńszczyźnie, zmieniając często gospodarzy i okolicę. Łazikowałem za wojskiem rosyjskim w rozmaitych formacjach. Chwytałem się wielu prac, kolejno od niańczenia dzieci począwszy, aż do pracy krwawej u rzeźnika Syty, w kuchni restauracyjnej, dalej jako woźny, kelner, administrator. Na administracji wymówiono mi akurat, kiedy rozbrajano Niemców. Jako chwilowo bezrobotny pomagałem rozbrajać i tak mi wojaczka się spodobała, że do końca wojny biorę udział ochotniczo w walkach wojny polsko-bolszewickiej i nie wiedzieć kiedy mi czas na niej zleciał, dodając do tego kontuzję”. (…)

Alfons Karny jako ochotnik walczył w sierpniu 1920 r. pod sztandarami gen. Józefa Hallera. (…) Służbę zakończył w stopniu kaprala.

Z tamtych dni wyniósł szacunek dla polskiego munduru i tradycji wojskowych, szczególną atencją obdarzając osobę Naczelnika Państwa, a później I Marszałka Józefa Piłsudskiego. Gdyż dotrzymał on danego podkomendnym słowa: „Chciałem by Polska, która tak gruntownie po 1863 roku o mieczu zapomniała, widziała go błyszczącym w powietrzu w rękach swych żołnierzy”.

Głowa Józefa Piłsudskiego | Fot. Z. Janeczek

Służba liniowa i atmosfera panująca w polskim wojsku uformowały jego narodową świadomość i dały bodziec zachęty do rozwijania talentu plastycznego. Wzorem artystów legionowych wspierał czyn zbrojny hallerczyków, podobnie jak wcześniej czynili to profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Leon Wyczółkowski i Julian Fałat, przebywający na froncie wołyńskim w charakterze malarzy wojennych. Wielu z nich wykazało się niemałym talentem wojskowym i osiągnęło stopnie oficerskie. Niektórzy, jak Edward Śmigły-Rydz, Henryk Minkiewicz czy Roman Kawecki, zostali dowódcami pułków legionowych, a po odzyskaniu niepodległości zrobili kariery w Wojsku Polskim. (…)

Porzucił służbę mundurową i z teką rysunków pod pachą wyjechał do Warszawy, gdzie zamieszkał w przytułku dla nędzarzy na Annopolu. Tam, jak wspominał, „o mało go wszy nie zjadły”. Jakiś czas minął, zanim dostał pracę stróża w wydawnictwie Książnica-Atlas, a później posadę gońca w redakcji tygodnika „Iskra”. Ponadto parzył herbatę i sprzątał gabinety, które były miejscem jego schronienia. Nocami rysował, często przy bardzo złym świetle. Nie miał go kto napomnieć, żeby nie psuł oczu. Gdy pojawiały się jakieś dolegliwości, nie stać go było ani na wodę do obmywania ze źródełka w Lourdes, gdzie w 1858 r. objawiła się Matka Boska, ani na okulistę. (…)

A. Karny, Tors | Fot. Z. Janeczek

Kiedy ujawniły się talenty A. Karnego, dzięki niezwykłym umiejętnościom rysunkowym w grudniu 1924 r. został przyjęty do pracowni grafiki na Akademię Sztuk Pięknych jako wolny słuchacz, ponieważ nie miał ukończonej szkoły średniej. (…) Sytuacja Karnego odbiegała od dość powszechnej normy studenckiej. Nie miał własnej godziwej kwatery ani pieniędzy na posiłek. Często na zajęcia maszerował z pustym żołądkiem. Nie dostawał, jak inni, od rodziny „na zupę i buty” i musiał pocieszać się myślą, iż pozostaje mu jedynie talent i praca nad jego doskonaleniem. (…)

Urządził pierwszą w życiu swoją pracownię na strychu przy ulicy Wspólnej 67 w Warszawie. Pochłonęła go całkowicie praca. Żył z nagród i wykonanych rzeźb, ale wszystkie środki przeznaczał na rozwój talentu i kosztowne materiały. Do przyjaciół mawiał, „że nie stać go na żonę”. Z okazji 10 rocznicy „Cudu nad Wisłą” wziął udział w wystawie Rok 1920 organizowanej w Zachęcie. Był nie tylko artystą, ale i weteranem tej wojny.

Na Salonie w Zachęcie przyznano A. Karnemu brązowy medal za Tors – akt kobiecy. (…) Jego twórczością zainteresował się prezydent Stefan Starzyński, fundując artyście skrzynię na glinę z ocynkowanej blachy, a Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego nadało mu maturę. W radosnym uniesieniu tak skomentował to wydarzenie: „Oh […] żeby to matka moja, którą pamiętam, teraz żyła, wzięlibyśmy oboje po kilka kropel waleriany na nasze rozbrykane w szczęściu serca”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Alfons Karny. Człowiek-artysta i jego czasy” znajduje się na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Alfons Karny. Człowiek-artysta i jego czasy” na s. 6–7 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Udostępnienie złoża „Orzesze” prywatnej spółce – gospodarskie myślenie czy sposób zapożyczony od pomysłowego Dobromira?

Prokuratura Regionalna w Katowicach prowadzi już postępowanie dotyczące wyrządzenia szkody majątkowej w wielkich rozmiarach w mieniu JSW SA w związku z podjęciem decyzji o likwidacji KWK „Krupiński”.

Ogólnopolski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych

Na stronie 2 październikowego wydania „Śląskiego Kuriera WNET” w artykule J. Markowskiego pt. Zamiast polemiki możemy przeczytać m.in.: Przedstawiony w projekcie sposób udostępnienia i eksploatacji złoża w obszarze „Orzesze” nie jest w polskim górnictwie niczym nowym. Tak powstawała m.in. KWK „Szczygłowice”, udostępniana z KWK „Knurów”, czy KWK „Śląsk”, udostępniana z KWK „Wujek”, i wiele innych.

Takie gospodarskie podejście do wykorzystania wyrobisk istniejącej kopalni w celu przyśpieszenia budowy nowej, przylegającej do niej obszarem górniczym, jest jak najbardziej racjonalnym rozwiązaniem, pod jednym wszakże warunkiem. Ten warunek to jeden – wspólny dla obydwu kopalń – właściciel.

To, co traciły kopalnie „Wujek” i „Knurów”, drążąc chodniki w kierunku kopalni „Śląsk” i „Szczygłowice” (nie na rzecz udostępnienia węgla w swoim złożu), zyskiwały pośrednio nowo budowane kopalnie, a bezpośrednio ich właściciel, czyli państwo polskie – budowano je szybciej i tańszym kosztem. To rzeczywiście było gospodarskie myślenie.

Jednakże stawianie znaku równości między przypadkiem próby udostępnienia kopalni w obszarze „Orzesze” (należącym do prywatnej spółki) od strony KWK „Krupiński” (należącej do JSW SA, w której Skarb Państwa ma ok. 54% udziałów) jest czystym nadużyciem, mającym na celu uśpienie opinii publicznej, ponieważ nie da się precyzyjnie określić zysków strony budującej kopalnię i strat kopalni czynnej, należącej do innego właściciela. W przeszłości zawsze traciła kopalnia czynna.

A tam, gdzie traci Skarb Państwa, zawsze powinien pojawić się prokurator i ustalić, czy do tego rzeczywiście doszło, by potem wystąpić do sądu o ukaranie winnych. Żadne państwo nie chce zostać przysłowiowym „jeleniem”.

I tak się stało w tym przypadku. W dniu 3 lipca 2018 roku na posiedzeniu sejmowej Komisji Energii i Skarbu Państwa minister Energii Krzysztof Tchórzewski poinformował zebranych o złożeniu do prokuratury zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa na niekorzyść JSW SA, na niekorzyść Skarbu Państwa przez podmiot zewnętrzny.

Prokuratura Regionalna w Katowicach wkroczyła do akcji i od 10 lipca 2018 roku prowadzi wspólne postępowanie o sygn. RP I Ds. 21.2018 i RP I Ds. 8.2018, do którego dołączono 26 września 2018 roku postępowanie w sprawie 2 Ds. 538/2017 Prokuratury Rejonowej w Jastrzębiu-Zdroju, dotyczące wyrządzenia szkody majątkowej w wielkich rozmiarach w mieniu JSW SA w związku z podjęciem decyzji o likwidacji KWK „Krupiński” – tj. o czyn z art. 296 § 1 i 3kk, uchylając postanowienie prokuratora Prokuratury Rejonowej w Jastrzębiu-Zdroju z dnia 25 września 2017 roku o odmowie wszczęcia śledztwa w ww. sprawie.

Cały artykuł OKOPZN pt. „Pomysłowy Dobromir chce wydobywać węgiel” znajduje się na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł OKOPZN pt. „Pomysłowy Dobromir chce wydobywać węgiel” na s. 2 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Epilog epopei partyzanckiego oddziału Armii Krajowej legendarnego Stanisława Wencla – „Twardego” i dalsze losy dowódcy

„Figurant jest zdolny w każdej chwili zorganizować grupę swoich ludzi i objąć nad nimi dowództwo. Wynika to z jego cech, jak szybka decyzja, odwaga, umiejętność pozyskiwania ludzi i znajomość terenu”.

Wojciech Kempa

Ankieta sporządzona na podstawie pisma skierowanego do zastępcy komendanta ds. Służby Bezpieczeństwa Komendy Miejskiej MO w Zawierciu z 19 listopada 1963 roku:

Z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej w 1945 r. oddział Wencla St. zostaje rozbrojony, natomiast sam ucieka do Tarnowskich Gór, gdzie nawiązuje kontakt z Inspektorem AK ob. Kuzior Marian ps. „Kruk”. Prowadzi dalszą działalność współpracując z bandą Musialika Bolesława ps. „Bolesław”. W lipcu 1945 r. Wencel zostaje ujęty z bronią w ręku przy likwidowaniu bandy „Bolesława” i osadzony w więzieniu w Katowicach. W październiku 1945 r. na interwencję ówczesnego premiera Osóbki-Morawskiego i ogólnej amnestii zwolniono go z więzienia i jednocześnie ujawnił się jako członek AK. (…) W październiku 1950 r. w czasie akcji „K” został aresztowany i wyrokiem WSR Katowice skazany za udział w napadzie na posterunek MO w Mrzygłodzie i za udział w zabójstwie prac. UBP Zawiercie Kazimierza Machurę. Wspomnianą karę Sąd Najwyższy uchylił i uniewinnił Wencla Stanisława.

Stanisław Wencel zgodził się podjąć współpracę z Departamentem V MBP, który wysłał go w roku 1955 do Republiki Federalnej Niemiec z zadaniem inwigilowania środowisk emigracyjnych PPS. Z RFN Wencel udał się do Francji, przy czym żadnych informacji organom bezpieczeństwa nie przekazywał, za to szczegółowo poinformował liderów PPS o tym, co dzieje się w kraju. W roku 1956 powrócił do Polski. Z entuzjazmem powitał wydarzenia rozgrywające się w październiku 1956 roku, szybko jednak doszedł do wniosku, że sprawy nie idą w dobrym kierunku.

Warto jeszcze na zakończenie przytoczyć opinię ppor. Włodzimierza Kwietnia ze Służby Bezpieczeństwa w Zawierciu na temat Stanisława Wencla – „Twardego”, sporządzoną w dniu 21 października 1961 roku:

Pełniąc funkcję d-cy oddziału AK ob. Wencel Stanisław u swych podwładnych uchodził za człowieka bardzo odważnego. Zaufanie to Wencel St. zdobył sobie tym, że kiedy oddział ich miał wykonać jakieś zadanie w stosunku do Niemców, to Wencel dobierał sobie kilku ludzi i czele z nimi zadanie to zostało wykonane. Jednocześnie Wencla Stanisława cechuje dobry zmysł organizacyjny, dowodem czego było to, że potrafił on zorganizować dosyć liczną grupę ludzi, którzy po dziś dzień cenią go jako swego dowódcę.

Z materiałów znajdujących się w sprawie wynika, że Wencel Stanisław stara się być zawsze w ścisłym kontakcie z b. d-cami poszczególnych grup AK, jak Filipczyk Mieczysław, bracia Bartosikowie z Niegowy, Śnitko Stanisław, Biedroń Antoni i inni. Oprócz wymienionych Wencel Stanisław stara się być bezpośrednio względnie za pośrednictwem d-ców poszczególnych grup AK w kontakcie z poszczególnymi członkami, których bardzo często odwiedza, wykorzystując do tego celu różne okazje. Niezależnie od tego, że wymieniony utrzymuje szerokie kontakty z b. czł. AK z naszego terenu z treści informacji znajdujących się w sprawie wynika, że ob. Wencel utrzymuje obecnie szerokie kontakty z b. czł. AK zamieszkałymi obecnie na terenie Będzina, Dąbrowy Górniczej, Sosnowca, Katowic i innych miejscowości. (…)

W 1959 roku żona ob. Śnitki Stanisława, byłego dowódcy grupy AK, otworzyła prywatną jadłodajnię w Żarkach, do której systematycznie schodzili się byli członkowie AK, a wśród nich Wencel, Filipczyk, bracia Bartosikowie, Kluszczyński i inni. W czasie libacji pijackich poruszali oni różne tematy związane z aktualną sytuacją w kraju i za granicą. Najczęściej dyskutowali o możliwości wybuchu wojny i ich udziału w czasie działań. W wyniku prowadzonych dyskusji dochodzili do wniosku, że ich miejsce w razie wybuchu wojny jest w lesie, wobec tego przygotowywali teren, gdzie mogliby się ukrywać oraz możliwość zaopatrzenia poszczególnych członków w broń. Z toku dyskusji wynikało, że w broń zaopatrzyć ich może Bartosik Bronisław. (…)

Na podstawie całokształtu materiałów znajdujących się w sprawie p-ko ob. Wenclowi oraz indywidualnych rozmów wynika, że figurant jest zdolny w każdej chwili zorganizować grupę swoich ludzi i objąć nad nimi dowództwo. Wynika to z jego cech osobistych, jak szybka decyzja, odwaga, umiejętność pozyskania sobie ludzi i znajomość terenu.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Dzieje kompanii partyzanckiej Twardego. Epilog” znajduje się na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Dzieje kompanii partyzanckiej Twardego. Epilog” na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pieniądz podobno nie ma narodowości… Moralności nie ma na pewno. Biznesy wielkich koncernów podczas II wojny światowej

Maszyny IBM były pomocne nazistom przy akcji sterylizacji osób upośledzonych, a później – ich eutanazji. Potem te urządzenia i technologie znalazły zastosowanie w obozach koncentracyjnych.

Zbigniew Berent

Zadziwiające są fakty tuszowania i zakłamywania historii przez rzekomo demokratyczne państwa Zachodu. Piszę „rzekomo”, gdyż ich postawa w czasie II wojny światowej, po jej zakończeniu, a po części do czasów obecnych, rzuca cień na ich demokratyczne wartości i deklarowaną moralność. Lekceważąc standardy zachodniej cywilizacji łacińskiej, państwa te przyjmowały metody właściwe cywilizacji bizantyjsko-mongolskiej, turańskiej, tj. brak moralności w polityce, łamanie praw człowieka. (…)

Po I wojnie światowej powstała kwestia powojennych rozliczeń finansowych. Państwa Zachodu domagały się spłaty długów i kontrybucji, zwłaszcza od Rosji i Niemiec. (…) Na Niemcy zostały nałożone reparacje wojenne w wysokości 132 mld marek w złocie, co stało się przyczyną nędzy i niezadowolenia w państwie. Republika Weimarska potrzebowała pieniędzy szybko i w dużej ilości. (…) Niemcy pożyczyły od amerykańskich banków 138 mld marek w zamian za niemieckie obligacje, którymi obracały spółki finansowe z nowojorskiej Wall Street. Plan Dawesa i późniejszy plan Younga wprowadził w życie kartel wielkich amerykańskich spółek z bankami J.P. Morgana Jra na czele. Należały do niego General Electric Company i inne koncerny. (…)

Kluczowym efektem planu Younga było powołanie do życia Banku Rozrachunków Międzynarodowych (Bank for International Settlements – BIS). Oficjalnie celem założenia BIS było usprawnienie spłaty reparacji wojennych przez Niemcy, jednak tak naprawdę został on zaplanowany jako instrument zacieśniania międzynarodowych układów finansowych i kontroli światowej bankowości i polityki. Narodził się układ między Schachtem, kartelem bankowym Morgana i Youngiem, który finansował F.D. Roosevelta.

W czasie II wojny światowej BIS stał się bezpiecznym i pewnym miejscem wymiany informacji i kapitałów między bankierami krajów wojujących. Kiedy na całym świecie trwały krwawe walki, w siedzibie banku w szwajcarskiej Bazylei francuscy, amerykańscy, angielscy, niemieccy i włoscy bankierzy spokojnie dobijali targów i opracowywali szczegóły kolejnych transakcji. (…)

I.G. Farben

Najpotężniejszym, faktycznie niemiecko-amerykańskim koncernem był chemiczny gigant I.G. Farben, w którego skład weszło sześć wielkich firm z branży chemicznej, w tym znane do dziś Bayer i BASF. Między 1925 a 1929 rokiem banki z Wall Street (głównie National City Bank) wpompowały w I.G. Farben 30 mln dolarów. Firma stała się gigantem posiadającym banki, kopalnie węgla, laboratoria, huty stali i elektrownie. Do jej wspólników należały amerykańskie korporacje: Standard Oil of New Jersey, DuPont, Alcoa, Dow Chemical. (…)

Koncern zatrudniał masowo więźniów obozów koncentracyjnych i wywiezionych do pracy przymusowej, stworzył także własną sieć zakładów przy tych obozach, m.in. w fabryce benzyny syntetycznej w Policach (niem. Hydrierwerke Pölitz AG) czy w I.G. Farbenwerk Auschwitz w Monowicach, przy obozie w Auschwitz-Birkenau, gdzie produkowano syntetyczną benzynę i kauczuk. Obóz koncentracyjny w Monowicach założono specjalnie na potrzeby I.G. Farben. Przez zakłady I.G. Farbenindustrie przy Auschwitz-Birkenau przewinęło się w latach 40. ok. 300–500 000 więźniów, z których większość została zamordowana. (…)

Firma miała 42,2% udziałów w spółce Degesch produkującej cyklon B. Współpracowali z nią lekarze prowadzący eksperymenty pseudomedyczne na więźniach (np. wstrzykiwanie benzyny syntetycznej w serce).

W Auschwitz-Birkenau współpracownikiem IG Farben oraz Bayer był m.in. zbrodniarz wojenny Helmut Vetter, który na więźniach badał tolerancję leków. Przedsiębiorstwo dostarczało także oddziałom SS metanol, za pomocą którego uśmiercano więźniów i spalano zwłoki w krematoriach.

General Electric

W latach 30. w finansowaniu NSDAP wspomogła Forda amerykańska firma General Electric, w której wielkie udziały posiadała rodzina Rooseveltów. Na niemieckim rynku spółka pojawiła się na długo przed II wojną światową, kiedy to zdobyła znaczne udziały w koncernie elektrotechnicznym AEG oraz oświetleniowym OSRAM. Niemiecki oddział koncernu nosił nazwę Allgemeine Elektricitäts-Gesellschaft, czyli znane nam do dziś AEG. Od jesieni 1932 r. do wiosny 1933 r., w okresie decydującym o dojściu NSDAP do władzy, koncern dotował fundusz wyborczy nazistów ponad 2 mln marek. (…)

IBM

Koncern ten pomógł III Rzeszy identyfikować i rejestrować osoby pochodzenia żydowskiego. Dostarczył bowiem maszyny sortujące, wyposażone w karty perforowane. Do Niemiec trafiło ich ponad 2000, a kolejnych kilka tysięcy – do państw okupowanych. Maszyny IBM były pomocne nazistom przy akcji sterylizacji osób upośledzonych, a potem ich eutanazji. Później te urządzenia i technologie znalazły zastosowanie w obozach koncentracyjnych.

Pozornie urządzenia miały być wykorzystywane przy spisie ludności, jednak zarząd IBM był świadomy, do czego Niemcy ich używają. Kierownictwo IBM zobowiązało się zresztą do regularnego serwisowania urządzeń i szkolenia obsługi.

Lista firm i instytucji oskarżanych o ukrywanie swych powiązań z III Rzeszą jest bardzo długa. Np. Nestle wykorzystywała więźniów do pracy, a Fanta Coca-Coli powstała jako napój przeznaczony dla nazistów. O wspieranie partii Hitlera były oskarżane także m.in. International Telephone and Telegraph (ITT), kontrolujący większość spraw związanych z telefonami i telegrafami w Niemczech, oraz powiązany z Rockefellerami Standard Oil.

W czasie, gdy niemieckie miasta były bombardowane, całe kompleksy przemysłowe należące do firm o charakterze międzynarodowym pozostawały nietknięte. Jeśli dosięgały ich bomby, to tylko brytyjskich sił powietrznych. Gdy w 1942 r. Royal Air Force ośmieliły się zbombardować zakłady Forda w Poissy we Francji, rząd w Vichy wypłacił mu 38 milionów franków odszkodowania, dzięki czemu Ford zainstalował swe zakłady w Wielkiej Brytanii.

Cały artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Pieniądz nie ma moralności” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Zbigniewa Berenta pt. „Pieniądz nie ma moralności” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznaniacy gremialnie poszli na wybory po to, aby zagłosować przeciw ogólnopolskiej polityce Prawa i Sprawiedliwości

Różnica pomiędzy kandydatami PiS i PO w Poznaniu dramatycznie wzrosła. Nie sprawdziła się teza, że kandydat spoza partii – mniej radykalny, a bardziej liberalny – przyciągnie wyborców centrowych.

Przemysław Alexandrowicz

Oprócz zdecydowanej różnicy w ilości zdobytych mandatów, na zwycięzcę wskazują też sumaryczne wyniki procentowe: PiS – 34,04%, KO – 27,66%, PSL – 13,15%, SLD – 5,46%, Kukiz’15 – 5,44%. Warto zauważyć duże różnice poparcia w poszczególnych województwach. Dwa najlepsze wyniki PiS to 52,25% w podkarpackim i 44,04% w lubelskim. Dwa najsłabsze – to 25,11% w lubuskim i 25,77% w opolskim. Z kolei dwa najlepsze wyniki KO to 40,7% w pomorskim i 34,66% w kujawsko-pomorskim. Dwa najsłabsze: 11,79% w świętokrzyskim i 13,44% w podkarpackim.

Dlaczego zatem przetoczyła się przez media dyskusja o tym, kto tak naprawdę te wybory wygrał? Pierwszą przyczyną jest – znana od trzech lat – praktyka przedstawiania przez „totalną opozycję” wszystkich sukcesów Zjednoczonej Prawicy jako jej niepowodzeń, a wszystkich niepowodzeń opozycji – jako osiągnięć. Ale wydaje się, że najważniejszą przyczyną była dość wyraźna różnica wstępnych wyników, pokazanych w studiach wyborczych, od (jawnych lub ukrytych) oczekiwań poszczególnych komitetów.

Po pierwsze, Prawo i Sprawiedliwość – kierując się zarówno wynikami wcześniejszych sondaży, jak i nastrojami na licznych przedwyborczych spotkaniach – mogło się spodziewać znacznie wyższej wygranej. (…) Z kolei opozycja mogła (nawet nie przyznając się do tego sama przed sobą) spodziewać się znacznie większej, bolesnej porażki. Kiedy zatem pod koniec dnia wyborów przywódcy KO zobaczyli, że od znienawidzonego PiS-u dzieli ich tylko kilka procent, a nadto kandydaci Platformy wygrywają już w pierwszej turze w Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu, to – niezależnie od przywołanej wcześniej praktyki propagandowej – nawet podświadomie i szczerze zaczęli te wyniki traktować jako tak długo przecież wyczekiwany sukces.

To chyba z tej (szczerej i podświadomej) ulgi i radości wypływały absurdalne stwierdzenia, że „wygrana Rafała Trzaskowskiego w pierwszej turze oznacza, że odbiliśmy Polskę z rąk PiS-u” (to nie dosłowny cytat, ale dokładne oddanie sensu wypowiedzi). A przecież Warszawa od 2006 roku była rządzona przez Hannę Gronkiewicz-Waltz i Platformę Obywatelską…

Nie tracąc z oczu wyników ogólnopolskich, warto też podsumować wyniki w naszej Wielkopolsce. W Sejmiku, niestety, bez większych zmian (przy nieco zwiększonej frekwencji – z 46,94% do 56,00%). Chociaż Prawo i Sprawiedliwość otrzymało 27,84% głosów (19,81% w roku 2014), a ilość radnych PiS w Sejmiku zwiększyła się z 8 do 13, to jednak wszystko wskazuje na to, że nadal rządzić tu będzie koalicja KO (która ma o 4% mniejsze poparcie niż lista PO w 2014 roku – i 14 zamiast 15 mandatów) wraz z PSL (któremu ubyło 11% poparcia i pozostało 7 z poprzednich 12 mandatów).

Z kolei w powiecie poznańskim (przy wzroście frekwencji z 48,26% do 61,04%) PiS otrzymało 19,19% głosów (17,56% w roku 2014) i zwiększyło ilość mandatów z 6 do 7 w liczącej 29 osób Radzie Powiatu. Koalicja Obywatelska praktycznie powtórzyła procentowy wynik listy PO z 2014 r., uzyskując 14 zamiast 13 mandatów. Jednak relacje pomiędzy ugrupowaniami reprezentowanymi w Radzie Powiatu zapewniają kontynuację dotychczasowych rządów PO i starosty Jana Grabkowskiego.

A u nas w Poznaniu – niestety najgorzej… Przy ogromnym wzroście frekwencji (z 38,74% do 57,30%) reprezentujący Koalicję Obywatelską prezydent Jacek Jaśkowiak zwyciężył już w pierwszej turze, otrzymując 56% głosów. (…)

Poznaniacy gremialnie poszli na wybory po to, aby zagłosować przeciw ogólnopolskiej polityce Prawa i Sprawiedliwości.

Cały artykuł Przemysława Alexandrowicza pt. „Po wyborach samorządowych” znajduje się na s. 1 i 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Przemysława Alexandrowicza pt. „Po wyborach samorządowych” na s. 1 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jaka emocjonalna wartość zapewniła reelekcję niesolidnemu, pozbawionemu zmysłu zarządzania prezydentowi Poznania?

Wybierając osobę, która słowa nie dotrzymała i – co gorsza – wyraźnie nie ma realistycznej koncepcji rozwoju Poznania, znaczna część mieszkańców miasta okazała się zadziwiająco niepragmatyczna.

Tadeusz Dziuba

Urzędujący prezydent Poznania uzyskał reelekcję już w pierwszej turze, pozostawiając daleko w polu pozostałych pretendentów. Przy frekwencji znacznie większej niż cztery lata temu, zagłosowało na niego ponad 127 tys. wyborców, aż o 93 tys. więcej niż poprzednio. Jego jedyny prawdziwy rywal – dr Tadeusz Zysk, ceniony wydawca i uznany społecznik, kandydat wysunięty przez PiS – uzyskał wynik dwuipółkrotnie niższy. Głosowało na niego ponad 48 tys. poznaniaków. (…)

Większość wyborców postawiła na osobę, która cztery lata temu wystąpiła z dość interesującym programem dla Poznania, ale zrealizowała go – mówiąc dyplomatycznie – w stopniu ułamkowym. Przykładowo, prezydent obiecywał terminowe realizowanie inwestycji, tymczasem w trakcie minionej kadencji nieterminowo wydatkowano setki milionów złotych. Obiecywał budowę ul. Nowej Głogowskiej, ale przez cztery lata nie opracowano nawet projektu. Zresztą nie zrealizował większości inwestycji drogowych, które zapowiadał w 2014 r. Obiecywał dokończenie tzw. pierwszej ramy komunikacyjnej Poznania, ale u końca kadencji definitywnie wycofał się z tego zamysłu. Obiecywał zwiększenie tzw. budżetu obywatelskiego do kwoty 30 mln zł i powiększył go, ale tylko do kwoty ok. 20 mln zł. Obiecywał nowy wizerunek zabytkowego poznańskiego Starego Rynku, jednak nadal są tam pijalnie wódki i kluby go-go. Obiecywał wybudowanie 4 tys. nowych mieszkań komunalnych, powstało ledwo kilkaset. Można byłoby dłużej kontynuować tę wyliczankę.

Jednak pal licho obietnice, jeśli zamiast nich prezydent zrealizowałby albo wszcząłby inne pożyteczne dzieła. Realia jednak są takie, że w ciągu minionych czterech lat prezydent Poznania nie podjął ani jednego dużego projektu rozwojowego. (…)

Jest więc prawdopodobne, że nie zrealizuje ambitniejszych projektów także w kadencji, która się właśnie zaczyna. Zresztą każdy obserwator, nawet niezbyt uważny, widział i widzi, że prezydenta bardziej interesowały spory ideologiczne niż polityka miejska. (…) Wybierając osobę, która słowa nie dotrzymała i – co gorsza – wyraźnie nie ma realistycznej koncepcji rozwoju Poznania, znaczna część mieszkańców miasta okazała się zadziwiająco niepragmatyczna. (…)

Jaka emocjonalna wartość była priorytetowa dla tej większości, skoro zapewniła ona reelekcję prezydentowi niesolidnemu, który pozbawiony jest zmysłu dobrego zarządzania?

Tu wchodzimy w sferę ocen, więc zapewne nie każdy podzieli moją opinię. Według mnie, głosująca większość za priorytet uznała bezpieczeństwo, lecz rozumiane zachowawczo, a raczej rozumiane opacznie. Jak wiadomo, wielu poznaniaków lepiej albo gorzej ustabilizowało swe życie w obecnej rzeczywistości. A stabilizacja nie jest sojusznikiem zmian. Zmiana zaś prezydenta na osobę pochodzącą z zupełnie innego środowiska niż prezydent dotychczasowy nieuchronnie wiązałaby się ze zmianami na wielu poziomach.

Można wyobrazić sobie następujące rozumowanie: co prawda Poznań jest komunikacyjnie zakorkowany, mieszkania są tu drogie, bo dominuje komercyjne budownictwo deweloperskie, poziom tutejszych szkół powszechnych – jak wiadomo – jest przeciętny, wiele urzędów jest mało przyjaznych, ale… Ale przecież wielu daje sobie z tym wszystkim radę i widzą oni, że radę dają sobie inni, sąsiedzi i koledzy, więc z emocjonalnego punktu widzenia może bezpieczniej jest zachować to, co się już ma, niż ryzykować zmiany, choćby i pociągające. (…)

Tak więc tym razem znacząca część poznańskich wyborców wykazała się ograniczoną wrażliwością na względy rzeczowe, a nadwrażliwością na względy emocjonalne. Co z tego wynika na przyszłość?

Cały artykuł Tadeusza Dziuby pt. „Refleksje po wyborach prezydenta Poznania” znajduje się na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Tadeusza Dziuby pt. „Refleksje po wyborach prezydenta Poznania” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dobromil – miasteczko symboliczne i typowe dla Kresów / Dariusz Brożyniak, Tadeusz Pstrąg, „Śląski Kurier WNET” 53/2018

Jakim trzeba być cynikiem, by nie chcieć tego zauważać, by twierdzić, że 600 lat polskich Kresów to czas ciemnoty, ubóstwa i brudu, i można było się wreszcie z wyroku historii tego obciążenia pozbyć!?

Dariusz Brożyniak, Tadeusz Pstrąg

Dobromil – miasteczko symboliczne

Naszym bliskim – i rodakom dla pamięci…

Wyobraźmy sobie rwącą rzeczkę, ze swej natury zwanej Wyrwą, okoloną czterema sporymi wzgórzami, wśród których rozłożyło się swymi ogrodami miasteczko. Lasy Pogórza Przemyskiego i pachnące ziołami jego kresowe połoniny z górującym nad wszystkim kompleksem klasztornym unickiego monastyru Bazylianów, a jeszcze powyżej tajemniczą ruiną zamczyska Herburtów, kasztelanów lwowskich, którym król Zygmunt August zezwolił w 1566 warzyć sól, dopełniają tę idylliczną Małą Ojczyznę bliskich sobie ludzi.

Panorama Dobromila

Jan Szczęsny Herburt z Felsztyna wydał w Dobromilu (1611-1616) jedno z pierwszych drukowanych wydań pism Wincentego Kadłubka i VI tomów kronik Jana Długosza (…) w swej, jednej z pierwszych w Polsce, drukarni. (…) Księżna Izabela z Flemingów Czartoryska XIX-wiecznym bestsellerem – opowieścią żołnierza Kościuszki „Pielgrzym w Dobromilu” rozsławiła to miasteczko.

Już w 1880 r. w tym powiatowym miasteczku II Rzeczypospolitej było 62% Niemców i Żydów, 22% Polaków i 16% Ukraińców. Znów połączy ich, cudem odrodzona, także tym niedawnym nad Wisłą, Rzeczpospolita. Pracowici Niemcy, Polacy, Rusini, Żydzi tylko modlić się chodzą gdzie indziej, ale i tam są także blisko siebie, bo przecież kościół, cerkiew i synagoga muszą stać w tym małym miasteczku po sąsiedzku. Wspólnym doniosłym wydarzeniem jest sierpniowa pielgrzymka do pobliskiej Kalwarii Pacławskiej. Rusini zatrzymują się przy Maćkowej Cerkwi, rzymscy katolicy idą dalej, przez Pacławskie Pastwiska, by po długim marszu szlakiem kapliczek rozsianych wokół rzeki Wiar, do której zdążyła w międzyczasie wpaść rzeka Wyrwa, oddać hołd niesionej figurze Matki Przenajświętszej w pięknym architektonicznie, turkusowym wnętrzu Bazyliki.

W dniach 10–18 sierpnia każdego roku przez Dobromil przechodzili liczni pielgrzymi (…) Byli to ludzie z bardzo odległych stron, spod granicy rumuńskiej, biedni, którzy szli przez kilka dni boso, ubrani w koszule, spodnie oraz spódnice z lnu, a którym to mieszkańcy Dobromila i okolic w wiadrach lub konewkach dawali wodę do picia oraz wczesne owoce, jak jabłka i gruszki.

Wspólny jest i ratusz i plac przed nim z pomnikiem wieszcza Adama i kurhan dla żołnierzy Piłsudskiego, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, stadion drużyny piłkarskiej klasy „A”, jakże prężny Związek Harcerstwa Polskiego i Miejskie Gimnazjum.

Kurhan żołnierzy Piłsudskiego

W mieście działało bardzo silne Towarzystwo „Sokół”, które organizowało przedstawienia takie jak: „Krakowiacy i Górale”, „Kościuszko pod Racławicami”, „Zemsta Cygana” oraz jasełka i akademie z okazji rocznic państwowych. Z przedstawieniami tymi wyjeżdżano nawet do innych miejscowości. Prezesem honorowym i wielkim działaczem był Dyrektor Miejskiego Gimnazjum prof. Adam Zagajewski.

Wspólny jest ryneczek różnorodny dobrymi sklepami (w znacznej części także polskimi) i charakterystycznym żydowsko-chłopskim handelkiem. Dobromil został przez naturę szczodrze obdarzony, jest więc o co dbać i gdzie pracować. Największym bogactwem jest miejscowa solanka ze swą kopalnią połączoną z miasteczkiem wioską Lacko, rozciągniętą dwoma kilometrami wzdłuż drogi. I tam jest także szkoła powszechna, Dom Ludowy, a teren kopalni ze swymi sadami owocowymi to i solankowe uzdrowisko kąpielowe, i sobotnio-niedzielny park rekreacyjny dla pracowników. Na sobotę i niedzielę udostępniany jest także park majątku Żuławskich, którego wspomnienie towarzyszyło pochodzącemu stąd reżyserowi do końca.

Pozostałości majątku Żuławskich

Największe zaś imprezy odbywały się w byłym dużym gospodarstwie ziemskim Pani Heleny Żuławskiej, którego mury bramy wjazdowej oraz potężne drzewa lipowe pamiętały herburtowskie czasy.

Linia kolejowa z uroczą poaustriacką stacyjką z wiszącymi pelargoniami to ważne transportowe połączenie ze światem, ważne dla soli, dla drohobyckiej ropy naftowej i mazutu, dla kilku młynów, szczególnie wodnych, znajdujących się na odnodze rzeki Wyrwy, tzw. „Młynówce”. Najstarszym z młynów był zabytkowy młyn Pana Kopca, znajdował się naprzeciw Dworu Pani Żuławskiej, przy drodze do Boniowiec. Podziemia młyna znajdowały się dwa piętra do dołu, miał on bardzo grube mury kamienne, posiadał dwa koła napędowe, a w urządzeniach drewnianych nie było ani jednego gwoździa. Przetrwał jeszcze z czasów panowania rodu Herburtów.

Dobromilski dworzec

Ważny dla browaru, dla tartaku, małej huty, fabryczki mydła, zapałek i dla ludzi. Wszak Przemyśl, Sanok i Lwów tak niedaleko, a i w końcu dzieci też trzeba kształcić. Te wszystkie ślady jeszcze do dziś są widoczne, nawet te fikuśne metalowe doniczki na pelargonie, wiszące na pasażerskim peronie zamkniętego już dworca. Szlachetne drewno zrujnowanej poczekalni z kasami, z resztkami kolorowej posadzki ciągle jeszcze zdradza jakość ówczesnego życia.

Miasto i okolice Dobromila przed wojną służyły jako miejscowość wypoczynkowa, szczególnie Huczko z pięknymi trasami wycieczkowymi obok Klasztoru Bazylianów, górą z Zamkiem Herburtów do Tarnowy i z powrotem oraz trasa spacerów ulicą Salinarną do Żupy Solnej, Lacka i z powrotem do Dobromila. Przyjeżdżało również do Dobromila, do Żupy Solnej dużo osób na kąpiele solankowe.

Wszakże miasteczko tej wielkości i z taką infrastrukturą nawet w dzisiejszej Austrii nie jest tak częste.

Jakimże trzeba być cynikiem, by nie chcieć tego zauważać, by twierdzić, że 600 lat polskich Kresów to czas ciemnoty, ubóstwa i brudu, i można było się wreszcie z wyroku historii tego obciążenia pozbyć!? A przecież Dobromil to nie wyjątek, to miasteczko symboliczne swą wielkością i organizacją codziennego życia i dla Kresów, i tamtego czasu. Ciężko okaleczone sowiecką okupacją (z majątku Żuławskich została bezkształtna pryzma kamieni) i ukraińską niemocą (postępująca z roku na rok ruina Saliny grozi budowlaną katastrofą, a jeszcze za Sowietów było to miejsce wywczasów dla lwowskich „zawodow”), jednak przetrwało swą łacińską siłą w renesansowych i barokowych śladach, tak jak i kościół w Starej Soli, zraniony artyleryjskim pociskiem tkwiącym w ścianie, ale z dumną tablicą przy wejściu zawieszoną, wbrew wszystkiemu, przez polskiego Świętego Papieża Jana Pawła II.

Resztki zabudowań Saliny

Miasteczko symboliczne także ludźmi, którzy nim od dziecka inspirowani, pozostawili po sobie trwały ślad dla Polski. Żeby wspomnieć Żuławskich – jedną z najbardziej artystycznie twórczych polskich rodzin; profesora Jerzego Augusta Gawendę – rektora Polskiego Uniwersytetu w Londynie, Bogdańskich z największego w Polsce rodu karpackich malarzy cerkiewnych, Jana Stocka-ojca, założyciela krakowskiej AGH, Józefa Sałabuna – astronoma i pierwszego dyrektora Planetarium Śląskiego w Chorzowie, rodzinę Hrycków – filologów, artystów i lekarzy, czy sopranistkę koloraturową o międzynarodowej renomie, dr Annę Szałygę.

Budynek kolegium jezuickiego w Chyrowie

W niedalekim Chyrowie było przecież wspaniałe kolegium jezuickie z gimnazjum podobnym krzemienieckiemu (znany w świecie i największy w Polsce Zakład Naukowo-Wychowawczy Ojców Jezuitów). Było, bo znalazło się na terenie ważnej sowieckiej bazy rakietowej. Na rogu jednego ze skrzydeł kompleksu jakoś pozostała figurka Matki Boskiej – czyżby komuś jednak ręka zadrżała? Nie zadrżała 25 lat później ukraińskim robotnikom przy skuwaniu ołtarzy polskich kaplic w bazylice kompleksu. Obok czekały już koryta z zaprawą do szybkiej i niechlujnej prawosławnej przeróbki.

Ludzie, którzy już odeszli – ci zwyczajnie solidni i ci jakoś szczególnie zasłużeni dla Dobromila, jak legendarny proboszcz i patriota ks. Włodzimierz Surmiak – leżą wspólnie na zboczu wiejskiego cmentarzyka w Lacku. Tam, gdzie na ich mogiłach nie powstały jeszcze ukraińskie nagrobki, można zadumać się nad spisanymi po polsku sentencjami i zasługami.

Jakże wymowny jest w swej symbolice czarny, wysoki drewniany krzyż na mogile żołnierzy 1920 roku… Symboliczny jest i mur wzniesiony z żydowskich macew na zupełnie nagim, wykoszonym pagórku, tajemniczy swym sponsorem…

Mogiła polskich żołnierzy 1920 roku

Dobromil jest także symboliczny wielonarodową tragedią, bo naznaczony przejmującą zbrodnią NKWD.Tutaj dowieziono więźniów z Przemyśla, podczas tej samej akcji NKWD, gdy krew wylewała się z „Brygidek” na ulice Lwowa. Krew po kostki zalała także cele więzienia NKWD przy dobromilskim rynku. Ofiary były zabijane przez funkcjonariuszki NKWD młotem do rozbijania kamieni. Część egzekucji odbyła się na więziennym podwórzu. Naczelnik więzienia proszący o używanie broni został zastrzelony.

Nad ranem 27.06.1941 r. około godz.4-tej wojska rosyjskie oraz mordercy z NKWD opuścili Dobromil. W godzinach porannych po całym Dobromilu i okolicy rozeszła się wiadomość o dokonanym mordzie w więzieniu. Ludzie zaczęli odwiedzać więzienie, do którego drzwi, tak od strony Rynku, jak i podwórka były otwarte…. Również ja ze swoim bratem Janem oraz kolegami Karolem i Wincentym Kogutami byliśmy w więzieniu w godzinach południowych. Po wejściu zobaczyłem okropny widok. Posadzka oraz ściany parteru więzienia zbryzgane były krwią, po wejsciu po schodach, również zbryzganych krwią, na piętrze zobaczyliśmy zwłoki dwóch kobiet, które były na wpół rozebrane… Po zejściu z powrotem schodami na parter wyszliśmy tylnymi drzwiami więzienia na podwórko, na którym zobaczyliśmy pod ceglanym murem (płotem) w wykopanym dole zwłoki około 30 osób bezładnie porozrzucanych jedna na drugiej, nad którymi unosiły się tysiące much. Był to okropny widok, którego nie zapomnę chyba do śmierci.

Miejsce zbrodni NKWD – szyb Saliny

Następnie egzekucja przeniosła się do dobromilskiej Saliny w Lacku. Nad szybami kopalnianymi dopełniono zbrodni, a ciała wpadały do solanki. Zginęło od 500 – 1000 osób, głównie Polaków i część Ukraińców. Stu Żydów, którym z kolei przybyli Niemcy kazali dokonać ekshumacji wobec sprowadzonych obserwatorów, również zostało zamordowanych po wykonanej pracy w solankowych szybach.

W godzinach wieczornych 27 czerwca 1941 r. wkroczył do Dobromila od strony Paportna mały oddział wojska niemieckiego. W dniu następnym przybywało coraz więcej żołnierzy, a wraz z nimi i korespondenci, którzy odwiedzali więzienie i robili zdjęcia. Delegacje te odwiedzały również Żupę Solną Lacko-Dobromil… Po zorganizowaniu się tzw. tymczasowej władzy i Policji Ukraińskiej w dniu 29 czerwca 1941 r. niezidentyfikowane i nie odebrane przez rodziny zwłoki z więzienia wywiezione zostały na cmentarz w Dobromilu i pochowane w jednym grobie. Dobromilska Zbrodnia – dzisiaj zapomniana także przez rządzących znów wolnej Polski – pozostaje w pamięci zwykłych, prostych i już starych ludzi.

Temat mordu w więzieniu w Dobromilu, jak również temat mordu w Żupie Solnej Lacko-Dobromil po wkroczeniu wojsk radzieckich w lipcu 1944 r. został tematem tabu i nie wolno było na ten temat prowadzić jakichkolwiek rozmów. Opowiadano coraz częściej, szczególnie wśród młodego pokolenia, że mord ten dokonany został przez wojska niemieckie i Gestapo.

Oni byli jeszcze wychowani w szacunku dla swych intelektualnych przewodników, a to właśnie przede wszystkim przedstawiciele polskiej inteligencji byli więźniami stalinowskiego NKWD. Ta straszliwa i głęboka rana Dobromila połączyła w cierpieniu Polaków i Ukraińców, mimo złowrogich doświadczeń symbolizowanych sotniami UPA wychodzącymi w latach 1943/44 z cerkwi greckokatolickiej w Lacku.

Wnętrze więzienia NKWD w Dobromilu

Po wycofaniu się wojsk niemieckich, w dniu 26 X 1939 r. do Dobromila wkroczyły wojska rosyjskie, a wraz z nimi tajna policja NKWD. Po utworzeniu władz miasta, w skład których weszli obywatele narodowości ukraińskiej i żydowskiej, zaczęło się śledzenie i rozpoznawanie ludności polskiej (…) W budynku plebanii rozpoczęła działalność tajna policja NKWD, w której pracowali miejscowi donosiciele tak narodowości ukraińskiej, jak i żydowskiej. W grudniu 1939 r. część osób pochodzenia polskiego, zajmujących wyższe stanowiska w administracji i urzędach, jak Pan Winnicki — notariusz, Pan Puchalik — burmistrz, Pan Zagajewski – Dyrektor Miejskiego Gimnazjum, Pan Paczek oraz inni zostali aresztowani i wywiezieni do obozów w Miednoje i Charkowie i już stamtąd nie powrócili (…) W dniu 10 lutego 1940 r. odbyła się I-sza wywózka mieszkańców Dobromila na Sybir. O godz. 4.00 nad ranem pod domy osób wywożonych podjeżdżały furmanki z żołnierzami NKWD i współpracującymi z nimi policjantami ukraińskimi… Wśród wywiezionych — wymieniam te osoby, które mi były znane osobiście lub które pamiętam oraz przekazane mi przez moich Rodziców i znajomych — były między innymi: Pani Bar (żona urzędnika pocztowego) z synem i córką (…), Pani Zagajewska z dwójką dzieci (…), Pani Ptaczkowa z córką i synem Józefem, który po wojnie pracował w Radiu Wolna Europa (…). Wśród wywiezionych na Sybir osób i rodzin nie było żadnej osoby lub rodziny narodowości żydowskiej lub ukraińskiej.

Wbrew więc temu wszystkiemu zbudowano jednak w Salinie część wspólnego memoriału, przy którym modlono się razem… do czasu Majdanu w 2013. Były także plany odbudowy uzdrowiska i połączenia wszystkiego w jeden kompleks pamięci.

Ruiny zamku Herburtów

Z planów pozostały pomniki UON, UPA i Stepana Bandery wymieszane ze złoconymi nowymi cerkwiami na każdym kroku. Cele więzienia na dobromilskim rynku w ciągu kilku lat popadły w kompletną ruinę, podwórze więzienne ze „ścianą śmierci” stało się wysypiskiem śmieci, a wszystko zostało „rocznicowo” ozdobione ceglasto-czarnymi flagami. Takąż flagą „przepasano” przejmujący pomnik w Salinie. Resztki rzymskokatolickiej kapliczki z pustymi ścianami i o piwnicznym wyglądzie opatrzono numerem telefonu „konserwatora”, dla delegacji z Polski przewidziano jedynie rolę obserwatorów uroczystości ukraińskich, a cały teren otoczono tablicami ofiar NKWD – idącymi w tysiące przedstawicieli inteligencji ukraińskiej – z całej Galicji. W tej sytuacji strona polska i IPN zostały zmuszone do rezygnacji z udziału w uroczystościach upamiętnienia, a miejscowy proboszcz kościoła rzymskokatolickiego na wszelki wypadek jechał karawanem podczas polskiego pogrzebu, by nie śpiewać wspólnie z wiernymi w ostatniej drodze swego parafianina.

Dobromil stał się więc po raz kolejny w swej historii symboliczny. Czy jednak przetrwa to kolejne dziejowe wyzwanie?

Dariusz Brożyniak – publicysta niezależny, działacz I Solidarności na Górnym Śląsku, inżynier automatyk, rodzinnie związany z Dobromilem i Lackiem, spokrewniony z historycznym wójtem Pacławia (cała wieś przeszła na wiarę rzymskokatolicką).

Tadeusz Pstrąg – ur. w 1932 r. w Lacku, naoczny świadek opisywanych wydarzeń, działacz (rozwiązanego w 2017 r.) Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Dobromila i Regionu z siedzibą w Przemyślu. Autor cyklu wspomnień publikowanych periodycznie w „Głosie Sanu”. Główny organizator renowacji renesansowego kościoła parafialnego w Dobromilu pw. Przemienienia Pańskiego.

Zdjęcia autorów artykułu.

Artykuł Dariusza Brożyniaka i Tadeusza Pstrąga pt. „Dobromil – miasteczko symboliczne” znajduje się na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Dariusza Brożyniaka i Tadeusza Pstrąga pt. „Dobromil – miasteczko symboliczne” na s. 4 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Potomkowie obywateli dawnej, wielonarodowej Rzeczypospolitej, nawet gdy znają swoje korzenie, często się ich wstydzą

Kluczowe są działania, które można sprowadzić do trzech słów: zachęta, duma, codzienność. Żaden z tych elementów nie jest rozwijany przez programy państwowe ani przez wielkie fundacje.

Marcin Niewalda

Dzisiaj na Kresach żyją potomkowie Polaków, rzymskich katolików, a także unitów, którzy uważali się za obywateli Rzeczypospolitej; potomkowie Wołochów, którzy przywędrowali do Rzeczypospolitej i otrzymywali polskie prawa, herby, służyli w polskich formacjach wojskowych; Żmudzinów którzy walczyli w polskich powstaniach, a także Rusinów i Litwinów, którzy z Rzecząpospolitą czuli jednego ducha. Dzisiaj ci potomkowie, nawet gdy znają swoje korzenie, często się ich wstydzą. Taki jest bowiem efekt agresywnej polityki kulturalnej nowych państw byłego „Bloku Wschodniego”. (…)

Zamiast biadolić i narzekać, przemyślmy problem konstruktywnie. Aby odtwarzanie miało sens, konieczne są trzy warunki: klimat, działanie i utrzymanie efektu.

Wszystkie trzy muszą być prowadzone równolegle, aby został odniesiony skutek. W przeciwnym razie ogromny wysiłek zostanie zmarnowany, o ile w ogóle dojdzie do skutku.

Działania polityczne – czyli taki klimat, aby Polska i nowe państwa wspólnie dbały o zabytki i pamięć. Zaognianie, podsycanie nienawiści bardzo tutaj przeszkadza. Jest na rękę byłym zaborcom, którzy boją się współpracy gospodarczej naszych państw i nie chcą dopuścić do stworzenia silnej ich grupy.

Działania ratujące – społeczny ratunek tam, gdzie się wali. Aktywność lokalnych środowisk, tworzenie grantów, akcji wsparcia, działania Polonii – skierowane na bieżące potrzeby tam, gdzie sytuacja jest najbardziej dramatyczna.

Działania edukacyjne – odtwarzanie świadomości potomków, do czego mamy pełne prawo. Nie chodzi o to, aby kogokolwiek zmieniać, ale by każdy znał prawdę o swojej tożsamości. Tę prawdę, która była niszczona przez lata zborów, wojen i ludobójstwa.

Pierwsze dwa działania są prowadzone. Istnieją wreszcie poważne programy grantowe i działania instytucji ratujących zabytki. Poprawia się też powoli klimat polityczny, choć tutaj bardzo dużo jest niepoważnych działań i zwykłej pracy agenturalnej. (…)

Działaniami edukacyjnymi NIE są niestety: stawianie pomników, wydawanie cegieł naukowych, organizowanie sympozjów. Ministerstwo czy Senat chętnie dotują takie właśnie działania. Fundacje chętnie je podejmują, bo mogą się nimi spektakularnie pochwalić.

Pomimo udziału NAUKowców te działania nie prowadzą do realnego NAUCZenia szerokich rzeszy ludności i rozmywają się, trwoniąc gigantyczne pieniądze. Przecinanie wstęgi, odsłanianie monumentów, referat z obecnością VIP-w i profesorów – nie przekładają się prawie w ogóle na edukację społeczeństwa. Ludzie ledwo mówiący po polsku nie przeczytają cegły naukowej. Korzyści z sympozjów czerpać będą głównie autorzy kolejnych cegieł. Pomniki natomiast będą solą w oku przeciwników, będą zaogniać i stanowić przyczynek do wzrostu nienawiści, a nawet… wstydu. One służą głównie tym, którzy już i tak są zwolennikami osoby upamiętnionej w pomniku. Nie zwiększają świadomości u tych, którzy „przechodzą obok”; nie zwiększa się odsetek ludzi zaangażowanych. Pomnik nic nie wnosi do rozwiązania problemu. Budowa pomnika to często milion złotych, podczas gdy za te same pieniądze można trwale zostawić ważne informacje w umysłach 100 000 zwykłych ludzi.

Kluczowe dla skutecznej edukacji są działania niespektakularne, które można sprowadzić do trzech prostych słów: ZACHĘTA, DUMA, CODZIENNOŚĆ.

Niestety żaden z tych elementów nie jest rozwijany przez programy państwowe ani przez wielkie fundacje. Programy grantowe za działania na tym polu przyznają niewiele punktów. Co więcej, niemal wszyscy, pisząc granty, wskazują dodatkowo, że ich program właśnie coś tu wnosi – podczas gdy nie jest to prawdą („Beneficjentami postawienia pomnika będzie 10 000 mieszkańców miasteczka”). Dotowane są ministerialne programy szkolnictwa, podczas gdy ich „odbiorców” trzeba by wpierw w ogóle zmotywować do korzystania z nich. Programy motywujące jednak już nie są dotowane.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Skala zniszczeń na Kresach. Co robić?” znajduje się na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Skala zniszczeń na Kresach. Co robić?” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego