7 lat więzienia dla sprzedawcy książek religijnych o tematyce chrześcijańskiej sprowadzonych do Chin przez internet

W 2015 roku Xi Jinping wysunął propozycję „sinizacji” religii. Przedstawił swój plan dostosowania religii – chrześcijaństwa, buddyzmu i innych – do potrzeb „socjalizmu z chińskimi cechami” KPCh.

Frank Yue

Według informacji podanych przez Radio Free Asia (RFA) Chen Yu został skazany 27 września za swoją działalność biznesową. Został również ukarany grzywną w wysokości 200 000 juanów (29 450 dolarów). Chen sprzedał ok. 770 różnych książek religijnych i czasopism, które zaimportował ze Stanów Zjednoczonych i Tajwanu.

Nie tylko Chen ma kłopoty z władzami; podobno jego klienci również stali się podejrzanymi w dochodzeniu prowadzonym przez lokalną policję. RFA poinformowało, że władze wytropiły klientów Chena, korzystając z informacji o zamówieniach, które pobrano z systemu jego sklepu internetowego.

Klienci, którzy przedstawili się jako chrześcijanie z prowincji Shandong, Henan i Zhejiang powiedzieli, że policja przeprowadziła obławę na ich domy i zarekwirowała książki religijne niezatwierdzone przez Komunistyczną Partię Chin.

Według RFA, policja „uznała Wheat Study za siłę antychińską” w trakcie przeszukiwania domów. Wheat Study to nazwa księgarni internetowej Chena. Zgodnie z notatką władz lokalnych, którą pozyskało RFA, policja przesłuchała ponad 10 000 podejrzanych klientów.

Pewien chrześcijanin, pod warunkiem zachowania anonimowości, wyraził dezaprobatę wobec wyroku sądu w sprawie Chena. – To bardzo niesprawiedliwe, ponieważ chrześcijanie, prowadząc takie księgarnie, nie powodują żadnych zakłóceń w społeczeństwie – stwierdził w wywiadzie dla RFA.

– Wiele lat temu było łatwiej. Można było kupować chrześcijańskie publikacje w internecie według własnego uznania. Teraz wszystkie są zakazane. Wyśledzą cię, jeśli zostawisz jakąś wiadomość. W zasadzie nic nie kupujemy. Pobieram wersje elektroniczne online, ponieważ wiem, jak obejść Wielki Firewall.

(…) Na spotkaniu Zjednoczonego Frontu, które odbyło się w Pekinie w dniach 18–20 maja 2015 roku, chiński przywódca Xi Jinping po raz pierwszy wysunął propozycję „sinizacji” religii. Przedstawił swój plan dostosowania religii – chrześcijaństwa, buddyzmu i innych – do potrzeb „socjalizmu z chińskimi cechami” KPCh. Od tego czasu w całym kraju pojawiały się doniesienia o kościołach, z których władze siłą usuwały krzyże.

Według danych z „Bitter Winter”, czasopisma poświęconego wolności religijnej i prawom człowieka, w tym roku, w okresie od stycznia do kwietnia, co najmniej 250 krzyży zostało usuniętych z kościołów w miastach Lu’an, Ma’anshan i Huaibei w prowincji Anhui.

Cały artykuł Franka Yue pt. „Sprzedawca książek religijnych w Chinach skazany na 7 lat więzienia” znajduje się na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Franka Yue pt. „Sprzedawca książek religijnych w Chinach skazany na 7 lat więzienia” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Odpowiedź K. Tatarowskiemu ws. wpływów politycznych w Radiu Wolna Europa / Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” nr 77/2020

Czy RP RWE była antykomunistyczna, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalnemu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu?

Andrzej Świdlicki

Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe

Polemikę Konrada Tatarowskiego z moimi Pięknoduchami, radiowcami i szpiegami odbieram jako próbę obrony hagiograficznego podejścia do dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Jego „aksjologię” KT obrał sobie za temat pracy habilitacyjnej, będącej twórczym zastosowaniem greckich dytyrambów ku czci Dionizosa w kontekście polskiej transformacji ustrojowej. Kilka myśli z tej pracy dla naświetlenia kontekstu polemiki.

Tatarowski przyznał, że „Nowak nie był pozbawiony wad”, ale jego pisarstwo i działalność polityczna odznacza się „współczynnikiem aksjologicznym”. Wielu współczesnych Nowaka miało o tym „współczynniku” niskie wyobrażenie, a dla niektórych, np. Mariana Hemara, był tromtadracją. Jego reputacja męża stanu, polityka i człowieka czynu oparta jest głównie na autoreklamie, hołdach składanych przez ludzi materialnie od niego zależnych i – last but not least – posłuszeństwie wobec Amerykanów, zwłaszcza CIA i Z. Brzezińskiego. Był człowiekiem uraźliwym, wyczulonym na punkcie swego ego, ustawiał jednych przeciw drugim, miał swoich węszycieli, obsesyjną niemal potrzebę zwalczania kogoś i demonizowania wrogów, przez politykę rozumiał personalne nagonki, zagrywki i kampanie. „Dawniej groził Kwaśniewskiemu Ameryką, a teraz już – Ukraińcom Kwaśniewskim” – pisał J. Giedroyciowi B. Osadczuk w lipcu 1996 r.

W swojej apologii Tatarowski opisuje Nowaka jako „rzecznika polskich spraw”. Trzeba dodać: samozwańczego. Był doradcą Departamentu Stanu i NED, i im doradzał. Członkowie Kongresu Polonii Amerykańskiej rozczarowali się do niego i musiał z organizacji wystąpić. Od żadnej polskiej instytucji publicznego zaufania mandatu nie miał i nie był przez nią rozliczany. Po 1989 r. dał się poznać jako „wujek [nieproszona] dobra rada”, agitujący za podporządkowaniem Polski hegemonii USA i interesom żydowskiego lobby.

„Fakty dotyczące oskarżeń Jana Nowaka o kolaborację z Niemcami wydają się oczywiste” – pisze Tatarowski. Może oczywiste wydają się jemu jako twórcy pionierskiej w naukach społecznych koncepcji „współczynnika aksjologicznego”, ale nie były oczywiste dla Tadeusza Żenczykowskiego, któremu Nowak wypowiedział wieloletnią przyjaźń, gdy w te oskarżenia zaczął się wgłębiać.

Przeciwstawiając linię rozgłośni węgierskiej linii rozgłośni polskiej w październiku 1956 r., by pochwalić swego idola za polityczny umiar, Tatarowski pisze: „Głos Wolnych Węgier RWE, który przyjął puste hasła polityki wyzwolenia za dobrą monetę, wybrał w owych dniach zupełnie inną strategię; wzywał do czynnej walki z komunistycznym reżimem, atakował Imrego Nagya…”. Istotnie Głos Wolnych Węgier, jak rozgłośnia węgierska nazywała się do 1958 r., podżegał Węgrów do oporu, sugerując, że pomoc Zachodu jest bliska, ale polityka wyzwolenia (KT powinien był napisać: doktryny wyzwalania) była czymś więcej niż „pustym hasłem”, była oficjalną polityką Departamentu Stanu z czasów Johna F. Dullesa. I nie jest prawdą, że Głos Wolnych Węgier z własnej inicjatywy „przyjął” te hasła za dobrą monetę; zostały mu narzucone przez Amerykanów dążących do przetestowania doktryny wyzwalania na węgierskich doświadczalnych królikach.

Tatarowski wymienia pisarzy będących podporą rozgłośni w Monachium, ale pomija twórców, którzy odmówili z nią współpracy lub się do niej rozczarowali. Do pierwszej grupy należą m.in. Czesław Miłosz i Andrzej Bobkowski. Do drugiej Gustaw Herling-Grudziński, który po trzech latach odszedł, zniechęcony pracą „wyrobniczą”. Potem freelansował, by pod koniec lat 60., rozczarowany stosunkiem RP RWE do inwazji na Czechosłowację, zerwać relacje na dobre.

Trzeba też wspomnieć o literatach, którzy chcieli współpracować z RP RWE, ale w oczach dyrektora Nowaka ich twórczość bądź polityczne afiliacje nie znalazły uznania. Oprócz J. Mackiewicza ten los spotkał m.in. Sergiusza Piaseckiego.

Tatarowski uważa Nowaka za pierwszego dyrektora RP RWE (był trzecim) i twórcę koncepcji programowej, która w rzeczywistości powstała w okresie nadawania z Nowego Jorku, a jej autorem był pierwszy dyrektor Lesław Bodeński, choć inspiracja zapewne wyszła od amerykańskiego wywiadu i dyplomacji. KT zamieszcza listę pisarzy i dziennikarzy RP RWE, twierdząc, że nie mieli „niczego wspólnego z NiD-em” (ugrupowanie Niepodległość i Demokracja, którego deklaracja ideowa ma wolnomularskie naleciałości) i „żaden z nich oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii”.

Tymczasem figurujący na jego liście Tadeusz Nowakowski był członkiem NiD-u (po co mu to było potrzebne – dla chleba, panie, dla chleba, czy dla bułki z szynką – niech zostanie jego słodką tajemnicą), a wśród publicystów rzekomo niezaangażowanych w działalność polityczną wymienia Aleksandrę Stypułkowską – działaczkę Stronnictwa Narodowego. Jakby nie wiedział, że redaktorzy do pracy w Monachium pochodzili z partyjnego, emigracyjnego klucza, co było wyrazem polsko-amerykańskiego partnerstwa, które przeżyło się z końcem lat 60., gdy zaczęto zatrudniać dziennikarzy z Polski.

Na twierdzenie Tatarowskiego: „imputowanie mu [Nowakowi] udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją”, pozostaje tylko rozłożyć ręce i zacytować Jacka Kleyffa: „O święta naiwności, staraj się przy mnie zawsze stać, daj jeszcze trochę pożyć…”. Nowak nie zostałby dyrektorem rozgłośni w Monachium, gdyby nie poparcie czołowych osób zaangażowanych w operację Bergu, o czym piszę na s. 31–32 i 47–49 t. 1. O samej operacji wiedział i ją aprobował, był we władzach NiD-u, jednego z trzech politycznych stronnictw skompromitowanych przez tę akcję.

KT zarzuca mi, że powołuję się na oświadczenie „Johannesa Kassnera, volksdeutscha, oskarżonego w Polsce o zbrodnie wojenne”, przedrukowane w książce A. Czechowicza. Nie da się napisać historii RP RWE, nie powołując się na nie, bo to jakby napisać, że Służba Bezpieczeństwa rozgłośni nie infiltrowała. Po drugie nie Johannesa, tylko Johanna lub Jana, po trzecie Kassner tylko firmował oświadczenie, którego autorem był Bazyli Koczubej – dyrektor personalny w okupacyjnym, komisarycznym zarządzie skonfiskowanych żydowskich nieruchomości.

Po czwarte Kassner podpisał volkslistę z polecenia polskiej Dwójki w Budapeszcie i miał zasługi dla wywiadu AK. Nie był też oskarżony w Polsce o zbrodnie wojenne, bo gdyby był, to by w 1958 r. stamtąd nie wyjechał, gdy odwiedzał rodzinę. Nowak zdemonizował Kassnera, a KT wdycha te demoniczne opary in odore sanctitatis.

Polemika między autorem a czytelnikiem, który jego książki nie przeczytał, a ma z góry ukształtowane wyobrażenia o jej temacie, nie ma większego sensu, jest jak przekonywanie zakochanego, że obiekt jego amorów nie jest tym, czym mu się wydaje. KT pisze: „Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów (…) Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji”.

To zupełnie jak cytat z foldera reklamującego egzotyczne wakacje albo napis na pudełku z czekoladkami. Nie odmawiam rozgłośni zasług. Była rakiem na bezrybiu, miała smak owocu zakazanego, mit wykreowany przez zagłuszanie, dobre pióra, praca w niej była pasjonująca – ale przecież nie była z łaski bożej ani polska w tym sensie, że podlegała kontroli polskiego ośrodka politycznego, lecz służyła politycznym celom USA. Najwięcej do powiedzenia zawsze miał w niej Departament Stanu, i to nawet w okresie do 1958 r., gdy w Monachium działał obsadzony przez CIA dział doradcy politycznego.

Nie wiem, skąd KT wie – bo o brak spostrzegawczości go nie posądzam – że RP RWE była rozgłośnią antykomunistyczną, gdy kibicowała eurokomunistom, liberałom z PZPR i KPZR, nurtowi lewicowo-liberalnemu w polskiej opozycji, podpisywała się pod ustaleniami okrągłego stołu, a niektórzy opozycjoniści, jak np. Jacek Trznadel, zarzucali jej lustracyjną powściągliwość.

Tatarowskiego dziwi, że zatrudniłem się w Monachium. Otóż byłem tam chińskim agentem wykradającym plany nadajników dla Huawei, a dzięki mnie koncern ten zdobył przewagę w technologii 5G.

Kilka słów o Józefie Mackiewiczu, który – jak pisze Tatarowski – mieszkał w pobliżu rozgłośni, ale jej progu nigdy nie przekroczył. Niechby spróbował – radiowe security ogłosiłoby alarm przeciwlotniczy. Dalej KT pisze, że mimo, iż progu nie przekroczył, to jego karierze pisarskiej to nie przeszkodziło. Tu pozostaje westchnąć za poetą: „Ach, dokądże wciągnąłeś mnie, amorze zdradliwy, nie zdołam tego wyrazić słowami”. Jan Nowak nie tylko odciął Mackiewicza od słuchaczy w Polsce; także od przekładów jego książek na niemiecki i angielski, także od polskiej prasy emigracyjnej. Skutkiem było to, że jego książki stały się szerzej dostępne w Polsce dopiero w latach 80. dzięki podziemnym wydawcom. No i co ma oznaczać stwierdzenie: „Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku”. Może KT nie wie o jego antecedencjach sięgających 20 lat wstecz.

W sprawie sowieckiej i niemieckiej okupacji Wilna i postawy Mackiewicza w tym okresie odsyłam Tatarowskiego do artykułu Tomasza Balbusa Obsada i uposażenie pracowników wileńskiego „Gońca Codziennego” (uzupełnienie do sprawy Czesława Ancerewicza, w Wywiad i kontrwywiad wojskowy II RP, pod redakcją Tadeusza Dubickiego, t. VIII, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2017. Balbus pisze też o „wyroku” na pisarza w książce „Fakir” Sergiusz Kościałkowski, t. 1, Życie i wojna na Wileńszczyźnie, IPN, Warszawa 2018, powołując się m.in. na protokoły przesłuchań Adama Boryczki (1954). Sam J. Mackiewicz ustosunkował się do tzw. sprawy w artykule „Redaktor” Bohdan Mackiewicz w napisanej wspólnie z Barbarą Toporską książce Droga Pani, opublikowanej w 1994, 1998 i 2012 przez Kontrę. No i jest książka S. Piaseckiego Dla honoru organizacji, PFK, Londyn 1964 (LTW 2000).

Kto krzyczy: „Niech żyje!” – musi płacić za pogrzeb (Stanisław Jerzy Lec). Ten przykry wymóg dotyczy także mierniczych „współczynnika aksjologicznego”.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Homo deificatus, czyli mity nie są darmowe” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polemika w sprawie konfliktu Józef Mackiewicz – Jan Nowak Jeziorański/ Konrad Tatarowski, „Kurier WNET” nr 77/2020

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu. Czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Konrad Tatarowski

Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie

(w odpowiedzi na jego tekst „Józef Mackiewicz, Radio Wolna Europa i SB”)

Drogi Andrzeju,

Pracowaliśmy przez wiele lat w tym samym gmachu przy Ogrodzie Angielskim w Monachium, ale czytając Twoje ostatnie publikacje – z ostatnim tekstem Józef Mackiewicz, Radio Wola Europa i SB („Kurier WNET” 75 / 2020), który w skróconej postaci powtarza tezy zawarte w książce Pięknoduchy, radiowcy, szpiedzy… – odnoszę wrażenie, że pracowaliśmy w zupełnie różnych instytucjach.

Ja zatrudniłem się w emigracyjnej rozgłośni radiowej, finansowanej przez Amerykanów, ale zachowującej autonomię programową pod kierownictwem kolejnych dyrektorów, od Jana Nowaka-Jeziorańskiego poczynając. Radia, w którym „Polacy mówią do Polaków” i za pośrednictwem zróżnicowanych form komunikacyjnych, od informacji do wysublimowanych artystycznych środków wypowiedzi – jak znakomite i nowatorskie słuchowiska radiowe – dostarczają słuchaczom w Polsce prawdziwych informacji o Polsce i świecie otaczającym, a także pokarmu duchowego i godziwej rozrywki.

Rozgłośni, która przełamuje monopol informacyjny komunistycznego państwa i przyczynia się do budowanie nowego, demokratycznego ładu w Polsce, przeciwdziała sowietyzacji umysłów, broni wartości i narodowych tradycji.

Pierwszym dyrektorem i twórcą koncepcji programowej tej rozgłośni był Jan Nowak-Jeziorański, a czołowymi postaciami, które ów program w pierwszych latach realizowały, byli między innymi Wojciech Trojanowski, Wiktor Trościanko, Aleksandra Stypułowska, Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Nowakowski, a także Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Tadeusz Wittlin, Marian Hemar czy Stanisław Baliński. Żaden z wymienionych wybitnych pisarzy i dziennikarzy nie miał nic wspólnego z NiD-em, który, jak piszesz, był w sekcji polskiej „najsilniejszą partią zrzeszającą liczną grupę redaktorów i pracowników pomocniczych, łącznie z woźnym”. Żaden też z nich – oprócz Trościanki – nie angażował się w działalność emigracyjnych partii (dość zresztą hermetycznych), na względzie głównie mając dobro słuchaczy w kraju i satysfakcję czerpiąc z możliwości (prawie) bezpośredniego z nimi kontaktu. O standardach dziennikarskich i misji kulturowej RWE pięknie i mądrze pisała badaczka młodszej generacji, Violetta Wejs-Milewska, między innymi w rozdziale Zamiast podsumowania w książce Buenos Aires – Gwatemala – Montevideo – Nowy Jork – Paryż. Listy do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i innych, Białystok 2018. Polecam, tak samo zresztą jak jej inne, oparte na rzetelnej dokumentacji źródłowej, książki i artykuły.

Ty zatrudniłeś się w Rozgłośni, która – cytuję Twój artykuł: „W okresie dyrektorowania Jana Nowaka (1952–1975) kierownictwo monachijskiej rozgłośni wyróżniały trzy elementy: wojenna współpraca z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, działalność w emigracyjnym ugrupowaniu PRW NiD (Polski Ruch Wyzwoleńczy Niepodległość i Demokracja) oraz związki z CIA w wywiadowczej operacji na Polskę z początku lat 50., stawiającej sobie za cel utworzenie w Polsce zakonspirowanego zaplecza na wypadek zbrojnego konfliktu USA z ZSRS, znanej jako Berg”.

Mając taką wiedzę i wyobrażenie o genezie i długoletniej działalności Rozgłośni Polskiej RWE, kierowanej do 1976 roku przez Jan Nowaka, a kontynuowanej przez jego następców, Kazimierza Michałowskiego i innych – dziwię się, że podjąłeś w niej pracę. A przechodząc do meritum: rzeczywiście, Zdzisław Jeziorański (okupacyjny pseudonim Jan Nowak) i jego najbliżsi współpracownicy brali udział w konspiracyjnej walce z hitlerowskim okupantem w strukturach Armii Krajowej. No bo we współpracy z kim, jak nie ze zorganizowanym ruchem oporu, mieliby tę walkę toczyć?

Nowak-Jeziorański rzeczywiście był członkiem NiD-u, ale imputowanie mu udziału w przygotowywaniu wywiadowczych akcji na Polskę i współuczestnictwa w niesławnej i żałośnie nieudolnej akcji Berg jest niczym nie popartą insynuacją. Od przemówienia inaugurującego działalność Głosu Wolnej Polski 3 maja 1952 roku – mając w pamięci tragedię powstania warszawskiego – konsekwentnie przestrzegał przed podejmowaniem przez „gorące głowy” w społeczeństwie polskim zbrojnej walki z sowieckim okupantem. Z tego też się wywodzi przyjęta przez niego strategia ewolucyjnej, czy graduacyjnej walki z komunizmem. Omawiam to i analizuję w mojej książce Aksjologia i polityka w pisarstwie i działalności Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Łódź 2010.

Na próby przemycania zaszyfrowanych informacji wywiadowczych w programie RWE – były takie w początkowej fazie działalności – reagował ostro i skutecznie, o czym sam pisze w Polsce z oddali, pierwszym tomie swoich radiowych wspomnień (w wydaniu krajowym opublikowanym łącznie z Wojną w eterze). Tam też wiele miejsca poświęca walce z Amerykanami o utrzymanie i poszerzenie autonomii programowej Rozgłośni Polskiej RWE. Najwięcej miejsca zajmuje jednak charakterystyka specyfiki programowej RWE i ludzi, którzy ją tworzyli, i to już zdecydowanie wykracza poza ramy politycznych, a z pewnością partyjniackich uprzedzeń.

Józef Mackiewicz, który wymieniony jest jako główny bohater Twojego artykułu, rzeczywiście progów monachijskiej Rozgłośni nigdy nie przekroczył, choć mieszkał w jej pobliżu. Ani w okresie, kiedy dyrektorem Rozgłośni Polskiej był Jan Nowak, ani później. Nie przeszkodziło mu to jednak w karierze pisarskiej, należał przecież do najbardziej poczytnych autorów londyńskich „Wiadomości”, jego książki były wydawane i cieszyły się powodzeniem wśród czytelników. Twój artykuł nie wnosi żadnych nowych informacji o jego życiu i twórczości – oprócz tego, że już na początku autorytatywnie stwierdzasz, że stawiane mu zarzuty o współpracę z wydawaną w Wilnie hitlerowską gadzinówką „Goniec Codzienny” były nieprawdziwe. Czyżby zatem nie opublikował tam kilku tekstów o charakterze literackim i publicystycznym?

O „sprawie Mackiewicza” w skrócie

„Sprawa Mackiewicza” jest złożona, wielowątkowa i z biegiem lat wydaje się coraz bardziej, a nie mniej skomplikowana. Różne jej aspekty i konteksty wydobył i skomentował Włodzimierz Bolecki w książce Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 1991. I do jego ustaleń tutaj się odwołam.

Tak zwaną „sprawę Mackiewicza” tworzą – jego zdaniem – cztery tematy. Pierwszy z nich to ocena publikacji autora „Kontry” w okresie II wojny światowej. Drugi – to wyjaśnienie okoliczności i zasadności wydania przez Sąd Specjalny Armii Krajowej wyroku śmierci na Józefa Mackiewicza; po trzecie obiektywne zbadanie zasadności oskarżeń wysuwanych wobec pisarza; po czwarte wreszcie, stawia Bolecki pytanie, jaki sens wynika ze „sprawy Mackiewicza” dla dzisiejszego myślenia o sprawach polskich.

Skupię się tutaj na rzeczowym aspekcie oskarżeń wysuwanych przeciwko pisarzowi. Jak pisze Bolecki: „Chodzi o ocenę publikacji Józefa Mackiewicza w okresie, którego umowne granice stanowią daty: październik 1939–3 czerwca 1943. Jak wiadomo, po pierwszym zajęciu Wilna przez bolszewików, jesienią 1939 r. Józef Mackiewicz publikował w prasie litewskiej – daty artykułów, ich liczba i treść nie są dokładnie znane (…). A wreszcie, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, Józef Mackiewicz opublikował w hitlerowskiej gadzinówce »Goniec Codzienny« pięć artykułów. Były to w roku 1941 cztery pozycje – trzy materiały literackie (szkice i fragmenty późniejszej powieści Droga donikąd) oraz jeden felieton poświęcony politycznym konsekwencjom ataku III Rzeszy na ZSRR. Natomiast w roku 1943 Mackiewicz opublikował wywiad na temat swego pobytu w Katyniu (3.VI.1943 r.)”.

Oskarżenia przeciwko Mackiewiczowi formułowała grupa wileńskich działaczy związanych z Biurem Informacji i Propagandy Armii Krajowej w Wilnie; zapewne pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku został na pisarza wydany wyrok śmierci – niedługo potem (prawdopodobnie) formalnie odwołany. W kwietniu 1943 r. – po odkryciu przez Niemców masowych mogił w Katyniu – Mackiewicz otrzymał propozycję wyjazdu wraz z grupą niezależnych obserwatorów, aby ich odkrycie zweryfikować, potwierdzić i uwiarygodnić przed światową opinią publiczną. Pisarz uzależnił swój udział w tym przedsięwzięciu od zgody Komendy Okręgu Armii Krajowej w Wilnie. Zgoda ta została udzielona i pod koniec maja Mackiewicz znalazł się w Katyniu.

Rozwikłanie okoliczności, w jakich skazano Mackiewicza, dodatkowo komplikuje fakt, że nie zachowały się dokumenty, na podstawie których Sąd Specjalny AK wydał wyrok, ani też dlaczego go odwołał. Nie jest też jasna rola, jaką pisarz pełnił w „Gońcu Codziennym”: czy uczestniczył w pracach redakcyjnych, czy też jedynie opublikował w niej kilka tekstów o charakterze literackim. W każdym razie Sąd Koleżeński Związku Dziennikarzy RP, który zebrał się w Rzymie, 12 listopada 1945 r. wydał orzeczenie, w którym uniewinnił Mackiewicza od zarzutu pracy w niemieckiej gadzinówce, równocześnie stwierdzając: „fakt bezsporny, że w październiku 1939 r., gdy Wilno znajdowało się pod okupacją sowiecką, a władze polskie na tym terenie nie były czynne, pan Józef Mackiewicz zamieścił w dzienniku litewskim »Lietuvos Żinios«, popierającym jak cała prasa litewska dążenia litewskie do zagarnięcia części terytorium polskiego, artykuł o charakterze politycznym, ostro krytykującym wewnętrzne stosunki w państwie polskim. Tym postępowaniem pan Józef Mackiewicz, jako członek Związku Dziennikarzy RP, przekroczył granicę dyscypliny obywatelskiej, która jest podstawową częścią składową etyki dziennikarskiej”.

W ten oto sposób otwiera się przed nami nowy wymiar „sprawy Mackiewicza” i znowu pojawia się pytanie: o co się go właściwie oskarża? Osoby zainteresowane dalszym rozplątywaniem tego kłębu, z którego ciągle wystaje jakaś nowa nić – odsyłam do cytowanej książki Włodzimierza Boleckiego.

W oparciu o przytoczone tu fakty wydaje się jednak, że trudno byłoby zbudować jednoznaczny, czarno-biały wizerunek kolaboranta i zdrajcy, choć oczywiście sam fakt wydrukowania kilku tekstów na łamach „Gońca Codziennego” w 1941 roku był naganny, a jego publicystyka na łamach litewskiej prasy mogła wzbudzać kontrowersje.

Z drugiej strony, „sprawa Mackiewicza” wzbudzała wiele emocji, których sam zainteresowany studzić się nie starał. Wręcz przeciwnie – w swojej publicystyce bywał zaczepny i agresywny, często mało przywiązując wagi do formy i merytorycznej strony swojej argumentacji. Przykładem tego może być jego replika na atak Nowaka-Jeziorańskiego, do której jeszcze powrócę.

Atak Jana Nowaka-Jeziorańskiego

Konflikt Józefa Mackiewicza z Janem Nowakiem wydobyty został na światło dzienne dopiero w 1969 roku, po opublikowaniu przez dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE w piśmie „Na Antenie” – w pierwszym numerze dołączonym do londyńskiego „Orła Białego” – Listu otwartego, adresowanego do Juliusza Sakowskiego, redaktora londyńskich „Wiadomości”, w którym Nowak wyjaśniał, że: „nasza Rozgłośnia i redakcja nie ponosi żadnej współodpowiedzialności za artykuł p. Józefa Mackiewicza »List pasterski«, umieszczony na pierwszej stronie »Wiadomości« z dnia 23 marca. Nie wdając się w polemikę z treścią artykułu, daliśmy wyraz naszemu przekonaniu, że p. Józef Mackiewicz nie jest właściwym autorem do wydawania sądów o postawie patriotycznej i obywatelskiej kogokolwiek, a zwłaszcza Kardynała Wyszyńskiego, z uwagi na własną działalność w czasie ostatniej wojny i poglądy wypowiadane na łamach prasy wydawanej przez okupantów”. W dalszej części cytowanego tekstu uderzał jeszcze mocniej:

„Emil Skiwski, Feliks Burdecki i Józef Mackiewicz byli dla nas tym, czym dla Anglików lord How-how, powieszony przez nich po wojnie. Jak pisał Korboński, pod okupacją rodak-kolaborant był gorszy od Niemca-gestapowca” – i tutaj już wyraźnie widać, że niechęć do osoby autora „Drogi donikąd” przesłoniła racjonalną argumentację.

Juliusz Sakowski, który redagował w tym czasie „Wiadomości” w zastępstwie chorego Mieczysława Grydzewskiego, oświadczenia Nowaka, stanowiącego atak personalny na Józefa Mackiewicza – a zarazem, dodajmy, ingerującego w politykę programową i personalną londyńskiego tygodnika – nie opublikował.

Konsekwencją tego było zerwanie przez Nowaka-Jeziorańskiego współpracy z „Wiadomościami”. Pisał o tym w Wojnie w eterze: „Jeśli Sakowski liczył na to, że skapituluję albo »Na Antenie« przestanie wychodzić – spotkał go zawód. Przygarnął nas miesięcznik »Orzeł Biały«, organ Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Niestety, pismo miało nakład dziesięć razy mniejszy od »Wiadomości«. Straciliśmy wielu czytelników, a »Wiadomości« – atrakcyjny materiał. Stratne były obie strony”. To, że stratne były obie strony, nie ulega wątpliwości, bo redagowane przez Zygmunta Jabłońskiego w latach 1963–1969 „Na Antenie” było wielotematyczną i wielogatunkową swoistą drukowaną wizytówką RWE, a z perspektywy półwiecza patrząc – nieocenionym źródłem dla badaczy programu i historii Rozgłośni. Później pismo zmieniło charakter, publikując prawie wyłącznie teksty o profilu informacyjnym i społeczno-politycznym, dla dzisiejszego czytelnika dość hermetycznym i nudnym.

Jan Nowak-Jeziorański przywołał też postać Mackiewicza w rozdziale Akcja specjalna, łącząc go z przygotowywanymi przeciwko niemu (Nowakowi) przez służbę bezpieczeństwa PRL na początku lat 70. oszczerczymi pomówieniami. Już na pierwszy rzut oka wiązanie ideowego wroga komunizmu z akcją specjalną przygotowywaną przez służby PRL-u brzmi dziwnie i mało wiarygodnie. Na dodatek Jeziorański sam obrócił wniwecz swoje oskarżenie, kończąc fragmenty poświęcone „fałszywkom” przypomnieniem wizyty, którą złożył mu inspektor niemieckiej policji kryminalnej: „Wręczyłem mu siedemnaście oryginalnych listów anonimowych, otrzymanych między listopadem 1974 roku a marcem 1975, oraz wycinek prasy niemieckiej z ręcznym dopiskiem i podpisem Józefa Mackiewicza.

Wezwany na policję Mackiewicz stwierdził kategorycznie, że jego podpis został sfałszowany. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła jego oświadczenie”. Mimo to – dodajmy – Nowak nigdy swoich oskarżeń nie wycofał ani nie podał w wątpliwość.

Replika Józefa Mackiewicza

Mackiewicz odpowiedział na personalny atak Jana Nowaka w broszurze „…mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa”, wydanej w Monachium w 1969 roku. Rozpoczął od przypomnienia okoliczności „chuligańskiego ataku” na jego osobę, po czym zaznaczył, że nie będzie polemizować z Nowakiem – tu warto zacytować: „bo ten może mówić o mnie (…) chyba z czapką w ręku”.

Przedmiotem głównym swoich uwag uczynił rozgłośnię, którą jego adwersarz kierował. Pisząc o niej, określa ją w całym tekście mianem „radio Free Europe”, podkreślając tym jej amerykański, niepolski charakter i rodowód. Dużo w tekście Mackiewicza – który należałoby określić mianem politycznego paszkwilu – dość łatwych uogólnień i efekciarskich porównań („Sprzedani w Jałcie – kupieni przez CIA”), mało rzetelnej oceny i analizy programu radiowego, jego roli i znaczenia dla słuchaczy w kraju. A jeżeli już jakieś konkretne zarzuty się pojawiają, to trudno dociec ich źródła i zweryfikować ich prawdziwość.

Nie wiadomo zatem, skąd zaczerpnął Mackiewicz informacje, jakoby Komitet Wolnej Europy zalecał zastępowanie w audycjach RWE słowa „sowiecki” określeniem „radziecki”, aby… „dostosować się do życzeń komunistycznej Warszawy”, gdzie widział tajne instrukcje, aby przestawiać radiowe audycje na tory „bardziej socjalistyczne”. Kiedy i w jakiej audycji RWE mówiono o propagandzie PRL jako o „naszej propagandzie”, na jakiej podstawie wysuwa twierdzenie, że w Wolnej Europie stawia się na stworzenie w Polsce „narodowego komunizmu”, a równocześnie nieco wyżej pisze, iż program RWE zakłada: „pogodzenie się z ustrojem i wyrzeczenie się autentycznych haseł niepodległościowych za normę stałą”? Podobnych pytań pod adresem niezbyt obszernej broszury Mackiewicza można by postawić znacznie więcej.

Czytelnik tego tekstu obcuje wyłącznie z opiniami jego autora, formułowanymi w sposób autorytatywny, uzasadnionymi jedynie przekonaniem Mackiewicza o własnej, niepodważalnej racji. Nie cofa się przy tym przed insynuacją: „Free Europe nie reprezentuje żadnego wolnego poglądu politycznego, lecz wyłącznie obcą instrukcję odgórną. I tu przebiega granica pomiędzy polityką i agenturą”. Używa też obraźliwych określeń („kanalia Nowak”). I nawet kiedy porusza Mackiewicz problemy, które mogłyby stać się punktem wyjścia do merytorycznej dyskusji, na przykład na temat założeń politycznych doktryny gradualizmu albo stosunku Rozgłośni Polskiej do rewizjonistów – to autorytatywny ton, który przyjmuje, sprawia, że dyskusja staje się niemożliwa.

Oceniając publicystyczną działalność Józefa Mackiewicza, wielki zwolennik i znawca jego pisarstwa, Czesław Miłosz, w książce Rok myśliwego pisał: „Nie sposób traktować poważnie wszystkiego, co pisał Mackiewicz-antykomunista. Niektóre jego artykuły są wręcz obsesyjne i graniczące z paranoją, według wzoru wietrzenia wszędzie agentur. Toteż układając wybór jego pism publicystycznych, należałoby pamiętać, że płacił fantazjowaniem, czy nawet wariactwem za stałość swoich poglądów. Odsiew oczywistych błędów spotyka po śmierci wszystkich chyba piszących i myśl o tym powinna nas ustrzec od występowania w todze surowych sędziów”.

Podsumowanie

Spór Nowaka z Mackiewiczem zdecydowanie wykraczał poza ramy humanistycznego dyskursu, który zakłada obecność zainteresowanych podmiotów w ramach określonego modelu komunikacji, z możliwością udzielenia im głosu lub przynajmniej prawa do repliki. A właściwie nie tyle wykraczał, co w ogóle się w nich nie mieścił. Trudno mówić o sporze w sytuacji, kiedy między jego stronami nie ma żadnego kontaktu i żadna z nich nie wykazuje nawet cienia chęci do kompromisu. W tej sytuacji, zamiast mówić o sporze czy kontrowersji, trzeba mówić o wojnie. I to takiej, którą prowadzi się aż do całkowitego zwycięstwa – albo klęski.

Dzisiejszemu czytelnikowi, który śledzi obecną sytuację polityczną w Polsce, wszystko to wyda się znajome i dobrze znane.

Na szczęście z przypomnianego tu sporu sprzed ponad półwiecza obaj adwersarze wyszli cało – bo ich niepodważalne zasługi dla kultury polskiej są niepomiernie ważniejsze niż incydentalne kłótnie i charakterologiczne niedoskonałości. Z pewnością obaj nie byli spiżowymi bohaterami, ulepionymi wyłącznie ze szlachetnych kruszców. Nie byli, jak wszystkie wybitne jednostki, pozbawieni wad. To oczywiste.

Tym bardziej dziwi mnie – wracając do początku tej rozpoczętej w osobistym tonie polemiki z Andrzejem Świdlickim – jednoznaczne, czarno-białe usytuowanie bohaterów owego konfliktu, w którym jeden jest ucieleśnieniem wszelkich cnót, drugi zaś godnym potępienia prześladowcą. A na dodatek, jak pisze Świdlicki – od sierpnia 1940 roku zarządcą w Komisarycznym Zarządzie pożydowskich nieruchomości w Warszawie. Powołuje się przy tym na oświadczenie Johannesa Kassnera – volksdeutscha oskarżanego w Polsce o zbrodnie wojenne. Jego oświadczenie zostało opublikowane w książce agenta wywiadu PRL, Czechowicza, i służyło za podstawę przygotowanej przez SB akcji mającej zdyskredytować postać Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Świdlicki z godną lepszej sprawy dobrą wiarą relacjonuje przebieg owej krucjaty, mającej na celu zniszczenie dobrego imienia autora Kuriera z Warszawy i kierowanej przez niego monachijskiej rozgłośni.

No cóż, każdy ma prawo wybierać sobie sojuszników według własnych upodobań. Propagandyści PRL imputowali również Jeziorańskiemu homoseksualizm, za który rzekomo został wyrzucony z wojska, a nawet to, że w podchorążówce zgwałcił własną klacz. Oni działali w myśl odgórnych instrukcji, bo dla władz PRL Jan Nowak-Jeziorański był groźnym przeciwnikiem. Ale jakie motywy kierują młodszym o pokolenie publicystą, były redaktorem RWE, z przekonań antykomunistą?

Konrad Tatarowski w latach 1984–1994 był redaktorem w Rozgłośni Polskiej RWE, dokąd trafił po wyjeździe z kraju po 10-miesięcznym okresie internowania. W 1995 roku powrócił do pracy na Uniwersytecie Łódzkim, w ostatnich latach na stanowisku profesora w Katedrze Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Jest autorem kilku książek i wielu publikacji o Wolnej Europie i życiu literackim emigracji.

Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” znajduje się na s. 8–9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Konrada Tatarowskiego pt. „Do Andrzeja Świdlickiego polemicznie” na s. 8 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Białoruska rewolucja obala stereotypy – pisze przebywający w Polsce na uchodźstwie opozycjonista Walery Bujwał

2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach i w niektórych wioskach na ulice i place – z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie przemawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową.

„Białorusini wiecznie cierpliwi, politycznie pasywni i obojętni. Zadowoleni ze swojego Bat’ki Łukaszenki, nie chcą nic zmieniać w swoim życiu, marzą o powrocie do ZSRR i chcieliby jak najszybciej połączyć się z Rosją. Białorusini zapomnieli swojego języka i kultury, powszechna rusyfikacja wygrała w tym nieszczęsnym kraju”…

Krótko mówiąc, w ciągu dziesięcioleci najnowszej historii ogólna opinia Europy o Białorusinach utrzymywała się w granicach stereotypowych wyobrażeń.

Wszystkie te mity o naszym narodzie tak długo i uparcie powtarzały się w różnych interpretacjach, że w tę mitologię uwierzyli nie tylko nasi sąsiedzi, ale też i inni Europejczycy, a nawet wielu Białorusinów. I nagle jak grom z jasnego nieba spadły na nas wydarzenia ze środka sierpnia 2020 roku. Wydarzenia, których nikt się nie spodziewał. Zmyślone stereotypy zaczęły spadać jak stara tapeta. Odkrył się całkiem nieznany współczesnej Europie portret narodu białoruskiego.

Po krwawych rozprawach reżimu z protestującymi przeciwko sfałszowaniu wyborów w pierwszej fazie protestów (9–11 sierpnia) reżim liczył, że udało mu się pokonać i zastraszyć naród. Stało się inaczej. Ludzie (zwłaszcza młodzi) nie chcieli żyć w strachu, nasze dusze przepełniał gniew.

Okazało się, że rządzony przez Moskwę wasalny reżim Łukaszenki od dawna mierzi nasze społeczeństwo i stracił poparcie. A sfałszowane wybory były tylko iskrą w beczce suchego prochu.

14 i 15 sierpnia pochowaliśmy swoich poległych bohaterów. 2 miliony osób wyszło w stolicy i 40 miastach oraz w niektórych wioskach na ulice i place –z 4,5 miliona populacji kraju w wieku produkcyjnym. Ludzie przemawiali pod biało-czerwono-białą flagą narodową i pod dawnym hasłem narodowej rewolucji „Жыве Беларусь!”. Wydarzeń tej rangi nie było po okresie od lutego do grudnia 1917 r. (Wówczas powstała niezależna Białoruska Republika Ludowa, którą rok później zniszczyli moskiewscy bolszewicy). Na oczach zdumionej Europy postępuje proces narodowego przebudzenia, białoruskiej politycznej Wspólnoty. Reżim wasala i Moskwa nie spodziewali się takiej reakcji.

Kolejne 10 dni minęło bez brutalnych represji policyjnych, chociaż większość z 7000 aresztowanych patriotów nadal przebywa w więzieniach. Jednocześnie reżimowi udało się powstrzymać falę strajków w fabrykach poprzez aresztowania i przekupstwo. Wtedy robotnicy jeszcze nie wspierali masowych demonstracji w miastach. Lecz gospodarka, zniszczona przez reżim, przybliżała upadek. Robotnicy jeszcze powiedzą swoje ostatnie słowo. Demonstrację nadal trwają, są ich tysiące. Od początku września reżim rozpoczął brutalne ataki na protestujących. Ludzie zauważyli, że protestujący byli atakowani nie tylko przez lokalne siły specjalne, ale także przez speców z Rosji.

Po wizycie Łukaszenki w Rosji i spotkaniu z Putinem w Soczi 14 września reżim na rozkaz z Moskwy rozpoczął falę aresztowań w całym kraju. Cel to przerwanie protestów do dnia inauguracji kolejnej kadencji prezydenckiej uzurpatora Łukaszenki.

Patrioci zostali zmuszeni zejść do podziemia albo opuścić kraj. Jesteśmy bardzo wdzięczni Rządowi RP i Polakom za wsparcie w walce oraz pomoc humanitarną dla tych z nas, którzy byli zmuszeni opuścić ojczyznę.

23 września miała miejsce fałszywa inauguracja uzurpatora i państwowego zbrodniarza Łukaszenki. Wieczorem tysiące osób protestowały; znowu setki rannych i aresztowanych przez policję. Rewolucja trwa, ludzie i społeczność międzynarodowa nie uznają sfałszowanych wyników farsy wyborczej. Reżim Łukaszenki trzyma się dzięki rosyjsko-moskiewskim bagnetom. Nawet na tym etapie Białorusinom udaje się krzyżować plany okupacji Białorusi przez Kreml. Putin zrozumiał, że Białorusini będą walczyć o swój kraj. Rosja wycofała swoje wojska z naszych granic. To ważne, strategiczne zwycięstwo białoruskiej rewolucji. Moskwa będzie kontynuować wojnę hybrydową na Białorusi, ale imperium zła poniosło już pierwszą porażkę i jest zmuszone marnować czas, zmieniać taktykę i stosować wyłącznie nielegalne metody aneksji (co oznacza brak perspektyw na imperialne zajęcie Białorusi). Wierzymy w zwycięstwo nad rosyjskim imperializmem.

Tłumaczyła Helena Gruszewska

Walery Bujwał urodził się w 1955 roku. Działa w opozycji białoruskiej od końca lat 80. Był członkiem Białoruskiego Frontu Narodowego, następnie Konserwatywno-Chrześcijańskiej Partii Białoruski Front Narodowy (liderem organizacji jest Zianon Paźniak, od 1996 roku na emigracji). Walery Bujwał od 1989 roku współpracował z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej (Janina Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz), był też członkiem założycielem międzynarodowej organizacji antykomunistycznej Centrum Koordynacyjne Warszawa ’90. W 2009 roku Prezydent RP prof. Lech Kaczyński nadał Waleremu Bujwałowi Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej. Niestety ze względów proceduralnych (brak zgody prezydenta Białorusi) odznaczenie nie zostało wręczone do dnia dzisiejszego. Jest on także Kawalerem Krzyża Solidarności Walczącej. W ostatnich miesiącach Walery Bujwał prowadził na Facebooku stronę „Nie dla integracji z Rosją”.Od połowy września br. Walery Bujwał przebywa w obozie uchodźców w Polsce, gdzie oczekuje na decyzję w sprawie przyznania mu azylu politycznego.

Piotr Hlebowicz

Artykuł Walerego Bujwała pt. „Białoruś: rewolucja obala stereotypy” znajduje się na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Walerego Bujwała pt. „Białoruś: rewolucja obala stereotypy” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Karnowski: Obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty

Michał Karnowski o Marszu Niepodległości, krytyce Zjednoczonej Prawicy, Strajku Kobiet oraz o powiązaniu funduszy unijnych z praworządnością i o specjalistach od obalania rządów.

Miałem takie poczucie, że nikt na tym nie wygra.

Michał Karnowski ocenia, że obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty. Jego hybrydowa forma wymknęła się organizatorom. Dodatkowo trwające ograniczenia związane z koronawirusem są źródłem dodatkowej frustracji społecznej. Publicysta tygodnika „Sieci” sądzi, że krytyka kierowana przez Konfederację pod adresem Zjednoczonej Prawicy jest wewnętrznie sprzeczna.

Są to zarzuty, że restrykcji jest z jednej strony za mało, z innej za dużo, epidemii w ogóle nie ma, ale jak jest to jej nie leczycie.

Nie dziwi się, że notowania Prawa i Sprawiedliwości są najniższe od 2015 r. W końcu Polska znajduje się w najgorszej sytuacji od lat. Spowodowane jest to pandemią koronawirusa. Ponadto publicysta tygodnika „Sieci” porównuje Strajk Kobiet do najskrajniejszych organizacji. Ma wszelkie znamiona grup, które są w stanie wypełnić ekstremistyczne cele.

Każdy ruch rewolucyjny o marksistowskim podłożu na końcu oferuje obozy koncentracyjne.

Wskazuje na wyrażaną przez Strajk Kobiet wrogość wobec katolicyzmu. Obecnie naprzeciwko Zjednoczonej Prawicy nie stoi Koalicja Obywatelska, tylko ekstremiści  pod wodzą Klementyny Suchanow i Marty Lempart. Dziennikarz odnosi się także do kwestii powiązania praworządności z przyznawaniem funduszy unijnych. Ocenia, iż sprowadziłoby  to nasze państwo do województwa w ramach Unii Europejskiej. Porównuje to do sejmu grodzieńskiego 1793 r. Zaznacza, że

Arbitralna możliwość  uznawania jakiegoś kierunku działania za niepraworządny to coś, czego Polska nie ma w stosunku do Gdańska, czy Śląska.

Michał Karnowski  odnosi się do taktyki opozycji w Polsce, która dąży do tego, by wyprowadzać na ulice coraz to inne grupy ludności. Zauważa, że próba ciągłego organizowania społeczeństwa ma miejsce także na Białorusi. Nie neguje szczerości buntu społecznego u naszych wschodnich sąsiadów, zauważając przy tym, że

Są chyba gdzieś na świecie specjaliści od obalania rządów.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Oni nam pokazali, jak się walczy, umiera, ale i jak się pięknie i godnie żyje/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 77/2020

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez kunktatorstwa, hipokryzji i prostackiej propagandy. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”.

Dariusz Brożyniak

Polskie Zaduszki

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam jak dotąd, w naszej tradycji, nie przekazał.

Spotykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy.

Profesor Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy.

Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników.

Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej.

Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane gdzieś pod murem nie były już groźne.

Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać.

Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer.

Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwagrzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie:

„Widzisz Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”.

Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej.

70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka…

Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki.

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomarksizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych.

Musi dokonać się jednoznaczna i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce.

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta” głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz.

Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji.

Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kramek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rola Niemiec w planach bolszewików podczas ataku na Polskę w 1920 r. / Stanisław Florian, „Śląski Kurier WNET” 76/2020

Polska racja stanu wymaga, aby obnażać światowej opinii publicznej owe historyczne, zakulisowe gry niemiecko-rosyjskich interesów. Warunkiem istnienia Rzeczpospolitej jest ich torpedowanie.

Stanisław Florian

Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku

W sierpniu br. Deutsche Welle na swoich stronach internetowych promowała niemieckiego historyka, prof. dr. Stephana Lehnstaedta, który w prywatnym Touro Institut w Berlinie zajmuje się Holokaustem, a w 2019 r. opublikował w wydawnictwie C.H. Beck książkę Der vergessene Sieg. Der Polnisch-Sowjetische Krieg 1919–1921 und die Entstehung des modernen Osteuropa. 15 sierpnia, w 100 rocznicę Bitwy Warszawskiej, w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Lehnstaedt przedstawił główne tezy swojej książki. Wynika z nich, że w wygranej z wielkim trudem bitwie o Warszawę Polacy walczyli tylko dla siebie.

„Co prawda, jak brzmiał rozkaz Tuchaczewskiego »po trupie białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru«, jednak były to tylko mrzonki Moskwy. Chociaż Lenin i jego towarzysze w lecie 1920 roku jeszcze nie pożegnali się na dobre z rewolucją światową, to perspektywa militarnego sukcesu w walce z Niemcami wydaje się być całkowicie utopijna. Nawet osłabiona Reichswehra dałaby sobie łatwo radę z Armią Czerwoną” – uzasadnia swoje stanowisko niemiecki historyk.

W wywiadzie dla Deutsche Welle Lehnstaedt powiedział: „Napisałem książkę dla czytelnika w Niemczech, gdzie wojna z bolszewikami jest niemal zupełnie nieznana. Tak samo jest w innych krajach zachodnioeuropejskich. Ten temat jest nieobecny w świadomości społeczeństw zachodnich”. Na pytanie-sugestię DW, że narodowo-konserwatywny rząd w Polsce obchodzi z wielką pompą setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Czy celebrowanie takich rocznic ma sens? – historyk odpowiedział: „Polska ma pełne prawo do przypominania Europie o tej wojnie, ponieważ wydarzenia z lat 1919–1921 (…) są całkowicie nieznane. Zachód zapomniał o polskim zwycięstwie. W dodatku Europa Zachodnia nie ma takich doświadczeń z Rosją, jakie były udziałem Polski. Dlatego Polska powinna wnieść do europejskiej polityki zagranicznej swoją perspektywę relacji z Rosją. Polityka zagraniczna UE nie może opierać się tylko i wyłącznie na doświadczeniach Paryża i Berlina. Polska musi o tym Zachodowi stale przypominać”.

W związku z tym enuncjacjami mediów niemieckich warto przypomnieć znaczenie Niemiec w planach bolszewików podczas ataku na Polskę.

Wprawdzie propagandowo Tuchaczewski rozkazem nr 1423 z 2 lipca 1920 r., skierowanym ze Smoleńska do oddziałów Frontu Zachodniego, ogłosił, że „przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze. Na naszych bagnetach przyniesiemy szczęście i pokój masom pracującym. Na zachód!” i mogło się wydawać, że owo „Na zachód!” oznacza wsparcie dla rewolucji w Niemczech – jednak niejawne kontakty bolszewików z socjaldemokratycznymi władzami niemieckiej Republiki Weimarskiej wskazywały na coś innego.

Pierwsze kontakty bolszewicko-niemieckie nawiązał przybyły w grudniu 1918 r. do Berlina Karol Radek vel Sobelsohn, który kontaktował się nie tylko z niemieckimi komunistami, ale i przedstawicielami niemieckich kół gospodarczych i rządu niemieckiego oraz gen. Hansem von Seecktem.

Po stronie polskiej dość wcześnie zdawano sobie sprawę ze współpracy niemiecko-bolszewickiej. Już 14 marca Związek Ludowo-Narodowy i Polskie Zjednoczenie Ludowe złożyły w Sejmie wniosek, przedstawiony 21 marca 1919 r. na 14 posiedzeniu Sejmu przez księdza K. Lutosławskiego, a przyjęty jako wniosek nagły, który stwierdzał, że „wojnę polsko-sowiecką planuje się w Berlinie i wzywał rząd do uniemożliwienia przemycania broni i pieniędzy z Niemiec do Rosji oraz wskazywał na groźbę połączenia się bolszewików i Niemców w przypadku pokonania Polski przez Sowietów” (Sprawozdanie Stenograficzne Sejmu Ustawodawczego, 17,21 III 1919; SU, druk nr 167). Podobna w tonie rezolucja z 3 kwietnia 1919 r., zgłoszona przez Mieczysława Niedziałkowskiego ze Związku Polskich Posłów Socjalistycznych, stwierdzająca, że „walka obronna na Wschodzie ma charakter obronny przed Rosyjską Republiką Sowietów i Niemiec” – nie została jednak przez Sejm przyjęta.

Na początku 1920 r. bolszewicy składali MSZ Niemiec i gen. H. von Seecktowi propozycje wspólnej wojny przeciw Polsce.

Zostały one odrzucone 16 kwietnia 1920 r. przez Agona von Maltzana w rozmowie z Wiktorem Koppem – radzieckim przedstawicielem ds. repatriacji jeńców rosyjskich z Niemiec, któremu powierzono również sprawy kontaktów gospodarczych i politycznych. Jednocześnie jednak Niemcy zobowiązały się do nieprzepuszczenia oddziałów francuskich i niewysłania własnych oddziałów na pomoc Polsce. Wzmocnieniem dla Armii Czerwonej była natomiast umowa, którą W. Kopp zawarł z rządem niemieckim 19 kwietnia 1920 r. o repatriacji jeńców wojennych. W tym czasie w Niemczech przebywało ok. 300 tys. jeńców rosyjskich, z których organizowano armię rosyjską pod dowództwem Guczkowa. Jej oddziały były stopniowo transportowane do Rosji bolszewickiej przez Czechosłowację, a sformowane w Prusach Wschodnich – przez Litwę i Łotwę.

W ślad za tymi kontaktami już w lutym 1920 r. gen. Hans von Seeckt, jako nieformalny szef sztabu generalnego zredukowanej traktatem wersalskim armii niemieckiej, zwołał „tajne zebranie około setki wyższych oficerów (…) pod pretekstem przeciwstawienia się presji Sprzymierzonych [czyli zwycięskiej entencie – S.F.], wymierzonej w Reichswehrę. (…) Wątpiono, czy Ententa zdecyduje się (…) na akcję militarną (…)  »Ponieważ – podkreślił von Seeckt – rozpoczniemy ofensywę przeciw Polsce, aby wyciągnąć dłoń do Rosji Sowieckiej. Bolszewicy w istocie bardzo się ustatkowali. Są oni teraz prawie tak na prawo, jak większość niemieckich socjalistów, jeżeli nie bardziej jeszcze«…” (P. de Villemarest, Źródła finansowe komunizmu i nazizmu, Fulmen Poland, Warszawa 1997, s. 205).

Potwierdzeniem tego nieformalnego jeszcze sojuszu był fakt, że podczas puczu Kappa-Lűtwitza w marcu/kwietniu 1920 r., gdy w Niemczech strajkowało 9 milionów członków związków zawodowych, a niektórzy działacze komunistyczni rozdawali robotnikom broń – bolszewiccy emisariusze z Moskwy przywieźli dyrektywę, z której wynikało, że „rewolucyjny proletariat nie ruszy nawet małym palcem”… Latem 1920 r. von Seeckt zakazał przejazdu przez Niemcy transportom broni i amunicji z Francji dla walczącej z bolszewikami armii polskiej, a w memorandum do podwładnych napisał:

„Polska jest naszym śmiertelnym wrogiem. Rosja Sowiecka uderza nie tylko w nią, ale jednocześnie i przede wszystkim we Francję i Wielką Brytanię. Jeżeli Polska się załamie, cała budowla Wersalu runie. Możemy się uwolnić z kajdan ententy przy pomocy Rosji Sowieckiej, nie stając się zresztą ofiarami bolszewizmu”.

Gdy trwał już atak bolszewicki na Polskę, 5 lipca 1920 r. rząd Republiki Weimarskiej przyjął stanowisko, że wsparcie Polaków nie wchodzi w grę, nie ustalono natomiast postępowania na wypadek dotarcia bolszewików do granic państwa niemieckiego. Neutralność w wojnie polsko-radzieckiej Niemcy ogłosiły 20 lipca 1920 r., a minister spraw zagranicznych Niemiec Walter Simons drogą radiową poinformował o tym Gieorgija Cziczerina, komisarza do spraw zagranicznych Rady Komisarzy Ludowych RSFRR. Dwa dni później Simons w liście do G. Cziczerina zaproponował nawiązanie stosunków dyplomatycznych i nienaruszalność granicy z 1914 r.

Od 22 lipca 1920 r. W. Kopp jako przedstawiciel Rosji Sowieckiej w Berlinie posiadał pełnomocnictwa do zawarcia sojuszu wojenno-politycznego z Niemcami. Na początku sierpnia, podczas rozmowy z pracownikiem niemieckiego MSZ, zaproponował współpracę i zawarcie tajnej umowy przeciw Polsce i zapewnił władze niemieckie, że po rozgromieniu Polski Armia Czerwona nie przekroczy granicy Niemiec z 1914 r. W rozporządzeniu z 25 lipca 1920 r. rząd Niemiec zabronił eksportu i tranzytu broni, amunicji, prochu i materiałów wybuchowych na terytorium Rosji Radzieckiej i Polski. Ogłoszenie neutralności i zarządzenie to były wymierzone przeciwko Polsce. Władze polskie wiedziały o współpracy bolszewicko-niemieckiej, ale nie potrafiły się jej przeciwstawić…

W trakcie działań wojennych wzdłuż granic Prus Wschodnich, 31 lipca 1920 r. między godz. 16 a 17 na przejściu granicznym w Prostkach pojawili się dwaj oficerowie bolszewiccy, z którymi rozmawiał oficer straży granicznej Büchler.

Wywodzący się z armii carskiej bolszewiccy oficerowie deklarowali respektowanie granicy Niemiec z 1914 r. i obiecywali oddanie Niemcom terytoriów włączonych w skład Polski traktatem wersalskim – konkretnie Pomorza Gdańskiego – oraz wspólną akcję przeciw Francji. Niemcy zaś chcieli przekonać Rosjan, że nie popierają Polski ani ententy.

W tym czasie, mimo ogłoszonej neutralności, na terenie Niemiec prowadzony był werbunek do Armii Czerwonej, a bolszewicy otrzymywali z Niemiec amunicję i odzież. Niemcy wysyłały również instruktorów i oficerów do Armii Czerwonej. Niemiecki oficer sztabowy przy Komisarzu Rzeszy, kpt. Thomas, 29 lipca 1920 r. udał się do Prostek, a następnie poinformował przełożonych o internowaniu Polaków oraz o rozmowach z Rosjanami z posterunku granicznego, którzy deklarowali chęć oddania korytarza Niemcom. Kpt. Thomas przekroczył granicę i rozmawiał z komisarzem ludowym Wynogradowem, który poinformował go o radzieckich planach ustanowienia rządu sowieckiego w Warszawie, likwidacji traktatu wersalskiego oraz o chęci Rosji powrotu do granic z 1914 r.

W wyniku rozmów w Berlinie, 2 sierpnia uzgodniono przydzielenie do radzieckiej IV Armii pod dowództwem Jewgienija Siergiejewa reprezentanta rządu niemieckiego, który miał monitorować rozwój wypadków podczas posuwania się bolszewików w głąb Polski. 13 sierpnia bolszewicki dowódca IV Armii przekazał Reichswerze Działdowo, zdobyte przez kawalerię Gaj-chana, a dzień później gazeta „Prawda” zapowiedziała zwrot Rzeszy niemieckiej utraconych w wyniku I wojny światowej ziem. Wasilij Tomaschow, oficer polityczny 4 Armii Radzieckiej zeznał, że w początkach sierpnia 1920 r. rozmawiał w Łomży z Helmutem Belckem, podającym się za wysłannika Auswärtiges Amt i oferującym Rosjanom broń. Podczas drugiego spotkania zawarto umowę na dostarczenie Rosjanom pod Prostkami w ciągu ośmiu dni: 200 tys. par butów, 20 tys. rowerów – na kwotę 30 mln marek – a w późniejszym terminie Niemcy zobowiązali się do dostarczenie samolotów, aut ciężarowych, amunicji i karabinów. Rosjanin podczas rozmów zapewniał o powrocie granic z 1914 r. i o tym, że Polska stanie się sowiecką republiką.

W sierpniu 1920 r. dokerzy niemieccy w porcie gdańskim – jedynym w powstałej sytuacji połączeniu Rzeczypospolitej ze światem – odmówili rozładunku statków z pomocą dla Polski.

W tej sytuacji port został zmilitaryzowany na rozkaz dowódcy wojsk ententy w Gdańsku, gen. Richarda Hakinga, wbrew sprzyjającemu Niemcom Komisarzowi Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku, Reginaldowi Towerowi. W rozładunku uczestniczyli żołnierze brytyjscy stacjonujący w Gdańsku. Tymczasem, mimo deklaratywnej neutralności, z niemieckich portów wypłynęły okręty załadowane karabinami, ciężkimi karabinami maszynowymi, amunicją, wyposażeniem dla piechoty i kawalerii bolszewickiej. Przewożono nimi rozebrane części samolotów. 30 aeroplanów sprzedała Rosji firma Steffer i Neumann z Berlina. Część sprzętu, broni i amunicji była sprzedawana Rosji bolszewickiej za pośrednictwem Litwy oraz rosyjskich i żydowskich kupców.

W Armii Czerwonej na froncie zachodnim utworzono nawet z niemieckich robotników ochotniczą brygadę strzelców. Po stronie bolszewików walczyły całe oddziały niemieckie. W ataku Armii Czerwonej na Sierpc uczestniczył oddział kawalerii niemieckiej liczący około 1 tys. szabel, wyposażony w karabiny maszynowe, działa polowe i tabory. Wojsko Polskie broniące Sierpca zetknęło się z 3 baonami piechoty, liczącymi ok. 2400 żołnierzy, ubranymi w niemieckie mundury wojskowe.

Według danych polskiego wywiadu wojskowego, w sierpniu 1920 r. w Armii Czerwonej przeciwko Polakom walczyło 20 tys. żołnierzy niemieckich i 80 tys. Spartakusowców, czyli niemieckich komunistów, którym władze niemieckie umożliwiły przedostanie się do Armii Czerwonej, mimo masakr, jakich dokonywały na nich w Saksonii, Zagłębiu Ruhry czy Hanowerze te same Freikorpsy, które mordowały polskich Ślązaków walczących o powrót Śląska do Macierzy.

Kiedy losy wojny w bitwie warszawskiej się odwróciły, turecki minister Enver Pasza, który był zaufanym von Seeckta od I wojny światowej, przekazał mu list od Trockiego, datowany 20 sierpnia 1920 r., zawierający prośbę o dostawy dla Armii Czerwonej broni precyzyjnej, zmagazynowanej w Niemczech, która miała być zniszczona już w 1919 r. na żądanie Sprzymierzonych…

Takie są fakty o konszachtach niemiecko-sowieckich od chwili przejęcia w Rosji władzy przez bolszewików. Świadczą one, że od czasów rozbiorów nic się w polityce Niemiec i Rosji wobec Polski i Polaków nie zmieniło. Pakt Ribbentrop-Mołotow był tylko zastosowaniem jej założeń w sprzyjających okolicznościach.

Polska racja stanu wymaga, aby – w kontekście zbliżenia niemiecko-rosyjskiego za pośrednictwem rur Nord Streamu – obnażać europejskiej i światowej opinii publicznej owe historyczne, zakulisowe gry niemiecko-rosyjskich interesów. Co więcej – warunkiem istnienia Rzeczpospolitej jest ich torpedowanie i utrudnianie współpracy tych państw, wymierzonej w Polskę i Polaków.

Oprócz wymienionych w treści artykułu publikacji i innych lektur, autor korzystał obficie z pracy K. Jońcy pt. Wojna polsko-sowiecka 1920 roku w dokumentach niemieckiej dyplomacji, Wrocław 2002.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku” znajduje się na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Niemcy a wojna polsko-bolszewicka 1920 roku” na s. 9 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Totalitaryzm nie zawsze przychodzi w mundurze gestapowca i ubowca. Dziś skrywa się za fałszywie pojętą wolnością

Rozum podpowiada, że toleruje się tylko to, co jest złe. Nikt przecież nie toleruje tego, co dobre, bo dobro jest akceptowalne i samo się broni. Zło zaś tolerujemy, bo nie potrafimy się go pozbyć.

Herbert Kopiec

Nie da się utrzymać twierdzenia, iż wielkie totalitaryzmy odeszły do lamusa historii wraz z końcem XX wieku. Jest poza dyskusją, że cywilizacja zachodnia przełomu tysiącleci przeżywa głęboki kryzys. Obraz rzeczywistości ukazuje nieustanną walkę dobra ze złem, kultury łacińskiej (zachodniej), opartej na Ewangelii, ukształtowanej w starożytności i średniowieczu na bazie chrześcijaństwa i filozofii greckiej, z kulturą liberalną, mającą swoje korzenie w oświeceniowym racjonalizmie.

Głosiciele „wolności i tolerancji” jako wartości najwyższych coś ważnego przeoczyli. Natarczywie mówią o absolutnej wolności jako jądrze i podwalinach demokracji, ale nie zauważają, że demokracja chwieje się z braku zasad.

(…) Wielu Polaków bez pomocy nie jest w stanie dostrzec, że za frazesami o wolności, tolerancji i demokracji skrywa się inna rzeczywistość. Aby to sobie uświadomić, trzeba nieco oderwać się od stereotypowego przekonania, że totalitaryzm zawsze musi przychodzić w mundurze gestapowca i ubowca. Tak bardzo uwierzyliśmy w to, że źli mogą być jedynie faszyści i komuniści, że nie jesteśmy w stanie dostrzec zła przychodzącego pod postacią walki z nietolerancją, ksenofobią i fanatyzmem religijnym. Jesteśmy do tego stopnia przytłoczeni wypowiedziami o wydumanej dyskryminacji rozmaitych egzotycznych grup w rodzaju gejów, że przestaliśmy zwracać uwagę na faktyczną dyskryminację ludzi myślących inaczej, choćby w kwestii gejowskiej. Antykatolickie środowiska to usprawiedliwiają i hodują groźny dla Europy kryzys kultury, od dawna widoczny gołym okiem. Póki co indyferentyzm moralny, zalecany przez skrajny liberalizm, nieuchronnie spycha jego wyznawców do rynsztoka wulgarności i prostactwa. Pozostając tam, prościej jest trwać w zepsuciu, niż czynić wysiłki ku nawróceniu. Innymi słowy: łatwiej jest być ideologicznie leniwym, niż walczyć. (…)

Przecież wszystko jest konwencją, grą i nie można od nikogo wymagać odpowiedzialności za swoje przekonania. Szare jest piękne! Nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym, nawet za to, co powie czy zrobi. Wszystko stało się możliwe i względne zarazem.

(…) Trzeba, aby ogół Polaków miał większą świadomość, że ludzka wolność jest uwarunkowana także przez możność wybrania zła. I to się w Polsce stało. Brak dekomunizacji był wyborem zła. Wyjątkowo zasmucające jest to, że Polska wychodziła z komunizmu bogata w wiedzę i przemyślenia, czym jest stalinizm, terror, kłamstwo ideologicznej indoktrynacji. A mimo to po 1989 roku całe to doświadczenie uległo stopniowej banalizacji i stępieniu. Udało się zaatakować podstawy patriotyzmu polskiego, zakwestionować i zbagatelizować męczeństwo Polaków w XX wieku oraz zohydzić rolę katolicyzmu w polskiej historii. (…)

Większość Polaków udało się nabrać na brak dekomunizacji. Część bezbronnej polskiej młodzieży, wyrastająca w rzeczywistości nieokreślonej, nieukształtowanej ostatecznie, gdzie widma PRL i mentalność postkomunistyczna ciągle są żywe, chętnie sięga do efektownych wzorców światłej Europy. Bawi się w parady feministyczne czy gejowskie, jak kulę u nogi traktując historię, tradycję, moralne rozterki. A gdzie sprawdzone wzorce? Czego się trzymać? Gdzie dobro, a gdzie zło? Wszystko staje się splątane, płynne, brakuje oparcia. Nieprzypadkowo więc tym oparciem uczyniono… wolność i tolerancję! Mało. Wprowadzono terror, dyktaturę wolności i tolerancji. Dzisiaj bycie nietolerancyjnym oznacza bycie NIEBEZPIECZNYM. Mocno propagowane w walce z prawdą hasło tolerancji (fascynacja tolerancją!) ma przecież w rzeczywistości oznaczać oswajanie się z brakiem sprzeciwu wobec zła.

(…) Katolik nie może stawać jednocześnie po stronie prawdy i kłamstwa, dla własnej wygody stawiać między nimi znaku równania. Nie może TOLEROWAĆ milczenia, kiedy trzeba głośno mówić. Mamy niewątpliwie do czynienia z lewacką (póki co bezkrwawą/aksamitną) rewolucją dążącą do przebudowania społeczeństwa według barbarzyńskiego wzoru. W tej przebudowie poczesne miejsce zajmuje promowanie zdegenerowanej wolności i tolerancji. Notabene warto może odnotować, że to już było.

Do naszych czasów doskonale odnosi się charakterystyka społeczeństwa angielskiego i indyjskiego z czasów Gandhiego, słynnego hinduskiego moralisty, który wymienił siedem grzechów głównych owych społeczeństw. Są to: bogactwo bez pracy, przyjemność bez sumienia, wiedza bez charakteru, biznes bez moralności, nauka bez człowieczeństwa, religia bez gotowości do ofiary, polityka bez zasad.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Zdegenerowana wolność i tolerancja” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Herberta Kopca pt. „Zdegenerowana wolność i tolerancja” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W ciągu kilku dni chińscy lekarze uzyskali cztery serca dla 24-letniej Sun Lingling, która oczekiwała na przeszczep

Podczas śledztwa pod przykrywką lekarz wojskowy przyznał, że pozyskiwał wysokiej jakości narządy od młodych żyjących osób i nawet zaoferował śledczym obejrzenie źródła organów, jeśli tylko by chcieli.

Eva Fu

24-latka zachorowała w Japonii na rzadką chorobę autoimmunologiczną, która doprowadziła do nieodwracalnego uszkodzenia serca. W połowie czerwca opiekujący się nią zespół medyczny przewiózł ją lotem czarterowym do chińskiego szpitala Wuhan Union. W ciągu 10 dni znaleziono dla niej cztery pasujące serca. Po wyczerpującej siedmiogodzinnej operacji jej stan poprawił się do tego stopnia, że mogła samodzielnie jeść. (…)

Pierwsze pasujące serce dla Sun przybyło 16 czerwca z Wuhan, ale lekarze, oceniając tętnicę wieńcową, stwierdzili, że stan tego serca nie jest odpowiedni i zrezygnowali z niego. Trzy dni później, gdy znaleziono drugie serce w pobliskiej prowincji Hunan, Sun dostała wysokiej gorączki, która ponownie opóźniła operację. 25 czerwca otrzymała kolejne dwie oferty: jedną od kobiety z Wuhan, a drugą od mężczyzny z południa, z miasta Guangzhou (Kantonu – przyp. redakcji). Wybrano to drugie, ponieważ miało „lepsze funkcje” – podały chińskie media.

„Pytanie brzmi: jakie jest źródło tych czterech serc?” – powiedział dr Torsten Trey, dyrektor wykonawczy grupy Lekarze przeciwko Grabieży Organów, zajmującej się etyką medyczną. W Stanach Zjednoczonych pacjenci na ogół czekają ok. 6,9 miesiąca na otrzymanie serca, zgodnie z najnowszymi danymi rządowymi z 2018 roku. Trey zauważył, że przy tym tempie znalezienie czterech pasujących serc dla tej samej osoby – czyli że cztery osoby miałyby oddać swoje organy po śmierci na OIOM-ie lub na skutek śmiertelnego wypadku – mogłoby zająć około dwóch lat.

W 2020 roku ponad 156 mln dorosłych Amerykanów – czyli mniej więcej połowa populacji Stanów Zjednoczonych – wyraziło zgodę na dawstwo organów. Chiny, choć są najbardziej ludnym krajem na świecie, mają tylko ułamek populacji, która to zrobiła, ponieważ panują tam głęboko zakorzenione przekonania kulturowe o zachowaniu ciała po śmierci w stanie nienaruszonym. (…)

Gdy wirus pustoszył Chiny w pierwszej połowie tego roku, chiński przemysł przeszczepiania narządów działał normalnie, bez „wyraźnych opóźnień w oczekiwaniu na narządy”, jak wynika ze śledztwa przeprowadzonego przez amerykańską organizację non profit WOIPFG – Światową Organizację ds. Badania Prześladowań Falun Gong. Jedna z pielęgniarek w regionie Guangxi powiedziała śledczym, że pomimo obaw przed infekcją „wykonają operację, gdy tylko nadarzy się okazja”, tylko tyle, że „nie będą szaleć, jak w czasach przedpandemicznych”. Od końca lutego Chiny wykonały co najmniej sześć przeszczepów obu płuc u pacjentów z COVID-19, z których co najmniej dwa miały miejsce w Wuhan, gdzie po raz pierwszy pojawiła się trwająca pandemia wirusa i które jest istotnym miejscem dla chińskiego przemysłu transplantacyjnego. (…)

Podczas śledztwa niedawno przeprowadzonego pod przykrywką przez WOIPFG, lekarz wojskowy przyznał, że pozyskiwał „wysokiej jakości” narządy od młodych żyjących osób i nawet zaoferował śledczym możliwość obejrzenia źródła organów, jeśli tylko by chcieli. „O ile tylko masz odwagę” – powiedział Li Guowei, chirurg transplantacyjny z IV Wojskowego Uniwersytetu Medycznego w prowincji Shaanxi, podczas rozmowy telefonicznej prowadzonej [przez śledczych] pod przykrywką w styczniu.

„Mogę cię tam zaprowadzić, abyś mógł rzucić okiem […] zobaczysz, że ta osoba ma dwadzieścia kilka lat”. Następnie śledczy z WOIPFG zapytał w oddzielnym wywiadzie: „Wykorzystujesz organy od [praktykujących] Falun Gong, ale nie możesz tego otwarcie powiedzieć, a czy możesz tylko powiedzieć, czy są one dobrej jakości i wolne od chorób?”. „Tak, tak należy to ująć” – odpowiedział Li.

Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 11.08 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Cały artykuł Evy Fu pt. „4 serca w 10 dni” znajduje się na s. 4 i 5 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Evy Fu pt. „4 serca w 10 dni” na s. 4 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej – cz. 7, ostatnia/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 76/2020

Podczas formowania armii brakowało jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Tajemnica po części się wyjaśniła, gdy 13 kwietnia 1934 r. Niemcy ogłosili odkrycie masowych grobów polskich oficerów.

Przyczyny zbrodni katyńskiej (VII – ostatni)

Hitler i Stalin zrobili swoje

Wojciech Pokora

„Niepodobna przypuścić, by państwo tej potęgi i o takich tradycjach jak Rosja zniosło w łonie własnego imperium uprzywilejowaną grupę narodową, niejednorodną z Rosją. Historia wykazuje, że tego rodzaju kombinacje, choćby chronione najbardziej uroczystymi umowami i oświadczeniami, nie mogą być trwałe. W tym szczególnym wypadku koniec musiałby być tragiczny. O wchłonięciu polskości przez Rosję niepodobna myśleć. Ostatnich sto lat historii europejskiej dowiodło tego niezbicie. Pozostaje wytracenie do szczętu, drogą krwi i żelaza; i oto ostatni akt polskiego dramatu rozegrałby się wówczas przed oczyma Europy, zbyt zmęczonej aby mu zapobiec – przy poklasku Niemiec.

Niesłusznym byłoby również twierdzenie, że zniknięcie Polski przyda sił słowiańskiej ekspansji. Sił by to nie przydało, natomiast zniknęłaby w ten sposób skuteczna zapora przeciw niespodziankom, jakie przyszłość może nieść w swym zanadrzu dla mocarstw Zachodu”.

Słowa te, niestety niezwykle prorocze, napisał w 1916 r. Józef Conrad Korzeniowski w Uwagach o sprawie polskiej. Korzeniowski naturalnie pisał je w zupełnie innych warunkach, Rosja nie była jeszcze sowiecka, Niemcy były cesarstwem, a Polska dopiero miała się odrodzić. W poprzednich artykułach cyklu starałem się szczegółowo opisać wydarzenia i koncepcje polityczne, które wdrażane były przez II Rzeczpospolitą w polityce wschodniej od momentu, gdy wywalczyła swoją niepodległość, do dnia jej ponownego upadku, czyli tytułowego Katynia, będącego symbolem końca pewnej epoki. To właśnie w cieniu Katynia snułem rozważania, mające pomóc zrozumieć, dlaczego po 20 latach wolności Polska znów znalazła się pod rozbiorami sąsiadujących z nią krajów.

Kulisy zbrodni

Polska odrodziła się w nowym ładzie europejskim. Po zakończeniu I wojny światowej mapa polityczna Europy nie wyglądała tak samo, jak przed jej rozpoczęciem. Rozpadły się wielkie mocarstwa, kierujące dotychczas światową polityką, w ich miejsce pojawiły się nowe, z których część od początku aspirowała do roli nowych hegemonów, a inne próbowały znaleźć swoje miejsce w odrodzonym świecie. Były także narody, które liczyły na swoją państwowość w wyniku tych zawirowań, a które się jej nie doczekały. Polska, ze względu na swoje położenie, od początku swojej niepodległości musiała mierzyć się z konsekwencjami tych wszystkich wydarzeń.

Od chwili odzyskania państwowości towarzyszył jej na wschodzie rak, który wyrósł na chorym już ciele carskiej Rosji, a który, jak się szybko okazało, był nowotworem złośliwym, chcącym atakować wszystkie przylegające do zakażenia tkanki. Dlatego w 1920 r. należało przeprowadzić operację, która by rozwój tej choroby powstrzymała. Każdy chirurg wie, że takie chore tkanki wycina się z marginesem. My ten margines zostawiliśmy i przez kolejne lata zmagaliśmy się z odradzającą się chorobą. Tą chorobą jest komunizm.

Równocześnie przyszło nam zmierzyć się z jeszcze innym wyzwaniem. W okresie budzenia się nowych narodów nie każdy miał to szczęście, żeby wywalczyć swoją niezależną państwowość. Jednym z nich, wspieranym przez Józefa Piłsudskiego, był naród ukraiński. W poprzednich artykułach dosyć szeroko opisane były kulisy wspólnej walki o zachowanie dopiero co narodzonej państwowości polskiej i o powołanie do życia Ukraińskiej Republiki Ludowej. Niestety zadanie wykonane zostało połowicznie. Polska zwyciężyła prących na zachód bolszewików, jednak nie było międzynarodowej woli do tego, by wygospodarować dla Ukrainy przestrzeń na własne, niepodległe państwo. Zadowolono się powołaniem parapaństwa w postaci Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która także odegrała pewną rolę w krótkim okresie międzywojennej niezależności Polski.

Rozważania zakończyliśmy w przededniu wybuchu II wojny światowej. Za naszą wschodnią granicą trwała kolektywizacja rolnictwa, Wielki Głód i Wielki Terror zdążyły już pochłonąć miliony ofiar, także narodowości polskiej. Tymczasem w Polsce zdaje się, że sytuacja ta była niezauważona. Są tego różne przyczyny. Jedną z nich był sparaliżowany polski wywiad, który na kierunku wschodnim całkowicie nie spełniał już swojej roli. Drugą była agresywna sowiecka propaganda. Komunizujący chłopi na zachodzie Ukrainy i Białorusi nie wiedzieli w większości, co działo się tuż za granicą. Żyli mitami, które przyniosły plon obfity w pierwszych godzinach wojny. Dla nich komunizm miał obliczę anarchii lat 1917–1921, co wyrażały hasła, by przeganiać polskich panów i przejmować ich ziemię na własność. Komunizm wyobrażano sobie jako wyzwolenie. W takim przekonaniu utwierdzała ich wszechobecna bolszewicka propaganda.

W chwili, gdy na sowieckiej Ukrainie trwała kolektywizacja i odbierano chłopom ziemię, wprowadzając „nowoczesną” pańszczyznę, w Polsce komuniści agitowali za tym, by rozdawać chłopom ziemię bez odszkodowania dla właścicieli. Gdy mordowano komunistów za tzw. odchylenie nacjonalistyczne, na terenach II RP wmawiano członkom partii, że projekt zwany ZSRR jest projektem federacyjnym, w którym każdy zrzeszony naród ma równe prawa.

Ocieplenie na linii Moskwa – Warszawa

Do elementów wpływających na bagatelizowanie sytuacji międzynarodowej należały zawierane przez Polskę sojusze i umowy międzynarodowe. Jednym z nich był pakt o nieagresji, podpisany w 1932 r. między Polską a ZSRR, potwierdzany następnie w roku 1938 i w czerwcu 1939 r. (przez nowo mianowanego ambasadora ZSRR w Polsce Nikołaja Szaronowa). Ten pakt dawał Polsce pozory bezpieczeństwa, a o podtrzymywanie tych pozorów dbał doskonale Józef Stalin. Dochodziło do okresowych ociepleń wzajemnych relacji, które przekładały się na konkretne działania, takie jak np. poparcie polskiego stanowiska w sprawie „Korytarza Pomorskiego” czy wystąpienie Polski i Związku Sowieckiego przeciwko tzw. paktowi czterech, który został potępiony jako próba powrotu do XIX-wiecznej koncepcji koncertu mocarstw. Dochodziło także do ochładzania relacji, szczególnie w okresie, gdy Stalin miał pewność, że ze strony Polski nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Dlatego dało się ten chłód odczuć w latach 1936–38, m.in. przy kryzysie polsko-litewskimi czy podczas zajęcia przez Polskę Zaolzia.

Polityka Związku Sowieckiego była w latach 30. polityką aktywnego wyczekiwania. Stalin do końca ważył, który sojusz i kierunek działań będzie dla niego politycznie najwłaściwszy. Gdy dzisiaj rozważane są, szczególnie w publicystyce, przyczyny upadku II RP, niektórzy wskazują na niewywiązanie się naszych sojuszników ze zobowiązań. Zazwyczaj przy tej okazji wskazuje się na Francję i Wielką Brytanię, które miały zareagować w chwili napaści na Polskę.

Bardzo rzadko wspomina się, że ZSRR też był naszym sojusznikiem, który nie tylko nie wywiązał się ze zobowiązań, ale z premedytacją je złamał. A zrobił to w chwili, gdy podpisano tajny protokół do paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie. W tym protokole zawarty został zapis o czwartym rozbiorze Polski. I podpisał go nasz formalny sojusznik.

Zanim jednak do tego doszło, Stalin obserwował dokładnie sytuację w Europie i to działania krajów Zachodu pchnęły go w objęcia Hitlera. Paradoksalnie obaj byli sobie potrzebni do realizacji swoich zbrodniczych koncepcji i nie można dziś oddzielać jednego od drugiego, szukając powodów wybuchu II wojny światowej. Naturalnie takie stawianie sprawy nie podoba się współczesnym władzom Rosji, które starają się bagatelizować odpowiedzialność Stalina za II wojnę, eksponując w swojej polityce historycznej jedynie moment tzw. wyzwolenia narodów z faszyzmu. Jednak przyglądając się wydarzeniom z miesięcy poprzedzających agresję Niemiec i ZSRR na Polskę, łatwo zauważyć, że w pojedynkę żaden z tych krajów nie odważyłby się rozpętać światowego konfliktu. Jaka była sekwencja zdarzeń?

Stalin zdecydował o wojnie

Zanim doszło do podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, który przypieczętował los Polski, w marcu 1936 r. Niemcy zajęły Nadrenię. Był to moment, gdy Stalin zdecydował o kierunku swojej polityki, dążąc do zacieśnienia współpracy z Hitlerem. Jednak nic nie było jeszcze przesądzone. Stalin wyraźnie potępiał przecież politykę appeasementu wobec Hitlera, nie godząc się na ustępstwa wobec niego. Szybko jednak wyczuł słabość zachodnich mocarstw, w czym utwierdził go układ w Monachium, który naturalnie potępił. Jednak widział, że kraje Zachodu nigdy nie wystąpią w obronie interesów innych państw, a już na pewno w takim układzie sił w Europie nie będą się liczyć z opinią Związku Sowieckiego. A Stalin jednak przywykł, że z jego opinią liczyć się raczej należy. Wiedział też, co należy zrobić, by liczono się z nim w świecie, tak jak liczono się w ZSRR. Mechanizm terroru znał doskonale. I wdrożył go w plan w wymiarze międzynarodowym. Na początek zaczął sondować, na ile politykę appeasementu da się rozciągnąć z Hitlera także na niego. W październiku 1938 r. zastępca I Komisarza ZSRR Wiaczesława Mołotowa, Władimir Potiomkin, w rozmowie z ambasadorem Francji, Robertem Coulondre’em stwierdził, że nie widzi dla ZSRR innego wyjścia, aniżeli czwarty rozbiór Polski. Bez reakcji. Równocześnie potwierdzono pakt o nieagresji z Polską (listopad 1938 r.) i zaczęto rozszerzać kontakty gospodarcze. Jednak los Polski był przypieczętowany

Zachód nie kwapił się, by wystąpić z inicjatywą zagospodarowania Stalina i odciągnięcia go od zbliżenia z Hitlerem. Stalin to widział i zadecydował: idziemy z Niemcami.

W sierpniu 1939 r., podczas posiedzenia Politbiura KC WKP(b), wygłosił przemówienie, w którym przesądził o dalszym losie Europy. Mówił o wojnie, której wybuch zależał już tylko od niego:

Sprawa wojny czy pokoju weszła w stadium krytyczne. Jej rozwiązanie zależy wyłącznie od nas. Jeśli zawrzemy traktat z Anglią i Francją, Niemcy będą zmuszone odstąpić od planów agresji i ustąpić wobec stanowiska Polski. Będą też szukać ułożenia stosunków z mocarstwami zachodnimi. W ten sposób będziemy mogli uniknąć wybuchu wojny, lecz dalszy rozwój wydarzeń poszedłby wówczas w niewygodnym dla nas kierunku. Natomiast jeśli przyjmiemy niemiecką propozycję zawarcia z nimi paktu o nieagresji, to umożliwi Niemcom atak na Polskę i tym samym interwencja Anglii i Francji stanie się faktem dokonanym. Gdy to nastąpi, będziemy mieli szansę pozostania na uboczu wojny. Będziemy mogli z pożytkiem dla nas czekać na odpowiedni dla nas moment dołączenia do konfliktu lub osiągnięcia celu w inny sposób. Wybór jest więc dla nas jasny: powinniśmy przyjąć propozycję niemiecką, a misję wojskową francuską i angielską odesłać grzecznie do domu.

Czy w obliczu tej wypowiedzi można uznać, że Związek Sowiecki 17 września 1939 r. przekroczył granice II Rzeczypospolitej w celu ochrony ludności narodowości ukraińskiej i białoruskiej? Czy można wierzyć współczesnej propagandzie Putina, że Związek Radziecki nigdy nie był w sojuszu z Hitlerem, a naród radziecki zawsze walczył z faszyzmem? Można, ale jest się wówczas takim samym kłamcą, jak Władimir Putin.

W nocy z 16 na 17 września plan Józefa Stalina wszedł w życie. Wspominany już Władimir Potiomkin o godz. 3.00 przekazał ambasadorowi Polski w Moskwie, Wacławowi Grzybowskiemu, notę dyplomatyczną o treści:

Wojna polsko-niemiecka ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego. W ciągu dziesięciu dni operacji wojennych Polska utraciła wszystkie swoje regiony przemysłowe i ośrodki kulturalne. Warszawa przestała istnieć jako stolica Polski. Rząd polski rozpadł się i nie przejawia żadnych oznak życia. Oznacza to, iż państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Wskutek tego traktaty zawarte między ZSRR a Polską utraciły swą moc. Pozostawiona sobie samej i pozbawiona kierownictwa, Polska stała się wygodnym polem działania dla wszelkich poczynań i prób zaskoczenia, mogących zagrozić ZSRR. Dlatego też rząd sowiecki, który zachowywał dotąd neutralność, nie może pozostać dłużej neutralnym w obliczu tych faktów.

Rząd sowiecki nie może również pozostać obojętnym w chwili, gdy bracia tej samej krwi, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący na terytorium Polski i pozostawieni swemu losowi, znajdują się bez żadnej obrony.

Biorąc pod uwagę tę sytuację, rząd sowiecki wydał rozkazy naczelnemu dowództwu Armii Czerwonej, aby jej oddziały przekroczyły granicę i wzięły pod obronę życie i mienie ludności zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi.

Rząd sowiecki zamierza jednocześnie podjąć wszelkie wysiłki, aby uwolnić lud polski od nieszczęsnej wojny, w którą wpędzili go nierozsądni przywódcy, i dać mu możliwość egzystencji w warunkach pokojowych.

Podpisano: komisarz ludowy spraw zagranicznych WIACZESŁAW MOŁOTOW.

Ambasador Grzybowski odpowiedział, że żaden z argumentów użytych dla usprawiedliwienia uczynienia z układów polsko-sowieckich świstków papieru nie wytrzymuje krytyki:

„Według moich wiadomości głowa państwa i rząd przebywają na terytorium polskim (…). Suwerenność państwa istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej biją się (…). To, co nota mówi o sytuacji mniejszości, jest nonsensem. Wszystkie mniejszości (…) dowodzą czynami swej całkowitej solidarności z Polską w walce z germanizmem. W czasie pierwszej wojny światowej terytoria Serbii i Belgii były okupowane, ale nikomu nie przyszło na myśl uważać z tego powodu zobowiązań wobec nich za nieważne. Napoleon wszedł do Moskwy, ale dopóki istniały armie Kutuzowa, uważano, że Rosja również istnieje (…)”.

Potiomkin szybko odegrał się na Grzybowskim. Rankiem 17 września oświadczył mu, że w związku z tym, że nie istnieje już rząd polski, nie istnieją także polscy dyplomaci. I okradł go, i majątek skarbu państwa, uzasadniając to tym, że nie przysługuje mu już tytuł dyplomaty, a co za tym idzie, majątek ambasad i konsulatów staje się własnością ZSRR. Cudem udało się przy tym ocalić życie dyplomatów. Pomógł w tym, paradoksalnie, ambasador III Rzeszy– hrabia von der Schulenburg, który był dziekanem korpusu dyplomatycznego i wystarał się o zgodę na wyjazd do Finlandii polskich dyplomatów. Udało się uciec wszystkim, poza polskim konsulem w Kijowie, Jerzym Matusińskim, którego tuż przed planowanym wyjazdem do Moskwy wezwano do placówki sowieckiego MSZ, skąd nigdy nie wrócił.

Nóż w plecy

W związku z agresją Związku Sowieckiego na Polskę, rząd podjął decyzję o opuszczeniu kraju. Dopiero wówczas. Do 17 września wojna z Niemcami nie była jeszcze przegrana, stała się taka, gdy Polska otrzymała cios w plecy. Obrazem podniesionym już do rangi symbolu jest wspólne odebranie defilady oddziałów niemieckich i sowieckich w Brześciu nad Bugiem przez generała Heinza Guderiana i generała Siemiona Kriwoszeina. Sojusznicy spotkali się i podali sobie dłonie, po czym podzielili się łupem. A dla Sowietów łupem stało się nie tylko mienie, ale i ludzie. 28 września w Moskwie podpisano II pakt Ribbentrop-Mołotow, który uregulował strefy podziału Polski. W wyniku podpisania traktatu część województwa warszawskiego i województwo lubelskie przechodziły w ręce niemieckie, za co Związek Radziecki miał otrzymać Litwę, znajdującą się w strefie wpływów Niemiec.

Stwierdzono także, że: „Obie strony nie będą tolerować na swych terytoriach jakiejkolwiek polskiej propagandy, która dotyczy terytoriów drugiej strony. Będą one tłumić na swych terytoriach wszelkie zaczątki takiej propagandy i informować się wzajemnie w odniesieniu do odpowiednich środków w tym celu”.

Sporna jest do dzisiaj liczba jeńców, którzy dostali się do sowieckiej niewoli. Przyjmuje się, że mogło to być ok 250 tys. żołnierzy, z czego dużą część zwolniono. Jednak do obozów kierowanych przez NKWD trafiło ponad 100 tys. Jeńców podzielono na równe kategorie, w zależności od pochodzenia i miejsca zamieszkania. Oddzielono od nich także oficerów. Część żołnierzy skierowano do budowy dróg, np. drogi Nowogród Wołyński-Lwów, czy umocnień Linii Mołotowa. Dużą część skierowano do prac przymusowych we wschodnich obwodach, np. w kopalniach żelaza i wapienia. Byłych mieszkańców Kresów Wschodnich zwolniono (jeśli nie byli oficerami), uznając, że jako ludność miejscowa należą do mniejszości narodowych, które szybko zagospodaruje system sowiecki. Jeńców pochodzących z terenów zajętych przez III Rzeszę przekazano Niemcom.

Oficerów rozmieszczono w obozach: w Kozielsku – 4594 osoby, w tym czterej generałowie: Bronisław Bohatyrewicz, Henryk Minkiewicz, Mieczysław Smorawiński oraz Jerzy Wołkowicki; w Starobielsku – 3894 osoby, w tym ośmiu generałów: Leon Billewicz, Stanisław Haller, Czesław Jarnuszkiewicz, Aleksander Kowalewski, Kazimierz Orlik-Łukoski, Konstanty Plisowski, Leonard Skierski i Franciszek Sikorski; w Ostaszkowie – 6364 osoby. Jeńców traktowano poprawnie, zgodnie z konwencją genewską. Nie musieli przymusowo pracować, mogli korespondować z rodzinami, posiadali przedmioty osobiste, karmiono ich. Prowadzono przy tym działalność propagandowo-werbunkową, starając się oszacować ich przydatność do ewentualnej walki z Niemcami lub do pracy wywiadowczej. Przesłuchania odbywały się przy herbacie, w przyjaznej atmosferze.

Enkawudziści każdemu zakładali osobne teczki osobowe i szczegółowo określali ich profile. Po czym w marcu 1940 r. przedstawiono listy tych, których nie należy likwidować. W sumie ocalono w ten sposób 395 osób, z czego 47 ze wskazania NKWD, 47 ze wskazania ambasady niemieckiej, 19 ze wskazania ambasady litewskiej, 24 jako Niemców, 91 ze wskazania przez Mierkułowa oraz 167 pozostałych, w tym obozowych współpracowników. Reszta jeńców określona została jako element niebezpieczny i nakazano ich zlikwidować.

5 marca 1940 r. Stalin podpisał dekret zlecający NKWD rozstrzelanie 26 tys. polskich obywateli zgromadzonych w trzech obozach. Egzekucje ruszyły na przełomie marca i kwietnia. Wyroki wykonywano dwojako. W Katyniu odbywało się to po wywiezieniu więźniów z obozów pociągami, następnie ciężarówkami do lasu. Więźniom krępowano ręce za plecami, zmuszano do klęknięcia i każdemu strzelono w potylicę z niemieckich waltherów PP kal. 7,65 mm. Rozstrzelanych zrzucano do dołów, twarzą do ziemi, układając ich warstwami. Tych, którzy dawali oznaki życia, przebijano bagnetami. W Kalininie i Charkowie mordowano w pomieszczeniach zamkniętych, także strzałem w potylicę. Następnie wywożono zwłoki w inne miejsca i chowano w masowych grobach.

Nie wszyscy oficerowie, którzy przeżyli obozy, byli zdrajcami, jak ppłk Berling. Jednak większość typowanych do współpracy opuściła Sowiety z generałem Andersem, na mocy układu Sikorski-Majski i ogłoszonej w sierpniu 1941 r. amnestii. Podczas formowania armii zwrócono natychmiast uwagę na jeden fakt. Wśród grupujących się żołnierzy brakowało jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Tajemnica po części się wyjaśniła, gdy 13 kwietnia 1934 r. Niemcy ogłosili odkrycie masowych grobów polskich oficerów. Na pełną prawdę o Katyniu trzeba było jednak poczekać kilkadziesiąt lat.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej” cz. VII znajduje się na s. 4 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Hitler i Stalin zrobili swoje. Przyczyny zbrodni katyńskiej” cz. VII na s. 4 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego