Najbardziej udaną polską reformą była samorządowa – ale dla samorządowców/ Sławomir Matusz, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Kultura w Sosnowcu sprowadza się do oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. „Gazety Polskiej” ani żadnej prawicowej czy religijnej prasy pożyczyć w bibliotece nie można, bo nie ma.

Sławomir Matusz

W Dąbrowie Górniczej wyremontowano Pałac Kultury Zagłębia za 65 milionów złotych. Nie wiem, co przy okazji wybudowano, ile pałaców i dla kogo, ale koszty remontu są imponujące. (…) Sosnowiec chwali się ostatnio remontem Miejskiej Biblioteki Publicznej za 22 miliony złotych. Tyle kosztowało przestawienie kilku ścian gipsowych, wymiana okien i docieplenie budynku styropianem. A na zakup książek pieniędzy nie ma. Biblioteka co roku sięga po budżet obywatelski, przy budżecie własnym przekraczającym rocznie 7 milionów zł. Oficjalnie w budżecie biblioteki na zakup nowych książek przeznacza się 300 tys. rocznie. Tyle samo biblioteka zbiera z kar za przetrzymanie książek. Na co MBP wydaje 7 milionów? (…)

To taki radziecki model kultury. Mieszkańcy mają dostęp do tego, na co im władza pozwoli. Nie mają wyboru; na Cygana pozwala. Kultura w Sosnowcu sprowadza się do oddawania hołdu Jackowi Cyganowi i Janowi Kiepurze. „Gazety Polskiej” ani żadnej prawicowej czy religijnej prasy pożyczyć w bibliotece nie można, bo nie ma.

22 miliony wydane na remont siedziby głównej biblioteki to dużo. Za podobne pieniądze w Bydgoszczy wybudowano basen miejski, a w Opolu halę sportową razem z zapleczem naukowo-badawczym. Gdzie indziej budują. W Zagłębiu remontują. Socjalizm.

Jeżeli mówimy o sukcesie reformy samorządowej, to chyba dlatego we wszystkich miastach władze dbają, by centrum ładnie wyglądało, i brukują. Wycinają zieleń i brukują. Oraz budują ścieżki rowerowe. Nie wiem, ile razy w ciągu ostatniej dekady brukowano i kładziono nowe płyty chodnikowe w centrum Sosnowca, ale ciągle trwają jakieś prace. Teraz w okolicach Dworca PKP. Trzeba pieniądze wydać, więc się je wydaje – niech ludzie widzą, że jest nowa kostka. Woda w jednym miejscu podmyła chodnik, więc wymienia się kostkę na całej ulicy, by pokazać rozmach władzy. Nikt jakoś nie wpadł na pomysł, by podsypać dziurę żwirem i piaskiem, naprawić to, co się popsuło. Nikt nie myśli przy podpisywaniu umów z firmami brukarskimi o gwarancji na 10 czy 15 lat, umowie na konserwację. Zaprzyjaźnionej firmie trzeba zagwarantować dochód. Dzięki zaradności samorządów Polska jest w tej chwili światową potęgą w produkcji najtańszej kostki brukowej. (…)

Jest moda na ułatwianie dostępu niepełnosprawnym. We wszystkich przejściach podziemnych (i nadziemnych) zamontowano podnośniki do wózków inwalidzkich. Ale wszystkie są nieczynne. Migocą tylko zielonymi lampkami.

Przy Estakadzie wybudowano kilka lat temu windę, która nigdy nie działała. Stoi sobie zabytek techniki. Na papierze winda jest, widać ją z okien urzędu, ale nie działa – nie musi. Ważne, że jest. Wydaliśmy pieniądze.

Brałem kiedyś udział w obradach Komisji Sportu i Rekreacji, a później sesji Rady Miejskiej. Okazuje się, że komisje obradują niemal w tym samym składzie, co Rada Miejska. Prawie wszyscy radni należą do prawie wszystkich komisji i właściwie w tym samym, pełnym składzie obradują raz jako komisja Rady Miejskiej, a potem jako Rada Miejska. Absurd? Wcale nie. Bo można wziąć dwa razy dietę – za posiedzenie komisji i za posiedzenie rady. I tak radni mają tyle diet za komisje, ile jest komisji w radzie.

Rady miejskie i komisje przypominają sekty. Na posiedzenia komisji zaprasza się wyłącznie dyrektorów instytucji. Konkursy na dyrektorów instytucji miejskich są ustawiane. W Sosnowcu odbywa się to w ten sposób, że do regulaminu wpisuje się wymóg przedstawienia dokumentu potwierdzającego 5-letni staż na stanowisku kierowniczym, po czym wyrzuca się pod pretekstem jego niedostarczenia w terminie wszystkich konkurentów, by do finału dotarł urzędujący dyrektor. Taki przebieg miały konkursy na dyrektorów: Teatru Zagłębia, Klubu Kiepury, Miejskiego Centrum Sztuki „Zamek Sielecki”, MDK „Kazimierz” i innych. (…)

W 2018 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny orzekł w 5 wyrokach, że statuty pięciu instytucji kultury w Sosnowcu są niezgodne z prawem. Nie mają wymaganych organów doradczych. Nikt ich nie kontroluje. Nikt nie kontroluje ich wydatków. Wśród nich były: Zamek Sielecki, Klub Kiepury i Teatr Zagłębia. (…)

Lokalna prasa nie istnieje. Miasta wydają tak zwane gazetki samorządowe, które chwalą tylko urzędujących prezydentów. Tak się marnuje pieniądze na kulturę. Kiedyś napisałem artykuł o gazetce miejskiej, w której na 20 stronach nazwisko prezydenta wymieniono 28 razy. Dzisiaj jest podobnie.

Cały artykuł Sławomira Matusza pt. „O niedostatkach demokracji i mediów” znajduje się na s. 1 i 2 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „O niedostatkach demokracji i mediów” na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od dłuższego czasu narasta fala antypolskich zdarzeń / Stanisław Florian, „Śląski Kurier WNET” nr 80/2021

Może wobec faktycznego odwrócenia przymierzy przez Niemcy i skazania RP na proniemiecką „bezstronność” sądownictwa europejskiego, sięgnąć do prawa międzynarodowego, a nie – unijnej „praworządności”?

Stanisław Florian

Antypolska agresja a zasady ONZ

Od dłuższego czasu, a zwłaszcza od końca 2020 r., narasta fala antypolskich zdarzeń. Pierwszy kierunek antypolskiej agresji to przedsięwzięcia organizowane na terytorium państw wchodzących w skład Unii Europejskiej.

Zaczęło się od bezradności holenderskiej policji w ściganiu terrorystów dokonujących zamachów bombowych na polskie sklepy w Holandii, przy jednoczesnej próbie holenderskiego parlamentu wniesienia przeciw Polsce oskarżenia o łamanie praworządności do TSUE przez rząd Marka Ruttego, lidera liberalnej partii VVD (który w połowie stycznia podał się do dymisji z powodu… łamania praworządności przez bezprawne odbieranie rodzicom świadczeń na dzieci i oskarżanie ich o rzekome oszustwa).

Kolejnym przedsięwzięciem tego typu jest próba ingerencji władz niemieckich banków w politykę walutową Narodowego Banku Polskiego. Należący do Niemców Onet za pośrednictwem Business Insider Polska atakuje działania Narodowego Banku Polskiego – pisze Maksymilian Wysocki w artykule Niemcy oskarżają Polskę o Blitzkrieg… na walutach. „Jak czytamy w tekście Niemiecki bank krytykuje działania NBP. »Manipulacja walutą«: Presja na osłabienie złotego przez NBP, przy obecnych poziomach polskiej waluty, jest niezrozumiała – ocenił w poniedziałkowej nocie szef pionu analiz FX i surowców Commerzbanku Ulrich Leuchtmann. (…) Patrząc na to, co A. Glapiński mówił w ostatnich dniach o kursie złotego, można było ulec wrażeniu, że EUR/PLN był handlowany przy poziomach 4,20–4,30. Fakt, że zarówno prezes NBP, jak i inni członkowie RPP wywierają tak dużą presję na (osłabienie – przyp. red.) własnej waluty, pomimo tego, że kurs EUR/PLN jest blisko szczytów z 2020 r., jest tak samo godny odnotowania, co niezrozumiały – napisano w nocie, donosi BI Polska”. Niemiecki Onet dodaje w komentarzu: „Według niego taka sytuacja nie powinna mieć miejsca w 38-milionowym kraju”. Dalej można przeczytać, że „Commerzbank również jest krytyczny na temat działań Narodowego Banu Polskiego ws. złotego, (…) należy się spodziewać, że interwencje okażą się skuteczne na dłuższą metę. (…) Leuchtmann ocenia, że »manipulacja« kursem walutowym stwarza nieuczciwą przewagę konkurencyjną dla polskich eksporterów”…

Dalszym przejawem antypolskich działań państw Unii E. jest atak niemieckiej czwartej władzy, czyli środowisk dziennikarskich, na biznesowe przejęcie przez PKN Orlen tytułów lokalnej prasy wydawanych w Polsce przez niemiecki koncern Polska Presse.

Niemieckie Stowarzyszenie Dziennikarzy (DJV) wezwało… Komisję Europejską do przyjrzenia się rynkowi prasy w Polsce. Stowarzyszenie uważa, że Komisja powinna się tym zająć w ramach „planowanego na początek 2021 r. zastosowania wobec Polski mechanizmu praworządności”. Według przewodniczącego DJV Franka Ueberalla, istnieje ryzyko, że państwo polskie w ten sposób będzie ingerowało w prace – niemieckich dotychczas – redakcji, i w ten sposób „wolność mediów znajdzie się pod presją”.

W oświadczeniu przesłanym do Wirtualnych Mediów niemieckie Stowarzyszenie zaznacza, że „Komisja Europejska nie może bezczynnie przyglądać się, gdy narodowo-konserwatywna partia PiS likwiduje krok po kroku niezależne dziennikarstwo”.

Szef niemieckich dziennikarzy, wzywając KE do ingerencji w gospodarcze realia prasowe podległe polskiemu prawu, nie raczy zauważać, że PKN Orlen jest spółką giełdową. Wprawdzie polski Skarb Państwa ma w nim 27,52% udziału w kapitale podstawowym, obok Nationale-Nederlanden OFE (7,34%), Aviva OFE Aviva Santander (6,29%) i pozostałych akcjonariuszy (58,85%), jednak Orlen nie podlega „narodowo-konserwatywnej partii PiS”. Co najwyżej – udziały Skarbu Państwa pozwalają demokratycznie wybranemu rządowi Rzeczypospolitej Polskiej na realizację polityki ekonomicznej zgodnej w wolą większości wyborców.

Kolejnym kierunkiem owych antypolskich przedsięwzięć są działania Rosji. W pierwszym rzędzie w „sojuszu dwóch czarnych orłów” przy budowie gazociągu Nordstream 2, mimo orzeczenia Trybunału Europejskiego o łamaniu zasady europejskiej solidarności energetycznej przez budowę jego odnogi, gazociągu Opal, wzdłuż granicy polskiej (od którego rząd Niemiec złożył odwołanie). Tymczasem – uprzedzając ten wyrok, jakby były z góry przekonane, że zapadnie na korzyść Niemiec – niemieckie spółki gazowe już obecnie na terenie m.in. Pomorza Zachodniego, Dolnego Śląska i Wielkopolski prowadzą wśród mieszkańców polskich wsi i miasteczek natarczywą akcję marketingową, namawiając do zgody na zakładanie gazociągów. Niewątpliwie – zasilanych rosyjskim gazem Gazpromu, który za pośrednictwem gazociągów Nordstream 2 i Opal ma być sprzedawany indywidualnym polskim odbiorcom po cenach ustalanych przez niemieckich dystrybutorów. Przykładem niech będzie akcja G.EN Gaz Energia Sp. z o.o., która rozprowadza ankiety/deklaracje „potrzebne do opracowania oceny opłacalności inwestycji mającej na celu rozbudowę sieci gazowej” na tym terenie. Spółka G.EN Gaz Energia od 2005 r. należy w 100% do niemieckiej spółki VNG – Erdgascommerz GmbH (VNG) z siedzibą w Lipsku, a prezesem jej zarządu jest Falko Thormeier…

Oprócz agresywnej, łamiącej praworządność polityki gazowej w sojuszu z rosyjskim Gazpromem (za zgodą rządu Meklemburgii utworzono pseudoekologiczną fundację, na której konto kierowane są publiczne fundusze niemieckie i europejskie, mające nielegalnie wspierać dokończenie Nordstream 2) – narasta na Polskę z Obwodu Kaliningradzkiego bezpośrednia presja militarna Rosji sprzymierzonej z Niemcami – mimo ich formalnego pozostawania w NATO.

Pod pretekstem obecności NATO w krajach bałtyckich Rosja wzmacnia w Obwodzie Kaliningradzkim swoje siły m.in. o nowe okręty i czołgi. Według rosyjskiego dziennika „Izwiestija” obwód ten „ma szczególne znaczenia dla Federacji Rosyjskiej. Na lądzie sąsiaduje z państwami prowadzącymi politykę antyrosyjską. Politycy tych krajów często mówią o anektowaniu naszego zachodniego obwodu lub przynajmniej zmuszeniu Rosji do redukowania, czy wręcz zlikwidowania obrony bałtyckiego przyczółka”.

Jednak to Rosja przez cały rok 2020 wysyłała do obwodu nowy sprzęt, umacniając siły lądowe i morskie Floty Bałtyckiej. „Tak silnej ochrony wybrzeża, jak na Bałtyku, nie ma chyba żadna inna flota rosyjskich sił zbrojnych” – pisała niedawno „Krasnaja Zwiezda”, gazeta rosyjskiego ministerstwa obrony. Na ofensywny charakter tej „obrony” wskazuje zwłaszcza najnowszy nabytek Floty Bałtyckiej: duży okręt desantowy „Piotr Morgunow”, który wszedł do służby w grudniu 2020 r., a jest w stanie zabrać na pokład 13 czołgów lub ponad 30 pojazdów opancerzonych. Przeznaczony do transportu i wysadzenia desantu, może przewieźć do 300 żołnierzy piechoty morskiej. Wzmocnienie siły desantowej Floty Bałtyckiej należy wiązać z wyposażeniem jej korpusu armijnego w 30 przezbrojonych czołgów T-72B3M, które mają ulepszony pancerz, mocniejsze silniki, a co za tym idzie, lepszą zwrotność i większą siłę ognia, dzięki nowej armacie kalibru 125 mm z celownikiem Sosna-U i komputerem balistycznym.

Kolejna nowa jednostka Floty Bałtyckiej to kuter szturmowo-desantowy 02510 BK-16 koncernu Kałasznikowa, przeznaczony do działań dywersyjnych na wodach przybrzeżnych i rzekach. Można sobie wyobrazić, że – oczywiście w ramach „uzasadnionej obrony” – mogą tymi jednostkami zostać przerzucone grupy „zielonych ludzików”, które, przykładowo, urządzą „jesień średniowiecza” baterii Patriot w Redzikowie. Wyobraźnia historyczna i realna ocena obecnych – „biznesowych”, jak twierdzi Angela Merkel – kontaktów Niemiec z Rosją przy budowie Nordstream 2 podpowiada, że takie „pacyfistyczne” działania znalazłyby zrozumienie u niemieckiego sojusznika Rosji w NATO, który nie kiwnąłby palcem, aby wypełnić zobowiązania traktatowe wobec Polski.

Trzeba sobie w takiej sytuacji zadać pytanie, czy wobec faktycznego odwrócenia przymierzy przez Niemcy, bezpieczeństwo Rzeczypospolitej jest skazane na proniemiecką „bezstronność” sądownictwa europejskiego z TSUE na czele. Czy nie warto sięgnąć do możliwości wynikających z prawa międzynarodowego, a nie – wątpliwej unijnej praworządności.

Deklaracja zasad prawa międzynarodowego dotyczących przyjaznych stosunków i współdziałania państw zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych (Rezolucja ZO ONZ nr 2625(XXV) z 24 października 1970 r.) skonkretyzowała cele i zasady, którymi państwa członkowskie ONZ zobowiązały się kierować w działaniach międzynarodowych utrzymaniem międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa, stosować skuteczne środki zbiorowe dla zapobiegania zagrożeniom pokoju i ich usuwania, tłumić akty agresji i inne naruszenia pokoju, łagodzić i załatwiać – w drodze pokojowej, według zasad sprawiedliwości i prawa międzynarodowego – spory lub sytuacje mogące prowadzić do naruszeń pokoju. Dla osiągnięcia tego celu szczególne znaczenie mają trzy zasady: powstrzymania się od groźby lub użycia siły, pokojowego rozstrzygania sporów międzynarodowych oraz nieingerencji w sprawy wewnętrzne poszczególnych państw.

W sytuacji narastających agresywnych poczynań dotyczących Polski warto rozważyć uruchomienie na arenie międzynarodowej, włącznie z ONZ, trzeciej z przywołanych zasad, która dotyczy obowiązku niemieszania się w sprawy należące do wewnętrznej jurysdykcji jakiegokolwiek państwa, zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych.

Zgodnie z Deklaracją ONZ, „żadne państwo ani grupa państw nie mają prawa mieszać się bezpośrednio lub pośrednio z jakiegokolwiek powodu w wewnętrzne lub zewnętrzne sprawy jakiegokolwiek państwa. W związku z tym interwencja zbrojna oraz wszelkie inne formy mieszania się lub usiłowania gróźb przeciwko osobowości państwa lub przeciwko jego politycznym, gospodarczym lub kulturalnym czynnikom, stanowią pogwałcenie prawa międzynarodowego.

Ponadto żadne państwo nie powinno organizować, pomagać, podburzać, finansować, wywoływać lub tolerować na swoim terytorium działalności wywrotowej, terrorystycznej lub zbrojnej skierowanej w celu obalenia siłą reżimu innego państwa, bądź wtrącać się do walki wewnętrznej w innym państwie. Wynika to z faktu, iż każde państwo posiada niezbywalne prawo wyboru swojego systemu politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego bez ingerencji w jakiejkolwiek formie ze strony innego państwa” (za: T. Aleksandrowicz, Dylematy współczesnego prawa międzynarodowego – między legalną niehumanitarną nieinterwencją, a nielegalną interwencją humanitarną, „Securitologia” 2/2018, s. 59–61).

Również Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z 1 sierpnia 1975 r., znany jako Akt Helsiński, czyli deklaracja zasad prawa międzynarodowego rządzących wzajemnymi stosunkami między 35 Państwami uczestniczącymi, podkreśla m.in. zasadę nieingerencji w sprawy wewnętrzne państwa. Wynika ona z nadrzędnej w prawie międzynarodowym zasady suwerenności państwa i jest jedną z podstawowych zasad pokojowego współistnienia. Zasada ta, czyli zakaz mieszania się państw (i organizacji międzynarodowych) w sprawy należące do kompetencji własnej innych państw – zgodnie z aktem końcowym KBWE – nakazuje państwom-uczestnikom konferencji w Helsinkach:

  • powstrzymywać się od jakiejkolwiek ingerencji, bezpośredniej lub pośredniej, indywidualnej lub zbiorowej, w wewnętrzne lub zewnętrzne sprawy należące do zakresu wewnętrznej jurysdykcji innego państwa, niezależnie od ich stosunków wzajemnych;
  • powstrzymywać się od jakiejkolwiek formy ingerencji zbrojnej lub groźby takiej ingerencji przeciwko innemu państwu;
  • powstrzymywać się, w każdych okolicznościach, od wywierania jakiegokolwiek militarnego lub politycznego, gospodarczego lub innego nacisku zmierzającego do podporządkowania swym własnym interesom wykonywania przez inne państwo praw wynikających z jego suwerenności i w ten sposób zapewnienia sobie korzyści jakiegokolwiek rodzaju;
  • powstrzymywać się od udzielania bezpośredniej lub pośredniej pomocy działalności terrorystycznej lub wywrotowej albo innej działalności zmierzającej do obalenia siłą ustroju innego państwa.

Historia stosunków międzynarodowych Polski z Niemcami i Rosją pokazuje liczne przykłady łamania tej zasady.

Dlatego czas najwyższy rozważyć, czy w celu zapewnienia bezpieczeństwa międzynarodowego zgodnie z Kartą ONZ władze Rzeczypospolitej nie mają obecnie uzasadnionych powodów do wniesienia problemu agresywnych poczynań państw Unii Europejskiej i samej Unii jako grupy państw, części z nich w porozumieniu z Rosją oraz działań samej Rosji – pod obrady ONZ.

Warto ocenić, czy nie daje takiej możliwości Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego, który po nowelizacji z 2010 r. w definicji agresji w art. 8 bis powtarza art. 3 rezolucji z 1974 r. Uznano w nim za przestępstwo przeciwko pokojowi i bezpieczeństwu ludzkości m.in. „przedsięwzięcie, zachęcanie lub tolerowanie przez władze państwa działań, mających na celu wzniecenie wojny domowej w innym państwie”.

Wydaje się, że należy się obecnie poważnie zastanawiać, czy w stosunku do Rzeczypospolitej Polskiej nie trwają ze strony niektórych państw Unii Europejskiej i Rosji przedsięwzięcia spełniające te kryteria.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Antypolska agresja a zasady ONZ” znajduje się na s. 4 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Antypolska agresja a zasady ONZ” na s. 4 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dawni opozycjoniści, których emerytury są zwykle śmiesznie niskie, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek

Postawione przez jednego z komunistycznych generałów pytanie, jak żyć za dwa tysiące złotych, było obraźliwe dla całej rzeszy emerytów i rencistów, którym musi wystarczyć zdecydowanie mniejsza kwota.

Maria Czarnecka

Obowiązująca od października 2017 roku tzw. ustawa dezubekizacyjna, zrównująca emerytury, renty i renty rodzinne ze średnią krajową odpowiednio do kategorii świadczenia, była przyczynkiem do dyskusji, jaka przetoczyła się szeroką falą w mediach, wśród polityków i społeczeństwa. W pamięci pozostają obrazy manifestacji, w których oprócz zainteresowanych zmianą uczestniczyli również przedstawiciele totalnej opozycji, wyrażając troskę i zaniepokojenie o przyszłość funkcjonariuszy utrwalających przez kilka dekad władzę totalitarnego państwa.

Protestującym oprócz członków PO wsparcia udzielili towarzysze i towarzyszki z formacji, którą można obecnie określić jako PZPR po liftingu. Obrońców starego systemu emerytalnego zjednoczyło oburzenie na haniebny w ich mniemaniu czyn, jakiego rządzący dopuścili się w stosunku do ludzi, którzy przez lata strzegli prawa ustanowionego w PRL. (…)

Funkcjonariusze służb mundurowych, i nie tylko, stali na straży owego prawa podczas kolejnych zrywów niepodległościowych: w czerwcu 1956 r., w marcu 1968 r., w grudniu 1970 r., w czerwcu 1976 r., w grudniu 1981 r. Lata 80. również były czasem wytężonej pracy stróżów socjalistycznego porządku. „Wywrotowcy”, „warchoły”, „wichrzyciele” byli wciąż aktywni, więc „obowiązków” nie ubywało. (…)

Przewodnia siła narodu była dalekowzroczna. Wyższy poziom życia, nieograniczony dostęp do tak zwanych dóbr luksusowych pozwalały na pozyskanie i utrzymanie lojalności. Jednak konieczność zapewnienia ciągłości kadr wymagała ich odpowiedniego kształcenia. Epoka Gierka uchyliła drzwi na świat, dzięki czemu część dygnitarzy miała okazję poznać, jak wygląda życie z drugiej strony żelaznej kurtyny.

Nawiązanie relacji gospodarczych z państwami spoza RWPG stworzyło możliwości udziału w szkoleniach i naukowych stypendiach. Taka szansa rozwoju zawodowego była zarezerwowana dla dygnitarskiej progenitury oraz chętnych do wzmacniania i rozwoju socjalistycznego państwa. Reszcie, o ile mieli szczęście otrzymać paszport, pozostały wyjazdy na zaproszenie do rodziny lub znajomych.

Jedni poszerzali wiedzę, horyzonty i szlifowali znajomość obcych języków na stypendiach i stażach, inni byli szczęśliwi, że mogą pracować na budowie, przy winobraniu lub opiekując się dzieckiem. Przywileje zapewniały też łatwiejszy dostęp do opieki lekarskiej, miejsca w sanatoriach, talony na samochód lub inne reglamentowane dobra.

Wspomniani już „wywrotowcy”, „wichrzyciele”, „warchoły”, przy wsparciu „wrogich sił Zachodu”, usilnie dążyli do obalenia ustroju, co wśród aparatu partyjnego oraz służb mundurowych budziło obawy utraty dobrostanu. Oprócz pracy opozycyjnej część z nich zajmowała się pracą zawodową, bo z czegoś trzeba było opłacać rachunki i utrzymać rodzinę, a część uczyła się lub studiowała. Zatrzymania, aresztowania, procesy, więzienie skutkowały zwolnieniem z pracy, relegowaniem ze szkoły, uczelni. Liczni opozycjoniści, którzy po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywali się przez wiele miesięcy, a nawet lat (na przykład Kornel Morawiecki, Jadwiga Chmielowska), było pozbawionych pracy.

Brak etatu był równoznaczny z brakiem ubezpieczenia oraz z składek na poczet przyszłej emerytury. Władza ludowa dbała o to, by jej przeciwnicy byli pozbawienia możliwości pracy. W najlepszym przypadku wykonywali zajęcia poniżej ich kwalifikacji. W najgorszym szukali dorywczego zatrudnienia na czarno. Wielu działaczy opozycyjnych straciło bezpowrotnie szansę na rozwój zawodowy.

Lata po tzw. upadku komunizmu w Polsce dla licznego grona opozycjonistów nie przyniosły pozytywnych zmian w życiu zawodowym. Już na starcie przegrywali z młodymi, żądnymi sukcesu yuppies, którzy pojawili się na rynku pracy wraz z pierwszymi zagranicznymi korporacjami. Złote dzieci przemian gospodarczych w Polsce – znające angielski, po kierunkach ekonomicznych, nierzadko po zagranicznych stypendiach – nie musiały obawiać się konkurencji tych, dzięki którym mogły cieszyć się nową społeczno-gospodarczą rzeczywistością. A ta nie była łatwa.

Mówi się, że rewolucja pożera własne dzieci. Tak było też w polskich realiach. Przerwy w zatrudnieniu, kwalifikacje nieadekwatne do oczekiwań rynku pracy, redukcje zatrudnienia, prywatyzacja lub likwidacja zakładów pracy. Trudno było w takich warunkach z bagażem opozycyjnej przeszłości znaleźć pracę. A jeśli już się miało etat, to wskutek przeprowadzanych w okresie raczkującego w Polsce kapitalizmu i w realiach reform Balcerowicza łatwo było go stracić. Paradoksem był fakt, że niejeden towarzysz z dużą łatwością z orędownika władzy ludowej stawał się twarzą przemian gospodarczych w Polsce. No cóż, zachodni kapitał nie kierował się ideami, lecz pragmatyzmem, a ten nakazywał szukać osób, które poprzez sieć towarzysko-służbową oraz znajomość zasad działania poprzedniego systemu, co do którego Polakom wydawało się, że przeminął, ułatwiały robienie interesów.

Znaczna część dawnych opozycjonistów usunęła się w cień, skupiając swoje wysiłki na pokonywaniu przeszkód codziennego dnia. Niskie emerytury, będące pochodną przepracowanych lat i odłożonego kapitału emerytalnego, nie pozwalały na spokojną egzystencję. Odważni ludzie, którzy walczyli o niepodległe państwo polskie i podejmowali ryzyko świadomi konsekwencji swoich działań, z czasem w nowych realiach stali się bezimiennymi, zapomnianymi bohaterami.

Pomimo że ostatnie 5 lat przyniosło pozytywne zmiany dotyczące dawnych działaczy, to nadal wydaje się, że standard ich życia odbiega od poziomu życia emerytowanych milicjantów, funkcjonariuszy służb, partyjnych dygnitarzy.

Gdy w 2017 r. podjęto decyzję o zmianie wysokości emerytalnych uposażeń funkcjonariuszy dawnych służb, ci, wbrew przyzwoitości, rozpoczęli manifestacje protestacyjne, wspierani przez opozycyjnych polityków. Paradoksalnie dawni opozycjoniści, których emerytury były kilkakrotnie niższe od emerytur milicjantów czy esbeków, nigdy nie występowali z żądaniem podwyżek.

Medialne wypowiedzi „poszkodowanych” ustawą dezubekizacyjną były potwierdzeniem ogromnej roszczeniowości tej grupy. Znamienne jest przekonanie, że wszystkie przywileje, z których korzystali przed 1989 rokiem, powinny być dla nich nadal dostępne, a nawet dziedziczone. Minęło kilka lat od wspomnianych manifestacji, a w szczepionkowym zamieszaniu przewinęła się postać byłego funkcjonariusz SB, który skorzystał z antycovidowego szczepienia poza ustaloną kolejnością. Czyżby znów górę wzięło przekonanie o prawie do przywilejów? A może był to wyraz pogardy wobec szarej masy maluczkich? Przyzwyczajenie jest drugą naturą.

Żądania byłych funkcjonariuszy ukazały nową tendencję w interpretacji faktów. W wywodach oburzonych demonstrantów zaczęła pojawiać się narracja o poświęceniu dla kraju, obronie obowiązującego wówczas prawa. Rodzi się pytanie, przed kim broniono socjalistycznego ładu? Przed obywatelami, dla dobra których ten porządek zaimportowano z Moskwy? Kim w kontekście tej narracji byli walczący o niepodległą Polskę?

Pomimo kilku dekad, jakie upłynęły od 4 czerwca 1989 r., można odnieść wrażenie, że najnowsza historia Polski jest nadal niczym tabula rasa w świadomości znacznej części Polaków. Zapominamy, że historia magistra vitae est. Pamięć zbiorowa zatraca ostrość postrzegania faktów, zdarzeń, a co najważniejsze – usuwa w niebyt szeroki kontekst słusznie minionych czasów. Taka sytuacja sprzyja wypaczaniu historii, tworzeniu nowej narracji, podsuwaniu nowych kandydatów na bohaterów.

Realni bohaterowie, wciąż żyjący wśród nas, skromni i nie szukają rozgłosu, nie dopominają się szczególnych względów za swoje zasługi. Nie epatują swoim losem. W takich warunkach, przy wykorzystaniu socjotechniki, łatwo dokonać zamiany ról. Ofiary znikają lub przeobrażają się w czarne charaktery, a ich oprawcy stają się ofiarami.

(…) Wśród nas wciąż żyje wielu świadków historii, osób boleśnie doświadczonych przez komunistyczny system. To daje wspaniałą okazję, by dzieci i młodzież usłyszały o odległych dla nich czasach od ludzi, którzy ryzykując swoje zdrowie, a nawet życie, tworzyli historię. Wielu młodych odkryje, że wśród ich bliskich są prawdziwi bohaterowie. (…)

Może warto skierować działania edukacyjne do starszych grup? 20-, 30-, a nawet 40-latków? Na rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek z zakresu historii najnowszej. Najczęściej są to opracowania naukowe skierowane do odbiorcy zainteresowanego tą tematyką. Jednak wciąż brakuje beletrystyki opowiadającej o prawdziwym życiu w PRL-u, o działalności opozycyjnej, o szarych, trudnych czasach pozbawionych nadziei, w których ludzie mimo wszystko nie poddawali się.

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy” znajduje się na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Beneficjenci, spadkobiercy, uzurpatorzy” na s. 8 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Aby kontrolować człowieka, należy go odizolować i zastraszyć/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 80/2021

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Komunizm z najgorszych koszmarów jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Jadwiga Chmielowska

Luty pyta o dobre buty. W tym porzekadle ludowym jest ważny przekaz klimatyczny –zarówno obfitości śniegu, ujemnych temperatur, jak i możliwych roztopów. Wyznawcy religii klimatycznej muszą być zaskoczeni śnieżycami w Hiszpanii, na południu Europy, a nawet w Afryce. Ale wierzą nadal w objawienia kilkunastoletniej Grety Thunberg.

Europę ogarnęło pseudoekologiczne szaleństwo, które dotarło do Ameryki. Zdawało się, że Trump je powstrzyma, ale zmowa sił destrukcji była silniejsza. Ocenzurowała i powstrzymała Trumpa. Biden, na zasadzie negacji, wstrzymał działania proekologiczne swego poprzednika. Zrezygnował z gazociągu do Kanady. Będzie gaz wożony cysternami samochodowymi, kolejowymi. Po wyborach Amerykanie są w szoku. Wierzyli w niezależne sądy. Te odrzucały pozwy o fałszerstwa wyborcze. Okazało się, że po prostu oddalały je z powodów proceduralnych. Marsz lewactwa przez amerykańskie instytucje trwa już od lat 30. XX w.

USA wracają też do porozumienia klimatycznego z Paryża. Nikt z propagatorów energii odnawialnej nie mówi, jak i jakim kosztem utylizować zużyte fotowoltaiki i skrzydła wiatraków. Ich żywotność to maximum 15 lat. „Zielony ład” pięknie brzmi. Dorośli zaczynają wierzyć w bajki, bo tak wypada. Toczą się poważne dyskusje nad 50 płciami…

Wszystko to służy, moim zdaniem, do siania zamętu i odwracania uwagi od spraw istotnych. Wielokrotnie pisałam, że od 2007 r. toczy się wojna. Nie miecze, karabiny, czołgi, samoloty poszły w ruch, a zniszczenia zaczynają być większe. To wojna hybrydowa. Ma ona elementy kinetyczne, czyli tradycyjne strzelanie do wroga, ale skuteczniejsza jest dezinformacja i pełna kontrola nad człowiekiem. Chodzi o panowanie nad całym światem. Oś Berlin–Moskwa–Pekin działa.

Aby całkowicie kontrolować człowieka, należy go wyizolować z otoczenia i straszyć. Do tego właśnie służy epidemia koronawirusa. Odnoszę wrażenie, że ten manewr był planowany już w 2009 r. z udziałem wirusa H1N1. Wtedy uznano, że za wcześnie. W styczniu 2010 r. Niemiec Wolfgang Wodarg, przewodniczący ówczesnej komisji zdrowia w Radzie Europy, twierdził, że duże firmy zorganizowały „kampanię paniki”, aby WHO ogłosiła „fałszywą pandemię” w celu sprzedaży szczepionek. Według niego kampania WHO o fałszywej pandemii grypy była „jednym z największych skandali medycznych stulecia i że WHO „we współpracy z niektórymi dużymi firmami farmaceutycznymi i ich naukowcami ponownie zdefiniowała pandemię”, usuwając stwierdzenie „ogromna liczba ludzi zaraziła się chorobą lub zmarła” z istniejącej definicji i zastępując je stwierdzeniem, że musi istnieć wirus, który przekracza granice państw i na który ludzie nie są odporni. Od lipca 2017 r. dyrektorem generalnym WHO jest dr Tedros Ghebreyesus, lewicowy polityk, mianowany z poparciem Chin. Jako minister zdrowia Etiopii nawiązał bliskie stosunki z Billem Clintonem, Fundacją Clintona i Fundacją Gatesów.

Wyścig szczurów po szczepionki dowodzi, że inżynieria społeczna jest skuteczna. Lekarze boją się wyrażać swoje opinie na temat szczepionek. Nawet Kościół dał się zastraszyć. Wirus jest. Kilku moich znajomych umarło, ale bardzo dużo, w różnym wieku, wyzdrowiało.

Stopień śmiertelności nie tłumaczy takich restrykcji w gospodarce na całym świecie. A może rządy wszystkich krajów boją się o czymś mówić? Korzyść odnosi Pekin. Wygląda mi to na wojnę biologiczną prowadzoną przez Chiny.

Wykorzystano pandemię do wprowadzania pełnej kontroli nad człowiekiem. Do tego służą aplikacje śledzące i jakoby chroniące przed zarażeniem, jest nawet pomysł eliminowania z obiegu tradycyjnego pieniądza itp. Zainteresowanych odsyłam do informacji z Chin. Komunizm, o którym nie śniło się nam w najgorszych koszmarach, jest już gotowy do opanowania świata. Pamiętajmy, że mamy wciąż wolną wolę daną nam przez Boga.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 80/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jadwiga Chmielowska: Epidemia, która przetacza się przez świat, ma doprowadzić do całkowitego podporządkowania ludzi

Jadwiga Chmielowska mówiła o zagrożeniach, jakie stoją przed ludźmi we współczesnym świecie. – Od wielu lat piszę, że wojna trwa. (…) Chodzi o całkowite podporządkowanie człowieka – zaznaczyła.


Jadwiga Chmielowska w rozmowie z red. Krzysztofem Skowrońskim mówiła o współczesnych zagrożeniach, m. in. podporządkowaniu człowieka przez władzę. Według niej jesteśmy świadkami nietypowej wojny.

Czasem mam wrażenie, że jesteśmy przed Sejmem Grodzieńskim, który przytaknął carycy i zgodził się na rozbiór Polski. Od wielu lat piszę, że wojna trwa. To nie jest taka wojna, jaką znają nasi dziadkowie (…) Teraz toczą się wojny zupełnie innego typu. Chodzi o całkowite podporządkowanie człowieka – zaznaczyła.

Zmianom społecznym sprzyja pandemia. Strach przed zakażeniem jest wykorzystywany przez różne środowiska.

Nie mam wątpliwości, że ta sztuczna epidemia, która w tej chwili przetacza się przez cały świat, ma doprowadzić do całkowitego podporządkowania ludzi.

Obecna sytuacja charakteryzuje się chaosem informacyjnym.

To, co się w tej chwili dzieje, jest dla mnie niezrozumiałe, a ja lubię wiedzieć, o co chodzi.

W ocenie Jadwigi Chmielowskiej postępuje rozluźnienie więzi międzyludzkich.

Chodzi o zerwanie więzi międzyludzkich, żebyśmy się siebie nawzajem bali, nie spotykali.

 

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.N.

Mimo pandemii odbył się XXIV ogólnopolski konkurs literacki dla dzieci i młodzieży w Bielsku-Białej „Lipa 2020”

Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą.

Jan Picheta

XXXVIII Wojewódzki i XXIV Ogólnopolski Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa ’2020” pod patronatem prezydenta Bielska-Białej znów wspaniale zaowocował. Co prawda ze względu na kłopoty szkolnictwa – związane głównie z pandemią i likwidacją gimnazjów – prace literackie na „Lipę” nadesłało zaledwie 290 autorów z całej Polski. Młodzi ludzie napisali „tylko” 745 utworów, ale ich jakość się nie zmieniła, dlatego jurorzy (Tomasz Jastrun, Jan Picheta, Juliusz Wątroba i Irena Edelman – przedstawicielka organizatora: Spółdzielni Mieszkaniowej „Złote Łany”) ze spokojnym sumieniem mogli nagrodzić, jak zwykle drukiem w „lipowej” antologii, sto najcelniejszych tekstów stu młodych twórców. „Lipa” jest pod względem ilości nagrodzonych twórców jedynym tego typu konkursem literackim, w dodatku najstarszym, który trwa nieprzerwanie od 1983 r.

Jurorzy żałowali, że wskutek pandemii nie mogli spotkać się podczas rozdania nagród i warsztatów literackich z „lipową” młodzieżą – zobaczyć wschodzące nadzieje polskiej literatury, przyszłych intelektualistów czy przynajmniej bardzo wrażliwych czytelników i z nimi porozmawiać. Nagrody wraz z osobliwymi dedykacjami przesłano każdemu laureatowi pocztą. Wydaje się, że pandemiczny wirus zdezorganizował szkolne życie literackie w dotąd bardzo silnych „lipowych” ośrodkach, takich jak Zakopane, Wrocław, Żywiec czy przede wszystkim Bielsko-Biała, skąd nadesłano tym razem bardzo małą ilość tekstów. Mimo to geografia „Lipy” nadal jest imponująca. Przesyłają teksty młodzi ludzie z dużych ośrodków: Warszawy, Szczecina, Katowic, Krakowa, Lublina, Bydgoszczy, Poznania, Elbląga czy Rzeszowa, ale i z najmniejszych przysiółków – nieznanych w sąsiednich powiatach – jak Szarwark, Godziszka, Ryczów, Luzino, Siepietnica czy Cienciska. (…)

Liryczna proza

W tym roku mieliśmy sporo tekstów prozatorskich, które ujawniały liryczny język ich autorów. Czy nasycanie lirycznością i metaforyką nowel lub opowiadań będzie stałą tendencją młodej literatury? W każdym razie bardzo dobrze świadczy o artystycznym warsztacie autorów. Ciekawą osobowością pisarską o skłonnościach do metaforyzacji języka jest Monika Gurak – uczennica III kl. XXXIII LO w Warszawie – autorka noweli Księgarnia na rogu. Jej bronią wydają się sentencje, którymi okrasza swobodny tekst narracji trzecioosobowej. Właściwie każde zdanie ma wymiar złotej myśli, czasem bardzo rozbudowanej. Złote myśli dobitnie podkreślają wszechwiedzę narratora. To absolutny besserwisser, który znakomicie porusza się po polach literatury, w tym także klasycznej. Najbardziej podobają mi się dywagacje na temat książek. Tak może pisać o nich człowiek rzeczywiście zakochany w codziennych – czy cowieczornych – lekturach:

W mieszkaniu ustawiła na stole wszystkie książki, które wyznaczały rytm jej ostatnich dwóch miesięcy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęły one dla niej oznaczać rzeczywistość pełniejszą, barwniejszą i bardziej obiecującą niż ta za oknem. Literatura przypominała przecież życie, pełna zawrotnie różnorodnych przeżyć na wyciągnięcie ręki, których jedyną wadą jest immanentna nieosiągalność, to, że nigdy się ich nie dotknie, nie wyjdzie poza ledwie wyczuwalną granicę nieziszczonych możliwości. Wyrównała brzegi stosiku rękami, chłodny dotyk śliskiego papieru był przyjemnie uspokajający. Słowa przesypywały się jej przez palce, każde o innej ciężkości, smaku i zapachu. Swojskie jak kakao w kubku z oberwanym uchem, niepokojące jak daleki grzmot, bolesne niczym krótkie pchnięcie lśniącym ostrzem. Słowa w różnych językach, książki, które straciły swoją świeżość przekonywania, zaprzęgnięte w mozolną współpracę ze słownikiem. Grube powieści, poplamione kiślem i okruchami herbatników, które nie przestają zaskakiwać zdaniami, które domagają się koniecznie grubej linii ołówka, udokumentowania zachwytu. Podręczniki, odłożone z niechęcią na potem. Egzemplarz „Dżumy” jak kiepski żart z kiepskiej lekcji „co literatura o życiu nauczyć potrafi”. Cytaty klasyków, każdy pretendujący do bycia tym jedynym. Style wulgarne, proste, poetyckie, awangardowe i klasyczne, erudycyjne, przeładowane przymiotnikami, składające się z samych czasowników. Poszatkowana składnia, kropki i przecinki w nieładzie.

Niestety w naszych czasach, gdy połowa narodu zmierza prostą drogą do wtórnego analfabetyzmu bądź już tam dotarła – książka nie jest wartością tzw. pierwszego wyboru intelektualnego jak disco polo czy duże piwo. Dlatego księgarnie należy uśmiercić:

Połowa książek zniknęła. Inne leżały w bezładnych stosach, pozbawione dawnej pewności siebie, figlarności i połysku. Wyglądały jak liście na jesieni, podeptane zabłoconym butem. Pogwałcona świetność królestw, które upadają w przeciągu nocy. Księgarnia na rogu, swojsko zaadoptowany kawałek wszechświata, zakończyła swoje istnienie, bez zapowiedzi, przemowy pożegnalnej i ostatnich odwiedzin.

Te zabłocone buty barbarzyńcy to znak naszych czasów. Ile takich księgarni, bibliotek, szkół zniknęło z naszego polskiego pejzażu w ostatnim czasie? (…)

Oświatowa katastrofa

Jakub Krok, uczeń VIII klasy SP w Węgrzcach Wielkich koło Wieliczki, w prozie Dzień z życia posługuje się monologiem wewnętrznym zorientowanym narracyjnie, z elementami mowy niezależnej i pozornie zależnej. Język jest nasycony młodzieżowym słownictwem polskiej prowincji. Myślę, że jest prawdziwy. Jeśli jednak prawdziwe są również zachowania uczniowskie, wypada zapłakać nad polską szkołą. Bohater jest bowiem autsajderem – ostatnią rzeczą, która go interesuje, jest nauka. Jeśli tak ma wyglądać polska szkoła, to uczniowie nie powinni w niej bywać:

Siadają. Ona coś mówi, o czymś opowiada, spójniki jakieś i zdania złożone

współrzędnie, podrzędnie, ale co z tego, co z tym w związku. (…) dzwonek, męczarnie znowu, liczby na tablicy nieuchwycone się pałętają. (…) bezsensu liczenie, bo po co to wszystko, fota jakaś na społecznościowe media, cytat tani z youtuba, z filmu depresyjnego dla nastolatek, w tle Billie Eillish, oczy sztucznie załzawione i koniec, wychodzą, ale nie jeszcze jedno, ich nauczycielka woła, zawołuje. Podchodzą i aby więcej się na lekcji skupiali, bo egzamin i liceum i technikum i szkoła branżowa, ale co to kogo teraz, to za cztery miesiące, się dopiero zbliża, nie czas teraz rozmyślać o tym, rzeczy ważniejsze. Wuefowa szatnia, drzwi załatane, w warstwach chyba piętnastu, bo co miesiąc nową dziurę kopniakiem wybijają, ustawka, dwaj się bez koszulek biją, reszta stoi, zakrzykuje, smartfonem to nagrywa i do innych wysyła i zaraz więcej się ich zbiera, dyżur, dyżurny ucieka do dyrektora goni, że chaos, nie sposób nad rzeczą całą zapanować, ale co zrobić, dzwonek znowu, tłum rozgonić do klas, a tam znowu cała rzecz nieistotna, a tutaj wuef w piłkę kopią, klną, do siebie przyskakują, ale w efekcie dobra jest, pograli, że koniec wkurzeni, ale na obiad pęd, bo kolejka i nie zdąży, chociaż jedzenie nie ucieknie. Soli do kompotu wsypać, ale śmieszne, hehehe, czego drugiej porcji nie dadzą, albo trzeciej nawet, bo głód, a kasy już nie ma, bo na browara w kieszeni trzyma, na później czeka. Na lekcje wraca, ale głód, zmęczenie, całość jakaś zmierzwiona. Masz czymś zapić, mam, pod ławką kielicha strzelić, pod tablicą emerytka stoi ślepa, zmanipulowana, że nic nie było zrobić, i krzyki, że to ona na schizofrenię w takim cierpi wieku, i niech nie oszukuje tu nikogo, ale w pierwszej ławce znowu ten zez efekt cały psuje, ale co z nim, kielich leci, po nim drugi, od razu cieplej, raźniej. Znowu przed nimi one się uśmiechają, obracają, na naukę obojętne, bo co nauka, skoro oni piją, jacy odważni, że to tak w publicznym miejscu, przed wiekiem lat osiemnastu, przy opiekunie nie prawnym, acz naukowym, co lekcję stara się prowadzić, jacyż hardzi i ogółem, to z nimi trzeba pójść, za nimi, tekst jakiś na podryw, związek przez Messengera, cały prawie cztery dni może potrwa, ale zabawa, czego by nie za tydzień z kim innym spróbować. Dobra, koniec. Jeszcze dwie chyba zostały, ale wyjść lepiej, uciec, dalej by w tej matni nie siedzieć, nie przestawać, nie tkwić, nie trwać. Z wprawą woźną minąć, bo do szatni znowu na cholerę zmierzać, plecakiem zarzucić, jedno tylko ramię, to samo zawsze, i co, że skolioza, kogo to teraz obchodzi, zlekceważyć należy rzecz całą. Do siwego, starego podejść, co drży w kurtce brudnej pod monopolowym, i żeby sobie kupił coś ładnego, ale im też przy okazji, bo czego miałby nie, Wisła czy Cracovia, Wisła, j…ć pasy, dobre chłopaki. Następnego dnia drzwi w szatni bez łat już, ale czyste nowe, poprzednie widocznie z framugi uwolnione.

Cały artykuł Jana Pichety pt. „Smaczne owoce »Lipy«” znajduje się na s. 13 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Pichety pt. „Smaczne owoce »Lipy«” na s. 13 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Książka dr. Zdzisława Janeczka. Obfity materiał poznawczy, poruszony dzięki benedyktyńskiej pracowitości jednego Autora!

Narracja, mimo że dotyczy wydarzeń sprzed stulecia, okazuje się aktualna. Wskazuje na postawy Zachodu wobec żywotnych spraw Polski, na związki Berlina z Moskwą i haniebną rolę polskojęzycznych mediów.

Dariusz Ostapowicz

Zdzisław Janeczek, Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze, Siemianowice Śląskie 2020

Zasługi prasy polskiej w okresie zaborów w budzeniu, obronie i umacnianiu polskości pod obcym panowaniem „trzech czarnych orłów” są nie do przecenienia (…).

Okładka książki dr. Zdzisława Janeczka pt. Górny Śląsk a wojna polsko-bolszewicka na łamach „Gwiazdki Cieszyńskiej”. Relacje i komentarze

Klęska Cesarstwa Niemieckiego w I wojnie światowej prawie nic nie zmieniła w mentalności typowego Prusaka. Na zewnątrz widoczny był „szyld” Republiki Weimarskiej, a w istocie w niemieckiej duszy niezmienny pozostał monarchizm i militaryzm. „Tak samo zarozumiała buta, taka sama nienawiść do wszystkiego, co nie niemieckie. W duszy każdego gnieździła się chęć odwetu, zemsty” – cytuje opinię „Gwiazdki” prof. Z. Janeczek (s. 14).

Niegdyś Bismarck mówił: „Rasa germańska opatrznościowo stworzona jest do dominacji nad światem, preferowana fizycznie i duchowo przed wszystkimi innymi” i dodawał, że zabór pruski został zdobyty krwią, żelazem i pługiem, więc nigdy nie zostanie Polakom oddany.

Niejako w parze z tą wypowiedzią szła następna, Paula Hindenburga z 1919 r.: „Czy będziemy ustępować i kapitulować przed polskimi żądaniami terytorialnymi?”. Takie postawy towarzyszyły realizacji programu „naumanowskiej Mitteleuropy” (s. 16), lansowanego już w 1914 r. przez kanclerza II Rzeszy Theobalda Bethmanna Hollwega. Warto byłoby w tym miejscu książki przybliżyć czytelnikom postać Friedricha Naumanna (1860–1919), protestanckiego aktywisty, członka Ligi Pangermańskiej, który w swoim tygodniku „Die Hilfe” (od 1890 r.) pokrętnie tłumaczył, iż zbrojenia są tylko ochroną interesów niemieckich, a Rzesza pragnie… pokoju. W książce pt. Mitteleuropa postulował polityczne i gospodarcze podporządkowanie się jej części kontynentu od Finlandii przez Polskę i Bałkany po Kaukaz.

Zasługą Autora jest bardzo bogata prezentacja ikonografii niemieckiej, zwłaszcza karykatur prasowych, które w złym, ironicznym i obelżywym świetle przedstawiały naród polski i samego Wojciecha Korfantego. Tymczasem Korfanty, cokolwiek by o nim całkiem słusznie krytycznego powiedzieć, szanował prawa mniejszości narodowych i starał się zachować przed zniszczeniem niemiecką własność prywatną jako miejsce pracy Polaków.

Przypomina mi się podobna karykatura z 1919 roku, na której skonfrontowano dwie rodziny: niemiecka – schludna, zadbana, bogata, siedzi przy czystym rodzinnym stole, druga – polska – przedstawia w karczmie obraz nędzy, brudu i pijaństwa.

(…) Walorem książki i kunsztu historycznego Autora jest synkretyczne przedstawienie tych zagadnień na tle szerokiej panoramy historii stosunków niemiecko-rosyjskich. Czytelnicy, przyzwyczajeni zazwyczaj do podręcznikowych, odseparowanych od siebie ujęć historii, mają niezwykłą okazję zestawić różne fakty i wyciągnąć wnioski. Podam kilka przykładów: 1. Historia antypolskiej współpracy niemiecko-rosyjskiej sięga m.in. powstania kościuszkowskiego w 1794 r. Suworow ostrzeliwał Polaków z pruskich dział, pruska gazeta „Schlesische Privilegirte Zeitung” sfingowała domniemany okrzyk Najwyższego Naczelnika spod Maciejowic: „Finis Poloniae”. W 1831 roku Prusacy pomagali Iwanowi Paskiewiczowi w przeprawie przez Wisłę w celu zaatakowania Warszawy, w 1863 – podobnie jak 28 IX 1939 roku – obie strony podpisały porozumienia gwarantujące współpracę w zwalczaniu polskiej irredenty. (…)

Autor ujawnia militarne znaczenie tajnego traktatu Niemców z Sowietami poprzedzającego pokój brzeski „wymierzony w polskie dążenia niepodległościowe”, zwłaszcza przeciwko próbom tworzenia polskich formacji wojskowych. Plany te ujawnili bracia Marian i Józef Lutosławscy (ojciec kompozytora Witolda), zamordowani z zemsty przez bolszewików w 1918 roku. (s. 19).

„Istnienie Polski jest nie do zniesienia i niezgodne z życiodajnymi interesami Niemiec. Musi ona zniknąć i zniknie (…) w wyniku działań Rosji i z naszym udziałem”. To nie są słowa Ribbentropa z 1939 r. Tak mówił generał Hans von Seect w 1920 r. (s. 21).

Nie czekał zresztą na realizację swoich słów, bo już w 1919 r. niemiecki sztab generalny opracował plan ataku na Polskę w celu odbicia Poznańskiego pod kryptonimem „Frühhlingssonne” (Wiosenne Słońce). Pewne plany Kremla ujawniali zresztą Niemcom… Turcy, w tym naczelny wódz armii tureckiej Enver Pasza (s. 27).

Zdzisław Janeczek przypomina na kartach książki wyraźnie antypolską postawę premiera Wielkiej Brytanii Davida Lloyda George’a, który wykazał się nieznajomością mapy Europy (dziwił się, po co Polakom… hiszpańska prowincja Galicja, wyrażał oszczercze opinie, iż „oddać w ręce Polaków przemysł Śląska, to jak wkładać w łapy małpy zegarek”. Polska, jak w sztuce Alfreda Jarry’ego, była „nigdzie”, a Polaków postrzegano jako „egipskich niewolników” (s. 12–13).

Warto dodać, że na uwagę Lloyda George’a, iż Niemcy nie są już imperialistyczne, lecz bardziej marksowskie – premier Ignacy Jan Paderewski ripostował celnym kalamburem, że i owszem, nawet „bis-marcksowskie”.

 

Cały artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „»Cud nad Odrą« w cieniu Cudu nad Wisłą” znajduje się na s. 18–19 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „»Cud nad Odrą« w cieniu Cudu nad Wisłą” na s. 18 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesarstwie Rzymskim za Wergiliusza

Wg źródeł historycznych eksport wosku pszczelego i miodu przynosiły Rzeczypospolitej w epoce Jagiellonów, dworowi królewskiemu i książętom więcej dochodu niż łowiectwo i eksport drewna razem wzięte.

Sławomir Matusz

Kto dzisiaj zna takie polskie słowa jak: chmal, dzienia, kószka, leziwo, oczkas, śniot, samobitnia? A to stare polskie słowa, związane z jednym z najstarszych zajęć ludzkich, dziedziną gospodarki związaną z osadnictwem, z bartnictwem, a dzisiaj – pszczelarstwem.

Kiedyś była to dziedzina życia odrębna od rolnictwa i – można powiedzieć – rolnictwo ją zniszczyło, przez wypalanie i wycinanie lasów. Bartnictwo to pozyskiwanie miodu poprzez hodowlę pszczół w puszczach i lasach, a więc naturalnym siedlisku występowania pszczoły miodnej (Apis mellifera). Obecnie byłby to dział gospodarki leśnej, a nie rolnictwa.

Jest to nasza wielka, narodowa tradycja. Kto dzisiaj wie o tym, że w XV i XVI wieku w granicach Rzeczypospolitej było około miliona barci, a eksport wosku pszczelego i miodu był źródłem bogactwa dla całego państwa?

Można sądzić, że początki bartnictwa w Europie sięgają neolitu, a więc 5–6 tys. lat temu, kiedy ludy dotychczas wędrujące, żyjące wcześniej z łowiectwa i zbieractwa, zaczęły się osiedlać. Dla ludów wędrownych jedyną drogą pozyskania miodu było wypalanie i wybijanie całych roi, aby zabrać z nich wszystek miód i wosk. Osiadły tryb życia wymusił „współpracę” z pszczołami i zapoczątkował świadomą hodowlę. Nie można było wybijać w dziuplach pszczół, bo by nie wróciły do nich. Ludzie zauważyli, że można je hodować, wyszukując im siedziby, a później dłubiąc w drzewach dziuple i zasiedlać je z pomocą królowych matek. Takie były początki bartnictwa w dziejach ludzkości.

Pierwszą z metod hodowli opisał dokładnie Wergiliusz w Georgikach 30 lat przed narodzinami Chrystusa:

Najpierw trzeba siedzibę wyszukać pszczołom zaciszną,Iżby dostępu wiatrowi nie było (wichry przeszkodzą
Nieść do ula pożytek). Niech owce ni żwawe koźlęta
Kwiecia nie depcą w pobliżu i rosy niech z traw nie otrząsa
Gniotąc wyniosłe źdźbła, puszczona w pole jałówka
Niechaj nie grożą ulom zasobnym ani jaszczurki
Grzbiet malowany jeżące, ni żołny, ni inne też ptactwo,
Ani Prokne, co dłońmi swą pierś pokalała krwawymi
Niosą bo one zniszczenie, chwytając dziobem lecące
Pszczoły na smaczny karm drapieżnemu w gnieździe potomstwu.
(Tłum. Zofia Abramowiczowa) (…)

To niejedyny przykład z piśmiennictwa rzymskiego poświęcony pszczołom. Kilkadziesiąt lat po Wergiliuszu Lucius Columella w dużym traktacie De re rustica będzie radził w części ósmej Publiusowi Silvinusowi, jak postępować z pszczołami i innymi dzikimi zwierzętami.

O polskich miodach pierwszy napisze Gall Anonim w Kronice polskiej: „Kraj to wprawdzie bardzo lesisty, ale niemało przecież obfituje w złoto i srebro, chleb, mięso, w ryby i miód”, zachwalając dalej: „gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici, konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”.

Jednak bartnictwo na ziemiach polskich jest znacznie starsze niż kronika Galla Anonima. Jak podaje Józef Banaszak:

„Najstarszym dowodem archeologicznym barci wykonanej przez człowieka jest dąb wydobyty z Odry w pobliżu ujścia Małej Panwi. Miał on na wysokości 5 m nad systemem korzeniowym wykonaną ludzką ręką dziuplę dla pszczół. Wiek wydobytej w roku 1901 z dna Odry barci oceniono na 2030 lat; pochodziła zatem z przełomu epok neolitycznej i brązu” (Mazak 1975).

Oznacza to, że bartnictwo na ziemiach polskich było bardziej zaawansowane w rozwoju niż w antycznym Cesarstwie Rzymskim za czasów Wergiliusza. Wskazuje na to datowanie znalezionej barci, która jest starsza od Wergiliusza o ponad 100 lat. Ponadto rzymski poeta zalecał szukanie naturalnych dziupli dla pszczół, podczas gdy nasi przodkowie konstruowali już własne barcie. (…)

Jak trudna i niebezpieczna była praca bartnika, opisuje inny fragment książki Blanka-Weisberga, który zaczyna od opisu leziwa. Zwracam uwagę na język pełen słów i form gramatycznych używanych pewnie jeszcze zanim łacina pojawiła się w Polsce. Tak autor opisuje pracę bartnika:

„Leziwo składa się z właściwego leziwa i leżaja. Leziwo właściwe sporządzone jest z grubego powroza splecionego w kształcie warkocza długości około 40 m, na którego jednym końcu sporządzony jest jeden do trzech węzłów. Drugi koniec przewleczony jest przez 4 otwory, znajdujące się po dwa na końcach deseczki długości 50 cm i szerokości 8 cm. Deseczka ta nazywa się łaźbieniem, siadanką lub siedlanką. Nawleczona ona jest na powróz w ten sposób, że wisi na nim jak gdyby huśtawka, a 4 kawałki powroza, na których jest zawieszona, łączą się w odległości 60 cm od niej. W miejscu tym przymocowany jest koziołek, zwany też inaczej kluczką, względnie krukiem (…) – odchodzą od niego cztery 60-centymetrowe części sznura do łaźbiebia oraz piąta, której długość wynosi ponad 30 m. Niekiedy, jak na przykład na Kurpiach, powróz powyżej koziołka zrobiony jest z taśmy zszytej cienkim szpagatem, z dwu w przeciwstawne skręconych sznurów. Wtedy ta część sznura nazywa się uzyskiem, w przeciwieństwie do znacznie krótszej części końcowej, którą tworzy już tylko sznur pojedynczy zwany chobotem (…). Leżajo jest to sznur na ogół nieco grubszy i znacznie krótszy (około 15 m), na którego jednym końcu znajduje się krótka pętla, a którego drugi koniec jest na długości 9 m złożony na pół i zszyty w kształcie koła. Przy końcu tak utworzonej pętli wszyte jest tzw. lągło, to jest półkolisty kawałek drewna, wygładzony na swej wklęsłej powierzchni, a z wyżłobionym rowkiem dla sznura na całej powierzchni wypukłej. Chcąc wleźć na drzewo, bartnik przepasany pasem, boso lub w postołach, zakłada leziwo i leżajło na ramiona tak, że zarówno łaźbień jak i koziołek ma na plecach. Stojąc koło drzewa, na które zamierza się wspiąć, zarzuca on (pacha) podwójnie złożony uzysk na wysokości głowy, przekłada pętlę (strzemię), w którą wstępuje stopą i unosi w górę (…)”.

Cały artykuł Sławomira Matusza pt. „Bartnictwo – nasza narodowa tradycja” znajduje się na s. 14–15 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Matusza pt. „Bartnictwo – nasza narodowa tradycja” na s. 14 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Codziennie wypowiadamy niezliczoną ilość słów. Czy doceniamy niezastąpioną rolę języka – zwłaszcza ojczystego?

Jaki wpływ atmosfera na demonstracjach wywrze na młodych ludzi i dzieci będących świadkami poniewierania ojczystego języka? Czy rozumieją jego rolę w życiu? Czy będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Maria Czarnecka

Według Internetowej Encyklopedii PWN język, zwany inaczej językiem naturalnym, jest najbogatszym systemem semiotycznym, którym dysponuje człowiek. Innymi słowy, to system służący do przenoszenia informacji w społeczeństwie. Bez względu na szerokość geograficzną, historię, poziom PKB per capita danej społeczności, zasadniczą funkcją języka jest komunikacja. Aspekt komunikatywny to przede wszystkim podstawowa funkcja informacyjna, której zadaniem jest przekaz pozbawiony zabarwienia emocjonalnego, a także intencji wywołania u odbiorcy określonych reakcji.

Czym dla Polaków jest język polski? Encyklopedyczne ujęcie nie oddaje istoty i wagi naszego ojczystego języka. Codziennie wypowiadamy i zapisujemy niezliczoną ilość słów usystematyzowanych zgodnie z gramatycznym porządkiem.

Przekazujemy informacje, wiedzę, wyznajemy miłość, pocieszamy, wyrażamy zdziwienie, oburzenie, gniew, pytamy, żartujemy, prosimy o pomoc. Katalog pól, na których używamy języka, jest otwarty i trudno wyliczyć je wszystkie. W zależność od sytuacji dodajemy pierwiastek emocji adekwatny do kontekstu.

Komunikując się, dla zaakcentowania naszego przekazu używamy cytatów, zwrotów zaczerpniętych z literatury lub filmu, sentencji, przysłów, co jest elementem kodu kulturowego każdej społeczności. Likwidacja wykluczenia edukacyjnego, pojawienie się nowych technologii, łatwość podróżowania po najdalszych zakątkach świata wymusiły na nas słowotwórczą kreację dla nazwania nowych zjawisk, narzędzi, technologii, opisu tego, z czym spotykamy się po raz pierwszy. Jest to niekończący się proces zarówno w języku polskim, jak i w pozostałych językach świata. (…)

Germanizacja i rusyfikacja prowadzone przez zaborców w celu pozbawienia Polaków ich narodowej tożsamości, nie powiodły się, ponieważ Polacy, pomimo szykan stosowanych przez zaborców, mieli odwagę myśleć, modlić się, tworzyć po polsku i żyć po polsku. Był to najbardziej powszechny znak sprzeciwu wobec zniewolenia narodu polskiego przez Rosję, Austrię i Prusy. Język był ostoją polskości i wyrazem wolności. Spadkiem otrzymanym od przodków. Pomimo rozdarcia Polski przez trzech zaborców, podziału na odrębne porządki administracyjne, różne systemy walutowe, systemy miar oraz odmienne modele gospodarcze, język polski był symbolem wspólnoty Polaków bez względu na to, w którym zaborze żyli. (…)

Czemu służy wulgaryzacja języka polskiego?

Sięgając pamięcią do lat osiemdziesiątych, przypominam sobie język, jakiego używali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa podczas przesłuchań. Niewybredne i obraźliwe epitety miały na celu wywołanie strachu i poniżenie przesłuchiwanych. Notabene w tamtym czasie używanie słów niecenzuralnych nie było powszechne, więc tym większe wrażenie robiło na tym, do kogo były kierowane. W przestrzeni publicznej unikano wypowiadania słów uznanych za obraźliwe.

Obecnie możemy za Cyceronem powiedzieć „O tempora, o mores” i nie będzie tu ironicznego usprawiedliwienia wulgaryzacji naszego języka. Tym bardziej, że uczestnicy manifestacji, zapamiętale wykrzykujący niecenzuralne hasła, to w dużej mierze uczennice, uczniowie, studentki i studenci. Nierzadkie były obrazy młodych matek z dziećmi. Jaki wpływ na tych młodych ludzi i dzieci wywrze atmosfera panująca na demonstracjach? Czy będąc świadkami poniewierania ojczystego języka, będą potrafili zrozumieć jego rolę w naszym życiu? A może nie będzie im przeszkadzało jego karlenie?

Jako społeczeństwo musimy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Czy osoby publiczne reprezentujące różne środowiska – głównie świat polityki, media – uczestniczące lub wspierające te zgromadzenia, są świadome, że identyfikują się także z tymi wulgarnymi środkami ekspresji? Czy tak powinni zachowywać się ci, którzy chcą uchodzić za elitę? Być może takie postawy niewielu już dziwią. Przecież obsceniczny i wulgarny spektakl wystawiany w Teatrze Powszechnym, godzący w pamięć o świętym Janie Pawle II, przez kilka tygodni nie schodził z afisza. Czy wulgaryzacja języka polskiego w życiu publicznym jest początkiem jego destrukcji? Kolejne pytanie: czy to działanie świadome?

Cały artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” znajduje się na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Marii Czarneckiej pt. „Może warto wrócić na lekcje języka polskiego?” na s. 20 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poloniści UJ nie akceptują poglądów ministra, choć uzasadniają to słabo. Z kolei ja nie akceptuję poglądów polonistów

Czy minister Czarnek, stojąc po stronie cywilizacji łacińskiej, zdoła obronić uczelnie i naukę przed barbarią, przed niszczącą ideologią, aby umożliwić przetrwanie naszej cywilizacji?

Józef Wieczorek

Pracownicy Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego na wieść o tym, że ministrem został Przemysław Czarnek, napisali list otwarty do Premiera i Prezydenta RP, gdyż trudno im przechodzić obojętnie wobec wypowiedzi ministra o LGBT, deprawacji, aborcji, edukacji.

Protestują „przeciwko wypowiedziom dr. hab. Przemysława Czarnka, które są kłamliwe, łamią zasadę równości obywatelskiej i naruszają godność nas wszystkich” i apelują „by stanowisko Ministra Edukacji i Nauki objęła osoba, która nie będzie naruszała podstawowych wartości, przyświecających edukacji obywatelskiej”.

Pouczają przy tym, że „edukacja nie polega tylko na przekazywaniu wiedzy, ale także na budowaniu kultury dialogu oraz wpajaniu zasady szacunku dla każdego człowieka”.

A „poglądy dyskwalifikują dr. hab. Przemysława Czarnka jako kierującego ministerstwem zajmującym się wychowaniem kolejnych pokoleń Polaków”. Piszą w liście, że „poszanowanie ludzkiej godności i różnorodności, przekonanie o równości wszystkich w prawach i obowiązkach oraz wrażliwość na krzywdę drugiego człowieka to wartości fundamentalne, których nie może podważać osoba kierująca w Polsce Ministerstwem Edukacji i Nauki”.

Oświadczenie zbuntowanych jagiellońskich polonistów, z datą 28 października 2020 r., podpisało ok. 150 sygnatariuszy. (…)

Może biorą przykład z opinii swego kolegi po polonistycznym fachu, choć chowu warszawskiego, Michała Boniego, mającego spore doświadczenie w prowadzeniu dialogu ze służbami minionego systemu (TW Znak), a także doświadczenie polityczne na odcinku kultury, środków przekazu i polityki społecznej.

Ten polonista oświadczał w mediach: „Wypier… stało się normalnym elementem języka, komunikacji publicznej i społecznej; ja się tego słowa nie boję; młodzi używają go na co dzień, bo to jest ich rewolucja”. Jego i jagiellońskich polonistów koleżanka po fachu, profesorka uniwersytetu Szczecińskiego i Rady Doskonałości Naukowej, Inga Iwasiów (od kultury i języka polskiego), słowa „je…ć PiS”, „wyp….lać” wręcz traktuje jako swoje credo życiowe.

Ten poziom kultury języka, zdaje się odpowiadać polonistom jagiellońskim. Jeden z sygnatariuszy ich listu – Michał Rusinek, doktor jagiellońskiej wszechnicy, rzecz jasna habilitowany, wręcz zachwyca się tym językiem – „Wyraz »wypierdalać« jest niezwykły pod względem fonetycznym”. (…)

Obecny rektor UJ, prof. dr hab. Jacek Popiel, to były dyrektor Instytutu Polonistyki i były dziekan Wydziału Polonistyki UJ, który do tej pory nie zabrał głosu w sprawie języka młodzieży jagiellońskiej, a prof. dr hab. Magdalena Popiel stoi po stronie zdziczałej barbarii. Korzenie obecni poloniści zatem mają i przekaźniki antywartości także.

Z młodzieży polonistycznej w czasach komunistycznych wyróżniał się w domenie publicznej Lesław Maleszka, nadzwyczaj wydajny współpracownik służb bezpieczeństwa, umieszczony na jagiellońskiej liście pokrzywdzonych w PRL („Lista Wyrozumskiego” – represjonowanych pracowników i studentów UJ w PRL-u, Lustro Nauki), bo chyba samo istnienie tych, na których donosił, stanowiło dla niego krzywdę.

Podobnie zresztą rzecz się miała z mniej znanym pokrzywdzonym z tej listy, studentem polonistyki Arturem Bieszczadem, którego twórczość stanu wojennego, zapisana w materiałach SB, ułatwiła mi uzyskanie legitymacji członka opozycji antykomunistycznej. Można rzec – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ale nie zawsze tak jest.

Z absolwentów polonistyki UJ warto też wymienić znanego hippisa Tadeusza Sławka, później w randze rektora Uniwersytetu Śląskiego, walczącego o nieprzeprowadzenie lustracji na uniwersytetach i negatywnie nastawionego do nonkonformistów, co zresztą było typowe także dla władz UJ, ze skutkami widocznymi obecnie w przestrzeni publicznej.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Bunt jagiellońskich polonistów” znajduje się na s. 17 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021.

 


  • Świąteczny, grudniowo-styczniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Bunt jagiellońskich polonistów” na s. 17 grudniowo-styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 78/2020–79/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego