Przemyt broni koleją podczas powstania styczniowego. Co na ten temat pisała współczesna wydarzeniom prasa na Śląsku?

Następne pokolenie, pielęgnując tradycje przodków, korzystało z doświadczeń 1863 r. i tych samych punktów przerzutowych. Jednak w latach 1919–1921 broń przemycano z Polski dla walczącego Śląska.

Zdzisław Janeczek

Broń ze Śląska napływała do Królestwa od pierwszych dni powstania. Świadczy o tym m.in. zatrzymany od strony śląskiej granicy w nocy z 22 na 23 I 1863 r. ładunek przewożony na dwóch furmankach. Również miejscowa prasa zamieszczała informacje o udaremnieniu prób przemytu broni i amunicji.

Pruski koszmar (karykatura współczesna) | Fot. Wikipedia

Według relacji „Breslauer Zeitung”, w lutym 1863 r. policja aresztowała w pociągu agenta fabryki broni, którego celem podróży była Warszawa. „Schlesische Zeitung” donosiła z Wrocławia m.in. o konfiskacie nocą z 12 na 13 III 1863 r. wozu z bronią (50 sztuk broni palnej zaopatrzonej w bagnety). Po upływie dwóch tygodni (30 III) policja pruska zarekwirowała na dworcu w Gliwicach 21 cetnarów ołowiu, formy do lania kul i 600 karabinów. W kwietniu na dworcu w Katowicach czekało na przewiezienie do Sosnowca, a stamtąd na Lubelszczyznę, 270 sztuk broni. Z kolei w Mysłowicach, u piekarza Kluski, przechowywano skrzynki z prochem. Nie udało się niczego znaleźć podczas rewizji u piekarza Ferdynanda Zipsa, bliskiego współpracownika Stanisława Maciejewskiego, za to, jak donosiła „Breslauer Zeitung”, na katowickim dworcu znaleziono pistolety ukryte w beczce. Kolejnym niepowodzeniem było wykrycie (29 V 1863 r.) na stacji katowickiej, w wagonie w składzie do Sosnowca, podwójnego dna, które skrywało 42 szable kawaleryjskie i 3 paczki prochu. Z powodu pośpiechu, podczas załadunku w Gliwicach konspiratorzy nie dopilnowali zasmarowania nowych gwoździ, co zwróciło uwagę kontrolujących. (…)

Agenci, aby uchronić transporty broni i amunicji przed pruską konfiskatą, stosowali różne systemy zabezpieczeń. Zmieniali szlaki transportowe, tworzyli coraz nowe kantory i magazyny, fałszowali opakowania i napisy.

Broń pakowali jako cukier, wino, mąkę, oliwę, płótno, cygara, wyroby żelazne, ziarno itp., chowali ją w kasach ogniotrwałych między podwójnymi ściankami, w skrzynkach z szufladami, w walizach z ubraniami i bielizną oraz w szafach i kołyskach; wykorzystywali również podwójne dna skrzyń, wagonów, powozów i wozów. Rapiery i broń krótką ukrywano w laskach i pejczach, lufy karabinów deklarowano jako części maszyn.

Ludwik Ohnstein z synem wozili materiały wojenne z Legnicy i Głogowa w pudłach, których zawartość zgłaszano jako porcelanę. W październiku 1863 r. urzędnicy pruskiej komory celnej w Katowicach zatrzymali paczkę z laskami i szpicrutami, w których były ukryte sztylety. (…)

Broń i materiały wojenne były również transportowane przez tzw. zieloną granicę pomiędzy Bytomiem, Czeladzią a Siemianowicami, w rejonie nadgranicznej Brynicy. Ustalone były stawki opłat w zależności od rodzaju ładunku: 50–60 rs. od cetnara prochu, 3 rs. (w polskiej walucie 3 zł) od karabinu, 1 rs. od rewolweru lub szabli. Organizacją akcji przerzutowej w tej strefie zajmowali się Hoffman, Fiedler, Adam Gruman i Adam Kościuch z Będzina. Istotną rolę w organizowaniu zaopatrzenia w broń i środki do prowadzenia walki odgrywał także powiat pszczyński i Pszczyna, skąd sprowadzony z Wrocławia sprzęt wojenny transportowano nad Przemszę, gdzie w Jaździe, w okolicy Imielina, przerzucano go do położonego już po austriackiej stronie Jelenia. Dalsze punkty przerzutowe znajdowały się w rejonie Nowego Bierunia, Dziećkowic i innych nadgranicznych osad.

Dworzec Główny Wrocław | Fot. Wikipedia

W takich przypadkach wykorzystywano najczęściej miejscowych przemytników, tzw. szwarcowników lub „defraudantów” (zamieszkujących miejscowości po obu stronach granicy) oraz chłopskie łodzie i podwody. Ładunki z bronią transportowano na Górny Śląsk także Odrą i Kanałem Kłodnickim do Gliwic. Zwracała uwagę na ten proceder „Breslauer Zeitung”, cytując uwagi swojego korespondenta z Bodzanowic z 27 III 1863 r.: „powstańcy obsadzili las […] i licznymi forpocztami dobrze go zabezpieczyli. 40 przemytników spotkało się z forpocztami, straże zaprowadziły ich do dowódcy, który sprawdziwszy o ile można było, ich zeznania, polecił im postarać się o proch, obiecując dobrą zapłatę”.

W tej sytuacji, współpracujący z naczelnym prezesem prowincji śląskiej, Johannem Hansem Eduardem Schleinitzem (1798–1869), naczelny prezes Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Karl Horn, był niezadowolony z małej skuteczności policji i władz wojskowych, ścigających emisariuszy i przemytników broni. Jego zdaniem, konfiskaty, do jakich dochodziło na granicy rosyjsko-pruskiej od Śląska po Wielkopolskę, „w większości wypadków zawdzięczać należało tylko przypadkowym, szczęśliwym okolicznościom, rzadko poprzedniemu donosowi. Polacy wielokrotnie stosowali tę metodę, że dostawcy, którzy dany sprzęt wojenny oddali w oznaczonym miejscu, oprócz ceny otrzymywali jeszcze pewne premie”. Działający w Legnicy Mrowiński płacił za zrealizowany kontrakt 50 talarów. Taką cenę dostał m.in. puszkarz Adolf Hoffman. (…)

25 VIII 1863 r. przytrzymano w Ostrawie inny transport prochu ukrytego w mące. Odkrycie to pociągnęło za sobą zwłokę w przesyłce następnego transportu; tymczasem postarano się o odpowiednią ilość starych sprzętów, np. skrzynek, szaf, nawet kolebek itp., które posłużyły do ukrycia nie tylko prochu, lecz nadto różnych przedmiotów uzbrojenia, które tym razem wysłano równocześnie z transportem prochu 5 XI 1863 r.”. (…)

Jednym z ważniejszych agentów na austriackim Śląsku był inżynier architekt Jan Gering (Gerink), naczelnik stacji kolei północnej w Hruszowie (Gruszowie) pod Ostrawą, należącej do powiatu bogumińskiego. (…) 5 II 1864 r. Gering i jego towarzysze zostali aresztowani, a 238 powstańców internowanych w Ołomuńcu przeniesiono do Hradec Kralove. Austriacy, aby zdemaskować konspiratorów, posłużyli się prowokacją, której plan przygotował inspektor policji w Brnie, a jego wykonawcami zostali: kancelista dyrekcji policji Walazza i strażnik cywilny Neslany. Udali się oni do stacji w Hruszowie w towarzystwie prowokatora – internowanego powstańca Clementa de Monts – i Walazza przebranego za kupca mającego nakaz rewizji i aresztowania osoby wskazanej przez Neslanego, przyodzianego „w polskie futro”. Podając się za zbiegów, Neslany i de Monts nakłonili Geringa w domku Stoklaska, aby dał im fałszywe karty legitymacyjne. Gdy ten się zgodził, Walazza przystąpił bezzwłocznie „z asystencją wojskową” do rewizji w kancelarii Geringa, gdzie znaleziono pakiet, w którym znajdowały się m.in. sfałszowane formularze legitymacyjne oraz listy „pod adresem dwóch dam do Paryża przesyłane, a w nich rozporządzenia i cyrkularze Rządu Narodowego, dalej spis Polaków internowanych w Morawie, wskazówki adresów, wreszcie propozycja dotycząca obsadzenia stopni oficerskich”. Dodatkowym dokumentem obciążającym był notes Stoklaska.

Dworzec kolejowy w Boguminie. Fot. Wikipedia

Proces zatrzymanych rozpoczął się po długim śledztwie 11 X 1864 r. w Brnie. W roli obrońcy wystąpił znany ze swych liberalnych przekonań wiedeński adwokat dr Mühlfeldt. Prokurator Maluska oskarżył Geringa „o zbrodnię naruszenia porządku publicznego” i zażądał dla niego kary 3 lat, dla Wrany i Janeckiego 2 lat (dla tego ostatniego jako poddanego pruskiego dodatkowo wydalenia z kraju po odbyciu kary), dla Stoklaska – 8 miesięcy. Dzięki znakomitej mowie obrończej dr. Mülfeldta sąd ostatecznie ukarał oskarżonych tylko za przemyt. Gering otrzymał wyrok 6 miesięcy, Janecki i Wrana 4 miesięcy, a Stoklasek – 2 miesięcy więzienia. „Skazani zgłosili natychmiast rekurs przeciw wyrokowi”. Ostatnia rozprawa odbyła się przed Sądem Najwyższym w Wiedniu, gdzie wyrok podtrzymano. (…)

Na dawniejszych przedpolach gminy Siemianowice, już po rosyjskiej stronie granicy znajdowała się kopalnia „Saturn”, której załoga w latach 1905–1914 odegrała rolę w polskim ruchu niepodległościowym. Tutaj najczęściej znajdowali schronienie ścigani przez carską ochranę emisariusze i bojowcy Polskiej Partii Socjalistycznej, których przerzucano za pruski kordon. Zdarzało się, że mężczyzn przemycano w ubraniu kobiecym, a kobiety w męskim, w zależności od posiadanych papierów.

Człowiekiem, który wyekspediował w ten sposób dziesiątki ludzi, był sztygar Paweł Piotr Dehnel, zwany „Strychniną”. Pseudonim zawdzięczał kapsułce trucizny, z którą się nigdy nie rozstawał; nosił ją zawsze w kieszonce kamizelki. Dehnel wielokrotnie przez komorę bańgowską przeprowadzał towarzysza „Ziuka”, tj. Józefa Piłsudskiego, a także Walerego Sławka, Aleksandrę Piłsudską jako „Wandę”; tędy ekspediował do Siemianowic Piotra Nasiłkowskiego i wielu innych, którzy dokonywali zakupów broni w Katowicach.

„Polonia” korfantowska (nr 2817 z 11 VIII 1932) w skonfiskowanym artykule pt. Sanacyjne poprawki historyczne w naszej propagandzie zagranicznej tak skomentowała te wydarzenia: „O ile wiemy, styczność pana Piłsudskiego ze Śląskiem ograniczyła się do tego, że około roku 1905 zamawiał rewolwery dla partii i jej akcji na terenie byłej dzielnicy rosyjskiej i że w owych czasach, przebywając na kopalni „Saturn” w Czeladzi u swojego przyjaciela sztygara […], czasem przechodził przez zieloną granicę, udając się do Siemianowic na wódkę”.

Pomijając kąśliwy ton relacji, należy wspomnieć, że Paweł Dehnel nie tylko doczekał wolnej Polski, ale symbolicznego przeprowadzenia Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka przez dawną granicę, które odbyło się w następujących okolicznościach:

Józef Piłsudski w 1922 r., bawiąc na Górnym Śląsku, postanowił odwiedzić dawnego towarzysza i przyjaciela na „Saturnie”. Zjechawszy do niego, po krótkim pobycie miał powiedzieć: „Paweł, teraz powieziesz mnie na granicę, tam, gdzieś mnie dawniej przeprowadzał jako „Ziuka”.

Prośbie stało się zadość. Pojechano autami na dawną komorę graniczną pod Bańgowem, gdzie Dehnel, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek papieru, wręczył go Józefowi Piłsudskiemu, mówiąc: „Masz tu, „Ziuk”, paszport, z którym możesz jeździć o całym świecie”. Po tej ceremonii Marszałek pojechał do stolicy, a Dehnel powrócił na „Saturn”. Bohater naszej opowieści zmarł 14 II 1939 r. w wieku 70 lat.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku nt. kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” znajduje się na s. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku nt. kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” na s. 6-7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Kilkadziesiąt tysięcy powstańców styczniowych jest nieznanych. 80% ich potomków nie wie, że ich przodek był bohaterem

Są grupy i indywidualni historycy, którzy podejmują trud przypominania o nieznanych faktach. Korzystając z ich opracowywań, można podążyć śladami tych, z których wielu zostało na obcej ziemi.

Marcin Niewalda

Mało kto wyjeżdża do Irkucka „na wycieczkę”. 6000 kilometrów to odległość dla wielu nie do przebycia, a jednak tysiące polskich zesłańców musiało przebyć je piechotą. Wśród artystów, których przybił smutny widok skutych kajdanami skazańców, był Modest Musorgski, który w swoich Obrazkach z wystawy zawarł utwór Bydło. Choć nie mógł tego napisać oficjalnie i choć większość encyklopedii twierdzi, że zainteresował go widok wołów na polu – to w partyturze napisał, że to właśnie karawany polskich zesłańców, gnanych przez Syberię jak bydło, zainspirowały go do stworzenia tego poruszającego muzycznego obrazu.

Dzisiaj w Irkucku można natrafić na kilka grobów, a nawet jest ulica polskich powstańców (pamięci tych, którzy w 1866 r. w desperacji wywołali powstanie zabajkalskie – uważane za ostatni akt powstania styczniowego). Gdyby jednak pojechać kilkanaście kilometrów dół Angary, natrafi się na Usole – dawne miejsce niewolniczych prac, gdzie na wyspie ważono sól, a solanka drażniła rany. Gdzie leżało, nie orientuje się nawet wielu zainteresowanych historią. Miejscowość ta w XIX wieku składała się z kilkuset drewnianych domów, w których, w różnych warunkach, mieszkało wielu Polaków. Dzisiaj daremnie szukać ich śladów. (…)

Właśnie trwają pracę m.in. nad ustaleniem grobu Piotra Garyantesiewicza – 16-latka, który po powstaniu uciekł do Stanów Zjednoczonych i wiódł trudny los górnika. Pozostałby zupełnie zapomniany, gdyby nie króciutka notka w jednym z emigracyjnych pisemek. Dzięki współpracy z Polonią w Calumet (Michigan) udało się odkryć, że pracował na przodku, że miał zmiażdżoną dłoń, był ojcem kilkorga dzieci, i że pewnego dnia podczas wybuchu w kopalni urwał się głaz i zabił go na miejscu. Dzieci, osierocone również przez matkę, która zmarła zapewne w połogu, zmieniły trudne nazwisko na Gaiy. Dzisiaj cmentarz jest zarośnięty, a nikt z Polonii nie miał pojęcia, że kryje grób powstańca.

Historia młodego bohatera jest wciąż pełna zagadek. Nie wiadomo, w którym oddziale walczył, gdzie przyszedł na świat w 1846 roku, ani czy zostawił w kraju rodzinę. Może któryś z czytelników „Kuriera WNET” będzie umiał rozjaśnić tajemnicę.

Choć ślady powstańcze znaleźć można i na dalekiej Kołymie, gdzie stoi pomnik Czerskiego – polskiego powstańca – i w Argentynie, gdzie postyczniowy emigrant ma swój plac, to wiele jest białych plam nawet na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Jednym z zapomnianych miejsc są Antopojce, gdzie oddział Wisłoucha stoczył zwycięski bój. Miejscowość dzisiaj nie istnieje. Miejsca po domach zostały zaorane, polany leśne zarosły. Pamięć uleciała do tego stopnia, że darmo szukać tego miejsca na mapach Google czy w serwisach kresowych. Ustalanie jego położenia wymagało kilku dni ślęczenia nad XIX-wiecznymi mapami. Okazało się że miejsce miało też inną nazwę – Antonojce. Litwini, wymieniając dokonania wspomnianego dzielnego dowódcy, piszą, że walczył o wolność… Litwy. W ogóle na większości litewskich stron internetowych dotyczących powstania słowo ‘Polska’ nie pada ani razu, a napisy na nielicznych tabliczkach upamiętniających zryw dotyczą tylko „walki o wolność”. W świadomości Litwinów działania powstańcze w 1863 były zrywem litewskim.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Czego nie wiemy o powstańcach śląskich” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Czego nie wiemy o powstańcach śląskich” na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania styczniowego (1863–1864). Część I

Na stacjach w granicach guberni wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej umieszczono polskie nazwy z polskimi orłami. Na parowozach przewożono broń i amunicję oraz nielegalną literaturę.

Zdzisław Janeczek

W Trójkącie Trzech Cesarzy, miejscu, gdzie w latach 1846–1915 zbiegały się granice trzech europejskich mocarstw biorących udział w rozbiorze Polski: Prus (później Niemiec), Austrii (następnie Austro-Węgier) i Rosji, z pruskimi Mysłowicami graniczył rosyjski Sosnowiec. Do coraz większego znaczenia w życiu gospodarczym zarówno Zagłębia, jak i Śląska dochodziło kolejnictwo, a w szczególności po oddaniu do użytku w 1859 r. odnogi Ząbkowice-Sosnowiec. Kopalnie i huty, tak rządowe, jak i prywatne silnie związane były z koleją żelazną. Ponadto kolej dawała zatrudnienie licznej grupie mieszkańców, a jej pracownicy cieszyli się m.in. przywilejem zwolnienia z poboru (na 25 lat) do wojska oraz prawem do emerytury. Oprócz drogi żelaznej przechodził tędy trakt pocztowy. Ze stacji Granica w miejscowości Maczki (obecnie dzielnica Sosnowca) biegł szlak kolejowy przez austriacki Kraków do Wiednia, tzw. Droga Żelazna Warszawsko-Wiedeńska. W latach 1860–1880 etapami ułożono drugi tor z Warszawy do Ząbkowic. Liczba lokomotyw sięgnęła 287, wagonów osobowych 432, a towarowych 8718.

Kolej Warszawsko-Wiedeńska była najbardziej dochodową spośród linii kolejowych w Imperium Rosyjskim. Jej znaczenie ekonomiczne polegało m.in. na umożliwieniu eksportu węgla kamiennego z Zagłębia Dąbrowskiego do Prus, a w następnych latach eksportu wyrobów łódzkiego przemysłu tekstylnego.

Tak więc działania powstańcze w tym newralgicznym rejonie stwarzały duże zagrożenie dla ruchu granicznego w Trójkącie Trzech Cesarzy i budziły niepokój władz zaborczych pruskich, rosyjskich i austriackich. Stan ten znajdował odbicie także w relacjach prasowych i rozkazach dowódców. (…)

Trójkąt Trzech Cesarzy | Fot. Wikipedia

Kolej Petersbursko-Warszawska – KP-W była czwartą na terenie Imperium Romanowych, a drugą w Królestwie Polskim. (…) Zasadniczą przyczyną budowy Kolei Petersbursko-Warszawskiej (KP-W) były względy strategiczne. Realizacja tej inwestycji umożliwiała bowiem szybką dyslokację wojsk na terenie ufortyfikowanego Królestwa Polskiego, stanowiącego zachodnie przedpole Imperium Rosyjskiego. Z drugiej – przez odcinek do granicy pruskiej – zapewniała połączenie portów bałtyckich z Polesiem i guberniami centralnymi. KP-W miała także istotne znaczenie w przypadku ponownej polskiej rebelii. Mikołaj I i rosyjscy sztabowcy, nauczeni doświadczeniem wojny polsko-rosyjskiej 1831 r., nie wykluczali w przyszłości takiego rozwoju wydarzeń na ziemiach zachodnich guberni i Królestwa Polskiego. Przezornie więc brali pod uwagę ewentualność zbrojnego zrywu Polaków już w trakcie projektowania linii.

W 1863 r. tabor KP-W składał się z 373 parowozów, 819 wagonów osobowych i 7545 towarowych. Podczas powstania styczniowego 1863 r. KP-W stała się, zgodnie ze swym przeznaczeniem, strategiczną linią komunikacyjną dowozu do Kongresówki pułków rosyjskich i ich zaopatrzenia. Jeszcze przed wybuchem powstania wśród kolejarzy, a także w zarządzie KP-W powstała zakonspirowana komórka, której członkiem był m.in. Bronisław Antoni Szwarce (1834–1904), działacz niepodległościowy i tłumacz literatury rosyjskiej, m.in. poezji Michaiła Lermontowa i Aleksandra Puszkina, zatrudniony przy budowie kolei jako inżynier w Łapach pod Białystokiem. Kierował on Wydziałem Spraw Wewnętrznych Centralnego Komitetu Narodowego do 22 XII 1862 r., tj. do aresztowania i osadzenia w Cytadeli Warszawskiej.

Groźba represji nie odstraszyła polskich pracowników kolei od różnych przedsięwzięć patriotycznych mających zasygnalizować odrębność narodową. Na stacjach w granicach guberni wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej umieszczono polskie nazwy z polskimi orłami. Po pewnym czasie zlikwidowano je w wyniku interwencji carskiej żandarmerii. Na parowozach przewożono broń i amunicję oraz nielegalną literaturę. Władze rosyjskie rozpoczęły masowe zwolnienia i represje wobec kolejarzy Polaków, na newralgicznych stanowiskach zastępowano ich lojalnymi Niemcami lub Rosjanami. W warsztatach głównych kolei w Łapach naprawiano broń i produkowano amunicję. Wielu pracowników kolei walczyło czynnie z bronią w ręku.

Już pierwszego dnia powstania w Łapach dwóch maszynistów, nie informując obsługi stacji, uruchomiło parowóz stojący na terenie warsztatów kolejowych, aby wyruszyć nim w kierunku Warszawy. Kresem podróży była stacja Szepietowo, gdzie zatrzymał ich powstańczy patrol, do którego niezwłocznie się przyłączyli.

Łapy, ze względu na przebieg KP-W, były ważnym punktem strategicznym na mapie Imperium, tą trasą przechodziły bowiem transporty wojsk rosyjskich w kierunku Warszawy. Ponadto zbudowano tutaj most kolejowy na Narwi, umożliwiający przejazd pociągów z Królestwa Polskiego do zachodnich guberni Cesarstwa Rosyjskiego. Dlatego w pierwszych godzinach insurekcji stacja Łapy została zajęta przez oddziały powstańcze, jednakże już po kilku dniach kontrola nad nią z powrotem przeszła w ręce rosyjskie. Za to akcje dywersyjne na torach do Warszawy były prowadzone przez Polaków aż do stłumienia powstania.

Bronisław Deskur | Fot. Wikipedia

Z kolei na stacji Kietlanka, nieopodal Czyżewa w powiecie ostrowskim, 13 V 1863 r. doszło do bitwy pomiędzy oddziałem powstańczym dowodzonym przez ppłk. Ignacego Mystkowskiego (1826–1863) ps. „Ojciec” i mjr. Bronisława Deskura (1835–1895), cywilnego naczelnika województwa podlaskiego, a grupą wojsk rosyjskich generała-majora Tolla. Dzięki pomocy dróżnika został wykolejony pociąg wojskowy, w wyniku czego zginęło lub odniosło rany około 600 żołnierzy i 20 oficerów. W bitwie tej jednak dzięki zdradzie powstańcy ponieśli duże straty, poległo 100 ludzi, m.in. ich dowódca, pełniący obowiązki naczelnika powiatów: ostrołęckiego, przasnyskiego i pułtuskiego. Atak na rosyjski pociąg wojskowy uwieczniony został na jednej ze współczesnych rycin. (…)

Koleje odegrały ważną rolę także w sferze zaopatrzenia nie tylko armii zaborczej. Pomoc w dostawach broni i amunicji przeznaczonych dla Królestwa Polskiego stała się najważniejszą kwestią już na przełomie 1862 i 1863 r. Organizatorzy powstania mieli swoich agentów, którzy działali na terenie Niemiec, Belgii, Francji i Anglii. Zakupów dokonywano najczęściej w wielkich firmach handlowych w Leodium (Liege) i Londynie, skąd transporty kierowano przez Hamburg do Gothy, Lipska, Drezna, Wrocławia i Legnicy, dalej do Raciborza, Lublińca, Katowic lub Mysłowic. Szlak ten wytyczała m.in. Instrukcja dla Komisarza Nadzwyczajnego Nr 3846/1108, wydana 30 XI 1863 r. w Warszawie przez Rząd Narodowy. Rewolwery sprowadzano z Bremy, kosy z Hagen w Westfalii, szable z Solingen, a karabiny z Schmalkalden.

„Breslauer Zeitung” w doniesieniu z Monachium informowała, iż na dworcu wschodnim w Passau „leży 50 pak broni przeznaczonej dla polskich powstańców, jednak bez możności dalszego przewozu, ponieważ bez pozwolenia (Waffen-pass) nie wpuszczają broni do Austrii”. Podobnej treści komunikat zamieściła gotajska „Tageblatt”: „że przesyłkę broni przeznaczonej do Polski poddano tam rewizji urzędu podatkowego, i że dotąd jeszcze leży ta broń u tamtejszego spedytora”.

Jeszcze w listopadzie 1862 r. swoją agenturę powołała we Wrocławiu paryska Komisja Broni, w skład której wchodzili: uczestnik powstania 1830/1831 i Wiosny Ludów gen. Józef Wysocki (1809–1873), Włodzimierz Milewicz i dziennikarz Józef Ćwierciakiewicz (1822–1869), a w której agentem do spraw zakupów broni był Marian Langiewicz (1827–1887). Komisja prowadziła także werbunek oficerów wśród emigrantów. (…)

Lokomotywa KkStB (Kraków) parowozom nadawano imiona. Lata 60-70 XIX wieku | Fot. Wikipedia

Na Śląsku w trakcie przygotowań do powstania zjawił się także młody książę Roman Adam Wilhelm Czartoryski, syn Adama Konstantego z Jutrosina i Wandy Radziwiłłówny, absolwent gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu, student prawa w Berlinie i Bonn. W pierwszych dniach stycznia 1863 r. przyjął posadę prawnika we Wrocławiu. Według pruskich akt procesowych (zarzuty dotyczyły nie tylko „rzekomych dynastycznych aspiracji rodu”), książę podjął się „na życzenie” Jana Działyńskiego zadania sprowadzania broni z Anglii. W końcu lutego 1863 r. pod pretekstem choroby oczu wystąpił ze służby rządowej, wyjechał z Wrocławia i udał się przez Poznań, Berlin, Paryż do Londynu. W Poznaniu spotkał się z J. Działyńskim, a w stolicy Francji z Władysławem Czartoryskim. Związał się wtedy z Hotelem Lambert i wspierał

finansowo powstanie styczniowe, co przypłacił półtorarocznym pruskim więzieniem. (…)

Z Wrocławia szlak agentów i emisariuszy wiódł do przygranicznych osad przemysłowych Górnego Śląska: Mysłowic i Katowic, gdzie na przełomie 1860 i 1861 r. Stanisław Maciejewski założył filię firmy Bronisława Ostrzyckiego pod nazwą „Skład importowanych cygar i kantor informacyjny i komisyjny”.

Policja pruska w Katowicach bardzo szybko zwróciła uwagę na jego działalność. Podejrzenie wzbudził fakt, iż Maciejewski „o ile mało łożył starań ku prowadzeniu interesów handlowych, o tyle w ciągłych zostawał stosunkach z urzędnikami drogi żelaznej, Polakami, z którymi natychmiast po przybyciu do Katowic ścisłą zawarł znajomość”.

W grupie tej znaleźli się m.in.: rzemieślnik Karol Lehmann, piekarze Ferdynand Zips i Kluska, urzędnik celny Knopf oraz ekspedytor kolejowy z Mysłowic, Kazimierz Szremmer.

Lokomotywa KkStB 18 CWAŁ z lat 50. XIX w. | Fot. Wikipedia

Maciejewskiemu w szczególności zależało na kontaktach z pracownikami poczty i kolei. Jego agentami najczęściej bywali miejscowi Ślązacy rekrutujący się spośród robotników, rzemieślników i rolników. Wpływy organizacji był jednak znacznie szersze, sięgając poprzez Wrocław m.in. do dalekiego Heidelbergu, Gothy, Berlina i Drezna. Śląscy konspiratorzy przesyłali broń transportem kolejowym przez Szczakową do Krakowa, a nawet przez Morawską Ostrawę do Łańcuta. Część dostaw kierowano do Dąbrowy i Sosnowca, gdzie m.in. felczer Władysław Bruder zajmował się organizacją pomocy dla powstania, zbierając i przesyłając sprzęt medyczny, odzież i żywność. Ślązacy dostarczali w tym czasie ubrań, bielizny, butów lub surowców i materiałów na ich wykonanie. Okrężny szlak wiódł przez Mysłowice, Szczakową i Maczki, gdzie przebiegała granica rosyjsko-austriacka.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” znajduje się na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Związki Śląska z powstaniem styczniowym na płaszczyźnie życia społecznego, politycznego, kulturalnego i religijnego

Mówiono, iż Polacy mieli drewniane działa, obite żelaznymi obręczami, które produkowali ze studziennych rur. „Breslauer Zeitung”, pisząc o drewnianych armatach, przypisywała ten wynalazek gen. Bemowi.

Zdzisław Janeczek

A. Grottger, „Bitwa” z cyklu „Polonia 1863″| Fot. domena publiczna, Wikipedia

Związki Śląska z ruchem powstańczym na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej w latach 1863–1864 obejmują różne płaszczyzny życia społecznego, politycznego i kulturalnego, a nawet religijnego. Można więc śledzić echa powstania styczniowego w polskiej literaturze na Śląsku i w lokalnej prasie, rozważać kwestię udziału Górnoślązaków i Ślązaków z Ziemi Cieszyńskiej w walce zbrojnej. Odrębne zagadnienie stanowi rola śląskich szlaków transportowych i komunikacyjnych, którymi przemykali się kurierzy Rządu Narodowego oraz emigranci, i którymi dostarczano broń oraz tajne druki.

Istotnym problemem wydaje się również późniejszy stosunek społeczności śląskiej i polityków do sprawy powstania. W przededniu plebiscytu i trzeciego powstania śląskiego „Kurier Śląski” w artykule Bohaterom 1863 roku pisał: „Niewielu może Górnoślązakom wryła się w pamięć ta data wybuchu narodowego powstania. System pruski kordonu bagnetów oddzielał nas przez długie lata od reszty Polski, gdzie życie biło silnym tętnem, gdzie wrzała gorączkowa praca nad zrzuceniem jarzma niewoli. Nauczyciel pruski batem wydzierał z nas polskość i pamięć o Polsce, a napełniał nasze mózgi wiadomościami o krwawych Fryderykach i Wilhelmach i o żelaznym kanclerzu Bismarcku, siał ziarno nienawiści i niewiary we wszystko, co polskie”. Również ksiądz dziekan z Biskupic, Karol Preussfreund, upowszechniał opinię, że „lud śląski ma język polski, lecz serce pruskie”.

O zmianach zachodzących w świadomości Ślązaków w dobie powstaniowej i popowstaniowej wiele mówi wypowiedź poety i powstańca śląskiego Augustyna Świdra: „Rodzice nasi, zresztą jak na ów czas dobrzy Polacy, wprost zabraniali nam chodzenia na wieczorne ćwiczenia sokole. Czytywali oni »Katolika« od samego początku jego istnienia, czcili królową Jadwigę i króla Sobieskiego, zwiedzali Kraków, bo »tam jest tak dużo kościołów«, lecz zarazem była w nich jakaś tajemnicza miłość do króla pruskiego, bo »on trzymał z papieżem«”.

Równocześnie można było zaobserwować, nawet na łamach prasy niemieckojęzycznej, wzrastające zainteresowanie dla spraw polskich. Prasa wrocławska, wyrażająca interesy skłaniającego się w stronę liberalizmu mieszczaństwa, nie zawsze spotykała się z aprobatą władz rosyjskich. Świadczyła o tym notatka z „Gazety Policyjnej” przedrukowana w „Kurierze Warszawskim”, następującej treści: „Gazety Szląskie […] nie przestają rozgłaszać najniedorzeczniejszych i najkłamliwszych wiadomości o tym, co się dzieje w Warszawie”. O wpływ na treść ich doniesień zabiegał Aleksander Wielopolski, urzędnicy carscy, a w czasie powstania – biali i czerwoni. (…)

Marian Langiewicz 1863, autor nieznany | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Wraz z wybuchem powstania pojawiło się więcej doniesień urzędowych, komunikatów, ogłoszeń i korespondencji na tematy polskie, jak np. Manifest wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza. We Wrocławiu początkowo przekazywano sobie – jak donosił 28 I 1863 r. korespondent „Czasu” – najsprzeczniejsze wiadomości z Królestwa Polskiego: „Trudno było pomiędzy nimi rozróżnić, które prawdziwe, które fałszywe. Wielka część wyraźnie przesadzona, inna całkiem niedorzeczna. Dzienniki tutejsze zapisują je, tak jak przywożą osoby przybywające od granicy. Ponieważ komunikacja z Królestwem dotychczas jest przerwana i ani telegraf, ani pociąg kolei żelaznej do granicy nie dochodzą, wszystkie te wiadomości układają się wedle mniej więcej prywatnego posłuchu, albo są tworem pospolitego w takich razach zmyślenia. […] We Wrocławiu nie odebrano dotąd żadnych szczegółowych doniesień z samej Warszawy. Kupcy wstrzymali wszelkie przesyłki do Królestwa. Rząd posyła oddziały wojska, piechoty i jazdy na granicę. […] Dziwne, że we Wrocławiu spokojniej na ten ruch w Królestwie patrzą niż w Berlinie”.

Drukowano nie tylko artykuły inspirowane przez władze, ale także nadsyłane przez korespondentów prywatnych. W „Breslauer Zeitung” zamieszczono m.in. list z Warszawy z 28 II 1863 r., w którym opisano uroczyste obchody rocznicy „[…] początku ruchu, w którym to dniu przed dwoma laty na rozkaz księcia [gen. Michaiła Dmitrijewicza – Z.J.] Gorczakowa strzelano do bezbronnego ludu i zabito pięć osób. Dzień ten obchodzono żałobnymi nabożeństwami po wszystkich kościołach tak napełnionych, że nigdzie byś szpilki nie mógł rzucić. Młodzież szkolna była pierwsza w kościołach i dnia tego nie poszła do szkoły. Za oknami sklepowymi wystawiono tylko czarne materie”. (…)

Informacje dostarczane przez „Schlesische Zeitung” umożliwiały czytelnikowi śląskiemu wyrobienie sobie dość wszechstronnego poglądu na przebieg powstania. Wrocław uchodził w Europie za jeden z głównych ośrodków informacji o wydarzeniach 1863 r. w Polsce. (…)

Wykorzystywano korespondencję nadchodzącą z Krakowa i Warszawy, a nawet z Wilna i Lwowa. „Schlesische Zeitung” miała swoich korespondentów także w miejscowościach przygranicznych, skąd przychodziły wiadomości, których władze carskie nie pozwalały przesłać z Warszawy. Osobiste kontakty z mieszkańcami Królestwa ułatwiały ich przemycanie. Nierzadko przekazywali je dojeżdżający do Katowic kolejarze z zaboru rosyjskiego. (…)

Przeciętny mieszkaniec Śląska do chwili wybuchu powstania 1863 r. nie orientował się w jego potencjale wojskowym. Powstania 1794 r. i 1830 r. były przedsięwzięciami o charakterze wojskowym, dysponowały znacznymi środkami i miały szeroko zakrojone cele. Żołnierze M. Langiewicza czy J. Haukego-Bosaka zaś nie posiadali wystarczającego uzbrojenia, brakowało im wyszkolenia i zawodowych oficerów.

Gen. gub. Murawiew – Wieszatiel | Fot. domena publiczna, Wikipedia

„Breslauer Zeitung” informowała, iż uzbrojenie powstańców „w większości przypadków składało się z kos, pik, gdzieniegdzie dubeltówek i rewolwerów”. Partyzanci potrafili przejściowo obsadzić nawet małe miasta, nigdy jednak nie zdołali opanować większej aglomeracji, gdyż nie dysponowali odpowiednimi siłami. Próżne więc były obawy urzędników pruskich i miejscowych Niemców, którzy na wieść o wybuchu powstania oczekiwali niecierpliwie w powiatach nadgranicznych przybycia piechoty z Koźla lub Nysy i z trwogą obserwowali nieliczne patrole konne strzegące kordonu. Nurtowało ich wówczas pytanie: „[…] co mogłaby zdziałać taka garstka żołnierzy, gdyby Polacy naprawdę przekroczyli granicę?”. (…)

Korzystając ze wzrostu zainteresowania wydarzeniami w zaborze rosyjskim, reklamowano czytelnikom śląskim pięć rodzajów map Polski, które można było nabyć we wrocławskiej książnicy Kornów w cenie od 6 do 20 srebrnych groszy. W doniesieniu z 27 II z Paryża w „Schlesische Zeitung” zamieszczono także informację o broszurze L`insurrektion polonais autorstwa francuskiego publicysty i męża stanu, obrońcy uciemiężonych narodów, hrabiego Charlesa Montalemberta. Na listę policyjną trafiła litografia Zöllera przedstawiająca Błogosławieństwo powstańców, wydana w Wiedniu, nakładem redakcji „Postępu”.

Wszystkie mapy i litografie związane z powstaniem otrzymywały podpisy w językach polskim i niemieckim. Adresowano je więc do obu narodowości zamieszkujących dawne ziemie Rzeczypospolitej. Zgodnie z zainteresowaniem niemieckiej liberalnej opinii publicznej, były one rozprowadzane także na terenie Rzeszy.

Temat powstańczy, ciesząc się popularnością, docierał nie tylko do salonów mieszczańskich, ale wzbudzał również zainteresowanie wśród najuboższej ludności, która musiała się zadowolić oglądaniem obrazów i map przez szybę wystawową witryny Kornów. W ten sposób po upadku powstania kształtowała się nowa wersja panteonu sławnych Polaków. (…)

„Breslauer Zeitung” pisała także o metodach propagowania prawosławia, czego przykładem był założony schizmatycki żeński klasztor w Wilnie. W tej kwestii polemizowała z „Moskiewskimi Wiadomościami” („Moskowskije Wiedomosti”), które aprobowały tę decyzję, nazywając ją „[…] dobrym przedsiębiorstwem Murawiewa, które niezawodnie wyda błogie owoce, gdyż spodziewać się można, że po tym pierwszym rosyjskim żeńskim klasztorze w odebranych Polakom prowincjach więcej takich nastąpi”. W odpowiedzi „Breslauer Zeitung” pisała: „O takiej fabryce rosyjskich klasztorów żeńskich – w kraju, gdzie dotychczasowy zupełny ich brak najlepiej dowodzi braku wszelkiego poczucia potrzeby podobnych zakładów – można we względzie narodowym myśleć sobie, co się komu podoba; ale jak mogą ludzie, opierający się na takich środkach, mówić o liberalizmie i wydawać się przed światem za jego obrońców?”.

Ze zrozumieniem akceptowano trwanie Polaków przy wierze katolickiej, przeciw której skierowane było ostrze ekspansji rosyjskiego prawosławia. Już ten fakt uznawano zazwyczaj za wystarczający powód walki Polaków.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka „Śląsk a powstanie styczniowe” znajduje się na s. 6 i 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląsk a powstanie styczniowe” na s. 6-7 „Śląskiego Kuriera WNET” 44/2017, www.webbook.pl

Czy wiemy, kto z naszych przodków walczył w powstaniu styczniowym? Uratujmy odchodzące w niepamięć resztki historii

Powstanie styczniowe jest znane, lecz wciąż nie mamy świadomości, jak wielki był w nim udział naszych rodzin lub ich przyjaciół, jak bardzo związane jest ono z przeszłością miejsc, w których żyjemy.

Marcin Niewalda

Po zaborze rosyjskim przebiegały po lasach liczne oddziały, z różnym szczęściem potykając się z wrogiem, utrudniając mu codzienne działania zacierania pamięci o Polsce i rusyfikowania ludności. Młodzież ciągnęła z całego świata. Byli i tacy, którzy na wieść o powstaniu przepłynęli ocean. Wielu wykształconych w wojskowych szkołach Włoch czy Francji rzuciło się, by podnieść żagiew i postawić na szali swoje życie i wolność. (…)

Choć można dyskutować, czy powstanie styczniowe było sensowne, choć już w 1863 roku zwalczały się dwa stronnictwa, to jednak nie można odmówić szacunku tym, którzy podjęli nierówną walkę, wymuszoną w znacznym stopniu właśnie po to, aby wykrwawić Polskę. A jednak, chociaż nie było wyjścia, choć doszło do tysięcy ofiar i zsyłek, powstanie stało się zarzewiem oswobodzenia narodu pół wieku później.

Z północnych terenów Lwowskiego miało wyruszyć na jesieni 1863 roku 8 oddziałów. Zebrały się trzy po kilkaset osób. Połączeni w lasach Dzieduszyckiego pod Sokalem, ruszyli ku granicy. Do zapatrzenia, organizacji grupy znacznie przyczynił się, a potem dowodził jazdą Tomisław Rozwadowski. Po dwóch dniach marszu wśród lasów oddział rozłożył się w majątku Rulikowskich w Świtarzowie. Panny z okolicznych domów pospieszyły z nakarmieniem i napojeniem. Była wśród nich Melania Rulikowska. Ojcowie Tomisława i Melanii walczyli w powstaniu listopadowym, m.in. w bitwie pod Dębą Wielką. Ich dzieci miały poczucie patriotycznego obowiązku.

Możemy sobie wyobrażać, że rozegrały się tu sceny jak z obrazu Grottgera „Pożegnanie powstańca”. Młodzi żegnali się poważnie i czule. I chociaż wyprawa skończyła się jednodniową bitwą niedaleko granicy – pod Poryckiem – a potem powrotem i licznymi aresztowaniami, to Tomisław i Melania dwa lata później stanęli na ślubnym kobiercu. Powstanie upadło, ale ich syn Tadeusz kontynuował patriotyczną tradycję rodziców – uratował Lwów, dowodząc jego obroną, a potem był autorem działań w czasie Cudu nad Wisłą. (…)

W powstaniu brało udział, według różnych szacunków, kilkadziesiąt tysięcy osób. Trzeba tę liczbę jeszcze powiększyć o kobiety, które szyły mundury, przenosiły meldunki; o kowali przekuwających kosy, o księży agitujących na parafiach, o emisariuszy, o wspierających zryw groszem, końmi, aprowizacją. Potomkowie ich wszystkich żyją do dzisiaj i mogliby być dumni z zachowania swoich przodków. Jednak, jak wylicza portal „Genealogia Polaków”, jedynie 20–30% żyjących dzisiaj Polaków ma świadomość udziału w powstaniu swoich przodków. (…)

Wielka Baza Powstańców Styczniowych (www.powstanie.okiem.pl) stara się łączyć informacje z wszelkich wymienionych wyżej źródeł. Również zachęca do dzielenia się wiedzą rodzinną. Dzięki niej i Internetowi doszło już do niezwykłych zdarzeń. Tak było, gdy do autorów bazy napisał człowiek z Irkucka – potomek zesłańca, który wiedział jedynie, że ów przodek zostawił w Polsce siostrę. Dwa tygodnie później przypadkowo do bazy zgłosił się potomek owej siostry i linie rodzinne można było połączyć po 150 latach. (…)

W 2018 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło program grantowy. Program ten dotyczy jednak głównie ratowania zabytków, stawiania pomników, zachowywania twórczości ludowej i działań akademickich. Praktycznie niemożliwe jest uzyskanie wsparcia na społeczne działania tego typu jak Baza Powstańców, programy odtwarzania tożsamości narodowej, edukację nieformalną, społeczne promowanie wiedzy i pamięci.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy” znajduje się na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy” na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Premier Morawiecki dzień 44: Apoteoza bohaterów i idei Powstania Styczniowego, w tle przejęcie kontroli nad spółkami SP

W 155 rocznicę Powstania Styczniowego na terenie warszawskiej Cytadeli premier Mateusz Morawiecki razem z Ministrem Obrony Narodowej Mariuszem Błaszczakiem oddali cześć z powstańcom 1863 roku.

Powstanie styczniowe było wprawdzie aktem desperacji, odwagi, ale nie było aktem szaleństwa – powiedział premier Mateusz Morawiecki w 155 rocznicę polskiego zrywu niepodległościowego.

Powstanie zbudowało zupełnie inną rzeczywistość. Nie można było być Polakiem i nie walczyć o Polskę po Powstaniu Styczniowym: przekonywał premier podczas swojego przemówienia przy Bramie Straceń Cytadeli Warszawskiej.

Szef rządu odniósł się w swoim przemówieniu do ponadklasowego, ogólnonarodowego charakteru powstania – Walka o duszę polskiego chłopa wówczas miała fundamentalny charakter i rzutowała na późniejszą walkę o wolność – zapewniał.

Premier w sowim przemówieniu wskazał na ciągłość walk o wyzwolenia Rzeczpospolitej od zrywu 1863 roku, do działań ojców Niepodległości – Tak jak Pierwsza Kadrowa wyruszała na swój szlak równo 50 lat po wykonaniu egzekucji na ostatnim dyktatorze powstania Romualdzie Traugutcie, odwołując się do tamtej przeszłości, tak samo my, później, w latach Solidarności, odwoływaliśmy się też do tej wielkiej bohaterskiej przeszłości powstańców Warszawy, obrońców Polski z czasów drugiej apokalipsy, ale również właśnie do powstańców styczniowych

– Dzisiaj tu stajemy dla uczczenia pamięci naszych wielkich bohaterów sprzed 155 lat. Mam pełne przekonanie, że nie byłoby nas dzisiaj tutaj, w niepodległej Rzeczpospolitej, gdyby nie oni. Ich walka wtedy była wielkim zobowiązaniem i dzisiaj walka o lepszą Polskę i urządzenie Polski bardziej sprawiedliwej i zasobnej jest wykonaniem ich testamentu – przemawiał premier.


Nadzór nad kilkunastoma spółkami z udziałem Skarbu Państwa, które dotychczas podlegały pod Ministerstwo Rozwoju oraz Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa został przekazany bezpośrednio do Kancelarii Premiera.

Centrum Informacyjne Rządu poinformowało, że pod nadzorem KPRM znalazły się: Agencja Rozwoju Przemysłu, Bond Spot, Giełda Papierów Wartościowych, Grupa Azoty, PKO BP, PKP PLK, PKP SA, Poczta Polska, Polski Fundusz Rozwoju, Polski Holding Nieruchomości, Polskie Linie Lotnicze LOT, Powszechny Zakład Ubezpieczeń.

CIR zaznacza jednak, że nie jest wykluczone, że nadzór nad strategicznymi spółkami znów zostanie przekazany odpowiednim ministrom. Nadzorem właścicielskim w KPRM zajmuje się Departament Skarbu Państwa, który podlega sekretarzowi stanu Maciejowi Małeckiemu.

 

ŁAJ