Przełomiec: Łukaszence pełna integracja nie jest do niczego potrzebna. On chce być prezydentem niepodległego państwa

Maria Przełomiec o uroczystym pochówku powstańców styczniowych w Wilnie oraz o unii białorusko-rosyjskiej i zabiegach Łukaszenki by nie stała się ona zbyt ścisła.

Maria Przełomiec mówi na temat uroczystego pochówku szczątek powstańców styczniowych, który w piątek ma miejsce w Wilnie. Trumny powstańców, m.in. Zygmunta Sierakowskiego, dowódcy Powstania Styczniowego na Żmudzi i Konstantego Kalinowskiego, bohatera narodowego Białorusi, Litwy i Polski zostaną złożone w kaplicy na Starej Rossie. W pogrzebie biorą udział przedstawiciele Białorusi, Litwy, Łotwy i Polski. Tą ostatnią reprezentuje Andrzej Duda, zaś Aleksander Łukaszenko przysłał na obchody wicepremiera, co jak stwierdza nasza rozmówczyni, „naprawdę nieźle”. Samego prezydenta Białorusi bardziej angażuje obecnie kwestia integracji Białorusi i Rosji. Nie chce on pozwolić, by poszła ona zbyt daleko.

Łukaszence pełna integracja nie jest do niczego potrzebna. On nie chce być gubernatorem obwodu mińskiego, chce być prezydentem niepodległego państwa.

Ostatnie rozmowy premierów oby państw trwały siedem godzin. Wciąż jest wiele punktów spornych. Jak mówi dziennikarka, Białoruś nie godzi się by powstała na ich terytorium rosyjska baza lotnicza podporządkowana bezpośrednio Moskwie. Przełomiec  zwraca także uwagę na wybory parlamentarne na Białorusi, które miały miejsce w ostatnią niedzielę. Stwierdza, że nastąpił regres, bo w obecnym parlamencie nie ma żadnych przedstawicieli opozycji, podczas gdy w poprzednim były dwie.

Łukaszenka uśmiecha się do Zachodu, ale nie jest zdolny do żadnych ustępstw na rzecz demokratycznych przemian.

Redaktorka Studia Wschód TVP komentuje zabiegi dyplomatyczne przywódcy Białorusi, który próbuje poprawić sobie stosunki z Zachodem, w obliczu rosyjskiej presji na ściślejszą integrację. Część zachodnich polityków przychyla się do myśli, że „warto podtrzymywać Łukaszenkę, żeby nie doszło do pełnej integracji”, niezależnie od jego stosunku do demokracji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Filip Frąckowiak: Schetyna krytykuje PiS za działania, które w Radzie Warszawy są dla PO normą

Wicedyrektor TVP Polonia i przedstawiciel PiS ocenia przemówienie sejmowe Grzegorza Schetyny i I rok prezydentury Rafała Trzaskowskiego. Mówi też o pogrzebie bohaterów powstania styczniowego w Wilnie

 

Warszawski radny Prawa i Sprawiedliwości Filip Frąckowiak komentuje sejmowe przemówienie przewodniczącego Platformy Obywatelskiej:

[…] z zażenowaniem, jak zawsze,  słucham  przewodniczącego Grzegorza Schetyny.

Samorządowiec twierdzi, że przewodniczący PO krytykuje PiS za praktyki, których sama Platforma dopuszcza się w Radzie Warszawy. Przypomina, że przedstawicielom  PiS w Radzie  często odbierany jest głos. Ubolewa nad brakiem nawet próby okazania zaufania rządowi ze strony Koalicji Obywatelskiej:

Nic z tego, co mówił, nie jest próbą wspólnego działania.

Radny nie zgadza się z krytyką ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Zwraca uwagę na niespotykaną wcześniej skalę zakupów w MON.  Radny w mocnych słowach podsumowuje przemówienie przewodniczącego PO:

To nie jest poziom dyskusji, jakiej oczekiwałbym w parlamencie.

Filip Frąckowiak mówi o mającym się odbyć w Wilnie pogrzebie dwóch emisariuszy powstania styczniowego, w którym będą uczestniczyć przedstawiciele Polski,  Litwy, Białorusi i Ukrainy. Podkreśla fakt, że pochówek bohaterów narodowego powstania może stać się szansą na powrót do ponadnarodowej dyskusji o I Rzeczpospolitej. „To nawiązanie do Trójmorza” – zwraca uwagę radny. Uroczystości będą transmitowane w TVP Polonia i TVP Info od 11.30. W składzie polskiej delegacji będzie prezydent Andrzej Duda, minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński i marszałek Sejmu Elżbieta Witek.

Gość Poranka WNET podsumowuje pierwszy rok prezydentury Rafała Trzaskowskiego w Warszawie. Krytykuje plany ograniczenia dostępu samochodów do śródmieścia. Wspomina też niedawno usuniętą awarię oczyszczalni „Czajka” : „To ewidentna wina prezydenta Trzaskowskiego” – zauważa. Negatywnie ocenia pomysł poprowadzenia linii tramwajowej przez Pole Mokotowskie. Filip Frąckowiak ubolewa też nad brakiem reakcji mieszkańców Warszawy na złą politykę prezydenta Warszawy.

„To ewidentnie zła prezydentura” – podsumowuje samorządowiec.

A.W.K

 

Węglasz: Szczawniccy górale potrafią wyprowadzić swoje rodowody nawet do średniowiecza

Barbara Węglasz, Kustosz Muzeum Pienińskiego o góralskich haftach, góralskim poczuciu wolności i o tym, kto udzielał w Szczawnicy schronienia powstańcom styczniowym.

Barbara Węglasz mówi różnicach między góralami szczawnickimi i pienińskimi. Nie jest łatwo rozróżnić różne grupy górali na pierwszy rzut oka. Jednak różnią się oni strojem: spodniami, suknią, gorsetem, czy haftami.

Tutejsi hafciarze prześcigali się w przepięknych haftach.

W tej okolicy mieszkało wielu utalentowanych szwaczy, do których przyjeżdżali ludzie z okolicznych wsi.

Niektóre rody szczawnickie mogą wyciągnąć swoje rodowody z czasów nawet średniowiecznych.

Jak mówi Kustosz Muzeum Pienińskiego, miejscowi kultywują pamięć o przodkach, posiadając często bardzo rozbudowane drzewa genealogiczne. Choć żyją oni w okolicy od wielu pokoleń, to przybyli tutaj z różnych stron. Obecne tu pustkowia zasiedlane były za panowania Bolesława V Wstydliwego i św. Kingi. Później przyszła fala przybyszy z Wołoszczyzny i Rusi. Z tego powodu na tych terytoriach poza góralami mieszkali także Rusini Szlachtowscy, podgrupa Łemków. Zostały po nich budynki cerkwi grekokatolickich.

To są tereny, które zawsze należały do królewszczyzn. […] Górale podlegali pod starostę czorsztyńskiego, […] i zawsze uważali się za tych wolnych chłopów.

Kontynuując opowieść o dziejach tych ziem, Węglasz mówi o sytuacji ludności w czasach RON. Jako podlegający po władzę urzędnika królewskiego, a nie pod poddaństwo prywatne, mieli prawo odwoływać się do króla i z niego korzystali.

W XIX w. w Szczawnicy rodzi się wyjątkowa sytuacja.

Rozmówczyni Łukasza Jankowskiego powraca do dziejów uzdrowiska. Jego właściciel, Węgier Józef Szalej przyjmował weteranów powstania styczniowego, którym pozwalał mieszkać w swoim ośrodku. Pod koniec życia zapisał on uzdrowisko Polskiej Akademii Umiejętności.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

Do wybuchu powstania styczniowego doprowadziła spirala przemocy/ Barbara Petrozolin-Skowrońska, „Kurier WNET” nr 55/2018

Car przysłał do Królestwa jako p.o. namiestnika osławionego stupajkę, generała Suchozanieta, który zapewniał, że rosyjskie panowanie nad Wisłą musi się ostać, choćby miało zginąć i 20 000 Polaków.

Zanim poszli w bój bez broni…

Rozmowa WNET z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki „Przed nocą styczniową”.

„Z znakiem Orła i Pogoni poszli nasi w bój bez broni” są to słowa Wincentego Pola z popularnej piosenki o powstaniu styczniowym. Prawda czy fałsz?

Prawda.

Zacznijmy rozmowę od tych dwóch znaków. Potem poruszymy sprawę broni.

Powinniśmy mówić o trzech znakach. Na słynnej pieczęci Rządu Narodowego 1863 roku obok Orła i Pogoni był jeszcze św. Michał Archanioł, patron Rusi. Te znaki określały terytorium pozbawionej w rozbiorach niepodległości Rzeczypospolitej. Powstanie stawiało sobie za cel przywrócenie niepodległości państwa w granicach sprzed 1772 roku.

„Polska od morza do morza”. Czy nie czuło się od razu, że to niebezpieczna mrzonka?

„Point de reveries…” – żadnych marzeń czy też mrzonek – przestrzegał już Polaków w Warszawie goszczony po królewsku w 1856 roku Aleksander II…

Jakie były te polskie marzenia, których spełnienia spodziewano się po młodym carze-reformatorze?

Było to marzenie o przywrócenie Królestwu Polskiemu praw, które zapewnił traktat wiedeński i o połączeniu z Królestwem wszystkich „ziem zabranych” – przyłączonych w rozbiorach do cesarstwa rosyjskiego jako Gubernie Zachodnie. Oczywiście wszystko pod berłem cara z dynastii Romanowych jako króla polskiego liczącego się z nadaną Polakom konstytucją. Taką perspektywę łączono w początkach Królestwa Polskiego z Aleksandrem I jako królem polskim i był przyjmowany entuzjastycznie „jakby jakiś zmartwychwstały Piast lub Jagiellończyk”… Tak był też witany w Warszawie 40 lat później Aleksander II…

Ale to „żadnych marzeń – co mój ojciec zrobił, dobrze zrobił” – było kubłem zimnej wody wylanym na głowy Polaków.

Nie dziwmy się jednak marzeniom o powrocie historycznej Rzeczypospolitej na mapy Europy. Prawie 500 lat wspólnej historii, a blisko 300 od unii lubelskiej – można się było przyzwyczaić i trudno odzwyczaić, gdy nie minęło jeszcze nawet sto lat od pierwszego rozbioru… Dziewiętnastowieczny patriotyzm polski był patriotyzmem całej Rzeczpospolitej utraconej w rozbiorach, a powstania – związane z marzeniami o przywróceniu jej niepodległości…

Żeby walczyć i zwyciężać, oprócz marzeń, motywacji i siły ducha potrzebna jest broń… Czemu wyprowadzani z Warszawy chłopcy z dziesiątek i setek warszawskiej Organizacji Narodowej „czerwonych” uzbrojeni byli w drągi?

Można przypuszczać, że następca Jarosława Dąbrowskiego na stanowisku naczelnika Warszawy w Organizacji Narodowej „czerwonych”, Zygmunt Padlewski (z Petersburskiego Koła Oficerów Polaków Sierakowskiego i Dąbrowskiego), jedyny wojskowy w Komitecie Centralnym Narodowym, który szykował militarny plan powstania, wierzył w informacje przesłane z Cytadeli przez Dąbrowskiego, że objęci spiskiem wojskowi z armii rosyjskiej stacjonującej w Królestwie Polskim otworzą powstańcom arsenały w Modlinie i uzbrojona młodzież polska będzie zwyciężać, a broni starczy dla wszystkich, którzy „ruszą do obozu”…

I co się okazało?

Gdy już spiskowcy wyprowadzeni do Kampinosu marzli tam kilka dni, a rozkazy dotyczące rozpoczęcia powstania w noc z 22 na 23 stycznia zostały rozwiezione do innych miast Królestwa Polskiego – okazało się, że załoga Modlina została wymieniona.

A może cały plan był fantazją? Obliczoną na to, by decyzja o powstaniu zapadła już w styczniu, gdy wzburzenie z powodu branki usprawiedliwiało decyzję jej podjęcia?

Myślę, że Jarosław Dąbrowski wierzył, że ten plan jest realny. Ale na pewno też był zwolennikiem szybkiego wybuchu powstania. Przedstawiał plan powstania już w czerwcu 1862 roku, potem w sierpniu… Zawsze powiązany ze spiskiem w wojsku rosyjskim. To dzięki tym kontaktom planowano przejęcie przez powstańców arsenałów Cytadeli Warszawskiej i twierdzy Modlin.

Ale w sierpniu Dąbrowski sam znalazł się w Cytadeli. Jak mógł zachować tak bliskie kontakty z politycznymi przyjaciółmi z Komitetu Centralnego Narodowego i ze spiskowcami powiązanymi z rosyjską rewolucyjną Ziemlą i Wolą?

Pośrednikami byli: narzeczona Dąbrowskiego (później żona) Pelagia Zgliczyńska (o sposobie grypsowania pisze w swoich wspomnieniach) oraz Ukrainiec Andrij Potebnia (w powstaniu miał plan utworzenia oddziału pod sztandarem Ziemli i Woli, zginął pod Skałą).

To są osoby poza podejrzeniem. Ale ta korespondencja mogła spotykać „po drodze” prowokatora powiązanego z tajnymi służbami…

Nic o tym nie wiem, ale skoro mówimy o broni i prowokatorach, warto przypomnieć historię aresztowania w Paryżu w hotelu Corneille członków Komisji Broni, wysłanych w grudniu 1862 r. przez KCN do Paryża z pieniędzmi, by ją zakupić dla przyszłego powstania. Aresztowano ich na skutek prowokacji szpiega rosyjskiego, Juliana Bałaszewicza, który jako Albert Potocki, właściciel antykwariatu, bardzo sprawnie działał w polskim środowisku emigracyjnym, snując wiele udanych intryg. To on doniósł prefektowi francuskiej policji, że w hoteli przy rue de Corneille zatrzymali się terroryści planujący zamachy na koronowane głowy… (winą za to aresztowanie obciążył dwóch antagonistów: Mierosławskiego i Padlewskiego, a jako jego przyczynę podał prasie francuskiej donos Anglików). Wynikiem aresztowania było nie tylko znaczne opóźnienie zakupu broni, lecz również skopiowanie przez policję francuską i przekazanie ambasadzie rosyjskiej przejętych od Polaków dokumentów dotyczących tras przesyłania broni do kraju, a także konspiracyjnych kółek w jednostkach rosyjskiej armii stacjonującej w Królestwie.

Może z tym wiązała się decyzja o wymianie załogi Modlina?

Tak czy nie – beztroska działaczy konspiracji zadziwia.

Zapytam za najwybitniejszym badaczem powstania styczniowego prof. Stefanem Kieniewiczem: Jak to się stało, że szczupłe środowisko złożone z luźnych grup inteligencji, zubożałej szlachty, uczącej się młodzieży, rzemieślników i robotników narzuciło swą decyzję [powstania] całemu narodowi? I dlaczego w tak niedogodnej chwili i przy tak nikłych szansach powodzenia?.

Napisałam całą książkę – osiemnaście rozdziałów i ponad pięćset stron, by także sobie odpowiedzieć na tak zadane pytanie…

A nie można odpowiedzieć krócej?

Mogę spróbować, ale będzie to pozbawione kolorytu epoki, ciekawych postaci… Uważam, że do wybuchu powstania doprowadziła spirala przemocy. Przekreśliła ona szanse drogi wskazywanej przez demokratyczne i niepodległościowe środowisko inteligencji warszawskiej z Edwardem Jurgensem na czele, które chciało nie tylko odzyskania niepodległości Rzeczypospolitej, lecz i głębokich przeobrażeń społecznych; uczynienia jej nowoczesnym, ważnym państwem w Europie Środkowo-Wschodniej.

Bez powstania?

Z dobrze przygotowaną i podjętą w sprzyjającej sytuacji międzynarodowej walką zbrojną. Przytoczę słowa Jurgensa: „Przywódcy nie mają prawa szafować ani krwią, ani życiem, ani zasobami materialnymi. Walka ostateczna musi być zwycięska i rozpoczynać jej nikt z gorącością zapału lub rozpaczy nie ma prawa”.

Stało się zupełnie inaczej – walkę podjęto i z „gorącością zapału”, i z rozpaczą…

I wówczas właśnie Jurgens pierwszy w obozie „białych” powiedział „Nie ma już wyboru, bądźmy przynajmniej razem”. Uznał, że „biali” powinni przystąpić do powstania. Wielopolski tego wykształconego, inteligenckiego polityka doceniał, więc gdy nie udało mu się go zjednać i Jurgens odmówił katedry w Szkole Głównej – pozostała Cytadela. Tam zmarł w sierpniu 1863 r., rok przed swoim rówieśnikiem Romualdem Trauguttem.

Nie poznał rozmiarów tragedii, jaką przyniosło powstanie, a sam też był postacią tragiczną. Ale wróćmy do „łańcucha przemocy”, który prowadził do powstania.

W 1861 roku decydujący wpływ na wydarzenia miała przemoc ze strony autokratycznej, rosyjskiej władzy i jej zbrojnego ramienia – wojska stacjonującego w Warszawie. W 1862 natomiast – w warunkach autonomii z margrabią Aleksandrem Wielopolskim jako naczelnikiem rządu cywilnego na czele – była to już przemoc polska.

Latem 1862 r. – przemoc radykałów obozu „czerwonych”, inicjatorów czterech zamachów na najważniejsze osoby w państwie (w tym dwóch na Wielopolskiego) destabilizowała sytuację, uniemożliwiała normalizację w warunkach „małej Polski”, powiązanej „na zawsze” z carską Rosją. Radykałowie dążyli do powstania w sojuszu z rewolucjonistami rosyjskimi. Ostatecznym celem miało być pokonanie caratu.

Odpowiedzią na zamachy i na rewolucyjne zagrożenie była także przemoc. Policyjny system rządów, liczne aresztowania, znów szubienice na stokach Cytadeli (na których zawiśli młodzi spiskowcy z warszawskiej Organizacji Narodowej, wykonawcy nieudanych zamachów), wreszcie branka do rosyjskiego wojska – skalpel „przecinający nabrzmiały wrzód” – to były środki zastosowane przez polski rząd cywilny Wielopolskiego. Idea powstania w odpowiedzi na brankę eksplodowała decyzją o jego wybuchu.

W tym łańcuchu przemocy aż gęsto od emocji i faktów.

Odsyłam do książki; każde uproszczenie jest kalekie.

Jednak w relacjach historycznych musimy sięgać po uproszczenia. Pytam więc o przemoc rosyjską roku 1861 i jej skutki dla polskiego ruchu niepodległościowego.

Pierwszy etap to wydarzenia 25 i 27 lutego. Pokojowa patriotyczna manifestacja zorganizowana w 30 rocznicę bitwy grochowskiej z inspiracji Jurgensa (przeciwstawiona planom powstańczym Mierosławskiego) została krwawo spacyfikowana i nastąpiły aresztowania. Wzburzenie tymi wypadkami i żądanie uwolnienia aresztowanych towarzyszyło manifestacji 27 lutego i wówczas padło od rosyjskich kul pięciu Polaków. Rewolucyjny nastrój Warszawy tak przestraszył namiestnika Gorczakowa, że poszedł na spore ustępstwa i to był początek „dni polskich” – oddolnego organizowania się społeczeństwa (Delegacja Miejska, organizacja „konstabli” pilnujących porządku), wielkiej społecznej aktywności, „rewolucji moralnej”, manifestacji strojem (żałoba narodowa, stroje polskie – czamary, rogatywki), manifestacji patriotyczno-religijnych, gdy śpiewano Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie…. Ale wszystko, co działo się w Warszawie, a za jej przykładem w innych miastach Królestwa i „odwiecznej Polski” – dla cara było czasem „swawoli”, której należało „energicznie” położyć kres. Finałem stała się krwawa konfrontacja – masakra na placu Zamkowym 8 kwietnia 1861 roku.

Warto przypomnieć, że ów polski ruch non violance 1861 roku umożliwił początek kariery politycznej margrabiemu Wielopolskiemu, który krok po kroku chciał zbudować autonomię Królestwa Polskiego. Jego kariera, oczywiście powiązana z systemem władzy zaborczej, nie mogła budzić zaufania w niepodległościowych środowiskach, tym bardziej, że Wielopolski potępiał powstanie listopadowe (w którym sam brał udział), a w polu zainteresowań politycznych miał tylko Królestwo Polskie.

Do tego w początkach kariery podjął decyzję o rozwiązaniu Towarzystwa Rolniczego, jedynej legalnej polskiej organizacji, której przewodził popularny hrabia Andrzej Zamoyski, patriota nie zapominający o całej dawnej Rzeczypospolitej. Skutkiem tej decyzji było wielkie wzburzenie, a obok niechęci pojawiła się nienawiść; w środowisku ziemiańskim nie wypadało już mówić i Wielopolskim inaczej jak „Ropucha” i „Dzik”. Fakt, że po masakrze kwietniowej pozostał u steru rządów, dobrze zapamiętało przede wszystkim plebejskie środowisko Warszawy, dla którego był po prostu zdrajcą. A w tym środowisku konspiracja niepodległościowa zaczęła się rozwijać właśnie po 8 kwietnia. Pomocne w tym były struktury rozwiązanej na żądanie cara organizacji „konstablów” – polskiej straży porządkowej czasu „dni polskich” (właśnie dziesiątki i setki).

Tak więc kwietniowa przemoc rosyjskiej władzy budowała przyszłe powstanie…

W każdym razie takie były skutki. Jesień 1861 roku pod tym względem była jeszcze bardziej owocna. Wprowadzenie stanu wojennego 14 października 1861 roku przyniosło zjednoczenie różnych kółek „czerwonych” pod jednolitym kierownictwem Komitetu Miejskiego, które zamiast organizować pokojowe manifestacje ze śpiewami patriotycznymi, zabrały się do przygotowania powstania. A sytuacja stała się tak drastyczna, że zdobywały szerokie poparcie….

Stan wojenny to dla nas nie nowość, ale pewnie każdy ma swoją odmienność…

W tym wypadku prawdziwym szokiem było wtargnięcie wojska do katedry nad ranem 16 października, by dokonać tam aresztowań.

Wyjaśnijmy, że tkwili tam od południa uczestnicy mszy w intencji Kościuszki, uważanego przez władze za „przestępcę politycznego”, i śpiewali zakazane pieśni. A potem kolejny szok, głośny w Europie: zamknięcie wszystkich kościołów.

Była to decyzja władz Kościoła katolickiego, z którą solidaryzowali się rabini, zamykając synagogi, i ewangelicy – zamykając swoje kościoły. Ten akt solidarności był kontynuacją postaw z czasu „dni polskich”. „Rewolucja mieszczańska”, polski niepodległościowy ruch non violance eksponowały sprawę równouprawnienia niezależnie od wyznania i narodowości i znajdowały wielkie poparcie środowisk żydowskich i ewangelickich.

Osobny ważny i ciekawy problem tamtej epoki. Ale wróćmy do stanu wojennego.

Przede wszystkim spowodował on „trzęsienie ziemi” na szczycie władzy. Na Zamku generał gubernator postrzelił się śmiertelnie w pojedynku amerykańskim z namiestnikiem, chory namiestnik wyjeżdżał po przyjętej dymisji… Car przysłał wówczas do Królestwa jako p,o. namiestnika osławionego stupajkę, generała Suchozanieta, który zapewniał, że rosyjskie panowanie nad Wisłą musi się ostać, choćby miało zginąć i dwadzieścia tysięcy Polaków. Wielopolski odmówił z nim współpracy i na wezwanie cara jechał do Petersburga prawie jako więzień stanu. W Warszawie trwały masowe aresztowania, wyroki sądów wojennych, wywózki na Sybir. A dotykały „ludzi umiarkowanych”: byłych członków Delegacji Miejskiej z czasów „polskich dni”, osób wybranych niedawno do Rady Miejskiej Warszawy, członków komitetu organizacyjnego pogrzebu arcybiskupa Fijałkowskiego (pogrzeb ten był wielką manifestacją patriotyczną, na której szczególnie podkreślano jedność Polski i Litwy), księży katolickich, rabinów, pastora ewangelickiego…

Spośród „czerwonych” aresztowano i zesłano na Sybir tylko Apolla Korzeniowskiego (ojca czteroletniego wówczas przyszłego sławnego pisarza Conrada). Miało to polityczne uzasadnienie: „Czerwoni nas nie obchodzą, z nimi dalibyśmy sobie prędko radę, ale ta kanalia umiarkowana przeszkadza nam najbardziej” (…) „Czerwoni porwą za broń, my ich zdusimy i na tym cała komedia się skończy. Ale te łotry białe, jeśli uda się im opanować rewolucję, gotowi nas wszystkich stąd wykurzyć” (za pamiętnikiem Zygmunta Felińskiego cytuję wypowiedzi wysokich stopniami wojskowych w Królestwie).

Zamiar „wykurzenia” Rosjan znad Wisły miał też przecież Wielopolski, który w Petersburgu zręczną akcją dyplomatyczną znacznie poszerzył autonomiczne reformy Królestwa…

Niepokoiło to rosyjską elitę władzy nad Wisłą, bo groziło utratą intratnych posad, ale nie mniej – „czerwonych”, którzy rośli w siłę w warunkach nasilonych represji, gdy już uważano niemal powszechnie, że powstanie to jedyne wyjście, a poparcie dla nich topniało w oczach, gdy przyszła zapowiedź reform, a aresztowani w początkach stanu wojennego opuszczali więzienia bądź wracali z krótkiego zesłania…

Gdyby społeczeństwo Królestwa Polskiego, zadowolone z poprawy sytuacji, poparło Wielopolskiego, bardzo zaszkodziłoby to planom szybkiego wybuchu powstania…

Nie dla wszystkich ta sytuacja zmieniała się na lepsze. Liczni byli i tacy, którym reformy autonomiczne nie przynosiły nic; zostawała beznadziejność, skrajna nieraz bieda, brak perspektyw. A nadzieja była w powstaniu, które przyniesie równość i niepodległość… Ta zakonspirowana „armia” z Organizacji Narodowej „czerwonych” gotowa była chwycić za broń, byle ją dostała. A margrabia był dla nich, pamiętających o zabitych na placu Zamkowym, tylko zdrajcą zaprzedanym moskiewskim rządom, stał na czele „rządu najezdniczego” – jak mogli dowiedzieć się z ich tajnej prasy czytanej na konspiracyjnych zebraniach „dziesiątek”.

Nie było więc trudno znaleźć chętnych, by go zabić, gdy powrócił do Warszawy jako naczelnik cywilnego rządu…

Od razu zgłosiło się dwóch odważnych dziewiętnastolatków z Organizacji Narodowej, nieświadomych jednak, że owego „patriotycznego czynu” nie zlecił Komitet Centralny Narodowy, bo tam nastąpiły zmiany i decydowali przeciwnicy terroryzmu, a nawet szybkiego powstania…

Struktura „podziemia” sprawiała, że nie wiadomo było, kto wydaje polecenie. A mogło być więcej zakonspirowanych ośrodków decyzyjnych.

I tak było. Wiadomo, że w drugiej połowie roku 1862 w Warszawie jedno centrum „czerwonych” należało do KCN i nawiązało bliższe stosunki z „Ziemlą i Wolą”, drugie od tego sojuszu się dystansowało i za swojego guru uważało generała Ludwika Mierosławskiego.

Wybuch powstania w odpowiedzi na brankę, a więc uzależnionego od jej terminu, zapowiadała „kartka o poborze”. Podejrzewano o inspirację wydania tego oświadczenia mierosławczyków.

To jest prawdopodobne, bo Mierosławski w swoich prognozach łączył perspektywę wybuchu powstania z branką, ale tradycyjnie przeprowadzaną na wsi… Może właśnie artykuł Mierosławskiego na ten temat stał się natchnieniem dla Zygmunta Wielopolskiego, syna margrabiego i prezydenta Warszawy, któremu przypisuje się – zaaprobowaną przez margrabiego – inicjatywę branki proskrypcyjnej w mieście? Odsunęłaby widmo powstania, które porusza wieś, co może się skończyć jak w Galicji w 1846 roku. A zarazem pozwalała usunąć „element rewolucyjny” z miast…

Wielopolscy liczyli chyba, że odpowiedzią na pobór może być powstanie.

Tak, a „kartka o poborze” to potwierdzała. Wybór najbardziej niekorzystnego dla podjęcia walki terminu poboru był w rękach Wielopolskiego. Uważał też, że taką zbrojna próbę oporu szybko można zgnieść przy pomocy wojska.

Ale własnego wojska nie miał, tym wojskiem dowodzili rosyjscy generałowie…

Nie wiem, czy pomyślał, że w pierwszym rzędzie będzie im zależeć na likwidacji autonomii nad Wisłą i „wykurzeniu” stąd Wielopolskiego, zanim on ich stąd „wykurzy”… A jaki był stosunek wielu Rosjan do autonomii, świadczył np. artykuł „Moskowskich Wiedomosti”, którego autor twierdził, że głównym wrogiem Rosji nad Wisłą jest „cywilna administracja Królestwa”. Niestety „czerwoni” jako wrogowie Wielopolskiego mieli mocne i wpływowe towarzystwo…

Wiedzieli o tym?

Uważali za potwarz przypominanie im o tym i nic nie wskazuje na to, że były próby agenturalne… „Czerwoni” byli rewolucjonistami. A ci pozorni „sojusznicy” zwalczali dążenia rewolucyjne…

W grudniu 1862 roku wydawało się, że wszyscy w KCN są przeciwnikami rozpoczęcia powstania zimą. Uważali, że najwcześniej może ono wybuchnąć wiosną 1863 roku, a „popisowych” trzeba ukryć, by obronić przed poborem… Tak relacjonował rozmowy z przedstawicielami Komitetu w Warszawie Zygmunt Miłkowski (T.T. Jeż), który miał kierować powstaniem na Rusi.

„Zima wasza – wiosna nasza” – ale instynkt prawdziwych rewolucjonistów, takich jak Jarosław Dąbrowski, mówił wyraźnie, że na wiosnę wszystko może rozejść się po kościach. I raptem zjawia się w Warszawie Stefan Bobrowski (szwagier Apolla Korzeniowskiego). Jest przyjacielem Zygmunta Padlewskiego, członka KCN i naczelnika Organizacji Narodowej w Warszawie. Padlewski wprowadza go na zebranie KCN 3 stycznia i choć niedawno sam tłumaczył, że bez broni powstanie jest niemożliwe, po logicznej, zdecydowanej przemowie Bobrowskiego, która ma przekonać zebranych, że powstanie powinno być wiązane z branką – głosuje za spodziewanym terminem styczniowym!

Można podejrzewać, że Bobrowski i Padlewski znali plan Dąbrowskiego i wierzyli, że będzie broń dla powstania z arsenałów Modlina…

Takiej sugestii nie ma w mojej książce, ale teraz myślę, że to prawdopodobne! Dlatego na zebraniu 3 stycznia 1863 r. zadecydowano w Komitecie Centralnym Narodowym „czerwonych” o łączeniu wybuchu powstania z branką, a wkrótce postanowiono wyprowadzić przed branką znaczną część młodzieży z Organizacji Miejskiej „czerwonych” do Kampinosu. Ale gdy branka stała się faktem, gdy termin wybuchu powstania był już wyznaczony na noc z 22 na 23 stycznia, stało się jasne dla Padlewskiego, który na tym budował swój wojskowy plan, że broni z arsenałów Modlina dla młodzieży uzbrojonej w drągi nie będzie. Nie można się dziwić, że przeżył załamanie.

Jednak ta noc styczniowa 1863 roku stała się jedną z najważniejszych w naszej historii, a powstanie styczniowe – istotnym krokiem do odzyskania przez Polskę niepodległości! Zaczęliśmy rozmowę od znaków Orła, Pogoni i św. Michała na pieczęci Rządu Narodowego 1863. Przypomnijmy też słowa z tej pieczęci wciąż dla nas ważne: wolność, równość, niepodległość!

Książkę Barbary Petrozolin-Skowrońskiej „Przed nocą styczniową” opublikowało wydawnictwo Zysk i S-ka w 2013 roku.

Wywiad z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki „Przed nocą styczniową” znajduje się na s. 5 i 7 styczniowego „Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad z Barbarą Petrozolin-Skowrońską, autorką książki „Przed nocą styczniową” na s. 5 styczniowego „Kuriera WNET”, nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Górnicy wbrew woli. Powstańcy styczniowi – piąte pokolenie Polaków skazanych za usiłowanie przywrócenia wolności Polsce

Od 1 września 1863 do 1 maja 1865 r. komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399 osób.

Tadeusz Loster

5 sierpnia 1864 roku na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 roku polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Majątki na terenie Królestwa Polskiego osób biorących udział w powstaniu zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskogo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że w czasie od 1 września 1863 do 1 maja 1865 roku komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399 osób (Grabiec J., Rok 1863, Poznań 1922).

Skazani mieli za sobą udział w powstańczych walkach lub pracę w konspiracji, dostanie się do niewoli lub aresztowanie oraz gehennę śledztwa i pobyt w więzieniu. Lżejsze wyroki, które otrzymywali, to osiedlenie („posielenie”), zamieszkanie („żitielstwo”) lub osadzenie („wodworienie”). Mniej szczęścia mieli ci skazani do rot aresztanckich lub do służby w wojsku rosyjskim. Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach.

Większość z nich, aby się znaleźć na Sybirze w miejscu wyznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą a Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób. (…)

Skazani na katorgę zesłańcy byli kierowani do okręgu nerczyńskiego do pracy w kopalniach Akatuja, Kliczka, Kadaja, Kara, Zarentuja itd. Tutaj powstańcy styczniowi byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875) – inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 roku podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki skazany na karę półtora tysiąca batów, został karnie przeniesiony na katorgę do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 roku po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie.

Ci, których nie objęła amnestia w 1856 roku, pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i ze styczniowej.

Pracowali tu ciężko w trudnych warunkach również w niedziele i święta. Oprócz ciężkiej pracy okolica ta była przygnębiająca – strome, nagie szczyty gór, nieliczne krzewy i szkielety drzew. Katorżnicy, którzy mimo woli musieli zostać górnikami, pochodzili w większości z rodzin ziemiańskich czy mieszczańskich, nie byli przyzwyczajeni do ciężkiej fizycznej pracy, którą musieli wykonywać. Prostymi narzędziami, jak łopata, kilof czy młot, rozbijali skały, szukając pokładów rudy lub kruszconośnych żył. (…)

W 1866 roku nerczyńskie kopalnie zasilili nowi katorżnicy skazani na wieloletnie ciężkie roboty. Byli to Polacy ponownie osądzeni po nieudanym powstaniu bajkalskim. Więźniowie niekiedy przenoszeni byli do pracy w inne miejsca niż kopalnie. Mełli na żarnach zboże dla więźniów czy wojska, budowali drogi, a zimą pracowali w porcie nad rzeką Szyłką, rąbiąc lód. Po odbyciu kary ciężkich robót przenoszono ich do guberni irkuckiej na osiedlenie. W drugiej połowie lat 70. sporą grupę byłych katorżników zatrudniała Żegluga Parowa na Amurze.

O wiele cięższe warunki niż w okręgu nerczyńskim panowały w kopalniach guberni jakuckiej. Wiązało się to z jej położeniem i surowym klimatem. Tutaj trafiali na katorgę ludzie młodzi, silni, odbywający kary ciężkich robót i osiedlenia. Byli to Polacy, którzy wcieleni do wojska rosyjskiego za udział w powstaniu, próbowali ucieczki. Pracowali w tajdze, w odkrywkowych kopalniach złota, a także w rolnictwie.

Jakucja, a zwłaszcza okręg olekmiński ze złotonośnymi terenami, kusił poszukiwaczy złota. Byli wśród nich także Polacy-zesłańcy, którzy po odbyciu kary potrzebowali źródła utrzymania lub gotówki na powrót do kraju. Podejmowali oni pracę w kopalniach złota jako urzędnicy, górnicy w charakterze poszukiwaczy złota, a niektórzy stawali się nawet udziałowcami kopalń. Byli też tacy, którzy pochłonięci gorączką złota pozostawali na Syberii na stałe. Zdjęcie z końca lat 70. XIX wieku pokazuje tych poszukiwaczy złota i przygód – Polaków, Sybiraków i Rosjan. (…)

Ilość zesłańców syberyjskich z okresu powstania styczniowego była największą grupą skazanych od okresu konfederacji barskiej, insurekcji kościuszkowskiej, wojen napoleońskich, powstania listopadowego.

Powstańcy styczniowi byli piątym pokoleniem Polaków odbywającym karę za usiłowanie przywrócenia wolności Polsce. Ci z Galicji, o których rząd austriacki upomniał się jako o swoich podwładnych, powrócili do kraju po kilku latach. Carska łaska – amnestia – nie obejmowała tych z ciężkimi wyrokami. Ostatnim sybirakiem okresu powstania styczniowego był członek Rządu Narodowego Bronisław Szwarce, który mógł wyjechać z Syberii w 1892 roku.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Górnicy mimo woli” znajduje się na s. 3 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Górnicy mimo woli” na s. 3 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przemyt broni koleją podczas powstania styczniowego. Co na ten temat pisała współczesna wydarzeniom prasa na Śląsku?

Następne pokolenie, pielęgnując tradycje przodków, korzystało z doświadczeń 1863 r. i tych samych punktów przerzutowych. Jednak w latach 1919–1921 broń przemycano z Polski dla walczącego Śląska.

Zdzisław Janeczek

Broń ze Śląska napływała do Królestwa od pierwszych dni powstania. Świadczy o tym m.in. zatrzymany od strony śląskiej granicy w nocy z 22 na 23 I 1863 r. ładunek przewożony na dwóch furmankach. Również miejscowa prasa zamieszczała informacje o udaremnieniu prób przemytu broni i amunicji.

Pruski koszmar (karykatura współczesna) | Fot. Wikipedia

Według relacji „Breslauer Zeitung”, w lutym 1863 r. policja aresztowała w pociągu agenta fabryki broni, którego celem podróży była Warszawa. „Schlesische Zeitung” donosiła z Wrocławia m.in. o konfiskacie nocą z 12 na 13 III 1863 r. wozu z bronią (50 sztuk broni palnej zaopatrzonej w bagnety). Po upływie dwóch tygodni (30 III) policja pruska zarekwirowała na dworcu w Gliwicach 21 cetnarów ołowiu, formy do lania kul i 600 karabinów. W kwietniu na dworcu w Katowicach czekało na przewiezienie do Sosnowca, a stamtąd na Lubelszczyznę, 270 sztuk broni. Z kolei w Mysłowicach, u piekarza Kluski, przechowywano skrzynki z prochem. Nie udało się niczego znaleźć podczas rewizji u piekarza Ferdynanda Zipsa, bliskiego współpracownika Stanisława Maciejewskiego, za to, jak donosiła „Breslauer Zeitung”, na katowickim dworcu znaleziono pistolety ukryte w beczce. Kolejnym niepowodzeniem było wykrycie (29 V 1863 r.) na stacji katowickiej, w wagonie w składzie do Sosnowca, podwójnego dna, które skrywało 42 szable kawaleryjskie i 3 paczki prochu. Z powodu pośpiechu, podczas załadunku w Gliwicach konspiratorzy nie dopilnowali zasmarowania nowych gwoździ, co zwróciło uwagę kontrolujących. (…)

Agenci, aby uchronić transporty broni i amunicji przed pruską konfiskatą, stosowali różne systemy zabezpieczeń. Zmieniali szlaki transportowe, tworzyli coraz nowe kantory i magazyny, fałszowali opakowania i napisy.

Broń pakowali jako cukier, wino, mąkę, oliwę, płótno, cygara, wyroby żelazne, ziarno itp., chowali ją w kasach ogniotrwałych między podwójnymi ściankami, w skrzynkach z szufladami, w walizach z ubraniami i bielizną oraz w szafach i kołyskach; wykorzystywali również podwójne dna skrzyń, wagonów, powozów i wozów. Rapiery i broń krótką ukrywano w laskach i pejczach, lufy karabinów deklarowano jako części maszyn.

Ludwik Ohnstein z synem wozili materiały wojenne z Legnicy i Głogowa w pudłach, których zawartość zgłaszano jako porcelanę. W październiku 1863 r. urzędnicy pruskiej komory celnej w Katowicach zatrzymali paczkę z laskami i szpicrutami, w których były ukryte sztylety. (…)

Broń i materiały wojenne były również transportowane przez tzw. zieloną granicę pomiędzy Bytomiem, Czeladzią a Siemianowicami, w rejonie nadgranicznej Brynicy. Ustalone były stawki opłat w zależności od rodzaju ładunku: 50–60 rs. od cetnara prochu, 3 rs. (w polskiej walucie 3 zł) od karabinu, 1 rs. od rewolweru lub szabli. Organizacją akcji przerzutowej w tej strefie zajmowali się Hoffman, Fiedler, Adam Gruman i Adam Kościuch z Będzina. Istotną rolę w organizowaniu zaopatrzenia w broń i środki do prowadzenia walki odgrywał także powiat pszczyński i Pszczyna, skąd sprowadzony z Wrocławia sprzęt wojenny transportowano nad Przemszę, gdzie w Jaździe, w okolicy Imielina, przerzucano go do położonego już po austriackiej stronie Jelenia. Dalsze punkty przerzutowe znajdowały się w rejonie Nowego Bierunia, Dziećkowic i innych nadgranicznych osad.

Dworzec Główny Wrocław | Fot. Wikipedia

W takich przypadkach wykorzystywano najczęściej miejscowych przemytników, tzw. szwarcowników lub „defraudantów” (zamieszkujących miejscowości po obu stronach granicy) oraz chłopskie łodzie i podwody. Ładunki z bronią transportowano na Górny Śląsk także Odrą i Kanałem Kłodnickim do Gliwic. Zwracała uwagę na ten proceder „Breslauer Zeitung”, cytując uwagi swojego korespondenta z Bodzanowic z 27 III 1863 r.: „powstańcy obsadzili las […] i licznymi forpocztami dobrze go zabezpieczyli. 40 przemytników spotkało się z forpocztami, straże zaprowadziły ich do dowódcy, który sprawdziwszy o ile można było, ich zeznania, polecił im postarać się o proch, obiecując dobrą zapłatę”.

W tej sytuacji, współpracujący z naczelnym prezesem prowincji śląskiej, Johannem Hansem Eduardem Schleinitzem (1798–1869), naczelny prezes Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Karl Horn, był niezadowolony z małej skuteczności policji i władz wojskowych, ścigających emisariuszy i przemytników broni. Jego zdaniem, konfiskaty, do jakich dochodziło na granicy rosyjsko-pruskiej od Śląska po Wielkopolskę, „w większości wypadków zawdzięczać należało tylko przypadkowym, szczęśliwym okolicznościom, rzadko poprzedniemu donosowi. Polacy wielokrotnie stosowali tę metodę, że dostawcy, którzy dany sprzęt wojenny oddali w oznaczonym miejscu, oprócz ceny otrzymywali jeszcze pewne premie”. Działający w Legnicy Mrowiński płacił za zrealizowany kontrakt 50 talarów. Taką cenę dostał m.in. puszkarz Adolf Hoffman. (…)

25 VIII 1863 r. przytrzymano w Ostrawie inny transport prochu ukrytego w mące. Odkrycie to pociągnęło za sobą zwłokę w przesyłce następnego transportu; tymczasem postarano się o odpowiednią ilość starych sprzętów, np. skrzynek, szaf, nawet kolebek itp., które posłużyły do ukrycia nie tylko prochu, lecz nadto różnych przedmiotów uzbrojenia, które tym razem wysłano równocześnie z transportem prochu 5 XI 1863 r.”. (…)

Jednym z ważniejszych agentów na austriackim Śląsku był inżynier architekt Jan Gering (Gerink), naczelnik stacji kolei północnej w Hruszowie (Gruszowie) pod Ostrawą, należącej do powiatu bogumińskiego. (…) 5 II 1864 r. Gering i jego towarzysze zostali aresztowani, a 238 powstańców internowanych w Ołomuńcu przeniesiono do Hradec Kralove. Austriacy, aby zdemaskować konspiratorów, posłużyli się prowokacją, której plan przygotował inspektor policji w Brnie, a jego wykonawcami zostali: kancelista dyrekcji policji Walazza i strażnik cywilny Neslany. Udali się oni do stacji w Hruszowie w towarzystwie prowokatora – internowanego powstańca Clementa de Monts – i Walazza przebranego za kupca mającego nakaz rewizji i aresztowania osoby wskazanej przez Neslanego, przyodzianego „w polskie futro”. Podając się za zbiegów, Neslany i de Monts nakłonili Geringa w domku Stoklaska, aby dał im fałszywe karty legitymacyjne. Gdy ten się zgodził, Walazza przystąpił bezzwłocznie „z asystencją wojskową” do rewizji w kancelarii Geringa, gdzie znaleziono pakiet, w którym znajdowały się m.in. sfałszowane formularze legitymacyjne oraz listy „pod adresem dwóch dam do Paryża przesyłane, a w nich rozporządzenia i cyrkularze Rządu Narodowego, dalej spis Polaków internowanych w Morawie, wskazówki adresów, wreszcie propozycja dotycząca obsadzenia stopni oficerskich”. Dodatkowym dokumentem obciążającym był notes Stoklaska.

Dworzec kolejowy w Boguminie. Fot. Wikipedia

Proces zatrzymanych rozpoczął się po długim śledztwie 11 X 1864 r. w Brnie. W roli obrońcy wystąpił znany ze swych liberalnych przekonań wiedeński adwokat dr Mühlfeldt. Prokurator Maluska oskarżył Geringa „o zbrodnię naruszenia porządku publicznego” i zażądał dla niego kary 3 lat, dla Wrany i Janeckiego 2 lat (dla tego ostatniego jako poddanego pruskiego dodatkowo wydalenia z kraju po odbyciu kary), dla Stoklaska – 8 miesięcy. Dzięki znakomitej mowie obrończej dr. Mülfeldta sąd ostatecznie ukarał oskarżonych tylko za przemyt. Gering otrzymał wyrok 6 miesięcy, Janecki i Wrana 4 miesięcy, a Stoklasek – 2 miesięcy więzienia. „Skazani zgłosili natychmiast rekurs przeciw wyrokowi”. Ostatnia rozprawa odbyła się przed Sądem Najwyższym w Wiedniu, gdzie wyrok podtrzymano. (…)

Na dawniejszych przedpolach gminy Siemianowice, już po rosyjskiej stronie granicy znajdowała się kopalnia „Saturn”, której załoga w latach 1905–1914 odegrała rolę w polskim ruchu niepodległościowym. Tutaj najczęściej znajdowali schronienie ścigani przez carską ochranę emisariusze i bojowcy Polskiej Partii Socjalistycznej, których przerzucano za pruski kordon. Zdarzało się, że mężczyzn przemycano w ubraniu kobiecym, a kobiety w męskim, w zależności od posiadanych papierów.

Człowiekiem, który wyekspediował w ten sposób dziesiątki ludzi, był sztygar Paweł Piotr Dehnel, zwany „Strychniną”. Pseudonim zawdzięczał kapsułce trucizny, z którą się nigdy nie rozstawał; nosił ją zawsze w kieszonce kamizelki. Dehnel wielokrotnie przez komorę bańgowską przeprowadzał towarzysza „Ziuka”, tj. Józefa Piłsudskiego, a także Walerego Sławka, Aleksandrę Piłsudską jako „Wandę”; tędy ekspediował do Siemianowic Piotra Nasiłkowskiego i wielu innych, którzy dokonywali zakupów broni w Katowicach.

„Polonia” korfantowska (nr 2817 z 11 VIII 1932) w skonfiskowanym artykule pt. Sanacyjne poprawki historyczne w naszej propagandzie zagranicznej tak skomentowała te wydarzenia: „O ile wiemy, styczność pana Piłsudskiego ze Śląskiem ograniczyła się do tego, że około roku 1905 zamawiał rewolwery dla partii i jej akcji na terenie byłej dzielnicy rosyjskiej i że w owych czasach, przebywając na kopalni „Saturn” w Czeladzi u swojego przyjaciela sztygara […], czasem przechodził przez zieloną granicę, udając się do Siemianowic na wódkę”.

Pomijając kąśliwy ton relacji, należy wspomnieć, że Paweł Dehnel nie tylko doczekał wolnej Polski, ale symbolicznego przeprowadzenia Naczelnika Państwa i Pierwszego Marszałka przez dawną granicę, które odbyło się w następujących okolicznościach:

Józef Piłsudski w 1922 r., bawiąc na Górnym Śląsku, postanowił odwiedzić dawnego towarzysza i przyjaciela na „Saturnie”. Zjechawszy do niego, po krótkim pobycie miał powiedzieć: „Paweł, teraz powieziesz mnie na granicę, tam, gdzieś mnie dawniej przeprowadzał jako „Ziuka”.

Prośbie stało się zadość. Pojechano autami na dawną komorę graniczną pod Bańgowem, gdzie Dehnel, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek papieru, wręczył go Józefowi Piłsudskiemu, mówiąc: „Masz tu, „Ziuk”, paszport, z którym możesz jeździć o całym świecie”. Po tej ceremonii Marszałek pojechał do stolicy, a Dehnel powrócił na „Saturn”. Bohater naszej opowieści zmarł 14 II 1939 r. w wieku 70 lat.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku nt. kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” znajduje się na s. 6–7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku nt. kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” na s. 6-7 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Kilkadziesiąt tysięcy powstańców styczniowych jest nieznanych. 80% ich potomków nie wie, że ich przodek był bohaterem

Są grupy i indywidualni historycy, którzy podejmują trud przypominania o nieznanych faktach. Korzystając z ich opracowywań, można podążyć śladami tych, z których wielu zostało na obcej ziemi.

Marcin Niewalda

Mało kto wyjeżdża do Irkucka „na wycieczkę”. 6000 kilometrów to odległość dla wielu nie do przebycia, a jednak tysiące polskich zesłańców musiało przebyć je piechotą. Wśród artystów, których przybił smutny widok skutych kajdanami skazańców, był Modest Musorgski, który w swoich Obrazkach z wystawy zawarł utwór Bydło. Choć nie mógł tego napisać oficjalnie i choć większość encyklopedii twierdzi, że zainteresował go widok wołów na polu – to w partyturze napisał, że to właśnie karawany polskich zesłańców, gnanych przez Syberię jak bydło, zainspirowały go do stworzenia tego poruszającego muzycznego obrazu.

Dzisiaj w Irkucku można natrafić na kilka grobów, a nawet jest ulica polskich powstańców (pamięci tych, którzy w 1866 r. w desperacji wywołali powstanie zabajkalskie – uważane za ostatni akt powstania styczniowego). Gdyby jednak pojechać kilkanaście kilometrów dół Angary, natrafi się na Usole – dawne miejsce niewolniczych prac, gdzie na wyspie ważono sól, a solanka drażniła rany. Gdzie leżało, nie orientuje się nawet wielu zainteresowanych historią. Miejscowość ta w XIX wieku składała się z kilkuset drewnianych domów, w których, w różnych warunkach, mieszkało wielu Polaków. Dzisiaj daremnie szukać ich śladów. (…)

Właśnie trwają pracę m.in. nad ustaleniem grobu Piotra Garyantesiewicza – 16-latka, który po powstaniu uciekł do Stanów Zjednoczonych i wiódł trudny los górnika. Pozostałby zupełnie zapomniany, gdyby nie króciutka notka w jednym z emigracyjnych pisemek. Dzięki współpracy z Polonią w Calumet (Michigan) udało się odkryć, że pracował na przodku, że miał zmiażdżoną dłoń, był ojcem kilkorga dzieci, i że pewnego dnia podczas wybuchu w kopalni urwał się głaz i zabił go na miejscu. Dzieci, osierocone również przez matkę, która zmarła zapewne w połogu, zmieniły trudne nazwisko na Gaiy. Dzisiaj cmentarz jest zarośnięty, a nikt z Polonii nie miał pojęcia, że kryje grób powstańca.

Historia młodego bohatera jest wciąż pełna zagadek. Nie wiadomo, w którym oddziale walczył, gdzie przyszedł na świat w 1846 roku, ani czy zostawił w kraju rodzinę. Może któryś z czytelników „Kuriera WNET” będzie umiał rozjaśnić tajemnicę.

Choć ślady powstańcze znaleźć można i na dalekiej Kołymie, gdzie stoi pomnik Czerskiego – polskiego powstańca – i w Argentynie, gdzie postyczniowy emigrant ma swój plac, to wiele jest białych plam nawet na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Jednym z zapomnianych miejsc są Antopojce, gdzie oddział Wisłoucha stoczył zwycięski bój. Miejscowość dzisiaj nie istnieje. Miejsca po domach zostały zaorane, polany leśne zarosły. Pamięć uleciała do tego stopnia, że darmo szukać tego miejsca na mapach Google czy w serwisach kresowych. Ustalanie jego położenia wymagało kilku dni ślęczenia nad XIX-wiecznymi mapami. Okazało się że miejsce miało też inną nazwę – Antonojce. Litwini, wymieniając dokonania wspomnianego dzielnego dowódcy, piszą, że walczył o wolność… Litwy. W ogóle na większości litewskich stron internetowych dotyczących powstania słowo ‘Polska’ nie pada ani razu, a napisy na nielicznych tabliczkach upamiętniających zryw dotyczą tylko „walki o wolność”. W świadomości Litwinów działania powstańcze w 1863 były zrywem litewskim.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Czego nie wiemy o powstańcach śląskich” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Czego nie wiemy o powstańcach śląskich” na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania styczniowego (1863–1864). Część I

Na stacjach w granicach guberni wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej umieszczono polskie nazwy z polskimi orłami. Na parowozach przewożono broń i amunicję oraz nielegalną literaturę.

Zdzisław Janeczek

W Trójkącie Trzech Cesarzy, miejscu, gdzie w latach 1846–1915 zbiegały się granice trzech europejskich mocarstw biorących udział w rozbiorze Polski: Prus (później Niemiec), Austrii (następnie Austro-Węgier) i Rosji, z pruskimi Mysłowicami graniczył rosyjski Sosnowiec. Do coraz większego znaczenia w życiu gospodarczym zarówno Zagłębia, jak i Śląska dochodziło kolejnictwo, a w szczególności po oddaniu do użytku w 1859 r. odnogi Ząbkowice-Sosnowiec. Kopalnie i huty, tak rządowe, jak i prywatne silnie związane były z koleją żelazną. Ponadto kolej dawała zatrudnienie licznej grupie mieszkańców, a jej pracownicy cieszyli się m.in. przywilejem zwolnienia z poboru (na 25 lat) do wojska oraz prawem do emerytury. Oprócz drogi żelaznej przechodził tędy trakt pocztowy. Ze stacji Granica w miejscowości Maczki (obecnie dzielnica Sosnowca) biegł szlak kolejowy przez austriacki Kraków do Wiednia, tzw. Droga Żelazna Warszawsko-Wiedeńska. W latach 1860–1880 etapami ułożono drugi tor z Warszawy do Ząbkowic. Liczba lokomotyw sięgnęła 287, wagonów osobowych 432, a towarowych 8718.

Kolej Warszawsko-Wiedeńska była najbardziej dochodową spośród linii kolejowych w Imperium Rosyjskim. Jej znaczenie ekonomiczne polegało m.in. na umożliwieniu eksportu węgla kamiennego z Zagłębia Dąbrowskiego do Prus, a w następnych latach eksportu wyrobów łódzkiego przemysłu tekstylnego.

Tak więc działania powstańcze w tym newralgicznym rejonie stwarzały duże zagrożenie dla ruchu granicznego w Trójkącie Trzech Cesarzy i budziły niepokój władz zaborczych pruskich, rosyjskich i austriackich. Stan ten znajdował odbicie także w relacjach prasowych i rozkazach dowódców. (…)

Trójkąt Trzech Cesarzy | Fot. Wikipedia

Kolej Petersbursko-Warszawska – KP-W była czwartą na terenie Imperium Romanowych, a drugą w Królestwie Polskim. (…) Zasadniczą przyczyną budowy Kolei Petersbursko-Warszawskiej (KP-W) były względy strategiczne. Realizacja tej inwestycji umożliwiała bowiem szybką dyslokację wojsk na terenie ufortyfikowanego Królestwa Polskiego, stanowiącego zachodnie przedpole Imperium Rosyjskiego. Z drugiej – przez odcinek do granicy pruskiej – zapewniała połączenie portów bałtyckich z Polesiem i guberniami centralnymi. KP-W miała także istotne znaczenie w przypadku ponownej polskiej rebelii. Mikołaj I i rosyjscy sztabowcy, nauczeni doświadczeniem wojny polsko-rosyjskiej 1831 r., nie wykluczali w przyszłości takiego rozwoju wydarzeń na ziemiach zachodnich guberni i Królestwa Polskiego. Przezornie więc brali pod uwagę ewentualność zbrojnego zrywu Polaków już w trakcie projektowania linii.

W 1863 r. tabor KP-W składał się z 373 parowozów, 819 wagonów osobowych i 7545 towarowych. Podczas powstania styczniowego 1863 r. KP-W stała się, zgodnie ze swym przeznaczeniem, strategiczną linią komunikacyjną dowozu do Kongresówki pułków rosyjskich i ich zaopatrzenia. Jeszcze przed wybuchem powstania wśród kolejarzy, a także w zarządzie KP-W powstała zakonspirowana komórka, której członkiem był m.in. Bronisław Antoni Szwarce (1834–1904), działacz niepodległościowy i tłumacz literatury rosyjskiej, m.in. poezji Michaiła Lermontowa i Aleksandra Puszkina, zatrudniony przy budowie kolei jako inżynier w Łapach pod Białystokiem. Kierował on Wydziałem Spraw Wewnętrznych Centralnego Komitetu Narodowego do 22 XII 1862 r., tj. do aresztowania i osadzenia w Cytadeli Warszawskiej.

Groźba represji nie odstraszyła polskich pracowników kolei od różnych przedsięwzięć patriotycznych mających zasygnalizować odrębność narodową. Na stacjach w granicach guberni wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej umieszczono polskie nazwy z polskimi orłami. Po pewnym czasie zlikwidowano je w wyniku interwencji carskiej żandarmerii. Na parowozach przewożono broń i amunicję oraz nielegalną literaturę. Władze rosyjskie rozpoczęły masowe zwolnienia i represje wobec kolejarzy Polaków, na newralgicznych stanowiskach zastępowano ich lojalnymi Niemcami lub Rosjanami. W warsztatach głównych kolei w Łapach naprawiano broń i produkowano amunicję. Wielu pracowników kolei walczyło czynnie z bronią w ręku.

Już pierwszego dnia powstania w Łapach dwóch maszynistów, nie informując obsługi stacji, uruchomiło parowóz stojący na terenie warsztatów kolejowych, aby wyruszyć nim w kierunku Warszawy. Kresem podróży była stacja Szepietowo, gdzie zatrzymał ich powstańczy patrol, do którego niezwłocznie się przyłączyli.

Łapy, ze względu na przebieg KP-W, były ważnym punktem strategicznym na mapie Imperium, tą trasą przechodziły bowiem transporty wojsk rosyjskich w kierunku Warszawy. Ponadto zbudowano tutaj most kolejowy na Narwi, umożliwiający przejazd pociągów z Królestwa Polskiego do zachodnich guberni Cesarstwa Rosyjskiego. Dlatego w pierwszych godzinach insurekcji stacja Łapy została zajęta przez oddziały powstańcze, jednakże już po kilku dniach kontrola nad nią z powrotem przeszła w ręce rosyjskie. Za to akcje dywersyjne na torach do Warszawy były prowadzone przez Polaków aż do stłumienia powstania.

Bronisław Deskur | Fot. Wikipedia

Z kolei na stacji Kietlanka, nieopodal Czyżewa w powiecie ostrowskim, 13 V 1863 r. doszło do bitwy pomiędzy oddziałem powstańczym dowodzonym przez ppłk. Ignacego Mystkowskiego (1826–1863) ps. „Ojciec” i mjr. Bronisława Deskura (1835–1895), cywilnego naczelnika województwa podlaskiego, a grupą wojsk rosyjskich generała-majora Tolla. Dzięki pomocy dróżnika został wykolejony pociąg wojskowy, w wyniku czego zginęło lub odniosło rany około 600 żołnierzy i 20 oficerów. W bitwie tej jednak dzięki zdradzie powstańcy ponieśli duże straty, poległo 100 ludzi, m.in. ich dowódca, pełniący obowiązki naczelnika powiatów: ostrołęckiego, przasnyskiego i pułtuskiego. Atak na rosyjski pociąg wojskowy uwieczniony został na jednej ze współczesnych rycin. (…)

Koleje odegrały ważną rolę także w sferze zaopatrzenia nie tylko armii zaborczej. Pomoc w dostawach broni i amunicji przeznaczonych dla Królestwa Polskiego stała się najważniejszą kwestią już na przełomie 1862 i 1863 r. Organizatorzy powstania mieli swoich agentów, którzy działali na terenie Niemiec, Belgii, Francji i Anglii. Zakupów dokonywano najczęściej w wielkich firmach handlowych w Leodium (Liege) i Londynie, skąd transporty kierowano przez Hamburg do Gothy, Lipska, Drezna, Wrocławia i Legnicy, dalej do Raciborza, Lublińca, Katowic lub Mysłowic. Szlak ten wytyczała m.in. Instrukcja dla Komisarza Nadzwyczajnego Nr 3846/1108, wydana 30 XI 1863 r. w Warszawie przez Rząd Narodowy. Rewolwery sprowadzano z Bremy, kosy z Hagen w Westfalii, szable z Solingen, a karabiny z Schmalkalden.

„Breslauer Zeitung” w doniesieniu z Monachium informowała, iż na dworcu wschodnim w Passau „leży 50 pak broni przeznaczonej dla polskich powstańców, jednak bez możności dalszego przewozu, ponieważ bez pozwolenia (Waffen-pass) nie wpuszczają broni do Austrii”. Podobnej treści komunikat zamieściła gotajska „Tageblatt”: „że przesyłkę broni przeznaczonej do Polski poddano tam rewizji urzędu podatkowego, i że dotąd jeszcze leży ta broń u tamtejszego spedytora”.

Jeszcze w listopadzie 1862 r. swoją agenturę powołała we Wrocławiu paryska Komisja Broni, w skład której wchodzili: uczestnik powstania 1830/1831 i Wiosny Ludów gen. Józef Wysocki (1809–1873), Włodzimierz Milewicz i dziennikarz Józef Ćwierciakiewicz (1822–1869), a w której agentem do spraw zakupów broni był Marian Langiewicz (1827–1887). Komisja prowadziła także werbunek oficerów wśród emigrantów. (…)

Lokomotywa KkStB (Kraków) parowozom nadawano imiona. Lata 60-70 XIX wieku | Fot. Wikipedia

Na Śląsku w trakcie przygotowań do powstania zjawił się także młody książę Roman Adam Wilhelm Czartoryski, syn Adama Konstantego z Jutrosina i Wandy Radziwiłłówny, absolwent gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu, student prawa w Berlinie i Bonn. W pierwszych dniach stycznia 1863 r. przyjął posadę prawnika we Wrocławiu. Według pruskich akt procesowych (zarzuty dotyczyły nie tylko „rzekomych dynastycznych aspiracji rodu”), książę podjął się „na życzenie” Jana Działyńskiego zadania sprowadzania broni z Anglii. W końcu lutego 1863 r. pod pretekstem choroby oczu wystąpił ze służby rządowej, wyjechał z Wrocławia i udał się przez Poznań, Berlin, Paryż do Londynu. W Poznaniu spotkał się z J. Działyńskim, a w stolicy Francji z Władysławem Czartoryskim. Związał się wtedy z Hotelem Lambert i wspierał

finansowo powstanie styczniowe, co przypłacił półtorarocznym pruskim więzieniem. (…)

Z Wrocławia szlak agentów i emisariuszy wiódł do przygranicznych osad przemysłowych Górnego Śląska: Mysłowic i Katowic, gdzie na przełomie 1860 i 1861 r. Stanisław Maciejewski założył filię firmy Bronisława Ostrzyckiego pod nazwą „Skład importowanych cygar i kantor informacyjny i komisyjny”.

Policja pruska w Katowicach bardzo szybko zwróciła uwagę na jego działalność. Podejrzenie wzbudził fakt, iż Maciejewski „o ile mało łożył starań ku prowadzeniu interesów handlowych, o tyle w ciągłych zostawał stosunkach z urzędnikami drogi żelaznej, Polakami, z którymi natychmiast po przybyciu do Katowic ścisłą zawarł znajomość”.

W grupie tej znaleźli się m.in.: rzemieślnik Karol Lehmann, piekarze Ferdynand Zips i Kluska, urzędnik celny Knopf oraz ekspedytor kolejowy z Mysłowic, Kazimierz Szremmer.

Lokomotywa KkStB 18 CWAŁ z lat 50. XIX w. | Fot. Wikipedia

Maciejewskiemu w szczególności zależało na kontaktach z pracownikami poczty i kolei. Jego agentami najczęściej bywali miejscowi Ślązacy rekrutujący się spośród robotników, rzemieślników i rolników. Wpływy organizacji był jednak znacznie szersze, sięgając poprzez Wrocław m.in. do dalekiego Heidelbergu, Gothy, Berlina i Drezna. Śląscy konspiratorzy przesyłali broń transportem kolejowym przez Szczakową do Krakowa, a nawet przez Morawską Ostrawę do Łańcuta. Część dostaw kierowano do Dąbrowy i Sosnowca, gdzie m.in. felczer Władysław Bruder zajmował się organizacją pomocy dla powstania, zbierając i przesyłając sprzęt medyczny, odzież i żywność. Ślązacy dostarczali w tym czasie ubrań, bielizny, butów lub surowców i materiałów na ich wykonanie. Okrężny szlak wiódł przez Mysłowice, Szczakową i Maczki, gdzie przebiegała granica rosyjsko-austriacka.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” znajduje się na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Anonse prasowe na Śląsku na temat kolei w Królestwie Polskim na tle powstania 1863–1864” na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Związki Śląska z powstaniem styczniowym na płaszczyźnie życia społecznego, politycznego, kulturalnego i religijnego

Mówiono, iż Polacy mieli drewniane działa, obite żelaznymi obręczami, które produkowali ze studziennych rur. „Breslauer Zeitung”, pisząc o drewnianych armatach, przypisywała ten wynalazek gen. Bemowi.

Zdzisław Janeczek

A. Grottger, „Bitwa” z cyklu „Polonia 1863″| Fot. domena publiczna, Wikipedia

Związki Śląska z ruchem powstańczym na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej w latach 1863–1864 obejmują różne płaszczyzny życia społecznego, politycznego i kulturalnego, a nawet religijnego. Można więc śledzić echa powstania styczniowego w polskiej literaturze na Śląsku i w lokalnej prasie, rozważać kwestię udziału Górnoślązaków i Ślązaków z Ziemi Cieszyńskiej w walce zbrojnej. Odrębne zagadnienie stanowi rola śląskich szlaków transportowych i komunikacyjnych, którymi przemykali się kurierzy Rządu Narodowego oraz emigranci, i którymi dostarczano broń oraz tajne druki.

Istotnym problemem wydaje się również późniejszy stosunek społeczności śląskiej i polityków do sprawy powstania. W przededniu plebiscytu i trzeciego powstania śląskiego „Kurier Śląski” w artykule Bohaterom 1863 roku pisał: „Niewielu może Górnoślązakom wryła się w pamięć ta data wybuchu narodowego powstania. System pruski kordonu bagnetów oddzielał nas przez długie lata od reszty Polski, gdzie życie biło silnym tętnem, gdzie wrzała gorączkowa praca nad zrzuceniem jarzma niewoli. Nauczyciel pruski batem wydzierał z nas polskość i pamięć o Polsce, a napełniał nasze mózgi wiadomościami o krwawych Fryderykach i Wilhelmach i o żelaznym kanclerzu Bismarcku, siał ziarno nienawiści i niewiary we wszystko, co polskie”. Również ksiądz dziekan z Biskupic, Karol Preussfreund, upowszechniał opinię, że „lud śląski ma język polski, lecz serce pruskie”.

O zmianach zachodzących w świadomości Ślązaków w dobie powstaniowej i popowstaniowej wiele mówi wypowiedź poety i powstańca śląskiego Augustyna Świdra: „Rodzice nasi, zresztą jak na ów czas dobrzy Polacy, wprost zabraniali nam chodzenia na wieczorne ćwiczenia sokole. Czytywali oni »Katolika« od samego początku jego istnienia, czcili królową Jadwigę i króla Sobieskiego, zwiedzali Kraków, bo »tam jest tak dużo kościołów«, lecz zarazem była w nich jakaś tajemnicza miłość do króla pruskiego, bo »on trzymał z papieżem«”.

Równocześnie można było zaobserwować, nawet na łamach prasy niemieckojęzycznej, wzrastające zainteresowanie dla spraw polskich. Prasa wrocławska, wyrażająca interesy skłaniającego się w stronę liberalizmu mieszczaństwa, nie zawsze spotykała się z aprobatą władz rosyjskich. Świadczyła o tym notatka z „Gazety Policyjnej” przedrukowana w „Kurierze Warszawskim”, następującej treści: „Gazety Szląskie […] nie przestają rozgłaszać najniedorzeczniejszych i najkłamliwszych wiadomości o tym, co się dzieje w Warszawie”. O wpływ na treść ich doniesień zabiegał Aleksander Wielopolski, urzędnicy carscy, a w czasie powstania – biali i czerwoni. (…)

Marian Langiewicz 1863, autor nieznany | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Wraz z wybuchem powstania pojawiło się więcej doniesień urzędowych, komunikatów, ogłoszeń i korespondencji na tematy polskie, jak np. Manifest wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza. We Wrocławiu początkowo przekazywano sobie – jak donosił 28 I 1863 r. korespondent „Czasu” – najsprzeczniejsze wiadomości z Królestwa Polskiego: „Trudno było pomiędzy nimi rozróżnić, które prawdziwe, które fałszywe. Wielka część wyraźnie przesadzona, inna całkiem niedorzeczna. Dzienniki tutejsze zapisują je, tak jak przywożą osoby przybywające od granicy. Ponieważ komunikacja z Królestwem dotychczas jest przerwana i ani telegraf, ani pociąg kolei żelaznej do granicy nie dochodzą, wszystkie te wiadomości układają się wedle mniej więcej prywatnego posłuchu, albo są tworem pospolitego w takich razach zmyślenia. […] We Wrocławiu nie odebrano dotąd żadnych szczegółowych doniesień z samej Warszawy. Kupcy wstrzymali wszelkie przesyłki do Królestwa. Rząd posyła oddziały wojska, piechoty i jazdy na granicę. […] Dziwne, że we Wrocławiu spokojniej na ten ruch w Królestwie patrzą niż w Berlinie”.

Drukowano nie tylko artykuły inspirowane przez władze, ale także nadsyłane przez korespondentów prywatnych. W „Breslauer Zeitung” zamieszczono m.in. list z Warszawy z 28 II 1863 r., w którym opisano uroczyste obchody rocznicy „[…] początku ruchu, w którym to dniu przed dwoma laty na rozkaz księcia [gen. Michaiła Dmitrijewicza – Z.J.] Gorczakowa strzelano do bezbronnego ludu i zabito pięć osób. Dzień ten obchodzono żałobnymi nabożeństwami po wszystkich kościołach tak napełnionych, że nigdzie byś szpilki nie mógł rzucić. Młodzież szkolna była pierwsza w kościołach i dnia tego nie poszła do szkoły. Za oknami sklepowymi wystawiono tylko czarne materie”. (…)

Informacje dostarczane przez „Schlesische Zeitung” umożliwiały czytelnikowi śląskiemu wyrobienie sobie dość wszechstronnego poglądu na przebieg powstania. Wrocław uchodził w Europie za jeden z głównych ośrodków informacji o wydarzeniach 1863 r. w Polsce. (…)

Wykorzystywano korespondencję nadchodzącą z Krakowa i Warszawy, a nawet z Wilna i Lwowa. „Schlesische Zeitung” miała swoich korespondentów także w miejscowościach przygranicznych, skąd przychodziły wiadomości, których władze carskie nie pozwalały przesłać z Warszawy. Osobiste kontakty z mieszkańcami Królestwa ułatwiały ich przemycanie. Nierzadko przekazywali je dojeżdżający do Katowic kolejarze z zaboru rosyjskiego. (…)

Przeciętny mieszkaniec Śląska do chwili wybuchu powstania 1863 r. nie orientował się w jego potencjale wojskowym. Powstania 1794 r. i 1830 r. były przedsięwzięciami o charakterze wojskowym, dysponowały znacznymi środkami i miały szeroko zakrojone cele. Żołnierze M. Langiewicza czy J. Haukego-Bosaka zaś nie posiadali wystarczającego uzbrojenia, brakowało im wyszkolenia i zawodowych oficerów.

Gen. gub. Murawiew – Wieszatiel | Fot. domena publiczna, Wikipedia

„Breslauer Zeitung” informowała, iż uzbrojenie powstańców „w większości przypadków składało się z kos, pik, gdzieniegdzie dubeltówek i rewolwerów”. Partyzanci potrafili przejściowo obsadzić nawet małe miasta, nigdy jednak nie zdołali opanować większej aglomeracji, gdyż nie dysponowali odpowiednimi siłami. Próżne więc były obawy urzędników pruskich i miejscowych Niemców, którzy na wieść o wybuchu powstania oczekiwali niecierpliwie w powiatach nadgranicznych przybycia piechoty z Koźla lub Nysy i z trwogą obserwowali nieliczne patrole konne strzegące kordonu. Nurtowało ich wówczas pytanie: „[…] co mogłaby zdziałać taka garstka żołnierzy, gdyby Polacy naprawdę przekroczyli granicę?”. (…)

Korzystając ze wzrostu zainteresowania wydarzeniami w zaborze rosyjskim, reklamowano czytelnikom śląskim pięć rodzajów map Polski, które można było nabyć we wrocławskiej książnicy Kornów w cenie od 6 do 20 srebrnych groszy. W doniesieniu z 27 II z Paryża w „Schlesische Zeitung” zamieszczono także informację o broszurze L`insurrektion polonais autorstwa francuskiego publicysty i męża stanu, obrońcy uciemiężonych narodów, hrabiego Charlesa Montalemberta. Na listę policyjną trafiła litografia Zöllera przedstawiająca Błogosławieństwo powstańców, wydana w Wiedniu, nakładem redakcji „Postępu”.

Wszystkie mapy i litografie związane z powstaniem otrzymywały podpisy w językach polskim i niemieckim. Adresowano je więc do obu narodowości zamieszkujących dawne ziemie Rzeczypospolitej. Zgodnie z zainteresowaniem niemieckiej liberalnej opinii publicznej, były one rozprowadzane także na terenie Rzeszy.

Temat powstańczy, ciesząc się popularnością, docierał nie tylko do salonów mieszczańskich, ale wzbudzał również zainteresowanie wśród najuboższej ludności, która musiała się zadowolić oglądaniem obrazów i map przez szybę wystawową witryny Kornów. W ten sposób po upadku powstania kształtowała się nowa wersja panteonu sławnych Polaków. (…)

„Breslauer Zeitung” pisała także o metodach propagowania prawosławia, czego przykładem był założony schizmatycki żeński klasztor w Wilnie. W tej kwestii polemizowała z „Moskiewskimi Wiadomościami” („Moskowskije Wiedomosti”), które aprobowały tę decyzję, nazywając ją „[…] dobrym przedsiębiorstwem Murawiewa, które niezawodnie wyda błogie owoce, gdyż spodziewać się można, że po tym pierwszym rosyjskim żeńskim klasztorze w odebranych Polakom prowincjach więcej takich nastąpi”. W odpowiedzi „Breslauer Zeitung” pisała: „O takiej fabryce rosyjskich klasztorów żeńskich – w kraju, gdzie dotychczasowy zupełny ich brak najlepiej dowodzi braku wszelkiego poczucia potrzeby podobnych zakładów – można we względzie narodowym myśleć sobie, co się komu podoba; ale jak mogą ludzie, opierający się na takich środkach, mówić o liberalizmie i wydawać się przed światem za jego obrońców?”.

Ze zrozumieniem akceptowano trwanie Polaków przy wierze katolickiej, przeciw której skierowane było ostrze ekspansji rosyjskiego prawosławia. Już ten fakt uznawano zazwyczaj za wystarczający powód walki Polaków.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka „Śląsk a powstanie styczniowe” znajduje się na s. 6 i 7 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Śląsk a powstanie styczniowe” na s. 6-7 „Śląskiego Kuriera WNET” 44/2017, www.webbook.pl

Czy wiemy, kto z naszych przodków walczył w powstaniu styczniowym? Uratujmy odchodzące w niepamięć resztki historii

Powstanie styczniowe jest znane, lecz wciąż nie mamy świadomości, jak wielki był w nim udział naszych rodzin lub ich przyjaciół, jak bardzo związane jest ono z przeszłością miejsc, w których żyjemy.

Marcin Niewalda

Po zaborze rosyjskim przebiegały po lasach liczne oddziały, z różnym szczęściem potykając się z wrogiem, utrudniając mu codzienne działania zacierania pamięci o Polsce i rusyfikowania ludności. Młodzież ciągnęła z całego świata. Byli i tacy, którzy na wieść o powstaniu przepłynęli ocean. Wielu wykształconych w wojskowych szkołach Włoch czy Francji rzuciło się, by podnieść żagiew i postawić na szali swoje życie i wolność. (…)

Choć można dyskutować, czy powstanie styczniowe było sensowne, choć już w 1863 roku zwalczały się dwa stronnictwa, to jednak nie można odmówić szacunku tym, którzy podjęli nierówną walkę, wymuszoną w znacznym stopniu właśnie po to, aby wykrwawić Polskę. A jednak, chociaż nie było wyjścia, choć doszło do tysięcy ofiar i zsyłek, powstanie stało się zarzewiem oswobodzenia narodu pół wieku później.

Z północnych terenów Lwowskiego miało wyruszyć na jesieni 1863 roku 8 oddziałów. Zebrały się trzy po kilkaset osób. Połączeni w lasach Dzieduszyckiego pod Sokalem, ruszyli ku granicy. Do zapatrzenia, organizacji grupy znacznie przyczynił się, a potem dowodził jazdą Tomisław Rozwadowski. Po dwóch dniach marszu wśród lasów oddział rozłożył się w majątku Rulikowskich w Świtarzowie. Panny z okolicznych domów pospieszyły z nakarmieniem i napojeniem. Była wśród nich Melania Rulikowska. Ojcowie Tomisława i Melanii walczyli w powstaniu listopadowym, m.in. w bitwie pod Dębą Wielką. Ich dzieci miały poczucie patriotycznego obowiązku.

Możemy sobie wyobrażać, że rozegrały się tu sceny jak z obrazu Grottgera „Pożegnanie powstańca”. Młodzi żegnali się poważnie i czule. I chociaż wyprawa skończyła się jednodniową bitwą niedaleko granicy – pod Poryckiem – a potem powrotem i licznymi aresztowaniami, to Tomisław i Melania dwa lata później stanęli na ślubnym kobiercu. Powstanie upadło, ale ich syn Tadeusz kontynuował patriotyczną tradycję rodziców – uratował Lwów, dowodząc jego obroną, a potem był autorem działań w czasie Cudu nad Wisłą. (…)

W powstaniu brało udział, według różnych szacunków, kilkadziesiąt tysięcy osób. Trzeba tę liczbę jeszcze powiększyć o kobiety, które szyły mundury, przenosiły meldunki; o kowali przekuwających kosy, o księży agitujących na parafiach, o emisariuszy, o wspierających zryw groszem, końmi, aprowizacją. Potomkowie ich wszystkich żyją do dzisiaj i mogliby być dumni z zachowania swoich przodków. Jednak, jak wylicza portal „Genealogia Polaków”, jedynie 20–30% żyjących dzisiaj Polaków ma świadomość udziału w powstaniu swoich przodków. (…)

Wielka Baza Powstańców Styczniowych (www.powstanie.okiem.pl) stara się łączyć informacje z wszelkich wymienionych wyżej źródeł. Również zachęca do dzielenia się wiedzą rodzinną. Dzięki niej i Internetowi doszło już do niezwykłych zdarzeń. Tak było, gdy do autorów bazy napisał człowiek z Irkucka – potomek zesłańca, który wiedział jedynie, że ów przodek zostawił w Polsce siostrę. Dwa tygodnie później przypadkowo do bazy zgłosił się potomek owej siostry i linie rodzinne można było połączyć po 150 latach. (…)

W 2018 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło program grantowy. Program ten dotyczy jednak głównie ratowania zabytków, stawiania pomników, zachowywania twórczości ludowej i działań akademickich. Praktycznie niemożliwe jest uzyskanie wsparcia na społeczne działania tego typu jak Baza Powstańców, programy odtwarzania tożsamości narodowej, edukację nieformalną, społeczne promowanie wiedzy i pamięci.

Cały artykuł Marcina Niewaldy pt. „Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy” znajduje się na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marcina Niewaldy pt. „Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy” na s. 5 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl