Św. Faustyna: Jezus w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty. Gdym Go ujrzała, jakim jest, znikł mi z oczu

Niekiedy są brudni, zarośnięci, w podartych ubraniach, nie pachną. Każdy z nich ma inną historię i inny życiowy bagaż. Czy muszą być skazani na ubóstwo do końca życia i nie są godni naszej pomocy?

Małgorzata Szewczyk

Rok 2017. Pan Mirosław ma ok. 50 lat. Jest drobnej budowy, niewysoki. Patrzy lazurowymi oczami. Nienaganny garnitur i biała koszula – na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby zadbanej i o dobrym statusie materialnym. Zajmuje miejsce w jednym z pierwszych rzędów Teatru Muzycznego w Poznaniu. Trwa IX Gala Banku Miłosierdzia, organizowana w przeddzień Święta Miłosierdzia, która jest okazją do uhonorowania i podziękowania wolontariuszom oraz darczyńcom urzeczywistniającym idee Caritas.

Wśród wyróżnionych jest m.in. Szkolne Koło Caritas działające w Zespole Szkół Mechanicznych im. Komisji Edukacji Narodowej w Poznaniu. Młodzież zrzeszona w tym kole czynnie bierze udział we wszystkich akcjach organizowanych przez Caritas, niedawno zorganizowała też zbiórkę odzieży oraz książek dla przytuliska Caritas − ogrzewalni dla osób bezdomnych Caritas Archidiecezji Poznańskiej im. św. Jana Bożego, mieszczącego się przy ul. Krańcowej w Poznaniu. Dla tej samej placówki, której podopiecznym jest… pan Mirek.

„W latach 90. założyłem firmę, dobrze szła, dopóki pracownicy nie zaczęli sięgać do firmowej kasy… Nigdy nikomu nie odmawiałem, gdy ktoś z przyjaciół prosił o pożyczenie pieniędzy. Kiedy zwróciłem się do nich o zwrot pożyczek, odwrócili się ode mnie. Usłyszałem, że mam się wynosić. W końcu przyszedł ten dzień… W październiku 2015 r. stałem się w jednej chwili człowiekiem bezdomnym. Trafiłem na ulicę” – mówi, składając świadectwo wobec uczestników gali. Całe dni spędzał w autobusach i tramwajach. Jeździł od pętli do pętli. Nie miał co jeść, gdzie spać, szybko zaczął podupadać na zdrowiu. Wtedy ktoś powiedział mu o jadłodajni Caritas i o niedawno otwartym przytulisku Caritas przy ul. Krańcowej.

„Tam od zupełnie obcych osób otrzymałem bezinteresowną pomoc i wsparcie. Opieką otoczyła mnie dr Sylwia i pani Ania, kierowniczka placówki. Znalazło się dla mnie miejsce. Gdyby nie pomoc osób z Caritasu, jestem pewny na 99%., że dziś już bym nie żył…” – dodaje wzruszony. Obecnie ma pracę i chciałby opuścić przytulisko, by zrobić miejsce innemu potrzebującemu.

Cały felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Głodnych nakarmić” można przeczytać na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Głodnych nakarmić” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Sto lat temu zaczęto wyznaczać granice, wprowadzać pieniądze, a przybywający tu misjonarze żywili się małpami i wężami

Nad Jeziorem Wiktorii, w sercu Afryki, wędrując od wioski do wioski, od misji do misji, przyszło mi zobaczyć, uczestniczyć wraz z młodymi krakowskimi kapłanami w tym „budzeniu się Czarnego Lądu”.

Władysław Grodecki

Niedaleko od campingu była dzielnica biedoty. Mieszkało tam dużo kobiet uprawiających nierząd. Z braku pracy i możliwości zdobycia pieniędzy proponowały swe „usługi” za symboliczne sumy. Seks w niejednym miejscu, które odwiedziłem, był czymś zupełnie normalnym, jak zjedzenie ciastka czy wypicie kawy, więc dziewczyny nie mają żadnych oporów. To jest dla nich praca, muszą z czegoś żyć, czasem wyżywić swe dzieci!

Jeśli więc uda się namówić białego na „miłość”, to jest i więcej pieniędzy, i większa satysfakcja, że biały ją chciał, dowód, że jest atrakcyjną kobietą. Wystarczy jedno spojrzenie, brak stanowczej odmowy ze strony białego, by uznały to za przyzwolenie do „masażu”. Silne, zdrowe kobiety obejmują mężczyzn i wciągają do swego „apartamentu rozkoszy”. Gdy na ulicy mężczyzna zaczyna się bronić i nie potrafi się wyzwolić z objęć czarnej damy, wzbudza śmiech i litość.

Jako istota trochę „inna” i ja zostałem zauważony. Gdy odmówiłem „masażu”, wysoka, potężna, czarna jak smoła Murzynka nie dała za wygraną i zaczęła iść za mną: five dolar, four, three, twoo, one… Cóż, propozycja nie do odrzucenia, pomyślałem. Chwilę później wzięła mnie pod rękę i wciągnęła do klatki schodowej.

Na pierwszym piętrze naprzeciw schodów siedział ok. pięćdziesięcioletni mężczyzna. Otworzył okratowane drzwi, zza których buchnął niesłychany odór. W środku pokoju zobaczyłem metalowe łóżko, a na nim brudną pościel. Zakręciło mi się w głowie, nawet nie wiem, jak udało mi się stamtąd wydostać! (…)

Kapłanom z Polski najczęściej podlega 10–15 wiosek i każdej niedzieli istnieje potrzeba, by odprawić mszę świętą przynajmniej w 2–3 wioskach. Zdarza się, że księża wyjeżdżają ze swojej macierzystej parafii np. w poniedziałek i wracają w poniedziałek następnego tygodnia. Nie pamiętam nazwy tej wioski, ale dobrze zapamiętałem maleńki kościółek z gliny, kryty palmowymi liśćmi. Zamiast ołtarza był skromny stół, w oknach zamiast szyb lekkie firanki. Mimo wysokiej temperatury na zewnątrz, przy lekkim przeciągu można było tam wytrzymać.

Gdy przybyliśmy, ludzie już na nas czekali. Ks. Wojciech wyciągnął składane krzesło, usiadł w cieniu pod drzewem i zaczął spowiadać. Tymczasem wewnątrz kościółka zaczęli gromadzić się ludzie. Jeden z wiernych, młody, szczupły mężczyzna zaczął śpiewać, a za nim wszyscy pozostali. Co za piękne melodie, co za śpiewy, na dwa, trzy głosy! Później msza i znowu piękne śpiewanie, tańce!

Ta niezwykła swoboda i piękno ruchu wiążą się ściśle z bliskim obcowaniem człowieka z naturą, z warunkami, w jakich przyszło żyć tym ludziom, gdzie raz jest się myśliwym, a innym razem ofiarą! Człowiek, jak zwierzęta sawanny afrykańskiej, żyje b. skromnie i było to widać nawet po ofiarach niesionych do ołtarza: kolby kukurydzy, kukurydza mielona, ziarna kukurydzy, a także maniok, słodkie ziemniaki, bawełna i kaczka. Tu, nad J. Wiktorii i w wielu innych regionach Afryki, jest to podstawowy artykuł żywnościowy. Niczego innego mieszkańcy tej ziemi nie potrafią uprawiać! (…)

W czasie mego pobytu ks. Karol rozpoczął budowę kolejnego kościoła, świątyni pw. św. Stanisława biskupa i męczennika, fundacji diecezji krakowskiej. Raz w tygodniu, we środę przybywało ok. 200 osób, mężczyzn i kobiet. Już wcześniej zrobiono wykopy pod fundamenty. Rowerami, na motocyklach i innymi środkami transportu przywieziono z gór i pól trochę kamieni. Młotkami rozbito je na drobne kawałki. Zgromadzono też trochę piasku, żwiru i cementu. Byłem świadkiem budowy tego kościoła!

Kobiety w wielkich konewkach na głowach przynosiły z odległej studni wodę, a mężczyźni przygotowywali zaprawę murarską i ubijali fundament. Nie było nawet prostych maszyn, ale praca przebiegała b. sprawnie. Poprzednicy polskich misjonarzy z Holandii, Wlk. Brytanii, z Francji, Włoch itd. przywozili pieniądze do Afryki i praktycznie bez udziału miejscowej ludności budowali kościoły. Obecnie misjonarze z Polski, ze Słowacji, Kerali, Filipin nie przywożą tyle pieniędzy, ale więcej serca, sił, zapału i wspólnie z miejscową ludnością budują kościoły na ziemi afrykańskiej.

Spędziłem z ks. Karolem kilka dni. Pokazał mi kościoły, które tu wznosił, Niamuswę z ogromnym, świętym drzewem w centrum. Byliśmy goszczeni przez miejscowych wieśniaków, oglądaliśmy uprawy orzeszków ziemnych. Ks. Karol był b. gościnny i życzliwy – dobry człowiek.

W moim odczuciu są dwa typy misjonarzy. Jedni starają się nauczyć swoich parafian dobrych manier, dbania o wygląd, gotowania, higieny i wszystkiego, co najlepsze z polskiej kultury, przy równoczesnym zachowaniu tego, co dobre z kultury i tradycji lokalnej. Do takich należał ks. Wojtek. Inni wtapiają się w żywioł afrykański i żyją jak Afrykańczycy. Tak jak oni się ubierają, gotują, śpią, słowem „murzynieją” – i do tych należał ks. Karol.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Niechciany gość” można przeczytać na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Niechciany gość” na s. 4 „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Komu bije dzwon? Historia prawdziwa śląskiego dzwonu, który po latach będzie bił tym, dla których został odlany

Odzyskany dzwon Maria przechodzi terapię odmładzającą i ujrzymy go w pełnej krasie na kilkumetrowej wieży obok kościoła w Leszczynach 13 maja tego roku, dokładnie w 100 rocznicę objawień fatimskich.

Tadeusz Puchałka

Rok 1617 obfitował w wiele ważnych wydarzeń: trwała wojna z Rosją, ufundowano drewniany klasztor oo. Franciszkanów w Bełchatowie, podpisany został traktat między Polską i Turcją (w którym mowa była o tym, jakoby to Polska zmuszona była zrzec się z wszelkich zabiegów o wpływy na terenach mołdawsko-wołoskich), Szwecja i Rosja podpisały pokój.

Działo się więc w owym czasie wiele w kraju i na świecie, nie inaczej było i na śląskiej ziemi: radość wielka w tym czasie wśród parafian Leszczyn koło Rybnika, a także Kamienia i Przegędzy zapanowała, bo po wielu prośbach i modlitwach marzenia tamtejszej ludności się spełniły, gdyż na wieży kościelnej miał się niebawem pojawić ufundowany przez parafian dzwon, którego zadaniem miało być obwieszczanie okolicy ważnych wydarzeń, nie tylko tych z domem Bożym związanych.

Zajął się tą sprawą sam Adam Schraub, znany i ceniony w owym czasie ludwisarz z Ołomuńca. Odlał dla Leszczyn dzwon nie byle jaki, bo poza brzmieniem niepowtarzalnym zdobienia piękne posiadał. Pośród tychże zdobień napis w języku niemieckim widnieje: Słowo Boże trwa wieki. 1617 – Adam Schraub odlał mnie. Na powierzchni dzwonu, któremu nadano miano Maria, odnajdziemy także niespotykany wizerunek w postaci medalionu Matki Bożej Usypiającej Karmiącej Bożego Syna.

W ludwisarni opawskiej, cieszącej się, podobnie jak ta w Ołomuńcu, uznaniem z racji biegłości w rzemiośle, niespełna 200 lat później Franz Stancke odlał dla tejże parafii drugi dzwon, któremu nadano imię Święty Jerzy.

Obydwa dzwony biły na radość i trwogę i wiernie służyły okolicznym mieszkańcom do wybuchu I wojny światowej.

Jak wiele cennych przedmiotów w tym czasie, i one miały zostać zarekwirowane, a na koniec przetopione na cele zbrojeniowe. Dowiedział się o owym bezeceństwie miejscowy gospodarz Wallach i wykradł niepostrzeżenie dzwony, zakopał na swoim polu, czym uratował bezcenne i poświęcone przedmioty przed niechybnym przetopieniem na lufy armatnie wroga. Po zakończeniu wojny dzwony, które w niemalże cudowny sposób ocalały, zostały wykopane, przekazane parafii i przez kolejne 20 lat służyły okolicznym mieszkańcom.

Pokój nie trwał długo. Rok 1939 zapisał się na kartach historii świata czarnymi zgłoskami. Wybuchła II wojna światowa, a w 1942 roku Maria i Św. Jerzy na rozkaz okupanta zostały zdjęte z wieży, zarekwirowane przez hitlerowców i przewiezione do Hamburga. (…)

Był lipiec 2012 roku, kiedy mieszkaniec Czuchowa, pan Roman Cop, szczęśliwym trafem odnalazł znaczący ślad w Internecie – artykuł o dzwonach w parafii Elze (Dolna Saksonia), z którego treści wynikało, że jeden z nich może być utraconą w roku 1942 Marią z leszczyńskiej parafii.

Informacja została przekazana panu Krzysztofowi Kluczniokowi, a ten wszczął natychmiast postępowanie w tej sprawie. Ruszyła akcja mająca na celu sprowadzenie „serca” Leszczyn do miejsca, skąd zostało zagrabione.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Komu bije dzwon?” można przeczytać na s. 2 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Komu bije dzwon?” na s. 2 majowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Może polityczna demokracja odniosłaby w końcu jakiś sukces, gdyby ludzie szli na wybory, mając za sobą modlitwę i pokutę

Wiele encyklik papieskich wskazywało, że optymalnym ustrojem dla społeczeństw jest personalizm, gdzie w centrum ustroju znajduje się człowiek, jego dobro, a wraz z człowiekiem rodzina.

Adam Domaradzki

Układ pojałtański i podział Europy Środkowej na dwie wrogo do siebie nastawione części był – jak możemy się domyślać – elementem planu podboju świata według zasady „dziel i rządź”.

Ludność w strefie komunistycznej była z pewnością bardziej ciemiężona, natomiast ludność w strefie kapitalistycznej była poddana już inżynierii społecznej, znanej i nam, Polakom, po roku 1989 (wydający się trwać wiecznie dobrobyt, kontrolowany liberalizm gospodarczy i promowany liberalizm obyczajowy [wszystko mi wolno, róbta co chceta], w tym rewolucja seksualna lat 60.).

Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian 1,12 pisał nieco inaczej: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść”.

Z kolei 10-milionowy ruch Polaków „Solidarność” był zbyt niebezpieczny dla tych, co chcieli przyłączyć Polskę do systemu liberalnego socjalizmu Europy Zachodniej, dlatego musiał zaistnieć stan wojenny (kontrola opozycji niewygodnej), a następnie, jak możemy z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki. Spotkanie (układ?) Rockefeller – Jaruzelski w Nowym Jorku to jest rok 1985, w 1. roku po śmierci kapłana Solidarności (jak pisał Grzegorz Braun w książce „Rok w kondominium”).

Świadomość tej rzeczywistości w niczym nie umniejsza bohaterstwa naszych przodków w walce o niepodległą Polskę, jednakże dla nas, dzisiejszych Polaków, powinno to oznaczać roztropność i zachowanie czujności w jakichkolwiek działaniach zaczepnych i prowokacyjnych w stosunku do najbliższych sąsiadów. Lepiej jest z nimi dobrze żyć, handlować, realizować wspólne projekty, a wtedy pokój jest zagwarantowany na lata.

Czym charakteryzuje się socjalizm? Charakteryzuje się totalną walką o zdobycie władzy, a następnie, gdy już tę władzę posiądzie, rozpoczyna się walka o jej utrzymanie. Socjalizm został już dawno i wielokrotnie potępiony przez Naukę Społeczną Kościoła. Wiele encyklik papieskich wskazywało, że optymalnym ustrojem dla społeczeństw jest personalizm, gdzie w centrum ustroju znajduje się człowiek, jego dobro, a wraz z człowiekiem rodzina, w której ten człowiek przychodzi na świat, dorasta, dojrzewa i tak przekazuje pałeczkę następnemu pokoleniu. (…)

Postęp technologiczny spowodował, że aby wyprodukować taką samą ilość dóbr, co np. 50 lat temu, potrzeba kilka razy mniej rąk do pracy (bezrobocie technologiczne). W konsekwencji rośnie armia urzędników czy to państwowych, czy finansowego, która wcale życia przeciętnej rodzinie nie ułatwia. Właśnie to jest socjalizm. Dobrze obrazuje to fragment eseju G.K. Chestertona:

Pewna wybitna działaczka polityczna, głęboko przekonana, że reprezentuje najwznioślejszy, najświatlejszy idealizm, oznajmiła (…): „Musimy troszczyć się o dzieci innych ludzi tak, jakby były nasze”. Ledwie to przeczytałem, uderzyłem dłonią w stół, jak czyni człowiek, który nagle zlokalizował i utłukł osę. Powiedziałem sobie: „Otóż to! Trafiła w sedno! Krótko i zwięźle ujęła najgorszą, najbardziej toksyczną ze wszystkich politycznych bredni, które sprawiają, że świat gnije dziś od środka. To właśnie ta brednia przeżarła i wykoślawiła demokrację, zrujnowała życie rodzinne jak demokracja długa i szeroka, zniszczyła godność, na której demokracja i życie rodzinne wspierały się jak na fundamencie.

To ona sprawiła, że niezamożnemu mężczyźnie zabrano dumę i honor, jakie odczuwał niegdyś, będąc głową rodziny. Wskutek tego niezamożny mężczyzna nie potrafi odczuwać dumy i honoru z faktu, że jest obywatelem, a już kompletnie go nie wzrusza, że jest jakimś tam wyborcą. Dom Anglika przestał być jego twierdzą; on sam przestał być panem twierdzy; żaden Tomek nie jest już wolny w swoim domku, jego dzieci nie należą do niego, a demokracja umarła. Ta pani tego nie rozumie. Ona chce dobrze. Ona nawet nie wie, co mówi. Nie dociera do niej sens tych przerażających słów, które wypowiada. Ale przecież je wypowiada, choć jej słowa oznaczają: My, ludzie bogaci, możemy zaopiekować się ubogimi dziećmi, zupełnie jakby były nasze. Ponieważ obaliliśmy instytucję rodziców, one i tak są sierotami.

(…) Inne wielkie pytanie, to gdzie podziały się kongresy eucharystyczne, które przecież odbywały się kilka razy za komunizmu?! Czy to jest wolność? Potrzebujemy życia eucharystycznego indywidualnego i wspólnotowego. Jezus Chrystus zmartwychwstał i żyje, i chce żyć w nas, w naszej wspólnocie widzialnej. Nawet przypomniał nam o swojej przedziwnej obecności w Najświętszym Sakramencie w dwóch miejscach Polski (Sokółka i Legnica). Znów przytoczmy nawróconego na katolicyzm protestanta, wielkiego pisarza i myśliciela Chestertona:

Nic nie potrafi jednoczyć tak jak wspólna wiara – ani udana rewolucja, ani wygrane wybory, ani żadne inne polityczne doświadczenie dostępne dziś na kuli ziemskiej. To, co ujrzałem na kongresie eucharystycznym, to była najdosłowniej chrześcijańska demokracja – nie nazwa żadnej partii, lecz spontaniczne osiągnięcie ogromnych ludzkich rzesz. Te ludzkie rzesze, zdaniem niektórych myślicieli stanowiące tylko ciemną ludzką masę, robiły dokładnie to, czego chciały; a chciały być chrześcijanami. Kto wie, może nawet polityczna demokracja odniosłaby w końcu jakiś sukces, gdyby ludzie szli na wybory jak na spotkanie religijne, mając za sobą modlitwę i pokutę, a nie reklamę i kłamstwa? Nie będę się zapuszczał w sferę aż tak wybujałej fantazji, ale po doświadczeniu z kongresem mam w każdym razie wrażenie, że nie da się odkryć prawdy moralnej, istniejącej we współczesnej demokracji, dopóki owa demokracja nie zacznie funkcjonować w katolickiej atmosferze duchowej. Chodzi oczywiście o taką atmosferę, która nie została przepojona wyziewami dzisiejszego komercjalizmu.

Cały artykuł Adama Domaradzkiego pt. „Zrozumiejmy rzeczywistość” można przeczytać na s. 16 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Adama Domaradzkiego pt. „Zrozumiejmy rzeczywistość” na s. 16 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Państwo i przedsiębiorca jako partnerzy? Konstytucja Biznesu ma zastąpić ustawę o swobodzie działalności gospodarczej

Projekty przepisów wprowadzających zakładają nowelizację ponad 200 ustaw. Czy wicepremierowi Morawieckiemu uda się odmienić złe stereotypy: państwa – łupieżcy i przedsiębiorcy – kombinatora?

Lech Rustecki

Pod koniec marca 2016 roku wicepremier Mateusz Morawiecki zapowiedział „dobre prawo, które będzie ułatwiało rozwój przedsiębiorczości” i powołał zespół, który wsparł Ministerstwo Rozwoju w opracowaniu ustawy, która ma w praktyce wprowadzić nową jakość w relacjach państwo – przedsiębiorca, opartych o realne partnerstwo. Projekt, w ramach którego powstał projekt ustawy, został nazwany „Konstytucją Biznesu”.

18 listopada 2016 r. wicepremier Morawiecki przedstawił Konstytucję Biznesu, która składa się z pakietu ustaw, ale jej sercem jest zapowiadana ustawa Prawo przedsiębiorców, które zastąpi obowiązującą od 2004 r. i nowelizowaną już ponad 80-krotnie ustawę o swobodzie działalności gospodarczej. (…)

Prawo przedsiębiorców zawiera przepisy wprowadzające zasady, które mają wnieść nową jakość w relacjach przedsiębiorcy z państwem. Wśród najważniejszych Ministerstwo Rozwoju wskazuje na cztery:

1.      co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone (przedsiębiorca może prowadzić biznes w sposób wolny, jeśli nie łamie wyraźnych zakazów lub ograniczeń);

2.      domniemanie uczciwości przedsiębiorcy (przedsiębiorca nie musi udowadniać swojej uczciwości, wątpliwości co do okoliczności konkretnej sprawy będą rozstrzygane na korzyść przedsiębiorcy);

3.      przyjazna interpretacja przepisów (niejasne przepisy będą rozstrzygane na korzyść przedsiębiorców);

4.      zasada proporcjonalności (urząd nie może nakładać na przedsiębiorcę nieuzasadnionych obciążeń, np. nie będzie mógł żądać dokumentów, którymi już dysponuje).

Ustawa ma wprowadzić działalność nierejestrowaną. Nawet systematyczna działalność, ale nieprzynosząca przychodów wyższych niż 50% minimalnego wynagrodzenia miesięcznie, nie będzie uznawana za działalność gospodarczą i będzie zwolniona z wymogu rejestracji lub płacenia comiesięcznych składek.

Osoby, które zarejestrują działalność gospodarczą, przez pierwsze pół roku nie będą musiały płacić składek na ubezpieczenie społeczne, a następnie będą mogły wybrać, tak jak dotychczas, tzw. mały ZUS i przez 2 lata płacić składki w obniżonej wysokości.

Za zgodą przedsiębiorcy niektóre sprawy urzędowe będą mogły być załatwione za pomocą telefonu lub poczty elektronicznej, a nie, jak do tej pory, w oficjalnym piśmie wydrukowanym na papierze i poświadczonym własnoręcznym podpisem.

Urzędy mają wydawać „objaśnienia przepisów” pisane prostym językiem. Przedsiębiorcy, którzy się do nich zastosują, będą chronieni podczas kontroli.

Ustawa ma wprowadzić liczne uproszczenia dotyczące podatków. Prawo przedsiębiorców zlikwiduje wiele obowiązków dokumentacyjnych i informacyjnych w zakresie podatków dochodowych. Uproszczenie i dookreślone zostaną zasady rozliczania kosztów uzyskania przychodu, które są jedną z najczęstszych przyczyn sporów pomiędzy podatnikami a urzędami skarbowymi.

Podatki lokalne będzie można rozliczać elektronicznie za pomocą ujednoliconych wzorów formularzy (podatek od nieruchomości, rolny i leśny). Dziedziczenie udziałów w spółce nie będzie wymagało płacenia podatku od spadków i darowizn. Sprawozdania finansowe firmy będą musiały przechowywać 5 lat, a nie, jak dotychczas, bezterminowo.

Przepisy wprowadzające ustawę Prawo przedsiębiorców oraz niektóre inne ustawy z pakietu „Konstytucji Biznesu” będą nowelizować ponad 200 ustaw. Przewidywany termin wejścia w życie Prawa przedsiębiorców to wrzesień 2017 r.

Cały artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Państwo i przedsiębiorca w relacji partnerskiej?” można przeczytać na s. 15 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lecha Rusteckiego pt. „Państwo i przedsiębiorca w relacji partnerskiej?” na s. 15 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Każdy kanclerz musi podpisać mocarstwom okupacyjnym lojalkę, która ogranicza suwerenność Niemiec w kluczowych obszarach

Formalnie III Rzesza nie skapitulowała. Potwierdził to w orzeczeniu z 17 sierpnia 1956 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny: „Rzesza Niemiecka mimo załamania w 1945 roku, nie uległa likwidacji”.

Rafał Brzeski

Wczesną wiosną 1945 roku Europejski Komitet Doradczy, ciało złożone z dyplomatów i prawników mocarstw sojuszniczych, uzgodnił tekst instrumentu bezwarunkowej kapitulacji Niemiec, który miał zostać podpisany przez przedstawicieli III Rzeszy. W marcu 1945 roku instrument został przyjęty i zaaprobowany przez rządy Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Nieco później wprowadzono do niego kosmetyczne korekty, bowiem do Wielkiej Trójki dołączyła Francja, co musiało znaleźć odzwierciedlenie w tekście.

Instrument kapitulacji był obszerny, zawierał artykuły dotyczące nie tylko zaprzestania walk, kapitulacji sił zbrojnych, poddania się żołnierzy i oddania uzbrojenia, ale także szczegółowe postanowienia dotyczące niemieckiej administracji państwowej i lokalnej, spraw gospodarczych i politycznych. Dokument uzgodniono i przyjęto przy założeniu, że kapitulować będą równocześnie niemieckie władze cywilne oraz naczelne dowództwo niemieckich sił zbrojnych.

W połowie kwietnia 1945 roku struktury niemieckie zaczęły się jednak rozsypywać i powstała możliwość, że nie będzie ani wojskowej, ani cywilnej władzy, władnej podpisać skutecznie akt kapitulacji. Przewidując taką okoliczność, Europejski Komitet Doradczy przygotował projekt proklamacji w miejsce przygotowanego instrumentu kapitulacji. Wzbudził on jednak szereg kontrowersji.

Dyskusje trwały, czas płynął i kiedy do kwatery głównej dowódcy Alianckich Sił Ekspedycyjnych generała Dwighta Eisenhowera w Reims we Francji przyjechali niemieccy parlamentariusze z ramienia sił zbrojnych z pytaniem o warunki kapitulacji, dokument nie był jeszcze gotowy. W kancelarii Eisenhowera nie było też kopii zatwierdzonego przez cztery mocarstwa instrumentu kapitulacji i generał polecił wykorzystać znajdujący się w archiwum Naczelnego Dowództwa Alianckich Sił Ekspedycyjnych (SHAEF) projekt przygotowany znacznie wcześniej przez zastępcę amerykańskiego sekretarza wojny, Johna McCloya.

W oparciu o ten projekt, dosłownie na kolanie napisano krótki, składający się z 5 punktów, półtorastronicowy akt bezwarunkowej kapitulacji, który w Reims szef sztabu Alianckich Sił Ekspedycyjnych generał Walter Bedell Smith dał do podpisu niemieckiej delegacji. (…)

Punkt 4 stwierdzał, że ten „wojskowy akt poddania” zostanie zastąpiony, w niczym go nie naruszając, przez „jakikolwiek” przyszły „ogólny instrument kapitulacji narzucony przez Narody Zjednoczone lub w ich imieniu, który znajdzie zastosowanie do całości Niemiec oraz niemieckich sił zbrojnych”.

Około 6 godzin po ceremonii w Reims Moskwa uznała, że podpisany akt jest dla niej nie do przyjęcia. Po pierwsze różni się od uzgodnionego i przyjętego tekstu przygotowanego przez Europejski Komitet Doradczy, po drugie generał-major Iwan Susłoparow, który w Reims podpisał przyjęcie kapitulacji w imieniu naczelnego dowództwa Armii Czerwonej, nie miał stosownego pełnomocnictwa. Stalin kategorycznie żądał powtórzenia kapitulacji. Wiele wskazuje, że chciał oddać marszałkowi Gieorgijowi Żukowowi honor przyjęcia niemieckiego poddania. Ceremonię kapitulacji powtórzono 8 maja 1945 roku w Berlinie. (…)

Obie wersje instrumentu kapitulacji podpisali wyłącznie wojskowi. W imieniu państwa, czyli Rzeszy, nie kapitulował nikt.

Można się spotkać z argumentem, że Adolf Hitler tuż przed samobójstwem 30 kwietnia 1945 roku wyznaczył Dönitza jako swego następcę na stanowiska: prezydenta Rzeszy, ministra wojny oraz naczelnego dowódcy Wehrmachtu, a skoro tak, to upełnomocnieni przez Dönitza wojskowi kapitulowali również w jego zastępstwie jako głowy państwa. Argument ten jest jednak chybiony, bowiem zgodnie z konstytucją weimarską, która obowiązywała w 1945 roku, prezydent Rzeszy wyłaniany był w drodze wyborów powszechnych, a nie nominacji swego poprzednika. Mówiąc krótko, Hitler nie miał uprawnienia do przekazania władzy prezydenckiej Dönitzowi. (…)

Prawnicy i eksperci Europejskiego Komitetu Doradczego w Waszyngtonie i Londynie jęknęli, kiedy otrzymali obie wersje dokumentów kapitulacji. Stanął im przed oczami ogrom komplikacji o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Przykładem był koniec I wojny światowej. W 1918 roku instrumenty kapitulacji podpisali tylko politycy, a nie wojskowi ze Sztabu Generalnego, i Hitler szermował później argumentem, że dzielnym żołnierzom na zachodnim froncie „wbito nóż w plecy”.

Teraz sytuacja była odwrotna: bezwarunkową kapitulację podpisali wojskowi, ale nie przedstawiciele państwa. Wszystko wskazywało, że formalnie III Rzesza nie skapitulowała. Potwierdził to w orzeczeniu z 17 sierpnia 1956 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny, który uznał, że „Rzesza Niemiecka mimo załamania w 1945 roku, nie uległa likwidacji”. (…)

Cały artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kaganiec na kanclerzy” można przeczytać na s. 13 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Kaganiec na kanclerzy” na s. 13 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Skoro przez sto lat nie udało się w Rosji wprowadzić demokracji konstytucyjnej, to za naszego życia do tego nie dojdzie

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Petrušką Šustrovą – czechosłowacką dysydentką, czeską tłumaczką z języka angielskiego i polskiego, publicystką i polityk, znawczynią spraw Europy Wschodniej.

Antoni Opaliński
Petruška Šustrová

W Czechosłowacji ustawa lustracyjna powstała chyba najwcześniej spośród krajów postkomunistycznych, prawda? W Polsce była próba lustracji dopiero w 1992 roku, zresztą nieudana.

Myślę, że oprócz Niemiec Wschodnich, nigdzie nie wprowadzono ustawy lustracyjnej takiej jak u nas, to znaczy, że ktoś, kto współpracował, nie mógł sprawować różnych funkcji państwowych. Jest mi przykro, że to podchwyciła prasa i wielu spośród tych ludzi zostało skompromitowanych, bo każda sprawa współpracy ze służbami jest inna. Ludzie byli szantażowani. Np. ktoś miał córeczkę z jakąś chorobą skóry, ta córeczka musiała jeździć nad morze; i albo pan podpisze, albo córka nie pojedzie. Nie chcieliśmy nikogo piętnować. My tylko wskazywaliśmy – ten człowiek się nie sprawdził i może być szantażowany, lepiej, jeśli nie będzie decydował o sprawach państwowych.

Dlaczego w Czechach lustracja się udała, a w Polsce została przeprowadzona większym kosztem, dużo później, przy dużo większych konfliktach? U nas te sprawy ciągną się właściwie do dzisiaj, jak wskazuje przypadek Lecha Wałęsy.
Myśmy początkowo nie chcieli, żeby w parlamencie zasiadali współpracownicy SB. Jednak w końcu parlament zdecydował, że kogo lud wybiera, tego wybiera: nawet mordercę czy współpracownika – i to znaczy, że tacy ludzie mogą się znaleźć w parlamencie. Tyle tylko, że społeczeństwo raczej nie wybierało współpracowników. (…)

Porozmawiajmy o Karabachu. Co tam się teraz dzieje?
Mówiąc „Karabach” jesteśmy politycznie niepoprawni z ich punktu widzenia, bo tam odbyło się referendum i oni teraz nazywają swoje państwo Arcach – tak brzmi starożytna nazwa tego obszaru. Arcach po raz pierwszy w historii od ponad 20 lat jest jednonarodowy. Wcześniej zawsze była to kraina wielonarodowa: mieszkali tam Azerowie, Ormianie. Teraz wygnano stamtąd prawie milion Azerów, sytuacja jest skomplikowana.

Arcachu jako państwa nikt nie uznaje, ale jego mieszkańcy, których jest jakieś 120 tysięcy, bardzo się z nim identyfikują. I tam panuje demokracja, jako w jedynym miejscu na Kaukazie. Nie zamierzam tego gloryfikować, ale w Arcachu nie ma dyktatora, jak np. w Azerbejdżanie, nie ma pędu pod skrzydła Rosji, jak w Armenii, nie borykają się z różnymi problemami, jakie ma Gruzja – i gdyby to państwo przetrwało, mogłoby po prostu się rozwijać. Bo tam są surowce naturalne, jest rolnictwo, kraj dobrze funkcjonuje. Długo tam nie byłam, pojadę, to zobaczę. Wtedy będę mogła więcej powiedzieć. (…)

Z kolei Kaukaz Północny ma wielki problem z Kadyrowem, tym carem Czeczenii. Tam walczą jakby dwa odłamy islamu, a Kadyrow jest przecież stronnikiem Putina. On ma związek z tymi morderstwami w Moskwie i pewnie dlatego Putin go popiera. To wszystko wygląda bardzo źle, bo jest wielu uchodźców z Czeczenii i z innych krajów Kaukazu Północnego. My jesteśmy zajęci Syrią i przywódcami wielkich mocarstw – Putinem, Trumpem – i w ogóle tamtych problemów nie widzimy, ale tam toczą się bardzo skomplikowane procesy. Rosja wraca do swoich prawosławnych korzeni itd., a tam żyje 20 milionów Tatarów. Kaukaz Północny to jest jakby bomba zegarowa.

Czy Pani wierzy, że w Rosji będzie kiedyś taka normalna, konstytucyjna demokracja? Podczas rewolucji lutowej oni przez kilka miesięcy próbowali wprowadzić demokrację konstytucyjną, ale nie wyszło im. Czy kiedyś się uda?
Jeżeli przez sto lat nie wyszło, to obawiam się, że za naszego życia do tego nie dojdzie. Putin ma olbrzymie poparcie. Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, Rosjanie czuli się przegrani i potrzebowali nowej idei. I niestety większość Rosjan – nie mówię o inteligencji Petersburga czy Moskwy – ale większość to są ludzie, którzy, żeby czuli się dobrze, potrzebują poczucia, że ich kraj jest wielki, że ma najwięcej czołgów, że ma broń atomową i że wszyscy się ich boją. Dlatego oni są w stanie ponosić najróżniejsze ofiary, mogą chodzić bez butów, byleby ich państwo było wielkie.

Ta idea jest bardzo mocna, a Putin to psychologicznie, dokładnie zanalizował i z tym przyszedł po Jelcynie, po tym chaosie – bo dla większości Rosjan z tym kojarzy się demokracja: że wszyscy kradną i że trzeba trzymać na balkonie krowę, żeby w ogóle było co jeść.

Moim zdaniem, jak zabraknie Putina (ale on jest zdrowy i jeszcze wytrzyma jakiś czas), po nim nastąpi ktoś dokładnie taki jak on.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Petrušką Šustrovą pt. „Życie publiczne bez ideałów nie jest dobre” można przeczytać na s. 12 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Petrušką Šustrovą pt. „Życie publiczne bez ideałów nie jest dobre” można przeczytać na s. 12 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Witold Kieżun: Czy Polska i Burundi mają coś wspólnego? Polska transformacja z perspektywy doświadczeń afrykańskich

Pod koniec ubiegłego wieku była tam bardzo mocna ofensywa kapitału głównie amerykańskiego. Chodziło o zdobycie obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowców. Działała silna konkurencja.

Stefan Truszczyński
Witold Kieżun

W tej chwili bardzo dużo się mówi o tym, że warto skorzystać z możliwości, jakie otwierają się w Afryce, ale na razie niewiele z tego wychodzi. Pan był w Burundi w latach 1981–1993, z ważną misją. Jak Pan widzi ten ważny kraj afrykański?
Niemcy byli tam dość krótko, ale ich pobyt był stosunkowo ważny, bo stworzyli szkolnictwo i usiłowali nauczyć miejscową ludność dobrze zorganizowanej pracy. Burundi i Rwanda, i dalej, olbrzymie Kongo, to są kraje bardzo istotne, dlatego że tam toczą się te stałe konflikty, związane są również z problematyką wyznaniową i po prostu pewnymi różnicami, których nie udaje się jakoś zlikwidować. Te kraje mają jednak duże szanse. Kongo ma niesłychane bogactwo surowców. Burundi pod tym względem jest biedniejsza, ale ma ludność bardzo aktywną intelektualnie… (…)

W okresie, w którym tam byłem, sytuacja była podobna, jak u nas – stąd, powiedzmy, moja ocena sytuacji w Polsce w okresie zdobywania niepodległości. Tam pod koniec ubiegłego wieku była już bardzo silna ofensywa kapitału przede wszystkim amerykańskiego, a również i brytyjskiego, bo przedtem był wszędzie kapitał jeszcze belgijski, francuski. Jest i była w Burundi fabryka kawy, tak że chodziło o zdobycie istniejących obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowcowych. Była tam silna konkurencja… Kiedy ja przyjechałem do Burundi, byli tam Rosjanie. Podczas uroczystej defilady obok prezydenta siedziało dwóch oficerów radzieckich.

Tak. W centrum miasta był taki klub kulturalny, w którym każdy tubylec mógł za darmo wypić kawkę, a co dzień wieczorem były filmy radzieckie. Rocznica rewolucji to było święto ludowe i ambasada radziecka urządzała przyjęcie na parę tysięcy ludzi. (…)

Teraz, po latach, dostajemy sygnały, że jednak te kraje się rozwijają, że jest możliwość zakładania przedsiębiorstw. Swoboda gospodarcza dla tych, którzy przyjeżdżają z pieniędzmi, jest ogromna. Czy to prawda i kto to tak wymyślił?
Nastąpiła inwazja kapitału brytyjskiego i amerykańskiego, zresztą w Rwandzie w tej chwili oficjalnym językiem jest język angielski, nie francuski. Większe przedsiębiorstwa są opanowane przez przemysłowców anglosaskich, głównie amerykańskich. Charakter kultury się w Rwandzie radykalnie zmienił, już nie jest tradycyjny, frankofoński. Jeśli chodzi o Burundi, to tam, jak wiem, przetrwał cały szereg przedsiębiorstw, przede wszystkim produkcyjnych, jeszcze belgijskich, więc to trochę inaczej wygląda.

Ale nie ulega wątpliwości, że Afryka została zdekolonizowana, a potem na nowo skolonizowana kapitałem zagranicznym. Przede wszystkim największe ośrodki przemysłowe, te olbrzymie, rozmaitego typu kopalnie zostały opanowane przez kapitał anglosaski, przeważnie amerykański. Przecież całe zdobycie Rwandy to była akcja kapitału amerykańskiego.

Z tego, co wiem, w tej chwili sytuacja się radykalnie zmieniła. Miałem stamtąd stałe wiadomości, bo zaprzyjaźniony, zresztą pracujący wcześniej w moim zespole człowiek został prezesem banku i co pewien czas pisał do mnie maile i rozmawialiśmy na Skypie. Niestety w zeszłym roku umarł – niedawno dowiedziałem się, że śmiercią bardzo nienaturalną. Widocznie komuś się naraził.

Cały czas jest tam aktualna sprawa zagrożenia życia. Poza tym przybyszom grożą rozmaitego typu choroby, choćby malaria, którą jest chory polski biskup, który pojechał do Afryki. (…)

To podobno premier Hutu otworzył tak wielkie możliwości inwestowania.
Tak. Chodzi o to, że część Hutu się dorobiła, więc się uspokoiła. Poza tym nastąpiło pewne kulturowe ujednolicenie na skutek systemu szkolnego, który był zupełnie dobrze zorganizowany. Ja zresztą wykładałem tam na uniwersytecie. Miałem trochę problemów, ale wcale nie większych niż w innych krajach.

Natomiast, jeśli chodzi o Tutsi, pamiętam pewną dość sensacyjną sytuację na jednym z przyjęć u nas. Moja żona była z zamiłowania łacinniczką, jak ja to nazywałem. Świetnie pamiętała rozmaite teksty łacińskie – myśmy w szkole uczyli się jeszcze łaciny, uczyliśmy się na pamięć. Żona zaczęła z kimś rozmawiać, cytować jakieś fragmenty Wergiliusza i raptem odpowiedział jej cały chór naszych gości, którzy podjęli jej recytację. To była sensacja. Tam po prostu było szkolnictwo średnie organizowane przez ośrodki misyjne – uczyli łaciny, mieli tradycyjny program. (…)

Jak Pan widzi naszą rzeczywistość po ponad roku nowej władzy? Naszą odbudowę, odzyskanie podmiotowości – przemysłowej, decyzyjnej, bankowej?
Parę posunięć bardzo mnie ucieszyło, dlatego że one znajdują się w programie, który wielokrotnie przestawiałem i którego założenia są omówione w mojej Patologii transformacji. Pierwsza sprawa to jest polonizacja bankowości. To jest oczywiście nonsens, żebyśmy mieli trzy banki polskie i kilkadziesiąt zagranicznych, podczas gdy struktura w takich krajach, jak Niemcy, Francja jest zupełnie inna, tam jest 6, 8, 10% zagranicznych. To jest niesłychanie ważna sprawa, dlatego że to jest system finansowania inwestycyjnego, który w gruncie rzeczy miał charakter oddziaływania centrali banku za granicą. Tak że te pierwsze posunięcia pod tym względem są prawidłowe.

Natomiast wydaje mi się, że nie udało się jeszcze dobrze zreorganizować systemu finansowania wielkich przedsiębiorstw. Uważam, że to jest skandaliczna historia, że w tej chwili drugim największym przedsiębiorstwem w Polsce jest Biedronka, która co prawda w dużym stopniu handluje towarami polskimi, ale jest przedsiębiorstwem handlowym. Tego nie ma na całym świecie, żeby takie przedsiębiorstwo jak Biedronka zostało, być może, pierwszym, największym przedsiębiorstwem w państwie.

Całą rozmowę Stefana Truszczyńskiego z profesorem Witoldem Kieżunem o jego wspomnieniach z misji w Burundi z ramienia ONZ i o obecnych przemianach w Polsce, pt. „Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi” można przeczytać na s. 8 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Stefana Truszczyńskiego z profesorem Witoldem Kieżunem, pt. „Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi”, na s. 8 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Dobra zmiana: ordynację wyborczą należy zmienić jak najszybciej, aby uniknąć oskarżenia, że PiS tworzy ją „pod siebie”

W ostatnich wyborach samorządowych kandydat do rady w mieścinie pod Łodzią dowiedział się, że wybrano go prezydentem Szczecina, jeśli nie pomyliłem miejscowości. Program mylił się bardziej.

Zbigniew Kopczyński

Jeśli obserwujemy przebieg wyborów w Stanach, Anglii, Francji, Niemczech i gdziekolwiek, gdzie jeszcze wybory jako tako funkcjonują, widzimy, że po ogłoszeniu wstępnych wyników, zwykle z 90% komisji wyborczych, wybory uważa się za rozstrzygnięte. Przegrany gratuluje wygranemu, a zwycięzca wygłasza stosowne przemówienie, nie czekając na pozostałe 10% i oficjalny komunikat.

Każdy, kto nie zapomniał podstaw matematyki, a chodzi tu o arytmetykę, wie, że ostatnie10% nie może wpłynąć na ostateczny wynik. W przeciwnym razie rozkład głosów w ostatnich 10% obwodów byłby tak nieprawdopodobny, że można go porównać z trafieniem szóstki w totku.

A w Polsce szóstki leciały jak z rękawa! W wyborach prezydenckich 2010, po podliczeniu wyników w 90% komisji, prowadził Jarosław Kaczyński. Ostatnie 10% zmieniło wynik. Bingo!

Jeszcze lepiej było w ostatnich eurowyborach. Podano wynik z 97% komisji i wtedy Prawo i Sprawiedliwość wygrywało z około jednoprocentową przewagą nad Platformą. Ostatnie 3% odwróciło proporcje. To tak, jakby trafić szóstkę kilka razy z rzędu. Polak potrafi! (…)

Znam relację kandydata do rady jednej ze śląskich gmin. W jego okręgu wygrał kandydat PSL, choć partia ta tam nie istnieje, a i kandydat był nieznany. Gmina wiejska, w okręgu wyborczym wszyscy się znają, więc nasz kandydat obszedł sąsiadów z pytaniem, na kogo głosowali. Otóż nie znalazł nikogo głosującego na PSL. A jednak PSL potrafi!

Były wprawdzie protesty wyborcze, lecz Sąd Najwyższy, powagą państwa teoretycznego, uznał wybory za ważne, stosując sakramentalną już formułkę, że wprawdzie były uchybienia, lecz nie miały wpływu na wynik wyborów. (…)

Farsa wyborów samorządowych zaowocowała mobilizacją Ruchu Kontroli Wyborów i dzięki zaangażowaniu rzeszy jej wolontariuszy możliwe było ograniczenie fałszowania wyborów, a tym samym zwycięstwo opozycji w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Do dziś zastanawiam się, jaka była rzeczywista skala zwycięstwa Andrzeja Dudy i PiS-u. Tego już się nie dowiemy, bo poprzednie władze zadbały o szybkie zniszczenie kart wyborczych, by uniemożliwić weryfikację wyników.

Dobra zmiana, polegająca na odbudowie państwa po latach jego destrukcji, wymaga czasu. Premier Morawiecki i prezes Kaczyński mówili o dwóch – trzech kadencjach. Jeśli jednak nie zmienimy ordynacji wyborczej, drugiej kadencji nie będzie. Tak dużej mobilizacji RKW powtórzyć się nie da i leśne dziadki, w poczuciu bezkarności, będą robić co zechcą, a nieprawidłowości pójdą na konto PiS-u.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Gdzie ta zmiana?” można przeczytać na s. 6 majowego „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Gdzie ta zmiana?” na s. 6 „Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Brzeziński a sprawa polska. Pamiętamy jego sugestie, by zaniechać dociekań prawdy o „wydarzeniu” smoleńskim

Zaskakujące tezy prof. Brzezińskiego zostały przypisane sędziwości i brakowi kontaktu z rzeczywistością. Jednak jest on absolutnie przewidywalny, a jego działania od pół wieku – spójne i konsekwentne.

Jan Martini

Apogeum swoich destrukcyjnych wpływów Brzeziński osiągnął jako doradca d/s bezpieczeństwa w demokratycznym rządzie J. Cartera, bodaj najgorszego prezydenta – obok Obamy – w dziejach Ameryki. Szkody poczynione wówczas – nie tylko Ameryce, ale cywilizacji Zachodniej (bo każde osłabienie USA jest osłabieniem naszej cywilizacji) zostały na szczęście ograniczone do jednej, czteroletniej kadencji.

Hodowca fistaszków Jimmy Carter nie bardzo orientował się w zawiłościach polityki, całkowicie zdając się na swych doradców, wśród których najważniejszy był prof. Brzeziński. On też był głównym autorem wyniszczającej polityki w latach prezydentury Cartera (1977-1981). (…)

Otóż ambicją prezydenta Cartera było pozyskanie zaufania Gromyki, przekonanie go, że Ameryka NAPRAWDĘ nie ma złych intencji – nie zamierza atakować obozu socjalistycznego ani mu w żaden sposób szkodzić. Mimo szczerych wysiłków Cartera Rosjanie wciąż sprawiali wrażenie nieprzekonanych… Dlatego Carter dokonał kilku jednostronnych, bezinteresownych ustępstw wobec ZSRR. (…)

W czasie prezydentury Cartera ZSRR uzyskał apogeum swej potęgi – w dużej mierze dzięki działalności Brzezińskiego. Faktycznym efektem pracy prof. Brzezińskiego był prosowiecki lobbing, ale jego największym osiągnięciem – aura nieprzejednanego antykomunisty.

Cały Artykuł Jana Martiniego pt. „Brzeziński a sprawa polska” można przeczytać na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Brzeziński a sprawa polska” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl