Sto lat temu zaczęto wyznaczać granice, wprowadzać pieniądze, a przybywający tu misjonarze żywili się małpami i wężami

Nad Jeziorem Wiktorii, w sercu Afryki, wędrując od wioski do wioski, od misji do misji, przyszło mi zobaczyć, uczestniczyć wraz z młodymi krakowskimi kapłanami w tym „budzeniu się Czarnego Lądu”.

Władysław Grodecki

Niedaleko od campingu była dzielnica biedoty. Mieszkało tam dużo kobiet uprawiających nierząd. Z braku pracy i możliwości zdobycia pieniędzy proponowały swe „usługi” za symboliczne sumy. Seks w niejednym miejscu, które odwiedziłem, był czymś zupełnie normalnym, jak zjedzenie ciastka czy wypicie kawy, więc dziewczyny nie mają żadnych oporów. To jest dla nich praca, muszą z czegoś żyć, czasem wyżywić swe dzieci!

Jeśli więc uda się namówić białego na „miłość”, to jest i więcej pieniędzy, i większa satysfakcja, że biały ją chciał, dowód, że jest atrakcyjną kobietą. Wystarczy jedno spojrzenie, brak stanowczej odmowy ze strony białego, by uznały to za przyzwolenie do „masażu”. Silne, zdrowe kobiety obejmują mężczyzn i wciągają do swego „apartamentu rozkoszy”. Gdy na ulicy mężczyzna zaczyna się bronić i nie potrafi się wyzwolić z objęć czarnej damy, wzbudza śmiech i litość.

Jako istota trochę „inna” i ja zostałem zauważony. Gdy odmówiłem „masażu”, wysoka, potężna, czarna jak smoła Murzynka nie dała za wygraną i zaczęła iść za mną: five dolar, four, three, twoo, one… Cóż, propozycja nie do odrzucenia, pomyślałem. Chwilę później wzięła mnie pod rękę i wciągnęła do klatki schodowej.

Na pierwszym piętrze naprzeciw schodów siedział ok. pięćdziesięcioletni mężczyzna. Otworzył okratowane drzwi, zza których buchnął niesłychany odór. W środku pokoju zobaczyłem metalowe łóżko, a na nim brudną pościel. Zakręciło mi się w głowie, nawet nie wiem, jak udało mi się stamtąd wydostać! (…)

Kapłanom z Polski najczęściej podlega 10–15 wiosek i każdej niedzieli istnieje potrzeba, by odprawić mszę świętą przynajmniej w 2–3 wioskach. Zdarza się, że księża wyjeżdżają ze swojej macierzystej parafii np. w poniedziałek i wracają w poniedziałek następnego tygodnia. Nie pamiętam nazwy tej wioski, ale dobrze zapamiętałem maleńki kościółek z gliny, kryty palmowymi liśćmi. Zamiast ołtarza był skromny stół, w oknach zamiast szyb lekkie firanki. Mimo wysokiej temperatury na zewnątrz, przy lekkim przeciągu można było tam wytrzymać.

Gdy przybyliśmy, ludzie już na nas czekali. Ks. Wojciech wyciągnął składane krzesło, usiadł w cieniu pod drzewem i zaczął spowiadać. Tymczasem wewnątrz kościółka zaczęli gromadzić się ludzie. Jeden z wiernych, młody, szczupły mężczyzna zaczął śpiewać, a za nim wszyscy pozostali. Co za piękne melodie, co za śpiewy, na dwa, trzy głosy! Później msza i znowu piękne śpiewanie, tańce!

Ta niezwykła swoboda i piękno ruchu wiążą się ściśle z bliskim obcowaniem człowieka z naturą, z warunkami, w jakich przyszło żyć tym ludziom, gdzie raz jest się myśliwym, a innym razem ofiarą! Człowiek, jak zwierzęta sawanny afrykańskiej, żyje b. skromnie i było to widać nawet po ofiarach niesionych do ołtarza: kolby kukurydzy, kukurydza mielona, ziarna kukurydzy, a także maniok, słodkie ziemniaki, bawełna i kaczka. Tu, nad J. Wiktorii i w wielu innych regionach Afryki, jest to podstawowy artykuł żywnościowy. Niczego innego mieszkańcy tej ziemi nie potrafią uprawiać! (…)

W czasie mego pobytu ks. Karol rozpoczął budowę kolejnego kościoła, świątyni pw. św. Stanisława biskupa i męczennika, fundacji diecezji krakowskiej. Raz w tygodniu, we środę przybywało ok. 200 osób, mężczyzn i kobiet. Już wcześniej zrobiono wykopy pod fundamenty. Rowerami, na motocyklach i innymi środkami transportu przywieziono z gór i pól trochę kamieni. Młotkami rozbito je na drobne kawałki. Zgromadzono też trochę piasku, żwiru i cementu. Byłem świadkiem budowy tego kościoła!

Kobiety w wielkich konewkach na głowach przynosiły z odległej studni wodę, a mężczyźni przygotowywali zaprawę murarską i ubijali fundament. Nie było nawet prostych maszyn, ale praca przebiegała b. sprawnie. Poprzednicy polskich misjonarzy z Holandii, Wlk. Brytanii, z Francji, Włoch itd. przywozili pieniądze do Afryki i praktycznie bez udziału miejscowej ludności budowali kościoły. Obecnie misjonarze z Polski, ze Słowacji, Kerali, Filipin nie przywożą tyle pieniędzy, ale więcej serca, sił, zapału i wspólnie z miejscową ludnością budują kościoły na ziemi afrykańskiej.

Spędziłem z ks. Karolem kilka dni. Pokazał mi kościoły, które tu wznosił, Niamuswę z ogromnym, świętym drzewem w centrum. Byliśmy goszczeni przez miejscowych wieśniaków, oglądaliśmy uprawy orzeszków ziemnych. Ks. Karol był b. gościnny i życzliwy – dobry człowiek.

W moim odczuciu są dwa typy misjonarzy. Jedni starają się nauczyć swoich parafian dobrych manier, dbania o wygląd, gotowania, higieny i wszystkiego, co najlepsze z polskiej kultury, przy równoczesnym zachowaniu tego, co dobre z kultury i tradycji lokalnej. Do takich należał ks. Wojtek. Inni wtapiają się w żywioł afrykański i żyją jak Afrykańczycy. Tak jak oni się ubierają, gotują, śpią, słowem „murzynieją” – i do tych należał ks. Karol.

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Niechciany gość” można przeczytać na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Niechciany gość” na s. 4 „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 35/2017, wnet.webbook.pl

Komentarze