Gra idzie nie tylko o los krewnych i znajomych Królika albo Puchatka czy Prosiaczka. Tu chodzi o cały Stumilowy Las

Jak rozgrywać, gdy ma się jedną, choć dużą stację telewizyjną, średnio popularne źródła w sieci i kilka gazet, przeciwko sobie zaś telewizje komercyjne, liczne portale internetowe i 80% prasy?

Adam Gniewecki

Przewidywalne „obiektywne trudności” w przeprowadzeniu wyborów w planowanym terminie dały opozycji szansę, by bez większych problemów uzyskać czas na wymianę nieudanej kandydatki na świeżego przeciwnika o wiele cięższej wagi, który stanął do kampanii przeciwko zmęczonemu już Andrzejowi Dudzie. Do tego maraton kampanijny zmęczył, zniechęcił i zdezorientował wyborców. Zamiast oczekiwanego, zasłużonego i wyraźnego zwycięstwa w I turze podejścia nr 1, dopiero w II turze podejścia nr 2 czuła fotokomórka wskazała na zwycięstwo i reelekcję dotychczasowego prezydenta. To dzwonek, nawet dzwon alarmowy.

U podstaw tych dramatycznych i stresujących wydarzeń wyborczych leży utrata senatu. Minimalna, ale decydującą większość i zabójczo-kopertowy marszałek mogą mieszać, utrudniać, przewlekać itd. Przecież pandemia zaczęła się na długo przed konstytucyjnym terminem wyborów i można było je przygotować na takie właśnie warunki. Dodatkowo, rządząca koalicja nie wykazała specjalnej determinacji i kategorycznego, jak na władzę przystało, zdecydowania do przeprowadzenia wyborów 10 maja, jednocześnie tracąc zasłużoną przewagę, jaką wtedy miał jej kandydat.

Jak w traktacie „Sztuka wojny” powiedział Sun Tzu, „Ktoś, kto jest humanitarny i współczujący oraz obawia się zmian, nie jest w stanie odpowiednio wykorzystać swego położenia”…

Za to zachowanie szefa Porozumienia Jarosława Gowina było trudne do przewidzenia, choć znajomość ludzkich dusz podsuwa starą prawdę, że ten, kto zrobił coś raz, zrobi to ponownie.

Nie mniej ważna jest sprawa – mówiąc wprost – propagandy, jako propagowania, czyli szerzenia pozytywnych i wartościowych idei oraz poglądów, a także rozpowszechniania prawdziwych informacji. Nie mam na myśli propagandy kłamstwa i dezinformacji, która jest często skuteczniejsza od faktów i prawdy. To zasada znana od wieków. Propaganda to oprócz urabiania dusz i umysłów, także informacja, wyjaśnienia, odkłamywanie fejków oraz obnażanie kłamstw. Jak to robić, gdy po stronie obiektywnej lub sobie przychylnej ma się w zasadzie tylko jedną, choć dużą stację telewizyjną, średnio popularne źródła w sieci i kilka gazet, przeciwko sobie zaś stacje telewizji komercyjnej, liczne portale internetowe i 80% prasy, wszystko to w obcych, zagranicznych rękach, niechętnych wychodzeniu Polski z roli dużego rynku zbytu i źródła taniej siły roboczej, bo wszak po to nas do UE przyjęto. Nie wpuszczano nas na europejskie salony, byśmy rośli, rozwijali się, konkurowali, posiadali i egzekwowali własne cele oraz politykę i jeszcze, o zgrozo(!), rozsiadali się przy pańskich stołach, by z cygarem w zębach dyskutować i negocjować z gospodarzami jak równi z równymi,

Pilnie i koniecznie trzeba zacząć wspierać życzliwe Polsce telewizje, radia i prasę. Tworzyć nowe, konkurencyjne dla obcych media. Jeśli nie można ot, tak ich wyrzucić, to trzeba konkurencją wyrugować je z rynku, a przynajmniej znacznie osłabić ich wpływ na umysły mieszkańców naszego przecież kraju.

Bez rządu dusz nie będzie sprawiedliwej polskiej władzy!

Słuszna i potrzebna polityka socjalnego wspierania, czyli 500+, zerowy PIT dla młodych do 26. roku życia, konsekwentne wzmacnianie bezpieczeństwa kraju czy dobra i skuteczna polityka wewnętrzna i zagraniczna itp. – bez odpowiedniej informacji oraz szerokiego nagłośnienia do utrzymania władzy nie wystarczą. Młodzi w małej części głosowali na Andrzeja Dudę. Wielkie miasta też. A przecież oni prawie wszyscy korzystają z różnych form wprowadzonego ostatnio wsparcia.

Lud bierze, ale nie kwituje. Co dostał, uważa za naturalne, swoje i nienaruszalne, a przy tym ma krótką pamięć.

Starsi, mimo, że 13 emerytura to raczej symbol niż realna pomoc, jednak w większości głosowali na Dudę. Bo są ukształtowani, mądrzy doświadczeniem. Kto ukształtuje młodych i nieco od nich starszych Zreformowana szkoła? Nie! Nie zdąży. Na to trzeba wielu lat. Propaganda! Internet, telewizja, prasa. Odkłamywanie kłamstw, szerokie informowanie o sukcesach, zamierzeniach i dobrych planach.

Niech za przykład braku wyprzedzającej kampanii informacyjnej posłuży ostatnio i bez przygotowania ogłoszony zamiar wypowiedzenia tzw. konwencji stambulskiej o „zapobieganiu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Według badania SW RESEARCH dla „Rzeczpospolitej”, 62% Polaków było przeciwnych wycofaniu się z konwencji, 15% za jej wypowiedzeniem, a 22% nie miało zdania. Czym w swej opinii kierowała się większość obywateli? Zapewne krótkim i niepełnym opisem treści tego aktu, który w głębi zawiera zapisy, których zastosowanie byłoby niezgodne z polską Konstytucją, przemyca ideologię marksistowską, zastępując walką płci walkę klas oraz pomysły z tzw. zakresu obyczajowego, z którymi przecież w większości się nie zgadzamy. Skąd ta sprzeczność opinii społecznej w zasadniczo jednej sprawie? Z braku uprzedniej, spopularyzowanej informacji co do rzeczywistej natury dokumentu. Z braku wcześniejszego przygotowania informacyjnego, czyli propagandy – jako propagowania pełnej prawdy.

Suma braku dostatecznej działalności informacyjnej, pobłażliwości i zaniechań buduje synergię tworzącą sytuację zagrażającą kontynuacji postępów i osiągnięć ostatnich 5 lat.

Gra zaś idzie nie tylko o los krewnych i znajomych Królika albo Puchatka, czy Prosiaczka. Tu chodzi o cały Stumilowy Las. O przyszłość narodu.

Napoleon Bonaparte – „Samo zwycięstwo nic nie znaczy, trzeba umieć je wykorzystać”.

Tytułowy cytat pochodzi z Zemsty Aleksandra Fredry.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Prędzej w morzu wyschnie woda, niż tu u nas będzie zgoda” znajduje się na s. 9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Prędzej w morzu wyschnie woda, niż tu u nas będzie zgoda” na s. 9 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W czasie powyborczym wszystkie strony konfliktu powinny zastanowić się, co zrobić, by społeczeństwo skleić na nowo

Z punktu widzenia patrioty najważniejsze wydaje się budowanie świadomości narodowej, w której pierwszorzędnym zagadnieniem będzie interes narodowy, a nie troska o los np. Unii Europejskiej.

Piotr Sutowicz

W kwestii samych wyborów ważniejszy nawet od tego, kto wygrał, jest fakt, że głosujący podzielili się niemal po połowie. Za oboma startującymi w drugiej turze wyborów kandydatami stały bowiem całkowicie rozbieżne hasła i cele. Pomijam oczywiście te mówiące od dodatkowych emeryturach, dopłatach socjalnych i tym podobnych. Tu obaj pretendenci zdawali się artykułować podobne postulaty, przy czym ich wygłaszanie przez Rafała Trzaskowskiego brzmiało w społecznym odbiorze znacznie mniej wiarygodnie, przede wszystkim dlatego, że obóz, który reprezentował, przez długie lata kwestionował możliwość niektórych z wydatków społecznych i dowodził ich szkodliwości dla finansów kraju, w związku z tym partię, która je wprowadzała, ukazywał jako antypaństwowego szkodnika pierwszego rzędu. (…)

LGBT

O tym zjawisku pisałem już na łamach „Kuriera WNET” ponad rok temu. Okazało się, że temat ten z całym impetem wypłynął i tym razem. Rzecz na pewno będzie się powtarzać. Przy czym przy bierności strony przeciwnej, głos opinii publicznej coraz bardziej będzie się przechylał na korzyść tego, nazwijmy to bezpiecznie: ruchu. (…) Ideologia LGBT i to wszystko co wraz z nią idzie, to tylko narzędzie zniszczenia. Celem marksistów było i jest społeczeństwo bezklasowe, czyli coś zbliżonego do wyimaginowanej przez nich formy ustrojowej zwanej wspólnotą pierwotną. Realizacja tego założenia ma doprowadzić do końca humanistycznej historii.

Trudno odpowiedzieć na pytanie, po co to wszystko jest. Czy ludzie, którzy takie ideologie tworzą i próbują realizować, sami są zmęczeni byciem ludźmi, czy też uważają, że ziemia powinna być uwolniona od gatunku homo sapiens, bo lepiej się będzie bez niego rozwijać? (…)

Wydaje mi się, że jednym z poważniejszych zadań, jakie stoją przed wszystkimi tymi siłami społecznymi i medialnymi, które nie chcą dominacji ideologii LGBT, jest skuteczne wypchnięcie jej z obiegu politycznego.

Trzeba doprowadzić do tego, by dyskusje publiczne obracały wokół innych, ważniejszych tematów, co nie znaczy, że należy uciec od roszczeń ludzi, którzy w imię tejże ideologii dążą do zmiany prawa. Należy uzmysłowić społeczeństwu, w tym przede wszystkim jego młodszej części, że tzw. LGBT to nie jest kwestia polityczna, lecz cywilizacyjna. Dominacja tej doktryny byłaby odejściem od łacinizmu, a także wprowadzeniem prawa i rządów totalitarnych. Byłby to oczywiście totalitaryzm świecki, przy czym wymyśliłby on sobie odpowiednich „bogów” z jakiegoś udziwnionego panteonu. Już niektórzy rzymscy cesarze ewidentnie taką świecką religię tworzyli. W czasach bliższych nam było tego znacznie więcej, od mistycyzmu hitlerowskiego po taki sam komunistyczny.

Jak tę sprawę rozsupłać? Oczywiście kwestia jest trudna, ale na pewno są w Polsce ludzie i ośrodki zdolne do przeprowadzenia takich akcji edukacyjnych, które byłyby częścią działalności propatriotycznej. Trzeba działać, i to szybko.

Rodzina

Kwestia polityki prorodzinnej zdaje się nie schodzić z ust i szpalt z programami wyborczymi wszystkich partii, od lewa do prawa. Oczywiście nurty polityczne różnią się w tym zakresie, zależnie właśnie od stopnia lewicowości i prawicowości. (…)

Jeżeli projekt 500+ zaistniał i okazał się sukcesem, nie wywracając budżetu kraju, to znaczy, że był możliwy i wcześniej, a to z kolei może oznaczać, że rządziły nami kompletne głupki albo ludzie, którzy świadomie blokowali takie rozwiązanie.

Oczywiście mogło być to jedno i drugie. Lecz w sytuacji świadomej niechęci nadal mamy do czynienia z dwiema możliwościami: partie rządzące w Polsce albo miały rozkaz czynników wyższych, by nad takimi rozwiązaniami nie pracować, albo ich doktrynerstwo było wystarczającą autocenzurą. Rozwiązaniem tej kwestii w tym miejscu nie będę się zajmował. Jedno jest pewne: jeden, dwa czy pięć programów socjalnych to ciągle za mało.

Z programami należy zgrać mentalność społeczną. Dofinansowanie rodzin nie może kojarzyć się jedynie z pozyskiwaniem przez patologiczne środowiska kolejnych 500 zł, chociaż tego im zabronić nie można. Trzeba stworzyć świadomość prorodzinną i pronatalistyczną w narodzie. (…)

Media

Obawiam, się, że hasło polonizacji mediów użyte w kampanii przez Andrzeja Dudę było zwykłym „wiele hałasu o nic”. Chociaż absolutnie wolałbym nie mieć racji. Mało tego, polonizacja mediów jest rzeczą pierwszorzędną, choć niesłychanie trudną w globalnym świecie. Nie chodzi przecież o to, by „Gazetę Wyborczą” wykupiła spółka związana z ORLENEM czy KGHM; mało tego, nie może być tak, że największe media w Polsce staną się tubami rządu.

One muszą być polskie, co oznacza, że nie mają być politycznie ujednolicone, tylko nie wolno im promować obcych interesów.

W wypadku niektórych z nich wystarczy, że nie będą kłamać; w innych rzeczywiście znacząco musi zmienić się ich optyka. W kampanii wyborczej sprawa ta połączona była z kwestią niemiecką. Osobiście bardzo bym chciał, by rzecz była tak jednowymiarowa.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Najpilniejsze po wyborach” znajduje się na s. 13 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Najpilniejsze po wyborach” na s. 13 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Sopot to „letnia stolica Polski”, „mała Sycylia”… Ostatnio kurort ten zyskał jeszcze jeden epitet – „zagłębie pedofilów”

Efektów działań prokuratorów jednak – przynajmniej na razie – nie widać. Mieszkańcy Sopotu mają coraz poważniejsze obawy, że pył opadnie i będzie tak, jakby naprawdę „nic się nie stało”…

Krzysztof M. Załuski

W „polskim Palermo” bawią się nie tylko warszawskie gwiazdeczki – artyści, muzycy i aktorzy. Stałymi bywalcami tutejszych klubów są także samorządowcy, politycy, sędziowie, prokuratorzy, adwokaci i biznesmeni, sportowcy, luksusowe prostytutki, gangsterzy i dilerzy kokainy, a nawet animatorzy kultury i szefowie fundacji wspomagającej chore dzieci… Intymności śmietanki towarzyskiej III RP strzegą stojący na bramkach funkcjonariusze lokalnej policji.

„Elita elity” bawi się różnie. Nie zawsze bezpiecznie. Efektem tych igraszek była samobójcza śmierć 14-letniej Anaid Tutgushyan, która w marcu 2015 roku skoczyła pod pociąg na gdańskiej Oruni. Chwilę wcześniej dziewczyna zawiadomiła koleżankę, że została zgwałcona, nie powiedziała jednak, przez kogo. Początkowo media utrzymywały, że sprawcą miał być stały bywalec Zatoki Sztuki Krystian W., znany na Pomorzu jako „Krystek”. Ostatecznie jednak „łowca nastolatek” został skazany za gwałt na innej dziewczynie – 17-latce, podopiecznej sopockiego ośrodka opieki.

Zorganizowana prostytucja, zmuszanie do nierządu nieletnich, handel narkotykami i inne patologie w Sopocie nie są bynajmniej problemem ostatniej dekady. Zjawiska te toczą miasto przynajmniej od początku lat 90. ubiegłego wieku. Wcześniej kwitły tu jeszcze kontrabanda, handel walutą i hurtowy niemalże obrót kradzionymi na Zachodzie autami – wszystkie te interesy funkcjonowały pod parasolem komunistycznej bezpieki.

Pięć lat temu do katalogu sopockich dewiacji dołączyła pedofilia. Dziennikarskie śledztwa zdają się sugerować, że jej epicentrum umiejscowione było w Zatoce Sztuki – lokalu dzierżawiony do niedawna od miasta Sopot przez firmę Art Invest. To tu miało dochodzić do wykorzystywania nieletnich dziewcząt, tu także miano handlować kokainą i innymi środkami odurzającymi.

Szefem Zatoki Sztuki był Marcin T. Prezesem spółki zarządzającej lokalem – Leszek Grzymowicz. Prócz Zatoki, Marcin T. i jego siostra Natalia T.-Sch. „patronowali” kilku innym sopockim lokalom nocnym, w tym działającej w Krzywym Domku dyskotece Dream Club, gdzie nieletnie hostessy bujały się na podwieszonych pod sufitem huśtawkach. Do rodzeństwa T. należały także klub ze striptizem Show oraz dyskoteki Makahiki i Libation – w tej ostatniej (firmowanej przez Adama „Nergala” Darskiego) 2 maja 2015 roku (a więc w dwa miesiące po śmierci Anaid), podczas uroczystego otwarcia, bawił się m.in. prezydent Sopotu Jacek Karnowski. (…)

Dziewięć lat temu, podczas otwarcia Zatoki, ówczesna prezes Fundacji Multidyscyplinarne Centrum Kulturalno-Artystyczne Zatoka Sztuki, Natalia T.-Sch., poinformowała dziennikarzy, że na miejscu Łazienek Północnych powstanie największa i najbardziej multidyscyplinarna prywatna instytucja tego typu w kraju. Zapowiedziała, że w jej murach odbywać się będą m.in. spektakle teatralne, koncerty festiwalowe oraz projekcje filmowe – w tym Sopot Film Festival, którego jednym z patronów jest miasto Sopot. W Zatoce miały się odbywać także kursy i warsztaty artystyczne z udziałem twórców o światowej sławie. Natalia T.-Sch. obiecywała, że powstaną tu rezydencje artystyczne, pracownie ceramiczne i malarskie, studio nagrań, sala prób dla zespołów, ciemnia fotograficzna, pracownia projektowa i studio małych form rzeźbiarskich. Wspomniała też weekendowe programy dla amatorów, artystyczne wakacje dla młodzieży oraz różne kursy dla seniorów i dla dzieci. A wszystko to miało się dziać w budynku Zatoki oraz na scenie letniej na plaży o powierzchni 6 tysięcy metrów kwadratowych.

Co działo się naprawdę, w całej krasie pokazał dokument Sylwestra Latkowskiego. (…)

Karnowski zarzuca państwu polskiemu „bezsilność wobec zbrodni pedofilii i tych wszystkich rzeczy, które dzieją się w klubach go-go”. Pyta także: „Gdzie było państwo? Dlaczego po tylu latach pedofilia nie jest rozliczona?”. Ja również mam kilka pytań… Jak to jest możliwe, że Jacek Karnowski, powszechnie znany z zamiłowania do zabaw w nocnych klubach, nie widział, co dzieje się w rządzonym przez siebie (od ponad dwóch dekad) mieście? Dlaczego podlegli mu urzędnicy, którzy – jak ma wynikać z upublicznionych na jednym z portali społecznościowych dokumentów – jeszcze dwa lata po śmierci Anaid wynajmowali pokoje w budynku zarządzanym przez Art Invest? Gdzie przez te wszystkie lata była sopocka prokuratura i sopocka policja? Gdzie byli radni? Też nic nie wiedzieli, nic nie widzieli? W tym kontekście autokreacja Karnowskiego na jedynego strażnika moralności wydaje się być wyłącznie polityczną hipokryzją. (…)

Pedofilia to nie jedyne zmartwienie „pomorskiej riwiery” – podejrzewam, że dociekliwym dziennikarzom śledczym tematów starczyłoby na kilkadziesiąt seriali dokumentalnych. Ustawianie przetargów, relacje urzędników z deweloperami, pranie brudnych pieniędzy, korupcja, nepotyzm, zblatowanie polityków z prokuratorami, sędziami, dziennikarzami i biznesem – to tylko te najgorętsze wątki. Znajdzie się odważny, żeby to ruszyć? Obawiam się, że może być z tym problem.

Cały artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Zagłębie pedofilów” znajduje się na s. 14 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Krzysztofa M. Załuskiego pt. „Zagłębie pedofilów” na s. 14 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Znaczenie polskiego słowa ‘solidarność’ a pojęcie ‘kultura solidarności’/ Teresa Grabińska, „Kurier WNET” nr 74/2020

Jedni wskazują na Jana Pawła II jako na duchowego inicjatora przemian sierpniowych, inni na to, że encyklika „Laborem exercens” miała być ideową podstawą programową ruchu „Solidarność”.

Teresa Grabińska

Kultura solidarności w nauczaniu Jana Pawła II a tradycja solidarności

„Powołany do pracy” w solidarnym wysiłku wspólnoty

Pierwsza encyklika społeczna Jana Pawła II Laborem exercens (Powołany do pracy) była gotowa do ogłoszenia w maju 1981 r., w 90. rocznicę ukazania się pierwszej w ogóle w historii Kościoła encykliki społecznej, tj. o kwestii robotniczej, Leona XIII Rerum novarum (O rzeczach nowych) z 15 maja 1891 r.

Sam ten zamiar miał już tradycję, ponieważ w kilka kolejnych okrągłych rocznic ukazania się Leonowej encykliki jego następcy na Stolicy Piotrowej przedstawiali światu encykliki rozwijające naukę społeczną Kościoła.

Encyklice „Laborem exercens” towarzyszyły jednak niezwykłe wydarzenia.

Oto na przełomie sierpnia i września 1980 r. rząd PRL zawarł ze strajkującymi robotnikami cztery porozumienia: w Szczecinie (Stocznia Szczecińska), Gdańsku (Stocznia Gdańska), Jastrzębiu Zdroju (Kopalnia Węgla Kamiennego „Manifest Lipcowy”) i Dąbrowie Górniczej (Huta Katowice). W wyniku porozumień powstał Niezależny Wolny Związek Zawodowy Solidarność, którego najogólniej sformułowanym celem było przywrócenie Polakom godziwych warunków pracy i egzystencji. Od sierpnia 1980 r., a jeśli uwzględnić wcześniejsze lipcowe protesty na Lubelszczyźnie, to od lipca tego roku do 13 grudnia 1981 r. trwała trudna walka polskiego świata pracy, przy czym od września – o realizację punktów porozumień podpisanych z rządem PRL. Zakończyła się wprowadzeniem stanu wojennego i internowaniem ok. 10 tysięcy działaczy nowego związku.

Drugim, tragicznym wydarzeniem – 13 maja 1981 r. – był zamach na życie Jana Pawła II podczas środowej audiencji na placu św. Piotra w Rzymie. Krytyczny stan zdrowia Ojca Świętego nie pozwolił na ogłoszenie encykliki o pracy ludzkiej, która została ostatecznie ogłoszona cztery miesiące później – 14 września 1981 r. w Castel Gandolfo, po wyjściu Jana Pawła II ze szpitala.

W perspektywie tego, co się działo w latach 1980 i 1981 w Polsce rządzonej przez komunistów, i ówczesnych losów Jana Pawła II oraz jego encykliki, nieraz sobie stawiano pytanie o związek tych dwóch sekwencji wydarzeń. Jedni wskazują na Jana Pawła II jako na duchowego inicjatora przemian sierpniowych, który już na samym początku pontyfikatu (Warszawa, czerwiec 1979 r.) wzywał Polaków do mężnego podjęcia trudu walki o godność osoby ludzkiej. Inni wskazują na to, że encyklika Laborem exercens miała być ideową podstawą programową ruchu „Solidarność” i dlatego miała się nie ukazać.

Pisząca te słowa bierze poważnie pod uwagę obie hipotezy o związku wydarzeń Sierpnia 1980 r. w Polsce z zamachem na Jana Pawła II w Rzymie. Nie będąc jednak historykiem, postawiła sobie w latach 90. pytanie, na które odpowiedź bardziej leżała w jej kompetencjach, tj. o związek znaczenia polskiego słowa ‘solidarność’ z pojęciem ‘kultura solidarności’, ufundowanym na chrześcijańskich zrębach encykliki Laborem exercens.

Profesjonalny znaczeniowy rozbiór polskiego słowa ‘solidarny’ wykonała Janina Puzynina w książce „Język wartości”, w 1992 r. Był on jednak niekompletny, bo mimo podania etymologii terminu i jemu pokrewnych oraz rozwiniętej analizy pojęciowej, nie zawierał miarodajnego odniesienia do jego chrześcijańskiego (zwłaszcza katolickiego) zabarwienia znaczeniowego.

W podstawowym rozumieniu solidarny to ten, kto:

– zgodnie z innymi działa oraz kieruje się podobnymi celami i wartościami w działaniu;
– kto dotrzymuje przyrzeczenia wspierania kogoś innego;
– kto jest odpowiedzialny za skutki wspólnego działania.

Grupa połączona więzami solidarności charakteryzuje się zaś:

– wspólnym działaniem w celu realizacji uzgodnionego pozytywnego celu lub w przypadku usuwania skutków katastrofy (w celu przywrócenia stanu normalności);
– podporządkowaniem się poszczególnych jej członków celowi wspólnego działania nawet wtedy, gdy nie wszyscy w każdym szczególe tego działania zgadzają się ze sobą;
– relacją braterstwa członków grupy.

Co zatem szczególnego występuje w warstwie znaczeniowej polskiego słowa ‘solidarny’? Jak się okaże, jest to sprawa siły akcentu położonego na wybranych wymienionych cechach, jak i całego obrazu świata stowarzyszonego z warstwą znaczeniową języka polskiego, mocno naznaczoną uniwersalizmem katolickim.

W języku angielskim w znaczeniu słowa ‘solidarność’ wybija się na plan pierwszy ‘wspólnota interesów’ i ‘aktywna lojalność’ względem grupy (np. w Webster’s Encyclopedic Dictionary). Wspólnota interesów nie jest wszak tym samym, co wspólnota celu urzeczywistniania określonego dobra. Interes wiąże się z doraźnością i w dużym stopniu z interwencyjnością działania (jak w przypadku przeciwdziałania skutkom kataklizmu). Jakaś grupa tu i teraz ma interes, który jej członków łączy w działaniu. Po „solidarnie” wykonanym zadaniu kończy się owa lojalność, gdyż członkowie grupy (poszczególne indywidua) już nie muszą być niczym powiązani lub wzajemnie odpowiedzialni za siebie. Nie są to ustalenia wyłącznie teoretyczne. Wymownym przykładem jest nagłe zapomnienie o zasługach polskich żołnierzy w służbie aliantów podczas II wojnie światowej, pozostałych na Wyspach Brytyjskich, bo nie mogących wrócić do na nowo zniewolonej Ojczyzny.

W języku polskim w znaczeniu słowa ‘solidarność’ mocno natomiast zaznaczona jest więź emocjonalna (miłości bliźniego) między osobami, które, niezależnie od kolei losu, poczuwają się do odpowiedzialności za drugiego człowieka także wtedy, gdy nie są bezpośrednio członkami tej samej „grupy interesów”. I znów nie są to czcze dywagacje.

W czasie II wojny światowej duża część Polaków (choć niektórzy uważają, że zbyt mała) włączyła się (choćby cząstkowo, ale każdy udział w tym śmiertelnie niebezpiecznym przedsięwzięciu był ważny) w ratowanie Żydów w obliczu zbiorowej ich eksterminacji przez Niemców. Nie chodziło tu o interes, bo on w okupowanej Polsce był w buchalteryjnej analizie ze wszech miar „nieopłacalny”. Chodziło o drugiego człowieka – o osobę ludzką, niesprawiedliwie prześladowaną i skazaną na śmierć za pochodzenie i wyznanie.

Do tej cechy solidarności, która nie ma związku z egoistycznym interesem, odniosła się Janina Puzynina, wskazawszy na rozumienie solidarności w języku polskim także jako poświęcenia się drugiemu człowiekowi nawet wtedy, gdy akt solidarności jednej osoby wobec drugiej jest przez tę drugą nieodwzajemniony. Poszukiwała też podstawy religijnego uzasadnienia tak pojętej solidarności. Nie sięgnęła jednak po trudniejszą wykładnię Wojtyłową i Jano-Pawłową lecz, niezbyt fortunnie, do publicystycznej lub literackiej, więc nieuporządkowanej pojęciowo popularnej książeczki ks. Józefa Tischnera Etyka solidarności. A przecież jest jeszcze w polskiej tradycji w ogóle nieużywający pojęcia ‘solidarność’ (bo go wtedy w języku polskim w obecnym znaczeniu nie było) Cyprian Kamil Norwid, którego szczególnie sobie cenił Karol Wojtyła, a który obowiązek solidarności tak oto określił w Memoriale o nowej emigracji: „Obywatele Ojczyznę składający dzielą się samą naturą rzeczy – bez żadnego prawa nałożonego z góry (bo tego być nie może) – na (1) służących Ojczyźnie przez Siebie przez człowieka Swoiego… i na (2) służących człowiekowi przez Ojczyznę, bo taki organizm – w naturze rzeczy jest – i nie są to kasty – ani stopnie sztuczne – ale prawo wrodzone – natura = rerum”.

Gdyby dotychczasowe rozważania podsumować w następujący sposób: „Być solidarnym z bliźnim w czynieniu dobra wspólnoty to najważniejszy i pozytywny sens przymiotnika ‘solidarny’ w języku polskim”, to nawet w tej krótkiej i zbyt lakonicznej definicji relacji bycia solidarnym kluczowe jest słowo ‘dobro’.

W poprzednim eseju („Kurier WNET”, nr 73, lipiec 2020, s. 10) został naszkicowany złożony proces rozpoznawania dobra i podejmowania czynu zgodnie z wypadkową współuzupełniania się woli i rozumu – tak jak jest to przyjęte w filozofii św. Tomasza z Akwinu i w personalizmie Karola Wojtyły. W nauczaniu papieskim Tego Drugiego ma on przełożenie m.in. na postulowaną przez Jana Pawła II ‘kulturę solidarności’. Ten przekład jest jedną z ilustracji wyraźnej obecności w nauczaniu papieskim jego trudnej w odbiorze filozofii (zob. esej w „Kurier WNET”, nr 72, czerwiec 2020, s. 17), a także dociekań francuskiego personalisty Gabriela Marcela.

Program kultury solidarności Jan Paweł II rozwinął w II połowie lat osiemdziesiątych (m.in. w następnych społecznych encyklikach – Sollicitudo rei socialis w 1987 r. i w Centesimus annus w 1991 r.) i głosił go na całym świecie (m.in. w Kalkucie w 1986 r. i Santiago w 1987 r.). Dotykając zjawiska kultury, zwrócił uwagę na to, że jest ona dorobkiem ludzkości – tym, co się ma. A chodzi o to, aby to, co się ma, przekładało się zawsze na wzmocnienie konstytucji osoby ludzkiej – na to, w jakim stanie osoba jest. Odpowiednie proporcje między ‘być’ i ‘mieć’ oraz funkcję ‘mieć’ określa ‘kultura solidarności’, w której „‘mieć’ pełni względem ‘być’ i ‘działać’ rolę służebną”, tj. pozostaje w służbie całej ludzkiej wspólnoty, z zachowaniem cennych różnic kulturowych poszczególnych zbiorowości.

Na koniec warto by się choć przez chwilę zastanowić, na ile współczesne polskie społeczeństwo po 30 latach transformacji ustrojowej wyznaje wartości kultury solidarności.

W encyklice Sollicitudo rei socialis (Troska społeczna) Jan Paweł II napisał;

„[W] świetle wiary solidarność zmierza do przekroczenia samej siebie, do nabrania wymiarów specyficznie chrześcijańskich całkowitej bezinteresowności, przebaczenia i pojednania. Wówczas bliźni jest nie tylko istotą ludzką, ale staje się żywym obrazem Boga Ojca, odkupionym krwią Jezusa Chrystusa i poddanym stałemu działaniu Ducha Świętego. (…) Poza więzami ludzkimi i naturalnymi, tak już mocnymi i ścisłymi, zarysowuje się w świetle wiary nowy wzór jedności rodzaju ludzkiego, z którego solidarność winna w ostatecznym odniesieniu czerpać swą inspirację”.

Treść tej głęboko religijnej i teologicznej wypowiedzi, porównana z wiedzą o wzajemnych relacjach współczesnych Polaków, żyjących w III RP, nie wykazuje wyraźnie dodatnich korelacji z kondycją polskiego społeczeństwa. Oto najbardziej widoczne niezgodności.

1. Silny polityczny podział polskich obywateli zaprzecza warunkowi jedności.
2. Postępująca laicyzacja (szybsza i trwalsza niż w czasach PRL) czyni całe nauczanie papieskie „anachronicznym” i „niepotrzebnym”.
3. Brutalny atak na instytucje Kościoła Powszechnego odbiera mu rangę autorytetu nie tylko w sprawach kształtowania duchowości, ale i w ocenianiu niebezpiecznych społecznych trendów.
4. Egoistyczne dążenie do przede wszystkim ‘mieć’ zaprzecza kulturze solidarności.
5. Programowa chaotyzacja hierarchii wartości wśród dużej części tzw. elit (akademickich, artystycznych i medialnych) w imię negatywnie pojmowanej wolności wpływa demoralizująco na nowe pokolenia.

W poszukiwaniu przyczyn unieważniania Jano-Pawłowej kultury solidarności można się odwoływać do zewnętrznych nurtów postmodernistycznych i zwalczających (nie od dziś) Kościół katolicki, do politycznych interesów osłabiania narodu polskiego, do wymagań ciągłej rywalizacji w kapitalistycznym porządku ekonomicznym itp. Poleganie jednak tylko na takich diagnozach uniemożliwia resolidaryzację narodu polskiego, która jest warunkiem sine qua non jego prawdziwego odrodzenia. Konieczny jest powrót do źródeł tradycji solidarnościowej – zarówno tej zapisanej na pięknych kartach historii (także całkiem niedawnej), jak i tej, której duchową i racjonalną wykładnię krzewił w nauczaniu Jan Paweł II.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Kultura solidarności w nauczaniu Jana Pawła II a tradycja solidarności” znajduje się na s. 15 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „Kultura solidarności w nauczaniu Jana Pawła II a tradycja solidarności” na s. 15 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dwie twarze wyborów prezydenckich: Bosak – sympatyczniejsza twarz ideologii – i o Trzaskowskim pół żartem, całkiem serio

Konfederaci przyciągają najbardziej ideowych młodych, by zepchnąć ich na manowce ideologii – i ten trend powinien zostać wyhamowany. Omal nie obudziliśmy się pod obyczajowo liberalnym Trzaskowskim.

Sławomir Zatwardnicki

Bosak – sympatyczniejsza twarz ideologii

Żurnaliści prawicowi, a więc ideowi, oceniają decyzje liderów Konfederacji jako pragmatyczną „grę na siebie”. Konfederacja miałaby działać we własnym interesie partyjnym, górującym nad pożytkiem Polski. Otóż śpieszę donieść, że nie jest to trafiona perspektywa i z innej należy diagnozować rozstrzygnięcia Konfederacji. Właściwy punkt widzenia, w moim głębokim przekonaniu, to uznanie, że mamy do czynienia z czymś na kształt ideologii, z wnętrza której wypływają motywacje Konfederatów.

(…) Ideologiczna sztywność w teorii – w praktyce sprawiła, że niemal połowa zwolenników Konfederatów, którzy jednak nie posłuchali Brauna, oddała głos na Trzaskowskiego. Tak to się musi kończyć: wąskie myślenie niechybnie prowadzi w ślepą uliczkę. (…)

Sam mam wśród znajomych ludzi niezideologizowanych, którzy głosowali na niego a to ze względu na wolnorynkowość, a to z powodu bardziej wyraźnego akcentowania konserwatywnych wartości, a to w końcu, aby dać „prztyczka” PiS-owi za politykę przegięć czy niezrealizowane obietnice obrony życia.

Sądzę, że po tych wyborach przynajmniej kilka procent tych, którzy dali Bosakowi kredyt zaufania, zostało zrażonych do Konfederacji, jeśli w wyborze między Dudą a Trzaskowskim jej liderzy nie byli w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu w stronę prezydenta, w mojej opinii dowodząc tym utraty zdolności do trzeźwego osądu sytuacji. (…) Konfederaci przyciągają najbardziej ideowych młodych, by w końcu zepchnąć ich na manowce ideologii – i właśnie ten trend powinien zostać wyhamowany. Omal nie obudziliśmy się pod obyczajowo liberalnym Trzaskowskim.

Zdaje się, że jedyną alternatywą dla Polski jawi się Konfederacji wygrana Konfederacji. Zamknięci w swoim świecie, całkiem chyba na poważnie muszą oczekiwać „pobudki” większej części społeczeństwa. Ale to oczywiście gruszki na wierzbie, trudno bowiem uznać, że 40 czy 50% Polaków zagłosuje na program Konfederacji, a przede wszystkim na takich liderów jak Braun czy raz po raz kompromitujący się Janusz Korwin-Mikke. Wolne żarty.

Skoro w tak a nie inaczej urządzonym lewicowo-liberalnym medialnym świecie nietrudno obrzydzić PiS czy zaatakować PAD-a, to co dopiero można by zrobić ze światem Konfederacji? Na razie toleruje się milszą twarz Bosaka, ale i to jedynie do czasu.

(…) Konfederaci przypominają mi gnostyków, o których papież Franciszek w nieco innym oczywiście kontekście pisał, że zamykają się w określonym zbiorze idei, które ostatecznie więżą ich we własnej immanencji rozumu. Absolutyzują swoje teorie i oczekują, że inni podporządkują się ich rozumowaniu. Zaprawdę, „ideologia ta karmi samą siebie i staje się jeszcze bardziej ślepą”. Ojciec święty piętnował też ciągotki zauważalne u tych, którzy „stawiają siebie wyżej od innych, ponieważ zachowują określone normy albo ponieważ są niewzruszenie wierni wobec pewnego katolickiego stylu z przeszłości”. Zdaniem Franciszka prowadzi to do „narcystycznego i autorytarnego elitaryzmu” i trudno sobie wyobrazić, „żeby z tych zredukowanych form chrześcijaństwa mógł się narodzić autentyczny dynamizm ewangelizacyjny”. Słowa te nie wydają się od rzeczy, skoro przywiązanie do Kościoła w przypadku Konfederacji, a zwłaszcza Brauna jako jednego z jej liderów, oznacza właśnie konserwatyzm tradycjonalistyczny.

To właśnie wydaje mi się najtragiczniejsze. Konfederacja jako propozycja dla co bardziej ideowych młodych prowadzi ich ku bezdrożom katolicyzmu. Oczywiście, że twórca filmu Luter i rewolucja protestancka nie pójdzie drogą Lutra, ale jednocześnie zamyka siebie i innych w wyimaginowanym Kościele, którego zwyczajnie nie ma; to taki „katolicki protestantyzm”.

Tak często hołubiony w środowiskach tradycjonalistycznych Joseph Ratzinger pozostawał jak najdalszy od wszelkich postaci konserwatyzmu religijnego; owszem, przyszły papież Benedykt XVI nigdy nie wykazywał nostalgii za bezpowrotnie minionym „wczoraj” czy tęsknoty za „jutrem”, lecz starał się w oparciu o bogactwo Tradycji otwierać drzwi Kościoła na „dzisiaj”.

 O Trzaskowskim pół żartem, całkiem serio

Jak między ludźmi trzeba postawić wyraźną granicę między „ja” i „ty”, bo dopiero dzięki temu jest możliwa budowa nietoksycznego związku, tak Stwórca musiał objawić się jako całkowicie Inny od stworzenia, żeby następnie zaproponować zdrową z nim relację. Można powiedzieć za kardynałem Schönbornem, że „Biblia jest pierwszą oświecicielką”, która „odmitologizowuje świat, pozbawia go boskiej czci”. Krok w tył będzie więc powrotem do bałwochwalstwa. Nie trzeba wywoływać ducha Spinozy, by troszczyć się o środowisko, lepiej odwołać się do encykliki Laudato si’ papieża Franciszka, za którego państwo Trzaskowscy ponoć trzymają kciuki.

Twierdzono, że prezydent w drugiej kadencji odpowiada jedynie przed Bogiem i historią, ale już nie przed własną partią czy „komendantem” Kaczyńskim. Pretendent na urząd prezydenta w takim razie musiałby odpowiadać w ewentualnej pierwszej kadencji, prócz historii i macierzystego ugrupowania, z którego się wywodzi, przed Bogiem Spinozy.

I tutaj pojawia się problem, a jednocześnie właśnie ucieczka przegranego kandydata wyborów prezydenckich przed problemem: Bóg siedemnastowiecznego filozofa nie jest Bogiem osobowym, nie można zatem mówić o jakiejkolwiek odpowiedzialności przed Nim.

Trudno sobie wyobrazić, żeby po złożeniu przez Trzaskowskiego przysięgi na prezydenta stolicy miały paść słowa: „Tak mi dopomóż Bóg Spinozy”. Już w tym jednym fakcie ukazuje się, jak bardzo przyjmowana wizja Boga wpływać będzie na czyny polityka – jeśli nawet niepoważnie potraktuje swoją wiarę w Boga Spinozy, to całkiem na poważnie odrzuca odpowiedzialność za swoje czyny przed Bogiem Objawienia. Ewentualnie może zdać sprawę ze swojej aktywności przed samym sobą jako emanacją jednej boskiej substancji, choć mam nadzieję, że pływający w płytkiej wodzie Trzaskowski nie wyciąga aż tak głębokich konsekwencji z dziedzictwa Spinozy.

Z myślą filozofa związany jest również determinizm. Spinoza uznał, że własności świata wywodzą się z natury Boga, a cokolwiek się wydarza, jako poddane wiecznym prawom – jest konieczne. Również namiętności i czyny ludzkie są produktem konieczności – i, konsekwentnie, nie należy ich piętnować czy wyśmiewać, lecz jedynie starać się zrozumieć. Odpada zatem przypadek oraz wolność i związane z nią możliwości powiedzenia „nie” Bogu czy nawet stworzonej naturze ludzkiej. Rzekomo właśnie w poznaniu tej prawdziwej wiedzy człowiek porzuca przesądy i odkrywa prawdę, a razem z nią nabywa tego, co dziś nazywamy tolerancją: nikogo nie potępia, do nikogo nie żywi urazy, odnajduje „święty” spokój. Mówiąc językiem kampanii przedwyborczej: wychodzi z okopów i dostrzega, że świeci słońce, a Niemców nie ma. To dobrze tłumaczyłoby stosunek Trzaskowskiego do poglądów reprezentowanych przez środowiska LGBT.

W tym błędnym systemie myślowym Spinozy zreformowanym przez prezydenta Warszawy nie sposób odróżnić prawdy od błędu, a abstrakcyjna spinozjańska konieczność przybiera bardzo praktyczny wymiar: koniecznością staje się tutaj realizacja założeń ideologicznych, dla których nie ma już miary oceny, i które idą pod prąd naturze ludzkiej.

Jeśli Spinoza oceniał jako słuszne to postępowanie, które pozostaje zgodne z naturą, a prawdziwą naturę ludzką widział w rozumie, to trzeba powiedzieć, że obecna rewolucja seksualno-kulturowa przeczy nie tylko wierze, ale i rozumowi. A przy okazji okazuje się, że tą koniecznością ktoś steruje.

Cały artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Dwie twarze wyborów prezydenckich” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Sławomira Zatwardnickiego pt. „Dwie twarze wyborów prezydenckich” na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 74/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Premiera najnowszego singlu Sanah „No sory” na antenie Radia Wnet

Sanah prezentuje swój najnowszy singiel „No sory”.


Sanah wspomina utwór „Koronki”, który jest jednym z pierwszych utworów, który napisała po polsku, gdyż najpierw pisała utwory w języku angielskim.

Najnowszy singiel „No sory” nawiązuje do płyty, która ukazała się w maju 2020 roku.

W tym utworze czuję, że nie mogę uciec od „dram”, o których śpiewam. W piosence chciałam nawiązać do tego, co dzieje się w mojej głowie oraz poniekąd o mojej przeszłości. Każdy może na swój sposób interpretować tekst, do czego bardzo zachęcam – mówi gość Adriana Kowarzyka.

Jak twierdzi: Każda premiera jest dla mnie nowością. Nowa płyta na pewno będzie żywa, pełna energii, ale pojawi się tam również cząstka melancholii. W utworze będzie można usłyszeć o ludziach, którzy pojawiają się wokół artystki oraz o pozytywnych aspektach jej życia.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Studio Dublin – 14 sierpnia 2020 – Agnieszka Białek, Bogdan Feręc – portal Polska-IE, Piotr Słotwiński, Krzysztof Bosak

Studio Dublin na antenie Radia WNET od 15 października 2010 roku (najpierw jako „Irlandzka Polska Tygodniówka”). Zawsze w piątki, zawsze po Poranku WNET zaczynamy ok. 9:10. Zapraszają: Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, oraz Katarzyna Sudak, Agnieszka Białek, Alex Sławiński oraz Jakub Grabiasz.

W piątkowy poranek przenosimy się zawsze radiowo do Republiki Irlandii. W głównym wydaniu Studia Dublin informacje, komentarze, korespondencje i muzyka. Zapraszamy na Szmaradgową Wyspę sierpniowo!

W gronie gości:

  • Agnieszka Białek – pedagog i przedsiębiorca z Belfastu, korespondentka Radia WNET,
  • Bogdan Feręc – redaktor naczelny portalu Polska-IE.com,
  • Piotr Słotwiński – politolog z wykształcenia, bloger z zamiłowania, kronikarz Polonii w Irlandii,
  • Krzysztof Bosak – poseł Rzeczpospolitej Polskiej, jeden z liderów Konfederacji. 
  • Muzycznie: Fontaines D.C., Piersi, Hungarica i U2. 

Prowadzenie i scenariusz: Tomasz Wybranowski

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Marcin Głos (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)

Zawsze na wstępie Studia Dublin pojawia się on i jego korespondencja. W roli głównej Bogdan Feręc, redaktor naczelny najważniejszego portalu dla Polaków na Szmaragdowej Wyspie – Polska-IE.com.

Rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Bogdanem Feręcem była przede wszystkim o spotkaniu Michaela Martina z premierem Wielkiej Brytanii Borisem Johnsonem. Do spotkania doszło w Belfaście, w Irlandii Północnej.

Informacje w tej sprawie nie są spójne, bo mówi się, że premier Micheál Martin spotka się dzisiaj ze swoim odpowiednikiem z Wielkiej Brytanii, ale pojawiły się też doniesienia, że spotkanie odbędzie się dopiero w piątek (14 sierpnia). – mówi Bogdan Feręc.

Bogdan Feręc, szef portalu Polska – IE. Fot.: arch. Bogdana Feręca.

Szefowie gabinetów Republiki Irlandii i Wielkiej Brytanii rozmawiali o sprawach dla Wielkiej Brytanii oraz Irlandii ważnych, bo do omówienia byy kwestie związane z brexitem, ożywieniem gospodarczym i o zacieśnianiu stosunków.

Martin i Johnson rozmawiali także o sprawach związanych z koronawirusem i sposobach, jak można sobie z nim radzić. W planie spotkania zawarto też punkt, w którym omawiano stan na dziś negocjacji handlowych pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią.

To oznacza, że rozmowy są istotne dla obu państw.

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Bogdanem Feręcem, szefem Polska-IE.com: 

 

 

W piątkowym głównym wydaniu Studia Dublin do wysłuchania serwis informacyjny „Irlandia – Wyspy – Europa – Świat”. W serwisie Studia 37 między innymi o tym, że:

Wicepremier rządu Republiki Irlandii Leo Varadkar kolejny raz zasugerował, że otwarcie pubów, które zaplanowano na 31 sierpnia, może nie dość do skutku.

Wedle słów byłego premiera, w Irlandii należy doprowadzić do sytuacji, w której będzie można mówić o bezpieczeństwie zdrowotnym, więc niskiej liczbie zakażeń wirusem SARS-CoV-2. W związku z takim podejściem Varadkar dał sygnał, iż rząd nie jest przekonany, by celowym stało się uruchomienie pubów zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami, co oznacza, iż te właśnie miejsca, mogą pozostać zamknięte nawet we wrześniu.

Z kart tak zwanego raportu Ronana Lyonsa wynika, że obecny poziom oddawanych do użytku domów, jest nadal zbyt niski i o ile przyjmiemy, że rocznie na rynek trafia do 25 000 domów.

To prawie o połowę za mało, by zacząć myśleć o wyjściu z zapaści mieszkaniowej.

Według Lyonsa, każdego roku do irlandzkiej przestrzeni trafiać powinno 47 000 jednostek mieszkalnych, co pozwoli na osiągnięcia dużego poziomu aktywności budowlanej, ale przyczyni się też do obniżenia popytu.

Dublin rain from the bus. Foto (c) Studio 37.

Tymczasem minister ochrony socjalnej Heather Humphreys poinformowała o nowej formie wspirania obywateli i rezydentów Republiki Irlandii przez państwo. Tym razem o pomocy dla osób samozatrudnionych.

Nowe świadczenie nazwano funduszem „białej furgonetki”, a przysługuje osobom, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą w tym taksówkarzom, hydraulikom, elektrykom, stolarzom itd. Jednorazową dotację w wysokości 1000 €, wykorzystać można na wydatki powiązane, a mogą z niej korzystać przedsiębiorcy, którzy nie zakwalifikowali się do innych programów pomocowych.

W serwisie „Irlandia – Wyspy – Europa – Świat”  także o pogodzie nad Hibernią. W przyszłym tygodniu będzie na Wyspie bardziej niż gorąco, a temperatury wahać się będą od 21 do 26 stopni Celsjusza.

Spece od Met Éireann twierdzą, że ten weekend będzie ciepły i wilgotny, choć wydawało się, że już początek przyszłego tygodnia przyniesie ochłodzenie, jednak nic z tego! Kolejne dni, także będą gorące. Niektóre hrabstwa, gównie te na południu, w części wschodniej i na południowym zachodzie, zalewane będą falą gorąca, więc tam właśnie panować będą irlandzkie tropiki.

Irlandzcy meteorolodzy przewidują, że termometry w pierwszych dniach przyszłego tygodnia pokazywać będą do 26 stopni, a w części centralnej i północnej powyżej 21. kreski.

Tutaj do wysłuchania serwis informacyjny „Irlandia – Wyspy – Europa – Świat”:

 

 

Agnieszka Białek, serce i oczy Radia WNET w Irlandii Pólnocnej. Foto. arch. własne.

 

W Studiu Dublin gorące informacje wieści i przegląd prasy z Belfastu i Londynu.

Nasza urocza korespondentka Agnieszka Białek obok najnowszych danych i statystyk związanych z koronawirusem w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.  Opowiedziała także o reakcjach mediów północnoirlandzkich i angielskich o wizycie premiera Borisa Johnsona w Belfaście i spotkaniu z premierem Republiki Irlandii Michaelem Martinem.  .

Wielka Brytania przygotowuje się na drugą falę koronawirusa. Premier Boris Johnson w ubiegłym tygodniu przedstawił plan walki z Covid-19. Prognozy ekspertów z brytyjskiej Akademii Nauk Medycznych mówią nawet o 120 tys ofiar w okresie od wcześnia 2020 do czerwca 2021.

Obok wiadomości pandemicznych w Studiu Dublin także przegląd prasy z Wielkiej Brytanii.

W „Daily Mail” o uruchomieniu programu śledzącego. Rząd Wielkiej Brytanii oraz północnoirlandzka służba zdrowia mają nadzieję (choć aplikacja na smartfony nie jest jeszcze obowiązkowa), że

Mieszkańcy wysp we wspólnej walce z wirusem zaaplikują w swoje telefony program śledzący, by w ten sposób wykrywać ogniska koronawirusa. – powiedziała Agnieszka Białek.

Ponadto brytyjskie media podają, że zdecydowano się na zmianę metodologii liczenia osób zmarłych na Covid-19. Tym samym na przykład ofiary wypadków drogowych nie będą dopisywane do listy covidowej.

W wyniku nowego sposobu liczenia, nowa, całkowita liczba zgonów w UK spadła o prawie 5000 os i wynosi 41347.

Ponadto brytyjski rząd przywraca czternastodniową kwarantannę dla przyjeżdżających na wyspy z Francji, Królestwa Niderlandów (dawniej Holandia) oraz Malty.

Arlene Foster, szefowa partii północnoirlandzkich unionistów DUP. Foto: Richter Frank-Jurgen (Wikipedia).

 

Na koniec informacje dotyczące czwartkowej (13 sierpnia 2020) wizyty na szczycie premierów Wielkiej Brytanii –  Borisa Johnsona, Micheale Martina (premiera Republiki Irlandii) oraz pierwszej minister (w randze premiera) Irlandii Północnej Arlene Foster oraz jej pierwszą zastępczynią Mitchell O’Neill (Sinn Féin).

Spotkanie miało miejsce w Belfaście i dotyczyło negocjacji Wielkiej Brytanii z Unią Europejską, walki z koronawirusem oraz omówiono gospodarcze skutki pandemii.

W związku z ostatnim tematem trójstronnych rozmów niewątpliwie bardzo ważną sprawą staje się współpraca dwustronna w szczególności w odniesieniu do Irlandii Północnej.

Premier Boris Johnson podczas tej wizyty zapowiedział też przyszłoroczne obchody setnej rocznicy powstania Irlandii Północnej.

Tutaj do wysłuchania korespondencja z Belfastu Agnieszki Białek:

 

Piotr Słotwiński, kronikarz Polonii w Irlandii. Fot. blog piotrslotwinski.com

 

Gościem Studia Dublin jest również Piotr Słotwiński, politolog z wykształcenia, bloger z zamiłowania i kronikarz Polonii w Irlandii.

Kliknij tutaj, aby przenieść się na blog Piotra: piotrslotwinski.com

Nasz korespondent z Cork opowiadał o zaktualizowanej przez Republikę Irlandii liście krajów z których można przylecieć bez kwarantanny.

Polski na niej nie ma, ale nawet gdyby była to dla Piotra nie miałoby to większego znaczenia.

Polityka firmy w której obecnie pracuję jest jasna: wróciłeś z zagranicy musisz odbyć kwarantannę. Z tą kwarantanną, jak z wieloma rzeczami w Irlandii, sprawa jest, przynajmniej dla mnie, nie do końca jasna: z jednej strony jest teoretycznie obowiązkowa z drugiej – nikt nikogo w domu nie kontroluje, mało tego, dopuszczalne jest np. wyjście do sklepu.

A jak wygląda procedura? Po wylądowaniu dostajemy do wypełnienia COVID-19 Passenger Locator Form, formularze w których trzeba podać wszystkie swoje dane, telefon, adres, itp. Podobne wypełnia się w samolocie do Polski, która zbiera załoga a w Dublinie czynią to celnicy przy odprawie paszportowej.

Przez to całe wypełnianie i bardziej skrupulatną kontrolę zrobiła się spora kolejka, przez co odprawa, która zwykle trwa kilka minut, teraz – trwała co najmniej dobre pół godziny.

Piotr Słotwiński skomentował także działania ruchu LGBT, których od ponad tygodnia jesteśmy świadkami w Warszawie. Jak podkreśla gość Tomasza Wybranowskiego:

Tęczowa agresja ludzi, którzy oczekują jedynie tolerancji, pokazała się nawet w Irlandii. Ruch LGBT nie ma poczucia przyzwoitości czy poszanowania czegoś, co dla innych jest bardzo ważne.

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Piotrem Słowińskim: 

W finale Studia Dublin rozmowa Tomasza Wybranowskiego z posłem Krzysztofem Bosakiem, jednym z liderów Konfederacji. 

Krzysztof Bosak komentuje wydarzenia związane z protestami ruchu LGBT mówiąc, że następuje nieuchronna eskalacja:

Okazuje się, że zmiany społeczne zachodzą szybciej niż wydaje się konserwatystom starszego pokolenia, a ideologie, które są niebezpieczne, bywają agresywne i potrafią w szybkim tempie rozszerzać się na społeczeństwo. – podkreśla poseł i lider Konfederacji Krzysztof Bosak.

Krzysztof Bosak / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Tutaj do wysłuchania rozmowa Tomasza Wybranowskiego z Krzysztofem Bosakiem: 

opracowanie: Tomasz Wybranowski.

Współpraca: Marta Niźnik.


Partner Radia WNET

Partner Studia 37 Dublin

 

Produkcja – Studio 37 Dublin Radio WNET – sierpień 2020

Studio Dublin na antenie Radia WNET od października 2010 roku (najpierw jako Irlandzka Polska Tygodniówka). Zawsze w piątki, zawsze po Poranku WNET zaczynamy około godziny 9:10. Zapraszają: Tomasz Wybranowski i Bogdan Feręc, oraz Katarzyna Sudak, Agnieszka Białek, Ewa Witek, Alex Sławiński oraz Jakub Grabiasz i często Tomasz Szustek.

Syreni Śpiew, cz. Pierwsza

Opowieść o niewidzialnych gwiazdach oraz o króliku, który został lampartem.

Samochód potrafi być wolniejszy niż koń. Studio Syrenka podróżuje rzemiennym dyszlem między dwoma miastami historycznie związanymi z wybitnymi postaciami w historii polskiej astronomii, między kopernikańskim Toruniem a Gdańskiem Jana Heweliusza. Syrena FSO, samochód o nieprzeciętnych możliwościach łamania praw fizyki i ergonomii oraz Józef Skowroński i Jakub Mądry prezentują pierwszy epizod o narracji co najmniej krótkiej opowiastki, zawieszonej między Toruniem a Gniewem, w historycznej krainie Kujaw i Pomorza. Audycja ”Studio Syrenka- od Kopernika do Heweliusza” to program, którego słuchać można codziennie od 13 do 15.

PIWNICE 

Audycja z Piwnic do odsłuchania Tutaj

« Czy można obserwować gwiazdy w piwnicach ? ». To pozornie absurdalne pytanie zadaliśmy przechodniom w Toruniu w kontekście znajdującego się Piwnicach pod miastem Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. Ankietowani mieszkańcy brnęli w wytłumaczenia pomysłowe, acz równie absurdalne jak pytanie. Usłyszeliśmy o « dziurze w stropie », o tym, ze « jak ktoś umie to czemu nie », ale wiedza o samym ośrodku pozostawała na poziomie oscylującym wokół zera absolutnego. Jakież zdziwienie rozlało się po kabinie naszej kruczoczarnej syrenki FSO w wersji pickup, gdy nagle spośród buraków i niewiedzy wyłoniła się olbrzymia konstrukcja przypominająca antena nadawcza. Była to jednak antena wyjątkowa, bo największy radioteleskop w Polsce.

Zajechawszy na miejsce, zostaliśmy przyjęci ciepłem porównywalnym z tym gwiazdowym. Doktor Marcin Gawroński z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika to człowiek, który od lat wpatruje się w odległe światy i nasłuchuje wszystkiego tego, czego zwykli « zjadacze chleba » nie zauważają, ponieważ przestrzeń kosmiczna pełna jest sygnałów, które należy umieć czytać jak osobny alfabet. Doktor Gawroński ugościł nas, kosmicznych analfabetów kawa, oprowadził po miniaturowym Układzie Słonecznym, który daje pojęcie o ogromie Wszechświata, gdyż Pluton, wyklęta planeta ulokowana jest daleko w polu, podczas gdy Ziemia jest od Słońca o zaledwie kilka kroków. Arboretum, chodniczki z powyginanymi płytami porośniętymi trawą, szkielety starych, nieużywanych od dłuższego czasu radioteleskopów, dom z mozaikami przedstawiającymi symbole astralne, największy w Polsce teleskop optyczny przypominający drewniana łódź podwodna, przywodzi na myśl cmentarzysko świadectw żywej historii rozwoju polskiej astronomii.

W trakcie rozmowy dowiedzieliśmy się o pracy w Instytucie, serwerowni, w której oprócz dziewięciu regularnych pracowników mieszka też pracownik widmo, quasi sztuczna inteligencja, która według doktora Gawrońskiego pozwala nam mieć nadzieje na to, że polska radioastronomia stoi o krok przed konkurencja, a nie pozostaje o lata świetlne za nią, mimo iż największy radioteleskop pozostaje raczej «średniakiem » w skali światowej. Uniwersytecki ośrodek badawczy osiąga jednak niemałe sukcesy, szczególnie w zakresie badanych przez Doktora Gawrońskiego zagadkowych fal FRB, które do tej pory były uważane za zakłócenia pochodzenia cywilizacyjnego bądź manifestacje istnienia cywilizacji pozaziemskiej, a okazują się prawdopodobnie związane z błyskami promieniowania radiowego, w które zamieszane mogą być skondensowane Pulsary i Magnetary, które to produkują niesamowicie wielka energie rozchodząca się na cały Wszechświat, same jednak pozostając teoretycznie nieopisywalne, a samym odkryciem zainteresowały się najważniejsze redakcje prasy naukowej na świecie. Doktor przytoczył tezę, iż to, co Dante opisywał jako Piekło pozostaje jedynie dziecinna igraszka wobec tego, co w gwiazdach zachodzi. Później rozmawialiśmy również ze studentką radioastronomii z Torunia, Aleksandra Krauze, która świeżo po obronie licencjatu przebywała jeszcze w ośrodku, prezentując pomysły, pasje do Gwiazd i plany na przyszłą prace, ponieważ studenci pozostają największą wartością, ale i największa niewiadoma co do możliwości trwania « najprzedniejszej z nauk », cytując słowa Mikołaja Kopernika. Dołączyła do naszego studio również Doktor habilitowana optyki Agnieszka Słowikowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Rozmawialiśmy o współpracy z European Space Agency, PR-owych projektach firmy SpaceX, zaśmiecaniu niskich orbit Ziemi setkami satelitów, potencjalnych wojnach kosmicznych między największymi graczami na rynku, a także przyszłym rozwoju obserwatoriów ulokowanych poza naszą planetą.

Rozmowa pełna była pasjonujących zwrotów, nadawaliśmy z naszymi gośćmi na podobnych falach, nie tylko FRB. Odmalowywany na kolor kości słoniowej radioteleskop T4 porzucaliśmy z lekkim niedosytem, ale i wiedząc, ze Syrenka głodna jest drogi, poklepaliśmy samochód w klapę i ruszyliśmy.

TORUŃ

Pierwsza audycja z Torunia do Odsłuchania Tutaj 

Druga Audycja z Torunia do odsłuchania Tutaj

Dzień drugi aktywnej podróży zaprowadził nas w samo serce Torunia. Tam, w kontekście już dużo innym, ponieważ we wnętrzu restauracji « Mistrz i Małgorzata » ulokowanej w samym centrum miasta, a inspirowanej fabułą mistrzowskiej prozy Michaiła Bułhakowa, rozmawialiśmy z wieloma gośćmi, pochodzącymi z przeróżnych środowisk, wszyscy jednak będący ważnymi cegiełkami tej gotycko oprawionej konstrukcji dwieście tysięcznego miasta. Zaczęliśmy z witrażysta, który dzień wcześniej  oprowadził nas po swojej piwnicznej wystawie witraży, w której znaleźć można antytezę studni, starodawny komin, bo witraż skłania do zajrzenia w głąb siebie, przy jednoczesnej uniesieniu myśli. Byliśmy także pracowni, pełnej prac, modeli samolotów, rysunków i przymiarek, a ulokowanej na planie średniowiecznych mieszkań. Człowiek ten pracujący obecnie nad przeobrażeniem wspaniałego malarstwa hiszpańskiego mistrza z Toledo greckiego pochodzenia czyli El Greco, jest witrażysta od lat i nazywa się Sławomir Intek. W pierwszej izbie jego pracowni i sklepu wyczuwalny jest zapach szkła, ołowiu, z którego produkowane są sztabki, które tworzą konstrukcje witrażu, druga prowadzi do trzeciej, w której stara szafa rozpyla zapach drewna, a lekki zaduch ściśnięty pod belkami poprzecznymi w oryginalnych kolorach odkrytych przy pracach konserwatorów u sufitu zagęszcza atmosferę zadumy nad światłem. U nas pan Sławomir pojawił się z jedna ze swoich praktykantek Agata Rożyńska (łącznie pan Intek zatrudnia kilku praktykantów), studentka ASP w Toruniu. Rozmawialiśmy o głębi malarskiej i jej odzwierciedleniu w sztuce witrażu, o pieczołowitości potrzebnej do wykonywania tego zawodu rzemieślnika-artysty, a także o powrocie dawnej mody na witraż, również ten świecki. Następnie Pan Intek powrócił do swojego studio ulokowanego naprzeciw « Mistrza i Małgorzaty », a do nas dołączył Piotr Gajewski z Biura Turystyki i Eventów Copernicana, który opowiada o powstawaniu mostów, o turystyce, o klasykach i nieznanych aspektach miasta, historii miejskich rzeźb rozrzuconych jak okruchy rzeźbiarstwa po całym mieście, a także o historii zespołu miejskiego wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1997 roku i płynących z tego faktu korzyściach. Pan Gajewski zarzucił swoje sieci i to również dzięki niemu odkryliśmy następnych gości, bo jak szybko się okazało, w Toruniu każdy zna każdego, a co najważniejsze, potrafi z tym homeryjskim nikim i każdy żyć w zgodzie. Tego samego dnia przed przybyciem do restauracji « Mistrz i Małgorzata » wstąpiliśmy na krótka rozmowę z Doktor Aleksandrą Kleśta- Nawrocką z Muzeum Toruńskiego Piernika podlegającego Okręgowemu Muzeum w Toruniu, przy ulicy Strumykowej. Rozmawialiśmy o tajnych recepturach, śliwkach, niesmacznych podróbkach komercyjnych oraz o frazeologicznej obecności piernika w naszym języku. Zwiedziliśmy muzeum, a opuściliśmy je z pełnymi rekami, ponieważ otrzymaliśmy wielka torbę pierników, których ani my, ani nasze zgrabne auto nie zdążyło pochłonąć przez najbliższe doby. Odwiedziła nas również w « Mistrzu i Małgorzacie » pani Katarzyna Gucaitis z Fundacji Światło, pozwalając porozmawiać o wybudzaniu człowieka ze śpiączki i pięknie pracy każdego, kto decyduje się poświęcić siebie i przebudza tych, którym los odbiera czynne funkcjonowanie. Ostatnim segmentem naszego programu był szeroko pojęty rzut ucha na miasto ; ponieważ rozmawialiśmy o sprawach zajmujących Ks. Wojciecha Kiedrowicza, proboszcza parafii Św. Jakuba w Toruniu, w którym prowadzone są od lat prace renowacyjne i konserwacyjne. W tym wypadku nieoceniona była ekspertyza prawdziwej legendy, człowieka, który w sieć osób przez nas napotkanych wpisał się prawie równie silnie jak jakiś budynek, a Pan Intek w swojej pracowni dzień później wspominał, że człowiek ów podejmował niełatwe, acz odważne decyzje jako miejski konserwator przez około dekadę w mieście. Pan Zbigniew Nawrocki przybył na sama końcówkę programu, podryfowaliśmy wiec w szybkie wytłumaczenie, czym jest konserwacja zabytków, a także jak w tym zakresie miasto wyróżnia się na tle reszty kraju, szczególnie za sprawa ceglanego gotyku. Ceglany gotyk był jednak względnie ambiwalentny, Pan Zbigniew podkreślał w dalszej części naszych nieoficjalnych już rozmów, ze Toruń to nie tylko Gotyk ! Od Pana Intka dowiedzieliśmy się wcześniej, że Toruń to nie tylko Miasto ! Za fasada skojarzeń kryla się tam wiec, niczym w pulsarze, energia skondensowana, którą trudno opisać, polegająca głównie na niesamowitej gościnności i życzliwości mieszkańców miasta. Pan Zbigniew mówił, że Mikołaj Kopernik urodził się przy ulicy… Mikołaja Kopernika, pewności co do właściwego adresu jednak nie ma. Tabliczki zaś są rożne, w różnych okresach, w zależności od epoki i dyskursu. Pan Nawrocki przywoływał dla nas wspomnienia z podróży do Paryża wiele lat wstecz, te z pierwszych projektów, a sprowokowany pytaniem o kształt współczesnej architektury, nie omieszkał skrytykować nawet myślenia niektórych prekursorów modernizmu jak Austriak Adolf Loos. Krytyka to rzecz, która pozwala trwać. Ktoś kiedyś był krytyczny wobec Krzyżaków, i tak udało się zerwać ludność miasta i przejąć zamek, gdy rycerze zakonu jedli sobie spokojnie i byli bezbronni, a to za sprawa kucharza, jak opowiadał Pan Zbigniew, który wszedł na wieżę i machał łyżką do najeźdźców, by napadali, bo zakonnicy spożywają swoje dzienne dawki kilokalorii (niczym jednak one były przy bulionie zaserwowanym w « Mistrzu »). Nie przewidział jednak, że mieszkańcy wysadza zamek, biedak wypad więc z rozsadzonej wieży i pofrunął aż na bramę Chełmińską. Oprócz tego gdzieś wśród opowieści dotarliśmy do monet odkrywanych podczas renowacji, wmurowanych w kolumny jednej z gotyckich kamienic. Toruń tego dnia dostarczył wielu argumentów, by legendy żywe i martwe wpisać na stałe do programu Studio Syrenka.

Mieliśmy jeszcze okazję wstąpić w różne miejsca, gdzieś przy okazji, krążąc po rynku nowomiejskim i wypytując o zagadkowy Tumult, w którym mieściło się legendarne kino, a obecnie niektóre zegary na wieży chodziły we własne strony, jedynym zaś, co otwarte było przy Tumulcie, dawnym zborze ewangelickim, to drzwi furgonu Żandarmerii Wojskowej, który tam zaparkował, zastawiając portyk. Spotkaliśmy też Pana Wojtka, dawnego szefa sekcji żużlowej w jednym z toruńskich klubów. Podarował nam kontakt do legendarnego żeglarza, Pana Andrzeja Gotowta, z którym później spotkaliśmy się na pogawędkę i piernika na Szerokiej, wąskiej ulicy głównej starówki. Zapraszał na katamaran, ale deszcz siąpił strasznie, i wiatru jakoś nie było akurat. Mieliśmy też okazję porozmawiać z rolnikiem, który dowozi swoje produkty z odległego gospodarstwa, byliśmy również  w nowoczesnym centrum rehabilitacji NAVITA Pani Kamili Gapskiej, a także w miejscu pamięci i zapomnienia, zakładzie introligatorskim sąsiadującym z parafia Św. Jakuba, w którym to pewien człowiek operował w półmroku księgami o długim stażu istnienia. Paradoksalnie okres pandemii według niego obudził w torunianach ducha, który wcześniej przez lata pokrywał się kurzem. Ducha miłości do księgi.

Dzień trzeci w Toruniu przywitał nas tym, co Kopernik zatrzymał. Ruszyliśmy z rana. Odwiedziliśmy dom, którego nie widać. Przez godzinę oślepliśmy. Było to doświadczenie niebywałe, poznaliśmy bardzo ciekawa historie pana Andrzeja Maja, który 40 lat temu stracił wzrok w wypadku komunikacyjnym. Niewidzialny dom to również pracownie malarskie, dowodzące, że widzieć więcej, to nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim słuchać i czuć. W programie poprowadzonym z ogródka « Mistrza i Małgorzaty » przeszkadzały nam odgłosy ulicy i te dobiegające z rusztowań, pomagając wczuć się w klimat ulicy Szewskiej. Rozmawialiśmy o tym, jak zbudować rzekę z Marcinem Centkowskim z Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy, a z Arturem Kasprowiczem z Niewidzialnego Domu o widzialnych wyzwaniach i szansach złożoności zmysłów człowieka. Ego schodzi według niego na dalszy plan, gdy zapomnimy o obrazach, a w radio to podstawa. Przez Szewska przemknął też jeden z radnych miasta, włączając się w dyskusje. Ostatnim gościem był gospodarz restauracji, Mariusz Cnotek, z którym rozmawialiśmy o Joy Division, kuchni, literaturze, hotelarstwie i bibliotece.

Z Torunia wyjechaliśmy dość gwałtownie, Pan Sławomir Intek był z nami do końca, pożegnał syrenkę i zniknął wśród ceglanych witraży.

My turkotaliśmy dalej, a patrząc na pola ze snopami rozsianymi wśród pustki przypominającej pastelowe plamy, przypięte do firmamentu jedynie kilkoma domami na horyzoncie, który odsłonił nam w trasie mniejsza gęstości, wydarzeń, ludzi, myśli i zapoczątkował nowe refleksje, nad którymi rozwodzić się będziemy w dalszej części odysei od tego, co słychać, po to, czego nikt nie podejrzewa tu o istnienie.

GOLUB-DOBRZYŃ

Audycja z Golubia-Dobrzynia do odsłuchania TUTAJ

Jechaliśmy pod osłoną dnia. Kilka podjazdów sprawiło, że wśród pszenicy falującej na lekkim wietrze samochód, który przywodzi mi na myśl czarna wdowę chybotał się, turkotał, furczał i grzał jak mikrofala. Drzewa nas mijały, jak na bieżni. Szosy Kujaw to taka bieżnia, która nie pozwala się męczyć, a wszystko umyka jak w starym piwnicznym kinie cieni, w którym historia nie dzieje się opływowo, ale rozwija bokiem, jak z rolki szwedzkiej, której fragmenty pokaże nam dzień później husarz Dariusz Deja.

Na Zamek w Golubiu-Dobrzyniu dojechaliśmy późnym wieczorem, gdy słońce koloru bursztynu zostawiło ślad, a samo było nieobecne na ceglanej bryle i attykach, które jak papier z kamienia falowały w tym przyjaznym wzgórzanym powietrzu. Z dróg i zakulisowych przesmyków nagle znaleźliśmy się na środku sceny, wybrukowanej tym samym kamieniem w kostkach, jak chodnik czy przetrącone kocie łebki, z tym że tu jej nie zauważyłem. Miejsca takie, jak Golub-Dobrzyń działają dobrze na psychikę człowieka, bo nie pozwalają patrzeć w dół. Miasto zwraca uwagę w stronę chodnika i drogi, las w stronę ściółki, żeby się nie potknąć, a na zamku abstrakcja rwie w apoteozę. Kolory najlepiej wypływają z ciemnego tła, ciekawość rodzi się z niewiedzy, a my zobaczyliśmy coś fascynującego owianego naraz absolutna tajemnica. Nie oczekiwaliśmy niczego po tym zamku, chcieliśmy jedynie przespać się gdzieś niedaleko. Ja rysowałem oparty o Syrenkę, Józek poszedł porozmawiać o możliwości snu w twierdzy, której już się nie atakuje, a ona dalej jest, zachowana, a niezniszczona, wygrawszy walkę z niemieckimi gęśmi, krowami, leśniczym, ale przede wszystkim kimś, kto nie ma ani narodowości tu, na dawnej granicy prusko-carskiej, ani intencji, by bronić, chować, pokazywać, czy niszczyć, czyli czasem, który od pól, na których pojedynkują się rycerze wśród proporców, wieje ceglanym zapachem koloru maczki. Zanim zdążylibyśmy pomyśleć o skruszeniu jednej kopii na piekielnym saracenie z metalu, dowiedzieliśmy się, ze Kasztelan na zamku golubskim nie tylko nas ugości, ale jeszcze pomoże wynaleźć wszystkich najciekawszych gości z okolicy. Dostaliśmy pokój z widokiem na krużganki, gołębie i wieżyczkę. Wydawałoby się, ze po takim przyjęciu poczujemy się jak średniowieczni wędrowcy po długiej gościńcowej tułaczce (poruszamy się w sumie z prędkością konia, a te mechaniczne uwięzione pod łuskami Syrenki rdzewieją z każdym tłokiem w miarę tego, jak my uczymy się słuchać obrazów, które rolka rozwija nam na oczach), a tu zaskoczenie, bo poczułem się jakbym patrzył w studnie na Ochocie, poczułem się jak w domu, a to wszystko za sprawa nieocenionej broni atomowej, na którą nie trzeba kodów poza szacunkiem, czyli życzliwości mieszkańców zamku.  Wieczorem krążyliśmy trochę na podzamczu, wśród strażników z drewna, wyciskanych jakby rzeźbiarzem był grad, a na resztkach obwarowań młodzi mieszkańcy miasta popijali sobie piwo, patrząc na panoramę, która kiedyś dawała widok na ziemie zakonne, później polskie, pruskie, a za sprawa Błękitnej Armii, znów polskie. Ziemie, bez których nie byłoby kanwy opowiadań, bo Drwęca w niej meandrująca pokazuje, że to Ziemia jest postawa człowieka, nie tylko za sprawa grawitacji, a krew płynie w niej jak woda, pokazując igle cywilizacji, gdzie najlepiej ukłuć.

Rano słońce wstaje jak zawsze, słońce wstaje odkąd pamięć sięga i osmala światłem cegły, w układzie polskim. Na fasadzie zamku była druga gwiazda, z nazwiskiem Anny Wazówny. Postać ta, nie tylko za sprawa legendy o jej duchu i tej o kamieniu, który tenże duch zrzucił do Drwęcy, by zawalić podziemny tunel i uratować mieszkańców miasta przed wrogiem, krąży po zamku do dziś, bo cyklicznie, na zabawie sylwestrowej, hucznie obchodzonej na zamku, najpiękniejsza Polka, Miss kraju, staje się Anną Wazówną, choć ta, ze swą skandynawską urodą, niekoniecznie wpisywała się w kanon współczesnego piękna. Była też wykształcona, była poliglotką. Była silnym starosta. Leczyła ludzi, wyciągała zioło lecznicze właściwości z tytoniu, choć zaprzeczają temu małe ikony ukazujące śmierć na paczkach od papierosów. Była podobnie jak król Zygmunt III Waza, miłośniczka hiszpańskich strojów. My chodziliśmy po zamku w mokasynach i butach sportowych. Władza nie musi być piękną, choć dziś wszyscy przekonują, że to, co widoczne, koniecznie jest ładne i czyste. Brud i zapomnienie też są, były w lochach zamku, w których sala tortur przyprawiła kiedyś Bogusława Wołoszańskiego o zawroty głowy. Dariusz Deja opowiadał, że historyk wszedł do lochu i natychmiast go opuścił, tłumacząc, że zła energia, która tam panuje odstrasza go gwałtownie. Gdy zajrzałem do studni, w której przetrzymywani byli więźniowie, teraz pełnej monet, z zaciekami z krwi na ściankach, podwójnie głębokiej, przejmującej, poczułem efekt vertigo, jakaś dziwaczna spirala sprawiła, ze miałem wrażenie chwilowego zaglądania w serce Pulsara.

Usłyszeliśmy o podróżach do Francji w roku 1987. Pozory to pozorna prawda. Pan Henryk Wiliński to starszy pan o energii nastolatka, który dmie w trąbę, by witać gości na zamku, jest też sędzia turniejów rycerskich. Ten spokojny wulkan energii okazał się kimś, kto podczas wspomnianej wyprawy, gdy to Polacy w autobusie jechali przez żelazną kurtynę, wyposażeni w zbroje, lance, a także koniowóz, paradował po Polach Elizejskich w zbroi i na koniu, wzruszając się, gdy Japończycy cykali mu zdjęcia. Kilku polskich rycerzy zajęło więc Paryż, gdy maszerowali przez Łuk Triumfalny. Polskie rycerstwo okazało się prawdziwe, choć kojarzyć się może z czymś tandetnym. Ostatecznie po rozmowie z historykami, rycerstwem i Kasztelanem, a także władzami miasta, które okazały się niezależne od dominujących sił politycznych w kraju, przyszedł czas na muzykę. Citola i inne instrumenty dawne nagraliśmy, rozmawiając z muzykiem specjalista, a dźwięki te przywołały uczucie czegoś, czego się nigdy nie przeżyło, a co się zna doskonale.

Syrenka nie usiedziała, nie da się bowiem uchronić od jej śpiewu nawet przywiązując się do masztu. Furkoczący napęd przestraszył okoliczne ptaki, bliższy ciągnikowi niż ferrari (i bardzo dobrze, żadnym ferrari nie zaorze się pola ; co po ogrzewanym siedzeniu, jak nie ma co jeść), zostawiliśmy pastelowe kształty tego dziwnego zakątka świata, gdzie coś się zagina, a stowarzyszenie zarządzające zamkiem tworzy alternatywny czas, gdy kusze szepczą, cięciwy brzmią, zbroje ciążą, a ludzie szukają spokoju. Pan Dariusz Deja opowiedział nam, ze trafił tam przypadkiem, z Torunia, jak my, i jakoś został, a bażanty w jego ogrodzie to nie nagrane odgłosy, a żywe dźwięki, sarny wskakują mu do ogrodu, a on się przed tym nie broni. Zamek w Golubiu to twierdza pełna dobroci.

GNIEW

Audycja z Gniewu do odsłuchania TUTAJ

Przejechaliśmy rekordowa odległość. Dojechaliśmy do Gniewu. Z wielkim trudem poruszaliśmy się po mieście. Pochyłości, wykrzywione ulice, ciasne przejazdy, niska zabudowa i górujący nad miasteczkiem zamek krzyżacki, zadbany, kupiony, okraszony szklanym dachem. Zwiedziliśmy go dzień później. Kiedyś więzieniem, wcześniej warownia, dziś hotelem zarządzanym przez firmę mleczarska. I tak, wieczorowa pora, wchodząc do hotelu, wyczuć można było nie zapach kamienia czy piachu, lecz chloru. Co trzeba jednak przyznać, to fakt, że zamek zachował się w świetnym stanie, wyprowadzony z ruiny wprost w objęcia biznesu. Chcieliśmy spać w samochodzie. Spaliśmy w hotelu. Nocą po polach niósł się dźwięk z głośników przygrywających przed zamkiem średniowieczne melodyjki, jak w windzie czy poczekalni. Ktoś grał w ping-ponga, w stajni było cicho, ktoś zapalił latarkę, inny papierosa, tam, na polach nadwiślańskich, gdzie przemykający między namiotami rycerze szykowali się na nadchodzące pojedynki.

Rano wstało słońce. Po obfitym śniadaniu zawisło gdzieś nad zamkiem. Spotkaliśmy się z Wielkim Mistrzem. Jacenty z Ordowa to człowiek nieprzeciętny o fantastycznym tonie głosu i śmiechem, którego nie pomyli się z niczym innym w tej części Królestwa. Jacenty opowiedział nam, stojąc na parkingu w okularach przeciwsłonecznych i średniowiecznej fryzurze, co to znaczy być rycerzem. Sam prowadził dotychczas klasę rycerska w pobliskiej szkole. Reforma edukacji uniemożliwi mu to jednak w najbliższym czasie, a sam Jacenty stanie przed dylematem : realizować program edukacyjny i porzucić kodeks bądź powołać się na honor i zejść do katakumb… Poprosił, by przedstawić go Wielki Mistrz Jacenty z Ordowa, założyciel chorągwi zaciężnej Apis, z Gniewu, prywatnie nauczyciel. Następnie był sam Ulrich von Jungingen, a raczej Pan Jarosław, który tę rolę grał przez lata w rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem. Powiedział, że jako Kasztelan Gniewski rad jest, z tego, co dzieje się « dziś » przed zamkiem i że liczy na przybycie jak najmniejszej liczby turystów. Paradoks, jak na kogoś kto zarządza zamkiem, w którym mieści się hotel. Ale jeśli nałożymy kontekst ciągłej kontroli sanitarnej rycerzy przez sanepid i ogólnych warunków możliwego przejęcia turystów, wszystko jaśnieje. Rozmawialiśmy o możliwym wsparciu dla Wojska Polskiego ze strony rycerstwa, o próbach zmiany historii Bitwy pod Grunwaldem oraz zaniechaniu ich, o husarii, o wyjazdach na zaproszenie królowej Elżbiety oraz o króliku, którego nazwano « lampartem » kociewskim, bo z powodzeniem zastępuje we współczesnym stroju husarza tego egzotycznego zwierzaka, który zresztą jest pod ochrona. Pan Jarosław rozchmurzył swój zarost pięknie zdobny, mówiąc, ze nie można królika odróżnić od prawdziwego lamparta, a miłośnicy ochrony dzikich zwierząt nie mają obiektu krytyki we współczesnym husarzu. Czasem królik wydaje się lampartem, gołąb lisem, a prawda kłamstwem. Napotkany niedaleko zamku człowiek, który wolał pozostać anonimowy opowiedział mi, że w Polsce rekonstruktorzy historyczni są traktowani po macoszemu, a gdy tylko zakończy się « show », spychani są na zawodowy margines. Poza tym brak jakiegokolwiek uznania ze strony Państwa pomimo starań, by rycerze zostali grupa defilującą regularnie dla Wojska (dowiedzieliśmy się, ze we Francji wzięci zostali za grupę militarna, a u nas bardziej brani są za aktorów), a także postępująca komercjalizacja takich miejsc jak Gniew, sprawiają, że do Polski przyjeżdżają Wielcy Mistrzowie zakonu NMP, z Jerozolimy, Wielki Mistrz Zakonu Krzyżowego, Kawalerowie Maltańscy, czy reprezentanci brytyjskiej monarchini, a w naszym kraju rycerze traktowani są jak dostawka do biznesu turystycznego.

Spotkaliśmy ludzi, którzy żyją historia, a także i tych, którzy na jej ruinach stawiają nowe fundamenty, spotkaliśmy honor i pieniądz, a wszystko na szlaku ceglanego Gotyku. Lepiej usłyszeć człowieka, który z czułością traktuje domysły, niż tego, który nawleka fałsz na płonące pochodnie współczesności i doraźnej rzeczywistości. Tym sposobem biała, ciasna koszula wydala się mniej praktyczna niż zbroja. Czasem królik jest szlachetniejszy niż lampart. Usłyszeliśmy to, czego nie widać.

Autorem Tekstu jest Jakub Mądry